Wiolusia2305

  • Dokumenty176
  • Odsłony19 419
  • Obserwuję12
  • Rozmiar dokumentów293.4 MB
  • Ilość pobrań9 465

Sekretarz Diabła - Nataliya Malevanaya

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Sekretarz Diabła - Nataliya Malevanaya.pdf

Wiolusia2305 EBooki
Użytkownik Wiolusia2305 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 205 stron)

NATALIA MALEWANAJA

TYTUŁ ORYGINAŁU Секретарь Дьявола TŁUMACZENIE kuszumai dijes (rozdziały 19, 20 + epilog) KOREKTA monika1504 REDAKCJA Jasnah

SPRZEDAM DUSZĘ ............................................................................................................................3 PIERWSZY ROBOCZY DZIEŃ..........................................................................................................8 KARA .................................................................................................................................................. 20 JEDNA NIEUDANA RANDKA........................................................................................................ 28 MIAU I WSZYSTKIE JEGO EMOCJONALNE ODCIENIE.......................................................... 38 HALLOWEEN POCHODZI OD SŁOWA „HELL”?...................................................................... 51 ZA DOBRO PŁACĄ........................................................................................................................... 60 NOWY ROK TO ŚWIĘTO ŚWIATŁA............................................................................................ 70 FERIE Z DIABŁEM........................................................................................................................... 82 ZABAWKA DEMONA...................................................................................................................... 94 NIESPODZIANKI W DNIU ŚW. WALENTEGO........................................................................107 NIGDY, NIGDY NIE CHODŹCIE W NOCY DO LASU… W TOWARZYSTWIE DIABŁA...117 ŚWIAT ODBIĆ ................................................................................................................................127 ANIOŁY I DEMONY .......................................................................................................................142 ANIOŁ MEGO ŻYCIA .....................................................................................................................154 W PIEKLE NIE WSZYSTKO JEST… W PORZĄDKU...............................................................162 ŚWIAT MIĘDZY ŚWIATAMI.......................................................................................................175 ACH TEN ŚLUB… ...........................................................................................................................183 KONIEC? ..........................................................................................................................................192

3 ROZDZIAŁ 1 SPRZEDAM DUSZĘ – Kochasz mnie? – Kocham – odpowiedziałam, patrząc w ukochane brązowe oczy. – Mocno? – Bardzo – uśmiechnęłam się. – Bardziej niż życie? – Tak, oddałabym za ciebie wszystko. – Wszystko? Sprzedałabyś nawet duszę? – Tak. Nawet duszę – odpowiedziałam z pewnością. Jeśli bym tylko wiedziała, czym skończy się dla mnie ta rozmowa. Miałam osiemnaście lat. Całe życie przed sobą. Dopiero zaczynałam żyć. Kochająca rodzina, nauka na prestiżowym uniwersytecie, ukochany chłopak. Olega poznałam dwa miesiące temu. Od razu zakochałam się w wysokim, sympatycznym brunecie z zadziwiającymi brązowymi oczami. Był szarmancki, opiekuńczy i nie domagał się bliższych kontaktów. Po tej pamiętnej rozmowie postanowiłam zapoznać z nim rodziców. Przecież nie bez powodu pytał jak bardzo go kocham. Ale następnego dnia moje plany życiowe rozpadły się jak kryształ. Dzień zaczął się zwyczajnie. Filiżanka kawy, kanapka i droga na uczelnię. Mieszkałam w wynajmowanym mieszkaniu niedaleko miejsca nauki. Rodziców odwiedzałam raz w miesiącu, ponieważ mieszkali bardzo daleko, ale każdego wieczoru dzwoniłam do nich, opowiadałam co u mnie słychać, pytałam jak im się wiedzie. Mam ogromną rodzinę. Dwie siostry i trzech braci. Najmłodszy, Ilia, ma pięć lat. I ogromną liczbę kuzynek i kuzynów. Dzień kończył się cudownie, wesoło i lekko. − Życie jest piękne! – powiedziałam na głos śmiejąc się szczęśliwie i stanęłam przed wejściem do parku. Iść do domu, czy zafundować sobie spacer? − Naprawdę tak myślisz? – zapytał męski głos. Dziwne, nikogo w pobliżu nie było. Mężczyzna pojawił się jakby z powietrza. − Przepraszam? – zapytałam, patrząc na mężczyznę. Na oko trzydzieści lat, wysoki, w drogim garniturze, w którym świetnie można było ocenić figurę. Czarne włosy w modnej, niezbyt krótkiej fryzurze, szeroka klata, wąskie biodra, piękne dłonie z palcami jak u pianisty. Przystojna twarz z regularnymi rysami, ani jednej skazy – wyrazisty podbródek, prosty nos, cienkie wargi. Jakby dopiero co zszedł z okładki magazynu

4 mody. Takich przystojniaków jeszcze nigdy nie spotykałam. Piękny, ale jego oczy lekko mnie przerażały. Głębokie, mądre. Było w nich coś jakby nie z tego świata. − Naprawdę uważasz, że życie jest piękne? – zapytał mężczyzna i uśmiechnął się. „O rany! Tak muszą wyglądać prawdziwe anioły!” − Tak, uważam − odpowiedziałam zbita z tropu. „A o czym rozmawialiśmy?” − Cóż, myślę, że pasujesz do mnie – stwierdził poważnie, a uśmiech zniknął z jego twarzy. − Nie rozumiem. Co macie na myśli mówiąc, że wam „pasuję”? – zdziwiłam się. Nieznajomy nie odpowiedział. Wyciągnął coś z kieszeni swej marynarki. − Nazywasz się Angelina Swietikowa1? – Powoli kiwnęłam głową w odpowiedzi. − Masz, czytaj – mężczyzna podał mi złożoną kartkę, wyrwaną z zeszytu i pogniecioną. Na niej było coś krzywo napisane, od ręki. Rozczytać się dało, ale trudno, jakby pisali nie po pierwszej już butelce wódki. − „Sprzedam duszę − przeczytałam ogłoszenie. − Dziewczyna, osiemnaście lat, metr sześćdziesiąt osiem, pięćdziesiąt kilogramów, sympatyczna twarz, długie, jasne włosy, zielone oczy, ładna figura, bez nałogów…” I co to takiego jest? − To ogłoszenie o twojej sprzedaży − pewnie odpowiedział mężczyzna. − A raczej o sprzedaży twojej duszy, z ciałem jako dodatek. − Eeee… Co? − „Boże, to jakiś psychol”. − A Jego to wspominać nie trzeba − wyraził swoje niezadowolenie nieznajomy, podając mi jeszcze jedną kartkę papieru. – Przeczytaj to. Tym razem kartka była równa, formatu A4, a na niej wypisany pięknym pismem tekst. Litery były równe i z zabawnymi zawijasami. Kiedyś tak pisali. Kaligraficznie. − „Umowa” − przeczytałam, a ręce z jakiegoś powodu zaczęły drżeć. − „Ja, Oleg Igorewicz Żmerin, oddaję w całkowity użytek kupującemu Angelinę Michajłownę Swietikową w zamian za określone punkty, omówione poniżej…” − Dalej znajdował się spis składający się z trzech punktów: pieniądze, władza, sława. – To jakiś żart, tak? – popatrzyłam na mężczyznę, odrywając się od czytania. − Nie, to standardowa umowa numer pięć. Wymiana dobrowolnie oddanej duszy innego człowieka w zamian za wymagania sprzedającego. − To znaczy, że chcecie mi powiedzieć, że Oleg wymienił moją duszę na pieniądze, władzę i sławę? – zainteresowałam się z ironią. − Właśnie − potaknął. − Aha. Jedno z dwóch. Albo pan jest psycholem, albo Oleg lubi głupie żarty. Dziękuję za zepsuty nastrój, pójdę już. 1 z ros. ‘swiet’ – światło, jasność.

