Wiolusia2305

  • Dokumenty176
  • Odsłony19 202
  • Obserwuję12
  • Rozmiar dokumentów293.4 MB
  • Ilość pobrań9 391

Kolysanka na smierc - Carin Gerhardsen

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Kolysanka na smierc - Carin Gerhardsen.pdf

Wiolusia2305 EBooki
Użytkownik Wiolusia2305 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 216 stron)

Uciskają mnie okrutnie twarde więzy rzeczywistości, zbieram jedynie plon cierni z pola radości, i wali się jak domek z kart nasza utęskniona ziemska rozkosz, nasz sen o szczęściu. Wsparty jedynie na kulach cierpliwości błądzę po dzikim, spowitym nocą pustkowiu, a moim śladem grzechocze ciężki łańcuch, którego ogniwa rozerwać może jedynie śmierć. Pociesza mnie jednak niesiona niebem pieśń, anioł w różanym wieńcu z niebiańskiego zamku. W złocistym locie opada na ziemię. Łagodnie dotyka mnie łodygą lilii. Wnet opadną miedziane łańcuchy więźnia uniosą się skrzydła i zabrzmi srebrzysty głos. Erik Johan Stagnelius

Marzec 2008, noc z soboty na niedzielę Przez chwilę brzmiało to jak skrzeczenie ptaka, potem zapadła cisza. Ciało osunęło się ciężko w jego ramionach, widział w lustrze łazienki, jak jej głowa opada mu na pierś. Nienaturalnie odchylona do tyłu, z zamkniętymi oczami i otwartymi ustami – tak jakby zasnęła w autobusie. Wkrótce ta niewygodna pozycja ją obudzi, a później znów zaśnie, obudzi się, zaśnie, obudzi… Ale nie, szeroka rana biegnąca przez gardło i coraz wolniej wypływająca z niej krew świadczyły o czymś innym. Ta kobieta już nigdy się nie obudzi. Otarł ostrze myśliwskiego noża o jej dżinsy i odłożył broń na umywalkę. Potem bez wielkiego wysiłku wziął ją na ręce, prawą przekładając pod jej kolanami, a lewą podpierając ramiona i kark. Przeniósł drobne ciało przez próg łazienki i wszedł do sypialni, gdzie delikatnie ułożył ją na podwójnym łóżku obok dwojga śpiących dzieci. Zdeterminowany odwrócił się cicho i poszedł do łazienki po broń. Dziewczynka leżąca między matką a nieco starszym bratem wyczuła ruch na łóżku i zakwiliła cicho, a jej kciuk powędrował w stronę ust. Dokładnie w momencie, w którym kciuk dotarł do celu, mężczyzna z nożem myśliwskim wrócił i bez wahania, jednym ruchem, poderżnął delikatne gardło dziewczynki. Nie wydała z siebie żadnego dźwięku, w pokoju słychać było jedynie spokojny oddech jej starszego brata. Mężczyzna przez chwilę nie oddychał. Stał nieruchomo kilka sekund i przyglądał się krwi wypływającej z małego ciała. Potem szybkim krokiem przeszedł na drugą stronę łóżka i pochylił się nad pogrążonym w głębokim śnie chłopcem, a następnie pojedynczym cięciem przez gardło zakończył również jego młode życie.

Wtorek, przed południem W pierwszej chwili komisarzowi Conny'emu Sjöbergowi wydawało się, że śpią – dziewczynka, urocza i słodka, z kciukiem w buzi i chłopiec tuż obok niej, całkowicie rozluźniony. Jednak nienaturalne położenie głów w stosunku do reszty ciała sprawiło, że to złudzenie szybko prysło. Gdy jego oczy zaczęły się przyzwyczajać do mroku, dostrzegł również duże kałuże krwi, które zdążyły już zaschnąć na pościeli i trzech ciałach. Patrzenie na poderżnięte gardła było ponad jego siły, lecz Sjöberg zmusił się, by dokładnie przyjrzeć się tej makabrycznej scenie, zanim po minucie odwrócił wzrok. Chłopiec mógł mieć pięć lat, był mniej więcej w wieku jego Mai, dziewczynka jakiś rok młodsza, być może w wieku jego bliźniaków. Jens Sandén stanął obok niego zwrócony plecami do zwłok. Mówił cicho, lekko pochylony naprzód, z ustami tak blisko ucha Sjöberga, że komisarz czuł na skórze wypowiadane słowa. – Przynajmniej mogą być razem. – Co za człowiek… – Musimy spojrzeć na to tak – przerwał mu Sandén. – Matka i dzieci zginęli równocześnie. – To musiało pójść szybko – mruknął Sjöberg. – Jeśli dzieci spały, nie zdążyły niczego zauważyć. Rozległ się trzask, gdy Petrze Westman udało się podnieść roletę. Do środka wpłynęło szare, marcowe światło i pokój zarysował się wyraźniej przed ich oczami. Sandén zerknął w stronę łóżka. Żadne z dzieci nie leżało pod kołdrą. Oboje mieli na sobie pidżamy; chłopczyk czerwoną z czarnym wzorem w kształcie pajęczej sieci na spodenkach i obrazkiem Spidermana na piersi, dziewczynka zaś jasnoniebieską w małe misie. Kobieta była ubrana w dżinsy i białą, obcisłą bluzkę koszulową włożoną na podkoszulek. Miała bose stopy, paznokcie u nóg pomalowane bezbarwnym lakierem. – W łazience jest sporo krwi – powiedział Sandén, wskazując w stronę otwartych drzwi. – I na podłodze. Przez całą drogę z łazienki aż do łóżka. – Najpierw zabił kobietę – stwierdził Sjöberg. – Kiedy dzieci spały w jej łóżku. Potem przeniósł ją tutaj. Nie widzę żadnych śladów szamotaniny. Ale dlaczego zabił dzieci, skoro nawet nic nie widziały? – Może coś wiedziały? – zastanawiał się Sandén. – Być może dramat uczuciowy albo jakieś problemy w związku. Jest w tej rodzinie jakiś

mężczyzna? – No cóż, na drzwiach jest napisane Larsson… – A ona nie wygląda, jakby od urodzenia nazywała się Larsson – dokończył Sjöberg. Równocześnie odwrócili się w stronę łóżka. Czarne, lśniące włosy i wciąż piękne, choć pozbawione życia azjatyckie rysy całej trójki świadczyły o tym, że pochodzili z jakiegoś dalekiego kraju. – Może Tajlandia? – podsunął Sandén. – Może. Na nocnym stoliku leżała otwarta książka z angielskimi rymowankami dla dzieci: What are little boys made of? Snips and snails, and puppy dogs' tails, That's what little boys are made of. What are little girls made of? Sugar and spice, and everything nice, That's what little girls are made of. – Mogła być adoptowana – wtrącił ponadtrzydziestoletni detektyw Jamal Hamad, który kucał w drzwiach łazienki, uważnie przyglądając się czemuś na granicy kałuży zaschniętej krwi, co mogło być odciskiem buta. Wstał i spojrzał na swoich wyższych rangą kolegów. – Na wieszaku w przedpokoju jest torebka – dodał. – Mam do niej ostrożnie zajrzeć i zobaczyć, czy uda nam się zidentyfikować tę kobietę, żeby Einar miał już z czym pracować, zanim Bella tutaj skończy? Gabriella Hansson i jej zespół techników nie zdążyli jeszcze dojechać, lecz Sjöberg wiedział, że są w drodze. Ufał swojemu instynktowi i zawsze chciał, by jego ludzie wytworzyli sobie dokładny obraz miejsca zbrodni, zanim przejmą je w posiadanie technicy. – Zrób to – odparł, nie zastanawiając się dłużej. Miał zaufanie do Hamada i uważał, że nie musi mu tłumaczyć, jak powinien się zachowywać na miejscu zbrodni. – A tak w ogóle, to gdzie jest Einar? – spytał. Sandén wzruszył ramionami. – Nie wiem – odparł Hamad w drodze do przedpokoju. Sjöberg ostrożnie wyszedł z sypialni, mimo ochraniaczy na butach uważając, by nie stawiać stóp w niewłaściwych miejscach. Przeszedł przez przedpokój i dołączył do Westman w kuchni. Stała odwrócona plecami do okna i przyglądała się pomieszczeniu.

