Wiolusia2305

  • Dokumenty176
  • Odsłony19 202
  • Obserwuję12
  • Rozmiar dokumentów293.4 MB
  • Ilość pobrań9 391

Mroczne Gniazdo 01 - Władca Dwumyślnych

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Mroczne Gniazdo 01 - Władca Dwumyślnych.pdf

Wiolusia2305 EBooki
Użytkownik Wiolusia2305 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 173 stron)

Troy Denning Janko5 1 Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 2 Mroczne Gniazdo I WŁADCA DWUMYŚLNYCH TROY DENNING Przekład ALEKSANDRA JAGIEŁOWICZ

Troy Denning Janko5 3 Tytuł oryginału DARK NEST I. THE JOINER KING Redaktor serii ZBIGNIEW FONIAK Redakcja stylistyczna MAGDALENA STACHOWICZ Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta JOLANTA KUCHARSKA BARBARA OPIŁOWSKA Ilustracja na okładce CLIFF NIELSEN Skład WYDAWNICTWO AMBER Copyright © 2005 by Lucasfilm, Ltd. & TM. All rights reserved. For the Polish translation Copyright © 2006 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-241-2469-1 Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 4 Curtisowi Smithowi, który dawno temu zaprosił mnie do zabawy w bardzo, bardzo odległej galaktyce

Troy Denning Janko5 5 B O H A T E R O W I E P O W I E Ś C I Alema Rar rycerz Jedi (Twi’lekanka) Ben Skywalker dziecko (mężczyzna) C-3PO robot protokolarny Cal Omas prezydent Sojuszu Galaktycznego (mężczyzna) Cilghal mistrz Jedi (Kalamarianka) Gorog umysł zbiorowy (Killik) Han Solo kapitan „Sokoła Millenium" (mężczyzna) Jacen Solo rycerz Jedi (mężczyzna) Jae Juun kapitan, XR808g (Sullustanin) Jagged Fel dowódca, siły zadaniowe Chissów (mężczyzna) Jaina Solo rycerz Jedi (kobieta) Leia Organa Solo drugi pilot „Sokoła Millenium" (kobieta) Lowbacca rycerz Jedi (Wookie) Luke Skywalker mistrz Jedi (mężczyzna) Mara Jade Skywalker mistrz Jedi (kobieta) R2-D2 robot astromechaniczny Raynar Thul ocalały z Katastrofy (mężczyzna) Saba Sebatyne mistrz Jedi (Barabelka) Tahiri Veila rycerz Jedi (kobieta) Tarfang drugi pilot, XR808g (Ewok) Tekli rycerz Jedi (Chadra-Fanka) Tenel Ka królowa matka (kobieta) Tesar Sebatyne rycerz Jedi (Barabel) Welk ocalały z katastrofy (mężczyzna) Zekk rycerz Jedi (mężczyzna) Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 6 P R O L O G Uczucie powróciło: wrażenie desperacji, płonące w Mocy niczym odległa gwiaz- da, jasne, jaskrawe, kuszące. Jaina Solo zauważyła, że jej spojrzenie błądzi poza ilumi- natorami statku sądowego, gdzieś daleko, w cętkowanej błękitem próżni otaczającej wolno obracający się cylinder Centrum Więziennego Maxsec Osiem. Tak jak przedtem, to uczucie wydawało się mieć źródło w Nieznanych Regionach, jak wezwanie... do kogo? I kto je wysyłał? Dotknięcie było zbyt subtelne, by to stwierdzić. Jak zwykle. - Jedi Solo? - Sędzia podeszła bliżej bariery dla świadków. - Czy mam powtórzyć pytanie? Athadar Gyad była wysoką surową kobietą o manierach byłego wojskowego; mia- ła ogoloną głowę i głębokie zmarszczki w kącikach oczu. Ten sposób bycia właściwy był pomniejszym biurokratom Władz Odnowy, nawet jeśli jedyną adnotacją w ich ak- tach służbowych był stary jak wszechświat planetarny numer rejestracyjny. - Kiedy wsiadłaś wraz z Jedi Lowbaccą na pokład „Nocnej Damy"... - Przepraszam, pani sędzio, nie słyszałam pytania. - Jaina przesunęła wzrok na oskarżonego, masywnego Yakę o pozbawionej wyrazu, prawie ludzkiej twarzy. Na bocznej pokrywie cybernetycznego implantu miał wygrawerowaną czaszkę Ithorianina. - Załoga Czerwonej Gwiazdy próbowała nas zniechęcić. W szarych oczach Gyad pojawił się błysk zniecierpliwienia. - Zaatakowali was miotaczami, tak? - Zgadza się. - A wy koniecznie musieliście się bronić mieczami świetlnymi? - Też się zgadza. Gyad milczała, jakby zachęcała świadka do dokładniejszego opisu bitwy. Jainę jednak bardziej zainteresowała desperacja, jaką wyczuwała poprzez Moc. Wrażenie to narastało z każdą chwilą, było coraz silniejsze i bardziej przepełnione przerażeniem. - Jedi Solo? - Gyad podeszła do Jainy, zasłaniając jej widok na salę przesłuchań. - Proszę skierować uwagę na moją osobę. Jaina spojrzała na kobietę lodowatym wzrokiem. - Wydawało mi się, że odpowiedziałam na pani pytanie. Gyad cofnęła się ledwo dostrzegalnie, ale nie dawała za wygraną jakby w głosie Jainy nie było słychać ani cienia urazy. - Co mieliście wówczas na sobie? - Nasze płaszcze - odparła Jaina. - Płaszcze Jedi? - To zwykłe płaszcze. - Jaina w ciągu ostatnich kilku lat stawała wielokrotnie za barierką dla świadków i teraz doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że pani prokura- tor usiłuje wygrać z góry przegraną sprawę, powołując się na tajemniczość Jedi. Nie- zawodny znak, że Gyad ani nie rozumiała ani nie szanowała roli Jedi w galaktyce. - Jedi nie noszą mundurów.

Troy Denning Janko5 7 - Nie chcesz chyba powiedzieć, że bandyta z wywiadu Czerwonej Gwiazdy nie rozpoznał... - Gyad urwała, jakby ugryzła się w język. Inkwizytorzy trybunału mieli uchodzić za bezstronnych śledczych, ale w praktyce ograniczali swoje wysiłki do ze- brania kompletu dowodów wystarczających do aresztowania oskarżonego. -Jedi Solo, czy chcesz powiedzieć, że załoga mogła mieć podstawy, aby sądzić, że jesteście pira- tami? - Nie wiem, co sądzili - odparła Jaina. Gyad zmrużyła oczy i przyglądała się jej w milczeniu. Pomimo ostrzeżeń Luke'a Skywalkera, aby po wojnie unikać mieszania się w światowe sprawy nowego rządu, wyzwanie, jakie stawiała odbudowa galaktyki, zmuszało Jedi do postępowania wręcz odwrotnego. Za dużo było ważnych misji, które tylko oni mogli przeprowadzić, misji o konsekwencjach zbyt istotnych dla Sojuszu Galaktycznego. Nic dziwnego, że biurokra- ci Biura Odnowy zaczęli postrzegać Jedi jako elitarną jednostkę międzygwiezdnej poli- cji. Jaina wyjaśniła wreszcie: - Byłam zbyt zajęta, aby badać ich myśli. Gyad westchnęła teatralnie. - Jedi Solo, czy to prawda, że twój ojciec niegdyś zarabiał na życie jako przemyt- nik? - To było przed moją kadencją pani sędzio. - Odpowiedź Jainy wywołała falę uśmiechów na widowni, gdzie dwaj jej towarzysze Jedi, Tesar Sebatyne i Lowbacca, siedzieli w oczekiwaniu na zakończenie przesłuchania. - A co to ma wspólnego z ceną przyprawy na Nal Hutta? Gyad zwróciła się ku panelowi członków magistratu. - Proszę poinstruować świadka, aby odpowiadał... - Wszyscy znają odpowiedź - przerwała Jaina. - Uczy się tego na lekcjach historii w połowie galaktyki. - Oczywiście. - Głos inkwizytorki zabrzmiał sztucznym współczuciem. Wskazała palcem na uwięzionego Yakę. - Czy to możliwe, że identyfikujesz się z oskarżonym? Że nie chcesz zeznawać przeciwko przestępcy z powodu niejasnej sytuacji prawnej własnego ojca? - Nie - odparła Jaina, ściskając palcami barierkę dla świadków tak mocno, jakby chciała zmiażdżyć zimny metal. - W ciągu ostatnich pięciu standardowych lat wzięłam do niewoli trzydziestu siedmiu dowódców wojskowych i rozbiłam ponad setkę siatek przemytniczych... Nagle wrażenie desperacji w Mocy stało się jeszcze wyraźniejsze, bardziej nama- calne i czyste... Jaina zwróciła wzrok ku iluminatorowi i nie dokończyła zdania. - Czekajcie. Tahiri Veila uniosła dłoń i dwaj Yuuzhanie stojący przed nią zamilkli. Dwie grupy widzów obserwowały ją z wyczekiwaniem, ale ona milczała, wpatrując się w błękitne niebo Zonamy Sekot. Już od kilku tygodni wyczuwała odległe drżenie w Mocy, powoli Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 8 narastające przerażenie, ale teraz uczucie to przerodziło się w coś innego... w rozpacz, panikę i desperację. - Jeedai Veila? - zagadnął niższy z rozmówców, o jednym ślepym oku i znie- kształconej, wykrzywionej twarzy. Z całą pewnością należał do Odmiennych, kalekiej klasy niższej, znanej niegdyś jako Zhańbieni. Swoją nową nazwę zawdzięczali powsta- niu przeciwko gnębicielom z wyższych klas, co pomogło zakończyć wojnę, która nie- mal zniszczyła zarówno Yuuzhan Vongów, jak i cywilizowaną galaktykę. - Czy coś się stało? - Tak. - Tahiri spojrzała na grupę. Ich oczy w niebieskich obwódkach i twarze jak z niewyprawionej skóry wydawały jej się teraz bardziej znajome niż odbicie jasnowło- sej kobiety, które widziała w lustrze każdego poranka. Nie powinno to zaskakiwać, jeśli weźmie się pod uwagę wszystko, co przeszła w czasie wojny. Była teraz w równym stopniu Yuuzhanką i człowiekiem, przynajmniej w duchu i umyśle. -Ale to nie ma nic wspólnego z nami. Mów dalej. Odmienny - Bava, jak sobie przypomniała - skłonił się nisko, specjalnie zniżając się do jej wzrostu. - Jak mówiłem, Jeedai Veila, w tym tygodniu czterokrotnie przyłapaliśmy Gala Ghatora i jego wojowników na okradaniu naszych ogrodów. Tahiri uniosła brew. - Waszych ogrodów, Bava? - La'okio miało być eksperymentalnym miasteczkiem, gdzie zwalczające się kasty Yuuzhan Vongów powinny były nauczyć się współpraco- wać i koegzystować. - Myślałam, że ogrody są dla wszystkich. - Postanowiliśmy również, że każdy grashal może uprawiać własną działkę. - Bava wyszczerzył się ironicznie w stronę Ghatora i dodał: -Ale wojownicy są zbyt leniwi, żeby uprawiać własną ziemię. Czekają aż my to za nich zrobimy. - Nie możemy sobie poradzić sami! - zaoponował Ghator. Był o pół metra wyższy od Tahiri i niemal trzy razy cięższy. Wciąż nosił tatuaże i rytualne blizny dawnego młodszego oficera. - Jesteśmy przeklęci przez bogów. Cokolwiek zasadzimy, nie chce rosnąć. Tahiri z trudem stłumiła westchnienie. - Nie mówcie mi tylko, że znowu podzieliliście się na kasty. Mieliście żyć w mie- szanych grupach. Mówiąc, poczuła nagle znajomy dotyk poszukującej jej w Mocy Chadra-Fanki, która chciała wiedzieć, czy i Tahiri czuje to samo narastające wrażenie. Otworzyła się na kontakt i skupiła myśli na tajemniczym lęku. Tekli nie była szczególnie silna Mocą i to, co Tahiri postrzegała jak krzyk, dla małej Chadra-Fanki było zaledwie szeptem. Żadna z nich nie próbowała nawet szukać towarzyszki, Danni Quee, która, choć wraż- liwa na Moc, okazała się niewrażliwa na to uczucie. - Życie w mieszanych grashalach jest nieczyste - rzekł Ghator, zwracając uwagę Tahiri z powrotem na problemy w La'okio. - Wojownicy nie mogą sypiać na tej samej ziemi, co Zhańbieni. - Zhańbieni! - wykrzyknął Bava. - Jesteśmy Odmiennymi. Tymi, którzy obnażyli herezję Shimrry, podczas kiedy wy, wojownicy, obróciliście wszystko w ruinę.

Troy Denning Janko5 9 Niebieskie obwódki wokół oczu Ghatora rozszerzyły się i pociemniał}'. - Uważaj na swój język, raalu, inaczej sam padniesz od jego jadu. - Prawda nie jest jadem! - Bava ukradkiem spojrzał na Tahiri i wyszczerzył zęby. - Teraz to wy jesteście Zhańbionymi! Ghator machnął ręką i Bava potoczył się po murawie tak błyskawicznie, że Tahiri nie była pewna, czy zdołałaby temu zapobiec, nawet gdyby chciała - a nie chciała. Yuuzhan Vongowie mieli własne metody rozwiązywania problemów - metody, których Danni Quee, Tekli, a nawet sama Zonama Sekot nigdy do końca nie pojmą. Bava znieruchomiał i zdrowym okiem zerknął w stronę Tahiri. Odpowiedziała mu zimnym spojrzeniem i czekała. Dzięki szczególnym zasługom pod koniec wojny Od- mienni wznieśli się ze swego statusu wyrzutków i teraz chętnie znaleźliby inną kastę, która zajęłaby ich miejsce. Tahiri uznała, że może dobrze byłoby przypomnieć im o konsekwencjach takiego zachowania. Poza tym „uczucie" stawało się coraz silniejsze i bardziej natrętne. Odnosiła wrażenie, że pochodzi od znanej osoby, kogoś, kto próbuje dosięgnąć jej - i Tekli - od bardzo dawna. Przybywaj szybko... - W mózgu Tahiri rozległ się głos, czysty, jasny i przeraźliwie znajomy. Przybywaj natychmiast! Słowa zdawały się zanikać, zanim jeszcze Jacen Solo zdołał je przyjąć do świa- domości; opadały poza próg postrzegania i tonęły w mglistych czeluściach jego umy- słu. Wiadomość jednak pozostała -przekonanie, że nadszedł czas, aby odpowiedzieć na wezwanie, które słyszał od kilku tygodni. Wyprostował nogi - siedział akurat w powie- trzu w pozycji lotosu - i opuścił je na podłogę kręgu medytacyjnego. Stanął na delikat- nych pnączach blada, wijących się pomiędzy kamieniami, wywołując tym kanonadę cichych trzasków. - Przykro mi, Akanah, muszę iść. - Jeśli ci przykro, Jacenie, to nie musisz - odpowiedziała Akanah, nie otwierając oczu. Drobna kobieta o oliwkowej cerze i ciemnych włosach wydawała się niewiele starsza od Jacena. W rzeczywistości dobiegała standardowej pięćdziesiątki. Siedziała w powietrzu bliżej środka kręgu medytacyjnego, otoczona uczniami, którzy próbowali ją naśladować z różnym skutkiem. - Smutek to znak, że nie oddałeś się Nurtowi. Jacen rozważył jej słowa, po czym skinął głową. - Więc nie musi mi być przykro. - Wezwanie w Mocy nie milkło, było niczym ostry jak igła ból, który szarpał mu pierś. - A iść i tak muszę. Teraz dopiero Akanah otworzyła oczy. - A co z twoim szkoleniem? - Jestem wdzięczny za to, co już mi pokazałaś - odparł, kierując się do wyjścia. - Będę kontynuował po powrocie. - Nie rób tego - odparła i wyjście z kręgu medytacyjnego zniknęło za pokrytym winoroślą murem. - Nie mogę na to pozwolić. Jacen zatrzymał się i zwrócił ku niej. - Jeśli nie chcesz, żebym wracał, nie wrócę. Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 10 - Nie chcę, żebyś odchodził. - Akanah podpłynęła do niego i stanęła na podłodze. Była tak pogrążona w Białym Nurcie, że nawet delikatne liście blada nie trzasnęły pod jej stopami. - To za wcześnie. Nie jesteś gotów. Jacen zmusił się do zachowania spokoju. W końcu to on szukał Fallanassi. - Odbyłem wiele nauk, Akanah. Nauczyłem się przede wszystkim jednego: każdy z zakonów wierzy, że jego nauka jest jedyną prawdziwą. -Nie mówię o mnichach i wiedźmach, Jacenie Solo. Mówię o tobie. - Ciemnymi oczami pochwyciła jego spojrzenie. - Masz niejasne odczucia. Ktoś cię wzywa, a ty idziesz, nie wiedząc po co. - Więc ty też to czujesz? -Nie, Jacenie. W Nurcie jesteś równie niezdarny jak wujek Luke. Twoje uczucia pozostawiają fale, a z fal można czytać. Czy wezwanie pochodzi od twojego brata? - Nie. Anakin zginął w czasie wojny. - Minęło osiem lat i Jacen mógł wreszcie wypowiedzieć te słowa, godząc się z nimi, z pewnym zrozumieniem celu, jakiemu w Mocy służyła śmierć jego brata. Był to punkt zwrotny wojny; to wtedy Jedi wreszcie się nauczyli, jak walczyć z Yuuzhan Vongami... nie stając się przy okazji potworami. - Powiedziałem ci przecież. - Tak, ale czy to jednak nie on? -Akanah podeszła bliżej do Jacena i jego nozdrza wypełnił zapach roślin zwanych waha które rosły w basenie świątyni. - Kiedy ktoś pogrąża się w Nurcie, pozostawia po sobie krąg fal. Może wyczuwasz właśnie te fale. -Ale to, co czuję, nie staje się przez to ani trochę mniej realne -odparował Jacen. - Czasem „skutek jest wszystkim, co wiemy na temat przyczyny". - Zapamiętujesz moje słowa tylko po to, aby ich użyć przeciwko mnie? - Akanah podniosła dłoń, jakby miała zamiar uderzyć go w ucho i Jacen odruchowo też uniósł rękę, aby zablokować cios. Pokręciła głową z niesmakiem. - Jesteś okropnym uczniem, Jacenie Solo. Słuchasz, ale nie przyswajasz. Do takich uwag Jacen zdążył się już przyzwyczaić w ciągu swojego pięcioletniego poszukiwania prawdziwej natury Mocy. Jensaarai, Aing-Tii, nawet Wiedźmy z Datho- miry mówiły mu to samo - zwłaszcza kiedy jego pytania na temat Mocy stawały się zbyt dociekliwe. Jednak Akanah miała więcej powodów do rozczarowań niż inne. Ude- rzenie bliźniego oznaczałoby wyklęcie Adepta Białego Nurtu. Akanah tylko uniosła dłoń - to Jacen zinterpretował jej gest jako atak. Młody Solo pochylił głowę. - Przyswajam, ale pewnie za wolno. - Myślał o dwóch objawieniach swojego mar- twego brata, które mu się przydarzyły; pierwszy raz, kiedy bestia z jaskini na Yuuzha- n'tar wykorzystała obraz Anakina, żeby zwabić go w pułapkę; drugi na Zonamie, kiedy Sekot przyjęła postać jego brata, by mogli porozmawiać. - Myślisz, że sam daję kształt temu wezwaniu... że nadaję własne znaczenie falom, jakie wyczuwam. - To, co ja myślę, nie ma znaczenia - odparła Akanah. - Uspokój się, Jacenie, i zo- bacz, co naprawdę jest w Nurcie. Jacen zamknął oczy i otworzył się na Biały Nurt mniej więcej tak samo, jak otwie- rałby się na Moc. Akanah i inni Adepci nauczali, że Nurt i Moc to dwie oddzielne

