ROZDZIAŁ PIERWSZY
Była teraz chodzącym wózkiem bagaŜowym.
Kim Grant ciągnęła jedną ręką wypchaną po brzegi walizkę na kółkach, a w drugiej niosła
stary, kupiony na przecenie neseser. Co kilka kroków zsuwały jej się z ramienia paski
płóciennego plecaczka, a zawieszona na szyi torebka, w której schowała bilet lotniczy, odbijała
się bez przerwy od jej klatki piersiowej.
Zaprzyjaźniony sąsiad, Ben, zawiózł ją w śnieŜycy na lotnisko i wysadził o szóstej rano
przed kasami biletowymi stacji metra. Kim uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie jego słodki
poŜegnalny pocałunek. Sprawił on, Ŝe przez chwilę niemal Ŝałowała, Ŝe wyjeŜdŜa, choć teraz jej
wyjazd stanął pod znakiem zapytania.
Ben dawno juŜ odjechał, gdy dowiedziała się, Ŝe jej samolot nie poleci. Mroźny wiatr
utworzył na pasie startowym zaspy śnieŜne i wszystkie loty odwołano.
Miała lecieć do Phoenix, miasta, które uwaŜała za swój dom, więc to opóźnienie bardzo ją
irytowało. Jej mieszkanie w Detroit było juŜ puste, liche meble zostały sprzedane lub rozdane, a
klucz wrócił do właściciela budynku.
Kim nie pozostało nic innego, jak pojechać do Arizony.
Musiała jak najszybciej dotrzeć do swojej siostry. Po raz pierwszy w Ŝyciu Jane naprawdę jej
potrzebowała.
Luke Stanton, mąŜ Jane, był w Afryce, gdzie zakładał nową filię firmy produkującej sprzęt
sportowy, firmy, którą prowadził dla swego dziadka. Pojechał tam niechętnie, bo Jane była w
zaawansowanej ciąŜy i spodziewała się bliźniaków. Kim była przekonana, Ŝe gdyby Luke
wiedział, iŜ Jane ma problemy związane z ciąŜą, wróciłby natychmiast. Jednak siostra uparta się.
Nie chciała powiedzieć o swoich kłopotach męŜowi, Ŝeby nie pokrzyŜować mu planów.
Na szczęście powiedziała o nich Kim, gdy lekarz zalecił jej odpoczynek. Jane miała
wprawdzie gosposię, ale niełatwo było dotrzymać kroku czteroletniemu Peterowi. Kim
uwielbiała swojego siostrzeńca, lecz chłopiec do złudzenia przypominał dzikiego męŜczyznę,
jakim był jego ojciec, zanim okiełznała go miłość. Mały diabełek wdrapywał się na drzewa z taką
łatwością, jakby to były schody, a słowa „nie” w ogóle nie przyjmował do wiadomości.
Kim nie Ŝałowała, Ŝe zrezygnowała z pracy, czyli z prowadzenia kursów komputerowych.
Tęskniła za Phoenix, za jego złocistym słońcem i pustyniami, ale przede wszystkim pragnęła być
bliŜej swojej jedynej rodziny. Cieszyła się, Ŝe choć raz w Ŝyciu będzie mogła zrobić coś dla
siostry. Jane wychowywała ją po przedwczesnej śmierci rodziców, przeprowadzała przez jeden
kryzys wieku dojrzewania za drugim i pomogła jej w zdobyciu wyŜszego wykształcenia.
Kim nie mogła się doczekać spotkania z Peterem, mimo Ŝe gdy ostatnio była u siostry,
nasypał jej piachu do teczki i pomazał jej szminką lustro w łazience. Teraz była przygotowana na
jego wybryki. Dzięki jej pomocy Jane będzie mogła odpocząć, a sama Kim będzie się bawić w
najlepsze, próbując okiełznać syna Luke’a.
Najpierw jednak musiała tam dotrzeć. Istniał tylko jeden sposób, by jeszcze tego samego
dnia polecieć do Phoenix: trzeba się było dostać na inne lotnisko.
Oczom Kim ukazały się nagle zmierzające w dół schody ruchome. Na szczęście przez
moment były puste, więc miała czas na umieszczenie na nich swoich bagaŜy. Wtoczyła na
pierwszy schodek walizkę na kółkach, błyskawicznie połoŜyła na niej neseser, przycisnęła do
boku płócienny plecaczek, po czym natychmiast wskoczyła na schody, za późno jednak, by
wylądować na stopniu bezpośrednio nad tym, na którym ulokowała bagaŜe. Na domiar złego nie
udało jej się stanąć obiema nogami na jednym schodku, a długa spódnica oplotła jej kostki nóg.
Kim poczuła, Ŝe leci do przodu, i ręką, którą przytrzymywała bagaŜe, chwyciła instynktownie
czarną poręcz.
– O nie!
Uratowała się przed upadkiem, ale nie zdołała ocalić przed nim swojego neseseru. Zleciał z
niepewnie stojącej walizki i odbijając sie po raz drugi od schodów, otworzył się, gubiąc całą
swoją zawartość. Jedwabista bielizna rozsypała się, tworząc na schodach szlak w kolorach tęczy.
Kim miała przed sobą wielką walizkę, więc nic nie mogła zrobić. Dopiero gdy dotarła na dół,
a intymne części jej garderoby zaczęły się juŜ gromadzić w miejscu, gdzie schody znikały pod
podłogą, zabrała się gorączkowo do ich zbierania. Kopnęła na bok walizkę i rzuciła się na kolana
tak gwałtownie, Ŝe omal nie połamała sobie nóg.
– Pomogę pani – odezwał się jakiś głos.
Kim wcisnęła pospiesznie brzoskwiniowe, koronkowe majtki do kieszeni kurtki, zbyt
zakłopotana, by podnieść wzrok na męŜczyznę, który zaoferował jej pomoc. Pod czubkiem
jednego z jego butów znajdował się srebrzysty biustonosz. Chwyciła go gwałtownym ruchem.
– Dziękuję, poradzę sobie.
Cały czas miała odwróconą twarz i zastanawiała się, co ją podkusiło, Ŝeby kupić majtki w
czarnobiałe pasy.
– To Ŝaden kłopot. Szkoda by było, gdyby wszystkie pani rzeczy zostały podeptane.
Spojrzała w górę. U szczytu schodów pojawiła się grupka młodzieŜy. Wybawca Kim
podniósł otwarty neseser i zaczął wrzucać do niego rozsypaną bieliznę. Na jego korzyść
przemawiał fakt, Ŝe nie przyglądał się bieliźnie zbyt uwaŜnie, z wyjątkiem moŜe czarnej,
koronkowej koszulki nocnej, którą próbował złoŜyć.
– W tym się śpi – wyjaśniła Kim, czerwieniąc się ze wstydu.
Młodzi ludzie byli juŜ w połowie schodów. Kim zebrała szybko resztę bielizny i w ostatniej
chwili odsunęła się na bok, przepuszczając trzech głośnych wyrostków, ubranych w identyczne,
czerwono-czarne kurtki. Odwróciła się do nich plecami, zignorowała wymowny gwizd i nagle
zdała sobie sprawę, Ŝe patrzy prosto w niezwykle seksowne, błękitne oczy. Jej nowo poznany
przyjaciel był piekielnie przystojny!
Dyndało mu właśnie na palcu krwistoczerwone bikini, ale gdy Kim spojrzała na niego,
upuścił je jak rozŜarzony węgiel, nie trafiając do neseseru. Kim podniosła bikini z podłogi i w
pierwszej chwili chciała je wcisnąć do kieszeni kurtki, gdzie znajdowały się juŜ brzoskwiniowe
majtki. Rozmyśliła się jednak i wrzuciła je do neseseru, który zaraz potem zamknęła.
– Bardzo panu dziękuję – powiedziała, starając się ukryć zmieszanie.
– Nie ma za co. Pomóc pani z bagaŜem? MęŜczyźni zawsze proponowali jej pomoc. Jej
siostra twierdziła, Ŝe jest tak dlatego, iŜ Kim sprawia wraŜenie osoby bezradnej. Kim uwaŜała
jednak, Ŝe wcale taka nie jest. Po prostu miała tendencję do potykania się, rozlewania i
rozrzucania wszystkiego. Starała się z tym walczyć, ale czasem sprawy nie układały się po jej
myśli. Podobnie było teraz.
– Serdeczne dzięki, ale nigdy nie zabieram ze sobą więcej bagaŜu, niŜ mogę unieść.
Przydałaby się jej pomoc, ale czy mogła powierzyć swój neseser męŜczyźnie, który przed
chwilą dotykał jej majtek?
– No dobrze, ale pewnie nie chce pani, Ŝeby te pończochy ciągnęły się za panią przez całą
drogę.
Wskazał na neseser, z którego istotnie wystawały niebieskie pończochy, a potem się oddalił.
Kim znów musiała otworzyć walizeczkę. Upychając w niej ostatnią część swojej nieszczęsnej
garderoby, wolała nie patrzeć na tłumy podróŜnych zmierzających we wszystkich kierunkach i
nie zastanawiać się, ilu z nich było świadkami Ŝałosnego spektaklu, w którym zagrała główną
rolę.
Obładowana bagaŜami, ruszyła w stronę punktów wynajmu samochodów. Gdyby wyjechała
natychmiast i drogi były jeszcze przejezdne, mogłaby dotrzeć w porę do Chicago i złapać
samolot do Phoenix, odlatujący z lotniska O’Hare.
Przy jednym z punktów wynajmu nie było kolejki, więc Kim pobiegła do niego co sił w
nogach, lecz powitał ją tylko mały drukowany napis: „Przepraszamy, ale w tej chwili wszystkie
samochody są wypoŜyczone”.
Ustawiła się w długiej kolejce do innej wypoŜyczalni. Stał w niej równieŜ, niemal tuŜ przed
nią, jej barczysty wybawca. Drogi były zapewne oblodzone i mogło jeszcze spaść sporo śniegu,
więc chciała wynająć jak najlepszy samochód.
Na szczęście usłyszała, Ŝe kogoś z początku kolejki odprawiano z kwitkiem. śeby
wypoŜyczyć tam wóz, trzeba było mieć rezerwację. Kim popędziła w kierunku ostatniego punktu
wynajmu, oferującego – jak głosił napis – auta na kaŜdą kieszeń.
W połowie drogi spojrzała przez ramię i dostrzegła wysokiego przystojniaka, zmierzającego
szybkim krokiem w tym samym kierunku co ona. Gdyby się nie zatrzymał, Ŝeby jej pomóc,
zdąŜyłby wynająć samochód i pewnie teraz byłby juŜ w drodze. Sumienie mówiło jej, Ŝe
powinna ustąpić miejsca swojemu wybawcy, ale z drugiej strony za wszelką cenę musiała
dotrzeć do Phoenix. Siostra jej potrzebowała.
Tymczasem dystans między nimi się zmniejszał. Zapominając, Ŝe człowiek, z którym się
ściga, jest jej osobistym dobrym samarytaninem, przyspieszyła kroku i dopadła lady
wypoŜyczalni z prędkością sprintera.
– Byłam pierwsza – wysapała Kim, zdejmując z szyi cięŜką torebkę i kładąc ją na ladzie. –
Mam tu gdzieś kartę kredytową.
Kiedy grzebała w torbie, odezwał się jej wybawca.
– Byłem przed panią, ale jeśli bardzo się pani spieszy, mogę panią przepuścić.
– Obawiam się, Ŝe został juŜ tylko jeden samochód, proszę pana – wtrąciła agentka
wypoŜyczalni.
Kobieta za ladą była mocno umalowaną blondyną. Z wielką uwagą przyglądała się
przystojnemu męŜczyźnie, całkowicie ignorując Kim.
– W takim razie wezmę go – rzekł postawny męŜczyzna, uśmiechając się czarująco do
agentki.
– Chwileczkę! – Kim przesunęła torebkę po ladzie, tak Ŝe znalazła się ona tuŜ przed
męŜczyzną. – Naprawdę byłam pierwsza. Stanęłam przy ladzie, gdy tego pana dzielił od niej
jeszcze cały krok.
– Przykro mi – odrzekła obłudnie blondynka. – Ten pan pierwszy poprosił o samochód.
– Proszę wezwać swojego przełoŜonego – powiedziała Kim, nie mając zamiaru wdawać się
w dyskusję z kobietą, która wpatrywała się w jej oponenta szklistymi oczami.
– To niczego nie zmieni – oznajmiła Panna Sama Słodycz takim tonem, jakby właśnie
ugryzła cytrynę.
– MoŜe rzeczywiście powinna pani to zrobić, Ŝeby przyspieszyć załatwienie tej sprawy –
powiedział rywal Kim. – Muszę zdąŜyć na samolot odlatujący z Chicago i chcę stąd wyruszyć,
zanim zamkną autostradę.
– Chicago! Ja teŜ tam jadę. MoŜe pojedziemy razem? – zaproponowała Kim, nie zwaŜając na
to, Ŝe ten przystojny męŜczyzna moŜe być seryjnym mordercą, oszustem lub fatalnym kierowcą.
Przystojniak spojrzał na Kim.
– Myślę, Ŝe to kiepski pomysł.
– Zapłacę połowę... nie, całą sumę. Proszę, muszę jak najprędzej dotrzeć do Phoenix. Moja
siostra spodziewa się bliźniakowi...
– A pani pewnie ma odebrać poród? – zapytał kpiąco, wyjmując z portfela kartę kredytową.
Najwyraźniej nie zamierzał łatwo ustąpić. Kim opuściła rzęsy i spojrzała na niego z miną
zranionego gołębia. Nie była z siebie dumna, Ŝe gra nie fair, ale nie miała wyboru. Rywal
zignorował jednak tę Ŝałosną próbę wzbudzenia litości i lekko obróciwszy ramię, odciął jej
dyskretnie, acz skutecznie drogę do stojącej za ladą agentki.
– Proszę wezwać przełoŜonego – nie poddawała się Kim. Zaproponowała, by pojechali
razem. Co jeszcze mogła zrobić?
Nagle wszedł słuŜbowymi drzwiami tęgi męŜczyzna w okularach w drucianej oprawce,
niosąc w ręku tabliczkę z napisem „Zamknięte”.
– Proszę pana! – zawołała Kim. – Obawiam się, Ŝe zaszło nieporozumienie. Nie chcę
sprawiać kłopotu, ale naprawdę podeszłam do lady pierwsza. To mnie naleŜy się prawo
wynajęcia ostatniego samochodu.
Zawahała się, szukając w myślach jakiegoś przekonującego argumentu. Być moŜe podeszli
do lady jednocześnie, ale Kim rozpaczliwie potrzebowała wozu.
– Jest pani pewna, Ŝe widziała, kto był pierwszy, panno Wheeler? – zapytał przełoŜony,
wędrując wzrokiem po ciele Kim. Jego spojrzenie zatrzymało się na dłuŜszą chwilę na okazałym
biuście, rysującym się wyraźnie pod rozpiętą czarną kurtką. MęŜczyzna mrugnął trzy razy, a Kim
powtarzała sobie w myślach, Ŝe to wszystko dla Jane. Dawno juŜ nie czuła się tak upodlona.
– Muszę się jak najszybciej dostać do Chicago i złapać samolot do Phoenix. Moja siostra jest
w ciąŜy, spodziewa się bliźniaków i musi duŜo leŜeć, Ŝeby nie nastąpiły Ŝadne komplikacje. Jej
mąŜ jest za granicą. Muszę się zaopiekować ich małym synkiem i dopilnować, by siostra nie
podejmowała niepotrzebnego ryzyka.
Opowiedziała swoją historię błyskawicznie i teraz musiała wziąć głęboki oddech.
– Ten pan był pierwszy – rzekła stanowczo panna Wheeler.
– Obsługujemy klientów według kolejności – oznajmił wówczas z Ŝalem tęgi przełoŜony.
– Sądzę jednak, Ŝe był remis – powiedział niespodziewanie przystojniak. Odsunął na bok
torebkę Kim i włoŜył kartę kredytową w czekającą na nią niecierpliwie dłoń panny Wheeler.
Potem zwrócił się do Kim: – MoŜe pani jechać ze mną.
– Och, to cudownie! Dziękuję! Chętnie zapłacę moją kartą.
Znów zaczęła grzebać w torebce.
– Nie trzeba. MoŜe mi pani postawić śniadanie, gdy wydostaniemy się z zamieci. Musimy się
spieszyć. Jeśli nadal będzie tak padało, utworzą się na autostradzie zaspy śnieŜne i moŜe zostać
zamknięta.
Kim odetchnęła z ulgą. Dotrze do siostry na czas.
Załatwianie formalności zdawało się ciągnąć w nieskończoność, ale Rick wiedział, Ŝe
cierpliwość nie jest mocną stroną rodziny Taylorów. Musiał się jak najszybciej znaleźć w
Phoenix, ale śnieŜyca i fruwająca bielizna sprzysięgły się przeciw niemu. Teraz z kolei wynajął
wrak, który mógł w ogóle nie dojechać do Chicago. Co gorsza, Rick zgodził się wziąć ze sobą
niezwykle kłopotliwą pasaŜerkę.
Uśmiechnął się mechanicznie do agentki i ledwo powstrzymał się od wyrwania jej
formularza i wypełnienia go za nią. MoŜe reagował na sytuację zbyt nerwowo, ale jego brat był
juŜ wcześniej Ŝonaty i jego małŜeństwo skończyło się fatalnie. Teraz pakował się w następne,
jakby niczego go nie nauczył kosztowny rozwód i dwa późniejsze bezsensowne romanse.
Kiedy jego młodszy brat wreszcie zrozumie, Ŝe nie ma czegoś takiego jak „Ŝyli długo i
szczęśliwie”? To, co działo się między ich rodzicami, było najlepszym dowodem na to, Ŝe
małŜeństwo nie ma sensu. Dziesięć razy rozchodzili się i schodzili, a to jeszcze na pewno nie byt
koniec tego cyrku.
Rick przestępował z nogi na nogę, próbując nie stracić do reszty cierpliwości. Czemu
zaproszenie na ślub przyszło tak późno? MoŜe Brian celowo zwlekał z jego wysłaniem, Ŝeby
starszy brat nie miał czasu wylać mu na głowę kubła zimnej wody. Bez względu na pogodę
musiał dotrzeć do Phoenix przed ślubem i nakłonić Briana do zmiany decyzji. Jeśli nawet jego
brat pozostanie nieugięty, to przynajmniej Rick dopilnuje, by podpisał dobrą umowę
przedmałŜeńską, zanim powie sakramentalne „tak”. Rick polecił juŜ prawnikowi rodzinnemu
przygotowanie stosownych dokumentów.
Najpierw jednak Rick musiał dotrzeć do Phoenix.
Gdy tylko formalności zostały załatwione, wsunął na ramię pasek swojej torby podróŜnej i
chwycił niechętnie neseser, który fiknął koziołka na ruchomych schodach.
