Xalun

  • Dokumenty480
  • Odsłony35 060
  • Obserwuję66
  • Rozmiar dokumentów587.8 MB
  • Ilość pobrań19 818

Anioł Miłości 02 Piekielna Miłość

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :670.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Anioł Miłości 02 Piekielna Miłość.pdf

Xalun EBOOKS
Użytkownik Xalun wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 101 stron)

Dedykacja dla wszystkich, którym chce się czytać to, co piszę. A w szczególności dla Angie Archulety.

Prolog - Nadszedł czas, panie. Wampir stał za mężczyzną w czarnym płaszczu, który sięgał do jego kostek. Mimo że był odwrócony do niego plecami, krwiopijca czuł bijącą od niego zimną złość. Skulił się lekko, kiedy ten odwrócił się do niego i posłał mu chłodne spojrzenie zielonych oczu. W jego oczach kryło się zło. Zło tak wielkie, że nawet ślepiec by je zauważył. Krwiopijca skłonił się niemal do ziemi, po czym uciekł jak najszybciej. Chłopak zmarszczył lekko brwi. Tak długo czekał aż ten dzień nadejdzie. Po raz pierwszy te dziesięć lat, które spędzał w Piekle tak mu się dłużyły. Nie nudził się tutaj, wręcz przeciwnie. Miał wiele czasu na przemyślenie swojego planu zabicia anioła, jego szpiedzy co jakiś czas donosili mu o tym, gdzie jest i co robi. To stawało się bardzo przydatne zwłaszcza teraz, kiedy miał wrócić na Ziemię. Spojrzał na swoją rozpostartą dłoń i przyjrzał się srebrnemu pierścieniowi z czarnym, nieprzejrzystym kamieniem w środku, który spoczywał na jego serdecznym palcu. Przypominał mu o obietnicy, którą złożył dziesięć lat temu swojej ukochanej. I teraz musi wypełnić tę obietnicę. Obietnicę, którą przedkładał nade wszystko inne. Tak jak niegdyś cenił swoje uczucie do niej… Ale teraz ona nie żyje. A jego gniew będzie tak straszny, że Ziemia i Niebo znowu zadrżą przed panem Piekła. - Craven – odezwał się bezbarwnym tonem. W tym samym momencie pojawił się przed nim inny wampir. Jego blada cera kontrastowała z kruczoczarnymi włosami i czerwonymi ustami. Ukłonił się i podszedł do mężczyzny, patrzącego na niego kamiennym wzrokiem. Wyciągnął przed siebie srebrną klingę ze złotymi akcentami. - Twój miecz, Lucyferze. Skinął na niego i wampir w mgnieniu oka zniknął. Mężczyzna zważył ostrze w dłoni i przyjrzał się mu dokładnie. Wykuł go po ostatnim powrocie do Piekła, gdyż swój poprzedni miecz stracił przez anioła, na którego teraz miał zapolować. Kolejna cenna rzecz, którą przez niego utracił. Ale zapłaci mu za to. Zapłaci mu za wszystkie krzywdy, które mu wyrządził. A zapłatą będzie jego życie. W tym samym momencie usłyszał bicie zegara, znajdującego się na kamiennej ścianie. Spojrzał na urządzenie. Wskazówki zegara ułożyły się na sobie, wskazując godzinę dwunastą w nocy. Nadszedł czas, pomyślał. Po tylu długim latach, spędzonych w Piekle, w końcu nadszedł czas. Czas na zemstę.

Rozdział 1 Stał na brzegu klifu, wpatrzony w rozciągający się przed nim krajobraz. Ostatnie promienie Słońca pieściły lekko jego nagie ramiona, oświetlająca wszystko gwiazda chyliła się już ku zachodowi. Kilkanaście metrów pod nim lodowate fale odbijały się z pluskiem o brzeg wysokiej skały. - Gabrielu – dobiegł go cichy głos zza pleców. Odwrócił się z uśmiechem, natychmiast go rozpoznając. Dziewczyna podeszła do niego i położyła mu dłoń na policzku. Nie odezwała się, po prostu patrzyła w jego błękitne oczy, w których widniała nieskrywana miłość do niej. - Musimy wracać – odezwał się. – Mam spotkanie z Radą. Dziewczyna skinęła głową i chwyciła go za rękę. Po chwili unosili się coraz wyżej w Niebo, a ich ogromne, nieskazitelnie białe skrzydła błyszczały w ostatnich promieniach słonecznych. Po kilku sekundach wylądowali miękko na kamiennej posadzce. Archanioł puścił rękę anielicy i ruszył szerokim korytarzem w kierunku sali posiedzeń Rady. Brązowa grzywka opadła mu lekko na czoło, ale odgarnął ją. Za sobą słyszał cichy stukot butów dziewczyny, podążającej za nim. Odwrócił się i zaczekał aż do niego dołączy. Jej błękitna szata sięgała do podłogi, a szerokie rękawy powiewały lekko z każdym jej krokiem. Gabriel stanął przed drzwiami do sali Rady i wyciągnął spod białej koszuli medalion, po czym wsunął go w niewielki otwór i ich oczom ukazała się ogromna sala. Przy podłużnym, bogato rzeźbionym stole siedziało kilku aniołów. Gdy Archanioł i anielica weszli do środa, wszyscy wstali i pokłonili się im. Mimo swego młodzieńczego wyglądu, Gabriel miał wielki autorytet i był kilkanaście razy starszy niż wszyscy inni obecni w tej sali. W odpowiedzi skinął lekko głową i oboje zajęli miejsca wśród reszty. - Gabrielu – zaczął przewodniczący Rady, patrząc na niego ze spokojem. – Zapewne wiesz, po co cię tutaj wezwaliśmy. - Owszem, Eriku – jego cichy, melodyjny głos wypełnił całą salę. – Domyślam się, że chodzi o rocznicę powrotu Lucyfera na Ziemię. Przewodniczący przyjrzał mu się badawczo. Wiedział, jak zresztą każdy inny tutaj i w całym Niebie, że Gabriel i Lucyfer byli kiedyś najlepszymi przyjaciółmi. Razem w bitwie, razem w pokoju. Nierozłączni przyjaciele. To jednak zmieniło się, kiedy ten drugi wszczął bunt wśród aniołów. Wielu upadło tamtego dnia, wielu obcięto skrzydła. Aniołowie walczyli przeciw sobie. Ci, którzy stanęli po stronie Lucyfera i jego poglądów przeciwko tym, którzy pozostali wierni Bogu. I w końcu doszło do walki między Gabrielem i Lucyferem. Brat przeciwko bratu. Najlepsi przyjaciele walczący przeciwko sobie. Takiego pojedynku całe Niebo jeszcze nigdy nie widziało i nigdy potem nie zobaczyło. Walczyli długo, bez chwili wytchnienia. Znali się tak dobrze, że jeden mógł przewidzieć kolejne posunięcia drugiego i na odwrót, a więc walka się nie kończyła. W końcu jednak zwyciężył Gabriel, a jego dawnego przyjaciela zabrano przed oblicze Boga. Jednak miłościwy Stwórca ulitował się nad aniołem, którego tak bardzo szanował i kochał. Wprawdzie strącił go do otchłani, nakazując obciąć mu skrzydła, ale pozwolił dawnemu Archaniołowi schodzić raz na dziesięć lat na Ziemię. Gabriel wciąż pamiętał te dni, jakby to było wczoraj. Dni, w czasie których przelano krew w Niebie. Płacz, złość, przerażenie… Stracili wtedy wielu. Pamiętał również jak to on miał wykonać karę na Lucyferze. I zrobił to. Przyszło mu to z trudem, nie był jak jego dawny przyjaciel, który bez oporów mógł się rzucić na najlepszego przyjaciela. Ale udało mu się. Strącił go do Piekła.

Tylko że stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Nie doceniono Lucyfera i jego żądzy władzy i krwi. Podporządkował sobie wszystkie demony, stał się panem ciemności, stworzył wiele nowych ras, które mu służyły. Niektóre z nich były tak straszne, że nawet Gabriel nie chciałby się z nimi spotkać. I one wszystkie służyły upadłemu aniołowi. Co by to było, gdyby wywiązała się wojna między Piekłem i Niebem? Archanioł zdawał sobie sprawę, że szanse byłyby mniej więcej wyrównane, ale zwycięska szala i tak przechylałaby się na stronę Lucyfera. Zbyt wiele istot o magicznych zdolnościach mu służyło. Czarownicy, demony, wampiry, zmiennokształtni… Pozostaje tylko mieć nadzieję, że nie dojdzie do tego. - Tak – z zamyślenia wyrwał go niepewny głos Erika. Przewodniczący Rady nie wiedział czy Archanioł chce o tym rozmawiać. Ukrył rozbawienie pod maską spokoju. Wszyscy myśleli, że on nienawidził Lucyfera i nie chciał o nim rozmawiać. Ale to wcale nie była prawda. Wprawdzie Gabriel nie uważał go za przyjaciela i sądził, że jego przekonania były mylne, ale nie nienawidził go. Chociaż po kolejnym zamachu na swoje życie kilkadziesiąt lat temu, kiedy to upadły anioł wykuł Piekielne Ostrze, Archanioł mógł go nienawidzić. Ale nie. Po prostu był mu obojętny. – Jak zapewne wiesz, za kilka godzin Lucyfer pojawi się na Ziemi. I to nie byłoby nic dziwnego, z racji, że czynił to już setki razy, ale tym razem mamy powody, aby się obawiać… Kiedy dziesięć lat temu zdarzył się ten niefortunny wypadek – tutaj Eric skrzywił się lekko i jego spojrzenie powędrowało do jednego z siedzących aniołów – upadły anioł poprzysiągł jednemu z naszych swoją zemstę. A jak sam świetnie wiesz, on nigdy nie łamie obietnic. Niestety, to była prawda. Władcy Piekieł można by zarzucić wiele grzechów, ale z pewnością nie tego, że nie dotrzymuje danego słowa i że nie kieruje się honorem. Dla niego było to niezwykle ważne. - I co w związku z tym? – zapytał cicho Gabriel. Eric przybrał zamyślony wyraz twarzy i powiódł wzrokiem po wszystkich zebranych w sali. Westchnął cicho. - Jeszcze nie wiem, ale musimy coś zrobić. Nie możemy pozwolić, żeby zabił Iana. - Dam sobie radę – mruknął cicho anioł. Wszyscy, łącznie z Archaniołem spojrzeli w jego stronę. Siedział z założonymi rękami i wpatrywał się w stół pustym wzrokiem. Gabriel wiedział o czym myśli. Nie musiał być jasnowidzem, żeby to wiedzieć. Chłopak nie chciał, żeby obchodzono się z nim jak z dzieckiem i pilnowano go przez najbliższe dwa tygodnie, ale zarazem bał się. Bał się o swoje życie tutaj, w Niebie. Ian z wyglądu był mniej więcej w wieku Gabriela, jak zresztą większość tutejszych aniołów. - Jedno jest pewne – powiedział Archanioł, posyłając pewne spojrzenie młodemu aniołowi. – Lucyfer nie może się dowiedzieć. Wtedy dopiero mielibyśmy problem. Wszyscy zgodnie pokiwali głowami. - Dlaczego Ian nie może po prostu zostać przez te dwa tygodnie w Niebie? – zapytał któryś z aniołów. Gabriel spojrzał na niego. Miał może niecałe trzydzieści lat i lekki zarost na brodzie. - To zbyt ryzykowne – Eric przygryzł lekko wargę. – Nie możemy ryzykować tego, że Lucyfer pojawiłby się tutaj. A gdyby tak się stało, to z całą pewnością nie przybyłby sam. A wtedy nie uniknęlibyśmy wojny. Nie, to nie jest dobre wyjście. Na sali ponownie zapadła cisza. Większość aniołów miała kwaśne miny, nie mieli pojęcia co mają zrobić z Ianem, żeby nie zginął, ale, żeby zarazem pozostał na Ziemi. Nie mogli wysłać zbyt wielu swoich żołnierzy, aby go pilnowali. - Cóż, możemy tylko mieć nadzieję, że chłopak jest na tyle mądry i sensownie myśli, żeby starał się unikać miejsc, w których jest mało ludzi – rzucił któryś z aniołów.

