SoniaQusior

  • Dokumenty33
  • Odsłony4 164
  • Obserwuję8
  • Rozmiar dokumentów38.7 MB
  • Ilość pobrań2 342

Taylor Tawny - Wicked Beast - [nieof.] poprawione

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :679.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Taylor Tawny - Wicked Beast - [nieof.] poprawione.pdf

SoniaQusior EBooki EROTYCZNE EBOOKI
Użytkownik SoniaQusior wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 166 stron)

Tawny Taylor – Wicked Beast Tłumaczyła: Eiden // http://chomikuj.pl/Eiden

Rozdział I Dla Cailey Holm, kelnerki na pełen etat i samozwańczej pisarki w niepełnym wymiarze czasu, pisanie było porywającą przygodą. Jej opowiadania odpędzały ją z dala od okropnej rutyny jej życia które było zatopione: w paskudnej pracy. Żałosne życie społeczne. Przygnębiające finanse. Przez kilka godzin w tygodniu mogła być kimś innym, modelką z okładek magazynów z porywającą pracą, z mnóstwem wiernych przyjaciół i wielką szafą. Mogła być ścigana przez seksownego samca alfa, zarówno mistrzowskiego, dominującego kochanka jak i cierpliwego, dbającego partnera. Świat idealnego mężczyzny. Ale co ważniejsze, mogła zatracić się w problemach swoich postaci. Zawikłane, trudne sytuacje które zawsze były rozwiązane na Końcu. Pisanie było zabawne. Relaksujące. Ale było takie przed zeszłotygodniowym Wielkim Eksperymentem. To krytykująca partnerka Cailey, Mia Spelman, była osobą która wpadła na ten jakże genialny pomysł. Wszyscy z ich grupy musieli usiąść w kole i wyznać swoje najgorsze obawy. Przywołało jej to na myśli odwieczne nastoletnią zabawę „Pytanie albo Zadanie” na piżamowej imprezie. Te same dziewczęce chichoty i żenujące wyznania. Jedyną rzeczą jakiej brakowało to śpioch Barbie i telefony z żartami. Smutna część - trzy dorosłe kobiety bawiące się w dziecinną grę - nie była zbyt przekonywująca. O nie. Było gorzej. Po tym jak każda przyznała się do swojego strachu (coś, co było całkowicie upokarzające, jeśli dwie pozostałe nie były za bardzo zażenowane), obiecały napisać historię, w której ich bohaterka musiałaby zmierzyć się z tym samym strachem. W ten sposób, wyjaśniła Mia, będą mogły - w jakiś sposób Cailey musiała jeszcze to zrozumieć - wyleczyć się Wielkie, ogromne westchnienie.

Cailey powiedziała to po raz kolejny: Mia czytała zbyt dużo pop- psychologicznych książek. Samozwańcza panna Freud obroniła swój wybór materiałów do czytania, twierdząc, że te książki pomogły jej z pisaniem. Dziewczyna chwaliła się, że mogłaby wyleczyć świat. Zabawne, bo ta sama kobieta która osobiście zaprzeczyła teorii osobowości Junga, brała kąpiel mając na sobie koło ratunkowe. Pomimo tego faktu, który zauważyła Cailey, cała ta sprawa była daremna, była wystarczająco zdesperowana, aby pozbyć się swojej miażdżącej fobii wobec kotów, podeszła do tego zadania bez entuzjazmu. Poza tym, opowiadania shape- shifter były gorące dla wydawców erotyki. Mógł być to dobry moment. Kto wiedział? Może osiągnie dwie rzeczy na raz: w końcu stworzy rękopis nadający się do sprzedaży i uzyska kontrolę nad swoim irracjonalnym lękiem. Z innej strony, może napisze trzysta stron paskudztwa a fobia pozostanie do końca jej życia? Były gorsze rzeczy, które mogły ją spotkać jako ajlurofobistyczną kelnerkę w metrze Detroit. Jakby mogła być zmuszona do wzięcia udziału w grze Lwów... w stadionie pełnym prawdziwych uzębionych kotów. - Musisz sprawić, że będą to robić podczas gdy on będzie w swojej kociej formie - Mia skręciła pokrętło przy zepsutej lampie stołowej w stylu witrażowym, położonej na stoliku obok wiśniowej okleiny (te kelnerki nie mogły kupić masywnych mebli z drzewa wiśniowego). Trzask, trzask. Światło zamigotało. Było pięć świateł. W pomieszczeniu wielkości dużej szafy wnękowej. Jak to się stało, że nie zauważyła, że Mia wcześniej nadużywała moc watów? Czy Mia też bała się ciemności? Cailey zrobiła sobie przerwę od zamyślenia o Mii i jej problemu z ciemnością, na wystarczająco długo aby zrozumieć sugestię swojej krytykującej partnerki o jej historii. Czy właśnie Mia jej to zasugerowała...? Nie ma mowy! Żołądek Cailey skręcił się. Szarpnęła się do przodu siedząc na brzegu poduszki krzesła z sztucznej skóry. - Co powiedziałaś? - Interesujące. Sądzę, że Mia miła coś na myśli - Szalona Krytyczka numer dwa, Lisa Goddard, założyła nogę na nogę i postukała palcami o zbyt wypchane oparcie kanapy. - Wszyscy wiedzą, że to nie jest techniczne bestialstwo, jeśli postać nadal posiada ludzki umysł. - Nie. Ma. Mowy!- Cailey powtórzyła zbyt przerażona, żeby powiedzieć cokolwiek innego. Kwaśny smak wypełnił jej usta, sprawiając że jej policzki stały się napuchnięte a wargi zmarszczyły się. - Ale to ma sens - kontynuowała Mia, oczywiście nie zdając sobie sprawy jak obrzydliwy - jak zupełnie odrażający! - był jej pomysł.- Pomyśl o tym... - No właśnie - przerwała Cailey.- Nie chcę o tym myśleć. Nie mogę o tym

myśleć albo ja... - O to dokładnie mi chodzi!- Mia opuściła swoje spłaszczone ręce na uda tak mocno i szybko, że uderzenie wydało głośny, pluszczący dźwięk, kiedy uderzyła w swe wyblakłe spodnie.- Zauważyłam, że nie chcesz myśleć o tym, że koty uprawiają seks... - Heh. Tak! - bez kitu, Sherloku. - ... ale jeśli ta scena będzie wystarczająco gorąca, zapomnisz, że facet jest lwem - kontynuowała Mia.- Nie możesz bać się czegoś, co cię pobudza. Rozumiesz? Huh? Cailey wzdrygnęła się tak mocno, że szczęknęły jej zęby. - Nie nadążam. Jaka część będzie mnie pobudzać? Kobieta przyciśnięta przez ogromnego, uzębionego kota z pazurami? Nie. To na mnie nie działa. Żadnego szczęśliwego mrowienia. Niee - może była to najgorsza rzecz o jakiej pomyślała. - Wstrzymaj się. Sądzę, że to za wcześnie - Lisa obserwowała Cailey ostrymi oczami.- Za mocno na nią naciskamy. Głos rozsądku. - Fobia Cailey jest całkiem zła. Musi wejść w to powoli. Może niech najpierw napisze jakąś bezpieczną scenę, gdzie bohaterka tylko widzi kota. Potem będzie mogła napisać kolejną, gdzie bohaterka dotknie kota. Tego rodzaju rzeczy. Musimy w tym przypadku podjąć ten jeden maleńki krok po kroku - kontynuowała Lisa. - Tak. Jeden malusieńki, malutki krok - Cailey zgodziła się, trzymając się rękę w górze i zaciskając palec wskazujący i kciuk razem, aby zilustrować. Zanim Mia zdążyła zasugerować kolejną szaloną sugestię, Cailey przesunęła rozmowę w kierunku projektu Mii. - Więc o czym jest twoja historia? Twoja bohaterka będzie popadać w jakąś głęboką wodę czy coś? - Nie do końca - Mia uniosła podbródek i wyciągnęła kopertę, którą trzymała na łonie. Uniosła klapkę do góry i wyciągnęła stos stron. - Piszę paranormala. O egipskim bogu. Już to nuci. Mam już siedemdziesiąt stron... hej! - Chwileczkę!- Cailey podwędziła Mii strony i patrzyła na nie z niedowierzaniem. Jej termometr bzdur zadźwięczał w jej głowie niczym metalowy garnek w który uderzał maluch. - Co to? Poddanie się Ciemności? To niesprawiedliwie. Kreśliłaś tą historię o egipskim bogu przez tygodnie. Mamy się pchać same siebie, próbować nowych rzeczy. Dodatkowo powinnaś pisać o swoim strachu wobec wody, ty duży kurczaku. - To prawda - Lisa przytaknęła, kierując teraz swoje zezowate oczy na Mię.- Ale wyzwiska nie są wcale fajne.

