O AUTORZE
Wyjaśnienie wszystkich okoliczności zabójstwa księ-
dza Jerzego Popiełuszki, najgłośniejszej, a zarazem
najbardziej tajemniczej zbrodni PRL, nazywanej czę-
sto – nie bez przyczyny – zbrodnią założycielską III RP,
było dla mnie zawsze czymś więcej, niż tylko dzienni-
karską sprawą. Jako młody chłopak, mieszkałem opo-
dal kościoła Świętego Stanisława Kostki w Warszawie
i byłem stałym uczestnikiem Mszy Świętych, w których
homilie wygłaszał ksiądz Jerzy. Tak się złożyło, że cała
moja rodzina, nieżyjąca matka, jej nieżyjące już siostry
i rodzice – moje ciotki i dziadkowie, wszyscy mieszkali
w promieniu kilkuset metrów od tej żoliborskiej świą-
tyni. Siłą rzeczy spotykaliśmy się tu na coniedzielnych
Mszach Świętych, ale także na comiesięcznych Mszach
za Ojczyznę. Stąd szliśmy na coniedzielne rodzinne spa-
cery, na zielone tereny Żoliborza, najczęściej w okoli-
ce nadwiślańskiego parku opodal Cytadeli Warszaw-
skiej bądź na przepięknie położoną Kępę Potocką, gdzie
onegdaj odbywały się liczne festyny, gry i zabawy dla
dzieci, gdzie można było wypożyczyć kajak bądź rower
wodny i zjeść doskonale przyprawioną smażoną kiełba-
sę. Jej smak pamiętam po dziś dzień, tak, jak pamięta
się smak dzieciństwa. Żoliborska świątynia pod we-
zwaniem Świętego Stanisława Kostki z jej charyzma-
tycznym kapłanem, księdzem Jerzym Popiełuszką, była
nieodłącznym elementem tych coniedzielnych wypraw.
To był „mój” kościół lat dziecinnych i okresu wczesnej
młodości, to był „mój” ksiądz, na homiliach którego się
wychowywałem i którego śmierć wraz z całą rodziną
głęboko przeżyłem. Miałem wówczas piętnaście lat i nie
marzyłem nawet, że po latach dane mi będzie powrócić
do tej sprawy, jako dziennikarzowi. Stało się tak za spra-
wą spotkania z prokuratorem Andrzejem Witkowskim
w połowie lat dziewięćdziesiątych. Byłem zafascynowa-
ny postacią tego niezwykłego człowieka, który każdy
dzień zaczynał Mszą
Wojciech
Sumliński
NIEBEZPIECZNE
ZWIĄZKI
BRONISŁAWA
KOMOROWSKIEGO
WSR
Warszawa2015
Copyright 2015 by Wojciech Sumliński
Projekt okładki: Jepp Gambardella
Ilustracja okładki: Andrzej Krauze
DTP: Marcin Gajewski
Redakcja i korekta:
Krzysztof Borowiak
ISBN 978-83-938942-1-5
Wydawca:
Wojciech Sumliński Reporter
Wrzeciono 59c/13 01 – 950 Warszawa
e – mail:wojciech@sumlinski.pl
www.sumlinski.pl
Wyłączny
dystrybutor: Platon
Sp. z o.o.
ul. Sławęcińska 16, Macierzysz
05-850 Ożarów Mazowiecki
tel. (22) 329 50 23
www.platon.com.pl
www.platon24.pl
Wszystkim moim Bliskim
SPISTREŚCI
ROZDZIAŁI Conaprawdęwiedział„masa”? 11
ROZDZIAŁ II Jak WSI „rozpracowały” Pro Civili 37
ROZDZIAŁIIINigdysięniepoddawaj 83
ROZDZIAŁ IV Noc bez brzasku 113
ROZDZIAŁ V Spotkanie 141
ROZDZIAŁ VI Historia, która trwa 157
ROZDZIAŁ VII Krocząc wśród cieni 181
ROZDZIAŁVIIIObiekt09120 217
ROZDZIAŁ IX Zła się nie ulęknę 285
ROZDZIAŁ XOstrzeżenia 309
ROZDIAŁ XI Pprzesłuchanie 359
Podziękowania
Dla Polonii z Nowego Jorku i New Jersey.
Dla Grażyny, Uli, Witka, Maćka i Waldka.
„…Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie
ulęknę,
bo Ty jesteś ze mną…”
(fragment Psalmu Dawidowego, Ps 23, 4)
CO NAPRAWDĘWIEDZIAŁ„MASA”? 11
ROZDZIAŁ I
CONAPRAWDĘWIEDZIAŁ„MASA”?
– W powieściach kryminalnych nie ma wątpliwości
co do dokładnej godziny śmierci znalezionej ofiary. Za-
zwyczaj po pobieżnym zbadaniu lekarz puszcza przegub
nieboszczyka i mówi: „śmierć nastąpiła ubiegłej nocy o
godzinie trzeciej trzydzieści siedem”, czy coś podobnego,
a następnie z pobłażliwym uśmiechem, przyznającym,
że jest członkiem omylnej rasy ludzkiej, dodaje: „Kilka
minut w tę czy w tamtą”. W rzeczywistości nawet do-
bry lekarz ma dużo więcej trudności, bo waga denata
i okoliczności zgonu wpływają na ostygnięcie ciała po-
wodując, że chwila śmierci może być określona jedynie
w przybliżeniu, z dokładnością do kilku godzin. Nie je-
stem lekarzem, ani tym bardziej dobrym lekarzem, ale
jedno mogłem stwierdzić na pewno: dyrektor IV Oddzia-
łu Banku PKO BP w Warszawie zginął wystarczająco
dawno, by wystąpiło pośmiertne stężenie mięśni, lecz nie
na tyle dawno, by się cofnęło. Był sztywny jak człowiek,
który zamarzł podczas syberyjskiej zimy. Śmierć musia-
ła nastąpić wiele godzin przed naszym przybyciem. Ile?
– niewiem.
Nadkomisarz przerwał.
Po raz kolejny tego dnia przyjrzałem się człowiekowi,
który snuł swoją opowieść: wysokiemu mężczyźnie w do-
brze skrojonym, ciemnym garniturze, z chłodnymi, prze-
12 NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO
nikliwymi, szarymi oczami, sympatyczną twarzą, która
bardzo szybko mogła przestać być sympatyczna, wyglą-
dającemu bardzo fachowo. Nawet jeśli się go nie zna-
ło, nie można było mieć wątpliwości co do jego zawodu.
W jego smagłej twarzy nie było ani niepokoju, ani wy-
czekiwania – po prostu spokojna pewność zawodowca,
który na zimno relacjonuje niezwykłą historię niezwy-
kłego śledztwa. „Dobry, spokojny człowiek, a jednocze-
śnie policjant, i to nie taki, którego można by lekcewa-
żyć.” – Zawsze tak o nim myślałem. I zawsze zadziwiała
mnie ta pozorna sprzeczność – ot, dobry człowiek,
a przy tym policjant, którego nie można lekceważyć…
Powoli, z rozmysłem, zdusił niedopałek papierosa.
Wydawało mi się, że ten gest zawierał w sobie dziwny
przedsmak ostatecznej decyzji, jakby coś w sobie ważył
i przełamał.
Po chwili wyciągnął srebrną papierośnicę, starannie
wybrał papierosa i wsunął papierośnicę na powrót do
czarnej, dwurzędowej marynarki. Był rzetelnie zmęczo-
ny – nie na tyle jednak, by nie dokończyć tego, z czym
przyszedł. Uśmiechnął się lekko, by po chwili podjąć
przerwany wątek.
