SpongebobBoss94

  • Dokumenty171
  • Odsłony92 774
  • Obserwuję84
  • Rozmiar dokumentów706.2 MB
  • Ilość pobrań56 057

Zaczelo sie w Paryzu - Cathy Kelly

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Zaczelo sie w Paryzu - Cathy Kelly.pdf

SpongebobBoss94 EBooki Cathy Kelly
Użytkownik SpongebobBoss94 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 345 stron)

Tytuł oryginału: IT STARTED WITH PARIS Copyright © Cathy Kelly 2014 Copyright © 2016 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2016 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga Projekt graficzny okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz Redakcja: Małgorzata Najder Korekta: Aneta Iwan, Iwona Wyrwisz ISBN: 978-83-7999-557-8 WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o. Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28 e-mail: info@soniadraga.pl www.soniadraga.pl www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga E-wydanie 2016 Skład wersji elektronicznej: konwersja.virtualo.pl

Spis treści Prolog Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20

Rozdział 21 Rozdział 22 Przypisy

Prolog Miłość to sprawa idealna, małżeństwo – realna. Goethe Pierścionek zaręczynowy trzymał w kieszeni. Okropnie się bał, że może mu wypaść. Przez całą podróż zatłoczoną windą na szczyt wieży Eiffla zastanawiał się, co zrobi, jeśli go zgubi. Pamiętnym momentem oświadczyn nie powinien być widok przyszłego pana młodego pełzającego na czworakach w poszukiwaniu atłasowego pudełeczka. Nie, niezapomniane wrażenia miało zapewnić miejsce, otaczający ich, mieniący się Paryż, uśmiechnięci ludzie wokół i ogólna radość. Paryż to miasto miłości, a nie historii pod hasłem „Miałem pierścionek, ale gdzieś mi wypadł. Znajdźmy go, na miłość boską!”. Od momentu gdy wysiedli z taksówki i uśmiechnęli się z ulgą, ponieważ wszyscy paryscy taksówkarze byli w głębi serca zapalonymi rajdowcami, trzymał pudełeczko w śmiertelnym uścisku, wyjąwszy je uprzednio ze skrytki w torbie na aparat. Ona uśmiechała się do niego promiennie, zbyt rozproszona widokami, by zauważyć jego zdenerwowanie, a jej zaróżowione policzki pasowały odcieniem do szalika w kolorze peonii. Nawet ze zmarzniętym, zakatarzonym nosem, który wymagał użycia paczki chusteczek higienicznych na godzinę, nadal była piękna. Jego matka stwierdziła, że dziewczyna ma sarnie oczy, i jakzwykle miała rację. Rzeczywiście, wyglądała jak łania, ale łania radosna, taka, która pasie się na wybiegu u Świętego Mikołaja i wszystko w życiu postrzega jako magiczne. Nawet wtedy, gdy szła pośród paryskich piękności, dumnych i modnie ubranych, wzbudzała podziw przechodniów. Nie była wysoka, ale miała szczupłą budowę i postawę baletnicy, która w każdej chwili mogłaby wyjść na scenę ze swoim zespołem ze szkoły średniej. I była jego. Jego dziewczyną i przyszłą narzeczoną… Odmówił szybką modlitwę, prosząc o pomoc, czego nie robił od lat. Proszę, niech się zgodzi. Nikomu nie zdradził, że ma zamiar poprosić ją o rękę. Nie powiedział ojcu, ale niemal wygadał się matce, ponieważ był pewien, że uściska go i powie: – Śmiało, oświadcz się. Wiesz, że kocham ją jakwłasną córkę. Znajomi mogliby stwierdzić, że ma jeszcze czas, by się ustatkować, ale po chwili przypomnieliby sobie, jak wiele ona ma w sobie blasku i swobody, zarówno w charakterze, jak

i wyglądzie, oraz inteligencji, z którą jednaknigdy się nie obnosi. Żadna z tych cech nie była powodem, dla którego prosił ją o rękę. Po prostu ją kochał. Od momentu, gdy wiele lat temu w szkole podstawowej posadzono ich razem w ławce. Spoglądając na niego dużymi, ciemnymi oczami, pokazała mu swoją supermodną gumkę do wycierania o zapachu truskawek i z powagą oznajmiła, że może ją pożyczać, kiedy zechce, ponieważ podobają jej się kropki na jego twarzy. – Piegi – poinformował. – Mają je tylko wyjątkowe osoby. – Mój tata mówi, że jestem wyjątkowa, a nie mam piegów – odparła, głęboko zaskoczona zdradą. – Narysuję ci kilka – powiedział i wyjął ołówek. Dwa pierwsze były zbyt bolesne, więc nie narysował więcej, tylko przytulił ją tak, jak mama jego tuliła. – Będziesz moim przyjacielem? – zapytała, pociągając nosem. W tym momencie ją pokochał i takjuż zostało. Winda na wieżę Eiffla delikatnie się zatrzymała. W jednej ręce trzymał pudełeczko z pierścionkiem, jakby to był granat, ale dzięki swojemu wzrostowi i posturze udało mu się przepuścić ją w drzwiach tak, by uniknęła zgniecenia. Stwierdził, że turyści odwiedzający Paryż to wariaci: wszystko muszą zobaczyć pierwsi. – Dziękuję, kochanie – powiedziała, gdy w końcu wyszli z windy. – Myślałam, że mnie rozpłaszczą. Chwyciła go za rękę, a on poczuł falę opiekuńczości, którą zawsze czuł wobec niej, chociaż nie była wcale delikatną istotką. Pomimo drobnych rozmiarów miała w sobie wiele siły. – Spójrz – wykrzyknęła, trzymając go za wolną rękę i biegnąc do barierki, skąd rozciągał się widokna Paryż, jakby wieża była centrum wszechświata. Spojrzał, ale nic nie widział. Niech się zgodzi. Niech będzie jak w filmie, ona, szczęśliwa, mówi „tak”, a inni turyści biją brawo. Może się nie zgodzić, stwierdzić, że jesteśmy za młodzi, że mamy plany… Przewodnik wskazywał grupie poszczególne arondissement i inne ciekawe widoki, a ona słuchała. Para Hiszpanów poprosiła go, by zrobił im zdjęcie ich aparatem. Katy nadal słuchała przewodnika, ale spojrzała na niego i puściła oko. Często mu się to zdarzało. Wysoki, uśmiechnięty, z uroczym wyrazem twarzy i kasztanowymi, zmierzwionymi włosami, wyglądał na uosobienie uczciwości. Potem przespacerowali się po tarasie widokowym, a ona pokazywała różne miejsca. – Tam chyba jest nasz hotel, prawda? – zapytała, mrużąc oczy.