– Znowu się otworzy? – Rick spojrzał podejrzliwie na neseser.
– Nie, zatrzask nie jest zepsuty, ale sama mogę nieść...
– Spieszę się, pani... A właściwie jak się pani nazywa?
– Kim Grant.
– A ja Rick Taylor.
– Tak, wiem. Z formularza wynajmu. Umiem czytać do góry nogami.
Rick ruszył w kierunku parkingu, powstrzymując się od złośliwego komentarza na temat
wątpliwego talentu Kim. Miał nadzieję, Ŝe gruchot, który właśnie wynajął, zdoła przejechać
trzysta kilometrów i dowieźć ich do lotniska O’Hare.
Rick bez trudu dostrzegł wypoŜyczony wóz. Na jego widok Kim roześmiała się, ale jej
towarzyszowi podróŜy nie było do śmiechu. Musiał ocalić brata przed katastrofą małŜeńską, a ta
kupa złomu nie wróŜyła niczego dobrego.
– To cięŜki samochód – powiedziała na pocieszenie Kim. – Powinien dobrze sobie radzić na
autostradzie.
– Tak, to był dobry uŜywany samochód, gdy mój ojciec kupił taki sam dla swojej drugiej
Ŝony. Teraz naleŜy do Ŝony numer pięć.
Rick otworzył bagaŜnik, szczęśliwy, Ŝe moŜe się wreszcie pozbyć wypchanego majtkami i
stanikami neseseru.
– Ojej, pięć Ŝon! Która z nich jest pana matką? Poczucie taktu jest jej raczej obce, pomyślał z
goryczą Rick. Ile godzin będzie musiał spędzić w jej towarzystwie? Jeśli sprawy potoczą się tak
jak do tej pory, to pewnie okaŜe się, Ŝe niechciana towarzyszka podróŜy dostanie miejsce obok
niego w samolocie.
– KaŜdy potrzebuje jakiegoś hobby – skomentował ironicznie małŜeńskie przygody swojego
ojca. – Moja matka była jego pierwszą Ŝoną. Nie boi się pani jechać z nieznajomym?
Rick zamknął bagaŜnik i spojrzał przeciągle na Kim. CzyŜby naprawdę miała zielone oczy?
MoŜe to tylko złudzenie optyczne, ale tak czy inaczej musiał przyznać w duchu, Ŝe Kim jest
atrakcyjną kobietą. Pewnie jednak chciała wyjść za jakiegoś ugrzecznionego jegomościa i
wytrwać z nim w szczęśliwym związku małŜeńskim po kres swoich dni. Rick unikał takich
kobiet jak zarazy.
– Jest pan psychopatycznym mordercą?
– MoŜe.
– No cóŜ, trenowałam sztuki walki, a to jest moja śmiertelna broń.
Kim przyjęła pozycję obronną, wyciągając przed siebie małe dłonie w czarnych, skórzanych
rękawiczkach. Rick miał juŜ tego wszystkiego dosyć. Chwycił ją wpół i przewiesił sobie przez
ramię.
– OstrzeŜ mnie, gdy staniesz się niebezpieczna – kpił, Ucząc na to, Ŝe Kim zrezygnuje ze
wspólnej podróŜy.
– Postaw mnie na ziemi!
– A magiczne słowo?
– Proszę!
Opuścił ją powoli na ziemię, stwierdzając z niepokojem, Ŝe ten bliski kontakt sprawił mu
przyjemność.
– To bardzo nierozsądne jechać z jakimś dziwnym facetem – ostrzegł. – Wyjąć z bagaŜnika
twoje rzeczy?
– Nie. Będę prowadziła pierwsza.
– Dzięki, ale nie.
– No dobrze, prowadź do autostrady. Potem będziemy się zmieniać.
– Nie, będę prowadził sam. Wsiadaj. Zmarnowaliśmy juŜ dość czasu.
Gdy Kim wsiadła do wozu, Rick zamknął drzwi od strony pasaŜera, po czym obszedł
samochód, wziął głęboki oddech i usiadł za kierownicą.
Wkrótce dotarli do autostrady i wówczas Rick zdał sobie sprawę, Ŝe kłopotliwa pasaŜerka nie
jest bynajmniej największym z jego problemów. Zamieć wzmagała się, a Rick nie był
przyzwyczajony do północnych wiatrów.
Inni kierowcy zdawali się nie zwaŜać na trudne warunki i pędzili jak szaleni.
– A gdzie twój samochód? – zapytała Kim.
– Mój samochód? – Chciał wyprzedzić wlekącą się przed nimi cięŜarówkę, ale lewym pasem
znów zbliŜał się błyskawicznie jakiś wóz.
– Nie przyjechałeś nim na lotnisko?
– Nie, przyjechałem z motelu autobusem – Och, a więc nie jesteś stąd.
– Bystra jesteś. – Nie był przyjemny, ale musiał się skoncentrować na prowadzeniu
samochodu. – Przepraszam. Nie jestem przyzwyczajony do takiej pogody. Mieszkam w Phoenix.
– Wychowałam się tam i teraz wracam na stałe. W Phoenix mieszka moja siostra. Jej mąŜ
jest prawdziwym skarbem. Gdy się poznali, myślałam, Ŝe jest dla niej zbyt szalony, ale wygląda
na to, Ŝe zdołała go okiełznać.
– Wątpię – podsumował Rick, wyprzedzając wreszcie cięŜarówkę.
– UwaŜasz, Ŝe go nie okiełznała?
– Nie, ale jeśli to prawda, to szczerze mu współczuję. Nie wierzę w udomawianie męŜczyzn.
– Nie wierzysz w małŜeństwo.
– Właśnie.
– śycie w małŜeństwie moŜe być cudowne. Moja siostra i jej mąŜ są bardzo szczęśliwi.
– Szukasz męŜa?
– Nie... niezupełnie szukam. Myślę, Ŝe nie naleŜy się z tym spieszyć. Mam dwadzieścia sześć
lat i wciąŜ jestem sama, ale związek mojej siostry jest dowodem na to, Ŝe małŜeństwo moŜe
oznaczać partnerstwo. Dwoje ludzi pracujących razem, wychowujących dzieci...
– Oszukujących się nawzajem, rozwodzących, pobierających ponownie, wymieniających się
dziećmi jak przedmiotami.
– To będzie długa podróŜ, prawda? – powiedziała Kim, wyglądając przez okno.
– Tak – przyznał Rick – bardzo długa.
ROZDZIAŁ DRUGI
– Nie mogę uwierzyć, Ŝe się nam udało. – Kim poklepała z wdzięcznością tablicę rozdzielczą
wiekowego auta i zdała sobie sprawę, Ŝe mówi do siebie.
Wróg małŜeństwa znowu wybierał jedną ręką numer na swojej komórce, a drugą trzymał
kierownicę. DojeŜdŜali właśnie do lotniska O’Hare.
– Nie mam jeszcze biletu, ale... Nie, jestem juŜ na lotnisku. Kiedy tylko zaparkuję ten złom...
Brian, jeden dzień nie zrobi ci róŜnicy.
– Nie byłabym szczęśliwą panną młodą – mruknęła Kim – gdyby przełoŜono mój ślub.
– Biorą ślub jutro w jego ogrodzie – odpowiedział szeptem Rick. – W ceremonii weźmie
udział tylko rodzina. Wesele ma się odbyć dopiero w przyszły weekend.
– Mówiłem do kobiety, która ze mną jedzie – powiedział do telefonu. – Nie, nie przyjdzie na
ślub. Mówiłem ci juŜ, Ŝe wypoŜyczyliśmy ostatni samochód. Będę dziś późnym wieczorem...
Niedziela odpowiadałaby mi o wiele bardziej.
Kim ziewnęła. Nie mogła się juŜ doczekać drzemki w samolocie do Denver, a potem do
Phoenix. PodróŜ z obcym człowiekiem podczas zamieci śnieŜnej całkowicie ją wyczerpała.
– Przynajmniej porozmawiaj z Carlisle – nalegał Rick. – Nie ma powodu, by czuła się
uraŜona... Rozumiem, niczego nie obiecujesz. Ale postaraj się.
– Wiesz, dokąd jechać? – zapytała Kim, gdy Rick się rozłączył. Była na tym lotnisku tylko
raz i wciąŜ wydawało się jej istnym labiryntem.
– Kiedy tylko zaparkuję tego wraka, pędzę prosto do bramki. Jeśli chcesz iść ze mną, radzę
się nie ociągać.
– Ja teŜ się spieszę i nie mam biletu. Rick posłał jej złowrogie spojrzenie.
– Jeśli zostanie jedno miejsce w samolocie, ja lecę. Brat obiecał, Ŝe spróbuje przełoŜyć ślub
na niedzielę, ale ten biedak jest gotów zrobić wszystko dla kobiety.
– W przeciwieństwie do ciebie? śadna kobieta nie chciałaby, Ŝeby przełoŜono jej ślub. Nie
masz w sobie nawet krzty romantyzmu?
– Myślałem o stworzeniu programu komputerowego, który dobierałby przyszłych
współmałŜonków.
W drodze do Chicago Rick powiedział jej to i owo o sobie. Był informatykiem. Miał własną
firmę doradczą i duŜo podróŜował. Kim wiedziała juŜ jednak o nim więcej, niŜ chciał wyjawić.
ZauwaŜyła, Ŝe przejawia przesadną troskę o brata i majątek rodzinny. Po kilkunastu rozmowach
telefonicznych, które przeprowadził podczas jazdy, stało się jasne, Ŝe lubi rządzić. Gdy tracił
panowanie nad sytuacją, przygryzał dolną wargę. Jego śmiech był jednak ciepły i przyjemny, tyle
Ŝe Rick śmiał się wyjątkowo rzadko.
Kiedy znaleźli miejsce parkingowe firmy, z której wypoŜyczyli wóz, Kim niemal Ŝałowała,
Ŝe musi się rozstać ze starym, poczciwym autem. Ogrzewanie było w nim kompletnie
rozregulowane, tak Ŝe w środku albo panował nieznośny Ŝar, albo arktyczny mróz, a gdy
zatrzymał się w drodze na lunch, młodzi ludzie chichotali na widok ich przedpotopowego
pojazdu. Mimo to samochód spełnił swoją rolę.
Rick dotrzymał słowa. Chwycił neseser i płócienny plecaczek, a potem pognał co tchu w
stronę terminalu. Kim próbowała za nim biec, ciągnąc za sobą nieudolnie walizkę na kółkach.
Wkrótce jednak oboje zwolnili. Na tomisku były nieprzebrane tłumy.
– Kłopoty – powiedział Rick, wskazując monitor nad głową. – Spójrz na opóźnienia. St.
Louis, Omaha, Denver, Los Angeles.
– Ale przecieŜ tutaj nie pada! Co się dzieje?
– Nic dobrego. Sprawdźmy.
Minęli kasy biletowe, przy których roiło się od podróŜnych stojących w długich kolejkach.
Gdy byli juŜ w punkcie kontrolnym, Kim zauwaŜyła, Ŝe po prześwietleniu neseseru Rick
sprawdza, czy zatrzask jest w porządku.
Najwyraźniej nie mógł zapomnieć o wypadku na ruchomych schodach.
Teraz juŜ ruszyli w stronę bramki. W poczekalni wszystkie miejsca siedzące były zajęte.
Część ludzi siedziała na podłodze. Rick zostawił Kim z bagaŜem i stanął w kolejce do lady. Gdy
wrócił, nie starał się nawet ukryć zdenerwowania.
– Nie ma problemu ze zdobyciem miejsc w samolocie, ale pod warunkiem, Ŝe polecimy
przez Meksyk.
– Bardzo śmieszne – odparła Kim, szczerze wątpiąc jednak w to, Ŝe Rick Ŝartuje.
– Na zachodzie szaleją burze i zamiecie. W Denver widoczność jest fatalna. śadne samoloty
z lotnisk na zachód od Des Moines nie startują. Dlatego są takie opóźnienia.
– Więc co nam pozostaje?
– Nam?
– Czyli wszystkim tym, którzy podróŜują do Phoenix – odrzekła Kim zakłopotana, bo
zaczynała juŜ uwaŜać Ricka za swojego towarzysza podróŜy.
– Wolę nie myśleć o tym, co nam pozostaje.
– A co powiesz na pociąg? Ostatnio pojechałam do domu na święta właśnie pociągiem.
– Pociągiem? – Rick nie wydawał się nastawiony zbyt entuzjastycznie do tego pomysłu, ale
mruknął pod nosem:
– MoŜe.
– ŚnieŜna zawierucha nie powstrzyma pociągu Desert Chief.
– Racja. Nie zwlekajmy.
Rick obwiesił się torbami, wcisnął sobie pod pachę neseser i chwycił Kim za rękę. Biegli
przez lotnisko, po ruchomych chodnikach i schodach, szukając najbliŜszego wyjścia, gdzie
mogliby złapać taksówkę.
Niestety, pól miliona zawiedzionych podróŜnych miało taki sam zamiar. Kim i Rick wybiegli
z budynku i stanęli jak wryci. Na chodniku kłębił się tłum ludzi walczących o miejsca w
taksówkach i autobusach.
– Nie ma szans – mruknął ponuro Rick.
– Nie mamy wyboru!
Kim schowała się za plecami Ricka, wsunęła sobie wiszącą na szyi torebkę pod spódnicę i
zapięła trzy górne guziki kurtki, po czym cofnęła ramiona i wypięła brzuch.
– Co ty... ? Och!
– Dziewiąty miesiąc. A teraz złap jakąś taksówkę.
– Nie ujdzie ci to na sucho.
– Nie chcę ukraść taksówki, tylko nią pojechać. Kim jęknęła wystarczająco głośno, by
ściągnąć na siebie kilka współczujących spojrzeń.
Rick chwycił rączkę walizki na kółkach i wszedł między tłoczące się na ulicy pojazdy. Kim
powlokła się za nim, robiąc co w jej mocy, by wyglądać na przeraŜoną kobietę w ciąŜy, która
lada chwila spodziewa się rozwiązania. Gdy dogoniła Ricka, wciąŜ pojękując, ten kłócił się juŜ z
jakimś taksówkarzem, który miał największe szanse na zjechanie na lewy pas i wydostanie się z
korka ulicznego.
– Muszę brać pasaŜerów według kolejności – warknął taksówkarz. – Chce pan, bym stracił
licencję?
– Tylko pan ma szansę wyrwać się z tego tłoku – nalegał Rick.
– To niewaŜne. Muszę...
– Odbierał pan kiedyś poród w swojej taksówce? – zapytała Kim, otwierając tylne drzwi i
sadowiąc się na fotelu przy wtórze kilku przeszywających powietrze jęków i krzyków.
– No dobrze, dobrze.
Taksówkarz niechętnie otworzył bagaŜnik i pozwolił Rickowi wrzucić do niego bagaŜe.
– Dokąd jedziemy?
– Na dworzec Union Station. Proszę się pospieszyć – wyjąkała Kim, po czym zawyła
Ŝałośnie.
– Hej, jak to? Powinna pani jechać do szpitala.
– Posapując i popiskując, szturchnęła łokciem Ricka. Niech teraz on wykaŜe się inwencją.
PrzecieŜ ona juŜ prawie rodzi.
– Moja Ŝo... Mamy się tam spotkać z lekarzem. Nawet w tak krytycznej chwili nie potrafił
wypowiedzieć słowa „Ŝona”.
– To właściwie połoŜna. Zabierze nas stamtąd do swojej kliniki – rozwinęła wątek Kim,
Ŝałując, Ŝe nie ma większego doświadczenia w opowiadaniu zmyślonych historyjek. Bała się
zawsze, Ŝe się zdradzi, jeśli będzie kręcić, ale teraz przecieŜ jej pośpiech był prawdziwy. Jane
potrzebowała jej, a to znaczyło, Ŝe Kim musi jak najprędzej dotrzeć do Phoenix.
Taksówkarz wzruszył ramionami.
– Tylko niech pani nie zacznie rodzić w taksówce – ostrzegł, po czym zapytał z nadzieją w
głosie: – To pani pierwszy poród? Pierwszy trwa zawsze najdłuŜej.
– Piąty – wysapała Kim.
– Czwarty – powiedział jednocześnie Rick, a potem, Ŝeby jakoś wybrnąć z sytuacji, dodał: –
Jeśli uznać przyjście na świat bliźniaków za jeden poród.
– Gdybyś ty je urodził – wtrąciła Kim – z pewnością uznałbyś, Ŝe to były dwa porody.
– Przynajmniej nie rodziłaś ich w autobusie – zaŜartował z kolei Rick.
Kim była zbyt pochłonięta powstrzymywaniem się od śmiechu, by podziwiać panoramę
Chicago. Taksówkarz co chwila zmieniał pas, wciskając się w najmniejsze szczeliny między
samochodami i uŜywając klaksonu jak trąbki bitewnej. Bał się, Ŝe zaraz zacznie się poród, więc
nie było obawy, Ŝe pojedzie okręŜną drogą, by więcej zarobić.
Stary dworzec kolejowy wyglądał ponuro pod szarym niebem i Kim znów zatęskniła za
rodzinnym Phoenix. Kierowca otworzył tylne drzwi, a Kim wyszła z udawanym trudem z
taksówki na siarczysty mróz.
– Zapłać panu, kochanie – powiedziała do Ricka, przypominając mu tym samym, Ŝe aby
wydobyć pieniądze ze swojej torebki, musiałaby najpierw urodzić.
Rick dał taksówkarzowi hojny napiwek, Ŝeby wynagrodzić mu cały ten cyrk, a potem ruszyli
w stronę dworca. Kim udawała cięŜarną do momentu, gdy weszli do wielkiego budynku. Tam
natychmiast wyciągnęła spod spódnicy pękatą torbę. Od chodzenia z wypiętym brzuchem
rozbolały ją plecy i dlatego znów ogarnęło ją współczucie dla siostry, mającej problemy z ciąŜą.
Jeszcze bardziej zapragnęła jej pomóc.
Poszli do kas biletowych. Rząd okienek przywiódł Kim na myśl kasy na wyścigach konnych
i choć nie była hazardzistką, mogłaby się załoŜyć, Ŝe tutaj teŜ spotka ją i Ricka jakaś niemiła
niespodzianka.
Stanęli w długiej kolejce. Rick zdjął kurtkę i wcisnął ją do swojej torby podróŜnej. Nie mając
nic innego do roboty, Kim przyglądała się z uznaniem jego szerokim plecom i umięśnionym
ramionom. Miał teraz na sobie bordową bluzkę z beŜowym kołnierzykiem i równieŜ beŜowe,
bawełniane spodnie. Nagle odwrócił się, wiec Ŝeby ukryć zmieszanie, Kim zaczęła grzebać przy
suwaku swojej wielkiej walizki.
– Ta się nie otworzy? – zapytał podejrzliwie Rick.
– Oczywiście, Ŝe nie. Neseser otworzył się tylko dlatego, Ŝe spadł na schody.