- Ale łamanie zasad własnej cholernej gry też nie - Cailey wyciągnęła pierwszą stronę streszczenia i podała ją Lisie.- Tak jak myślałam, żadnej wzmianki o bohaterce która boi się wody. To twoja typowa opowieść Mii Spelman z alfa-bohaterem. Mia wyrwała resztę stron z ręki Cailey. - Taak, cóż, strach mojej postaci jest w opowieści. Możecie mnie trzymać za słowo. Lisa oddała pierwszą stronę Mii. - Jeśli nie ma czegoś w streszczeniu, nie może to być większą częścią konfliktu. - Cóż, tak jest - Mia wepchnęła stos do koperty.- Fobia mojej postaci jest drugoplanową fabułą. A to krótkie streszczenie. Wiecie, że nie zawsze umieszczamy drugą fabułkę w krótkim streszczeniu. Nie ma to miejsca. Nie jeśli dzieje się znacznie więcej rzeczy. Romans i napięcie... - To zbyt zabawne - Cailey nie mogła nic poradzić. Roześmiała się, odstawiając miskę z kukurydzianymi chrupkami na szczyt własnych wydrukowanych stron.- To twoja gra. Twoje zasady. Ale hej, jeśli nie chcesz za nimi podążać, w takim razie ja jestem dobra - czyżby znalazła wyjście z tego szaleństwa? Czy chciała je wykorzystać?- Mogłabym porzucić tą sprawę z lowłakiem i zacząć pisać historię o wampirach, którą już chciałabym zacząć. - Daj spokój! Nie wykorzystuj mnie do swoich spraw - Mia wzięła garść chrupek, stawiając ją na kartkach.- Przysięgam, że gram fair. Co tu masz? Chcesz nam to pokazać? Cailey oparła się pokusie zgniecenia kartek i wrzucenia ich do kosza. Dzięki trudnej tematyce, opowieść nie przyszła tak łatwo, jak zwykle się to działo. Walczyła przez kilka dni, żeby wyprodukować dwadzieścia stron których nie nienawidziła. Ale odsuwając trudności na bok, miała wrażenie że dobrze zaczęła. Dosięgnęła czegoś, urosła. Zdesperowana jakiegoś moralnego wsparcia, Cailey spojrzała na Lisę. - Powiedz mi, że podążałaś za zasadami to przebrnę przez to do końca. Lisa uśmiechnęła się jasno. - Trzymam się. Piszę romantyczne napięcie. Romantyczne napięcie? Cailey wypuściła z westchnienie zdrady i spojrzała i zmierzyła się z dawką ich spojrzeń. - Nie wierzę! Wy dwie! Obydwie oszukujecie? Lisa, ty zawsze piszesz o romantycznym napięciu. - Wiem. Ale w mojej opowieści strach bohaterki przed bronią jest główną częścią konfliktu - Lisa wyciągnęła stos stron z czerwonego, przenośnego płótna, które leżało na jej stopach, gdy spadło z błyszczącej góry stolika.- Widzisz? Jest o tym w streszczeniu. - Cóż, przynajmniej to masz - Cailey przekartkowała strony.- Wow. To brzmi dobrze! Nie mogę się doczekać, żeby to przeczytać - podała stosik Mii.- Dobra. Dokończę tą sprawę z lwem. Ale muszę wam powiedzieć, dziewczyny, że

naprawdę trudno napisać coś takiego. To znaczy, naprawdę ciężko. - Taa - powiedziała Mia, czytając strony Lisy.- Wiem co masz na myśli. Powiedz, jest bezpiecznie żeby twój bohater - fajnie, ona robi to z dwoma facetami?- używał swój pistolet w erotyczny sposób? Mógłby nim w nią uderzyć. Intymnie. Cailey przełknęła chichot. - Broń? Gdzie? Nie żebym wiedziała coś o tych rzeczach, ale nie sądzę, żeby było to bezpieczne mieć broń tam na... dole. Lisa zmarszczyła brwi. - Żartujesz sobie ze mnie. Mia spojrzała w górę. - Co? Nie, nie żartuję. Powinno być w porządku tak długo jeśli nie są naładowane. - Żartujesz sobie ze mnie - powtórzyła Lisa. Mia potrząsnęła głową. - To rodzaj adaptacji przekierowania. Zastępujesz straszne odpowiedzi innym sposobem... - Tak, tak. Rozumiemy tą część. Ale nie wiemy jak masz zamiar sprawić, że woda będzie erotyczna - zakwestionowała Cailey. - Och, wiem!- powiedziała Lisa a jej ekspresja rozjaśniła się.- Może sprawić, że bohaterka będzie to robić związana... w jeziorze. Mia spojrzała przerażona na Cailey. - Nie! - Tak! To idealne!- Cailey posłała Mii zadowolony uśmiech.- Jeśli zamierzasz wkręcić moją bohaterkę w kota, a Lisy w jakieś szalone zabawy z pistoletem, twoja może robić zboczone rzeczy w wodzie. - Nie, nie mogę. - Dlaczego?- spytała Lisa. - Ponieważ.. uch... ponieważ nie jest bezpiecznie być związanym w wodzie. - Proszę cię - Cailey chwyciła kilka chrupek i zanurzyła się w misce z salsą.- Bohater przecież nie pozwoli miłości swego życia utonąć. No dobra, a jak z tym: możesz iść po omacku. To też zadziała - władowała pomidorowo-pieprzne chipsy do ust. Mniam. Kwaskowate, z nutą limonki i małym, pikantnym kopem. Miała wystarczająco wigoru, żeby pobudzić swoje kubki smakowe. Kochała noc grupy krytyki. Nie tylko dlatego, że te dwie dziewczyny, które siedziały w jej salonie naprawdę pomagały jej pisać, ale też dlatego że była to jedyna noc, w której pozwalała sobie na zjedzenie czegokolwiek czego chciała. Szybko zastąpiła pierwszego chipsa kolejnym. Przy trzecim, rozkoszując się żywą dyskusją jej pomysł zrodził się pomiędzy zrównoważoną Lisą i i nie tak rozważną Mią. Zdecydowanie dotknęła surowy nerw Mii. Ale poddawało to próbie racje Panny Prze warunkowanej. Jeżeli zamierzała na nie mocno naciskać, mogła się domyślić, że Cailey i Lisa wpakują ją w to samo. Poważnie, dlaczego nie miałyby

tego zrobić? To był jej pomysł. Mia była w środku całkowicie nielogicznego argumentu przeciwko oślepienia jej bohaterki kiedy trzask rozrywający błonę bębenkową rozległ się za oknem Cailey. Głowa Cailey obróciła się dookoła, jej oczy skoncentrowały się na scenie na zewnątrz. W połowie oczekiwała, że zobaczy blask w dziedzińcu za swoją kamienicą, albo jeden wysoki dąb w ogniu. Światła zamigotały. - Wow, to było głośne - powiedziała Lisa. - Pewnie, że tak - Mia przesunęła się nerwowo na krześle, jej oczy były szeroko otwarte niczym spodki.- Mam nadzieję, że energia nie... Światła zgasły, pozostawiając je siedzące pośrodku małego salonu Cailey w pobliżu smolistej czerni. - Cholera - szepnęła Mia. - Przepraszam - powiedziała Cailey, mrugając aby przyzwyczaić oczy do ciemności. Jedna z cienistych postaci, które mogła rozpoznać, poruszała się całkiem nieźle. Może Mia. Biedactwo. Wyglądała na przerażoną. Cailey zaczynała wierzyć, że woda nie była tylko jedyną rzeczą, której panicznie bała się Mia. Cailey skoczyła na nogi, uderzając łydkami o stolik do kawy. Gryząc się w język, aby nie przekląć kilka razy na lotną instalację elektryczną swojego budynku mieszkalnego, przesuwała się po omacku po salonie w stylu Helen Keller. - Mia, wszystko w porządku? Kolejny piorun zapalił niebo na zewnątrz na ułamek sekundy, rzucając w pokój dziwne niebieskie światło. - Pewnie. Nic mi nie jeeeest - Mia pisnęła.- Ochmójboże! Co to jest? - Co?- Cailey przechyliła się na prawo opierając głowę na rogu ściany. Kilka czteroliterowych słów cisnęło się jej na język. W celu uniknięcia dodatkowej paniki, znowu się ugryzła. - To dobrze, Mia. To tylko ja - powiedziała Lisa.- Jestem tuż obok ciebie. - D-dzięki. Pospiesz się, Cailey - zęby Mii mocno szczękały o siebie, przez co zacinała słowa. - Idę tak szybko jak tylko potrafię - ryzując kolejne walnięcie w głowę lub w twarz poprzez zderzenie z dużym urządzeniem, Cailey szybko przeniosła się na czworakach wzdłuż linii szafek kuchennych z jednej strony. Liczyła głośno „Raz, dwa, trzy” zatrzymując się na trzecim, wstała i otworzyła górną szafkę i sięgnęła do środka na ślepo. Stos pustych pojemników marki Tupperware uderzyło w blat a pusty dźwięk uderzenia plastiku o laminat dodał wrzawy. Jej drżące dłonie potrąciły wysoki wazon, posłały przynajmniej jeden z kryształowych uchwytów na świec na podłogę, oraz rozsypały jej kolekcję jej solniczek i pieprzniczek aby znaleźć świece na końcu szafy. - Ochhhh - Mia jęknęła.- Nie czuję się zbyt dobrze. - Przepraszam! Staram się. Cholera, nie mogę widzieć. Dźwięki które