Okazało się, że nie zakwaterowano ich w przytulnym, eleganckim hotelu niedaleko centrum miasta, jak im obiecywano. Sypialnia rzeczywiście była przytulna, do tego stopnia, że łatwiej było dostać się do drzwi, przechodząc po łóżku, niż ryzykować uderzenie kolanem w jego krawędź. Hotel sąsiadował z centrum Paryża tylko wówczas, gdy było się olimpijczykiem sprinterem przygotowującym się do zawodów. Takie drobiazgi nie były jednak w stanie zepsuć tego szczególnego momentu. Nie mógł już dłużej czekać. Zatrzymał ją, chwycił za nadgarstek, zwrócił twarzą do siebie i padł na kolana. Pudełeczko, dzięki Bogu, było w kieszeni. Wyjął je, uniósł, jak to widział setki razy w filmach, i zapytał: – Kochanie, czy zostaniesz… – TAK! – wykrzyknęła i rzuciła mu się w ramiona. Ponieważ klęczał, teraz ona była od niego wyższa i musiała nachylić głowę, żeby go pocałować. – Naprawdę? – zapytał. Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Wiedział, że go kocha, ale to – to była poważna sprawa, a byli przecież jeszcze młodzi i… – Tak, tak, tak! – zapewniła i pocałowała go tak, jakby umierał, a ona musiała przywrócić go do życia. Zatopił się w jej objęciach i czuł, jakserce bije mu z czystej radości. Zgodziła się. Tłum turystów wyraził swoją aprobatę, klaszcząc i skandując. Ktoś robił zdjęcia, ale on nie zważał na to naruszenie ich szczególnej chwili. – Wyjdziesz za mnie? – Tak. Pokaż mi, pokaż. Otworzył pudełeczko, w którym znajdował się antyczny pierścionek z diamentem. Diament o szmaragdowym szlifie otaczały dwa rzędy maleńkich diamencików. Tak chyba się nazywały niezmiernie małe kamienie, niewystarczająco okazałe, żeby mogły zostać uznane za prawdziwe diamenty. Przez dwa miesiące przeszukiwał sklepy z antyczną biżuterią w całym Waterford, a nawet Cork, aby znaleźć idealny pierścionekdla ukochanej kobiety. Zrobiła wdech, wyciągnęła drobną dłoń, a on wsunął pierścionekna jej palec. Był pewien, że rozmiar pasował. Zmierzył jeden z pierścionków i według norm jubilerskich nosiła rozmiar J. – Idealny kamień dla tak delikatnej biżuterii – powiedział uradowany jubiler, kiedy on wsunął pierścionek na jedną czwartą długości swego małego palca i próbował spojrzeć na niego jej oczami. – Jest cudowny – powiedziała z rozmarzeniem. Jedną dłoń nadal opierała na jego ramieniu, a drugą trzymała delikatnie w górze, gdzie kamień błyszczał w paryskim słońcu.

Dwoje Hiszpanów podeszło do nich i zaproponowali, że zrobią im zdjęcie. – Piękna z was para – przyznał mężczyzna. Stanęli na tle panoramy Paryża, objęli się w talii, a ona z dumą wyciągnęła lewą dłoń, by zaprezentować pierścionekzaręczynowy. Pozostali patrzyli z uznaniem na wysokiego, silnego mężczyznę ze zmierzwionymi włosami i szczupłą dziewczynę w jeansach i śnieżnobiałych tenisówkach, z jedwabistymi, brązowymi włosami związanymi w kucyk. Dobrze razem wyglądali, pasowali do siebie. – Będziecie mieli piękne dzieci – stwierdził Hiszpan i z uśmiechem oddał im aparat. Na myśl o tym oboje się zaśmiali. Dzieci! To dopiero za parę lat. – Komu najpierw powiemy? – zapytał, kiedy tłum zmalał i ponownie zostali sami. Zadumała się. Patrzył na nią i zdał sobie sprawę, że nadal ma w sobie to cudownie radosne uczucie. Wiedział, że się zgodzi, takdobrze ją znał. Powiedziała tak. Tak! Nie zapomni tej chwili do końca życia.

Rozdział 1 Miłość to kwiat, który w małżeństwie zmienia się w owoc. Przysłowie fińskie Herbata różana. Pięknie pachniała, nawet opakowanie wyglądało pięknie, stylizowane na lata czterdzieste, z namalowaną akwarelami filiżanką, z której unosiły się języki pary zwinięte w maleńkie róże. Przy swoim biurku na piątym piętrze szklanego budynku w kolorze morskiej zieleni, w którym Eclipse Films miała siedzibę, Leila Martin rozkoszowała się zapachem herbaty, przyniesionej na tacy przez asystentkę Ilonę dla nich obu. – Na pewno ci zasmakuje! – oznajmiła Ilona, wracając do nowoczesnego gabinetu tym razem z notatnikiem i tabletem. Zawsze przynosiła szefowej różne przysmaki, czekoladki, ciasteczka, węgierską herbatę ziołową, za którą ręczyła matka Ilony, choć pachniała jak kocia kuweta wymieszana ze śmieciami z patio. Leila mogłaby pomyśleć, że dziewczyna chce ją pocieszyć. Asystentka wiedziała jednak, że szefowa w żadnym razie nie potrzebuje podnoszenia na duchu, ponieważ stanowczo ją o tym poinformowała. To był typowy dzień pracy w Eclipse. Leila Martin chciała, by pracownicy wiedzieli, iż nie zawraca sobie głowy żadnym zawodem miłosnym ani tego typu sprawami. Była pewna, że udało jej się ich nabrać. Spojrzała ponownie na herbatę różaną. Na pewno była zdrowa. Prawdopodobnie obniżała poziom stresu i pobudzała układ odpornościowy albo posiadała inne właściwości lecznicze, które zastęp naukowców z tytułami doktorskimi potwierdził w testach naukowych. Nie była to jednakkawa. Co gorsza nie była to ulubiona filiżanka kawy Leili, a mianowicie ta, którą mąż przynosił jej rano do łóżka. Słyszała, jak przygotowuje ją w klasycznym ekspresie, który trząsł się na blacie kuchennym jak wulkan przed wybuchem i stanowił chyba najstarszy element wyposażenia ich mieszkania. Odkąd Tynan odszedł, żadna kawa jej nie smakowała. Nic jej nie smakowało. Po sześciu miesiącach własnoręcznego przyrządzania kawy Leila nadal nie była w stanie zaparzyć jej tak jak on. Jak mogła całe życie przygotowywać ją sobie sama, pić ją ze smakiem

