Brisbin Terri
Pokutnica
Szkocja, XIV wiek
Młodziutka Marian Robertson przekonuje się, jak niewiele znaczy los
pojedynczego człowieka, gdy w grę wchodzi dobro całego klanu. Nie
potrafi i nie może sprzeciwić się ojcu. Na wątłe barki bierze ciężar nie
swojej winy, aby ratować brata, przyszłego przywódcę klanu.
Napiętnowana jako ladacznica, wraz z córeczką, żyje w lichej chacie na
skraju wioski. Właśnie tam przypadkowo spotyka ją Duncan MacLerie.
Zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia, ale nauczona bolesnym
doświadczeniem Marian chce pozostać na uboczu. Boi się zmian i jak
się wkrótce okaże nie bez podstaw. Znowu staje się ofiarą szantażu.
Rozdział pierwszy
- Słyszałem, że jej piersi są białe jak mleko i doskonale pasują do męskiej
dłoni.
- A usta!
- Podobno, kiedy obejmie mężczyznę nogami, kiedy poczuje je na swych
biodrach, to jakby znalazł się w niebie. A włosy, czarne jak u kruka,
okrywają jej całe plecy.
To powiedział najmłodszy w grupie. Duncan mógłby przysiąc, że w
głosie chłopca, który zaledwie stawał się mężczyzną, brzmiała wyraźna
tęsknota.
- Nie, włosy ma jasne, białe jak len! - ktoś zaprzeczył.
- A ja słyszałem, że rude jak włosy Hamisha - dorzucił Tavis.
Roześmiali się zgodnym chórem, ale śmiech szybko ucichł. Duncan
uświadomił sobie, że wszyscy myślą o tym samym.
- A ja, chłopcze, słyszałem - dodał Hamish, odrzucając do tyłu
ciemnorude włosy sięgające ramion - że była okryta tylko włosami, gdy
ojciec przyłapał ją z kilkoma mężczyznami w łóżku.
Duncan miał ochotę nieco ich utemperować, ale w tym mo-
6
Terri Brisbin
mencie Hamish zaczął śpiewać. Była to skoczna melodia, którą wszyscy
znali, Hamish jednak zmienił kilka słów, tworząc z niej rubaszną
przyśpiewkę o cielesnych urokach kobiety z klanu Robertsonów, którą
nazywano Rozpustnicą, oraz o oferowanych przez nią rozkoszach.
Duncan pozwolił im jeszcze na chwilę pustej wesołości, po czym uznał,
że pora się wtrącić:
- Mówić o takich rzeczach między sobą to jedno, ale takie gadanie może
zniweczyć moje układy z bratem tej dziewczyny. - Powiódł wzrokiem po
wszystkich twarzach. - Dyskrecja to jedno z moich najpotężniejszych
narzędzi i spodziewam się, że będziecie umieli powściągnąć języki.
Reputacja tej dziewczyny jest zrujnowana. Wygnano ją z domu. To
wszystko, co można o niej powiedzieć.
Mężczyźni mamrotali coś pod nosem, wiedział jednak, że zastosują się do
jego rozkazów. Właśnie dlatego wybrał tych, a nie innych. Musiał mieć
pewność, że będą mu posłuszni podczas trudnych negocjacji, które go
czekały. Jedno niewłaściwe słowo, jeden nierozważny czyn, a nawet
jedno niestosowne spojrzenie, każdy najmniejszy drobiazg mógł zniwe-
czyć miesiące przygotowań i wstępnych zabiegów.
Pokutnica
7
Słońce wyszło zza chmur. Z miejsca, w którym się znajdowali, roztaczał
się widok na drugą stronę doliny, gdzie zaczynały się terytoria
Robertsonów. Ich ziemie ciągnęły się daleko, od gór Grampian aż po
Perth w pobliżu wschodniego wybrzeża Szkocji. Były tam bogate w ryby
rzeki, żyzne ziemie, wiele akrów gęstego lasu, a także liczne wsie i
tysiące walecznych mężczyzn, którzy kilkadziesiąt lat wcześniej stali u
boku Roberta Bruce'a. Robertsonowie byli zamożni i dobrze uzbrojeni,
przez co sojusz z tym rodem był jeszcze bardziej pożądany.
Duncan osłonił oczy przed słońcem i popatrzył na dolinę, szukając
wzrokiem drogi prowadzącej do zamku.- Rozbijcie tu obóz i czekajcie na
mój powrót - zwrócił się do swoich ludzi. - Nie powinno mi to zająć
więcej niż trzy dni.- On chce mieć Rozpustnicę tylko dla siebie -
skomentował ze śmiechem Donald.Gdy Duncan zaklął siarczyście,
wojownicy pokiwali głowami na znak, że zrozumieli ostrzeżenie. Jedynie
Hamish, który aż nadto dobrze wiedział o tym, że Duncan ostatnimi czasy
niewiele miał powodów do zadowolenia z życia, nie powiedział ani
słowa, mądrze poprzestając na mrugnięciu okiem.- Za trzy dni, w
południe, podjedźcie do zachodniego skraju wioski i poczekajcie tam na
mnie - sprecyzował rozkazy Duncan, po czym zawrócił konia i ruszył w
dół ścieżką prowadzącą do odległej wioski na horyzoncie.Jego ludzie
znali swoje obowiązki. Wiedział, że do zmroku urządzą tu niewielki,
nierzucający się w oczy obóz. On zaś musi dotrzeć na tajemne spotkanie z
człowiekiem z klanu Robertsonów, który dostarczy mu poufnych
wiadomości zarówno na temat samego klanu, jak i nowego przywódcy.
Śmierć starego przywódcy, co się zdarzyło przed dwoma laty, umożliwiła
rozpoczęcie negocjacji, ale niczego nie udałoby się osiągnąć bez ciężkiej
pracy i determinacji, a także bez nieocenionej pomocy Connora
MacLeriego.Jadąc przez gąszcz drzew, Duncan podążał za strumieniem,
który spływał na ziemie Robertsonów. Z map, które przejrzał wcześniej,
wiedział, że za jakieś dwie godziny dotrze do wioski. W drodze po raz
kolejny obracał w myślach pytania, które zamierzał zadać Ranaldowi,
oraz warunki umowy, którą za-
8
Terri Brisbin
mierzał zawrzeć w imieniu swego pana. Miał przygotowane plany
awaryjne i alternatywne żądania, wierzył bowiem głęboko i wielokrotnie
przekonał się na własnej skórze, że sukces osiąga się przez planowanie i
dokładne przygotowanie, zgubna natomiast jest wiara, że wiele można
zostawić przypadkowi, bo i tak w końcu wszystko jakoś się ułoży.
Planowanie i przygotowanie były kluczem do sukcesu we wszelkiego
rodzaju przedsięwzięciach, czy chodziło o sojusz, czy o wojnę. Duncan
dobrze wiedział, że stosunki między klanami za sprawą jednego
niewłaściwego słowa w jednej chwili mogę ulec radykalnej zmianie i
wczorajsi sojusznicy nagle stają się śmiertelnymi wrogami, toteż przez
ostatnie miesiące starannie i wnikliwie planował strategię i rozważał
wszystkie możliwe szczegóły związane z przyszłymi negocjacjami.
Wyjechał na płaski teren porośnięty gęstym lasem. Korony drzew
przesłaniały światło słoneczne. Szukał miejsca, gdzie strumień rozdzielał
się na dwie odnogi. Jedna z nich płynęła w stronę zamku, a druga na
wschód. Tam miał się spotkać ze swoim człowiekiem. Zwolnił, gdy
zauważył niski kamienny mostek.
Przybył na miejsce nieco wcześniej, niż planował, napoił więc konia i
poprowadził go w stronę prześwitu między drzewami. Wyciągnął z
sakwy bukłak z piwem, kawałek sera i twardego chleba. Chciał się najeść,
by podczas spotkania z Ranaldem nie burczało mu w brzuchu.
Po jakimś czasie zaczął się niepokoić. Zostawił konia na polance i
podszedł do mostka, wypatrując tajnego informatora, ale nikogo nie
zauważył na ścieżce prowadzącej do wioski. To nie było w stylu Ranalda.
Duncan zdecydował, że
Pokutnica
9
jeszcze trochę poczeka, a potem wróci do swoich ludzi. Nie mógł udać się
do zamku Robertsona bez nich. Przechadzał się w pobliżu mostka,
pilnując, by nie było go widać ze ścieżki, ale dobiegały go jedynie
odgłosy leśnych stworzeń oraz własne gniewne pomruki.
Duncan miał reputację człowieka obdarzonego niezmordowaną
cierpliwością podczas zawierania układów, ale tak naprawdę był bardzo
niecierpliwym człowiekiem. Przekonał się nie po raz pierwszy, że taka
opinia o nim trafia w samo sedno. Czas mijał niezmiernie powoli, tym
wolniej, im bardziej Duncan się się denerwował.
Naraz usłyszał krzyk. Niepewny, czy wyobraźnia go nie zwodzi,
przechylił głowę, próbując określić, z której strony, dochodził dźwięk. Po
chwili krzyk powtórzył się, tym razem nieco cichszy. Duncan przebiegł
przez most, skręcił ze ścieżki między drzewa i. znalazł się na tyłach
niewielkiej kamiennej chaty. Uważnie nasłuchując, podkradł się do
bocznej ściany, przyczaił za węgłem i zerknął w stronę wejścia. Jego
miecz pozostał przy koniu, sięgnął więc po sztylet, który bardziej przy-
pominał krótki miecz i już niejednokrotnie przysłużył mu się w
kłopotach.
Cofnął się pod osłonę wielkiego drzewa, które rosło nieco dalej, i w
końcu zobaczył kobietę usiłującą wyrwać się z ramion mężczyzny o wiele
od niej wyższego i silniejszego. Jednym rzutem oka Duncan ocenił, że
kobiecie nie zagraża żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo, z pewnością
jednak objęcia gwałtownego zalotnika nie były jej miłe. Chustkę na
głowie miała przekrzywioną. Gdy podczas szarpaniny upadła, ukazały się
spod niej gęste, brązowe włosy. Teraz już nie krzycza-
10
Terri Brisbin
ła. Duncan zauważył, że celowo obróciła się tak, by napastnik zwrócił się
twarzą w stronę ścieżki, plecami do chaty.
Jakiś inny dźwięk przyciągnął uwagę Duncana. Obrócił głowę w stronę
chaty i napotkał spojrzenie dziecka. Dziewczynka, nie więcej niż
pięcioletnia, o włosach białych jak len, wyglądała przez okienko. Usta jej
drżały, a w szeroko otwartych oczach malował się paniczny strach.
Duncan uśmiechnął się do niej i ostrzegawczym gestem podniósł palec do
ust, nakazując milczenie.
Teraz zrozumiał, dlaczego kobieta starała się odwrócić uwagę od domku.
Chroniła dziecko. Wyszedł z cienia, odchrząknął głośno i zaczekał
chwilę, aż napastnik go zauważy. Gdy do tego doszło, zasłonił się kobietą
jak tarczą.
- Wydaje mi się, że twoje względy nie są miłe tej damie -rzekł Duncan
cicho. - Zostaw ją w spokoju!
Mężczyzna znieruchomiał, ale nie wypuścił zdobyczy.
- A mnie się wydaje, że nie powinieneś wtykać nosa w cudze sprawy. -
Cofnął się kilka kroków, pociągając za sobą kobietę.
Ona zaś wyglądała bardziej na niezadowoloną niż przestraszoną. Jej
twarz wyrażała spokojną determinację. Przestała się wyrywać i szepnęła
coś do napastnika, jakby chciała go przed czymś ostrzec.
