Ilustracja na okładce
Raymond Swanland
Wydanie I
ISBN 978-83-7510-088-4
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171
Poznań
tel. 061-867-47-08, 061-867-81-40;
fax 061-867-37-74
e-mail: rebis@rebis.com.pl
www.rebis.com.pl
Z każdą zimą lód sięga dalej. Świat
staje się coraz chłodniejszym miejscem.
Wody w morzach ubywa. Z najdalej
wysuniętych na północ regionów
Andoray zniknęły stada reniferów i
plemiona mistycznych Seattsów.
Gospodarstwa, pastwiska, wzgórza i
fiordy karmiące wojowniczych
Andorayan sczezły już dwa wieki temu
pogrzebane pod lodem tak grubym, że
przykrył nawet dzikie, wysokie szczyty.
Wszędzie wysychają studnie mocy -
choć dopust ten w najmniejszym stopniu
dotyka pewnie Studni Ihrian.
Do niedawna dramatyczne procesy
ograniczały się do odległych
cywilizacji. Dopiero ostatnio zaczęły się
dawać we znaki na brzegach Morza
Ojczystego. Fale uchodźców zwiększają
liczbę ludności bez dachu nad głową i
środków utrzymania, co pozwala na
zaciąg rekruta po okazyjnych cenach. I to
właśnie w chwili, gdy głową Kościoła
episkopalnego jest opętany obsesjonat -
Patriarcha przekonany, że stanowi
boskie narzędzie, któremu przeznaczone
jest wykorzenienie herezji i
unicestwienie niewiernych, tak by cała
ludzkość mogła dostąpić łaski bożej i
zbawienia. Patriarcha niepomny, jak
wielu przed nim w dziejach, że
wszechmogący Bóg może załatwić te
sprawy bez pomocy śmiertelnych.
Napływ przesiedleńców przyczynia
się do wzrostu niestabilności. Nikogo to
nie obchodzi. Nikt nawet nie dostrzega
problemu - wyjątkiem jest poziom
lokalny, gdzie prosty lud utyskuje na
wzrost przestępczości i przemocy...
oczywiście w porównaniu z dobrymi
starymi czasami. Spontaniczne reakcje
na kradzieże i gwałty bywają równie
gwałtowne.
Nie ma dnia bez wojny, nawet, gdy
nie maszerują armie. Wojny pełgającej.
Wojny ukrytej za kulisami wojny.
W imię boże trwa nieustająca
kampania - wojna o niebiosa toczona na
ziemi. Ta wojna nigdy się nie kończy,
ponieważ boskość nigdy nie objawia się
dwu duszom w ten sam sposób, a tylko
nieliczni skłonni są do tolerancji wobec
epifanii innych niż własne.
Toczy się bezustanna walka o
przetrwanie w świecie, który nie
dysponuje dostatecznymi zasobami ani
nie wykazuje filozoficznych skłonności
do udostępnienia ich wszystkim na
równi.
I jest jeszcze niekończąca się cicha
wojna z Tyranią Nocy. Ta najbardziej
śmiertelna i paskudna z wojen jest
równocześnie najsłabiej znana. Nawet
jeden człowiek na pięciuset nie zdaje
sobie z niej sprawy - mimo to każdy, już
przez to tylko, że się urodził, staje się
poborowym w zmaganiach z
Delegaturami Nocy. Po tej albo po
tamtej stronie frontu.
1
Caron ande Lette, w Skraju
Connec
Wróg spłynął z lesistych wzgórz
Ellow niczym gwałtowna wiosenna
nawałnica. Nie poprzedzały go żadne
pogłoski. Na widok pierwszej garstki
zbrojnych Brock Rault, seuir ande Lette
uznał, że to bandyci. Wkrótce jednak
nagły wyrzut sumienia uświadomił mu,
że mogą to być ludzie Tormonda z
Khaurene. Książę Skraju Connec
zabronił wznoszenia nowych fortyfikacji
bez książęcego nadania. Nieukończona
Lette była jedną z twierdz objętych
zakazem Tormonda.