w modnych kawiarniach, a potem zakochać się w kawie parzonej przez męża, który następnie porzucił ją dla innej kobiety w innym mieście, zostawiając ją niemalże uczuloną na smak jakiegokolwiekinnego napoju? To było kompletnie niedorzeczne. Kiedy miała piętnaście lat i mieszkała w Bridgeport, razem z przyjaciółką Katy miały bzika na punkcie kawy i wydawały kieszonkowe na cappuccino lub americano z odtłuszczonym mlekiem w kawiarni najbliżej Poppy Lane, gdzie mieszkała Leila. Katy mieszkała na obrzeżach Waterford, rzut beretem od miasteczka Bridgeport. Leila nie mogła się doczekać, kiedy wyniesie się z tej, w jej mniemaniu, głębokiej prowincji i zamieszka w dużym mieście. Piętnaście lat później zarówno duże miasto, jak i kawa pozostawiły po sobie smakgoryczy. – Flatte jest całkiem smaczna – zachęcała ją Katy podczas ostatniej weekendowej wizyty u Leili w Dublinie. Znalazły wolne miejsca w modnej kawiarni i Katy studiowała zawzięcie menu, dywagując nad smakami syropów oraz mocą kawy. – Nie – odparła ponuro Leila. – Nienawidzę flatte, za dużo w niej mleka. Nie wiem, o co chodziło z tym francuskim ekspresem, ale on umiał go ujarzmić. Ja nie potrafię. Rzucił na niego urok. Wróciłam do herbaty, zwykła czarna, earl grey, jakakolwiek. Czy ktokolwiek kiedyś sprawdził, czy rozstanie powoduje zmiany chemiczne w kubkach smakowych? To jedyna odpowiedź. Jeśli nie, to najwyraźniej zrobił sobie w Londynie woskową laleczkę na moje podobieństwo i wbija jej szpilki w usta. Obie się roześmiały na myśl o tym, że modny przystojniaczek Tynan mógłby oddawać się jakimkolwiek praktykom religijnym, w tym wudu, a co dopiero wykonać woskową laleczkę. Jak sam deklarował, był ateistą i wierzył jedynie w moc dolara, co doprowadzało Katy do szewskiej pasji, zważywszy na to, że walutą w Irlandii było euro. – Jeśli ktokolwiek miałby zrobić laleczkę wudu, to tylko ty – powiedziała Katy do przyjaciółki, z którą znały się od szkoły podstawowej. Obie niewysokie, jedna blondynka, druga brunetka, razem tworzyły silny zespół, z którym należało się liczyć. Leila czuła, że ostatnio równowaga w ich relacji została zaburzona. Katy doświadczała szczęścia swej pierwszej miłości, natomiast ona była zdecydowanie nieszczęśliwa. Co gorsza wiedziała, że zdaniem przyjaciółki powinna się radować, iż ktoś tak nielojalny jak Tynan odszedł z jej życia i zakończył ich trwające rok małżeństwo. Powiedziała na ten temat o wiele więcej. Po sześciu miesiącach okres krytykowania potwornych mężów dobiegł jednak końca i Katy chciała, żeby przyjaciółka zaczęła nowe życie. Niestety okazało się to trudniejsze, niż się spodziewała, i obie wiedziały, że Leila natychmiast przyjęłaby zdrajcę Tynana z powrotem, jaktylko pojawiłby się skruszony pod jej drzwiami.

Przyjaciółka pocieszała Leilę podczas długich, nocnych rozmów telefonicznych, ocierała jej łzy, wysyłając pełne wsparcia wiadomości, i powstrzymywała się od krytyki, ponieważ pod wpływem miłości niegdyś silna Leila Martin stała się delikatna i podatna na zranienie. Tego dnia Leila zamówiła zieloną herbatę i obie usadowiły się w wygodnych kawiarnianych fotelach, by porozmawiać o jedynej rzeczy, o której chciała rozmawiać. – Wiem, że teraz brzmi to niedorzecznie, ale kiedy się pobraliśmy, czułam się bezpiecznie. Myślałam, że to już na zawsze. Miałam wrażenie, że te wszystkie lata spotykania się z nieodpowiednimi facetami dobiegły końca i wreszcie z Tynanem znalazłam to, czego szukałam. Był Tym Jedynym. A do tego, Katy, to jest najgorsze, sama nakłoniłam go do małżeństwa. Jemu odpowiadał ówczesny stan rzeczy, mieszkanie razem, nie potrzebował świstka papieru oficjalnie potwierdzającego, że jesteśmy mężem i żoną. Katy słyszała tę historię już wiele razy i w geście solidarności poklepała przyjaciółkę po kolanie. – Wszyscy robimy głupie rzeczy w imię miłości – odparła, co było wariacją na temat jej wcześniejszych odpowiedzi. – I wcale nie był Tym Jedynym. Ktoś taki nie rzuciłby cię dla dwudziestoparolatki z udami chudszymi niż kolana. Czasami te słowa rozśmieszały Leilę, ale nie dzisiaj. Ledwie je usłyszała, gdyż próbowała w myślach rozgrzeszyć się za popełnione błędy. Czuła ulgę, mogąc otwarcie opowiedzieć o swoim bólu. Udawanie w pracy, że dobrze się czuje, jeszcze bardziej utrudniało jej odzyskanie równowagi. – Wpędziłam nas oboje w to małżeństwo, ponieważ tak bardzo chciałam z nim być. Chciałam, żeby był mój. Gdybym tylko poczekała, nie spieszyła się tak… Była przekonana, że Tynan chce w życiu tego samego co ona. Na weselu tańczył z nią jak szalony do granej przez orkiestrę, kiczowatej wersji To musiałaś być ty i nie patrzył na nikogo poza panną młodą o blond włosach i twarzy promieniejącej blaskiem, który nie miał nic wspólnego z nałożonym starannie makijażem. Dałaby głowę za to, że byli wtedy szczęśliwi. Jak mogła tego nie zauważyć? – W porządku, Leila? – zaniepokoiła się Katy. – Gdzieś odpłynęłaś. – Tak – przytaknęła Leila i zmusiła się do lekkiego uśmiechu. – Dziękuję, że wysłuchujesz moich wywodów. Powinnam ci płacić. Ile teraz liczą sobie psychologowie? Sześćdziesiąt funtów za godzinę? Zasługujesz na wynagrodzenie. Nikomu innemu nie mogę o tym powiedzieć, bo uznaliby mnie za wariatkę. Nie takpowinnam się zachowywać. Wszystkich innych, kolegów z pracy, matkę, siostrę Susie obdarzała stoickim uśmiechem i mamrotała pod nosem, że to była jego decyzja, a ona ma się dobrze. Tego jej zdaniem oczekiwano od silnej, ambitnej, dwudziestodziewięcioletniej kobiety

odnoszącej sukcesy zawodowe. Nie mogła powiedzieć, że przy Tynanie czuła się jak szalona nastolatka, którą nigdy nie była, i że ślepo wpadła w jego ramiona, przekonana, że jest jej przeznaczony. Był kochający, seksowny, przystojny, zabawny i uprzejmy, a nawet kupił jej idealny ekspres do kawy. – Powinnaś przestać udawać, że to nie boli – poradziła przyjaciółka. – Przyznanie, że się smucisz, nie jest oznaką słabości. Jestem pewna, że Bill Gates płakałby, gdyby żona go rzuciła. – Bill Gates jest zbyt mądry, by poślubić osobę, która go zostawi – odparowała Leila. – Nigdy wcześniej nie czułam się jak frajerka, a teraz tak właśnie się czuję. I nadal go pragnę, a to tylko pogarsza sprawę. – Posłuchaj! – rozkazała stanowczo Katy. – Skoro Tynan zostawił cię dla jakiejś młodej hipsterki, którą poznał w pracy, to znaczy, że od początku nie był ciebie wart. Lepiej, że przekonałaś się o tym teraz, a nie za dziesięć lat. Wyświadczył ci przysługę. Za kilka lat sama wyrzuciłabyś go za drzwi. Czyżby? zastanowiła się smutno Leila. Nigdy sobie nie wyobrażała, że mogłaby wyrzucić Tynana. Przypominał żywioł, był pełnym pasji, niefrasobliwym mężczyzną, który wtargnął w jej życie jaktornado. Nigdy by go nie wyrzuciła, zbyt mocno go kochała. Zabrał wszystkie swoje rzeczy i niemal całą jej pewność siebie. Czy kiedykolwiek ją odzyska? Kto to wie? Na razie skończyła z mężczyznami. W zasadzie nie tylko na razie – na zawsze. Kilka tygodni wcześniej, dokładnie sześć miesięcy po odejściu Tynana, Leila wyrzuciła mały francuski ekspres do kawy i rozpoczęła przygodę z herbatami ziołowymi. Jak to bywa z symbolicznymi gestami, nie było to wielkie dokonanie, ale zawsze pierwszy krok. Siedziała teraz przy biurku i wpatrywała się w herbatę różaną, której zalety zachwalała Ilona. – To moja ulubiona – zareklamowała napój z nutą egzotycznego, węgierskiego akcentu. – Jaśmin jest cudowny, ale dobrej jakości herbata z tym kwiatem dużo kosztuje, za to róża ma właściwości uspokajające. Co o tym myślisz? Ilona miała dwadzieścia trzy lata i podziwiała swą szefową i mentorkę z niezachwianym oddaniem, chociaż Leila była od niej starsza jedynie o sześć lat. Leila zatrudniła ją dwa lata wcześniej na stanowisko asystentki w dziale reklamy, kiedy dziewczyna miała jeszcze lekkie kłopoty z gramatyką angielską i dyrektor się obawiała, jak sobie poradzi z pisaniem maili, pomimo jej ogromnych chęci rozwoju w firmie. Co by sobie pomyślała, gdyby się dowiedziała, że podziwiana szefowa nie jest silną, profesjonalną bizneswoman, ale osobą, która przez ostatnie pół roku czuła się kompletnie załamana? Oczywiście, nigdy się tego nie dowie. Nikt się o tym nie dowie. – Mieliśmy różne potrzeby – odpowiadała beznamiętnie.