Rick popatrzył sceptycznie na walizkę, po czym odwrócił się, bo byli juŜ blisko kasy.
Wkrótce nadeszła ich kolej. Kim stanęła przy okienku obok Ricka, by upewnić się, Ŝe nie
sprzątnie jej sprzed nosa ostatniego wolnego miejsca.
– Desert Chief odjechał dwie godziny temu – poinformował z nieskrywaną satysfakcją
kasjer.
– A co jeszcze jedzie dzisiaj na zachód? – zapytał Rick.
– Prairie Wind, ekspres numer pięć. OdjeŜdŜa do Denver z peronu piątego o godzinie piątej
pięć.
– Numer pięć z peronu piątego o piątej pięć – powtórzyła Kim, Ucząc na to, Ŝe piątka okaŜe
się ich szczęśliwą liczbą.
– Jak długo jedzie do Denver? – zapytał Rick.
– Siedemnaście godzin. – Kasjer podkręcił wąsa, wyraźnie nieskory do sprzedawania
biletów.
– Weźmiemy dwie miejscówki – powiedziała Kim, by przyspieszyć sprawę. Podczas
ostatniej podróŜy pociągiem dobrze jej się spało na siedząco.
– Nie ma juŜ miejscówek.
– A co jest? – Rick wyciągnął juŜ kartę kredytową, a Kim zaczęła szukać swojej.
– Mamy luksusowe przedziały rodzinne w pierwszej klasie. W kaŜdym jest sypialnia dla
dwóch osób dorosłych i dwójki dzieci. Cena zawiera pełne wyŜywienie. Niestety, wszystkie
bilety są juŜ sprzedane.
– A co jest jeszcze wolne? – zapytał Rick, wypowiadając wyraźnie kaŜdą sylabę.
Kim miała ochotę wsunąć ręce pod szybę, za którą siedział kasjer, i udusić go jego własnym
zielonym krawatem w prąŜki.
– Zwykły dwuosobowy przedział sypialny.
– Bierzemy dwa – oznajmił Rick.
– Został tylko jeden, proszę pana, i to tylko dlatego, Ŝe boś odwołał rezerwację. Jeden
dwuosobowy przedział sypialny na piętrze.
Rick spojrzał na Kim.
– Chcesz rzucić monetą?
– Nie, chcę jechać.
Rick zmarszczył brwi i przez chwilę zdawał się bić z myślami.
– Muszę dotrzeć do Phoenix. Bierzemy ten przedział – powiedział do kasjera.
– To nie to samo co wspólna podróŜ samochodem – zaprotestowała Kim.
– Pewnie, Ŝe nie. Teraz chcemy jechać razem. Rick podał kasjerowi kartę kredytową.
– Zapłać połowę moją kartą – powiedziała Kim i wsunęła przez okienko swoją kartę.
– To zbyt skomplikowane. Rozliczymy się później – rzekł Rick, oddając jej kartę. – Nie
martw się. Jeszcze zapłacisz swoją część.
Gdy Rick miał juŜ bilety w ręku, pospieszyli w kierunku bramek, za którymi były perony. Na
dworcu zaczynał się robić spory ruch. Ludzie wracali po pracy do swoich podmiejskich
miejscowości. Rick znów niósł pod pachą wypełniony damską bielizną neseser, jakby strzegł
jakichś waŜnych tajemnic.
Kim zastanawiała się, czy powinna spać z Rickiem w jednym przedziale. Coś jej mówiło, Ŝe
to nie najlepszy pomysł. A moŜe będą przez całą drogę siedzieli na rozkładanych siedzeniach,
udając, Ŝe jadą w przedziale z miejscami siedzącymi?
Wątpiła jednak, by Rick na to poszedł. Był zbyt wysoki, Ŝeby spać w takiej pozycji.
Oczywiście, będą spali jedno nad drugim. Nie będą się nawet widzieli.
Kogo próbowała oszukać? Wiedziała przecieŜ, Ŝe będzie miała świadomość obecności tego
przystojnego i seksownego faceta. Nie była nawet pewna, czy go lubi. Co z tego, Ŝe miał śniadą
cerę mieszkańców Phoenix? Co z tego, Ŝe miał krótki zarost na twarzy i gdyby dotknął nim jej
policzka, dostałaby gęsiej skórki? I tak będzie spała z... no dobrze, bardzo blisko obcego
męŜczyzny.
– Pospiesz się – powiedział szorstko Rick.
A moŜe by go tak zabić? Zawsze podobały jej się kryminalne historie rozgrywające się w
pociągach. Było coś diabelsko przebiegłego w popełnieniu tego czynu, a potem wmieszaniu się w
tłum podróŜnych.
Kim nie chciała myśleć o spędzeniu siedemnastu godzin w towarzystwie Ricka. Podobała się
męŜczyznom, jej teŜ wielu z nich się podobało, ale nie miała takiego szczęścia w miłości jak jej
siostra.
Kim od lat szukała właściwego faceta, a Jane znalazła go bez szukania, gdy Luke kąpał się
prawie nagi w fontannie na terenie firmy, w której pracowała.
Teraz Kim miała tkwić przez wiele godzin w jednym przedziale z ponurakiem, który uwaŜał,
Ŝe program komputerowy mógłby dobierać partnerów.
Gdy przypomniała sobie o tym ponuraku, był juŜ kilka kroków przed nią i wcale nie
zamierzał zwolnić z jej powodu. Miałby za swoje, gdyby zostawiła go z biletami w ręku i wróciła
na lotnisko, by poczekać na samolot. Zrobiłaby to, gdyby nie była tak piekielnie zmęczona, a
Jane jej nie potrzebowała.
Kiedy wsiedli do wagonu, pracownik kolei wziął od nich bagaŜe i umieścił je na specjalnym
stojaku, a potem zaprowadził ich do przedziału na piętrze. Pociąg ruszył punktualnie o piątej
pięć. Kim i Rick siedzieli juŜ wtedy naprzeciwko siebie w małym, przytulnym przedziale, gotowi
dać się zawieźć ku swoim przeznaczeniom.
Nie, miejscom przeznaczenia, poprawiła się w myślach Kim, trochę przestraszona, ale teŜ
przekonana, Ŝe po zakończeniu podróŜy ich drogi się rozejdą.
ROZDZIAŁ TRZECI
Rickowi, przyzwyczajonemu do Ŝywienia się w barach szybkiej obsługi, kolacja wydała się
bardzo wykwintna. Kim zamówiła pastę z ostryg ze smaŜonymi pomidorami i serem parmezan, a
Rick – nadziewany kotlet wieprzowy, ziemniaki z masłem ziołowym i szpinak. Siedzieli przy
stoliku z parą emerytów, którzy byli zŜyci ze sobą do tego stopnia, Ŝe gdy jedno zaczynało
zdanie, drugie je kończyło. To straszne, pomyślał Rick, są małŜeństwem tak długo, Ŝe ich umysły
stopiły się w jeden. Jednak nie przysłuchiwał się uwaŜnie ich długiej opowieści o podróŜy do
Kolumbii, był zbyt zmęczony, natomiast Kim kiwała grzecznie głową i zadawała staruszkom
wystarczająco duŜo pytań, by chcieli kontynuować.
Gdyby nie starsza para, Rick musiałby rozmawiać z Kim, a wcale nie był pewien, czy ma o
czym. Odczuwał więc głęboką wdzięczność wobec wygadanych staruszków i starał się nie
przysnąć.
Wagon restauracyjny stopniowo opustoszał i starsi państwo teŜ w końcu poszli. Obsługa
sprzątała ze stolików i nakrywała je do śniadania. Kim trzymała w dłoni filiŜankę, udając, Ŝe pije,
choć z ziołowej herbaty zostały juŜ tylko zimne fusy.
– Chyba zejdziemy im z drogi – powiedział Rick.
Kim popatrzyła przeciągłe na biały lniany obrus, jakby miała ochotę połoŜyć na nim głowę i
zasnąć. Rick doskonale wiedział, jak Kim się czuje, albo tak mu się przynajmniej wydawało. Co
innego jechać z nieznajomym wynajętym samochodem czy taksówką, a co innego spać z nim w
jednym przedziale. Nie był pewien, jak to się wszystko potoczy.
Choć myśli Ricka krąŜyły głównie wokół błędnej decyzji jego brata, kobieta, w której
towarzystwie teraz przebywał, nie była mu obojętna. Ilekroć tracił czujność, przyłapywał się na
tym, Ŝe zastanawia się, jak by wyglądała w którychś ze swoich seksownych majteczek albo w
prześwitującym, koronkowym staniku. śałował, Ŝe zatrzymał się, by jej pomóc. Ostatnia rzecz,
jakiej chciał, to ulec urokom tej ponętnej kobiety. Raz zamieszkał z kobietą, ale ta próba
wspólnego poŜycia rychło skończyła się fiaskiem, gdy współlokatorka Ricka zaczęła wystawać
godzinami przed witrynami sklepów jubilerskich i uczyć się chińskiego.
Kiedy wracali do swojego przedziału, Rick podziwiał, trochę wbrew sobie, pełne wdzięku
ruchy Kim, która poruszała się niezwykle uwodzicielsko. Nie był zresztą jedynym męŜczyzną,
który ją obserwował. Wielu wodziło za nią oczami. Skoro robiła takie wraŜenie w długiej,
czarnej spódnicy i skromnym, róŜowym sweterku, jakkolwiek ściśle przylegającym do ciała, to
gdyby miała na sobie jakiś wyzywający strój, w pociągu mogłoby dojść do zamieszek.
Większość męŜczyzn w pociągu dałaby wszystko, by jechać z Kim w jednym przedziale, czemu
więc Rick się tego obawiał?
– Pójdę chyba do wagonu wypoczynkowego. Zobaczę, jaki leci film – powiedział Rick,
uznając, Ŝe lepiej drzemać tam, niŜ leŜeć bezsennie w ich przedziale i zastanawiać się, jak Kim
wygląda podczas snu.
– Dobrze.
Ku jego uldze Kim nie zaproponowała, Ŝe z nim pójdzie. Odprowadził ją więc do ich małego
przedziału, w którym z trudem zmieściłaby się dwójka pigmejów.
– Pomyślałam, Ŝe moglibyśmy nie składać siedzeń i spać na siedząco – powiedziała Kim.
– Wolałbym wyciągnąć się wygodnie na łóŜku – odparł Rick, czując się jak drań z powodu
odrzucenia jej propozycji.
– No cóŜ, ty kupiłeś bilety... Ale rano i tak się rozliczymy. Zapłacę ci czekiem.
– Nie pali się.
Poszedł do wagonu wypoczynkowego, niespecjalnie z siebie zadowolony, ale teŜ pewien, Ŝe
nie da się wplątać w związek z kobietą, która poluje na męŜa. Usiadł na jednym z wolnych foteli
i wyjrzał przez okno na ośnieŜone pola, na których hulał mroźny, lutowy wiatr, wzbijając tumany
śniegu i malując surrealistyczne obrazy.
Rick miał zbyt duŜo spraw na głowie, by interesować się tym, co działo się na ekranie
telewizora, znajdującego się w głębi wagonu – niespodziewany ślub Briana, niechęć brata do
podpisania intercyzy, konieczność zadzwonienia do niego ponownie i poproszenia, by znów
przełoŜył ceremonię ślubną. Rick postanowił skontaktować się z bratem po dojechaniu do
Denver. Wtedy będzie mógł zaplanować ostatni etap podróŜy i będzie juŜ wiedział, kiedy
dokładnie dotrze do Phoenix.
Rick próbował skoncentrować się całkowicie na problemach związanych z Brianem, ale nie
mógł zapomnieć o Kim. Podobały mu się jej zielone oczy i ciemne, kręcone włosy, choć dawno
juŜ uodpornił się na powaby atrakcyjnych kobiet, wiedząc, Ŝe gdyby im uległ, musiałby zapłacić
wysoką cenę: stanąć na ślubnym kobiercu. Miał po prostu pecha, Ŝe los postawił na jego drodze
zgrabną, seksowną brunetkę.
Choć padał ze zmęczenia, nie zasnął na fotelu, gdyŜ przeszkadzał mu dość głośny szmer
rozmów w wagonie. Nagle zdał sobie sprawę, Ŝe podsłuchuje jedną z nich. – To ma być nasz
miodowy miesiąc? – skarŜyła się jakaś młoda dziewczyna. – Wolne Ŝarty! Twoi rodzice i brat nie
odstępują nas na krok. – Kochanie, potem to sobie wynagrodzimy. – Dlaczego ślub twojej siostry
był niemal w tym samym czasie co nasz? To nie do wiary, Ŝe odbywamy naszą podróŜ poślubną
z twoimi rodzicami.
– Będziemy z nimi tylko do jutra. Zgodziłaś się na to.
– Nie mogę spać na tym wąskim łóŜku. Czuję się jak w trumnie.
Rickowi było nieco wstyd, Ŝe słucha prywatnej rozmowy, ale z tego, co usłyszał,
wywnioskował, Ŝe ci młodzi ludzie będą ze sobą najwyŜej trzy lata. Do tego czasu dziewczyna
będzie juŜ miała dość swojego denerwującego męŜa i zapragnie prawdziwego Ŝycia. Urodzi im
się juŜ wtedy dziecko i jeśli szczęście mu nie dopisze, będzie trzech tatusiów i kilku wujków,
wypoŜyczających po kolei na jeden dzień.
Rick uznał Ŝe powinien wrócić do swojego wagonu i połoŜyć się spać. Nie lubił siebie, kiedy
był w takim cynicznym nastroju. Wziął ze stojaka na bagaŜe swoje przybory do golenia, umył w
łazience zęby i udał się do przedziału.
Obsługa wagonu spisała się na medal. Siedzenia juŜ złoŜono i przygotowano posłanie.
ŚwieŜa, biała pościel wyglądała zachęcająco, ale towarzyszka podróŜy gdzieś zniknęła. Rick miał
nadzieję, Ŝe zastanie ją śpiącą w zapiętej pod szuję koszuli nocnej, a tymczasem musiał na nią
czekać i wyobraźnia podsuwała mu obrazy bardzo skąpego stroju, w którym lada moment zjawi
się Kim. JakŜe Ŝałował, Ŝe zobaczył zawartość jej małej walizeczki!
Zostawił suwane drzwi do przedziału otwarte i połoŜył się na dolnym łóŜku. Nie miał
piŜamy, więc postanowił poczekać, aŜ Kim się połoŜy, i dopiero wtedy zdjąć spodnie.
JuŜ drzemał, gdy nagle rozbudził go jej rozgniewany głos.
– Ja chcę spać na dolnym łóŜku.
Kim miała na sobie zapiętą pod szyję kurtkę i spodnie od piŜamy, a na nogach pluszowe
kapcie. Sprawiały one, Ŝe jej stopy wydawały się większe od jego i Rick odetchnął z ulgą, gdyŜ
wyglądała raczej głupkowato niŜ seksownie. Kiedy jednak zamknęła drzwi i zdjęła kurtkę,
Rickowi przestało być do śmiechu. Jej piŜama była staromodna i miała raczej męski krój, ale
kremowy jedwab tak ściśle przylegał do ciała i czynił Kim tak pociągającą, Ŝe Rick zapragnął
chwycić ją w ramiona.
– Rzucę monetą – zaproponował niechętnie, wiedząc, Ŝe na górnym łóŜku nie będzie mu zbyt
wygodnie.
– Nie.
Rick zauwaŜył, Ŝe Kim nie zdjęła bielizny. Przez materiał piŜamy prześwitywał nieznacznie
róŜowy stanik.
– Jesteś mniejsza ode mnie. – Podnosząc się z łóŜka, Rick zastanawiał się, jakiej pasty do
zębów uŜywa Kim. Pomyślał teŜ, Ŝe Ŝadna kobieta nie powinna pachnieć tak słodko, kładąc się
spać, zwłaszcza nietykalska.
– Mogę mieć klaustrofobię – upierała się Kim.
– MoŜesz mieć? To nie wiesz, czy masz?
– Nigdy nie próbowałam spać na łóŜku, na którym nie mogę się przewrócić na drugi bok, nie
waląc pupą w sufit – wyjaśniła cierpliwie.
– No dobrze, śpij na dole – rzekł Rick, chcąc jak najszybciej uwolnić się od jej kuszącego
widoku.
– Nie, jestem samolubna. Ty potrzebujesz więcej miejsca. Nie gaś tylko światła, zanim
wdrapię się na górę.
Kim przywarła plecami do drzwi, Ŝeby przepuścić Ricka.
– śycz mi powodzenia – westchnęła.
– Pomogę ci – powiedział zbyt szybko. Miał nawet ochotę ją podsadzić, ale uznał, Ŝe to głupi
pomysł.
Kim zaczęła wchodzić po drabince na górę. Jedwab opinał jej zgrabną pupę i pod spodniami
od piŜamy moŜna było dostrzec zarys majtek. Rick trzymał ręce przy sobie, ale przychodziło mu
to z największym trudem, zwłaszcza gdy Kim, dotarłszy na najwyŜszy szczebel, oparła się o
brzeg łóŜka i znieruchomiała.
– Co się stało?
– Ach... nic takiego.
– Wdrap się tam, a potem powiesz mi, kiedy mam zgasić światło.
– Daj mi trochę czasu.
– Na co?
– Muszę się przyzwyczaić do przebywania na tak ograniczonej przestrzeni.
Ale czy musiała to robić z wypiętą pupą? Czy zdawała sobie sprawę, jak to na niego działa?
– Będzie ci wygodniej, jeśli się połoŜysz – zapewnił, świadom rytmicznego kołysania
pociągu i rosnącej w przedziale temperatury.
Kim odgarnęła koc i wierzchnie prześcieradło, po czym wsunęła ostroŜnie jedną nogę na
materac. W tej pozycji wyglądała jeszcze bardziej prowokująco.
– Świetnie. Teraz druga noga. Wdrap się tam wreszcie – ponaglał.
– Nie mogę. – Zabrzmiało to Ŝałośnie. Rick poczuł wyrzuty sumienia z powodu trawiącej go
Ŝądzy, choć wcale nie chciał jej w sobie rozbudzać.
– Zamknij oczy i wtocz się tam jakoś – zaproponował.
– Łatwo powiedzieć.
– Albo wdrap się tam, albo zejdź na dół – polecił surowym tonem.
– Na pewno potrafię to zrobić. Uprawiałam kiedyś wspinaczkę skałkową, ale przestałam, gdy
zwichnęłam kostkę. To jest o wiele łatwiejsze... Powinno być łatwiejsze.
– Więc zrób to! – warknął Rick.
Górna część piŜamy przesunęła się nieco do góry, odsłaniając kawałek gołych pleców Kim,
która gwałtownym ruchem umieściła jakoś drugą nogę na łóŜku i zaryła nosem w poduszkę. Rick
chciał ją natychmiast przykryć, ale bał się, Ŝe dotknie jej przypadkowo... lub celowo.