– I co tu widzisz, Petro? – Przede wszystkim widzę dzieci, którym się nie poszczęściło – odparła z rezygnacją. – Znowu. Przypuszczał, że jej myśli powędrowały do małego chłopca, którego znalazła w krzakach niecałe pół roku wcześniej. Myśli Sjöberga zatrzymały się natomiast na tamtej dziewczynce w wannie. – Widzę samotną kobietę – ciągnęła Westman. – Zagubioną kobietę, której brakowało pieniędzy. – I miała mieszkanie w Norra Hammarbyhamnen? Mieszkania tutaj kosztują miliony. – Tak, wiem, że to się nie zgadza. Ale poza tym nie widać tu żadnego bogactwa. W lodówce i spiżarce są tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Wszystko tu jest tanie: ubrania, meble, wyposażenie, artykuły higieniczne. Skromne umeblowanie, można by powiedzieć. Niemal żadnych ozdób. To mieszkanie wydaje się jakieś niedokończone. Chyba też to widzisz, Conny? – Dlaczego myślisz, że była samotna? – Właśnie dlatego. Bo jest tu tak bezosobowo. Ona nie chciała tu być. Jej dom był gdzie indziej. Gdy zjawili się technicy z Gabriellą Hansson na czele, Sjöberg zdążył już opuścić mieszkanie przy Trålgränd 5 i był na dole, na podwórzu. – Cześć, Bello – powiedział Sjöberg. – Wyglądasz na zmęczonego. Nie zatrzymała się, zwolniła tylko trochę kroku, mijając policjantów. – To dzieci. Wszędzie krew – ostrzegł Sjöberg. – Jakiś wypadek? – Niestety nie. Znów przyspieszyła, zdecydowanie idąc dalej, lekko przygięta ciężarem dużych walizek, które niosła po jednej w każdej ręce. Sjöberg zawrócił, podbiegł do wejścia i przytrzymując jej drzwi, ośmielił się na ostrożną prośbę: – Potrzebujemy wszystkiego, co by nam coś o niej powiedziało. Dokumentów, adresów, rachunków… – …zdjęć, kwitów, korespondencji i tak dalej – dokończyła Hansson. – Będą na twoim biurku przed czwartą. Lekarz sądowy Kaj Zetterström i jego kolega zdążyli się jeszcze przemknąć obok

Sjöberga, nim puścił drzwi i udał się w stronę kanału Hammarby i deptaku prowadzącego na oddalony o kilka przecznic posterunek. Nie spieszyło mu się, by dogonić podwładnych, których plecy widział przez mżawkę jakieś sto metrów przed sobą. Chciał przez chwilę być sam ze swoimi myślami, przynajmniej przez te cztery minuty, które zajęła mu droga na Östgötagatan 100.

Wtorek, po południu Kilka godzin później Conny Sjöberg, Jens Sandén, Petra Westman, Jamal Hamad i górujący nad wszystkimi wzrostem prokurator Hadar Rosén – jak zwykle ubrany w szary garnitur, białą koszulę i krawat – siedzieli przy stole w niebieskim owalnym pokoju. Ku zdumieniu Sjöberga na spotkaniu był również obecny zastępca naczelnika policji Gunnar Malmberg, który chciał sobie wyrobić pogląd, jak będzie wyglądać praca nad tą przykuwającą uwagę sprawą. Siląc się na uśmiech na przytłoczonej powagą chwili twarzy, Malmberg przywitał się ze wszystkimi i Sjöberg z ulgą stwierdził, że Westman zachowuje się w tej sytuacji swobodnie i naturalnie. Nie potrafił sobie przypomnieć, by widział ich razem w jednym pokoju od tego nieprzyjemnego incydentu sprzed pół roku, gdy Malmberg – działając zgodnie z poleceniem naczelnika policji Rolanda Brandta – ni mniej, ni więcej tylko rozkazał Petrze, by zrezygnowała z pracy. A było to następstwem obscenicznego maila wysłanego do Brandta z konta Westman. Sjöberg życzył sobie, by nigdy nie musiał go oglądać. Najwyraźniej wszystko to poszło z obu stron w zapomnienie. I bardzo dobrze, bo nie było tu miejsca na żadne wewnętrzne konflikty. – Bella nie przyjdzie, z oczywistych przyczyn – zaczął Sjöberg – ale dostarczyła nam trochę materiału, z którym możemy pracować. Uniósł przezroczystą plastikową torebkę zawierającą różne papiery, paszport i kilka widokówek. – Cholera, ależ ta kobieta jest szybka – stwierdził Sandén. – Tak, jesteśmy jej za to wdzięczni. – A gdzie się dziś podział nasz dobry pan Eriksson? – spytał Rosén, rozglądając się wokół z lekkim uśmiechem. – Chyba ma dziś wolne – odparł Sjöberg. – Nikt go nie widział? – Myślisz, że Einar pojechał na urlop? – Sandén wyszczerzył zęby. – Może pojechał na narty do Włoch? Hamad nie mógł powstrzymać cichego śmiechu. Obraz nieprzystępnego Einara Erikssona, który bardzo niechętnie opuszczał swoje miejsce przy biurku, jeżdżącego na nartach był z pewnością bardzo zabawny. Westman uśmiechnęła się do Sandéna, ale Sjöberg zignorował to wszystko, nie okazując żadnej reakcji. – Ach tak. Szkoda – powiedział. – Potrzebujemy go. – Wstał i podszedł do białej tablicy. Wziął do ręki pisak, po czym na samej górze napisał „Catherine Larsson” i podkreślił to nazwisko. – Catherine Larsson, wcześniej Calipayan, trzydzieści cztery lata, urodzona w 1973.