słyszysz to ja, przewracam wszystko... Coś ogromnego rozbiło się o jedyne wejście do jej apartamentu i Cailey wypuściła świecę którą ledwo co chwyciła. Co to do cholery było? Drzewo? Słoń? Pieprzony czołg? - Uch, to nie byłam ja - powiedziała Cailey, szukając po omacku upuszczoną świecę cenzurując swój słownik, przypominając sobie że zapomniała kupić baterie do latarki. Nie było tak, że utrata energii było rzadką okazją. Kolejna, ogromna katastrofa. Na rękach i kolanach, Cailey opuściła głowę i przykryła ją rękami. Wtedy trzask rozrywanego drewna rozniósł się po jej małym mieszkaniu. Lisa i Mia wrzasnęły. Cailey krzyknęła i schyliła się jeszcze niżej, uderzając czołem o chłodne linoleum podłogi. - Ała!- krzyknęła, dotykając palcami miejsce bólu.- Cholera, będę wyglądać jakbym była na randce z Maxem, boksującym szympansem, jeśli uderzę w coś jeszcze - upadła na tyłek rozsuwając pojemniki Tupperware po podłodze. - Cailey - głęboki, męski głos ryknął z ogólnego kierunku drzwi. Co do cholery? Światła bardzo szybko zaczęły gasnąć i zapalać się. - Cailey Holm - powiedział mężczyzna, wciąż stojąc poza linią jej wzroku. Cailey nie była pewna czy powinna być przerażona na śmierć czy wdzięczna. Czy znała ten głęboki, mocny głos? Nie mogła być pewna. Nie brzmiał znajomo. Może był to facet od konserwacji budynku, który przyszedł sprawdzić czy nic jej nie jest? Światła znowu zgasły a Mia zapiszczała. Jako ustępstwo wobec zarośniętego kurczaka na pięć stóp, przy jednoczesnej próbie byciem rozsądnym dorosłym (serio, na ile prawdopodobne było, że morderca z toporem ciężko wkroczył do jej mieszkania i krzyczał jej imię podczas burzy?) czołgała się na czworakach wokół krótkiej ściany, która odcinała kuchnię od salonu. Widziała ogromny cień, podświetlany przez żywe błyski szafiru w oknie. Światła znowu zamigotały, tym razem puszczając żółtawy blask. Światło było przyciemnione tylko na tyle, żeby mogła zobaczyć półnagiego mężczyznę z szorstkim głosem. Długawe włosy. Kwadratowa szczęka. Wysokie kości policzkowe. Usta, które nie były zbyt pełne ani zbyt cienkie. Duża, solidna postura. Umięśniona. Wow. Patrzyła, ale nie mogła się powstrzymać. Było coś w nim. Sposób w jaki się poruszał. Sposób w jaki wyglądał. Nieokrzesanie. Dzikość. Niebezpieczeństwo. Seksowność. Jeszcze nie znajomy... Jego wzrok powoli opadł, dopóki na nią nie patrzył. Natychmiast poczuła się mała i bezbronna, jak mysz uwięziona w rogu

przez ogromnego kota. Bicie jej serca uruchomiło się z prędkością, jakby walczyła z pokusą aby odwrócić tyłek i biec jak głupiec. Ale jej wewnętrzny głos - ten jeden który był rozsądny - powiedział jej, że zrywanie się do sprinterskiego biegu nie było konieczne... jeszcze. Ta straszna - oddalona - fascynująca uczta dla jej oczu mogła być konserwującym mężczyzną. Nie znała ich wszystkich. Jak głupio by wyglądała, gdyby pobiegła bez powodu? - Tutaj jesteś - powiedział. Jedna strona jego ust uniosła się w asymetrycznym uśmiechu, przez jej lęki z łatwością się wzmocniły. Dziwne. - Er, tak - powiedziała, starając się zebrać w sobie resztki godność. Na czworakach, jak osioł. Jak głupie to było? Wytarła spocone dłonie o swoje uda opięte w dżinsy, po tym jak wstała na nogi.- Czy jesteś... uch, z konserwacji? Co się stało? Drzewo spadło na budynek? - Z konserwacji?- jego głos był wyraźnie zaskoczony na ułamek sekundy przez jej pytanie.- Nie. Nie dokładnie - zmniejszył odległość pomiędzy nimi zanim zdążyła wziąć kolejny oddech. Ufff, ten facet szybko się poruszał. Praktycznie superbohater, szybszy niż pędząca kula. O co z tym chodziło? Odskoczyła nieco do tyłu, po czym spojrzała na niego oczy, gotowa pouczyć go o niebezpieczeństwie inwazji na osobistą przestrzeń dziewczyny. Ale w tej sekundzie gdy jej oczy spotkały jego, zapomniała co miała powiedzieć. Jego oczy były złote. Nie jak typowe brązowe oczy z drobinkami złota jak te, które miała Miała, ale solidne żółtozłote. Jak pers Lisy. Wściekły pers Lisy. Żołądek Cailey skręcił się, wiążąc się w bolesny węzeł. Zatoczyła się do tyłu. Jego brwi opadły. Jego niegrzeczny uśmiech znikł. Zanim zorientowała się co się działo, złapał ją pod nogi i przerzucił sobie przez ramię jak jaskiniowiec ciągnący tuszę sarny. Była tuszą. Nie był najbardziej godny sposób podróżowania. - Hej!- powiedziała.- Wiesz, mogę chodzić. Najwyraźniej był głuchy, jaskiniowiec z żółtymi oczami odwrócił sie w kierunku drzwi i przebył jej mały salonik w trzech długich krokach. - Hej?- krzyknęła, stając się coraz bardziej zamroczona przez światła odbijające się wokół niej. Położyła dłonie na jego dłonie i pchnęła się w górę, podnosząc górną część ciała.- Conan, co ty wyprawiasz?- kiedy nie odpowiedział, uderzyła go w plecy.- To nie jest zabawne. Odstaw mnie!- kiedy to nie przyniosło rezultatów jakich oczekiwała, zaczęła kopać i bić, jednocześnie krzycząc.- Puść mnie!- w wysokiej głośności. Barbarzyńca postawi ją na dół. Teraz. Albo. - Lisa? Co z małą pomocą? Jej przyjaciółki były stłoczone z rozwartymi ustami na kanapie, wyraźnie ogłuszone przez sytuację, w której aktualnie się znajdowała. Niezbyt dobry znak.

- Lisa! Lisa zaczęła skubać palcami Mii jedno ze swoich ramion, ale nie uwolniła się z uścisku Mii zanim Conan wyciągnął Cailey na korytarz. O Boże! Czy to żart? Co się dzieje? Załamała się w przypływie szalonego ruchu, mając nadzieję, że przypadkowo jej nie upuści zanim dotrze do końca korytarza. Nie miała takiego szczęścia. - Lisa!- znowu krzyknęła.- Niech mi ktoś pomoże! Gdy przeszedł ciężko przez główne wyjście w budynku, złapała się palcami krawędzi framugi drzwi, trzymając się życia. Dlaczego wyniósł ją na zewnątrz? Może chciał jej pokazać ładne gwiazdy. Będąc w połowie w środku i na zewnątrz, wrzasnęła: - Pooomocy!- do swoich przyjaciółek, sąsiadów, wrogów, kogokolwiek kto mógł być w zasięgu słuchu. Barbarzyńca odgiął jej palec po palcu z drewnianej osłony. Gdy wyniósł ją na zewnątrz, rzuciła swoją wagę do przodu, zastanawiając się czy nie nabawi się wstrząsu mózgu poprzez zanurkowanie do ziemi poprzez bicie tego pustaka za wywleczenie jej z domu. Ale trzymał ją bardzo mocno. Nawet nie drgnęła. Zanim ktokolwiek mógł go powstrzymać, przebyli parking i udali się do alejki. Deszcze przestał padać, ale nagle podniósł się wiatr, uderzając o jej twarz tak mocno, że zacisnęła oczy. Swędzenie przeszło po jej rękach i nogach, podobnie jak miliony mały pajęczych stópek. Powietrze trzęsło się i trzeszczało jakby przechodzili przez kieszeń elektryczności statycznej. Otworzyła oczy, z migotliwym widzeniem, dzięki porywającemu, nieustannemu wyciu wiatru, który ją oślepił. Dziwaczne kolory wirowały wokół nich, opalizujące, półprzeźroczyste. Chwilę później zniknęły. Wiatr. Kolory. Zabawna, straszne, pełzające uczucie. Było bardzo ciemno. Żadnych świateł ulicznych. Brak budynków. Brak księżyna. Stali... w lesie? Dziwne. Nie było żadnych lasów w okolicy jej mieszkania, nawet nie w odległości mil. Jak ten brutal mógł zabrać ją tak daleko w tak krótkim czasie? Na piechotę? Nie mógł. Ale zrobił to. Psychicznie otrząsnęła z dala swoją niejasność i wznowiła swoją bitwę o wolność. - Puść mnie, do cholery. Co sądzisz, że robisz? Nie tracąc ani jednego uderzenia, odpowiedział: - To dość proste, żeby zauważyć, prawda? Porywam cię.