– Wszystko w porządku?
– Zaraz będzie. – Kim wsunęła się pod koc i zwinęła w kłębek, zwracając twarz w stronę
Ricka. Miała tak mocno zaciśnięte powieki, Ŝe Rick chciał je pocałować, Ŝeby się trochę
rozluźniła.
– MoŜe zostawię zapalone światło?
– Nie – zaprotestowała Kim. – Nie chcę niczego widzieć. Mój chomik miał więcej miejsca w
swojej klatce niŜ ja tutaj.
– Złaź na dół – Rick wiedział, Ŝe został pokonany. – Ja będę spał na górze.
– Nie zmieścisz się.
– Jest tam więcej miejsca, niŜ ci się wydaje.
– Nie, to miejsce cały czas się kurczy. Za chwilę obniŜy się sufit i zmiaŜdŜy mnie.
– Kim, schodź. To wariactwo. Chyba rzeczywiście masz klaustrofobię.
– Tak myślisz?
CzyŜby usłyszał nutkę satysfakcji w jej głosie?
– Złaź, bo inaczej ściągnę cię stamtąd.
– Uderzę się głową o sufit.
– Spuść nogi, zdejmę cię.
Rick nie musiał tego robić. Kim zsunęła się błyskawicznie po drabince i rzuciła na dolne
łóŜko. Po drodze zahaczyła o biodro i nogę Ricka, rozpalając ogień w jego lędźwiach.
– Czy mimo wszystko moŜemy zostawić zapalone światło? – zapytała, leŜąc juŜ pod kocem.
– Jasne.
– Nie zamierzasz zdjąć spodni?
– Owszem, mam taki zamiar.
– Na górze z pewnością ci się to nie uda. MoŜesz to zrobić tutaj. Zamknę oczy i nie będę
podglądać.
– To miło z twojej strony – rzekł oschle.
Kim miała jednak rację. W puszcze na sardynki było więcej miejsca.
– Robisz to?
LeŜała na brzuchu, wsparta na łokciach, zakrywając jedną dłonią oczy. Rick rozpiął pasek i
pozwolił spodniom opaść swobodnie na podłogę. Kim oczywiście podglądała. On teŜ by
podglądał, gdyby to ona się rozbierała. Wdrapał się na górę i stwierdził z Ŝalem, Ŝe istotnie jest
tam znacznie ciaśniej, niŜ sądził. KaŜdy nieopatrzny ruch mógł się skończyć rozbiciem głowy o
sufit.
Rick zamknął oczy w nadziei, Ŝe zaśnie, ale przeszkadzało mu zapalone światło, a takŜe to,
Ŝe nie mógł się ułoŜyć wygodnie do snu. Poza tym kaŜdy dźwięk dochodzący z dołu, oddech
Kim czy szelest pościeli, wydawał się o wiele głośniejszy, niŜ był w rzeczywistości. Wkrótce
Rick postanowił, Ŝe pójdzie do wagonu wypoczynkowego, gdy tylko Kim zaśnie. Ona jednak
ciągle się wierciła i nic nie wskazywało, Ŝe to nastąpi prędko.
– Śpisz? – zapytała szeptem Kim.
– Nie.
– Ja teŜ nie mogę zasnąć.
– Spróbuj. – Rick starał się powiedzieć to ciepłym, ojcowskim tonem, choć nigdy nie
zdarzyło się, by ojciec był wieczorem przy jego łóŜku.
– Mam wyrzuty sumienia.
– Dlaczego?
– Jesteś o wiele za duŜy, by spać tam, na górze. Jestem egoistką. Zamieńmy się.
– PrzecieŜ masz klaustrofobię.
– MoŜe trochę przesadziłam, – A wiec udawałaś?
– W pewnym sensie, to znaczy...
– Nie chcę wiedzieć, co to znaczy. Rick zszedł szybko po drabince, nie przejmując się tym,
Ŝe jest w samych majtkach. Dokładnie w tym samym momencie Kim wyślizgnęła się ze swojego
łóŜka i zderzyli się ze sobą.
– Och! – krzyknęli równocześnie.
– Przepraszam – wymamrotała Kim i lekko zachichotała.
– Słusznie, bo jest za co przepraszać. Nie planował tego, ale ich usta zetknęły się, gdy nagle
zatrzęsło pociągiem. Kim wpadła na Ricka i przytrzymała się go, Ŝeby nie upaść. I wtedy stało
się. Rick rozchylił wargi i spił słodycz z jej ust.
– Och! Potrafił rozpoznać pomruk zadowolenia. Pocałował ją znowu.
– Prze... przepraszam – szepnęła Kim.
– To chyba ja powinienem przeprosić. – Robił, co mógł, by nie zapomnieć, dlaczego nie
powinien pociągnąć Kim za sobą na dolne łóŜko.
– Nie, myślę, Ŝe to moja wina.
– A więc to dlatego nie mogłaś zasnąć? Potrzebowałaś pocałunku na dobranoc?
– Z pewnością nie!
Tym razem Rick nie Ŝałował, Ŝe pali się światło. Na policzkach Kim wykwitły rumieńce.
Dzięki temu wiedział, Ŝe skłamała.
– Chyba powinieneś włoŜyć spodnie.
– Podglądałaś, co? – Rick chciał, Ŝeby zabrzmiało to jak kpina, ale nic z tego nie wyszło, bo
roześmiał się i przyciągnął Kim ku sobie, nie napotykając Ŝadnego oporu.
– Myślisz, Ŝe ten przedział jest dźwiękoszczelny? – szepnęła mu do ucha.
Nie wiedział, czy Kim jest wstydliwa, naiwna czy nieodpowiedzialna, ale to była ostatnia
szansa, by zignorować zachętę, którą – jak mu się zdawało – usłyszał w jej głosie, – Idź spać –
powiedział zdecydowanym tonem.
– Tak, powinnam. Nie mogłabym polubić zrzędy, który chce zniszczyć małŜeństwo brata.
Rick nie wiedział, czy ucieszył ją taki obrót sprawy, czy rozgniewał. Przecisnęła się z trudem
obok niego i wtedy poczuł, Ŝe przynajmniej jedna część jego ciała nie była zadowolona z tego, Ŝe
Kim wraca na górne łóŜko.
– Chcesz, Ŝebym teraz zgasił światło? – zapytał Rick.
– Jest mi wszystko jedno.
CzyŜby usłyszał charakterystyczne pociągnięcie nosem? Nie zgasił światła.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kim trudno było zasnąć na wąskim łóŜku, zwłaszcza Ŝe Rick był tak blisko i nie mogła
przestać o nim myśleć. Zwinęła się w kłębek, wtuliła policzek w poduszkę i zaczęła rozmyślać o
niespodziewanym pocałunku. Nie sądziła, Ŝe do niego dojdzie, ale zastanawiała się wcześniej, co
by poczuła, gdyby się pocałowali. Teraz juŜ wiedziała, Ŝe Rick potrafi wspaniale całować, lecz ta
mała próbka sprawiła, Ŝe Kim chciała więcej.
Przewracała się z boku na bok, starając się znaleźć jak najwygodniejszą pozycję, ale
jednocześnie bała się, Ŝe Rick usłyszy, Ŝe nie moŜe zasnąć. Za nic w świecie nie chciała, Ŝeby
wiedział, iŜ to on jest tego przyczyną. MoŜe i potrafił wspaniale całować, ale nie miał na to
monopolu. Kim przeŜyła juŜ niejedno zauroczenie i rozczarowanie, lecz nadal szczerze pragnęła
znaleźć tego jedynego, wymarzonego męŜczyznę, który byłby dla niej odpowiedni. Jane znalazła.
Jej cicha, powaŜna siostra miała szczęście, Ŝe trafiła na Luke’a. Byli niezwykle zgraną parą.
Taki cud nie był jednak moŜliwy z męŜczyzną, który nienawidził ślubów. Rick wyglądał
moŜe jak bóg miłości, a nawet tak całował, ale nie warto brać go pod uwagę.
Powodowała nim zapewne źle pojęta troska o brata, lecz Kim nie zamierzała oddać serca
Rickowi Taylorowi, zajadłemu wrogowi miłości.
Rytmiczne kołysanie pociągu miało działanie hipnotyczne, czego nie dało się powiedzieć o
cichym pochrapywaniu współpasaŜera Kim. Spał w najlepsze. Ich zbliŜenie nie spędzało mu snu
z powiek.
Jeszcze przez jakiś czas Kim wierciła się i przytulała poduszkę. Potem jednak zapadła w sen
tak głęboki, Ŝe gdy ją z niego wyrwano, usiadła gwałtownie w łóŜku i uderzyła głową o sufit.
Przez chwilę nie wiedziała, co się z nią dzieje. Powodem jej przebudzenia było nagłe
zatrzymanie się pociągu. Działając instynktownie, zsunęła się z łóŜka, nie trafiła stopą w szczebel
drabinki i runęła na dół.
– Aaaaa...
– Mamcię!
Jej pupa wylądowała na piersi Ricka, który ocalił Kim przed bolesnym upadkiem.
– Postaw mnie na podłodze!
– Nie podziękujesz mi?
– Dziękuję... Postaw mnie!
– Następnym razem skorzystaj z drabinki.
Rick wziął głęboki oddech i opuścił ją na podłogę.
– Co się stało? – zapytała, wkładając na nogi swoje pluszowe kapcie w kształcie królików.
– Pociąg się zatrzymał.
– Gdzie właściwie jesteśmy?
– Nie sądzę, aby to był zaplanowany postój. Nie ma jeszcze nawet piątej.
Do ich przedziału dotarły odgłosy z korytarza. Kim uchyliła zasłony okrywające szklane
drzwi przedziału i wyjrzała na zewnątrz – Są tam jacyś ludzie – powiedziała i zaraz skarciła
siebie w myślach za tę niezbyt odkrywczą obserwację.
– Spróbuję się czegoś dowiedzieć.
Rick wciągnął spodnie i opuścił przedział. Nie zasunął jednak do końca drzwi, Ŝeby Kim
mogła słyszeć, co się dzieje. Na korytarzu panował tłok i gwar, ale potem nagle zaległa cisza.
Kim wychyliła głowę na tyle, na ile to było moŜliwe. Trzymała przed sobą kurtkę, by nie siać
zgorszenia.
– Proszę państwa, nie ma powodu do niepokoju! – wykrzyknął z końca wagonu wysoki,
szczupły męŜczyzna w mundurze kolejarza. – CięŜarówka uderzyła w wiadukt, który znajduje się
tuŜ przed nami. Został on tymczasowo zamknięty.
– Na jak długo? – spytał w imieniu wszystkich Rick.
– AŜ upewnimy się, Ŝe nie stanowi zagroŜenia. Jeśli okaŜe się, Ŝe została naruszona
konstrukcja wsporników...
– Kiedy będziecie to wiedzieli? – wtrącił otyły męŜczyzna w niebieskiej, flanelowej piŜamie.
– Jedzie tu inspektor techniczny z Omaha. Powinien być za dwie godziny. Zresztą i tak wiele
nie zobaczy, dopóki nie zrobi się jasno. Przepraszamy za opóźnienie i proszę się nie martwić.
PołóŜcie się spać. Rano poczęstujemy państwa pysznym śniadaniem. Do momentu, gdy znów
ruszymy, wszystkie posiłki będą bezpłatne, a zapewniam, Ŝe nie brakuje w pociągu jedzenia.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał głośno Rick, gdyŜ znowu zrobił się harmider.
– Fort Powell, Nebraska, około trzynastu mil na południe od Kearney. Z pociągiem wszystko
w porządku. Mamy po prostu nieprzewidziane opóźnienie.
– A jeśli okaŜe się, Ŝe wiadukt jest nieprzejezdny?
– zapytał męŜczyzna we flanelowej piŜamie.
Pracownik kolei próbował juŜ przejść do następnego wagonu.
– Nie zapadła jeszcze Ŝadna decyzja, ale zapewniam, Ŝe dowieziemy państwa tam, dokąd się
wybieracie.
– Pewnie będziemy musieli wrócić do Omaha, by pojechać inną trasą – mruknął jakiś inny
pasaŜer, gdy tłum zaczął się rozchodzić.
Po powrocie do przedziału Rick rozłoŜył siedzenia i złoŜył górne łóŜko, Ŝeby mogli siedzieć
wygodnie, z wyprostowanymi plecami. Kim wyjrzała przez okno i zobaczyła z przodu, w
miejscu, gdzie skręcały tory, jakieś światła.
– Nie mogę uwierzyć, Ŝe przytrafiła mi się taka podróŜ – powiedziała.
– Pójdę się rozejrzeć. – Rick zaczął wkładać buty.
– Chcesz tam iść?
– Wzgórze nie jest tu zbyt strome.
– To dozwolone? MoŜna wysiąść z pociągu? Rick roześmiał się.
– Nie jesteśmy więźniami – powiedział, po czym wyśliznął się z przedziału i skierował ku
drzwiom wagonu.
Po jego wyjściu Kim poczuła się bardzo samotna. Pod oknem kilku innych pasaŜerów
schodziło z Rickiem ze wzgórza. Co chcieli udowodnić, brnąc po ciemku w śniegu po kolana?
Kim zwinęła się w kłębek, otuliła kurtką jak kocem i udowodniła samej sobie, Ŝe jednak da się
spać w takiej pozycji.
Rick schodził ze wzgórza, ślizgając się na nierównej, pokrytej śniegiem ziemi. Był tak
sfrustrowany kolejnym opóźnieniem, Ŝe miał ochotę sam przepchnąć pociąg przez wiadukt.
Kiedy dotarł do autostrady, dzieliło go od miejsca wypadku jeszcze około pół kilometra.
Strzepnął śnieg z butów i spodni, a potem pobiegł w kierunku skupiska świateł. To, co zobaczył,
nie napawało optymizmem. Dwuczęściowa cięŜarówka wypadła z drogi pod wiaduktem
kolejowym. Rick doszedł do wniosku, Ŝe kierowca albo jechał za szybko i wpadł na oblodzony
chodnik, albo po prostu zasnął za kierownicą.
W miejscu wypadku było jasno jak za dnia dzięki licznym świadom radiowozów policyjnych
oraz pojazdów naleŜących do słuŜb drogowych. Rick ujrzał osiemnastokołową cięŜarówkę
zmiaŜdŜoną jak zabawka i nadkruszony betonowy filar. Potem podszedł do ubranego w
pomarańczową kamizelkę pracownika słuŜb drogowych.
– Jest szansa na to, Ŝe pociąg przejedzie? – zapytał.
– Jasne... za parę lat, gdy jakiś urzędnik zarządzi wreszcie naprawę wiaduktu. Nie
odwaŜyłbym się tędy przejechać nawet moim motorem.
Pracownik słuŜb drogowych tylko potwierdził obawy Ricka. Jego podróŜ do domu
przypominała jakąś koszmarną grę planszową. Cztery pola naprzód, a potem kara i powrót do
punktu wyjścia. Jeśli dalej będzie się posuwał w takim tempie, to zanim dotrze na miejsce,
obecna narzeczona brata zdąŜy juŜ wystąpić o rozwód i zaŜądać sporej sumki na odchodne.
Kiedy wracał wzdłuŜ autostrady, dostrzegł majaczącą we mgle tablicę z napisem: „Parking
dla cięŜarówek”.
WciąŜ panował półmrok, więc niełatwo było określić odległość, ale tablica znajdowała się
mniej więcej kilometr na południe od pociągu.
Rick był gotów pojechać kaŜdym środkiem lokomocji zmierzającym na zachód, a wszystko
wskazywało na to, Ŝe nadarzyła się właśnie okazja. Nie zamierzał czekać w pociągu, gdy jego
brat będzie wkładał sobie pętle na szyję, mówiąc „tak”.
Kiedy wdrapywał się na wzgórze, wydawało mu się ono bardziej strome niŜ wtedy, gdy z
niego schodził, ale przede wszystkim martwiło go to, Ŝe będzie musiał się rozstać z Kim. Dzięki
niej podróŜ nie dłuŜyła się tak bardzo. Oczywiście, ich znajomość i tak nie miała Ŝadnej
przyszłości. Rick wyszedł zwycięsko z największej próby: spędził niewinnie noc ze swoją
towarzyszką podróŜy w przedziale wielkości szafy na ubrania. Jeśli nie liczyć jednego czy dwóch
pocałunków, trzymał ją na odpowiedni dystans.
Do licha, przecieŜ go nawet nie lubiła. Ale właściwie dlaczego miała go lubić? Gdy usłyszała
o ślubie, natychmiast się rozmarzyła, a Rick nie uznał nawet za stosowne wyjaśnić, na czym
polegają jego zastrzeŜenia co do małŜeńskich planów Briana. Gdyby to była pierwsza przygoda
miłosna brata, Rick nie wtrącałby się. Nie poznał jeszcze nowej narzeczonej Briana, ale był
przekonany, Ŝe jego jedyny brat znów dał się omotać jakiejś atrakcyjnej, ale kompletnie pustej
kobiecie, którą interesowały wyłącznie jego pieniądze. Zresztą nie chodziło mu nawet o stronę
finansową całej tej sprawy. Nie obchodził go rodzinny majątek, choć dziadkowie zostawili im
niemały kapitał. Brian dobrze zarabiał jako inŜynier, a i on sam nie narzekał na swoje dochody.
Rick po prostu nie mógł znieść myśli, Ŝe jego brat znów zostanie wykorzystany i skrzywdzony.
Po wdrapaniu się do wagonu spostrzegł stojak na bagaŜe i poczuł pokusę, by wziąć swoją
torbę podróŜną i odejść bez słowa. W przedziale zostawił tylko przybory do golenia. Nie był
jednak pewien, jak zareagowałaby Kim, gdyby tak po prostu zniknął. Mogłaby się martwić. Była
taką osobą.
Kim spała okryta kurtką, z nogami opartymi na drugim siedzeniu. Rick wiedział, Ŝe długo jej
nie zapomni.
Nie chciał jej budzić i postanowił zostawić kartkę. Sięgnął ręką do znajdującego się między
ścianą a siedzeniem schowka, Ŝeby wziąć jedną z ulotek reklamowych i napisać na niej kilka
słów poŜegnania.
– Ojej! Nie słyszałam, jak wchodziłeś. – Kim tak zaskoczyła nagła obecność Ricka, Ŝe aŜ
drgnęła gwałtownie i kurtka zsunęła się jej na kolana.
Górna część piŜamy przylegała teraz ściśle do ciała Kim i Rick pomyślał, Ŝe mimo wszystko
spędzenie z nią jeszcze dnia lub dwóch w ciasnym przedziale mogłoby być całkiem przyjemne.
Po chwili wahania uznał jednak, Ŝe najlepiej będzie dla nich obojga, jeśli natychmiast się
rozstaną.
– Przyszedłem po moje przybory do golenia – rzekł Rick.
– Nie musisz się golić z mojego powodu – odparła Kim, zupełnie juŜ rozbudzona. –
Dowiedziałeś się czegoś?