- Puść ją i idź w swoją stronę! - rozkazał Duncan, wyciągając sztylet.
Pomyślał z niechęcią, że gdyby miał stanąć do walki, byłoby to najgorsze,
co mogłoby mu się przytrafić w obliczu tak delikatnych negocjacji. W
razie konieczności nie zawahałby się użyć sztyletu w obronie kobiety, ale
niewątpliwie pociągnęłoby to za sobą pytania, dlaczego przebywa na
ziemiach Robertsonów bez wiedzy przywódcy klanu. Mógł
Pokutnica
11
tylko mieć nadzieję, że napastnik przestraszy się na sam widok sztyletu,
więc nie będzie potrzeby go użyć. - Puść ją! -powtórzył raz jeszcze.
Mężczyzna nie wyglądał na przekonanego, wreszcie jednak odepchnął
kobietę od siebie, a potem uciekł do lasu.
Duncan w porę ją podtrzymał, gdy się potknęła. Zgarnęła z ziemi chustkę,
otrzepała ją szybko i narzuciła na włosy. Dopiero wówczas spojrzała na
Duncana. Jej spojrzenie zatrzymało się na sztylecie, schował więc broń. I
wreszcie mógł uważniej przyjrzeć się nieznajomej. Sięgała mu zaledwie
do piersi, była młodsza, niż wcześniej mu się wydawało, tyle że suknia
pogrubiała ją i postarzała. Miała długie włosy w odcieniu matowego
brązu, ale największe wrażenie zrobiły na nim oczy -przejrzyste, o
inteligentnym spojrzeniu i chłodnym niebieskim kolorze.
- Dziękuję ci za pomoc, panie, ale nie groziło mi poważne
niebezpieczeństwo - rzekła, nie zbliżając się do niego.
Duncan znów zauważył, że stanęła tak, by odwracać uwagę od chaty.
Postępowała jak każda dobra matka, która stara się odciągać
niebezpieczeństwo od swego dziecka.
- Twoje krzyki świadczyły o czymś innym, pani.
- Laren po prostu mnie zaskoczył. - Skinęła głową w stronę ścieżki
znikającej w lesie, a potem znów zatrzymała wzrok na jego twarzy. - Nie
pochodzisz z naszej wioski, panie. Co cię tutaj sprowadza?
- Jestem tu gościem, pani. - To była prawda i nie miał powodu, by ją
ukrywać.
- Skoro tak, z pewnością czekają na ciebie, panie, jakieś pilne sprawy do
załatwienia.
12
Terri Brisbin
Wyraźnie chciała, by już sobie poszedł. Patrząc w jej oczy, Duncan
zrozumiał, w czym rzecz. Uważała, że powinna się go znacznie bardziej
bać niż tamtego napastnika. Nie mógł nic na to poradzić; zależało mu, by
nie ujawniać swojej tożsamości przed nikim z klanu Robertsonów,
dopóki oficjalnie nie przybędzie do zaniku.
- Skoro jesteś już bezpieczna, pani, to ruszam w dalszą drogę. Zaniechaj
wszelkich obaw i zajmij się swoją córką.
Kobieta drgnęła i stanęła między nim a chatą. Milczała, patrzyła tylko na
niego.
- Twoja córka czeka na ciebie w domu. Widziałem ją w oknie, gdy
tamtędy przechodziłem - wyjaśnił spokojnie. - Nim ruszę dalej, sprawdzę
najpierw, czy Laren na pewno odszedł.
Wciąż stała jak wmurowana w ziemię, i nagle rzuciła się biegiem w
stronę domku. Duncan usłyszał stuk zasuwanej sztaby. Sądząc po
dźwięku, była bardzo solidna. Rozejrzał się dokoła, by się upewnić, że
Laren naprawdę zniknął, po czym przeszedł przez mostek na drugą stronę
strumienia, sprawdził, czy koń i juki są tam, gdzie je zostawił, a na koniec
wrócił na miejsce umówionego spotkania z Ranaldem.
Przyjaciel pojawił się po kilku minutach. Przez ten czas myśli Duncana
zaprzątnięte były nie sojuszami i traktatami, lecz wspomnieniem kobiety,
która bardzo starała się ukryć swój prawdziwy wygląd.
Nie miał nawet pojęcia, jakie imię nosi.
Marian z trudem chwytała oddech. Choć bardzo się starała zachować
spokój, serce jej dudniło, a pierś ściskał lęk - nie przed Larenem, który w
gruncie rzeczy wcale nie był groźny,
Pokutnica
13
lecz przed tym obcym, który próbował ochronić ją przed krzywdą. Nim
jednak zdążyła się nad tym zastanowić, usłyszała cienki głosik:
- Mama! - Córka podbiegła do niej i szlochając, zaplotła drobne ramionka
wokół jej nóg. - Mama!
Wzięła ją na ręce.
- Gara, mój skarbie - uspokajała ją, odgarniając z oczu dziewczynki jasne
włosy. - Wszystko w porządku, kochanie. -Usiadła, posadziła sobie
dziewczynkę na kolanach i kołysała, aż przestała płakać.
Laren zaskoczył ją, gdy pracowała w ogrodzie. Marian natychmiast
kazała córce schować się w domu. Zawsze tak robiły, odkąd wróciły do
Dunalastair z posiadłości jej ojca położonej daleko na południu. Marian
żyła z dala od rodziny, sama, bez ochrony męża czy ojca, wydana na
niebezpieczeństwa, których wolałaby uniknąć. Większość ludzi nie
wiedziała, kim są naprawdę, ale samotna kobieta z dzieckiem nigdy nie
mogła czuć się bezpieczna. Ciara wiedziała, że w razie potrzeby ma wbiec
do domu i schować się obok kredensu. Marian zawsze modliła się, by nie
okazało się to konieczne, ale tego dnia przekonała się, że nie uda jej się
uciec od przeszłości
W końcu dziewczynka uspokoiła się. Marian pocałowała ją w czubek
głowy, szepcząc, jak bardzo ją kocha i jak jest dumna z tego, że
posłusznie wykonała polecenie.
- Mamo, kim był ten człowiek? - zapytała Ciara, podnosząc głowę z
ramienia Marian i trąc oczy piąstkami. - Czy już sobie poszedł?
- To był Laren, skarbie. Tak, poszedł sobie. Myślę, że już nie będzie nam
zawracał głowy.
14
Terri Brisbin
- Nie on. Ten miły, który się do mnie uśmiechnął. Marian zaniemówiła.
Mała najwyraźniej fantazjowała, co
często zdarza się dzieciom w jej wieku. Jej samej nigdy nie przy-szłoby
do głowy, że człowiek, który chciał jej przyjść z pomocą, potrafi się
uśmiechać i być miły. Twarz miał surowo ściągniętą, oczy zagniewane, a
w jego rysach i sylwetce nie było niczego łagodnego. Na widok mrocznej
twarzy i wielkiego, obnażonego sztyletu przestraszyła się, że gdy już
poradzi sobie z Larenem, w następnej kolejności z nim będzie musiała się
zmierzyć. I co by wówczas biedna zrobiła? Był wyższy nawet od jej brata,
Iaina, i szerszy w ramionach od Ranalda, kowala z wioski. Przeszedł ją
dreszcz. Ten mężczyzna wzbudzał w niej lęk.
Mimo wszystko nawet przez chwilę nie czuła się zagrożona. Owszem,
przytłaczał swoją posturą, nie sprawiał jednak wrażenia, by chciał ją
zaatakować.
- Nie znam go - szepnęła.
Główka dziewczynki znów opadła na jej ramię. Ciara rosła szybko, ale
wciąż była małym dzieckiem i zwykle sypiała w dzień. Marian zaczęła
cicho nucić, a gdy córeczka spała już mocno, zaniosła ją do łóżka i
przykryła wełnianym kocem. Odsunęła sztabę i znów wyszła na
zewnątrz, upewniając się najpierw, czy w pobliżu nie ma nikogo.
Letni wietrzyk poruszał listowiem, ale powietrze wydawało się
chłodniejsze. Za kilka tygodni klan zbierze plony z okolicznych pól, a
pasterze zdecydują, które stada należy sprowadzić ze wzgórz na zimowe
pastwiska, a które zabić lub sprzedać. Marian spojrzała na ogród i
pomyślała, że będzie w tym czasie zajęta zbieraniem i suszeniem zapasów
ziół na nadchodzącą zimę.
Pokutnica
15
Obeszła dokoła domek i ogród, szukając śladów intruzów, ale nie
zauważyła niczego podejrzanego. W ogrodzie panował spokój i nie
wyglądało na to, by wtargnął tu jakiś obcy. Podniosła głowę, nasłuchując.
Nad jej głową latały ptaki, drzewa szumiały na wietrze, po niebie
przesuwały się obłoki. Był zwyczajny, wrześniowy dzień. Gdyby nie
szybkie bicie serca, nawet Marian uznałaby, że ten dzień niczym nie
różnił się od innych.
Próbowała się skupić na obowiązkach, ale nie potrafiła wyrzucić z myśli
obcego, który chciał jej bronić! Wciąż widziała przed sobą jego oczy, tak
ciemne, że niemal czarne, zwrócone w gniewie na Larena, a potem na nią.
To wspomnienie zapierało jej dech.
Nigdy jeszcze w całym swoim dotychczasowym życiu Rozpustnica
Robertson nie spotkała nikogo równie intrygującego. Przez ostatnich pięć
lat nieustannie musiała mieć się na baczności i nie mogła sobie pozwolić
na słabość do żadnego mężczyzny. Sama myśl o czymś takim była zbyt
niebezpieczna. Przywykła już do takich jak Laren, którzy, wietrząc oka-
zję, próbowali jej zawracać głowę, szczególnie od czasu, gdy po okolicy
rozniosły się wieści o tym, kim naprawdę jest. Rozkazy brata miały
odsunąć od niej wszelkie zagrożenia, nigdy jednak nie spodziewała się, że
niebezpieczeństwo przybierze postać obcego. A gdy już raz zajrzała w
jego głębokie, ciemne oczy, pojęła, że ten człowiek był bardziej
niebezpieczny od wszystkich, którzy pojawiali się tu dotychczas i którzy
mogli pojawić się w przyszłości.
Wspomnienie tych oczu prześladowało ją aż do wieczora.
Rozdział drugi
Na widok mostka Duncan poczuł ściskanie w żołądku. Zawsze tak było,
gdy przygotowywał się do rozmów. Przez całe życie zdenerwowanie
objawiało się u niego problemami z żołądkiem, nie wpływało to jednak na
umysł, który pozostawał jasny i skupiony. Z informacji, które w ciągu
ostatnich dwóch dni otrzymał od Ranalda, wynikało, że nie powinien
natrafić na żadne kłopotliwe niespodzianki w rozmowach.
Przekonał się, że klan Robertsonów rzeczywiście jest tak silny i dobrze
zarządzany, jak głosiła fama. Krążyły pogłoski, że jeśli uda się
doprowadzić do zawarcia sojuszu, przywódca poszuka sobie nowej żony
z północnych klanów, by jeszcze bardziej umocnić pozycję swego ludu
jako strażników Szkocji. Od czasu do czasu wciąż odżywały plotki
dotyczące nowego przywódcy, które pochodziły sprzed kilku lat, z
czasów, gdy żył jeszcze jego ojciec. Duncan znał liczne przykłady, jak
szybko pogłoski i niedomówienia potrafią zrujnować reputację. Nowe
małżeństwo, po tym, jak pierwsze zakończyło się śmiercią jego żony przy
porodzie, byłoby więc dobrym posunięciem nowego przywódcy klanu
Robertsonów.
