ROXY SLOANE
THE SEDUCTION
# 3
Tłumaczenie nieoficjalne : sylwiaz97
Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa autorskie, tłumaczenie jest
tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji twórczości danego autora. Ponadto
wszystkie tłumaczenia nie służą uzyskiwaniu korzyści materialnych, a co za tym idzie każda osoba,
wykorzystująca treść tłumaczenia w celu innym niż marketingowym, łamie prawo.
Spis treści
1........................................................str.4
2 ........................................................ str. 7
3 ........................................................ str. 12
4 ........................................................ str. 18
5 ........................................................ str. 21
6 ........................................................ str. 26
7 ........................................................ str. 31
8 ........................................................ str. 33
9 ........................................................ str. 37
10 ......................................................str. 42
11 ........................................................ str.46
12........................................................ str. 49
13 ....................................................... str. 54
14........................................................ str. 59
15 .................................... ..................str. 64
16 ....................................................... str. 67
1
Keely
Limuzyna sunie gładko przez zielony gąszcz północnego Nowego Jorku. Wyglądam przez
przyciemnione okno na jasne niebo i nieznajomą scenerię i czuję jak węzeł paniki w mojej piersi
zaciska się. Tylko kilka tygodni temu, byłam zwykłą dziewczyną. Zawaloną pracą praktykantką w
firmie prawniczej w LA, męczącą się by przeżyć i spełnić marzenia o staniu się prawdziwą
prawniczką. Wtedy wszystko się zmieniło.
Mój klient Charles Ashcroft zmarł nagle, mianując mnie dziedziczką jego pięciuset
miliardowej fortuny. Jego adoptowane dzieci próbowały temu zapobiec, twierdząc, że uwiodłam go
i zmanipulowałam do zmiany woli, ale wtedy testy DNA ujawniły prawdę: byłam jego córką. Moje
posiadanie majątku stało się prawowite.
Bogactwa są moje.
Teraz jadę zapoznać się z nimi po raz pierwszy odkąd usłyszałam nowiny. Posiadłość
Ashcrofta znajduje się kilka godzin drogi za miastem. Jego dzieci zaoferowały, że wyślą po mnie
helikopter, ale bilety pierwszej klasy na samolot były wystarczającym szokiem. Cały lot siedziałam
przerażona, zastanawiając się co na mnie czeka.
Teraz, zjeżdżamy z głównej drogi i zatrzymujemy się przed ogromną bramą wykutą z
żelaza.
O Boże.
– Jesteśmy, - szepczę gdy brama się otwiera. Ashcroft Manor, rozwlekły majątek który mój
ojciec nazywał domem.
Ściskam rękę mężczyzny siedzącego obok mnie. Vaughna. Seksownego, tajemniczego – i
jedynej osoby na świecie, której mogę teraz ufać. Zaproponował, że ze mną przyjdzie i razem
stawimy czoła Ashcroftom. Chwyciłam się jego oferty, bojąc się wejść samej w paszczę lwa. Brent
Ashcroft, najstarszy syn już próbował zrobić wszystko żeby mnie zwolniono i wydziedziczono.
Wątpię, żeby test na DNA zatrzymał go na długo.
Vaughn ściska moją dłoń.
– Uspokój się, - rozkazuje. - Dasz radę. Jestem tuż obok.
– Ale spójrz na to, - gapię się przez okno gdy jedziemy długim, zaokrąglonym podjazdem.
Posiadłość góruje w oddali na brzegu jeziora: cztery piętra piaskowca, błyszczącego w
letnim słońcu. Jest ogromny, jak coś prosto z filmu. - To nie może być moje.
– Kazałem ci się uspokoić. - Vaughn puszcza mnie, przesuwając rękę na moją nogę. Podsuwa
mi spódniczkę do góry i wsuwa palca głęboko między moje uda.
Odwracam się do niego z sapnięciem. Patrzy na mnie z ciężkimi powiekami i tym
stalowym, dominującym uśmiechem na twarzy.
– Zastanawiam się, - nuci. - Czy uda ci się dojść zanim dojedziemy do frontowych drzwi.
Przełykam ślinę. Od domu dzieli nas ledwie mila.
– Vaughn, - sapię, ale on ucisza mnie wzrokiem.
– To nie było pytanie, - warczy. - Chcę twojej zaciskającej się cipki na moim języku w ciągu
następnych trzydziestu sekund. Nie wyjdziemy z tej limuzyny dopóki nie dojdziesz.
Szybkim ruchem, szarpie mnie za nogi i rozsuwa szeroko, przyciągając mnie do siebie tak
że opadam na plecy, gdy on zakopuje twarz między moimi udami.
O Boże.
– Spójrz na siebie, ociekająco mokra. - Vaughn prycha. Liże mnie mocno przez majteczki,
które są już przemoczone od żądzy. - A minęła tylko godzina odkąd pieprzyłem cię w
samolocie.
Szturcha moją łechtaczkę nosem.
– Chcesz tego? - mruczy. - Chcesz mojego języka liżącego twoją pyszną cipkę?
Jęczę. Jak on mi to robi?
– Tak, - sapię. - Proszę.
Szarpie materiał na bok i wpycha język głęboko w moją spragnioną dziurkę.
Wydaję z siebie stłumiony krzyk, wyginając się do jego grzesznych ust. O kurwa. Wpycham
pięść do buzi by nie krzyczeć, świadoma kierowcy znajdującego się za szybą tylko kilka stóp dalej.
Vaughn ma go w dupie. Nie obchodziło go nic podczas lotu tutaj: przechylił mnie przez
zlew w kabinie pierwszej klasy i wypieprzył mnie tak mocno, że myślałam że umrę z rozkoszy.
Teraz, moje ciało znów jest spragnione gdy pieprzy mnie językiem, wsuwając go i wysuwając w
nieugiętym rytmie przez który robię się dzika, spiesząc na krawędź. Ściskam tył jego głowy,
próbując wsunąć go głębiej, brykając szalenie przy jego twarzy. Wysuwa język i w kółko mocno i
cudownie liże łechtaczkę, gdy wpycha głęboko dwa palce w moją wilgotność i pompuje.
– Vaughn, - jęczę, przyjemność ogarnia moje ciało. Samochód zwalnia, dojeżdżając do
głównego domu, ale ja odlatuję. Nadziewam się na jego pchające palce, tracąc głowę dla
ostrej, grubej inwazji. - O Boże, Vaughn, proszę.
Warczy przy mnie, dudniąc śmiechem i zakrzywia palce. Pierzy mnie głęboko, liżąc we
wściekłej orgii doznań. Samochód się zatrzymuje gdy tracę całą kontrolę, całą przyzwoitość, bo on
zamyka usta wokół mojej łechtaczki i ssie, mocno. Dochodzę z krzykiem, rzucając się na siedzeniu
tak bardzo, że uderzam głową w drzwi, gdy rozbijają się we mnie fale orgazmu.
– Dobra dziewczynka.
Vaughn wyjmuje palce i wsuwa je do moich ust. Ssę, na bezdechu, czując jak orgazm
pomału odchodzi.
– A teraz pozbieraj się do kupy, - mówi mi prychając i wyciera dłoń. - Wyglądasz jakbyś
właśnie doszła na tyłach limuzyny.
Wkłada na siebie kurtkę, otwiera drzwi i wysiada jakby nigdy nic.
Ja nabieram łapczywie powietrza, szybko obciągając w dół spódniczkę i przygładzam włosy.
Jasna cholera. Chciałam przyjechać spokojna i ułożona, gotowa by stawić czoła wyzwaniom.
Zamiast tego, czuję jego palce głęboko w sobie; ból ciała nadal pragnącego więcej.
Ale już nie jesteś zdenerwowana, wytyka mi złośliwy głos. Jesteś zbyt podniecona, żeby cię
cokolwiek obchodziło.
Biorąc głęboki oddech, przesuwam się na siedzeniu i wysiadam z samochodu. Na zewnątrz,
dom jest nawet większy niż wcześniej: górując nade mną jak zastraszający cień.
Vaughn czeka, więc łapię go za rękę i wspinam się po schodach do domu.
– Powinniśmy zapukać? - szepczę, rozglądając się wokół. Wiedzieli, że przyjeżdżam, ale to
miejsce jest jak forteca: nieruchome i ciche.
Zanim może odpowiedzieć, słyszę odsuwanie bolca. Ogromne drzwi otwierają się.
– Keely, - To Brent, najstarszy adoptowany syn Ashcrofta. Ma na sobie markowy garnitur,
włosy ściągnięte do tyłu i zadowolony z siebie uśmieszek na twarzy. - Dotarłaś. Jak minęła
wycieczka?
– Dobrze, dzięki.
Vaughn obok mnie kompletnie znieruchomiał, więc rozplatam nasze palce i wyciągam rękę
by potrząsnąć dłonią Brenta.
– Dzięki za gościnę, - mówię mu niezręcznie. - Wiem, że dla ciebie to musi być dziwne, ale
mam nadzieję że się dogadamy.
– Oczywiście. - Brent mruży oczy, gapiąc się. Odwraca się.
– Przepraszam, - mówię szybko. - Nie przedstawiłam was sobie. To jest mój... przyjaciel...
– Wiem. - Brent powstrzymuje mnie z gównianym uśmieszkiem. - Vaughn, stary, jak dobrze
znów cię widzieć.
Co?
Odwracam się do Vaughna zdezorientowana. Skąd oni się znają?
2
Vaughn
Co jest kurwa?
To on. Zadowolony z siebie skurwiel, który zatrudnił mnie do uwiedzenia Keely. Stojąc
sobie w drzwiach ze swoim gównianym uśmieszkiem na tej swojej twarzy. Brent Ashcroft.
Rywal Keely w walce o miliony Ascrofta. Jej największy wróg.
Moje największe zagrożenie.
– Jak tam się trzymasz? - prycha na mnie Brent. Muszę zacisnąć pięści, żeby nie wbić ich w
jego pierdoloną twarz.
Keely patrzy w tę i z powrotem między nami, z oczami rozszerzonymi w zdezorientowaniu.
– Nie rozumiem... - szepcze.
– Poznaliśmy się na jakimś przyjęciu charytatywnym, tak? - udaję, jakbym dopiero co go
zaczął rozpoznawać. - Sorry, stary, tyle twarzy na tych wydarzeniach.
– No tak. - Brent posyła mi spojrzenie, jakby załapał o co mi chodzi. - Minęło trochę czasu.
– Och. - Czuję jak Keely się przy mnie rozluźnia. - Co za dziwny dziwny zbieg okoliczności!
– Mały ten świat, - warczę.
Nie ma kurwa mowy, że to przypadek.
Brent odchodzi na bok i Keely wchodzi do środka.
– Wow, - szepcze, spoglądając na sklepiony sufit wielkiego lobby. Korytarz to tylko czarne i
białe płytki i olejne obrazy na „odpierdol się”, z ogromnymi schodami prowadzącymi na
pierwsze piętro.
– Albert zaprowadzi was do waszego pokoju, - Brent pstryka ostro palcami i stary siwy facet
w garniturze do niego spieszy. Sięga on po walizki, ale zatrzymuję go. Koleś musi mieć z
osiemdziesiąt lat.
– Zajmę się tym. - Bez problemu zarzucam je sobie na ramię.
– Rozgośćcie się, - mówi nam Brent, nadal wyglądając wyluzowanie jak cholera. - Kolacja
jest o osiemnastej trzydzieści. Nic specjalnego, tylko rodzina. Załóżcie cokolwiek.
– Do zobaczenia później. - Keely posyła mu nerwowy uśmiech. Widzę, że to ją przerasta i ten
wyraz twarzy robi się jeszcze bardziej oniemiały, gdy Albert zabiera nas na pierwsze piętro,
przez długi korytarz usłany perskimi dywanami. W końcu, pchnięciem otwiera podwójne
drzwi na końcu holu.
– Apartament Crulean, - oznajmia.
Opuszczam nasze walizki na gruby dywan. Pokój jest ogromny, wypełniony zabytkowymi
meblami i zajebistym łóżkiem z baldachimem. Drążone drewno, klasyczny baldachim... przebiegam
dłonią po słupach i testuję ich wytrzymałość.
Taa, wytrzymają jej lanie, gdy będzie związana, z zakrytymi oczami, a ja będę pieprzył ten
słodki tyłeczek, aż ulegnie mi kompletnie.
– Czy taki pokój przypada państwu do gustu? - pyta uprzejmie Albert.
– Tak, dziękujemy panu. - Keely się uśmiecha.
Albert skina głową i wycofuje się z sypialni, zamykając za sobą drzwi.
– Dasz wiarę temu miejscu? - wykrzykuje Keely. Podchodzi do okna, wyglądając na trawnik i
fontanny i – yhym na cholerne jezioro. - Czuję się jak w bajce. To nie może być moje.
– Ale jest. - Urywam. - Zostawiłam portfel w samochodzie, - kłamię. - Zaraz wrócę.
Kiwa głową i zaczyna się rozpakowywać. Wracam na dół z pędzącymi myślami.
Brent pierdolony Ashcroft. Cały czas miał taki plan? Keely mówiła coś o klauzuli
moralności w testamencie. Zostałaby kompletnie wydziedziczona z dowodem na to, że zrobiła coś
złego.
Jestem sekretną bronią Brenta? To dlatego zatrudnił mnie, żebym ją przeleciał?
I dlaczego powinno mnie to obchodzić?
Ty też jesteś tutaj, żeby ją zrujnować pamiętasz?
Jakbym mógł zapomnieć. Ashcroft zniszczył moją rodzinę. Doprowadził mojego ojca do
samobójstwa. Przysiągłem, że będę miał swoją zemstę, ale drań umarł zanim mogłem sprawić, że
będzie cierpiał. Teraz, zburzę jego dziedzictwo, cegiełka po cegiełce, choćby miała być to ostatnia
rzecz jaką zrobię.
Keely jest jego córką. Jego jedyną spadkobierczynią. Kluczem do mojej najmroczniejszej
zemsty. Ale tylko jeśli nie dowie się kim naprawdę jestem.
– Muszę przyznać, jestem zaskoczony widząc cię tutaj.
Odwracam się. Brent opiera się o ścianę w korytarzu. Zdjął z twarzy ten swój uśmieszek.
Teraz patrzy na mnie z wściekłym podejrzeniem.
– Domyśliłem się, że kiedy złamałeś naszą umowę, znaczyło to że zawiodłeś.
– Nigdy nie zawodzę, - odparowuję. - Po prostu nie chcę mieć do czynienia z kutasem takim
jak ty.
Brent mruży oczy.
– Zastanawiam się co Keely myśli o naszej umowie.
W kilku krokach, pokonuje dystans między nami.
– Nie powiesz jej ani jednego, pieprzonego słowa.
– Albo co? - Brent prycha i tym razem się nie powstrzymuję. Łapię go za fraki garnituru i
rzucam nim o ścianę.
– Myślę, że mnie nie dosłyszałeś, - warczę, głosem jak stal. Wykręcam jego kołnierzyk,
odcinając powietrze. - Jeśli cenisz sobie życie, będziesz trzymał mordę kurwa na kłódkę,
rozumiesz?