5 Ale nie zdążyłam zrobić ani jednego kroku. Serce przepełniło się bólem, jakby zostało ściśnięte przez niewidzialną rękę, a ciało nie chciało mnie słuchać, stojąc w jednym miejscu. − Nigdzie nie pójdziesz bez mojej zgody, mój Aniele2. Należysz do mnie. Umowa jest prawdziwa i podpisana krwią klienta − surowo wyjaśnił. – Zrozumiałaś? Kiwnęłam, gdyż zaczęłam się dusić. Wszystko zniknęło, ale nadal oddychałam ciężko. W głowie miałam mętlik, ale w końcu zaczęło do mnie normalnie docierać. − K-kim j-jesteś? – jąkając się zapytałam, spoglądając w oczy… właściciela. − Mam wiele imion. Lucyfer, Weliar, Prastary Wąż, Okrutny Anioł, Kusiciel, Książę Biesów, Kłamliwy Duch, Chytry, Ojciec Kłamstwa, Szatan − mężczyzna ukłonił się. – Wybierz, które ci się najbardziej spodoba. − Upadły anioł? – nerwowo zachichotałam. – Pierwszy. Ty… jesteś… Diabeł. − Można i tak, ale to zbyt oficjalne. − A Książę Biesów albo Ojciec Kłamstwa to już nie? − Wy, ludzie, sami nadaliście mi takie imiona − parsknął… Kto? − Będę nazywać cię Samaelem. − O, oczytana jesteś. I myślisz, że, „Złość Boga” bardziej mi pasuje? − Jeśli nie wnikać w znaczenie, to brzmi nieźle. I pewnie to twoje anielskie imię. − Od dawna nie jestem aniołem – uśmiechnął się Samael. „Brzmi normalnie”. − No to, czego ode mnie chcesz? − Twój najdroższy Oleg wymienił twoją duszę, co w tym niezrozumiałego? Teraz jesteś moja. Cała. − I co teraz ze mną będzie? – spokojnie zapytałam. „Chyba jestem w szoku. Gdzie strach i panika?” − Będziesz pracować u mnie jako sekretarka. Przez ostatnie stulecie ludzie stali się tacy szczegółowi i wymagający. Tyle ogłoszeń. − Rozumiem. Nawał pracy. I długo będę… pracować? Ile lat? − Lat? Dziewczyno − rzekł rozbawiony Samael. – Głupi człowieczek sprzedał twoje ciało i duszę na wieczyste użytkowanie. − Wieczyste... – wolno powtórzyłam. − Wiesz, ludzie są tacy głupi. Za trzy lata twój Oleg polegnie na giełdzie, okradnie go żona uciekając z jego sekretarką, a jego samego zabije mąż kochanki. − Ale to podłe! – oburzyłam się. 2 W języku rosyjskim, jak i w angielskim anioł to Angel (wprawdzie czytany przez „g”). W oryginale Samael zwraca się do Angel jednocześnie jako skróconą formą imienia i jako „aniele”. Tak więc czytając „Angel” wyobrażajcie sobie dwie wersje i na odwrót 

6 − To moje zdanie. Twoja duszyczka okazała mi się jako dar. Twój Oleg... − On nie jest mój! – sprzeciwiłam się. − Tak? Już nie ma miłości? Tak więc, Oleg jest zwykłym głupcem. Żeniąc się z tobą uzyskałby ogromne pieniądze, władzę, sławę i nawet szczęście. Ale jak mówiłem, ludzie są zbyt chciwi. Stworzeni jako czyści, a ciągnie ich do złego. Dobra, idziemy, pokażę ci twoje miejsce pracy. − Gdzie? Tam? – zapytałam, wskazując palcem ziemię. − No, nie tak dosłownie, ale dobrze myślisz, Angel. Samael uśmiechnął się i dokładnie w tej samej chwili znaleźliśmy się w maleńkim pokoiku. Kanapa, dwa krzesła, biurko zawalone karteczkami i krzesło. I to wszystko w pokoju bez okien. − Tutaj − Samael wskazał jedne drzwi − znajduje się mój gabinet. Z resztą drzwi sama sobie poradzisz. Twoja praca to, przez pewien okres, robota z ogłoszeniami − w tym samym momencie w powietrzu pojawił się kawałek papieru, który opadł na biurko. – Będziesz jeszcze przyjmować interesantów i robić wszystko, co ci każę. Wszystko. Czekam na ciebie jutro o ósmej. − I jak dostanę się − machnęłam ręką. – Tutaj? − Po prostu pomyśl. − Moja nauka? − Rzucisz. − Rodzina? − No, tyranem nie jestem. Będziesz miała wolne. Czasami. − Moje dalsze życie? − Jakie życie, Angel? − Moi przyjaciele, plany, ja... − Lepiej o tym zapomnij. Będziesz dalej wiodła swoje ludzkie istnienie, ale jestem pewny, że na resztę po prostu nie starczy ci czasu. Usiadłam na krześle przy biurku. W powietrzu pojawiła się jeszcze jedna karteczka i dołączyła do reszty. − Ile lat nie robiłeś porządku z tą stertą? – westchnąwszy ze sztucznym uśmiechem, zaciekawiłam się. − Dziwne − Samael popatrzył na mnie zdziwiony. − Co? − Gdzie łzy i błagania o litość? − Oczekujesz ode mnie histerii? Muszę cię rozczarować − oznajmiłam spokojnie. – Mogę iść do domu? − Tak. Jutro o ósmej. − Trzeba pomyśleć? – wstałam.

7 − I, Angel, zapamiętaj. Twoje ludzkie istnienie mogę zakończyć tylko ja. A twojej duszy już nic nie uratuje. − Wyglądam na samobójcę? – popatrzyłam na niego ironicznie. − Słodkich snów, Angel − rzekł Samael, pozostawiając moje pytanie bez komentarza. − I tobie dobrej nocy − rzuciłam, myśląc o swoim przytulnym mieszkanku i chwilę później już stałam na środku swojej sypialni. Resztę dnia spędziłam jak robot. Nie chciałam o niczym myśleć. Żadnej histerii czy paniki. Do późna siedziałam na necie, facebooku, rozmawiając z przyjaciółmi i starymi kolegami z klasy. Zasnęłam dobrze po północy.

8 ROZDZIAŁ 2 PIERWSZY ROBOCZY DZIEŃ Obudziłam się o 7:50, ponieważ nie usłyszałam budzika o siódmej. Zdążyłam tylko umyć się i wyczyścić zęby. Ledwo odłożyłam szczoteczkę, gdy w następnej chwili znalazłam się na środku pokoju w długiej koszulce, w której spałam. A mówiła mi mama: „Córko, kup sobie normalną piżamę”. Rada była cenna. Dobrze, że koszulka, choć niewiele, coś zakrywała. Byłam bosa, nieuczesana i, co najbardziej przerażające dla każdej kobiety – nieumalowana. − Przepięknie! – usłyszałam przy biurku. Odwróciwszy się, zobaczyłam Samaela, w którego oczach zobaczyłam chytry błysk. Dobrze, że nie poszłam pod prysznic, dopiero by było. − To niesprawiedliwe! Ja… Muszę się ubrać. − Nie. Jest równo ósma. Musisz być na swoim miejscu pracy. − I będę pracować tak ubrana? – zdziwiłam się. − Tak − kiwnął Samael. – Dzisiaj powinnaś zająć się tymi ogłoszeniami − machnięciem ręki wskazał biurko. − Przecież tu jest roboty na rok! – krzyknęłam. Przez noc sterta karteczek zwiększyła się. − To już mnie nie obchodzi. I zajmij się tymi w komputerze. Ogłoszenia przychodzą nie tylko na papierze. Dzisiejsze pokolenie – westchnął zdegustowany i skrył się w swoim gabinecie. − Gad! – zasyczałam zła, próbując rozczesać włosy palcami. − Słyszałem − rozległ się głos Samaela w mojej głowie. – I dziękuję za komplement. „Boże! Będzie jeszcze grzebał w mojej głowie?!” Gdzieś coś grzmotnęła, jakby wybuchło. − Tutaj Jego lepiej nie wspominać − powiedział Samael i usłyszałam jego paskudny chichot. Usiadłam na krześle, które postawiono zamiast stołka, i spróbowałam poukładać karteczki na równe kupki. Pod papierkami znalazłam notebook. W powietrzu pojawiła się nowa karteczka i zaczęła opadać na środek stołu. − Opadaj na stertę! − warknęłam, kładąc kartkę na szczyt jednej z górek. Następny kawałek papieru pojawiwszy się opadł na wskazane miejsce. – Och, ty! Włączyłam notebook i o mało nie spadłam z krzesła. Milion osiemset sześćdziesiąt trzy tysiące trzysta osiem wiadomości! I liczba ciągle rosła. Dobrze, że nie przyspieszała.