Jak Skraj Connec długi i szeroki
wyrastały fortyfikacje. Zamiast wszakże
spotęgować poczucie bezpieczeństwa,
pogłębiały rozpacz. Powszechne
nastawienie streszczało się w
przekonaniu, że gdy ktoś już zatrudni
najemników i zadba o własną ochronę,
zaraz zacznie nękać sąsiadów.
Seuir ande Lette był wyjątkiem od
tej reguły. Mimo iż miał zaledwie
dwadzieścia jeden lat, zdążył już
powojować u boku hrabiego Raymone'a
podczas Masakry pod Czarną Górą i
wziąć udział w krucjacie przeciw
Calzirowi. Poczuł na twarzy cuchnący
oddech okrutnej, bestialskiej wojny.
Posmakował krwi. Z niechęcią odnosił
się do wrogów swej rodziny, niechęć ta
nigdy jednak nie przybrała rozmiarów
każących mu ściągnąć na nich
przerażenie, śmierć albo ból.
Choć sam był urodzonym i
namaszczonym w boju wojownikiem,
jego wiara wyrastała z gleby pokoju.
Brock Rault był maysalczykiem,
Poszukiwaczem Światła. Pacyfistą z
przekonania, a heretykiem mocą
deklaracji brotheńskiego Kościoła
episkopalnego. Nie ukrywał swych
przekonań.
Wróg podciągnął bliżej, tak szybko,
że wielu wieśniaków nie zdążyło
poszukać bezpiecznego schronienia w
Caron ande Lette. W końcu seuir zdał
sobie sprawę, iż najeźdźcy to nie żadni
bandyci. Choć właściwie niczym poza
liczebnością się od nich nie różnili.
Sztandar wskazywał, że to ludzie
grolsacherskiego kapitana wojsk
najemnych, Haidena Backe'a, który
działał na podstawie listów kaperskich
otrzymanych od Patriarchy Wzniosłego
V. Błąkał się po północno-wschodnich
rubieżach Connec rzekomo po to, aby
wykorzeniać herezję. W istocie łupił
każdego, kogo nie było stać, aby się
wykupić.
Za swą mordęgę Haiden Backe
otrzymywał trzecią część łupów, którą
zresztą podzielić się musiał z
żołnierzami. Reszta szła do szkatuły
Kościoła.
Kościół rozpaczliwie potrzebował
funduszy. Wzniosły musiał spłacić
pożyczki zaciągnięte podczas krucjaty
calzirskiej. Najmniejsza zwłoka
oznaczała zablokowanie perspektyw na
dalsze kredyty. Poza tym jeszcze nie
zapłacił za głosy, za które kupił sobie
wybór na Patriarchę. A przecież nade
wszystko pragnął stworzyć armie, które
poniosą płomień następnej krucjaty
przeciw pramanom, okupującym
większą część Ziemi Świętej.
Wcześniejsze krucjaty ustanowiły
wśród Studni Ihrian brotheńskie
episkopalne przyczółki - księstwa i
królestwa krzyżowców. Jednakże w
ciągu ostatnich dziesięciu lat państwa te
znalazły się pod silną presją ze strony
kaifatu Kasr al-Zed i jego potężnego
czempiona, Indali al-Sul al-Halaladyna.
Wzniosły rozpaczliwie pragnął takiego
miejsca w poczcie Patriarchów, które
odda mu zasługę wyrwania Ziemi
Świętej z rąk niewiernych.
Wykorzenianie herezji w kraju
ojczystym miało sfinansować tę
wspaniałą zamorską misję.
Miliony ludzi serdecznie
nienawidziły Honaria Benedocta, który
dzięki intrygom i łapówkom został
Patriarchą.
Seuir ande Lette zwrócił się do
swego najbliższego towarzysza, siwego
człowieka, z pozoru tuż po
sześćdziesiątce:
- I tak, co powiesz, Doskonały
Mistrzu? Wygląda na to, że godzina
rozpaczy wybiła szybciej, niż
przewidywałeś.
Doskonały Mistrz Ścieżki, brat
Świeca z Khaurene, pochylił głowę.
- Kusi mnie, bym wyznał swój
wstyd. Tak jakby moje przyjście
sprowadziło tę zarazę. Jeśli zaś pytasz o
radę, to mogę jedynie powtórzyć
napomnienia synodu w Świętym
Jeules'u. Niech żaden Poszukiwacz
Światła nie podniesie pierwszy ręki
przeciwko bliźniemu swemu. Ale niech
też żaden Poszukiwacz nie umacnia zła,
całkowicie zaniechawszy oporu wobec
niego.