Brent nie odpowiada, oczy wyłażą mu na wierzch, więc znowu uderzam nim o ścianę.
Wydaje zdławiony krzyk.
– Tak! Rozumiem!
– I dobrze.
Uwalniam go, a on potyka się i sapie.
– I ostrzegam cię, - dodaję. - Nie zadzieraj z Keely. Ona jest moja. Zrań ją, zranisz mnie. A ze
mną nie chcesz zadzierać.
Zostawiam go tam, zgiętego w pół i wracam z powrotem do Keely. Jestem spięty jak
cholera, ale tylko widok jej stojącej przy oknie, sprawia że się zatrzymuję.
Kurwa, jest piękna.
Odwraca się do mnie i uśmiecha.
– Znalazłeś?
– Co? A, tak, portfel. Pod siedzeniem. - Z trzaskiem zamykam za sobą drzwi. Akcja z Brentem
mnie wzburzyła, przypominając dokładnie ile jest na szali.
I jak wpadłeś po uszy z Keely.
Uciszam szepty. Ja tu mam władzę. Zawsze mam władzę.
Keely pochyla się, żeby rozpiąć walizkę.
– Jak myślisz co powinnam założyć na obiad? Brent mówił, że nic oficjalnego, ale...
– Odłóż to.
Mój głos jest normalny, ale Keely od razu nieruchomieje. Spogląda w górę, a oczy jej płoną
z podniecenia.
Właśnie tak, skarbie. Wiesz co nadchodzi.
Podchodzę bliżej, a krew spływa do mojego kutasa. Cholera, ta dziewczyna sprawia, że staje
mi jedynie na myśl o wbiciu się w nią. Te kremowe uda, te soczyste cycki.
Ta morka, pyszna cipka.
Mój kutas podskakuje, prężąc się, żeby zatopić się w tej słodkiej dziurce. Chcę rzucić ją na
to łóżko i wbijać się w nią, aż będzie krzyczeć na cały dom.
Ale najpierw, chcę usłyszeć jak błaga.
– Rozbierz się. Uklęknij. Ręce za plecy, - rozkazuję jej.
Posyła mi grzeszny uśmieszek, a następnie wykonuje polecenie bez słowa protestu.
Posłusznie zdejmując dżinsy i koszulkę. Opadając na podłogę. Przyjmując pozycję, z gołymi
piersiami i naprężonym sutkami błagającymi o ssanie.
Jezu Chryste.
Rozpinam spodnie i pocieram się, twardy jak pieprzona skała. Keely obserwuje moją rękę
oblizując usta. Wie co dla niej mam, całe dziewięć pulsujących cali i niech mnie diabli jeśli nie jest
dla mnie mokra i gotowa.
– Wiesz, cały ten czas, zaniedbywałem twoje słodziutkie usta, - nucę, zatrzymując się przed
jej klęczącym ciałem. - Lizałem twoją cipkę i wbijałem się w nią, aż nie mogłaś stać prosto,
ale te usta... Wyglądają jakby potrzebowały dobrego pieprzenia. Chciałabyś tego?
– Tak, Vaughn. - Keely kiwa głową. Nadal patrzy na mnie z tym drażniącym się uśmieszkiem,
jakby to ona wszystko kontrolowała.
Nie na długo, kochanie.
– Chcesz, żeby mój kutas wsuwał się głęboko w twoje gardło, - mówię jej, warcząc. - Chcesz,
żebym cię wypełnił, potrzebujesz każdego pieprzonego cala.
Wypuszcza oddech, drżąc.
– Boże, tak.
– Znowu jesteś mokra. - Obserwuję jej ciało, rozszalałe unoszenie się jej piersi. - No dalej,
poczuj to.
Keely wsuwa rękę między swoje nogi. Na chwilę zamyka oczy, gdy czuje siebie, i cholera,
wiem dokładnie jak śliskie musi być to ciało.
– Posmakuj tego, - rozkazuję jej. - Poliż to wszystko, skarbie. Powiedz mi teraz jak
smakujesz.
Rumieni się, wysuwając palce i unosi je do ust. Nadal jest nieśmiała, musi odwrócić wzrok
gdy zanurza je w ustach i ssie.
– No i? - warczę, a mój fiut jest obolały bo chce być dokładnie tam. W jej ciasnej cipce, albo
zakopany w tych gorących ustach.
– Smakuję... smakuję jak seks, - szepcze, z czerwonymi policzkami.
– Jeszcze nie, kochanie, - śmieję się. - Nawet nie w przybliżeniu. Tylko poczekaj aż będę
pieprzył cię godzinę, gdy będziesz zbyt wrażliwa i obolała i nie będziesz mogła uwierzyć, że
nadal jesteś mokra. Poczekaj, aż moje palce będą w tym ciasnym, małym tyłeczku i mój
kutas będzie tak głęboko w twojej cipce, że pomyślisz że umrzesz od doznań.
Keely sapie. Teraz jej wzrok jest zaszklony i oddycha małymi sapnięciami.
– Kiedy moja sperma będzie się z ciebie wylewać i będziesz mokra od naszych soczków. Tak
właśnie smakuje seks, skarbie i możesz się założyć, że zmuszę cię do wypicia każdej tego
kropli.
– Chcę tego, - szepcze, z oczami zaszklonymi z żądzy. - Pozwól mi siebie spróbować.
– Magiczne słówko? - pytam, zbliżając się.
– Proszę! - domaga się, a głos jej drży. - Vaughn, proszę!
Wpycham kutasa głęboko w jej usta, aż uderzam w tył gardła.
Keely jęczy, co wibruje na moim fiucie. Kurwa tak, właśnie tak skarbie. Ona wie w jaki
sposób to lubię, wie dokładnie jak pracować, liżąc i okręcając językiem czubek gdy wchodzę
mocno i głęboko w tę wilgoć.
Przełamuje pozycje, unosząc ręce żeby chwycić mnie za tyłek, ale nie mogę narzekać, nie
kiedy dzięki temu lepiej sunie ustami w górę i w dół mojego trzonu, jej małe ciasne usta ssą mnie z
intensywnością tłoczenia.
Niech mnie cholera, ta dziewczyna to cud.
Sięga niżej, łapiąc mnie za jaja, pocierając je. Jęczę. Boże tak. Właśnie tam. Czuję jak
ciśnienie rośnie, drżenie w nasadzie, gdy owijam jej włosy wokół pięści i pcham mocniej. Cholera,
mógłbym się tu zatracić, w mokrym cieple jej ust i w małych jękach jakie wydaje.
Ona to uwielbia, chciwie ssąc każdy cal mnie i kurwa to tylko sprawia, że twardnieję jeszcze
bardziej i wbijam się głębiej. Jestem na krawędzi pieprzonej przepaści, zanurzając się do końca, tak
głęboko, że czuję tył jej gardła przy główce z każdym pchnięciem.
To jest kurewsko intensywne. Widzę na czerwono, moje ciało jest napięte jak struna, a jaja
zaraz eksplodują. I wtedy ona spogląda na mnie, z szeroko otwartymi oczami z żądzy, gdy głową
cały czas podskakuje. Patrzę jak mój cały kutas wsuwa się w te słodkie usta, do środka i na
zewnątrz, i kurwa, Keely nie odwraca wzroku. Jej oczy są na mnie, więc widzę rozpaczliwą żądzę
ogarniającą jej ciało i jak bardzo tego chce. Jak bardzo potrzebuje każdego cala, połykając mnie
głęboko, wygłodniale, a jej piersi podskakują od siły moich pchnięć.
Łapię ją za włosy i wbijam się ostatni raz, gdy porywa mnie mój orgazm. Ryczę, uwalniając
strumień gorącej spermy, która wylewa się z jej ust, skapując na jej cycki, gdy zatracam się w
potężnym uwolnieniu. Keely wysysa mnie do sucha, zlizując każdą kroplę gdy ja ujeżdżam falę, a
serce wali mi jak młot w uszach.
Keely cofa się, uwalniając mnie. Jej włosy to bałagan, usta są śliskie od mojej spermy.
Haustami zasysa powietrze, tak kurewsko piękna.
Tak kurewsko moja.
Czuję jak chłód przebija się przez mgiełkę mojej żądzy. Powiedziałem Brentowi, żeby
trzymał się od niej z daleka, ale prawdą jest, że to nie on jest dla niej największym zagrożeniem.
Ja jestem.
Ale jeśli ona potrafi mnie tak rozbroić, doprowadzić kurwa do szaleństwa, że nie mogę
widzieć normalnie, to jak niby mam pociągnąć za spust kiedy nadjedzie czas?
Jak ja ją zniszczę, kiedy jest jedyną kobietą, której chcę?
3
Keely
Patrzę w górę na Vaughna, z walącym sercem i obserwuję jak dyszy. Jego sperma jest lepka
na mojej piersi i brzuchu, ale mam to gdzieś. Kocham wyraz jego twarzy, gdy dochodzi. Nie ma
niczego podobnego do tego, do uczucia władzy – zapomnienia o Ashcrofcie i Brencie... O
wszystkim oprócz mnie i nim, właśnie tutaj.
Może i jestem na kolanach, ale to ja jestem tą, która doprowadza go do szaleństwa.
– Do jasnej cholery, Keely. - Potrząsa głową, łapiąc się krawędzi biurka dla równowagi. - Jak
to mi to robisz do chuja?
– Ja tylko wykonuję pańskie polecenia, sir, - odpowiadam z szerokim uśmieszkiem. Wstaję na
nogi, z przepysznym bólem między nagimi udami i ciężkimi, wrażliwymi piersiami. Boże,
obciąganie mu cholernie mnie nakręca.
– Nawet nie muszę pytać czy jesteś gotowa. - Vaughn prycha, a jego maska kontroli wraca na
twarz. - Założę się, że dojdziesz krzycząc w sekundzie, w której wejdę w tą cisną, małą
cipkę.
Boże tak.
– Chodź tu. - Rozkazuje mi z grzesznym uśmieszkiem. Chętnie podchodzę do niego i wtedy
moją uwagę przyciąga zegarek na ścianie. Szósta piętnaście. Cholera.
– Muszę iść pod prysznic, - mówię mu spanikowana. - I przygotować się na kolację.
Vaughn oblizuje usta.
– Kto mówi, że nie możemy zrobić i tego i tego?
Długimi krokami idzie do łazienki, szarpiąc mnie za sobą. Łazienka to kolejna ogromna
przestrzeń, cała w białym marmurze i ogromniastym prysznicem - spokojnie mieszczącym więcej
niż dwójkę ludzi.
Vaughn puszcza wodę i rozbiera się z reszty ciuchów. Dobry Boże, znowu jest twardy, a
jego kutas sięga aż do pępka.
Wpycha mnie do środka i wycofuje pod ścianę. Puls mi przyspiesza.
– Ręce nad głowę, - mruczy, sięgając po żel pod prysznic. - Umyjmy cię, brudna
dziewczynko.
Drżę, gdy ręce Vaughna mnie masują, namydlając piersi i okrążając sutki, aż są naprężone i
obolałe. Dotyka mnie wszędzie, ujmując między nogami, by umyć śliskie wejście, zmierzając do
tyłka.
Jestem tak podniecona, że przysięgam iż rozpadnę się przy najlżejszym nacisku.
– Chcę pieprzyć cię przez godziny, - prycha Vaughn. - Ale to będzie musiało poczekać. Teraz,
masz dziesięć sekund.
Y, co?
Vaughn obejmuje mój tyłek i podnosi mnie, owijając moje nogi wokół swoich bioder. Jego
kutas szturcha moją cipkę, a ja jęczę.
– Dziesięć sekund, skarbie, tylko tyle. - Drażni się, znowu naciskając, zatapiając się we mnie
jedynie o cal.
Kurwa, jak dobrze.
– Więc lepiej dojdź dla mnie teraz, albo nie dojdziesz w ogóle. - Vaughn trzyma moją szczękę
jedną ręką, z oczami błyszczącymi w wyzwaniu. - Myślisz, że podołasz wyzwaniu skarbie?
Kiwam głową z walącym sercem.
– Dziesięć, - Vaughn wbija się we mnie tak mocno, że uderzam o ściankę prysznica. O Jezu,
jest taki wielki, tak kurewsko wielki, rozszerzając mnie swoją grubą, wygłodniałą pałą. Ale
nie mam czasu na skupianiu się na tym, gdy cofa biodra i znowu we mnie uderza.
– Dziewięć, osiem, siedem... - mruczy do mojego ucha, z każdym pchnięciem.
Brzmi jakby się drażnił, ale wiem że mówił poważnie. Cholera, jeśli teraz nie dojdę, on
przestanie i zostawi mnie w takim stanie.
Wyginam się do niego, żeby napotkać kolejne pchnięcie.
Ściskając mojego sutka, Vaughn posyła mi grzeszny uśmieszek.
– Kończy ci się czas, skarbie.
Odpowiadam jękiem.
Sześć, pięć...
Vaughn wbija się głębiej, przyciskając do mnie swoje biodra, przez co moja łechtaczka
eksploduje od tarcia.
– Cztery, - Vaughn pochyla głowę, zamykając usta wokół mojego sutka. - Trzy. - Przygryza
go, przez co moje ciało ogarnia przepyszny ból, gdy jego kutas znowu mnie penetruje.
O Boże, jestem tak blisko.
– Dwa...
Właśnie gdy myślę, że nie zdążę na czas, opadam na niego, próbując wziąć w siebie każdy
cal jego wspaniałego kutasa, ujeżdżając żeby znaleźć to miejsce, kłębek nerwów głęboko we mnie,
którego tylko on może sięgnąć. Moje piersi podskakują, a on ssie moje sutki mocniej.
Tak. Tak. Kurwa!
Jeden.
Vaughn znowu się we mnie wbija, sprowadzając mnie bliżej i bliżej i wtedy ze mnie
wychodzi. Nie! Zaciskam się wokół niego, więżąc go w sobie, rozpaczliwie się na niego
nadziewając, znowu i znowu aż nacisk na moją łechtaczkę to za dużo i dochodzę z krzykiem.
Vaughn stawia mnie na moje drżące nogi i wycofuje się. Łapie oddech i przeklina pod
nosem.
Cholera, dociera do mnie. Nie było kondoma.
– Jestem na tabletkach, - mówię mu pospiesznie. - I jestem czysta. - Urywam. - Aty...
– Jestem czysty, - odpowiada Vaughn zanim mogę skończyć.
Ogarnia mnie ulga.
– Więc wszystko jest okej.
Vaughn zatrzymuje się, patrząc na mnie z udręczonym wyrazem twarzy. Ujmuje moją twarz,
zaskakująco czule.
– Nie jest w porządku, - mówi, opierając czoło na moim. - Boże, Keely, ty nawet nie masz
pojęcia.
Zanim mogę zapytać o co mu chodzi, on się odsuwa. Czułe spojrzenie zniknęło, zastąpione
znajomą kontrolą.
– Lepiej się wytrzyj, - mówi mi. - Musimy iść na dół.