9 − Trzeba wziąć się za robotę − westchnąwszy, chwyciłam pierwszy z brzegu papierek. W tym samym momencie pojawiły się przede mną trzy kartoniki: „Nagłe”, „Tymczasowe”, „Kosz”. I jak mam określić, które gdzie wrzucać? − Pomyśl. Przecież jesteś mądra, Angel − rozległ się głos Samaela. − Wyjdź z mojej głowy − rozkazałam rozdrażniona, koncentrując się na ogłoszeniu. No kto tak pisze? Co to za cudaczny styl pisma? „Sprzedam duszę w zamian za bogactwo”. Taa… jasno i treściwie. Pietr Siemienowicz Zajcew. Następnie były setki podobnych ogłoszeń. Ludzie sprzedawali swoje dusze za pieniądze, sławę, szczęście, urodę i podobnie głupie rzeczy. Wszystkie takie karteczki wrzucałam do pudełka „Nagłe”. Myślę, że spodobają się Samaelowi. Najdziwniejsze było to, że jak tylko kładłam kartkę do pudełka to natychmiast znikała. Pewnie leci do adresata. Ogłoszenia, gdzie ludzie w zamian za swoje marzenia oferowali część duszy lub nieprzeżyte lata, wędrowały do pudełka „Tymczasowe”. Z pośród wszystkich kartek zainteresowały mnie trzy. W nich ludzie oferowali swoje życie w zamian za uratowanie życia kogoś z rodziny lub bliskich. Na przykład w jednej z nich ojciec chce sprzedać swoją duszę prosząc, by jego córka wyzdrowiała ze śmiertelnej choroby i przeżyła długie, szczęśliwe życie. Pewnie położyłam te trzy ogłoszenia do pierwszego pudełka, ale chwilę później wróciły. − Te do „Kosza” − powiedział Samael. − Ale... − To nie moi klienci. Nie rozumiem dlaczego na górze myślą, że podobne rzeczy są w mojej mocy. − Przecież i tak dostaniesz ich dusze − sprzeciwiłam się. − Angel, jeśli ja spełnię marzenia tych ludzi to po pierwsze, wykonam dobry uczynek, a po drugie nie dostanę ich dusz, ponieważ staną się ofiarami i nie będą mogły przebywać tutaj. − Oni pójdą do… Raju? No to dlaczego Tam − pokazałam palcem do góry, jakby Samael mógł zobaczyć mój gest − nie akceptują takich ogłoszeń, przecież zostaną uratowane życia i na dodatek dusze nie przepadną na darmo? − Angel − mówił z taką intonacją w głosie jakby rozmawiał z dzieckiem. – Tam uważają to za grzech – tak i tak to samobójstwo, a jak wiesz to grzech. A ja nie uważam tego za samobójstwo. − To głupie! Nie mogą zrobić wyjątku? A może szkoda im miejsca w Raju? Oj! – zakryłam usta ręką, rozumiejąc, co powiedziałam i o kim. − Angel − rzekł Samael. – Zaczynasz myśleć jak moi klienci. − Nie! – zaprotestowałam. – Nie jestem twoim klientem. Wcześniej byłam pofigistką. − To znaczy?

10 − Nie wierzę i nie jestem ateistką. Uważałam, że jeśli istnieje B... On, to niech sobie istnieje. Nikogo nie ruszam i mnie nikt nie rusza. − A ja? − O tobie w ogóle nie myślałam. − A co ze złem tworzącym się w światach? − W światach? – zapytałam zaskoczona. − Nie przerywaj. To jak? − Zło? Ludzie sami są twórcami zła i dobra. Dobro i Zło jest wewnątrz samych ludzi. − Filozof − zaśmiał się Samael. − Nie, realistka. I może wyniesiesz się w końcu z mojej głowy? − Za nic! Bardzo tu u ciebie ciekawie. Fantazje różne i takie gorące. Hmm, czegoś takiego chciałbym spróbować. − To prywatne − oburzyłam się. Policzki zaczęły mnie piec, kiedy przypomniałam sobie, o czym fantazjowałam. A wszystko to wina romansów. − Teraz nie masz żadnej prywatności. − I co, muszę obgadywać z tobą wszystkich moich kochanków? – zapytałam wkurzona. − Nie masz kochanków − roześmiał się Samael. – I nie miałaś. − Precz siło nieczysta! Czy jest choć jedna święta rzecz dla ciebie?! – warknęłam wkurzona, otwierając pierwsze elektroniczne ogłoszenie. Nigdy nie byłam cierpliwa. − Angel, jesteś taka zabawna. − Aha, zabawna – parsknęłam. – Chcesz, żebym urządziła ci życie jak w niebie? Otoczę miłością i troską. − Nie rzucaj złośliwości i nie groź. − Wyjdź, co? Nie przeszkadzaj w pracy − westchnęłam zmęczona. W końcu w mojej głowie zrobiło się cicho. W mailach były te same głupoty i ten sam sposób sortowania – powrzucać ogłoszenia do różnych miejsc. − Moje uszanowanie, piękności − rozległo się koło mnie. Podniosłam wzrok. Przy stole stał...o zjawisko w czarnym płaszczu z kapturem, twarzy nie było widać, tylko dwa płomyczki płoną. Istota niedbale opierała się o kosę. − Aaaa! – odskoczyłam w drugą stronę, z prędkością światła wyskakując zza biurka. „Mamusiu, urodź mnie raz jeszcze!” − Uch, jakie nóżki! – powiedziała istota. − Ach, też zauważyłeś − stwierdził Samael, pojawiając się obok istoty. − A jakże! – zjawisko zdjęło kaptur i okazało się być młodym, niebieskookim blondynem. – Cześć, Mort jestem. − Śśśśmierć? – wydusiłam.