Ilona zaczęła przeglądać listę spraw do zrobienia. Były zajęte od momentu przyjazdu Leili do biura punkt dziewiąta, choć poprzedniego dnia wróciła późno z imprezy firmowej. Nie została jednym z najbardziej cenionych członków Eclipse Films dzięki częstym urlopom. Znała się na swojej pracy, inaczej dyrektor zarządzający Eamonn Devlin nie zatrudniłby jej. Ciężko harowała, by przed trzydziestką osiągnąć obecną pozycję, poświęcając wiele godzin na pracę, w razie potrzeby również weekendy. W dodatku wyglądała jak wyjęta z branżowego magazynu specjalistka od PR. Ubierała się w eleganckie spodnie, jedwabne koszule lub koszulki, a jej blond włosy zawsze były nienagannie ułożone. Chociaż zwracała uwagę na to, by nie przyćmić gwiazdy, której akurat towarzyszyła, miała swój niepowtarzalny styl i prezentowała się na tyle szykownie, by ludzie ją zauważyli. Fakt, że udało jej się połączyć ten ogromny wysiłek z utrzymaniem pozycji najlepszego w kraju dyrektora do spraw reklamy, jakżartobliwie nazywał ją Devlin, dowodził tego, jakciężko pracowała. Tego ranka piątą pozycją na liście zadań był e-mail od menadżera młodej aktorki, w którym wymieniał jej wymagania dotyczące hotelu, gdzie miała nocować podczas przyjazdu do Dublina na premierę filmu, który zdaniem Leili ledwie kwalifikował się do kategorii filmów wydawanych wyłącznie na kasetach wideo. – Żółte orchidee, nie białe – przeczytała. – Biały jest taki staromodny, prawda, Ilono? Muślinowe zasłony w apartamencie. – Sprawdzę, jakie zasłony mają w apartamencie prezydenckim w hotelu Centennial – odparła Ilona. Trzymała długopis nad notatnikiem i siedziały razem w gabinecie Leili. – Bez problemu mogą zmienić je na muślinowe – uspokoiła ją Leila. – Kupili ich mnóstwo, kiedy popularny był wystrój z białymi orchideami, muślinowymi zasłonami i ogrodem zen na tarasie. Poza tym myślę, że mają w piwnicy wystarczającą ilość białego piasku w stylu zen, by zbudować całkiem pokaźny zamek. Zadzwoń do Sergia i poproś uprzejmie, by obsługa zawiesiła muślinowe zasłony. W porządku, następna kwestia. – O mój Boże, ty wiesz wszystko – powiedziała z podziwem Ilona. – Nie – zaprzeczyła Leila. – Po prostu przywykłam do spełniania dziwacznych próśb. Razem z asystentką przeglądała listę wymagań dotyczących każdego elementu wizyty aktorki w Dublinie. Był to jeden z aspektów pracy dyrektora do spraw reklamy, który wymagał wiele czasu i szerokich umiejętności dyplomatycznych. Reklamowanie filmów Eclipse dawało jej wiele radości: przebywała w świecie filmowym, poznawała najbardziej fascynujących i utalentowanych aktorów, reżyserów i producentów i miała możliwość oglądać ich prywatnie, bez masek, które zakładali dla świata zewnętrznego.

Prawdziwi fachowcy przylatywali, wykonywali swą pracę z błyskotliwym znawstwem i odlatywali, nie prosząc o więcej niż posiłki bez pszenicy i laktozy podane do apartamentu hotelowego, autoryzację ważnych wywiadów i czasami kierowcę, by mogli zwiedzić miasto. Inni natomiast rozpaczliwie chcieli udowodnić swą wyjątkowość. Do nich nie stosowały się żadne zasady. W tym kręgu na porządku dziennym były potwornie drogie świece zapachowe, najlepszy gatunkowo szampan czekający na każdej dostępnej powierzchni i nowa, luksusowa pościel za cztery tysiące euro, podobnie jak surowe jedzenie lub świeżo wyciskane soki dostępne dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, rzadkie owoce i kaloryczne desery, których nie tknie nikt, może z wyjątkiem ostatniego w szeregu członka ekipy, ale które musiały zostać przygotowane na wypadek, gdyby gwieździe znudziły się soki. Istniały jednak granice. Kiedy pewna wschodząca gwiazdka zażyczyła sobie, by Eclipse zapewniło jej szczeniaki, które miały hasać na planie jej sesji zdjęciowej w Dublinie, Leila się sprzeciwiła. Nie pozwoli, by ktokolwiek bawił się kosztem zwierząt. Wystarczył telefon do menadżera celebrytki. – Proszę jej powiedzieć, że przestrzegamy zasad etycznych PETA1 – oznajmiła mu spokojnie. Podziałało. Nikt nie chciał zadzierać z PETA. Kolejny zakaz dotyczył narkotyków. – Nie na nasz koszt ani podczas naszych godzin pracy – prezes firmy Devlin zakomunikował pracownikom, kiedy młody, nieokiełznany aktor, na szczęście niegrający wówczas w filmie Eclipse, pod wpływem metamfetaminy zdemolował pokój hotelowy. – Jeśli ktoś tego potrzebuje, sam może sobie załatwić kokę, oksykodon albo cokolwiekinnego. Kiedy Devlin mówił, ludzie słuchali. Tymczasem muślinowe zasłony i konkretne gatunki kwiatów należały do całkowicie zwyczajnych wymagań. – Płyty z muzyką irlandzką do tańca oraz stworzenie irlandzkiej atmosfery – przeczytała z rozbawieniem Leila. – To naprawdę słodkie. Będziesz musiała nagrać na iPoda kilka naszych skocznych kawałków. Ilona zamrugała zdezorientowana. – Przepraszam, poproś o pomoc Marca albo Sinead – powiedziała Leila. – Tak się już zadomowiłaś w irlandzkich klimatach, że zapomniałam, iż pochodzisz z Węgier i nie znasz wszystkich naszych kulturowych wariactw. – To nie są wariactwa – zaprzeczyła Ilona. – Jestem dumna, że jestem Irlandką. A właściwie będę za rok. – W takim razie w ramach wprowadzenia powinnaś nauczyć się tańców irlandzkich –

