- Dokumenty480
- Odsłony35 060
- Obserwuję66
- Rozmiar dokumentów587.8 MB
- Ilość pobrań19 818
//= numbers_format(display_get('profile_user', 'followed')) ?>
Kroniki Rodu Drakeów 03 Żądza Krwi
Rozmiar : | 887.8 KB |
//= display_get('profile_file_data', 'fileExtension'); ?>Rozszerzenie: | pdf |
//= display_get('profile_file_data', 'fileID'); ?>//= lang('file_download_file') ?>//= lang('file_comments_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'comments_format'); ?>//= lang('file_size') ?>//= display_get('profile_file_data', 'size_format'); ?>//= lang('file_views_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'views_format'); ?>//= lang('file_downloads_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'downloads_format'); ?>
Kroniki Rodu Drakeów 03 Żądza Krwi.pdf
//= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>Użytkownik Xalun wgrał ten materiał 7 lata temu. //= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>
1 ŻĄDZA KRWI Kroniki Rodu Drake’ów ALYXANDRAHARVEY Tłumaczenie JuliaChimiak AkapitPress
2 ROZDZIAŁ 1 Hunter Wtorek wieczorem Szekspir pisał: „Co znaczy nazwa?". Cóż, nazywam się Hunter Wild, czyli Dzika Łowczyni. Więc moim zdaniem - wiele. Na podstawie mojego imienia można na przykład stwierdzić, że nasza rodzina traktuje swój status łowców wampirów bardzo serio. Dobrze, że jestem jedynaczką - gdybym miała rodzeństwo, któreś z nich mogłoby się nazywać Pogromca albo Zabójca. Razem przypominalibyśmy pewnie jakiś zespół heavy metalowy. Trudno uwierzyć, że w rzeczywistości jesteśmy jednym z najstarszych i najbardziej szanowanych rodów w Helios- Ra. Jeśli urodziłeś się w rodzinie Wildów, nikt nie pyta, co będziesz chciał robić, gdy dorośniesz. Odpowiedź jest oczywista: zostaniesz łowcą wampirów. I kropka. Żadnych „jeśli", „oraz", „ale". Żadnego odstępstwa od reguł. Jedna miara dla każdego. - Nienawidzę tych głupich bojówek - wymamrotała moja współlokatorka Chloe, jak zwykle na początku nowego roku szkolnego. Lekcje zaczynały się dopiero za tydzień, ale większość z nas wprowadziła się do pokojów wcześniej, żeby mieć dodatkowy czas na ćwiczenia i przygotowania. Chloe i ja zostałyśmy przyjaciółkami już pierwszego dnia naszego pobytu w Akademii. Wtedy obie byłyśmy wystraszone. Teraz mamy osiemnaście lat, zaczynamy ostatni rok szkoły i, szczerze mówiąc, nadal jesteśmy wystraszone. Ale przynajmniej wreszcie możemy mieszkać razem w jednym pokoju. Dopiero w dwunastej klasie można wybierać swoich współlokatorów - wcześniej upychają cię z ludźmi tak źle dobranymi, jak to tylko możliwe, żeby sprawdzić, jak radzisz sobie ze stresem. Czy wspomniałam, jak bardzo się cieszę, że to nasz ostatni rok? I to mimo że nasz pokój będzie pewnie przez cały rok pachniał lakierem do paznokci i waniliowymi perfumami. Chloe już zdążyła oprzeć bose stopy o biurko i nałożyć drugą warstwę srebrnego połysku na purpurowy lakier na swoich paznokciach. I absolutnie nie miała na sobie obowiązkowych bojówek. Ja miałam, ale tylko dlatego że do szkoły przywiózł mnie dziś rano dziadek, a on jest tak zwanym człowiekiem starej daty - w każdym calu. Wciąż narzeka na naszego przyjaciela Spencera, który nosi długie blond dredy i naszyjniki z konopi z turkusowymi koralikami. Dziadkowi nie mieści się w głowie nie tylko to, jak Spencerowi uchodzi to na sucho, ale też nie może pojąć, po co stworzono nowomodny