11 − Najważniejszy z nich − Mort uśmiechnął się. – Przyszedłem po spis grzeszników. Bo znowu nie tam gdzie trzeba zaprowadzę jakąś duszę. − Angel, rozpieczętuj dokument M-84. − Samael opadł na kanapę, a Mort usiadł obok, opierając kosę o ścianę. Po słowach Samaela pojawiła się drukarka z ryzą. „Cud! Chyba, że to pojęcie tutaj nie pasuje?” − Angel? – zapytał Śmierć. – Oryginalnie. Angel w piekle. − Nazywam się Angelina − burknęłam niezadowolona, ocknąwszy się z „szoku”. Usiadłam na krześle, znalazłam potrzebny dokument i wysłałam do wydrukowania. Drukarka wypluła kartkę z tekstem, który na moich oczach zamienił się w napisany od ręki, elegancki, z zawijasami. Mało tego, tekst ożył, zaczęły pojawiać się nowe linijki, a inne znikały. Wprost niewiarygodne. − Proszę − podałam kartkę gościowi. − Maleńka, co tak oficjalnie? – Kartka zniknęła z mojej ręki i pojawiła się w rękach śmierci. Mort mrugnął do mnie. – Dla ciebie, piękna, Mort jestem, a nawet – Morti. − Podrywa mnie pan? – popatrzyłam zdumiona na chłopaka. Można się go nie bać. Samael powiedział przecież, że tylko on może mnie zabić. Popatrzyłam na Upadłego. Ten siedział i z ciekawością patrzył na nas. − Dlaczego by nie. Taka ładna dziewczyna − Mort się uśmiechnął. − Chce pan zostać moim kochankiem? – zapytałam słodkim głosikiem i miło się uśmiechnęłam. − No, tak. − Mort najwyraźniej speszył się tak bezpośrednim pytaniem. − No to − zatrzepotałam rzęsami zawstydzona – trzeba się najpierw dogadać z nim − pokazałam palcem Samaela. − Eeeee… − Zdziwiony Mort popatrzył na mnie okrągłymi oczami. – Nie rozumiem. − Czego nie rozumiesz?! – warknęłam ze złością. Póki wymienialiśmy się uprzejmościami, na biurku pojawiła się spora kupka listów, a liczba maili przekroczyła dwa miliony. – Spadaj stąd! Dostałeś spis i idź do wyjścia. Mam dużo roboty i zero czasu na flirtowanie. − Jesteś pewny, że to Angel? – spytał Mort Samaela. Diabeł nie odpowiedział. Zaczęłam czytać zawartość karteczek, ale wcześniej zdążyłam zobaczyć zszokowane spojrzenie Śmierci i okropnie zadowoloną mordę Samaela. „Co, spodobało się? Uuuu, złości na was dwóch nie wystarczy”. − Jestem pewny, że Jeźdźcowi Apokalipsy jeszcze nigdy nie odmawiano w takiej formie – uśmiechnął się Upadły. – Dobra, pogadaliśmy i starczy. Idź pracować, Śmierć, już za tobą tęsknią. Mort naciągnął kaptur na głowę, chwycił kosę i po prostu zniknął. − Angel, jesteś najlepsza − stwierdził Samael, zatrzymując się koło drzwi prowadzących do jego gabinetu.

12 − Aha − kiwnęłam, nie odrywając się od rozszyfrowania kolejnego ogłoszenia. Udało mi się przeczytać wszystkie papierowe ogłoszenia i część maili. Zmęczyłam się, ale byłam taka zadowolona. − Witaj dziewczyno! – Zamykając drzwi za sobą, wszedł chłopak mający około dwadzieścia dwa lata (na pierwszy rzut oka nie stwierdzisz precyzyjnie, może miał koło dwudziestki). Człowiek z wyglądu. Chłopak uśmiechał się na szerokość swoich trzydziestu dwóch zębów, czym bardzo mnie wkurzał. „Nie, to moja praca jest taka wredna”. − Życzyłbyś mi jeszcze szczęśliwego i długiego życia − westchnęłam, próbując się uspokoić. – Kim jesteś i czego tu szukasz? − Jestem nowym wysłannikiem śmierci. Kazano mi przyjść do szefa – chłopak rozwalił się na krześle i patrzył na mnie. − Czegoś się rozsiadł? Dalej! To te drzwi − kiwnęłam w stronę gabinetu Samaela. – Dalej, dalej. Śmiało. Facetowi od razu „zrzedła” mina i przestał być „super”. Niezdecydowanie ruszył w stronę pokoju, zastukał i wszedł. − Angel − rozległ się głos Samaela po pewnym czasie. – Rozpieczętuj... − Już robię − przebiłam tyradę szefa. Od jego rozmów zaczynała mnie boleć głowa, co potęgowało drażliwość – Standardowy kontrakt przyjęcia do pracy. Prawda? Już poradziłam sobie z dokumentami. − Dobrze. Przynieś do podpisania. − Och, czy naprawdę zasłużyłam na zobaczenie twojego świętego gabinetu? – „zachwyciłam się”. − Angelina, co się stało? Czemu jesteś taka rozdrażniona? – prawie uwierzyłam w troskę Samaela o bliźniego. − Czemu?! – wkurzyłam się. − Ukochany sprzedał mnie, sprzedał moją duszę. I nie to, żeby poprosił o coś bardziej ważnego niż pieniądze, władza i sława. Na dodatek zostałam uświadomiona, że On naprawdę istnieje i że ty także istniejesz. Co jeszcze?! Moje życie runęło jak domek z kart i teraz pracuję w piekle. A ty jeszcze pytasz, co się stało? − Zacząłem się już martwić, kiedy zaczniesz histeryzować. − To nie histeria. − A co? − Stwierdzenie faktów. − Wygadałaś się? − Tak. − Lżej ci? − Trochę.

13 − To idź pracować. − Już idę − powiedziałam, westchnąwszy. Naprawdę zrobiło mi się lżej. Wzięłam przygotowane kartki i wkroczyłam do gabinetu Samaela. „I cóż mogę powiedzieć? Mrocznie i stylowo”. − Proszę − położyłam dokumenty na stole przed Upadłym, kontynuując oglądanie gabinetu. Ciężki drewniany stół, najpewniej z drogiego drewna, dodatkowych krzeseł nie ma, tylko krzesło, w którym siedział sam Diabeł (tak właśnie chciałam nazwać go w tym otoczeniu). Wysłannik stał obok stołu w pozie „student na egzaminie, a ściągi zostały w domu”. Duże okno z ciężkimi czarnymi zasłonami, za którymi widoczne były jęzory ognia, ale podejść bliżej i przypatrzeć się im jakoś nie miałam ochoty. Koniec wrażeń na dzisiaj i tak Mort swoją głupotą rozszarpał mi resztkę nerwów. Naprzeciwko okna, przy ścianie znajdowała się skórzana kanapa. Za plecami Samaela, do samego sufitu ciągnęła się półka z książkami. Sądząc po okładkach, książki były bardzo stare, w skórzanych oprawach i z wytartymi grzbietami. Na podłodze leżał dywan, jak można było się domyślić, czarnego koloru. Puszysty. Bosymi nogami cudownie się to czuło. − Śliczne nóżki − wyszeptał mi wysłannik i ukradkiem (chociaż tak myślałam tylko ja i chłopak), klepnął mnie po d… miękkim miejscu. W milczeniu strzeliłam chłoptasiowi z liścia. „Teraz w ogóle zrobiło mi się lżej”. − Cudowne uderzenie, Angel − pochwalił Samael uśmiechając się chytrze. – I masz prześliczną pup... – Upadły zamilkł, natrafiając na moje spojrzenie. W szarych oczach pojawiły się iskierki radości. – Naprawdę myślisz, że możesz mnie uderzyć? – zapytał rozbawiony. − Spróbuję − odpowiedziałam tym samym tonem. „Musiał zniszczyć mój dopiero co odzyskany dobry nastrój? Uuuu”. − Mylisz się, Angel − Samael znikł ze swego krzesła i pojawił się za mną. – Mogę zmusić cię, żebyś tego pożałowała. Bardzo pożałowała. − Wybacz. Zapędziłam się − pochyliłam głowę. Czy żałowałam? Nie. I Samael o tym doskonale wiedział. − Nie jestem Nim, żebym wybaczał. Ale pamiętaj swoje miejsce, Angel − powiedział Upadły, ale już w swoim krześle. – Idź pracować. Przytaknęłam i wyszłam z gabinetu, rzuciwszy wcześniej mimochodem spojrzenie na wysłannika śmierci. Na policzku pojawił się ślad po mojej dłoni. Uśmiechnęłam się w myślach. Postanowiłam popracować nad ogłoszeniami jutro. „A właśnie, czemu ogłoszenia są takie różne?”