stwierdziła poważnie Leila. – Trenowałam je przez osiem lat i zdobyłam wszystkie możliwe medale. Pokażę ci kiedyś parę kroków. Udało jej się nie uśmiechnąć, choć nie było to łatwe. Ilona, która nigdy nie wiedziała, czy jej szefowa żartuje, czy nie, wpatrywała się w nią szeroko otwartymi oczami. – W porządku, żartuję. Mam kilka medali zdobytych w konkursach tańców irlandzkich, ale dziś nie zatańczyłabym za żadne skarby. Daleko mi było do klasy Riverdance. Należałam do osób, które ukradkiem cofały się do ostatniej linii przy trudniejszych krokach. Medale dostałam w ramach pocieszenia. Dobra, wróćmy do listy. Woda mineralna i cola bez cukru. To żadne wyzwanie – zażartowała. – Żadnych wymagań w kwestii temperatury napojów, specjalnie importowanej wódki ani nowo zainstalowanych desek sedesowych. Albo dziewczyna jest miła i ma klasę, albo nikt jej nie powiedział, o co proszą inne gwiazdy. Może należy do tych normalnych, na ile normalna może być osoba znana na całym świecie, która zostaje sfotografowana przez paparazzich, jaktylko wyjdzie z domu bez makijażu. Uśmiechnęła się szeroko. – Cieszę się, że pracuję po tej stronie, a nie po stronie gwiazd. – Ja też – przytaknęła żarliwie Ilona. Kiedy skończyły przeglądać listę rzeczy do zrobienia, Ilona zabrała swój notatnik i wyszła z gabinetu, a Leila zwróciła się w stronę komputera, który już sygnalizował przyprawiającą o zawrót głowy ilość maili w skrzynce pocztowej. Niemal się cieszyła, gdy natrafiała na spam, który mogła wyrzucić do kosza bez odpowiedzi. Gdyby tylko wszystkie wiadomości nadawały się do wyrzucenia, pomyślała z zadumą. O piątej trzydzieści tego wieczoru, dwieście czterdzieści kilometrów na południowy zachód od siedziby Eclipse, mieszczącej się w nowoczesnym, oszklonym budynku, Susie Martin wyszła ze szpitala w Waterford, wsiadła do samochodu i ruszyła powoli w kierunku Bridgeport. Szpitale zawsze ją przerażały, nawet wówczas, gdy nie siedziała na ostrym dyżurze, czekając na informacje o stanie zdrowia matki, która uległa poważnemu wypadkowi drogowemu. Pomogła jej nieco kawa z automatu w poczekalni, ale mimo tego czuła się nieswojo i niepewnie. Widok poobijanej matki w stanie szoku spotęgował stres spowodowany obserwowaniem siedzących obok rannych i posiniaczonych ludzi o bladych, zbolałych twarzach. W tym stanie niepokoju Susie dojechała na obrzeża miasta i dopiero zaparkowawszy pod niewielkim sklepem spożywczym, zadzwoniła do siostry. Leila zawsze odbierała telefony od niej, ale Susie za każdym razem miała wrażenie, że przeszkadza siostrze w jej intensywnym życiu pełnym gwiazd filmowych, premier kinowych i ważnych spotkań. Susie wyciszała telefon podczas godzin pracy w centrum obsługi klienta firmy telekomunikacyjnej, ale zostawiała go na biurku na wypadek, gdyby dzwonił ktoś ze szkoły Jacka

albo opiekunka Mollsie. Dzwoniący do niej, w przeciwieństwie do rozmówców Leili, nigdy się nie dowie, że nie może w tej chwili rozmawiać, ponieważ prowadzi konferencję prasową hollywoodzkiej gwiazdy dla trzydziestu dziennikarzy i reporterów telewizyjnych. Wieczorem telefonujący może przeszkodzić jej w odrabianiu wraz z synem Jackiem zadania domowego do szkoły, które wymaga na przykład zrobienia dinozaura z kartonowych rolek po papierze toaletowym, folii aluminiowej i innych materiałów z odzysku. To wszystko. Życie Leili było ekscytujące, natomiast jej… zwyczajne. Natychmiast poczuła wyrzuty sumienia, że mogła tak choćby pomyśleć. Miała Jacka: kochanego, radosnego, wyjątkowego Jacka. Światło jej życia. Wyrzuty sumienia nie uciszyły jednak poczucia samotności. Brakowało jej siostry, z którą była niegdyś bardzo zżyta, zanim porwał ją Tynan. Czuła się samotna na myśl o tym, że już nigdy nie zazna romantycznej miłości, ponieważ ochoczo poświęcała cały swój czas synowi, a pozostały mamie. W rezultacie nie miała chwili, by choćby pomyśleć o dzieleniu życia z mężczyzną. Poza tym mężczyźni w jej wieku nie uganiali się za samotnymi matkami. Unikali raczej kobiet, którym tykał już zegar biologiczny, i nie wskakiwali ochoczo w związki z mamami, które nie mogły dla czystej rozrywki polecieć na weekend do Barcelony. Odpięła pas i czekała, aż siostra odbierze telefon. – Susie – odezwała się Leila zdziwionym głosem. – Chodzi o mamę – odpowiedziała natychmiast, nie bawiąc się w formalności. – Miała wypadeksamochodowy. Usłyszała nagły wdech. – Czy ona…? – Żyje. Lekarz powiedział, że miała wiele szczęścia. – Susie wysiadła z samochodu i z telefonem przy uchu weszła do sklepu. – Złamała biodro. – O Boże – wyszeptała siostra. – Biedaczka, całą twarz ma posiniaczoną. To nie jest, oczywiście, najgorsze, ale wygląda okropnie. Jakiś starszy facet w wiekowym fiacie wpakował się na nią na czerwonym świetle. Nie jechał zbyt szybko, bo byłoby gorzej. Mama jest jednakmocno roztrzęsiona. – Biedna mama – zmartwiła się Leila i Susie usłyszała, że siostrze zbiera się na płacz. Podeszła do koszyków sklepowych i wzięła jeden z nich. Pędząc przez sklep, chwyciła karton mleka i kilka produktów na obiad, chociaż nie wiedziała, kiedy będzie jej dane je zjeść, gdyż najpierw musiała pojechać po psa chorej matki, a potem po Jacka do opiekunki. Dorzuciła do koszyka wielką tabliczkę czekolady. Nici z niskowęglowodanowej, niskocukrowej diety. – Susie, słuchasz mnie? – zapytała Leila.