* * *
Ubieram się dwa razy szybciej niż zwykle. Brent powiedział, że to nic nadzwyczajnego,
więc zakładam prostą spódniczkę, top i związuję mokre włosy w niedbałą kitkę. Ale kiedy Vaughn i
ja idziemy na dół i wchodzimy do salonu, okazuje się ze Brent czeka z kupą nieznajomych.
Zatrzymuję się w drzwiach jak wryta.
– Oto oni, - Brent posyła mi zwycięski uśmiech. - Czekaliśmy. Myślałem, że powiedziałem ci,
by przyjść na szóstą.
– Nie, - jąkam się. - Powiedziałeś...
Ale Brent wtrąca mi się w zdanie, odwracając się do gości.
– Keely, poznaj Chada Hargrovesa , Alistaira Carsona i Dicka Whitforda. - Brent wskazuje
każdego, pełen charyzmy. - Reprezentują oni fundusze hedgingowe, które utrzymują główne
udziały w Ashcroft Industries.
Co? O cholipka.
– Miło cię poznać. - Mężczyźni potrząsają moją ręką. Są zamazaną plamą identycznych
garniturów i brzuchów w średnim wieku panów, drogich fryzur, a ja usiłuję zapamiętać kto
jest kim.
– Przykro nam z powodu pani straty, - Chad dodaje z Południowym przeciąganiem. - Ale jak
możesz sobie wyobrazić, martwi nas zmiana w przywództwie.
Brent wcina się do rozmowy.
– Zasugerowałem, żebyśmy wszyscy zebrali się na kolacji, żeby mogli porozmawiać z tobą
twarzą w twarz. Jestem pewien, że kiedy już opowiesz im o swoich planach dla firmy, będą
pocieszeni.
Gapię się w panice. Moje plany dla firmy? Nie miałam nawet szansy przeczytać pełnej listy
zależnych jednostek Ashcrofta, a co dopiero ogarnąć podstawowe fakty interesu. Jak niby mam ich
pocieszyć czymkolwiek?
I wtedy widzę zadowolony z siebie uśmieszek Brenta i wszystko staje się jasne. To był jego
plan, zastawić na mnie pułapkę z ważnymi inwestorami i zostawić, żebym wyglądała jak idiotka.
Drań.
– Więc powiedz nam, Keely, - jeden z nich, wydaje mi się że Dick, patrzy na mnie
wyczekująco. - Jak według ciebie utrzymamy udziały na rynku na kolejny kwartał?
– Rozważysz przeniesienie biznesu za granicę? - dodaje Alistair. - Mam nadzieję, że będziesz
bardziej otwarta na tą perspektywę niż twój ojciec. Zawodzimy w konkurowaniu z
powstającymi rynkami na każdym poziomie.
Kręci mi się w głowie.
– Ja... - zaczynam bezużytecznie.
Wtedy czuję zaborczą rękę na ramieniu.
– Panowie, - przemawia Vaughn, brzmiąc na rozbawionego. - Jest trochę za wcześnie na
hiszpańską inkwizycję. Mój tato zawsze mówił, żeby nie omawiać biznesu bez drinku w
ręce.
Mężczyźni się śmieją.
– Twój ojciec miał rację, - zgadza się Chad. - Co ty na to, Brent?
– Oczywiście, - Brent zmusza się do uśmiechu. - Albert!
Odwracają się, żeby złożyć zamówienia na drinki. Vaughn pochyla głowę, żeby szepnąć mi
do ucha.
– Rozluźnij się, - rozkazuje.
– Ale co ja mogę im powiedzieć? - odszeptuję, nadal spanikowana.
– Po prostu podtrzymuj pogaduszki i przypomnij im, że struktura zarządzania jest nadal
niezmienna. Oni chcą wiedzieć, że u steru jest twarda, zdecydowana ręka, to wszystko.
Biorę głęboki oddech, usztywniając ramiona gdy kolejny członek obsługi podchodzi by
szepnąć coś Brentowi.
– Kolacja gotowa, - oznajmia. - Keely, prowadź.
Napotykam jego wzrok z pewnym siebie spojrzeniem, a następnie idę spokojnie do
głównych drzwi. Myśli, że może sobie ze mną pogrywać, to niech pomyśli dwa razy.
– Och, Keely? - nadchodzi jego śmiejący się głos. - To te drugie drzwi.
To będzie długa noc.
* * *
Siadamy na kolację w wielkiej jadalni. Niebieskie, jedwabne zasłony muskają polerowaną
drewnianą podłogę, a marmurowy kawał stołu spokojnie mógłby pomieścić ze dwadzieścia osób.
Obsługa serwuje przystawki, zaczepistą sałatkę ułożoną na ogromnych talerzach ze wzorkami z
sosów. Wygląda to wyśmienicie, ale mój żołądek jest związany w supeł.
Rozglądam się wokół, próbując zapanować nad nerwami. Brent siedzi na przedzie stołu z
rodzeństwem po bokach. Riley siedzi odchylony na krześle, wyglądając bardzo wyluzowanie, ale
Isabelle ma znudzony i wyniosły wyraz twarzy. Popija szampana, wyglądając bosko z zaczesanymi
do tyłu włosami i diamentowymi kolczykami zwisającymi nad jedwabną suknią.
Wiedziałam, że powinnam była się wystroić.
Zostałam posadzona na drugim końcu stołu, z Vaughnem po mojej prawej stronie i z jednym
z inwestorów naprzeciwko mnie. Grzebię w swojej sałatce, nie biorąc nawet jednego kęsa zanim
Brent przemawia.
– Więc, teraz kiedy mamy trochę trunku w naszych szklankach, czas żebyśmy coś od ciebie
usłyszeli, Keely. - Zakłada ręce na piersi, wyglądając surowo. - Powinienem ci powiedzieć,
że rozważamy ofertę wykupienia Ashcroft Industries. Miejmy nadzieję, że dasz radę
przekonać tych oto dżentelmenów, że powinni pokładać więcej wiary i milionów dolarów w
twoje przywództwo.
– Muszę przyznać, że jesteśmy zmartwieni, - zgadza się Chad. - Ashcroft był życiem i duszą
firmy, a teraz kiedy odszedł, wszyscy wątpimy w naszą przyszłość. Co możesz powiedzieć
by nas uspokoić?
Sztywnieję.
– Nic.
Gapi się, zszokowany. Pozostali mężczyźni odkładają swoje widelce.
– Nic?
– Jeszcze, - dodaję stanowczo. - Będę z wami szczera. Mogłabym tu siedzieć i powiedzieć
wam, że trzymam rękę na pulsie, ale to byłoby kłamstwo. Minęło kilka dni odkąd testament
został zweryfikowany i wszyscy wiemy, że Ashcroft Industries to rozwlekła korporacja.
Zajmie mi trochę czasu, żeby spotkać się ze wszystkimi i poznać położenie. Ale możecie
spać zapewnieni, że nie podejmę żadnych pospiesznych decyzji.
Chad wygląda na zamyślonego.
– Doceniam twoją szczerość, panienko.
– Szczerość nie zmienia faktu, że Keely nie ma żadnego pojęcia o biznesie, - wtrąca się Brent.
- Trudno mi to przyznać, ale nie chcę wprowadzać was w błąd. Ona nie poszła do Harvardu,
ani Whartonu jak ja, - dodaje z obślizgłym uśmieszkiem.
– Może i nie zrobiłam wypasionego magistra zarządzania, ale Ashcroft też go nie miał, gdy
zbudował tę firmę. - Odbijam piłeczkę. - Posłuchajcie, odziedziczyłam tytuł dyrektora
naczelnego i większość udziałów, ale ja nie jestem firmą – pracownicy są. Od kadry
kierowniczej po woźnych, to oni są tymi, którzy przekształcili Ashcroft Industries w taką
firmę, jaką jest ona dzisiaj i oni nadal w niej są.
Rozglądam się wokół stołu, nawiązując kontakt wzrokowy z każdym z inwestorów.
– Nie mogę powstrzymać was przed wycofaniem swoich inwestycji i odejściem w tej chwili,
ale to byłby błąd z waszej strony. Dajcie mi szansę na pokazanie, że firma jest w dobrych
rękach. Ashcroft odszedł, ale zostawił on po sobie mocne dziedzictwo – i zrobię wszystko
żeby je chronić.
Kieruję ostatni komentarz do Brenta z nienawistnym spojrzeniem. Może próbować mnie
zastraszyć i manipulować inwestorami, ale dopiero co tu dotarłam i nie zamierzam odejść bez
walki.
Inwestorzy wymieniają spojrzenia, a następnie Chad odchrząkuje i uśmiecha się.
– Właśnie to mieliśmy nadzieję usłyszeć. Nie spieszymy się by podjąć jakiekolwiek pochopne
osądy, więc zagospodaruj się i później do tego wrócimy. Witamy w firmie, Keely.
Unosi swój kieliszek, a resztę idzie w jego ślady.
Wzdycham z ulgi. Vaughn ściska moją dłoń pod stołem, posyłając uśmiech. Udało mi się.
To jeszcze nie koniec, ale przynajmniej kupiłam sobie trochę czasu.
4
Vaughn
Po kolacji, Keely jest tak wykończona, że od razu odpływa do krainy snu, ale ja nie mogę
spać. Staczam się z łóżka i przemierzam pokój, wkurzony i zdezorientowany.
Keely wygląda tak spokojnie leżąc w świetle księżyca. Tak niewinnie – nawet jeśli znam
prawdę o jej brudnych, wyśmienitych myślach.
Chcę ją chronić. Muszę ją posiąść.
Wzrasta we mnie pożądanie, niezaspokojone mimo faktu, iż doszedłem dwa razy kilka
godzin temu. Przysuwam się bliżej łóżka, odsuwając kołdrę. Jej ciało jest na widoku, kuszące piersi
prężące się na powietrzu, skóra ledwie zakryta przez jedwabną koszulę nocną.
Wyciągam rękę i głaszczę jej włosy. Keely wzdycha, uśmiechając się we śnie.
Co ty kurwa robisz? Obserwujesz jak śpi, jak jakaś cipa? Ogarnij się!
Odsuwam szybko rękę i wychodzę z pokoju. Dom jest mroczny i cichy gdy przechadzam się
po korytarzach, przeklinając Brenta, Keely i do diabła nawet tego drania Ashcrofta za położenie
mnie w takiej pozycji.
Uchwyt jaki Keely ma na mnie doprowadza mnie do szaleństwa. Mówię sobie, że to
wszystko to część planu, pomoc jej w uzyskaniu pewności siebie i późniejsze zniszczenie jej, ale
tyko jedno błyszczące spojrzenie tych dużych, orzechowych oczu i pieprzta mnie, chcę tylko wbić
się w nią głęboko i doprowadzić ją do wykrzyczenia mojego imienia.
Muszę ją zdominować, udowodnić że to ja nadal mam władzę. Ale w jakiś sposób, nawet
kiedy to ona jest na kolanach, ja jestem na jej łasce. Nawet kiedy wbijam się w jej mokrą cipkę,
patrzę jak oczy wywracają jej się na tył głowy, słyszę jak krzyczy z rozkoszy, to nadal czuję jakby
to ona rozdawała karty.
Kurwa mać!
Dochodzę do końca kolejnego korytarza kiedy zauważam światło dochodzące z otwartych
drzwi. Podchodzę bliżej, otwierając je i widzę w pewnym rodzaju biurową bibliotekę – zapchaną
książkami i ciężkim, starym biurkiem. Brent przeszukuje szuflady. Nagle nieruchomieje, patrząc w
górę z winą wypisaną na twarzy, gdy wchodzę do pokoju.
– Ach, to ty. - Marszczy brwi, zamykają szufladę z trzaskiem.
– Szukamy czegoś?
– Porządkuję tylko biurko. - Brent wsuwa jakieś papiery do pudełka.
Unoszę brew.
– O drugiej nad ranem?
Brent nie odpowiada. Wpatruje się we mnie z zamyśleniem na twarzy, a następnie się
uśmiecha.
– Wiesz, myślę że źle zaczęliśmy.
– Co ty nie powiesz. - Wbijam w niego morderczy wzrok.
– Ty i ja, moglibyśmy być dla siebie użyteczni. - Brent idzie do barku w rogu pomieszczenia.
- Chcesz drinka?
Przez chwilę myślę, ale biorę whiskey którą proponuje. Wszystko co związane z tym
facetem sprawia, że mam gęsią skórkę, ale chcę wiedzieć co ma w rękawie na Keely.
– Widzisz, nie mogłem rozgryźć dlaczego mnie spławiłeś i zerwałeś naszą umowę. Ale chodzi
o dziedzictwo, prawda? - pyta z wszystko wiedzącym prychnięciem. - Dowiedziałeś się ile
była warta i pomyślałeś, że pobawisz się z nią i spróbujesz naciągnąć na większy kawałek
ciasta. Mądrze wykombinowane. - Kiwa głową. - Lubię facetów, którzy mierzą wysoko.
A ja lubię facetów, którzy zamykają kurwa jadaczkę i przestają pieprzyć głupoty, ale
zmuszam się żeby pokazać mu nikły uśmieszek.
– Może i jestem za pieniędzmi. Co cię to obchodzi?
– Mogę pomóc, - mówi Brent. - Obiecuje, że nie powiem nic o naszej małej umowie... jeżeli
w zamian pomożesz mi.
No i teraz dokądś zmierzamy.
– Czego chcesz? - pytam.
– Firmy. Nie całej, - dodaje szybko. - Keely może zatrzymać jakieś udziały, resztki zysku. Do
diabła, pozwolę jej nawet zatrzymać resztę majątku. Ale chcę kontroli.
Biorę powolny łyk whiskey.
– Powiedzmy, że pomogę ci przejąć kontrolę, co z nią zrobisz?
Twarz Brenta zmienia się w ohydny uśmiech.
– To co powinno zostać zrobione już dawno temu. Mój ojciec był sentymentalny. Pozwolił
żeby jego serce zmiękło od wyobrażenia lojalności i postępowania słusznie. Nasze zyski
mogłyby być podwójne niż są, jeśli zmienimy sposób prowadzenia interesów. Przenieść
firmę za granicę, obciąć pensję pracowników i wynagrodzeń.
– Wyzysk siły roboczej. - Tłumaczę. - Wyrolowanie starego.
– Pozwolenie wolnemu rynkowi decydować o kosztach i standardach, - Brent mnie poprawia.
- A może jesteś tak sentymentalny jak on?
Twardnieję.
– Nie jestem jak twój ojciec, - pluję.
– Dobrze. Więc mamy nową umowę? Dotrzymam twojego małego sekreciku, a ty nakierujesz
Keely na zgodzenie się na moje propozycje. - Brent wyciąga rękę, żebym nią potrząsnął.
Ignoruję ją połykając resztę drinka. Stawiam szklankę i odwracam się by wyjść.
– Rób cokolwiek ci się kurwa podoba, - mówię mu. - Ale sądzę, że nie doceniasz Keely.
Widziałeś ją na kolacji.
– Trzech idiotów, którzy są ślepi jak cholera. - Brent robi kwaśną minę. - Chciałbym zobaczyć
jak mówi takie gówno przed setkami wściekłych głosujących na spotkaniu udziałowców.