14 − Dlatego, że dusze są różne − dostałam odpowiedzieć od Samaela. – Ogłoszenie obrazuje stan duszy człowieka. Pognieciona, niezrozumiała, z masą błędów, postrzępiona kartka – taka jest dusza tego człowieka. Zaspokoiłem twoją ciekawość? − Tak. A mogę zadać jeszcze jedno pytanie? Jak kartki trafiają do ciebie? Przecież nie wiszą wszędzie ogłoszenia „kupię duszę”. − Bardzo prosto, Angel. Wystarczy, że człowiek pomyśli o sprzedaży duszy i już przychodzi ogłoszenie. A potem osobiście udaję się, aby podpisać umowę. Ale kartka przychodzi tylko w przypadku, gdy dusza jest przynajmniej choć trochę czarna. − Rozumiem − wymamrotałam. Żeby się czymś zająć nadal przeszukiwałam pliki w komputerze. Notebook był podłączony do sieci. Ale cóż to była za sieć? Piekielny Internet. Nie, coś za śmiesznie brzmi. Internet Piekieł. O, tak lepiej. Ile rzeczy. Mnóstwo różnorodnych informacji o innych światach, o istotach żyjących w nich, ze zdjęciami i szczegółowymi opisami. Muszę nie zapomnieć przynieść jutro pendrive’a, zgrać to wszystko i przejrzeć w domu. O żesz ty! Tak samo jak u nas jest pełno reklam. O, a co to? Oj! Strona dla dorosłych. Oho, a jak oni to robią? Przecież w taki sposób można nabawić się złamań w czterech miejscach. − Angel − od głosu Samaela podskoczyłam na krześle. „Kurczę, ale wstyd!” Gorączkowo klikałam myszką, zamykając wyskakujące okienka. „Kurczę, trzeba włączyć kontrolę rodzicielską. Ciekawe czy Samael wie o tym, CO oglądałam? Lepiej, żeby nie wiedział”. – Angel, koniec na dzisiaj. Możesz iść do domu. − Tak? – „puff, upiekło się”. – A która jest godzina... hmm, ziemska. − Trzecia − odpowiedział Samael. „Dziwne, wydawało mi się, że minęło więcej czasu”. − Aha. Dzięki − wyłączyłam notebook. – Do jutra − i pomyślałam o swoim przytulnym mieszkanku. Po przebraniu się i ogarnięciu podreptałam na uniwersytet. W dziekanacie zdziwili się, dlaczego jedna z najlepszych studentek zabiera papiery, ale że jestem pełnoletnia, to nikt nie mógł nic zrobić. Zadzwoniłam do rodziców i powiedziałam, że znalazłam świetną pracę, ale nic nie mówiłam o rzuceniu studiów. W odpowiedzi usłyszałam ostanie nowości o rodzinie i pogadałam chwilkę z maleńkim Ilią. Nie spieszyłam się do domu, więc zdecydowałam się na spacer. Spacerowałam pustymi alejami i myślałam. Myślałam o wielu rzeczach. O tym, że moje życie nigdy nie będzie już takie samo, że mój los już nie należy do mnie. Myślałam o Olegu. Czułam się dziwnie, bo nic do niego nie czułam – ani miłości, ani nienawiści, a przecież kochałam go, kochałam całym sercem. I teraz jest tylko pustka. Jak wszystko mogło się zmienić w jeden dzień? Myślałam o swojej sytuacji. Prawie nic się nie zmieniło. Praca jest. Dziwna i niezwykła

15 praca, ale nie aż tak męcząca. A co do swojego pracodawcy… Mogło być gorzej. Sytuacja z duszą? Nie wiem. Pożyjemy, zobaczymy. W brzuchu mi zaburczało. Nie jadłam przecież cały dzień. Zabawne, w pracy nie czułam głodu. Może przez stres albo kolejną sztuczkę Samaela. Muszę zajść do sklepu, bo lodówka świeci pustkami. Nie myszy, a prusaki się w niej powiesiły3. A właśnie, pieniądze. Za co będę żyć, opłacać mieszkanie? Stypendium już nie mam. Wyciągnęłam portfel i zaczęłam liczyć pieniądze. Pomiędzy kilkoma ojczystymi hrywnami znalazłam plastikową kartę. − U nas też dostają wypłatę − rozległ się w głowie głos Samaela. – Tylko każdy dostaje w swojej „walucie”. „Hmm, no dobrze. Dziękuję”. Weszłam do supermarketu niedaleko swego mieszkania. Ochroniarz przy wejściu uśmiechnął się. „Ciekawe, za co chciałby sprzedać swoją duszę? Stop! Boże, o czym ja myślę?” Chwyciwszy koszyk poszłam przejść się między stoiskami próbując oderwać się od ciężkich myśli wybierając produkty. Kolejka przy kasie nie była dziwna – była okropna i długa (prawie jak w sylwestra). Heroicznie doczekawszy swojej kolejki, postanowiłam zapłacić kartą, a raczej, wypróbować ją. Wszystko poszło gładko. − Ale nie mam więcej pieniędzy − usłyszałam za sobą, kiedy zamierzałam już odejść. Przy kasie stała młoda kobieta z maleńkim dzieckiem na rękach. – Przyniosę resztę jutro. − Musi pani oddać zakupy − chłodnym tonem stwierdziła kasjerka. − Ale czym nakarmię dziecko? – w rozpaczy zapytała kobieta. − Kobieto! – warknęła kasjerka. – Nie wstrzymujcie kolejki. Albo dopłacicie albo wezmę ochronę. − Proszę, weźcie sobie − wróciłam i podałam kasjerce pięćdziesiąt hrywien. − Co to? – zapytała zdziwiona. − Pieniądze − rzuciłam. − Płacę za zakupy tej pani. − Ja… Dziękuję − z wdzięczności podziękowała kobieta z dzieckiem, biorąc pakunek z niemowlęcym jedzeniem. – Proszę wziąć resztę i powiedzcie mi jak mogę was znaleźć, żeby zwrócić pieniądze. − Nie trzeba − uśmiechnęłam się. – Niech wasze dzieciątko rośnie duże i zdrowe, a pieniądze to tylko papierki. − Tak, ale od tych papierków zależy dużo rzeczy w naszym życiu − westchnęła kobieta. − Jeśli chcecie żyć w dostatku to sprzedajcie duszę Diabłu − powiedziały moje usta bez mojej zgody. „Samael!!!” 3 W Rosji popularne jest powiedzenie: lodówka jest tak pusta, że aż mysz się w niej powiesiła (niedosłowne tłumaczenie, ale sens ten sam).