– Głowa nieszczęśnika spoczywała na stole, na któ-
rym leżała Beretta Px4. To pistolet nieco większy od
standardowego smartfonu, jednak jego pocisk 9 mm,
zamiast przebić ciało ofiary na wylot, niszczy wszystko,
co napotka na swojej drodze – kontynuował spokojnie. –
Przypuszczenie, że dyrektor popełnił samobójstwo kilka
godzin po tym, jak dzwonił do nas z deklaracją przeka-
zania nazajutrz informacji najwyższej wagi, wydało mi
CO NAPRAWDĘWIEDZIAŁ„MASA”? 13
się zbyt naciągane. Postanowiłem więc sprawę zbadać
z bliska. Gdy podszedłem do trupa, już wiedziałem w jaki
sposóbumarł…
Zniżył głos do szeptu. W pełnej napięcia ciszy zgrzyt-
nęło kółko zapalniczki. Pochylił się do przodu, oparł o
stół i mówił dalej cichym głosem:
– Trzy ślady na piersi nie pozostawiały wątpliwości.
Widziałem takie wiele razy, zbyt często, by się mylić.
Mój zawód często sprawia, że stykam się z martwy-
mi ludźmi, których zgon bynajmniej nie był naturalny.
Nigdy jednak nie widziałem podobnej sytuacji: ofiara,
w której ciele tkwiły trzy kule, wyglądała tak, jakby zgi-
nęła śmiercią samobójczą. Nie zauważyłem śladów byt-
ności osób trzecich, ale wizja samobójcy pociągającego
za spust raz za razem i trafiającego za każdym razem we
własne serce, podczas gdy już pierwszy strzał musiał być
śmiertelny, wydała mi się równie absurdalna, co grote-
skowa. Morderca byłby kompletnym idiotą, gdybysądził,
że ktoś uwierzy w taki scenariusz. Kimkolwiek jednak
był, nie przywiązywał dużej wagi do uwiarygodniania
pozorów.
Na moment twarz mojego rozmówcy zlodowaciała.
– A teraz uważaj, bo będzie najciekawsze. Sek-
cji zwłok denata nie przeprowadzono, a samo
śledztwo zamknięto, nim tak naprawdę w ogó-
le się zaczęło. Nazajutrz po śmierci dyrektora
w prasie pojawiła się informacja, że zginął w niewyja-
śnionych okolicznościach w trakcie pobytu na Ukrainie.
Podobnie absurdalną informację znajdziesz w policyj-
14 NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO
nych dokumentach dotyczących tej sprawy, w tych ak-
tach.
Sięgnął po przepasane tasiemką dwie opasłe papiero-
we teczki i pchnął je w moją stronę. Wziąłem pierwszą
teczkę z wierzchu i wyjąłem kilka spiętych kartek.
Były to informacje Centralnego Biura Śledczego o Fun-
dacji „Pro Civili” założonej przez oficerów Wojskowych
Służb Informacyjnych. Już pobieżny ogląd wskazywał,
że była to bardzo interesującą lektura. Oczywiście, jeżeli
ktoś interesuje się wykradaniem tajemnic państwowych,
samobójstwami, zabójstwami na zlecenie, defraudacjami
na gigantyczną skalę i ogólnie rozumianymi słabościami
ludzkimi ze wszystkim, co określenie to w sobie zawiera.
U góry każdej kartki widniała adnotacja o tajności do-
kumentu, a niżej zaznaczono odnośniki. Najstarszy do-
kument pochodził sprzed kilku lat i w przeciwieństwiedo
pozostałych zawierał nie jeden, lecz kilka odnośników.
Cała ta sprawa coraz mniej mi się podobała, o czym
nadkomisarz łatwo mógłby się przekonać, gdyby zo-
baczył moją minę. On jednak z drobiazgową skrupu-
latnością lustrował sufit, jak gdyby spodziewał się,
że w każdej chwili może zlecieć nam na głowę. Byłem
zmęczony, zirytowany i nie podobał mi się kierunek,
w jakim zmierzała ta rozmowa.
Zaledwie kilka dni wcześniej za żadne skarby nie mo-
głem pojąć, dlaczego nadkomisarz chce się ze mną spo-
tkać – jak to ujął – „jak najszybciej i jak najdalej od
CO NAPRAWDĘWIEDZIAŁ„MASA”? 15
Warszawy, na pogawędkę o pewnej Fundacji”. Wybrali-
śmy Darłówek nad Bałtykiem, miejsce dobrze znanenam
obu, gdzie mój informator dysponował lokum – pokaź-
nym domem należącym do zaprzyjaźnionego kapitana
żeglugi wielkiej, który dziesięć miesięcy w roku pływał
po morzach i oceanach. Właściwie nie byłemszczególnie
zainteresowany podróżą nad Morze Bałtyckie w grudniu,
zwłaszcza że mój rozmówca nalegał, bym nie przyjeżdżał
samochodem, który zawsze łatwo monitorować. Ale uda-
ło mu się wzbudzić mojąciekawość.
Po naszym spotkaniu włączyłem komputer, wszedłem
na Google’a i wpisałem: „Fundacja Pro Civili”. Rezul-
tatem wyszukiwania było raptem kilka stron. Fundacja
najwyraźniej nie dbała o reklamę. Przed wyjazdem wy-
drukowałem kilka zawierających ogólnikowe informacje
artykułów i włożyłem około dwudziestu stron do od-
dzielnej teczki. Mimo że był to dopiero początekgrudnia,
mróz był tak wielki, że pożałowałem swojej decyzji o wy-
jeździe, zanim dotarłem z Białej Podlaskiej do Warsza-
wy. Na wycofanie się było jednak za późno. Wydawało
mi się to jeszcze bardziej skomplikowane, niż podróż na
drugi koniec Polski, i dlatego 3 grudnia 2006 roku wsia-
dłem do pociągu jadącego do Ustki. W nocy napadało
dużo śniegu, ale rano niebo się wypogodziło. Gdy wysia-
dałem z pociągu, uderzyło mnie przejrzyste, lodowate,
morskie powietrze. Nadkomisarz przywitał mnie z do-
brodusznym uśmiechem na peronie i szybko poprowadził
do nagrzanego opla. W miasteczku trwało intensywne
odśnieżanie. Mój informator manewrował ostrożnie mię-
dzy usypanymi przez pługi zwałami śniegu. Białe masy
16 NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO
tworzyły dramatyczny kontrast z szarą Ustką, jak gdyby
pochodziły z innego świata. Spoglądałem ukradkiem na
kierowcę, który szybko wyjechał za miasto, kierując się
na Darłówek.
– Czy przyjazd tu naprawdę był konieczny? – zagad-
nąłem. – Czy żeby spokojnie pogadać, trzeba uciekać na
drugi koniec kraju?
– Na taką rozmowę powinniśmy uciec jeszcze dalej.
Im dalej, tym lepiej…
Nie odpowiedziałem, bo i cóż tu było do dodania. Dal-
szą drogę pokonaliśmy w milczeniu.
Darłówek odwiedzałem od lat każdego roku, alemimo
to zawsze zaskakiwało mnie to, jak szybko zmieniało się
to miasteczko. Każdego roku przybywało ulic, a na obrze-
żach systematycznie wyrastały nowoczesne i duże wille.
Miejscowość przedzielona rozsuwanym mostem na dwie,
mniej więcej równe, części o tej porze roku sprawiała
senne wrażenie. Odjechaliśmy dwa kilometry za miasto,
skręciliśmy w leśną, prowadzącą nieco pod górę, drogę,
by po kolejnych pięciuset metrach minąć nader imponu-
jącą, kamienną łukową bramę i wjechać na dziedziniec.