Dzieci są jej, jak już potwierdzono, nazywają się Tom i Linn Larsson i mają odpowiednio cztery i dwa lata. – Czytał z zapisanej odręcznie kartki papieru i mówiąc, wypisywał informacje na tablicy. – Mieszkanie, w którym ich znaleziono, należało do niej. Jest Filipinką, obywatelką Szwecji od 2005, mieszkała w Szwecji od 2001, żona niejakiego Christera Larssona, urodzonego w czterdziestym dziewiątym, który według dokumentów jest również ojcem obojga dzieci. Jest zameldowany pod innym adresem, więc najwyraźniej nie żyli razem. Kobieta zameldowana była pod tym samym co on adresem do czerwca 2006, kiedy to przeprowadziła się na Trålgränd 5. – Z czego się utrzymywała? – spytał Rosén. – Szukała pracy. Była zarejestrowana w urzędzie od sierpnia 2006, gdy dzieci zaczęły chodzić do przedszkola. Zanim je urodziła, pracowała w firmie sprzątającej, lecz po czterech miesiącach zatrudnienia dostała wypowiedzenie „z powodu redukcji miejsc pracy”. Jej pierwsze dziecko, Tom, urodziło się kilka miesięcy później, więc można sobie wyobrazić, że ciąża również się przyczyniła do zwolnienia. – Mieszkanie jest własnościowe? Sjöberg kiwnął głową. – To dość drogie mieszkanie jak na bezrobotną Filipinkę – zauważył Rosén. – Tak, musimy się temu przyjrzeć, ale ona przecież jest… była… zamężna. – Zgadywałbym, że sprzątała na czarno – wtrącił Sandén. – Można na tym całkiem nieźle zarobić. Poza tym mogła przecież mieć pieniądze, zanim tu przyjechała, bo z czego się tam utrzymywała, nietrudno przecież zgadnąć. Sjöberg potarł ręką oko i westchnął z lekką rezygnacją. – Może spróbujemy podejść do tego trochę bardziej naukowo… – zaproponował, ale iskierka rozbawienia w jego oczach nie umknęła uwadze Sandéna. – Ktoś musi przecież powiedzieć to, co wszyscy myślą – odparł Sandén, udając urażonego. – Ale jasne, czemu nie! Zacznijmy teraz pracowicie doszukiwać się tych już znanych informacji. W tej samej chwili Sjöberg zauważył, jak po twarzy Sandéna przebiega jakiś cień. Nagle jego twarz kompletnie poszarzała. Sjöberg spróbował szybko ocenić stan kolegi – odruch, który rozwinął się u niego od czasu, gdy pół roku temu wylew niemal kosztował Sandéna życie. Nie sposób było stwierdzić, czy Sandén zauważył jego niepokój, jednak po chwili na jego twarzy znów pojawił się szeroki uśmiech zadowolenia. – My we dwóch zajmiemy się Christerem Larssonem – powiedział Sjöberg, jakby nic się nie stało, wskazując ręką na swego starego towarzysza. – Petra i Jamal będą pukać do drzwi.

Jens, dołączysz do nich później. Ja przejrzę zawartość tej teczki. I chyba będę się musiał pobawić w Einara, dopóki nie wróci. Jakieś pomysły? Jego wzrok wędrował po kolegach siedzących przy stole. – Mam wrażenie, że żyła sama z dziećmi i nie miała żadnego faceta – odezwała się Westman. – A ja mam wrażenie, że miała jakiegoś faceta – powiedział Hamad. Westman spojrzała na niego poirytowana. – Miała przecież męża, do diabła – wtrącił Sandén. Sjöberg w obronnym geście uniósł rękę, w której trzymał długopis. – Co chcesz przez to powiedzieć, Petra? – Możemy przecież założyć, że związek z tym całym Christerem Larssonem się skończył, bo się od niego wyprowadziła – zaczęła. – Nie zauważyłam nic, co wskazywałoby na to, że bywał u niej jakiś mężczyzna. Żadnych ubrań, drobiazgów w łazience. I jeszcze to, co już ci mówiłam, Conny. W tym mieszkaniu było jakoś bezosobowo, w wyposażeniu nie było nic osobistego. To tylko moje wrażenie. – Dwie rzeczy – wtrącił się Hamad. – Po pierwsze, ta kobieta miała podwójne łóżko. – Mogła je mieć ze względu na dzieci – odparła ostro Petra. – Może lubiła mieć je przy sobie w łóżku. – Może to one lubiły, żeby kładła się przy nich – wtrącił Sjöberg, mając przed oczami obraz siebie, Åsy i piątki dzieci w ich własnym, podwójnym łóżku. – To mogło też wynikać ze względów praktycznych – podjęła Westman. – Mogła zabrać ze sobą to łóżko przy przeprowadzce. Podwójne łóżko nic nam tak naprawdę nie mówi. – Po drugie – ciągnął niewzruszenie Hamad – na wieszaku w przedpokoju wisiał zielony męski sweter. Sjöberg uniósł brew. – Jedna jaskółki nie czyni wiosny – odparła Westman. – Pewnie można założyć, że Christer Larsson czasami ich odwiedzał. – Sposób popełnienia zbrodni – odezwał się Sjöberg. – Co nam mówi? Gwałtowny, krwawy, bestialski. Nienawiść? Zemsta? Namiętność? – Najwyraźniej chodziło mu o dzieci – zauważył Hamad. – Bo w przeciwnym razie, dlaczego miałby je krzywdzić? Wygląda przecież na to, że spały. – Tego nie wiemy – odparł Sjöberg. – To nam powie Zetterström, ale zgadzam się, że wiele za tym przemawia. Jeśli ta kobieta została zamordowana w łazience, to byłoby dziwne,

gdyby dzieci grzecznie leżały w łóżku i czekały na swoją kolej. – Mogły przecież zginąć pierwsze – podjął Hamad. – Ale to mało prawdopodobne, by zrobił to w takiej kolejności. Ona była w łazience… Mogli się przecież znać. Tak czy inaczej uważam, że chodziło mu o dzieci. Albo chciał zabić tylko dzieci, albo je i matkę. – Uważacie, że to mężczyzna? – spytał Sjöberg. Wszyscy przy stole pokiwali głowami. – To nie był jakiś mały, kieszonkowy scyzoryk – odezwał się Sandén. – Musiał mieć prawdziwy sprzęt. I tej rzezi w łazience na pewno dokonał mężczyzna. Catherine Larsson musiała stawiać opór, choć nie była zbyt duża. Wydaje mi się, że kobieta pchnęłaby nożem. Ale to tutaj to robota faceta. Silnego. Zdeterminowanego. Zimnego jak lód. – Zgadzam się – odparł Sjöberg. – Ale dlaczego morduje dwoje małych dzieci? Jeśli masz jeszcze jakieś uprzedzenia, Jens, to powiedz o nich głośno, żebym nie musiał sam tego robić. – Bo jest ojcem dzieci i ma dość całego tego gówna – odparł skwapliwie Sandén. – Albo chciałby być ojcem dzieci i ma dość całego tego gówna. – Kto to zgłosił na policję? – zapytał prokurator. Sjöberg zerknął na kartkę, którą trzymał w ręce. – Jeden z sąsiadów, niejaki Bertil Schwartz. Catherine Larsson zarezerwowała sobie pralnię na rano, ale się nie zjawiła. Schwartz zadzwonił do jej drzwi, żeby zapytać, czy może uprać w tym czasie swoje rzeczy, ale nikt mu nie otworzył. Napisał do niej wiadomość i kiedy uniósł klapkę otworu na listy, żeby wrzucić tam kartkę, poczuł nieprzyjemny zapach, zajrzał więc przez otwór i wydało mu się, że widzi na podłodze krew. Wtedy zadzwonił po policję. Sprawdźcie, czy to z pralnią się zgadza. – Ostatnie słowa były skierowane do Hamada i Westman. – A ty – zwrócił się do Sandéna – pójdziesz do przedszkola, do którego uczęszczały dzieci. Ale najpierw załatwimy Christera Larssona. No to zaczynamy! Jutro spotykamy się tutaj o tej samej porze. * * * Leżał w półmroku. Położył się na boku, żeby oszczędzać plecy. Strużka zimowego światła sączyła się przez małe okno nad brudnym zlewem. Gdy patrzył w stronę światła, wszystko w pomieszczeniu stawało się czarne. Wolał widzieć przedmioty wokół siebie, więc utkwił spojrzenie w słoikach stojących na półce. Patrzył, a jednak nie widział. W jego myślach był maj, cudowny wiosenny dzień, dawno temu. Stał przy oknie w dużym pokoju na piętrze, obejmując w pasie żonę, i patrzył na chłopców z sąsiedztwa bawiących się na podwórzu.