departament ds. paranormalnych ani dlaczego chłopak miałby nie chcieć obciąć włosów na zapałkę. Prawda jest taka, że Spencer jest geniuszem, jeśli chodzi o historię okultyzmu, więc nauczyciele przymykają oko na całą resztę. Poza tym bojówki teoretycznie są obowiązkowe tylko w czasie musztry, treningów i ćwiczeń polowych. Dziadek nie rozumie także, czemu ja nie chcę obciąć włosów na krótko, jak przystało na prawdziwą łowczynię. Ciężko sobie zapracowałam na moje długie włosy. Musiałam przejść przez niezliczone scenariusze walk, w czasie których nikomu nie udało się złapać mnie za włosy i wykorzystać tego przeciwko mnie. Nic innego nie wymusiłoby na dziadku obietnicy, że nie ogoli mi głowy we śnie. Chyba czasami zapomina, że nie jestem G.I. Joe. Albo że lubię czasem wyglądać jak normalna dziewczyna z długimi włosami i błyszczykiem na ustach, a nie jak łowca, który każdej nocy zabija wampiry. Paznokcie u stóp, schowane w usztywnianych wojskowych butach, mam pomalowane na różowo. Ale do tego nigdy bym mu się nie przyznała. Dostałby ataku serca. Dziadek wciąż jeszcze brałby udział w patrolach, gdyby lekarze Helios-Ra nie zabronili mu w zeszłym roku aktywnej służby z powodu zwyrodnieniowych zmian kręgów szyjnych i zapalenia stawów. Może i ma posturę byka, ale brak mu już tej zwinności i siły co kiedyś. Za to nadal chętnie pełni gościnnie rolę eksperta na lekcjach walki w Akademii. Po prostu uwielbia rozkładać na łopatki zarozumiałego szesnastolatka, który uważa się za szybszego i lepszego. Nic nie jest w stanie go bardziej uszczęśliwić, nawet moje prawie same szóstki na świadectwie na koniec zeszłego roku. Kiedy Spencer go poznał, powiedział mi, że dziadek jest przerażający, jak prawdziwy rewolwerowiec z Dzikiego Zachodu. Właściwie to bardzo dobre porównanie - ma nawet zmarszczki w kącikach oczu od strzelania z pistoletów UV dalekiego zasięgu i z kuszy. A ostatnie negocjacje w sprawie traktatu z pewnymi starymi rodami wampirów przyprawiają go o palpitacje serca. „Za jego czasów... bla, bla, bla". Wciąż nie wie, że w zeszłym tygodniu Kieran zabrał mnie do królewskich jaskiń na spotkanie z Drakeami - nową rządzącą rodziną wampirów. I nie zamierzam mu o tym mówić, dopóki nie będę do tego zmuszona. Mój dziadek jest może staromodny, ale ja taka nie jestem! Nie zrozum mnie źle - lubię łucznictwo i sztuki walki, a zwalczanie Hel-Blar zdecydowanie sprawia mi satysfakcję. Są najgorszym z najgorszych rodzajów wampirów: bezmyślne, bezwzględne i wiecznie spragnione krwi - im brutalniej zdobytej, tym lepiej. Są lekko niebiescy, co może nie brzmi przerażająco, ale tak wygląda, i śmierdzą gnijącymi grzybami. Nie muszę dodawać, że w naszej stołówce rzadko podaje się grzyby. Jednocześnie lubię historię, pracę badawczą i współdziałanie z rodami wampirów. Nie uważam, że jesteśmy skazani na sytuację typu „zabić ich wszystkich, a resztę niech przeznaczenie rozstrzygnie". Kocham dziadka - zaopiekował się mną, kiedy moi rodzice zginęli w nieudanym ataku na gniazdo Hel-Blar - ale czasem zachowuje się jak fanatyk. Potrafi być naprawdę kłopotliwy. Wampiry to dla niego wampiry. Gdyby się dowiedział, że Kieran chodzi z szesnastoletnią dziewczyną z rodziny Drakeow, wpadłby w szał. Uważa Kierana za przyszywanego wnuka i najchętniej by go ze mną ożenił, gdybyśmy tylko wykazali najmniejszą chęć ku sobie. Zresztą i tak stara się nas