– Kiepsko cię słyszę – odparła, zdając sobie sprawę, że siostra zadała jej jakieś pytania. – Jestem zestresowana – dodała z lekką irytacją. – Dziś pracuję pół dnia, więc podczas wizyty w szpitalu musiałam poprosić opiekunkę o odebranie Jacka ze szkoły. Zanim go od niej zabiorę, będę musiała pojechać do mieszkania mamy i wziąć Pixie. Obiecałam jej, że zajmiemy się suczką. Tak więc będę też musiała wyprowadzić tego piekielnego psa, który pewnie pogryzie mi kanapę, kiedy zostawię go samego w domu, ponieważ mama pozwala mu robić, co chce… – Przykro mi – powiedziała cicho Leila. – Wiem, że musisz się wszystkim zająć. Jesteś cudowna, naprawdę. Pojadę do mamy, jak tylko będę mogła. Co zamierzają lekarze? Wyjdzie z tego? – Chyba tak– odparła Susie nadal poirytowana, co natychmiast zaczęła sobie wyrzucać. Kiedyś były sobie z Leilą bardzo bliskie, niektórzy twierdzili, że jakbliźniaczki, a teraz warczała na siostrę. – Przepraszam, jestem nieco roztrzęsiona – dodała w poczuciu winy. – Zrobią jej prześwietlenie, ponieważ będzie wymagała operacji, podczas której zespolą kości za pomocą śruby. Udzielą nam szczegółowych informacji dopiero, gdy zespół ortopedów podejmie decyzję o sposobie leczenia. Całe wieki leżała na wózku szpitalnym i zwijała się z bólu, aż w końcu zrobiono jej zastrzykznieczulający. – Och, Susie, biedna mama – powiedziała Leila i zaczęła płakać. – Myślisz, że jeśli teraz zadzwonię do szpitala, to będę mogła z nią porozmawiać? – Nie wiem – odparła Susie. – Mama nie miała ze sobą komórki. Możesz zadzwonić do pokoju pielęgniarek, ale raczej nie podadzą jej telefonu do łóżka. Leila najwyraźniej przestała jej słuchać, ponieważ przerwała i stwierdziła: – Pewnie po lekach będzie spała. Porozmawiam z pielęgniarkami. – Spróbuj, ale mama może być na sali operacyjnej. Ja nie dam rady pojechać tam znowu dziś wieczorem. Pielęgniarki mają do mnie zadzwonić, kiedy będzie po wszystkim. Muszę przywieźć Jacka do domu. Nigdy nie spał u Mollsie. – Mollsie? – U opiekunki – wyjaśniła Susie nieco ponuro. Nawet koleżanka pracująca przy biurku obok, która żyła tylko po to, by imprezować, znała imię Mollsie. Siostra Susie i matka chrzestna Jacka – nie. Susie poczuła, jak zalewa ją znajoma fala gniewu wzmożonego przez lęk i niepokój wywołane całodziennym pobytem w szpitalu. – Nie wierzę, że nie pamiętasz, Leila. To Mollsie i mama pomagają mi z Jackiem. Tylko one. Na chwilę w słuchawce zaległa cisza. Susie nie chciała dosadnie zasugerować, że była sama z małym dzieckiem, ponieważ jego

ojciec nie interesował się synem, oraz że jej własna siostra, niegdyś najlepsza przyjaciółka, już jej nie pomagała. Jednaksłowa już padły, nie dało się ich cofnąć i Susie wcale ich nie żałowała. Rozumiała, że Leila cierpi z powodu złamanego serca, ale Tynan odebrał ją Susie i mamie na długo przedtem, zanim sam uciekł. Chociaż jego już nie było, Leila nadal do nich nie wróciła. – Jest piąta czterdzieści pięć – stwierdziła Leila, co zabrzmiało dziwnie. – Wyjdę z biura za pół godziny, pojadę do domu po kilka rzeczy i mogę być w szpitalu o dziewiątej. Susie westchnęła w duchu. Leila nie lubiła nie mieć racji, więc po prostu ignorowała uwagi siostry. W porządku. – Mama raczej z tobą nie porozmawia – wyjaśniła beznamiętnie. – Będzie pewnie na sali operacyjnej. – Myślę… – zaczęła Leila. Susie była już przy kasie. – Muszę kończyć, Leila. Pa. – Pa – odpowiedziała Leila, ale Susie zdążyła już wcisnąć przycisk kończący połączenie, więc siostra mówiła w próżnię. Po powrocie do samochodu Susie miała w telefonie kilka nieodebranych połączeń, jedno od koleżanki z pracy i jedno od Mollsie, która informowała ją, że nie musi się martwić, ponieważ Jack dobrze się miewa. Jack uwielbiał, kiedy Susie pracowała tylko pół dnia, odbierała go ze szkoły zamiast Mollsie i razem spędzali czas na jakichś atrakcjach, latem szli do parku lub na gorącą czekoladę, a w zimowe wieczory siedzieli przytuleni przy kominku. Susie poczuła, jakdociera do niej stres całego dnia. Siedziała w samochodzie i płakała. Miała dopiero trzydzieści jeden lat, a czasami czuła się jak staruszka. W porównaniu z singielkami z pracy rzeczywiście nią była. Większość pracowników telefonicznego centrum obsługi klienta była młoda i traktowała tę pracę jako tymczasowe rozwiązanie. Wyjeżdżali na szalone weekendy, zamawiali przez Internet wspaniałe wycieczki, a po powrocie opowiadali o miejscach, które ona widziała jedynie na zdjęciach. Susie wydawała pieniądze na rozsądne zakupy spożywcze i ubrania z tanich sklepów. Oszczędzała na Boże Narodzenie i rzadkie wakacje. Nie pamiętała już, kiedy ostatni raz spędziła szalony weekend, prawdopodobnie z Leilą i Katy, zanim pojawił się Tynan. Kiedy Jack spał, a jego długie rzęsy muskały wciąż jeszcze pucułowate policzki, patrzyła na niego z ogromną miłością i wdzięcznością za to, że pojawił się w jej życiu. Za tego małego chłopca, z jego nadziejami i marzeniami, ponosiła wyłączną odpowiedzialność i nie było nikogo,