– Nie mam dobrych wieści. Na szczęście kierowca przeŜył, ale cięŜarówka uszkodziła jeden
z filarów wiaduktu.
– Jesteś pewien?
– Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent.
– Kiedy wiec będziemy mogli ruszyć? Martwię się o siostrę.
– Pociąg pojedzie inną trasą – Rick nie wspomniał o wielkim opóźnieniu, jakie się z tym
wiązało. – W końcu dojedziesz na miejsce.
– Ja dojadę?
Rickowi nie pozostało nic innego, jak poŜegnać się i ruszyć w drogę.
– Około kilometra stąd jest parking dla cięŜarówek. Mam nadzieję, Ŝe ktoś mnie podwiezie.
Ślub dawno się skończy, zanim tam dotrę, jeśli będę tu tkwił przez cały dzień.
– Jeśli pojedziesz cięŜarówką, na pewno nie dotrzesz tam na czas.
Jennifer Drew PodróŜ za jeden pocałunek
ROZDZIAŁ PIERWSZY Była teraz chodzącym wózkiem bagaŜowym. Kim Grant ciągnęła jedną ręką wypchaną po brzegi walizkę na kółkach, a w drugiej niosła stary, kupiony na przecenie neseser. Co kilka kroków zsuwały jej się z ramienia paski płóciennego plecaczka, a zawieszona na szyi torebka, w której schowała bilet lotniczy, odbijała się bez przerwy od jej klatki piersiowej. Zaprzyjaźniony sąsiad, Ben, zawiózł ją w śnieŜycy na lotnisko i wysadził o szóstej rano przed kasami biletowymi stacji metra. Kim uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie jego słodki poŜegnalny pocałunek. Sprawił on, Ŝe przez chwilę niemal Ŝałowała, Ŝe wyjeŜdŜa, choć teraz jej wyjazd stanął pod znakiem zapytania. Ben dawno juŜ odjechał, gdy dowiedziała się, Ŝe jej samolot nie poleci. Mroźny wiatr utworzył na pasie startowym zaspy śnieŜne i wszystkie loty odwołano. Miała lecieć do Phoenix, miasta, które uwaŜała za swój dom, więc to opóźnienie bardzo ją irytowało. Jej mieszkanie w Detroit było juŜ puste, liche meble zostały sprzedane lub rozdane, a klucz wrócił do właściciela budynku. Kim nie pozostało nic innego, jak pojechać do Arizony. Musiała jak najszybciej dotrzeć do swojej siostry. Po raz pierwszy w Ŝyciu Jane naprawdę jej potrzebowała. Luke Stanton, mąŜ Jane, był w Afryce, gdzie zakładał nową filię firmy produkującej sprzęt sportowy, firmy, którą prowadził dla swego dziadka. Pojechał tam niechętnie, bo Jane była w zaawansowanej ciąŜy i spodziewała się bliźniaków. Kim była przekonana, Ŝe gdyby Luke wiedział, iŜ Jane ma problemy związane z ciąŜą, wróciłby natychmiast. Jednak siostra uparta się. Nie chciała powiedzieć o swoich kłopotach męŜowi, Ŝeby nie pokrzyŜować mu planów. Na szczęście powiedziała o nich Kim, gdy lekarz zalecił jej odpoczynek. Jane miała wprawdzie gosposię, ale niełatwo było dotrzymać kroku czteroletniemu Peterowi. Kim uwielbiała swojego siostrzeńca, lecz chłopiec do złudzenia przypominał dzikiego męŜczyznę, jakim był jego ojciec, zanim okiełznała go miłość. Mały diabełek wdrapywał się na drzewa z taką łatwością, jakby to były schody, a słowa „nie” w ogóle nie przyjmował do wiadomości. Kim nie Ŝałowała, Ŝe zrezygnowała z pracy, czyli z prowadzenia kursów komputerowych. Tęskniła za Phoenix, za jego złocistym słońcem i pustyniami, ale przede wszystkim pragnęła być bliŜej swojej jedynej rodziny. Cieszyła się, Ŝe choć raz w Ŝyciu będzie mogła zrobić coś dla siostry. Jane wychowywała ją po przedwczesnej śmierci rodziców, przeprowadzała przez jeden kryzys wieku dojrzewania za drugim i pomogła jej w zdobyciu wyŜszego wykształcenia. Kim nie mogła się doczekać spotkania z Peterem, mimo Ŝe gdy ostatnio była u siostry, nasypał jej piachu do teczki i pomazał jej szminką lustro w łazience. Teraz była przygotowana na
jego wybryki. Dzięki jej pomocy Jane będzie mogła odpocząć, a sama Kim będzie się bawić w najlepsze, próbując okiełznać syna Luke’a. Najpierw jednak musiała tam dotrzeć. Istniał tylko jeden sposób, by jeszcze tego samego dnia polecieć do Phoenix: trzeba się było dostać na inne lotnisko. Oczom Kim ukazały się nagle zmierzające w dół schody ruchome. Na szczęście przez moment były puste, więc miała czas na umieszczenie na nich swoich bagaŜy. Wtoczyła na pierwszy schodek walizkę na kółkach, błyskawicznie połoŜyła na niej neseser, przycisnęła do boku płócienny plecaczek, po czym natychmiast wskoczyła na schody, za późno jednak, by wylądować na stopniu bezpośrednio nad tym, na którym ulokowała bagaŜe. Na domiar złego nie udało jej się stanąć obiema nogami na jednym schodku, a długa spódnica oplotła jej kostki nóg. Kim poczuła, Ŝe leci do przodu, i ręką, którą przytrzymywała bagaŜe, chwyciła instynktownie czarną poręcz. – O nie! Uratowała się przed upadkiem, ale nie zdołała ocalić przed nim swojego neseseru. Zleciał z niepewnie stojącej walizki i odbijając sie po raz drugi od schodów, otworzył się, gubiąc całą swoją zawartość. Jedwabista bielizna rozsypała się, tworząc na schodach szlak w kolorach tęczy. Kim miała przed sobą wielką walizkę, więc nic nie mogła zrobić. Dopiero gdy dotarła na dół, a intymne części jej garderoby zaczęły się juŜ gromadzić w miejscu, gdzie schody znikały pod podłogą, zabrała się gorączkowo do ich zbierania. Kopnęła na bok walizkę i rzuciła się na kolana tak gwałtownie, Ŝe omal nie połamała sobie nóg. – Pomogę pani – odezwał się jakiś głos. Kim wcisnęła pospiesznie brzoskwiniowe, koronkowe majtki do kieszeni kurtki, zbyt zakłopotana, by podnieść wzrok na męŜczyznę, który zaoferował jej pomoc. Pod czubkiem jednego z jego butów znajdował się srebrzysty biustonosz. Chwyciła go gwałtownym ruchem. – Dziękuję, poradzę sobie. Cały czas miała odwróconą twarz i zastanawiała się, co ją podkusiło, Ŝeby kupić majtki w czarnobiałe pasy. – To Ŝaden kłopot. Szkoda by było, gdyby wszystkie pani rzeczy zostały podeptane. Spojrzała w górę. U szczytu schodów pojawiła się grupka młodzieŜy. Wybawca Kim podniósł otwarty neseser i zaczął wrzucać do niego rozsypaną bieliznę. Na jego korzyść przemawiał fakt, Ŝe nie przyglądał się bieliźnie zbyt uwaŜnie, z wyjątkiem moŜe czarnej, koronkowej koszulki nocnej, którą próbował złoŜyć. – W tym się śpi – wyjaśniła Kim, czerwieniąc się ze wstydu. Młodzi ludzie byli juŜ w połowie schodów. Kim zebrała szybko resztę bielizny i w ostatniej chwili odsunęła się na bok, przepuszczając trzech głośnych wyrostków, ubranych w identyczne, czerwono-czarne kurtki. Odwróciła się do nich plecami, zignorowała wymowny gwizd i nagle zdała sobie sprawę, Ŝe patrzy prosto w niezwykle seksowne, błękitne oczy. Jej nowo poznany przyjaciel był piekielnie przystojny!
Dyndało mu właśnie na palcu krwistoczerwone bikini, ale gdy Kim spojrzała na niego, upuścił je jak rozŜarzony węgiel, nie trafiając do neseseru. Kim podniosła bikini z podłogi i w pierwszej chwili chciała je wcisnąć do kieszeni kurtki, gdzie znajdowały się juŜ brzoskwiniowe majtki. Rozmyśliła się jednak i wrzuciła je do neseseru, który zaraz potem zamknęła. – Bardzo panu dziękuję – powiedziała, starając się ukryć zmieszanie. – Nie ma za co. Pomóc pani z bagaŜem? MęŜczyźni zawsze proponowali jej pomoc. Jej siostra twierdziła, Ŝe jest tak dlatego, iŜ Kim sprawia wraŜenie osoby bezradnej. Kim uwaŜała jednak, Ŝe wcale taka nie jest. Po prostu miała tendencję do potykania się, rozlewania i rozrzucania wszystkiego. Starała się z tym walczyć, ale czasem sprawy nie układały się po jej myśli. Podobnie było teraz. – Serdeczne dzięki, ale nigdy nie zabieram ze sobą więcej bagaŜu, niŜ mogę unieść. Przydałaby się jej pomoc, ale czy mogła powierzyć swój neseser męŜczyźnie, który przed chwilą dotykał jej majtek? – No dobrze, ale pewnie nie chce pani, Ŝeby te pończochy ciągnęły się za panią przez całą drogę. Wskazał na neseser, z którego istotnie wystawały niebieskie pończochy, a potem się oddalił. Kim znów musiała otworzyć walizeczkę. Upychając w niej ostatnią część swojej nieszczęsnej garderoby, wolała nie patrzeć na tłumy podróŜnych zmierzających we wszystkich kierunkach i nie zastanawiać się, ilu z nich było świadkami Ŝałosnego spektaklu, w którym zagrała główną rolę. Obładowana bagaŜami, ruszyła w stronę punktów wynajmu samochodów. Gdyby wyjechała natychmiast i drogi były jeszcze przejezdne, mogłaby dotrzeć w porę do Chicago i złapać samolot do Phoenix, odlatujący z lotniska O’Hare. Przy jednym z punktów wynajmu nie było kolejki, więc Kim pobiegła do niego co sił w nogach, lecz powitał ją tylko mały drukowany napis: „Przepraszamy, ale w tej chwili wszystkie samochody są wypoŜyczone”. Ustawiła się w długiej kolejce do innej wypoŜyczalni. Stał w niej równieŜ, niemal tuŜ przed nią, jej barczysty wybawca. Drogi były zapewne oblodzone i mogło jeszcze spaść sporo śniegu, więc chciała wynająć jak najlepszy samochód. Na szczęście usłyszała, Ŝe kogoś z początku kolejki odprawiano z kwitkiem. śeby wypoŜyczyć tam wóz, trzeba było mieć rezerwację. Kim popędziła w kierunku ostatniego punktu wynajmu, oferującego – jak głosił napis – auta na kaŜdą kieszeń. W połowie drogi spojrzała przez ramię i dostrzegła wysokiego przystojniaka, zmierzającego szybkim krokiem w tym samym kierunku co ona. Gdyby się nie zatrzymał, Ŝeby jej pomóc, zdąŜyłby wynająć samochód i pewnie teraz byłby juŜ w drodze. Sumienie mówiło jej, Ŝe powinna ustąpić miejsca swojemu wybawcy, ale z drugiej strony za wszelką cenę musiała dotrzeć do Phoenix. Siostra jej potrzebowała. Tymczasem dystans między nimi się zmniejszał. Zapominając, Ŝe człowiek, z którym się
ściga, jest jej osobistym dobrym samarytaninem, przyspieszyła kroku i dopadła lady wypoŜyczalni z prędkością sprintera. – Byłam pierwsza – wysapała Kim, zdejmując z szyi cięŜką torebkę i kładąc ją na ladzie. – Mam tu gdzieś kartę kredytową. Kiedy grzebała w torbie, odezwał się jej wybawca. – Byłem przed panią, ale jeśli bardzo się pani spieszy, mogę panią przepuścić. – Obawiam się, Ŝe został juŜ tylko jeden samochód, proszę pana – wtrąciła agentka wypoŜyczalni. Kobieta za ladą była mocno umalowaną blondyną. Z wielką uwagą przyglądała się przystojnemu męŜczyźnie, całkowicie ignorując Kim. – W takim razie wezmę go – rzekł postawny męŜczyzna, uśmiechając się czarująco do agentki. – Chwileczkę! – Kim przesunęła torebkę po ladzie, tak Ŝe znalazła się ona tuŜ przed męŜczyzną. – Naprawdę byłam pierwsza. Stanęłam przy ladzie, gdy tego pana dzielił od niej jeszcze cały krok. – Przykro mi – odrzekła obłudnie blondynka. – Ten pan pierwszy poprosił o samochód. – Proszę wezwać swojego przełoŜonego – powiedziała Kim, nie mając zamiaru wdawać się w dyskusję z kobietą, która wpatrywała się w jej oponenta szklistymi oczami. – To niczego nie zmieni – oznajmiła Panna Sama Słodycz takim tonem, jakby właśnie ugryzła cytrynę. – MoŜe rzeczywiście powinna pani to zrobić, Ŝeby przyspieszyć załatwienie tej sprawy – powiedział rywal Kim. – Muszę zdąŜyć na samolot odlatujący z Chicago i chcę stąd wyruszyć, zanim zamkną autostradę. – Chicago! Ja teŜ tam jadę. MoŜe pojedziemy razem? – zaproponowała Kim, nie zwaŜając na to, Ŝe ten przystojny męŜczyzna moŜe być seryjnym mordercą, oszustem lub fatalnym kierowcą. Przystojniak spojrzał na Kim. – Myślę, Ŝe to kiepski pomysł. – Zapłacę połowę... nie, całą sumę. Proszę, muszę jak najprędzej dotrzeć do Phoenix. Moja siostra spodziewa się bliźniakowi... – A pani pewnie ma odebrać poród? – zapytał kpiąco, wyjmując z portfela kartę kredytową. Najwyraźniej nie zamierzał łatwo ustąpić. Kim opuściła rzęsy i spojrzała na niego z miną zranionego gołębia. Nie była z siebie dumna, Ŝe gra nie fair, ale nie miała wyboru. Rywal zignorował jednak tę Ŝałosną próbę wzbudzenia litości i lekko obróciwszy ramię, odciął jej dyskretnie, acz skutecznie drogę do stojącej za ladą agentki. – Proszę wezwać przełoŜonego – nie poddawała się Kim. Zaproponowała, by pojechali razem. Co jeszcze mogła zrobić? Nagle wszedł słuŜbowymi drzwiami tęgi męŜczyzna w okularach w drucianej oprawce, niosąc w ręku tabliczkę z napisem „Zamknięte”.
– Proszę pana! – zawołała Kim. – Obawiam się, Ŝe zaszło nieporozumienie. Nie chcę sprawiać kłopotu, ale naprawdę podeszłam do lady pierwsza. To mnie naleŜy się prawo wynajęcia ostatniego samochodu. Zawahała się, szukając w myślach jakiegoś przekonującego argumentu. Być moŜe podeszli do lady jednocześnie, ale Kim rozpaczliwie potrzebowała wozu. – Jest pani pewna, Ŝe widziała, kto był pierwszy, panno Wheeler? – zapytał przełoŜony, wędrując wzrokiem po ciele Kim. Jego spojrzenie zatrzymało się na dłuŜszą chwilę na okazałym biuście, rysującym się wyraźnie pod rozpiętą czarną kurtką. MęŜczyzna mrugnął trzy razy, a Kim powtarzała sobie w myślach, Ŝe to wszystko dla Jane. Dawno juŜ nie czuła się tak upodlona. – Muszę się jak najszybciej dostać do Chicago i złapać samolot do Phoenix. Moja siostra jest w ciąŜy, spodziewa się bliźniaków i musi duŜo leŜeć, Ŝeby nie nastąpiły Ŝadne komplikacje. Jej mąŜ jest za granicą. Muszę się zaopiekować ich małym synkiem i dopilnować, by siostra nie podejmowała niepotrzebnego ryzyka. Opowiedziała swoją historię błyskawicznie i teraz musiała wziąć głęboki oddech. – Ten pan był pierwszy – rzekła stanowczo panna Wheeler. – Obsługujemy klientów według kolejności – oznajmił wówczas z Ŝalem tęgi przełoŜony. – Sądzę jednak, Ŝe był remis – powiedział niespodziewanie przystojniak. Odsunął na bok torebkę Kim i włoŜył kartę kredytową w czekającą na nią niecierpliwie dłoń panny Wheeler. Potem zwrócił się do Kim: – MoŜe pani jechać ze mną. – Och, to cudownie! Dziękuję! Chętnie zapłacę moją kartą. Znów zaczęła grzebać w torebce. – Nie trzeba. MoŜe mi pani postawić śniadanie, gdy wydostaniemy się z zamieci. Musimy się spieszyć. Jeśli nadal będzie tak padało, utworzą się na autostradzie zaspy śnieŜne i moŜe zostać zamknięta. Kim odetchnęła z ulgą. Dotrze do siostry na czas. Załatwianie formalności zdawało się ciągnąć w nieskończoność, ale Rick wiedział, Ŝe cierpliwość nie jest mocną stroną rodziny Taylorów. Musiał się jak najszybciej znaleźć w Phoenix, ale śnieŜyca i fruwająca bielizna sprzysięgły się przeciw niemu. Teraz z kolei wynajął wrak, który mógł w ogóle nie dojechać do Chicago. Co gorsza, Rick zgodził się wziąć ze sobą niezwykle kłopotliwą pasaŜerkę. Uśmiechnął się mechanicznie do agentki i ledwo powstrzymał się od wyrwania jej formularza i wypełnienia go za nią. MoŜe reagował na sytuację zbyt nerwowo, ale jego brat był juŜ wcześniej Ŝonaty i jego małŜeństwo skończyło się fatalnie. Teraz pakował się w następne, jakby niczego go nie nauczył kosztowny rozwód i dwa późniejsze bezsensowne romanse. Kiedy jego młodszy brat wreszcie zrozumie, Ŝe nie ma czegoś takiego jak „Ŝyli długo i szczęśliwie”? To, co działo się między ich rodzicami, było najlepszym dowodem na to, Ŝe małŜeństwo nie ma sensu. Dziesięć razy rozchodzili się i schodzili, a to jeszcze na pewno nie byt koniec tego cyrku.
