NAWAŁNICA
Legacy of the Force: Tempest
TROY DENNING
Przekład
Aleksandra Jagiełowicz
Connie i Markowi
dobrym przyjaciołom, mieszkającym w bardzo odległym mieście
BOHATEROWIE POWIEŚCI
Allana Chume'a - dziedziczka tronu hapańskiego (kobieta)
Alema Rar - rycerz Jedi (Twi'lekianka)
Ben Skywalker - młody członek SGS (mężczyzna)
C-3PO - robot protokolarny
Dur Gejjen - premier Pięciu Światów i prezydent Korelii (mężczyzna)
Han Solo - kapitan „Sokoła Millenium" (mężczyzna)
Jacen Solo - rycerz Jedi (mężczyzna)
Jagged Fel - łowca nagród (mężczyzna)
Jaina Solo - rycerz Jedi (kobieta)
Lady Galney - szambelan (kobieta)
Lalu Morwan - dawny lekarz pokładowy (kobieta)
Leia Organa Solo - rycerz Jedi (kobieta)
Luke Skywalker - mistrz Jedi (mężczyzna)
Lumiya - Ciemna Jedi (kobieta)
Mara Jade Skywalker - mistrz Jedi (kobieta)
Nashtah - zabójczyni (rasy humanoidalnej/nieznanej)
Nek Bwua'tu - admirał Galaktycznego Sojuszu (Bothanin)
R2-D2 - robot astromechaniczny
Tenel Ka - królowa matka Hapan (kobieta)
Zekk - rycerz Jedi (mężczyzna)
PROLOG
Obiekt jej pragnień szedł po drugiej stronie podniebnej alejki, wzdłuż chodnika dla
pieszych tak zarośniętego pnączami i koralem yorik, że nawet bandy rzezimieszków
wędrowały tędy gęsiego.
Był o dwa poziomy pod nią i dziesięć metrów z przodu. Zatrzymywał się co chwila,
przyglądając się membranom drzwiowym i zaglądając w okna pokrytych skorupą koralu
budynków. Potem zatrzyma się w półmroku, sam, z pustymi rękami, jakby Jedi nie musieli
się obawiać zagrożeń w dolnych partiach miasta... jakby to on panował nad pogrążonymi w
półmroku głębinami tam, gdzie Coruscant zmienił się w Yuuzhan'tar.
Jacen Solo był arogancki jak zwykle - ale tym razem poniesie porażkę.
Kąt uderzenia był idealny, wręcz zbyt idealny. Jeśli teraz uderzy, Jacen będzie martwy,
zanim jeszcze dotknie chodnika. Jeśli nawet rabusie ciał nie wyrzucą zwłok na podniebny
szlak, jedynym śladem zamachu na jego życie będzie maleńki kolec u nasady szyi i ślad
trucizny w systemie nerwowym. Nikt się nie dowie, że ta śmierć to egzekucja... nawet Jacen.
Ale Alema Rar chciała, żeby o tym wiedział. Musiała zobaczyć szok i zrozumienie w
oczach Jacena, kiedy będzie padał, poczuć strach, płonący w Mocy, kiedy jego serce będzie
się kurczyło w nieruchomy mięsień. Chciała trzymać go konającego w ramionach, wyssać mu
ostatni oddech z warg, słyszeć, jak jego ojciec miota przekleństwa, a matka wyje z rozpaczy.
Tego ostatniego Alema pragnęła bardziej niż czegokolwiek innego.
Wiele lat spędziła na analizowaniu, co mogłaby zabrać Leii Solo, aby zemścić się za
to, co tamta odebrała jej. Większą część stopy? To byłaby uczciwa wymiana za pół stopy,
które Leia odcięła jej na Tonupe. Oczy i uszy księżniczki wystarczyłyby jako rekompensata
za lekku, które Leia odcięła jej na pokładzie „Admirała Ackbara". Ale co z tym olbrzymim,
potwornym pająkiem, którego Leia nakarmiła Alemą w tenupiańskiej dżungli? Jak można by
się zrewanżować za to jedno?
Nie chodziło przecież o zemstę ani o okrucieństwo. Chodziło o równowagę. Pająk
omal nie zabił Alemy; chcąc przegryźć ją na pół, pozostawił na jej smukłym ciele tancerki
gruzły białych blizn, które oszpeciły ją i zniekształciły. Teraz jedynie Rodianin mógłby jej
pożądać. Alema pragnęła, aby Lea doznała czegoś podobnego..., czegoś, co zniszczyłoby ją
do głębi. Tak właśnie czynią Jedi: służą Równowadze.
A pierwszą ofiarą, jaką postanowiła złożyć Alema, był Jacen, który szedł właśnie
chodnikiem w kierunku przecznicy. Od dawna marzyła o tym, jak go dopadnie, już od dnia,
kiedy - tajemniczy i potężny - powrócił ze swojej pięcioletniej wyprawy w poszukiwaniu
Mocy. Wreszcie teraz będzie go miała - może nie tak, jak kiedyś sobie wyobrażała, ale go
dostanie.
Bojąc się stracić ofiarę z oczu, podążyła ku najbliższej kładce dla pieszych.
Znajdowała się o pięćdziesiąt metrów od niej, ale nie mogła zaryzykować skoku
wspomaganego Mocą przez szlak, kiedy już Jacen minie zakręt. Okolica aż roiła się od
Dzikich - zdegenerowanych niedobitków inwazji Yuuzhan Vongów, którzy wciąż wiedli
prymitywną egzystencję głęboko w dolnych poziomach miasta. Gdyby zobaczyli, że Alema
robi coś tak niezwykłego, z pewnością Jacen wyczułby ich zdumienie.
Im bardziej Alema zbliżała się do kładki, tym silniejsze było mrowienie w kikucie jej
uciętego lekku. Przystanęła, a potem wśliznęła się w cień tak głęboko, jak tylko pozwolił na
to koral. Stała nieruchomo, wsłuchując się w pomrukiwanie Dzikich za membranami ich
domostw. Nie wyczuła zagrożenia, więc rozciągnęła swoją świadomość w Mocy o kilka
metrów dalej, odkrywając za plecami dwie bardzo zdenerwowane obecności.
Obejrzała się i napotkała wzrok dwóch par oczu. Należały do młodych istot ludzkich
przycupniętych nisko. Istoty ukrywały się w głębi chodnika, w zacienionej klatce schodowej
tak obrośniętej koralem yorik, że Alema nie zauważyła jej wcześniej.
Dopadła ich poprzez Moc. Krzyknęli z przerażenia i chwycili się ściany, raniąc sobie
dłonie o koral, starając się nie dopuścić, aby wywlokła ich na światło dzienne. Mieli wąskie
brwi i małe, perkate nosy - widać było, że są braćmi. Alema uniosła górną wargę w
złośliwym półuśmieszku, rozkoszując się uczuciem potęgi, jakie wypełniło jej żyły, kiedy
zaskoczenie dwójki dzieciaków przerodziło się w strach.
- Co dla nas planowaliście? - Alema zawsze mówiła o sobie w liczbie mnogiej.
Nabrała tego zwyczaju, odkąd stała się killickim Dwumyślnym i nie miała najmniejszego
zamiaru go tracić. Gdyby użyła liczby pojedynczej, przyznałaby tym samym, że jej gniazdo
przestało istnieć - że Jacen, Lulce i cała reszta Jedi zniszczyli Gorogów. A to nie mogło być
prawdą, jak długo żyła Alema.
- Rabunek? Morderstwo? Okaleczenie?
Bracia pokręcili głowami i otworzyli usta, ale nic nie powiedzieli. Może przeraziło ich
zniekształcone ciało Alemy?
- Gapicie się na mnie - zauważyła, przyszpilając ich Mocą do ściany. - To brzydko.
- Puść nas! - przemówił starszy. Miał szczupłą twarz i cień zarostu nad górną wargą.
Pewnie niedawno wkroczył w ludzki okres dojrzewania. - Nic nie chcieliśmy zrobić. Po
prostu...
Jego spojrzenie ześliznęło się z twarzy Alemy i spoczęło na kikucie lekku zwisającym
jej na ramię, ale tylko na chwilę. Alema zastąpiła dawne prowokacyjne stroje tradycyjnymi
szatami Jedi, ale nawet ten luźny ubiór nie był w stanie ukryć jej kalectwa - nienaturalnie
skręconego ciała i obumarłego ramienia, zwisającego u boku.
- Co, po prostu? - zapytała. W gniewie przyciskała obu chłopców do ściany tak mocno,
że z trudem chwytali oddech. - Mów. Powiedz nam.
Odpowiedział młodszy z braci:
- Po prostu... - skinął głową w kierunku miecza świetlnego zwisającego u jej pasa - ...
jesteś Jedi!
Alema uśmiechnęła się zimno.
- Cwaniak z ciebie, co? Udajesz, że nigdy przedtem nie widziałeś rycerza Jedi. -
Spojrzała w dół, na chodnik, gdzie pokryty sękatymi łuskami radank zapędził właśnie
wrzeszczącego Falleena w kłąb szablopnączy, po czym znów zmierzyła wzrokiem chłopca. -
Ale my mamy Moc. Wiemy, na co patrzyliście.
Pozwoliła starszemu z braci upaść na chodnik, wyciągnęła rękę w kierunku radanka i
Mocą posłała młodszego w szablopnącza obok Falleena. Zaskoczony radank wspiął się na
tylne łapy i chłoszcząc powietrze obnażonymi szponami przednich, wyciągnął długą trąbkę i
zaczął obwąchiwać nową ofiarę. Chłopak z płaczem wzywał pomocy.
Alema obejrzała się na starszego chłopca, który powoli pełznął w stronę brata, i
skinęła dłonią.
- Idź, idź - zaśmiała się złośliwie. - Kiedy radank z wami skończy, będziecie wiedzieć,
jak my się czujemy.
Oczy chłopca rozszerzyły się lękiem, ale wyciągnął z rękawa kawałek zaostrzonej
durastali i pobiegł bratu na pomoc. Alema odwróciła się znów w stronę kładki. Słysząc za
plecami warczenie, krzyki i odgłosy walki, pozwoliła sobie na uśmieszek satysfakcji. Chłopcy
drwili z jej kalectwa, więc sami zostaną okaleczeni. Równowaga została zachowana.
Ruszyła dalej chodnikiem, aż doszła do kładki. Kikut jej lekku znów zaczął mrowić.
Alema zastanawiała się, czy ktoś jej nie śledzi. Wydawało się, że Jacen był sam, kiedy
opuszczał swój apartament, ale - jako dowódca Straży Galaktycznego Sojuszu - na pewno
wiedział, że musi się liczyć z napaścią. Niewykluczone, że jego młody uczeń, Ben Skywalker,
szedł w ślad za nim dla ochrony.
Alema łagodnie rozszerzyła świadomość w Mocy na cienie za jej plecami, szukając
tego błysku czystej, jasnej siły, który zawsze zdradzał obecność w Mocy młodych rycerzy
Jedi. Nie poczuła nic, więc uznała, że przyczyną jej niepokoju był uliczny gang łobuzów,
rozrabiający niedaleko. Zajęli środek kładki i na przemian próbowali wypchnąć przez poręcz
gamorreańską samicę. Kiedy Alema zbliżyła się do nich, rozstawili się na całą szerokość,
drwiąc otwarcie z jej okaleczeń. Wszyscy byli młodzi; wyróżniały ich białe pasy na różnych
częściach plastoidowych zbroi.
- Patrzcie, co za dziwadło! - parsknął przywódca, mierząc wzrokiem czarne szaty
Alemy. Był dryblasem z trzydniowym zarostem i paskudnie opuchniętym policzkiem. - Jakiś
gatunek Jedi czy co?
- Nie mamy czasu - warknęła Alema. - Wracajcie do zabawy z waszą Gamorreanką. -
Machnęła dłonią, dotykając Mocą jego umysłu. - Może będzie ciekawiej, jeśli pozwolicie,
aby to ona was zepchnęła.
Spuchnięty Policzek zmarszczył brwi i spojrzał na kolegów.
- Ona nie ma dla nas czasu - skomentował i ruszył w kierunku Gamorreanki, która
kuśtykała do brzegu tak szybko, jak zdołały unieść ją kolcowate nogi. - Brać ją! Spróbujemy
czegoś nowego!
Członkowie bandy odwrócili się i zgodnie pobiegli w drugą stronę. Alema poszła za
nimi. Dogoniła ich w momencie, kiedy stojąc wokół Gamorreanki, sprzeczali się, którego
pierwszego ma zrzucić z kładki. Alema minęła ich z uśmiechem. Równowaga, ot co.
Kiedy dotarła na drugą stronę, Jacena nie było w zasięgu wzroku. Albo okrążył
budynek, albo wszedł do środka w czasie, kiedy Alema zabawiała się z łobuzami. Wyjęła
miecz i ruszyła dalej, spodziewając się, że za chwilę wyczuje ostrze wbijające się w żebra,
może tuż przed tym, jak Jacen je włączy.
Jedynym zagrożeniem, jakie spotkała na swojej drodze, było jednak żerujące stado
skratów, które natychmiast znikło z jej pola widzenia w kłębowisku szablopnączy. Zdziwili ją
jednak Dzicy, którzy pojawili się grupami i następnie znikali w membranie drzwiowej na
rogu budynku. Należeli do różnych gatunków - Bithowie, Bothanie, Ho'Dinowie - ale
wszyscy wlekli szczątki martwych zwierząt: jastrzębionietoperzy, ślimaków granitowych, a
nawet kilka pokrytych śluzem yanskaków. Raz pojawił się nawet Chevin, ściskający w
potężnych szponach kształt, który wyglądał jak martwy Ewok. Prawdopodobnie wszyscy oni
po prostu wracali do domu z łowów, ale kiedy Alema mijała to wejście, wolała trzymać miecz
świetlny w pogotowiu.
Nikt jednak nie skoczył, aby ją zaatakować, choć wyczuła trzy obecności w Mocy po
drugiej stronie membrany. Nie zawracała sobie głowy sprawdzaniem: gdyby to Jacen czaił się
za drzwiami, nie wyczułaby go. Zamieniła tylko miecz świetlny na krótką dmuchawkę i
zainstalowała w niej niewielkie, stożkowate ostrze, wydobyte ze schowka w pasie. Miała
jeszcze osiem takich - po jednym dla każdego Solo i Skywalkera, plus dwa dodatkowe.
Wszystkie były wykonane z żądła i worka jadowego śmiercionośnej tenupiańskiej osy.
Trucizna działała szybko - przynajmniej na stworzenia wielkości człowieka - ale co
ważniejsze, była pewna. Mobilizowała białe ciałka krwi jak przy zwalczaniu infekcji, łącząc
je w małe źródła toksyn. W ciągu kilku chwil od wniknięcia ostrza w ciało ofiary wszystkie
organy ofiary były zaatakowane, a po paru minutach jej systemy życiowe zaczynały
obumierać. Jacen będzie żył wystarczająco długo, żeby Alema zdążyła się ujawnić; może
jednak umrzeć, zanim się zorientuje, że techniki neutralizacji trucizn Jedi mu nie pomogą.
Alema uniosła dmuchawkę do warg i przeszła za róg, a całe jej ciało aż drżało słodkim
dreszczem żądzy krwi.
Jacen jednak najwyraźniej postanowił ją rozczarować. Chodnik był pusty i ciemny, w
zasięgu wzroku ani śladu istoty rozumnej. Alema uznała, że została zwabiona w pułapkę,
więc zawróciła. Zrobiła głęboki wdech, aby móc błyskawicznie wystrzelić śmiercionośny grot
w napastnika.
Ale to nie była pułapka. Chodnik za rogiem był również pusty i jedynym zagrożeniem,
jakie wyczuwała Alema, było to słabe mrowienie, które wyczuwała od chwili wejścia na
kładkę. Czyżby Solo ukrywał się przed nią?