Troy Denning Janko5 11 sprawy i była to prawda... ale tylko w tym sensie, że każdy nurt jest osobny w oceanie, w którym płynie. Tak naprawdę jednak były jednością. Jacen wykonał ćwiczenie uspokajające, którego nauczył się od Therańskich Słu- chaczy, po czym skoncentrował się na wezwaniu. Było tam przez cały czas: krzyk tak ostry, że sprawiał ból, głos, który znał, ale nie umiał go rozpoznać. Przybądź... pomóż... - męski głos, o którym wiedział tylko, że nie należy do jego brata. I było tam coś jesz- cze, znajoma obecność. Dobrze znajoma. To nie ona go wzywała, lecz podążała za tamtym głosem. Jaina. Jacen otworzył oczy. - To nie Anakin... ani jego fale. - Jesteś pewny? Skinął głową. - Jaina też go wyczuwa. - Wiedział, że siostra próbowała mu o tym powiedzieć. Ich bliźniacza więź zawsze była silna, a w czasie jego wędrówek jeszcze się pogłębiła. — Myślę, że zamierza odpowiedzieć. Akanah spojrzała z powątpiewaniem. - Ja nic nie czuję. - Nie jesteś jej bliźniakiem. - Jacen odwrócił się i przestąpił przez iluzoryczny mur, który blokował wyjście, tylko po to, aby ujrzeć Akanah - lub jej obraz - stojącą mu na drodze. - Proszę, poproś Pydyrian, aby sprowadzili mój statek z orbity. Chcę wyjechać jak najszybciej. - Przykro mi, ale nic z tego. - Akanah znów spojrzała mu w oczy, niemal boleśnie świdrując go wzrokiem. - Masz tę samą Moc, którą wyczuwałam kiedyś w twoim wuju Luke'u, ale pozbawioną światła. Nie możesz odejść, dopóki go nie znajdziesz. Jacen poczuł się zraniony tak surową oceną ale nie zaskoczony. Wojna z Yuuzhan Vongami przyniosła Jedi głębsze rozumienie Mocy -takie, które nie odbierało już świa- tła i ciemności jako dwóch przeciwległych biegunów- i wiedział jeszcze przed przyjaz- dem, że Fallanassi mogą uznać ten punkt widzenia za niepokojący. Dlatego ukrył go przed nimi... a przynajmniej tak mu się zdawało. - Żałuję, że się ze mną nie zgadzasz - powiedział - ale ja już nie widzę Mocy w ka- tegoriach światła i ciemności. Ona jest czymś znacznie szerszym. - Tak, słyszałam o tej „nowej" wiedzy Jedi - odparła Akanah lekko wzgardliwym tonem. — Moje serce ogarnia niepokój, że ta nowa ekstrawagancja walczy o lepsze z ich arogancją. - Ekstrawagancja? - Jacen nie chciał się sprzeczać, ale jako jeden z pierwszych obrońców tego nowego rozumienia Mocy poczuł się w obowiązku bronić swoich po- glądów. - Ta „ekstrawagancja" pomogła nam wygrać wojnę. - Za jaką cenę, Jacenie? - głos Akanah pozostał łagodny. - Jeśli Jedi nie spoglądają już ku światłu, jak mogą mu służyć? - Jedi służą Mocy - wyjaśnił Jacen. - Moc obejmuje i światło, i mrok. - A więc jesteś teraz poza światłem i ciemnością? - zapytała Akanah. - Poza do- brem i złem? - Nie jestem już aktywnym rycerzem Jedi - odparł Jacen - ale tak. - I nie rozumiesz, co w tym jest dziwnego? - Oczy Akanah z każdym słowem sta- wały się mroczniejsze i bardziej przepaściste. -Nie widzisz tej... arogancji? Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 12 Jacen rozumiał tylko, że Fallanassi mają dość zawężone i sztywne pojęcie moral- ności, ale nic nie odpowiedział. Zew Mocy szarpał jego sercem, zmuszając do ruszenia w drogę, a dyskusja, która i tak nie przyczyni się do zmiany niczyjego zdania, była ostatnią rzeczą jakiej potrzebował. - Jedi służą jedynie sobie - ciągnęła Akanah. - Są dość zarozumiali, aby wierzyć, że potrafią używać Mocy, zamiast jej się poddać, a w swojej pysze spowodowali więcej cierpień, niż im zapobiegli. Jeśli światło nie będzie cię prowadzić, Jacenie, przy poten- cjale Mocy, jaki w tobie wyczuwam, obawiam się, że spowodujesz dalsze cierpienia. Ostatnie słowa uderzyły Jacena szczególnie boleśnie, nie dlatego, że były szorst- kie, lecz raczej z powodu prawdziwej troski, jaką w nich wyczuwał. Akanah naprawdę się o niego martwiła; obawiała się, że zostanie jeszcze większym potworem niż jego dziadek Darth Vader. - Akanah, doceniam twoją troskę. - Jacen sięgnął ku jej dłoniom i trafił tylko na pustą przestrzeń. Oparł się pokusie, aby odnaleźć poprzez Moc jej prawdziwe ciało; Adepci Białego Nurtu uważali takie czyny za równie niegodne jak przemoc. - Ale tu nie znajdę mojego światła. Muszę odejść.

Troy Denning Janko5 13 R O Z D Z I A Ł 1 Nad Parkiem Jedności zapadał zmierzch. Pojawiły się już pierwsze jastrzębionie- toperze; nurkowały, żeby wyłuskiwać galaretowate yammale i węgorze couffee z prze- taczających się bałwanów na Jeziorze Wyzwolenia. Na przeciwległym brzegu ogradza- jący park żywopłot z koralu yorik przybrał ciemnopurpurową barwę. Za nim strzelały w niebo szkielety durastalowych wież, lśniąc szkarłatem w zachodzącym słońcu. Planeta pozostała w równym stopniu Yuuzhan'tar i Coruscant, i pod wieloma względami tak już miało pozostać na zawsze. Panował jednak pokój. Po raz pierwszy w życiu Luke'a Skywalkera galaktyka nie była w stanie wojny - a to liczyło się najbardziej. Oczywiście wciąż były problemy, i to także nigdy się nie zmieni. Dziś grupa star- szych mistrzów starała się ze wszystkich sił opanować chaos, jaki Jaina i czterech in- nych młodych rycerzy Jedi spowodowali swoim nagłym zaniedbaniem obowiązków i wyjazdem do Nieznanych Regionów. - Lowbacca jako jedyny doskonale rozumiał biomechanikę Maledoth - mówił Cor- ran Horn gardłowym głosem. -A zatem, jak widzicie, projekt relokacji Ramoan ugrzązł w martwym punkcie. Luke niechętnie przeniósł wzrok z krajobrazu za iluminatorem na audytorium po- mieszczenia rady, gdzie Corran laserowym wskaźnikiem wodził po holograficznej pro- jekcji ogromnego statku niewolniczego Yuuzhan Vongów. Zakon Jedi miał nadzieję użyć tego statku do ewakuacji ludności umierającego świata. Corran poruszył wskaźnikiem i holograf przełączył się, ukazując teraz obraz po- oranej wybuchami platformy górniczej na asteroidzie. - Sytuacja w maltoriańskim pierścieniu górniczym również uległa pogorszeniu. Bez Zekka na czele obławy, piraci Trójokiej trzęsą całym systemem. Dostawy surow- ców spadły o pięćdziesiąt procent i RePlanetHab próbuje ich wykupić. - I tę siatkę musimy czym prędzej rozbić - wtrąciła Mara. Siedziała w fotelu obok Luke'a i, jak zwykle zresztą, pierwsza przeszła do sedna sprawy. Była to jedna z tych cech, które Luke najbardziej w niej podziwiał, dziś, kiedy najdrobniejsza decyzja mogła przynieść skutki niewyobrażalne nawet dla kolumijskiego mistrza dejarika, jej instynkt pozostawał nieomylny, a osąd pełen rozwagi. - Jeśli konsorcja prowadzące odbudowę zaczną wykupywać piratów, możemy się spodziewać maruderów w całym Jądrze. Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 14 Pozostali mistrzowie przytaknęli głośno. - Doskonale - rzekł Corran. - Gdzie znajdziemy zastępcę Zekka? Nikt nie pospieszył z odpowiedzią. Jedi już i tak było zbyt mało na taki obszar - większość rycerzy, a nawet niektórzy uczniowie mieli przydzielone po trzy zadania. A w miarę jak zachłanne i samolubne stronnictwa stawały się coraz zręczniejsze w mani- pulowaniu Senatem Sojuszu Galaktycznego sytuacja stawała się z godziny na godzinę coraz bardziej rozpaczliwa. Wreszcie odezwał się Kyp Durron. - Solo wkrótce powinni skończyć z Borao. Ubrany w wytarty płaszcz i tunikę, z długimi, potarganymi włosami Kyp wyglą- dał, jakby właśnie wrócił z długiej i męczącej misji. Zawsze tak wyglądał. - Może RePlanetHab uzbroją się w cierpliwość, wiedząc, że są w kolejce do Solo. Tym razem milczenie trwało jeszcze dłużej. Tak naprawdę Solo nie mogli przyjąć żadnego zadania. Han nie był nawet Jedi, a status Leii był całkowicie nieformalny. Rada jednak ciągle prosiła ich o pomoc, a oni zawsze pomagali. Każdy mistrz w tej sali zdawał sobie sprawę, że zakon już zbyt długo wykorzystuje ich uczynność. - Ktoś musi się z nimi skontaktować - odezwała się wreszcie Mara. - Dochodzi już do tego, że Leia krzywi się za każdym razem, kiedy widzi w holo- komie twarz Luke'a. - Ja mogę to zrobić - zaofiarował się Kyp. - Przyzwyczaiłem się, że Leia robi miny na mój widok. - No to sprawę Maltorii mamy załatwioną- rzekł Corran. - A co z bothańskimi ar'k- rai? Z ostatniego raportu Alemy wynika, że Relrmwa i jego fundamentaliści wiedzą o lokalizacji Zonamy Sekot. Zaopatrywali „Zemstę" podczas jego misji zwiadowczej w Nieznanych Regionach. Delikatne zawirowanie w Mocy skłoniło Luke'a do zerknięcia w stronę wejścia. Uniósł dłoń. aby przerwać rozmowy. - Przepraszam. - Odwrócił się w stronę foyer i pogrążył całkowicie w Mocy. Teraz mógł rozpoznać jedną ze zbliżających się osób. -Może skończymy ten temat później. Lepiej, żeby prezydent Omas nie wiedział, jak bardzo martwi nas odjazd Jainy. - Naprawdę lepiej? - Tak. - Luke wstał i podszedł do drzwi. - Zwłaszcza kiedy pojawia się w towarzy- stwie Chissów. Luke zatrzymał się w foyer, gdzie naprzeciwko drzwi stała tylko prosta drewniana ławka i dwie puste kamienne amfory. Dyskretnie przesłał gościom falę spokoju i wra- żenie gościnności. Minęło zaledwie kilka sekund, zanim drzwi otwarły się z sykiem. Zdumiony uczeń stanął jak wryty tuż przed Lukiem. - M-mistrz S-skywalker - wyjąkał młody Rodianin. Obejrzał się i skierował ku drzwiom dłoń z przylgami. - Prezydent Omas i... - Wiem, Twool. Dziękuję. Luke wypchnął delikatnie młodzieńca z powrotem na korytarz, gdzie czekał drugi uczeń, po czym podszedł do drzwi i stanął twarzą w twarz z prezydentem Calem Oma- sem oraz trójką niebieskoskórych Chissów. Pierwszy z nich, o pomarszczonej twarzy i