Gabriel uśmiechnął się lekko ironicznie. - Lucyferowi to nie przeszkodzi. Nie wiecie do czego jest zdolny. Jeśli jego uczucie było tak prawdziwe jak by się wydawało, to nie chciałbym być na Ziemi, kiedy on się tam pojawi. Jest zdolny do wszystkiego w normalnych okolicznościach, a teraz, kiedy wciąż płonie w nim wściekłość, a uwierzcie, że on nie tak łatwo zapomina, to będzie zabijał każdego, kto tylko stanie mu na drodze. Nie zawaha się. Na twarzy Erika pojawiła się rozpacz. Archanioł nie dziwił mu się. Żadne z nich nie miało pojęcia, co mogą zrobić w zaistniałej sytuacji. Dwa tygodnie to długo. Zbyt długo, żeby siedzieć spokojnie i czekać aż Lucyfer z powrotem zejdzie do Piekła. Na to nie ma nawet co liczyć. Cholera, co zrobić? Gabriel zmarszczył brwi i wbił zamyślony wzrok w swoją dłoń, na której spoczywał złoty sygnet z czerwonym kamieniem. Był on prosty i niezwykle stary. Wykuto dwa takie pierścienie. Dla niego i dla Lucyfera. Symbol ich przyjaźni. I mimo, że ich przyjaźń już dawno się rozpadła, to Archanioł miał do niego sentyment. Lubił go nosić, chociaż przypominał mu o dawnych czasach. - A więc pozostaje nam tylko dać chłopakowi do ochrony dwóch żołnierzy i mieć nadzieję, że Lucyfer go nie znajdzie. Taak, chyba żadne z nich w to nie wierzy, skwitował w myśli Gabriel. I faktycznie, po ich minach widział, że żadne z nich nie wierzyło, iż upadły anioł odpuści i nie będzie próbował zabić Iana. - Posiedzenie uważam za zamknięte – powiedział smętnie Eric. Kiedy Archanioł i jego towarzyszka podnieśli się z miejsc, wszyscy jak na komendę również poderwali się do góry. Gabriel rzucił im tylko krótkie spojrzenie i szybkim krokiem wyszedł z powrotem na korytarz. Musiał sobie to wszystko przemyśleć. Nie mieli pojęcia, co zrobią w razie ataku Lucyfera. - Gabrielu… - odwrócił się i spojrzał w oczy dziewczynie, stojącej za nim. – Co zrobimy, jeśli Lucyfer znajdzie sposób, żeby dostać się do Nieba? Albo dowie się o tym, o czym wie tak niewielu z nas? Archanioł chwycił ją za ręce i posłał jej uspokajające spojrzenie. On sam był pełen takich obaw, ale nie mógł dać tego po sobie poznać. Musiał ją jakoś pocieszyć, dać jej do zrozumienia, że nic im nie grozi. - Nie dowie się. Może jest świetnie poinformowany o wielu rzeczach, ma setki szpiegów, ale o tym na pewno się nie dowie. A co do tego, że znajdzie sposób na dostanie się do Nieba… To jest możliwe, nie będę cię okłamywał. Ale miejmy nadzieję, że tak się nie stanie. A zresztą skoro będzie ścigał Iana, to raczej nie będzie miał potrzeby napadać na nas. Choć kto go tam wie… Jest zbyt nieprzewidywalny. - Miejmy nadzieję – westchnęła cicho. – Bo wtedy marny los nas wszystkich. Gabriel objął ją ramionami. Nic jej się nie stanie. Nie dopuści do tego, żeby ktokolwiek ją skrzywdził, a zwłaszcza Lucyfer. - Muszę iść, mam jeszcze wiele ważnych spraw do załatwienia dzisiejszej nocy. I muszę wysłać kilku aniołów, żeby patrolowali okolice jego posiadłości. Kto wie, co tym razem planuje. A my musimy być przygotowani na wszystko. Nawet na śmierć. Ale tego już nie powiedział głośno.

Rozdział 2 Szedł powoli wąską leśną ścieżką. Srebrne promienie księżycowego światła nadawały wszystkiemu tajemniczy i magiczny wygląd. Po chwili do jego uszu dobiegł cichy plus fal, a jego oczom ukazał się wodospad opadający do dużego jeziora, burząc jego przejrzystą taflę. Gdzieś w oddali słychać było ciche pohukiwanie sowy. Obszedł jezioro dookoła i stanął na skalnym występie, po czym przeszedł po nim wzdłuż wodospadu i wszedł do jaskini, która się za nim znajdowała. Czuł jak chłodne, wiosenne powietrze przewiewa przez jego cienką, granatową koszulę, ale nie przeszkadzało mu to. Wręcz przeciwnie, o wiele lepiej czuł się w ciemnościach nocy niż w ciepłych objęciach światła słonecznego. Wziął głęboki oddech i przymknął lekko oczy. Nasłuchiwał chwilę. Gdzieś w oddali usłyszał cichy śmiech. Otworzył oczy, a w jego oczach pojawił się wyraz zadowolenia, zmieszany z zimnym okrucieństwem. Podszedł do kamiennej ściany i obrzucił ją obojętnym spojrzeniem. Przyłożył dłoń do jej kawałka i nacisnął lekko. Kamień obsunął się, ukazując niewielką wnękę. Wyciągnął z niej jasnobrązową gitarę i spojrzał na nią. Była już nadgryziona zębem czasu. Ostatnim razem, kiedy na niej grał, ona była z nim tutaj i słuchała jego muzyki. To był jedyny raz, kiedy grał komuś. Ona poznała niemal wszystkie sekrety, o których nikomu nie mówił. A wtedy, kiedy dla niej grał, czuł, że nie musi niczego ukrywać. Ona zaakceptowała całego jego, nie chciała go zmieniać. Ale to był ich ostatni dzień razem… Ścisnął lekko struny gitary, po czym podszedł do krawędzi wnęki i spojrzał na wodą, przepływającą w dół przed jego oczami. Uniósł dłoń z instrumentem i jeszcze raz na niego spojrzał. Zacisnął szczęki i wrzucił gitarę prosto w burzące się fale. Nie miał zamiaru więcej na niej grać. Już nigdy więcej. To było dawno, wszystko było wtedy inaczej… No właśnie, wszystko się zmieniło. Nie było już jej… Nie! Dość. Nie może cały czas o niej myśleć, nie może być słaby, nie może pozwolić poddać się żalowi i swoim uczuciom. Musi zabić anioła, tylko to się teraz liczy. Musi ją pomścić. A to nie będzie przecież wcale takie trudne. Doprowadził już do upadku tylu boskich żołnierzy od początku swojego istnienia, że jeden młody anioł nie stanowił dla niego żadnego problemu. Wystarczyło tylko go odnaleźć, a wtedy Skyle pozna prawdziwy ból. Spojrzał na przypasany do swojego boku miecz. Piekielne Ostrze, wykute tak samo jak to, które stracił przez anioła. Położył dłoń na rękojeści i wyszedł z jaskini za wodospadem, stając obok jeziora. Po chwili za plecami usłyszał cichy szelest i dziewczęcy śmiech. Odsunął się kilka kroków, kryjąc się w cieniu skały i patrzył w las. Spomiędzy drzew wyłoniła się dwójka roześmianych nastolatków, trzymających się za ręce. Mogli mieć około osiemnastu lat, może mniej. Usiedli obok jezior i chłopak objął swoją partnerkę ramieniem. Mężczyzna patrzył na nich spod zmrużonych oczu. Po chwili wyszedł z cienia i bezszelestnie stanął za ich plecami. Tak dawno tego nie robił. Tak dawno nie zabijał ludzi. Przeszedł go przyjemny dreszcz podniecenia. Wyciągnął z metalicznym odgłosem klingę. Para odwróciła się zaskoczona, a kiedy go zobaczyli, na ich twarzach pojawiło się przerażenie. Stał przed nimi, ubrany na ciemno, niemal zlewając się z nocą, a jego blada twarz błyszczała w nikłym świetle księżyca. Ciemne włosy opadały mu na policzku, a w prawej dłoni trzymał wyciągnięte w ich kierunku ostrze. Chłopak wstał i zasłonił dziewczynę, która również podniosła się z ziemi. Teraz wyglądała zza jego ramienia szeroko otwartymi z przerażenia oczyma. - Uciekaj – szepnął do niej. - O nie, nie – cmoknął cicho Lucyfer. – Jeśli się ruszysz, on zginie.