Rick przestępował z nogi na nogę, próbując nie stracić do reszty cierpliwości. Czemu zaproszenie na ślub przyszło tak późno? MoŜe Brian celowo zwlekał z jego wysłaniem, Ŝeby starszy brat nie miał czasu wylać mu na głowę kubła zimnej wody. Bez względu na pogodę musiał dotrzeć do Phoenix przed ślubem i nakłonić Briana do zmiany decyzji. Jeśli nawet jego brat pozostanie nieugięty, to przynajmniej Rick dopilnuje, by podpisał dobrą umowę przedmałŜeńską, zanim powie sakramentalne „tak”. Rick polecił juŜ prawnikowi rodzinnemu przygotowanie stosownych dokumentów. Najpierw jednak Rick musiał dotrzeć do Phoenix. Gdy tylko formalności zostały załatwione, wsunął na ramię pasek swojej torby podróŜnej i chwycił niechętnie neseser, który fiknął koziołka na ruchomych schodach. – Znowu się otworzy? – Rick spojrzał podejrzliwie na neseser. – Nie, zatrzask nie jest zepsuty, ale sama mogę nieść... – Spieszę się, pani... A właściwie jak się pani nazywa? – Kim Grant. – A ja Rick Taylor. – Tak, wiem. Z formularza wynajmu. Umiem czytać do góry nogami. Rick ruszył w kierunku parkingu, powstrzymując się od złośliwego komentarza na temat wątpliwego talentu Kim. Miał nadzieję, Ŝe gruchot, który właśnie wynajął, zdoła przejechać trzysta kilometrów i dowieźć ich do lotniska O’Hare. Rick bez trudu dostrzegł wypoŜyczony wóz. Na jego widok Kim roześmiała się, ale jej towarzyszowi podróŜy nie było do śmiechu. Musiał ocalić brata przed katastrofą małŜeńską, a ta kupa złomu nie wróŜyła niczego dobrego. – To cięŜki samochód – powiedziała na pocieszenie Kim. – Powinien dobrze sobie radzić na autostradzie. – Tak, to był dobry uŜywany samochód, gdy mój ojciec kupił taki sam dla swojej drugiej Ŝony. Teraz naleŜy do Ŝony numer pięć. Rick otworzył bagaŜnik, szczęśliwy, Ŝe moŜe się wreszcie pozbyć wypchanego majtkami i stanikami neseseru. – Ojej, pięć Ŝon! Która z nich jest pana matką? Poczucie taktu jest jej raczej obce, pomyślał z goryczą Rick. Ile godzin będzie musiał spędzić w jej towarzystwie? Jeśli sprawy potoczą się tak jak do tej pory, to pewnie okaŜe się, Ŝe niechciana towarzyszka podróŜy dostanie miejsce obok niego w samolocie. – KaŜdy potrzebuje jakiegoś hobby – skomentował ironicznie małŜeńskie przygody swojego ojca. – Moja matka była jego pierwszą Ŝoną. Nie boi się pani jechać z nieznajomym? Rick zamknął bagaŜnik i spojrzał przeciągle na Kim. CzyŜby naprawdę miała zielone oczy? MoŜe to tylko złudzenie optyczne, ale tak czy inaczej musiał przyznać w duchu, Ŝe Kim jest atrakcyjną kobietą. Pewnie jednak chciała wyjść za jakiegoś ugrzecznionego jegomościa i wytrwać z nim w szczęśliwym związku małŜeńskim po kres swoich dni. Rick unikał takich
kobiet jak zarazy. – Jest pan psychopatycznym mordercą? – MoŜe. – No cóŜ, trenowałam sztuki walki, a to jest moja śmiertelna broń. Kim przyjęła pozycję obronną, wyciągając przed siebie małe dłonie w czarnych, skórzanych rękawiczkach. Rick miał juŜ tego wszystkiego dosyć. Chwycił ją wpół i przewiesił sobie przez ramię. – OstrzeŜ mnie, gdy staniesz się niebezpieczna – kpił, Ucząc na to, Ŝe Kim zrezygnuje ze wspólnej podróŜy. – Postaw mnie na ziemi! – A magiczne słowo? – Proszę! Opuścił ją powoli na ziemię, stwierdzając z niepokojem, Ŝe ten bliski kontakt sprawił mu przyjemność. – To bardzo nierozsądne jechać z jakimś dziwnym facetem – ostrzegł. – Wyjąć z bagaŜnika twoje rzeczy? – Nie. Będę prowadziła pierwsza. – Dzięki, ale nie. – No dobrze, prowadź do autostrady. Potem będziemy się zmieniać. – Nie, będę prowadził sam. Wsiadaj. Zmarnowaliśmy juŜ dość czasu. Gdy Kim wsiadła do wozu, Rick zamknął drzwi od strony pasaŜera, po czym obszedł samochód, wziął głęboki oddech i usiadł za kierownicą. Wkrótce dotarli do autostrady i wówczas Rick zdał sobie sprawę, Ŝe kłopotliwa pasaŜerka nie jest bynajmniej największym z jego problemów. Zamieć wzmagała się, a Rick nie był przyzwyczajony do północnych wiatrów. Inni kierowcy zdawali się nie zwaŜać na trudne warunki i pędzili jak szaleni. – A gdzie twój samochód? – zapytała Kim. – Mój samochód? – Chciał wyprzedzić wlekącą się przed nimi cięŜarówkę, ale lewym pasem znów zbliŜał się błyskawicznie jakiś wóz. – Nie przyjechałeś nim na lotnisko? – Nie, przyjechałem z motelu autobusem – Och, a więc nie jesteś stąd. – Bystra jesteś. – Nie był przyjemny, ale musiał się skoncentrować na prowadzeniu samochodu. – Przepraszam. Nie jestem przyzwyczajony do takiej pogody. Mieszkam w Phoenix. – Wychowałam się tam i teraz wracam na stałe. W Phoenix mieszka moja siostra. Jej mąŜ jest prawdziwym skarbem. Gdy się poznali, myślałam, Ŝe jest dla niej zbyt szalony, ale wygląda na to, Ŝe zdołała go okiełznać. – Wątpię – podsumował Rick, wyprzedzając wreszcie cięŜarówkę. – UwaŜasz, Ŝe go nie okiełznała?
– Nie, ale jeśli to prawda, to szczerze mu współczuję. Nie wierzę w udomawianie męŜczyzn. – Nie wierzysz w małŜeństwo. – Właśnie. – śycie w małŜeństwie moŜe być cudowne. Moja siostra i jej mąŜ są bardzo szczęśliwi. – Szukasz męŜa? – Nie... niezupełnie szukam. Myślę, Ŝe nie naleŜy się z tym spieszyć. Mam dwadzieścia sześć lat i wciąŜ jestem sama, ale związek mojej siostry jest dowodem na to, Ŝe małŜeństwo moŜe oznaczać partnerstwo. Dwoje ludzi pracujących razem, wychowujących dzieci... – Oszukujących się nawzajem, rozwodzących, pobierających ponownie, wymieniających się dziećmi jak przedmiotami. – To będzie długa podróŜ, prawda? – powiedziała Kim, wyglądając przez okno. – Tak – przyznał Rick – bardzo długa.
ROZDZIAŁ DRUGI – Nie mogę uwierzyć, Ŝe się nam udało. – Kim poklepała z wdzięcznością tablicę rozdzielczą wiekowego auta i zdała sobie sprawę, Ŝe mówi do siebie. Wróg małŜeństwa znowu wybierał jedną ręką numer na swojej komórce, a drugą trzymał kierownicę. DojeŜdŜali właśnie do lotniska O’Hare. – Nie mam jeszcze biletu, ale... Nie, jestem juŜ na lotnisku. Kiedy tylko zaparkuję ten złom... Brian, jeden dzień nie zrobi ci róŜnicy. – Nie byłabym szczęśliwą panną młodą – mruknęła Kim – gdyby przełoŜono mój ślub. – Biorą ślub jutro w jego ogrodzie – odpowiedział szeptem Rick. – W ceremonii weźmie udział tylko rodzina. Wesele ma się odbyć dopiero w przyszły weekend. – Mówiłem do kobiety, która ze mną jedzie – powiedział do telefonu. – Nie, nie przyjdzie na ślub. Mówiłem ci juŜ, Ŝe wypoŜyczyliśmy ostatni samochód. Będę dziś późnym wieczorem... Niedziela odpowiadałaby mi o wiele bardziej. Kim ziewnęła. Nie mogła się juŜ doczekać drzemki w samolocie do Denver, a potem do Phoenix. PodróŜ z obcym człowiekiem podczas zamieci śnieŜnej całkowicie ją wyczerpała. – Przynajmniej porozmawiaj z Carlisle – nalegał Rick. – Nie ma powodu, by czuła się uraŜona... Rozumiem, niczego nie obiecujesz. Ale postaraj się. – Wiesz, dokąd jechać? – zapytała Kim, gdy Rick się rozłączył. Była na tym lotnisku tylko raz i wciąŜ wydawało się jej istnym labiryntem. – Kiedy tylko zaparkuję tego wraka, pędzę prosto do bramki. Jeśli chcesz iść ze mną, radzę się nie ociągać. – Ja teŜ się spieszę i nie mam biletu. Rick posłał jej złowrogie spojrzenie. – Jeśli zostanie jedno miejsce w samolocie, ja lecę. Brat obiecał, Ŝe spróbuje przełoŜyć ślub na niedzielę, ale ten biedak jest gotów zrobić wszystko dla kobiety. – W przeciwieństwie do ciebie? śadna kobieta nie chciałaby, Ŝeby przełoŜono jej ślub. Nie masz w sobie nawet krzty romantyzmu? – Myślałem o stworzeniu programu komputerowego, który dobierałby przyszłych współmałŜonków. W drodze do Chicago Rick powiedział jej to i owo o sobie. Był informatykiem. Miał własną firmę doradczą i duŜo podróŜował. Kim wiedziała juŜ jednak o nim więcej, niŜ chciał wyjawić. ZauwaŜyła, Ŝe przejawia przesadną troskę o brata i majątek rodzinny. Po kilkunastu rozmowach telefonicznych, które przeprowadził podczas jazdy, stało się jasne, Ŝe lubi rządzić. Gdy tracił panowanie nad sytuacją, przygryzał dolną wargę. Jego śmiech był jednak ciepły i przyjemny, tyle Ŝe Rick śmiał się wyjątkowo rzadko. Kiedy znaleźli miejsce parkingowe firmy, z której wypoŜyczyli wóz, Kim niemal Ŝałowała,
Ŝe musi się rozstać ze starym, poczciwym autem. Ogrzewanie było w nim kompletnie rozregulowane, tak Ŝe w środku albo panował nieznośny Ŝar, albo arktyczny mróz, a gdy zatrzymał się w drodze na lunch, młodzi ludzie chichotali na widok ich przedpotopowego pojazdu. Mimo to samochód spełnił swoją rolę. Rick dotrzymał słowa. Chwycił neseser i płócienny plecaczek, a potem pognał co tchu w stronę terminalu. Kim próbowała za nim biec, ciągnąc za sobą nieudolnie walizkę na kółkach. Wkrótce jednak oboje zwolnili. Na tomisku były nieprzebrane tłumy. – Kłopoty – powiedział Rick, wskazując monitor nad głową. – Spójrz na opóźnienia. St. Louis, Omaha, Denver, Los Angeles. – Ale przecieŜ tutaj nie pada! Co się dzieje? – Nic dobrego. Sprawdźmy. Minęli kasy biletowe, przy których roiło się od podróŜnych stojących w długich kolejkach. Gdy byli juŜ w punkcie kontrolnym, Kim zauwaŜyła, Ŝe po prześwietleniu neseseru Rick sprawdza, czy zatrzask jest w porządku. Najwyraźniej nie mógł zapomnieć o wypadku na ruchomych schodach. Teraz juŜ ruszyli w stronę bramki. W poczekalni wszystkie miejsca siedzące były zajęte. Część ludzi siedziała na podłodze. Rick zostawił Kim z bagaŜem i stanął w kolejce do lady. Gdy wrócił, nie starał się nawet ukryć zdenerwowania. – Nie ma problemu ze zdobyciem miejsc w samolocie, ale pod warunkiem, Ŝe polecimy przez Meksyk. – Bardzo śmieszne – odparła Kim, szczerze wątpiąc jednak w to, Ŝe Rick Ŝartuje. – Na zachodzie szaleją burze i zamiecie. W Denver widoczność jest fatalna. śadne samoloty z lotnisk na zachód od Des Moines nie startują. Dlatego są takie opóźnienia. – Więc co nam pozostaje? – Nam? – Czyli wszystkim tym, którzy podróŜują do Phoenix – odrzekła Kim zakłopotana, bo zaczynała juŜ uwaŜać Ricka za swojego towarzysza podróŜy. – Wolę nie myśleć o tym, co nam pozostaje. – A co powiesz na pociąg? Ostatnio pojechałam do domu na święta właśnie pociągiem. – Pociągiem? – Rick nie wydawał się nastawiony zbyt entuzjastycznie do tego pomysłu, ale mruknął pod nosem: – MoŜe. – ŚnieŜna zawierucha nie powstrzyma pociągu Desert Chief. – Racja. Nie zwlekajmy. Rick obwiesił się torbami, wcisnął sobie pod pachę neseser i chwycił Kim za rękę. Biegli przez lotnisko, po ruchomych chodnikach i schodach, szukając najbliŜszego wyjścia, gdzie mogliby złapać taksówkę. Niestety, pól miliona zawiedzionych podróŜnych miało taki sam zamiar. Kim i Rick wybiegli
z budynku i stanęli jak wryci. Na chodniku kłębił się tłum ludzi walczących o miejsca w taksówkach i autobusach. – Nie ma szans – mruknął ponuro Rick. – Nie mamy wyboru! Kim schowała się za plecami Ricka, wsunęła sobie wiszącą na szyi torebkę pod spódnicę i zapięła trzy górne guziki kurtki, po czym cofnęła ramiona i wypięła brzuch. – Co ty... ? Och! – Dziewiąty miesiąc. A teraz złap jakąś taksówkę. – Nie ujdzie ci to na sucho. – Nie chcę ukraść taksówki, tylko nią pojechać. Kim jęknęła wystarczająco głośno, by ściągnąć na siebie kilka współczujących spojrzeń. Rick chwycił rączkę walizki na kółkach i wszedł między tłoczące się na ulicy pojazdy. Kim powlokła się za nim, robiąc co w jej mocy, by wyglądać na przeraŜoną kobietę w ciąŜy, która lada chwila spodziewa się rozwiązania. Gdy dogoniła Ricka, wciąŜ pojękując, ten kłócił się juŜ z jakimś taksówkarzem, który miał największe szanse na zjechanie na lewy pas i wydostanie się z korka ulicznego. – Muszę brać pasaŜerów według kolejności – warknął taksówkarz. – Chce pan, bym stracił licencję? – Tylko pan ma szansę wyrwać się z tego tłoku – nalegał Rick. – To niewaŜne. Muszę... – Odbierał pan kiedyś poród w swojej taksówce? – zapytała Kim, otwierając tylne drzwi i sadowiąc się na fotelu przy wtórze kilku przeszywających powietrze jęków i krzyków. – No dobrze, dobrze. Taksówkarz niechętnie otworzył bagaŜnik i pozwolił Rickowi wrzucić do niego bagaŜe. – Dokąd jedziemy? – Na dworzec Union Station. Proszę się pospieszyć – wyjąkała Kim, po czym zawyła Ŝałośnie. – Hej, jak to? Powinna pani jechać do szpitala. – Posapując i popiskując, szturchnęła łokciem Ricka. Niech teraz on wykaŜe się inwencją. PrzecieŜ ona juŜ prawie rodzi. – Moja Ŝo... Mamy się tam spotkać z lekarzem. Nawet w tak krytycznej chwili nie potrafił wypowiedzieć słowa „Ŝona”. – To właściwie połoŜna. Zabierze nas stamtąd do swojej kliniki – rozwinęła wątek Kim, Ŝałując, Ŝe nie ma większego doświadczenia w opowiadaniu zmyślonych historyjek. Bała się zawsze, Ŝe się zdradzi, jeśli będzie kręcić, ale teraz przecieŜ jej pośpiech był prawdziwy. Jane potrzebowała jej, a to znaczyło, Ŝe Kim musi jak najprędzej dotrzeć do Phoenix. Taksówkarz wzruszył ramionami. – Tylko niech pani nie zacznie rodzić w taksówce – ostrzegł, po czym zapytał z nadzieją w
głosie: – To pani pierwszy poród? Pierwszy trwa zawsze najdłuŜej. – Piąty – wysapała Kim. – Czwarty – powiedział jednocześnie Rick, a potem, Ŝeby jakoś wybrnąć z sytuacji, dodał: – Jeśli uznać przyjście na świat bliźniaków za jeden poród. – Gdybyś ty je urodził – wtrąciła Kim – z pewnością uznałbyś, Ŝe to były dwa porody. – Przynajmniej nie rodziłaś ich w autobusie – zaŜartował z kolei Rick. Kim była zbyt pochłonięta powstrzymywaniem się od śmiechu, by podziwiać panoramę Chicago. Taksówkarz co chwila zmieniał pas, wciskając się w najmniejsze szczeliny między samochodami i uŜywając klaksonu jak trąbki bitewnej. Bał się, Ŝe zaraz zacznie się poród, więc nie było obawy, Ŝe pojedzie okręŜną drogą, by więcej zarobić. Stary dworzec kolejowy wyglądał ponuro pod szarym niebem i Kim znów zatęskniła za rodzinnym Phoenix. Kierowca otworzył tylne drzwi, a Kim wyszła z udawanym trudem z taksówki na siarczysty mróz. – Zapłać panu, kochanie – powiedziała do Ricka, przypominając mu tym samym, Ŝe aby wydobyć pieniądze ze swojej torebki, musiałaby najpierw urodzić. Rick dał taksówkarzowi hojny napiwek, Ŝeby wynagrodzić mu cały ten cyrk, a potem ruszyli w stronę dworca. Kim udawała cięŜarną do momentu, gdy weszli do wielkiego budynku. Tam natychmiast wyciągnęła spod spódnicy pękatą torbę. Od chodzenia z wypiętym brzuchem rozbolały ją plecy i dlatego znów ogarnęło ją współczucie dla siostry, mającej problemy z ciąŜą. Jeszcze bardziej zapragnęła jej pomóc. Poszli do kas biletowych. Rząd okienek przywiódł Kim na myśl kasy na wyścigach konnych i choć nie była hazardzistką, mogłaby się załoŜyć, Ŝe tutaj teŜ spotka ją i Ricka jakaś niemiła niespodzianka. Stanęli w długiej kolejce. Rick zdjął kurtkę i wcisnął ją do swojej torby podróŜnej. Nie mając nic innego do roboty, Kim przyglądała się z uznaniem jego szerokim plecom i umięśnionym ramionom. Miał teraz na sobie bordową bluzkę z beŜowym kołnierzykiem i równieŜ beŜowe, bawełniane spodnie. Nagle odwrócił się, wiec Ŝeby ukryć zmieszanie, Kim zaczęła grzebać przy suwaku swojej wielkiej walizki. – Ta się nie otworzy? – zapytał podejrzliwie Rick. – Oczywiście, Ŝe nie. Neseser otworzył się tylko dlatego, Ŝe spadł na schody. Rick popatrzył sceptycznie na walizkę, po czym odwrócił się, bo byli juŜ blisko kasy. Wkrótce nadeszła ich kolej. Kim stanęła przy okienku obok Ricka, by upewnić się, Ŝe nie sprzątnie jej sprzed nosa ostatniego wolnego miejsca. – Desert Chief odjechał dwie godziny temu – poinformował z nieskrywaną satysfakcją kasjer. – A co jeszcze jedzie dzisiaj na zachód? – zapytał Rick. – Prairie Wind, ekspres numer pięć. OdjeŜdŜa do Denver z peronu piątego o godzinie piątej pięć.