Tuż przede mną znajdował się kolisty wyżwirowany
podjazd, który prowadził w prawo od bramy. Za nim
wznosiła się czworokątna, piętrowa budowla, z oknami
na parterze i piętrze, a na szczycie z wieżyczkami i blan-
kami według najlepszych średniowiecznych wzorców.Ze
wszystkich stron budowlę otaczał solidny, ponadtrzy-
metrowy, metalowy parkan, do którego ze wszystkich
stron przylegały równie wysokie tuje. Pomyślałem, iż w
przeszłości podobne odczucia do moich musieli mieć go-
CO NAPRAWDĘWIEDZIAŁ„MASA”? 17
ście średniowiecznych fortec – brakowało jedynie fosy i
zwodzonego mostu.
– Jak odnajdujesz swój Darłówek? – zagadnął mój
gospodarz.
– W porządku, choć tej części, gdzie teraz jesteśmy,
wcześniej nie znałem. Ale przecież nie zaprosiłeś mnie
tutaj, by rozmawiać o zimowych urokach nadmorskiego
miasteczka.
– Racja. Rzeczywiście nie po to. Zaprosiłem cię tu, bo
chciałem być daleko od tego bagna, podsłuchów i dziw-
nych ludzi, o których nigdy nie wiadomo, dla kogo pra-
cują. Latem panuje tu zgiełk i ruch, ale teraz jesteśmy
tylko my dwaj.
Wysiedliśmy z samochodu. Rozejrzałem się dookoła
zastanawiając się, z jakich szalonych pobudek przysta-
łem na propozycję mojego informatora.
Podążyłem wskazaną przez nadkomisarza drogą. Po-
deszliśmy do drzwi po kamiennych schodach. Gospodarz
otworzył drzwi i znaleźliśmy się w obszernym pokoju
w szczytowej części domu. Jedną ze ścian zajmował kil-
kumetrowy regał, od podłogi po sufit wypełniony książ-
kami. Przeciwległą ścianę zdobiły półki z setkamipamią-
tek i rozmaitych akcesoriów ze wszystkich kontynentów.
Okno szczytowe i stojąca obok kominka sofa oraz fotele
stanowiły świetny punkt obserwacyjny z widokiem na
położone w oddalimiasteczko….
I teraz, w takiej scenerii, mój rozmówca snuł swoją
opowieść, która zdawała się być równie dramatyczna,
jak odległa od zdroworozsądkowych realiów, a która do-
18 NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO
piero co zdawała sięrozkręcać…
Spojrzałem na gospodarza. Przy pewnej dozie do-
brej woli ledwie dostrzegalny tik w lewym kąciku jego
ust można by wziąć za uśmiech, choć nie było to takie
pewne. Najwyraźniej dwadzieścia lat wścibiania nosa w
cudze sprawy doprowadziło u niego do zaniku mięśni po-
liczkowych.
– Spałeś chociaż? – zagadnął nieoczekiwanie z auten-
tyczną troską, a może tylko tak mi się wydawało.
Potrząsnąłem głową.
– Nie zmrużyłem oka.
– Trochę szkoda, ale to nic. – A jednak tylko wydawa-
ło mi się. Nadkomisarz starannie ukrył swe zatroskanie
i odchrząknął cicho. – No cóż, Wojtku, może jeszcze odro-
bina kontynuacji i dam ci odpocząć. Wracając do prze-
rwanego wątku tajemniczej śmierci naszego dyrektora:
sprawdziliśmy, że był jedną z najważniejszych postaci
w wyłudzeniach dokonywanych przez „Pro Civili”. Ska-
la tych wyłudzeń w normalnej sytuacji porażałaby, ale
w przypadku „Pro Civili” okazało się, że to tylko wierz-
chołek wierzchołka gry lodowej. Nasz dyrektor przed
śmiercią dbał, by bank nie żądał przedkładania normalnie
wymaganych dokumentów stanowiących zabezpieczenie
kredytów, wraz ze składanymi wnioskami o wykup wie-
rzytelności factoringowych nie było żadnych analiz wy-
maganej dokumentacji finansowej, żadnego sprawdze-
nia kondycji finansowej klientów, po prostu wielkie nic.
A gdy już takie zabezpieczenie się pojawiało, bank nie
potwierdzał istnienia przedmiotów przewłaszczenia przy
ustanawianiu zabezpieczeń wierzytelności. Dyrektor po-
dejmował też decyzje o zawarciu umów o wykup wie-
CONAPRAWDĘWIEDZIAŁ„MASA”? 19
rzytelności leasingowych z kilkudziesięcioma firmami,
które z kierowanego przez niego oddziału banku wyłu-
dziły łącznie ponad siedemdziesiąt dwa miliony złotych.
Pieniędzy tych nigdy nie odzyskano…Podobnie stało
się z Centrum Usług Przemysłowych Wojskowej Aka-
demii Technicznej. Kierowany przez naszego dyrektora
oddział banku zawarł umowę rachunku bankowego pod
nazwą „CUP WAT”, która z kolei pozwoliła na wyłudze-
nie stu trzynastu milionów złotych. I tu dochodzimy do
niezwykle interesującej postaci – do człowieka nazywa-
nego Igorem Kopylowem. Mówię „nazywanego”, bo to
fałszywe nazwisko – sprawdziliśmy, że ktoś taki nigdy
nie istniał. Podobnie zresztą jak kilka innych tożsamości,
którymi się posługiwał… Czy masz pojęcie, że ten tajem-
niczy człowiek, którego tożsamość, a nawet narodowość
do końca pozostały zagadką, miał możliwość swobodne-
go poruszania się po Wojskowej Akademii Technicznej i
wchodzenia w zakres prac badawczych, jakie tam miały
miejsce, łącznie z tymi objętymi tajemnicą państwową?
Ponieważ nie przepadam za ludźmi, którzy lubią ba-
wić się ze mną w kotka i myszkę, więc popatrzyłem na
niego z kamienną miną i spytałem zwięźle.
– A niby skąd u licha miałbym o tym wiedzieć?
– Racja – zauważył.
Przerwał, rozplótł dłonie, oparł łokcie o blat stołu
i spojrzał na mnie ponad złączonymi czubkami palców
obu rak.
– Sprawdziliśmy, że nasz zamordowany dyrektor był
częstym gościem w cypryjskiej posiadłości Igora Kopy-
lowa – dodał cicho z westchnieniem.
– Czy to wszystko?
20 NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO
Być może nadkomisarz oczekiwał po mnie przebłysku
intelektu, ale jeśli był rozczarowany moim pytaniem, to
nie dał tego po sobie poznać. Za to w lewym kąciku jego
ust znów pojawił się tik, coś jakby na kształt uśmiechu,
a może tylko tak mi się wydawało. Nie podnosząc wzroku
mruknął.
– To na początek. Powinienem dodać, że w tym przy-
padku chodzi nie tylko o defraudacje sięgające bajońskich
sum, rzędu nawet miliardów złotych, z których uzyskane
środki transferowano via Cypr do krajów byłego Związku
Radzieckiego, głównie Rosji, ale także o kradzież infor-
macji, które łatwo można wykorzystać do celów wojsko-
wych. Aha, i jeszcze jedno: zmarły dyrektor IV Oddzia-
łu Banku PKO BP był jedną z siedemnastu osób, które
w taki czy inny sposób miały związek z działalnością,
bądź próbą wyjaśnienia działalności Fundacji „Pro Ci-
vili”, a które hm… skutecznie targnęły się na swoje ży-
cie. Tak zginęli m.in. dobrzy znajomi dyrektora, Edward
Kozłowski i Roman Puderecki. Ten ostatni dwukrotnie
postrzelił się w brzuch, w tym raz z kilku metrów…
Przy ostatnich słowach nadkomisarz obrzucił mnie
szybkim spojrzeniem ciekaw mojej reakcji. Ale ja mil-
czałem, analizując to, co usłyszałem. Rozumiałem aż za
dobrze, że nadkomisarz nie ma zamiaru powiedzieć krót-
ko i zwięźle, o co mu chodzi. Ale wiedziałem też, że gdy-
bym poprosił go teraz o podwiezienie na dworzec, usły-
szałbym pewnie, że samochód nie chce zapalić na mrozie.