Przyłożył ostrze miecza do piersi chłopaka i patrzył na oboje z rozbawieniem. Zapewne uważali, że natknęli się na psychopatycznego mordercę, który biega po lesie w nocy z jakimś tam mieczykiem. Nie przyszło im nawet do głowy, kim naprawdę jest ten, którego spotkali. Bo skąd w sumie mogliby to wiedzieć? - Zostaw ją. Proszę cię, zabij mnie, ale oszczędź ją. Westchnął, a na jego twarzy pojawiło się zirytowanie. Taak, już gdzieś chyba słyszał kiedyś coś takiego. Ach tak, Craig Skyle chciał ratować Isabelle, swoją siostrzyczkę i oddać za nią swe życie. I oddał. Ale ona, chcąc pomścić brata, doprowadziła do swojej śmierci. Cóż za ironia losu. Brat poświęca się dla siostry, która w poszukiwaniu odwetu za jego śmierć, ginie. - Czyż miłość nie jest piękna? – spojrzał na dziewczynę. – Chłopak chce oddać za ciebie życie. Zgodziłabyś się? Dziewczyna pokręciła głową, drżąc ze strachu. - Uciekaj! – krzyknął chłopak, odwracając się i oboje rzucili się do ucieczki. Nie mieli jednak szans. Już po chwili nastolatek leżał w kałuży krwi z wyrazem przerażenia, zastygłym na twarz, a dziewczyna skuliła się obok niego i płakała. Jeszcze jej nie zabił. - Dlaczego go zabiłeś? – wyszeptała. - Skarbie, jestem Lucyferem. Po tych słowach zamachnął się mieczem i dziewczyna upadła obok swojego chłopaka z krwawiącą raną brzucha. Nie przeżyje kilku minut. Upadły anioł widział, że podczas swojego ostatniego tchnienia szukała dłoni swego ukochanego. I znalazła ją. Zginęli razem, trzymając się za ręce. Lucyfer odwrócił się i ruszył ponownie przez las. Po kilkunastu minutach dotarł do swojej posiadłości. Wiatr rozwiewał mu włosy i wiał prosto w twarz. Kiedy dotarł do swojego domu, drzwi otworzyły się przed nim i wszedł do środka. Przed nim natychmiast pojawił się jeden z jego czarnoksiężników. - Witaj, panie – pokłonił się nisko. Upadły anioł zaszczycił go przelotnym spojrzeniem, po czym skierował się schodami do góry i korytarzem do swego pokoju. Popchnął ciemne drzwi obiema rękami i wszedł do środa. Jak zwykle, nic nie zmieniło się od jego ostatniej wizyty na Ziemi. Jego słudzy regularnie sprzątali ten pokój. Spojrzał na łóżko, na którym dziesięć lat temu leżała jego zmarła ukochana. Wysłał z Piekła rozkaz, aby jej ciało wydać rodzinie. Jej matka znalazła martwą dziewczynę w salonie i zadzwoniła natychmiast po pogotowie, ale było już za późno. O wiele za późno, żeby ją uratować. Kilka dni później zorganizowano pogrzeb. Przyszli wszyscy znajomi Jessiki, każdy ją opłakiwał. Sądzili, że odebrała sobie życie, wbijając w klatkę piersiową jakiś ostry przedmiot, ale mało kto w to wierzył. Po pierwsze nie znaleziono narzędzia zbrodni, a co ona mogłaby z nim zrobić? Po drugie jaki miałaby powód, żeby odebrać sobie życie? Zamknął za sobą drzwi i podszedł do szafy. Odpiął od pasa miecz i położył go na ziemi obok mebla. Przeszedł do regału, na którym stało tak wiele książek, które lubił czytać. Ale zbyt wiele z tego przypominało mu o Jessice. Ostatnim razem była tutaj razem z nim i pytała czy będzie mogła kiedyś pożyczyć którąś z nich i przeczytać. Ale już nigdy nie miała okazji, żeby to zrobić. Przejechał palcem po miękkich grzbietach starych woluminów. Jak on w ogóle mógł je kiedyś lubić? Przecież to tandetne romansidła dla pań, z których większość kończy się dobrze i żyją długo i szczęśliwie. Zwykłe bajki, tyle że dla trochę starszych ludzi. Taka była prawda. Ludzie, nieważne w jakim wieku, chcieli wierzyć, że wszystko może skończyć się dobrze, nawet najgorsza sytuacja. Żyli tym, co napisano w tych książkach i myśleli, że to samo spotka ich w rzeczywistości. Ale to nie było możliwe. Życie to nie bajka.

Będzie musiał coś zrobić z tymi książkami. W sumie nie warto je palić, niektóre były już prawie antykami. Ale na pewno ich tutaj nie zostawi. Westchnął i odwrócił się do niskiej szafki na drewnianych nogach. Ukucnął i otworzył ją. W środku znajdowało się małe pudełeczko. Wyjął je i przyjrzał mu się. Było stare, wykonane ze złota. Uchylił wieko i wyjął z niego niewielki sygnet z czerwonym oczkiem. Pamiątka po Gabrielu. Jej też nie chciał już mieć. Po co w ogóle go kiedyś zatrzymał? Pokręcił lekko głową i schował pierścień z powrotem do pudełka. Wziął je do ręki i wyszedł z pokoju. Zbiegł po schodach i wyszedł na dwór. Natychmiast owionął go zimny wiatr. Przystanął na chwilę i zastanowił się. Nie wiedział właściwie, co chce zrobić z pierścieniem, poza tym, że musi się go natychmiast pozbyć. Mimo tego, że to była jego jedyna pamiątka po dawnym przyjacielu. Ale już się nie przyjaźnili. Bardzo dawno się nie przyjaźnili. Jak w ogóle Gabriel mógł nie stanąć po jego stronie? Zawsze go wspierał, w każdej decyzji, w każdym postępowaniu… A wtedy, w najważniejszym dniu jego życia, kiedy wszystko miało się zmienić, Archanioł stanął po przeciwnej stronie. Już wtedy Lucyfer wiedział, że to nie skończy się dobrze. Dwaj Archaniołowie walczący przeciwko sobie na śmierć i życie. Ale żaden z nich nie umarł, choć to on bardziej ucierpiał. Stracił całe swoje dotychczasowe życie. Nie żałował tego, był pewien, że jego poglądy były słuszne i mógłby za nie zginąć. Wiedział, czym jest honor i dane słowo, dlatego zawsze go dotrzymywał. I tak samo miał zrobić tym razem, kiedy zabije Iana Skyle’a. Nie zdążył jeszcze zdecydować, co zrobi z pierścieniem, kiedy usłyszał za plecami ciche kroki. Nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, kim jest osoba za nim. Uśmiechnął się lekko i nie odwracając powiedział ironicznie: - Wciąż nie umiesz się skradać. Usłyszał za sobą ciche parsknięcie, co spowodowało, że kąciki jego ust powędrowały jeszcze wyżej. Odwrócił się i spojrzał na dziewczynę, która stała przed nim. Brązowe, kręcone włosy opadały na plecy, tworząc lekkie fale. Prawą rękę, na której dźwięczało kilkanaście cienkich bransoletek, oparła na biodrze. Miała na sobie czerwoną bluzkę wiązaną na plecy i czarne, dżinsowe rurki. Wpatrywała się w niego zmrużonymi oczyma, a jej zielone oczy błyszczały dzikim blaskiem. - Tak uważasz? – uśmiechnęła się kpiąco, ukazując ostre, wampirze kły. – Och, a więc tylko totalnym przypadkiem stałam się jednym z twoich najlepszych szpiegów, tak? - Można powiedzieć, że nie miałem wielkiego wyboru, więc musiałem wziąć ciebie – posłał jej ironiczne spojrzenie. Wywróciła oczami i podeszła do niego. - A więc wszechpotężny Lucyfer znowu powrócił na Ziemię… Dawno się nie widzieliśmy. Upadły anioł spojrzał na nią. Rachel była jednym z jego najlepszych szpiegów, bardzo pomocnym przy śledzeniu Iana. A w dodatku można powiedzieć, że się przyjaźnili. Jeśli przyjaźń było dobrym słowem na określenie ich kontaktów. Lubili się ze sobą drażnić, ale Lucyfer z nikim się nie przyjaźnił. Wampirzyca potrafiła zmieszać się z tłumem, mimo jej oszałamiająco pięknego wyglądu, który, według niego, w sumie wcale nie był tak oszałamiający. Owszem, była piękna, ale nie robiła na nim tak wielkiego wrażenia jak… Nie. Nie będzie o niej myślał, znowu się rozklei. - Nawet bardzo. Tęskniłaś? – uśmiechnął się szeroko, widząc na jej twarzy rozbawienie. - Nie wiesz jak bardzo – w jej głosie była kpina. – Wiesz, bardzo ciekawi mnie jedna sprawa… Na jej twarzy pojawił się wyraz zamyślenia, zmieszanego z nieukrywanym zaciekawieniem. - Czym mogę zaspokoić twoją ciekawość? – uniósł lekko brwi. Spojrzała na niego z zastanowieniem.

- Dlaczego tak bardzo zależy ci na zabiciu tego anioła? – podeszła do niego i spojrzała mu prosto w oczy. – Nigdy wcześniej nie chciałeś tak bardzo zabić żadnego z nich. Co on takiego strasznego zrobił? - A to już nie jest twoja sprawa, moja droga – posłał jej chłodne spojrzenie, ale nie zrobiło to na niej wrażenia. Patrzyli przez chwilę na siebie, mierząc się wzrokiem. Lucyfer wiedział, że dziewczyna wprost gotuje się z ciekawości, taką miała naturę. Lubiła wiedzieć wszystko i o wszystkich, ale tego nie może jej powiedzieć. Nikt z jego sług nigdy nie dowiedział się jaki jest prawdziwy powód jego zemsty na aniele. I żaden się nie dowie. Nigdy. Pomyśleliby, że jest słaby. A wcale nie był. Już nie. - Dlaczego po prostu mi nie powiesz? - Bo to naprawdę nie jest twoja sprawa – powiedział z naciskiem. – Nigdy się tego nie dowiesz, nieważne jak bardzo byś chciała. Rachel spojrzała na niego i zmarszczyła brwi. Nie miała pojęcia, dlaczego Lucyfer chce coś tak bardzo ukryć. Jaki ma w tym cel? - Czy to wyzwanie? Jeśli tak to przyjmuję je. Nie byłoby jeszcze takiej rzeczy na świecie, o której bym się nie dowiedziała z odrobiną chęci. To niestety była prawda. Ale mężczyzna wiedział, że teraz nie może jej pozwolić wygrać i dowiedzieć się. Zresztą skąd mogłaby poznać jego tajemnicę? Wiedziało o niej tylko kilku aniołów i on sam. Nikt więcej. - Skoro tak bardzo chcesz. Ale bądź pewna przegranej. - Jeszcze zobaczymy – posłała mu chłodne spojrzenie i przeszła obok niego, znikając w lesie.