Troy Denning Janko5 15 obwisłych policzkach, był prawdopodobnie najstarszym przedstawicielem tej razy, jakiego Luke kiedykolwiek widział. Dwaj pozostali byli typową obstawą - wysocy, silni, czujni, ubrani w czarne mundury Chissańskiej Floty Ekspansyjnej. - Witam, prezydencie Omas - odezwał się Luke. Twarz prezydenta, o zapadniętych policzkach i szarej cerze, doskonale odzwierciedlała trudy, jakie niósł ze sobą jego urząd. - Miło pana widzieć. - Oczekiwaliście nas?- Omas znacząco zajrzał do sali konferencyjnej. - To dobrze. Luke udał, że nie słyszy, i skłonił się starszemu Chissowi. - Jest też arystokra... - Omas potrzebował dłuższej chwili, aby wydobyć z pamięci nazwisko; teraz Luke mógł je odczytać bez zbędnej ingerencji w jego umysł- ...Mitt'swe'kleoni. Cieszę się, że mogę pana poznać. Czerwone oczy Chissa zwęziły się w szkarłatne szparki. - Doprawdy, zaimponował mi pan. Niełatwo jest zebrać dane o tożsamości chis- sańskich arystokrów. - Nie zrobiliśmy tego - odparł Luke z uśmiechem, cały czas blokując przejście. - Będziemy zadowoleni, jeśli pan i pańska ochrona pozbędziecie się broni. Omas skrzywił się wyraźnie, ale Luke ani drgnął. Zamierzał tego zażądać tak czy owak, nawet gdyby nie wyczuł ukrytego oręża poprzez Moc. W końcu to Chissowie. - Jak wiecie - ciągnął Luke -jedyną bronią dozwoloną w Świątyni Jedi są miecze świetlne. Mitt'swe'kleoni uśmiechnął się jak staruszek przyłapany na popijaniu czegoś nie całkiem zgodnego z zaleceniami lekarzy, wyjął z cholewy buta mały ręczny miotacz i podał ochroniarzowi. - Moja ochrona zaczeka w korytarzu - wyjaśnił. - Nie sądzę, żeby był z nich jaki- kolwiek pożytek w pomieszczeniu pełnym Jedi. - Nie będzie takiej potrzeby. - Luke odstąpił na bok i gestem zaprosił obu dostoj- ników do kręgu konferencyjnego. - Prosimy. Idąc, Mitt'swe'kleoni rzucał ukradkowe spojrzenia na urządzenie sali - zautomaty- zowana kuchenką niewielki lasek rzadkich drzewek trebala, opływowe fotele - i jego arogancja ulatniała się powoli. Ta reakcja niezbyt spodobała się Luke'owi. Nowa Świą- tynia była darem od Sojuszu Galaktycznego, wmuszonym Jedi, gdy w desperackich próbach odtworzenia symbolu postępu niepewne Władze Odnowy przeniosły swoją siedzibę z powrotem na Coruscant. Przenosiny pod wieloma względami okazały się sromotną klęską. Świątynia jednak, piramida z kamienia i transpastali, zaprojektowana tak, aby harmonizować z nowym, powojennym obliczem planety, imponowała królew- skim rozmachem i architekturą w stylu Odnowy. Luke widział w niej nieustanne przy- pomnienie najgłębszej ze swoich obaw -że Jedi zaczną postrzegać siebie poprzez opinię innych i spadną do roli strażników wdzięcznego Sojuszu Galaktycznego. Jedi siedzący w części konferencyjnej wstali, aby powitać gości. - Myślę, że wszyscy znają prezydenta Omasa. - Luke gestem wskazał Omasowi fotel, po czym ujął Mitt'swe'kleoniego za łokieć i podprowadził go do półokrągłej wnę- ki dla mówców. - Oto arystokra Mitt'swe'kleoni z imperium Chissów. Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 16 - Proszę używać mojego imienia-rdzenia, Tswek - pouczył go arystokra. - Łatwiej będzie je prawidłowo wymówić. - Oczywiście - odparł Luke, spoglądając po twarzach rady. - Sądzę, że Tswek ma dla nas niepokojące wieści. Pomarszczone czoło Tsweka zmarszczyło się jeszcze bardziej, ale „intuicja" Luk- e'a już go tak nie zaskoczyła. - Znasz zatem cel mojej wizyty? - Wyczuwam poprzez Moc pański niepokój - wyjaśnił Luke, unikając bezpośred- niej odpowiedzi. - Przypuszczam, że dotyczy on naszych Jedi w Nieznanych Regio- nach. - W istocie - zgodził się arystokra. - Dynastia Chissów żąda wyjaśnienia. - Wyjaśnienia? - Corran nie bardzo mógł ukryć oburzenie. - Czego? Tswek znacząco zignorował Corrana. Nie spuszczał wzroku z Luke'a. - Jedi mają wiele głosów, arystokro - przypomniał Luke - ale przemawiamy jako jedna osoba. Tswek rozważał przez chwilę te słowa, po czym skinął głową. - Doskonale. - Spojrzał teraz na Corrana. - Żądamy wyjaśnienia waszych czynów, oczywiście. To, co się dzieje na naszej granicy, nie powinno was dotyczyć. Pomimo fali zmieszania i zwątpienia, która pojawiła się nagle w Mocy, mistrzowie Jedi zachowali nieruchome twarze. - Chodzi o granizę Chissów, arystokro? - zapytała Saba Sebatyne, jedna z naj- młodszych mistrzów Jedi. - Oczywiście. - Tswek spojrzał na Barabelkę, marszcząc brwi. -Nie wiecie, co wy- prawiają wasi rycerze Jedi? - Wszyscy nasi Jedi są doskonale wyszkoleni - zwrócił się Luke do Tsweka. - A ta piątka, o której mówimy, jest bardzo doświadczona. Jesteśmy pewni, że istnieją ważne powody, dla których podjęli swoje działania. W szkarłatnych oczach Tsweka pojawiła się podejrzliwość. - Do tej pory zidentyfikowaliśmy siedmioro Jedi. - Spojrzał na Omasa. - Zdaje się, że rzeczywiście nie mam tu nic do roboty. Zamieszani w sprawę Jedi działają zapewne na własną rękę. - Zamieszani w jaką sprawę? - zapytał Kyp. - To Sojuszu Galaktycznego nie powinno interesować - odparł Tswek. Skłonił się radzie. - Proszę mi wybaczyć, że zająłem wam tyle cennego czasu. - Nie ma tu nic do wybaczania - rzekł Luke. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie wspomnieć nazwiska Chaf orm'bintrano, arystokry, którego wraz z Marą poznali w czasie misji przed kilku laty. ale trudno było przewidzieć, jak to zostanie przyjęte. Poli- tyka Chissów była równie zmienna i tajna. Luke zdawał sobie sprawę, że ród Formbie- go był jednym z pięciu rodów panujących, które znikły w tajemniczy sposób, podczas gdy reszta galaktyki walczyła z Yuuzhan Vongami. - Wszystko, w co zaangażowani są nasi Jedi, dotyczy całej rady.

Troy Denning Janko5 17 - Sugeruję zatem, abyście w przyszłości lepiej ich pilnowali -odparł Tswek. A że Luke nadal blokował mu drogę, zwrócił się do Omasa: - Ja tu już skończyłem, panie prezydencie. - Oczywiście. - Omas rzucił Luke'owi błagalne spojrzenie, prosząc, aby ustąpił, po czym rzekł: - Spotka się pan z eskortą przy wejściu do Świątyni. Ja muszę porozma- wiać z tymi Jedi. - W takim razie dziękuję za gościnę. - Tswek skłonił się prezydentowi i ruszył w stronę drzwi. - Będę wracał do Dynastii za godzinę. Omas odczekał, aż arystokra wyjdzie, i skrzywił się, patrząc na Luke'a. - I co? - zapytał. Luke rozłożył ręce. - W tej chwili, panie prezydencie, wie pan więcej od nas. - Tego się obawiałem - warknął Omas. - Zdaje się, że paru Jedi zaangażowało się w spór graniczny z Chissami. - Jak to możliwe? - zapytała Mara. Luke wiedział, że jej pytanie należy interpre- tować dosłownie. Przed wyjazdem Jaina przesłała radzie zestaw współrzędnych prze- znaczenia, które wraz z innymi obliczyła poprzez triangulację kierunku, z którego do- chodziło tajemnicze wezwanie. Rozeznanie astronomiczne ujawniło, że w tej okolicy nie ma nawet gwiazdy, a z pewnością nic nie wskazywało na to, aby obszar w jakikol- wiek sposób wiązał się z Chissami. - Ich cel znajdował się w odległości ponad setki lat świetlnych od przestrzeni Dynastii. - A więc nasi Jedi są tam rzeczywiście - odparł Omas. - Po co? W tej chwili nie możemy sobie pozwolić na oddelegowanie jednego, a co dopiero siedmiu. Zielone oczy Mary wydawały się rzucać gromy. - Nasi Jedi, prezydencie Omas? - Proszę mi wybaczyć... - głos Omasa brzmiał raczej uspokajająco niż przeprasza- jąco. Luke wiedział, że w głębi ducha Omas uważał Jedi za takie same sługi Sojuszu Galaktycznego jak on. - Nie miałem zamiaru niczego narzucać. - Oczywiście, że nie - odparła Mara tonem, który sugerował, że lepiej, aby mówił prawdę. Spojrzała na resztę rady. - Mitt'swe'kleoni mówił o siedmiu Jedi. Jak mamy to rozumieć? - Ona doliczyła się tylko pięciu. - Saba podniosła dłoń i zaczęła prostować szpo- niaste palce. - Jaina, Alema, Zekk, Lowbacca i Tesar. Dyp podniósł dwa palce: - Tekli i Tahiri? Omas zmarszczył brwi. - Skąd możecie to wiedzieć? Myślałem, że są na Zonamie Sekot w Nieznanych Regionach. - Miały tam być - odparł Corran. - Ale podobnie jak pozostali, należą do ocalałych z Myrkra. - Nie rozumiem - zdziwił się Omas. - A co to ma wspólnego z misją na Myrkrze? - Chciałbym to wiedzieć - mruknął Luke. Misja na Myrkrze, podjęta w samym środku wojny z Yuuzhan Vongami, została uwieńczona powodzeniem, ale połączone to było z wielkimi kosztami. Anakin Solo i jego grupa desantowa zniszczyli voxyna, mor- Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 18 dercę Jedi stworzonego przez nieprzyjaciela. W tym starciu śmierć poniosło sześcioro młodych rycerzy Jedi - w tym i Anakin - a jeden zaginął i uznano go za zmarłego. - Mogę powiedzieć jedynie, że przez kilka ostatnich tygodni Jaina i inni ocalali z tej misji donosili o wezwaniu z Nieznanych Regionów. W dniu, w którym wyjechali, zew stał się wołaniem o pomoc. -A ponieważ wiemy, że Tenel Ka wciąż jest na Hapes- wyjaśniła Mara - zdaje się, że ta dwójka Jedi to Tekli i Tahiri. Nikt nie wspomniał, że jednym z tych Jedi może być również brat Jainy, Jacen. Po raz ostatni słyszano o nim, kiedy znajdował się gdzieś daleko, po drugiej stronie galak- tyki, odcięty od świata z Fallanassi. - A Zonama Sekot? - zapytał Omas. Zonama Sekot była żywą planetą która zgo- dziła się służyć za dom pokonanym Yuuzhan Vongom. - Czy ten zew nie mógł pocho- dzić od niej? Luke pokręcił głową. - Zonama Sekot skontaktowałaby się bezpośrednio ze mną, gdyby potrzebowała pomocy. Jestem przekonany, że to ma coś wspólnego z misją na Myrkrze. Omas milczał, czekając na dalsze wyjaśnienia, ale to było wszystko, co wiedział Luke. Mistrz Jedi odezwał się nagle: - Co powiedział Mitt'swe'kleoni? Omas wzruszył ramionami. - Chciał wiedzieć, dlaczego Sojusz Galaktyczny wysłał swoich Jedi... to jego sło- wa... aby wtrącali się w utarczki graniczne Chissów. Kiedy jednak zobaczył, jaki jestem zdumiony, zażądał widzenia z tobą. - Niedobrze - mruknęła Mara. - Bardzo niedobrze. - Zgadzam się - odparł Omas. - Albo sądzi, że wszyscy kłamiemy... - ...albo myśli, że nasi rycerze Jedi zeszli na manowce - dokończyła Saba. - W każdym przypadku dochodzimy do tego samego rezultatu. - Będą próbowali sami rozwiązać ten problem - dodał Omas, przeczesując dłonią rzednące włosy. - Czy to może być bardzo niebezpieczne? - Nasi rycerze umieją o siebie zadbać - uspokoił Luke. - Wiem! - warknął Omas. - Pytam o Chissów. Luke poczuł, że Marę ogarnia wściekłość, ale udała, że nie słyszy, i zachowała milczenie. Nie była to dobra chwila, aby przypominać, że Jedi nie życzą sobie trakto- wania ich jak nieposłusznych podwładnych. -Jeśli Chissowie podejmą działania przeciwko nim, Jaina i pozostali zapewne spró- bują załagodzić sytuację... przez jakiś czas - odparł Luke. -A potem... cóż, wszystko zależy od natury konfliktu. -Ale nie zawahają się użyć siły przeciwko sile - wyjaśniła Mara. - Nie będziemy też żądać tego od nich. Jeśli Chissowie zaczną się stawiać, Jaina wcześniej czy później utrze im nosa. Omas pobladł i spojrzał na Luke'a. - Musisz to powstrzymać, i to jak najszybciej. Nie może dojść do rozlewu krwi.

Troy Denning Janko5 19 Luke skinął głową. - Z pewnością wyślemy kogoś, aby... - Nie, myślałem o tobie osobiście. - Omas spojrzał na pozostałych. - Wiem, że Jedi mają własne sposoby załatwiania spraw. Ale teraz, kiedy na czele tych młodych rycerzy stoi Jaina Solo, Luke jest jedyną osobą, która może ich sprowadzić do domu. Ta młoda kobieta jest równie uparta jak jej ojciec. Po raz pierwszy nikt nie wniósł sprzeciwu. Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 20 R O Z D Z I A Ł 2 Srebrzysta igła śmignęła przed dziobem „Sokola" - trzy kilometry przed nim i tuż pod pułapem chmur, a potem zniknęła w tumanie mgły, zanim jeszcze Han Solo zdołał się zorientować, co widział. - Zauważyłaś? - Han nie wypuszczał z rąk steru. Z tymi smugami szarej mgły zwi- sającej nisko pod sinym niebem i kolumnami pokrytego pnączami koralu yorik wzno- szącymi się ponad falującą powierzchnię lasu Borao była niebezpieczną planetą. Nawet zabójczą. Choćby tylko chodziło o wykonanie jej mapy. - Co tu robi inny statek? Mó- wiłaś, że planeta jest opuszczona. - Jest opuszczona, słonko. - Leia spojrzała na konsolę przed fotelem drugiego pilo- ta i pokręciła z niechęcią głową. Ekran wypełniały zakłócenia. - Czujniki nie mogą dokonać odczytów przez te zjonizowane chmury, ale wiemy, co to był za statek. - A potem mówisz, że to ja pochopnie wyciągam wnioski. - Pomimo protestów Han czuł, że traci humor. Odkąd przyjęto ustawę o odzysku opuszczonych planet, wy- dawało się, że w galaktyce jest więcej statków zwiadowczych niż gwiazd. - Mógł to być przemytnik albo pirat, wiesz sama. To dobre miejsce na kryjówkę. Leia przez chwilę obserwowała ekran, a potem pokręciła głową. - Niemożliwe. Popatrz. Przerzuciła na jego ekran obraz z kamery rufowej. Widniał na nim ten sam kancia- sty stożek skiffa kartograficznego Koensayrów. Był dokładnie pośrodku ekranu. Do- kładnie. - Siedzi nas! - Tak by się wydawało - odparła. - Ważne, że jest tu od niedawna, bo zauważyła- bym go wcześniej. Miałam zablokowane czujniki dalekiego zasięgu, więc wyświetla- łam kolejno obrazy ze wszystkich kamer na swoim ekranie. - Dobry pomysł. - Han uśmiechnął się do odbicia Leii w kopułce sterowni. Po- święciła się funkcji zastępcy dowódcy „Sokoła" z taką samą zawziętością jak wszyst- kiemu, co robiła, i teraz trudno byłoby znaleźć lepszego drugiego pilota YT-1300. Jej dumna postawa naznaczona była jednak pewnym napięciem, a w wielkich brązowych oczach kryl się niepokój; widać było, że to stanowisko do niej nie pasuje. Han to rozu- miał. Każdy, kto zainspirował rebelię i przeprowadził rząd galaktyczny przez bolesny

Troy Denning Janko5 21 okres rozwoju, mógł uznać życie na pokładzie frachtowca za nieco ograniczające... nawet jeśli miał za dużo klasy, żeby powiedzieć to na głos. - To właśnie w tobie ko- cham. Leia uśmiechnęła się promiennie. - Równie bystra jak piękna? Han pokręcił głową. - Naprawdę jesteś dobrym drugim pilotem. - Otworzył przepustnice i zalesione granie pod nimi zmieniły się w jednolicie zielone smugi. - Maksymalna moc na tylne tarcze. Koensayrowie właśnie dostarczyli floty uzbrojonych statków kartograficznych do RePlanetHab, więc sprawy mogą się potoczyć niezbyt przyjemnie. Leia spojrzała na kontrolki przepustnic. - Han, co ty, u licha, robisz? - Mam już dość pomiatania przez tych pilotów z RePlanetHab. Czuję się staro. - Nie bądź śmieszny - sprzeciwiła się Leia. - Jeszcze nie masz siedemdziesiątki. - Właśnie o to chodzi - odparł Han. - Jak tylko facet trochę posiwieje na skroniach, ludzie zaczynają myśleć, że zwalnia tempo. Myślą że mogą go potraktować jak... - Han, nikt nie myśli, że zwalniasz tempo - szepnęła łagodnie Leia. - Zostało ci co najmniej czterdzieści lat życia, może pięćdziesiąt, jeśli będziesz o siebie dbał. Zza pleców Leii, od strony panelu komunikatora dobiegł posępny głos. - Czy mogę coś powiedzieć? Chyba trudno jest dojrzeć siwiznę w pańskich wło- sach z innego statku. -C-3PO pochylił się do przodu, aż jego złocista głowa znalazła się w polu widzenia. - Nie wiem, jaki jest powód, który każe sądzić innym pilotom, że pan zwolnił tempo, ale na pewno kolor pańskich włosów nie ma z tym nic wspólnego. - Dzięki, Threepio - burknął Han. - Może powinieneś odłączyć obwody głosowe, zanim ktoś sprawdzi ich trwałość palnikiem plazmowym. - Palnik plazmowy! - wykrzyknął C-3PO. - Kto by chciał zrobić coś takiego? Han zignorował robota i wprowadził „Sokoła" w smugę nisko wiszących chmur. W normalnych warunkach ominąłby je, aby uniknąć ryzyka zderzenia z jedną z tych dziwnych wież, które Yuuzhan Vongowie pozostawili porozrzucane po całej planecie. To jednak wymagałoby drugiego przelotu po przeciwnej stronie, a oni zwyczajnie nie mieli na to czasu - jeśli oczywiście chcieli pobić tych uzurpatorów w ich własnej grze. Kiedy „Sokół" wychynął po drugiej stronie chmury, uniknąwszy kolizji, ich pasa- żer odetchnął z ulgą i wsunął głowę w kształcie litery T pomiędzy fotele. - Kapitanie, nie ma sensu narażać statku. - Ezam Nhor mówił parą otworów gębo- wych umieszczonych po obu stronach wygiętej w łuk szyi, co nadawało głosowi Itho- rianina żałobne brzmienie. -Przepisy DPRA mówią że kiedy dwie strony zgłaszają jed- nocześnie roszczenia, Władze Odnowy muszą dać pierwszeństwo tej, która ma większe zasoby. Mój lud nie ma środków, żeby dorównać choćby małemu koncernowi zajmują- cemu się zaludnianiem, a już na pewno nie takiemu, jak RePlanetHab. - Jesteś młody i możesz tego nie wiedzieć - odezwał się Han - ale ja zazwyczaj nie przestrzegam przepisów. Z obu stron gardzieli Ithorianina wydobył się pełen zakłopotania świst. Leia położyła rękę na dłoni Hana. Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 22 - Hanie, nie cierpię przegrywać z tymi złodziejami światów tak samo jak ty, ale Ezam ma rację. Ithorianie nie mają... - Naprawdę możemy to zrobić - zaprotestował Han. Na horyzoncie pojawiła się gruba warstwa mgły, muskając wierzchołki drzew. -Borao nie jest łatwym światem dla kartografów, a my mamy duże fory. - I co z tego? -A Władze Odnowy muszą rejestrować wszystkie roszczenia, jakie dostają. - Han poluzował drążek sterowy i ściągnął lekko w tył, rozpoczynając wznoszenie się ponad warstwę mgły. Nawet on nie odważyłby się lecieć na oślep przez całe kilometry gęstej mgły. -Jeśli zdołamy namówić Landa na sfinansowanie tej imprezy, będziemy mieli szansę. Musimy tylko najpierw przekazać naszą mapę. Leia milczała. - No dobrze, szansa nie jest duża - zgodził się Han. - Ale lepsze to niż nic. W prze- szłości przecież często zdarzało nam się ryzykować. -Han... - A poza tym może Luke podrzuci nam jakieś wsparcie od Cala Omasa - dodał. - To by... - Han! - Leia położyła mu rękę na dłoni i pchnęła drążek do przodu, kończąc wznoszenie się. - Nie mamy dość czasu, żeby tracić go na rekalibrację skanerów terenu. - Oszalałaś? - Nerwowo zerknął na przestrzeń przed dziobem. -No tak. Odbiło ci. - Myślałam, że chcesz wygrać. - Jasne - odparł Han. - Ale w tym celu musimy pozostać żywi. - Kapitan Solo ma absolutną rację - wtrącił C-3PO. - Bez prawidłowo działających czujników prawdopodobieństwo zderzenia się z opuszczoną wieżą wynosi w tych chmurach około... - Nie podawaj mi teraz danych statystycznych, Threepio - przerwała mu. - Muszę się skupić. Skoncentrowała uwagę na widocznej w oddali szarej zasłonie i kłęby mgły zaczęły się rozstępować od środka na boki. Han miał już na końcu języka złośliwy komentarz na temat meteorologicznej Jedi, ale przypomniał sobie, co Leia powiedziała C-3PO, i się powstrzymał. Jej szkolenie Jedi było w najlepszym razie powierzchowne i jeśli twierdziła że musi się skupić, mądrzej było jej uwierzyć. Zanim dotarli do warstwy mgły, Leia utworzyła już korytarz przez jej środek - bardzo wąski korytarz, niewiele szerszy od samego „Sokoła". - Och, nie - rozległ się nagle elektroniczny jęk C-3PO. - Cicho, Threepio! - warknął Han. - Leia się koncentruje. - Zdaję sobie z tego sprawę, kapitanie Solo, ale trasą którą oczyściła, otworzyła wąską ścieżkę poprzez interferencję jonową. Zdaje się, że dotarła do nas wewnątrz systemowa transmisja od Mistrza Durrona. - Odbierz wiadomość - polecił. W odbiciu w szybie widział zmarszczone brwi Le- ii, a kanał zaczął się znów wypełniać mgłą. -I przestań marudzić! - Przepraszam, kapitanie Solo, ale to całkiem niemożliwe. Interferencje jonowe właśnie wracają a odbiór jest zbyt zniekształcony, żebym go mógł zarejestrować. Gdy-