16 − Duszę? – zapytała. – Ja... − Zapomnijcie − wydusiłam, ponieważ gardło ścisnęły mi niewidzialne okowy. – Żartowałam. Pieniądze nie są tego warte. Za zdrowie i szczęście swego dziecka i rodziny sprzedałabym duszę. „Nie można sprzedać tego samego dwa razy” − pouczająco zauważył głos Samaela w mojej głowie. „Zniknij!” − odpowiedziałam w myślach. Psychiatra płacze przeze mnie. „Płacze. Angel, właśnie zniszczyłaś mi kontrakt”. „Nie będę ciągnąć innych w twoje sidła”. „Zapomniałaś? Teraz będziesz robić wszystko, co zechcę”. „Ale ja nie chcę!” „Nie interesuje mnie to. Chcę tę duszę”. „Nie!” − wygłosiłam kategoryczny sprzeciw. „Angel, przecież nie jest już tak bardzo czysta. Trzy lata temu poddała się aborcji, zabiła swoje nienarodzone dziecko”. „No i co? Potem za to odpowie. Teraz ma się kim opiekować”. „I będziesz ciągle odpowiedzialna za tę kobietę? Angel, nie pomożesz wszystkim. Zrób tak, aby wysłała ogłoszenie”. „Nie. Możesz mnie zabić, nie mam nic do stracenia”. „To nierówna wymiana, Angel. Twoja dusza jest o wiele cenniejsza i niech lepiej zostanie w twoim ciele, na razie. Dobrze, niech będzie po twojemu. Ta kobieta zostanie moim klientem wcześniej czy później”. „Samael?” „Tak?” „A co by się stało, gdyby ta kobieta postanowiła sprzedać duszę?” „Ciekawość do grzech” − roześmiał się Upadły. „No, Samael”. „Dostała by ogromny spadek po babce hrabinie, która nagle odnalazła swoją wnuczkę. Mieszkałaby w zamku i z miliardem na koncie. Ale ona i jej rodzina spędziliby swoje życie w skrajnej biedzie przez jej zachłanność. Mąż tej kobiety, tak bardzo kochający ją teraz, odszedłby do kochanki. Syn, ten śliczny niemowlak, przekląłby matkę najgorszymi słowami i odszedł z domu. Ożeniłby się dla wygody a w niedalekiej przyszłości stałby się maniakalnym zabójcą, który polowałby na takie kobiety jak jego matka. „Okropność! – omal nie krzyknęłam na głos. − A co będzie teraz?” „Angel − uniżenie rzekł Samael. – Nie jestem przecież jasnowidzem i nie wszystko mogę zobaczyć, tylko to, co jest w mojej mocy. A za niepodpisany kontrakt zapłacisz ty”.

17 „Jak?” − ostrożnie zapytałam. „Zobaczysz”. − usłyszałam odpowiedź i nastała cisza. − Sądząc po wszystkim, ma pani wspaniałą pracę − zwróciła moją uwagę kobieta. Widocznie przez cały czas coś do mnie mówiła wkładając dziecko do wózka. – Gdzie pani pracuje? − W Piekle − odpowiedziałam wzruszając ramionami. − Rozumiem, nie każdy kocha swoja pracę. − Tak – przytaknęłam. − Ale nie wszyscy pracują w Piekle dosłownie − ale zobaczywszy okrągłe oczy kobiety dodałam: − Żartuję. To tylko taki żart. Pracuję jako sekretarka. Dobrze, do widzenia − prawie pobiegłam do drzwi supermarketu, żeby więcej już nic nie lapnąć. – Strzeżcie duszy. I tak lapnęłam. „Ona pomyślała, że jesteś szalona” − roześmiał się Samael w głowie. − To moja kara? Będziesz teraz ciągle kopał w mojej głowie? – krzyknęłam oburzona, czym zasłużyłam sobie na zdziwione spojrzenie przechodzącego obok chłopaka. „Nie, to nie jest kara”. I znowu nastała cisza. Gdy wróciłam do domu, przebrałam się i zaczęłam przygotowywać kolację. Co jak co, ale uwielbiam gotować. Od różnorodnych zapachów ścisnęło mi żołądek z głodu. − No i co tam przygotowałaś? – usłyszałam za sobą i podskoczyłam ze strachu, prawie oparzając sobie rękę. – No już, nakarm mnie. Odwróciwszy się zobaczyłam Samaela, siedzącego na krześle za stołem. − Co ty tu robisz? – zapytałam, odkładając kuchenny nóż obok. − Przyszedłem na kolację − beztrosko odpowiedział Samael. − Ty jesz? – zdziwiłam się. − Myślałaś, że żywię się duchem świętym? – ironicznie wygiąwszy brew, odpowiedział Upadły pytaniem na pytanie. − Coś w tym rodzaju − opuściłam zawstydzone spojrzenie. Naprawdę nie zastanawiałam się nad potrzebami fizjologicznymi tych… istot. − Wyobraź sobie, Angel, że mam takie same potrzeby jak zwykły zdrowy mężczyzna − zabrzmiało to jakoś dwuznacznie. − A Anioły? – zapytałam, nakrywając do stołu dla dwóch osób. Ciekawość to moja słabość. − Mają takie same, tylko są strasznymi wegetarianami. Na przykład, nie zjedzą krwistego befsztyku i zaczną namawiać także innych, żeby go nie jedli. − Befsztyków nie mam, ale myślę, że nie pogardzisz ziemniakami z grzybami. − Nie pogardzę − Samael uważnie popatrzył na postawiony przed nim talerz. – I?

18 − Co? − Czym mam jeść? – uśmiechnął się Upadły. − Oj! – walnęłam się w czoło i wyciągnęłam widelce. – Wybacz. − Znowu? Ja nie wybaczam. Z tym to nie do mnie. − Samael, czy to naprawdę trudne pobyć przez chwilkę uprzejmym? − Kogo właśnie teraz zapytałaś? Centrum wszelkiego zła? – zapytał Samael, zręcznie nabijając na widelec ziemniaczka i grzybka. „Arystokrata jeden”. − Myślę, że nawet ty posiadasz jakieś prymitywne maniery i uprzejmość − wydukałam z ustami pełnymi jedzenia. „Mmmm, pychota!” − Możliwe. Wszystko jest możliwe − stwierdził Samael, po skończeniu jedzenia. – Muszę przyznać, że smaczne. − Widzisz, potrafisz mówić komplementy. − A dzisiaj w pracy komplementu to już nie zauważyłaś? − Jakiego? – zapytałam, odrywając się od jedzenia i w myślach streszczając dzisiejszy dzień. − O twojej... − Zrozumiałam − przerwałam Upadłemu. – To nie był komplement. − Dlaczego? Uważam, że tej części twojego ciała należą się komplementy − chytrze uśmiechnął się Samael. − Przypominam, że właśnie jemy i rozmowa o częściach ciała tu nie pasuje. Lepiej powiedz, jaka kara mnie czeka. – Zmieniasz temat, czy chcesz zaspokoić swoją ciekawość? − I to i to − stwierdziłam, gestem proponując Samaelowi sok. W odpowiedzi zobaczyłam kiwnięcie. − A nie powiem − w oczach Upadłego migotały chytre iskierki. – Jutro zobaczysz. – Mogę tylko powiedzieć, że to nie będzie całkiem kara. Na przykład nikt nie będzie cię bił biczem. − O, dziękuję − zironizowałam. – Specjalnie wykorzystujesz moją ciekawość? − Angel − Samael udał oburzenie, a potem uśmiechnął się. – Oczywiście, że tak. Zapominasz o tym, kim jestem. − Jak mam zapomnieć, jak mi ciągle o tym przypominasz − westchnęłam. – Jak nie chcesz mówić to nie, nie obchodzi mnie to zbytnio. − Angel, tak śmiesznie się złościsz. − Nie złoszczę się − wydusiłam, ściskając usta. − Złościsz − uśmiechając się, zapewnił Samael. − Nie. − Tak.

19 − Nie. − Taaaaak. − Nie. Jeszcze trochę i się pokłócimy, a ja na pewno nagadam ci masę złych rzeczy. − Potrafisz gadać złe rzeczy? – Upadły w zdziwieniu wygiął brew. − Nie jestem tak święta jak myślisz. Mam swoje nawyki i grzechy − odpowiedziałam wstając i zbierając brudne talerze. − Chciałbym − cicho rzekł Samael, albo mi się wydawało. − Co? – zapytałam. − Mówię, że było smaczne − wstając stwierdził Upadły. – Wybacz, ale już pójdę, bo może się czymś dobrym od ciebie zarażę i zniszczę moją reputację. Jutro o ósmej masz być na swoim miejscu pracy − i, uśmiechnąwszy się, zniknął. − Będę − odpowiedziałam pustce w swej kuchni. Jakoś tak się samotnie zrobiło. I tak będzie zawsze. Umywszy naczynia poszłam spać. Jutro jest nowy pracowity dzień i „niespodzianka” od Samaela. Nie wiem czy naprawdę, czy nie, ale wydawało mi się, że słyszę ohydny śmieszek Upadłego anioła.