Pokutnica
17
Usłyszał okrzyk jednego ze swych ludzi i spojrzał na drogę. Po drugiej
stronie mostu czekał oddział uzbrojonych po zęby wojów z klanu
Robertsonów. Duncan uniósł wyżej głowę i ostrzegł swych towarzyszy:
- Znacie rozkazy i wiecie, jak ważne jest to, byśmy sprawnie wykonali
nasze zadanie. Od tej chwili macie mi mówić o wszystkim, cokolwiek
wzbudzi wasze podejrzenia. Pytania kierujcie tylko do mnie i nie
zgadzajcie się na nic w imieniu Connora.
- Czy potrzebujemy także twojego pozwolenia, żeby się wysikać? -
zapytał Hamish zza jego pleców.
- Tak, Hamish, na to również - odrzekł Duncan bez cienia uśmiechu - a
przede wszystkim uważajcie na to, co pijecie, no i oczywiście na
dziewczyny. Te dwie rzeczy mogą wpędzić mężczyznę w większe
kłopoty niż cokolwiek innego.
Uznając ich pomrukiwania za wyraz zgody, poprawił tartan i odznakę
klanową, po czym przeprowadził wojów przez most do Dunalastair.
Robertsonowie skłonili się oficjalnie i kazali im jechać za sobą do bram
zamku.
Patrząc na twarze wieśniaków, którzy zgromadzili się, żeby popatrzeć na
ich przejazd, uświadomił sobie, że wypatruje kobiety, którą spotkał w
lesie przed kilkoma dniami. Wciąż wzbudzała jego ciekawość,
powstrzymał się jednak i nie zapytał o nią Ranalda. To byłoby
niepoważne, wręcz płoche wobec wagi spraw, które omawiali. Przez
ostatnie dni skrywał się w kuźni, unikał nieproszonych spojrzeń, by być
niewidocznym, a w najgorszym razie zachować anonimowość, ale prag-
nienie, by dowiedzieć się o niej czegoś więcej, gwałtownie narastało.
Speszył się nieco, gdy zrozumiał, że właśnie dlatego
18
Terri Brisbin
przygląda się uważnie wszystkim twarzom. Nie zauważył jej jednak, choć
zwolnił tempo i pozostał z tyłu.
W pewnej chwili Caelan Robertson, młodszy brat Iaina, prowadzący całą
grupę, odwrócił się, żeby coś powiedzieć, i jego wzrok powędrował w
cień przy jednej z bocznych ścieżek. Duncan również popatrzył w tę
stronę i zauważył kobietę, o której myślał, w towarzystwie małej
dziewczynki. Stały z tyłu, w pewnej odległości od innych wieśniaków, na
tyle jednak blisko, by wyraźnie widzieć żołnierzy. Dziewczynka kryła się
w fałdach spódnicy matki, widać było tylko jej głowę. Kobieta pochyliła
się i powiedziała coś do dziecka, nie spuszczając oczu z Caelana. Duncan
zauważył opiekuńcze spojrzenie, jakim brat przywódcy obrzucił kobietę.
Zaczął się zastanawiać, czy to jego kochanka. Caelan skinął jej głową i
kobieta znikła wśród chat.
Duncan usłyszał głośne chrząknięcie Hamisha za swymi plecami.
Widocznie fakt, że przywódca zapatrzył się w jakąś kobietę, nie uszło
uwagi towarzyszy. Rzucił im groźne spojrzenie i przyśpieszył, zmuszając
się do skupienia myśli na tym, co czekało ich w zamku. Zastanawiał się,
ilu ludzi Robertsonowie mogą wystawić w bitwie, ile bydła posiadają, a
także ile jeszcze spotkań i rozmów czeka go w najbliższych tygodniach.
Przenajświętsza Panienko, miej mnie w swej opiece, myślała Marian,
mocno ściskając dłoń Ciary i w popłochu uciekając do chaty. Zaczęła
śpiewać piosenkę i liczyć kamienie na drodze, udając przed córką, że to
tylko zabawa. Caelan! Caelan pojawił się w Dunalastair. W pierwszej
chwili, gdy przejeżdżał obok niej, skrytej w cieniu między zagrodami,
wzięła
Pokutnica
19
go za kogoś innego. Rejwach wywołany przez żołnierzy przy moście,
wiadomość, że ludzie z klanu MacLeriech przybyli do wioski oraz cel ich
obecności - wszystko to sprawiało, że wioska aż wrzała od plotek.
Goście zawsze wzbudzali ciekawość, ale przedstawiciel rodu, którego
przywódcę szeptem wciąż nazywano Bestią z Gór, wywołał niesłychane
poruszenie. Było pewne, że opowieści o jego przybyciu będą krążyć po
wiosce jeszcze przez wiele tygodni. Zaciekawiona Marian poszła za
innymi kobietami, by popatrzeć na przejazd gości, nie wiedząc o tym, że
czekają wstrząs. Okazało się oto, że na czele wojów klanu MacLeriech
jechał obcy, który zaledwie trzy dni wcześniej odpędził od jej chaty
Larena. Teraz był znacznie lepiej ubrany, na jego tarta-nie błyszczała
odznaka klanowa, ale wszędzie rozpoznałaby tę twarz i te oczy. Zmierzał
do Dunalastair w towarzystwie ośmiu wojów. Nim zdążył ją zauważyć,
cofnęła się w cień, pociągając za sobą Ciarę.
W następnej chwili przeżyła kolejne zaskoczenie: jej najmłodszy brat
Caelan prowadził żołnierzy do zamku. Słyszała, że niedawno wrócił, ale
nie widziała go jeszcze w wiosce. Przed ośmioma laty, na trzy lata przed
tym, nim... nim to wszystko się zdarzyło, ojciec wysłał go na dłuższy
pobyt do kuzynów mieszkających w pobliżu Skye. Teraz Caelan miał
szesnaście lat i był już niemal mężczyzną. Iain musiał bardzo mu ufać,
skoro powierzył zaszczyt wprowadzenia tak znamienitego gościa do
Dunalastair.
Dotarła do swojej chaty i usiadła na stołku przy wejściu do ogrodu.
Zwykle czyściła tu zebrane warzywa i przygotowywała sadzonki. Teraz
siedziała nieruchomo, próbując uspokoić
20
Terri Brisbin
szybko bijące serce. Ciara dotknęła jej mokrego policzka i zapytała,
dlaczego jest smutna. Dopiero wtedy Marian uświadomiła sobie, że przez
całą drogę, od chwili, gdy zobaczyła Caelana, płakała. Otarła łzy
wierzchem dłoni, odetchnęła głęboko i powiedziała do córeczki:
- Nie jestem smutna, skarbie. Po prostu rzadko widuje się tak wielu ludzi i
koni naraz.
- A widziałaś tego wielkiego karego konia? - ożywiła się dziewczynka. -
Największy, jakiego widziałam w życiu!
Marian zaśmiała się. Ciara uwielbiała konie, podobnie jak i ona.
Wprawdzie tutaj, inaczej niż w ojcowskim domu, Marian nie mogła
jeździć konno, udało jej się jednak przekazać miłość do tych zwierząt
córce przez to, że dużo jej o nich opowiadała.
- Tak, rzeczywiście był wielki - uśmiechnęła się - ale myślałam, że
najbardziej lubisz brązowy kolor.
Oczy Ciary rozjaśniły się radością, jak zawsze, gdy mówiła o czymś, co
sprawiało jej przyjemność.
- Lubiłam brązowy, ale teraz czarny podoba mi się bardziej.
Ze wszystkich koni, które widziały tego dnia, tylko jeden był kary - jego
koń, dowódcy wojów z klanu MacLeriech. Teraz Marian wiedziała już,
kim jest, wciąż jednak nie znała jego nazwiska.
Ciara nadal mówiła o koniach. Marian sięgnęła po szpadel i wróciła do
kopania w miejscu, gdzie przerwała pracę, nim poszła popatrzeć na
żołnierzy. Skupiła się na robocie, starając się nie myśleć o mężczyźnie na
karym koniu, i o tym, jakie kłopoty może jej ściągnąć na głowę.
Pokutnica
21
Duncan zdjął z siodła skórzaną sakwę ze zwojami pergaminu i czystymi
arkuszami, wybrał jeden zwój, oddał sakwę Hamishowi i poszedł za
Caelanem do zamku, gdzie już czekał na niego przywódca. Po
kamiennych schodkach weszli na piętro. Korytarz poprowadził do dużej
sali pełnej ludzi. Była o połowę mniejsza od reprezentacyjnej komnaty w
Lairig Dubh, ale czysto wyprzątana i ozdobiona zawieszonymi na
ścianach gobelinami przedstawiającymi sceny z ludowych opowieści i
mityczne wydarzenia z dziejów Szkocji. W bocznej ścianie znajdowało
się wielkie palenisko, a obok podwyższenie, na którym stał długi stół i
duże, drewniane krzesło rzeźbione w symboliczne wzory, takie same jak
na odznace klanowej Robertsonów. Na krześle siedział Iain Śmiały, syn
Grubego Duncana, nowy przywódca klanu Donnachaidh, czy też
Robertsonów, jak woleli się nazywać. Obok niego stali trzej pozostali
synowie Grubego Duncana - Caelan, Padruig i Graem - a także człon-
kowie starszyzny klanowej i doradcy. Gdy Duncan zbliżył się do
podwyższenia, rozmowy ucichły.
- Witaj, panie. - Duncan skłonił się nisko. - Przynoszę ci wyrazy
uszanowania, a także list od przywódcy klanu MacLeriech. - Podszedł
bliżej i wyciągnął pergamin w stronę Iaina.
Zamiast przywołać do go swego boku, przywódca Robertsonów podniósł
się i zszedł z podestu. Wsunął pergamin za koszulę i wyciągnął rękę.
- Witaj w zamku Dunalastair, Duncanie! - Uścisk jego dłoni był mocny i
pewny. - Na czas rozmów o sojuszu między Robertsonami a klanem
MacLeriech mój dom stoi przed wami otworem. Czujcie się tu jak u
siebie.
22
Terri Brisbin
W sali wybuchła radosna wrzawa. Duncan przez chwilę przyglądał się
przywódcy. Informacje, które otrzymał na jego temat, opisywały go
wiernie. Iain był wysoki - niemal tak wysoki jak Duncan - i młody.
Odziedziczył stanowisko po ojcu w wieku zaledwie dwudziestu pięciu
lat. Widać jednak było, że jest lubiany i cieszy się pełnym poparciem
swoich ludzi. Duncan nie zauważył nawet cienia niepewności na
twarzach starszyzny. Z jego wywiadu również wynikało, że w klanie nie
było żadnych rozdźwięków.
Słudzy przynieśli piwo. Robertson znów wszedł na schodki, by wszyscy
zgromadzeni dobrze go widzieli, i uniósł kufel w toaście.
- Witam cię, Duncanie MacLerie. Traktuj mój zamek i wioskę jak własny
dom. Na czas trwania rozmów, które z pewnością doprowadzą do
zawarcia sojuszu i uczynią nas przyjaciółmi, ty i twoi ludzie możecie
swobodnie poruszać się po ziemiach Robertsonów.
Duncan napotkał spojrzenie Hamisha. Przyjaciel miał pogodną twarz i
wesołe spojrzenie. Był to dobry znak, Ha-mish obdarzony był bowiem
instynktem lisa i potrafił wyczuć wszelką nieszczerość czy szykujący się
podstęp.