Troy Denning Janko5 23 by pan wzniósł się o kilkaset metrów, mógłbym użyć filtrów zakłóceń do poprawy sygnału. - Nie teraz! - Przejście przez mgłę zamknęło się zupełnie. Han i tak nic nie widział przez sterownię, spojrzał więc na Leię. - Jeśli to zbyt wiele... -To nie jest zbyt wiele, ale dajcie mi wreszcie spokój! -warknęła. - Chcecie zdobyć tę kulkę czy nie? - Dobrze już, nie podskakuj. Han spojrzał przed siebie. Mgła rozstąpiła się znowu. - Teraz lepiej - rzekł C-3PO. - Dziękuję, księżniczko Leio. Mistrz Durron wydaje się dość zdenerwowany. Z głośników rozległ się głos Kypa, mocno zniekształcony i chrapliwy: - .. .stopię ci obwody od wewnątrz! - Spokojnie, mały. Jesteś na linii - odparł Han. - I lepiej, żeby to było coś ważnego. - Kiedy przestaniesz nazywać mnie małym? - zainteresował się Kyp. - Niedługo - obiecał Han. - Słuchaj, mamy tu trochę roboty, więc jeśli to wszystko, co chcesz wiedzieć... - Przepraszam - odparł Kyp. - Szkodą że to nie może poczekać, ale jestem tu prze- lotem, w drodze do Ramodi. - Siatka od baradium? - zapytał Han. - Myślałem, że tym miał się zająć Tesar Se- batyne. - Miał, to właściwe słowo. - Kyp urwał na moment. - Coś mu wypadło. - Coś ważniejszego niż przemyt baradium? - Trudno powiedzieć - mruknął Kyp. - Kiedy tu skończycie, rada będzie potrzebo- wać ciebie i Leii w systemie maltoriańskim. - Miło, że nas spytali - burknął Han do mikrofonu. - Właśnie to w tej chwili robię - odparł Kyp. - Rada nie wydaje rozkazów... zwłaszcza wam dwojgu. - Mało brakowało, a byś mnie nabrał - powiedział Han. - Co się stało z Zekkiem? Wszystko w porządku? Zapadła długa cisza. Han był pewien, że stracili sygnał. -Kyp? - Zekkowi nic nie jest - odparł Kyp. - Ale coś wypadło i musiał wyjechać. W głowie Hana odezwał się alarm. Jaina opowiadała im o tajemniczym wezwaniu, które ona i reszta członków grupy desantowej otrzymali z Nieznanych Regionów. - Słuchaj - zatrzeszczał w komunikatorze głos Kypa. - Nie mieliśmy zamiaru znów was o to prosić, ale to ważne. RePlanetHab zamierza właśnie spłacić Trójoką. - Muszę to omówić z Leią. - Biorąc pod uwagę to, kto właśnie próbował im sprzątnąć sprzed nosa Borao, Han nie był całkiem pewien, czy którekolwiek z nich ma ochotę, żeby pomóc RePlanetHab w jego problemach z piratami. - Trybunał Czerwonej Gwiazdy powinien być bliski zakończenia obrad. Mamy nadzieję spotkać się z Jainą na kilka dni, zanim znów gdzieś zniknie. Nastąpiło kolejne długie milczenie i tym razem Han zdecydował, że zaczeka, aż Kyp się zdecyduje. Na końcu kanału przez mgłę, który wciąż utrzymywała Leia, poja- wiła się ciemna smużka. Leia wciąż wpatrywała się w dal nieruchomym wzrokiem i Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 24 Han mógł mieć jedynie nadzieję, że cokolwiek widzi, że nie wpadła w trans tak głębo- ko, aby nie zauważyć pasma ciemności w przodzie. Wreszcie Kyp wykrztusił: - Hm... spotkanie z Jainą może stanowić pewien problem. - Nie musisz mówić - odparł Han. - Coś wypadło. - Mgliste pasmo przed nimi zmieniło się w wyraźną grubą smugę. - Założę się, że coś w Nieznanych Regionach. -No... tak. - Dzięki, że dałeś nam znać - warknął Han. Zwykle starał się nie martwić o kolejne zadania przydzielane Jainie. Jego córką doskonały pilot myśliwca i rycerz Jedi, była w stanie poradzić sobie niemal ze wszystkimi przeszkodami w galaktyce. Ale Nieznane Regiony to co innego. Nieznane Regiony były gniazdem setek niebezpieczeństw, zbyt straszliwych, by je sobie wyobrazić... a przynajmniej tak powiadano. - Jaka jest sytu- acja? - Właściwie nie wiemy - odparł Kyp. -Ale nie ma się czym przejmować. Mistrz Skywalker zabrał Marę i Sabę na wyprawę zwiadowczą. Teraz dopiero Han zaczął się rzeczywiście martwić. Teraz, kiedy Jedi było i tak za mało, zaangażowanie trzech mistrzów naraz oznaczało, że problem jest rzeczywiście poważny. - Doskonale, mały - odezwał się. Ciemna smuga na końcu tunelu z mgły wyostrzy- ła się na tyle, że mógł ją zidentyfikować jako wieżę z koralu yorik. - A czego nam nie powiedziałeś? -Nie ma czegoś takiego. Han milczał, wreszcie Kyp zapytał: - Wspominałem o Chissach? Trzeba przyznać Leii, że nie odwróciła wzroku od iluminatora. Przestała się jed- nak koncentrować i mgła znów zaczęła zasnuwać drogę przed „Sokołem". Han stracił wieżę z oka. Szarpnął w tył przepustnice... i poczuł ostry ból w karku, kiedy coś ude- rzyło w statek od dziobu. Konsola sterowania rozbrzęczała się kakofonią alarmów. Han spojrzał szybko w stronę światełek oceny najważniejszych systemów. - Co to było? - zapytał Nhor zza jego pleców. - Zderzyliśmy się z czymś? - Nie całkiem - odparł Han i schylił się do komunikatora. - Mały, zaczekaj chwilę, mamy tu trochę problemów. - Rozumiem. - W głosie Kypa zabrzmiała ulga, że ma czas na spokojne sformuło- wanie swojego wyjaśnienia. - Nie spieszcie się. Skoro tylko Han przekonał się, że wszystkie najważniejsze komponenty wciąż działają, wywołał na ekran obraz z kamery rufowej. Nie widział nic poza zakłóceniami. - Coś w nas uderzyło z tyłu - poinformował. - Skiff? - podsunęła Leia. - Śledził nas - odparł Han. - Nienawidzę tego. - O, nie - wtrącił C-3PO. - Mam nadzieję, że nie ma ofiar! - Przydałoby się im - burknął Han. Włączył interkom i wysłał ochroniarzy Leii, Noghrich Cakhmaina i Meewalhę, na wieżyczki strzelnicze. - Nie strzelajcie, powiedz- cie tylko, co tam widzicie.

Troy Denning Janko5 25 Han spojrzał na Leię i po jej zaciśniętych ustach poznał, że usłyszała każde słowo, jakie padło w rozmowie między nim a Kypem. Wyłączył interkom i pochylił się do komunikatora. - Dobra, mały, opowiadaj o Chissach. - To nie wygląda tak źle, jak się wydaje. - Kyp opowiedział mu o wizycie arysto- kry Tsweka i „sugestii" Cala Omasa, aby Luke osobiście zajął się tą sprawą. Po chwili dodał: - Mistrz Skywalker wiedział, że się zdenerwujesz, dlatego poprosił Cilghal, aby cię o wszystkim poinformowała, kiedy poprosisz o dokumentację maltoriańską. Na- prawdę, nie miałem... „Sokół" zadygotał i rozległ się kolejny alarm donoszący o uszkodzeniach. Cakh- main zameldował, że pomimo uszkodzeń skiff wciąż do nich strzela. - Więc zacznijcie strzelać i wy - polecił Han. - Kyp, będziesz musiał... - Jestem tu - potwierdził Kyp. - Uważaj na siebie. - Mam lepszy pomysł. - Han wcisnął dźwignie przepustnic i przyspieszył, zanurza- jąc się w mgłę. - Możesz jeszcze raz zrobić tę sztuczkę z mgłą? - zapytał żonę. - Jasne - odparła Leia. „Sokół" zadygotał od niskich wibracji, kiedy Meewalha i Cakhmain uruchomili wielkie działa laserowe. -A może wyjdziemy z tej chmury i po- walczymy tam, gdzie można coś zobaczyć...? Han pozwolił sobie na przebiegły uśmieszek. - Widziałaś tę wieżę z przodu? - Widziałam - odparła Leia. Na jej ustach pojawił się taki sam uśmiech. - Podoba mi się twój sposób myślenia, pilocie. -A co on myśli? - dopytywał się Nhor. - Co wy robicie? - Zobaczysz - odparł Han. - Tylko się trzymaj. Leia znów skoncentrowała się na mgle i wkrótce zielony palec pokrytej winoroślą wieży pojawił się u wylotu tunelu. Jeśli Han nie odbije w bok aż do ostatniej sekundy, ścigający ich skiff nie będzie mógł uniknąć zderzenia. Nhor zrozumiał wreszcie, co planują. - Nie! - wykrzyknął te słowa obojgiem ust. - Nie róbcie tego! Powiedz, żeby prze- stali strzelać! - Mają przestać strzelać? - zdziwił się Han. Wieża miała teraz szerokość dłoni i mógł na niej dostrzec ciemne plamy koralu przeświecające przez zasłonę winorośli. - Oszalałeś! Przecież to oni strzelają do nas! - To nie ma znaczenia. - Głos Nhora nabrał piskliwych tonów. -Mój lud nigdy nie zamieszka na planecie zdobytej dzięki morderstwu. - To nie jest morderstwo - sprzeciwił się Han. - Oni zaczęli, a my się jedynie bro- nimy. - Istnieje różnica pomiędzy obroną a zabijaniem - upierał się Nhor. Han zaczął tracić cierpliwość. - Słuchaj, jeśli tak to czujesz, Ithorianie nigdy nie znajdą sobie planety. - Wieża miała już grubość jego ramienia za pięć sekund skiff nie będzie miał żadnych szans. - W galaktyce musisz walczyć o to, czego potrzebujesz. Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 26 - Mój lud uważa, że i tak już zbyt wiele było walk. - Nhor urwał i dodał po chwili: - To nie pański wybór, kapitanie Solo. Jeśli zabijesz naszych rywali, Ithorianie i tak tu nie przybędą. - Hanie, Ezam ma rację - wtrąciła Leia. Nadal wpatrywała się w mgłę, ale wycią- gnęła rękę na oślep i łagodnie położyła ją na ramieniu męża. - Musimy sobie to odpu- ścić. Han słyszał zdenerwowanie w głosie Leii i wiedział, że chciałaby kontynuować walkę, tak samo jak on. Wojna spowodowała, że oboje stali się twardsi, bardziej zde- terminowani, aby wygrać za wszelką cenę - czasem Han zastanawiał się, czy Yuuzha- nie jednak nie zwyciężyli. Z pewnością zmienili w galaktyce coś więcej niż tylko kilka tysięcy planet. - Niech będzie. - Ściągnął drążek i „Sokół" zaczął wspinać się w górę, ponad chmury Borao. - Złodzieje światów znowu wygrali. - Przykro mi to słyszeć - odezwał się Kyp przez komunikator. -Będziecie mieli więcej swobody w pasie maltoriańskim. Tam nie ma szarych stref Trójokiej. - Nie tak szybko, mały... nie powiedzieliśmy, że wyruszamy. - Ale Jaina... - To Nieznane Regiony - przypomniał Han. - W tym problem. Daj nam chwilę. Leia wyciszyła mikrofony. - Co o tym sądzisz? - zapytała. - Wiesz, co sądzę - odparł Han. Nigdy nie powiedział tego na głos, ale zawsze ża- łował, że na Myrkrze nie udał się w ślad za Anakinem. Wiedział, że to by nic nie zmie- niło, a może nawet zginęliby obaj, ale i tak żałował, że tego nie zrobił. - A ty myślisz to samo. - Zdaje się, że tak - westchnęła. - Wiesz, że nie ma sensu lecieć za nimi... - Za nimi? - powtórzył Han. - Za Jainą i Lowiem, i... - I Jacenem. - Leia przymknęła oczy i wzniosła twarz ku gwiazdom. - Czuję, że i on się ruszył... - Jeszcze jeden powód, żeby lecieć - powiedział Han. - Pięć lat to za dużo. - Wiesz, że jeśli tam polecimy, będziemy zdani sami na siebie -oznajmiła jego żo- na. - Nasze dzieci są teraz od nas lepsze w wielu sprawach. - To prawda - odparł Han. - Ale co możemy zrobić więcej? Nadstawiać karku Re- PlanetHab? Szukać kolejnej opuszczonej planety, żeby znowu mogli ją sprzątnąć Itho- rianom sprzed nosa? Leia nadal nie otwierała oczu. Może szukała poprzez Moc ich dzieci, a może tylko zaglądała we własne serce, by znaleźć w nim natchnienie. Wreszcie spojrzała na męża i sięgnęła do komunikatora. - Kyp. wybacz - powiedziała. - Nie możemy ci pomóc, mamy z Hanem inne plany.