Poczuła, że ogarnia ją gniew. To przez te dzieciaki. Zmusiły ją, by je skrzywdziła, a
Jacen był bardzo wrażliwy na takie zjawiska. Przeklinała braci, że straciła przez nich kontrolę
i zburzyła cały plan. Będą musieli za to zapłacić - ale później. Teraz trzeba ruszać za
Jacenem. Trucizna, którą nasycono ostrze, straci skuteczność przed upływem godziny.
Alema zawróciła do drzwi, które dopiero co minęła, tych, w których znikali wszyscy
Dzicy ze swoimi zdobyczami. Ciemne wejście, otoczone pierścieniem korala yorik,
wydawało się prowadzić raczej do jaskini niż do mieszkania. Przycisnęła punkt na framudze i
membrana się rozsunęła. Naprzeciw niej stał zadzierzysty Nikto o pokrytej łuskami zielonej
twarzy, z pierścieniem małych rożków wokół oczu. Jedną dłoń trzymał w kieszeni brudnej
kurtki; pewnie miał tam miotacz. Alema wyczuwała jeszcze dwóch strażników, ukrytych za
jej plecami po obu stronach drzwi.
Nikto przyglądał jej się przez chwilę, po czym syknął:
- Pomyliłaś drrrrzwi, pani. Nie ma tu nic ciekawego dla ciebie.
Alema już miała sięgnąć Mocą ku strażnikowi, ale się powstrzymała. Jej zmysł
zagrożenia odezwał się tak silnie, że pozostałe lekku również zaczęło mrowić. Wycelowała
dmuchawkę w Nikto i - używając Mocy, aby upewnić się, że posłucha - poleciła:
- Czekaj.
Wyraz oczu Nikto z groźnego zmienił się w zaskoczony, a potem uległy. Teraz Alema
mogła rozszerzyć świadomość w Mocy we wszystkie strony.
Ku swojemu zdumieniu dotknęła czyjejś lodowatej obecności, mrocznej i pełnej
goryczy. Ktoś się ukrywał w głębi chodnika obok kładki. Kiedy jednak obejrzała się w tamtą
stronę, ujrzała jedynie uliczników, ryczących radośnie na widok Gamorreanki, która
brzuchem przypierała ich przywódcę do poręczy.
Ta obecność nie należała do żadnego z nich. Była o wiele za silna w Mocy, zbyt
skoncentrowana... a po chwili nagle znikła, a groźne mrowienie w lekku ulotniło się równie
szybko, jak się pojawiło.
Alema przez kilka chwil obserwowała chodnik, usiłując zdecydować, co właściwie
wyczuła. Ktoś z całą pewnością ją śledził, ale raczej nie mógł to być Jacen. Po pierwsze, nie
byłby tak niefrasobliwy, aby pozwolił się jej odkryć; po drugie, Jacen, jakiego pamiętała, nie
miał w sobie goryczy: był poważny, aż posępny, ale również pełen poświęcenia i szczery.
A zatem kto ją śledzi? Na pewno nie Ben, zbyt młody na tyle goryczy. I nie Jaina.
Miała zbyt ognisty temperament, żeby w Mocy emanować chłodem. Poza tym ta istota
sprawiała wrażenie mrocznej... a przecież nikt z ciemnej strony nie mógłby pilnować Jacena.
Więc kto?
Przyszło jej nagle coś do głowy. Może to nie ona była śledzona, tylko Jacen?
Czyżby ktoś próbował sprzątnąć jej ofiarę sprzed nosa?
Alema odwróciła się do Nikto, gestem dmuchawy wskazując przestrzeń za jego
plecami.
- Czy Jacen Solo tu wchodził?
- Jacen Solo? - Nikto pokręcił głową. - Nie znam żadnego Solo.
- Daj spokój. - Alema użyła Mocy, aby wyciągnąć Nikto na chodnik. - Nowe holo
docierają nawet tutaj, a co trzeci raport dotyczy właśnie jego. Przecież to dowódca Straży
Galaktycznego Sojuszu, wyzwoliciel Coruscant.
- A po co ktoś taki miałby tu wchodzić? - Nikto starał się udawać szczerość, ale Alema
wyczuwała jego kłamstwo jako subtelne drżenie w Mocy. - W środku nie ma nikogo oprócz
domowników...
- Jak śmiesz mnie okłamywać? - Alema użyła Mocy, aby okaleczonym ramieniem
chwycić go za gardło. - Okłamywać Jedi?
Wciąż przywołując Moc, podniosła strażnika w górę i ściskała tak długo, aż rozległ się
błogi odgłos łamanych chrząstek. Usta Nikto się otworzyły, a z gardła dobył się okropny
bulgot. Alema trzymała go, dopóki oczy nie uciekły mu w tył głowy, a nogi przestały
wierzgać. Dopiero kiedy poczuła, że pozostali dwaj strażnicy podchodzą do drzwi, rzuciła
ciało na balkon i się odwróciła. Zobaczyła przed sobą dwóch Quarrenów o porośniętych
mackami twarzach, którzy celowali w nią ze starych miotaczy typu E-11.
Machnęła dmuchawą, używając Mocy, aby odsunąć ich broń na bok, po czym dotknęła
ich umysłów w poszukiwaniu zwątpienia, które powinno znajdować się na wierzchu - lęku, że
nie zdołają jej zatrzymać, że zaraz zginą.
- Nie musicie umierać - przemówiła do nich szeptem podszytym Mocą, tak cichym i
kuszącym, że brzmiał bardziej jak przekaz myślowy. - Nie musicie mnie powstrzymywać.
Strażnicy rozstąpili się i Alema, przekraczając przez ciało konającego Nikto, weszła w
głąb korytarza.
- Nikt tędy nie przechodził - mruknęła do siebie.
Mijając Quarrenów, zauważyła, że jeden z nich miał tylko trzy macki twarzowe.
Paciorkowate oczy strażników znów popatrzyły na nią, a archaiczne miotacze E-11
skierowały się w jej stronę.
- Nie musicie umierać - powtórzyła Alema i odepchnęła lufy broni na bok. - W ogóle
mnie nie widzicie.
Oczy Quarrenów znów zaszły mgłą i odwrócili się od drzwi. Kiedy Alema,
bezpieczna, znalazła się w środku, spojrzała na nich.
- Poznaliśmy się, prawda? - przemówiła szeptem Mocy. - Rozmawialiśmy jakiś czas.
Quarrenowie zmienili postawę, otwierając Alemie przejście, po czym lekko skierowali
głowy w jej stronę.
Teraz Alema przemówiła zwykłym głosem:
- Jak sądzicie, dokąd on poszedł?
Trzy Macki spojrzał na nią.
- Kto? Solo? - spytał.
Alema skinęła głową.
- A jak myślisz, dokąd? - burknął Trzy Macki. - Żeby spotkać się z Tym, oczywiście.
- Z Tym? - Alema spędziła wystarczająco dużo czasu w podziemiach Coruscant, żeby
nie wiedzieć, że wszelkie nielegalne przedsięwzięcia określano bardzo ogólnikowo. Czyżby
Jacen miał jakieś tajemne skłonności: ukrywane uzależnienie, którego nabrał w niewoli i nie
mógł się go pozbyć? Spojrzała znów na Quarrena.
- O czym ty mówisz? Melina narkotykowa? Śmiertelne gry?
Teraz drugi Quarren zwrócił na nią wzrok, a jego macki wyprostowały się, co było
odpowiednikiem ludzkiego zmarszczenia czoła.
- Czy to ma być żart? Jest tutaj z tego samego powodu, co wszyscy. Chce zobaczyć się
z Tym. Ze swoim przyjacielem.
- Z przyjacielem? No jasne.
Alema wiedziała, jakich „przyjaciół" mężczyźni ukrywali w miejscach takich jak to...
w anonimowych czeluściach dolnych rejonów miasta. Widocznie pobyt Jacena u Yuuzhan
Vongów zdemoralizował go bardziej, niż sądziła. Wskazała dmuchawą powalonego Nikto i
znów przemówiła szeptem Mocy:
- Waszego towarzysza zaatakował jakiś intruz - powiedziała. - Widzieliście, jak go
zabijał, a wkrótce może wejść do środka.
- Żeby zabić To? - jęknął drugi z Quarrenów.
- Tak, żeby zabić To - zgodziła się Alema. - Musisz go powstrzymać przed
wtargnięciem.
Trzy Macki wcisnął punkt zamykający wejście, po czym obaj Quarrenowie
wycelowali miotacze w sam środek membrany.
- Bardzo dobrze - pochwaliła Alema.
Odwróciła się od drzwi, pewna, że Quarrenowie już o niej zapomnieli. Podczas pobytu
Alemy u Killików królowa gniazda - Ciemna Jedi imieniem Lobi Pio - nauczyła ją stwarzać
ulotną obecność w Mocy. Kiedy Alema znikała z czyjegoś pola widzenia, znikała również z
pamięci.
Minęła hol i wkroczyła w sieć krętych, tunelowatych korytarzy, oświetlonych
bioluminescencyjnymi porostami, typowymi dla przemienionych przez Yuuzhan Vongów
budynków. Wybrała najszerszy, najbardziej wydeptany korytarz i ruszyła raźno przed siebie.
Musiała się spieszyć, jeśli to ona miała zabić Jacena. Ktokolwiek szedł za nią, nie pozwoli się
Quarrenom zatrzymać na długo.
Powietrze było coraz bardziej gorące i stęchłe, a po podłodze toczyły się lekkie kłębki,
cuchnące amoniakiem i siarką. Alema zmarszczyła nos. Dziwne miejsce rozrywki, pomyślała.
Sama nigdy nie stosowała tak ostrych narkotyków. Ten smród wystarczy, aby odurzyć
rankora w rui.
Dotarła do krótkiego bocznego korytarza, kiedy z holu dobiegł odległy wizg miotaczy
laserowych - strażnicy najwyraźniej otwarli ogień do jej tajemniczego prześladowcy. Alema
zajrzała w korytarzyk i zauważyła, że kończy się on czymś na kształt jaskini rozkoszy
Kala'uun: centralną salką otoczoną wieloma dyskretnymi pokoikami. Czy tam znajdzie Jacena
i jego „przyjaciela"?
W holu rozległa się dziwna sekwencja syków i trzasków; ogień miotaczy ucichł
równie szybko, jak się pojawił. Sądząc z odgłosów, ktokolwiek podążał za Alemą,
wykorzystywał technikę podobną do mieczy świetlnych - i umiał to robić. Quarrenowie
zapewnili jej ochronę znacznie krócej, niż oczekiwała.
Ale dokąd poszedł Jacen? Czy do jaskini rozkoszy, czy dalej w głąb budynku?
Szukanie go poprzez Moc niewiele pomoże, a może skończyć się katastrofą. Jeśli nawet nie
ukrywa swojej obecności, to poczuje, że Alema go szuka. A w bezpośrednim starciu ona na
pewno go nie pokona... z tym bezużytecznym ramieniem i połową stopy.
Na szczęście Alema znała mężczyzn. Wiedziała, że mężczyźni - zwłaszcza tacy, co
oddawali się tajemnym uciechom w takich miejscach - nie lubili czekać na przyjemności.
Weszła w boczny korytarz i ze zdumieniem stwierdziła, że nie ma tu sprzedawców
narkotyków ani dziewczynek. Nie zauważyła nawet miejsca, gdzie można by się napić, jeśli
nie liczyć łagodnie szemrzącej pośrodku sali fontanny i odświeżacza ukrytego we wnęce.
Drzwi wokół były w większości otwarte, ukazując niewielkie pokoiki z łóżkami, basenami do
składania jaj lub zwykłymi materacami.
Część pomieszczeń była jednak zamknięta i Alema wyczuwała w ich wnętrzu żywe
istoty. Podeszła do pierwszych drzwi i, trzymając dmuchawę w gotowości do strzału,
wcisnęła punkt we framudze. Membrana rozsunęła się i odsłoniła parę Jenetów zwiniętych na
poduszkach leżących na podłodze; łapy podwinęły pod siebie, a ryjki miały opuszczone.
Żaden nie otworzył oczu, nawet kiedy Alema jęknęła z niedowierzaniem.
Nigdzie nie zauważyła fajek ani nargili, ani śladu afrodyzjaków, nawet pustego kufla
po ale. Spali - po prostu spali.
Alema poszła dalej, otwierając kolejne drzwi. Znalazła samotnego Durosjanina, a
potem trójkę Chadra-Fanów - i wszyscy spali. Widocznie trafiła na kwatery dla obsługi.
Zaklęła pod nosem. Co za idiota lokuje swoich pracowników od frontu?
Wycofała się znowu do głównego korytarza i nagle ujrzała na ścianie cień swojego
prześladowcy. Odskoczyła, żeby jej nie zauważył, i stłumiła starannie swoją obecność w
Mocy. Ostrożnie wyjrzała zza rogu i zobaczyła szczupłą kobietę w szkarłatnej szacie.
Już nie najmłodsza, miała rude włosy i wąski nos. Dolną część twarzy ukrywała pod
czarnym szalem. W jednej ręce trzymała zwój skórzanych rzemieni nabijanych metalem,
przymocowanych do czegoś, co wyglądało jak rękojeść miecza świetlnego.
Alema była tak wstrząśnięta, że mało brakowało, a jej uczucia przeniknęłyby w Moc.
W Akademii Jedi na Yavinie 4 poznała historię agentki imperialnej o nazwisku Shira Brie.
Dowiedziała się, jak Brie próbowała zdyskredytować Luke'a w oczach towarzyszy, a wreszcie
została zestrzelona i cudem uniknęła śmierci; jak Darth Vader poddał ją rehabilitacji,
przerabiając na maszynę podobną jemu samemu, a potem wyszkolił ją na Sitha, jak
skonstruowała swój świetlny bicz i powróciła, aby nękać Luke'a Skywalkera jako Lumiya,
Lady Sith.
Czyżby Lumiya powróciła?
Alema nie miała wątpliwości. Pasowały i wiek, i wygląd; kobieta zasłaniała dolną
część twarzy pod takim samym szalem, jaki nosiła Lumiya, aby ukryć blizny. No i miała przy
sobie pejcz świetlny - broń niezwykłą w epoce nowoczesnych Jedi.
I polowała na Jacena Solo.
Alema wycofała się za róg. Miała zamęt w głowie, kiedy próbowała zanalizować
wszystkie implikacje tego faktu. Z przeczytanych źródeł wiedziała, że Lumiya nienawidziła
Skywalkerów i Solo prawie równie mocno, jak sama Alema, więc należało się spodziewać, że
łączy je wspólny cel - zniszczyć klan Solo-Skywalker. Alema nie mogła jednak pozwolić, aby
Lumiya wyręczyła ją w wymierzeniu kary. Jeśli ma służyć Równowadze, Alema musi sama
zniszczyć swoją ofiarę.
Nabrała powietrza w płuca, uniosła dmuchawę do ust i wyskoczyła zza rogu, aby
zaatakować.
Korytarz był pusty.
Cofnęła się. Mogła się spodziewać, że Lumiya za chwilę zaatakuje pod osłoną Mocy...
albo spadnie na nią z sufitu.
Ale nic się nie stało. Alema odeszła od drzwi, a Lumiya nadal się nie pokazywała.
Alema rozpostarła świadomość w Mocy, szukając mrocznej obecności Ciemnej Lady.
Nic.
Ostrożnie wyjrzała zza węgła, ale oczekiwany atak nie nastąpił. Rozejrzała się wokół,
szukając niezwykłych cieni lub mrocznych miejsc, gdzie Lumiya mogłaby się ukrywać.
Kiedy nadal nic się nie działo, ruszyła przed siebie, aż dotarła do głównego korytarza, gdzie
powtórzyła manewr.
Lumiya znikła równie szybko, jak się pojawiła.
Zdezorientowana Alema zadrżała. Zaczynała wątpić, czy w ogóle widziała Lumiyę.