Lufcik wentylacyjny był otwarty i wiatr poruszał białą firanką. A tak właściwie, to czy naprawdę była biała? Czy też może wszystkie wspomnienia z tego dnia spowijała jakaś mlecznobiała mgła? Mogliby siedzieć na balkonie, gdyby nie ten plan, że chcieli sadzić rośliny. Oba krzesła i stół były złożone i oparte o ścianę, a betonową podłogę pokrywały gazety. Na tym dywanie z gazet stał worek z ziemią, opróżniony do połowy, a dookoła stało kilkanaście doniczek, powkładanych jedna w drugą, i dwa kartony z roślinami. Zapach ziemi na balkonie mieszał się z wonią świeżo skoszonej trawy. Była sobota i kilkoro starszych dzieci zajęło wszystkie huśtawki, więc dwaj mali chłopcy musieli na razie zadowolić się piaskownicą. Z roztargnieniem grzebali łopatkami w suchym piasku i od czasu do czasu ukradkiem spoglądali w stronę huśtawek. Nie mieli jednak odwagi zbliżyć się do większych dzieci, choć ich matka siedziała całkiem blisko na ławce i przeglądała jakieś kolorowe czasopismo. – Chciałabyś mieć taką dwójkę? – spytał, przesuwając rękę po jej plecach, aż dotarł do miękkich włosków na karku. – Nie. Chcę mieć dwójkę takich jak ty – odparła, odwracając się w jego stronę, i uszczypnęła go delikatnie w policzek. – Tyle że mniejszych – dodała ze śmiechem. Objął ją i mocno przytulił. Stali tak przez chwilę bez słowa. Jego wzrok znów zatrzymał się na dwóch chłopcach w piaskownicy i wtedy zauważył, że obaj w jednej chwili się podnieśli i pobiegli w stronę czegoś, co było poza zasięgiem jego wzroku. Po paru sekundach wrócili, ciągnąc za rękę ojca. Matka wstała z ławki i coś do niego powiedziała. Złożyła czasopismo i zaczęła się od nich oddalać. Zobaczył jeszcze, że woła coś w stronę chłopców. Przez ramię rzuciła jakieś zwykłe, banalne słowa, a potem straciła ich z oczu, a oni ją. Myślał – nie teraz, ale później – o tym, że ich nie przytuliła, że nie pocałowała przed odejściem ich różowych policzków, że nie pogłaskała ich po włosach ani nie powiedziała im, jak bardzo ich kocha. Wówczas myślał, że to oczywiste, dochodziła przecież dziesiąta, a ona musiała iść do pracy w salonie fryzjerskim. – Burczy ci w brzuchu – powiedziała, uwalniając się z jego objęć. – Chodź, zrobimy śniadanie. Smażyła jajka na bekonie, podczas gdy on nakrywał do stołu. Widział przez okno, że starsze dzieci w końcu zeszły z huśtawek, a dwóch małych chłopców rzuciło się pędem, żeby je zająć. Do ich taty, siedzącego na ławce, przysiadł się jakiś inny mężczyzna i rozmawiali teraz ze sobą. Ich mowa ciała wskazywała na to, że się znali. Gdy zjedli sobotnie śniadanie, odpuścili sobie zmywanie i na chwilę wrócili do łóżka.

Zdążyło się zrobić w pół do pierwszej, nim doprowadzili się do porządku, posprzątali w kuchni i włożyli ogrodnicze rękawice, żeby zająć się sadzeniem roślin na balkonie. Wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. * * * Nie mówiąc zbyt wiele, szli obok siebie z powrotem w stronę Trålgränd, gdzie mieli porozmawiać z sąsiadami. Hamad kilka razy próbował niezręcznie rozpocząć rozmowę, ale Petra nie była w nastroju, żeby coś udawać, zachowywać się, jakby nigdy nic. Nie istniał dla niej, przynajmniej jako człowiek. Jako policjant, owszem. Sjöberg upierał się przecież, by nadal byli partnerami, przydzielał im wspólne zadania, a Petra była profesjonalistką. Nigdy nie dopuści, żeby jej uczucia miały wpływ na pracę. Ale nigdy już nie będzie tak jak kiedyś. Nie potrafiła przekreślić grubą kreską tego, co jej zrobił. I innym kobietom z nagrań wideo znalezionych w piwnicy Pedera Fryhka. To, że Hamad trzymał kamerę, było właściwie pewne. To on ją namówił, żeby poszła z nim do baru Clarion i pchnął ją prosto w ramiona gwałciciela, Fryhka. I to Hamad zabrał jej kartę identyfikacyjną, wyciągnął do Pelikana, a tam wlał w nią mnóstwo piwa, by później móc wejść na posterunek, posługując się jej kartą, i wysłać erotycznego maila do naczelnika. Z jej adresu i jej komputera, do którego hasło znać mogła tylko ona i gwałciciel. A zdjęcie, które zostało wysłane do Rolanda Brandta, znalazła w komputerze Hamada. A gdyby tego było mało, to mogła w każdej chwili wykazać czarno na białym, że jej podejrzenia są zgodne z prawdą. Håkan Carlberg z laboratorium kryminalistycznego w Linköpingu miał odciski palców i DNA Tego Drugiego, jak go nazywała, jeszcze zanim poznała jego nazwisko. Ten Drugi, mężczyzna, który trzymał kamerę, gdy Peder Fryhk gwałcił odurzone, nieprzytomne kobiety, i który również sam gwałcił, ale nigdy nie pozwolił się sfilmować, nigdy nie pozostawiał żadnych wspomnień u swoich ofiar. Nie zrobiła tego jednak. Nie wysłała odcisków palców Hamada do Linköpingu. Oczywiście dlatego, że nie było takiej potrzeby – przecież już wiedziała. I dlatego, że było już za późno, żeby wytoczyć sprawę. Przecież raz na zawsze postanowiła nie zgłaszać tego przestępstwa. A być może również dlatego, że w obecnej sytuacji znajdowała jakieś poczucie bezpieczeństwa. Bo jak by zareagowała, gdyby badania techniczne w jednoznaczny sposób stwierdziły, że to Jamal Hamad był Tym Drugim? Jamal, jej bliski, zaufany przyjaciel? Albo jeszcze gorzej: co by było, gdyby po tak długim czasie okazało się, że jest niewinny? Bez względu na to, co by się okazało, całe jej życie, które po tych wydarzeniach z takim trudem starała się doprowadzić do porządku, ległoby w gruzach… Nie, nie miała siły zadawać sobie