3 sparować i jest przy tym tak subtelny jak nosorożec. Tymczasem Kieran jest dla mnie jak brat i wiem, że on myśli tak samo o mnie. Może byłabym skłonna poświęcić wiele dla Helios-Ra, ale na pewno nie to, z kim się spotykam. Niestety dziadek nie jest raczej znany z tego, że łatwo się poddaje. Sęk w tym, że ja też nie. Każdy Wild ma we krwi słynny ośli upór, a ja nie należę do wyjątków. - Czy mogłabyś przebrać się w coś normalnego? Od samego patrzenia na te bojówki dostaję wysypki - stwierdziła, krzywiąc się, Chloe, po czym wróciła do dmuchania na jeszcze mokry lakier. Sama ubrana była w krótką letnią sukienkę, sandały wiązane na rzemyki, a kolczyki sięgały jej prawie do ramion. Jej czarne włosy układały się jak zwykle w masę loków; oczy podkreśliła pasującym do ubrania purpurowym cieniem. Zdążyła już rozpakować każdy, najmniejszy nawet element swojej garderoby i porządnie rozwiesić wszystko w naszej malutkiej szafie. To będzie jedyne miejsce, w którym przez cały ten rok będzie panował porządek. Ja będę narzekać, że wszędzie są porozrzucane jej rzeczy, a ona będzie nabijać się ze mnie, że co rano ścielę łóżko. Nie mogę się tego doczekać. Tęskniłam za nią całe lato. Maile i esemesy to nie to samo - niech sobie Chloe mówi, co chce. - Mnie bojówki nie przeszkadzają - odpowiedziałam, wzruszając ramionami. - Proszę cię, widziałam tych kilka rzeczy, które wiszą w twojej szafie, a wszytkie ładne i z koronkami. - Na treningach z survivalu i musztrach nie ma zbyt wielkiego zapotrzebowania na koronkowe bluzki - zauważyłam. - No cóż, ponieważ nie zamierzam pojawiać się w tej śmierdzącej starej sali gimnastycznej, jeśli nie będę musiała, żądam, żebyś włożyła coś ładnego - odparła z uśmiechem. -W końcu zabrałam cię na obiad, prawda? - Poszłyśmy do stołówki na makaron z sosem serowym -odcięłam się, także uśmiechnięta. - A ty nie jesteś w moim typie. - Wiesz co, powinnaś się uważać za szczęściarę. Przerwało nam pukanie do drzwi. Przez szparę zajrzał Spencer. Dredy miał jeszcze dłuższe i jaśniejsze, prawie białe. Większą część wakacji spędził jak zwykle na plaży. - Nareszcie mieszkam na parterze - oznajmił zamiast powitania. - Nigdy więcej nie będę wchodził po tych schodach. - Nawet o tym nie mów - przytaknęła Chloe. Dormitorium znajdowało się w starym, pięciopiętrowym wiktoriańskim budynku. Uczniowie dziewiątych klas zajmowali przystosowany do celów mieszkalnych strych i kilka razy dziennie musieli wspinać się po wąskich, stromych schodach dla służby. Co roku, po przejściu do następnej kla- sy, byliśmy przenoszeni piętro niżej. Teraz nasze okno wychodziło na leżący za domem staw i żyjącego w nim jedynego, stukniętego łabędzia. - Ten ptak znów się na mnie gapi - powiedziałam. Prawie odgryzł mi palec w czasie moj ego pierwszego dnia w Akademii, kiedy próbowałam nakarmić go bajglem z obiadu. Spencer przysiadł na krawędzi mojego łóżka i przewrócił oczami. - Przecież na zewnątrz jest ciemno, geniuszu. - Wiem, że on tam jest - upierałam się. - I tylko na mnie czeka. - Potrafisz pokonać wampira, więc dasz sobie radę z ładnym białym ptaszkiem. - Może. Nie wiesz, jakie kapryśne są te łabędzie. -Zmarszczyłam nos i usiadłam na łóżku, oparta o poduszkę. - A skoro mowa o wampirach... - Bez przerwy o nich mówimy - stwierdziła Chloe. -Chociaż raz chciałabym pogadać o chłopakach, modzie i kla- cie Hugh Jackmana. - Halo, przecież