Rozdział II Lander Cornelius uśmiechał się do siebie gdy szedł, pomimo nadużywania siły przez kobietę którą niósł na swoim ramieniu - a może w małym stopniu właśnie przez to. Podziękował cicho czarownicy która wysłała go w dziwny świat jego więźnia, podczas gdy niósł swoją nagrodę z powrotem do swego legowiska. Kiedy czarownica ukazała mu się pierwszy raz, nie miał pojęcia jak potężna była moc jego ofiary, jak cudowna. Jak mógłby wiedzieć? Kto przegapił to czego nigdy nie wiedzieli? Dzięki Cailey, mógł teraz czuć zapach. Smakować. Czuć. Świat już nie był zamaskowanym odcieniem szarości. Pusty i bezwonny. Dwuwymiarowy. Och, radości. Jednak czarownica dała mu jeszcze większy prezent. Gdy kobieta na jego ramieniu w pełni mu ulegnie, będzie mógł posiąść moc zmieniania przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Będzie mógł zmienić wydarzenia, które miały miejsce rok temu i te, które jeszcze nie nadeszły. Wystarczyła myśl o tym, że mógł zapobiec katastrofom. Tragediom. Śmierciom. Tak, to byłby ostateczny dar dla króla. Cailey. Była kluczem do tej władzy, ponieważ posiadała magię większą niż sama wiedźma. Mógł ją kontrolować, kiedy w pełni mu ulegnie. Przynajmniej to powiedziała mu wiedźma. Co ciekawe, wyczuł dziwny związek z jego zdobyczą, niewidzialne powiązanie które transportowało myśli i emocje od jednego do drugiego. Miał otwarty umysł tylko dlatego, żeby słyszeć jej delikatny głos w swojej głowie. Aby udostępnić odczucia, emocje i od czasu do czasu jakąś myśl. Było rozpraszające, przeszkadzało. Z powrotem przesunął nieco jej ciężar, tym samym pozwalając jej na łatwiejsze oddychanie. - Jeszcze kawałek.

- Pieprz się. Przełknął ryk. Cailey w ogóle nie była jak samice, które najbardziej podziwiał. Oczywiście, była inteligentna. I oczywiście, nie mógł zaprzeczyć, że była piękna. Oszołamiające złote fale opadały kaskadami w dół jego pleców i jej ramion. Wyraziste oczy wyrażały coś co niektórzy mężczyźni mogli być wziąć jako zwykły, niezrównany blask twarzy. Jej ciało było miękkie w odpowiednich miejscach, ale również silne i dobrze zachowane w proporcjach. Nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy ją całkowicie rozebraną. Nastąpi to wkrótce, ale na pewno nie wystarczająco szybko. Ale była także szczera, niezależna, uparta. Jego spojrzenie na chwilę zatrzymało się na jego widocznej erekcji na przodzie jego czarnych spodni. Z powodu swojej natury, nie był nigdy chętny do noszenia ubrań; nigdy nie miał przy tym wyboru. Ale w tej chwili jego szaty pęczniały w niewłaściwym miejscu. Musiał dokonać korekty - szybko - lub całkowicie się ich pozbyć. Gdy przyspieszył kroku, Cailey nadal biła pięściami w jego plecy, kopała go i wiła się. Ból mu nie przeszkadzał. W rzeczywistości był wdzięczny, że mógł czuć jej ciosy. Ale obawiał się, że jej dzikie cięgi mogą spowodować obrażenia. Jej. Jego skarbowi. Nie chciał myśleć o konsekwencjach. Na szczęście jego dom nie był tak daleko od portalu między ich światami. Po jakimś czasie wprowadził ją bezpiecznie do środka, nie mogła złapać tchu od swego wysiłku a jej uderzenia z braku siły stały się wolniejsze. Dobrze. Jej wyczerpanie będzie działać na jego korzyść. Zabrał ją prosto do swojej sypialni i postawił ją na nogach. Zgodnie z oczekiwaniami, natychmiast zerwała się do biegu, kierując się prosto do drzwi. Nie potrzebowała dużo czasu, żeby się dowiedzieć, że są zamknięte. Kiedy się odwróciła, utkwiła w nim wściekłe spojrzenie. - Jak śmiesz! Wypuść mnie. Teraz! Oczywiście, nie miała pojęcia jak ma się odnosić do króla. Boleśnie zdał sobie sprawę, jak trudno będzie mu wytrenować tą boginię do całkowitej uległości. Prezent nie przyszedł bez swojej ceny. Kontrola. Musiała zdać sobie sprawę, kto tu jest pod kontrolą. Pochylił się na lewo, opierając się ramieniem o jeden z filarów na osiem stóp w kącie łóżka. - Nie chcesz wiedzieć, dlaczego cię tu przyprowadziłem? - Nie. Kłamała. Wyczuł to w jej głosie. - Albo kim jestem?- drgnął, wzmacniając swoje spojrzenie.- Nie jesteś w najmniejszym stopniu ciekawa tego kim jestem? - Nie! Nie obchodzi mnie kim jesteś. Kolejne kłamstwo. Było to trudne, ale zmusił się do utrzymania emocji w ryzach, chociaż ta

jędza walczyła z nim odkąd wyrwał ją z jej domu. Jego każdy nerwy był cienko rozciągnięty. Wystarczyło dodać do tego napięcie, które Cailey miała w sobie. Jej piękno. Zapach jej skóry napełniał jego nozdrza. Dźwięk jej głosu szumiał w jego ciele. Było wiele do zrobienia. Otrzeźwiający biznes. Jeśli zamierzał wytrenować Cailey aby móc użyć jej magię do własnych celów, musiała się nauczyć jak mówić prawdę. Musiała nauczyć się szanować go. A co konieczne, musiała się nauczyć podziwiać zarówno jego jako jednostkę i siłę i władcę jego rodzaju. Był królem Werekinów: pierwowzorów dla wszystkich gatunków. Musiał po prostu ją poprowadzić do prawdy - odpowiednio mocną ręką. Stała wyciszona, plecami do drzwi, ze skrzyżowanymi rękoma na piersi. Jej gniew jeszcze nie złagodniał. Mógł to wyczuć. Pikantny i słodki. Zachwycający. Prawie tak samo odurzający jak widok jej pełnych warg i piersi koloru kości słoniowej, które unosiły się i opadały przy każdym oddechu. Czy zdawała sobie sprawę, jak bardzo jej pragnął? Jak szybko powstało jego pożądanie? Czy mogła to wyczuć tak samo jak czuł jej tęsknotę i strach które w niej walczyły? Miał nadzieję, że nie. Jeśli tak, to mogła użyć jego pragnienia przeciwko niemu. Musiał zachować kontrolę. Zawsze. Wziął jeden krok naprzód, ale próbowała go powstrzymać unosząc ręce i patrząc na niego rażąco. - Nie zbliżaj się, albo będę krzyczeć - ostrzegła. Nie miał wątpliwości, że krzyknie. Już przestawała granicę swoich strun głosowych raz czy dwa - albo dziesięć razy. Jego bębenki nadwyrężyły się od jej piskliwego krzyku. Ale nie było nikogo, kto by ją teraz usłyszał. Przynajmniej nikogo, kto by coś z tym zrobił. Studiował napięcie w jej ciele, sztywność w jej kończynach gdy zbliżył się do niej o kolejny krok. Posmak terroru wypełnił mu nozdrza. Aromat zmieszał się z jego instynktem pościgu. Uchwycić. Wziąć. - Nie znasz naszego rodzaju - powiedział. - Jakiego „rodzaju”? O czym ty gadasz?- spłaszczyła się na drzwiach. Zatrzymał się tuż przed nią używając swojego rozmiaru jako swoją korzyść. - Nazywam się Lander Cornelius, Król Werekinów. Rozpoznawczo dotknęła powoli swojej twarzy. Jej oczy rozszerzyły się. Jej usta otworzyły. Dolna drżała. - O. Mój. Boże - mruknęła bezdźwięcznym głosem. - Nauczysz się mnie szanować - podniósł jedną rękę do jej twarzy, ale zanim jego palce nawiązały kontakt z jej skórą, szarpnęła się odwracając głowę