Brat Świeca wcześniej polemizował
z taką postawą. W głębi duszy był
pacyfistą. Lecz skoro już synod wydał
decyzję, ruszył w drogę, by przygotować
brać Poszukiwaczy do samoobrony.
Znajdzie się wielu, którzy będą chcieli
ich pozabijać, nie bacząc na ich
szczególny związek z tym, co boskie.
Młody rycerz powiedział do brata
Świecy:
- Najpierw będzie chciał
porozmawiać. Jego ludziom tak
naprawdę nie zależy ani na porządnej
walce, ani na długim oblężeniu. Wynoś
się z Lette, póki możesz.
Brat Świeca przyglądał się
najeźdźcom. O niewielu z nich można
było powiedzieć, że kierują się
prawdziwym przywiązaniem do wiary
episkopalnej. Zostali najemnikami,
ponieważ nie potrafili robić nic innego.
Gdyby nie nieomal nieuchwytna aura
religijnego zadęcia, byliby zwykłymi
zbójami.
Po ziemi kroczy niejedna ciemność.
- Nikt nigdy nie nazwie cię
tchórzem, Mistrzu - zapewnił go Brock
Rault. - Wszystkim nam zależy, by kogoś
tak wyjątkowego jak ty uchronić przed
niebezpieczeństwem. A Haiden Backe
potraktuje cię bez śladu należytego
szacunku. - Bracia i kuzynowie Raulta
pokiwali głowami, gotując się do walki.
- Poza tym możesz zanieść naszą prośbę
o pomoc do hrabiego Raymone'a.
Brat Świeca poszedł poszukać
samotności i miejsca do medytacji.
Trzeba znaleźć najlepszą drogę. Trzeba
odkryć sposób najbardziej owocnej
służby. I przede wszystkim poddać się
woli Światła.
Ciało ruszało się niechętnie. Bało
się, co mogą pomyśleć inni, jeśli zacznie
uciekać. Z drugiej strony brat Świeca
rozumiał, że nikomu się na nic nie
przyda, gdy pozwoli, by go zarżnięto
pod Caron ande Lette. Kościół będzie
piał z zachwytu nad śmiercią jednego z
ulubionych sług Przeciwnika, a
równocześnie będzie zaprzeczał
oficjalnie, iż miało to cokolwiek
wspólnego z kampanią Haidena Backe'a.
I tylko Grolsacher zgarnie potajemną
premię za to, że pozbył się jednego z
tych nieznośnych maysalskich
Doskonałych.
- Postawię rączego konia pod furtę
od strony rzeki - rzekł Rault.
- Przybyłem na piechotę - odparł
święty mąż. - I tak samo odejdę.
Nikt się nie spierał. Faktycznie,
piechur w złachmanionym ubraniu nie
zwróci niczyjej uwagi. Cudzoziemcy nie
rozumieli maysalskich ślubów ubóstwa.
Brock Rault wciągnął
grolsacherskiego namiestnika w
bezowocną dyskusję. Delikatnie
zasugerował, że jeśli otrzyma dogodne
warunki, może poddać bez walki Caron
ande Lette. Haidena Backe'a tego
rodzaju pertraktacje nie powinny
zaskoczyć. Connekianie nieczęsto
decydowali się na walkę w obliczu
przewagi liczebnej nieprzyjaciela. W
końcu jednak najmłodszy brat Brocka,
Thurm, oświadczył:
- Doskonałego Mistrza już nie
widać.
Rault odchrząknął, dał znak.
Wskutek walki jego dusza zostanie
nieodwołalnie zbrukana. Ale wiedział,
że dusza ta powróci, by wziąć udział w
kolejnym obrocie koła. Nie wahał się na
zło zareagować niespodzianym złem.
Tego nauczył się od hrabiego Raymone'a
Garetego.
Podnieśli się i wystrzelili. Chorąży i
herold Backe'a spadli z koni, podobny
los spotkał dwóch księży w
ciemnobrązowych habitach. Trzeci
ksiądz, zapewne znaczniejszy od
tamtych, ponieważ miał na sobie zbroję,
przeżył salwę, lecz musiał się sam
wyplątać z uprzęży zranionego
wierzchowca.