Rozdział 3 - Możecie odejść – upierał się chłopak. Dwóch starszych aniołów posłało mu znudzone i zirytowane spojrzenia. Pilnowanie Iana Skyle’a nie było takie łatwe jak mogłoby się wydawać. Chłopak nie chciał, żeby ktoś go niańczył i co kilka minut starał się ich przekonać, żeby zostawili go w spokoju i wracali do Nieba. - Nie możemy – odezwał się jeden z nich, wysoki mężczyzna z jasnymi włosami. – Mamy cię pilnować przez te dwa tygodnie. Nie będziemy odstępować cię na krok. Musimy być z tobą cały czas w razie nagłego ataku. - Super – uznał z sarkazmem. – To może jeszcze zaczniecie mi podawać papier w toalecie? Prychnął i spojrzał w okno. Księżyc był wysoko na niebie i oświetlał wąską, kamienną uliczkę. Po drugiej jej stronie widniał duży budynek biblioteki. Przez te czternaście dni, podczas których Lucyfer będzie próbował go zabić, Rada wynajęła niewielki domek położony w samym centrum miasta, niedaleko placyku i szkoły. Uznali, że upadły anioł nie będzie go szukał w tej okolicy, choć on w to wątpił. Słyszał wystarczająco dużo rzeczy o Lucyferze, żeby wiedzieć, że on się nie podda, po tym co Ian mu zrobił. Widział jak upadły anioł przeżył śmierć Jessiki, choć nie spodziewał się, że najstraszniejsza istota na całej Ziemi może mieć, a w dodatku okazywać jakiekolwiek uczucia. Widział wtedy wyraźnie ból i przerażenie na jego twarzy. Oddałby wszystko za dziewczynę, którą kochał. Ale ona zginęła. A Ian uciekł A teraz nie mógł dopuścić do tego, żeby władca piekieł się dowiedział… Nawet nie wyobrażał sobie, co by się wtedy stało. Ale z pewnością wybuchłaby jeszcze większa masakra niż wtedy, kiedy Lucyfer wszczął powstanie. O wiele większa. Były Archanioł był teraz bardziej doświadczony, a w dodatku miał na swoich usługach niemal każdą istotę cienia. A te, które jeszcze mu nie służyły, z całą pewnością po krótkim pokazie jego władzy i mocy, zaczęłyby. Ian nie rozumiał jak ktoś, kto kiedyś był zwykłym człowiekiem, mógł wywoływać we wszystkich takie przerażenie. Jak zwykły upadły anioł mógł podporządkować sobie całe Piekło? Nikt nie znał na to odpowiedzi. Nawet Gabriel kiedyś się nad tym zastanawiał, ale nie doszedł do żadnych sensownych wniosków. Anioł wiedział, że tylko dzięki wielkiemu szczęściu uniknął kary za zabicie Jessiki. Musiał wytłumaczyć całej Radzie, a także Gabrielowi, którego wezwano na sąd, że wcale nie chciał jej zabić, że zamachnął się na byłego Archanioła, a ona go zasłoniła. Do dzisiaj nie wiedział, dlaczego to zrobiła. Miłość? Jak mogła kochać kogoś takiego? Przecież to niemożliwe, on zrobił zbyt wiele strasznych rzeczy, żeby mogła go tak po prostu pokochać. A jednak pokochała… I właśnie dlatego nie mogli dopuścić, żeby Lucyfer dowiedział się o tym, co tak skrzętnie ukrywali przez całą dekadę. Władca piekieł miał wielu szpiegów. O niektórych z nich wiedzieli, ale inni umieli się lepiej ukrywać. Nigdy nie wiadomo, kto podsłuchuje twoją rozmowę na Ziemi. Dlatego było tak ważne, by tylko nieliczni wiedzieli. Nieliczni, to znaczy cała Rada, Archaniołowie i on. Ale gdyby dowiedział się jakiś człowiek czy inna niepowołana osoba... - Nic mi nie będzie, pewnie jeszcze nie zaczął mnie szukać. Dopiero trzecia, niedawno zszedł na Ziemię, więc nie musicie się jeszcze tak bardzo przejmować. Dajcie mi trochę wolności, nie lubię, kiedy ktoś patrzy na każdy mój ruch. - Nic z tego, Skyle – odezwał się ponownie jasnowłosy, tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Sam Gabriel nakazał nam cię chronić, a jego nakazu nie zamierzam nie wypełnić. I nie namówisz mnie do tego, żebym się mu sprzeciwił.

Ian westchnął i oparł się plecami o kanapę, na której siedział. Pokój, który wyglądał na salon był niewielki. Prowadziły do niego dwie pary drzwi, jedne z kuchni, a drugie z korytarza. Cały dom był urządzony dość staroświecko. W salonie znajdował się kamienny kominek, który teraz dawał trochę ciepła . Dwa ogromne okna stanowiły świetny punkt obserwacyjny jednej z bocznej uliczek miasteczka, prowadzącej prosto na placyk. Na środku stał niewielki, drewniany stolik, na którym ustawiono szklany wazon z jakimiś fioletowymi kwiatkami w środku, które ładnie pachniały. Oprócz tego w salonie znajdowała się również zielona kanapa, na której siedział anioł i trzy duże fotele, a pod jedną ze ścian stała duża, kremowa szafa i regał z książkami. W pokoju było niemal całkiem ciemno, bo światło kominka nie wystarczało na oświetlenia całego pomieszczenia. Ściany były pokryte jasną tapetą, a na podłodze leżał duży, ciemnobrązowy dywan z kremowymi i czerwonymi zdobieniami. Strażnicy Iana stali pod oknem, czujni i gotowi w razie ataku. Anioł jednak nie spodziewał się na razie niczego takiego. Mimo najlepszych szpiegów, Lucyferowi zajmie kilka godzin odnalezienie go. Rada starała się go ukryć jak najlepiej i mimo że był jednym z najlepszym anielskich żołnierzy, nie mogli dać mu lepszej ochrony, z czego był jednak bardzo rad. Mieli zbyt mało aniołów, a teraz, kiedy władca piekieł zszedł ponownie na Ziemię, potrzebowali ich jak najwięcej w razie ataku i do ochrony Gabriela, którego były Archanioł już kiedyś próbował zabić. No i oczywiście patrolowanie całego świata w razie pojawienia się istot nadprzyrodzonych, które nie mają dobrych zamiarów. Ian również chętnie by to zrobił, ale nie pozwolono mu. Właściwie Rada chciała mu wynająć jakieś mieszkanie jak najdalej od Warm Springs, proponowano nawet Nowy Jork, ale anioł się nie zgodził. Chciał pozostać tutaj, w tym małym, szarym miasteczku. Wiedział, że im dalej ucieknie, tym więcej ludzi Lucyfer zabije po drodze, ścigając go. A on nie zamierzał dopuścić, żeby zginęli przez niego ludzie. Sam również nie chciał ginąć, ale wiedział, że jego szanse na przeżycie są nikłe, mimo świetnej ochrony. Dwa tygodnie to zdecydowanie zbyt długo, żeby władca piekieł nie zdążył go odnaleźć i zabić. A był pewien, że będzie chciał zrobić to osobiście, nie wyśle nikogo. W końcu dziesięć lat temu, kiedy Ian uciekł, Lucyfer poprzysiągł mu zemstę. I od tamtej pory, anioł obawiał się dnia, który teraz nadszedł. Nic nie może go ocalić… Właściwie może jest taka możliwość… Ale wiedział, że tego nie zrobi. Nie mógł i nie chciał. Nawet za cenę własnego życia. Zresztą nawet nie wiedział czy to by mu pomogło. Może Lucyfer wściekłby się jeszcze bardziej? Tak, to było możliwe, gdyby się dowiedział. Więc jest skazany na ucieczkę i ukrywanie się… Super. Skrzywił się lekko. Nigdy przed nikim nie uciekał, zawsze walczył. Nie podobało mu się to, że teraz inni będą narażać dla niego swoje życie, podczas gdy, on będzie się krył w cieniu przed jego zemstą, która, tak czy inaczej, go dosięgnie. Tego jednego był pewien. Że nie ukryje się przed Lucyferem. To było po prostu niemożliwe. I świetnie zdawał sobie z tego sprawę. - Dlaczego narażacie swoje życie dla mnie? – zapytał z goryczą. Strażnicy popatrzyli po sobie, zdziwieni. Tym razem odezwał się ten drugi. Był młodszy od jasnowłosego i miał brązowe włosy. - Bo jesteś ważny dla Nieba. Potrzebują cię i nie możemy dopuścić do tego, żeby Lucyferowi udało się zabić ciebie. Ian westchnął cicho. - Wasze życie wcale nie jest mniej ważne od mojego i wy też zdajecie sobie z tego sprawę. Najwidoczniej jednak Rada nie. Nie chcę, żebyście się dla mnie narażali, rozumiecie? Nie pozwolę na to, żebyście za mnie zginęli. - To jest nasze zadanie, Skyle. Gabriel powiedział… - Gabriel nie zdaje sobie z niczego sprawy! – krzyknął chłopak i poderwał się z kanapy z

rozwścieczonym spojrzeniem. – Gabriel jest w stanie poświęcić wasze życie dla mojego! Co to w ogóle za układ?! Ja się na to nie godzę! Zresztą Gabriel nie myśli przyszłościowo od kiedy… Urwał i spojrzał na twarze mężczyzn. Obaj wiedzieli o co mu chodziło, ale najwidoczniej nie podzielali jego zdania. No tak, wszyscy ufali najwyższemu Archaniołowi i wierzyli we wszystko, co mówi i robi. On też wierzył. Ale od czasu, kiedy go poznał i Gabriel podjął decyzję o ochronie Iana, coraz mniej podobał mu się ten pomysł. - Wręcz przeciwnie – odezwał się jasnowłosy. – Archanioł Gabriel myśli przyszłościowo. Przecież doszli do wniosku, że lepiej, żebyś był na Ziemi, kiedy Lucyfer przybędzie. W ten sposób unikniemy wojny, do której z pewnością by doszło, gdyby dostał się do Nieba i zaczął cię tam szukać. Tak bardzo chcesz umrzeć Skyle? Anioł spochmurniał. Nie, oczywiście, że nie chciał umierać. Ale nie chciał, żeby inni umierali za niego. A zwłaszcza niewinni. Chociaż to była prawda, wysłali go na Ziemię, żeby jak najbardziej ograniczyć ilość ofiar. Nie chcieli, żeby wielu aniołów zginęło. Ale ci dwaj z pewnością zginą, jeśli będą go ochraniać… Co to w ogóle ma być? Mniejsze zło? Najmniejszym złem byłoby pozostawić go samemu sobie, kiedy Lucyfer nadejdzie, żeby go zabić. Wtedy zginąłby tylko on. Ale decyzja najwyższego Archanioła była niepodważalna. Nikt nie chciał się mu sprzeciwić. Nie odezwał się więcej tylko usiadł z powrotem. Obaj strażnicy również pozostali w ciszy, żaden z nich nie miał potrzeby nic mówić. Ian miał jeszcze zapytać czy oni tak bardzo chcą umrzeć, ale powstrzymał się. Nie wiedział czy oni zdają sobie sprawę, że tak naprawdę wysłali ich na samobójczą misję. Nikt, kompletnie nikt nie może stawić czoła Lucyferowi. Nie był pewien czy sam Gabriel dałby radę. Owszem, upadły anioł próbował już kiedyś zemścić się na byłym przyjacielu i nie udało mu się to, ale teraz jest inaczej. Jest ogarnięty żądzą zemsty na aniołach. Więc prawdopodobnie nikt nie uchroniłby go przed gniewem Lucyfera. Nawet sam Gabriel. Nawet sam Bóg. Lucyfer stał przed kominkiem w ogromnym, okazałym salonie swej posiadłości i patrzył w płomienie, które oświetlały jego twarz i dawały ciepło. Jego ciemne, zielone oczy były utkwione w ogniu. Ogień był najbardziej niszczycielskim ze wszystkich czterech żywiołów. Powodował, że spalone zostawały całe wioski, miasta… I rozprzestrzeniał się szybko. Wystarczyła jedna iskra, a cały dom mógł stanąć po chwili w płomieniach. A to było bardzo przydatne. - Josephie – jego głos rozbrzmiał w pustym pomieszczeniu. Nie odwrócił głowy od ognia, ale wyczuł za sobą obecność czarnoksiężnika. Spojrzał na niego obojętnie, kiedy ten pokłonił się nisko. - Zniszcz to. Wyciągnął dłoń z pudełkiem w stronę czarnoksiężnika, który zmarszczył lekko brwi, ale nie odezwał się. Wziął przedmiot do ręki i uchylił wieczko. Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, kiedy zobaczył srebrny sygnet z czerwonym oczkiem. Nie wiedział, co to za pierścień i dlaczego jego pan chce go zniszczyć, ale tak czy inaczej musiał wypełnić rozkaz, jeśli nie chciał ściągnąć na siebie jego gniewu. - I musisz jeszcze coś dla mnie zrobić. Potrzebuję pierścienie Naa-Zir. Najpóźniej rano chcę go mieć. - Ale panie… - zaczął czarnoksiężnik z niewyraźną miną. – Skąd ja mam wziąć pierścień Naa- Zir? Na twarzy Lucyfera pojawił się wyraz irytacji. On go pytał jak ma dla niego zdobyć pierścień Naa-Zir? Czy w tych czasach naprawdę tak trudno o kilku dobrych czarnoksiężników, którzy potrafią wykonywać swoje zadania? Chyba będzie musiał zmienić kilka sług.