Mimo to postanowiłem skrócić to do minimum, z trudem
hamując słowa, które cisnęły mi się na usta. W końcu
z rezygnacją wzruszyłem ramionami.
CO NAPRAWDĘWIEDZIAŁ„MASA”? 21
– Wszystko macie wyłożone jak na talerzu. W tej sy-
tuacji intryguje mnie pytanie: po co tutaj przyjechałem?
– zagadnąłem.
– Poprosiłem cię na tę „wycieczkę”, bo odstawiono
nas od śledztwa, bez wątpienia najważniejszego i naj-
dziwniejszego w całym moim życiu. Byliśmy blisko, ale
ktoś trzymał rękę na pulsie…
– Rozumiem, ale tak dokładnie czego ode mnie ocze-
kujesz?
Nadkomisarz przez krótką chwilę spoglądał na swoje
dłonie, a później przełknął kilka łyków kawy, jak gdyby
potrzebował przerwy, nim przejdzie do sedna.
– Chciałbym, żebyś zrobił to samo, co przy „Masie”,
tylko skuteczniej. Będzie łatwiej, bo akta „Masy” masz
w małym palcu, a w tej historii Jarosław Sokołowski
odgrywa bynajmniej niemarginalną rolę. Ale będzie też
trudniej, bo poziom szamba jest tu dużo wyższy, najwyż-
szy z możliwych. Przekonasz się o tym, jak przejrzysz
akta…
Nadkomisarz wstał i podszedł do okna. Uświadomi-
łem sobie, że chyba nigdy w życiu nie widziałem go tak
wzburzonego. Spoglądał gdzieś w dal w zamyśleniu, jak-
by coś w sobie warzył czy wspominał. I ja także zanurzy-
łem się w przeszłość
Poznałem go dziesięć lat wcześniej, podczas jednego
ze śledztw dziennikarskich, i od tamtej pory wielokrotnie
zastanawiałem się nad moją dziwną przyjaźnią z nad-
komisarzem, która była jakby przyciąganiem się przeci-
22 NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO
wieństw. Mojej przyjaznej wylewności przeciwstawiał
swoją wrodzoną rezerwę i małomówność. Do wszyst-
kiego, co tak gorąco podziwiałem, do bałwochwalczego
przestrzegania dyscypliny przez funkcjonariuszy policji,
czuł niechęć. Być może wyrastała ona z jego wybuja-
łej indywidualności, a być może z ukochania swobody i
wielkiej praktyki, która nauczyła go, że życie potrafi pi-
sać scenariusze, o których próżno by szukać zapisów w
jakichkolwiek regulaminach. Buntował się więc przeciw-
ko tysiącznym złośliwościom dyscypliny, przeciwko au-
torytetowi i biurokratycznej głupocie policyjnych regu-
laminów, które okazywały się całkowicie niepraktyczne
w zderzeniu z twardą rzeczywistością. Już przed kilkoma
laty, gdy oficerom Biura Przestępczości Zorganizowanej
Komendy Głównej Policji kazano chronić słynnego hisz-
pańskiego tenora, Jose Carrerasa, który podczas pobytu
w Warszawie miał – w ramach castingu – dokonać wybo-
ru polskiej współwykonawczyni do nagrania z nim płyty,
nadkomisarz miał poważne podejrzenia, że współpraca
z przełożonymi będzie raczej trudna. Fakt, że „casting”
odbył się na tylnym siedzeniu samochodu i że oficerom
policji powołanym do zwalczania najgroźniejszych prze-
stępców przypadła rola milczących świadków tak ro-
zumianego „przesłuchania” wybranki światowej sławy
tenora, w poczuciu inspektora uwłaczał jego osobistej
godności. I choć frustracja oficerów znalazła ujście w
postaci wykonanych z ukrycia kilku intymnych zdjęć pol-
skiej „gwiazdki” i hiszpańskiego wirtuoza, które później
głośno w komendzie komentowano i „na wszelki wypa-
dek” zabezpieczono, ale które nie trafiły do przestrzeni
publicznej – nadkomisarz długo nie mógł wybaczyć prze-
CONAPRAWDĘWIEDZIAŁ „MASA”? 23
łożonym oddelegowania do tak podłego zadania. Pomimo
antypatii do przełożonych – którzy często nie znali się
na policyjnej robocie, za to zawsze chętnie wchodzili w
alianse z politykami – a może właśnie dzięki niej i jesz-
cze po trosze dzięki katolickiemu sumieniu, nadkomisarz
został pierwszorzędnym oficerem. Nie zmienił tego fakt,
że nie potrafił nauczyć się szacunku czy choćby tolerancji
dla przełożonych. Stale złościło go, że przełożeni niejed-
nokrotnie świadomie niszczyli to, do czego on sam et con-
sortes dochodzili z narażeniem własnego życia. Tak jak
w przypadku działalności Fundacji „Pro Civili”.
I jak w przypadku zeznań „Masy”…
*
Wiedziałem, o czym nadkomisarz mówi.
W 2003 roku, jako pierwszy dziennikarz, dotarłem
i opublikowałem najbardziej tajne materiały dotyczące
przestępczości zorganizowanej, tzw. „Akta Masy”, ze-
znania najsłynniejszego świadka koronnego w Polsce,
ujawniające kulisy powstania „mafii pruszkowskiej” i jej
interesy na styku biznesu i polityki.
W procesach szefów „Pruszkowa” nigdy nie podję-
to wątków dotyczących powiązań gangsterów z biz-
nesem i polityką. Bossowie „Pruszkowa”, którzy nie
zginęli w zamachach, jak Andrzej Kolikowski „Per-
shing”, lub nie popełnili „samobójstw” w niewyja-
śnionych okolicznościach, jak Jeremiasz Barański
„Baranina”, trafiali za kratki za typowe przestępstwa
kryminalne. „Masa” szybko zorientował się, że prze-
24 NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO
słuchujący go prokuratorzy nie byli zainteresowani
wątkami politycznymi i biznesowymi jego zeznań, dla-
tego szybko ich zaniechał i skupił się na „klimatach”,
a nie mrocznych faktach. W efekcie prokuratorzy spisali
zeznania najsłynniejszego świadka koronnego w Polsce
w formie barwnej „opowieści”, prezentującej powstanie
„mafii pruszkowskiej” jako dzieło przypadku, zapocząt-
kowanego młodzieńczymi wybrykami mieszkańców pod-
warszawskich miejscowości. Opowieść Jarosława Soko-
łowskiego prokuratura wykorzystała wybiórczo. Skupiła
się jedynie na kryminalnych wątkach zeznań „Masy”, nie
interesując się wątkami najbardziej istotnymi, politycz-
nymi, jednoznacznie wskazującymi, że prawdziwa ma-
fia jest tam, gdzie z interesami zwyczajnych gangsterów
krzyżują się interesy polityków, biznesmenów i służb spe-
cjalnych. Wszystkie te interesy członkowie „Pruszkowa”
prowadzili w porozumieniu i za pozwoleniem „ludzi na
wysokich stołkach”, wywodzących się ze służb specjal-
nych PRL, prawdziwych szefów mafii, których nazwiska
– w przeciwieństwie do nazwisk członków „Pruszkowa”
– nigdy nie przebiły się na pierwsze strony gazet. Moje
zainteresowania zaczynały się tymczasem tam, gdzie
kończyło się śledztwo prokuratorów. „Solą” mafii byli
bowiem nie „chłopcy z ferajny”, ale ich mocodawcy. Nie
trzeba było szukać głęboko, by znaleźć tych ostatnich.