Iain znów zszedł z podestu i powiedział tuż przy uchu Duncana:
- Twoja reputacja jest tu dobrze znana. Nazywają cię Dun-canem
Rozjemcą, bo w każdej sytuacji udaje ci się uniknąć wojny i zamieszek
między frakcjami, klanami, a nawet całymi krajami. Dlatego to, że
właśnie ty przybyłeś do nas, by negocjować sojusz, jest dla mnie
zaszczytem.
Duncan odpowiedział ukłonem, nie pozwolił jednak, by
Pokutnica
23
te słowa zanadto uderzyły mu do głowy. Wiedział, że to tylko strategia.
Gdy wiwaty ucichły, uniósł kufel.
- W imieniu Connora MacLeriego, earla Douranu i przywódcy klanu
MacLeriech, dziękuję ci, panie, za gościnność i życzliwe przyjęcie oraz
obiecuję, że użyję wszelkich godnych dostępnych mi sposobów, aby
połączyć nasze klany traktatem i więzią przyjaźni. - Uniósł kufel wyżej i
zawołał: - Robertson! Robertson!
Jego ludzie przyłączyli się do okrzyku, a potem zawtórowała im cała sala.
Wiwaty rozbrzmiewały przez kilka minut. Przywódca uśmiechnął się,
wypił piwo i ruchem ręki zaprosił Duncana oraz jego towarzyszy na
podwyższenie. Posadzono ich za długim stołem zastawionym tacami
pełnymi chleba, serów, owoców i mięs. Natychmiast zbliżyli się do nich
słudzy, napełniając puchary i podając tace.
- Czy miałeś udaną podróż, Duncanie?
- Tak, panie - odparł, przełamując bochenek chleba. -Utrzymywała się
dobra pogoda, a wiatr, gdy go potrzebowaliśmy, był silny i sprzyjający.
- Czy przybyłeś tu prosto z Lairig Dubh?
Pytanie było zadane życzliwym tonem, kryło się jednak za nim coś
więcej. Robertsonowie chcieli wiedzieć, z kim jeszcze klan MacLeriech
negocjował, a tym samym kto był ich rywalem. Takie informacje w
przyszłości mogą okazać się bezcenne, bo sojusze się zmieniają,
przyjaciele stają się wrogami, a wrogowie przyjaciółmi.
Duncan pochwycił spojrzenie Hamisha. Najlepiej było powiedzieć
prawdę.
- Nie, panie. Sprawy mojego pana zawiodły nas do Glas-
24
Terri Brisbin
gow i Edynburga. Dopiero potem skierowaliśmy się na północ, do
Dunalastair.
- Więc jak długo trwa już wasza podróż?
- Od przesilenia letniego, panie.
Najwyraźniej Duncan przeszedł test pomyślnie, przywódca bowiem
skinął głową do swych doradców.
- Jesteśmy przyjaciółmi, a w każdym razie niedługo nimi będziemy.
Proszę, mów do mnie po imieniu, tak jak wszyscy w klanie. _
- Jak sobie życzysz, Iainie.
- Poznaj moich braci, synów Grubego Duncana. Tego już znasz - poklepał
po ramieniu stojącego obok niego chłopca. -To mój najmłodszy brat
Caelan. Niedawno wrócił z pobytu u MacLeanów. Tam się wychowywał.
Duncan zrozumiał, że Robertsonowie pozostają w dobrych stosunkach z
potężnym klanem MacLeanów z wysp. Popatrzył na Caelana i
uświadomił sobie, że chłopiec jest zbyt młody na męża lub kochanka
kobiety, którą spotkał wcześniej, i że zapewne nie było go w Dunalastair,
gdy została poczęta jej córka. Dziewczynka miała pewnie z pięć lat.
Nie był pewien, dlaczego to wydaje mu się ważne. Znów skupił uwagę na
Iainie, który przedstawiał mu kolejnych członków klanu.
- To jest mój brat Padruig, a ta kobieta obok niego to jego narzeczona
Iseabail z rodu MacKendimenów.
MacKendimenowie byli niewielkim, lecz dość znaczącym klanem, który
zamieszkiwał w pobliżu Dalmally, niedaleko od Lairig Dubh. Kolejny
sojusz. Gruby Duncan byłby dumny ze sposobu, w jaki Iain prezentował
siłę swego klanu, nie wyciągając miecza.
Pokutnica
25
Duncan skinął głową Padruigowi i czekał, aż zostanie przedstawiony
ostatniemu z braci.
- A to jest Graem. - Iain wskazał mężczyznę, który siedział naprzeciwko
Hamisha. - Otrzymał zaproszenie od biskupa z Dunkeld i będzie
studiował pod jego opieką.
Kolejny sojusz, tym razem z jednym z najpotężniejszych i
najważniejszych biskupów w Szkocji, więź łącząca klan z Kościołem.
Synowie Duncana Grubego sprzymierzeni byli z licznymi klanami,
dużymi i małymi, w całym kraju, ich zaś klan był jednym z najstarszych,
wywodził się od celtyckich lordów Atholl. Dokonując tej prezentacji, Iain
podkreślił swoje znaczenie i pozycję wyraźniej, niż gdyby wyliczył
jednego po drugim wszystkich swych przodków. Duncan musiał w duchu
pogratulować zręczności, z którą tego dokonał.
Iain zasiadał na miejscu przywódcy zaledwie od dwóch lat, ale był
utalentowany i wiedział, czego chce. Na twarzach jego ludzi Duncan
widział, że są z niego dumni i wspierają wszystkie jego decyzje i
przedsięwzięcia. Pomyślał o zadaniu, które przed nim stało, i poczuł, że
krew w jego żyłach zaczyna krążyć szybciej. Bardzo lubił mieć godnego
przeciwnika przy negocjacjach, a zanosiło się na to, że w najbliższych
tygodniach wszystkie jego zdolności zostaną poddane surowemu
egzaminowi.
- Jeśli ci to odpowiada, możemy rozpocząć rozmowy jutro rano.
- Odpowiada mi to - zgodził się Duncan.
- Mój ochmistrz zadba o waszą wygodę. - Iain przywołał do siebie
starszego mężczyznę. - Nazywa się Struan. Jeśli będziecie czegoś
potrzebowali, on się tym zajmie.
26
Terri Brisbin
Struan skłonił się uprzejmie, zapytał, czy mają jakieś życzenia co do
noclegu, po czym wyszedł, żeby wszystkiego dopilnować.
Posiłek upłynął w miłej atmosferze, choć Duncan nie mógł sobie potem
przypomnieć, co jadł i pił. Musiał jeszcze raz zastanowić się nad
wszystkimi możliwościami i propozycjami. Układy zawsze wprawiały go
w stan podniecenia i nie mógł już się doczekać rozpoczęcia rozmów. Czuł
się jak dziecko, które niecierpliwie patrzy na zapakowany prezent.
Jakiś czas później, wracając myślą do tego dnia, śmiał się ze swego
podniecenia i błędnych przewidywań, a po pięciu dniach, w samym
środku gorączkowej dysputy, Duncan Rozjemca po raz pierwszy w życiu
stracił panowanie nad sobą.
Rozdział trzeci
- Chyba nie mówisz poważnie! - wykrzyknął Duncan, uderzając pięścią w
stół, aż dokumenty i pergaminy rozsypały się dokoła. - Przecież zgodziłeś
się na ten warunek już przed dwoma dniami!
Nie potrafił nad sobą zapanować. Czuł, że traci kontrolę nad sytuacją,
jakby ziemia pod jego stopami pokryta była warstwą oleju, po którym
ślizgał się bezustannie, nie mogąc znaleźć punktu oparcia. Hamish
spojrzał na niego pochmurnie. Główny negocjator Robertsonów również
obrzucił go mrocznym spojrzeniem. Nawet przywódca, który zwykle stał
z boku i w milczeniu przysłuchiwał się rozmowom, przybrał nieprzyjazny
wyraz twarzy. Duncan nie mógł zrozumieć, w jaki sposób udało im się
doprowadzić do sytuacji, która wzbudziła w nim taki gniew.
- Sądziłem, panie, że dopóki przywódca nie zgodzi się na ostateczną
wersję traktatu, wszystkie warunki wciąż podlegają negocjacjom. Czyż
nie takie były ustalenia? - zdziwił się Sy-mon, szukając wzrokiem
potwierdzenia u Iaina.
Duncan opadł na oparcie krzesła, odetchnął głęboko i wy-
28
Terri Brisbin
równał rozrzucone dokumenty. Obawiał się, że za chwilę prze* trąci
Symonowi kark. By do tego nie doszło, musiał chwilę odpocząć,
rozluźnić się, pomyśleć o czymś błahym i miłym.
Wstał i skłonił się przed Iainem.
- Przejaśniło się i wydaje mi się, że krótka przerwa i mnie,] i nam
wszystkim się przyda. Czy nie masz, panie, nic przeciwko temu?
Nie czekając na pozwolenie, otworzył drzwi, zszedł na dół| i skierował się
do stajni. Przez ostatnie cztery dni siekł deszczI niesiony silnym wiatrem,
a niebo co chwilę rozświetlały błyskawice, jednak tego dnia ranek wstał
czysty i świeży, jakby \ burza była tylko wytworem ludzkiej wyobraźni.
Duncan dotarł do stajni i usłyszał znajome parskanie konia, który rów- i
nież był zniecierpliwiony długotrwałą bezczynnością. I rumak, i jego pan
musieli rozładować napięcie, które się w nich zebrało.
Osiodłanie konia zajęło mu ledwie chwilę. Już po kilku minutach znalazł
się za bramą i oddalał się od wioski. Przejeżdżając przez most, puścił
wodze i zdał się na konia, pozwalając mu iść, gdzie tylko sobie zażyczy.
Ruch odświeżał jego ciało i umysł, zastałe mięśnie zaczynały powracać
do życia.
Po jakimś czasie zawrócił konia i znów ruszył w stronę zamku. Przez cały
czas zastanawiał się nad porannymi rozmowami, szukając źródła
problemu. Udało mu się osiągnąć znaczący postęp, a potem nagle stanęli
przed ścianą. Każde jego słowo, każdy proponowany przez niego
warunek spotykał się ze sprzeciwem. Wciąż rozważał silne i słabe punkty
swej oferty, ale te rozważania do niczego go nie doprowadziły.
Gdy w końcu podniósł głowę, zauważył, że był na ścieżce
29
prowadzącej do chaty nieznajomej kobiety. Nie miał pojęcia, jak się tu
znalazł. Powinien stąd jak najszybciej odjechać, wrócić do obowiązków,
do zamku, w którym na niego czekano. Powinien jej unikać, podobnie jak
wszystkiego innego, co odciągało go od zadania. Wiedział o tym,
wiedział też, że w tej kobiecie nie było niczego nadzwyczajnego, ale coś
go do niej ciągnęło i pragnął dowiedzieć się o niej jak najwięcej.
Potrząsnął głową. Te myśli wydały mu się niedorzeczne. Musiał być
bardziej zmęczony, niż sądził, skoro tak łatwo tracił koncentrację. Może
ta kobieta wydała mu się atrakcyjna przez swą tajemniczość. Gdy jednak
zasłona spadnie, gdy pozna imię nieznajomej, dzieje jej życia, rodowód,
ha pewno przestanie go tak pociągać.
Już prawie udało mu się przekonać siebie, że nie powinien z nią
rozmawiać, gdy drzwi chaty otworzyły się i tajemnicza niewiasta
pojawiła się w progu. Z tej odległości wyglądała zupełnie inaczej niż z
bliska. Po chwili wybiegła za nią córka, trzymając się cienia matki, i
poszły do ogrodu.