w bok. - Nie dotykaj. - Tak, dotknę cię - powiedział.- Kiedy i jak zechcę. Jesteś moja. Jesteś moją własnością. - Nie, nie, nie!- potrząsnęła głową.- To niemożliwe. Dopiero zaczęłam tą opowieść. Nie jest opublikowana. Nie umieszczałam jej w internecie... Jak? Włamałeś się do mojego komputera i ukradłeś ją? Jej pytania zmyliły go. Co było komputerem? I wtedy uświadomił sobie, że sugerowała iż coś jej ukradł. Wziął kilka powolnych, głębokich oddechów które wyczyściły wściekłość z jego twarzy i głosu. - Nie muszę niczego kraść. Komputer? Internet? Nie wiem o czym mówisz. Jej zdziwienie i strach zanuciły wzdłuż tej niewidzialnej linii między nimi i wibrowały przez jego ciało. Uczucie nasiliło się na potrzebę wirowania w nim. Niezależnie od gniewu, frustracji i wściekłości, był obolały od pragnienia dotknięcia jej, zbliżenia się. Dlaczego reagował ną tą... irytującą... kobietę w ten sposób? Sięgnął ponownie, tym razem ku jej ramieniu. Ku jego zaskoczeniu, nie wyszarpnęła się. Jej oczy były wlepione w dół, przymocowane do podłogi. Ściągnęła razem brwi marszcząc je i wygięła kąciki ust. Ale nie uciekła. Nie drgnęła. Nie poruszyła się. Kiedy jego palce wreszcie nawiązały kontakt z jej ciepłą skórą, ostrze przeszyło przez jego ciało. Jej wzrok wbił się w jego twarz. Wyczuła coś? Więź między nimi? Głód przechodził przez jego system? Tą desperacką potrzebę którą sama spowodowała? Jej usta znowu się rozchyliły. Jej język wysunął się, aby zaznaczyć śliską ścieżkę wzdłuż jej dolnej wargi przed wślizgnięciem się z powrotem do słodkiej głębiny jej ust. Cholera, chciał jej posmakować. Pozwoliłaby mu. Przechylił głowę i napotkał jej wzrok. - Nie wiem jak miałbym ukraść cokolwiek. Jestem królem, to moje prawo aby brać to, czego chcę - ciche westchnienie zaskoczenia które usłyszał zbudziło w nim drapieżnika. Wykorzystać. Zdominować. - Nie jesteś prawdziwym królem. Jesteś jakimś obsesyjnym fanem... - Czyim fanem?- opuścił głowę aż małe podmuchy ciepłego, słodkiego oddechu cyklicznie pieściły mu usta. Miękkie jak pociągnięcia pióra. - ... który ukradł moją opowieść i który chce ją odegrać... albo coś w tym stylu - wymruczała chwiejnym głosem, rozdzielając słowa. - Odegrać jaką opowieść? Dlaczego miałbym to zrobić? - Ja... nie wiem - westchnęła. Oznaka uległości. Postęp. Nie potrwa to długo. Będzie miał kompletną uległość. Odda mu ją

swobodnie. A potem posiądzie ostateczną moc i uwolni wszystkich od tragedii. Cailey stała na nogach miększych niż stopiony Cheez Whiz, patrząc na tył swoich powiek jednocześnie dając sobie psychicznego kopa w tyłek. Co do cholery robiła, że rozważała możliwość pocałowania tego typka? Był obłąkany. Obsesyjny fan, który jakoś włamał się do jej komputera, ukradł jej ostatnią pracę która była jeszcze w toku i zapamiętał ją. No dobra, było to pochlebstwo (w bardzo małym znaczeniu), żeby ktoś mógł znaleźć jej pracę i tak ją polubić, że aż zechciał wprowadzić ją w życie. Ale tak naprawdę to nigdy nie znalazła się w jakieś izolatce powstałą przez jakiegoś psychola. Szczególnie szalonego, nachalnego i wyniosłego faceta. Skoro tak, to dlaczego ten facet był taaaaaaki przystojny? I dlaczego jej ciało reagowało taaaaaak dziwnie kiedy się zbliżył? Nie miało to kompletnego sensu. Ten facet był nieznajomym. Nie wspominając już o tym, że ją porwał! Powinna się posikać w majtki... a nie moczyć je swoimi sokami. To prawda, że nie zrobił jeszcze nic naprawdę groźnego. Chociaż wydawał z siebie wibrację typu jestem-twardym-facetem, to nie skrzywdził jej. Gdyby była uczciwa sama ze sobą (coś, czego zwykle wolała uniknąć), musiała przyznać, że traktowała go gorzej niż on potraktował ją. Biła go, kopała, wyzwała go. I jak zareagował? Nie zrobił niczego innego jak niesieniu jej jak worka ziemniaków i rzuceniu jej gorącego spojrzenia typu zamierzam-cię-pożreć. Tymi swoimi dziwnie żółtymi oczyma. Spojrzenie które w pewien sposób doceniała. Ochhhh. Była w strasznych tarapatach! Zbierz się w garść, dziewczyno! Usłyszała samą siebie jak znowu wzdycha. Nie było to zbyt prawidłowe działanie aby odeprzeć niechciane zaloty psychicznego, nachalnego fana który ją porwał. Uniosła ręce aż poczuła, że zostały zamknięte w płynnym betonie, ciężkim, niewygodnym i niesfornym, i przycisnęła swoje spłaszczone dłonie do jego torsu. Była to szeroka pierś. Oooch. Ładny zestaw mięśni. Poczuła kontur rozwiniętych mięśni pod jego opiętą, czarną koszulką. Jej palec wskazujący prześledził linię wokół jednej strony potem skierował się ku środkowi. Był to sutek? Jej palec wskazujący prześlizgnął się po sztywnym kamyczku pod cienką tkaniną. Z całą pewnością. Mmmm... Zabawny dźwięk dudnił w jego klatce piersiowej. Czułą go jak wibrację w swoich dłoniach. W brzuchu. W cipce. Znowu stało się to, czego nie chciała. Albo tego, czego nie powinna chcieć żeby się stało. Sprawy na chwilę obecną były trochę pomieszane - powinna walczyć z tymi możliwościami. Wyobraziła sobie pole bitwy w swojej głowie, małych opancerzonych żołnierzy z wielkim S na pelerynach mierzących się z innymi rycerzami z przeplatanymi C i M.

Taa, bardzo często bywała na Renesansowym Festiwalu. Wyobraziła sobie w głowie potyczkę. Coś oczywistego. Potrząsnęła głową, wytrząsając małych, urojonych rycerzy - którzy byli uderzająco podobni do człowieka który stał przez nią - ze swojego umysłu. Tak było lepiej. Przynajmniej jej umysł znowu był jasny. Na razie. Tak jakby. Odległość. Potrzebowała trochę miejsca. Pomimo faktu, że pragnęła aby pokonał tą odrobinę odległości między ich ustami - bardziej niż pragnęła wziąć kolejny oddech - mocno pchnęła jego pierś. Była twarda. Nie drgnął. Zamiast tego położył ręce na jej, przyciskając je do swego ciała. - Widzę twoje pragnienie. Twoje źrenice są rozszerzone - wyszeptał.- Twoje tętno wymyka się spod kontroli. Spuściła głowę w dół i skrzywiła się. O tak, mogła słyszeć dudnienie swego serca. Zabawne, ponieważ mogła czuć także bicie jego serca. Bębniło prawie tak szybko jak jej własne. Ale nie znaczyło to, że była gotowa przełamać się do tego flirtu. Ta dziewczyna miała pewne skrupuły. U jakąś dumę. Nie figlowała z porywaczami. Nie całowała porywaczy. Nie odczuwała pożądania wobec porywaczy... zbytnio. Mogła sobie pozwolić na małą swobodę. Ona po prostu nie przyzna się przed nim do tego. - Cofnij się - szepnęła głosem tak seksownym, jakby mówiła przez telefon. Heh. Mało przekonujące. Równie dobrze mogła tłumaczyć mu, żeby zerwał z niej ubrania i pieprzył się z nią całą noc. - Tak naprawdę nie chcesz, żebym to zrobił - mruknął. Podjęła kolejną próbę, żeby zabrzmieć trochę bardziej przekonująco. - Pewnie, że chcę. - Więc dlaczego jesteś mokra? Mokra? Jak w...? Ochhhh. Nie mógł tego wiedzieć! Prawda? Powąchała powietrze, ale jedyny zapach jak czuła to jego własny. Jego skóry. Ociągający aromat kokosa w jego włosach. I dotyk skóry. Oooch. Skóra. Czas na małą, wiarygodną odmowę. Uniosła podbródek. - Nie robię czegoś takiego, ty psycholu. Zacisnął pięści wokół jej nadgarstków, naciskając na nią całą swoją długością, owinął ramiona wokół jej boków, przypinając jej ręce za plecami. Zebrał jej nadgarstki do jednej pięści. - Mam ci to udowodnić? Mogła myśleć tylko o jednym sposobie, który by to ostatecznie udowodnił. Będzie musiał ją tam dotknąć. Lepiej żeby tego nie robił.