Może to była jakaś wizja w Mocy... a może wróciła gorączka. Kiedyś, pod koniec pierwszego
roku wygnania w tenupiańskiej dżungli, spędziła kilka dni, zwiedzając świątynie Massassów
na Yavinie 4 wraz ze swoją nieżyjącą już siostrą Numą - a kiedy gorączka wreszcie spadła,
ocknęła się na wysokiej górze.
Równie prawdopodobne wydawało się też inne wyjaśnienie - że Lumiya podążyła za
Jacenem.
Alema zaczęła biec, z każdym krokiem coraz bardziej przekonana, że Lumiya
sprzątnie jej ofiarę sprzed nosa. Teraz już nie starała się poruszać cicho; nawet nie zwracała
uwagi na to, którędy biegnie, byle dalej w głąb budynku, w coraz większy żar i stęchliznę, i
ten ohydny smród amoniaku i siarki.
Dwa razy wpadła na oślep na zaskoczonych Dzikich; dwa razy musiała zabić za próbę
wprowadzenia w błąd, zanim wreszcie któryś wskazał jej drogę do Tego. Raz usłyszała grupę
ciężkozbrojnych Dzikich, wędrujących w górę tej samej rampy, po której właśnie schodziła.
Przywarła do ściany pomiędzy dwoma płatami świecących porostów i okryła się cieniem
Mocy, obserwując, jak przebiegali obok w poszukiwaniu intruza.
Wreszcie odór amoniaku i siarki stał się prawie nie do zniesienia. Alema usłyszała
dziwne pluski i bulgotania. Wyszła na niewielki balkon i stwierdziła, że ma pod sobą głęboką
studnię pełną żółtawej mgły. Nie wyglądało to na jaskinię rozkoszy, jaką spodziewała się
ujrzeć. Przeszła na druga stronę balkonu. Jak zwykle u Yuuzhan Vongów, balkon nie miał
poręczy ani żadnych zabezpieczeń. Podłoga z koralu yorik po prostu kończyła się nad
dwudziestometrową przepaścią wypełnioną parującą zawartością.
Z głębi bajora nieustannie wydobywał się strumień bąbelków; kiedy pękały, znaczyły
powierzchnię szkarłatnymi i żółtymi rozbłyskami. Ściany poznaczone były łatami
bioluminescencyjnego mchu, ledwie widocznego przez gęstą mgłę. Wyżej też były balkony o
zaokrąglonym kształcie, otulone mgłą. Na niektórych widać było sylwetki Dzikich, zajętych
wrzucaniem martwych zwierząt - a nawet nieżywych dwunożnych - do bajora pod nimi. Po
plusku następowało ciche bulgotanie; widocznie ciała były zbyt ciężkie, żeby unosić się w
szlamie.
Alema zmarszczyła brwi, niepewna, co ma przed sobą. W ponurych wnętrznościach
Coruscant, zwłaszcza w tej części, która wciąż jeszcze była Yuuznah'tar, martwe zwierzęta
pożerali Dzicy lub inne ścierwojady, zanim jeszcze mięso uległo zepsuciu. A zatem bajoro nie
mogło być swego rodzaju wysypiskiem. Widocznie Dzicy odżywiali w nim coś - coś, czym
Jacen również był zainteresowany.
Alema miała się już wycofać, kiedy usłyszała ciche mamrotanie. Trudno było
zrozumieć słowa, bo tonęły w bulgocie bajora, ale Alemy nie interesował ich sens.
Rozpoznała jednak mroczną barwę głosu, powolny rytm, a zwłaszcza charakterystyczny
protekcjonalny ton.
Jacen.
Wsłuchała się w głos, starając się zlokalizować jego źródło. Mgła i bajoro
przeszkadzały, bo tłumiły słowa Jacena i zagłuszały je bulgotem. Wreszcie jednak udało jej
się oddzielić inne dźwięki i zaczęła rozumieć, co mówił.
- ...ja się zajmę Reh'mwą i Bothanami. - Jacen wydawał się zirytowany. - Opuszczenie
Studni było szaleństwem. Nie mogę cię tu ochraniać.
Jedyną odpowiedzią, jaką usłyszała Alema, był przeciągły, mokry bulgot, ale Jacen
mówił dalej, jakby zrozumiał:
- To śmieszne. Wiedziałbym, gdyby ktoś za mną szedł. Nawet bothańscy zabójcy nie
są aż tak dobrzy.
Alema bardzo ostrożnie użyła Mocy, aby rozrzedzić mgłę dzielącą ją od Jacena..
Ryzykowała, że Jacen wyczuje jej manipulacje, ale miała tylko jeden strzał, więc musiała
widzieć cel. Zresztą Jacen prawdopodobnie był zbyt zajęty rozmową, żeby zauważyć tak
subtelne zakłócenie w Mocy.
Jeszcze jeden długi bulgot i nabrzmiały głos Jacena:
- W budynku? Jesteś tego pewien?
Krótkie bulgotanie.
- Oczywiście, że mnie to obchodzi - odparł Jacen, odczepiając miecz świetlny od pasa.
- Jesteś najcenniejszym atutem Straży. Bez ciebie nie wyśledzilibyśmy nawet dziesiątej części
komórek terrorystycznych, które teraz likwidujemy.
Mgła się przerzedziła. Alema ze zdumieniem ujrzała Jacena zwróconego twarzą do
pękatego, czarnego potwora, który wynurzył się z błota. Istota była tak wielka, że trudno było
powiedzieć, jaka jej część jest widoczna. Oko miało źrenicę wielkości głowy Sullustanina, a
macki były długie jak cała Alema. Podobnie jak wszystko w tej części miasta, potwór był
yuuzhańskiego pochodzenia.
Stworzenie mrugnęło i... trzepnęło mackami po błocie.
- Nie mogę wygnać Bothan z planety - mówił Jacen. - To by popchnęło Bothawui
wprost w ramiona Korelii.
Alema zaczęła się domyślać, kim jest ta istota. Kiedy Jacen znajdował się w niewoli u
Yuuzhan Vongów, podobno zaprzyjaźnił się z Mózgiem Świata - czymś w rodzaju
genetycznego głównego sterownika, który najeźdźcy stworzyli, by nadzorować
przekształcenie Coruscant. Przed ucieczką Jacen przekonał Mózg, aby zniweczył plany
swoich panów i tylko markował współpracę przy przekształcaniu planety. Później, w czasie
ostatnich dni wojny, nakłonił „przyjaciela" do przejścia na stronę Galaktycznego Sojuszu i
pomocy przy odbiciu planety. Teraz widocznie wykorzystywał go do szpiegowania
koreliańskich terrorystów.
Sprytny chłopiec, nie ma co.
Alema uniosła dmuchawę do ust i, wykorzystując Moc do ukrycia, dmuchnęła.
Ledwie ostrze opuściło dmuchawę, nad Alemą, z prawej strony, rozległ się gardłowy
kobiecy krzyk:
- Jacenie!
Jacen odwrócił się, zapalając jednocześnie miecz świetlny, ale grot był maleńki, szybki
i wciąż ukryty w Mocy. Alema z satysfakcją stwierdziła, że Jacen nie zamierza go
zablokować.
Nagle Jacen krzyknął i odskoczył w tył, jakby popchnięty niewidzialną dłonią. Grot
świsnął obok niego i wywołał ryk bólu, kiedy znikł w ogromnym oku Mózgu Świata.
Alema była zdumiona i wściekła - ale nie oszołomiona. Zbyt często brała udział w
walce na śmierć i życie, by dać się sparaliżować takiej niespodziance. Odwróciła się w stronę
głosu, który ostrzegł Jacena.
Jakieś pięć metrów od krawędzi Studni - i piętro wyżej - stała otulona w mgłę szczupła
kobieta w szkarłatnej szacie. Ramię wciąż jeszcze miała wyciągnięte w stronę błotnistego
bajora, nie mogło być żadnych wątpliwości, że ona właśnie odepchnęła Jacena w bezpieczne
miejsce.
Lumiya?
Alema cofnęła się od krawędzi balkonu, a w tym samym momencie Lumiya wskazała
na nią palcem.
- Tu, Jacenie!
Alema odwróciła się, by uciec, ale we mgle nagle coś błysnęło niebieskim ogniem i za
jej plecami rozległ się głośny huk. Chwilę potem stwierdziła, że sunie po podłodze, a węże
błyskawic Mocy tańczą wokół jej okaleczonego ciała. Dopiero kiedy znikła z pola widzenia
atakującego, burza ucichła.
Alema nie rozumiała, co się dzieje - czy Lumiya naprawdę ostrzegła Jacena? Czy to
ona obrzuciła ją błyskawicami Mocy? - ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Zmusiła
zdrętwiałe mięśnie do pracy i wpełzła do najbliższego korytarza. Przyklękła na jedno kolano i
otuliła się cieniem Mocy.
Sięgnęła do kieszeni po kolejny grot... i wtedy zorientowała się, że atakowana
błyskawicami Mocy upuściła dmuchawę.
Jacen wylądował na skraju balkonu, otulony żółta mgłą, tak że ledwie go było widać.
Alema wyczuwała w nim jednak potężną wściekłość. Jego gniew ogrzewał Moc jak ogień.
Włączył miecz świetlny; klinga rzucała zielone odblaski, odbijając się w jego oczach żądzą
zabijania. Zauważył porzuconą dmuchawę.
Ruszył przed siebie.
Ze studni Mózgu Świata dobiegł przeraźliwy, rozdzierający wrzask, a z mgły wyłoniło
się dwanaście czarnych macek. Wiły się bezradnie, raniąc się o balkon i rozbryzgując krew na
ścianach. Oczy Jacena wyglądały jak czarne dziury. Jedi szedł w stronę Alemy, patrząc prosto
w korytarz, gdzie się ukrywała.
Alema wiedziała, że nie starczy jej siły, aby zabić Jacena pierwszym atakiem - a mogła
nie mieć czasu na drugi. Otworzyła się więc na Moc, zamierzając zniszczyć go błyskawicą.
Ale wtedy z mgły wypłynęła smukła kobieta z twarzą okrytą szalem - i wylądowała na
krawędzi balkonu. Tanecznym krokiem wyminęła rozedrgane macki tak zwinnie, jak potrafi
tylko ktoś nauczony akrobacji w Mocy.
Alema wyciągnęła dłoń. Lumiya nie sprzątnie jej ofiary sprzed nosa.
Tymczasem, zamiast zaatakować Jacena, Lumiya chwyciła go za ramię i odwróciła w
kierunku konwulsyjnie wijących się macek.
- Jacenie, to agonia - rzekła. - Musimy natychmiast powstrzymać działanie trucizny,
albo twój szpieg umrze.
Alemie opadła szczęka. Lumiya mówiła rozkazującym tonem, jak mistrz zwracający
się do ucznia.
- Ale morderczyni... muszę ją dopaść.
- Wolisz się zemścić czy ocalić inteligentną istotę?
- Nie chodzi o zemstę. - Jacen spojrzał w kierunku korytarza, gdzie ukrywała się
Alema. - Chodzi o sprawiedliwość. Nie możemy pozwolić, aby morderca...
- Morderca to jedynie narzędzie - przerwała znowu Lumiya. - Musimy powstrzymać
władającą nim dłoń: Reh'mwę i jego poruczników.
Jacen nadal wpatrywał się w ciemny korytarz, wlewając w Moc furię i żądzę zabijania.
Lumiya puściła ramię Jacena i cofnęła się z niechęcią.
- Widzę, że mój wybór był błędny. Idź sobie. - Machnęła ręką w kierunku kryjówki
Alemy. - Jesteś sługą własnych emocji, a nie ich panem.
- To nie ma nic wspólnego z emocjami.
- To ma mnóstwo wspólnego z emocjami - odparowała Lumiya. - Jesteś wściekły,
ponieważ twój przyjaciel został ranny, a teraz myślisz tylko o tym, jak „sprawiedliwie"
potraktować napastnika. Beznadziejny przypadek.
Ostatnie słowa Lumiyi wyraźnie ubodły Jacena. Przez chwilę jeszcze wpatrywał się w
korytarz, po czym wzrokiem ściągnął ku sobie dmuchawę.
- Powiedz Reh'mwie, że nadchodzimy - odezwał się, wycelowując dmuchawę w stronę
Alemy. - To się tak nie skończy.
Potem się odwrócił. Oboje z Lumiyą przebiegli między tłukącymi w koral mackami
Mózgu Świata i zanurzyli się we mgle. Dawno zniknęli z pola widzenia, ale Alema tkwiła w
bezruchu, zbyt zdumiona, by uciekać. Jacen Solo jest uczniem Lady Sith! Czy ta galaktyka
całkiem oszalała?
ROZDZIAŁ 1
Na pokładzie „Thrackana Sal-Solo" pachniało nowym statkiem - gryzący odór
wentylatorów klimatyzacji spalających smar uszczelniający, słodkawy zapach wyciekającego
z pneumatyki gazu, ozonowa woń wymienników powietrza. Han i Leia Solo wędrowali od
włazu do włazu; Han nieustannie przyłapywał się na tym, że dotyka durastalowych przegród,
aby się upewnić, że nie śni.
„Sal-Solo" był statkiem flagowym tajnej floty szturmowej, którą rząd koreliański
zaczął budować prawie dziesięć standardowych lat temu pod przywództwem niedawno
zmarłego kuzyna Hana, Thrackana Sal-Solo. Nikt nie chciał powiedzieć, jakie plany Sal-Solo
i jego wspólnicy mieli w stosunku do tajemniczej armady, a Hana to nie obchodziło. Flota
była gotowa do użytku i dość wielka, by przełamać blokadę Sojuszu, a to było najważniejsze.
Blokada została rozciągnięta na wszystkie pięć planet w Systemie Koreliańskim, niszczyła ich
gospodarkę i zagrażała instalacjom pozaplanetarnym.
Kiedy dotarli do centrum dowodzenia, Han nie musiał być Jedi, żeby wyczuć
podniecenie w powietrzu. Strażnicy przy drzwiach sprawdzali przepustki, nie ograniczając się
do zwyczajowego skinięcia głową, przeskanowali nawet C-3PO. Młodsi oficerowie
zapomnieli o automacie z kafem i naprawdę tkwili przy swoich stanowiskach, obserwując
wyświetlane dane i kodując rozkazy. Tylko kilka osób siedziało bezczynnie - agenci ochrony,
czekający na stalowych ławkach przed Salą Planowania Taktycznego, ale i oni zachowywali
pełne napięcia milczenie.
Han pochylił się do Leii i szepnął:
- Pogodzisz się z tym?
Leia podniosła wzrok z lekkim zdumieniem. Zmarszczki w kącikach jej ciemnych
oczu podkreślały przenikliwość i... no cóż, mądrość.
- Z czym mam się pogodzić, Hanie?
- Że jesteś żoną koreliańskiego admirała. - Uśmiechnął się krzywo i przeciągnął
palcami po podbródku, znów gładko ogolonym, bo nie musiał już ukrywać swojej tożsamości
przed zabójcami nasyłanymi przez kuzyna. - Rozejrzyj się. Wedge przygotowuje się do
rozbicia blokady i chce, żebym wziął jeden z dreadnaughtów.
Leia rozejrzała się po pełnej aktywności kabinie i na chwilę zatrzymała wzrok na
agentach ochrony, oczekujących przed Salą Planowania.
- Nie sądzę, abyśmy musieli się tym martwić, Hanie.
Zmarszczył brwi.
- Uważasz, że jestem za stary na dowódcę liniowego?
- Ale skąd, nie masz jeszcze nawet siedemdziesiątki! - Leia zniżyła głos i dodała: -
Mam po prostu przeczucie.
- O nie - jęknął C-3PO. - Jeśli pani Leia ma przeczucie, to się nigdy nie kończy
dobrze!
Dotarli do drzwi Sali Planowania, więc nie mogli kontynuować rozmowy. Strażnik -
oficer niższej rangi o kwadratowej szczęce, ubrany w niebieski mundur - nie wpuścił ich od
razu, jak poprzedniego dnia, lecz zagrodził im drogę.