– Numer pięć z peronu piątego o piątej pięć – powtórzyła Kim, Ucząc na to, Ŝe piątka okaŜe się ich szczęśliwą liczbą. – Jak długo jedzie do Denver? – zapytał Rick. – Siedemnaście godzin. – Kasjer podkręcił wąsa, wyraźnie nieskory do sprzedawania biletów. – Weźmiemy dwie miejscówki – powiedziała Kim, by przyspieszyć sprawę. Podczas ostatniej podróŜy pociągiem dobrze jej się spało na siedząco. – Nie ma juŜ miejscówek. – A co jest? – Rick wyciągnął juŜ kartę kredytową, a Kim zaczęła szukać swojej. – Mamy luksusowe przedziały rodzinne w pierwszej klasie. W kaŜdym jest sypialnia dla dwóch osób dorosłych i dwójki dzieci. Cena zawiera pełne wyŜywienie. Niestety, wszystkie bilety są juŜ sprzedane. – A co jest jeszcze wolne? – zapytał Rick, wypowiadając wyraźnie kaŜdą sylabę. Kim miała ochotę wsunąć ręce pod szybę, za którą siedział kasjer, i udusić go jego własnym zielonym krawatem w prąŜki. – Zwykły dwuosobowy przedział sypialny. – Bierzemy dwa – oznajmił Rick. – Został tylko jeden, proszę pana, i to tylko dlatego, Ŝe boś odwołał rezerwację. Jeden dwuosobowy przedział sypialny na piętrze. Rick spojrzał na Kim. – Chcesz rzucić monetą? – Nie, chcę jechać. Rick zmarszczył brwi i przez chwilę zdawał się bić z myślami. – Muszę dotrzeć do Phoenix. Bierzemy ten przedział – powiedział do kasjera. – To nie to samo co wspólna podróŜ samochodem – zaprotestowała Kim. – Pewnie, Ŝe nie. Teraz chcemy jechać razem. Rick podał kasjerowi kartę kredytową. – Zapłać połowę moją kartą – powiedziała Kim i wsunęła przez okienko swoją kartę. – To zbyt skomplikowane. Rozliczymy się później – rzekł Rick, oddając jej kartę. – Nie martw się. Jeszcze zapłacisz swoją część. Gdy Rick miał juŜ bilety w ręku, pospieszyli w kierunku bramek, za którymi były perony. Na dworcu zaczynał się robić spory ruch. Ludzie wracali po pracy do swoich podmiejskich miejscowości. Rick znów niósł pod pachą wypełniony damską bielizną neseser, jakby strzegł jakichś waŜnych tajemnic. Kim zastanawiała się, czy powinna spać z Rickiem w jednym przedziale. Coś jej mówiło, Ŝe to nie najlepszy pomysł. A moŜe będą przez całą drogę siedzieli na rozkładanych siedzeniach, udając, Ŝe jadą w przedziale z miejscami siedzącymi? Wątpiła jednak, by Rick na to poszedł. Był zbyt wysoki, Ŝeby spać w takiej pozycji. Oczywiście, będą spali jedno nad drugim. Nie będą się nawet widzieli.
Kogo próbowała oszukać? Wiedziała przecieŜ, Ŝe będzie miała świadomość obecności tego przystojnego i seksownego faceta. Nie była nawet pewna, czy go lubi. Co z tego, Ŝe miał śniadą cerę mieszkańców Phoenix? Co z tego, Ŝe miał krótki zarost na twarzy i gdyby dotknął nim jej policzka, dostałaby gęsiej skórki? I tak będzie spała z... no dobrze, bardzo blisko obcego męŜczyzny. – Pospiesz się – powiedział szorstko Rick. A moŜe by go tak zabić? Zawsze podobały jej się kryminalne historie rozgrywające się w pociągach. Było coś diabelsko przebiegłego w popełnieniu tego czynu, a potem wmieszaniu się w tłum podróŜnych. Kim nie chciała myśleć o spędzeniu siedemnastu godzin w towarzystwie Ricka. Podobała się męŜczyznom, jej teŜ wielu z nich się podobało, ale nie miała takiego szczęścia w miłości jak jej siostra. Kim od lat szukała właściwego faceta, a Jane znalazła go bez szukania, gdy Luke kąpał się prawie nagi w fontannie na terenie firmy, w której pracowała. Teraz Kim miała tkwić przez wiele godzin w jednym przedziale z ponurakiem, który uwaŜał, Ŝe program komputerowy mógłby dobierać partnerów. Gdy przypomniała sobie o tym ponuraku, był juŜ kilka kroków przed nią i wcale nie zamierzał zwolnić z jej powodu. Miałby za swoje, gdyby zostawiła go z biletami w ręku i wróciła na lotnisko, by poczekać na samolot. Zrobiłaby to, gdyby nie była tak piekielnie zmęczona, a Jane jej nie potrzebowała. Kiedy wsiedli do wagonu, pracownik kolei wziął od nich bagaŜe i umieścił je na specjalnym stojaku, a potem zaprowadził ich do przedziału na piętrze. Pociąg ruszył punktualnie o piątej pięć. Kim i Rick siedzieli juŜ wtedy naprzeciwko siebie w małym, przytulnym przedziale, gotowi dać się zawieźć ku swoim przeznaczeniom. Nie, miejscom przeznaczenia, poprawiła się w myślach Kim, trochę przestraszona, ale teŜ przekonana, Ŝe po zakończeniu podróŜy ich drogi się rozejdą.
ROZDZIAŁ TRZECI Rickowi, przyzwyczajonemu do Ŝywienia się w barach szybkiej obsługi, kolacja wydała się bardzo wykwintna. Kim zamówiła pastę z ostryg ze smaŜonymi pomidorami i serem parmezan, a Rick – nadziewany kotlet wieprzowy, ziemniaki z masłem ziołowym i szpinak. Siedzieli przy stoliku z parą emerytów, którzy byli zŜyci ze sobą do tego stopnia, Ŝe gdy jedno zaczynało zdanie, drugie je kończyło. To straszne, pomyślał Rick, są małŜeństwem tak długo, Ŝe ich umysły stopiły się w jeden. Jednak nie przysłuchiwał się uwaŜnie ich długiej opowieści o podróŜy do Kolumbii, był zbyt zmęczony, natomiast Kim kiwała grzecznie głową i zadawała staruszkom wystarczająco duŜo pytań, by chcieli kontynuować. Gdyby nie starsza para, Rick musiałby rozmawiać z Kim, a wcale nie był pewien, czy ma o czym. Odczuwał więc głęboką wdzięczność wobec wygadanych staruszków i starał się nie przysnąć. Wagon restauracyjny stopniowo opustoszał i starsi państwo teŜ w końcu poszli. Obsługa sprzątała ze stolików i nakrywała je do śniadania. Kim trzymała w dłoni filiŜankę, udając, Ŝe pije, choć z ziołowej herbaty zostały juŜ tylko zimne fusy. – Chyba zejdziemy im z drogi – powiedział Rick. Kim popatrzyła przeciągłe na biały lniany obrus, jakby miała ochotę połoŜyć na nim głowę i zasnąć. Rick doskonale wiedział, jak Kim się czuje, albo tak mu się przynajmniej wydawało. Co innego jechać z nieznajomym wynajętym samochodem czy taksówką, a co innego spać z nim w jednym przedziale. Nie był pewien, jak to się wszystko potoczy. Choć myśli Ricka krąŜyły głównie wokół błędnej decyzji jego brata, kobieta, w której towarzystwie teraz przebywał, nie była mu obojętna. Ilekroć tracił czujność, przyłapywał się na tym, Ŝe zastanawia się, jak by wyglądała w którychś ze swoich seksownych majteczek albo w prześwitującym, koronkowym staniku. śałował, Ŝe zatrzymał się, by jej pomóc. Ostatnia rzecz, jakiej chciał, to ulec urokom tej ponętnej kobiety. Raz zamieszkał z kobietą, ale ta próba wspólnego poŜycia rychło skończyła się fiaskiem, gdy współlokatorka Ricka zaczęła wystawać godzinami przed witrynami sklepów jubilerskich i uczyć się chińskiego. Kiedy wracali do swojego przedziału, Rick podziwiał, trochę wbrew sobie, pełne wdzięku ruchy Kim, która poruszała się niezwykle uwodzicielsko. Nie był zresztą jedynym męŜczyzną, który ją obserwował. Wielu wodziło za nią oczami. Skoro robiła takie wraŜenie w długiej, czarnej spódnicy i skromnym, róŜowym sweterku, jakkolwiek ściśle przylegającym do ciała, to gdyby miała na sobie jakiś wyzywający strój, w pociągu mogłoby dojść do zamieszek. Większość męŜczyzn w pociągu dałaby wszystko, by jechać z Kim w jednym przedziale, czemu więc Rick się tego obawiał? – Pójdę chyba do wagonu wypoczynkowego. Zobaczę, jaki leci film – powiedział Rick,
uznając, Ŝe lepiej drzemać tam, niŜ leŜeć bezsennie w ich przedziale i zastanawiać się, jak Kim wygląda podczas snu. – Dobrze. Ku jego uldze Kim nie zaproponowała, Ŝe z nim pójdzie. Odprowadził ją więc do ich małego przedziału, w którym z trudem zmieściłaby się dwójka pigmejów. – Pomyślałam, Ŝe moglibyśmy nie składać siedzeń i spać na siedząco – powiedziała Kim. – Wolałbym wyciągnąć się wygodnie na łóŜku – odparł Rick, czując się jak drań z powodu odrzucenia jej propozycji. – No cóŜ, ty kupiłeś bilety... Ale rano i tak się rozliczymy. Zapłacę ci czekiem. – Nie pali się. Poszedł do wagonu wypoczynkowego, niespecjalnie z siebie zadowolony, ale teŜ pewien, Ŝe nie da się wplątać w związek z kobietą, która poluje na męŜa. Usiadł na jednym z wolnych foteli i wyjrzał przez okno na ośnieŜone pola, na których hulał mroźny, lutowy wiatr, wzbijając tumany śniegu i malując surrealistyczne obrazy. Rick miał zbyt duŜo spraw na głowie, by interesować się tym, co działo się na ekranie telewizora, znajdującego się w głębi wagonu – niespodziewany ślub Briana, niechęć brata do podpisania intercyzy, konieczność zadzwonienia do niego ponownie i poproszenia, by znów przełoŜył ceremonię ślubną. Rick postanowił skontaktować się z bratem po dojechaniu do Denver. Wtedy będzie mógł zaplanować ostatni etap podróŜy i będzie juŜ wiedział, kiedy dokładnie dotrze do Phoenix. Rick próbował skoncentrować się całkowicie na problemach związanych z Brianem, ale nie mógł zapomnieć o Kim. Podobały mu się jej zielone oczy i ciemne, kręcone włosy, choć dawno juŜ uodpornił się na powaby atrakcyjnych kobiet, wiedząc, Ŝe gdyby im uległ, musiałby zapłacić wysoką cenę: stanąć na ślubnym kobiercu. Miał po prostu pecha, Ŝe los postawił na jego drodze zgrabną, seksowną brunetkę. Choć padał ze zmęczenia, nie zasnął na fotelu, gdyŜ przeszkadzał mu dość głośny szmer rozmów w wagonie. Nagle zdał sobie sprawę, Ŝe podsłuchuje jedną z nich. – To ma być nasz miodowy miesiąc? – skarŜyła się jakaś młoda dziewczyna. – Wolne Ŝarty! Twoi rodzice i brat nie odstępują nas na krok. – Kochanie, potem to sobie wynagrodzimy. – Dlaczego ślub twojej siostry był niemal w tym samym czasie co nasz? To nie do wiary, Ŝe odbywamy naszą podróŜ poślubną z twoimi rodzicami. – Będziemy z nimi tylko do jutra. Zgodziłaś się na to. – Nie mogę spać na tym wąskim łóŜku. Czuję się jak w trumnie. Rickowi było nieco wstyd, Ŝe słucha prywatnej rozmowy, ale z tego, co usłyszał, wywnioskował, Ŝe ci młodzi ludzie będą ze sobą najwyŜej trzy lata. Do tego czasu dziewczyna będzie juŜ miała dość swojego denerwującego męŜa i zapragnie prawdziwego Ŝycia. Urodzi im się juŜ wtedy dziecko i jeśli szczęście mu nie dopisze, będzie trzech tatusiów i kilku wujków, wypoŜyczających po kolei na jeden dzień.
Rick uznał Ŝe powinien wrócić do swojego wagonu i połoŜyć się spać. Nie lubił siebie, kiedy był w takim cynicznym nastroju. Wziął ze stojaka na bagaŜe swoje przybory do golenia, umył w łazience zęby i udał się do przedziału. Obsługa wagonu spisała się na medal. Siedzenia juŜ złoŜono i przygotowano posłanie. ŚwieŜa, biała pościel wyglądała zachęcająco, ale towarzyszka podróŜy gdzieś zniknęła. Rick miał nadzieję, Ŝe zastanie ją śpiącą w zapiętej pod szuję koszuli nocnej, a tymczasem musiał na nią czekać i wyobraźnia podsuwała mu obrazy bardzo skąpego stroju, w którym lada moment zjawi się Kim. JakŜe Ŝałował, Ŝe zobaczył zawartość jej małej walizeczki! Zostawił suwane drzwi do przedziału otwarte i połoŜył się na dolnym łóŜku. Nie miał piŜamy, więc postanowił poczekać, aŜ Kim się połoŜy, i dopiero wtedy zdjąć spodnie. JuŜ drzemał, gdy nagle rozbudził go jej rozgniewany głos. – Ja chcę spać na dolnym łóŜku. Kim miała na sobie zapiętą pod szyję kurtkę i spodnie od piŜamy, a na nogach pluszowe kapcie. Sprawiały one, Ŝe jej stopy wydawały się większe od jego i Rick odetchnął z ulgą, gdyŜ wyglądała raczej głupkowato niŜ seksownie. Kiedy jednak zamknęła drzwi i zdjęła kurtkę, Rickowi przestało być do śmiechu. Jej piŜama była staromodna i miała raczej męski krój, ale kremowy jedwab tak ściśle przylegał do ciała i czynił Kim tak pociągającą, Ŝe Rick zapragnął chwycić ją w ramiona. – Rzucę monetą – zaproponował niechętnie, wiedząc, Ŝe na górnym łóŜku nie będzie mu zbyt wygodnie. – Nie. Rick zauwaŜył, Ŝe Kim nie zdjęła bielizny. Przez materiał piŜamy prześwitywał nieznacznie róŜowy stanik. – Jesteś mniejsza ode mnie. – Podnosząc się z łóŜka, Rick zastanawiał się, jakiej pasty do zębów uŜywa Kim. Pomyślał teŜ, Ŝe Ŝadna kobieta nie powinna pachnieć tak słodko, kładąc się spać, zwłaszcza nietykalska. – Mogę mieć klaustrofobię – upierała się Kim. – MoŜesz mieć? To nie wiesz, czy masz? – Nigdy nie próbowałam spać na łóŜku, na którym nie mogę się przewrócić na drugi bok, nie waląc pupą w sufit – wyjaśniła cierpliwie. – No dobrze, śpij na dole – rzekł Rick, chcąc jak najszybciej uwolnić się od jej kuszącego widoku. – Nie, jestem samolubna. Ty potrzebujesz więcej miejsca. Nie gaś tylko światła, zanim wdrapię się na górę. Kim przywarła plecami do drzwi, Ŝeby przepuścić Ricka. – śycz mi powodzenia – westchnęła. – Pomogę ci – powiedział zbyt szybko. Miał nawet ochotę ją podsadzić, ale uznał, Ŝe to głupi pomysł.
Kim zaczęła wchodzić po drabince na górę. Jedwab opinał jej zgrabną pupę i pod spodniami od piŜamy moŜna było dostrzec zarys majtek. Rick trzymał ręce przy sobie, ale przychodziło mu to z największym trudem, zwłaszcza gdy Kim, dotarłszy na najwyŜszy szczebel, oparła się o brzeg łóŜka i znieruchomiała. – Co się stało? – Ach... nic takiego. – Wdrap się tam, a potem powiesz mi, kiedy mam zgasić światło. – Daj mi trochę czasu. – Na co? – Muszę się przyzwyczaić do przebywania na tak ograniczonej przestrzeni. Ale czy musiała to robić z wypiętą pupą? Czy zdawała sobie sprawę, jak to na niego działa? – Będzie ci wygodniej, jeśli się połoŜysz – zapewnił, świadom rytmicznego kołysania pociągu i rosnącej w przedziale temperatury. Kim odgarnęła koc i wierzchnie prześcieradło, po czym wsunęła ostroŜnie jedną nogę na materac. W tej pozycji wyglądała jeszcze bardziej prowokująco. – Świetnie. Teraz druga noga. Wdrap się tam wreszcie – ponaglał. – Nie mogę. – Zabrzmiało to Ŝałośnie. Rick poczuł wyrzuty sumienia z powodu trawiącej go Ŝądzy, choć wcale nie chciał jej w sobie rozbudzać. – Zamknij oczy i wtocz się tam jakoś – zaproponował. – Łatwo powiedzieć. – Albo wdrap się tam, albo zejdź na dół – polecił surowym tonem. – Na pewno potrafię to zrobić. Uprawiałam kiedyś wspinaczkę skałkową, ale przestałam, gdy zwichnęłam kostkę. To jest o wiele łatwiejsze... Powinno być łatwiejsze. – Więc zrób to! – warknął Rick. Górna część piŜamy przesunęła się nieco do góry, odsłaniając kawałek gołych pleców Kim, która gwałtownym ruchem umieściła jakoś drugą nogę na łóŜku i zaryła nosem w poduszkę. Rick chciał ją natychmiast przykryć, ale bał się, Ŝe dotknie jej przypadkowo... lub celowo. – Wszystko w porządku? – Zaraz będzie. – Kim wsunęła się pod koc i zwinęła w kłębek, zwracając twarz w stronę Ricka. Miała tak mocno zaciśnięte powieki, Ŝe Rick chciał je pocałować, Ŝeby się trochę rozluźniła. – MoŜe zostawię zapalone światło? – Nie – zaprotestowała Kim. – Nie chcę niczego widzieć. Mój chomik miał więcej miejsca w swojej klatce niŜ ja tutaj. – Złaź na dół – Rick wiedział, Ŝe został pokonany. – Ja będę spał na górze. – Nie zmieścisz się. – Jest tam więcej miejsca, niŜ ci się wydaje. – Nie, to miejsce cały czas się kurczy. Za chwilę obniŜy się sufit i zmiaŜdŜy mnie.