To nie wolny rynek i demokracja sprawiły, że w III RP
nagle pojawiła się przestępczość zorganizowana. Ta ist-
niała bowiem i w PRL, a wysocy funkcjonariusze poli-
cji i oficerowie służb specjalnych byli jej inspiratorami.
Nie było dziełem przypadku, że najgroźniejszymi pol-
skimi przestępcami zostali Jeremiasz Barański „Barani-
O AUTORZE Wyjaśnienie wszystkich okoliczności zabójstwa księ- dza Jerzego Popiełuszki, najgłośniejszej, a zarazem najbardziej tajemniczej zbrodni PRL, nazywanej czę- sto – nie bez przyczyny – zbrodnią założycielską III RP, było dla mnie zawsze czymś więcej, niż tylko dzienni- karską sprawą. Jako młody chłopak, mieszkałem opo- dal kościoła Świętego Stanisława Kostki w Warszawie i byłem stałym uczestnikiem Mszy Świętych, w których homilie wygłaszał ksiądz Jerzy. Tak się złożyło, że cała moja rodzina, nieżyjąca matka, jej nieżyjące już siostry i rodzice – moje ciotki i dziadkowie, wszyscy mieszkali w promieniu kilkuset metrów od tej żoliborskiej świą- tyni. Siłą rzeczy spotykaliśmy się tu na coniedzielnych Mszach Świętych, ale także na comiesięcznych Mszach za Ojczyznę. Stąd szliśmy na coniedzielne rodzinne spa- cery, na zielone tereny Żoliborza, najczęściej w okoli- ce nadwiślańskiego parku opodal Cytadeli Warszaw- skiej bądź na przepięknie położoną Kępę Potocką, gdzie onegdaj odbywały się liczne festyny, gry i zabawy dla dzieci, gdzie można było wypożyczyć kajak bądź rower wodny i zjeść doskonale przyprawioną smażoną kiełba- sę. Jej smak pamiętam po dziś dzień, tak, jak pamięta się smak dzieciństwa. Żoliborska świątynia pod we- zwaniem Świętego Stanisława Kostki z jej charyzma- tycznym kapłanem, księdzem Jerzym Popiełuszką, była nieodłącznym elementem tych coniedzielnych wypraw. To był „mój” kościół lat dziecinnych i okresu wczesnej
młodości, to był „mój” ksiądz, na homiliach którego się wychowywałem i którego śmierć wraz z całą rodziną głęboko przeżyłem. Miałem wówczas piętnaście lat i nie marzyłem nawet, że po latach dane mi będzie powrócić do tej sprawy, jako dziennikarzowi. Stało się tak za spra- wą spotkania z prokuratorem Andrzejem Witkowskim w połowie lat dziewięćdziesiątych. Byłem zafascynowa- ny postacią tego niezwykłego człowieka, który każdy dzień zaczynał Mszą
Wojciech Sumliński NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO WSR Warszawa2015
Copyright 2015 by Wojciech Sumliński Projekt okładki: Jepp Gambardella Ilustracja okładki: Andrzej Krauze DTP: Marcin Gajewski Redakcja i korekta: Krzysztof Borowiak ISBN 978-83-938942-1-5 Wydawca: Wojciech Sumliński Reporter Wrzeciono 59c/13 01 – 950 Warszawa e – mail:wojciech@sumlinski.pl www.sumlinski.pl Wyłączny dystrybutor: Platon Sp. z o.o. ul. Sławęcińska 16, Macierzysz 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (22) 329 50 23 www.platon.com.pl www.platon24.pl
Wszystkim moim Bliskim
SPISTREŚCI ROZDZIAŁI Conaprawdęwiedział„masa”? 11 ROZDZIAŁ II Jak WSI „rozpracowały” Pro Civili 37 ROZDZIAŁIIINigdysięniepoddawaj 83 ROZDZIAŁ IV Noc bez brzasku 113 ROZDZIAŁ V Spotkanie 141 ROZDZIAŁ VI Historia, która trwa 157 ROZDZIAŁ VII Krocząc wśród cieni 181 ROZDZIAŁVIIIObiekt09120 217 ROZDZIAŁ IX Zła się nie ulęknę 285 ROZDZIAŁ XOstrzeżenia 309 ROZDIAŁ XI Pprzesłuchanie 359
Podziękowania Dla Polonii z Nowego Jorku i New Jersey. Dla Grażyny, Uli, Witka, Maćka i Waldka.
„…Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną…” (fragment Psalmu Dawidowego, Ps 23, 4)
CO NAPRAWDĘWIEDZIAŁ„MASA”? 11 ROZDZIAŁ I CONAPRAWDĘWIEDZIAŁ„MASA”? – W powieściach kryminalnych nie ma wątpliwości co do dokładnej godziny śmierci znalezionej ofiary. Za- zwyczaj po pobieżnym zbadaniu lekarz puszcza przegub nieboszczyka i mówi: „śmierć nastąpiła ubiegłej nocy o godzinie trzeciej trzydzieści siedem”, czy coś podobnego, a następnie z pobłażliwym uśmiechem, przyznającym, że jest członkiem omylnej rasy ludzkiej, dodaje: „Kilka minut w tę czy w tamtą”. W rzeczywistości nawet do- bry lekarz ma dużo więcej trudności, bo waga denata i okoliczności zgonu wpływają na ostygnięcie ciała po- wodując, że chwila śmierci może być określona jedynie w przybliżeniu, z dokładnością do kilku godzin. Nie je- stem lekarzem, ani tym bardziej dobrym lekarzem, ale jedno mogłem stwierdzić na pewno: dyrektor IV Oddzia- łu Banku PKO BP w Warszawie zginął wystarczająco dawno, by wystąpiło pośmiertne stężenie mięśni, lecz nie na tyle dawno, by się cofnęło. Był sztywny jak człowiek, który zamarzł podczas syberyjskiej zimy. Śmierć musia- ła nastąpić wiele godzin przed naszym przybyciem. Ile? – niewiem. Nadkomisarz przerwał. Po raz kolejny tego dnia przyjrzałem się człowiekowi, który snuł swoją opowieść: wysokiemu mężczyźnie w do- brze skrojonym, ciemnym garniturze, z chłodnymi, prze-
12 NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO nikliwymi, szarymi oczami, sympatyczną twarzą, która bardzo szybko mogła przestać być sympatyczna, wyglą- dającemu bardzo fachowo. Nawet jeśli się go nie zna- ło, nie można było mieć wątpliwości co do jego zawodu. W jego smagłej twarzy nie było ani niepokoju, ani wy- czekiwania – po prostu spokojna pewność zawodowca, który na zimno relacjonuje niezwykłą historię niezwy- kłego śledztwa. „Dobry, spokojny człowiek, a jednocze- śnie policjant, i to nie taki, którego można by lekcewa- żyć.” – Zawsze tak o nim myślałem. I zawsze zadziwiała mnie ta pozorna sprzeczność – ot, dobry człowiek, a przy tym policjant, którego nie można lekceważyć… Powoli, z rozmysłem, zdusił niedopałek papierosa. Wydawało mi się, że ten gest zawierał w sobie dziwny przedsmak ostatecznej decyzji, jakby coś w sobie ważył i przełamał. Po chwili wyciągnął srebrną papierośnicę, starannie wybrał papierosa i wsunął papierośnicę na powrót do czarnej, dwurzędowej marynarki. Był rzetelnie zmęczo- ny – nie na tyle jednak, by nie dokończyć tego, z czym przyszedł. Uśmiechnął się lekko, by po chwili podjąć przerwany wątek. – Głowa nieszczęśnika spoczywała na stole, na któ- rym leżała Beretta Px4. To pistolet nieco większy od standardowego smartfonu, jednak jego pocisk 9 mm, zamiast przebić ciało ofiary na wylot, niszczy wszystko, co napotka na swojej drodze – kontynuował spokojnie. – Przypuszczenie, że dyrektor popełnił samobójstwo kilka godzin po tym, jak dzwonił do nas z deklaracją przeka- zania nazajutrz informacji najwyższej wagi, wydało mi