- Admirał spotka się z panem najszybciej, jak będzie mógł, kapitanie Solo.
- Najszybciej, jak będzie mógł? - Hanowi przyszło do głowy, że Leia może mieć rację.
- Przecież to on nas wezwał.
- Tak, sir, jestem tego świadom. - Strażnik obserwował Hana ze zmęczonym
uśmieszkiem, jaki Korelianie zwykle rezerwowali dla bufonów i rozrabiaków. - Admirał
Antilles to bardzo zajęty człowiek.
- Naprawdę? - Han poczuł się zakłopotany własną pewnością siebie, a rzadko bywał
tak wredny i złośliwy, jak wtedy, kiedy czuł się zakłopotany w obecności Leii. - No cóż, ja
też.
Zanim jednak zdążył się odwrócić i wyjść, Leia złapała go za ramię.
- Powiedz admirałowi Antillesowi, żeby się nie spieszył - poleciła strażnikowi. -
Rozumiemy, że teraz może być bardzo zajęty.
Han nie opierał się, kiedy odciągnęła go na bok. Wedge Antilles został mianowany
głównodowodzącym sił koreliańskich jakieś dziesięć standardowych dni temu - w dzień po
zamordowaniu Thrackana Sal-Solo - i Han wiedział równie dobrze jak wszyscy, że ma teraz
urwanie głowy.
Dlatego też oboje Solo byli bardzo zaskoczeni, kiedy otrzymali tę wiadomość -
zaproszenie, aby spotkać się z Wedge'em Antillesem w Gromadzie Asteroidów Kiris. Kiris
leżały tak daleko na obrzeżach systemu, że właściwie stanowiły swobodną gromadę i tak
słabo znaną że nawet Han musiał prosić o współrzędne. Solo spędzili większą część podróży -
jeszcze dłuższej niż zwykle, z powodu konieczności omijania blokady Galaktycznego Sojuszu
- debatując, co u licha głównodowodzący sił Korelii robi tak daleko od działań wojennych.
Na wszystkie swoje pytania znaleźli odpowiedź, kiedy okrążyli Kiris 6 i ujrzeli „Sal-
Solo" unoszącego się w ukrytym doku. Dreadnaught był typowo koreliańskiej konstrukcji -
nowoczesny, surowy i skonfigurowany do zaciętej walki w bliskim zasięgu. Wieżyczki
turbolaserów i prowadnice rakiet rozmieszczono gęsto i równomiernie na błękitnej, jajowatej
powłoce statku. Han od razu zrozumiał, że jest to dokładnie to, czego teraz potrzebuje Korelia
- statek zdolny do wbicia się w samo jądro blokady Galaktycznego Sojuszu i do rozerwania
jej od środka.
Puls Hana przyspieszył jednak dopiero kilka godzin później, kiedy Antilles
poinformował go, że „Sal-Solo" ma dwa siostrzane statki i całą flotę pomocniczą, ukrytą w
innych stoczniach Gromady Kiris. Biorąc pod uwagę oczywisty element zaskoczenia, Antilles
był pewien, że ta flota jest dość silna, by rozbić w drobny mak blokadę i przekonać Sojusz,
aby przemyślał swoje militarne plany. Chciał się jednak dowiedzieć, czy Han i Leia również
uważają szybki koniec wojny za na tyle prawdopodobny, że zechcieliby służyć w
koreliańskiej armii.
Małżeństwo Solo spędziło całą noc na roztrząsaniu propozycji Antillesa, zastanawiając
się, czy Han powinien ryzykować, że ostatecznie stanie do walki z własnymi dziećmi. Jaina
służyła teraz w szeregach Jedi, a nie w wojsku, Jacen zaś podobno wrócił na Coruscant i
torturował Korelian, ale wojna często przynosi nieoczekiwane wydarzenia. Gdyby Han zabił
jedno z własnych dzieci, rozpadłby się na więcej kawałków, niż jest gwiazd w galaktyce.
Również Leia miała problem. Cztery lata temu, kiedy jej mistrzyni, Saba Sebatyne,
mianowała ją rycerzem Jedi, przysięgła posłuszeństwo Radzie Jedi nawet wtedy, gdyby się z
nią nie zgadzała, a Rada wspierała Sojusz Galaktyczny. Do tej pory Saba i pozostali
mistrzowie tolerowali jej niesubordynację z szacunku dla jej osoby. Ale to naturalnie ulegnie
zmianie, jeśli Han otwarcie wystąpi przeciw Sojuszowi. Wtedy Rada nie będzie miała wyjścia
i każe jej wybierać pomiędzy Hanem a Jedi.
Alternatywą było jednak bezczynne czekanie i obserwowanie, jak wojna toczy się bez
nich. A Solo nie byli ludźmi, którzy to potrafią. Ostatecznie uznali, że najlepszą metodą
działania będzie poprawienie nastrojów na Coruscant; powinni pomóc Antillesowi
udowodnić, że wojna będzie kosztowna dla Galaktycznego Sojuszu co najmniej tak samo, jak
dla Korelii. Po zniszczeniu blokady nowa administracja będzie mogła negocjować z pozycji
siły, a Leia wynegocjuje pokój, zgłaszając się na ochotnika jako emisariusz.
Dlatego Han był tak bardzo rozczarowany, że nie wpuszczono go do Sali Planowania.
On i Leia postanowili zaryzykować wszystko, aby pomóc Antillesowi jak najszybciej
zakończyć tę wojnę. Teraz wydawało się, że ich pomoc nie jest już potrzebna.
Oczekiwanie było krótsze, niż Han się spodziewał. Ledwie zaczął rozważać
możliwość przespacerowania się w kierunku dystrybutora kafu, kiedy pojawił się Wedge
Antilles w białym mundurze admirała. Jego pociągła twarz poorana była zmarszczkami i
poznaczona troskami, a starannie przystrzyżone włosy stały się bardziej szare niż brązowe.
- Han, Leia... przepraszam za spóźnienie - rzekł. Kiedy drzwi zasuwały się za jego
plecami, Han zauważył tył głowy jakiegoś cywila, który przytakiwał energicznie komuś
przemawiającemu bardzo ostrym tonem. - Zdecydowaliście się?
- Jasne - odparł Han, czując nieco większy optymizm. Może Antilles po prostu miał
trudne spotkanie z grupą cywilnych jajogłowych. - Myślałem, że chyba się dam wpisać na
listę.
- Miło mi to słyszeć! - zawołał Antilles z uśmiechem, wyciągając dłoń, ale w jego
twarzy więcej było obaw niż ciepła. - Mamy dla ciebie poważne zadanie.
Han chwycił podaną dłoń, ale Leia wciąż obserwowała Antillesa z pewną rezerwą.
- Bardzo jesteśmy ciekawi, o co chodzi - wtrąciła. - Chcemy podjąć ostateczną
decyzję.
Antilles starał się okazać rozczarowanie, ale popełnił błąd i bezgłośnie wypuścił
nosem powietrze. Tak zawsze robił przy grze w sabaka; Han wiedział, że oznaczało to ulgę.
Cokolwiek się tu działo, zaczynało śmierdzieć jak brzuch Hutta.
- To prawda - powiedział Han. - Czemu nie miałbyś nam powiedzieć, co ci chodzi po
głowie?
- Właściwie masz rację. - Antilles odciągnął ich dalej od strażnika i zniżył głos. -
Musimy negocjować koalicję.
- Negocjować? - Han się skrzywił. - Myślałem, że chodzi o sprawy wojskowe.
- Może później. - Antilles nie wydawał się zbyt zmartwiony. - Na razie to jest
ważniejsze.
- Chciałem zauważyć, że powierzenie kapitanowi Solo negocjacji czegokolwiek
innego niż przejście przez pole asteroidów graniczy z szaleństwem - wtrącił C-3PO. - Jego
temperament zupełnie nie nadaje się do dyplomacji.
- Han ma wiele ukrytych talentów. - Antilles nie spuszczał wzroku z wymienionego. -
Nikomu innemu nie powierzyłbym tego zadania.
Han przez chwilę rozważał komplement, zanim zdecydował, że przyjaciel funduje mu
gigantyczną porcję bantha poodoo.
- Chodzi o Jacena, prawda?
Antilles zmarszczył brwi.
- O Jacena? - Pokręcił głową. - Hanie, obaj mamy dzieci walczące po drugiej stronie
tej awantury.
- Syal nie torturuje Korelian na Coruscant - odparował Han. Był wściekły na Jacena i
zawstydzony tym, co się z nim stało, ale nie miał zamiaru tego negować. - Słuchaj, mnie też
ani trochę się nie podoba to, co robi Jacen... w każdym razie nie bardziej niż tobie, ale to
jednak mój dzieciak i nie mam zamiaru się go wypierać. Rozumiem, że to dla ciebie problem.
- Nie masz racji, Han - odparł Antilles. - Jacen zagubił się, ale tylko dlatego, że wierzy
w to, o co walczy. Wcześniej czy później przypomni sobie, że ty i Leia nauczyliście go
odróżniać dobro od zła, i wróci.
Leia wyciągnęła rękę i uścisnęła lekko dłoń Antillesa.
- Dzięki, Wedge - rzekła. - Wiem, że to prawda, ale dobrze słyszeć, kiedy mówi to ktoś
inny.
- Tak... dzięki temu wydaje ci się, że nie jesteś jednak całkiem głupi. - Han odwrócił
się, aby dyskretnie otrzeć łzę, po czym znów spojrzał na Antillesa. - Więc czego właściwie
ode mnie chcesz?
- Powiedziałem ci - odparł Antilles. - Negocjowania koalicji.
Mówiąc to, spojrzał na Leię i Han zrozumiał, że w istocie Wedge chciał, aby to Leia
się tym zajęła.
Pokręcił głową.
- Choć raz Threepio ma rację... wcale nie chcesz, żebym cokolwiek negocjował.
Mógłbym rozpętać wojnę albo coś w tym rodzaju.
Antilles westchnął teatralnie.
- Daj spokój, Han. - Na chwilę znów przeniósł spojrzenie na Leię. - Wiesz, o co
proszę.
- No to zdeklaruj się wreszcie - burknął Han. - Wiesz, jak nienawidzę gierek.
- Doskonale. - Antilles znów spojrzał na Leię, mrugając raz po raz: kolejna stara mina
rodem z sabaka, mówiąca, że przeciwnik próbuje wyciąć jakiś numer. - Rozumiecie, że to nie
może być oficjalne żądanie...
- Niby dlaczego? - przerwał mu Han.
- Ponieważ nie pochodzę z Korelii - wyjaśniła Leia. - I jestem rycerzem Jedi. Byłoby
podejrzane, gdybym to ja prowadziła negocjacje.
- Więc mam być przykrywką? - Han nie spuszczał wzroku z Antillesa.
Ten skinął głową.
- Właśnie.
- Nie jestem zainteresowany - odparł Han, nawet nie udając, że ma zamiar rozważyć
propozycję. Nie mógł prosić Leii, aby negocjowała w sprawie, którą - jak sam wiedział -
sama także popierała jedynie częściowo, zwłaszcza kiedy Antilles całkiem jawnie okazał, że
też się waha co do przedmiotu swojej prośby. Poza tym Han miał pewne niejasne podejrzenia,
że stary przyjaciel stara się umyślnie odwieść Solo od przyjęcia zlecenia. - Wezwij mnie,
kiedy będziesz potrzebował kogoś do walki.
Odwrócił się, aby odejść, ale Leia chwyciła go za ramię.
- Han, może powinniśmy najpierw wysłuchać admirała Antillesa?
- A po co?
- Dla Korelii. - Leia spojrzała na niego gniewnym wzrokiem, który działał na niego
lepiej niż wszelkie sugestie Jedi poprzez Moc. - Zawsze powtarzasz, jak ważne jest
zachowanie niepodległego ducha Korelii. Czy udział w negocjacjach to dla ciebie zbyt duże
poświęcenie?
Han otworzył usta. Leia zrzekła się swojej roli dyplomaty w czasie wojny z Yuuzhan
Vongami, kiedy okazało się, że gry polityczne jedynie psują zdolność Nowej Republiki do
zwycięstwa w wojnie. Wydawało mu się podejrzane, że właśnie teraz zgłasza się na ochotnika
do podjęcia od nowa tej roli... i to w obronie Korelii.
Skrzywił się.
- Naprawdę tego chcesz?
- Jestem gotowa to rozważyć. - Leia zerknęła na Antillesa. - Ale nie podejmiemy
decyzji, dopóki nie poznamy szczegółów. Wszystkich szczegółów.
- Nikt tego nie oczekuje. - Antilles uśmiechnął się, ale nuta rozczarowania w jego
głosie nie dała się ukryć... przynajmniej przed kimś, kto znał go od czterdziestu lat. -
Polecono mi tylko sprawdzić, czy zechcecie to rozważyć. Premier Gejjen przekaże wam
resztę informacji.
Han uniósł brew. Dur Gejjen znalazł się u władzy, pomagając Hanowi i Bobie Fettowi
zabić zarozumiałego kuzyna Hana, Thrackana Sal-Solo. Później Gejjen zlikwidował
stanowisko prezydenta Pięciu Światów, które Sal-Solo stworzył wyłącznie po to, aby
osobiście sprawować władzę nad całym systemem koreliańskim. Gdyby Gejjen na tym
poprzestał, Han przyznałby, że jest przyzwoity i mądry, ale Gejjen okazał się równie
przewrotny jak Sal-Solo: zaczął rządzić na swój własny sposób, mianując się prezydentem
planety Korelia i jednocześnie premierem Pięciu Światów.
- Gejjen tu jest? - zapytał Han. - Chyba żartujesz.
- Obawiam się, że nie.
Antilles poprowadził ich do Sali Planowania, obszernego pomieszczenia
zabudowanego najnowszymi urządzeniami do koordynacji działań wojennych - ekrany na pół
ściany, wmontowany w sufit holoprojektor taktyczny, automatyczne dystrybutory kafu w
każdym kącie. Dur Gejjen i dwaj oficerowie siedzieli pogrążeni w rozmowie przy wielkim,
owalnym stole konferencyjnym z urządzeniem stanowiącym kombinację terminalu danych i
komunikatora przy każdym stanowisku.
Jak tylko Han i Leia weszli do sali, Gejjen zakończył rozmowę i wyciągnął do nich
rękę.
- Witam, kapitanie Solo. - Był młody i przystojny, o ciemnej skórze i czarnych
włosach, obciętych krótko, na modłę wojskową.
- Cieszę się bardzo, że przyjąłeś to zlecenie.
- Hm, cóż..., ta radość jest raczej przedwczesna - odparł Han. - Jeszcze niczego nie
przyjąłem.
Bez entuzjazmu potrząsnął ręką Gejjena, po czym spojrzał na pozostałych oficerów.
Byli starsi od premiera - jasnowłosy mężczyzna o kwadratowej szczęce i siwiejących wąsach
oraz kobieta w średnim wieku, o okrągłej twarzy i zimnych szarych oczach. Han nie znał na
tyle dobrze nowego rządu, aby rozpoznać ich od razu, ale z niezadowolenia Antillesa i liczby
agentów ochrony oczekujących na zewnątrz domyślał się, że to Gavele Lemora i Rorf
Willems. Wraz z Gejjenem Lemora i Willems stanowili trzon rządu Pięciu Światów, przy
czym Lemora była ministrem do spraw wywiadu, a Willems ministrem obrony.
Gejjen zmarszczył brwi i spojrzał na Antillesa.
- Przecież miałeś ich tu nie przyprowadzać, gdyby...
- Prośba admirała Antillesa była z konieczności raczej mało precyzyjna - przerwała
Leia. - Han musi znać nieco więcej szczegółów, zanim zgodzi się zostać waszym
emisariuszem.
- Ach... oczywiście. - Gejjen spojrzał z pewną ulgą na zimnooką kobietę, Lemorę. -
Chętnie przedstawię w skrócie niezbędne informacje.