Troy Denning Janko5 27 R O Z D Z I A Ł 3 Nieznany obiekt znajdował się dokładnie przed „Cieniem Jade". Wyglądał jak zniekształcona elipsa pełna ciemności, wielkości mniej więcej ludzkiego kciuka. Od- czyty czujników sugerowały ciało stałe o gęstości lodu, choć było to rzadkie - ale nie niemożliwe - zjawisko w przestrzeni międzygwiezdnej. Pomiary w podczerwieni okre- ślały jednak temperaturę jądra jako pośrednią pomiędzy podwyższoną a wysoką, spek- trograf zaś ukazywał aureolę uciekającej atmosfery, która sugerowała istnienie tam żywych organizmów. Mara już to wiedziała dzięki Mocy. Wyczuwała wewnątrz obiektu niezwykłą isto- tę, niewyraźną starą i naprawdę ogromną. Wokół roiły się również inne, bardziej zna- jome formy życia- mniejsze i wyraźniejsze, ale jakby zamknięte w środku wielkiego bytu. Nie widać było jednak ani Jainy, ani innych członków grupy uderzeniowej; nie wyczuwała również potężnego zewu, który miał podobno dochodzić z tych współrzęd- nych. Mara spojrzała na siatkę aktywacyjną przed kabiną. Niewielki fragment pleksisto- powej kopułki „Cienia" zamienił się w lustrzaną powierzchnię i Mara obejrzała się na Luke'a i Sabę Sebatyne, siedzących obok w fotelach drugiego pilota i nawigatora. - Czas na rekonesans? - zapytała. - Co to ręko... reso... renesans? - dobiegło pytanie zza oparcia fotelu Luke'a. Zadał je piegowaty, rudowłosy chłopczyk o jaskrawoniebieskich oczach, wychylający się zza krawędzi włazu prowadzącego na mostek. - Co to takiego? - Rekonesans, Ben. To znaczy mały spacer, żeby się przyjrzeć temu i owemu. - Ciepły uśmiech rozjaśnił twarz i serce Mary na widok syna, ale zmusiła się do poważ- nego tonu. -Nie miałeś przypadkiem bawić się z nianią? - Moduł gier niani nadaje się dla małych dzieci - poskarżył się. -Próbowała mnie zmusić do gry w Teeków i Ewoki. - To dlaczego nie grasz? - spytał Luke. - Bo ją wyłączyłem. - Jak? - zapytała Mara. - Przecież wyłącznik ukryty jest pod pancerzem na szyi niani. Ben spojrzał w bok tak niewinnie, jak umieją to robić jedynie mali chłopcy. Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 28 - Nabrałem ją żeby się schyliła i pokazała mi go. - Wyłączenie niani nie było grzeczne - skarciła go Mara. - Jej obwody są osłaniane impulsowo. Jak sądzisz, jak się będzie czuła po wyłączeniu awaryjnym? - Głupio - zachichotał radośnie Ben. - Zrobiłem jej to już wcześniej ze trzy razy. Spomiędzy guzkowatych warg Saby Sebatyne rozległ się głośny syk rozbawienia, zagłuszając pełen niepokoju okrzyk Luke'a: „Naprawdę?" Ben aż odskoczył za osłonę ścianki i pokiwał głową, ale nie spuszczał wzroku z bezkształtnego oblicza Saby. Luke sięgnął po malca i wyciągnął go z ukrycia. - Obiecaj, że nigdy więcej tego nie zrobisz - rzekł. Mara wiedziała, że skłonność chłopca do psot bardzo go martwi. Dawno temu zdecydowali, że nie powierzą wycho- wania syna innym osobom, nawet gdy oni będą przemierzać galaktykę, wypełniając swoje obowiązki mistrzów Jedi, ale wiedzieli doskonale, że będzie to wymagało od dziecka ogromnej dyscypliny. - Niania nie może cię bronić, jeśli ją wyłączasz. - Jeśli jest taka głupia, to jak w ogóle może mnie bronić? - odparował Ben. - Ro- bot-obrońca nie może być głupszy od dziecka, którym się zajmuje. Mara nie zamierzała się zagłębiać w szczegóły programowania całkowitego po- święcenia u robota. - Ben, odpowiedz ojcu. A może wolisz zostać w Akademii, kiedy my wyruszymy na kolejną wyprawę? Ben chwilę rozważał taką możliwość, po czym odetchnął głęboko. - Dobrze. - Spojrzał na Luke'a. - Obiecuję, że więcej nie wyłączę niani. - Świetnie - ucieszył się Luke. - Teraz może powinieneś ją włączyć. -Ale już jesteśmy na miejscu! - wykrzyknął Ben, wskazując palcem na przedni iluminator, gdzie w ciemności krył się nieznany obiekt. - Chcę się zobaczyć z Jainą! - Jainy już tam nie ma - odparła Mara. - Skąd wiesz? - Moc - wyjaśniła. - Gdyby tam byłą twój ojciec i ja wyczulibyśmy to. - Może nie. Nie wyczuwacie wszystkiego. - Jainę byśmy wyczuli - zapewnił Luke. - Ale jej tam nie ma. - A teraz zrób, jak mówi ojciec. - Mara kciukiem wskazała w stronę głównej kabi- ny. - Włącz nianię i zostań z nią dopóki się nie dowiemy, gdzie jest Jaina. Ben nie zaprotestował, ale i nie ruszył się z miejsca. - Jeśli Ben nie chce iść, ona go przypilnuje. - Saba obróciła swój fotel i mrugnęła do chłopca okiem o pionowej źrenicy. - Może usiąść na jej kolanach. Ben wytrzeszczył oczy, okręcił się na pięcie i zniknął w głębi korytarza. Saba za- syczała cicho i z rozbawieniem, a Mara pomyślała, że Barabelka mogła się poczuć ura- żona. Może. - Nie przejmuj się nim, Sabo - rzekła. - Nawet my nie rozumiemy, co się z nim ostatnio dzieje. Saba mrugnęła dwukrotnie w stronę odbicia Mary. - Ukrywa się przed Mocą- wyjaśniła. - Ona jest zdumiona, że ty i mistrz Skywal- ker tego nie zauważyliście.

Troy Denning Janko5 29 - Zauważyliśmy - odparł Luke. - Nie rozumiemy tylko dlaczego. Dopiero po woj- nie zaczął się tak zamykać. - Ben mówi, że chce być podobny do wujka Hana i robić wszystko trudniejszymi metodami - dodała Mara. -Ale myślę, że jest w tym coś więcej. To trwa już zbyt długo jak na fazę rozwoju. Mara nie dodała: „I opanował to już zbyt dobrze", być może dlatego, że ta myśl ją przerażała. Musiała się długo i mocno koncentrować, aby odnaleźć syna w Mocy, a Luke czasem w ogóle miał problem z wyczuwaniem obecności Bena. - Interesujące. - Saba posmakowała powietrze długim językiem, po czym znów spojrzała w głąb korytarza. - Może nie spodobała mu się wojna. - Może - mruknął Luke. - Staraliśmy się go przed nią chronić, ale nie było to cał- kiem możliwe. - W galaktyce za dużo się działo - dodała Marą zaskoczona własną defensywną postawą. - Moc pełna była przerażenia i gniewu. - I my także - przyznał Luke. - A to nas już naprawdę martwi. Może on się kryje przed nami. - Więc nie macie czym się przejmować - odparła Saba. - Ben nie będzie się przed wami ukrywał zawsze. Nawet ona widzi, jak jest przywiązany do swoich rodziców. Luke podziękował jej za to zapewnienie i poprosił, aby R2-D2 wyświetlił obraz niezwykłego obiektu w podczerwieni. Na ekranie przed Marą pojawiło się coś w rodza- ju skupiska pulsujących krwinek. Każda z nich miała nieregularne białe jądro otoczone różową aureolą a wszystkie były połączone siecią nieregularnych, splątanych czerwo- nych kresek. - Wygląda jak skupisko modułów mieszkalnych - zauważyła Mara. - Robi też wrażenie jak góra rangi - dodała Saba. - No, wreszcie do czegoś dochodzimy - mruknął Luke. - A tak w ogóle... co to są rangi? - Bardzo smaczne... i z wzajemnością- syknęła nerwowo Saba, wstała i skierowała się do wyjścia z mostka. - Ona weźmie StealthX i zrobi rekonesans. - Uważaj lepiej - ostrzegła Mara. Na wyświetlaczu podczerwieni w okolicy środka nieznanego obiektu ożyło pasmo drobnych białych kółek. - Przynajmniej dopóki się nie dowiemy, co to takiego. Kółka zaczęły wirować i rosły z każdą chwilą. Mara nie próbowała nawet liczyć, ale była ich co najmniej setka. Teraz pojawiły się kolejne i dołączyły do poprzedników. Uruchomiła serię automatycznych testów systemów, aby przygotować układy bojowe „Cienia Jade". -Opuścić... Wysuwane działka laserowe „Cienia" opadły do pozycji bojowej, bo Luke przewi- dział rozkaz Mary, która tymczasem uzbroiła torpedy protonowe i otworzyła klapy otworów strzelniczych. - Artoo, niech niania położy Bena na fotelu awaryjnym - polecił Luke. R2-D2 zaszczebiotał tonem protestu. Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 30 - Nikt nie mówił, że strzelają - odparł Luke. - Chcemy być po prostu przygotowa- ni. R2-D2 dodał jeszcze jedno ostrzeżenie. - Naprawdę? - zdziwił się Luke. - Aż tyle? Mara spojrzała na róg ekranu, gdzie licznik pokazywał coraz większe liczby. - Pięćset? - jęknęła. - Kto wysyła pięćset statków na spotkanie jednego intruza? Artoo zaskrzeczał nerwowo, a na ekranie Mary pojawił się napis proszący o chwi- lę cierpliwości. Robot wciąż próbował opanować problemy ze statkiem i identyfikacja pochodzenia intruzów musiała zaczekać na swoją kolej. - Przepraszam - mruknęła Mara, zastanawiając się, od kiedy to Artoo zaczął ją onieśmielać. - Rób swoje. R2-D2 przytaknął i dodał informację na temat silników napędowych, których używały statki. - Rakietowe? - wykrzyknął Luke ze zdumieniem. - Jak w starych rakietach nukle- arnych? Robot zaszczebiotał z irytacją. Informacja na ekranie Mary brzmiała: Rakiety chemiczne. Metan/tlen, impuls 380. Luke gwizdnął na widok tak niskiej liczby. - Przynajmniej możemy uciec, gdyby zaszła taka potrzeba. - Jedi? - syknęła znowu Saba. - Jedi uciekają? Obraz na ekranie Mary stopił się w pojedynczą plamę podczerwieni. Podniosła wzrok i ujrzała niewielką grupkę migoczących gwiazd pomiędzy „Cieniem" a niezna- nym obiektem. Grupa z każdą chwilą stawała się jaśniejsza i większa. Wkrótce gwiazd- ki zmieniły się w dwuczęściowe, żółte kliny wylotów gazów rakietowych i jaskrawo- zielone pulsujące światła, które wyglądały jak boje stroboskopowe. Mara uruchomiła siłownik napędu jonowego. - Czy w ogóle ktoś to rozumie? - Zaczęła wykonywać zwrot, żeby „Cień Jade" miał trochę miejsca do ucieczki. - Te wszystkie manewry unikowe, to musi być... Artoo zaczął niecierpliwie gwizdać i szczebiotać. Mara sprawdziła na ekranie. - Co za stary kod świetlny? - spytała. R2-D2 zabuczał gniewnie. - Imperialny? - Mara spojrzała na boczną powierzchnię kopułki. Rój znalazł się już teraz tak blisko, że widać było smukłe jak groty strzał kadłuby małych myśliwców, z jednej strony zakończone zielonymi stroboskopami dziobowymi, z drugiej - żółtymi ogonami gazów rakietowych. Na najbliższym statku mogła dostrzec jeszcze parę za- krzywionych antenek przyciśniętych do wnętrza niskiej, półokrągłej kabiny i dwoje wypukłych czarnych oczu, spoglądających na nią. - Jak z Imperium Palpatine'a? Robot zaskrzeczał twierdząco. - No to powiedz nam teraz, co mówią- polecił Luke. - I nie odzywaj się tak do Ma- ry. Artoo burknął coś na kształt przeprosin i na ekranie przed Marą ukazał się kolejny napis:

Troy Denning Janko5 31 Wita was Lizil... Wszyscy przybysze proszeni są o wcho- dzenie centralnym portalem. Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 32 R O Z D Z I A Ł 4 Im bliżej swojego miejsca przeznaczenia znajdował się „Sokół Millenium", tym bardziej zaintrygowana czuła się Leia. Ciemna elipsa wielkości kciuka, którą ujrzeli po wychynięciu z nadprzestrzeni -w punkcie, którego współrzędne wyciągnęli od Corrana Horna, dowodzącego operacjami w czasie nieobecności Luke'a - była teraz ścianą mro- ku i rozciągała się od jednej krawędzi iluminatora do drugiej. Skanery terenowe wy- krywały masę asteroid, bryłek lodu i cząsteczek pyłu międzygwiezdnego o wielko- ściach od stu do kilku tysięcy metrów, połączonych ze sobą siecią metalowych rozpo- rek i kamiennych rur. Wprawdzie konstrukcja nie zapadła się jeszcze pod wpływem własnej grawitacji, ale ogólny szacunek jej masy nieco zmartwił Leię. Eskorta „Sokoła" - rój małych strzałostatków, pilotowanych przez dziwne istoty z antenkami i wielkimi, wypukłymi ślepiami - nagle opuścił ich i rozproszył się w otacza- jącej ciemności. Przed nimi ożyła najeżona światłami powierzchnia, wiodąca ku więk- szemu, żółtemu blaskowi. - To chyba jest ten sygnał naprowadzający, na który kazały nam zwrócić uwagę strzałostatki - powiedziała Leia. Schemat terenu na jej ekranie ukazywał rząd świateł sięgający poza horyzont małej karbońskiej asteroidy przy zewnętrznej krawędzi groma- dy. - Leć na pomarańczowe światło. I zwolnij, tu może być niebezpiecznie. - Tu, czyli gdzie? Leia przesłała kopię schematu terenu na ekran pilota. Han zwolnił tak ostro, że nawet kompensatory inercyjne nie zdołały ochronić jego żony przed zawiśnięciem w uprzęży. - Jesteś całkiem pewna? - zapytał. - Wygląda, że jest tam równie bezpiecznie jak w paszczy rankora. Obraz na ich ekranach przedstawiał wystrzępioną pięciokilometrowa czeluść oto- czoną przerwanym pierścieniem asteroid. Ciemne masy pyłu i kamieni spadały leniwie w mroczną otchłań. Obraz ze skanera sięgał zaledwie dwieście metrów w głąb otworu, lecz ta część, którą ukazywał, wyglądała jak kręty, zwężający się szyb, na którego ścia- nach można było zauważyć ostre szpice i ciemne, przepastne dziury.

Troy Denning Janko5 33 - Jestem pewna. - Leia wyczuwała gdzieś w okolicy obecność brata... głęboko w wirze asteroid. Spokojną radosną, zaciekawioną. - Luke wie, że tu jesteśmy. Chce, że- byśmy wlecieli do środka. - Serio? - Han obrócił „Sokoła" w kierunku świateł i ruszył przed siebie. - Co my mu takiego zrobiliśmy? Przelatując nad szeregiem świateł, Leia zaczęła dostrzegać fragmenty czarnej, ziarnistej powierzchni oczyszczonej z ciemnego pyłu, który zazwyczaj zalegał na kar- bońskich asteroidach wielometrową warstwą. Przez chwilę wydało jej się, że widzi jakieś stworzenie przemykające przez krąg światła, ale Han utrzymywał zbyt wysoki pułap, żeby mogła mieć pewność, a zbyt niebezpiecznie byłoby prosić go o zniżenie lotu. Skierowała kamerę na powierzchnię i próbowała powiększyć kadr, ale szyb był zbyt zakurzony i ciemny, aby uzyskać wyraźny obraz. Widziała jedynie ekran pełen szarych punkcików niewiele różniących się od zakłóceń. Zaledwie znaleźli się poza pierwszym rzędem świateł, kiedy pojawiły się kolejne, wzywając „Sokoła" w głąb czeluści. Statek zakołysał się, gdy Han zrobił - tylko czę- ściowo udany - unik przed nadlatującą skalną bryłą. Spomiędzy warg Leii wyrwał się jęk przerażenia, kiedy dwie kanciaste sylwetki głazów zaczęły raptownie zbliżać się do przedniego iluminatora. - Nie siedź tak i nie jęcz. - Han nie odrywał wzroku od ekranu, ale rozdzielczość schematu terenu nie była dość dobra, aby pokazać oba obiekty. - Powiedz lepiej, co się dzieje. - Tam! - wykrzyknęła, wskazując na iluminator. - Właśnie tam! Han podniósł wzrok znad ekranu. - W porządku, nie ma się czym martwić. - Spokojnie położył „Sokoła" na burtę i wśliznął się pomiędzy dwa głazy na chwilę przed ich zderzeniem, po czym wrócił do obserwacji ekranu. - Miałem na nie oko. Han był tak zadziorny i pewny siebie, że Leia na moment zapomniała, iż nie był to ten sam zawadiacki przemytnik, który grał jej na nerwach w czasach, gdy walczyła przeciwko Imperium... mężczyzna, którego krzywy uśmieszek i celne docinki wciąż jeszcze budziły w niej żar namiętności... albo czerwoną mgłę gniewu. Teraz był jednak mądrzejszy i smutniejszy, i może odrobinę mniej skłonny, aby ukrywać dobre serce za cyniczną miną. - Jak sobie życzysz, pilociku. - Leia wskazała palcem rząd świateł, tych samych, które uznała za zbyt niebezpieczne, by je badać. - Chcę, żebyś przeleciał nisko nad tym szeregiem. Han wytrzeszczył oczy. - A po co? - Chcę zobaczyć, z jaką technologią mamy tu do czynienia. -Leia zalotnie wydęła usta i dorzuciła niewinnie: - A może to dla ciebie zbyt ryzykowne? - Dla mnie? - Han oblizał wargi. - Nie ma mowy. Leia uśmiechnęła się, a kiedy Han obrócił „Sokoła" w stronę świateł, skierowała nadmiar zasilania na tarcze cząsteczkowe. Być może lot w ciemnym, pełnym gruzu tunelu wyrwie Hana z jego drażliwego nastroju. Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 34 Han wyminął z tuzin przeszkód, mozolnie przedzierając się przez czeluść ku dru- giemu rzędowi świateł... i w tym momencie w kabinie pojawił się C-3PO, który właśnie zakończył diagnostykę hipernapędu po skoku. - Rozbijamy się! - pisnął. - Jeszcze nie - burknął Han. - Wszystko pod kontrolą Threepio. - Uwaga Leii skupiona była na asteroidzie przed nimi. Światła przestały migać, kiedy „Sokół" podleciał bliżej. - Może wrócisz do nadzorowania tekstów serwisowych? - Za żadne skarby, księżniczko Leio. - C-3PO rozsiadł się w fotelu nawigatora za plecami Hana. - Jestem potrzebny w sterowni. Han miał już zamiar coś odpowiedzieć, ale urwał, kiedy przed dziobem „Sokoła" przepłynęła kula zamarzniętego gazu. - Widzi pani? - zapytał Threepio. - Kapitan Solo o mało nie zderzył się z tym obiektem! - Przepuściłem go - warknął Han. - Inaczej byłbyś w tej chwili rozpłaszczony na przednim iluminatorze. - Chciałem przez to powiedzieć, że pan nie zauważył go aż do ostatniej chwili - wyjaśnił C-3PO. - Proszę uważać... nadlatuje dość duży obiekt z kierunku czterdzieści siedem kropka sześć sześć osiem. - Zamknij się! - Han wyminął podłużną skałę wielkości ciężkiego krążownika i dodał: - Rozpraszasz mnie. - To może powinien pan sprawdzić swoje synapsy - podsunął C-3PO. - Długi czas przetwarzania oznacza starzenie się obwodów. O, jeszcze jeden obiekt na trzydzieści dwa kropka osiem siedem osiem stopni, nachylenie pięć kropka... - Threepio! - Leia obejrzała się i zgromiła go wzrokiem. - Nie potrzebujemy wsparcia. Marsz do głównej kabiny i się wyłącz. C-3PO spuścił głowę. - Jak sobie pani życzy, księżniczko Leio. - Wstał i zrobił pół obrotu w kierunku wyjścia. - Próbowałem tylko pomóc. Ostatnie badania lekarskie kapitana Solo wykaza- ły zwolnienie czasu reakcji o całe osiem milisekund, sam zresztą zauważyłem... Leia rozpięła uprząż pilota. - .. .które zdaje się narastać... Wstała i wcisnęła wyłącznik robota. - .. .z waha... a... a... aa... Słowo przeszło w basowy pomruk i C-3PO zamarł. - Myślę, że najwyższy czas przejrzeć jego procedury posłuszeństwa. - Leia pchnę- ła robota na siedzenie przy stanowisku nawigatora i przypięła pasami. - Chyba dostał nerwicy natręctw. - Daj mu spokój! - „Sokół" skoczył w bok i zadygotał, kiedy wielki kawał ko- smicznego śmiecia odbił się od jego tarczy. - I tak nikt nie słucha robotów. - Jasne... co taki Threepio może wiedzieć? - Leia pocałowała Hana w szyję i wró- ciła na swój fotel. - No właśnie! - Han zaśmiał się tym swoim wilczym śmiechem, który przyprawiał Leię o łaskotanie w żołądku od czasów Imperium Palpatine'a.