CO NAPRAWDĘWIEDZIAŁ„MASA”? 13 się zbyt naciągane. Postanowiłem więc sprawę zbadać z bliska. Gdy podszedłem do trupa, już wiedziałem w jaki sposóbumarł… Zniżył głos do szeptu. W pełnej napięcia ciszy zgrzyt- nęło kółko zapalniczki. Pochylił się do przodu, oparł o stół i mówił dalej cichym głosem: – Trzy ślady na piersi nie pozostawiały wątpliwości. Widziałem takie wiele razy, zbyt często, by się mylić. Mój zawód często sprawia, że stykam się z martwy- mi ludźmi, których zgon bynajmniej nie był naturalny. Nigdy jednak nie widziałem podobnej sytuacji: ofiara, w której ciele tkwiły trzy kule, wyglądała tak, jakby zgi- nęła śmiercią samobójczą. Nie zauważyłem śladów byt- ności osób trzecich, ale wizja samobójcy pociągającego za spust raz za razem i trafiającego za każdym razem we własne serce, podczas gdy już pierwszy strzał musiał być śmiertelny, wydała mi się równie absurdalna, co grote- skowa. Morderca byłby kompletnym idiotą, gdybysądził, że ktoś uwierzy w taki scenariusz. Kimkolwiek jednak był, nie przywiązywał dużej wagi do uwiarygodniania pozorów. Na moment twarz mojego rozmówcy zlodowaciała. – A teraz uważaj, bo będzie najciekawsze. Sek- cji zwłok denata nie przeprowadzono, a samo śledztwo zamknięto, nim tak naprawdę w ogó- le się zaczęło. Nazajutrz po śmierci dyrektora w prasie pojawiła się informacja, że zginął w niewyja- śnionych okolicznościach w trakcie pobytu na Ukrainie. Podobnie absurdalną informację znajdziesz w policyj-
14 NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO nych dokumentach dotyczących tej sprawy, w tych ak- tach. Sięgnął po przepasane tasiemką dwie opasłe papiero- we teczki i pchnął je w moją stronę. Wziąłem pierwszą teczkę z wierzchu i wyjąłem kilka spiętych kartek. Były to informacje Centralnego Biura Śledczego o Fun- dacji „Pro Civili” założonej przez oficerów Wojskowych Służb Informacyjnych. Już pobieżny ogląd wskazywał, że była to bardzo interesującą lektura. Oczywiście, jeżeli ktoś interesuje się wykradaniem tajemnic państwowych, samobójstwami, zabójstwami na zlecenie, defraudacjami na gigantyczną skalę i ogólnie rozumianymi słabościami ludzkimi ze wszystkim, co określenie to w sobie zawiera. U góry każdej kartki widniała adnotacja o tajności do- kumentu, a niżej zaznaczono odnośniki. Najstarszy do- kument pochodził sprzed kilku lat i w przeciwieństwiedo pozostałych zawierał nie jeden, lecz kilka odnośników. Cała ta sprawa coraz mniej mi się podobała, o czym nadkomisarz łatwo mógłby się przekonać, gdyby zo- baczył moją minę. On jednak z drobiazgową skrupu- latnością lustrował sufit, jak gdyby spodziewał się, że w każdej chwili może zlecieć nam na głowę. Byłem zmęczony, zirytowany i nie podobał mi się kierunek, w jakim zmierzała ta rozmowa. Zaledwie kilka dni wcześniej za żadne skarby nie mo- głem pojąć, dlaczego nadkomisarz chce się ze mną spo- tkać – jak to ujął – „jak najszybciej i jak najdalej od
CO NAPRAWDĘWIEDZIAŁ„MASA”? 15 Warszawy, na pogawędkę o pewnej Fundacji”. Wybrali- śmy Darłówek nad Bałtykiem, miejsce dobrze znanenam obu, gdzie mój informator dysponował lokum – pokaź- nym domem należącym do zaprzyjaźnionego kapitana żeglugi wielkiej, który dziesięć miesięcy w roku pływał po morzach i oceanach. Właściwie nie byłemszczególnie zainteresowany podróżą nad Morze Bałtyckie w grudniu, zwłaszcza że mój rozmówca nalegał, bym nie przyjeżdżał samochodem, który zawsze łatwo monitorować. Ale uda- ło mu się wzbudzić mojąciekawość. Po naszym spotkaniu włączyłem komputer, wszedłem na Google’a i wpisałem: „Fundacja Pro Civili”. Rezul- tatem wyszukiwania było raptem kilka stron. Fundacja najwyraźniej nie dbała o reklamę. Przed wyjazdem wy- drukowałem kilka zawierających ogólnikowe informacje artykułów i włożyłem około dwudziestu stron do od- dzielnej teczki. Mimo że był to dopiero początekgrudnia, mróz był tak wielki, że pożałowałem swojej decyzji o wy- jeździe, zanim dotarłem z Białej Podlaskiej do Warsza- wy. Na wycofanie się było jednak za późno. Wydawało mi się to jeszcze bardziej skomplikowane, niż podróż na drugi koniec Polski, i dlatego 3 grudnia 2006 roku wsia- dłem do pociągu jadącego do Ustki. W nocy napadało dużo śniegu, ale rano niebo się wypogodziło. Gdy wysia- dałem z pociągu, uderzyło mnie przejrzyste, lodowate, morskie powietrze. Nadkomisarz przywitał mnie z do- brodusznym uśmiechem na peronie i szybko poprowadził do nagrzanego opla. W miasteczku trwało intensywne odśnieżanie. Mój informator manewrował ostrożnie mię- dzy usypanymi przez pługi zwałami śniegu. Białe masy
16 NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO tworzyły dramatyczny kontrast z szarą Ustką, jak gdyby pochodziły z innego świata. Spoglądałem ukradkiem na kierowcę, który szybko wyjechał za miasto, kierując się na Darłówek. – Czy przyjazd tu naprawdę był konieczny? – zagad- nąłem. – Czy żeby spokojnie pogadać, trzeba uciekać na drugi koniec kraju? – Na taką rozmowę powinniśmy uciec jeszcze dalej. Im dalej, tym lepiej… Nie odpowiedziałem, bo i cóż tu było do dodania. Dal- szą drogę pokonaliśmy w milczeniu. Darłówek odwiedzałem od lat każdego roku, alemimo to zawsze zaskakiwało mnie to, jak szybko zmieniało się to miasteczko. Każdego roku przybywało ulic, a na obrze- żach systematycznie wyrastały nowoczesne i duże wille. Miejscowość przedzielona rozsuwanym mostem na dwie, mniej więcej równe, części o tej porze roku sprawiała senne wrażenie. Odjechaliśmy dwa kilometry za miasto, skręciliśmy w leśną, prowadzącą nieco pod górę, drogę, by po kolejnych pięciuset metrach minąć nader imponu- jącą, kamienną łukową bramę i wjechać na dziedziniec. Tuż przede mną znajdował się kolisty wyżwirowany podjazd, który prowadził w prawo od bramy. Za nim wznosiła się czworokątna, piętrowa budowla, z oknami na parterze i piętrze, a na szczycie z wieżyczkami i blan- kami według najlepszych średniowiecznych wzorców.Ze wszystkich stron budowlę otaczał solidny, ponadtrzy- metrowy, metalowy parkan, do którego ze wszystkich stron przylegały równie wysokie tuje. Pomyślałem, iż w przeszłości podobne odczucia do moich musieli mieć go-