– Może. Ale nie skreślałbym jej jeszcze.
Zostawiam go w biurze i kieruję się z powrotem do naszej sypialni. Ale z każdym krokiem,
prześladuje mnie wściekły głos.
Dlaczego do chuja pana ty jej bronisz? Plan Brenta jest dokładnie tym czego chciałeś.
Chcę zniszczyć dziedzictwo Ashcrofta, a zrównanie z ziemią jego firmy jest jednym
sposobem żeby to zrobić... Nie wątpię, że z Brentem u steru, Ashcroft Industries rozpadło by się w
przeciągu miesięcy – albo stało się tak nadziane, że udziałowcy ustanowiliby nowy rekord w
stawkach.
Ale Keely chce ją zatrzymać. I, Boże dopomóż mi, zamierzam jej pomóc tego spróbować.
Przynajmniej na tę chwilę.
Mówię sobie, że to mądre posunięcie. Zobaczę jak sprawy się rozegrają: zobaczę gdzie
odłamek odpadnie najpierw i zdecyduję czy Brent jest takim idiotą na jakiego wygląda. Tak długo,
jak jestem u boku Keely, jestem dokładnie tam gdzie muszę być, gotowy uderzyć gdy nadarzy się
okazja.
I jeśli to oznacza, że w międzyczasie będę mógł ucztować na jej oszałamiającym ciele –
posiąść każdy jej cal aż będzie naznaczona moim dotykiem, na kolanach, błagając o mojego kutasa?
Cóż, jak dla mnie zajebiście.
5
Keely
Łóżko jest puste kiedy się budzę. Na poduszce obok leży notatka Vaughna.
Poszedłem pobiegać.
Odkładam ją powoli i biorę oddech, zadowolona z chwili samotności. Posiadanie Vaughna
przy sobie przez 24/7 jest przytłaczającym doświadczeniem, zwłaszcza z tą seksualną chemią
płonącą między nami. Część mnie cieszy się, że ma wsparcie i nie czuję się w tym wszystkim tak
bardzo samotna, ale druga część potrzebuje chwili żeby pozbierać myśli i skupić się na ogromnym
zadaniu przede mną... bez kuszących dystrakcji Vaughna.
Dziś, jadę do miasta, żeby obejrzeć główne kwatery Ashcroft Industries i poznać główny
sztab zarządzający. Ubieram się ostrożnie, w ołówkową spódnicę i w jasną dopasowaną bluzkę. To
najbardziej odpowiedni strój jaki posiadam, ale i tak, kiedy patrzę na siebie w lustrze, czuję że
przejrzą mnie na wylot.
Co ty wyprawiasz? Moje wątpliwości wypływają na powierzchnię. Brent miał rację. Nigdy
w życiu nie studiowałaś biznesu. Jak możesz prowadzić ogromną korporację?
Zmuszam się, żeby się uspokoić i pamiętać co powiedziałam wczoraj inwestorom. Nie
muszę jej prowadzić: muszę po prostu znaleźć odpowiednich ludzi i zaufać im, że będą
kontynuować swoją dobrą pracę.
Ashcroft przekazał mi swoje dziedzictwo i nie mogę go zawieść.
Mam trochę czasu do zabicia, zanim samochód mnie zabierze, a w brzuchu mi burczy.
Ledwie co ruszyłam wczoraj kolację, byłam zbyt zajęta próbowaniem trzymania się w kupie
podczas swojego przesłuchania, więc idę na dół w poszukiwaniu kuchni.
Wczoraj nie miałam szansy na zwiedzenie domu, więc teraz się z tym nie spieszę,
przechadzając się po korytarzach i zaglądając do nigdy nie kończących się rzędów pokoi. Wystrój
jest tradycjonalny, pełen starych antyków i ciężkich brokatowych zasłon. Zastanawiam się czy są
one również pamiątką rodową jak bransoletka, którą próbował dać mi Ashcroft: historię od rodziny,
o której nie miałam pojęcia.
Uświadamiam sobie jak mało wiedziałam o Ashcrofcie i jego życiu. Aż do niedawna, był dla
mnie tylko ekscentrycznym klientem. Słuchałam jego opowiadań z rozbawieniem, ale nie
przyciągałam uwagi do szczegółów. Czuję ukłucie na straconą okazję, żeby go poznać.
A teraz jest już za późno.
Po zwiedzaniu domu przez jakiś czas, znajduję kuchnię: ogromną, przytulną przestrzeń z
jasnymi żółtymi płytkami i dużym stołem zastawionym świeżym ciastem i sokiem. Kieruje się do
talerza z muffinkami, kiedy widzę zwiniętą, na wpół ukrytą w zakamarku Isabelle. Owinięta jest
jedwabnym szlafrokiem, popijając espresso z małego chińskiego kubeczka.
– Hej, - mówię niezręcznie. - Jak leci?
Isabella odwzajemnia mój wzrok zimno. Bez makijażu i projektanckich ciuszków, wygląda
młodziej, prawie podatną na zranienia. Ale lodowate spojrzenie nadal pozostaje na jej twarzy.
– W porządku, dziękuję, - odpowiada uprzejmie. - Dobrze spałaś?
– Tak, świetnie. - Waham się przez chwilę, a następnie siadam koło niej przy stole i zaczynam
zapełniać talerz. - To wygląda niesamowicie. Ty to zrobiłaś?
Isabelle wykrzywia usta w rozbawieniu.
– Nie, kucharz rozstawia je rano. Nie wiem dlaczego. Brent nigdy nie je, a Riley'a już dawno
nie ma.
– A gdzie jest? - pytam zaciekawiona.
Wzrusza ramieniem.
– Nigdy nie wiem. Robi to co chce. Nasz ojciec był jedynym, który jadł prawdziwe śniadanie.
Isabelle spuszcza głowę i widzę smutek w jej oczach. Rodzeństwo Ashcroft może i nie jest
spokrewnione krwią, ale oni też byli jego dziećmi... większość swojego życia spędzili z
Ashcroftem.
– Nie miałam okazji powiedzieć, jak bardzo mi przykro z powodu twojej straty, - mówię jej
cicho. - Nie znałam go za dobrze, ale widać było że był świetnym gościem.
Isabelle wygląda na zaskoczoną.
– Był, - mówi, łagodniejąc. - Na świecie nie ma nikogo takiego jak on.
Przez chwilę siedzimy w ciszy i czuję przypływ ciepła dla tej dziewczyny. Ja byłam
jedynaczką i zawsze chciałam mieć rodzeństwo. Uświadamiam sobie po raz pierwszy, że Isabelle,
Riley i nawet Brent są teraz ze mną w jakiś sposób połączeni. Nie jestem tak naiwna, żeby myśleć
że w ciągu jednej nocy wszyscy stworzymy więź, ale może kiedyś...
– Co ty wyprawiasz? - głos Brenta przenika moje myśli. Nieruchomieję, z muffinkiem w
połowie drogi do ust, zanim uświadamiam sobie że jego gniew skierowany jest na Isabelle.
– Nic, - mówi szybko, patrząc w dół. - Po prostu, ona tu weszła...
– Rozmawialiśmy o tym, - Brent syczy. - A jednak jesteś tutaj, działając za moimiplecami.
Isabelle wydaje się kurczyć tuż przede mną.
– Wiem, przepraszam. - Wygląda na zdenerwowaną, wstając na nogi i szybko idąc do drzwi.
– Jadłyśmy tylko śniadanie, - przemawiam, zdezorientowana gniewem Brenta.
Jego wzrok przeskakuje na mnie.
– Samochód już tu jest, - mówi zwięźle. - Jesteś gotowa? Masz zajęty grafik. Nie możesz się
spóźnić.
– Oczywiście. - Łapię swój talerz i szklankę soku. Mogę zjeść w samochodzie. - Miło było z
tobą porozmawiać, Isabelle, - dodaję, gdy przechodzę.
Spuszcza głowę na podłogę, z napiętymi ramionami i posłusznie czeka, żeby Brent wyszedł
pierwszy zanim podąża za nim.
Dziwne.
***
Nie mam czasu by myśleć o dziwnej scenie z Brentem i Isabell. Jak tylko wsiadam do
limuzyny, wysyłam szybką wiadomość do Vaughna, żeby spotkał się ze mną później, a następnie
nurkuje w jednym z tysiąca raportów Ashcroft Industries. Czytam tak szybko jak mogę po drodze
do Nowego Jorku, ale do czasu gdy zatrzymujemy się przed wieżowcem w środku miasta, nadal
ledwo co obejmuję umysłem firmę.
– Tędy, Panno Ashcroft. - Wita mnie radosna sekretarka w korytarzu, pospieszając mnie do
szklanej windy.
– Fawes. To moje nazwisko, - dodaję niezręcznie. - Nigdy nie nazywałam się Ashcroft.
– Oczywiście. - Sekretarka wyjmuje peidżer i przysięgam, że robi notatkę i moim nazwisku
nawet kiedy rozmawiamy. - Wszyscy są podekscytowani, możliwością poznania ciebie.
Myślę, że po prostu to wyolbrzymia, ale kiedy drzwi windy się rozsuwają na trzydziestym
piątym piętrze, widzę że nie kłamała. Ludzie stoją w kolejce w korytarzu, żeby mnie przywitać,
morze ludzi potrząsających moją ręką i witających mnie w firmie.
– Dziękuję, - mruczę, a w głowie już mi się kręci. - Was też bardzo miło poznać.
– Jesteśmy tu jak wielka rodzina, - wyjaśnia sekretarka. - Jeśli Ashcroft zaufał ci, że
przejmiesz stery, to oznacza że wszyscy cieszymy się, że cię mamy.
Nie wszyscy.
Gdy ruszamy dalej, zauważam że kilku ludzi stoi z tyłu, krzywiąc się na mnie. Pamiętam,
że Brent przez lata był częścią firmy i pewnie sam też zbudował sobie grono wiernych. Bez
względu na to co mówi sekretarka, jestem pewna że jest tu wielu ludzi tylko czekających aż się
potknę i upadnę.
Jeszcze nie wiem komu mogę ufać.
– Zostawię cię z Cameronem McCullogh'em.
Zostaję odstawiona w imponującym, narożnym biurze, udekorowanym współczesnym
szkłem i chromowymi meblami i z boskimi widokami na miasto.
– Miło mi cię poznać, Keely.
Odwracam się. Przystojny mężczyzna około trzydziestki wstaje zza biurka i podchodzi by
uścisnąć mi dłoń.
– Panie... - Mój umysł już jest pusty, ale mężczyzna posyła mi tylko uśmiech.
– Mów mi Cam. Byłem zastępcą Ashcrofta. Poznałaś wszystkich na zewnątrz?
– Tak. - Kiwam głową. - Obawiam się, nie mogę obiecać że zapamiętam wszystkie imiona...
Cam śmieje się.
– O to się nie martw. To dużo do przyswojenia, ale masz cały czas świata żeby nas wszystkich
poznać. Cynthie? - Odwraca się do sekretarki. - Wstrzymaj moje telefony na resztę
popołudnia. Jestem pewien, że nasza Keely ma mnóstwo pytań, byśmy mogli zacząć.
Cynthie kiwa głową i odchodzi zamykając za sobą drzwi.
– Usiądź proszę. - Cam wskazuje na kanapę przy oknie. - Mogę zaoferować ci coś do picia,
może mrożoną herbatę? Dwadzieścia lat w Stanach, a nadal się do tego nie przyzwyczaiłem,
- dodaję z szerokim uśmiechem. - O ile mi wiadomo, herbatę powinno się pić gorącą z
mlekiem i cukrem.
– Nie, dzięki nie trzeba. - Siadam, odrobinę się rozluźniając. Coś w uśmiechających się,
niebieskich oczach Cama i w nikłym Szkockim akcencie uspokaja mnie. - Przykro mi, że
musisz mnie przez wszystko przeprowadzić. Wiem, że pewnie jesteś zajęty.
– Nonsens, - nalega Cam. - Jestem tu by pomóc ci z czymkolwiek potrzebujesz.
– W takim razie, - zaczynam, wyjmując swój notatnik i długopis. - Może mógłbyś zacząć od
początku, od zależnych jednostek Ashcrofta?
***
Trzy godziny i dwa kubki „prawdziwej” herbaty później, głowa mi pęka. Mimo tego, że
Cam cierpliwie przeprowadzał mnie przez ustawienia i codzienne czynności, nie zaczęliśmy nawet
zbliżać się do prawdziwych podstaw biznesu firmy.
– A co z inwestorami? - pytam zamykając na chwilę notatnik i rozluźniam dłoń którą piszę. -
Brent mówi, że pojawiła się oferta wykupu, inna firma chce wykupić biznes. Myślisz, że
powinnam to rozważyć?
Cam odchyla się do tyłu.
– Na pewno jest to jakaś opcja. Ceny akcji spadły odkąd Ashcroft zmarł i to byłby jeden
sposób żebyś uwolniła się od obciążenia. Ale ta firma już wcześniej próbowała zaoferować
przejęcie, - dodaje. - A Ashcroft za każdym razem im odmawiał. To jest fundusz
hedgingowy, prawdziwa gra w kotka i myszkę. Nawet nie wiemy, kto stoi za tymi
pieniędzmi.
– Ale co z ceną akcji? - pytam. - Mówią, że bardzo spadły.
Cam posyła mi pocieszający uśmiech.
– Ceny akcji cały czas skaczą w tę i z powrotem. Sprawy się ustabilizują, kiedy wszyscy
zobaczą że biznes tutaj ma się tak jak dawniej.
– Po prostu nie wiem czy bardziej nie zaszkodzę niż pomogę. - Wzdycham, rozglądając się
wokół. Nie chodzi tylko o to biuro, ale o cały budynek i biura w całym kraju. Tysiące ludzi,
których praca teraz zależy ode mnie.
Cam nadal się uśmiecha.
– Masz czas. Nie musimy podejmować żadnych wielkich decyzji od razu. Mam rzeczy pod
kontrolą, więc po prostu się zadomów, wczuj się i zobaczymy jak wszystko się ułoży.
Wypuszczam oddech z ulgą.
– Okej, to brzmi jak plan.
– Upewniłem się, że twój grafik na ten tydzień jest lekki, - kontynuuje Cam, sprawdzając swój
tablet. - Spotkamy się ze wszystkimi głowami departamentu, żebyś mogła usłyszeć jak oni
prowadzą sprawy. No i skoro gala została odwołana...
– Jaka gala? - pytam.
– Och, nie wiedziałaś? - Cam urywa. - Co roku, firma gospodaruje charytatywną galę, na
uzbieranie pieniędzy. Zazwyczaj zbieramy około pół miliona dolarów na dobroczynne cele.
Ten projekt był konikiem Ashcrofta, - dodaje z uśmiechem.
– Ale mówisz, że została odwołana?
Cam odchrząkuje.
– Brent powiedział, że wydanie jej byłoby niewłaściwe, skoro Ashcroft dopiero coodszedł...