- Masz go zdobyć – wycedził władca piekieł. – A jeśli do rana nie będę miał Naa-Zira w swoim pokoju, to możesz już zacząć szukać dobrej kryjówki, w której się przede mną schowasz. A jak zapewne wiesz, nie ma na świecie miejsca, w którym bym cię nie odnalazł. I nie tylko ciebie. Joseph zbladł i wycofał się w cień z przerażonym wyrazem na twarzy. Świetnie, mają się go bać. Mają drżeć na sam dźwięk jego imienia. I nie tylko czarnoksiężnicy, wampiry, zmiennokształtni czy aniołowie. Zanim miną dwa tygodnie, cała Ziemia będzie drżała na dźwięk imienia Lucyfera. A Gabriel czy inny Archanioł nic na to nie poradzą.

Rozdział 4 Kiedy pierwsze promienie słoneczne padły na ziemię, Lucyfer pchnął drzwi swej posiadłości. Resztę nocy spędził na „spacerze” po mieście. Rano pewnie rozejdzie się wieść o psychopacie, który morduje ludzi, wbijając im ostre narzędzie w brzuch. Spojrzał z zadowoleniem na miecz przypasany do boku. Na ostrzu pozostały ślady krwi niektórych ofiar. Nie zabił tej nocy tak wielu. Zaledwie kilkunastu ludzi, którzy wałęsali się po ulicy nocą. Większość z nich to byli pijacy i biedni, ale spotkał też trzy nastoletnie dziewczyny siedzące na drewnianym mostku. Cóż, to nie jego wina, że ci wszyscy ludzie wybrali się na spacer akurat w noc jego powrotu. Sami są sobie winni. Wbiegł po schodach na górę i wszedł do swojego pokoju. Obrzucił pomieszczenie taksującym spojrzeniem i zmarszczył brwi, kiedy nie dostrzegł tego, czego szukał. Odwrócił się na pięcie i zszedł z powrotem na dół. - Joseph – odezwał się, rozdrażniony. Czarnoksiężnik pojawił się kilka metrów od niego, kryjąc się pod przeciwległą ścianą. Na twarzy Lucyfera pojawił się lodowaty uśmiech, a w oczach błysnęła furia. - Gdzie jest Naa-Zir? Nie widziałem go w moim pokoju. Wypowiedział te słowa cicho, ale sługa skulił się jeszcze bardziej. Jego twarz była jak kartka papieru, niemal przezroczysta. Z lekkim rozbawieniem patrzył na przerażonego czarnoksiężnika, który wpatrywał się w niego błagalnym wzrokiem. - Panie mój… - Joseph upadł na kolana i spojrzał na Lucyfera. – Nie miałem jak zdobyć pierścienia… Na twarzy upadłego anioła pojawiła się złość, choć już wcześniej był pewien, że sługa nie zdobył Naa-Zira. Podszedł wolnym, zdecydowanym krokiem do czarnoksiężnika, który praktycznie leżał na ścianie. Nie wiedział, co ma zrobić. Lucyfer zatrzymał się w odległości pół metra od sługi i spojrzał na niego obojętnym wzrokiem. - Josephie, wiesz, że jesteś jednym z moich najlepszych czarnoksiężników. Zawsze bardzo sobie ciebie ceniłem. Robiłeś wszystko, co ci kazałem. I nie myśl sobie, że ja tego nie pamiętam. Czarnoksiężnik nie odezwał się, tylko spojrzał na niego z nadzieją. Upadły anioł podszedł jeszcze bliżej i położył mu dłoń na ramieniu. Z błyskiem w oku spojrzał na niego. - Ale wiesz co… - w ułamku sekundy w piersi Josepha tkwił Piekielny Miecz. – Nie lubię, kiedyś ktoś nie wypełnia moich rozkazów. Jednym ruchem ręki wyciągnął ostrze z piersi czarnoksiężnika, który patrzył na niego pustym wzrokiem. Osunął się po ścianie na podłogę i upadł z cichym klapnięciem. Lucyfer przypasał ponownie miecz do pasa i spojrzał lodowatym wzrokiem na martwe ciało jednego z jego najlepszych sług. - Posprzątajcie to – odezwał się w przestrzeń. Wiedział, że inni czarnoksiężnicy widzieli całe zajście i teraz go słuchają. – Chcę dostać Naa-Zira w ciągu godziny. A jeśli go nie zdobędziecie to wszyscy odczujecie mój gniew. Odwrócił się i wyszedł na dwór. Słońce już wstało i teraz ciepłe promienie oświetliły jego twarz. Ruszył przed siebie dróżką. Kierował swoje kroki w kierunku miasteczka. Jeszcze nie wiedział, gdzie dokładnie jest anioł, ale jego szpiedzy byli w całym mieście, a także na jego obrzeżach i pilnowali wszystkich dróg. Oczywiście Skyle mógł użyć skrzydeł, żeby uciec jak najdalej od miasteczka, ale był pewien, że

tego nie zrobił. Choć w sumie szkoda… Wtedy mógłby dostać się do Nieba z niewielką pomocą czarnoksiężników. Wybuchłaby krwawa wojna. Uśmiechnął się do swoich myśli. Z pewnością zrealizuje kiedyś ten pomysł. Ale jeszcze nie teraz. Jego ludzie nie są na to przygotowani. Musieliby najpierw ustalić świetną taktykę i omówić wszystko. Wiedział, że niełatwo będzie pokonać armię Boga. Oddziały Lucyfera przewyższały ich liczebnie, ale nie znali sposobu na szybkie przetransportowanie ich wszystkich do Nieba. A w dodatku aniołowie będą walczyli na świetnie im znanym terenie, z pewnością mają wiele kryjówek i dróg ucieczki w razie zagrożenia przegraną. Dlatego armia władcy piekieł będzie musiała się najpierw świetnie przygotować do walki, bo prawdopodobnie będzie ich mniej, chyba, że wymyślą jakiś genialny sposób na dostanie się do Nieba w kilkanaście minut. A w dodatku kompletnie nie znają rozkładu budynków anielskiej armii. Wprawdzie Lucyfer żył tam bardzo długo, ale już prawie nic nie pamiętał. Wiedział tylko, gdzie jest sala posiedzeń Rady, jeśli nic się nie zmieniło, no i jego dawny pokój. Do tych dwóch miejsc prawdopodobnie by trafił. Tak czy inaczej, nie są gotowi na wojnę. Ale już niedługo. A wtedy w końcu zemści się na Gabrielu za to wszystko, co mu zrobił. Chciał, żeby ten dzień nadszedł jak najszybciej, ale wiedział, że nie mógł się zbytnio spieszyć. Takie sprawy jak wojna potrzebowały idealnego planu. A jego plan nie mógł mieć żadnej, nawet najmniejszej usterki, bo wtedy ryzykowałby niepowodzeniem. Dotarł do placyku w centrum miasta w ciągu kilkunastu minut. Ludzie mijali się w pośpiechu, dzieci biegły w kierunku szkoły. Nigdy nie mógł zrozumieć tego pośpiechu ludzi. Bo właściwie to gdzie im się spieszyło? Każda droga prowadziła do śmierci, nieważne łatwa czy trudna. Spojrzał w górę. Niebo było idealnie czyste, nie pokrywały go żadne chmury. Na środku placyku stała niewielka fontanna. Bawiło się pod nią kilka małych dzieci, a ich znudzone matki stały obok z wózkami. Lucyfer podszedł do jednej z ławek umieszczonych obok fontanny i usiadł na niej, uśmiechając się leniwie. Rozejrzał się i dostrzegł grupkę nastolatek, patrzących się w jego stronę i chichoczących. Odwrócił głowę i zastanowił się. Będzie teraz musiał zwrócić się do któregoś ze szpiegów i zapytać czego dowiedzieli się na temat anioła i jego obecnego miejsca pobytu. - Wolne? Stłumił westchnienie irytacji i spojrzał na właściciela głosu. A właściwie właścicielkę. Stała nad nim jasnowłosa dziewczyna. Mogła mieć jakieś piętnaście lat, ale była mocno umalowana. Podkreślone oczy, ciemny tusz na rzęsach, ciemnoczerwona szminka i puder. Miała na sobie krótkie, zielone spodenki i fioletową bluzkę na ramiączkach. - Taaa – mruknął i odsunął ciemną grzywkę, opadającą mu na zielone oczy. Dziewczyna usiadła obok i odwróciła wzrok. Podążył za jej spojrzeniem i dostrzegł tę samą chichoczącą grupkę dziewczyn. Blondynka była jedną z nich. - Słuchaj – zaczęła trochę skrępowana i spojrzała na niego, zakładając pasmo jasnych włosów za ucho. – Tamte dziewczyny – wskazała głową na grupkę nastolatek – uznały, że przyjmą mnie do swojej paczki, ale mam poderwać jakiegoś chłopaka. Lucyfer spojrzał na nią, kryjąc rozbawienie. Dziewczyna wydawała się zawstydzona całą tą sytuacją. - I co w związku z tym? – zapytał z szerokim uśmiechem. Nastolatka zaczerwieniła się jeszcze bardziej i wbiła wzrok w swoje dłonie. - Cóż… Padło na ciebie. Chłopak uniósł lekko brwi. Chciał się zabawić jej kosztem, przydałoby mu się trochę rozrywki.