ty o niczym innym nie mówisz! - jęknął Spencer. - Potrzebuję więcej kolegów. Trąciłam go czubkiem buta. - Chłopcy nie byliby w stanie powiedzieć czegoś pochlebnego na temat Franceski - przypomniałam mu. - Tak, ale ona złamała mi serce. - Nie żartuj. To ty ją rzuciłeś! - Bo w moim sercu jest miejsce tylko dla was dwóch, wariatki. Rzuciłam w niego poduszką. - Popieram - dodała Chloe, nie mogąc sięgnąć po własną poduszkę. - W każdym razie, gdybyś się szwendał z chłopakami i zbijał bąki, nie usłyszałbyś o mojej wizycie w królewskich jaskiniach wampirów w zeszłym tygodniu. - Wcale się nie szwendamy i nie zbijamy bąków! - Rzucił mi wrogie spojrzenie. - A tak w ogóle: co powiedziałaś? Nawet Chloe odłożyła lakier. - Poważnie? - Kieran mnie zabrał - odparłam, nie bez pewnego zadowolenia. Rzadko się zdarzało, że miałam jakąś historię do opowiedzenia. Zazwyczaj byłam zbyt zajęta wyciąganiem z tarapatów Chloe i Spencera, żeby jeszcze popadać we własne kłopoty. - Szacun. - Spencer aż gwizdnął z podziwu. - Jak się wyrwałaś dziadkowi? - Nie przyznałam mu się - wyjaśniłam. - Powiedziałam, że idę na dodatkowe zajęcia. - Nareszcie. - Chloe udała, że ociera łzę dumy. - Wymyka się i kłamie w żywe oczy. Nasza mała dziewczynka. Spencer i ja udaliśmy, że jej nie słyszymy. - I jak tam jest? - spytał zaciekawiony. - Opowiedz mi wszystko. Jakieś rytuały? Sekretna wampirza magia? - Przykro mi, nie znalazłam niczego do twojej pracy doktorskiej - odparłam. - Ale była tam księżniczka Ogarów. - No co ty? - Spencer zagapił się na mnie. - Ty szczęściaro. Jaka ona jest? - Cicha, poważna, francuska elegancja. - Z dwoma rzędami kłów, jak wszystkie Ogary, dodałam w myślach. - Miała amulety na szyi. - Narysujesz mi je? - spytał natychmiast.
4 - Mogę spróbować. - Ależ wy jesteście nudni! - Westchnęła Chloe. -Przestańcie, nawet nie zaczęły się jeszcze lekcje. Opowiedz mi o braciach Drakę. Są tacy przystojni, jak wszyscy mówią? - O tak - odparłam bez zastanowienia. - Czułam się, jakbym była w pokoju pełnym Johnnych Deppów. Jeden z nich nawet ubiera się jak pirat. Chloe wydała cichy jęk podziwu. Potem zmrużyła oczy. - Następnym razem nie waż się nie wziąć mnie ze sobą. - Myślę, że to była jednorazowa wyprawa. Był tam sam Hart. - Hart był nowym przywódcą Helios-Ra i wujem Kierana. - Rozmawiali głównie o traktacie. Wciąż nie wiem, czemu mnie tam zabrali. - Bo jesteś dobra w te klocki - stwierdziła Chloe lojalnie. - Głuptasku - dodała mniej lojalnie. Będąc tam, w jaskiniach, nie czułam się szczególnie uzdolniona. Raczej jak niezdarna nastolatka siedząca przy stole z dorosłymi. Parę razy musiałam sobie powtarzać, że zostałam zaproszona i że nie jestem nic nieznaczącą osobą z zewnątrz. Zwłaszcza kiedy Quinn Drakę uśmiechnął się do mnie lekceważąco. Wszyscy bracia Drakę byli przystojni, ale on wprost emanował uwodzicielskim czarem. Takim, o jakim czyta się tylko w książkach. Zawsze myślałam, że w prawdziwym życiu to jest irytujące. Otóż nie. Chociaż fakt, że przez cały wieczór nazywał mnie „Buffy", był już mniej zabawny. - Masz dziwny wyraz twarzy - stwierdziła Chloe. - Wcale nie. - Zmusiłam się, żeby nie krążyć myślami wokół Quinna. - Zawsze tak wyglądam. - Jasne. Nigdy nie jesteś czerwona na twarzy. Ty się rumienisz, Hunter Wild. - Wcale nie. - Quinn i tak nie był w moim typie. Nie, żebym wiedziała, jaki jest mój typ. Mimo wszystko byłam