takich pytań. Petra trzymała Hamada na dystans, usiłowała zachowywać się wobec niego neutralnie i rzeczowo i nie dawać mu żadnych szans na to, by triumfował lub mógł jej zaszkodzić. Bo właśnie o to mu chodziło, również Sjöberg to potwierdził, gdy opowiedziała mu o szczegółach związanych z gwałtem. Władza i zemsta – to miał w głowie Ten Drugi. Władza, bo właściwie o to chodziło w gwałcie, i zemsta, ponieważ dopilnowała, żeby Peder Fryhk trafił za kratki. Zdjęcie pornograficzne wysłane do Brandta było próbą doprowadzenia do jej zwolnienia z pracy. I o włos by się to udało. Zemsta. Władza. Hamad działał w wyrafinowany sposób. Wcześniej, kiedy tylko miał szansę, dbał o to, by zawsze być blisko niej. Niewzruszony jak skała w jej życiu. Chętnie brał ją za rękę, obejmował ramieniem, patrzył jej głęboko w oczy i interesował się tym, co u niej słychać. Ale już nigdy więcej! Żadnej bliskości, wkraczania w jej osobistą przestrzeń. A nie dawała się długo prosić. Był bystry, przystojny, pełen ciepła i czarujący, czego więcej można by pragnąć? Poza tym był świeżo po rozwodzie. Jednak przez cały czas interesowało go tylko jedno: móc zrobić z nią, co zechce, wbrew jej woli. Właśnie o to w tym wszystkim chodziło. Była dla niego jedynie zabawką, brudną fantazją. Triumfować jednak nigdy mu nie pozwoliła. Nigdy nie okazała przed nim słabości. Szybko wzięła się w garść. Niemal natychmiast znów stanęła mocno na nogach. Od czasu gwałtu sprzed półtora roku prawie wcale nie interesowała się facetami, ale teraz również pod tym względem zaczęła dochodzić do siebie. Jakkolwiek do tego doszło. Uśmiechnęła się na myśl o tej absurdalnej sytuacji. Między nimi nigdy nic nie było, nigdy nic nie będzie, ale kiedy trwało, było dość przyjemne. Dobrze jej to robiło na pewność siebie. Jeden wyskok z dojrzałym mężczyzną w najlepszych latach. Z ojcem rodziny. Nie planowała tego, gdy spotkali się jakiś tydzień wcześniej, kiedy imprezowała z kilkorgiem przyjaciół. Z początku była niedostępna, udało mu się jednak precyzyjnie wbić klin w jej zbroję i miał do opowiedzenia tak ciekawe rzeczy, że w końcu dała się namówić, by zabrać go do siebie na filiżankę herbaty. Potem wszystko potoczyło się samo. Ale niczego nie żałowała, podchodziła do tej sytuacji całkiem rozsądnie i nie robiła sobie żadnych nadziei. Wręcz przeciwnie. I wyglądało na to, że on myślał tak samo. Potem kilka razy krótko ze sobą rozmawiali, dojrzale i nie próbując się niczego wypierać. Zakończenie godne dojrzałych ludzi. Gdy Petra i Hamad dotarli na Trålgränd, odszukali Bertila Schwartza, samotnego mężczyznę około sześćdziesiątki, który nie wiedział nic o zamordowanej kobiecie ani jej dzieciach. Twierdził, że nigdy nie zwracał na nich szczególnej uwagi, a Hamad i Westman nie zauważyli

w jego zachowaniu niczego, co mogłoby temu przeczyć. Sprawdzili listę z kolejką do pralni i okazało się, że Catherine Larsson rzeczywiście zarezerwowała sobie miejsce na wtorek przed południem. Jej sąsiedzi mieszkający na tym samym piętrze mieli niewiele do dodania. Żaden z nich nie utrzymywał bliższych kontaktów z rodziną Larssonów, ale wszyscy w budynku byli zgodni co do tego, że rodzina nie robiła żadnego zamieszania, dzieci były sympatyczne i grzeczne, a ich matka zawsze miło się z nimi witała. Zwrócili uwagę, że w jej życiu był jakiś mężczyzna, z wyglądu Szwed, ale nikt nie wiedział, czy był to pan Larsson, czy ktoś inny. Poza tym był małomówny, choć witał się z ludźmi spotykanymi na klatce schodowej. Możliwe, że czasami u niej sypiał; żaden z sąsiadów nie miał jednak pewności, czy tak było. Duża różnica wieku zdawała się świadczyć o czymś innym, ale z drugiej strony to przecież niemożliwe, żeby był jej ojcem. Od czasu do czasu widywano tego mężczyznę, jak wychodził lub wracał do mieszkania razem z dziećmi. Zdarzało się również, że Catherinę Larsson odwiedzała jakaś kobieta w podobnym wieku i o azjatyckim wyglądzie. Żaden z sąsiadów nigdy nie słyszał awantur ani podniesionych głosów dobiegających z mieszkania rodziny Larssonów. W czasie, gdy popełniono morderstwo – czyli według zakładu medycyny sądowej między sobotą wieczór a niedzielą rano – nikt w budynku nie zauważył niczego niezwykłego ani nie widział, by do Catherine Larsson przyszedł ktoś w odwiedziny. W sąsiednim domu, gdzie mieszkał również Bertil Schwartz, przesłuchali Elin Lange, kobietę w wieku dwudziestu pięciu lat. Była dość drobna, jasnowłosa, miała krótką fryzurę i w obcisłych dżinsach oraz T-shircie w brazylijskie barwy wyglądała na energiczną i wysportowaną. Okazało się, że Elin wpadła kiedyś na Catherine Larsson i to właśnie w pralni. Ponieważ niedawno wróciła z podróży po Azji, z czystej ciekawości spytała Catherine, skąd pochodzi, i dowiedziała się, że ta dorastała na filipińskiej wyspie Negros, którą Elin odwiedziła podczas podróży. Negros była według Elin Lange bardzo biednym regionem Filipin, uważała więc, że to nic dziwnego, iż Catherine znalazła zatrudnienie w branży turystycznej na innej wyspie – Mindoro. Tam po jakimś czasie poznała Szweda, w którym się zakochała i przyjechała z nim do Szwecji, gdzie pobrali się i gdzie urodziły się ich dzieci. Catherine zdradziła Elin, że w tej chwili są w separacji, ale że dzieci mają szwedzkie obywatelstwo i ona również dobrze się czuje wśród przyjaznych Szwedów. Jednak w głębi serca miała ochotę wrócić do rodzinnego kraju i nie zrobiła tego jedynie ze względu na dzieci. – W branży turystycznej? – spytała Westman. Elin Lange zerknęła na nią z ukosa, a potem z wahaniem powiedziała głośno to, o czym