Może nie byłoby to takie złe... - Nie - zakołysała się, ale jej piersi otarły się uwodzicielko o jego klatkę piersiową o jej cipka o jego nogę. Oj. Mówiły kompletnie co innego niż chciała. Coś w stylu „weź mnie teraz”. Zamknęła oczy. Czas na przegrupowanie. Czas coś... zrobić. Podczas gdy zastanawiała się co zrobić, mały głos w jej głowie - ten, który powinien być rozsądny - rozbrzmiał echem niewypowiedzianego zarzutu w jej organizmie: weź mnie teraz. Nie, nie, nie! Otworzyła oczy. Przechylał głowę na bok i zamiast pocałować ją w usta, powędrował do jej ucha. Czy wiedział jak bardzo wrażliwe miała uszy? Czy wiedział, jak będzie szaleć z pożądania jeśli użyje swojego... języka...? Och tak. Właśnie tak. Jego uroczo zwinny język dokuczał jej płatkowi ucha i poczuła jak delikatne włosy na jej karku sztywnieją. Mały strumień oddechu łaskotał jej ucho, wprawiając ją w dreszcz. Jej ramię drgnęło i podniosło się. Gęsia skórka pojawiła się w całej górnej części jej ciała. - Widzę, że doprowadza cię to do szaleństwa - wyszeptał wplatając palce w jej włosy i delikatnie pociągnął je, odchylając jej głowę na jeden bok.- Powiedz mi wszystko o sobie. O twoich wszystkich sekretnych pragnieniach. - Nie mam żadnych sekretnych pragnień - wyszeptała, dobrze wiedząc, że całkowicie sobie zaprzecza. Ale poważnie, jak mogła powiedzieć prawdę, kiedy stała tam czując się taka mała, uwięziona i bezradna? Czego od niej chciał? Powinna po prostu podać się temu mężczyźnie na przysłowiowym srebrnym talerzu? Pozwolić mu zrobić cokolwiek chciał? To prawda, że to pojęcie miało swój urok. Nie! Nie mogła. Nie powinna. Była zrównoważoną dziewczyną, która nigdy nie pozwoliła, żeby jej hormony zastąpiły zdrowy rozsądek. Nigdy. Z wyjątkiem tej jednej chwili, gdy miała zespół napięcia przedmiesiączkowego. Ale to było kompletnie inne. Była wkurzona. Z cholernie dobrego powodu. Jej walący konia były chłopak zasłużył na wszystko co dostał. Wszyscy jej przyjaciele tak mówili. Ale kiedy przyszło do miłości - lub żądzy - była całkowicie w stanie utrzymać zdrowy rozsądek. Przynajmniej wcześniej zawsze się jej to udawało. Wyciągnęła ramiona przed siebie, próbując uwolnić się od Landera, króla Werekinów, i jego zaciśniętego uścisku. Bez skutku. Zaśmiał się, co oblało jej krew odrobiną tlącego się pożądania. Ponownie się szarpnęła. - Jak tylko się stąd wydostaną, moim pierwszym przystankiem będzie najbliższy posterunek policji, tak, że będę mogła na ciebie donieść. Będziesz żałował, że to zrobiłeś. - Nie, nie wierzę, że będę żałował. Wcale a wcale - ugryzł ją w szyję, co posłało błysk płonącego ciepła do jej ciała. Tak, jakby mogła zmienić zdanie,

szarpnął za jej nadgarstki aż cała jej postać na pięć stóp przez co przycisnął ją jeszcze bardziej do swojego ciała na sześć stóp plus jeden. Jeśli sądził, że będzie o to błagała, mylił się. Nie bawiła się w tego rodzaju gry. Ale mogłaby. Odpychając na bok pokusę otarcia kroczem o jego nogę, obróciła nadgarstki mając nadzieję, że ją puści. - To, czego naprawdę chcesz... czego naprawdę potrzebujesz - mruknął w jej szyję.- To mężczyzna, który przejmie kontrolę w sypialni. - To, czego naprawdę potrzebuję - warknęła.- To ponowne krążenie w moich dłoniach. Podobnie jak... krwi? Są odrętwiałe. - W takim razie zajmiemy się tym. W końcu do niego dotarło! Yay! Oczekując, że zostanie uwolniona z mocnego uścisku mężczyzny, przygotowała się do cofnięcia się aby uniknąć kolejnego niedźwiedziego uścisku. Jej nogi napięły się. Nie puścił jej. Zamiast tego poszedł do tyłu ciągnąc ją za sobą aż stanęli obok łóżka. - Uch. To nie to co miałam na myśli - zaprotestowała. - Pewnie, że to - nadal trzymając ją za nadgarstki, okrążył łóżko, do momentu aż stanął za nią a łóżko było z przodu. Bardzo oczywiste zaproszenie. - Nie powiedziałam, że jestem zmęczona. - Nie oczekuję, że będziesz spać - pchnął delikatnie jej plecy, zmuszając ją do zgięcia się w talii, aż jej brzuch i piersi leżały płasko na łóżku. Oczywiście aby częściowo oddychać odwróciła głowę na bok. Ale ta pozycja nie pozwalała jej na szerszy zakres widzenia. Stojąc, przyciskał jej biodra i nogi do boku olbrzymiego łóżka. Chwycił jej nadgarstki po jednym w każdą rękę i powoli je pociągnął aż wygiął jej ramiona były wyciągnięte prostopadle do górnej części jego ciała. Masował jedną rękę aż ślady zniknęły, potem zrobił podobnie z drugą. - Nie ruszaj się - nacisk na górną część jej nóg zmalał.. Odchodził? Wreszcie! Chyba nie oczekiwał, że pozostanie w tym miejscu. Prawda? Sposób, w jaki to wszystko widziała, miał dwie opcje. Numer Jeden: leżeć tam jak idiotka. Albo Numer Dwa: zrobić wszystko co tylko mogła, żeby do cholery się stamtąd wydostać. Decyzje, decyzje. Jeżeli oddalił się na wystarczająco daleko, doszła do wniosku że byłoby godne ryzyka wystawić go na próbę. Serio, dlaczego miałaby tam po prostu leżeć jak jakiś bezmyślny głupek, czekając na niego aż zrobi cokolwiek chciał? Sądził, że była totalną idiotką? Jego ciężar cofnął się do tyłu i przyciągnęła ramiona do środka, w kierunku swojego centrum, jednocześnie podnosząc swoją górną część ciała z łóżka.

- Powiedziałem, że nie masz się ruszać!- ryknął. W zupełnie nieświadomej odruchowej reakcji, z powrotem opadła na miejsce, piersiami i brzuchem w dół i ramionami na zewnątrz. A potem się wściekła. Zarówno na niego jak i na siebie. Od kiedy na ślepo wykonywała polecenia pewnego nadętego porywacza? Nie słuchała się na ślepo nikogo, seksownego barbarzyńcy czy kogokolwiek! Po dźwięku, który słyszała w całym pomieszczeniu, było jasne, że Lander przeniósł się poza uderzającą odległość. Więc, pewnie grzebał w szafie szukając amunicję do swego karabinu, zorientowała się, że może całkowicie bezpiecznie się poruszyć. Po raz kolejny, choć tym razem wolniej, cofnęła ręce i wstała. Oczywiście pewnie przewidział jej zachowanie. Stał około dziesięć metrów od niej, trzymając w ręce skórzany bat a w drugiej kilka czarnych pasów ze srebrnymi klamrami. J ego twarz mówiła tomami - niczym cała pieprzona biblioteka. Nie był z niej zadowolony? Oj, nie było tak źle. Nie miał prawa mówić jej co ma zrobić. Stanęła wyzywająco, ośmielając go by coś z tym zrobił. Nie zamierzał jej uderzyć tymi rzeczami. Myślał, że kim jest? Głęboki burgund zaćmił jego twarz i wpłynął na jego twarz. Uch... był wielkim, złym facetem z batem i ograniczeniami. Kiedy jego nadgarstek trzasnął, sprawiając że koniec bicza spadł na podłogę a ona spojrzała na zamknięte drzwi. Brak wyjścia. Okręcając się, szukała pokoju dla alternatywnej drogi ewakuacyjnej. Na pewno ten pokój miał okno? Prawda? Nie był to jakiś... kod budynku? Wszystkie sypialnie musiały mieć okno lub alternatywne wyjście na wypadek wybuchnięcia pożaru, prawda? Albo było to jej życzenie z jej strony? - Czas na dyscyplinę - barbarzyńca z batem powiedział z niskim, poważnie śmiertelnym hukiem. Cailey wzdrygnęła się i cofnęła w kąt. Podniósł rękę na kilka centymetrów i znowu trzepnął swoim nadgarstkiem. Tym razem skórzana końcówka uderzyła dwanaście nędznych centymetrów od jej prawego ramienia. W potrzasku! Było już za późno aby przejść do opcji Numer Jeden?