pewna, że nie należą do niego ładni chłopcy, którzy dobrze wiedzą, że są ładni. Dalsze trącanie i zaczepki zostały mi oszczędzone, bo nagle zgasło światło. Pod drzwiami i oknem zamrugały niebieskie lampki alarmowe. Spencer i ja skoczyliśmy na równe nogi. Okna zamknęły się automatycznie. Żelazne kraty opadły ze szczękiem. - Nie! Nie teraz! - wrzasnęła Chloe, intensywniej dmuchając na palce. - Lakier się zmaże. - Nie za wcześnie na musztrę? - Zmarszczyłam brwi, starając się dojrzeć sadzawkę i pola prowadzące do otaczającego teren szkoły lasu. Było tak ciemno, że dostrzegałam tylko błysk wody i półksiężyc nad głównym budynkiem, gdzie mieszkała dyrektor Bellwood. - Przecież nie ma jeszcze nawet połowy uczniów. - Chloe powinna coś wiedzieć na ten temat - zauważył Spencer. - Nie miałam czasu! Dopiero przyjechałam! - Zsunęła stopy na podłogę i kiwała się na piętach, ruszając palcami. Zazwyczaj włamywała się do rozkładu zajęć i dowiadywała, kiedy będzie musztra, żebyśmy mogli być na to przygotowani. Była niezadowolona i patrzyła na nas spode łba. - Co za beznadzieja. - Może to nie musztra? - zastanawiał się Spencer. - Może coś się naprawdę dzieje? - Na pewno musztra. Zgłoszę skargę - wyburczała Chloe, zarzucając plecak na ramiona. Nie ruszała się nigdzie bez laptopa i innych cudów techniki. - Wciąż mam wakacje, do diabła. To niesprawiedliwe. - Dobrze, że się nie przebrałam - stwierdziłam, wyciągając latarkę z jednej z licznych kieszeni w moich bojówkach. - Jeśli dodasz jakieś hasło w stylu „bądź zawsze przygotowany", skopię ci tyłek. - Szkoda ci będzie lakieru - prychnęłam w odpowiedzi, otwierając drzwi. - Chodźmy. ROZDZIAŁ 2 Hunter W holu byli już inni uczniowie i stękając, próbowali otworzyć frontowe drzwi. - Zamknięte - westchnął Jason, odwracając się do nas. Przez dwa lata podkochiwał się w Spencerze, ale Spencer był zakochany we Francesce. Albo już nie, ale w każdym razie wątpię, żeby całkowicie zmienił orientację. - Wszystko zamknięte - dodał Jason. Miał na sobie flanelowe bokserki i biały T-shirt. Chloe prawie zamruczała na jego widok, chociaż sprawa była z góry przegrana. - Niebieskie światło, tutaj - zawołał ktoś z drugiego końca pokoju wspólnego. Spencer jęknął. - A więc to test szybkości? - Na to wygląda - zgodziłam się. Poszliśmy za resztą w głąb korytarza, w kierunku drzwi prowadzących do podziemi. Dobrze, że nie był to test
5 zręczności, bo zbiegając po schodach, hałasowaliśmy jak stado słoni. - Nienawidzę tej dziury - powiedziała Chloe, kiedy zeszliśmy do wilgotnej piwnicy. Potrząsnęła telefonem. - Nic tutaj nie działa. - Myślę, że właśnie o to chodzi. - To bez sensu. Cała ta szkoła jest bez sensu. Spencer i ja tylko przewróciliśmy oczami. Brak dostępu do internetu zawsze wprowadzał Chloe w stan irytacji. Komputery były jej mocną stroną, a Chloe nie znosiła nie być najlepszą. Klapa prowadząca do ukrytego tunelu była już otwarta. Z głębi dochodziły odgłosy walki; było dość ciemno. Naszym zadaniem było przedostać się przez tunel i wyjść po drabinie na trawnik. Nikt nie rozpychał się łokciami ani nie podkładał nikomu nogi - rok szkolny dopiero się zaczynał. Niech tylko nadejdzie koniec semestru i egzaminy, a zacznie tu dochodzić do przepychanek i bitew. Usłyszałam za nami pisk i obróciłam się w kierunku, skąd dochodził, sięgając po tkwiący za pasem kołek. Zawsze miałam przy sobie kołek. Dziadek