- Najpierw niech stąd wyjdzie robot - dodała Lemora, spoglądając na C-3PO.
- Nie mogę wyjść! - zaprotestował robot. - Nie będę mógł rejestrować odprawy.
- I właśnie o to chodzi, złota sztabo - odparł Willems. Miał chropowaty głos i maniery
bandziora. - Nie chcemy rejestracji.
- Jest pan pewien? - dopytywał się C-3PO. - Obwody pamięci kapitana Solo od
jakiegoś czasu wykazują oznaki zmęczenia. Nie dalej jak wczoraj powiedział księżniczce
Leii, że w tej nowej, krótkiej fryzurze nie wygląda ani na dzień więcej niż trzydzieści pięć lat.
- Bo tak uważam - warknął Han. - A ty mógłbyś przestać podsłuchiwać.
NAWAŁNICA Legacy of the Force: Tempest TROY DENNING Przekład Aleksandra Jagiełowicz
Connie i Markowi dobrym przyjaciołom, mieszkającym w bardzo odległym mieście
BOHATEROWIE POWIEŚCI Allana Chume'a - dziedziczka tronu hapańskiego (kobieta) Alema Rar - rycerz Jedi (Twi'lekianka) Ben Skywalker - młody członek SGS (mężczyzna) C-3PO - robot protokolarny Dur Gejjen - premier Pięciu Światów i prezydent Korelii (mężczyzna) Han Solo - kapitan „Sokoła Millenium" (mężczyzna) Jacen Solo - rycerz Jedi (mężczyzna) Jagged Fel - łowca nagród (mężczyzna) Jaina Solo - rycerz Jedi (kobieta) Lady Galney - szambelan (kobieta) Lalu Morwan - dawny lekarz pokładowy (kobieta) Leia Organa Solo - rycerz Jedi (kobieta) Luke Skywalker - mistrz Jedi (mężczyzna) Lumiya - Ciemna Jedi (kobieta) Mara Jade Skywalker - mistrz Jedi (kobieta) Nashtah - zabójczyni (rasy humanoidalnej/nieznanej) Nek Bwua'tu - admirał Galaktycznego Sojuszu (Bothanin) R2-D2 - robot astromechaniczny Tenel Ka - królowa matka Hapan (kobieta) Zekk - rycerz Jedi (mężczyzna)
PROLOG Obiekt jej pragnień szedł po drugiej stronie podniebnej alejki, wzdłuż chodnika dla pieszych tak zarośniętego pnączami i koralem yorik, że nawet bandy rzezimieszków wędrowały tędy gęsiego. Był o dwa poziomy pod nią i dziesięć metrów z przodu. Zatrzymywał się co chwila, przyglądając się membranom drzwiowym i zaglądając w okna pokrytych skorupą koralu budynków. Potem zatrzyma się w półmroku, sam, z pustymi rękami, jakby Jedi nie musieli się obawiać zagrożeń w dolnych partiach miasta... jakby to on panował nad pogrążonymi w półmroku głębinami tam, gdzie Coruscant zmienił się w Yuuzhan'tar. Jacen Solo był arogancki jak zwykle - ale tym razem poniesie porażkę. Kąt uderzenia był idealny, wręcz zbyt idealny. Jeśli teraz uderzy, Jacen będzie martwy, zanim jeszcze dotknie chodnika. Jeśli nawet rabusie ciał nie wyrzucą zwłok na podniebny szlak, jedynym śladem zamachu na jego życie będzie maleńki kolec u nasady szyi i ślad trucizny w systemie nerwowym. Nikt się nie dowie, że ta śmierć to egzekucja... nawet Jacen. Ale Alema Rar chciała, żeby o tym wiedział. Musiała zobaczyć szok i zrozumienie w oczach Jacena, kiedy będzie padał, poczuć strach, płonący w Mocy, kiedy jego serce będzie się kurczyło w nieruchomy mięsień. Chciała trzymać go konającego w ramionach, wyssać mu ostatni oddech z warg, słyszeć, jak jego ojciec miota przekleństwa, a matka wyje z rozpaczy. Tego ostatniego Alema pragnęła bardziej niż czegokolwiek innego. Wiele lat spędziła na analizowaniu, co mogłaby zabrać Leii Solo, aby zemścić się za to, co tamta odebrała jej. Większą część stopy? To byłaby uczciwa wymiana za pół stopy, które Leia odcięła jej na Tonupe. Oczy i uszy księżniczki wystarczyłyby jako rekompensata za lekku, które Leia odcięła jej na pokładzie „Admirała Ackbara". Ale co z tym olbrzymim, potwornym pająkiem, którego Leia nakarmiła Alemą w tenupiańskiej dżungli? Jak można by się zrewanżować za to jedno? Nie chodziło przecież o zemstę ani o okrucieństwo. Chodziło o równowagę. Pająk omal nie zabił Alemy; chcąc przegryźć ją na pół, pozostawił na jej smukłym ciele tancerki gruzły białych blizn, które oszpeciły ją i zniekształciły. Teraz jedynie Rodianin mógłby jej pożądać. Alema pragnęła, aby Lea doznała czegoś podobnego..., czegoś, co zniszczyłoby ją do głębi. Tak właśnie czynią Jedi: służą Równowadze.
A pierwszą ofiarą, jaką postanowiła złożyć Alema, był Jacen, który szedł właśnie chodnikiem w kierunku przecznicy. Od dawna marzyła o tym, jak go dopadnie, już od dnia, kiedy - tajemniczy i potężny - powrócił ze swojej pięcioletniej wyprawy w poszukiwaniu Mocy. Wreszcie teraz będzie go miała - może nie tak, jak kiedyś sobie wyobrażała, ale go dostanie. Bojąc się stracić ofiarę z oczu, podążyła ku najbliższej kładce dla pieszych. Znajdowała się o pięćdziesiąt metrów od niej, ale nie mogła zaryzykować skoku wspomaganego Mocą przez szlak, kiedy już Jacen minie zakręt. Okolica aż roiła się od Dzikich - zdegenerowanych niedobitków inwazji Yuuzhan Vongów, którzy wciąż wiedli prymitywną egzystencję głęboko w dolnych poziomach miasta. Gdyby zobaczyli, że Alema robi coś tak niezwykłego, z pewnością Jacen wyczułby ich zdumienie. Im bardziej Alema zbliżała się do kładki, tym silniejsze było mrowienie w kikucie jej uciętego lekku. Przystanęła, a potem wśliznęła się w cień tak głęboko, jak tylko pozwolił na to koral. Stała nieruchomo, wsłuchując się w pomrukiwanie Dzikich za membranami ich domostw. Nie wyczuła zagrożenia, więc rozciągnęła swoją świadomość w Mocy o kilka metrów dalej, odkrywając za plecami dwie bardzo zdenerwowane obecności. Obejrzała się i napotkała wzrok dwóch par oczu. Należały do młodych istot ludzkich przycupniętych nisko. Istoty ukrywały się w głębi chodnika, w zacienionej klatce schodowej tak obrośniętej koralem yorik, że Alema nie zauważyła jej wcześniej. Dopadła ich poprzez Moc. Krzyknęli z przerażenia i chwycili się ściany, raniąc sobie dłonie o koral, starając się nie dopuścić, aby wywlokła ich na światło dzienne. Mieli wąskie brwi i małe, perkate nosy - widać było, że są braćmi. Alema uniosła górną wargę w złośliwym półuśmieszku, rozkoszując się uczuciem potęgi, jakie wypełniło jej żyły, kiedy zaskoczenie dwójki dzieciaków przerodziło się w strach. - Co dla nas planowaliście? - Alema zawsze mówiła o sobie w liczbie mnogiej. Nabrała tego zwyczaju, odkąd stała się killickim Dwumyślnym i nie miała najmniejszego zamiaru go tracić. Gdyby użyła liczby pojedynczej, przyznałaby tym samym, że jej gniazdo przestało istnieć - że Jacen, Lulce i cała reszta Jedi zniszczyli Gorogów. A to nie mogło być prawdą, jak długo żyła Alema. - Rabunek? Morderstwo? Okaleczenie? Bracia pokręcili głowami i otworzyli usta, ale nic nie powiedzieli. Może przeraziło ich zniekształcone ciało Alemy? - Gapicie się na mnie - zauważyła, przyszpilając ich Mocą do ściany. - To brzydko. - Puść nas! - przemówił starszy. Miał szczupłą twarz i cień zarostu nad górną wargą.
Pewnie niedawno wkroczył w ludzki okres dojrzewania. - Nic nie chcieliśmy zrobić. Po prostu... Jego spojrzenie ześliznęło się z twarzy Alemy i spoczęło na kikucie lekku zwisającym jej na ramię, ale tylko na chwilę. Alema zastąpiła dawne prowokacyjne stroje tradycyjnymi szatami Jedi, ale nawet ten luźny ubiór nie był w stanie ukryć jej kalectwa - nienaturalnie skręconego ciała i obumarłego ramienia, zwisającego u boku. - Co, po prostu? - zapytała. W gniewie przyciskała obu chłopców do ściany tak mocno, że z trudem chwytali oddech. - Mów. Powiedz nam. Odpowiedział młodszy z braci: - Po prostu... - skinął głową w kierunku miecza świetlnego zwisającego u jej pasa - ... jesteś Jedi! Alema uśmiechnęła się zimno. - Cwaniak z ciebie, co? Udajesz, że nigdy przedtem nie widziałeś rycerza Jedi. - Spojrzała w dół, na chodnik, gdzie pokryty sękatymi łuskami radank zapędził właśnie wrzeszczącego Falleena w kłąb szablopnączy, po czym znów zmierzyła wzrokiem chłopca. - Ale my mamy Moc. Wiemy, na co patrzyliście. Pozwoliła starszemu z braci upaść na chodnik, wyciągnęła rękę w kierunku radanka i Mocą posłała młodszego w szablopnącza obok Falleena. Zaskoczony radank wspiął się na tylne łapy i chłoszcząc powietrze obnażonymi szponami przednich, wyciągnął długą trąbkę i zaczął obwąchiwać nową ofiarę. Chłopak z płaczem wzywał pomocy. Alema obejrzała się na starszego chłopca, który powoli pełznął w stronę brata, i skinęła dłonią. - Idź, idź - zaśmiała się złośliwie. - Kiedy radank z wami skończy, będziecie wiedzieć, jak my się czujemy. Oczy chłopca rozszerzyły się lękiem, ale wyciągnął z rękawa kawałek zaostrzonej durastali i pobiegł bratu na pomoc. Alema odwróciła się znów w stronę kładki. Słysząc za plecami warczenie, krzyki i odgłosy walki, pozwoliła sobie na uśmieszek satysfakcji. Chłopcy drwili z jej kalectwa, więc sami zostaną okaleczeni. Równowaga została zachowana. Ruszyła dalej chodnikiem, aż doszła do kładki. Kikut jej lekku znów zaczął mrowić. Alema zastanawiała się, czy ktoś jej nie śledzi. Wydawało się, że Jacen był sam, kiedy opuszczał swój apartament, ale - jako dowódca Straży Galaktycznego Sojuszu - na pewno wiedział, że musi się liczyć z napaścią. Niewykluczone, że jego młody uczeń, Ben Skywalker, szedł w ślad za nim dla ochrony. Alema łagodnie rozszerzyła świadomość w Mocy na cienie za jej plecami, szukając
tego błysku czystej, jasnej siły, który zawsze zdradzał obecność w Mocy młodych rycerzy Jedi. Nie poczuła nic, więc uznała, że przyczyną jej niepokoju był uliczny gang łobuzów, rozrabiający niedaleko. Zajęli środek kładki i na przemian próbowali wypchnąć przez poręcz gamorreańską samicę. Kiedy Alema zbliżyła się do nich, rozstawili się na całą szerokość, drwiąc otwarcie z jej okaleczeń. Wszyscy byli młodzi; wyróżniały ich białe pasy na różnych częściach plastoidowych zbroi. - Patrzcie, co za dziwadło! - parsknął przywódca, mierząc wzrokiem czarne szaty Alemy. Był dryblasem z trzydniowym zarostem i paskudnie opuchniętym policzkiem. - Jakiś gatunek Jedi czy co? - Nie mamy czasu - warknęła Alema. - Wracajcie do zabawy z waszą Gamorreanką. - Machnęła dłonią, dotykając Mocą jego umysłu. - Może będzie ciekawiej, jeśli pozwolicie, aby to ona was zepchnęła. Spuchnięty Policzek zmarszczył brwi i spojrzał na kolegów. - Ona nie ma dla nas czasu - skomentował i ruszył w kierunku Gamorreanki, która kuśtykała do brzegu tak szybko, jak zdołały unieść ją kolcowate nogi. - Brać ją! Spróbujemy czegoś nowego! Członkowie bandy odwrócili się i zgodnie pobiegli w drugą stronę. Alema poszła za nimi. Dogoniła ich w momencie, kiedy stojąc wokół Gamorreanki, sprzeczali się, którego pierwszego ma zrzucić z kładki. Alema minęła ich z uśmiechem. Równowaga, ot co. Kiedy dotarła na drugą stronę, Jacena nie było w zasięgu wzroku. Albo okrążył budynek, albo wszedł do środka w czasie, kiedy Alema zabawiała się z łobuzami. Wyjęła miecz i ruszyła dalej, spodziewając się, że za chwilę wyczuje ostrze wbijające się w żebra, może tuż przed tym, jak Jacen je włączy. Jedynym zagrożeniem, jakie spotkała na swojej drodze, było jednak żerujące stado skratów, które natychmiast znikło z jej pola widzenia w kłębowisku szablopnączy. Zdziwili ją jednak Dzicy, którzy pojawili się grupami i następnie znikali w membranie drzwiowej na rogu budynku. Należeli do różnych gatunków - Bithowie, Bothanie, Ho'Dinowie - ale wszyscy wlekli szczątki martwych zwierząt: jastrzębionietoperzy, ślimaków granitowych, a nawet kilka pokrytych śluzem yanskaków. Raz pojawił się nawet Chevin, ściskający w potężnych szponach kształt, który wyglądał jak martwy Ewok. Prawdopodobnie wszyscy oni po prostu wracali do domu z łowów, ale kiedy Alema mijała to wejście, wolała trzymać miecz świetlny w pogotowiu. Nikt jednak nie skoczył, aby ją zaatakować, choć wyczuła trzy obecności w Mocy po drugiej stronie membrany. Nie zawracała sobie głowy sprawdzaniem: gdyby to Jacen czaił się
za drzwiami, nie wyczułaby go. Zamieniła tylko miecz świetlny na krótką dmuchawkę i zainstalowała w niej niewielkie, stożkowate ostrze, wydobyte ze schowka w pasie. Miała jeszcze osiem takich - po jednym dla każdego Solo i Skywalkera, plus dwa dodatkowe. Wszystkie były wykonane z żądła i worka jadowego śmiercionośnej tenupiańskiej osy. Trucizna działała szybko - przynajmniej na stworzenia wielkości człowieka - ale co ważniejsze, była pewna. Mobilizowała białe ciałka krwi jak przy zwalczaniu infekcji, łącząc je w małe źródła toksyn. W ciągu kilku chwil od wniknięcia ostrza w ciało ofiary wszystkie organy ofiary były zaatakowane, a po paru minutach jej systemy życiowe zaczynały obumierać. Jacen będzie żył wystarczająco długo, żeby Alema zdążyła się ujawnić; może jednak umrzeć, zanim się zorientuje, że techniki neutralizacji trucizn Jedi mu nie pomogą. Alema uniosła dmuchawkę do warg i przeszła za róg, a całe jej ciało aż drżało słodkim dreszczem żądzy krwi. Jacen jednak najwyraźniej postanowił ją rozczarować. Chodnik był pusty i ciemny, w zasięgu wzroku ani śladu istoty rozumnej. Alema uznała, że została zwabiona w pułapkę, więc zawróciła. Zrobiła głęboki wdech, aby móc błyskawicznie wystrzelić śmiercionośny grot w napastnika. Ale to nie była pułapka. Chodnik za rogiem był również pusty i jedynym zagrożeniem, jakie wyczuwała Alema, było to słabe mrowienie, które wyczuwała od chwili wejścia na kładkę. Czyżby Solo ukrywał się przed nią? Poczuła, że ogarnia ją gniew. To przez te dzieciaki. Zmusiły ją, by je skrzywdziła, a Jacen był bardzo wrażliwy na takie zjawiska. Przeklinała braci, że straciła przez nich kontrolę i zburzyła cały plan. Będą musieli za to zapłacić - ale później. Teraz trzeba ruszać za Jacenem. Trucizna, którą nasycono ostrze, straci skuteczność przed upływem godziny. Alema zawróciła do drzwi, które dopiero co minęła, tych, w których znikali wszyscy Dzicy ze swoimi zdobyczami. Ciemne wejście, otoczone pierścieniem korala yorik, wydawało się prowadzić raczej do jaskini niż do mieszkania. Przycisnęła punkt na framudze i membrana się rozsunęła. Naprzeciw niej stał zadzierzysty Nikto o pokrytej łuskami zielonej twarzy, z pierścieniem małych rożków wokół oczu. Jedną dłoń trzymał w kieszeni brudnej kurtki; pewnie miał tam miotacz. Alema wyczuwała jeszcze dwóch strażników, ukrytych za jej plecami po obu stronach drzwi. Nikto przyglądał jej się przez chwilę, po czym syknął: - Pomyliłaś drrrrzwi, pani. Nie ma tu nic ciekawego dla ciebie. Alema już miała sięgnąć Mocą ku strażnikowi, ale się powstrzymała. Jej zmysł zagrożenia odezwał się tak silnie, że pozostałe lekku również zaczęło mrowić. Wycelowała