Siedząc na koniu skryty wśród drzew przy ścieżce, Duncan usłyszał
kobiecy śmiech. Poczuł się tak, jakby żelazna obręcz zacisnęła się wokół
jego serca. Tęsknota, która go ogarnęła, była tak silna, że prawie nie mógł
oddychać. Znał to uczucie. Wcześniej nawiedzało go, kiedy patrzył na
żonę Connora, Jocelyn, gdy bawiła się ze swoimi dziećmi.
Koń wyczuł jego napięcie i drgnął niespokojnie. Duncan ściągnął wodze,
by go uspokoić, ale jedna wysunęła mu się z rąk. Zeskoczył z siodła,
pochwycił rzemień i zamierzał znów wsiąść, gdy naraz zdał sobie sprawę,
że dokoła niego zapadła cisza. Spojrzał w stronę ogrodu. Kobiety i
dziewczynki nie
Brisbin Terri Pokutnica Szkocja, XIV wiek Młodziutka Marian Robertson przekonuje się, jak niewiele znaczy los pojedynczego człowieka, gdy w grę wchodzi dobro całego klanu. Nie potrafi i nie może sprzeciwić się ojcu. Na wątłe barki bierze ciężar nie swojej winy, aby ratować brata, przyszłego przywódcę klanu. Napiętnowana jako ladacznica, wraz z córeczką, żyje w lichej chacie na skraju wioski. Właśnie tam przypadkowo spotyka ją Duncan MacLerie. Zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia, ale nauczona bolesnym doświadczeniem Marian chce pozostać na uboczu. Boi się zmian i jak się wkrótce okaże nie bez podstaw. Znowu staje się ofiarą szantażu. Rozdział pierwszy - Słyszałem, że jej piersi są białe jak mleko i doskonale pasują do męskiej dłoni. - A usta! - Podobno, kiedy obejmie mężczyznę nogami, kiedy poczuje je na swych biodrach, to jakby znalazł się w niebie. A włosy, czarne jak u kruka, okrywają jej całe plecy. To powiedział najmłodszy w grupie. Duncan mógłby przysiąc, że w głosie chłopca, który zaledwie stawał się mężczyzną, brzmiała wyraźna tęsknota. - Nie, włosy ma jasne, białe jak len! - ktoś zaprzeczył. - A ja słyszałem, że rude jak włosy Hamisha - dorzucił Tavis. Roześmiali się zgodnym chórem, ale śmiech szybko ucichł. Duncan uświadomił sobie, że wszyscy myślą o tym samym. - A ja, chłopcze, słyszałem - dodał Hamish, odrzucając do tyłu ciemnorude włosy sięgające ramion - że była okryta tylko włosami, gdy ojciec przyłapał ją z kilkoma mężczyznami w łóżku. Duncan miał ochotę nieco ich utemperować, ale w tym mo-
6 Terri Brisbin mencie Hamish zaczął śpiewać. Była to skoczna melodia, którą wszyscy znali, Hamish jednak zmienił kilka słów, tworząc z niej rubaszną przyśpiewkę o cielesnych urokach kobiety z klanu Robertsonów, którą nazywano Rozpustnicą, oraz o oferowanych przez nią rozkoszach. Duncan pozwolił im jeszcze na chwilę pustej wesołości, po czym uznał, że pora się wtrącić: - Mówić o takich rzeczach między sobą to jedno, ale takie gadanie może zniweczyć moje układy z bratem tej dziewczyny. - Powiódł wzrokiem po wszystkich twarzach. - Dyskrecja to jedno z moich najpotężniejszych narzędzi i spodziewam się, że będziecie umieli powściągnąć języki. Reputacja tej dziewczyny jest zrujnowana. Wygnano ją z domu. To wszystko, co można o niej powiedzieć. Mężczyźni mamrotali coś pod nosem, wiedział jednak, że zastosują się do jego rozkazów. Właśnie dlatego wybrał tych, a nie innych. Musiał mieć pewność, że będą mu posłuszni podczas trudnych negocjacji, które go czekały. Jedno niewłaściwe słowo, jeden nierozważny czyn, a nawet jedno niestosowne spojrzenie, każdy najmniejszy drobiazg mógł zniwe- czyć miesiące przygotowań i wstępnych zabiegów.
Pokutnica 7 Słońce wyszło zza chmur. Z miejsca, w którym się znajdowali, roztaczał się widok na drugą stronę doliny, gdzie zaczynały się terytoria Robertsonów. Ich ziemie ciągnęły się daleko, od gór Grampian aż po Perth w pobliżu wschodniego wybrzeża Szkocji. Były tam bogate w ryby rzeki, żyzne ziemie, wiele akrów gęstego lasu, a także liczne wsie i tysiące walecznych mężczyzn, którzy kilkadziesiąt lat wcześniej stali u boku Roberta Bruce'a. Robertsonowie byli zamożni i dobrze uzbrojeni, przez co sojusz z tym rodem był jeszcze bardziej pożądany. Duncan osłonił oczy przed słońcem i popatrzył na dolinę, szukając wzrokiem drogi prowadzącej do zamku.- Rozbijcie tu obóz i czekajcie na mój powrót - zwrócił się do swoich ludzi. - Nie powinno mi to zająć więcej niż trzy dni.- On chce mieć Rozpustnicę tylko dla siebie - skomentował ze śmiechem Donald.Gdy Duncan zaklął siarczyście, wojownicy pokiwali głowami na znak, że zrozumieli ostrzeżenie. Jedynie Hamish, który aż nadto dobrze wiedział o tym, że Duncan ostatnimi czasy niewiele miał powodów do zadowolenia z życia, nie powiedział ani słowa, mądrze poprzestając na mrugnięciu okiem.- Za trzy dni, w południe, podjedźcie do zachodniego skraju wioski i poczekajcie tam na mnie - sprecyzował rozkazy Duncan, po czym zawrócił konia i ruszył w dół ścieżką prowadzącą do odległej wioski na horyzoncie.Jego ludzie znali swoje obowiązki. Wiedział, że do zmroku urządzą tu niewielki, nierzucający się w oczy obóz. On zaś musi dotrzeć na tajemne spotkanie z człowiekiem z klanu Robertsonów, który dostarczy mu poufnych wiadomości zarówno na temat samego klanu, jak i nowego przywódcy. Śmierć starego przywódcy, co się zdarzyło przed dwoma laty, umożliwiła rozpoczęcie negocjacji, ale niczego nie udałoby się osiągnąć bez ciężkiej pracy i determinacji, a także bez nieocenionej pomocy Connora MacLeriego.Jadąc przez gąszcz drzew, Duncan podążał za strumieniem, który spływał na ziemie Robertsonów. Z map, które przejrzał wcześniej, wiedział, że za jakieś dwie godziny dotrze do wioski. W drodze po raz kolejny obracał w myślach pytania, które zamierzał zadać Ranaldowi, oraz warunki umowy, którą za-
8 Terri Brisbin mierzał zawrzeć w imieniu swego pana. Miał przygotowane plany awaryjne i alternatywne żądania, wierzył bowiem głęboko i wielokrotnie przekonał się na własnej skórze, że sukces osiąga się przez planowanie i dokładne przygotowanie, zgubna natomiast jest wiara, że wiele można zostawić przypadkowi, bo i tak w końcu wszystko jakoś się ułoży. Planowanie i przygotowanie były kluczem do sukcesu we wszelkiego rodzaju przedsięwzięciach, czy chodziło o sojusz, czy o wojnę. Duncan dobrze wiedział, że stosunki między klanami za sprawą jednego niewłaściwego słowa w jednej chwili mogę ulec radykalnej zmianie i wczorajsi sojusznicy nagle stają się śmiertelnymi wrogami, toteż przez ostatnie miesiące starannie i wnikliwie planował strategię i rozważał wszystkie możliwe szczegóły związane z przyszłymi negocjacjami. Wyjechał na płaski teren porośnięty gęstym lasem. Korony drzew przesłaniały światło słoneczne. Szukał miejsca, gdzie strumień rozdzielał się na dwie odnogi. Jedna z nich płynęła w stronę zamku, a druga na wschód. Tam miał się spotkać ze swoim człowiekiem. Zwolnił, gdy zauważył niski kamienny mostek. Przybył na miejsce nieco wcześniej, niż planował, napoił więc konia i poprowadził go w stronę prześwitu między drzewami. Wyciągnął z sakwy bukłak z piwem, kawałek sera i twardego chleba. Chciał się najeść, by podczas spotkania z Ranaldem nie burczało mu w brzuchu. Po jakimś czasie zaczął się niepokoić. Zostawił konia na polance i podszedł do mostka, wypatrując tajnego informatora, ale nikogo nie zauważył na ścieżce prowadzącej do wioski. To nie było w stylu Ranalda. Duncan zdecydował, że
Pokutnica 9 jeszcze trochę poczeka, a potem wróci do swoich ludzi. Nie mógł udać się do zamku Robertsona bez nich. Przechadzał się w pobliżu mostka, pilnując, by nie było go widać ze ścieżki, ale dobiegały go jedynie odgłosy leśnych stworzeń oraz własne gniewne pomruki. Duncan miał reputację człowieka obdarzonego niezmordowaną cierpliwością podczas zawierania układów, ale tak naprawdę był bardzo niecierpliwym człowiekiem. Przekonał się nie po raz pierwszy, że taka opinia o nim trafia w samo sedno. Czas mijał niezmiernie powoli, tym wolniej, im bardziej Duncan się się denerwował. Naraz usłyszał krzyk. Niepewny, czy wyobraźnia go nie zwodzi, przechylił głowę, próbując określić, z której strony, dochodził dźwięk. Po chwili krzyk powtórzył się, tym razem nieco cichszy. Duncan przebiegł przez most, skręcił ze ścieżki między drzewa i. znalazł się na tyłach niewielkiej kamiennej chaty. Uważnie nasłuchując, podkradł się do bocznej ściany, przyczaił za węgłem i zerknął w stronę wejścia. Jego miecz pozostał przy koniu, sięgnął więc po sztylet, który bardziej przy- pominał krótki miecz i już niejednokrotnie przysłużył mu się w kłopotach. Cofnął się pod osłonę wielkiego drzewa, które rosło nieco dalej, i w końcu zobaczył kobietę usiłującą wyrwać się z ramion mężczyzny o wiele od niej wyższego i silniejszego. Jednym rzutem oka Duncan ocenił, że kobiecie nie zagraża żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo, z pewnością jednak objęcia gwałtownego zalotnika nie były jej miłe. Chustkę na głowie miała przekrzywioną. Gdy podczas szarpaniny upadła, ukazały się spod niej gęste, brązowe włosy. Teraz już nie krzycza-
10 Terri Brisbin ła. Duncan zauważył, że celowo obróciła się tak, by napastnik zwrócił się twarzą w stronę ścieżki, plecami do chaty. Jakiś inny dźwięk przyciągnął uwagę Duncana. Obrócił głowę w stronę chaty i napotkał spojrzenie dziecka. Dziewczynka, nie więcej niż pięcioletnia, o włosach białych jak len, wyglądała przez okienko. Usta jej drżały, a w szeroko otwartych oczach malował się paniczny strach. Duncan uśmiechnął się do niej i ostrzegawczym gestem podniósł palec do ust, nakazując milczenie. Teraz zrozumiał, dlaczego kobieta starała się odwrócić uwagę od domku. Chroniła dziecko. Wyszedł z cienia, odchrząknął głośno i zaczekał chwilę, aż napastnik go zauważy. Gdy do tego doszło, zasłonił się kobietą jak tarczą. - Wydaje mi się, że twoje względy nie są miłe tej damie -rzekł Duncan cicho. - Zostaw ją w spokoju! Mężczyzna znieruchomiał, ale nie wypuścił zdobyczy. - A mnie się wydaje, że nie powinieneś wtykać nosa w cudze sprawy. - Cofnął się kilka kroków, pociągając za sobą kobietę. Ona zaś wyglądała bardziej na niezadowoloną niż przestraszoną. Jej twarz wyrażała spokojną determinację. Przestała się wyrywać i szepnęła coś do napastnika, jakby chciała go przed czymś ostrzec. - Puść ją i idź w swoją stronę! - rozkazał Duncan, wyciągając sztylet. Pomyślał z niechęcią, że gdyby miał stanąć do walki, byłoby to najgorsze, co mogłoby mu się przytrafić w obliczu tak delikatnych negocjacji. W razie konieczności nie zawahałby się użyć sztyletu w obronie kobiety, ale niewątpliwie pociągnęłoby to za sobą pytania, dlaczego przebywa na ziemiach Robertsonów bez wiedzy przywódcy klanu. Mógł
Pokutnica 11 tylko mieć nadzieję, że napastnik przestraszy się na sam widok sztyletu, więc nie będzie potrzeby go użyć. - Puść ją! -powtórzył raz jeszcze. Mężczyzna nie wyglądał na przekonanego, wreszcie jednak odepchnął kobietę od siebie, a potem uciekł do lasu. Duncan w porę ją podtrzymał, gdy się potknęła. Zgarnęła z ziemi chustkę, otrzepała ją szybko i narzuciła na włosy. Dopiero wówczas spojrzała na Duncana. Jej spojrzenie zatrzymało się na sztylecie, schował więc broń. I wreszcie mógł uważniej przyjrzeć się nieznajomej. Sięgała mu zaledwie do piersi, była młodsza, niż wcześniej mu się wydawało, tyle że suknia pogrubiała ją i postarzała. Miała długie włosy w odcieniu matowego brązu, ale największe wrażenie zrobiły na nim oczy -przejrzyste, o inteligentnym spojrzeniu i chłodnym niebieskim kolorze. - Dziękuję ci za pomoc, panie, ale nie groziło mi poważne niebezpieczeństwo - rzekła, nie zbliżając się do niego. Duncan znów zauważył, że stanęła tak, by odwracać uwagę od chaty. Postępowała jak każda dobra matka, która stara się odciągać niebezpieczeństwo od swego dziecka. - Twoje krzyki świadczyły o czymś innym, pani. - Laren po prostu mnie zaskoczył. - Skinęła głową w stronę ścieżki znikającej w lesie, a potem znów zatrzymała wzrok na jego twarzy. - Nie pochodzisz z naszej wioski, panie. Co cię tutaj sprowadza? - Jestem tu gościem, pani. - To była prawda i nie miał powodu, by ją ukrywać. - Skoro tak, z pewnością czekają na ciebie, panie, jakieś pilne sprawy do załatwienia.