CO NAPRAWDĘWIEDZIAŁ„MASA”? 17 ście średniowiecznych fortec – brakowało jedynie fosy i zwodzonego mostu. – Jak odnajdujesz swój Darłówek? – zagadnął mój gospodarz. – W porządku, choć tej części, gdzie teraz jesteśmy, wcześniej nie znałem. Ale przecież nie zaprosiłeś mnie tutaj, by rozmawiać o zimowych urokach nadmorskiego miasteczka. – Racja. Rzeczywiście nie po to. Zaprosiłem cię tu, bo chciałem być daleko od tego bagna, podsłuchów i dziw- nych ludzi, o których nigdy nie wiadomo, dla kogo pra- cują. Latem panuje tu zgiełk i ruch, ale teraz jesteśmy tylko my dwaj. Wysiedliśmy z samochodu. Rozejrzałem się dookoła zastanawiając się, z jakich szalonych pobudek przysta- łem na propozycję mojego informatora. Podążyłem wskazaną przez nadkomisarza drogą. Po- deszliśmy do drzwi po kamiennych schodach. Gospodarz otworzył drzwi i znaleźliśmy się w obszernym pokoju w szczytowej części domu. Jedną ze ścian zajmował kil- kumetrowy regał, od podłogi po sufit wypełniony książ- kami. Przeciwległą ścianę zdobiły półki z setkamipamią- tek i rozmaitych akcesoriów ze wszystkich kontynentów. Okno szczytowe i stojąca obok kominka sofa oraz fotele stanowiły świetny punkt obserwacyjny z widokiem na położone w oddalimiasteczko…. I teraz, w takiej scenerii, mój rozmówca snuł swoją opowieść, która zdawała się być równie dramatyczna, jak odległa od zdroworozsądkowych realiów, a która do-
18 NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO piero co zdawała sięrozkręcać… Spojrzałem na gospodarza. Przy pewnej dozie do- brej woli ledwie dostrzegalny tik w lewym kąciku jego ust można by wziąć za uśmiech, choć nie było to takie pewne. Najwyraźniej dwadzieścia lat wścibiania nosa w cudze sprawy doprowadziło u niego do zaniku mięśni po- liczkowych. – Spałeś chociaż? – zagadnął nieoczekiwanie z auten- tyczną troską, a może tylko tak mi się wydawało. Potrząsnąłem głową. – Nie zmrużyłem oka. – Trochę szkoda, ale to nic. – A jednak tylko wydawa- ło mi się. Nadkomisarz starannie ukrył swe zatroskanie i odchrząknął cicho. – No cóż, Wojtku, może jeszcze odro- bina kontynuacji i dam ci odpocząć. Wracając do prze- rwanego wątku tajemniczej śmierci naszego dyrektora: sprawdziliśmy, że był jedną z najważniejszych postaci w wyłudzeniach dokonywanych przez „Pro Civili”. Ska- la tych wyłudzeń w normalnej sytuacji porażałaby, ale w przypadku „Pro Civili” okazało się, że to tylko wierz- chołek wierzchołka gry lodowej. Nasz dyrektor przed śmiercią dbał, by bank nie żądał przedkładania normalnie wymaganych dokumentów stanowiących zabezpieczenie kredytów, wraz ze składanymi wnioskami o wykup wie- rzytelności factoringowych nie było żadnych analiz wy- maganej dokumentacji finansowej, żadnego sprawdze- nia kondycji finansowej klientów, po prostu wielkie nic. A gdy już takie zabezpieczenie się pojawiało, bank nie potwierdzał istnienia przedmiotów przewłaszczenia przy ustanawianiu zabezpieczeń wierzytelności. Dyrektor po- dejmował też decyzje o zawarciu umów o wykup wie-
CONAPRAWDĘWIEDZIAŁ„MASA”? 19 rzytelności leasingowych z kilkudziesięcioma firmami, które z kierowanego przez niego oddziału banku wyłu- dziły łącznie ponad siedemdziesiąt dwa miliony złotych. Pieniędzy tych nigdy nie odzyskano…Podobnie stało się z Centrum Usług Przemysłowych Wojskowej Aka- demii Technicznej. Kierowany przez naszego dyrektora oddział banku zawarł umowę rachunku bankowego pod nazwą „CUP WAT”, która z kolei pozwoliła na wyłudze- nie stu trzynastu milionów złotych. I tu dochodzimy do niezwykle interesującej postaci – do człowieka nazywa- nego Igorem Kopylowem. Mówię „nazywanego”, bo to fałszywe nazwisko – sprawdziliśmy, że ktoś taki nigdy nie istniał. Podobnie zresztą jak kilka innych tożsamości, którymi się posługiwał… Czy masz pojęcie, że ten tajem- niczy człowiek, którego tożsamość, a nawet narodowość do końca pozostały zagadką, miał możliwość swobodne- go poruszania się po Wojskowej Akademii Technicznej i wchodzenia w zakres prac badawczych, jakie tam miały miejsce, łącznie z tymi objętymi tajemnicą państwową? Ponieważ nie przepadam za ludźmi, którzy lubią ba- wić się ze mną w kotka i myszkę, więc popatrzyłem na niego z kamienną miną i spytałem zwięźle. – A niby skąd u licha miałbym o tym wiedzieć? – Racja – zauważył. Przerwał, rozplótł dłonie, oparł łokcie o blat stołu i spojrzał na mnie ponad złączonymi czubkami palców obu rak. – Sprawdziliśmy, że nasz zamordowany dyrektor był częstym gościem w cypryjskiej posiadłości Igora Kopy- lowa – dodał cicho z westchnieniem. – Czy to wszystko?
20 NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO Być może nadkomisarz oczekiwał po mnie przebłysku intelektu, ale jeśli był rozczarowany moim pytaniem, to nie dał tego po sobie poznać. Za to w lewym kąciku jego ust znów pojawił się tik, coś jakby na kształt uśmiechu, a może tylko tak mi się wydawało. Nie podnosząc wzroku mruknął. – To na początek. Powinienem dodać, że w tym przy- padku chodzi nie tylko o defraudacje sięgające bajońskich sum, rzędu nawet miliardów złotych, z których uzyskane środki transferowano via Cypr do krajów byłego Związku Radzieckiego, głównie Rosji, ale także o kradzież infor- macji, które łatwo można wykorzystać do celów wojsko- wych. Aha, i jeszcze jedno: zmarły dyrektor IV Oddzia- łu Banku PKO BP był jedną z siedemnastu osób, które w taki czy inny sposób miały związek z działalnością, bądź próbą wyjaśnienia działalności Fundacji „Pro Ci- vili”, a które hm… skutecznie targnęły się na swoje ży- cie. Tak zginęli m.in. dobrzy znajomi dyrektora, Edward Kozłowski i Roman Puderecki. Ten ostatni dwukrotnie postrzelił się w brzuch, w tym raz z kilku metrów… Przy ostatnich słowach nadkomisarz obrzucił mnie szybkim spojrzeniem ciekaw mojej reakcji. Ale ja mil- czałem, analizując to, co usłyszałem. Rozumiałem aż za dobrze, że nadkomisarz nie ma zamiaru powiedzieć krót- ko i zwięźle, o co mu chodzi. Ale wiedziałem też, że gdy- bym poprosił go teraz o podwiezienie na dworzec, usły- szałbym pewnie, że samochód nie chce zapalić na mrozie. Mimo to postanowiłem skrócić to do minimum, z trudem hamując słowa, które cisnęły mi się na usta. W końcu z rezygnacją wzruszyłem ramionami.