Czuję przypływ gniewu. Typowy Brent, ignorujący ludzi w potrzebie. To on był tym, który
pospieszał nas z odczytaniem testamentu, mając w dupie charytatywne donacje jakie zostawił po
sobie Ashcroft.
– Kiedy została ona odwołana? - pytam. - Za późno, żeby zmienić plany?
Cam wygląda na zamyślonego.
– To nie powinien być problem. Wydajemy ją w tym samym miejscu każdego roku i jestem
pewien, że catering i obsługa nadal jest dostępna.
– W takim bądź razie wykonaj telefon, - decyduję. - Gala się odbędzie... ku pamięci
Ashcrofta. Właśnie tego by chciał.
– A co z Brentem?
Mrużę oczy.
– Pieprzyć Brenta. To nie on tutaj rządzi. Tylko ja.
Cam patrzy na mnie i powoli się uśmiecha.
– Widzę, dlaczego Ashcroft cię wybrał, - mówi śmiejąc się. - Uczynisz go dumnym.
ROXY SLOANE THE SEDUCTION # 3 Tłumaczenie nieoficjalne : sylwiaz97 Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa autorskie, tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji twórczości danego autora. Ponadto wszystkie tłumaczenia nie służą uzyskiwaniu korzyści materialnych, a co za tym idzie każda osoba, wykorzystująca treść tłumaczenia w celu innym niż marketingowym, łamie prawo.
Spis treści 1........................................................str.4 2 ........................................................ str. 7 3 ........................................................ str. 12 4 ........................................................ str. 18 5 ........................................................ str. 21 6 ........................................................ str. 26 7 ........................................................ str. 31 8 ........................................................ str. 33 9 ........................................................ str. 37 10 ......................................................str. 42 11 ........................................................ str.46 12........................................................ str. 49 13 ....................................................... str. 54 14........................................................ str. 59 15 .................................... ..................str. 64 16 ....................................................... str. 67
1 Keely Limuzyna sunie gładko przez zielony gąszcz północnego Nowego Jorku. Wyglądam przez przyciemnione okno na jasne niebo i nieznajomą scenerię i czuję jak węzeł paniki w mojej piersi zaciska się. Tylko kilka tygodni temu, byłam zwykłą dziewczyną. Zawaloną pracą praktykantką w firmie prawniczej w LA, męczącą się by przeżyć i spełnić marzenia o staniu się prawdziwą prawniczką. Wtedy wszystko się zmieniło. Mój klient Charles Ashcroft zmarł nagle, mianując mnie dziedziczką jego pięciuset miliardowej fortuny. Jego adoptowane dzieci próbowały temu zapobiec, twierdząc, że uwiodłam go i zmanipulowałam do zmiany woli, ale wtedy testy DNA ujawniły prawdę: byłam jego córką. Moje posiadanie majątku stało się prawowite. Bogactwa są moje. Teraz jadę zapoznać się z nimi po raz pierwszy odkąd usłyszałam nowiny. Posiadłość Ashcrofta znajduje się kilka godzin drogi za miastem. Jego dzieci zaoferowały, że wyślą po mnie helikopter, ale bilety pierwszej klasy na samolot były wystarczającym szokiem. Cały lot siedziałam przerażona, zastanawiając się co na mnie czeka. Teraz, zjeżdżamy z głównej drogi i zatrzymujemy się przed ogromną bramą wykutą z żelaza. O Boże. – Jesteśmy, - szepczę gdy brama się otwiera. Ashcroft Manor, rozwlekły majątek który mój ojciec nazywał domem. Ściskam rękę mężczyzny siedzącego obok mnie. Vaughna. Seksownego, tajemniczego – i jedynej osoby na świecie, której mogę teraz ufać. Zaproponował, że ze mną przyjdzie i razem stawimy czoła Ashcroftom. Chwyciłam się jego oferty, bojąc się wejść samej w paszczę lwa. Brent Ashcroft, najstarszy syn już próbował zrobić wszystko żeby mnie zwolniono i wydziedziczono. Wątpię, żeby test na DNA zatrzymał go na długo. Vaughn ściska moją dłoń. – Uspokój się, - rozkazuje. - Dasz radę. Jestem tuż obok. – Ale spójrz na to, - gapię się przez okno gdy jedziemy długim, zaokrąglonym podjazdem. Posiadłość góruje w oddali na brzegu jeziora: cztery piętra piaskowca, błyszczącego w letnim słońcu. Jest ogromny, jak coś prosto z filmu. - To nie może być moje. – Kazałem ci się uspokoić. - Vaughn puszcza mnie, przesuwając rękę na moją nogę. Podsuwa mi spódniczkę do góry i wsuwa palca głęboko między moje uda. Odwracam się do niego z sapnięciem. Patrzy na mnie z ciężkimi powiekami i tym stalowym, dominującym uśmiechem na twarzy.
– Zastanawiam się, - nuci. - Czy uda ci się dojść zanim dojedziemy do frontowych drzwi. Przełykam ślinę. Od domu dzieli nas ledwie mila. – Vaughn, - sapię, ale on ucisza mnie wzrokiem. – To nie było pytanie, - warczy. - Chcę twojej zaciskającej się cipki na moim języku w ciągu następnych trzydziestu sekund. Nie wyjdziemy z tej limuzyny dopóki nie dojdziesz. Szybkim ruchem, szarpie mnie za nogi i rozsuwa szeroko, przyciągając mnie do siebie tak że opadam na plecy, gdy on zakopuje twarz między moimi udami. O Boże. – Spójrz na siebie, ociekająco mokra. - Vaughn prycha. Liże mnie mocno przez majteczki, które są już przemoczone od żądzy. - A minęła tylko godzina odkąd pieprzyłem cię w samolocie. Szturcha moją łechtaczkę nosem. – Chcesz tego? - mruczy. - Chcesz mojego języka liżącego twoją pyszną cipkę? Jęczę. Jak on mi to robi? – Tak, - sapię. - Proszę. Szarpie materiał na bok i wpycha język głęboko w moją spragnioną dziurkę. Wydaję z siebie stłumiony krzyk, wyginając się do jego grzesznych ust. O kurwa. Wpycham pięść do buzi by nie krzyczeć, świadoma kierowcy znajdującego się za szybą tylko kilka stóp dalej. Vaughn ma go w dupie. Nie obchodziło go nic podczas lotu tutaj: przechylił mnie przez zlew w kabinie pierwszej klasy i wypieprzył mnie tak mocno, że myślałam że umrę z rozkoszy. Teraz, moje ciało znów jest spragnione gdy pieprzy mnie językiem, wsuwając go i wysuwając w nieugiętym rytmie przez który robię się dzika, spiesząc na krawędź. Ściskam tył jego głowy, próbując wsunąć go głębiej, brykając szalenie przy jego twarzy. Wysuwa język i w kółko mocno i cudownie liże łechtaczkę, gdy wpycha głęboko dwa palce w moją wilgotność i pompuje. – Vaughn, - jęczę, przyjemność ogarnia moje ciało. Samochód zwalnia, dojeżdżając do głównego domu, ale ja odlatuję. Nadziewam się na jego pchające palce, tracąc głowę dla ostrej, grubej inwazji. - O Boże, Vaughn, proszę. Warczy przy mnie, dudniąc śmiechem i zakrzywia palce. Pierzy mnie głęboko, liżąc we wściekłej orgii doznań. Samochód się zatrzymuje gdy tracę całą kontrolę, całą przyzwoitość, bo on zamyka usta wokół mojej łechtaczki i ssie, mocno. Dochodzę z krzykiem, rzucając się na siedzeniu tak bardzo, że uderzam głową w drzwi, gdy rozbijają się we mnie fale orgazmu. – Dobra dziewczynka. Vaughn wyjmuje palce i wsuwa je do moich ust. Ssę, na bezdechu, czując jak orgazm pomału odchodzi. – A teraz pozbieraj się do kupy, - mówi mi prychając i wyciera dłoń. - Wyglądasz jakbyś właśnie doszła na tyłach limuzyny. Wkłada na siebie kurtkę, otwiera drzwi i wysiada jakby nigdy nic.
Ja nabieram łapczywie powietrza, szybko obciągając w dół spódniczkę i przygładzam włosy. Jasna cholera. Chciałam przyjechać spokojna i ułożona, gotowa by stawić czoła wyzwaniom. Zamiast tego, czuję jego palce głęboko w sobie; ból ciała nadal pragnącego więcej. Ale już nie jesteś zdenerwowana, wytyka mi złośliwy głos. Jesteś zbyt podniecona, żeby cię cokolwiek obchodziło. Biorąc głęboki oddech, przesuwam się na siedzeniu i wysiadam z samochodu. Na zewnątrz, dom jest nawet większy niż wcześniej: górując nade mną jak zastraszający cień. Vaughn czeka, więc łapię go za rękę i wspinam się po schodach do domu. – Powinniśmy zapukać? - szepczę, rozglądając się wokół. Wiedzieli, że przyjeżdżam, ale to miejsce jest jak forteca: nieruchome i ciche. Zanim może odpowiedzieć, słyszę odsuwanie bolca. Ogromne drzwi otwierają się. – Keely, - To Brent, najstarszy adoptowany syn Ashcrofta. Ma na sobie markowy garnitur, włosy ściągnięte do tyłu i zadowolony z siebie uśmieszek na twarzy. - Dotarłaś. Jak minęła wycieczka? – Dobrze, dzięki. Vaughn obok mnie kompletnie znieruchomiał, więc rozplatam nasze palce i wyciągam rękę by potrząsnąć dłonią Brenta. – Dzięki za gościnę, - mówię mu niezręcznie. - Wiem, że dla ciebie to musi być dziwne, ale mam nadzieję że się dogadamy. – Oczywiście. - Brent mruży oczy, gapiąc się. Odwraca się. – Przepraszam, - mówię szybko. - Nie przedstawiłam was sobie. To jest mój... przyjaciel... – Wiem. - Brent powstrzymuje mnie z gównianym uśmieszkiem. - Vaughn, stary, jak dobrze znów cię widzieć. Co? Odwracam się do Vaughna zdezorientowana. Skąd oni się znają?
2 Vaughn Co jest kurwa? To on. Zadowolony z siebie skurwiel, który zatrudnił mnie do uwiedzenia Keely. Stojąc sobie w drzwiach ze swoim gównianym uśmieszkiem na tej swojej twarzy. Brent Ashcroft. Rywal Keely w walce o miliony Ascrofta. Jej największy wróg. Moje największe zagrożenie. – Jak tam się trzymasz? - prycha na mnie Brent. Muszę zacisnąć pięści, żeby nie wbić ich w jego pierdoloną twarz. Keely patrzy w tę i z powrotem między nami, z oczami rozszerzonymi w zdezorientowaniu. – Nie rozumiem... - szepcze. – Poznaliśmy się na jakimś przyjęciu charytatywnym, tak? - udaję, jakbym dopiero co go zaczął rozpoznawać. - Sorry, stary, tyle twarzy na tych wydarzeniach. – No tak. - Brent posyła mi spojrzenie, jakby załapał o co mi chodzi. - Minęło trochę czasu. – Och. - Czuję jak Keely się przy mnie rozluźnia. - Co za dziwny dziwny zbieg okoliczności! – Mały ten świat, - warczę. Nie ma kurwa mowy, że to przypadek. Brent odchodzi na bok i Keely wchodzi do środka. – Wow, - szepcze, spoglądając na sklepiony sufit wielkiego lobby. Korytarz to tylko czarne i białe płytki i olejne obrazy na „odpierdol się”, z ogromnymi schodami prowadzącymi na pierwsze piętro. – Albert zaprowadzi was do waszego pokoju, - Brent pstryka ostro palcami i stary siwy facet w garniturze do niego spieszy. Sięga on po walizki, ale zatrzymuję go. Koleś musi mieć z osiemdziesiąt lat. – Zajmę się tym. - Bez problemu zarzucam je sobie na ramię. – Rozgośćcie się, - mówi nam Brent, nadal wyglądając wyluzowanie jak cholera. - Kolacja jest o osiemnastej trzydzieści. Nic specjalnego, tylko rodzina. Załóżcie cokolwiek. – Do zobaczenia później. - Keely posyła mu nerwowy uśmiech. Widzę, że to ją przerasta i ten wyraz twarzy robi się jeszcze bardziej oniemiały, gdy Albert zabiera nas na pierwsze piętro, przez długi korytarz usłany perskimi dywanami. W końcu, pchnięciem otwiera podwójne drzwi na końcu holu. – Apartament Crulean, - oznajmia.
Opuszczam nasze walizki na gruby dywan. Pokój jest ogromny, wypełniony zabytkowymi meblami i zajebistym łóżkiem z baldachimem. Drążone drewno, klasyczny baldachim... przebiegam dłonią po słupach i testuję ich wytrzymałość. Taa, wytrzymają jej lanie, gdy będzie związana, z zakrytymi oczami, a ja będę pieprzył ten słodki tyłeczek, aż ulegnie mi kompletnie. – Czy taki pokój przypada państwu do gustu? - pyta uprzejmie Albert. – Tak, dziękujemy panu. - Keely się uśmiecha. Albert skina głową i wycofuje się z sypialni, zamykając za sobą drzwi. – Dasz wiarę temu miejscu? - wykrzykuje Keely. Podchodzi do okna, wyglądając na trawnik i fontanny i – yhym na cholerne jezioro. - Czuję się jak w bajce. To nie może być moje. – Ale jest. - Urywam. - Zostawiłam portfel w samochodzie, - kłamię. - Zaraz wrócę. Kiwa głową i zaczyna się rozpakowywać. Wracam na dół z pędzącymi myślami. Brent pierdolony Ashcroft. Cały czas miał taki plan? Keely mówiła coś o klauzuli moralności w testamencie. Zostałaby kompletnie wydziedziczona z dowodem na to, że zrobiła coś złego. Jestem sekretną bronią Brenta? To dlatego zatrudnił mnie, żebym ją przeleciał? I dlaczego powinno mnie to obchodzić? Ty też jesteś tutaj, żeby ją zrujnować pamiętasz? Jakbym mógł zapomnieć. Ashcroft zniszczył moją rodzinę. Doprowadził mojego ojca do samobójstwa. Przysiągłem, że będę miał swoją zemstę, ale drań umarł zanim mogłem sprawić, że będzie cierpiał. Teraz, zburzę jego dziedzictwo, cegiełka po cegiełce, choćby miała być to ostatnia rzecz jaką zrobię. Keely jest jego córką. Jego jedyną spadkobierczynią. Kluczem do mojej najmroczniejszej zemsty. Ale tylko jeśli nie dowie się kim naprawdę jestem. – Muszę przyznać, jestem zaskoczony widząc cię tutaj. Odwracam się. Brent opiera się o ścianę w korytarzu. Zdjął z twarzy ten swój uśmieszek. Teraz patrzy na mnie z wściekłym podejrzeniem. – Domyśliłem się, że kiedy złamałeś naszą umowę, znaczyło to że zawiodłeś. – Nigdy nie zawodzę, - odparowuję. - Po prostu nie chcę mieć do czynienia z kutasem takim jak ty. Brent mruży oczy. – Zastanawiam się co Keely myśli o naszej umowie. W kilku krokach, pokonuje dystans między nami. – Nie powiesz jej ani jednego, pieprzonego słowa. – Albo co? - Brent prycha i tym razem się nie powstrzymuję. Łapię go za fraki garnituru i rzucam nim o ścianę. – Myślę, że mnie nie dosłyszałeś, - warczę, głosem jak stal. Wykręcam jego kołnierzyk, odcinając powietrze. - Jeśli cenisz sobie życie, będziesz trzymał mordę kurwa na kłódkę, rozumiesz?