12 Terri Brisbin Wyraźnie chciała, by już sobie poszedł. Patrząc w jej oczy, Duncan zrozumiał, w czym rzecz. Uważała, że powinna się go znacznie bardziej bać niż tamtego napastnika. Nie mógł nic na to poradzić; zależało mu, by nie ujawniać swojej tożsamości przed nikim z klanu Robertsonów, dopóki oficjalnie nie przybędzie do zaniku. - Skoro jesteś już bezpieczna, pani, to ruszam w dalszą drogę. Zaniechaj wszelkich obaw i zajmij się swoją córką. Kobieta drgnęła i stanęła między nim a chatą. Milczała, patrzyła tylko na niego. - Twoja córka czeka na ciebie w domu. Widziałem ją w oknie, gdy tamtędy przechodziłem - wyjaśnił spokojnie. - Nim ruszę dalej, sprawdzę najpierw, czy Laren na pewno odszedł. Wciąż stała jak wmurowana w ziemię, i nagle rzuciła się biegiem w stronę domku. Duncan usłyszał stuk zasuwanej sztaby. Sądząc po dźwięku, była bardzo solidna. Rozejrzał się dokoła, by się upewnić, że Laren naprawdę zniknął, po czym przeszedł przez mostek na drugą stronę strumienia, sprawdził, czy koń i juki są tam, gdzie je zostawił, a na koniec wrócił na miejsce umówionego spotkania z Ranaldem. Przyjaciel pojawił się po kilku minutach. Przez ten czas myśli Duncana zaprzątnięte były nie sojuszami i traktatami, lecz wspomnieniem kobiety, która bardzo starała się ukryć swój prawdziwy wygląd. Nie miał nawet pojęcia, jakie imię nosi. Marian z trudem chwytała oddech. Choć bardzo się starała zachować spokój, serce jej dudniło, a pierś ściskał lęk - nie przed Larenem, który w gruncie rzeczy wcale nie był groźny,
Pokutnica 13 lecz przed tym obcym, który próbował ochronić ją przed krzywdą. Nim jednak zdążyła się nad tym zastanowić, usłyszała cienki głosik: - Mama! - Córka podbiegła do niej i szlochając, zaplotła drobne ramionka wokół jej nóg. - Mama! Wzięła ją na ręce. - Gara, mój skarbie - uspokajała ją, odgarniając z oczu dziewczynki jasne włosy. - Wszystko w porządku, kochanie. -Usiadła, posadziła sobie dziewczynkę na kolanach i kołysała, aż przestała płakać. Laren zaskoczył ją, gdy pracowała w ogrodzie. Marian natychmiast kazała córce schować się w domu. Zawsze tak robiły, odkąd wróciły do Dunalastair z posiadłości jej ojca położonej daleko na południu. Marian żyła z dala od rodziny, sama, bez ochrony męża czy ojca, wydana na niebezpieczeństwa, których wolałaby uniknąć. Większość ludzi nie wiedziała, kim są naprawdę, ale samotna kobieta z dzieckiem nigdy nie mogła czuć się bezpieczna. Ciara wiedziała, że w razie potrzeby ma wbiec do domu i schować się obok kredensu. Marian zawsze modliła się, by nie okazało się to konieczne, ale tego dnia przekonała się, że nie uda jej się uciec od przeszłości W końcu dziewczynka uspokoiła się. Marian pocałowała ją w czubek głowy, szepcząc, jak bardzo ją kocha i jak jest dumna z tego, że posłusznie wykonała polecenie. - Mamo, kim był ten człowiek? - zapytała Ciara, podnosząc głowę z ramienia Marian i trąc oczy piąstkami. - Czy już sobie poszedł? - To był Laren, skarbie. Tak, poszedł sobie. Myślę, że już nie będzie nam zawracał głowy.
14 Terri Brisbin - Nie on. Ten miły, który się do mnie uśmiechnął. Marian zaniemówiła. Mała najwyraźniej fantazjowała, co często zdarza się dzieciom w jej wieku. Jej samej nigdy nie przy-szłoby do głowy, że człowiek, który chciał jej przyjść z pomocą, potrafi się uśmiechać i być miły. Twarz miał surowo ściągniętą, oczy zagniewane, a w jego rysach i sylwetce nie było niczego łagodnego. Na widok mrocznej twarzy i wielkiego, obnażonego sztyletu przestraszyła się, że gdy już poradzi sobie z Larenem, w następnej kolejności z nim będzie musiała się zmierzyć. I co by wówczas biedna zrobiła? Był wyższy nawet od jej brata, Iaina, i szerszy w ramionach od Ranalda, kowala z wioski. Przeszedł ją dreszcz. Ten mężczyzna wzbudzał w niej lęk. Mimo wszystko nawet przez chwilę nie czuła się zagrożona. Owszem, przytłaczał swoją posturą, nie sprawiał jednak wrażenia, by chciał ją zaatakować. - Nie znam go - szepnęła. Główka dziewczynki znów opadła na jej ramię. Ciara rosła szybko, ale wciąż była małym dzieckiem i zwykle sypiała w dzień. Marian zaczęła cicho nucić, a gdy córeczka spała już mocno, zaniosła ją do łóżka i przykryła wełnianym kocem. Odsunęła sztabę i znów wyszła na zewnątrz, upewniając się najpierw, czy w pobliżu nie ma nikogo. Letni wietrzyk poruszał listowiem, ale powietrze wydawało się chłodniejsze. Za kilka tygodni klan zbierze plony z okolicznych pól, a pasterze zdecydują, które stada należy sprowadzić ze wzgórz na zimowe pastwiska, a które zabić lub sprzedać. Marian spojrzała na ogród i pomyślała, że będzie w tym czasie zajęta zbieraniem i suszeniem zapasów ziół na nadchodzącą zimę.
Pokutnica 15 Obeszła dokoła domek i ogród, szukając śladów intruzów, ale nie zauważyła niczego podejrzanego. W ogrodzie panował spokój i nie wyglądało na to, by wtargnął tu jakiś obcy. Podniosła głowę, nasłuchując. Nad jej głową latały ptaki, drzewa szumiały na wietrze, po niebie przesuwały się obłoki. Był zwyczajny, wrześniowy dzień. Gdyby nie szybkie bicie serca, nawet Marian uznałaby, że ten dzień niczym nie różnił się od innych. Próbowała się skupić na obowiązkach, ale nie potrafiła wyrzucić z myśli obcego, który chciał jej bronić! Wciąż widziała przed sobą jego oczy, tak ciemne, że niemal czarne, zwrócone w gniewie na Larena, a potem na nią. To wspomnienie zapierało jej dech. Nigdy jeszcze w całym swoim dotychczasowym życiu Rozpustnica Robertson nie spotkała nikogo równie intrygującego. Przez ostatnich pięć lat nieustannie musiała mieć się na baczności i nie mogła sobie pozwolić na słabość do żadnego mężczyzny. Sama myśl o czymś takim była zbyt niebezpieczna. Przywykła już do takich jak Laren, którzy, wietrząc oka- zję, próbowali jej zawracać głowę, szczególnie od czasu, gdy po okolicy rozniosły się wieści o tym, kim naprawdę jest. Rozkazy brata miały odsunąć od niej wszelkie zagrożenia, nigdy jednak nie spodziewała się, że niebezpieczeństwo przybierze postać obcego. A gdy już raz zajrzała w jego głębokie, ciemne oczy, pojęła, że ten człowiek był bardziej niebezpieczny od wszystkich, którzy pojawiali się tu dotychczas i którzy mogli pojawić się w przyszłości. Wspomnienie tych oczu prześladowało ją aż do wieczora.
Rozdział drugi Na widok mostka Duncan poczuł ściskanie w żołądku. Zawsze tak było, gdy przygotowywał się do rozmów. Przez całe życie zdenerwowanie objawiało się u niego problemami z żołądkiem, nie wpływało to jednak na umysł, który pozostawał jasny i skupiony. Z informacji, które w ciągu ostatnich dwóch dni otrzymał od Ranalda, wynikało, że nie powinien natrafić na żadne kłopotliwe niespodzianki w rozmowach. Przekonał się, że klan Robertsonów rzeczywiście jest tak silny i dobrze zarządzany, jak głosiła fama. Krążyły pogłoski, że jeśli uda się doprowadzić do zawarcia sojuszu, przywódca poszuka sobie nowej żony z północnych klanów, by jeszcze bardziej umocnić pozycję swego ludu jako strażników Szkocji. Od czasu do czasu wciąż odżywały plotki dotyczące nowego przywódcy, które pochodziły sprzed kilku lat, z czasów, gdy żył jeszcze jego ojciec. Duncan znał liczne przykłady, jak szybko pogłoski i niedomówienia potrafią zrujnować reputację. Nowe małżeństwo, po tym, jak pierwsze zakończyło się śmiercią jego żony przy porodzie, byłoby więc dobrym posunięciem nowego przywódcy klanu Robertsonów.