nigdy nie zadawał mi standardowych pytań, które słyszą dorastające dzieci, typu „Umyłaś zęby?" albo „Jadłaś dzisiaj jakieś warzywa?". Zawsze tylko jedno: „Masz kołek?" Tym razem nie miałam jednak do czynienia z wampirem ani manekinem treningowym. Pod ścianą stała zapłakana uczennica dziewiątej klasy. Wyglądała na trzynaście lat, z nosa leciała jej krew. - Hunter, idziesz czy nie? - niecierpliwił się Spencer. - Dogonię was. - Pomachałam ręką, żeby szli i zanurkowałam pod jednym z manekinów, zwisających z sufitu i wydających z siebie przeraźliwe krzyki. Dziewczyna zadygotała i rozpłakała się jeszcze głośniej. - Hej, nic się nie dzieje - powiedziałam, kiedy na mnie spojrzała. - Jestem Hunter, a ty? - Lia - wybąkała. Okulary miała zaparowane od łez i wilgotnego piwnicznego powietrza. - To twój pierwszy dzień? Pokiwała w milczeniu głową. - No to nie martw się, Lia, będzie lepiej. Gdzie jest opiekun twojego piętra? - spytałam. Była za mała, żeby móc sobie z tym poradzić. Nie mogłam uwierzyć, że jej opiekun nie zadał sobie trudu, żeby jej pilnować. Jak się dowiem, kto to jest, nie omieszkam wytargać go za uszy. - Nie wiem - odparła. Jej kołek leżał bezużyteczny na posadzce. - Chcę do domu. - Wiem. Najpierw się stąd wydostańmy, dobrze? - Dobrze. - Odepchnęła się od ściany i natychmiast podskoczyła do góry, kiedy z głębi korytarza doszedł nas mro- żący krew w żyłach wrzask, a po nim nienaturalne syczenie. - Nie zwracaj uwagi - powiedziałam. - Dodają efekty dźwiękowe, żebyśmy uczyli się nie rozpraszać. Czytałaś o tym w podręczniku, prawda? - Tak. - Przełknęła ślinę. - To gorsze, niż myślałam. - Przyzwyczaisz się. Słuchaj, musimy biec do końca korytarza, aż do drabiny, i wejść po niej, żeby się wydostać. Po drodze będą na ciebie spadać manekiny z czerwonymi lampkami wokół serc. Po prostu celuj kołkiem w lampki, dobra? Wyobraź sobie, że to taki nawiedzony dom, jak w Halloween. - Nie znoszę takich - powiedziała, ale wydawała się raczej zirytowana i już nie tak przerażona. Podniosła kołek i ścisnęła go tak mocno, że musiały zaboleć ją kostki. - Gotowa? Pokiwała głową. - No to ruszamy! Pobiegłam przodem, żeby znów nie spanikowała. Pierwszy „wampir" wypadł na mnie z lewej strony. Wycelowałam w czerwone światło. Drugi pojawił się z prawej; trzeci i czwarty sfrunęły z sufitu jednocześnie. Pozwoliłam jednemu ocaleć, żeby Lia miała szansę go przebić. Nic lepszego na wyładowanie frustracji. Trafił ją w ramię, ale udało jej się wcelować w czerwone światło. - Zabiłam jednego! - zapiszczała. - Widziałaś? - Za tobą! - krzyknęłam, rzucając kołkiem w stronę zwisającego za nią wampira. Czerwone światło zamrugało i zgasło o parę milimetrów od krwawiącego nosa Lii. - Okej, to było niezłe - pisnęła, najwyraźniej zapomniawszy o chwili słabości. Adrenalina zaczynała działać - wi- działam to po jej drżących palcach i lekko szalonym błysku w oczach. Lepsze to niż panika. - Prawie jesteśmy - powiedziałam, przekrzykując kolejne nagranie skrzekliwego wrzasku. - Dalej! Pobiegłyśmy tak szybko, jak mogłyśmy. - Przeskocz nad nim - poradziłam, skacząc nad manekinem wypełzającym z zapadni. W tunelu nie było innych uczniów, ale daleko w górze widziałam słabe światło. - Już prawie. Kiedy dotarłyśmy do drabiny, puściłam ją przed sobą. Wspięła się po niej jak małpka. Zmysł równowagi miała do- bry, bez dwóch zdań. Na zewnątrz byłam ostatnia.