Haiden Backe zasłonił się ręką
przed strzałą lecącą w kierunku jego
twarzy, odsłaniając szczelinę w zbroi
pod pachą. Strzała znalazła drogę, ale
drzewce się złamało, gdy grot trafił w
żebro, i skręciła. Grot nie sięgnął serca.
Towarzysz złapał wodze
wierzchowca Backe'a. Pozostali jeźdźcy
uciekli, ścigani gradem strzał. Jednego
przeszyło drzewce z balisty, grot wbił
się głęboko w kark jego wierzchowca.
Tylko ksiądz w zbroi zdołał umknąć.
- Wzniosły wykorzysta to przeciwko
nam - zauważyła siostra Brocka, Socia,
która skończyła właśnie szesnaście lat.
- Oczywiście. Lecz ci ludzie, którzy
rzekomo nie pracują dla Patriarchy, sami
do nas przyszli. Chcieli nam ukraść
życie, majątek i dobre imię. Cóż więcej
może zabrać ten, który utrzymuje, iż nie
jest ich pracodawcą?
Thurm uśmiechnął się szyderczo.
- Zawsze może nas
ekskomunikować.
Roześmiali się wszyscy, którzy
usłyszeli jego słowa.
- Zdaje się, że nikt z nich nie zginął -
rzekł Brock. - Dopomóżmy im w drodze
do nieba, do którego tak bezwzględnie
chcą nas wyprawić.
Nawet ranni księża jakoś nie byli
skłonni iść dziś na spotkanie Boga.
Jeden zaoferował, iż wyrzeknie się
Wzniosłego V na rzecz antypatriarchy,
Niepokalanego II.
Brock pozwolił mu napisać list, w
którym ujawniał związki między
Kościołem brotheńskim a
Grolsacherami. Resztę przywiązał do
pali i pozostawił miłosierdziu ich
bóstwa. Zresztą w miejscu, w którym
łatwo mogły ich sięgnąć strzały. Gdyby
towarzyszy naszła ochota ich ratować.
Wojska najemne otoczyły Caron
ande Lette.
- Ach! - jęknęła przerażona Socia. -
Siła ich.
Glen Cook PAN MILCZĄCEGO KRÓLESTWA Przełożył Jan Karłowicz DOM WYDAWNICZYREBIS POZNAŃ 2008 GTWTytuł oryginału
Lord of The Silent Kingdom (The Instrumentalities of The Night, Book 2) Copyright © 2007 by Glen Cook Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2008 Redaktor Małgorzata Chwałek Opracowanie graficzne serii i projekt okładki Jacek Pietrzyński
Ilustracja na okładce Raymond Swanland Wydanie I ISBN 978-83-7510-088-4 Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel. 061-867-47-08, 061-867-81-40; fax 061-867-37-74 e-mail: rebis@rebis.com.pl www.rebis.com.pl
Z każdą zimą lód sięga dalej. Świat staje się coraz chłodniejszym miejscem. Wody w morzach ubywa. Z najdalej wysuniętych na północ regionów Andoray zniknęły stada reniferów i plemiona mistycznych Seattsów. Gospodarstwa, pastwiska, wzgórza i fiordy karmiące wojowniczych Andorayan sczezły już dwa wieki temu pogrzebane pod lodem tak grubym, że przykrył nawet dzikie, wysokie szczyty. Wszędzie wysychają studnie mocy - choć dopust ten w najmniejszym stopniu dotyka pewnie Studni Ihrian.