Troy Denning Janko5 35 Han ustawił „Sokoła Millenium" ponad światłami i rozpoczął strome schodzenie w kierunku powierzchni. Błyski stały się jaśniejsze, oświetlały szorstką srebrzystą po- wierzchnię metalicznej asteroidy. Niżej, za pierwszą boją Leia ujrzała kręte linie doj- ścia do włazu, wykonanego z jakiejś twardej błony, która wydymała się lekko na ze- wnątrz pod ciśnieniem wewnętrznej atmosfery asteroidy. Samo światło znajdowało się na szczycie stożkowego urządzenia metrowej wysokości, które wydawało się pełzać po powierzchni na sześciu patykowatych nogach. Na przednim końcu stożka widać było soczewki wielkiego, jajowatego hełmu, które odbijały światło kolejnej boi w szeregu. - Robale - jęknął Han, kręcąc głową. - Dlaczego to musi być właśnie robactwo? - Przykro mi - odparła Leia. Han z reguły unikał skupisk robaków... miało to coś wspólnego z kultem wody, który stworzył kiedyś na jednej z pustynnych planet Kama- ru. Zdaje się, że stado wściekłych kamariańskich insektów prześladowało go przez wiele miesięcy po jego pospiesznym wyjeździe, aż wreszcie wzięło go do niewoli i zażądało, aby Han zmienił Kamar w wodny raj, który im obiecywał. To było wszystko, co Leia wiedziała na temat tego incydentu. Nie chciał opowiadać, jak uciekł. -Nic nam nie będzie. Luke nie ma nic przeciwko owadom. - Taaa, jasne, zawsze wiedziałem, że ten facet nie jest całkiem normalny. - Han, musimy tam dotrzeć - przypomniała Leia. - Właśnie tu przybyła Jaina i cała reszta. - Wiem - mruknął. - Ciarki mnie przechodzą naprawdę. Dotarli do skraju szeregu i przelecieli nad insektem trzymającym żółte światło. Leia zauważyła drugi właz i wkrótce asteroida pozostała za nimi. Daleko w przodzie, w głębi zwężającego się korytarza, pojawiły się trzy kolejne światła. Han trzymał się bli- sko ścian, lecąc spiralą i popisując się przed Leią wykreślaniem zarysu nieprzewidy- walnej topografii. Po jakimś czasie światła przygasły, bo przesłonił je pył, zasysany do wewnątrz przez słabą grawitację obiektu i gęstniejący w coraz ciemniejszą, szarą chmurę. Han nie odstępował od ściany, choć teraz robił to już z innego powodu - aby ułatwić skanerowi terenu przebicie się przez gęstą mgłę. Na dnie szybu pojawiła się przyćmiona, niewyraźna plama żółtego światła. W miarę jak jaśniała, Leia zaczęła rozróżniać mniej więcej metrowe owadokształtne syl- wetki w kombinezonach próżniowych. Istoty pracowały na ścianach przejścia, ciągnąc po powierzchni asteroidy ciężkie pakunki albo naprawiając kamienne rury, które trzy- mały w kupie tę niepewną konstrukcję; inne stały po prostu w płytkich zagłębieniach i gapiły się na nią zza przezroczystej błony. - Wiesz co, Han? - mruknęła Leia. - Ja też zaczynam mieć dreszcze. - Poczekaj, aż usłyszysz chrobotanie żuwaczek - poradził jej mąż. - Wtedy poczu- jesz lód w kręgosłupie. - Chrobotanie żuwaczek? - Leia spojrzała w stronę siedzenia pilota, zastanawiając się, czy jest coś, czego Han jej nie powiedział. -Han, czy ty rozpoznajesz...? Wpadł jej w słowo: Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 36 - Nie, nie... mówię tylko... - Wzruszył ramionami i aż zadrżał na wspomnienie, które ukrywał przed nią przez cały okres małżeństwa, po czym dokończył: - Nie chcia- łabyś tego doświadczyć i tyle. Chmura pyłu wreszcie zaczęła się rozrzedzać, odsłaniając tarczę światła, która okazała się wypukłą membraną włazu o średnicy ponad stu metrów. Ze środka włazu wyroiły się owady, ciągnąc za sobą grubą smugę zielonkawego żelu, który wypuszczały przez zawór z tyłu kombinezonu. Han zwolnił, a kiedy właz nadal nie zamierzał się otworzyć, zawisł w powietrzu o jakieś dwadzieścia metrów nad jego środkiem. Owady dotarły do skraju włazu i zawróciły, wznosząc ku „Sokołowi" soczewki ciemnych hełmów. Żel wyciekał i parował, unosząc się w zielonych nitkach. - Na co czekają? — Han zniecierpliwiony uniósł dłonie. — No, otwierać tam! Zaledwie żel się ulotnił, owady wróciły pod właz i zaczęły kręcić się wokół niego bez celu. - Masz cokolwiek w kanale komunikacyjnym? - zapytał Han. Leia raz jeszcze przeskanowała wszystkie kanały. - Nic, tylko szumy, a i tego niewiele - odparła. Nie chciała proponować kontaktu z „Cieniem Jade". Niektóre gatunki owadów były wrażliwe na fale z komunikatorów, co stało się źródłem kilku tragicznych nieporozumień we wczesnym okresie kontaktów pomiędzy rasą Verpine a resztą galaktyki. - Mogę włączyć Threepia. On zapewne bę- dzie w stanie określić, z kim mamy do czynienia. Han westchnął. - Mamy jakiś wybór? - Możemy siedzieć i czekać, aż coś się zacznie dziać. - Mowy nie ma - zaprotestował. - Robali nie da się przeczekać. Leia wstała i włączyła robota. Zaledwie jego fotoreceptory zapłonęły, C-3PO usiadł i zaczął się kalibrować do otoczenia, po czym spojrzał wprost na Leię. - Życzyłbym sobie, aby zaprzestała pani tych praktyk, księżniczko Leio. To bardzo dezorientujące i w końcu spowoduje uszkodzenie moich tabel plików. Mógłbym wtedy stracić osobowość! - Nie zaszkodziłoby - mruknął Han. - Threepio, potrzebujemy twojej pomocy - wtrąciła Leia, nie dając robotowi czasu na przetworzenie sarkazmu Hana. - Mamy problem z komunikacją z tubylczymi isto- tami. -Ależ oczywiście! - radośnie odparł C-3PO. - Jak już mówiłem, zanim mnie pani wyłączyła, zawsze chemie pomogę. I z pewnością pamięta pani, że władam płynnie... - Ponad sześcioma milionami... tak, tak, wiemy - przerwał Han. Pokazał palcem na zewnątrz. - Powiedz nam tylko, jak porozumieć się z tymi robakami. - Robaki? - C-3PO wstał i spojrzał na falującą masę insektów. -Nie sądzę, aby to były robaki, kapitanie Solo. Wydaje mi się, że to rozumna hybryda żuków i błonko- skrzydłych, które często wykorzystują skomplikowane tańce jako formy porozumiewa- nia się. - Tańce? Nie przesadzasz? - Han położył dłonie na drążku sterowym i dźwigni przepustnicy. - Więc co one mówią?

Troy Denning Janko5 37 C-3PO przez moment studiował zachowanie owadów, po czym wydał z siebie nerwowy bulgot i przysunął się bliżej konsoli sterowania. - No i? - dopytywał się Han. - To dziwne... - Threepio nie spuszczał oka ze stworzeń. - Nie mam w pamięci za- pisów wcześniejszych zdarzeń tego rodzaju. - Jakich zdarzeń? - Leia podeszła do robota. - Co one mówią? - Obawiam się, że nie potrafię odpowiedzieć, księżniczko Leio. Nie mam pojęcia. - Co to znaczy „nie mam pojęcia"? - oburzył się Han. - Zawsze się chełpiłeś, że znasz doskonale całe miliony form porozumiewania się! - To niemożliwe, kapitanie Solo. Roboty nie są zdolne do chełpienia się. - C-3PO spojrzał na Leię. - Jak już wyjaśniałem, moje banki pamięci nie zawierają zapisów tego akurat języka. Jednak analiza syntaktyczna, porównanie figur i wyszukiwanie wzorców sugerują że istotnie jest to język. - Jesteś pewien - zapytała Leia - że to nie jest łażenie bez sensu? - O nie, pani Leio. Wzorzec i okres cyrkulacji są powiązane statystycznie w spo- sób bardzo znaczący, a powtarzające się kiwanie głową z boku na bok sugeruje syntak- tykę znacznie bardziej skomplikowaną niż basie... a nawet shyriiwoocki. - Threepio odwrócił się znowu w kierunku iluminatora. - Jestem całkiem pewien moich wniosków. - No to chcemy je usłyszeć - zażądał Han. - Co to za typki? - Właśnie to usiłuję wyjaśnić, kapitanie Solo - rzekł C-3PO. -Nie wiem. Zapadło milczenie. C-3PO starannie dokumentował nieznany taniec, Han i Leia zaś usiłowali dociec, jakie ma on związki z tajemniczym wezwaniem wszystkich ocala- łych z Myrkru w to właśnie miejsce. Nie mogli doszukać się sensu. Wydawało się pra- wie niemożliwe, aby te owady miały coś wspólnego z grupą desantową z Myrkru. I nawet Leia czuła, że nie byłyby w stanie przesłać takiego wezwania poprzez Moc, jakie odebrała Jaina i jej towarzysze. Nagle Threepio odstąpił od iluminatora. - Zidentyfikowałem podstawową jednostkę syntaktyczna! Jest naprawdę prostą po- lega na umieszczeniu odwłoku na jednym z trzech poziomów, żeby zaznaczyć, że dany krok jest... - Threepio! - przerwał mu Han. - Nie możesz nam po prostu powiedzieć, dlaczego nie otwierają drzwi? C-3PO lekko przechylił głowę. - Ależ skąd, kapitanie Solo. W tym celu muszę najpierw zrozumieć, co mówią. Han jęknął. - A może by użyć imperialnego kodu świetlnego, który stosują ich strzałostatki? - zapytał. - Niestety, ich kombinezony nie są chyba wyposażone w światła stroboskopowe - wyjaśnił robot. -Ale naprawdę robię postępy z tym językiem tańca. Na przykład wiem już, że powtarzają raz po raz ten sam komunikat. - Dokładnie ten sam? - uściśliła Leia. - Oczywiście - odparł C-3PO. - Inaczej powiedziałbym, że podobny... - Długi czy krótki? Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 38 - Tego nie potrafię powiedzieć - rzekł robot. - Dopóki nie określę średniej liczby jednostek niezbędnych do wyrażenia jednej myśli... - Ile czasu trwa powtórzenie jednego komunikatu? - Leia spojrzała na wypukły, napięty właz, na jego błoniaste segmenty. - Sekundy? Minuty? - Średnio trzy kropka czterdzieści pięć sekundy - odparł C-3PO. - Ale bez kontek- stu ta wartość zupełnie nie ma znaczenia. - Nie tak zupełnie. - Leia wróciła na siedzenie drugiego pilota. - Posuń nas tro- chę do przodu, Han... muszę coś sprawdzić. Han spełnił jej żądanie i Leia znów zaczęła obserwować wypukły właz, doszuku- jąc się błędu w swoim rozumowaniu. Nagle owady znów skupiły się pośrodku mem- brany, po czym ruszyły ku jej krawędziom, wypuszczając zielony żel. - Leć dalej - mruknęła. - Już wiem. co mówią. - To niemożliwe! - wykrzyknął Threepio. - Nawet ja nie mam wystarczających da- nych, aby określić gramatykę... a co dopiero dokonać dokładnego tłumaczenia. Leia nie zamierzała się sprzeczać. Sięgnęła do suwaków kontrolujących tarcze „Sokoła". Han z ukosa zerkał na jej dłonie, ale posłusznie ruszył przed siebie. Kiedy właz zaczął wyginać się do środka, Leia opuściła tarczę. Po chwili elastyczna membra- na została jakby zassana przez poszycie „Sokoła" i zewnętrzną próżnię. Han odetchnął głęboko i spojrzał na żonę. - Doskonale. - Tak, księżniczko Leio, to było rzeczywiście doskonałe tłumaczenie. - Robot wy- dawał się wyraźnie zdruzgotany. - Nie pamiętam, czy mówiła pani, ile form porozu- miewania się zna pani tak płynnie?