CO NAPRAWDĘWIEDZIAŁ„MASA”? 21 – Wszystko macie wyłożone jak na talerzu. W tej sy- tuacji intryguje mnie pytanie: po co tutaj przyjechałem? – zagadnąłem. – Poprosiłem cię na tę „wycieczkę”, bo odstawiono nas od śledztwa, bez wątpienia najważniejszego i naj- dziwniejszego w całym moim życiu. Byliśmy blisko, ale ktoś trzymał rękę na pulsie… – Rozumiem, ale tak dokładnie czego ode mnie ocze- kujesz? Nadkomisarz przez krótką chwilę spoglądał na swoje dłonie, a później przełknął kilka łyków kawy, jak gdyby potrzebował przerwy, nim przejdzie do sedna. – Chciałbym, żebyś zrobił to samo, co przy „Masie”, tylko skuteczniej. Będzie łatwiej, bo akta „Masy” masz w małym palcu, a w tej historii Jarosław Sokołowski odgrywa bynajmniej niemarginalną rolę. Ale będzie też trudniej, bo poziom szamba jest tu dużo wyższy, najwyż- szy z możliwych. Przekonasz się o tym, jak przejrzysz akta… Nadkomisarz wstał i podszedł do okna. Uświadomi- łem sobie, że chyba nigdy w życiu nie widziałem go tak wzburzonego. Spoglądał gdzieś w dal w zamyśleniu, jak- by coś w sobie warzył czy wspominał. I ja także zanurzy- łem się w przeszłość Poznałem go dziesięć lat wcześniej, podczas jednego ze śledztw dziennikarskich, i od tamtej pory wielokrotnie zastanawiałem się nad moją dziwną przyjaźnią z nad- komisarzem, która była jakby przyciąganiem się przeci-
22 NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO wieństw. Mojej przyjaznej wylewności przeciwstawiał swoją wrodzoną rezerwę i małomówność. Do wszyst- kiego, co tak gorąco podziwiałem, do bałwochwalczego przestrzegania dyscypliny przez funkcjonariuszy policji, czuł niechęć. Być może wyrastała ona z jego wybuja- łej indywidualności, a być może z ukochania swobody i wielkiej praktyki, która nauczyła go, że życie potrafi pi- sać scenariusze, o których próżno by szukać zapisów w jakichkolwiek regulaminach. Buntował się więc przeciw- ko tysiącznym złośliwościom dyscypliny, przeciwko au- torytetowi i biurokratycznej głupocie policyjnych regu- laminów, które okazywały się całkowicie niepraktyczne w zderzeniu z twardą rzeczywistością. Już przed kilkoma laty, gdy oficerom Biura Przestępczości Zorganizowanej Komendy Głównej Policji kazano chronić słynnego hisz- pańskiego tenora, Jose Carrerasa, który podczas pobytu w Warszawie miał – w ramach castingu – dokonać wybo- ru polskiej współwykonawczyni do nagrania z nim płyty, nadkomisarz miał poważne podejrzenia, że współpraca z przełożonymi będzie raczej trudna. Fakt, że „casting” odbył się na tylnym siedzeniu samochodu i że oficerom policji powołanym do zwalczania najgroźniejszych prze- stępców przypadła rola milczących świadków tak ro- zumianego „przesłuchania” wybranki światowej sławy tenora, w poczuciu inspektora uwłaczał jego osobistej godności. I choć frustracja oficerów znalazła ujście w postaci wykonanych z ukrycia kilku intymnych zdjęć pol- skiej „gwiazdki” i hiszpańskiego wirtuoza, które później głośno w komendzie komentowano i „na wszelki wypa- dek” zabezpieczono, ale które nie trafiły do przestrzeni publicznej – nadkomisarz długo nie mógł wybaczyć prze-
CONAPRAWDĘWIEDZIAŁ „MASA”? 23 łożonym oddelegowania do tak podłego zadania. Pomimo antypatii do przełożonych – którzy często nie znali się na policyjnej robocie, za to zawsze chętnie wchodzili w alianse z politykami – a może właśnie dzięki niej i jesz- cze po trosze dzięki katolickiemu sumieniu, nadkomisarz został pierwszorzędnym oficerem. Nie zmienił tego fakt, że nie potrafił nauczyć się szacunku czy choćby tolerancji dla przełożonych. Stale złościło go, że przełożeni niejed- nokrotnie świadomie niszczyli to, do czego on sam et con- sortes dochodzili z narażeniem własnego życia. Tak jak w przypadku działalności Fundacji „Pro Civili”. I jak w przypadku zeznań „Masy”… * Wiedziałem, o czym nadkomisarz mówi. W 2003 roku, jako pierwszy dziennikarz, dotarłem i opublikowałem najbardziej tajne materiały dotyczące przestępczości zorganizowanej, tzw. „Akta Masy”, ze- znania najsłynniejszego świadka koronnego w Polsce, ujawniające kulisy powstania „mafii pruszkowskiej” i jej interesy na styku biznesu i polityki. W procesach szefów „Pruszkowa” nigdy nie podję- to wątków dotyczących powiązań gangsterów z biz- nesem i polityką. Bossowie „Pruszkowa”, którzy nie zginęli w zamachach, jak Andrzej Kolikowski „Per- shing”, lub nie popełnili „samobójstw” w niewyja- śnionych okolicznościach, jak Jeremiasz Barański „Baranina”, trafiali za kratki za typowe przestępstwa kryminalne. „Masa” szybko zorientował się, że prze-
24 NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO słuchujący go prokuratorzy nie byli zainteresowani wątkami politycznymi i biznesowymi jego zeznań, dla- tego szybko ich zaniechał i skupił się na „klimatach”, a nie mrocznych faktach. W efekcie prokuratorzy spisali zeznania najsłynniejszego świadka koronnego w Polsce w formie barwnej „opowieści”, prezentującej powstanie „mafii pruszkowskiej” jako dzieło przypadku, zapocząt- kowanego młodzieńczymi wybrykami mieszkańców pod- warszawskich miejscowości. Opowieść Jarosława Soko- łowskiego prokuratura wykorzystała wybiórczo. Skupiła się jedynie na kryminalnych wątkach zeznań „Masy”, nie interesując się wątkami najbardziej istotnymi, politycz- nymi, jednoznacznie wskazującymi, że prawdziwa ma- fia jest tam, gdzie z interesami zwyczajnych gangsterów krzyżują się interesy polityków, biznesmenów i służb spe- cjalnych. Wszystkie te interesy członkowie „Pruszkowa” prowadzili w porozumieniu i za pozwoleniem „ludzi na wysokich stołkach”, wywodzących się ze służb specjal- nych PRL, prawdziwych szefów mafii, których nazwiska – w przeciwieństwie do nazwisk członków „Pruszkowa” – nigdy nie przebiły się na pierwsze strony gazet. Moje zainteresowania zaczynały się tymczasem tam, gdzie kończyło się śledztwo prokuratorów. „Solą” mafii byli bowiem nie „chłopcy z ferajny”, ale ich mocodawcy. Nie trzeba było szukać głęboko, by znaleźć tych ostatnich. To nie wolny rynek i demokracja sprawiły, że w III RP nagle pojawiła się przestępczość zorganizowana. Ta ist- niała bowiem i w PRL, a wysocy funkcjonariusze poli- cji i oficerowie służb specjalnych byli jej inspiratorami. Nie było dziełem przypadku, że najgroźniejszymi pol- skimi przestępcami zostali Jeremiasz Barański „Barani-