myślała: – Tak, to znaczy… nie wchodziłyśmy w żadne szczegóły, po prostu miło się z nią rozmawiało. Filipińczycy to bardzo przyjaźni ludzie i nie da się ich nie kochać. Ale tak, oczywiście… Jeśli zwiedzało się turystyczne rejony Mindoro, to hotelowa recepcjonistka nie jest pierwszą myślą, która przychodzi człowiekowi do głowy… Ale przecież nie wszystkie… I nie powinno się mieć takich uprzedzeń… Ech, cholera, nie mam zielonego pojęcia. Westman z namysłem pokiwała głową. – Czy mogłaby pani dodać coś jeszcze? Spośród osób, z którymi rozmawialiśmy, tylko pani zamieniła z Catherine Larsson parę słów, oprócz „dzień dobry”. – Była strasznie miła – odparła Elin Lange. – Oni wszyscy tacy są. Ale tęskniła za domem, i potrafię to zrozumieć. Zimno, beznadziejnie, izolacja… Jeśli miłość się skończy, to ten kraj może zaoferować chyba tylko dobrobyt. – Po chwili milczenia dodała: – Jak można zamordować dwoje małych dzieci…? – Jeśli przypomni się pani coś jeszcze, proszę się z nami skontaktować – powiedział Hamad i podał jej wizytówkę. – Oczywiście, zrobię tak – zapewniła, zerknęła szybko na wizytówkę i wsunęła ją do tylnej kieszeni dżinsów. – Proszę o niej nie zapomnieć, kiedy następnym razem pójdzie pani do pralni. – Hamad mrugnął do niej, a ona roześmiała się, jakby z wdzięczności, że rozluźnił dość napiętą atmosferę. Westman uśmiechnęła się sztywno. * * * Christer Larsson zbliżał się do sześćdziesiątki, lecz mimo siwych włosów wydawał się znacznie młodszy. Był wysoki i dobrze zbudowany, miał szorstkie dłonie, a w spojrzeniu jego brązowych, smutnych oczu było coś nieobecnego. Nie okazując zaskoczenia, zaprosił ich do jednopokojowego mieszkania, które położone było na trzecim piętrze wieżowca we Fredhäll. Mimo miniaturowych rozmiarów wydawało się schludne i przytulne i pachniało czystością. Na oknie stało kilka doniczek ze zdrowymi, zadbanymi roślinami, a na ścianach wisiały oprawione w ramki zdjęcia oraz plakaty. Przy jednej ze ścian stał dość duży regał całkowicie zapełniony książkami. Gdy w drodze do pokoju mijali kuchnię, Sjöberg zwrócił uwagę, że również ona była czysta i zadbana. Obaj policjanci usiedli na sofie, która – jak domyślił się Sjöberg – nocą służyła za łóżko.

Larsson usiadł na fotelu, z szeroko rozstawionymi nogami, pochylony do przodu, tak że jego duże ręce zwisały między kolanami. Wzrok wbił w dywan. – Jest pan mężem Catherine Larsson? – zaczął Sjöberg. – Tak – odparł Christer Larsson, nie podnosząc wzroku. – Ale już razem nie mieszkacie? – Nie. Wyprowadziła się. Mówił bardzo wolno i Sjöberg podejrzewał, że nie jest do końca trzeźwy. – Jest pan trzeźwy? – spytał. Teraz też Christer Larsson nie okazał zaskoczenia, raczej czujność. – Tak – odparł tylko. – Bierze pan jakieś leki? – Nie – odparł oschle. – Chcieliście jeszcze o coś zapytać? – Ale nadal się spotykacie? – Sjöberg wrócił do pierwotnego tematu. – Nie, nie można tak tego nazwać. Była tu parę razy z dziećmi. – Parę razy? A kiedy po raz ostatni? – Chyba dwa razy. Jakiś rok temu. – To pan jest ojcem dzieci? – Mhm. – Nie odwiedzał ich pan? – Nie. – Ale wie pan, gdzie mieszkają? – Dostałem adres, ale nie pamiętam, gdzie go mam. Sandén, który nie słynął z cierpliwości, musiał być sfrustrowany powolnym tempem rozmowy, bo postanowił się wtrącić. – A więc nie było tam pana na przykład w sobotę wieczorem? – Nie. Nigdy nie byłem u Catherine i dzieci. Larsson spojrzał na Sandéna z lekką przekorą w zmęczonych oczach. Sjöberg wykonał uspokajający gest ręką w stronę kolegi i wziął głębi oddech, nim znów zabrał głos. – Z przykrością musimy pana poinformować, Christerze, że Catherine i dzieci… już nie ma. Po twarzy Larssona przemknął pełen powątpiewania uśmiech. – Żarty pan sobie stroi?

– Niestety nie – odparł poważnie Sjöberg. – Przed południem znaleziono ich martwych w ich mieszkaniu. – Wypadek? Sjöberg pokręcił głową. – Nie. Podejrzewamy, że zostali zamordowani. – Ale przez kogo? Ton głosu Christera Larssona się nie zmienił, jednak spojrzenie wydawało się teraz nieco ostrzejsze. – Tego nie wiemy. Myśleliśmy, że może pan będzie mógł nam pomóc. – Oczywiście myślicie, że to ja? – Chętnie wykluczymy taką możliwość, ale potrzebujemy pańskiej pomocy. Co pan robił między szóstą wieczorem w sobotę a szóstą rano w niedzielę? – Nie robiłem nic, na co miałbym świadków. Byłem w domu, jadłem, oglądałem telewizję i spałem. Byłem na dole w spożywczym i zrobiłem zakupy, ale pewnie nikt tego nie pamięta. – A gdzie robił pan zakupy? – W Ica, przy Stagneliusvägen. – Płacił pan kartą? – Tak, oczywiście. – To dobrze. Przynajmniej to będziemy mogli zweryfikować. – Ma pan coś przeciwko temu, żebym zajrzał do pana łazienki? – wtrącił Sandén. Larsson pokręcił głową. – I żebym trochę pogrzebał w pańskim koszu na pranie? – Proszę robić, co pan musi – odparł Christer Larsson, nie podnosząc wzroku. Sandén wstał, przeszedł do niewielkiego przedpokoju i zniknął za drzwiami łazienki. – Może mi pan trochę opowiedzieć o swoim związku z Catherine? – spytał Sjöberg. – Jak się poznaliście, dlaczego się rozstaliście, jak to się stało, że od dawna się nie widywaliście? Pańskie relacje z dziećmi i tak dalej. Christer Larsson westchnął głęboko, milczał przez chwilę, a potem zaczął swoją opowieść. Sjöberg postanowił, że nie będzie go w żaden sposób popędzał ani mu przerywał. – Znajomy z pracy był na Filipinach i po powrocie z zachwytem opowiadał o tym wyjeździe. Wtedy mnie to nie zainteresowało, nigdy daleko nie wyjeżdżałem, ale kilka lat później postanowiłem, że powinienem się gdzieś wyrwać i zrobić coś innego. No i zdecydowałem, że tam pojadę. I tak zrobiłem. Kupiłem sobie przewodnik i pojechałem. Pojeździłem trochę po różnych miejscach, a na Mindoro poznałem Catherine. Od bardzo