20 ROZDZIAŁ 3 KARA Tym razem obudziłam się przez dzwoniący budzik. Wypełniwszy wszystkie poranne rytuały i wepchnąwszy w siebie śniadanie, zadałam sobie odwieczne pytanie kobiet: „W co się ubrać?” Wybrałam niebieskie poprzecierane jeansy i białą bluzkę. O formie ubioru w biurze Samael nic nie mówił. Jeśli wszystkim spodobał się wczorajszy strój, to przeciw dzisiejszemu nikt nie będzie miał pretensji. Będę jasną plamą na pochmurnym tle Piekła. Za minutę ósma udałam się do pracy. A właśnie, teraz korki nie są straszne. Samael już czekał na mnie, stojąc ze skrzyżowywanymi rękoma na piersi i opierając się o drzwi swojego gabinetu. − No cóż, nieźle. Zdążyłaś na czas − stwierdził, patrząc na mnie. – Wczorajsze rzeczy bardziej mi się podobały. − Też się cieszę, że cię widzę − uśmiechnęłam się na powitanie, usiadłam i włączyłam notebook. − Dzisiaj będziesz miała strasznie wymagający dzień. − To ostrzeżenie, czy groźba? – zapytałam, lecz Samael chytrze się uśmiechnął i zniknął za drzwiami gabinetu. − Gad. − Słyszałem − rozległ się głos Upadłego. − Wiem − odpowiedziałam uśmiechając się i przystępując do pracy z ogłoszeniami. Dzień naprawdę zaczął się intensywnie. Pół godziny później wszedł pierwszy petent. A raczej nie wszedł a wleciał jak huragan, zmiatający wszystko na swojej drodze. − Tylko na nią popatrzcie – siedzi sobie. Całkiem bać się przestała, ropucha jedna – z samego progu zaczął swoją gniewną tyradę petent. Niewysoki jak na mężczyznę, gdzieś koło metra siedemdziesięciu (precyzyjniej nie stwierdzę – centymetra ze sobą nie noszę). Co było najbardziej interesujące w wyglądzie faceta, i do czego od razu przykleiłam wzrok, to to, że miał różki sterczące z włosów. Takie mechate, milusie, sympatyczne różki, że aż rączki swędziały, aby je dotknąć. Gość ciągle do mnie coś mówił, ale nie rozumiałam żadnego słowa, koncentrując się na różkach. − Ej, ty, bezmózga, co się lampisz? Chcesz? To chodź do mnie. Sens wypowiedzianej przez niego frazy dochodził do mnie powoli. Musiałam oderwać się od różek i spojrzeć facetowi w twarz. „Taaa, egzemplarz z lepszych to on nie był”. Okazało się, że

21 różki były najładniejszym elementem w nim. Obrzuciłam spojrzeniem całość. Mężczyzna, zauważywszy moja uwagę, wyprężył klatę, kontynuując gadać mi różnorakie świństwa. Lat miał na oko czterdzieści, krągłą twarz z pulchnymi, czerwonymi policzkami, kartoflany nos, maleńkie błyszczące oczka i ogromny brzuch a’la „kobieta w ósmym miesiącu ciąży”. − Słuchaj, dziadzie, a nie poszedłbyś na… w…! – warknęłam, w szczegółach pokazując gdzie i jak może pójść rogaty. Mimo wszystko rok nauki na uniwerku nie poszedł na marne, tym bardziej, że w mojej grupie uczyły się tylko trzy dziewczyny, a pozostałe dwadzieścia siedem osób to chłopaki. Doświadczenie w łacinie podwórkowej miałam. Petent zamarł na miejscu z otwartą gębą. Przypatrzyłam mu się dokładniej i chęć dotknięcia różków od razu zniknęła. Facet ciągle się nie poruszał. − Samael − zawołałam niezdecydowanie. Mimo wszystko odciągam od pracy szefa. − Tak, Angel? − odezwał się Upadły swoim ulubionym sposobem, czyli w głowie. − Nie mógłbyś przyjść tutaj na minutkę? − Coś się stało? − Aha – skinęłam sobie. Samael wyszedł ze swego gabinetu i, zobaczywszy nieruchomego faceta, w zdziwieniu uniósł brwi. Potem obszedł rogatego wokół i usiadł na kanapie. − To nie może być prawda! Niemożliwe! – roześmiał się Samael. – Jak? Jak udało ci się go zmusić do milczenia? − Przecież ja nic... Naprawdę, nic mu nie zrobiłam, nawet nie dotknęłam. On sam tak... Zamarł i stoi. Co z nim? − Aaa, nic − machnął ręką Samael. – Najważniejsze, żeby trwało jak najdłużej. − Cześć maleń... – pośrodku mojego gabineciku pojawił się Mort z kosą w ręku, ale bez kaptura na głowie. Śmierć na parę sekund zamarł zdziwiony, patrząc to na chichoczącego Samaela, to na biedną i nic nie rozumiejąc mnie, a to na nie ruszającego się faceta. − ...ka! Ożesz! Kto zmusił Baela do milczenia? Ten piekielny wyrodek może zagadać każdego. Mort usiadł na kanapie obok Samaela nie zwodząc wzroku z Baela. Też patrzyłam na rogatego. Żadnych zmian ani najmniejszego ruchu. Chyba nawet nie oddycha. − Myślę, że to ja z nim coś zrobiłam − przyznałam ze strachem. – Ale sam jest winny. Dlaczego musiał mnie obrażać? Mógł po prostu się przywitać. − A co konkretnie mu zrobiłaś? – zaciekawił się Mort. Po „oświeconej” twarzy Samaela i śmiechu zrozumiałam, że przeczytał moje myśli. Zero sumienia. Chociaż skąd Diabeł miałby mieć sumienie? Mort z niezrozumieniem spojrzał na Upadłego. − Dziewczyno − rogaty w końcu przejawił jakieś oznaki życia. – Powtórz to, co powiedziałaś, a jeszcze lepiej zapiszę to sobie. Nauczę się.

22 Mój gabinecik znów wypełnił się głośnym rechotem Samaela. Obraziłam się i (jestem delikatna, trzeba się o mnie troszczyć, a nie wyśmiewać) ścisnąwszy wargi, wróciłam do pracy nad ogłoszeniami. Samael wyszeptał coś na ucho Mortowi, który natychmiast przyłączył się do wesołego Upadłego. − О, mój Książę! – Bael, zobaczywszy Samaela, zapomniał o swej prośbie i upadł na kolana. Od tego widoku brwi prawie spotkały się z włosami ze zdziwienia. Jeszcze nigdy nikt tak nie robił przed Samaelem. – Muszę z Wami porozmawiać. W akademiku trzeba... − Wszystko ma być spisane i położone na biurku mego sekretarza − przerwał nagle poważniejący Samael. Bael pokłonił się i, nie podnosząc się z kolan, popełzł precz, zamykając za sobą drzwi. − Co za akademik? – zainteresowałam się, odrywając wzrok od kartki, w której jakaś kobieta sprzedawała duszę za diamentową kolię, którą zobaczyła na byłej koleżance, а teraz żonie naftowego potentata. − A taki tam zwykły akademik. Mieszkają w nim studenci naszego uniwersytetu − wyjaśnił Samael wstając z kanapy i kierując się do swego gabinetu. – Potem wszystkiego się dowiesz. − No dobra. Nawet nie chciałam za bardzo − burknęłam. „Znowu gad jeden wyśmiewa się z mojej ciekawości”. Samael skrył się za drzwiami gabinetu, a ja przerzuciłam uwagę na Morta. – Czego ode mnie chcesz, Mort? − Nowej listy i pozwolenia − ścierając nieistniejące łzy ze śmiechu, odrzekł Śmierć. − Co za pozwolenie? – zapytałam, szukając potrzebnych plików. − Wziąłem nową do roboty i potrzebuję pozwolenia na noszenie kosy. − Jako białą broń? − Raczej jako śmiertelną broń − odpowiedział Mort w tym samym tonie i, otrzymawszy dokument, zniknął, wcześniej posławszy mi całusa. − Angel, nie chcesz podotykać czegoś u mnie? – zapytał Samael, a w jego głosie brzmiał śmiech. − Masz rogi?! – krzyknęłam, udając uwielbienie. – Biedny! Kto ci je dorobił? Zrobiło się podejrzanie cicho. Mózg krzyczał: „Spadać stąd!!!” I nagle pośrodku gabinetu pojawiło się ONO razem z dymem, ogniem i siarką. Ze dwa metry wysokości, straszne, z ogromnymi rogami na głowie, ciemną skórą, na plecach i łokciach, udekorowaną kolcami, a na palcach pazurami. Ubrane w same spodnie (i na tym koniec). Wręcz jak na obrazku. Diabeł w realu. − Mamusiu kochana! – pisnęłam, upadłszy na swe miękkie cztery litery. Spróbowałam schować się pod stół. Nie udało się. Diabeł chwycił mnie za bluzkę na plecach i podniósł do poziomu swych złych szarych oczu. Nerwowo przełknęłam ślinę.