Do niedawna dramatyczne procesy ograniczały się do odległych cywilizacji. Dopiero ostatnio zaczęły się dawać we znaki na brzegach Morza Ojczystego. Fale uchodźców zwiększają liczbę ludności bez dachu nad głową i środków utrzymania, co pozwala na zaciąg rekruta po okazyjnych cenach. I to właśnie w chwili, gdy głową Kościoła episkopalnego jest opętany obsesjonat - Patriarcha przekonany, że stanowi boskie narzędzie, któremu przeznaczone jest wykorzenienie herezji i unicestwienie niewiernych, tak by cała ludzkość mogła dostąpić łaski bożej i zbawienia. Patriarcha niepomny, jak wielu przed nim w dziejach, że wszechmogący Bóg może załatwić te
sprawy bez pomocy śmiertelnych. Napływ przesiedleńców przyczynia się do wzrostu niestabilności. Nikogo to nie obchodzi. Nikt nawet nie dostrzega problemu - wyjątkiem jest poziom lokalny, gdzie prosty lud utyskuje na wzrost przestępczości i przemocy... oczywiście w porównaniu z dobrymi starymi czasami. Spontaniczne reakcje na kradzieże i gwałty bywają równie gwałtowne. Nie ma dnia bez wojny, nawet, gdy nie maszerują armie. Wojny pełgającej. Wojny ukrytej za kulisami wojny. W imię boże trwa nieustająca kampania - wojna o niebiosa toczona na ziemi. Ta wojna nigdy się nie kończy, ponieważ boskość nigdy nie objawia się
dwu duszom w ten sam sposób, a tylko nieliczni skłonni są do tolerancji wobec epifanii innych niż własne. Toczy się bezustanna walka o przetrwanie w świecie, który nie dysponuje dostatecznymi zasobami ani nie wykazuje filozoficznych skłonności do udostępnienia ich wszystkim na równi. I jest jeszcze niekończąca się cicha wojna z Tyranią Nocy. Ta najbardziej śmiertelna i paskudna z wojen jest równocześnie najsłabiej znana. Nawet jeden człowiek na pięciuset nie zdaje sobie z niej sprawy - mimo to każdy, już przez to tylko, że się urodził, staje się poborowym w zmaganiach z Delegaturami Nocy. Po tej albo po
tamtej stronie frontu.
1 Caron ande Lette, w Skraju Connec Wróg spłynął z lesistych wzgórz Ellow niczym gwałtowna wiosenna nawałnica. Nie poprzedzały go żadne pogłoski. Na widok pierwszej garstki zbrojnych Brock Rault, seuir ande Lette uznał, że to bandyci. Wkrótce jednak
nagły wyrzut sumienia uświadomił mu, że mogą to być ludzie Tormonda z Khaurene. Książę Skraju Connec zabronił wznoszenia nowych fortyfikacji bez książęcego nadania. Nieukończona Lette była jedną z twierdz objętych zakazem Tormonda. Jak Skraj Connec długi i szeroki wyrastały fortyfikacje. Zamiast wszakże spotęgować poczucie bezpieczeństwa, pogłębiały rozpacz. Powszechne nastawienie streszczało się w przekonaniu, że gdy ktoś już zatrudni najemników i zadba o własną ochronę, zaraz zacznie nękać sąsiadów. Seuir ande Lette był wyjątkiem od tej reguły. Mimo iż miał zaledwie
dwadzieścia jeden lat, zdążył już powojować u boku hrabiego Raymone'a podczas Masakry pod Czarną Górą i wziąć udział w krucjacie przeciw Calzirowi. Poczuł na twarzy cuchnący oddech okrutnej, bestialskiej wojny. Posmakował krwi. Z niechęcią odnosił się do wrogów swej rodziny, niechęć ta nigdy jednak nie przybrała rozmiarów każących mu ściągnąć na nich przerażenie, śmierć albo ból. Choć sam był urodzonym i namaszczonym w boju wojownikiem, jego wiara wyrastała z gleby pokoju. Brock Rault był maysalczykiem, Poszukiwaczem Światła. Pacyfistą z przekonania, a heretykiem mocą