Troy Denning Janko5 39 R O Z D Z I A Ł 5 Luke czuł się tak, jakby połknął wiadro drobnych żywych rybek. Ben niepokojąco pozieleniał, a Mara, która zwykle potrafiła godzinami wirować przy minimalnej grawi- tacji, zacisnęła mocno szczęki, aby uniknąć kompromitującej erupcji. Skywalkerowie nie należeli do nowicjuszy w mikrociążeniu, ale ich żołądki buntowały się przeciwko całkowicie obcemu otoczeniu tej kolonii asteroid - lepkiemu, złocistemu woskowi, który oblepiał korytarze, nieustannemu pomrukowi dźwięków wydawanych przez in- sekty, niekończącej się paradzie sześcionogich, wysokich na metr robotnic wędrujących po ścianach i suficie. Saba za to wydawała się cieszyć doskonałym samopoczuciem. Szła jako pierwsza, drepcząc po ścianie na czworakach i kołysząc głową na boki. Jej długi język smakował słodkie powietrze. Luke przypuszczał, że tutejsza temperatura i wilgoć przypominają jej Ba-rab Jeden, ale może podobało jej się po prostu, jak dłonie i stopy z mlaskaniem odrywają się od warstwy wosku wyściełającej korytarz. Zauważył już dawno, że Bara- belowie znajdują przyjemność w najdziwniejszych rzeczach. Dotarli do ukośnego skrzyżowania i Luke przystanął, wsłuchując się w dziwny, pulsujący dźwięk, który dochodził z bocznego tunelu. Był stłumiony, nieprzyjemny i szorstki, ale niewątpliwie miał melodię i rytm. - Muzyka - szepnął. - Jeśli ktoś pochodzi z Tatooine, to może tak sądzić - mruknęła Mara. - Dla reszty świata brzmi to raczej jak czkawka rankora. - Jej się to podoba - rzekła Saba. - Jej ogon aż podskakuje. - Jasne, skrzypiące wirniki napędowe też sprawiają że ogon ci podskakuje - przy- pomniała Mara. Wskazała palcem na podłogę, gdzie nieprzerwany strumień stóp starł wosk do gołego kamienia. -Ale to uczęszczana droga. Sprawdźmy ją. Ruszyli w stronę przejścia. Ben zapytał: - Czy to tutaj jest Jaina? - Nie - odparł Luke. Ben powtarzał w kółko to samo pytanie od chwili, kiedy wy- szli z nadprzestrzeni. - Mówiłem ci, że nie ma jej w kolonii asteroidów. - Więc gdzie jest? Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 40 - Nie wiemy. - Luke zerknął na Bena przez ramię. - Tego właśnie próbujemy się dowiedzieć. Ben rozważał to przez chwilę. - Jeśli nie wiecie, gdzie ona jest, to może jest właśnie tutaj, a wy tego nie wiecie - powiedział w końcu. Saba dostała ataku syczenia. - I tu cię ma, Mistrzu Skywalkerze - wykrztusiła. Ben schował się za matkę. Luke stwierdził, że martwi go dziwny lęk Bena przed Sabą. Od najmłodszych lat starali się, aby chłopiec miał kontakt z różnymi rasami, ale tylko Saba budziła w nim strach. Luke uśmiechnął się i wyjaśnił cierpliwie: - Benie, gdyby Jaina była tutaj, wyczułbym jej obecność poprzez Moc. -Tak? - Ale czuję ciocię Leię. Jest tutaj z wujkiem Hanem - dorzucił szybko Luke zasko- czony, że Ben zadowolił się tak skąpym wyjaśnieniem. Saba zatrzymała się na ścianie i obejrzała na Luke'a. - Solo tu są? Ona myślała, że polują na Trójoką. - On też. - Luke nie zdołał całkowicie ukryć niezadowolenia, jakie zabrzmiało w jego głosie. - Widocznie uznali, że lepiej będzie, jak do nas dołączą. - I mają wszelkie prawo tak uważać - oceniła Mara. - W zeszłym roku częściej od nich widywaliśmy się z Jainą, Jacen wciąż szuka wiedzy na temat Mocy... Han i Leia muszą się czuć samotni. -Zmierzwiła czuprynę Bena. - Ja bym się czuła... - Wiem - odparł Luke, pełen poczucia winy za własną reakcję. -Przyzwyczaił się do tego, że wszyscy robią to, co im każe Rada, i prawie zapominał, że nie ma ona żad- nych formalnych prerogatyw i wszyscy, w tym również Solo, służyli jej z własnej ini- cjatywy. Już i tak zrobili dla nas więcej, niż mieliśmy prawo od nich żądać. - A co z Trójoką? Kto ją powstrzyma? - Może nie byłoby bez sensu powierzyć to zadanie Policji Odnowy, dopóki nie znajdziemy Jainy - mruknął Luke. - W końcu Rada mogłaby posłać ją i Alemę z powro- tem razem z Zekkiem. Całej trójce ta sprawa nie powinna przysporzyć większych pro- blemów. - Jeśli w ogóle pojadą. - Saba ruszyła dalej korytarzem, potrząsając głową. - Ona zaczyna wątpić w mądrość naszej Rady. Stado potrzebuje przewodnika, inaczej łowcy rozbiegną się każdy za swoją zwierzyną. - Jedi to inny typ stada - rzekł Luke, podążając za nią. - Jesteśmy stadem przewod- ników. - Stadem przewodników? - Saba wydała potrójny, krótki syk i zniknęła za zakrę- tem. - No, no, mistrzu Skywalker... W miarę jak zagłębiali się w korytarz, muzyka stawała się coraz wyraźniejsza. Słychać w niej było bezładne świergotanie, które Luke uznał za śpiew, rytmiczne dra- panie, od biedy mogące ujść za perkusję, oraz chrapliwe piski podkreślające melodię. Całość sprawiała dziwnie radosne wrażenie i Luke w końcu stwierdził, że mu się podo- ba.

Troy Denning Janko5 41 Po około pięćdziesięciu metrach przejście otwierało się na wielką słabo oświetloną kantynę. Kręciło się tu pełno prymitywnie wyglądających pilotów. Muzyka dochodziła z pustego kręgu pośrodku pomieszczenia; trójka patykowatych Verpine grała tam przy sztucznym świetle tuzina woskowatych lamp żarowych. Luke uważnie przyjrzał się ich instrumentom, usiłując sobie wyobrazić, jak udaje im się wydawać tyle różnorodnych dźwięków, skoro są jednostrunowe. - Astral! - Ben odbiegł od Mary i ruszył w głąb kantyny. - Ale będzie huk! Mara złapała go za ramię. -Ani mi się waż! Spojrzał na nią i mrugnął porozumiewawczo zadowolony, że zostawili nianię, aby do spółki z R2-D2 pilnowała „Cienia Jade". - Nie możesz mnie tu zostawić samego, mam tylko osiem lat. - A kto ci powiedział, że będziesz sam? - Mara gestem posłała Luke'a w kierunku kantyny, a sama zwróciła się do Bena. - My tu sobie popilnujemy... Luke i Saba weszli do środka. Zwykły zestaw gwiezdnych włóczykijów - Givino- wie, Bothanie. Nikto. Quarrenowie - skupił się pośrodku pomieszczenia. Siedzieli na ławkach z kamienia syntetycznego, a drinki trzymali na kolanach. Kilka cięższych przypadków trzymało się na uboczu - Defel ..Cień Widma" ukrywający się w kącie i jakiś jenecki łobuz po drugiej stronie pomieszczenia. Większość klientów okupowała siedzenia na stałe, ale w Mocy nie wyczuwało się ukrytej wrogości, jaka zwykle pano- wała w kosmicznych kantynach. Luke poszedł za Sabą do części barowej, gdzie obok długiego rzędu automatów z napojami stał roztargniony Duros. Nie było tu ani lady, ani kasy, ani niczego, co przy- pominałoby terminal rozliczeniowy, ale zza środkowego automatu, z mrocznej wnęki, dochodziło ciche stukanie. Podeszli bliżej; stukanie ustało i z alkowy wychylił się owad-robotnik. Przyjrzał im się przez chwilę, po czym każdemu podał pusty kubek i cofnął się z powrotem do swojej niszy. Luke i Saba obejrzeli nieoznaczone automaty, aż wreszcie Saba syknęła z irytacją podeszła do sennego Durosa i wcisnęła mu kubek do ręki. - Krwawokwas - zażądała. Duros odwrócił w kierunku klientki pozbawioną nosa twarz i zobaczył, kto się do niego zwraca. Na widok Barabelki cały błękit uciekł mu z twarzy. -Nie mamy krwawokwasu - odrzekł beznamiętnym duroskim głosem. - Tylko membrozję. - Czy jej to będzie smakować? Duros skinął głową. - Wszyscy lubią membrozję. - Dla mnie to samo - dodał Luke, podając mu swój kubek. Duros uważnie obser- wował twarz Luke'a, najwyraźniej usiłując dopasować ją do innego stroju niż mocno zużyty kombinezon pilota. - Jestem tylko pilotem - rzekł Luke, wzmacniając iluzję Mocy, za którą się ukry- wał. - Bardzo spragnionym pilotem. - Jasne. Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 42 Duros odwrócił się do najbliższego automatu, napełnił oba kubki gęstym, burszty- nowym płynem i podał je klientom. Luke sięgnął do kieszeni po dziesięciokredytowy banknot, ale Duros machnął ręką. - Tu się nie płaci. - Nie płaci się? - powtórzyła Saba. - Ona ci nie wierzy. W Mocy pojawił się cień oburzenia, ale po chwili Duros wzruszył ramionami i spojrzał na muzyków Verpine. Saba przez moment obserwowała go uważnie, po czym zerknęła na Luke'a. - Ona jest zmęczona. Idzie sobie usiąść. Pociągnęła łyk z kubka i ruszyła w głąb kantyny. Duros sprawiał wrażenie, że chętnie ujrzałby Luke'a idącego w jej ślady, ale Jedi pozostał na miejscu, przelewając w Moc fale sympatii i koleżeństwa. Wyniosłość Durosa nie malała jednak aż do momen- tu, kiedy Saba wywołała chór wściekłych skrzeków, zajmując puste miejsce naprze- ciwko Ewoka. - To może być interesujące. - Duros zaśmiał się cicho. - Ten mały Ewok ma wyrok śmierci w dziesięciu systemach. - Nie mów! - Luke pociągnął łyk membrozji. Napój był słodki, gęsty i mocny; rozgrzał go natychmiast od stóp po czubki uszu. Pozwolił sobie przez chwilę na rozko- szowanie się tym upojnym ciepłem, zanim zwrócił się do Durosa: -Długo tu jesteś? - Za długo - odparł Duros. - Okazuje się, że Lizil nie używa kostek procesorów i teraz nie mogę wydostać się z ładunkiem. - Czy to częsty problem? - Częsty przypadek, ale nie problem. - Duros machnął ręką ogólnie w kierunku dystrybutorów membrozji. - Wszystko jest za darmo, możesz zostać tu tak długo, jak chcesz. - Bardzo wspaniałomyślne - zdziwił się Luke. -A gdzie jest haczyk? -Nie ma - odparł Duros. - Tyle tylko, że się przyzwyczajasz i potem już nie chcesz wyjeżdżać. - A to już dla mnie brzmi jak haczyk - przyznał Luke. - Zależy, jak na to spojrzysz - zgodził się Duros. - Zwłaszcza jeśli masz obowiązki w domu. - Czemu nie zabierzesz swoich kostek z powrotem do znanej galaktyki? - zapytał Luke. -Tyle przemysłowych światów zostało zniszczonych przez wojnę, Sojusz Galak- tyczny dałby się pokroić za kostki procesorów. - Zbyt niebezpieczne. - Duros przechylił wielką głowę w kierunku Luke'a. -Nie chciałbyś raczej, aby jakiś zabłąkany łowca nagród złapał cię z tymi procesorami. - Rozumiem - odparł Luke. Lando i Tendra wyznaczyli nagrodę w wysokości mi- liona kredytów za ładunek wyspecjalizowanych procesorów, przechwycony w drodze do nowej fabryki robotów Tendrando Arms. - To ma sens. - Niech oddycham próżnią, jeśli nie - powiedział Duros. - Pięcioro Jedi już mi sie- działo na ogonie. Dlatego postanowiłem pozbyć się ładunku. Luke z trudem powstrzymał grymas gniewu na myśl o stracie tak ważnych części.

Troy Denning Janko5 43 - Jesteś pewien, że Jedi szukali właśnie ciebie? - A kogóż by innego? - Duros pokręcił głową i dodał: - Wiem, że Calrissian ma konszachty z Jedi, ale kto by pomyślał, że jest aż tak silny? - Ja na pewno nie - odparł Luke. Podszedł bliżej do Durosa i zniżył głos. - Czy ci Jedi byli jeszcze dość młodzi? Dwoje ludzi, Barabel i Wookie? - Tak, tak. I Twi'lek. - W głosie Durosa pojawiła się podejrzliwość. Ostrożnie od- sunął się od Luke'a. - Skąd wiesz? - Sam mam z nimi mały problem - odparł Luke. - Wolałbym nie znaleźć ich w miejscu, gdzie zamierzam się zatrzymać. Nie wiesz, dokąd się udali? Duros przez chwilę gapił się na zespół Verpine, zastanawiając się pewnie, jakby tu skorzystać na tej informacji. Luke wlał w Moc nieco więcej dobrej woli i Duros pokrę- cił głową. - Niestety - mruknął. - Musisz spytać Lizila. Zanim Luke się dowiedział, gdzie znaleźć Lizila, stwierdził, że zbliża się ktoś ob- cy. Wyczuł, że to jednocześnie osobna istota w Mocy, jak też część większej, rozpro- szonej aury, ogarniającej całą kolonię asteroidów. Obejrzał się i zobaczył olśniewającą samicę rasy Falleen. Jej łuskowata skóra była prawie tak zielona jak skóra samca. Grzecznym skinieniem głowy pozdrowiła Luke'a i zatrzymała się przed Durosem. - Tarnis, mam dla ciebie ładunek - odezwała się. Duros pociągnął łyk membrozji, starając się zachować spokój. - Dokąd? - Gniazdo Horoh - odpowiedziała Falleenka. - Oczywiście dostaniesz też ładunek powrotny. Oczy Durosa zrobiły się dziwnie okrągłe jak na standardy jego rasy. - Załatwione. Wyraźnie jednak nie kwapił się do wyjścia, więc Falleenka dodała: - To wymaga natychmiastowego wyjazdu. Lizil już ładuje „Gwiezdną Pieśń". - Nie szkodzi. - Tarnis odstawił kubek na podłogę. - Zbiorę tylko załogę i... - Już ich zbieramy - wyjaśniła Falleenka i ruszyła w kierunku drzwi. - Spotkacie się w hangarze. - Idę, idę - rzucił Tarnis, kręcąc głową ze zdumieniem, i ruszył za nią. -Nareszcie! Luke zauważył, że w zamieszaniu zapomniano o jego obecności. Użył Mocy, aby zatrzymać Durosa, i odchrząknął. - O, właśnie. - Tarnis wziął Falleenkę za ramię i wskazał ręką Luke'a. -Ten gość chce porozmawiać. Sam trafię do hangaru. Falleenka tylko zwolniła kroku. - Jesteśmy bardzo zajęci - obejrzała się przez ramię, unikając wzroku Luke'a. - Ciesz się gościnnością gniazda. Kiedy Luke sięgnął poprzez Moc, aby wejrzeć w jej uczucia, wyczuł głęboką tro- skę. Łuski Falleenki zafalowały z niepokojem i nagle potężne, mroczne uczucie dotarło z głębi jej umysłu i popchnęło Luke'a tak silnie, że potknął się o dystrybutor membro- zji. Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 44 Tarnis i Falleenka skierowali się do wyjścia. Mara wyjrzała zza rogu, aby spraw- dzić, czy zaskoczenie męża, które wyczuła, nie jest powodem do zmartwienia. Luke odwrócił się i z uśmiechem zaprezentował nową plamę z membrozji na kombinezonie, po czym znacząco spojrzał w ślad za Tarnisem i Falleenka. Zaledwie para znalazła się dość daleko, żeby nie zauważyć, że są śledzeni, Mara wzięła Bena za rękę i ruszyła za nimi korytarzem. Gawędziła z synem jak matka z dzieckiem, która wraca właśnie na statek. Luke przepchnął się na środek kantyny i usiadł na ławce niedaleko pary Ishi Ti- bek. Przez chwilę milczał, udając, że wsłuchuje się w muzykę, w istocie jednak poszu- kując poprzez Moc urządzeń podsłuchowych. Nie całkiem rozumiał, co się zdarzyło przy dystrybutorach membrozji, ale uznał, że przybycie Falleenki nie było przypadko- we. Lizil - kimkolwiek był - nie chciał, aby Tarnis opowiedział mu o Jainie i innych. Po kilku minutach Luke poczuł wreszcie, że spokojnie może zadawać pytania. Za- czął wysyłać fale koleżeństwa i dobrej woli i w chwilę później jedna z Ishi Tibek od- wróciła się w jego stronę. - Mam na imię Zelara - oznajmiła, wskazując na towarzyszkę, która pracowicie kręciła szypułkami ocznymi i delikatnie kłapała dziobem. - A ona Lyari. Podobasz się jej. Luke się uśmiechnął. - Dzięki. Zelara zatrzepotała powiekami żółtych oczu. - Mnie też się podobasz. - To bardzo miłe. - Dał sobie spokój z przyjaznymi uczuciami i zagadnął: - Wła- ściwie szukam tu przyjaciół... - My będziemy twoimi przyjaciółmi - zaproponowała Lyari. Wstała przesiadła się na ławkę po drugiej stronie Luke'a i wsunęła pulchną dłoń pod jego ramię. Jej oddech przesiąknięty był odorem membrozji. - Nigdy wcześniej nie czułam nic podobnego w stosunku do człowieka. - Ani ja. - Zelara zaopiekowała się drugim ramieniem Luke'a. -Śliczny jest, słowo daję... nawet z tymi schowanymi oczami. - Moje panie, przemawia przez was membrozja. - Luke czuł, że Mara wraca już do kantyny. Była lekko zdenerwowana, ale nie zauważył w niej gniewu ani przerażenia. Najwyraźniej zgubiła Durosa i jego towarzyszkę. - Szukam grupy młodych podróż- nych, którzy tędy przejeżdżali. Co najmniej dwoje ludzi, Twi'lek, Barabel i... - I Wookie? - zapytała Lyari. - Widziałyście ich - stwierdził Luke. Lyari rozchyliła dziób w imitacji uśmiechu. - Może... - A może nie - dodała Zelara. Zaczęła szarpać się z zapięciem na piersi kombine- zonu Luke'a. - Chodź, zobaczymy, co masz w środku, a potem ci powiemy. Luke chwycił ją za rękę. - To chyba nie najlepszy pomysł, żebyśmy... - Chodź tu, mój słodki... - Lyari sięgnęła do zapięcia nieco niżej. - Daj nam szan- sę...