6 Na trawniku wypatrywało nas już dwóch nauczycieli i zbici w grupę uczniowie. Twarz Lii była brudna od kurzu i wyschniętych łez, wargę miała spuchniętą, ale przynajmniej się uśmiechała. - Proszę, proszę, panno Wild. - Profesor York spojrzał na stoper z najbardziej pogardliwym prychnięciem, na jakie było go stać. - Najwyraźniej przez lato straciła pani formę. Co by powiedział pani dziadek, gdyby usłyszał, że jego wnuczka wylądowała na szarym końcu? - Bawił się aż za dobrze. Wszyscy wiedzieli, że profesor York nienawidził mojej rodziny, a dziadka przede wszystkim. Czepiał się mnie od mojego pierwszego dnia w Akademii. Chloe zrobiła paskudny grymas za jego plecami. - T-to moja wina, panie profesorze - wyjąkała Lia. -Hunter zatrzymała się, żeby mi pomóc. - Czyżby? Cóż, jakkolwiek to godne podziwu, był to test szybkości - odparł, wstawiając ocenę w notatniku. Miałam ochotę walnąć w ten notatnik kołkiem. - Uważam, że Hunter nie powinna być karana za okazywanie lojalności grupowej - przerwała profesor Dailey. - Uczymy ich lojalności i odwagi na równi z szybkością, czyż nie? - Ten test jest na czas. Zasady to zasady. - Opiekun jej piętra powinien był się nią zająć -wymamrotałam. - Słucham, panno Wild? - zapytał profesor York. - Nic, panie profesorze. - Wyraźnie coś usłyszałem, panno Wild. Proszę o ciszę, panna Wild nie daje rady was przekrzyczeć. Boże, jak ja go nie znoszę. - Zastanawiałam się tylko, gdzie był opiekun jej piętra. -Dopiero pierwszy dzień, a ja już obrywałam za to, że komuś pomogłam. Co za niesprawiedliwość! Zmarszczył brwi i przyjrzał się notatkom. - Courtney Jones. Musiałam pohamować jęk. Oczywiście, że to Courtney. W dziesiątej klasie mieszkałyśmy w jednym pokoju i, szczerze mówiąc, chyba żadna z nas jeszcze nie doszła po tym do siebie. Stwierdzić, że się nie dogadywałyśmy i nie miałyśmy ze sobą nic wspólnego, było dużym niedopowiedzeniem. Ona i ten wstrętny łabędź grali w jednej drużynie. Courtney podeszła do nas, uśmiechając się ujmująco. - Tak, panie profesorze? Lizuska. - Czy to uczennica z twojego piętra? - Tak, panie profesorze. - Czy to prawda, że zostawiłaś ją z tyłu? - Ależ nie, panie profesorze! - W jej głosie brzmiało zdumienie i smutek. Profesor York oczywiście dał się nabrać. Przynajmniej Dailey przygryzła wargi. Było to małe zwycięstwo, ale pewnie jedyne, na jakie mogłam liczyć. - Lia była tuż za mną. Powiedziała mi, że nic jej nie jest. Lia mrugała jak ryba nagle wyciągnięta z jeziora. -Ja... - Rozumiem - stwierdził profesor York, uderzając długopisem w usta, jakby głęboko się zamyślił. Przestąpiłam z nogi na nogę. Spencer mrugnął do mnie współczująco. Odmrugnęłam mu. - Ponieważ jest pani tak przejęta losem dziewiątoklasi-stów, zostanie pani asystentką Courtney. Może pani zajmie się ich problemami emocjonalnymi i upewni ich, że przejdą wszystkie testy. - Co, w wolnym tłumaczeniu, oznaczało, że Courtney dostanie swój wielki, pojedynczy pokój na czwartym piętrze i funkcję „opiekun piętra" w dokumentach, ale całą pracę będę wykonywać ja. A ona będzie mogła mną komenderować. Uśmiechnęła się do mnie pogardliwie. - Jakiś problem, panno Wild? - rzucił profesor York. - Nie, panie profesorze - westchnęłam. Nie zamierzałam się poddać, chociaż naprawdę byłam o włos od tego. Nie miałam zamiaru dać po sobie poznać, jak bardzo już na samym początku zepsuł mi ostatni rok nauki. Nie wiedziałam nic o zajmowaniu się dziewiątoklasistami - albo Dziewiątkami, jak ich nazywaliśmy. A mój plan zajęć już był rozmiarów egipskiej piramidy. Z tych większych piramid. - Dobrze. Możecie się rozejść - szczeknął do uczniów, po czym pomaszerował przez trawnik w kierunku mieszkań profesorów. Profesor Dailey poklepała mnie po ramieniu, a potem poszła za nim. Courtney obdarzyła mnie uśmiesz- kiem i także się oddaliła. - Przepraszam, Hunter - powiedziała Lia. Wyglądała, jakby zaraz miała znów się rozpłakać. - Nie przejmuj się tym - odparłam. - Nie chciałam wpakować cię w kłopoty - dodała. - Ale bardzo się cieszę, że jesteś teraz opiekunką naszego piętra. -Zniżyła głos. - Courtney to świnia. Zaśmiałam się mimo woli. - Tak, to prawda.