23 W następnej chwili byłam już na rękach Samaela, który był ubrany w swój zwykły strój bez jakiś kolców, rogów i pazurów. − Nie, to nie jest ciekawe − mruknął niezadowolony Upadły. – Nie możesz się nawet normalnie przestraszyć. Chociaż mogłaś udać, że zemdlałaś. − Zemdleć?! – wkurzyłam się próbując zleźć. – Zaraz ci takie zemdlenie zafunduję…! − Angel nie ruszaj się, bo cię upuszczę − uśmiechnął się Samael. Znieruchomiałam – spaść mi się nie chciało za bardzo. – Co ty tam o rogach mówiłaś? − Nic, przesłyszałeś się. − Jednak się przestraszyłaś. − A jak tu się nie przestraszyć? Wyskoczył jak diabeł z tabakierki z efektami świetlnymi. − Wzywałaś, miła lady? Jestem do waszej dyspozycji − rozległ się cieniutki głosek z dołu. Jednocześnie popatrzyliśmy na dół. Musiałam się złapać szyi Upadłego, żeby nie spaść. Przy nogach Samaela stał czarcik metrowego wzrostu, czerwony, z rożkami, świńskim ryjkiem zamiast nosa i nieustannie ruszającym się ogonkiem. − Co tu robisz Rinor? – surowo zapytał Samael. − Władco, ta miła lady wzywała − słodko odrzekł czarcik. − Gdzie widziałeś lady i na dodatek miłą? – westchnęłam. Wiecie, że to nawet fajne wrażenie, być u kogoś na rękach. Przyjemne, nie licząc strachu, że ktoś cię może zrzucić. − W ogóle to chodziło mu o ciebie. − W ogóle to zrozumiałam. Nazwałbyś mnie „miłą lady” mając trzeźwy umysł? – spojrzałam w szare oczy. Teraz nie przerażały mnie tak bardzo jak przy pierwszym spotkaniu. − Pewnie nie. − Otóż to. Czarciku, jak-ci-tam, Rinor jeśli nic nie chcesz to paszoł won − popatrzyłam zła na ogoniastego. „Ciekawe czy Samael ma ogon? Rogi już widziałam. Byłoby świetnie. Taki milusi ogon z pędzelkiem na końcu”. Złapawszy osądzające spojrzenie szarych oczu musiałam upchnąć myśli jak najgłębiej. − Miła lady − odezwał się mały. – A numer komóreczki dasz? − Co?! − „Heh, szkoda, że nie spalam wzrokiem”. – A paszoł won stąd! Czarcik zniknął jak wiatr, to znaczy z głośnym plaskiem. − To se wymyślił, siła nieczysta! − oburzyłam się. Trzęsło mną. Od śmiechu Samaela. − Angel, załatwiłaś wszystkich. Drugi dzień w Piekle, a już tyle adoratorów − śmiejąc się, ciągnął Samael, sadzając mnie na krzesło. – Dobra, pracuj. Za dwie godziny będzie kara. I poszedł do gabinetu. Rrrrr. Sadysta – wie, że zżera mnie ciekawość. Dwie godziny siedziałam jak na szpilkach, nie wiedząc, za co się wziąć. Wszystko wypadało mi z rak. Nie denerwowałam się tak nawet przed sesją.

24 − Angel, nastał czas twej kary − uroczyście ogłosił Samael, pojawiając się pośrodku pokoiku. – Nie bój się. To tylko wycieczka. Daj rękę. Podałam drżąca dłoń. Cała moja ciekawość gdzieś znikła. Upadły przyciągnął mnie do siebie. W twarz uderzyło mnie gorące powietrze. Byliśmy pod ziemią. Dosłownie. Przypominało to labirynt z podziemnych jaskiń. Wszędzie wybuchy ognia, krzyki, jęki i zapach siarki. Czuliście kiedyś zapach siarki? Jak poczujesz raz to nigdy nie zapomnisz. Zapach zgniłych jaj. Wstrząsające. Gdzieniegdzie „pełzła” kipiąca lawa, a jej bąbelki pękały z cichym odgłosem. − Witaj Angel w miejscu kary grzeszników − „żar podziemi”, „ogień niegasnący”, „piekielne płomienie”, „płomienna gehenna”, ”płomienny piec”, „jezioro ognia”; „czarny Hades”, „ciemny Tartar”, „nieprzejrzana głębia” i tym podobne − Samael wskazał ręką otoczenie. − W skrócie – Piekło. To serce naszego świata. – Właśnie tutaj – weszliśmy do jednej z pieczar − możesz zobaczyć jak karze się dusze, których grzech należał do grzechów głównych – obżarstwo albo coś takiego. Tu masz dobry przykład. Popatrzyłam we wskazanym kierunku i zobaczyłam... człowieka? Chudego, o którym powiedzianoby „skóra i kości” − jakby szkielet obciągnęli skórą, żadnych mięśni albo pozostałości tłuszczu. Siedział za ogromnym stołem, który wprost uginał się od różnorakiego jedzenia. Człowiek wyciągnął rękę i wziął soczysty kawałek mięsa, nadgryzł i... odrzucił go gniewnie. Wziął następny i znowu odrzucił. − Co z nim? − zapytałam Samaela odwracając się. − Odczuwa głód silny, niepokonany i straszny, lecz pożywienie nie może dać mu uczucia nasycenia ani szczęścia jak kiedyś, gdy żył. I tak będzie wiecznie. − Czemu ma ciało? – zadałam pytanie byle nie wnikać w to, co powiedział przed chwilą. − To dusza, ale materialna. Choć dalej, zobaczysz jak się karze zachłanne dusze i grzeszników żądzy. Fajnie ich oglądać, są tacy zabawni. Jeszcze przez około godzinę Samael był moim przewodnikiem w Piekle. Dużo się naoglądałam − z dusz zdzierali żywcem skórę, biczowali, bili i stosowali okropne tortury, które się najgorszym psychopatom nie śniły. Próbowałam nie myśleć o tym, ale obrazy same utrwaliły się w mojej pamięci. − Po co mnie tu przyprowadziłeś? – zapytałam cicho. − Żebyś mogła zobaczyć miejsce swego istnienia w przypadku śmierci. − Ale zabić mnie możesz tylko ty. − Właśnie, dlatego nie rozczaruj mnie więcej, Angel. Chodźmy już, wystarczająco się naoglądałaś. Wyszliśmy z kolejnej pieczary i znaleźliśmy się w tej, od której zaczęliśmy. Nagle przed Samaelem, w migotaniu światła, pojawił się mężczyzna w zbroi. To się chyba nazywa kirys