Troy Denning Janko5 45 - Nic z tego. - Luke wzmocnił swój protest Mocą aby powstrzymać Lyari przed rozdarciem mu kombinezonu. - To się nie uda. - A czemu nie? - zapytała Zelara. - Na początek dlatego, że wy macie dzioby, a ja usta. Zelara rozsunęła szerzej szypułki oczne. - Nawet sobie nie wyobrażasz, co dziewczyna może zdziałać za pomocą dziobka... - Daj, pokażę ci - powiedziała Lyari. Chwyciła dziobem nos Luke'a i pociągnęła. -Au! - Luke machnął ręką i uwolnił nos. Inni goście zaczęli już zerkać w ich kie- runku, a tego właśnie chciał uniknąć za wszelką cenę. - Proszę, drogie panie, powiedz- cie mi tylko, co wiecie o moich przyjaciołach. Zelara rozerwała mu kombinezon na piersi, odsłaniając bieliznę. - Najpierw pokaż, a potem... Zdumienie Mary uderzyło Luke'a jak młot Mocy. Nie usłyszał reszty komentarza Zelary. Spojrzał w stronę drzwi. Mara błyskawicznie zasłoniła synowi oczy dłonią. - Kto to jest? - zapytała Lyari, podążając spojrzeniem za jego wzrokiem. - Moja żona. - Żona? - chórem zawołały Ishi Tibki. Zerwały się na równe nogi, a Zelara wrza- snęła: - Nie mówiłeś, że masz samicę! - I jeszcze do tego bachora! - krzyknęła Lyari. Zamieszanie sprawiło, że Verpine pomylili melodię, a kilku wyraźnie zirytowa- nych klientów zaproponowało, aby Luke i jego Ishi Tibki przenieśli się ze swoimi pry- watnymi problemami w inne miejsce. Mara wywróciła oczami, pokręciła głową i wywlokła opierającego się Bena na ko- rytarz. Luke przesłał jej krzepiącą myśl, upewniając, że jest w stanie wszystko wyjaśnić. Odpowiedziała mu wrażeniem powątpiewania i rozbawienia, a kiedy usłyszał jeszcze z drugiego końca sali posykiwanie Saby, doszedł do wniosku, że może tej przygody nie przeżyć. Z urazą pokręcił głową, zapiął kombinezon i spojrzał w górę na obie Ishi Tib- ki. - Mogłybyście łaskawie usiąść? Zelara wsparła dłoń na biodrze. - Ani mi się śni. - Zapomnij o nas, ty bigamisto! - Lyari popchnęła go w kierunku wyjścia. - Idź do tej swojej samicy i bachora! - Najpierw mi odpowiecie na pytanie. - Luke złapał obie Ishi Tibki za przeguby i pociągnął na ławkę. - Kiedy widziałyście moich przyjaciół? Wookie, Barabela i resztę? - Kiedy tu byli - zimno odparła Zelara. - To znaczy? - Luke podkreślił pytanie Mocą zmuszając Ishi Tibkę do udzielenia odpowiedzi. - Nie wiem. - Zelara spojrzała na Lyari - Kiedy to było? -A kto by pamiętał? Byli tu tylko jeden dzień. Luke nacisnął przez Moc Lyari, żeby sobie przypomniała, ale wyczuł, że znowu ktoś się zbliża. Podobnie jak w przypadku Falleenki, odniósł wrażenie, że przybysz ma Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 46 podwójną obecność w Mocy, lecz tym razem aura indywidualna wydawała się znacznie silniejsza i groźniejsza niż u Falleenki. Luke obejrzał się i omal nie sięgnął do miecza świetlnego, kiedy zobaczył zwalistą postać o białych kłach i czerwonych ślepiach. Deffel śledził dłoń Luke'a, dopóki nie opadła bezwładnie, i zwrócił się do Ishi Ti- bek. - Gniazdo zabezpieczyło baryłkę świeżych soli tibrińskich - wychrypiał. - Przygo- towujemy zbiornik do zanurzenia. - Dla nas? -jęknęła Zelara. - Gdzie? - zapytała Lyari. Deffel zaoferował każdej z nich ramię pokryte ciemnym futrem. - Zaprowadzimy was. - Najpierw odpowiedzcie na moje pytanie - zażądał Luke, podkreślając polecenie Mocą. Lyari zatrzymała się i obejrzała, ale Deffel pociągnął ją za sobą. - Chodźcie, damy - rzekł, błyskając czerwonymi ślepiami. - Zbiornik stygnie... I znów Luke poczuł obecność tej samej mrocznej istoty, występującej przeciwko niemu. Nie był to atak poprzez Moc, tylko czyjaś nieprawdopodobna siła woli. Gdyby Luke zechciał, znalazłby sposób na utrzymanie swojego oddziaływania na obie Ishi Tibki, ale to oznaczałoby jeszcze wyraźniejsze zwrócenie na siebie uwagi tajemniczej istoty. Poza tym Saba też już podążała w jego kierunku, a za nią mały Ewok. Był to ten sam, z którym siedziała wcześniej, a odznaczał się pojedynczym, ukośnym pasem prze- cinającym całe krępe ciało, pokryte futerkiem czarnym jak sama przestrzeń. Stanęli przed Lukiem, sycząc i szczebiocząc jedno przez drugie. - Mów, mów - rzekł Luke. - Wyrzuć to z siebie. Kim jest twój przyjaciel? - Tar... Tarfang... - zachichotała Saba. - Mówi, że jak już skończysz uganiać się za Ishi Tibkami... pomoże nam znaleźć naszych przyjaciół.

Troy Denning Janko5 47 R O Z D Z I A Ł 6 Jeśli nie liczyć warstwy złocistego wosku, rzędów lśniących kul żarowych przyle- pionych do sufitu, nieregularnych wylotów korytarzy i dziwnego wrażenia, że nie wia- domo, gdzie góra, a gdzie dół, wnętrze kulistego hangaru przypominało wszystkie inne porty kosmiczne, jakie Han Solo odwiedzał na tysiącach nieznanych planet rozrzuco- nych po całej galaktyce. Była tu zwykła kolekcja poobijanych transportowców, sterty kradzionych towarów spiętrzone na otwartej przestrzeni, nieodmiennie ci sami szmu- glerzy - zakały własnego gatunku - kręcący się wokół statków; ciężej harowali w nie- uczciwym życiu, niż pracowaliby w uczciwym. Han poczuł, że wzbiera w nim fala nostalgii. Zatęsknił za czasami, kiedy lądował w takich miejscach i wiedział, że nikt nie odważy się zaczepić ani jego, ani Wookiego. Oczywiście, teraz miał za żonę rycerza Jedi, parę Noghrich w obstawie oraz wyremon- towanego robota bojowego jako dodatkowe wsparcie, ale to i tak nie było to samo. Chewbacca był jego wspólnikiem w konspiracji i najlepszym przyjacielem, czasem mocno kłopotliwym wyrzutem sumienia, ale też i towarzyszem broni, który rozumiał, że to zdrady i rozczarowania zmieniły Hana w czujnego, zgorzkniałego przemytnika, zanim pojawiła się Leia i uratowała go od tej bezcelowej egzystencji. - Przynajmniej jedna tajemnica rozwiązana - mruknęła Leia. Wskazała durapla- stową paletę pełną skrzyń i oznakowaną WŁADZE ODNOWY - ARTYKUŁY SANI- TARNE. - To może wyjaśniać, czemu tak trudno prześledzić ubytki w dostawach. - Sam nie wiem - odparł Han. Obserwował kątem oka ogromne owady, które zda- wały się roić na wszystkich odkrytych powierzchniach. - Ta kupa kamieni nie jest dość duża, aby pomieścić wszystko, co znika. Im dłużej Han przyglądał się temu. co działo się wokół transportowców, tym wię- cej włosów stawało mu na głowie. Robale właziły i wyłaziły z ładowni statków całkiem bez nadzoru, wyładowując towary, żywność, a nawet ważne narzędzia niezbędne na pokładzie, i ustawiały je w pryzmy u stóp ramp wyładowczych. Zamiast powstrzymy- wać insekty, załogi statków robiły dokładnie to samo co one, tylko w odwrotnym kie- runku, ładując ogromne kamionkowe beczki, kule wielobarwnego wosku oraz więk- szość narzędzi i żywności, które robale wyładowywały. A przy tym wyglądało na to, że Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 48 nikogo nie irytuje taka praca bez sensu. Właściwie można było powiedzieć, że jedni i drudzy ledwie się zauważali, jeśli nie liczyć starannego unikania kolizji. Han odszukał wzrokiem szary klin jachtu kosmicznego klasy Horizon, ustawione- go w połowie wysokości „ściany" przestrzeni dokowej. Jego wsporniki stabilizacyjne zanurzone były dość głęboko w woskowatej substancji wyściełającej pomieszczenie. Rampa pasażerska była opuszczona. Stał obok niej robot obronny typu Tendrando Arms; jego masywny tors i naładowane systemami kończyny dziwnie kontrastowały z pogodną twarzą niani o uśmiechniętych ustach. - Tam jest „Cień" - rzekł Han. Obrócił dziób „Sokoła" i skierował się w stronę otwartej przestrzeni na ścianie tuż obok statku Mary. - Chodź się przywitać. Leia pokręciła głową. - Chyba nikogo nie ma na pokładzie. - Naprawdę? - skrzywił się Han. Zostawić statek bez ochrony i otwarty... to było niepodobne do Mary, choć z drugiej strony sama obecność niani gwarantowała bezpie- czeństwo. Dozorcą który stanowił ochroniarską wersję słynnego robota bojowego Lan- do YVH skrzyżowanego z robotem-nianią TD, był wystarczającą ochroną dla statku. Zdaje się, że nawet do owadów to już dotarło - od czasu do czasu któryś próbował się zatrzymać i przesunąć antenkami po rampie, ale żaden nie odważył się wejść. - Pewnie już są w kantynie. Han uniósł „w górę" rufę „Sokoła Millenium", ustawiając go wzdłuż ściany, i wy- lądował na otwartej przestrzeni. Wsporniki pogrążyły się w wosku i wydawało się, że dobrze trzymają statek, ale na wszelki wypadek wstrzelił jeszcze kotwy. Mikrograwita- cja potrafi być złośliwa - trudno powiedzieć, w którą stronę przyciąga, dopóki nie za- czniesz się ślizgać. Wstał i przypiął pas z miotaczem. - W porządku, chodźmy do niani, może nam co nieco opowie. Zeszli z rampy i aż ich cofnęło, kiedy buchnęła im w twarz fala dusznego powie- trza o słodkim zapachu. Dok wypełniała ogłuszająca kakofonia trzasków, które na- tychmiast przyprawiły Hana o strużki potu na plecach. Pół tuzina robali zameldowało się natychmiast u stóp rampy i ruszyło na pokład. Miały ciemnopomarańczowe podgar- dla, jasnobłękitne odwłoki i pierzaste, metrowej długości antenki. Han poczuł dziwne mrowienie w żołądku, ale ruszył im na spotkanie. Leia chwyciła go za ramię. - Han! Co się dzieje? - Nic, nic... - Przełknął z trudem ślinę i ruszył dalej. Nie miał zamiaru poddawać się wspomnieniu Kamarian. Poza tym ci tutaj sięgali mu ledwie do pasa, mieli po cztery chude ramiona, krzywe nogi i parę masywnych żuwaczek, bardziej przystosowanych do ustawiania ładunków niż do szarpania mięsa. - Nic mi nie jest. Zatrzymał się w połowie rampy. Skrzyżował ramiona na piersi i stanął tak, aby za- blokować przejście. Zmusił się, aby groźnie spojrzeć na dowódcę. Oprócz głównej pary zielonych, kulistych oczu, robak miał jeszcze trzy soczewki na szczycie głowy. Han nie był pewien, w które oczy powinien patrzeć. - Hej, panowie, dokąd to?

Troy Denning Janko5 49 Dowódca spojrzał na niego i nerwowo zaklekotał żuwaczkami. - Burrubbubbuurrr, rubb... - zawarczał cicho. Opadł na sześć łap. Teraz sięgał Hanowi ledwie do kolan. Grzecznie opuścił an- tenki i dał nura pomiędzy nogi Hana. - Hej! - wrzasnął Solo. Zanim owad zdołał rozpędzić się na dobre, odwrócił się i złapał go za skarlałe skrzydełka na grzbiecie. Niektóre insekty miały brzydki zwyczaj składania jaj gdzie popadnie, a on nie chciał żadnego paskudztwa na pokładzie. - Cze- kaj no! Robak obejrzał się, spojrzał Hanowi prosto w oczy i wskazał na jego dłonie, ła- godnie klikając żuwaczkami. - Ubburr buurr ub. - Kapitanie Solo - usłużnie odezwał się Threepio. - Sądzę, że owad prosi, aby pan go puścił. - Rozumiesz ten bełkot? - zapytał Han. - Obawiam się, że to głównie polega na zgadywance - przyznał się C-3PO. - Ta forma ich języka jest równie niejasna jak tańce. - No to daj sobie spokój. - Hanie - odezwała się Leia. - Ja tu nie wyczuwam żadnego zagrożenia. Dopóki See-Threepio nie wymyśli, jak się z nimi porozumiewać... - Ja się porozumiewam. - Han wbił wzrok w widoczne oko owada i powiedział: - Nie wiem, co sobie o mnie pomyślisz, ale nikt nie wchodzi na pokład „Sokoła" bez mojego zaproszenia. Następnych pięć robaków opadło na wszystkie łapy, prześliznęło się na spód ram- py i tamtędy ruszyło w kierunku włazu. - Nie! - Han cisnął ściskanym przez siebie insektem poza rampę i ruszył za pozo- stałymi. - Zatrzymać ich! Noghri stanęli przed Leią i zasłonili sobą przejście, przykucając w pozycji bojo- wej. Owady przeniosły się z powrotem na górną powierzchnię rampy i dalej uporczy- wie próbowały wcisnąć się na pokład „Sokoła". Pierwsza para została zrzucona z ram- py celnymi kopniakami Noghrich. Pozostała trójka owadów zatrzymała się w miejscu, przykucając na sześciu łapach. Położyły antenki płasko na głowach, a z ich brzuchów wydobyło się ciche powarkiwa- nie. Ktoś mógłby to wziąć za pokorne przeprosiny, ale Han nie był tak szybki w wyda- waniu sądów. Umysły robactwa niekoniecznie musiały pracować tak samo jak innych gatunków. BD-8, robot bojowy Solo, stanął za plecami Noghrich i wycelował działko lasero- we ponad ramieniem Meewalhy. - Proszę o spokój - rzekł. W pełnej zbroi z laminarium i z czerwonymi fotorecepto- rami w twarzy w kształcie trupiej czaszki nadal przypominał robota YVH, z którego został przerobiony. - Intruzi zidentyfikowani. Zezwolenie na ostrzał? - Nie! - warknęła Leia. - Spocznij. Powrót do stacji spoczynkowej. - Stacja spoczynkowa? - W tonie BD-8 zabrzmiało powątpiewanie, bo kolejna grupa owadów wpakowała się na rampę. - Madame, ależ my zostaliśmy zaatakowani! Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych Janko5 50 - Nieprawda - zaprzeczyła Leia. - Po moim trupie - dodał Han. Chwycił kolejnego owada i rzucił nim na drugą stronę hangaru. Cakhmain i Mee- walha pozbyli się ostatniej dwójki, łapiąc je za żuwaczki i odrzucając lekkim skrętem dłoni. Han skinął głową z aprobatą. - Widzisz? Z podłoża dotarł na górę gorzki zapach. Han spojrzał w dół i ujrzał, jak dwa zrzu- cone robaki stoją obok rampy na czterech przednich łapach, a z ich wzniesionych od- włoków na krawędzie rampy spływa zielonkawa ciecz. - Co jest, do garzala? - huknął Han. - Ubbub bubbur - zawarczały robale. - Sam jesteś bubbur! Han podniósł ręce, żeby je odpędzić, ale bezskutecznie. Threepio wykorzystał chwilę ogólnej konsternacji, żeby wtrącić: - Mamy chyba kolejnego gościa kapitanie Solo. Robot wskazał palcem ponad ramieniem Hana. Solo obejrzał się i stwierdził, że stoi twarzą w twarz z wysokim, łysym osobnikiem o wielkich owadzich oczach i parze potężnych kłów. Zbliżał się do rampy „Sokoła", dzierżąc w dłoniach ścierkę i kanister z jakimś płynem. - Nieźle - mruknął Han. - Jeszcze Aqualisha nam tu brakowało... - To nie wróży nic dobrego - dodała Leia. Aqualishowie byli agresywnym gatun- kiem, znanym w całej galaktyce z szukania zwady... i znajdowania jej. - Czego on chce? - Może umyć nam iluminatory? - podsunął Han. Aqualish podszedł do rampy i ru- szył w stronę robali. - O co chodzi, Zębaczu? Przezwisko nie należało do ulubionych wśród Aqualishów, ale narzucony od po- czątku agresywny ton zwykle pomagał opanować sytuację. Trudniej było rozpocząć bójkę z kimś, kto nie daje się onieśmielić. - O nic, przyjacielu - rzekł Aqualish chrapliwym tonem, charakterystycznym dla tego gatunku. - Tylko chciałbym pomóc ci wyjść. Han i Leia wymienili spojrzenia. „Przyjaciel" nie było słowem często stosowanym przez Aqualishów. - Nie jesteśmy twoimi przyjaciółmi - rzekł Han. - Ale będziecie. Aqualish odczekał, aż robale skończą spryskiwać rampę, po czym odegnał jednego i rozpylił na zanieczyszczony obszar ostro woniejącą pianę. - Lepiej, żeby to nie było żrące - ostrzegł Han. Aqualishowie nie umieli się uśmiechać - chyba w trakcie swojej ewolucji przestali potrzebować tego grymasu - ale ten jakimś cudem zdołał sprawić wrażenie uśmiechnię- tego. - Nie jest. - Rzucił kanister Hanowi. - Trzeba to wyczyścić.