Rozdział III Cailey nie lubiła bólu. W jakiejkolwiek formie. Dlatego nigdy nie była w stanie zebrać się na odwagę, żeby wytatuować swojego słodkiego motylka jak zawsze chciała czy też zrobić sobie kolczyk w pępku. W dodatku nigdy nie myślała, że będzie bita przez ogromnego, blond- włosego barbarzyńcę. Jakby czytał w jej myślach, podniósł wyżej rękę, wydając tym samym znowu ten bijący odgłos. Miała obrzydliwe wrażenie, że tym razem że nie minie swojego celu. Czas przełknąć dumę i zabrać się za poważne błaganie. - O Boże!- krzyknęła, zaciskając zamknięte oczy i krzyżując ramiona na głową, żeby ochronić ją i twarz.- Proszę, nie rób mi krzywdy. Obiecuję, że będę słuchać. Jestem po prostu przerażona - kiedy nic się nie stało przez sto szybkich bić serca, otworzyła lewe oko. Wyraz jego twarzy był stanowczy, przerażający, jego usta były ściągnięte w napiętą linię, oczy zwęziły się do wąskich szczelin. - Będziesz robić co ci powiem, albo zostaniesz ukarana. - Uch... Minęło bardzo, bardzo, bardzo dużo czasu od kiedy ktoś mówił do niej w taki sposób. Tak okrutnie i obraźliwie. Podobnie jak jej agresywny, rygorystyczny ojciec. Dorosły w niej był zaintrygowany tonem głosu barbarzyńcy. Dziecko w niej kuliło się przed nim. Jej spojrzenie natrafiło na jego gniewny wzrok, Cailey powoli opuściła ramiona. - Ja... - słowo, które wiedziała, że spodziewał się usłyszeć, utknęło jej w gardle. Nie mogła przeprosić. Jej duma nie pozwoliła na to. Nie zrobiła niczego złego. Każda rozsądna kobieta bała by się w tej sytuacji. Każda rozsądna kobieta próbowałaby uciec.- Dlaczego to robisz?- mruknęła.- Czego ode mnie chcesz?

Nadal ściskając jeden koniec bata w garści, zbliżył się o jeden krok. Yikes! Dlaczego się zbliżał? Jej wnętrzności odbiły się o okolice jej piersi jak Super Kulki odbijające się rykoszetem od jej klatki piersiowej i mostka. Co zrobi, kiedy ją dosięgnie? Uderzy ją? Czy pocałuje? Które z tych dwóch rzeczy bardziej ją przerażały? Uciec. Teraz. Jej wzrok skakał po pokoju, zrywając się od szafki do zamkniętych drzwi, aż do gigantycznego łóżka. - Nie mam zamiaru cię skrzywdzić - usłyszała, jak mówił.- Jeśli zrobisz to, co ci każę. Ale była zbyt przerażona, żeby mu uwierzyć. Oczywiście, że miał zamiar zrobić jej krzywdę! Miał bat. Już próbował ją uderzyć nim dwukrotnie. Po prostu dzięki swojemu szczęściu natrafiła na sadystycznego fana który torturował kobiety dla zabawy. Pogrzebała w pamięci, desperacko starając sobie przypomnieć czego się nauczyła na zajęciach z samoobrony które brała na Y. Robić dużo hałasu. To odstraszy atakującego. Ale czyż nie robiło się właśnie tego zanim wciągnięto cię do sali tortur? Walczyć. Kopać w jaja. Wydłubać im oczy. Zmiażdżyć ich tchawicę. Zrobisz cokolwiek, żeby móc uciec. Ale czyż nie działało to lepiej zanim zamknęli cię w pokoju ze sobą z batem na dwadzieścia stóp? Czy jej walka nie nakręci tylko jego złości i nie zmusi go do tego, żeby ją wychłostał? Dosłownie? Współpracuj, niech myśli, że idziesz z prądem. Rozmawiaj o sobie tak, że staniesz się człowiekiem w jego oczach a nie celem. Jej wnętrzności powiedziały jej, że był to najlepszy wybór biorąc pod uwagę okoliczności. Nie będzie to łatwe. Ostatnią rzeczą jaką teraz chciała zrobić to prowadzenie przyjaznej pogawędki. Drżąc w środku, opuściła ręce po swych bokach. - Powiedz mi, czego chcesz. - Powiedz mi prawdę. - O czym? - O wszystkim - zbliżył się o kolejny krok. Potem o kolejny i jeszcze jeden aż w końcu po raz kolejny wtargnął w jej przestrzeń osobistą. - Nauczysz się jak mi ulec. Robić to co ci każę bez pytań. - Ulec? Po co? Dlaczego?- spytała, patrząc w te dziwne oczy w daremnej próbie wyczytania z nich prawdy. Tęczówki były koloru stopionego złota. Tak dziwne, ale także... - Bo musisz. ... piękne. Jego oczy były wspaniałe. Boże, pomóż jej, ponieważ cała jego reszta też taka była. Jak było to możliwe?

Jak jednocześnie mogła się kogoś tak bać i czuć szalony pociąg? Sięgnął powoli i chwycił w jej dłoń w swoje. - Musisz mi zaufać. Jej ciało zareagowało na ten łagodny sposób w jaki trzymał jej dłoń, jakby była kruchym, bezcennym dziełem sztuki. Jej twarz rozpogodziła się. Jej płuca zapadły się, zmuszając ją do łykania powietrza w płytkich, czkawych haustach. Jej wnętrzności gotowały się. - Zaufać? To dopiero zabawne. Porwałeś mnie. Groziłeś mi... - Wziąłem cię do niewoli. Nie przeczę temu - jedna jego ręka prześlizgnęła się na jej ramię. Jego wzrok śledził swoją wspinaczkę po jej ramieniu, zatrzymując się mniej więcej na wysoki jej klatki piersiowej zanim uniósł jej twarz.- Ale nie skrzywdziłem cię. - Mogłeś. Jeśli ten bat trafił by kilka centymetrów bliżej... - Mam nad nim całkowitą kontrolę - jego wędrująca ręka znowu była w ruchu, tym razem przesunęła się z jej ramienia na szyję. Jego jeden palec przesunął się drażniąco ku jej uchu.- Wiem dokładnie gdzie trafi koniec bata – wyszeptał. - Uch... - w tej chwili trudno było jej nadążać za rozmową z nim, co ją naprawdę wkurzało. Nie było tak, że gawędzili o pogodzie. Nie, było to znacznie bardziej istotne. Ale on patrzył na nią, dotykał ją.... omójboże. Dotknął dłonią jej policzka. Jego kciuk dokuczał kącikowi jej ust. Jej powieki były ciężkie jak ogromne kotwice, które ciągnęły je w dół. Jej umysł był zamglony, jej myśli blakły i ulatywały na zewnątrz. W jej głowie pojawił się szalony impuls aby ssać jego palec, wirować całym językiem i zaokrągloną końcówką. Odsunęła ten śmieszny pomysł na bok. Co właśnie powiedział? O tak. Coś o bacie. - Ale nie wiesz, czy przesunęłabym się w jego stronę. - Wiem z całą pewnością. Dziwne. Wierzyła mu. - Mogę wyczytać to z twojego ciała. Mówi do mnie. Niemal mogła uwierzyć także temu, biorąc pod uwagę delikatny sposób w jaki dotykał jej twarzy. Kojący tembr jego głosu. Niech to szlag, był cierpliwy. Miły. I jakże uwodzicielski. - Wiesz co teraz mi mówi? - Nie - ale mogła odgadnąć. Chciała tego. Chciała więcej dotyku. Więcej seksownych obietnic wymruczanych tym gardłowym głosem. Więcej chwili takich jak te ostatnie. Dlaczego ten facet? Była aż tak wygłodniała uwagi przez te wszystkie lata? - Pokażę ci - z delikatnym pociągnięciem jej ręki poprowadził ją znowu w kierunku łóżka. Szła chętnie jego śladem. Nie licząc się z całą sprawą z porwaniem, było pewnie coś z nią nie w