dmuchawkę w Nikto i - używając Mocy, aby upewnić się, że posłucha - poleciła: - Czekaj. Wyraz oczu Nikto z groźnego zmienił się w zaskoczony, a potem uległy. Teraz Alema mogła rozszerzyć świadomość w Mocy we wszystkie strony. Ku swojemu zdumieniu dotknęła czyjejś lodowatej obecności, mrocznej i pełnej goryczy. Ktoś się ukrywał w głębi chodnika obok kładki. Kiedy jednak obejrzała się w tamtą stronę, ujrzała jedynie uliczników, ryczących radośnie na widok Gamorreanki, która brzuchem przypierała ich przywódcę do poręczy. Ta obecność nie należała do żadnego z nich. Była o wiele za silna w Mocy, zbyt skoncentrowana... a po chwili nagle znikła, a groźne mrowienie w lekku ulotniło się równie szybko, jak się pojawiło. Alema przez kilka chwil obserwowała chodnik, usiłując zdecydować, co właściwie wyczuła. Ktoś z całą pewnością ją śledził, ale raczej nie mógł to być Jacen. Po pierwsze, nie byłby tak niefrasobliwy, aby pozwolił się jej odkryć; po drugie, Jacen, jakiego pamiętała, nie miał w sobie goryczy: był poważny, aż posępny, ale również pełen poświęcenia i szczery. A zatem kto ją śledzi? Na pewno nie Ben, zbyt młody na tyle goryczy. I nie Jaina. Miała zbyt ognisty temperament, żeby w Mocy emanować chłodem. Poza tym ta istota sprawiała wrażenie mrocznej... a przecież nikt z ciemnej strony nie mógłby pilnować Jacena. Więc kto? Przyszło jej nagle coś do głowy. Może to nie ona była śledzona, tylko Jacen? Czyżby ktoś próbował sprzątnąć jej ofiarę sprzed nosa? Alema odwróciła się do Nikto, gestem dmuchawy wskazując przestrzeń za jego plecami. - Czy Jacen Solo tu wchodził? - Jacen Solo? - Nikto pokręcił głową. - Nie znam żadnego Solo. - Daj spokój. - Alema użyła Mocy, aby wyciągnąć Nikto na chodnik. - Nowe holo docierają nawet tutaj, a co trzeci raport dotyczy właśnie jego. Przecież to dowódca Straży Galaktycznego Sojuszu, wyzwoliciel Coruscant. - A po co ktoś taki miałby tu wchodzić? - Nikto starał się udawać szczerość, ale Alema wyczuwała jego kłamstwo jako subtelne drżenie w Mocy. - W środku nie ma nikogo oprócz domowników... - Jak śmiesz mnie okłamywać? - Alema użyła Mocy, aby okaleczonym ramieniem chwycić go za gardło. - Okłamywać Jedi? Wciąż przywołując Moc, podniosła strażnika w górę i ściskała tak długo, aż rozległ się
błogi odgłos łamanych chrząstek. Usta Nikto się otworzyły, a z gardła dobył się okropny bulgot. Alema trzymała go, dopóki oczy nie uciekły mu w tył głowy, a nogi przestały wierzgać. Dopiero kiedy poczuła, że pozostali dwaj strażnicy podchodzą do drzwi, rzuciła ciało na balkon i się odwróciła. Zobaczyła przed sobą dwóch Quarrenów o porośniętych mackami twarzach, którzy celowali w nią ze starych miotaczy typu E-11. Machnęła dmuchawą, używając Mocy, aby odsunąć ich broń na bok, po czym dotknęła ich umysłów w poszukiwaniu zwątpienia, które powinno znajdować się na wierzchu - lęku, że nie zdołają jej zatrzymać, że zaraz zginą. - Nie musicie umierać - przemówiła do nich szeptem podszytym Mocą, tak cichym i kuszącym, że brzmiał bardziej jak przekaz myślowy. - Nie musicie mnie powstrzymywać. Strażnicy rozstąpili się i Alema, przekraczając przez ciało konającego Nikto, weszła w głąb korytarza. - Nikt tędy nie przechodził - mruknęła do siebie. Mijając Quarrenów, zauważyła, że jeden z nich miał tylko trzy macki twarzowe. Paciorkowate oczy strażników znów popatrzyły na nią, a archaiczne miotacze E-11 skierowały się w jej stronę. - Nie musicie umierać - powtórzyła Alema i odepchnęła lufy broni na bok. - W ogóle mnie nie widzicie. Oczy Quarrenów znów zaszły mgłą i odwrócili się od drzwi. Kiedy Alema, bezpieczna, znalazła się w środku, spojrzała na nich. - Poznaliśmy się, prawda? - przemówiła szeptem Mocy. - Rozmawialiśmy jakiś czas. Quarrenowie zmienili postawę, otwierając Alemie przejście, po czym lekko skierowali głowy w jej stronę. Teraz Alema przemówiła zwykłym głosem: - Jak sądzicie, dokąd on poszedł? Trzy Macki spojrzał na nią. - Kto? Solo? - spytał. Alema skinęła głową. - A jak myślisz, dokąd? - burknął Trzy Macki. - Żeby spotkać się z Tym, oczywiście. - Z Tym? - Alema spędziła wystarczająco dużo czasu w podziemiach Coruscant, żeby nie wiedzieć, że wszelkie nielegalne przedsięwzięcia określano bardzo ogólnikowo. Czyżby Jacen miał jakieś tajemne skłonności: ukrywane uzależnienie, którego nabrał w niewoli i nie mógł się go pozbyć? Spojrzała znów na Quarrena. - O czym ty mówisz? Melina narkotykowa? Śmiertelne gry?
Teraz drugi Quarren zwrócił na nią wzrok, a jego macki wyprostowały się, co było odpowiednikiem ludzkiego zmarszczenia czoła. - Czy to ma być żart? Jest tutaj z tego samego powodu, co wszyscy. Chce zobaczyć się z Tym. Ze swoim przyjacielem. - Z przyjacielem? No jasne. Alema wiedziała, jakich „przyjaciół" mężczyźni ukrywali w miejscach takich jak to... w anonimowych czeluściach dolnych rejonów miasta. Widocznie pobyt Jacena u Yuuzhan Vongów zdemoralizował go bardziej, niż sądziła. Wskazała dmuchawą powalonego Nikto i znów przemówiła szeptem Mocy: - Waszego towarzysza zaatakował jakiś intruz - powiedziała. - Widzieliście, jak go zabijał, a wkrótce może wejść do środka. - Żeby zabić To? - jęknął drugi z Quarrenów. - Tak, żeby zabić To - zgodziła się Alema. - Musisz go powstrzymać przed wtargnięciem. Trzy Macki wcisnął punkt zamykający wejście, po czym obaj Quarrenowie wycelowali miotacze w sam środek membrany. - Bardzo dobrze - pochwaliła Alema. Odwróciła się od drzwi, pewna, że Quarrenowie już o niej zapomnieli. Podczas pobytu Alemy u Killików królowa gniazda - Ciemna Jedi imieniem Lobi Pio - nauczyła ją stwarzać ulotną obecność w Mocy. Kiedy Alema znikała z czyjegoś pola widzenia, znikała również z pamięci. Minęła hol i wkroczyła w sieć krętych, tunelowatych korytarzy, oświetlonych bioluminescencyjnymi porostami, typowymi dla przemienionych przez Yuuzhan Vongów budynków. Wybrała najszerszy, najbardziej wydeptany korytarz i ruszyła raźno przed siebie. Musiała się spieszyć, jeśli to ona miała zabić Jacena. Ktokolwiek szedł za nią, nie pozwoli się Quarrenom zatrzymać na długo. Powietrze było coraz bardziej gorące i stęchłe, a po podłodze toczyły się lekkie kłębki, cuchnące amoniakiem i siarką. Alema zmarszczyła nos. Dziwne miejsce rozrywki, pomyślała. Sama nigdy nie stosowała tak ostrych narkotyków. Ten smród wystarczy, aby odurzyć rankora w rui. Dotarła do krótkiego bocznego korytarza, kiedy z holu dobiegł odległy wizg miotaczy laserowych - strażnicy najwyraźniej otwarli ogień do jej tajemniczego prześladowcy. Alema zajrzała w korytarzyk i zauważyła, że kończy się on czymś na kształt jaskini rozkoszy Kala'uun: centralną salką otoczoną wieloma dyskretnymi pokoikami. Czy tam znajdzie Jacena
i jego „przyjaciela"? W holu rozległa się dziwna sekwencja syków i trzasków; ogień miotaczy ucichł równie szybko, jak się pojawił. Sądząc z odgłosów, ktokolwiek podążał za Alemą, wykorzystywał technikę podobną do mieczy świetlnych - i umiał to robić. Quarrenowie zapewnili jej ochronę znacznie krócej, niż oczekiwała. Ale dokąd poszedł Jacen? Czy do jaskini rozkoszy, czy dalej w głąb budynku? Szukanie go poprzez Moc niewiele pomoże, a może skończyć się katastrofą. Jeśli nawet nie ukrywa swojej obecności, to poczuje, że Alema go szuka. A w bezpośrednim starciu ona na pewno go nie pokona... z tym bezużytecznym ramieniem i połową stopy. Na szczęście Alema znała mężczyzn. Wiedziała, że mężczyźni - zwłaszcza tacy, co oddawali się tajemnym uciechom w takich miejscach - nie lubili czekać na przyjemności. Weszła w boczny korytarz i ze zdumieniem stwierdziła, że nie ma tu sprzedawców narkotyków ani dziewczynek. Nie zauważyła nawet miejsca, gdzie można by się napić, jeśli nie liczyć łagodnie szemrzącej pośrodku sali fontanny i odświeżacza ukrytego we wnęce. Drzwi wokół były w większości otwarte, ukazując niewielkie pokoiki z łóżkami, basenami do składania jaj lub zwykłymi materacami. Część pomieszczeń była jednak zamknięta i Alema wyczuwała w ich wnętrzu żywe istoty. Podeszła do pierwszych drzwi i, trzymając dmuchawę w gotowości do strzału, wcisnęła punkt we framudze. Membrana rozsunęła się i odsłoniła parę Jenetów zwiniętych na poduszkach leżących na podłodze; łapy podwinęły pod siebie, a ryjki miały opuszczone. Żaden nie otworzył oczu, nawet kiedy Alema jęknęła z niedowierzaniem. Nigdzie nie zauważyła fajek ani nargili, ani śladu afrodyzjaków, nawet pustego kufla po ale. Spali - po prostu spali. Alema poszła dalej, otwierając kolejne drzwi. Znalazła samotnego Durosjanina, a potem trójkę Chadra-Fanów - i wszyscy spali. Widocznie trafiła na kwatery dla obsługi. Zaklęła pod nosem. Co za idiota lokuje swoich pracowników od frontu? Wycofała się znowu do głównego korytarza i nagle ujrzała na ścianie cień swojego prześladowcy. Odskoczyła, żeby jej nie zauważył, i stłumiła starannie swoją obecność w Mocy. Ostrożnie wyjrzała zza rogu i zobaczyła szczupłą kobietę w szkarłatnej szacie. Już nie najmłodsza, miała rude włosy i wąski nos. Dolną część twarzy ukrywała pod czarnym szalem. W jednej ręce trzymała zwój skórzanych rzemieni nabijanych metalem, przymocowanych do czegoś, co wyglądało jak rękojeść miecza świetlnego. Alema była tak wstrząśnięta, że mało brakowało, a jej uczucia przeniknęłyby w Moc. W Akademii Jedi na Yavinie 4 poznała historię agentki imperialnej o nazwisku Shira Brie.
Dowiedziała się, jak Brie próbowała zdyskredytować Luke'a w oczach towarzyszy, a wreszcie została zestrzelona i cudem uniknęła śmierci; jak Darth Vader poddał ją rehabilitacji, przerabiając na maszynę podobną jemu samemu, a potem wyszkolił ją na Sitha, jak skonstruowała swój świetlny bicz i powróciła, aby nękać Luke'a Skywalkera jako Lumiya, Lady Sith. Czyżby Lumiya powróciła? Alema nie miała wątpliwości. Pasowały i wiek, i wygląd; kobieta zasłaniała dolną część twarzy pod takim samym szalem, jaki nosiła Lumiya, aby ukryć blizny. No i miała przy sobie pejcz świetlny - broń niezwykłą w epoce nowoczesnych Jedi. I polowała na Jacena Solo. Alema wycofała się za róg. Miała zamęt w głowie, kiedy próbowała zanalizować wszystkie implikacje tego faktu. Z przeczytanych źródeł wiedziała, że Lumiya nienawidziła Skywalkerów i Solo prawie równie mocno, jak sama Alema, więc należało się spodziewać, że łączy je wspólny cel - zniszczyć klan Solo-Skywalker. Alema nie mogła jednak pozwolić, aby Lumiya wyręczyła ją w wymierzeniu kary. Jeśli ma służyć Równowadze, Alema musi sama zniszczyć swoją ofiarę. Nabrała powietrza w płuca, uniosła dmuchawę do ust i wyskoczyła zza rogu, aby zaatakować. Korytarz był pusty. Cofnęła się. Mogła się spodziewać, że Lumiya za chwilę zaatakuje pod osłoną Mocy... albo spadnie na nią z sufitu. Ale nic się nie stało. Alema odeszła od drzwi, a Lumiya nadal się nie pokazywała. Alema rozpostarła świadomość w Mocy, szukając mrocznej obecności Ciemnej Lady. Nic. Ostrożnie wyjrzała zza węgła, ale oczekiwany atak nie nastąpił. Rozejrzała się wokół, szukając niezwykłych cieni lub mrocznych miejsc, gdzie Lumiya mogłaby się ukrywać. Kiedy nadal nic się nie działo, ruszyła przed siebie, aż dotarła do głównego korytarza, gdzie powtórzyła manewr. Lumiya znikła równie szybko, jak się pojawiła. Zdezorientowana Alema zadrżała. Zaczynała wątpić, czy w ogóle widziała Lumiyę. Może to była jakaś wizja w Mocy... a może wróciła gorączka. Kiedyś, pod koniec pierwszego roku wygnania w tenupiańskiej dżungli, spędziła kilka dni, zwiedzając świątynie Massassów na Yavinie 4 wraz ze swoją nieżyjącą już siostrą Numą - a kiedy gorączka wreszcie spadła, ocknęła się na wysokiej górze.