Brent nie odpowiada, oczy wyłażą mu na wierzch, więc znowu uderzam nim o ścianę. Wydaje zdławiony krzyk. – Tak! Rozumiem! – I dobrze. Uwalniam go, a on potyka się i sapie. – I ostrzegam cię, - dodaję. - Nie zadzieraj z Keely. Ona jest moja. Zrań ją, zranisz mnie. A ze mną nie chcesz zadzierać. Zostawiam go tam, zgiętego w pół i wracam z powrotem do Keely. Jestem spięty jak cholera, ale tylko widok jej stojącej przy oknie, sprawia że się zatrzymuję. Kurwa, jest piękna. Odwraca się do mnie i uśmiecha. – Znalazłeś? – Co? A, tak, portfel. Pod siedzeniem. - Z trzaskiem zamykam za sobą drzwi. Akcja z Brentem mnie wzburzyła, przypominając dokładnie ile jest na szali. I jak wpadłeś po uszy z Keely. Uciszam szepty. Ja tu mam władzę. Zawsze mam władzę. Keely pochyla się, żeby rozpiąć walizkę. – Jak myślisz co powinnam założyć na obiad? Brent mówił, że nic oficjalnego, ale... – Odłóż to. Mój głos jest normalny, ale Keely od razu nieruchomieje. Spogląda w górę, a oczy jej płoną z podniecenia. Właśnie tak, skarbie. Wiesz co nadchodzi. Podchodzę bliżej, a krew spływa do mojego kutasa. Cholera, ta dziewczyna sprawia, że staje mi jedynie na myśl o wbiciu się w nią. Te kremowe uda, te soczyste cycki. Ta morka, pyszna cipka. Mój kutas podskakuje, prężąc się, żeby zatopić się w tej słodkiej dziurce. Chcę rzucić ją na to łóżko i wbijać się w nią, aż będzie krzyczeć na cały dom. Ale najpierw, chcę usłyszeć jak błaga. – Rozbierz się. Uklęknij. Ręce za plecy, - rozkazuję jej. Posyła mi grzeszny uśmieszek, a następnie wykonuje polecenie bez słowa protestu. Posłusznie zdejmując dżinsy i koszulkę. Opadając na podłogę. Przyjmując pozycję, z gołymi piersiami i naprężonym sutkami błagającymi o ssanie. Jezu Chryste. Rozpinam spodnie i pocieram się, twardy jak pieprzona skała. Keely obserwuje moją rękę oblizując usta. Wie co dla niej mam, całe dziewięć pulsujących cali i niech mnie diabli jeśli nie jest dla mnie mokra i gotowa. – Wiesz, cały ten czas, zaniedbywałem twoje słodziutkie usta, - nucę, zatrzymując się przed jej klęczącym ciałem. - Lizałem twoją cipkę i wbijałem się w nią, aż nie mogłaś stać prosto, ale te usta... Wyglądają jakby potrzebowały dobrego pieprzenia. Chciałabyś tego? – Tak, Vaughn. - Keely kiwa głową. Nadal patrzy na mnie z tym drażniącym się uśmieszkiem,
jakby to ona wszystko kontrolowała. Nie na długo, kochanie. – Chcesz, żeby mój kutas wsuwał się głęboko w twoje gardło, - mówię jej, warcząc. - Chcesz, żebym cię wypełnił, potrzebujesz każdego pieprzonego cala. Wypuszcza oddech, drżąc. – Boże, tak. – Znowu jesteś mokra. - Obserwuję jej ciało, rozszalałe unoszenie się jej piersi. - No dalej, poczuj to. Keely wsuwa rękę między swoje nogi. Na chwilę zamyka oczy, gdy czuje siebie, i cholera, wiem dokładnie jak śliskie musi być to ciało. – Posmakuj tego, - rozkazuję jej. - Poliż to wszystko, skarbie. Powiedz mi teraz jak smakujesz. Rumieni się, wysuwając palce i unosi je do ust. Nadal jest nieśmiała, musi odwrócić wzrok gdy zanurza je w ustach i ssie. – No i? - warczę, a mój fiut jest obolały bo chce być dokładnie tam. W jej ciasnej cipce, albo zakopany w tych gorących ustach. – Smakuję... smakuję jak seks, - szepcze, z czerwonymi policzkami. – Jeszcze nie, kochanie, - śmieję się. - Nawet nie w przybliżeniu. Tylko poczekaj aż będę pieprzył cię godzinę, gdy będziesz zbyt wrażliwa i obolała i nie będziesz mogła uwierzyć, że nadal jesteś mokra. Poczekaj, aż moje palce będą w tym ciasnym, małym tyłeczku i mój kutas będzie tak głęboko w twojej cipce, że pomyślisz że umrzesz od doznań. Keely sapie. Teraz jej wzrok jest zaszklony i oddycha małymi sapnięciami. – Kiedy moja sperma będzie się z ciebie wylewać i będziesz mokra od naszych soczków. Tak właśnie smakuje seks, skarbie i możesz się założyć, że zmuszę cię do wypicia każdej tego kropli. – Chcę tego, - szepcze, z oczami zaszklonymi z żądzy. - Pozwól mi siebie spróbować. – Magiczne słówko? - pytam, zbliżając się. – Proszę! - domaga się, a głos jej drży. - Vaughn, proszę! Wpycham kutasa głęboko w jej usta, aż uderzam w tył gardła. Keely jęczy, co wibruje na moim fiucie. Kurwa tak, właśnie tak skarbie. Ona wie w jaki sposób to lubię, wie dokładnie jak pracować, liżąc i okręcając językiem czubek gdy wchodzę mocno i głęboko w tę wilgoć. Przełamuje pozycje, unosząc ręce żeby chwycić mnie za tyłek, ale nie mogę narzekać, nie kiedy dzięki temu lepiej sunie ustami w górę i w dół mojego trzonu, jej małe ciasne usta ssą mnie z intensywnością tłoczenia. Niech mnie cholera, ta dziewczyna to cud. Sięga niżej, łapiąc mnie za jaja, pocierając je. Jęczę. Boże tak. Właśnie tam. Czuję jak ciśnienie rośnie, drżenie w nasadzie, gdy owijam jej włosy wokół pięści i pcham mocniej. Cholera, mógłbym się tu zatracić, w mokrym cieple jej ust i w małych jękach jakie wydaje. Ona to uwielbia, chciwie ssąc każdy cal mnie i kurwa to tylko sprawia, że twardnieję jeszcze
bardziej i wbijam się głębiej. Jestem na krawędzi pieprzonej przepaści, zanurzając się do końca, tak głęboko, że czuję tył jej gardła przy główce z każdym pchnięciem. To jest kurewsko intensywne. Widzę na czerwono, moje ciało jest napięte jak struna, a jaja zaraz eksplodują. I wtedy ona spogląda na mnie, z szeroko otwartymi oczami z żądzy, gdy głową cały czas podskakuje. Patrzę jak mój cały kutas wsuwa się w te słodkie usta, do środka i na zewnątrz, i kurwa, Keely nie odwraca wzroku. Jej oczy są na mnie, więc widzę rozpaczliwą żądzę ogarniającą jej ciało i jak bardzo tego chce. Jak bardzo potrzebuje każdego cala, połykając mnie głęboko, wygłodniale, a jej piersi podskakują od siły moich pchnięć. Łapię ją za włosy i wbijam się ostatni raz, gdy porywa mnie mój orgazm. Ryczę, uwalniając strumień gorącej spermy, która wylewa się z jej ust, skapując na jej cycki, gdy zatracam się w potężnym uwolnieniu. Keely wysysa mnie do sucha, zlizując każdą kroplę gdy ja ujeżdżam falę, a serce wali mi jak młot w uszach. Keely cofa się, uwalniając mnie. Jej włosy to bałagan, usta są śliskie od mojej spermy. Haustami zasysa powietrze, tak kurewsko piękna. Tak kurewsko moja. Czuję jak chłód przebija się przez mgiełkę mojej żądzy. Powiedziałem Brentowi, żeby trzymał się od niej z daleka, ale prawdą jest, że to nie on jest dla niej największym zagrożeniem. Ja jestem. Ale jeśli ona potrafi mnie tak rozbroić, doprowadzić kurwa do szaleństwa, że nie mogę widzieć normalnie, to jak niby mam pociągnąć za spust kiedy nadjedzie czas? Jak ja ją zniszczę, kiedy jest jedyną kobietą, której chcę?
3 Keely Patrzę w górę na Vaughna, z walącym sercem i obserwuję jak dyszy. Jego sperma jest lepka na mojej piersi i brzuchu, ale mam to gdzieś. Kocham wyraz jego twarzy, gdy dochodzi. Nie ma niczego podobnego do tego, do uczucia władzy – zapomnienia o Ashcrofcie i Brencie... O wszystkim oprócz mnie i nim, właśnie tutaj. Może i jestem na kolanach, ale to ja jestem tą, która doprowadza go do szaleństwa. – Do jasnej cholery, Keely. - Potrząsa głową, łapiąc się krawędzi biurka dla równowagi. - Jak to mi to robisz do chuja? – Ja tylko wykonuję pańskie polecenia, sir, - odpowiadam z szerokim uśmieszkiem. Wstaję na nogi, z przepysznym bólem między nagimi udami i ciężkimi, wrażliwymi piersiami. Boże, obciąganie mu cholernie mnie nakręca. – Nawet nie muszę pytać czy jesteś gotowa. - Vaughn prycha, a jego maska kontroli wraca na twarz. - Założę się, że dojdziesz krzycząc w sekundzie, w której wejdę w tą cisną, małą cipkę. Boże tak. – Chodź tu. - Rozkazuje mi z grzesznym uśmieszkiem. Chętnie podchodzę do niego i wtedy moją uwagę przyciąga zegarek na ścianie. Szósta piętnaście. Cholera. – Muszę iść pod prysznic, - mówię mu spanikowana. - I przygotować się na kolację. Vaughn oblizuje usta. – Kto mówi, że nie możemy zrobić i tego i tego? Długimi krokami idzie do łazienki, szarpiąc mnie za sobą. Łazienka to kolejna ogromna przestrzeń, cała w białym marmurze i ogromniastym prysznicem - spokojnie mieszczącym więcej niż dwójkę ludzi. Vaughn puszcza wodę i rozbiera się z reszty ciuchów. Dobry Boże, znowu jest twardy, a jego kutas sięga aż do pępka. Wpycha mnie do środka i wycofuje pod ścianę. Puls mi przyspiesza. – Ręce nad głowę, - mruczy, sięgając po żel pod prysznic. - Umyjmy cię, brudna dziewczynko. Drżę, gdy ręce Vaughna mnie masują, namydlając piersi i okrążając sutki, aż są naprężone i
obolałe. Dotyka mnie wszędzie, ujmując między nogami, by umyć śliskie wejście, zmierzając do tyłka. Jestem tak podniecona, że przysięgam iż rozpadnę się przy najlżejszym nacisku. – Chcę pieprzyć cię przez godziny, - prycha Vaughn. - Ale to będzie musiało poczekać. Teraz, masz dziesięć sekund. Y, co? Vaughn obejmuje mój tyłek i podnosi mnie, owijając moje nogi wokół swoich bioder. Jego kutas szturcha moją cipkę, a ja jęczę. – Dziesięć sekund, skarbie, tylko tyle. - Drażni się, znowu naciskając, zatapiając się we mnie jedynie o cal. Kurwa, jak dobrze. – Więc lepiej dojdź dla mnie teraz, albo nie dojdziesz w ogóle. - Vaughn trzyma moją szczękę jedną ręką, z oczami błyszczącymi w wyzwaniu. - Myślisz, że podołasz wyzwaniu skarbie? Kiwam głową z walącym sercem. – Dziesięć, - Vaughn wbija się we mnie tak mocno, że uderzam o ściankę prysznica. O Jezu, jest taki wielki, tak kurewsko wielki, rozszerzając mnie swoją grubą, wygłodniałą pałą. Ale nie mam czasu na skupianiu się na tym, gdy cofa biodra i znowu we mnie uderza. – Dziewięć, osiem, siedem... - mruczy do mojego ucha, z każdym pchnięciem. Brzmi jakby się drażnił, ale wiem że mówił poważnie. Cholera, jeśli teraz nie dojdę, on przestanie i zostawi mnie w takim stanie. Wyginam się do niego, żeby napotkać kolejne pchnięcie. Ściskając mojego sutka, Vaughn posyła mi grzeszny uśmieszek. – Kończy ci się czas, skarbie. Odpowiadam jękiem. Sześć, pięć... Vaughn wbija się głębiej, przyciskając do mnie swoje biodra, przez co moja łechtaczka eksploduje od tarcia. – Cztery, - Vaughn pochyla głowę, zamykając usta wokół mojego sutka. - Trzy. - Przygryza go, przez co moje ciało ogarnia przepyszny ból, gdy jego kutas znowu mnie penetruje. O Boże, jestem tak blisko. – Dwa... Właśnie gdy myślę, że nie zdążę na czas, opadam na niego, próbując wziąć w siebie każdy cal jego wspaniałego kutasa, ujeżdżając żeby znaleźć to miejsce, kłębek nerwów głęboko we mnie, którego tylko on może sięgnąć. Moje piersi podskakują, a on ssie moje sutki mocniej. Tak. Tak. Kurwa! Jeden. Vaughn znowu się we mnie wbija, sprowadzając mnie bliżej i bliżej i wtedy ze mnie wychodzi. Nie! Zaciskam się wokół niego, więżąc go w sobie, rozpaczliwie się na niego
nadziewając, znowu i znowu aż nacisk na moją łechtaczkę to za dużo i dochodzę z krzykiem. Vaughn stawia mnie na moje drżące nogi i wycofuje się. Łapie oddech i przeklina pod nosem. Cholera, dociera do mnie. Nie było kondoma. – Jestem na tabletkach, - mówię mu pospiesznie. - I jestem czysta. - Urywam. - Aty... – Jestem czysty, - odpowiada Vaughn zanim mogę skończyć. Ogarnia mnie ulga. – Więc wszystko jest okej. Vaughn zatrzymuje się, patrząc na mnie z udręczonym wyrazem twarzy. Ujmuje moją twarz, zaskakująco czule. – Nie jest w porządku, - mówi, opierając czoło na moim. - Boże, Keely, ty nawet nie masz pojęcia. Zanim mogę zapytać o co mu chodzi, on się odsuwa. Czułe spojrzenie zniknęło, zastąpione znajomą kontrolą. – Lepiej się wytrzyj, - mówi mi. - Musimy iść na dół. * * * Ubieram się dwa razy szybciej niż zwykle. Brent powiedział, że to nic nadzwyczajnego, więc zakładam prostą spódniczkę, top i związuję mokre włosy w niedbałą kitkę. Ale kiedy Vaughn i ja idziemy na dół i wchodzimy do salonu, okazuje się ze Brent czeka z kupą nieznajomych. Zatrzymuję się w drzwiach jak wryta. – Oto oni, - Brent posyła mi zwycięski uśmiech. - Czekaliśmy. Myślałem, że powiedziałem ci, by przyjść na szóstą. – Nie, - jąkam się. - Powiedziałeś... Ale Brent wtrąca mi się w zdanie, odwracając się do gości. – Keely, poznaj Chada Hargrovesa , Alistaira Carsona i Dicka Whitforda. - Brent wskazuje każdego, pełen charyzmy. - Reprezentują oni fundusze hedgingowe, które utrzymują główne udziały w Ashcroft Industries. Co? O cholipka. – Miło cię poznać. - Mężczyźni potrząsają moją ręką. Są zamazaną plamą identycznych garniturów i brzuchów w średnim wieku panów, drogich fryzur, a ja usiłuję zapamiętać kto jest kim. – Przykro nam z powodu pani straty, - Chad dodaje z Południowym przeciąganiem. - Ale jak możesz sobie wyobrazić, martwi nas zmiana w przywództwie. Brent wcina się do rozmowy.