Pokutnica 17 Usłyszał okrzyk jednego ze swych ludzi i spojrzał na drogę. Po drugiej stronie mostu czekał oddział uzbrojonych po zęby wojów z klanu Robertsonów. Duncan uniósł wyżej głowę i ostrzegł swych towarzyszy: - Znacie rozkazy i wiecie, jak ważne jest to, byśmy sprawnie wykonali nasze zadanie. Od tej chwili macie mi mówić o wszystkim, cokolwiek wzbudzi wasze podejrzenia. Pytania kierujcie tylko do mnie i nie zgadzajcie się na nic w imieniu Connora. - Czy potrzebujemy także twojego pozwolenia, żeby się wysikać? - zapytał Hamish zza jego pleców. - Tak, Hamish, na to również - odrzekł Duncan bez cienia uśmiechu - a przede wszystkim uważajcie na to, co pijecie, no i oczywiście na dziewczyny. Te dwie rzeczy mogą wpędzić mężczyznę w większe kłopoty niż cokolwiek innego. Uznając ich pomrukiwania za wyraz zgody, poprawił tartan i odznakę klanową, po czym przeprowadził wojów przez most do Dunalastair. Robertsonowie skłonili się oficjalnie i kazali im jechać za sobą do bram zamku. Patrząc na twarze wieśniaków, którzy zgromadzili się, żeby popatrzeć na ich przejazd, uświadomił sobie, że wypatruje kobiety, którą spotkał w lesie przed kilkoma dniami. Wciąż wzbudzała jego ciekawość, powstrzymał się jednak i nie zapytał o nią Ranalda. To byłoby niepoważne, wręcz płoche wobec wagi spraw, które omawiali. Przez ostatnie dni skrywał się w kuźni, unikał nieproszonych spojrzeń, by być niewidocznym, a w najgorszym razie zachować anonimowość, ale prag- nienie, by dowiedzieć się o niej czegoś więcej, gwałtownie narastało. Speszył się nieco, gdy zrozumiał, że właśnie dlatego
18 Terri Brisbin przygląda się uważnie wszystkim twarzom. Nie zauważył jej jednak, choć zwolnił tempo i pozostał z tyłu. W pewnej chwili Caelan Robertson, młodszy brat Iaina, prowadzący całą grupę, odwrócił się, żeby coś powiedzieć, i jego wzrok powędrował w cień przy jednej z bocznych ścieżek. Duncan również popatrzył w tę stronę i zauważył kobietę, o której myślał, w towarzystwie małej dziewczynki. Stały z tyłu, w pewnej odległości od innych wieśniaków, na tyle jednak blisko, by wyraźnie widzieć żołnierzy. Dziewczynka kryła się w fałdach spódnicy matki, widać było tylko jej głowę. Kobieta pochyliła się i powiedziała coś do dziecka, nie spuszczając oczu z Caelana. Duncan zauważył opiekuńcze spojrzenie, jakim brat przywódcy obrzucił kobietę. Zaczął się zastanawiać, czy to jego kochanka. Caelan skinął jej głową i kobieta znikła wśród chat. Duncan usłyszał głośne chrząknięcie Hamisha za swymi plecami. Widocznie fakt, że przywódca zapatrzył się w jakąś kobietę, nie uszło uwagi towarzyszy. Rzucił im groźne spojrzenie i przyśpieszył, zmuszając się do skupienia myśli na tym, co czekało ich w zamku. Zastanawiał się, ilu ludzi Robertsonowie mogą wystawić w bitwie, ile bydła posiadają, a także ile jeszcze spotkań i rozmów czeka go w najbliższych tygodniach. Przenajświętsza Panienko, miej mnie w swej opiece, myślała Marian, mocno ściskając dłoń Ciary i w popłochu uciekając do chaty. Zaczęła śpiewać piosenkę i liczyć kamienie na drodze, udając przed córką, że to tylko zabawa. Caelan! Caelan pojawił się w Dunalastair. W pierwszej chwili, gdy przejeżdżał obok niej, skrytej w cieniu między zagrodami, wzięła
Pokutnica 19 go za kogoś innego. Rejwach wywołany przez żołnierzy przy moście, wiadomość, że ludzie z klanu MacLeriech przybyli do wioski oraz cel ich obecności - wszystko to sprawiało, że wioska aż wrzała od plotek. Goście zawsze wzbudzali ciekawość, ale przedstawiciel rodu, którego przywódcę szeptem wciąż nazywano Bestią z Gór, wywołał niesłychane poruszenie. Było pewne, że opowieści o jego przybyciu będą krążyć po wiosce jeszcze przez wiele tygodni. Zaciekawiona Marian poszła za innymi kobietami, by popatrzeć na przejazd gości, nie wiedząc o tym, że czekają wstrząs. Okazało się oto, że na czele wojów klanu MacLeriech jechał obcy, który zaledwie trzy dni wcześniej odpędził od jej chaty Larena. Teraz był znacznie lepiej ubrany, na jego tarta-nie błyszczała odznaka klanowa, ale wszędzie rozpoznałaby tę twarz i te oczy. Zmierzał do Dunalastair w towarzystwie ośmiu wojów. Nim zdążył ją zauważyć, cofnęła się w cień, pociągając za sobą Ciarę. W następnej chwili przeżyła kolejne zaskoczenie: jej najmłodszy brat Caelan prowadził żołnierzy do zamku. Słyszała, że niedawno wrócił, ale nie widziała go jeszcze w wiosce. Przed ośmioma laty, na trzy lata przed tym, nim... nim to wszystko się zdarzyło, ojciec wysłał go na dłuższy pobyt do kuzynów mieszkających w pobliżu Skye. Teraz Caelan miał szesnaście lat i był już niemal mężczyzną. Iain musiał bardzo mu ufać, skoro powierzył zaszczyt wprowadzenia tak znamienitego gościa do Dunalastair. Dotarła do swojej chaty i usiadła na stołku przy wejściu do ogrodu. Zwykle czyściła tu zebrane warzywa i przygotowywała sadzonki. Teraz siedziała nieruchomo, próbując uspokoić
20 Terri Brisbin szybko bijące serce. Ciara dotknęła jej mokrego policzka i zapytała, dlaczego jest smutna. Dopiero wtedy Marian uświadomiła sobie, że przez całą drogę, od chwili, gdy zobaczyła Caelana, płakała. Otarła łzy wierzchem dłoni, odetchnęła głęboko i powiedziała do córeczki: - Nie jestem smutna, skarbie. Po prostu rzadko widuje się tak wielu ludzi i koni naraz. - A widziałaś tego wielkiego karego konia? - ożywiła się dziewczynka. - Największy, jakiego widziałam w życiu! Marian zaśmiała się. Ciara uwielbiała konie, podobnie jak i ona. Wprawdzie tutaj, inaczej niż w ojcowskim domu, Marian nie mogła jeździć konno, udało jej się jednak przekazać miłość do tych zwierząt córce przez to, że dużo jej o nich opowiadała. - Tak, rzeczywiście był wielki - uśmiechnęła się - ale myślałam, że najbardziej lubisz brązowy kolor. Oczy Ciary rozjaśniły się radością, jak zawsze, gdy mówiła o czymś, co sprawiało jej przyjemność. - Lubiłam brązowy, ale teraz czarny podoba mi się bardziej. Ze wszystkich koni, które widziały tego dnia, tylko jeden był kary - jego koń, dowódcy wojów z klanu MacLeriech. Teraz Marian wiedziała już, kim jest, wciąż jednak nie znała jego nazwiska. Ciara nadal mówiła o koniach. Marian sięgnęła po szpadel i wróciła do kopania w miejscu, gdzie przerwała pracę, nim poszła popatrzeć na żołnierzy. Skupiła się na robocie, starając się nie myśleć o mężczyźnie na karym koniu, i o tym, jakie kłopoty może jej ściągnąć na głowę.
Pokutnica 21 Duncan zdjął z siodła skórzaną sakwę ze zwojami pergaminu i czystymi arkuszami, wybrał jeden zwój, oddał sakwę Hamishowi i poszedł za Caelanem do zamku, gdzie już czekał na niego przywódca. Po kamiennych schodkach weszli na piętro. Korytarz poprowadził do dużej sali pełnej ludzi. Była o połowę mniejsza od reprezentacyjnej komnaty w Lairig Dubh, ale czysto wyprzątana i ozdobiona zawieszonymi na ścianach gobelinami przedstawiającymi sceny z ludowych opowieści i mityczne wydarzenia z dziejów Szkocji. W bocznej ścianie znajdowało się wielkie palenisko, a obok podwyższenie, na którym stał długi stół i duże, drewniane krzesło rzeźbione w symboliczne wzory, takie same jak na odznace klanowej Robertsonów. Na krześle siedział Iain Śmiały, syn Grubego Duncana, nowy przywódca klanu Donnachaidh, czy też Robertsonów, jak woleli się nazywać. Obok niego stali trzej pozostali synowie Grubego Duncana - Caelan, Padruig i Graem - a także człon- kowie starszyzny klanowej i doradcy. Gdy Duncan zbliżył się do podwyższenia, rozmowy ucichły. - Witaj, panie. - Duncan skłonił się nisko. - Przynoszę ci wyrazy uszanowania, a także list od przywódcy klanu MacLeriech. - Podszedł bliżej i wyciągnął pergamin w stronę Iaina. Zamiast przywołać do go swego boku, przywódca Robertsonów podniósł się i zszedł z podestu. Wsunął pergamin za koszulę i wyciągnął rękę. - Witaj w zamku Dunalastair, Duncanie! - Uścisk jego dłoni był mocny i pewny. - Na czas rozmów o sojuszu między Robertsonami a klanem MacLeriech mój dom stoi przed wami otworem. Czujcie się tu jak u siebie.