Równie prawdopodobne wydawało się też inne wyjaśnienie - że Lumiya podążyła za Jacenem. Alema zaczęła biec, z każdym krokiem coraz bardziej przekonana, że Lumiya sprzątnie jej ofiarę sprzed nosa. Teraz już nie starała się poruszać cicho; nawet nie zwracała uwagi na to, którędy biegnie, byle dalej w głąb budynku, w coraz większy żar i stęchliznę, i ten ohydny smród amoniaku i siarki. Dwa razy wpadła na oślep na zaskoczonych Dzikich; dwa razy musiała zabić za próbę wprowadzenia w błąd, zanim wreszcie któryś wskazał jej drogę do Tego. Raz usłyszała grupę ciężkozbrojnych Dzikich, wędrujących w górę tej samej rampy, po której właśnie schodziła. Przywarła do ściany pomiędzy dwoma płatami świecących porostów i okryła się cieniem Mocy, obserwując, jak przebiegali obok w poszukiwaniu intruza. Wreszcie odór amoniaku i siarki stał się prawie nie do zniesienia. Alema usłyszała dziwne pluski i bulgotania. Wyszła na niewielki balkon i stwierdziła, że ma pod sobą głęboką studnię pełną żółtawej mgły. Nie wyglądało to na jaskinię rozkoszy, jaką spodziewała się ujrzeć. Przeszła na druga stronę balkonu. Jak zwykle u Yuuzhan Vongów, balkon nie miał poręczy ani żadnych zabezpieczeń. Podłoga z koralu yorik po prostu kończyła się nad dwudziestometrową przepaścią wypełnioną parującą zawartością. Z głębi bajora nieustannie wydobywał się strumień bąbelków; kiedy pękały, znaczyły powierzchnię szkarłatnymi i żółtymi rozbłyskami. Ściany poznaczone były łatami bioluminescencyjnego mchu, ledwie widocznego przez gęstą mgłę. Wyżej też były balkony o zaokrąglonym kształcie, otulone mgłą. Na niektórych widać było sylwetki Dzikich, zajętych wrzucaniem martwych zwierząt - a nawet nieżywych dwunożnych - do bajora pod nimi. Po plusku następowało ciche bulgotanie; widocznie ciała były zbyt ciężkie, żeby unosić się w szlamie. Alema zmarszczyła brwi, niepewna, co ma przed sobą. W ponurych wnętrznościach Coruscant, zwłaszcza w tej części, która wciąż jeszcze była Yuuznah'tar, martwe zwierzęta pożerali Dzicy lub inne ścierwojady, zanim jeszcze mięso uległo zepsuciu. A zatem bajoro nie mogło być swego rodzaju wysypiskiem. Widocznie Dzicy odżywiali w nim coś - coś, czym Jacen również był zainteresowany. Alema miała się już wycofać, kiedy usłyszała ciche mamrotanie. Trudno było zrozumieć słowa, bo tonęły w bulgocie bajora, ale Alemy nie interesował ich sens. Rozpoznała jednak mroczną barwę głosu, powolny rytm, a zwłaszcza charakterystyczny protekcjonalny ton. Jacen.
Wsłuchała się w głos, starając się zlokalizować jego źródło. Mgła i bajoro przeszkadzały, bo tłumiły słowa Jacena i zagłuszały je bulgotem. Wreszcie jednak udało jej się oddzielić inne dźwięki i zaczęła rozumieć, co mówił. - ...ja się zajmę Reh'mwą i Bothanami. - Jacen wydawał się zirytowany. - Opuszczenie Studni było szaleństwem. Nie mogę cię tu ochraniać. Jedyną odpowiedzią, jaką usłyszała Alema, był przeciągły, mokry bulgot, ale Jacen mówił dalej, jakby zrozumiał: - To śmieszne. Wiedziałbym, gdyby ktoś za mną szedł. Nawet bothańscy zabójcy nie są aż tak dobrzy. Alema bardzo ostrożnie użyła Mocy, aby rozrzedzić mgłę dzielącą ją od Jacena.. Ryzykowała, że Jacen wyczuje jej manipulacje, ale miała tylko jeden strzał, więc musiała widzieć cel. Zresztą Jacen prawdopodobnie był zbyt zajęty rozmową, żeby zauważyć tak subtelne zakłócenie w Mocy. Jeszcze jeden długi bulgot i nabrzmiały głos Jacena: - W budynku? Jesteś tego pewien? Krótkie bulgotanie. - Oczywiście, że mnie to obchodzi - odparł Jacen, odczepiając miecz świetlny od pasa. - Jesteś najcenniejszym atutem Straży. Bez ciebie nie wyśledzilibyśmy nawet dziesiątej części komórek terrorystycznych, które teraz likwidujemy. Mgła się przerzedziła. Alema ze zdumieniem ujrzała Jacena zwróconego twarzą do pękatego, czarnego potwora, który wynurzył się z błota. Istota była tak wielka, że trudno było powiedzieć, jaka jej część jest widoczna. Oko miało źrenicę wielkości głowy Sullustanina, a macki były długie jak cała Alema. Podobnie jak wszystko w tej części miasta, potwór był yuuzhańskiego pochodzenia. Stworzenie mrugnęło i... trzepnęło mackami po błocie. - Nie mogę wygnać Bothan z planety - mówił Jacen. - To by popchnęło Bothawui wprost w ramiona Korelii. Alema zaczęła się domyślać, kim jest ta istota. Kiedy Jacen znajdował się w niewoli u Yuuzhan Vongów, podobno zaprzyjaźnił się z Mózgiem Świata - czymś w rodzaju genetycznego głównego sterownika, który najeźdźcy stworzyli, by nadzorować przekształcenie Coruscant. Przed ucieczką Jacen przekonał Mózg, aby zniweczył plany swoich panów i tylko markował współpracę przy przekształcaniu planety. Później, w czasie ostatnich dni wojny, nakłonił „przyjaciela" do przejścia na stronę Galaktycznego Sojuszu i pomocy przy odbiciu planety. Teraz widocznie wykorzystywał go do szpiegowania
koreliańskich terrorystów. Sprytny chłopiec, nie ma co. Alema uniosła dmuchawę do ust i, wykorzystując Moc do ukrycia, dmuchnęła. Ledwie ostrze opuściło dmuchawę, nad Alemą, z prawej strony, rozległ się gardłowy kobiecy krzyk: - Jacenie! Jacen odwrócił się, zapalając jednocześnie miecz świetlny, ale grot był maleńki, szybki i wciąż ukryty w Mocy. Alema z satysfakcją stwierdziła, że Jacen nie zamierza go zablokować. Nagle Jacen krzyknął i odskoczył w tył, jakby popchnięty niewidzialną dłonią. Grot świsnął obok niego i wywołał ryk bólu, kiedy znikł w ogromnym oku Mózgu Świata. Alema była zdumiona i wściekła - ale nie oszołomiona. Zbyt często brała udział w walce na śmierć i życie, by dać się sparaliżować takiej niespodziance. Odwróciła się w stronę głosu, który ostrzegł Jacena. Jakieś pięć metrów od krawędzi Studni - i piętro wyżej - stała otulona w mgłę szczupła kobieta w szkarłatnej szacie. Ramię wciąż jeszcze miała wyciągnięte w stronę błotnistego bajora, nie mogło być żadnych wątpliwości, że ona właśnie odepchnęła Jacena w bezpieczne miejsce. Lumiya? Alema cofnęła się od krawędzi balkonu, a w tym samym momencie Lumiya wskazała na nią palcem. - Tu, Jacenie! Alema odwróciła się, by uciec, ale we mgle nagle coś błysnęło niebieskim ogniem i za jej plecami rozległ się głośny huk. Chwilę potem stwierdziła, że sunie po podłodze, a węże błyskawic Mocy tańczą wokół jej okaleczonego ciała. Dopiero kiedy znikła z pola widzenia atakującego, burza ucichła. Alema nie rozumiała, co się dzieje - czy Lumiya naprawdę ostrzegła Jacena? Czy to ona obrzuciła ją błyskawicami Mocy? - ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Zmusiła zdrętwiałe mięśnie do pracy i wpełzła do najbliższego korytarza. Przyklękła na jedno kolano i otuliła się cieniem Mocy. Sięgnęła do kieszeni po kolejny grot... i wtedy zorientowała się, że atakowana błyskawicami Mocy upuściła dmuchawę. Jacen wylądował na skraju balkonu, otulony żółta mgłą, tak że ledwie go było widać. Alema wyczuwała w nim jednak potężną wściekłość. Jego gniew ogrzewał Moc jak ogień.
Włączył miecz świetlny; klinga rzucała zielone odblaski, odbijając się w jego oczach żądzą zabijania. Zauważył porzuconą dmuchawę. Ruszył przed siebie. Ze studni Mózgu Świata dobiegł przeraźliwy, rozdzierający wrzask, a z mgły wyłoniło się dwanaście czarnych macek. Wiły się bezradnie, raniąc się o balkon i rozbryzgując krew na ścianach. Oczy Jacena wyglądały jak czarne dziury. Jedi szedł w stronę Alemy, patrząc prosto w korytarz, gdzie się ukrywała. Alema wiedziała, że nie starczy jej siły, aby zabić Jacena pierwszym atakiem - a mogła nie mieć czasu na drugi. Otworzyła się więc na Moc, zamierzając zniszczyć go błyskawicą. Ale wtedy z mgły wypłynęła smukła kobieta z twarzą okrytą szalem - i wylądowała na krawędzi balkonu. Tanecznym krokiem wyminęła rozedrgane macki tak zwinnie, jak potrafi tylko ktoś nauczony akrobacji w Mocy. Alema wyciągnęła dłoń. Lumiya nie sprzątnie jej ofiary sprzed nosa. Tymczasem, zamiast zaatakować Jacena, Lumiya chwyciła go za ramię i odwróciła w kierunku konwulsyjnie wijących się macek. - Jacenie, to agonia - rzekła. - Musimy natychmiast powstrzymać działanie trucizny, albo twój szpieg umrze. Alemie opadła szczęka. Lumiya mówiła rozkazującym tonem, jak mistrz zwracający się do ucznia. - Ale morderczyni... muszę ją dopaść. - Wolisz się zemścić czy ocalić inteligentną istotę? - Nie chodzi o zemstę. - Jacen spojrzał w kierunku korytarza, gdzie ukrywała się Alema. - Chodzi o sprawiedliwość. Nie możemy pozwolić, aby morderca... - Morderca to jedynie narzędzie - przerwała znowu Lumiya. - Musimy powstrzymać władającą nim dłoń: Reh'mwę i jego poruczników. Jacen nadal wpatrywał się w ciemny korytarz, wlewając w Moc furię i żądzę zabijania. Lumiya puściła ramię Jacena i cofnęła się z niechęcią. - Widzę, że mój wybór był błędny. Idź sobie. - Machnęła ręką w kierunku kryjówki Alemy. - Jesteś sługą własnych emocji, a nie ich panem. - To nie ma nic wspólnego z emocjami. - To ma mnóstwo wspólnego z emocjami - odparowała Lumiya. - Jesteś wściekły, ponieważ twój przyjaciel został ranny, a teraz myślisz tylko o tym, jak „sprawiedliwie" potraktować napastnika. Beznadziejny przypadek. Ostatnie słowa Lumiyi wyraźnie ubodły Jacena. Przez chwilę jeszcze wpatrywał się w
korytarz, po czym wzrokiem ściągnął ku sobie dmuchawę. - Powiedz Reh'mwie, że nadchodzimy - odezwał się, wycelowując dmuchawę w stronę Alemy. - To się tak nie skończy. Potem się odwrócił. Oboje z Lumiyą przebiegli między tłukącymi w koral mackami Mózgu Świata i zanurzyli się we mgle. Dawno zniknęli z pola widzenia, ale Alema tkwiła w bezruchu, zbyt zdumiona, by uciekać. Jacen Solo jest uczniem Lady Sith! Czy ta galaktyka całkiem oszalała?