deklaracji brotheńskiego Kościoła episkopalnego. Nie ukrywał swych przekonań. Wróg podciągnął bliżej, tak szybko, że wielu wieśniaków nie zdążyło poszukać bezpiecznego schronienia w Caron ande Lette. W końcu seuir zdał sobie sprawę, iż najeźdźcy to nie żadni bandyci. Choć właściwie niczym poza liczebnością się od nich nie różnili. Sztandar wskazywał, że to ludzie grolsacherskiego kapitana wojsk najemnych, Haidena Backe'a, który działał na podstawie listów kaperskich otrzymanych od Patriarchy Wzniosłego V. Błąkał się po północno-wschodnich rubieżach Connec rzekomo po to, aby
wykorzeniać herezję. W istocie łupił każdego, kogo nie było stać, aby się wykupić. Za swą mordęgę Haiden Backe otrzymywał trzecią część łupów, którą zresztą podzielić się musiał z żołnierzami. Reszta szła do szkatuły Kościoła. Kościół rozpaczliwie potrzebował funduszy. Wzniosły musiał spłacić pożyczki zaciągnięte podczas krucjaty calzirskiej. Najmniejsza zwłoka oznaczała zablokowanie perspektyw na dalsze kredyty. Poza tym jeszcze nie zapłacił za głosy, za które kupił sobie wybór na Patriarchę. A przecież nade wszystko pragnął stworzyć armie, które
poniosą płomień następnej krucjaty przeciw pramanom, okupującym większą część Ziemi Świętej. Wcześniejsze krucjaty ustanowiły wśród Studni Ihrian brotheńskie episkopalne przyczółki - księstwa i królestwa krzyżowców. Jednakże w ciągu ostatnich dziesięciu lat państwa te znalazły się pod silną presją ze strony kaifatu Kasr al-Zed i jego potężnego czempiona, Indali al-Sul al-Halaladyna. Wzniosły rozpaczliwie pragnął takiego miejsca w poczcie Patriarchów, które odda mu zasługę wyrwania Ziemi Świętej z rąk niewiernych. Wykorzenianie herezji w kraju ojczystym miało sfinansować tę
wspaniałą zamorską misję. Miliony ludzi serdecznie nienawidziły Honaria Benedocta, który dzięki intrygom i łapówkom został Patriarchą. Seuir ande Lette zwrócił się do swego najbliższego towarzysza, siwego człowieka, z pozoru tuż po sześćdziesiątce: - I tak, co powiesz, Doskonały Mistrzu? Wygląda na to, że godzina rozpaczy wybiła szybciej, niż przewidywałeś. Doskonały Mistrz Ścieżki, brat Świeca z Khaurene, pochylił głowę. - Kusi mnie, bym wyznał swój wstyd. Tak jakby moje przyjście
sprowadziło tę zarazę. Jeśli zaś pytasz o radę, to mogę jedynie powtórzyć napomnienia synodu w Świętym Jeules'u. Niech żaden Poszukiwacz Światła nie podniesie pierwszy ręki przeciwko bliźniemu swemu. Ale niech też żaden Poszukiwacz nie umacnia zła, całkowicie zaniechawszy oporu wobec niego. Brat Świeca wcześniej polemizował z taką postawą. W głębi duszy był pacyfistą. Lecz skoro już synod wydał decyzję, ruszył w drogę, by przygotować brać Poszukiwaczy do samoobrony. Znajdzie się wielu, którzy będą chcieli ich pozabijać, nie bacząc na ich szczególny związek z tym, co boskie.
Młody rycerz powiedział do brata Świecy: - Najpierw będzie chciał porozmawiać. Jego ludziom tak naprawdę nie zależy ani na porządnej walce, ani na długim oblężeniu. Wynoś się z Lette, póki możesz. Brat Świeca przyglądał się najeźdźcom. O niewielu z nich można było powiedzieć, że kierują się prawdziwym przywiązaniem do wiary episkopalnej. Zostali najemnikami, ponieważ nie potrafili robić nic innego. Gdyby nie nieomal nieuchwytna aura religijnego zadęcia, byliby zwykłymi zbójami. Po ziemi kroczy niejedna ciemność.