dawna nie miałem kobiety i wtedy też nie miałem na to szczególnej ochoty, ale można by powiedzieć, że była dość natarczywa i nie chciała się poddać. Nie rozumiałem, na co jej taki stary kapcan jak ja, ale ona się uparła. I stopniowo ja też się w niej zakochałem. Znów obudziła we mnie chęć do życia. To było tak, jakbym się na nowo urodził. Spojrzał na Sjöberga trochę zawstydzony, ale w jego oczach był też błysk, jakby radości. – Przez kilka miesięcy jeździliśmy w różne miejsca i naprawdę byliśmy w sobie zakochani. Wprawiała mnie w świetny nastrój. Zabrałem ją więc ze sobą do Szwecji, wprowadziła się do mnie i się pobraliśmy. Potem urodziły się dzieci. Wspaniałe dzieciaki. Miłe, bezproblemowe, żadnych wrzasków ani awantur. Catherine świetnie sobie z nimi radziła, była dobrą matką. Jednak po jakimś czasie straciłem do niej zainteresowanie. Właściwie nie było ku temu żadnych powodów, ale po prostu taki jestem. Coraz bardziej stawałem się dawnym sobą, a Catherine nie mogła znów tchnąć we mnie życia, więc w końcu ją to zmęczyło. Nie było żadnych kłótni ani nic w tym stylu, ale pewnego dnia wyprowadziła się razem z dziećmi, i uważam, że dobrze zrobiła. Musiała przecież mieć coś z życia, a ja jestem, jaki jestem. Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu, słychać było tylko Sandéna buszującego w łazience. Sjöberg zastanawiał się, kiedy do Larssona dotrze wiadomość, jaką mu przynieśli. Z tym facetem coś było nie tak. Sjöberg nie potrafił stwierdzić, czy był przygnębiony, czy może niezdolny do empatii. Jak to się nazywa? Cechy autystyczne? Czy coś takiego może się łączyć z gwałtownymi wybuchami agresji? – Jak zginęli? – spytał spokojnie Christer Larsson. Sjöberg poszukał wzrokiem jego spojrzenia, które znów utkwione było w dywan między stopami. – Ktoś poderżnął im gardła – odparł rzeczowo Sjöberg. Znowu żadnej reakcji. – Dzieciom też? – Dzieciom też. Christer Larsson nadal nie podnosił wzroku. Sandén wyszedł z łazienki i potrząsnął głową. – To pan kupił Catherine mieszkanie? – spytał Sjöberg. – Nie mam pieniędzy. – A z czego się pan utrzymuje? – Jestem na rencie.

– Z jakiego powodu? – Depresja. – Od…? – Od wielu lat. – Ale nie bierze pan żadnych leków? Christer Larsson pokręcił głową. – Uznałem, że to mi nie pomaga – odparł. – Płacił pan na utrzymanie dzieci? – Nigdy nie było o tym mowy. – Czyli nie? – Nie, nie płaciłem na ich utrzymanie. – A Catherine? Miała jakąś pracę? – Nie wiem. Była bezrobotna, odkąd musiała odejść z tej firmy sprzątającej. – Mogę panu powiedzieć – odparł Sjöberg nieco ostrzejszym tonem – że to mieszkanie w Södermalmie, którego formalnie jest właścicielką i w którym mieszkała z dziećmi, kosztowało potwornie dużo pieniędzy. Ponad dwa miliony. Jak pan myśli, jak zdobyła taką sumę? Christer Larsson nie odpowiadał. – Albo w jakiś sposób jednak zarabiała mnóstwo pieniędzy – ciągnął swój wywód Sjöberg – albo ktoś inny zapłacił za to mieszkanie. Może pan coś powiedzieć na ten temat? Larsson pokręcił głową. Sprowokowało to Sandéna do nieco ostrzejszych słów. – Mogła wygrać w totolotka, mogła obrabować bank, iść na ulicę albo poznać bogatego faceta, który ją utrzymywał. Podobno często odwiedzał ją mężczyzna w pańskim wieku. Możliwe, żeby to był pan? A może myśli pan, że to był jej alfons? Sjöberg spojrzał ze złością na Sandéna, ale musiał przyznać, że sam był ciekaw odpowiedzi na to pytanie. Larsson rzucił Sandénowi wyzywające spojrzenie. – Nie była dziwką – odparł tym samym rozwlekłym, powolnym tonem co wcześniej, ale trochę oschlej. – Nie napadła na żaden bank. Ale oczywiście mogła kogoś poznać. Od bardzo dawna z nią nie rozmawiałem. – A może obudziła się w panu zazdrość i wziął pan sprawy w swoje ręce? – naciskał dalej Sandén. Larsson milczał. – Wie pan, czy miała jakichś znajomych? Sjöberg znów spróbował przyjaźniej i chyba Larsson to wyczuł, bo odpowiedział

normalnym, bezbarwnym głosem: – Miała przyjaciółkę, też Filipinkę. Miała na imię Vida, razem pracowały. – W tej firmie sprzątającej? – Tak. Potem też. – Na czarno? – spytał Sjöberg. Larsson zrezygnowany pokiwał głową. – Nic pan o tym nie wspominał, kiedy przed chwilą pytałem. – Jesteście przecież z policji, do diabła. Teraz wam mówię. Sandén z niechęcią powstrzymał się od sarkastycznej uwagi i zamiast tego zapytał: – Dla kogo sprzątała? Jak znajdowała klientów? – Z tego, co wiem, sprzątała u prywatnych osób, które poznała, kiedy pracowała wcześniej w firmie. – Ile mogła z tego wyciągnąć? – naciskał Sandén. – Wydaje mi się, że siedemdziesiąt koron na godzinę. Mogła wyciągać kilka tysięcy w tygodniu. – Na czarno! – wybuchnął Sandén. – To przecież tyle, co pieprzona pensja pielęgniarki! – W każdym razie nie wystarczy na mieszkanie w Norra Hammarbyhamnen – zauważył Christer Larsson. Sjöberg i Sandén wymienili spojrzenia. – Ma pan jakąś broń? – spytał Sjöberg. – Nie – odparł szybko Larsson. – Miałby pan coś przeciwko temu, żebyśmy się tu trochę rozejrzeli? – Przecież już to zrobiliście – odparł Larsson, zaciskając pięści i stykając je ze sobą. – Chcielibyśmy to zrobić trochę dokładniej – odparł Sjöberg najprzyjaźniej jak potrafił. – Czy to rewizja? – Nie, ale może do tego dojść, jeśli nie będzie pan współpracował – powiedział Sjöberg z groźbą w głosie, mając nadzieję, że na tyle nastraszy Christera Larssona, by ten się zgodził. – Róbcie, co chcecie – odparł z rezygnacją Larsson. – Ja sobie tu posiedzę. – Mogę prosić o klucz do piwnicy? – spytał z krzywym uśmiechem Sandén, wyciągając rękę. Czterdzieści pięć minut później opuścili tego dziwnego człowieka, nie znalazłszy niczego, co rzucałoby jakiekolwiek światło na sprawę. Sjöberg miał jednak jego odciski palców w

kopercie schowanej w kieszeni. – To cholernie podejrzany typ – stwierdził Sandén, gdy wsiedli do samochodu. – Cóż, było wyraźnie widać, że jest przygnębiony – odparł z wahaniem Sjöberg. – Wygląda na to, że wszystko się zgadza, nie sądzisz? Sandén przekręcił kluczyk w stacyjce i spojrzał przez ramię, zanim wycofał samochód z parkingu. – Jakoś nie zalał się łzami, kiedy dowiedział się, że jego żona i dzieci zostały zamordowane. – Depresja może przecież się objawiać jako pewnego rodzaju emocjonalny paraliż. Ale gdyby żywił do nich jakieś silne uczucia, nie pozwoliłby im chyba tak po prostu zniknąć ze swojego życia? – myślał na głos Sjöberg. Sandén przekręcił kierownicę i powoli wyjechał na ulicę. – Może właśnie tak zrobił. Po prostu się ich pozbył. W klasycznym stylu. Przecież nas okłamał. Jaki mógłby mieć powód, gdyby nie miał nic do ukrycia? A tak w ogóle, to dlaczego go z tym nie przycisnąłeś? – Chodzi ci o to, że wiedział, gdzie mieszkali? To przecież nie było kłamstwo, przynajmniej nie bezpośrednie – odparł Sjöberg. – Poczekajmy, aż sprawa dojrzeje. – Jest przecież wysoki, silny i z łatwością mógłby popełnić to morderstwo – stwierdził Sandén. – Nie musiałby się wdzierać do mieszkania, na pewno bez problemu by go wpuściła. I miał mnóstwo czasu, żeby potem uprać ubrania. W łazience stała pralka, kosz na pranie był niemal pusty, w śmieciach też nic nie było. Sjöberg zerknął w stronę budynku „Dagens Nyheter”. W szarym świetle chłodnego marcowego dnia wydawał się nagi i ponury. – Do diabła, ależ on wolno mówi! Myślałem, że nie wytrzymam. – Sandén wyszczerzył zęby i pokręcił głową. – Tak, zauważyłem – mruknął Sjöberg. – Całe szczęście, że się różnimy. Nie miał żadnych leków w szafce w łazience? – Nie – potwierdził Sandén. – Wygląda na to, że po prostu taki jest. – À propos leków, jak ty się czujesz? Sandén zawahał się, zanim odpowiedział. Sjöberg zdawał sobie sprawę, że jego kolega najchętniej unikałby tego tematu, ale to w niczym nie pomagało. Upłynęło zaledwie sześć miesięcy, odkąd Sandén miał udar i stracił przytomność podczas przesłuchiwania świadka. Karetka błyskawicznie dotarła na miejsce, co miało decydujące znaczenie. Szybko udzielono