porządku, prawda? Wiedząc, gdzie to prowadziło? Czy istniała jakakolwiek wątpliwość, gdzie to prowadziło? Spojrzała w dół na ogromne łóżko. Pewnie wyglądało... wygodnie. Poczucie winy i pragnienie starło się w niej, walcząc o przejęcie kontroli nad jej umysłem. Poczucie winy uzyskało szybkie zwycięstwo. Mimo że czuła się ożywiona i ciepła w środku, nie mogła pozwolić pewnym rzeczom się rozwinąć. Jeszcze nie teraz. Utwierdziła się w swoim rozwiązaniu, odtrąciła jego dotyk i spotkała jego napięte, złociste spojrzenie. - Naprawdę. Ja tu jestem poważna. Powiedz mi, jak możesz oczekiwać, że ci zaufam? Nigdy wcześniej cię nie spotkałam. Wtargnąłeś do mojego domu nieproszony, wyciągnąłeś mnie do... gdziekolwiek jesteśmy, wrzuciłeś mnie do swojej sypialni i zacząłeś gadkę typku „nie ruszaj się, albo cię ukarzę” i wyciągnąłeś swoje pasy do krępowania. Dodatkowo, podajesz się za postać z mojej nieopublikowanej książki. No dalej! Zejdź na ziemię, koleś. Wyglądał na zamyślonego, gdy tak odpoczywał oparty biodrem o łóżko i krzyżując ramiona na torsie. - Kiedy o tym mówisz, mogę zrozumieć twoją ambiwalencję, ale nie mogę... - Ambiwalencję? Nie jestem ambiwalentna - jestem napalona.- Wiem co oznacza to słowo. Oznacza, że mam mieszane uczucia do tej sytuacji. Nie ma wątpliwości, że czuję... - pożądanie. Zmusiła się, żeby przenieść wzrok z jego twarzy na szerokie ramiona. Silne. Muskularne. Pyszne.- Czuję furię - powiedziała nieco chwiejnym głosem. Potrząsnął głową. Złapała jego ruch kątem oka. - I złość. Tak, skrajną wrogość... Dlaczego patrzył na nią tak, jakby powiedziała, że chmury są wykonane z pianek a morze z niebieskiej, malinowej galaretki? Nie mógł czytać jej myśli. To co powiedziała było rozsądne. Wiarygodne. - Co?- warknęła. - Tak jak powiedziałem wcześniej, nie powinnaś nigdy mnie okłamywać - wyprostował się do swojej pełnej wysokości na sześć stóp i więcej. - Nie kłamię - powiedziała do jego sutków pokrytych bawełną, tej części która znajdowała się na wysokości jej oczu. Pchnął ją lekko i poleciała na łóżko, lądując na swoim tyłku. Oooch! Był coraz bardziej nachalny. I ku wstrząsowi, podobało się jej to. Co się z tobą dzieje? Wiedziała, że powinna być jeszcze bardziej wkurzona. Powinna go odepchnąć, wymagając trochę szacunku. - Precz z łapami, koleś - wymamrotała. - Co?- oparł się obiema rękami o materac, po obu stronach jej tyłka. Jego nos był tak blisko jej, że musiała zrobić zeza aby zobaczy jego końcówkę. Wstrzymała oddech, częściowo dlatego, że czuła się bezradnie. I

częściowo dlatego, że paliła ją twarz a ciepło ściekało niżej... w dół jej piersi... do jej żołądka. - Jakie to średniowieczne, że twardy facet ciągle wokół popycha dziewczynę - podniosła wzrok z centrum jego piersi na twarz. Cholera, te jego oczy. Zdawało się, że traci swoje skrupuły, gdy patrzyła w nie zbyt długo. Zamiast tego spojrzała na jego usta. Nie było dużo lepiej. - Podoba ci się to. Zwłaszcza, gdy mówił takie rzeczy. Zamknęła oczy i zapatrzyła się w kolory wirujące wokół ciemności. Achh. Znacznie lepiej. Bezpieczniej. - Dlaczego nie zrobisz przysługi nam obojgu i nie otworzysz drzwi? - Po co? Nie będziesz mogła odejść, nawet jak je otworzę. Oczywiście, że będzie mogła. Prawda? - Chcesz się założyć? Wielka gadka wyszła od dziewczyny, która siedziała nos w nos z czystą pokusą na sześć stóp czy coś, z zamkniętymi oczami, ponieważ pożądała go tak bardzo, że aż tekst piosenki „Gimme All Your Lovin” przebrzmiewała w jej głowie w regularnych odstępach czasu. Nie była nawet fanką ZZ Top. - Nie możesz sobie pozwolić na przegraną w tym zakładzie - urągał. - Ha! Mówisz, że nie możesz sobie pozwolić na przegraną - otworzyła oczy i szturchnęła jego klatkę piersiową. Jej palec, będąc osobliwą częścią, cieszącą się terenem do którego właśnie został wprowadzony i odmówił nawet drgnąć, gdy już raz nawiązał kontakt z jego ciałem. Czuła się nachmurzona. Od kiedy części jej ciała miały swój własny umysł? Lander uśmiechnął się. - Widzisz? Ciągnie cię do mnie. Przyznaj się. Nie ma mowy, że się do tego przyzna! Ponieważ nie było to prawdziwe... no dobra, był to mały kawałeczek prawdy, ale nie musiał tego wiedzieć. - Jesteś gotowa usłyszeć treść naszego zakładu?- uniósł swoją rękę i otoczył nią jej palec wskazujący. Potem podniósł go do swoich ust - jego spojrzenie było gorętsze niż reaktor jądrowy w rdzeniu, przez co jego oczy wyrażały wszystkie rodzaje szokujących sugestii - obdarzył pocałunkiem czubek jej palca zanim go uwolnił. - Tak. Pewnie - chwyciła swoją dłoń i schowała ją do tyłu, pod pośladkami. Tam. Przyjrzyjmy mu się jak to robi ponownie. Zaśmiał się i wstał. Dźwięk jego niskiego, dudniącego śmiechu rozprzestrzenił się wokół jej brzucha. - Jeśli wygram, będziesz mu służyć. - A jeśli ja wygram, wracam do domu - powiedziała, starając się nie przyznać do tego jak przyjemne było to musujące uczucie. Dał jej trochę miejsca do oddychania. Jej umysł nieco się rozjaśnił. Niepokojące myśli przetoczyły się przez jej umysł. Zaledwie kilka chwil temu była śmiertelnie przerażona, tym, że Lander ją

pobije lub zrobi coś równie przerażającego. Ale teraz... nie chciała badać swych myśli zbyt głęboko. Był to czas na sprawdzenie wiedzy. Nie zrobił nic istotnego, żeby złagodzić jej lęki - oprócz odstawienia bata na bok, pocałowała jej palca i wymruczenia jakichś ładnych i tandetnych linijek. Nie otworzył drzwi. Nie wyjaśnił jak dobrał się do jej opowiadania. Nie wyjaśnił dlaczego ją porwał. Wszystko co zrobił, to stał tam, gapiąc się na nią tymi dziwnymi oczami, uwodząc ją. - Możesz wrócić do swojego świata - podniósł bat z podłogi i zaplątał go wokół swojego ramienia.- Ale jeszcze nie teraz. Więcej linijek z jej książki. - Nadal tego nie czaję. Dlaczego ciągle cytujesz moją opowieść? - Nie rozumiem - powiedział, bawiąc się końcówką bata.- Co za opowieść? - Jej Mistrz. Jest moja. Napisałam ją. Wyrecytowałeś wierze z dwóch pierwszych rozdziałów. Przesunęła się na bok, dzięki czemu jedna z jej rąk wysunęła się spod jej tyłka. Podrapała się po podbródku. - Więc albo straciłeś kontakt z rzeczywistością, albo... coś innego. Nie ważne. Porwanie jest niezgodne z prawem. Musisz pozwolić mi odejść. - Nie mogę. Czarownica tak powiedziała. - A może jednak i tak spróbujemy? - Proszę bardzo. Ale tak jak powiedziałem, jeśli wyjdziesz, stracisz zakład - przez moment patrzył jej w oczy aż podszedł do drzwi sypialni. Wyciągnął klucz z kieszeni i wepchnął go do zamka. Wpatrzył się w jej twarz, otworzył drzwi i odsunął się na jedną stronę. Nie wahała się... zbyt długo. Zerwała się na równe nogi, zaczynając powolny bieg, kierując się ku prostej drodze ku wolności. Kiedy go minęła stojącego przy drzwiach niczym wartownik, odwróciła się i uśmiechnęła się do niego wdzięcznie. - Pa. I... dzięki za zrobienie właściwej rzeczy. Czuła się okropnie tak go zostawiając, chociaż logika podpowiadała jej, że nie ma przez co być jej przykro. Skinął głową. - Teraz tak mówisz. Przeszła przez otwarte drzwi i weszła do pustego, rażąco białego pokoju. Był wielki. Ogromny. Jak na planie filmowym gigantycznej fabryki. Drzwi Landera zatrzasnęły się, zamykając ją. Rozejrzała się za innym wyjściem, ale wiedziała, że nie ma żadnego. Otaczająca ją biel zdawała się być wieczna. Wzięła oddech. Cynamon? - Witaj w moim świecie - powiedziała zamaskowana postać, pojawiając się znikąd jakieś dwadzieścia metrów dalej. Ściągnęła biały kaptur, ukazując aż nazbyt znajomą twarz.- Witaj, Cailey. - Co do cholery? To była ona. Kobieta, która kilka dni temu przeprowadziła wywiad z jej