22 Terri Brisbin W sali wybuchła radosna wrzawa. Duncan przez chwilę przyglądał się przywódcy. Informacje, które otrzymał na jego temat, opisywały go wiernie. Iain był wysoki - niemal tak wysoki jak Duncan - i młody. Odziedziczył stanowisko po ojcu w wieku zaledwie dwudziestu pięciu lat. Widać jednak było, że jest lubiany i cieszy się pełnym poparciem swoich ludzi. Duncan nie zauważył nawet cienia niepewności na twarzach starszyzny. Z jego wywiadu również wynikało, że w klanie nie było żadnych rozdźwięków. Słudzy przynieśli piwo. Robertson znów wszedł na schodki, by wszyscy zgromadzeni dobrze go widzieli, i uniósł kufel w toaście. - Witam cię, Duncanie MacLerie. Traktuj mój zamek i wioskę jak własny dom. Na czas trwania rozmów, które z pewnością doprowadzą do zawarcia sojuszu i uczynią nas przyjaciółmi, ty i twoi ludzie możecie swobodnie poruszać się po ziemiach Robertsonów. Duncan napotkał spojrzenie Hamisha. Przyjaciel miał pogodną twarz i wesołe spojrzenie. Był to dobry znak, Ha-mish obdarzony był bowiem instynktem lisa i potrafił wyczuć wszelką nieszczerość czy szykujący się podstęp. Iain znów zszedł z podestu i powiedział tuż przy uchu Duncana: - Twoja reputacja jest tu dobrze znana. Nazywają cię Dun-canem Rozjemcą, bo w każdej sytuacji udaje ci się uniknąć wojny i zamieszek między frakcjami, klanami, a nawet całymi krajami. Dlatego to, że właśnie ty przybyłeś do nas, by negocjować sojusz, jest dla mnie zaszczytem. Duncan odpowiedział ukłonem, nie pozwolił jednak, by
Pokutnica 23 te słowa zanadto uderzyły mu do głowy. Wiedział, że to tylko strategia. Gdy wiwaty ucichły, uniósł kufel. - W imieniu Connora MacLeriego, earla Douranu i przywódcy klanu MacLeriech, dziękuję ci, panie, za gościnność i życzliwe przyjęcie oraz obiecuję, że użyję wszelkich godnych dostępnych mi sposobów, aby połączyć nasze klany traktatem i więzią przyjaźni. - Uniósł kufel wyżej i zawołał: - Robertson! Robertson! Jego ludzie przyłączyli się do okrzyku, a potem zawtórowała im cała sala. Wiwaty rozbrzmiewały przez kilka minut. Przywódca uśmiechnął się, wypił piwo i ruchem ręki zaprosił Duncana oraz jego towarzyszy na podwyższenie. Posadzono ich za długim stołem zastawionym tacami pełnymi chleba, serów, owoców i mięs. Natychmiast zbliżyli się do nich słudzy, napełniając puchary i podając tace. - Czy miałeś udaną podróż, Duncanie? - Tak, panie - odparł, przełamując bochenek chleba. -Utrzymywała się dobra pogoda, a wiatr, gdy go potrzebowaliśmy, był silny i sprzyjający. - Czy przybyłeś tu prosto z Lairig Dubh? Pytanie było zadane życzliwym tonem, kryło się jednak za nim coś więcej. Robertsonowie chcieli wiedzieć, z kim jeszcze klan MacLeriech negocjował, a tym samym kto był ich rywalem. Takie informacje w przyszłości mogą okazać się bezcenne, bo sojusze się zmieniają, przyjaciele stają się wrogami, a wrogowie przyjaciółmi. Duncan pochwycił spojrzenie Hamisha. Najlepiej było powiedzieć prawdę. - Nie, panie. Sprawy mojego pana zawiodły nas do Glas-
24 Terri Brisbin gow i Edynburga. Dopiero potem skierowaliśmy się na północ, do Dunalastair. - Więc jak długo trwa już wasza podróż? - Od przesilenia letniego, panie. Najwyraźniej Duncan przeszedł test pomyślnie, przywódca bowiem skinął głową do swych doradców. - Jesteśmy przyjaciółmi, a w każdym razie niedługo nimi będziemy. Proszę, mów do mnie po imieniu, tak jak wszyscy w klanie. _ - Jak sobie życzysz, Iainie. - Poznaj moich braci, synów Grubego Duncana. Tego już znasz - poklepał po ramieniu stojącego obok niego chłopca. -To mój najmłodszy brat Caelan. Niedawno wrócił z pobytu u MacLeanów. Tam się wychowywał. Duncan zrozumiał, że Robertsonowie pozostają w dobrych stosunkach z potężnym klanem MacLeanów z wysp. Popatrzył na Caelana i uświadomił sobie, że chłopiec jest zbyt młody na męża lub kochanka kobiety, którą spotkał wcześniej, i że zapewne nie było go w Dunalastair, gdy została poczęta jej córka. Dziewczynka miała pewnie z pięć lat. Nie był pewien, dlaczego to wydaje mu się ważne. Znów skupił uwagę na Iainie, który przedstawiał mu kolejnych członków klanu. - To jest mój brat Padruig, a ta kobieta obok niego to jego narzeczona Iseabail z rodu MacKendimenów. MacKendimenowie byli niewielkim, lecz dość znaczącym klanem, który zamieszkiwał w pobliżu Dalmally, niedaleko od Lairig Dubh. Kolejny sojusz. Gruby Duncan byłby dumny ze sposobu, w jaki Iain prezentował siłę swego klanu, nie wyciągając miecza.
Pokutnica 25 Duncan skinął głową Padruigowi i czekał, aż zostanie przedstawiony ostatniemu z braci. - A to jest Graem. - Iain wskazał mężczyznę, który siedział naprzeciwko Hamisha. - Otrzymał zaproszenie od biskupa z Dunkeld i będzie studiował pod jego opieką. Kolejny sojusz, tym razem z jednym z najpotężniejszych i najważniejszych biskupów w Szkocji, więź łącząca klan z Kościołem. Synowie Duncana Grubego sprzymierzeni byli z licznymi klanami, dużymi i małymi, w całym kraju, ich zaś klan był jednym z najstarszych, wywodził się od celtyckich lordów Atholl. Dokonując tej prezentacji, Iain podkreślił swoje znaczenie i pozycję wyraźniej, niż gdyby wyliczył jednego po drugim wszystkich swych przodków. Duncan musiał w duchu pogratulować zręczności, z którą tego dokonał. Iain zasiadał na miejscu przywódcy zaledwie od dwóch lat, ale był utalentowany i wiedział, czego chce. Na twarzach jego ludzi Duncan widział, że są z niego dumni i wspierają wszystkie jego decyzje i przedsięwzięcia. Pomyślał o zadaniu, które przed nim stało, i poczuł, że krew w jego żyłach zaczyna krążyć szybciej. Bardzo lubił mieć godnego przeciwnika przy negocjacjach, a zanosiło się na to, że w najbliższych tygodniach wszystkie jego zdolności zostaną poddane surowemu egzaminowi. - Jeśli ci to odpowiada, możemy rozpocząć rozmowy jutro rano. - Odpowiada mi to - zgodził się Duncan. - Mój ochmistrz zadba o waszą wygodę. - Iain przywołał do siebie starszego mężczyznę. - Nazywa się Struan. Jeśli będziecie czegoś potrzebowali, on się tym zajmie.
26 Terri Brisbin Struan skłonił się uprzejmie, zapytał, czy mają jakieś życzenia co do noclegu, po czym wyszedł, żeby wszystkiego dopilnować. Posiłek upłynął w miłej atmosferze, choć Duncan nie mógł sobie potem przypomnieć, co jadł i pił. Musiał jeszcze raz zastanowić się nad wszystkimi możliwościami i propozycjami. Układy zawsze wprawiały go w stan podniecenia i nie mógł już się doczekać rozpoczęcia rozmów. Czuł się jak dziecko, które niecierpliwie patrzy na zapakowany prezent. Jakiś czas później, wracając myślą do tego dnia, śmiał się ze swego podniecenia i błędnych przewidywań, a po pięciu dniach, w samym środku gorączkowej dysputy, Duncan Rozjemca po raz pierwszy w życiu stracił panowanie nad sobą.
Rozdział trzeci - Chyba nie mówisz poważnie! - wykrzyknął Duncan, uderzając pięścią w stół, aż dokumenty i pergaminy rozsypały się dokoła. - Przecież zgodziłeś się na ten warunek już przed dwoma dniami! Nie potrafił nad sobą zapanować. Czuł, że traci kontrolę nad sytuacją, jakby ziemia pod jego stopami pokryta była warstwą oleju, po którym ślizgał się bezustannie, nie mogąc znaleźć punktu oparcia. Hamish spojrzał na niego pochmurnie. Główny negocjator Robertsonów również obrzucił go mrocznym spojrzeniem. Nawet przywódca, który zwykle stał z boku i w milczeniu przysłuchiwał się rozmowom, przybrał nieprzyjazny wyraz twarzy. Duncan nie mógł zrozumieć, w jaki sposób udało im się doprowadzić do sytuacji, która wzbudziła w nim taki gniew. - Sądziłem, panie, że dopóki przywódca nie zgodzi się na ostateczną wersję traktatu, wszystkie warunki wciąż podlegają negocjacjom. Czyż nie takie były ustalenia? - zdziwił się Sy-mon, szukając wzrokiem potwierdzenia u Iaina. Duncan opadł na oparcie krzesła, odetchnął głęboko i wy-
28 Terri Brisbin równał rozrzucone dokumenty. Obawiał się, że za chwilę prze* trąci Symonowi kark. By do tego nie doszło, musiał chwilę odpocząć, rozluźnić się, pomyśleć o czymś błahym i miłym. Wstał i skłonił się przed Iainem. - Przejaśniło się i wydaje mi się, że krótka przerwa i mnie,] i nam wszystkim się przyda. Czy nie masz, panie, nic przeciwko temu? Nie czekając na pozwolenie, otworzył drzwi, zszedł na dół| i skierował się do stajni. Przez ostatnie cztery dni siekł deszczI niesiony silnym wiatrem, a niebo co chwilę rozświetlały błyskawice, jednak tego dnia ranek wstał czysty i świeży, jakby \ burza była tylko wytworem ludzkiej wyobraźni. Duncan dotarł do stajni i usłyszał znajome parskanie konia, który rów- i nież był zniecierpliwiony długotrwałą bezczynnością. I rumak, i jego pan musieli rozładować napięcie, które się w nich zebrało. Osiodłanie konia zajęło mu ledwie chwilę. Już po kilku minutach znalazł się za bramą i oddalał się od wioski. Przejeżdżając przez most, puścił wodze i zdał się na konia, pozwalając mu iść, gdzie tylko sobie zażyczy. Ruch odświeżał jego ciało i umysł, zastałe mięśnie zaczynały powracać do życia. Po jakimś czasie zawrócił konia i znów ruszył w stronę zamku. Przez cały czas zastanawiał się nad porannymi rozmowami, szukając źródła problemu. Udało mu się osiągnąć znaczący postęp, a potem nagle stanęli przed ścianą. Każde jego słowo, każdy proponowany przez niego warunek spotykał się ze sprzeciwem. Wciąż rozważał silne i słabe punkty swej oferty, ale te rozważania do niczego go nie doprowadziły. Gdy w końcu podniósł głowę, zauważył, że był na ścieżce
29 prowadzącej do chaty nieznajomej kobiety. Nie miał pojęcia, jak się tu znalazł. Powinien stąd jak najszybciej odjechać, wrócić do obowiązków, do zamku, w którym na niego czekano. Powinien jej unikać, podobnie jak wszystkiego innego, co odciągało go od zadania. Wiedział o tym, wiedział też, że w tej kobiecie nie było niczego nadzwyczajnego, ale coś go do niej ciągnęło i pragnął dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Potrząsnął głową. Te myśli wydały mu się niedorzeczne. Musiał być bardziej zmęczony, niż sądził, skoro tak łatwo tracił koncentrację. Może ta kobieta wydała mu się atrakcyjna przez swą tajemniczość. Gdy jednak zasłona spadnie, gdy pozna imię nieznajomej, dzieje jej życia, rodowód, ha pewno przestanie go tak pociągać. Już prawie udało mu się przekonać siebie, że nie powinien z nią rozmawiać, gdy drzwi chaty otworzyły się i tajemnicza niewiasta pojawiła się w progu. Z tej odległości wyglądała zupełnie inaczej niż z bliska. Po chwili wybiegła za nią córka, trzymając się cienia matki, i poszły do ogrodu. Siedząc na koniu skryty wśród drzew przy ścieżce, Duncan usłyszał kobiecy śmiech. Poczuł się tak, jakby żelazna obręcz zacisnęła się wokół jego serca. Tęsknota, która go ogarnęła, była tak silna, że prawie nie mógł oddychać. Znał to uczucie. Wcześniej nawiedzało go, kiedy patrzył na żonę Connora, Jocelyn, gdy bawiła się ze swoimi dziećmi. Koń wyczuł jego napięcie i drgnął niespokojnie. Duncan ściągnął wodze, by go uspokoić, ale jedna wysunęła mu się z rąk. Zeskoczył z siodła, pochwycił rzemień i zamierzał znów wsiąść, gdy naraz zdał sobie sprawę, że dokoła niego zapadła cisza. Spojrzał w stronę ogrodu. Kobiety i dziewczynki nie