– Zasugerowałem, żebyśmy wszyscy zebrali się na kolacji, żeby mogli porozmawiać z tobą twarzą w twarz. Jestem pewien, że kiedy już opowiesz im o swoich planach dla firmy, będą pocieszeni. Gapię się w panice. Moje plany dla firmy? Nie miałam nawet szansy przeczytać pełnej listy zależnych jednostek Ashcrofta, a co dopiero ogarnąć podstawowe fakty interesu. Jak niby mam ich pocieszyć czymkolwiek? I wtedy widzę zadowolony z siebie uśmieszek Brenta i wszystko staje się jasne. To był jego plan, zastawić na mnie pułapkę z ważnymi inwestorami i zostawić, żebym wyglądała jak idiotka. Drań. – Więc powiedz nam, Keely, - jeden z nich, wydaje mi się że Dick, patrzy na mnie wyczekująco. - Jak według ciebie utrzymamy udziały na rynku na kolejny kwartał? – Rozważysz przeniesienie biznesu za granicę? - dodaje Alistair. - Mam nadzieję, że będziesz bardziej otwarta na tą perspektywę niż twój ojciec. Zawodzimy w konkurowaniu z powstającymi rynkami na każdym poziomie. Kręci mi się w głowie. – Ja... - zaczynam bezużytecznie. Wtedy czuję zaborczą rękę na ramieniu. – Panowie, - przemawia Vaughn, brzmiąc na rozbawionego. - Jest trochę za wcześnie na hiszpańską inkwizycję. Mój tato zawsze mówił, żeby nie omawiać biznesu bez drinku w ręce. Mężczyźni się śmieją. – Twój ojciec miał rację, - zgadza się Chad. - Co ty na to, Brent? – Oczywiście, - Brent zmusza się do uśmiechu. - Albert! Odwracają się, żeby złożyć zamówienia na drinki. Vaughn pochyla głowę, żeby szepnąć mi do ucha. – Rozluźnij się, - rozkazuje. – Ale co ja mogę im powiedzieć? - odszeptuję, nadal spanikowana. – Po prostu podtrzymuj pogaduszki i przypomnij im, że struktura zarządzania jest nadal niezmienna. Oni chcą wiedzieć, że u steru jest twarda, zdecydowana ręka, to wszystko. Biorę głęboki oddech, usztywniając ramiona gdy kolejny członek obsługi podchodzi by szepnąć coś Brentowi. – Kolacja gotowa, - oznajmia. - Keely, prowadź. Napotykam jego wzrok z pewnym siebie spojrzeniem, a następnie idę spokojnie do głównych drzwi. Myśli, że może sobie ze mną pogrywać, to niech pomyśli dwa razy. – Och, Keely? - nadchodzi jego śmiejący się głos. - To te drugie drzwi. To będzie długa noc.
* * * Siadamy na kolację w wielkiej jadalni. Niebieskie, jedwabne zasłony muskają polerowaną drewnianą podłogę, a marmurowy kawał stołu spokojnie mógłby pomieścić ze dwadzieścia osób. Obsługa serwuje przystawki, zaczepistą sałatkę ułożoną na ogromnych talerzach ze wzorkami z sosów. Wygląda to wyśmienicie, ale mój żołądek jest związany w supeł. Rozglądam się wokół, próbując zapanować nad nerwami. Brent siedzi na przedzie stołu z rodzeństwem po bokach. Riley siedzi odchylony na krześle, wyglądając bardzo wyluzowanie, ale Isabelle ma znudzony i wyniosły wyraz twarzy. Popija szampana, wyglądając bosko z zaczesanymi do tyłu włosami i diamentowymi kolczykami zwisającymi nad jedwabną suknią. Wiedziałam, że powinnam była się wystroić. Zostałam posadzona na drugim końcu stołu, z Vaughnem po mojej prawej stronie i z jednym z inwestorów naprzeciwko mnie. Grzebię w swojej sałatce, nie biorąc nawet jednego kęsa zanim Brent przemawia. – Więc, teraz kiedy mamy trochę trunku w naszych szklankach, czas żebyśmy coś od ciebie usłyszeli, Keely. - Zakłada ręce na piersi, wyglądając surowo. - Powinienem ci powiedzieć, że rozważamy ofertę wykupienia Ashcroft Industries. Miejmy nadzieję, że dasz radę przekonać tych oto dżentelmenów, że powinni pokładać więcej wiary i milionów dolarów w twoje przywództwo. – Muszę przyznać, że jesteśmy zmartwieni, - zgadza się Chad. - Ashcroft był życiem i duszą firmy, a teraz kiedy odszedł, wszyscy wątpimy w naszą przyszłość. Co możesz powiedzieć by nas uspokoić? Sztywnieję. – Nic. Gapi się, zszokowany. Pozostali mężczyźni odkładają swoje widelce. – Nic? – Jeszcze, - dodaję stanowczo. - Będę z wami szczera. Mogłabym tu siedzieć i powiedzieć wam, że trzymam rękę na pulsie, ale to byłoby kłamstwo. Minęło kilka dni odkąd testament został zweryfikowany i wszyscy wiemy, że Ashcroft Industries to rozwlekła korporacja. Zajmie mi trochę czasu, żeby spotkać się ze wszystkimi i poznać położenie. Ale możecie spać zapewnieni, że nie podejmę żadnych pospiesznych decyzji. Chad wygląda na zamyślonego. – Doceniam twoją szczerość, panienko. – Szczerość nie zmienia faktu, że Keely nie ma żadnego pojęcia o biznesie, - wtrąca się Brent. - Trudno mi to przyznać, ale nie chcę wprowadzać was w błąd. Ona nie poszła do Harvardu, ani Whartonu jak ja, - dodaje z obślizgłym uśmieszkiem. – Może i nie zrobiłam wypasionego magistra zarządzania, ale Ashcroft też go nie miał, gdy zbudował tę firmę. - Odbijam piłeczkę. - Posłuchajcie, odziedziczyłam tytuł dyrektora naczelnego i większość udziałów, ale ja nie jestem firmą – pracownicy są. Od kadry kierowniczej po woźnych, to oni są tymi, którzy przekształcili Ashcroft Industries w taką firmę, jaką jest ona dzisiaj i oni nadal w niej są. Rozglądam się wokół stołu, nawiązując kontakt wzrokowy z każdym z inwestorów.
– Nie mogę powstrzymać was przed wycofaniem swoich inwestycji i odejściem w tej chwili, ale to byłby błąd z waszej strony. Dajcie mi szansę na pokazanie, że firma jest w dobrych rękach. Ashcroft odszedł, ale zostawił on po sobie mocne dziedzictwo – i zrobię wszystko żeby je chronić. Kieruję ostatni komentarz do Brenta z nienawistnym spojrzeniem. Może próbować mnie zastraszyć i manipulować inwestorami, ale dopiero co tu dotarłam i nie zamierzam odejść bez walki. Inwestorzy wymieniają spojrzenia, a następnie Chad odchrząkuje i uśmiecha się. – Właśnie to mieliśmy nadzieję usłyszeć. Nie spieszymy się by podjąć jakiekolwiek pochopne osądy, więc zagospodaruj się i później do tego wrócimy. Witamy w firmie, Keely. Unosi swój kieliszek, a resztę idzie w jego ślady. Wzdycham z ulgi. Vaughn ściska moją dłoń pod stołem, posyłając uśmiech. Udało mi się. To jeszcze nie koniec, ale przynajmniej kupiłam sobie trochę czasu.
4 Vaughn Po kolacji, Keely jest tak wykończona, że od razu odpływa do krainy snu, ale ja nie mogę spać. Staczam się z łóżka i przemierzam pokój, wkurzony i zdezorientowany. Keely wygląda tak spokojnie leżąc w świetle księżyca. Tak niewinnie – nawet jeśli znam prawdę o jej brudnych, wyśmienitych myślach. Chcę ją chronić. Muszę ją posiąść. Wzrasta we mnie pożądanie, niezaspokojone mimo faktu, iż doszedłem dwa razy kilka godzin temu. Przysuwam się bliżej łóżka, odsuwając kołdrę. Jej ciało jest na widoku, kuszące piersi prężące się na powietrzu, skóra ledwie zakryta przez jedwabną koszulę nocną. Wyciągam rękę i głaszczę jej włosy. Keely wzdycha, uśmiechając się we śnie. Co ty kurwa robisz? Obserwujesz jak śpi, jak jakaś cipa? Ogarnij się! Odsuwam szybko rękę i wychodzę z pokoju. Dom jest mroczny i cichy gdy przechadzam się po korytarzach, przeklinając Brenta, Keely i do diabła nawet tego drania Ashcrofta za położenie mnie w takiej pozycji. Uchwyt jaki Keely ma na mnie doprowadza mnie do szaleństwa. Mówię sobie, że to wszystko to część planu, pomoc jej w uzyskaniu pewności siebie i późniejsze zniszczenie jej, ale tyko jedno błyszczące spojrzenie tych dużych, orzechowych oczu i pieprzta mnie, chcę tylko wbić się w nią głęboko i doprowadzić ją do wykrzyczenia mojego imienia. Muszę ją zdominować, udowodnić że to ja nadal mam władzę. Ale w jakiś sposób, nawet kiedy to ona jest na kolanach, ja jestem na jej łasce. Nawet kiedy wbijam się w jej mokrą cipkę, patrzę jak oczy wywracają jej się na tył głowy, słyszę jak krzyczy z rozkoszy, to nadal czuję jakby to ona rozdawała karty. Kurwa mać! Dochodzę do końca kolejnego korytarza kiedy zauważam światło dochodzące z otwartych drzwi. Podchodzę bliżej, otwierając je i widzę w pewnym rodzaju biurową bibliotekę – zapchaną książkami i ciężkim, starym biurkiem. Brent przeszukuje szuflady. Nagle nieruchomieje, patrząc w górę z winą wypisaną na twarzy, gdy wchodzę do pokoju. – Ach, to ty. - Marszczy brwi, zamykają szufladę z trzaskiem. – Szukamy czegoś? – Porządkuję tylko biurko. - Brent wsuwa jakieś papiery do pudełka. Unoszę brew. – O drugiej nad ranem? Brent nie odpowiada. Wpatruje się we mnie z zamyśleniem na twarzy, a następnie się
uśmiecha. – Wiesz, myślę że źle zaczęliśmy. – Co ty nie powiesz. - Wbijam w niego morderczy wzrok. – Ty i ja, moglibyśmy być dla siebie użyteczni. - Brent idzie do barku w rogu pomieszczenia. - Chcesz drinka? Przez chwilę myślę, ale biorę whiskey którą proponuje. Wszystko co związane z tym facetem sprawia, że mam gęsią skórkę, ale chcę wiedzieć co ma w rękawie na Keely. – Widzisz, nie mogłem rozgryźć dlaczego mnie spławiłeś i zerwałeś naszą umowę. Ale chodzi o dziedzictwo, prawda? - pyta z wszystko wiedzącym prychnięciem. - Dowiedziałeś się ile była warta i pomyślałeś, że pobawisz się z nią i spróbujesz naciągnąć na większy kawałek ciasta. Mądrze wykombinowane. - Kiwa głową. - Lubię facetów, którzy mierzą wysoko. A ja lubię facetów, którzy zamykają kurwa jadaczkę i przestają pieprzyć głupoty, ale zmuszam się żeby pokazać mu nikły uśmieszek. – Może i jestem za pieniędzmi. Co cię to obchodzi? – Mogę pomóc, - mówi Brent. - Obiecuje, że nie powiem nic o naszej małej umowie... jeżeli w zamian pomożesz mi. No i teraz dokądś zmierzamy. – Czego chcesz? - pytam. – Firmy. Nie całej, - dodaje szybko. - Keely może zatrzymać jakieś udziały, resztki zysku. Do diabła, pozwolę jej nawet zatrzymać resztę majątku. Ale chcę kontroli. Biorę powolny łyk whiskey. – Powiedzmy, że pomogę ci przejąć kontrolę, co z nią zrobisz? Twarz Brenta zmienia się w ohydny uśmiech. – To co powinno zostać zrobione już dawno temu. Mój ojciec był sentymentalny. Pozwolił żeby jego serce zmiękło od wyobrażenia lojalności i postępowania słusznie. Nasze zyski mogłyby być podwójne niż są, jeśli zmienimy sposób prowadzenia interesów. Przenieść firmę za granicę, obciąć pensję pracowników i wynagrodzeń. – Wyzysk siły roboczej. - Tłumaczę. - Wyrolowanie starego. – Pozwolenie wolnemu rynkowi decydować o kosztach i standardach, - Brent mnie poprawia. - A może jesteś tak sentymentalny jak on? Twardnieję. – Nie jestem jak twój ojciec, - pluję. – Dobrze. Więc mamy nową umowę? Dotrzymam twojego małego sekreciku, a ty nakierujesz Keely na zgodzenie się na moje propozycje. - Brent wyciąga rękę, żebym nią potrząsnął. Ignoruję ją połykając resztę drinka. Stawiam szklankę i odwracam się by wyjść. – Rób cokolwiek ci się kurwa podoba, - mówię mu. - Ale sądzę, że nie doceniasz Keely.