mu pomocy, przez kilka miesięcy był na zwolnieniu, a potem znów podjął pracę, na niepełny etat. Skutkiem udaru był lekki niedowład lewej strony ciała, jednak z determinacją, o którą Sjöberg by go nie podejrzewał, Sandén pracował nad tym i w tej chwili z fizycznego punktu widzenia niemal całkowicie wrócił do zdrowia. Musiał jednak żyć ze świadomością, że grozi mu kolejny, gorszy udar. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Sandén zmienił nawyki żywieniowe i zrzucił około dwudziestu kilogramów. – Dobrze – odparł. – Wszystko w porządku. Biorę warfarynę, poza tym wszystko jak zwykle. Żadnych stresów. – Chcesz wrócić do pracy na pełen etat? – Do diabła, przecież już pracuję na pełen etat – odparł Sandén z krzywym uśmiechem. – Tak, ale powinieneś też dopilnować, żeby ci za to płacili. Zaczął padać śnieg. Duże, ciężkie płatki opadały z nieba, ale zanim zdążyli dojechać na posterunek przy Östgötagatan, śnieg przeszedł w deszcz. Catherine Larsson to by się nie podobało, pomyślał Sjöberg. * * * Gdy Sjöberg wrócił do swojego pokoju na posterunku, na jego biurku stało pudełko. Jak mógł tego oczekiwać, Bella Hansson dotrzymała słowa i przysłała mu to, co zostało po Catherine Larsson. Dokumenty i fotografie, porządnie zapakowane w coś, co mogło być kartonem po butach. Obok leżała mała, plastikowa koszulka, którą dostał już wcześniej. Zamknął za sobą drzwi i usiadł. Zaczął od zdjęć i szybko doszedł do wniosku, że Catherine Larsson najprawdopodobniej nie miała aparatu fotograficznego. Wszystkie jej zdjęcia zostały zrobione przez bliskich na Filipinach lub przez zawodowych fotografów już w Szwecji. Siedział przez chwilę, przyglądając się kolekcji zdjęć portretowych dzieci – w różnym wieku. Prawdopodobnie z przedszkola. Z westchnieniem odłożył je na bok i wziął do ręki zdjęcie całej rodziny i kilka fotografii ślubnych, również zrobionych przez zawodowego fotografa. Przez jakiś czas z namysłem studiował zakochaną parę. Christer Larsson nie był jeszcze całkiem siwy, miał porządnie uczesane włosy. Był opalony i z lekkim, niepewnym uśmiechem patrzył prosto w obiektyw. Miał na sobie ciemny garnitur z czerwoną różą w butonierce. Catherine, w prostej białej sukni, ujęta była z półprofilu i spoglądała z uśmiechem na męża. Był o ponad głowę wyższy od niej, a jego wielka prawa dłoń zasłaniała całe jej nagie ramię.

Czy był mordercą? Tu na pewno nie, ale ile zdążyło się wydarzyć od czasu, gdy zrobiono to zdjęcie? Ludzie się zmieniają, okoliczności również. Christer Larsson powrócił do swojego dawnego ja, cokolwiek to mogło oznaczać. A co się stało z samym Sjöbergiem? Zaryzykował przyszłość swoją i rodziny. Rzucił na szalę swoją wielką miłość, najlepszego przyjaciela i towarzyszkę życia, swoją ukochaną Åsę dla jakiejś obcej kobiety. Kobiety, która pojawiła się znikąd i która przecież nie mogła nic dla niego znaczyć. Margit Olofsson, kobieta z jego snów, ale bynajmniej nie kobieta jego marzeń. Nieczęsto pozwalał sobie patrzeć na to w ten sposób, teraz jednak nie był w stanie powstrzymać tych myśli. Co on w ogóle wyrabiał? Zebrał wszystkie intelektualne siły, by przekonać samego siebie, że ta historia musi się skończyć. Teraz. Albo następnym razem, kiedy się zobaczą. Nieczęsto spotykał się z Margit, jednak gdy czuł się przygnębiony lub rozdarty, to właśnie w jej ramionach szukał pocieszenia. Nie wiedział dlaczego. Åsa zawsze potrafiła go pocieszyć, ale od czasu, gdy zaczął go nawiedzać ten sen, Sjöberg się zmienił. Stał się innym człowiekiem. Stał się wystraszonym, zrozpaczonym, pieprzonym małym zdrajcą. We śnie zawsze stał na mokrym od rosy trawniku i patrzył na swoje bose stopy. Nie miał odwagi spojrzeć w górę, choć wiedział, że powinien. Jego głowa wydawała się tak ciężka, że ledwie był w stanie ją unieść. Zbierał w sobie całą odwagę i wszystkie siły, by skierować twarz do góry. A tam widział ją: piękną kobietę o olśniewająco rudych włosach otaczających jej głowę niczym słońce. Robiła kilka tanecznych kroków, a potem ich spojrzenia się spotykały i na jej twarzy pojawiało się zdumienie. Wtedy wyciągał w jej stronę ramiona, lecz tracił równowagę i przewracał się do tyłu. Tą kobietą była Margit; stała się Margit, gdy spotkał ją po raz pierwszy podczas śledztwa w sprawie seryjnych morderstw, ponad rok wcześniej. Rozsądek podpowiadał mu, że musi to zakończyć, ale tak nieskończenie wiele dla niego znaczyła. Budziła w nim coś, nie wiedział co. Coś nowego? Coś starego? Wzdrygnął się i otrząsnął z nieprzyjemnych myśli. Dalej przeglądał zdjęcia. Odchrząknął, próbując pozbyć się uczucia wstydu za to, co robił. Dzięki temu znów poczuł się dojrzałym człowiekiem i wyprostował plecy, jakby chciał jeszcze bardziej wzmocnić poczucie pewności siebie. Jego zainteresowanie wzbudził pasek zdjęć z automatu. Na czterech kolorowych fotografiach widniała Catherine w towarzystwie jakiejś Azjatki. Na dwóch pierwszych zdjęciach wyglądały na zadowolone, na trzecim robiły śmieszne miny, a na czwartym już nie siedziały, lecz wyglądały, jakby tańczyły w kabinie, z uniesionymi rękami. A więc to jest Vida, pomyślał Conny Sjöberg. To ją musimy znaleźć.