- Nikt nigdy nie nazwie cię tchórzem, Mistrzu - zapewnił go Brock Rault. - Wszystkim nam zależy, by kogoś tak wyjątkowego jak ty uchronić przed niebezpieczeństwem. A Haiden Backe potraktuje cię bez śladu należytego szacunku. - Bracia i kuzynowie Raulta pokiwali głowami, gotując się do walki. - Poza tym możesz zanieść naszą prośbę o pomoc do hrabiego Raymone'a. Brat Świeca poszedł poszukać samotności i miejsca do medytacji. Trzeba znaleźć najlepszą drogę. Trzeba odkryć sposób najbardziej owocnej służby. I przede wszystkim poddać się woli Światła. Ciało ruszało się niechętnie. Bało
się, co mogą pomyśleć inni, jeśli zacznie uciekać. Z drugiej strony brat Świeca rozumiał, że nikomu się na nic nie przyda, gdy pozwoli, by go zarżnięto pod Caron ande Lette. Kościół będzie piał z zachwytu nad śmiercią jednego z ulubionych sług Przeciwnika, a równocześnie będzie zaprzeczał oficjalnie, iż miało to cokolwiek wspólnego z kampanią Haidena Backe'a. I tylko Grolsacher zgarnie potajemną premię za to, że pozbył się jednego z tych nieznośnych maysalskich Doskonałych. - Postawię rączego konia pod furtę od strony rzeki - rzekł Rault. - Przybyłem na piechotę - odparł
święty mąż. - I tak samo odejdę. Nikt się nie spierał. Faktycznie, piechur w złachmanionym ubraniu nie zwróci niczyjej uwagi. Cudzoziemcy nie rozumieli maysalskich ślubów ubóstwa. Brock Rault wciągnął grolsacherskiego namiestnika w bezowocną dyskusję. Delikatnie zasugerował, że jeśli otrzyma dogodne warunki, może poddać bez walki Caron ande Lette. Haidena Backe'a tego rodzaju pertraktacje nie powinny zaskoczyć. Connekianie nieczęsto decydowali się na walkę w obliczu przewagi liczebnej nieprzyjaciela. W końcu jednak najmłodszy brat Brocka,
Thurm, oświadczył: - Doskonałego Mistrza już nie widać. Rault odchrząknął, dał znak. Wskutek walki jego dusza zostanie nieodwołalnie zbrukana. Ale wiedział, że dusza ta powróci, by wziąć udział w kolejnym obrocie koła. Nie wahał się na zło zareagować niespodzianym złem. Tego nauczył się od hrabiego Raymone'a Garetego. Podnieśli się i wystrzelili. Chorąży i herold Backe'a spadli z koni, podobny los spotkał dwóch księży w ciemnobrązowych habitach. Trzeci ksiądz, zapewne znaczniejszy od tamtych, ponieważ miał na sobie zbroję,
przeżył salwę, lecz musiał się sam wyplątać z uprzęży zranionego wierzchowca. Haiden Backe zasłonił się ręką przed strzałą lecącą w kierunku jego twarzy, odsłaniając szczelinę w zbroi pod pachą. Strzała znalazła drogę, ale drzewce się złamało, gdy grot trafił w żebro, i skręciła. Grot nie sięgnął serca. Towarzysz złapał wodze wierzchowca Backe'a. Pozostali jeźdźcy uciekli, ścigani gradem strzał. Jednego przeszyło drzewce z balisty, grot wbił się głęboko w kark jego wierzchowca. Tylko ksiądz w zbroi zdołał umknąć. - Wzniosły wykorzysta to przeciwko nam - zauważyła siostra Brocka, Socia,
która skończyła właśnie szesnaście lat. - Oczywiście. Lecz ci ludzie, którzy rzekomo nie pracują dla Patriarchy, sami do nas przyszli. Chcieli nam ukraść życie, majątek i dobre imię. Cóż więcej może zabrać ten, który utrzymuje, iż nie jest ich pracodawcą? Thurm uśmiechnął się szyderczo. - Zawsze może nas ekskomunikować. Roześmiali się wszyscy, którzy usłyszeli jego słowa. - Zdaje się, że nikt z nich nie zginął - rzekł Brock. - Dopomóżmy im w drodze do nieba, do którego tak bezwzględnie chcą nas wyprawić. Nawet ranni księża jakoś nie byli
skłonni iść dziś na spotkanie Boga. Jeden zaoferował, iż wyrzeknie się Wzniosłego V na rzecz antypatriarchy, Niepokalanego II. Brock pozwolił mu napisać list, w którym ujawniał związki między Kościołem brotheńskim a Grolsacherami. Resztę przywiązał do pali i pozostawił miłosierdziu ich bóstwa. Zresztą w miejscu, w którym łatwo mogły ich sięgnąć strzały. Gdyby towarzyszy naszła ochota ich ratować. Wojska najemne otoczyły Caron ande Lette. - Ach! - jęknęła przerażona Socia. - Siła ich.