– Kim, schodź. To wariactwo. Chyba rzeczywiście masz klaustrofobię. – Tak myślisz? CzyŜby usłyszał nutkę satysfakcji w jej głosie? – Złaź, bo inaczej ściągnę cię stamtąd. – Uderzę się głową o sufit. – Spuść nogi, zdejmę cię. Rick nie musiał tego robić. Kim zsunęła się błyskawicznie po drabince i rzuciła na dolne łóŜko. Po drodze zahaczyła o biodro i nogę Ricka, rozpalając ogień w jego lędźwiach. – Czy mimo wszystko moŜemy zostawić zapalone światło? – zapytała, leŜąc juŜ pod kocem. – Jasne. – Nie zamierzasz zdjąć spodni? – Owszem, mam taki zamiar. – Na górze z pewnością ci się to nie uda. MoŜesz to zrobić tutaj. Zamknę oczy i nie będę podglądać. – To miło z twojej strony – rzekł oschle. Kim miała jednak rację. W puszcze na sardynki było więcej miejsca. – Robisz to? LeŜała na brzuchu, wsparta na łokciach, zakrywając jedną dłonią oczy. Rick rozpiął pasek i pozwolił spodniom opaść swobodnie na podłogę. Kim oczywiście podglądała. On teŜ by podglądał, gdyby to ona się rozbierała. Wdrapał się na górę i stwierdził z Ŝalem, Ŝe istotnie jest tam znacznie ciaśniej, niŜ sądził. KaŜdy nieopatrzny ruch mógł się skończyć rozbiciem głowy o sufit. Rick zamknął oczy w nadziei, Ŝe zaśnie, ale przeszkadzało mu zapalone światło, a takŜe to, Ŝe nie mógł się ułoŜyć wygodnie do snu. Poza tym kaŜdy dźwięk dochodzący z dołu, oddech Kim czy szelest pościeli, wydawał się o wiele głośniejszy, niŜ był w rzeczywistości. Wkrótce Rick postanowił, Ŝe pójdzie do wagonu wypoczynkowego, gdy tylko Kim zaśnie. Ona jednak ciągle się wierciła i nic nie wskazywało, Ŝe to nastąpi prędko. – Śpisz? – zapytała szeptem Kim. – Nie. – Ja teŜ nie mogę zasnąć. – Spróbuj. – Rick starał się powiedzieć to ciepłym, ojcowskim tonem, choć nigdy nie zdarzyło się, by ojciec był wieczorem przy jego łóŜku. – Mam wyrzuty sumienia. – Dlaczego? – Jesteś o wiele za duŜy, by spać tam, na górze. Jestem egoistką. Zamieńmy się. – PrzecieŜ masz klaustrofobię. – MoŜe trochę przesadziłam, – A wiec udawałaś? – W pewnym sensie, to znaczy...
– Nie chcę wiedzieć, co to znaczy. Rick zszedł szybko po drabince, nie przejmując się tym, Ŝe jest w samych majtkach. Dokładnie w tym samym momencie Kim wyślizgnęła się ze swojego łóŜka i zderzyli się ze sobą. – Och! – krzyknęli równocześnie. – Przepraszam – wymamrotała Kim i lekko zachichotała. – Słusznie, bo jest za co przepraszać. Nie planował tego, ale ich usta zetknęły się, gdy nagle zatrzęsło pociągiem. Kim wpadła na Ricka i przytrzymała się go, Ŝeby nie upaść. I wtedy stało się. Rick rozchylił wargi i spił słodycz z jej ust. – Och! Potrafił rozpoznać pomruk zadowolenia. Pocałował ją znowu. – Prze... przepraszam – szepnęła Kim. – To chyba ja powinienem przeprosić. – Robił, co mógł, by nie zapomnieć, dlaczego nie powinien pociągnąć Kim za sobą na dolne łóŜko. – Nie, myślę, Ŝe to moja wina. – A więc to dlatego nie mogłaś zasnąć? Potrzebowałaś pocałunku na dobranoc? – Z pewnością nie! Tym razem Rick nie Ŝałował, Ŝe pali się światło. Na policzkach Kim wykwitły rumieńce. Dzięki temu wiedział, Ŝe skłamała. – Chyba powinieneś włoŜyć spodnie. – Podglądałaś, co? – Rick chciał, Ŝeby zabrzmiało to jak kpina, ale nic z tego nie wyszło, bo roześmiał się i przyciągnął Kim ku sobie, nie napotykając Ŝadnego oporu. – Myślisz, Ŝe ten przedział jest dźwiękoszczelny? – szepnęła mu do ucha. Nie wiedział, czy Kim jest wstydliwa, naiwna czy nieodpowiedzialna, ale to była ostatnia szansa, by zignorować zachętę, którą – jak mu się zdawało – usłyszał w jej głosie, – Idź spać – powiedział zdecydowanym tonem. – Tak, powinnam. Nie mogłabym polubić zrzędy, który chce zniszczyć małŜeństwo brata. Rick nie wiedział, czy ucieszył ją taki obrót sprawy, czy rozgniewał. Przecisnęła się z trudem obok niego i wtedy poczuł, Ŝe przynajmniej jedna część jego ciała nie była zadowolona z tego, Ŝe Kim wraca na górne łóŜko. – Chcesz, Ŝebym teraz zgasił światło? – zapytał Rick. – Jest mi wszystko jedno. CzyŜby usłyszał charakterystyczne pociągnięcie nosem? Nie zgasił światła.
ROZDZIAŁ CZWARTY Kim trudno było zasnąć na wąskim łóŜku, zwłaszcza Ŝe Rick był tak blisko i nie mogła przestać o nim myśleć. Zwinęła się w kłębek, wtuliła policzek w poduszkę i zaczęła rozmyślać o niespodziewanym pocałunku. Nie sądziła, Ŝe do niego dojdzie, ale zastanawiała się wcześniej, co by poczuła, gdyby się pocałowali. Teraz juŜ wiedziała, Ŝe Rick potrafi wspaniale całować, lecz ta mała próbka sprawiła, Ŝe Kim chciała więcej. Przewracała się z boku na bok, starając się znaleźć jak najwygodniejszą pozycję, ale jednocześnie bała się, Ŝe Rick usłyszy, Ŝe nie moŜe zasnąć. Za nic w świecie nie chciała, Ŝeby wiedział, iŜ to on jest tego przyczyną. MoŜe i potrafił wspaniale całować, ale nie miał na to monopolu. Kim przeŜyła juŜ niejedno zauroczenie i rozczarowanie, lecz nadal szczerze pragnęła znaleźć tego jedynego, wymarzonego męŜczyznę, który byłby dla niej odpowiedni. Jane znalazła. Jej cicha, powaŜna siostra miała szczęście, Ŝe trafiła na Luke’a. Byli niezwykle zgraną parą. Taki cud nie był jednak moŜliwy z męŜczyzną, który nienawidził ślubów. Rick wyglądał moŜe jak bóg miłości, a nawet tak całował, ale nie warto brać go pod uwagę. Powodowała nim zapewne źle pojęta troska o brata, lecz Kim nie zamierzała oddać serca Rickowi Taylorowi, zajadłemu wrogowi miłości. Rytmiczne kołysanie pociągu miało działanie hipnotyczne, czego nie dało się powiedzieć o cichym pochrapywaniu współpasaŜera Kim. Spał w najlepsze. Ich zbliŜenie nie spędzało mu snu z powiek. Jeszcze przez jakiś czas Kim wierciła się i przytulała poduszkę. Potem jednak zapadła w sen tak głęboki, Ŝe gdy ją z niego wyrwano, usiadła gwałtownie w łóŜku i uderzyła głową o sufit. Przez chwilę nie wiedziała, co się z nią dzieje. Powodem jej przebudzenia było nagłe zatrzymanie się pociągu. Działając instynktownie, zsunęła się z łóŜka, nie trafiła stopą w szczebel drabinki i runęła na dół. – Aaaaa... – Mamcię! Jej pupa wylądowała na piersi Ricka, który ocalił Kim przed bolesnym upadkiem. – Postaw mnie na podłodze! – Nie podziękujesz mi? – Dziękuję... Postaw mnie! – Następnym razem skorzystaj z drabinki. Rick wziął głęboki oddech i opuścił ją na podłogę. – Co się stało? – zapytała, wkładając na nogi swoje pluszowe kapcie w kształcie królików. – Pociąg się zatrzymał. – Gdzie właściwie jesteśmy?
– Nie sądzę, aby to był zaplanowany postój. Nie ma jeszcze nawet piątej. Do ich przedziału dotarły odgłosy z korytarza. Kim uchyliła zasłony okrywające szklane drzwi przedziału i wyjrzała na zewnątrz – Są tam jacyś ludzie – powiedziała i zaraz skarciła siebie w myślach za tę niezbyt odkrywczą obserwację. – Spróbuję się czegoś dowiedzieć. Rick wciągnął spodnie i opuścił przedział. Nie zasunął jednak do końca drzwi, Ŝeby Kim mogła słyszeć, co się dzieje. Na korytarzu panował tłok i gwar, ale potem nagle zaległa cisza. Kim wychyliła głowę na tyle, na ile to było moŜliwe. Trzymała przed sobą kurtkę, by nie siać zgorszenia. – Proszę państwa, nie ma powodu do niepokoju! – wykrzyknął z końca wagonu wysoki, szczupły męŜczyzna w mundurze kolejarza. – CięŜarówka uderzyła w wiadukt, który znajduje się tuŜ przed nami. Został on tymczasowo zamknięty. – Na jak długo? – spytał w imieniu wszystkich Rick. – AŜ upewnimy się, Ŝe nie stanowi zagroŜenia. Jeśli okaŜe się, Ŝe została naruszona konstrukcja wsporników... – Kiedy będziecie to wiedzieli? – wtrącił otyły męŜczyzna w niebieskiej, flanelowej piŜamie. – Jedzie tu inspektor techniczny z Omaha. Powinien być za dwie godziny. Zresztą i tak wiele nie zobaczy, dopóki nie zrobi się jasno. Przepraszamy za opóźnienie i proszę się nie martwić. PołóŜcie się spać. Rano poczęstujemy państwa pysznym śniadaniem. Do momentu, gdy znów ruszymy, wszystkie posiłki będą bezpłatne, a zapewniam, Ŝe nie brakuje w pociągu jedzenia. – Gdzie jesteśmy? – zapytał głośno Rick, gdyŜ znowu zrobił się harmider. – Fort Powell, Nebraska, około trzynastu mil na południe od Kearney. Z pociągiem wszystko w porządku. Mamy po prostu nieprzewidziane opóźnienie. – A jeśli okaŜe się, Ŝe wiadukt jest nieprzejezdny? – zapytał męŜczyzna we flanelowej piŜamie. Pracownik kolei próbował juŜ przejść do następnego wagonu. – Nie zapadła jeszcze Ŝadna decyzja, ale zapewniam, Ŝe dowieziemy państwa tam, dokąd się wybieracie. – Pewnie będziemy musieli wrócić do Omaha, by pojechać inną trasą – mruknął jakiś inny pasaŜer, gdy tłum zaczął się rozchodzić. Po powrocie do przedziału Rick rozłoŜył siedzenia i złoŜył górne łóŜko, Ŝeby mogli siedzieć wygodnie, z wyprostowanymi plecami. Kim wyjrzała przez okno i zobaczyła z przodu, w miejscu, gdzie skręcały tory, jakieś światła. – Nie mogę uwierzyć, Ŝe przytrafiła mi się taka podróŜ – powiedziała. – Pójdę się rozejrzeć. – Rick zaczął wkładać buty. – Chcesz tam iść? – Wzgórze nie jest tu zbyt strome. – To dozwolone? MoŜna wysiąść z pociągu? Rick roześmiał się.
– Nie jesteśmy więźniami – powiedział, po czym wyśliznął się z przedziału i skierował ku drzwiom wagonu. Po jego wyjściu Kim poczuła się bardzo samotna. Pod oknem kilku innych pasaŜerów schodziło z Rickiem ze wzgórza. Co chcieli udowodnić, brnąc po ciemku w śniegu po kolana? Kim zwinęła się w kłębek, otuliła kurtką jak kocem i udowodniła samej sobie, Ŝe jednak da się spać w takiej pozycji. Rick schodził ze wzgórza, ślizgając się na nierównej, pokrytej śniegiem ziemi. Był tak sfrustrowany kolejnym opóźnieniem, Ŝe miał ochotę sam przepchnąć pociąg przez wiadukt. Kiedy dotarł do autostrady, dzieliło go od miejsca wypadku jeszcze około pół kilometra. Strzepnął śnieg z butów i spodni, a potem pobiegł w kierunku skupiska świateł. To, co zobaczył, nie napawało optymizmem. Dwuczęściowa cięŜarówka wypadła z drogi pod wiaduktem kolejowym. Rick doszedł do wniosku, Ŝe kierowca albo jechał za szybko i wpadł na oblodzony chodnik, albo po prostu zasnął za kierownicą. W miejscu wypadku było jasno jak za dnia dzięki licznym świadom radiowozów policyjnych oraz pojazdów naleŜących do słuŜb drogowych. Rick ujrzał osiemnastokołową cięŜarówkę zmiaŜdŜoną jak zabawka i nadkruszony betonowy filar. Potem podszedł do ubranego w pomarańczową kamizelkę pracownika słuŜb drogowych. – Jest szansa na to, Ŝe pociąg przejedzie? – zapytał. – Jasne... za parę lat, gdy jakiś urzędnik zarządzi wreszcie naprawę wiaduktu. Nie odwaŜyłbym się tędy przejechać nawet moim motorem. Pracownik słuŜb drogowych tylko potwierdził obawy Ricka. Jego podróŜ do domu przypominała jakąś koszmarną grę planszową. Cztery pola naprzód, a potem kara i powrót do punktu wyjścia. Jeśli dalej będzie się posuwał w takim tempie, to zanim dotrze na miejsce, obecna narzeczona brata zdąŜy juŜ wystąpić o rozwód i zaŜądać sporej sumki na odchodne. Kiedy wracał wzdłuŜ autostrady, dostrzegł majaczącą we mgle tablicę z napisem: „Parking dla cięŜarówek”. WciąŜ panował półmrok, więc niełatwo było określić odległość, ale tablica znajdowała się mniej więcej kilometr na południe od pociągu. Rick był gotów pojechać kaŜdym środkiem lokomocji zmierzającym na zachód, a wszystko wskazywało na to, Ŝe nadarzyła się właśnie okazja. Nie zamierzał czekać w pociągu, gdy jego brat będzie wkładał sobie pętle na szyję, mówiąc „tak”. Kiedy wdrapywał się na wzgórze, wydawało mu się ono bardziej strome niŜ wtedy, gdy z niego schodził, ale przede wszystkim martwiło go to, Ŝe będzie musiał się rozstać z Kim. Dzięki niej podróŜ nie dłuŜyła się tak bardzo. Oczywiście, ich znajomość i tak nie miała Ŝadnej przyszłości. Rick wyszedł zwycięsko z największej próby: spędził niewinnie noc ze swoją towarzyszką podróŜy w przedziale wielkości szafy na ubrania. Jeśli nie liczyć jednego czy dwóch pocałunków, trzymał ją na odpowiedni dystans. Do licha, przecieŜ go nawet nie lubiła. Ale właściwie dlaczego miała go lubić? Gdy usłyszała
o ślubie, natychmiast się rozmarzyła, a Rick nie uznał nawet za stosowne wyjaśnić, na czym polegają jego zastrzeŜenia co do małŜeńskich planów Briana. Gdyby to była pierwsza przygoda miłosna brata, Rick nie wtrącałby się. Nie poznał jeszcze nowej narzeczonej Briana, ale był przekonany, Ŝe jego jedyny brat znów dał się omotać jakiejś atrakcyjnej, ale kompletnie pustej kobiecie, którą interesowały wyłącznie jego pieniądze. Zresztą nie chodziło mu nawet o stronę finansową całej tej sprawy. Nie obchodził go rodzinny majątek, choć dziadkowie zostawili im niemały kapitał. Brian dobrze zarabiał jako inŜynier, a i on sam nie narzekał na swoje dochody. Rick po prostu nie mógł znieść myśli, Ŝe jego brat znów zostanie wykorzystany i skrzywdzony. Po wdrapaniu się do wagonu spostrzegł stojak na bagaŜe i poczuł pokusę, by wziąć swoją torbę podróŜną i odejść bez słowa. W przedziale zostawił tylko przybory do golenia. Nie był jednak pewien, jak zareagowałaby Kim, gdyby tak po prostu zniknął. Mogłaby się martwić. Była taką osobą. Kim spała okryta kurtką, z nogami opartymi na drugim siedzeniu. Rick wiedział, Ŝe długo jej nie zapomni. Nie chciał jej budzić i postanowił zostawić kartkę. Sięgnął ręką do znajdującego się między ścianą a siedzeniem schowka, Ŝeby wziąć jedną z ulotek reklamowych i napisać na niej kilka słów poŜegnania. – Ojej! Nie słyszałam, jak wchodziłeś. – Kim tak zaskoczyła nagła obecność Ricka, Ŝe aŜ drgnęła gwałtownie i kurtka zsunęła się jej na kolana. Górna część piŜamy przylegała teraz ściśle do ciała Kim i Rick pomyślał, Ŝe mimo wszystko spędzenie z nią jeszcze dnia lub dwóch w ciasnym przedziale mogłoby być całkiem przyjemne. Po chwili wahania uznał jednak, Ŝe najlepiej będzie dla nich obojga, jeśli natychmiast się rozstaną. – Przyszedłem po moje przybory do golenia – rzekł Rick. – Nie musisz się golić z mojego powodu – odparła Kim, zupełnie juŜ rozbudzona. – Dowiedziałeś się czegoś? – Nie mam dobrych wieści. Na szczęście kierowca przeŜył, ale cięŜarówka uszkodziła jeden z filarów wiaduktu. – Jesteś pewien? – Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent. – Kiedy wiec będziemy mogli ruszyć? Martwię się o siostrę. – Pociąg pojedzie inną trasą – Rick nie wspomniał o wielkim opóźnieniu, jakie się z tym wiązało. – W końcu dojedziesz na miejsce. – Ja dojadę? Rickowi nie pozostało nic innego, jak poŜegnać się i ruszyć w drogę. – Około kilometra stąd jest parking dla cięŜarówek. Mam nadzieję, Ŝe ktoś mnie podwiezie. Ślub dawno się skończy, zanim tam dotrę, jeśli będę tu tkwił przez cały dzień. – Jeśli pojedziesz cięŜarówką, na pewno nie dotrzesz tam na czas.