z kim mogłaby ją dzielić. Za żadne skarby nie zamieniłaby życia z Jackiem, ale nie da się ukryć, że czasem bywało jej ciężko. I samotnie. Czuła się tak, odkąd Tynan pojawił się w życiu jej siostry. Szczupły, przystojny i wystylizowany tak, by sprawiać wrażenie, jakby przed chwilą niedbale zarzucił na siebie ubranie, chociaż wiedziała, że spędzał kilka godzin w łazience na układaniu włosów i ćwiczeniu pochmurnego wyrazu twarzy. Wystarczyło, że raz na niego spojrzała i wiedziała, że złamie Leili serce. Próbował oczarować Susie podczas pierwszego spotkania w Bridgeport. – Jakim cudem tak przepiękna dziewczyna jak ty nie ogania się od mężczyzn? – zdziwił się i poklepał ją w kolano na wpół czule i na wpół flirciarsko. – Skutecznie się oganiam, więc przepędziłam ich wszystkich – odpowiedziała ponuro. – Przynajmniej wszystkie typy spod ciemnej gwiazdy. Tynan przyjrzał się jej z zadumą. Był na tyle bystry, by nie skomentować jej odpowiedzi. Zdawał sobie sprawę, iż przypisała go do tej właśnie kategorii. Natychmiast zaczął oczarowywać ich matkę, więc po spotkaniu Susie ostrzegła przed nim Leilę. – Rzuci cię, Leila – stwierdziła poważnie. – Gdy jesteś z nim, przestajesz być sobą. Jakbyś była kimś innym, kimś, kto mu się twoim zdaniem spodoba. Nie możesz zmieniać się dla faceta. Spojrzała na strój zupełnie nie w stylu Leili, obcisłe czarne dżinsy, buty na wąskich obcasach, przylegającą do ciała bluzkę, zmierzwione włosy w stylu rockmenki i grubszą niż zazwyczaj warstwę makijażu. – Podoba mi się mój wygląd – odparła z wściekłością Leila. – Jesteś zazdrosna, ponieważ w końcu znalazłam sobie kogoś, a ty nie. Siostry patrzyły na siebie w ciszy, która nagle zaległa między nimi. W rodzinie Martinów nie używało się ostrych słów. Dolores odnosiła się do wszystkich łagodnie. Nikt na nikogo nie wrzeszczał ani nie krzyczał i nikt nie chodził spać w gniewie. To było coś innego, coś okropnego, co przyniósł ze sobą przeklęty Tynan. Susie wiedziała, że siostra wybaczy jej w końcu słowa wypowiedziane w chwili frustracji. Kiedy jednak Tynan zrobił dokładnie to, co przewidziała, Susie nie poczuła radości, iż zniknął z życia Leili. Doświadczyła jedynie utraty siostry, która nigdy nie wróciła, by wypłakać się jej i powiedzieć: „Przepraszam, wiem, że chciałaś dla mnie jaknajlepiej”. Samotność była najtrudniejsza do zniesienia. Leila przygryzła wargę i podziwiała przez okno gabinetu panoramę Dublina. Ulica roiła się od ludzi wracających z biur do domów. Było nadal jasno i w oddali widziała niewyraźny, fioletowy zarys gór Wicklow, gdzie razem z Tynanem i jego znajomymi wspięli się kiedyś na szczyt

Sugarloaf. Nie miała zamiaru płakać. Ostatnio ciągle to robiła i nie chciała rozkleić się w biurze tylko dlatego, że Susie celowo wywołała w niej poczucie winy. Nie była winna tego, iż pracowała daleko od Waterford i nie mogła na zawołanie podskoczyć do siostry i zająć się Jackiem. Pracuje na cały etat, robi karierę. Susie musi to zrozumieć. Potem pomyślała o matce leżącej na szpitalnym łóżku, przestraszonej i obolałej, i musiała przygryźć wargę jeszcze mocniej. Susie opiekowała się mamą, a mama Susie i Jackiem. Leila już nikim się nie opiekowała. Tynan wbił klin pomiędzy nią i rodzinę, a ona cierpiała zbyt mocno, by to naprawić. Teraz nie wiedziała, jakto zrobić. Devlin podniósł wzrok, gdy Leila wkroczyła do jego gabinetu. – Co się stało? – zapytał od razu. Z wyrazu jej twarzy wyczytał jednoznacznie, że coś jest nie w porządku. – Moja mama miała wypadek samochodowy. Muszę natychmiast jechać do domu. Wiem, że zostawiam cię samego przed przyjazdem ekipy z Octagon Rising. Devlin uniósł w górę swą dużą, opaloną dłoń. Po tygodniu na nartach we Francji, śniady, z kruczoczarnymi włosami i oczami, nabrał jeszcze bardziej pirackiego wyglądu. Jak tylko go poznała, Leila się zastanawiała, jak by wyglądał z kolczykami w kształcie kół i papugą na ramieniu. Był wysoki, dobrze zbudowany jak rugbista i zabójczo przystojny, co skutecznie wykorzystywał podczas spotkań z odwiedzającymi go talentami. Niejedna aktorka chciała ulec jego urokowi, ale Leila była pewna, że jest zbyt sprytny, by wdać się w romans z którąś z nich. To byłoby szaleństwo skutkujące prawdopodobnie otrzymaniem biletu w jedną stronę do oddziału firmy w Antarktyce, zakładając, że taki istniał. Teraz przyglądał się Leili uważnie tymi czarnymi oczami, spod długich, ciemnych rzęs. Często się zastanawiała, czy potrafi przejrzeć jej precyzyjnie stworzony wizerunek i dostrzec kobietę, która pod powłoką profesjonalizmu kuli się ze strachu i codziennie siedzi przy biurku na granicy płaczu. Skądże. Jakmiałby to zrobić? Była przecież świetną aktorką. – Nie martw się, Leila – odparł spokojnie. – Ilona może cię zastąpić przez kilka dni, prawda? Leila przytaknęła. Ilona była bystra i zaangażowana. Z chęcią pokieruje sprawami pod nieobecność szefowej. – Poinstruuję ją, ale prawdę mówiąc, sama wie, co robić – przyznała. – Będziemy musieli się postarać, żeby ją zatrzymać. Zechce piąć się wyżej w tym biznesie. – Ona nie jest taka jak ty, Leila – odparł szorstko Devlin. – Daj mi znać, jak długo cię nie będzie, dobrze? – Jasne. – Leila zasalutowała, odwróciła się w miejscu na obcasach i wyszła. Eamonn Devlin patrzył, jak odchodzi w drogim kostiumie, idealnie uzupełnionym jeszcze

droższymi szpilkami. Często się zastanawiał, jak daje radę przemierzać tyle kilometrów na tych cholernych obcasach. Uznał, że to taktyka niskich kobiet, które nie chcą pozwolić, by szef nad nimi górował. Czy wiedziała, że to ją zatrzymałby za wszelką cenę? Raczej nie. Zerknął ostatni raz na jej blond włosy opadające na plecy, zanim drzwi się zamknęły i znikła mu z oczu. Podobno kilka razy w tygodniu odwiedzała salon fryzjerski. Tak przynajmniej przeczytał w artykule o niej. Tekst był z cyklu „jak udaje mi się robić to, co robię” i przedstawiał ją jako pełną wigoru, zabawną i szalenie kompetentną osobę, która uwielbia modne czarne kostiumy i ożywia swe stroje biżuterią w pokaźne, geometryczne wzory. Wizerunek dopełniały idealnie pomalowane paznokcie i ułożone włosy wraz z telefonem BlackBerry i wszystkimi najnowocześniejszymi gadżetami schowanymi w przepastnej torbie kobiety sukcesu. Całość pozostawiała wrażenie perfekcyjnie skrojonego kłamstwa, mającego za zadanie ukryć prawdziwą osobę. Taki zabieg mógł się udać tylko najlepszemu publicyście. Artykuł napisany przed odejściem męża Leili opatrzono zdjęciem przedstawiającym ją w modnym, markowym ubraniu, siedzącą na beżowej aksamitnej sofie w pokoju hotelowym i wyraźnie eksponującą zarówno pierścionek zaręczynowy, jak i obrączkę. Z piękną fryzurą i strojem wyglądała idealnie, jednak ani tekst, ani zdjęcie nie oddawały tego, jaka Leila była naprawdę: zabawna, miła, niezastąpiona w swojej pracy i niezwykle życzliwa dla Węgierki, którą szkoliła. Niewiele osób potrafiło uśmiechać się tak ciepło jak Leila, kiedy jej twarz jaśniała, a kształtne piwne oczy promieniały szczęściem i radością. Odkąd jednakten drań, jej mąż, odszedł, jej oczy nie śmiały się już takjakkiedyś. Cierpiała bardzo, chociaż wydawało jej się, że skrzętnie to ukrywa. Chciałby ją wesprzeć, ale ona nie przyjęłaby żadnej pomocy. Żadnej, a w szczególności jego. Był jej szefem, więc taka propozycja wydawała się niezręczna. Devlin przeniósł wzrok na zestawienia liczbowe na ekranie komputera. Kobiety są niemożliwe. Bez dwóch zdań. Pięć godzin później, niż planowała, Susie zaparkowała wreszcie na małym osiedlu w Waterford. Podekscytowana Pixie zeskakiwała na podłogę i wskakiwała z powrotem na przednie siedzenie od momentu, kiedy Susie wpuściła ją do samochodu. – Przestań! – rzuciła błagalnie. Nie chodziło tu o brak sympatii do psów, ale była już na granicy wyczerpania i zajmowanie się Pixie, która najwyraźniej nie rozumiała polecenia „nie” ani obowiązku załatwiania swych potrzeb na zewnątrz, było kroplą, która przelała czarę. Jakimś sposobem Susie przypięła psu smycz i poprowadziła go do drzwi Mollsie pięknie utrzymaną ścieżką biegnącą wzdłuż idealnie przyciętego trawnika i wysadzaną zgrabnie