Udał zdziwionego - Co dokładnie masz zrobić? Oparł się wygodniej o drewnianą ławkę i przejechał dłonią po włosach, patrząc na zawstydzoną blondynkę. Na jej policzkach wykwitły czerwone rumieńce, które świadczyły o jej zakłopotaniu. - Pocałować cię – odezwała się cicho. Lucyfer powędrował wzrokiem w stronę grupki dziewczyn, które patrzyły na nich z wielkim zainteresowaniem i zniecierpliwieniem. Na jego ustach pojawił się krzywy uśmiech i spojrzał ponownie na blondynkę. Była dość ładna, miała łagodne rysy twarzy i mały, kształtny nos, ale, jak na jego gust, malowała się zbyt mocno jak na swój wiek. Patrzyła na niego błagalnym wzrokiem. Zbliżył twarz do jej twarzy i ich usta się zetknęły. Wyczuł zaskoczenie dziewczyny. Nie spodziewała się, że on się zgodzi. Ale co miał do stracenia? Po chwili odsunął usta od ciepłych ust blondynki. Całowała całkiem dobrze, choć na początku nieco drętwo. Patrzyła na niego rozpromieniona z przyspieszonym oddechem. - Dziękuję. - Ok., tylko nie myśl sobie, że coś między nami będzie. Po prostu byłem dla ciebie miły. Masz szczęście, że trafiłaś na mnie. Na jej twarzy pojawiło się głębokie rozczarowanie i smutek, który jednak natychmiast zamaskowała wymuszonym uśmiechem. Odrzuciła jasne włosy do tyłu i spojrzała na niego wyzywająco. - Tak czy inaczej, dzięki. Dziewczyna podniosła się i ruszyła wolnym, ale pewnym krokiem w stronę przyjaciółek. Przyglądał się tej scenie z rozbawieniem. To było nawet dość żałosne. Blondynka zaczęła im opowiadać jak szybko go poderwała i bez przeszkód przeszli do całowania. Na jego ustach pojawił się ironiczny uśmiech. - Proszę, proszę, Lucyfer znowu wrócił do gry. Odwrócił się i dostrzegł szatynkę, opierająca się o fontanną. Miała na sobie dżinsowe szory, które podkreślały jej smukłe, długie nogi. Biały top na ramiączkach opinał jej klatkę piersiową i odsłaniał płaski brzuch. Włosy spływały jej w lekkich falach na plecy i ramiona, a na prawej ręce jak zwykle pobrzękiwało kilkanaście bransoletek. - Dawno nie widziałam, żebyś podrywał ziemskie dziewczyny, Lucyferze. Czy coś się ostatnio zmieniło? Rachel usiadła na ławce obok niego i położyła głowę na jego kolanach, wyciągając przed siebie smukłe nogi. Spojrzał na nią z ukosa, ale nie skomentował. - Nigdy nie musiałem ich podrywać. To raczej one za mną latały. Nie moja wina, że jestem tak diabelnie seksowny. - Owszem, „diabelnie” to idealnie słowa. Posłał jej ironiczny uśmiech. Patrzyła na niego swoimi ciemnymi oczyma. Była bardzo ładna. Kiedyś nawet się spotykali, ale to było dawno i nic z tego nie wyszło. Choć nadal lubił spędzać z nią czas. Miała trudny charakter, ale za to również ją lubił. Rachel była bardzo rozrywkowa. I dlatego tak dobrze się razem bawili. Ale wampirzyca była także zaborcza, mściwa i bezlitosna. Te cechy mu nie przeszkadzały, wręcz przeciwnie. Właśnie dzięki nim była jednym z jego najlepszych szpiegów. - Gdzie jest Skyle? Uśmiech zbladł lekko, ale wciąż igrał na jej twarzy. Westchnęła i położyła mu dłoń na piersi, po

czym zaczęła bębnić w nią palcami. - No tak, oto cały ty. Potrafisz przerwać nawet najciekawszą rozmowę, swoimi planami. - Sugerujesz, że jestem egoistą? Roześmiała się cicho i potrząsnęła dłonią, odgarniając włosy z twarzy. Bransoletki zadźwięczały cicho. - Dobra – wydęła lekko wargi. – Wiemy, że wynajął dom gdzieś w centrum miasteczka, w tej chwili moi ludzie ustalają jego dokładny adres. Jesteśmy również całkowicie pewni, że będzie miał obstawę, może niewielką, ale jednak. Lucyfer skinął głową. - Tak, spodziewam się tego. Nawet Gabriel nie jest tak głupi, żeby wysyłać jednego ze swych najlepszych żołnierzy samego do walki ze mną. Złapał dłoń dziewczyny, której palce wybijały równy rytm na jego piersi i położył ją na jej brzuchu. Posłała mu wyzywający uśmiech. - Do zobaczenie niedługo – mruknął. Wampirzyca podniosła się do pozycji siedzącej z krzywym uśmiechem, więc wstał i nie oglądając się na nią, ruszył w stronę swej posiadłości.

Rozdział 5 Ian obudził się, kiedy drzwi jego pokoju otworzyły się, z hukiem uderzając o jasnoniebieską ścianę jego sypialni. Poderwał się z łóżka i zmarszczył brwi. Jednak natychmiast przyklęknął na jedno kolano i pochylił lekko głowę. Przed nim w całej swej okazałości stał Gabriel. Archanioł miał na sobie białą, niemal przezroczystą koszulę i jasne spodnie. W jego złocisto-brązowych włosach błyszczały pierwsze promienie słoneczne. Był podobny do mitycznego greckiego boga. Kamienna twarz nie wyrażała żadnych uczuć, oczy wpatrywały się w młodego anioła. Skyle spojrzał na niego, wstając. Dopiero teraz zobaczył jak bardzo Gabriel i Lucyfer byli do siebie podobni. Równi wiekiem, mieli ogromny autorytet. Obaj rzadko wyrażali uczucia, a na pewno nie robili tego przy byle kim. Przed Archaniołem drżało Niebo i wszystkie istoty cienia, oczywiście poza władcą piekieł. Natomiast Lucyfera obawiał się cały wszechświat. Jego słudzy, wszyscy aniołowie, ale także cała Ziemia. Z tego można by wnioskować, że jednak upadły anioł miał większą władzę niż Gabriel. - Czy coś się stało? – zapytał Ian zaniepokojony. Archanioł obrzucił spojrzeniem skromne wnętrze pokoju. - Sprawdzam czy wszystko w porządku. Młody anioł ledwo powstrzymał ironiczny uśmiech, cisnący mu się na usta. Zamiast tego w jego oczach pojawił się chłodny błysk. - Lucyfer jeszcze się nie pojawił. Nie macie się o co martwić. Archanioł przyjrzał się Ianowi uważnie i zbliżył się do niego. Młody anioł zauważył, że na korytarzu stoją jego strażnicy, którzy mieli chronić go przez te najbliższe dwa tygodnie, podczas pobytu władcy piekieł na Ziemi. Gabriel stanął przy oknie i splótł ręce za plecami. Przez chwilę nie odzywał się, tylko spoglądał przez okno na ulicę, na której panował ruch. Dzieci szły do szkoły, dorośli do pracy. - Mylisz się, myśląc, że zostawiamy cię po prostu na jego pastwę, Ianie. Ale powiedz mi, co mamy zrobić? Zostawić cię w Niebie i ryzykować, że on się tam znajdzie? - Ale jak? – anioł zmarszczył brwi, patrząc na Gabriela. – Przecież to niemożliwe, żeby on dostał się do Nieba! Nie ma takiej możliwości. Archanioł posłał mu litościwe spojrzenie, na co ten zacisnął zęby. Nie podobało mu się to jak Gabriel go traktował. Nie był głupim dzieckiem, któremu trzeba było wszystko tłumaczyć, ale przecież to naprawdę nie było możliwe, żeby ktoś dostał się do Nieba! - On nie zna takiego słowa. Uwierz mi, znam go świetnie i kiedy czegoś naprawdę chce, dostaje to. Zawsze tak było. Aż do czasu, kiedy ty stanąłeś mu na drodze. Kiedy zabiłeś Jessikę na jego oczach. To było dla niego coś nowego. Nikt mu się nigdy nie sprzeciwiał, nikt nie stawał mu na drodze, a jeśli ktoś już to robił, znikał z tego świata. Kiedy zabiłeś jego ukochaną, naraziłeś mu się bardziej niż ktokolwiek kiedykolwiek. I właśnie dlatego, żeby dopiąć swego, on mógłby dostać się nawet do Nieba. I nie mam co do tego żadnych wątpliwości. - Dzięki za pocieszenie – mruknął anioł. Gabriel nie odezwał się tylko ponownie spojrzał w okno. Ian nie wiedział, co ma właściwie zrobić. Wiedział, że nie ma sensu ukrywać się przez te dwa tygodnie. Jeśli Archanioł miał rację, to Lucyfer znajdzie go, nieważne, gdzie się ukryje. Mógłby znaleźć się w Nibylandii razem z Piotrusiem Panem, a władca piekieł zapewne zawarłby umowę z kapitanem Hakiem i dopadłby go. Uśmiechnął się lekko, ale po chwili zdał sobie sprawę z beznadziejności swojej sytuacji i

uśmiech znikł z jego twarzy. Westchnął cicho. - Nie chcę, żeby oni mnie pilnowali – odezwał się zdecydowanym tonem. Archanioł spojrzał na niego i uniósł lekko powieki, nie kryjąc zdziwienia. - Myślałem, że chcesz mieć kogoś do ochrony. Nie możemy pozwolić, żebyś został sam, wtedy będzie mu najłatwiej cię dopaść i zabić. Ian pokręcił lekko głową. - Nie, Gabrielu. Chcę żyć, ale nie za taką cenę. Jeśli oni mają za mnie zginąć, a świetnie wiesz, że tak się stanie, kiedy tylko Lucyfer nas dopadnie, to nie chcę ochrony. Wolę po prostu czekać, aż on po mnie przyjdzie. Mężczyzna spojrzał zdziwiony na młodego anioła. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi, myślał, że chłopak chce żyć za wszelką cenę. Ian widział to w jego wzroku. Przemyślał to już wiele razy przez te dziesięć lat, bowiem ani razu nie zwątpił, że władca piekieł przyjdzie, żeby się na nim zemścić. I przyjął to do swojej wiadomości. - Nie zamierzam uciekać i chować się za plecami innych. Nie mogę pozwolić, żeby oni za mnie zginęli, Gabrielu. - Ale sam nie masz szans przeżyć – zaprotestował Archanioł. – Nie masz nawet najmniejszych szans w bezpośredniej walce z Lucyferem. On może cię zabić bez najmniejszego wysiłku, ale spodziewam się, że najpierw będzie chciał cię torturować. Nie możemy do tego dopuścić. Nie oddamy cię bez walki, Ianie. Jesteś zbyt cennym żołnierzem, których zresztą mamy niewielu. Teraz coraz więcej naszych ginie w starciach z istotami cienia. Nie możemy sobie pozwolić, żebyś jeszcze ty zginął. - A więc oni mogą zginąć za mnie a tobie to nie będzie przeszkadzać?! – krzyknął Ian. Gabriel posłał mu lodowate spojrzenie, ale ten nie przeprosił. A powinien. Nikt nie mógł się tak zwracać do najwyższego Archanioła, a już na pewno nie on. Jednak wiedział, że ma słuszność w swoich słowach i nie miał zamiaru przepraszać za prawdę. Wciąż nie mógł zrozumieć jak oni mogą się tłumaczyć tym, że mają coraz mniej żołnierzy, ale wysłać do jego ochrony dwóch, którzy na pewno zginą. To było kompletnie bez sensu. Gabriel przestał myśleć przyszłościowo. - Słuchaj – Archanioł opanował się, ale jego głos był bezbarwny. – Nie myśl sobie, że tak po prostu wysyłamy ich na pewną śmierć, Skyle. Nie chcesz ochrony? Proszę bardzo. Nie musisz jej mieć. Od dzisiaj radzisz sobie sam na Ziemi. I nie masz prawa mówić do mnie tym tonem. Jesteś tylko jednym z moich podwładnych. Dla Iana to było jak policzek. Owszem, był jego podwładnym, ale Gabriel nie powinien podkreślać swojej potęgi i pozycji w Niebie. Usta wykrzywił mu krzywy uśmiech, a głos zabrzmiał ironicznie. - Jesteście do siebie podobni, Gabrielu. Ty i Lucyfer – dodał, kiedy na twarzy Archanioła pojawił się wyraz niezrozumienia. Natomiast teraz jego twarz była gniewna. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo jesteś do niego podobny. Stawiasz siebie ponad nad wszystkich, bo jesteś najwyższym Archaniołem. Jesteś taki sam jak on. Egoista. Myślisz tylko o swojej władzy. Mężczyzna nie odezwał się. Stał i patrzył na Iana lodowatym wzrokiem. Młody anioł miał rację, mówiąc, że upadły anioł i Gabriel są do siebie podobni. Nawet teraz. Oboje mieli taki sam lodowaty wzrok, oboje mogli przywołać na twarz maskę chłodnej obojętności, kiedy tylko chcieli. Niezręczna cisza przedłużała się. Jednak żaden z nich już się nie odezwał. Archanioł odwrócił się od okna i wyszedł z pokoju, nie zaszczycając Iana nawet jednym spojrzeniem. Kiedy wychodził, dwaj strażnicy młodego anioła pokłonili się mu, ale zignorował ich i po chwili już go nie było.