Widziałeś ją na kolacji. – Trzech idiotów, którzy są ślepi jak cholera. - Brent robi kwaśną minę. - Chciałbym zobaczyć jak mówi takie gówno przed setkami wściekłych głosujących na spotkaniu udziałowców. – Może. Ale nie skreślałbym jej jeszcze. Zostawiam go w biurze i kieruję się z powrotem do naszej sypialni. Ale z każdym krokiem, prześladuje mnie wściekły głos. Dlaczego do chuja pana ty jej bronisz? Plan Brenta jest dokładnie tym czego chciałeś. Chcę zniszczyć dziedzictwo Ashcrofta, a zrównanie z ziemią jego firmy jest jednym sposobem żeby to zrobić... Nie wątpię, że z Brentem u steru, Ashcroft Industries rozpadło by się w przeciągu miesięcy – albo stało się tak nadziane, że udziałowcy ustanowiliby nowy rekord w stawkach. Ale Keely chce ją zatrzymać. I, Boże dopomóż mi, zamierzam jej pomóc tego spróbować. Przynajmniej na tę chwilę. Mówię sobie, że to mądre posunięcie. Zobaczę jak sprawy się rozegrają: zobaczę gdzie odłamek odpadnie najpierw i zdecyduję czy Brent jest takim idiotą na jakiego wygląda. Tak długo, jak jestem u boku Keely, jestem dokładnie tam gdzie muszę być, gotowy uderzyć gdy nadarzy się okazja. I jeśli to oznacza, że w międzyczasie będę mógł ucztować na jej oszałamiającym ciele – posiąść każdy jej cal aż będzie naznaczona moim dotykiem, na kolanach, błagając o mojego kutasa? Cóż, jak dla mnie zajebiście.
5 Keely Łóżko jest puste kiedy się budzę. Na poduszce obok leży notatka Vaughna. Poszedłem pobiegać. Odkładam ją powoli i biorę oddech, zadowolona z chwili samotności. Posiadanie Vaughna przy sobie przez 24/7 jest przytłaczającym doświadczeniem, zwłaszcza z tą seksualną chemią płonącą między nami. Część mnie cieszy się, że ma wsparcie i nie czuję się w tym wszystkim tak bardzo samotna, ale druga część potrzebuje chwili żeby pozbierać myśli i skupić się na ogromnym zadaniu przede mną... bez kuszących dystrakcji Vaughna. Dziś, jadę do miasta, żeby obejrzeć główne kwatery Ashcroft Industries i poznać główny sztab zarządzający. Ubieram się ostrożnie, w ołówkową spódnicę i w jasną dopasowaną bluzkę. To najbardziej odpowiedni strój jaki posiadam, ale i tak, kiedy patrzę na siebie w lustrze, czuję że przejrzą mnie na wylot. Co ty wyprawiasz? Moje wątpliwości wypływają na powierzchnię. Brent miał rację. Nigdy w życiu nie studiowałaś biznesu. Jak możesz prowadzić ogromną korporację? Zmuszam się, żeby się uspokoić i pamiętać co powiedziałam wczoraj inwestorom. Nie muszę jej prowadzić: muszę po prostu znaleźć odpowiednich ludzi i zaufać im, że będą kontynuować swoją dobrą pracę. Ashcroft przekazał mi swoje dziedzictwo i nie mogę go zawieść. Mam trochę czasu do zabicia, zanim samochód mnie zabierze, a w brzuchu mi burczy. Ledwie co ruszyłam wczoraj kolację, byłam zbyt zajęta próbowaniem trzymania się w kupie podczas swojego przesłuchania, więc idę na dół w poszukiwaniu kuchni. Wczoraj nie miałam szansy na zwiedzenie domu, więc teraz się z tym nie spieszę, przechadzając się po korytarzach i zaglądając do nigdy nie kończących się rzędów pokoi. Wystrój jest tradycjonalny, pełen starych antyków i ciężkich brokatowych zasłon. Zastanawiam się czy są one również pamiątką rodową jak bransoletka, którą próbował dać mi Ashcroft: historię od rodziny, o której nie miałam pojęcia. Uświadamiam sobie jak mało wiedziałam o Ashcrofcie i jego życiu. Aż do niedawna, był dla mnie tylko ekscentrycznym klientem. Słuchałam jego opowiadań z rozbawieniem, ale nie przyciągałam uwagi do szczegółów. Czuję ukłucie na straconą okazję, żeby go poznać. A teraz jest już za późno. Po zwiedzaniu domu przez jakiś czas, znajduję kuchnię: ogromną, przytulną przestrzeń z jasnymi żółtymi płytkami i dużym stołem zastawionym świeżym ciastem i sokiem. Kieruje się do talerza z muffinkami, kiedy widzę zwiniętą, na wpół ukrytą w zakamarku Isabelle. Owinięta jest jedwabnym szlafrokiem, popijając espresso z małego chińskiego kubeczka. – Hej, - mówię niezręcznie. - Jak leci?
Isabella odwzajemnia mój wzrok zimno. Bez makijażu i projektanckich ciuszków, wygląda młodziej, prawie podatną na zranienia. Ale lodowate spojrzenie nadal pozostaje na jej twarzy. – W porządku, dziękuję, - odpowiada uprzejmie. - Dobrze spałaś? – Tak, świetnie. - Waham się przez chwilę, a następnie siadam koło niej przy stole i zaczynam zapełniać talerz. - To wygląda niesamowicie. Ty to zrobiłaś? Isabelle wykrzywia usta w rozbawieniu. – Nie, kucharz rozstawia je rano. Nie wiem dlaczego. Brent nigdy nie je, a Riley'a już dawno nie ma. – A gdzie jest? - pytam zaciekawiona. Wzrusza ramieniem. – Nigdy nie wiem. Robi to co chce. Nasz ojciec był jedynym, który jadł prawdziwe śniadanie. Isabelle spuszcza głowę i widzę smutek w jej oczach. Rodzeństwo Ashcroft może i nie jest spokrewnione krwią, ale oni też byli jego dziećmi... większość swojego życia spędzili z Ashcroftem. – Nie miałam okazji powiedzieć, jak bardzo mi przykro z powodu twojej straty, - mówię jej cicho. - Nie znałam go za dobrze, ale widać było że był świetnym gościem. Isabelle wygląda na zaskoczoną. – Był, - mówi, łagodniejąc. - Na świecie nie ma nikogo takiego jak on. Przez chwilę siedzimy w ciszy i czuję przypływ ciepła dla tej dziewczyny. Ja byłam jedynaczką i zawsze chciałam mieć rodzeństwo. Uświadamiam sobie po raz pierwszy, że Isabelle, Riley i nawet Brent są teraz ze mną w jakiś sposób połączeni. Nie jestem tak naiwna, żeby myśleć że w ciągu jednej nocy wszyscy stworzymy więź, ale może kiedyś... – Co ty wyprawiasz? - głos Brenta przenika moje myśli. Nieruchomieję, z muffinkiem w połowie drogi do ust, zanim uświadamiam sobie że jego gniew skierowany jest na Isabelle. – Nic, - mówi szybko, patrząc w dół. - Po prostu, ona tu weszła... – Rozmawialiśmy o tym, - Brent syczy. - A jednak jesteś tutaj, działając za moimiplecami. Isabelle wydaje się kurczyć tuż przede mną. – Wiem, przepraszam. - Wygląda na zdenerwowaną, wstając na nogi i szybko idąc do drzwi. – Jadłyśmy tylko śniadanie, - przemawiam, zdezorientowana gniewem Brenta. Jego wzrok przeskakuje na mnie. – Samochód już tu jest, - mówi zwięźle. - Jesteś gotowa? Masz zajęty grafik. Nie możesz się spóźnić. – Oczywiście. - Łapię swój talerz i szklankę soku. Mogę zjeść w samochodzie. - Miło było z tobą porozmawiać, Isabelle, - dodaję, gdy przechodzę. Spuszcza głowę na podłogę, z napiętymi ramionami i posłusznie czeka, żeby Brent wyszedł
pierwszy zanim podąża za nim. Dziwne. *** Nie mam czasu by myśleć o dziwnej scenie z Brentem i Isabell. Jak tylko wsiadam do limuzyny, wysyłam szybką wiadomość do Vaughna, żeby spotkał się ze mną później, a następnie nurkuje w jednym z tysiąca raportów Ashcroft Industries. Czytam tak szybko jak mogę po drodze do Nowego Jorku, ale do czasu gdy zatrzymujemy się przed wieżowcem w środku miasta, nadal ledwo co obejmuję umysłem firmę. – Tędy, Panno Ashcroft. - Wita mnie radosna sekretarka w korytarzu, pospieszając mnie do szklanej windy. – Fawes. To moje nazwisko, - dodaję niezręcznie. - Nigdy nie nazywałam się Ashcroft. – Oczywiście. - Sekretarka wyjmuje peidżer i przysięgam, że robi notatkę i moim nazwisku nawet kiedy rozmawiamy. - Wszyscy są podekscytowani, możliwością poznania ciebie. Myślę, że po prostu to wyolbrzymia, ale kiedy drzwi windy się rozsuwają na trzydziestym piątym piętrze, widzę że nie kłamała. Ludzie stoją w kolejce w korytarzu, żeby mnie przywitać, morze ludzi potrząsających moją ręką i witających mnie w firmie. – Dziękuję, - mruczę, a w głowie już mi się kręci. - Was też bardzo miło poznać. – Jesteśmy tu jak wielka rodzina, - wyjaśnia sekretarka. - Jeśli Ashcroft zaufał ci, że przejmiesz stery, to oznacza że wszyscy cieszymy się, że cię mamy. Nie wszyscy. Gdy ruszamy dalej, zauważam że kilku ludzi stoi z tyłu, krzywiąc się na mnie. Pamiętam, że Brent przez lata był częścią firmy i pewnie sam też zbudował sobie grono wiernych. Bez względu na to co mówi sekretarka, jestem pewna że jest tu wielu ludzi tylko czekających aż się potknę i upadnę. Jeszcze nie wiem komu mogę ufać. – Zostawię cię z Cameronem McCullogh'em. Zostaję odstawiona w imponującym, narożnym biurze, udekorowanym współczesnym szkłem i chromowymi meblami i z boskimi widokami na miasto. – Miło mi cię poznać, Keely. Odwracam się. Przystojny mężczyzna około trzydziestki wstaje zza biurka i podchodzi by uścisnąć mi dłoń. – Panie... - Mój umysł już jest pusty, ale mężczyzna posyła mi tylko uśmiech. – Mów mi Cam. Byłem zastępcą Ashcrofta. Poznałaś wszystkich na zewnątrz? – Tak. - Kiwam głową. - Obawiam się, nie mogę obiecać że zapamiętam wszystkie imiona... Cam śmieje się. – O to się nie martw. To dużo do przyswojenia, ale masz cały czas świata żeby nas wszystkich
poznać. Cynthie? - Odwraca się do sekretarki. - Wstrzymaj moje telefony na resztę popołudnia. Jestem pewien, że nasza Keely ma mnóstwo pytań, byśmy mogli zacząć. Cynthie kiwa głową i odchodzi zamykając za sobą drzwi. – Usiądź proszę. - Cam wskazuje na kanapę przy oknie. - Mogę zaoferować ci coś do picia, może mrożoną herbatę? Dwadzieścia lat w Stanach, a nadal się do tego nie przyzwyczaiłem, - dodaję z szerokim uśmiechem. - O ile mi wiadomo, herbatę powinno się pić gorącą z mlekiem i cukrem. – Nie, dzięki nie trzeba. - Siadam, odrobinę się rozluźniając. Coś w uśmiechających się, niebieskich oczach Cama i w nikłym Szkockim akcencie uspokaja mnie. - Przykro mi, że musisz mnie przez wszystko przeprowadzić. Wiem, że pewnie jesteś zajęty. – Nonsens, - nalega Cam. - Jestem tu by pomóc ci z czymkolwiek potrzebujesz. – W takim razie, - zaczynam, wyjmując swój notatnik i długopis. - Może mógłbyś zacząć od początku, od zależnych jednostek Ashcrofta? *** Trzy godziny i dwa kubki „prawdziwej” herbaty później, głowa mi pęka. Mimo tego, że Cam cierpliwie przeprowadzał mnie przez ustawienia i codzienne czynności, nie zaczęliśmy nawet zbliżać się do prawdziwych podstaw biznesu firmy. – A co z inwestorami? - pytam zamykając na chwilę notatnik i rozluźniam dłoń którą piszę. - Brent mówi, że pojawiła się oferta wykupu, inna firma chce wykupić biznes. Myślisz, że powinnam to rozważyć? Cam odchyla się do tyłu. – Na pewno jest to jakaś opcja. Ceny akcji spadły odkąd Ashcroft zmarł i to byłby jeden sposób żebyś uwolniła się od obciążenia. Ale ta firma już wcześniej próbowała zaoferować przejęcie, - dodaje. - A Ashcroft za każdym razem im odmawiał. To jest fundusz hedgingowy, prawdziwa gra w kotka i myszkę. Nawet nie wiemy, kto stoi za tymi pieniędzmi. – Ale co z ceną akcji? - pytam. - Mówią, że bardzo spadły. Cam posyła mi pocieszający uśmiech. – Ceny akcji cały czas skaczą w tę i z powrotem. Sprawy się ustabilizują, kiedy wszyscy zobaczą że biznes tutaj ma się tak jak dawniej. – Po prostu nie wiem czy bardziej nie zaszkodzę niż pomogę. - Wzdycham, rozglądając się wokół. Nie chodzi tylko o to biuro, ale o cały budynek i biura w całym kraju. Tysiące ludzi, których praca teraz zależy ode mnie. Cam nadal się uśmiecha. – Masz czas. Nie musimy podejmować żadnych wielkich decyzji od razu. Mam rzeczy pod kontrolą, więc po prostu się zadomów, wczuj się i zobaczymy jak wszystko się ułoży.
Wypuszczam oddech z ulgą. – Okej, to brzmi jak plan. – Upewniłem się, że twój grafik na ten tydzień jest lekki, - kontynuuje Cam, sprawdzając swój tablet. - Spotkamy się ze wszystkimi głowami departamentu, żebyś mogła usłyszeć jak oni prowadzą sprawy. No i skoro gala została odwołana... – Jaka gala? - pytam. – Och, nie wiedziałaś? - Cam urywa. - Co roku, firma gospodaruje charytatywną galę, na uzbieranie pieniędzy. Zazwyczaj zbieramy około pół miliona dolarów na dobroczynne cele. Ten projekt był konikiem Ashcrofta, - dodaje z uśmiechem. – Ale mówisz, że została odwołana? Cam odchrząkuje. – Brent powiedział, że wydanie jej byłoby niewłaściwe, skoro Ashcroft dopiero coodszedł... Czuję przypływ gniewu. Typowy Brent, ignorujący ludzi w potrzebie. To on był tym, który pospieszał nas z odczytaniem testamentu, mając w dupie charytatywne donacje jakie zostawił po sobie Ashcroft. – Kiedy została ona odwołana? - pytam. - Za późno, żeby zmienić plany? Cam wygląda na zamyślonego. – To nie powinien być problem. Wydajemy ją w tym samym miejscu każdego roku i jestem pewien, że catering i obsługa nadal jest dostępna. – W takim bądź razie wykonaj telefon, - decyduję. - Gala się odbędzie... ku pamięci Ashcrofta. Właśnie tego by chciał. – A co z Brentem? Mrużę oczy. – Pieprzyć Brenta. To nie on tutaj rządzi. Tylko ja. Cam patrzy na mnie i powoli się uśmiecha. – Widzę, dlaczego Ashcroft cię wybrał, - mówi śmiejąc się. - Uczynisz go dumnym.