przyciętymi krzewami. Mollsie otworzyła drzwi, jaktylko Susie się pod nimi pojawiła. Fotografia idealnej opiekunki na pewno przedstawiałaby Mollsie, zadbaną i schludną jak jej ogród, z owalną twarzą promieniejącą ciepłem i oczami, które niczego nie przegapią, ale błyszczą radością. Nikt nigdy nie zwracał uwagi na to, co miała na sobie, ani jak uczesała swoje siwe, kręcone włosy. Ważniejsza od nich była jej przyjazna osobowość. – Na pewno nie masz nic przeciwko psu? – zapytała Susie, niemal słaniając się z wyczerpania. – Uwielbiam psy – oznajmiła Mollsie i podrapała Pixie za uchem. – Jack się ucieszy, kiedy cię zobaczy, prawda? – powiedziała do psa, który jak wszyscy, uległ urokowi Mollsie i natychmiast rzucił się pod nogi nowej przyjaciółce. – Wejdź i zjedz kolację. Musisz być wykończona. – Nie, nie chcę się narzucać. Pomyślałam, że jeśli pies pobiega po ogrodzie, to może się wysiusia… – Świetny pomysł, ale ty musisz coś zjeść. Odgrzewam właśnie placek z kurczakiem i purée ziemniaczane ze śmietaną. Wiem, że to nie jest dietetyczne jedzenie, jakie lubisz, ale musisz się posilić po tak wyczerpującym dniu – dodała i zaprowadziła Susie do domu. – Opowiedz mi o wszystkim. – Mama! – Jackwybiegł z kuchni w kierunku Susie. Po chwili się zatrzymał. – Pixie! – Zajmiemy się nią, kiedy babcia będzie w szpitalu – wyjaśniła zmęczonym głosem. – Super! – ucieszył się Jacki już klęczał przy psie, który fundował mu dokładne mycie twarzy. Przynajmniej ktoś się cieszy z obecności psa w mieszkaniu, pomyślała Susie, chociaż nie miała pojęcia, jakporadzi sobie ze zwierzakiem w ciągu dnia. – Jaka to rasa? – zapytała czule Mollsie. – Spaniel z domieszką innej rasy… rozkosznie nieposłuszny… Jaknazwać takiego psa? – Normalny – skwitowała Mollsie. Susie się rozluźniła, kiedy opiekunka zaprowadziła ich do kuchni, wypuściła psa, by obwąchał ogród, i zaczęła odgrzewać kolację, cały czas gawędząc o tym, że dzisiaj znacznie szybciej leczy się złamane biodra i matka Susie już niedługo stanie na nogi. Jackprzytulił się do matki, gdy usiadła na kanapie. Był pięknym dzieckiem, wszyscy tak twierdzili. Miał jasne włosy, jak Susie i Leila, do tego brązowe oczy w kształcie migdałów i oliwkową cerę, co sprawiało, że wyglądał jak stworzonko z bajki. Był grzecznym chłopcem, ale pomimo wysiłków Mollsie zdenerwował się, że mama się spóźniła. Susie pilnowała, by odbierać go na czas. Postanowiła, że chociaż Jackowi brakuje ojca, nie będzie czuł niedosytu miłości ani braku porządku w życiu.

Karmiła Jacka jedzeniem najlepszej jakości i ubierała w odzież znacznie droższą niż jej własna. – Wiesz, on mi o wszystkim opowiada – wyznała jej Mollsie już na początku znajomości. – Niektórzy są tym zszokowani, ale przy dzieciach niczego się nie ukryje. Kłótnie, chipsy na obiad, co ci przyjdzie do głowy. – W naszym domu nie ma ani jednego, ani drugiego – uśmiechała się szeroko Susie. – Chyba że Jacknie chce zjeść warzyw. Mollsie udała zdziwienie. – Jackmówi, że w domu cały czas je warzywa, dlatego u mnie nie musi ich jeść takdużo. Jackzachichotał. – Nienawidzę zielonego jedzenia. – Co ty powiesz? – zażartowała z uśmiechem Susie. Susie rzadko piła choćby herbatę u Mollsie, świadoma tego, że opiekuńcza staruszka starała się troszczyć zarówno o dzieci pod swą opieką, jakich rodziców. Tego wieczora jednakmyśl o placku z kurczakiem, którego sama nie musiała zrobić, była zbyt kusząca. Kiedy jadła, nawet Pixie się uspokoiła i leżała cicho na kanapie, rozszarpawszy uprzednio na strzępy skarpetkę. – Jest dziurawa – stwierdził Jacki podniósł ją delikatnie do góry, podczas gdy suczka podziwiała z dumą swoje dzieło. – Już wcześniej była, więc wszystko w porządku – stwierdziła Mollsie. W końcu Susie zabrała syna i Pixie i pożegnała się z opiekunką. – Do zobaczenia jutro – powiedziała. Jackuściskał Mollsie. – Mogę zająć się nim w weekend, kiedy będziesz odwiedzać mamę – zaoferowała. – Możesz przywieźć też Pixie. Niestety, nie mogę jej wziąć, kiedy są inne dzieci, ale Jack jest przy niej bezpieczny, prawda? – Tak, Jack jest bezpieczny, w odróżnieniu od skarpetek i butów – odparła ze smutkiem Susie, zastanawiając się, ile czasu zajmie jej zabezpieczenie mieszkania przed psem. – Dziękuję, Mollsie. Opiekunka stała na progu i patrzyła, jak odjeżdżają. Przez lata opiekowała się wieloma dziećmi i zawsze znaleźli się rodzice bliżsi jej sercu. Tak było też z Susie. Sprawiała wrażenie osoby, która doznała zawodu i tak bardzo starała się znowu do niego nie dopuścić, że nie pozwalała na zaistnienie choćby podobnej sytuacji. Żadna kobieta nie jest wyspą, pomyślała Mollsie i zamknęła drzwi w ten zimowy wieczór. Ludzie potrzebują pomocy.