- Możecie odejść – odezwał się chłopak do dwóch aniołów. – Słyszeliście. Zgodził się, że nie muszę mieć ochrony. Dzięki temu nic wam nie będzie grozić. Najlepiej trzymajcie się z dala od miejsc, w których ja przebywam. Inaczej nie będziecie bezpieczni. Skinęli tylko głowami i skierowali się do wyjścia. Ian został sam. Jeszcze nie wiedział, co zrobi. Chyba po prostu zostanie i będzie czekał, aż Lucyfer po niego przyjdzie. W ten sposób nie okaże się tchórzem, uciekając. Usiadł na łóżku. Nie wiedział jak długo będzie musiał czekać. Władca piekieł może się tutaj pojawić za kilka minut, a może dopiero za kilka dni. Nikt nie wiedział, kiedy to nastąpi, ale on musi być przygotowany. Przygotowany na śmierć. - Panie – czarnoksiężnik pokłonił się nisko. - Macie Naa-Zira? Stary mag pokiwał głową. Na twarzy Lucyfera pojawiło się zadowolenie. Nareszcie. Pierścień był mu potrzebny. Zanim dopadnie anioła, zabawi się trochę. A Naa-Zir był do tego bardzo przydatny. Miał wielką moc, którą można było różnie wykorzystać. Czarnoksiężnik wyciągnął dłoń, na której leżał srebrny pierścień, a na nim wyryte magiczne znaki. Upadły anioł wziął go do ręki i założył na serdeczny palec u prawej dłoni. - Świetnie. Zwrócił się ponownie ku drzwiom wyjściowym i już miał wychodzić, kiedy dobiegł go cichy, nieco przestraszony głos sługi. - Panie… - starzec przełknął głośno ślinę. – Niedawno byli tutaj twoi szpiedzy. Wiedzą już, gdzie jest anioł. I… - umilkł na chwilę, jakby nie wiedząc czy powinien powiedzieć to, co zamierzał. – Gabriel był na Ziemi. Lucyfer nie odwrócił się. Na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech. A więc Archanioł zawitał na Ziemi. I to w Warm Springs. Cóż za rzadkość. Pewnie sprawdzał czy Skyle jeszcze żyje. Szkoda, że nie zatrzymał się na dłużej. Upadły anioł chętnie spróbowałby swoich sił w walce z Gabrielem. Był godnym przeciwnikiem, nie to, co poniektórzy aniołowie. Ale przyjdzie jeszcze taki czas, kiedy ponownie się zmierzą. Kiedy armia Piekła zetrze się z armią Nieba. Największa wojna w całym wszechświecie. I nastąpi już niedługo. Jak tylko znajdą sposób, żeby dostać się do Nieba. - Wybierasz się na spotkanie z aniołem? Na jego twarzy pojawiła się irytacja. Czy ona zawsze musiała się pojawiać w momentach, w których miał ochotę być sam i przemyśleć parę spraw? - Widzę, że nie możesz wytrzymać beze mnie kilku godzin. Nie, jeśli chcesz wiedzieć, to nie idę jeszcze zabić Skyle’a. Rachel pokiwała głową. Na jej twarzy pojawiło się lekkie zaniepokojenie. Władca piekieł zmarszczył lekko brwi. Wampirzyca zaniepokojona? - Co tutaj robisz? Zawahała się przez chwilę. - Słyszałeś, że Gabriel był na Ziemi? Więc o to chodziło. Posłał jej zirytowane spojrzenie i pokiwał głową. Dlaczego wszyscy myśleli, że Archanioł wywołuje w nim jakieś wielkie emocje? Przyjaźnili się kiedyś, te czasy

minęły, teraz są największymi wrogami i kropka. Co w tym takiego emocjonującego? - I… gdzie idziesz? - Nie zamierzam zasadzać się teraz na Gabriela. Nie jestem głupi. Zresztą już go nie ma na Ziemi. Idę po prostu zabić kilku ludzi. Rozerwać się. Wampirzyca odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się do niego szeroko. - No to idę z tobą. Wzruszył ramionami. - Skoro chcesz. Ruszył przed siebie. Słyszał za sobą ciche kroki Rachel, ale żadne z nich się nie odzywało. Po chwili dotarli do głównej drogi, która prowadziła do Warm Springs, a w drugą stronę do sąsiedniej miejscowości Black Dawn. Właśnie tam się skierowali. Słońce było wysoko, ale niebo powoli zasnuwały szare chmury. Jak na kwiecień nie było zimno. Ptaszki ćwierkały tu i ówdzie, w powietrzu wyczuwało się wiosnę. Po śniegu, który jeszcze kilka tygodni temu zalegał całą miejscowość, nie było ani śladu. Po kilkunastu minutach ich oczom ukazały się pierwsze zabudowania miasteczka. Przed jednym domem w piaskownicy bawiła się kilkuletnia dziewczynka. Miała pulchną twarz i włosy zaplecione w warkoczyki i związane wstążkami. Obok niej biegał mały, brązowy pies i radośnie merdał ogonem. W oczach Lucyfera błysnęły ogniki gniewu. Przystanął obok wysokiego drzewa. Wampirzyca stanęła obok niego i uśmiechnęła się, wystawiając krwi. - Jestem głodna – syknęła. – Mogę? Władca piekieł skinął głową z krzywym uśmiechem. - Możesz. Wyciągnął rękę z Naa-Zirem i po chwili pies, który jeszcze przed chwilą szczekał wesoło, leżał bez życia. Uśmiechnął się do siebie. Dziewczynka, która zauważyła, że jej pupilek nagle przestał się ruszać, podbiegła do niego. W jej oczach widać było strach i obawę o psa. W mgnieniu oka koło dziecka znalazła się Rachel i przykucnęła przy niej. - Coś się stało? – do uszu Lucyfera dobiegło pytanie skierowane do dziecka. Uśmiechnął się ironicznie. - Mój piesek – powiedziała dziewczynka. – Coś mu się stało. Jak dzieci mogą być takie łatwowierne? Ludzie potem się dziwią, że coraz więcej dzieci ginie i już nie zostają odnalezione. Ale dla nich to dobrze. Wampirzyca powiedziała coś jeszcze do dziewczynki, na co ta skinęła głową. Rachel przysunęła się do niej i już po chwili jej kły tkwiły w szyi dziecka, wysysając z niej życiodajny płyn. W oczach dziewczynki pojawiło się przerażenie i chciała krzyczeć, ale już po chwili leżała na ziemi bez życia. Po jej szyi płynęła jeszcze krew. Upadły anioł podszedł do Rachel, która otarła wierzchem dłoni brodę i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Rozejrzał się. Wokół nich nie było nikogo, kto mógłby widzieć to, co zrobili. A przynajmniej tak im się wydawało. Bo nie wiedzieli, że kilka metrów od nich stoi ktoś, kto wszystko widział.

Rozdział 6 Ian otworzył drzwi i zmrużył oczy, kiedy padły na niego promienie słoneczne. Uznał, że skoro to jego ostatnie dni, to nie spędzi ich w łóżku, rozczulając się nad sobą. Właściwie to nie wiedział jeszcze, co będzie robił, ale chciał być między ludźmi. Na ulicy nie było o tej porze dużego ruchu. Kilka starszych osób spacerowało, jakieś dzieci biegały ze śmiechem. Uśmiechnął się smutno. Dużo by dał, żeby też być tak beztroskim jak one. Ich największym problemem było to, czy zrobią najładniejszą babkę z piasku. Tymczasem on miał znacznie większe problemy. Westchnął i ruszył w stronę placyku. Tak dawno tam nie był. Tak dawno w ogóle nie był w Warm Springs. Zbyt dużo wspomnień. Niektórych dobrych, niektórych złych, ale wszystko, co przypominało mu o chwilach spędzonych z Jessiką, wprawiało go w smutek. Krążył przez chwilę po placyku, przechodził przez boczne uliczki, ale nie miał konkretnego celu. Po prostu chodził, napawając się światem i piękną pogodą. Po dwóch godzinach takiego chodzenia bez celu, skierował swoje kroki z powrotem do domu, który obecnie zamieszkiwał. Może obejrzy jakiś film, bo, jak widział, poprzedni właściciel zostawił sporą kolekcję płyt DVD. Pchnął drzwi wejściowe i krzyknął z przerażenia. Natychmiast zatrzasnął je za sobą i skoczył do dwóch ciał, które leżały na środku korytarza, obok niewielkiej szafki. To byli jego strażnicy. Uklęknął przy jednym z nich i spojrzał na niego z żalem. Leżał na brzuchu, a na jego plecach wykwitła wielka plama szkarłatu. Odcięli mu skrzydła, pomyślał z przerażeniem Ian. Więc jednak nie zdołał uchronić ich od śmierci, która czekałaby ich, gdyby zostali z nim. Podszedł do drugiego anioła. Został zamordowany w ten sam sposób, co jego współpracownik. Anioł wstał i jeszcze raz na nich spojrzał. Będzie musiał powiedzieć o tym komuś. Ale komu? Na pewno nie Gabrielowi, zwłaszcza po ich dzisiejszej kłótni. Chociaż to właściwie nie była kłótnia. On się sprzeciwił, czego nie powinien robić. Sprzeciwiać się najwyższemu Archaniołowi… Teraz zdał sobie sprawę z tego, co właściwie zrobił. Może prawdą były jego słowa, ale nie powinien krzyczeć na Gabriela. Ale teraz już za późno na żałowanie tego, co się stało. Wtedy dostrzegł paczkę, położoną na szafce. Wziął ją do ręki i obejrzał. Nie było na niej żadnego napisu, ale był pewien, że nie leżała tutaj wcześniej. Otworzył ją. Jego twarz przybrała kolor kredy. W środku znajdowało się kilka białych piór, zbrudzonych krwią. Pióra jego strażników. Położył je na szafce z odrazą. Wtedy dostrzegł, że na szafce leży jeszcze kremowa kartka, złożona na pół. Wziął ją do ręki i przeczytał tekst, napisany starannym pismem, niemal kaligrafią. „Miłego pobytu na Ziemi. Załączam prezent powitalny.” Cisnął kartkę na podłogę i oparł się plecami o ścianę. Chciał uchronić innych przed gniewem Lucyfera, ale on najwidoczniej się nim bawił. Bo nie miał wątpliwości, że właśnie władca piekieł lub któryś z jego sług zabili jego byłych strażników. Chcą go najpierw zastraszyć, a dopiero potem zabić. Musi coś zrobić ze zwłokami. Podszedł do jednego z ciał i przeciągnął je do salonu, który znajdował się najgłębiej w domu. To samo zrobił z drugim ciałem. Spojrzał na nie jeszcze raz i przeszedł go zimny dreszcz. Nie mógł sobie nawet wyobrazić jak bardzo cierpieli, kiedy obcinano im skrzydła. To była najgorsza śmierć, jaka mogła się przydarzyć aniołowi. Teraz byli w Piekle. I to z jego winy. Zamrugał, pokonując pieczenie w oczach. Jak oni mogli dać się złapać? Przecież już od dawna