ROZDZIAŁ 1 Na pokładzie „Thrackana Sal-Solo" pachniało nowym statkiem - gryzący odór wentylatorów klimatyzacji spalających smar uszczelniający, słodkawy zapach wyciekającego z pneumatyki gazu, ozonowa woń wymienników powietrza. Han i Leia Solo wędrowali od włazu do włazu; Han nieustannie przyłapywał się na tym, że dotyka durastalowych przegród, aby się upewnić, że nie śni. „Sal-Solo" był statkiem flagowym tajnej floty szturmowej, którą rząd koreliański zaczął budować prawie dziesięć standardowych lat temu pod przywództwem niedawno zmarłego kuzyna Hana, Thrackana Sal-Solo. Nikt nie chciał powiedzieć, jakie plany Sal-Solo i jego wspólnicy mieli w stosunku do tajemniczej armady, a Hana to nie obchodziło. Flota była gotowa do użytku i dość wielka, by przełamać blokadę Sojuszu, a to było najważniejsze. Blokada została rozciągnięta na wszystkie pięć planet w Systemie Koreliańskim, niszczyła ich gospodarkę i zagrażała instalacjom pozaplanetarnym. Kiedy dotarli do centrum dowodzenia, Han nie musiał być Jedi, żeby wyczuć podniecenie w powietrzu. Strażnicy przy drzwiach sprawdzali przepustki, nie ograniczając się do zwyczajowego skinięcia głową, przeskanowali nawet C-3PO. Młodsi oficerowie zapomnieli o automacie z kafem i naprawdę tkwili przy swoich stanowiskach, obserwując wyświetlane dane i kodując rozkazy. Tylko kilka osób siedziało bezczynnie - agenci ochrony, czekający na stalowych ławkach przed Salą Planowania Taktycznego, ale i oni zachowywali pełne napięcia milczenie. Han pochylił się do Leii i szepnął: - Pogodzisz się z tym? Leia podniosła wzrok z lekkim zdumieniem. Zmarszczki w kącikach jej ciemnych oczu podkreślały przenikliwość i... no cóż, mądrość. - Z czym mam się pogodzić, Hanie? - Że jesteś żoną koreliańskiego admirała. - Uśmiechnął się krzywo i przeciągnął palcami po podbródku, znów gładko ogolonym, bo nie musiał już ukrywać swojej tożsamości przed zabójcami nasyłanymi przez kuzyna. - Rozejrzyj się. Wedge przygotowuje się do rozbicia blokady i chce, żebym wziął jeden z dreadnaughtów. Leia rozejrzała się po pełnej aktywności kabinie i na chwilę zatrzymała wzrok na
agentach ochrony, oczekujących przed Salą Planowania. - Nie sądzę, abyśmy musieli się tym martwić, Hanie. Zmarszczył brwi. - Uważasz, że jestem za stary na dowódcę liniowego? - Ale skąd, nie masz jeszcze nawet siedemdziesiątki! - Leia zniżyła głos i dodała: - Mam po prostu przeczucie. - O nie - jęknął C-3PO. - Jeśli pani Leia ma przeczucie, to się nigdy nie kończy dobrze! Dotarli do drzwi Sali Planowania, więc nie mogli kontynuować rozmowy. Strażnik - oficer niższej rangi o kwadratowej szczęce, ubrany w niebieski mundur - nie wpuścił ich od razu, jak poprzedniego dnia, lecz zagrodził im drogę. - Admirał spotka się z panem najszybciej, jak będzie mógł, kapitanie Solo. - Najszybciej, jak będzie mógł? - Hanowi przyszło do głowy, że Leia może mieć rację. - Przecież to on nas wezwał. - Tak, sir, jestem tego świadom. - Strażnik obserwował Hana ze zmęczonym uśmieszkiem, jaki Korelianie zwykle rezerwowali dla bufonów i rozrabiaków. - Admirał Antilles to bardzo zajęty człowiek. - Naprawdę? - Han poczuł się zakłopotany własną pewnością siebie, a rzadko bywał tak wredny i złośliwy, jak wtedy, kiedy czuł się zakłopotany w obecności Leii. - No cóż, ja też. Zanim jednak zdążył się odwrócić i wyjść, Leia złapała go za ramię. - Powiedz admirałowi Antillesowi, żeby się nie spieszył - poleciła strażnikowi. - Rozumiemy, że teraz może być bardzo zajęty. Han nie opierał się, kiedy odciągnęła go na bok. Wedge Antilles został mianowany głównodowodzącym sił koreliańskich jakieś dziesięć standardowych dni temu - w dzień po zamordowaniu Thrackana Sal-Solo - i Han wiedział równie dobrze jak wszyscy, że ma teraz urwanie głowy. Dlatego też oboje Solo byli bardzo zaskoczeni, kiedy otrzymali tę wiadomość - zaproszenie, aby spotkać się z Wedge'em Antillesem w Gromadzie Asteroidów Kiris. Kiris leżały tak daleko na obrzeżach systemu, że właściwie stanowiły swobodną gromadę i tak słabo znaną że nawet Han musiał prosić o współrzędne. Solo spędzili większą część podróży - jeszcze dłuższej niż zwykle, z powodu konieczności omijania blokady Galaktycznego Sojuszu - debatując, co u licha głównodowodzący sił Korelii robi tak daleko od działań wojennych. Na wszystkie swoje pytania znaleźli odpowiedź, kiedy okrążyli Kiris 6 i ujrzeli „Sal-
Solo" unoszącego się w ukrytym doku. Dreadnaught był typowo koreliańskiej konstrukcji - nowoczesny, surowy i skonfigurowany do zaciętej walki w bliskim zasięgu. Wieżyczki turbolaserów i prowadnice rakiet rozmieszczono gęsto i równomiernie na błękitnej, jajowatej powłoce statku. Han od razu zrozumiał, że jest to dokładnie to, czego teraz potrzebuje Korelia - statek zdolny do wbicia się w samo jądro blokady Galaktycznego Sojuszu i do rozerwania jej od środka. Puls Hana przyspieszył jednak dopiero kilka godzin później, kiedy Antilles poinformował go, że „Sal-Solo" ma dwa siostrzane statki i całą flotę pomocniczą, ukrytą w innych stoczniach Gromady Kiris. Biorąc pod uwagę oczywisty element zaskoczenia, Antilles był pewien, że ta flota jest dość silna, by rozbić w drobny mak blokadę i przekonać Sojusz, aby przemyślał swoje militarne plany. Chciał się jednak dowiedzieć, czy Han i Leia również uważają szybki koniec wojny za na tyle prawdopodobny, że zechcieliby służyć w koreliańskiej armii. Małżeństwo Solo spędziło całą noc na roztrząsaniu propozycji Antillesa, zastanawiając się, czy Han powinien ryzykować, że ostatecznie stanie do walki z własnymi dziećmi. Jaina służyła teraz w szeregach Jedi, a nie w wojsku, Jacen zaś podobno wrócił na Coruscant i torturował Korelian, ale wojna często przynosi nieoczekiwane wydarzenia. Gdyby Han zabił jedno z własnych dzieci, rozpadłby się na więcej kawałków, niż jest gwiazd w galaktyce. Również Leia miała problem. Cztery lata temu, kiedy jej mistrzyni, Saba Sebatyne, mianowała ją rycerzem Jedi, przysięgła posłuszeństwo Radzie Jedi nawet wtedy, gdyby się z nią nie zgadzała, a Rada wspierała Sojusz Galaktyczny. Do tej pory Saba i pozostali mistrzowie tolerowali jej niesubordynację z szacunku dla jej osoby. Ale to naturalnie ulegnie zmianie, jeśli Han otwarcie wystąpi przeciw Sojuszowi. Wtedy Rada nie będzie miała wyjścia i każe jej wybierać pomiędzy Hanem a Jedi. Alternatywą było jednak bezczynne czekanie i obserwowanie, jak wojna toczy się bez nich. A Solo nie byli ludźmi, którzy to potrafią. Ostatecznie uznali, że najlepszą metodą działania będzie poprawienie nastrojów na Coruscant; powinni pomóc Antillesowi udowodnić, że wojna będzie kosztowna dla Galaktycznego Sojuszu co najmniej tak samo, jak dla Korelii. Po zniszczeniu blokady nowa administracja będzie mogła negocjować z pozycji siły, a Leia wynegocjuje pokój, zgłaszając się na ochotnika jako emisariusz. Dlatego Han był tak bardzo rozczarowany, że nie wpuszczono go do Sali Planowania. On i Leia postanowili zaryzykować wszystko, aby pomóc Antillesowi jak najszybciej zakończyć tę wojnę. Teraz wydawało się, że ich pomoc nie jest już potrzebna. Oczekiwanie było krótsze, niż Han się spodziewał. Ledwie zaczął rozważać
możliwość przespacerowania się w kierunku dystrybutora kafu, kiedy pojawił się Wedge Antilles w białym mundurze admirała. Jego pociągła twarz poorana była zmarszczkami i poznaczona troskami, a starannie przystrzyżone włosy stały się bardziej szare niż brązowe. - Han, Leia... przepraszam za spóźnienie - rzekł. Kiedy drzwi zasuwały się za jego plecami, Han zauważył tył głowy jakiegoś cywila, który przytakiwał energicznie komuś przemawiającemu bardzo ostrym tonem. - Zdecydowaliście się? - Jasne - odparł Han, czując nieco większy optymizm. Może Antilles po prostu miał trudne spotkanie z grupą cywilnych jajogłowych. - Myślałem, że chyba się dam wpisać na listę. - Miło mi to słyszeć! - zawołał Antilles z uśmiechem, wyciągając dłoń, ale w jego twarzy więcej było obaw niż ciepła. - Mamy dla ciebie poważne zadanie. Han chwycił podaną dłoń, ale Leia wciąż obserwowała Antillesa z pewną rezerwą. - Bardzo jesteśmy ciekawi, o co chodzi - wtrąciła. - Chcemy podjąć ostateczną decyzję. Antilles starał się okazać rozczarowanie, ale popełnił błąd i bezgłośnie wypuścił nosem powietrze. Tak zawsze robił przy grze w sabaka; Han wiedział, że oznaczało to ulgę. Cokolwiek się tu działo, zaczynało śmierdzieć jak brzuch Hutta. - To prawda - powiedział Han. - Czemu nie miałbyś nam powiedzieć, co ci chodzi po głowie? - Właściwie masz rację. - Antilles odciągnął ich dalej od strażnika i zniżył głos. - Musimy negocjować koalicję. - Negocjować? - Han się skrzywił. - Myślałem, że chodzi o sprawy wojskowe. - Może później. - Antilles nie wydawał się zbyt zmartwiony. - Na razie to jest ważniejsze. - Chciałem zauważyć, że powierzenie kapitanowi Solo negocjacji czegokolwiek innego niż przejście przez pole asteroidów graniczy z szaleństwem - wtrącił C-3PO. - Jego temperament zupełnie nie nadaje się do dyplomacji. - Han ma wiele ukrytych talentów. - Antilles nie spuszczał wzroku z wymienionego. - Nikomu innemu nie powierzyłbym tego zadania. Han przez chwilę rozważał komplement, zanim zdecydował, że przyjaciel funduje mu gigantyczną porcję bantha poodoo. - Chodzi o Jacena, prawda? Antilles zmarszczył brwi. - O Jacena? - Pokręcił głową. - Hanie, obaj mamy dzieci walczące po drugiej stronie
tej awantury. - Syal nie torturuje Korelian na Coruscant - odparował Han. Był wściekły na Jacena i zawstydzony tym, co się z nim stało, ale nie miał zamiaru tego negować. - Słuchaj, mnie też ani trochę się nie podoba to, co robi Jacen... w każdym razie nie bardziej niż tobie, ale to jednak mój dzieciak i nie mam zamiaru się go wypierać. Rozumiem, że to dla ciebie problem. - Nie masz racji, Han - odparł Antilles. - Jacen zagubił się, ale tylko dlatego, że wierzy w to, o co walczy. Wcześniej czy później przypomni sobie, że ty i Leia nauczyliście go odróżniać dobro od zła, i wróci. Leia wyciągnęła rękę i uścisnęła lekko dłoń Antillesa. - Dzięki, Wedge - rzekła. - Wiem, że to prawda, ale dobrze słyszeć, kiedy mówi to ktoś inny. - Tak... dzięki temu wydaje ci się, że nie jesteś jednak całkiem głupi. - Han odwrócił się, aby dyskretnie otrzeć łzę, po czym znów spojrzał na Antillesa. - Więc czego właściwie ode mnie chcesz? - Powiedziałem ci - odparł Antilles. - Negocjowania koalicji. Mówiąc to, spojrzał na Leię i Han zrozumiał, że w istocie Wedge chciał, aby to Leia się tym zajęła. Pokręcił głową. - Choć raz Threepio ma rację... wcale nie chcesz, żebym cokolwiek negocjował. Mógłbym rozpętać wojnę albo coś w tym rodzaju. Antilles westchnął teatralnie. - Daj spokój, Han. - Na chwilę znów przeniósł spojrzenie na Leię. - Wiesz, o co proszę. - No to zdeklaruj się wreszcie - burknął Han. - Wiesz, jak nienawidzę gierek. - Doskonale. - Antilles znów spojrzał na Leię, mrugając raz po raz: kolejna stara mina rodem z sabaka, mówiąca, że przeciwnik próbuje wyciąć jakiś numer. - Rozumiecie, że to nie może być oficjalne żądanie... - Niby dlaczego? - przerwał mu Han. - Ponieważ nie pochodzę z Korelii - wyjaśniła Leia. - I jestem rycerzem Jedi. Byłoby podejrzane, gdybym to ja prowadziła negocjacje. - Więc mam być przykrywką? - Han nie spuszczał wzroku z Antillesa. Ten skinął głową. - Właśnie. - Nie jestem zainteresowany - odparł Han, nawet nie udając, że ma zamiar rozważyć
propozycję. Nie mógł prosić Leii, aby negocjowała w sprawie, którą - jak sam wiedział - sama także popierała jedynie częściowo, zwłaszcza kiedy Antilles całkiem jawnie okazał, że też się waha co do przedmiotu swojej prośby. Poza tym Han miał pewne niejasne podejrzenia, że stary przyjaciel stara się umyślnie odwieść Solo od przyjęcia zlecenia. - Wezwij mnie, kiedy będziesz potrzebował kogoś do walki. Odwrócił się, aby odejść, ale Leia chwyciła go za ramię. - Han, może powinniśmy najpierw wysłuchać admirała Antillesa? - A po co? - Dla Korelii. - Leia spojrzała na niego gniewnym wzrokiem, który działał na niego lepiej niż wszelkie sugestie Jedi poprzez Moc. - Zawsze powtarzasz, jak ważne jest zachowanie niepodległego ducha Korelii. Czy udział w negocjacjach to dla ciebie zbyt duże poświęcenie? Han otworzył usta. Leia zrzekła się swojej roli dyplomaty w czasie wojny z Yuuzhan Vongami, kiedy okazało się, że gry polityczne jedynie psują zdolność Nowej Republiki do zwycięstwa w wojnie. Wydawało mu się podejrzane, że właśnie teraz zgłasza się na ochotnika do podjęcia od nowa tej roli... i to w obronie Korelii. Skrzywił się. - Naprawdę tego chcesz? - Jestem gotowa to rozważyć. - Leia zerknęła na Antillesa. - Ale nie podejmiemy decyzji, dopóki nie poznamy szczegółów. Wszystkich szczegółów. - Nikt tego nie oczekuje. - Antilles uśmiechnął się, ale nuta rozczarowania w jego głosie nie dała się ukryć... przynajmniej przed kimś, kto znał go od czterdziestu lat. - Polecono mi tylko sprawdzić, czy zechcecie to rozważyć. Premier Gejjen przekaże wam resztę informacji. Han uniósł brew. Dur Gejjen znalazł się u władzy, pomagając Hanowi i Bobie Fettowi zabić zarozumiałego kuzyna Hana, Thrackana Sal-Solo. Później Gejjen zlikwidował stanowisko prezydenta Pięciu Światów, które Sal-Solo stworzył wyłącznie po to, aby osobiście sprawować władzę nad całym systemem koreliańskim. Gdyby Gejjen na tym poprzestał, Han przyznałby, że jest przyzwoity i mądry, ale Gejjen okazał się równie przewrotny jak Sal-Solo: zaczął rządzić na swój własny sposób, mianując się prezydentem planety Korelia i jednocześnie premierem Pięciu Światów. - Gejjen tu jest? - zapytał Han. - Chyba żartujesz. - Obawiam się, że nie. Antilles poprowadził ich do Sali Planowania, obszernego pomieszczenia
zabudowanego najnowszymi urządzeniami do koordynacji działań wojennych - ekrany na pół ściany, wmontowany w sufit holoprojektor taktyczny, automatyczne dystrybutory kafu w każdym kącie. Dur Gejjen i dwaj oficerowie siedzieli pogrążeni w rozmowie przy wielkim, owalnym stole konferencyjnym z urządzeniem stanowiącym kombinację terminalu danych i komunikatora przy każdym stanowisku. Jak tylko Han i Leia weszli do sali, Gejjen zakończył rozmowę i wyciągnął do nich rękę. - Witam, kapitanie Solo. - Był młody i przystojny, o ciemnej skórze i czarnych włosach, obciętych krótko, na modłę wojskową. - Cieszę się bardzo, że przyjąłeś to zlecenie. - Hm, cóż..., ta radość jest raczej przedwczesna - odparł Han. - Jeszcze niczego nie przyjąłem. Bez entuzjazmu potrząsnął ręką Gejjena, po czym spojrzał na pozostałych oficerów. Byli starsi od premiera - jasnowłosy mężczyzna o kwadratowej szczęce i siwiejących wąsach oraz kobieta w średnim wieku, o okrągłej twarzy i zimnych szarych oczach. Han nie znał na tyle dobrze nowego rządu, aby rozpoznać ich od razu, ale z niezadowolenia Antillesa i liczby agentów ochrony oczekujących na zewnątrz domyślał się, że to Gavele Lemora i Rorf Willems. Wraz z Gejjenem Lemora i Willems stanowili trzon rządu Pięciu Światów, przy czym Lemora była ministrem do spraw wywiadu, a Willems ministrem obrony. Gejjen zmarszczył brwi i spojrzał na Antillesa. - Przecież miałeś ich tu nie przyprowadzać, gdyby... - Prośba admirała Antillesa była z konieczności raczej mało precyzyjna - przerwała Leia. - Han musi znać nieco więcej szczegółów, zanim zgodzi się zostać waszym emisariuszem. - Ach... oczywiście. - Gejjen spojrzał z pewną ulgą na zimnooką kobietę, Lemorę. - Chętnie przedstawię w skrócie niezbędne informacje. - Najpierw niech stąd wyjdzie robot - dodała Lemora, spoglądając na C-3PO. - Nie mogę wyjść! - zaprotestował robot. - Nie będę mógł rejestrować odprawy. - I właśnie o to chodzi, złota sztabo - odparł Willems. Miał chropowaty głos i maniery bandziora. - Nie chcemy rejestracji. - Jest pan pewien? - dopytywał się C-3PO. - Obwody pamięci kapitana Solo od jakiegoś czasu wykazują oznaki zmęczenia. Nie dalej jak wczoraj powiedział księżniczce Leii, że w tej nowej, krótkiej fryzurze nie wygląda ani na dzień więcej niż trzydzieści pięć lat. - Bo tak uważam - warknął Han. - A ty mógłbyś przestać podsłuchiwać.