nie było wieści, że jacyś aniołowie giną. Owszem, zdarzało się, ale sporadycznie i jeśli ginęli to pojedynczo. Natomiast tych dwóch… Musieli zostać zaatakowani znienacka i to przez dużą grupę wrogów. Gdyby było ich niewiele z pewnością by sobie poradzili, byli jednymi z najlepszych żołnierzy. Chociaż nie musieli trafić na dużą grupę. Wystarczyłby sam Lucyfer, żeby ich pokonać. Cóż, prawdopodobnie nigdy już się nie dowie, jak ci dwaj zginęli. A on ich nie pomści. Nikt ich nie pomści. Bo nie da się zabić Lucyfera. Chłopak szedł ciemnym korytarzem, a jego kroki odbijały się echem. Miał na sobie ciemne spodnie, brązową bluzę i płaszcz z kapturem, który przykrywał mu jasne włosy, opadające na twarz. Na prawym policzku widniała niewielka blizna. W lewej dłoni trzymał ogromną czarną kuszę. Kiedy dotarł do dużych drzwi, przystanął na chwilę, po czym wyciągnął prawą dłoń, na której widniał srebrny pierścień i wyszeptał kilka słów. Drzwi otworzyły się do środka i oczom mężczyzny ukazała się duża sala. Ściany były wykonane z szarego kamienia, posadzka tak samo. W pomieszczeniu było ciemno, nie było żadnych okien ani lamp, ale chłopak bez trudu zobaczył kobietę, która siedziała przy stole i z zamyśleniem patrzyła przed siebie. Był pewien, że dostrzegła jego wejście, po prostu czekała, aż się odezwie. - Nie myliłaś się, Samantho. Lucyfer i jego wampirzyca wyruszyli na polowanie. Kobieta wstała i podeszła do niego. - A czy kiedykolwiek się na mnie zawiodłeś? Mówiłam ci, że tak zrobi. Kiedy jest zdenerwowany, zabija. Proste. Chłopak zsunął kaptur z głowy i przyjrzał się Samancie spod zmrużonych oczu. Ta odpowiedziała mu pewnym spojrzeniem. - Skąd tak dobrze go znasz? - Niektóre tajemnice na zawsze powinny pozostać tajemnicami, Samuelu. Pokiwał głową, lekko zirytowany. Nie przywykł, żeby ktokolwiek sprzeciwiał się mu, a zwłaszcza jakaś młoda kobieta, która ni stąd ni zowąd pojawiła się w ich zakonie i powiedziała, że wie wszystko o Lucyferze. I faktycznie. Wiedziała o nim naprawdę dużo, ale nie chciała powiedzieć skąd posiada takie informacje. Przecież nie każdy znał całą przeszłość władcy piekieł, a także to, że chce się zemścić na aniele Ianie Skyle’u za zamordowanie jego śmiertelnej ukochanej. - Skoro tak twierdzisz. Przez chwilę stali w milczeniu, mierząc się wzrokiem. Samantha miała na sobie jasne dżinsy i kremowy T-shirt, a jasne włosy okalały jej gładką twarz. Zielone oczy patrzyły na niego z pewnością siebie. Kim tak naprawdę była? Tego nie wiedział on ani żaden z jego przyjaciół, a miał ich wielu w tym świecie. Intrygowała go, pewna siebie, tajemnicza i posiadająca wiedzę za jaką on oddałby największe skarby świata. - Musimy omówić nasze najbliższe postępowanie z resztą Zakonu – uznała Samantha, kierując się do drzwi. Samuel ruszył za nią i po kilku sekundach już szli ciemnym korytarzem w stronę największego pomieszczenia całego zamku, który zamieszkiwał Krwawy Zakon. Kiedy weszli do komnaty, ich oczom ukazało się kilkadziesięcioro mężczyzn i kobiet w różnym wieku. Jednak łączyło ich jedno. Wszyscy mieli przy sobie kusze, drewniane kołki i srebrne sztylety. I wszyscy posiadali pierścienie Naa-Ziry, bez których nie mogliby wejść do zamku ani do jakiegokolwiek budynku, który zamieszkiwał Zakon. Kiedy weszli do sali, ci, którzy siedzieli pod ścianami i rozmawiali, natychmiast wstali i w

pomieszczeniu zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Samuel stanął na środku komnaty i rozejrzał się wokół, patrząc na twarze zebranych tutaj. - Przyjaciele – jego głos rozbrzmiał w całym pomieszczeniu. – Jak zapewne wiecie, dzisiejszej nocy Lucyfer powrócił na Ziemię na dwa tygodnie. A przez te dwa tygodnie my, Krwawy Zakon, musimy strzec śmiertelników przed nim. Niestety, to nie takie proste. Niektórzy z was zapewne już to słyszeli, ale niektórzy są nowi i nie mają pojęcia, do czego on jest zdolny. Posiada tysiące, a może nawet miliony sług. Wszyscy są istotami cienia, które mają potężne zdolności i są dla nas bardzo niebezpieczne. Posiadamy Naa-Ziry i mamy broń, która może ich zabić, ale żeby ich zabić, musimy być rozważni. Nie możemy działać pochopnie. Bądźcie pewni, że Lucyfer nigdy nie popełnia błędów. Byłem dzisiaj świadkiem jak on i jedna z jego sług, wampirzyca – na to słowo skrzywił się lekko – bez chwili wahania zamordowali kilkuletnie, bezbronne dziecko. Samuel popatrzył po twarzach członków Zakonu. Niektórzy byli wstrząśnięci jego słowami, natomiast niektórzy wręcz przeciwnie. Nie było po nich widać zdziwienia, jedynie złość i zemstę, które płonęły w ich oczach. Po chwili ponownie podjął przemowę. - A my mamy zapobiec jeszcze większej rzezi, która jest nieunikniona. Lucyfer jest rozdrażniony, bo dekadę temu, w wyniku przypadku, zginęła jego ukochana. Ale nie żałujcie go. Nie warto. Nie jest jednym z tych, których miłość zmienia. Gdyby tak było, nie robiłby tego, co teraz robi. Jeszcze dzisiaj musimy zacząć patrolować miasteczko Warm Springs i jego okolice. Ostatnim razem widziałem go w centrum Black Dawn. Nie wiem jak wielu ludzi zdążył zabić… ale musimy go powstrzymać. Ponownie zapadła głęboka cisza. Członkowie zakonu patrzyli po sobie, niektórzy wbili wzrok w podłogę, ale na wszystkich przemowa Samuela zrobiła ogromne wrażenie. Każdy z nich był pewien, że ktoś taki jak władca piekieł nie może bezkarnie chodzić po Ziemi i zabijać. - Dlaczego Rada Aniołów się tym nie zajmie? – krzyknął ktoś z tyłu sali. Kiedy Samuel już otwierał usta, żeby odpowiedzieć na to pytanie, odezwała się Samantha, która stała po jego prawej stronie i jak dotychczas tylko patrzyła na członków Zakonu. - Rada Aniołów sobie z nim nie radzi, jak zresztą widzicie. Mieli wiele okazji, żeby zabić Lucyfera, ale, jak sami widzicie, on wciąż jest żywy. I wciąż zabija. Anielska Armia teraz zajmuje się tylko ochroną anioła, przez którego Lucyfer jest tak rozdrażniony. To on zabił jego ukochaną śmiertelniczkę, a teraz jeszcze chowa się gdzieś, zamiast od razu się poddać. Może wtedy władca piekieł zaprzestałby tej rzezi. Zresztą od czego są inni aniołowie? A Archanioł Gabriel? Niegdyś najbliższy przyjaciel Lucyfera. On powinien coś z tym zrobić. Ale boi się. Tak jak większość aniołów, boi się zejść na Ziemię i stanąć w obronie ludzi, pomóc im. I właśnie dlatego my musimy im pomóc. Samantha przerwała i spojrzała na Samuela. Wbił zamyślony wzrok w przestrzeń. Oczywiście dziewczyna miała rację, co do tego wszystkiego, ale nie powinna mówić tak o aniołach. Niektórych rzeczy nigdy nie powinno mówić się na głos. - Czemu my mamy poświęcać swoje życie dla innych? – odezwał się kolejny głos, tym razem był to całkiem młody chłopak z wściekle czerwonymi włosami i buntowniczym wyrazem twarzy. Samuel spojrzał na niego twardym wzrokiem. - Nie jesteście do niczego tutaj zmuszani – syknął rozdrażniony. – Jeśli nie chcesz się narażać dla innych ludzi, to droga wolna, nikt cię tutaj nie zatrzymuje. Nie potrzebujemy zbuntowanych dzieciaków, które chcą się tylko popisać. Potrzebujemy prawdziwych wojowników. Takich, którzy nie zawahają się w najważniejszej chwili. Więc jeśli nie czujesz się na siłach, to po prostu odejdź. Na twarzy młodzieńca pojawił się rumieniec wstydu. Nie odezwał się już ani słowem, tylko wbił wzrok w swoje stopy. Sam rozejrzał się po sali. - Jeszcze jakieś pytania?