7 Podeszli Chloe i Spencer, święcie oburzeni z powodu ostatniego zajścia. Chloe potrząsnęła głową. - Zdaje się, że York wciąż ma coś do ciebie. Głupek. - To niesprawiedliwe - zgodził się Spencer. - Powinnaś iść do dyrektorki. - Nie ma mowy - odpowiedziałam. Jedynym nauczycielem gorszym od profesora Yorka była dyrektor Bellwood. - Powie tylko, że marudzę. - Pewnie tak. Ona raczej nie należy do troskliwych. Chloe objęła mnie ramieniem. - Chodź, napijemy się gorącej czekolady i obejrzymy stare odcinki Paranormalnych na DVD. Dean Winchester zawsze cię rozchmurza. - Myślałam, że nasz ostatni rok będzie fajny - odparłam, kopiąc w dmuchawce, kiedy okrążałyśmy ogród, by dojść do otwartych drzwi wejściowych. Po tym wszystkim nikt nie miał ochoty przeciągać wieczornego siedzenia. Obejrzeliśmy parę odcinków, po czym poszliśmy do swoich pokojów. Na korytarzach panowała cisza. Chloe podeszła do biurka, zdecydowanym kliknięciem włączyła komputer i postawiła obok niego laptop. Ekrany zaświeciły się, rzucając blade światło na dywan. - Myślałam, że jesteś zmęczona - powiedziałam. - Już jestem do tyłu - stwierdziła. - Złapali nas przez zaskoczenie. A York uśmiechał się do mnie, jakby czytał mi w myślach. Jeszcze mu za to odpłacę. I za to, że wciąż się ciebie czepia. - Strzeliła palcami. - Zaczynam od teraz. - To ty narzekałaś, że za wcześnie na naukę. - Zmieniłam zdanie. W tym roku mam zamiar zabłysnąć i pokazać mu, gdzie go mam. - Profesor York, który był mi solą w oku, był także jednym z nauczycieli sztuk walki. Chloe była szybka i zawzięta, jeśli chodzi o komputery, ale nie była równie dobra w walce wręcz. W zeszłym roku ledwo ją przepuścił. Dałam mu się wyprowadzić z równowagi. Nie chciałam rozmawiać o Yorku, bo tylko zaczęłabym zgrzytać zębami. Nie znałam się na pracy opiekuna piętra. Zacisnęłam szczęki. Jeśli miałam się odprężyć, potrzebowałam czegoś z walizki pod łóżkiem. Oglądanie telewizji trochę mnie uspokoiło, podobnie jak torebka z czekoladkami od Chloe, ale mój nastrój wymagał ciężkiej amunicji. Nieważne, że Chloe będzie się ze mnie śmiać. Wyciągnęłam to, mając nadzieję, że będzie zbyt pogrążona w pracy. Nic z tego. - Czy to są romanse? Rzuciłam jej spojrzenie spod grzywki, która opadła mi na twarz. - Tak. I lepiej się zamknij. - Nie wiedziałam, że czytasz romanse. - Siedź cicho. Obróciła się na krześle na kółkach. - W zeszłym roku powiedziałaś mi, że trzymasz tam kołki i inne takie rzeczy. Wyjęłam książkę, zastanawiając się, czy powinnam starać się ukryć tandetną okładkę. Chloe była nie do poskromienia. - Powiedziałam też dziadkowi, że trzymam tam tampony. - Podoba mi się to twoje nowe wcielenie! Ponieważ nie nabijała się ze mnie tak bardzo, jak się spodziewałam, przestałam się boczyć. - Wiem, że to głupie, ale ja je lubię. Nie muszę przy nich myśleć i zawsze kończą się dobrze. - Pożycz mi jeden. - Poważnie? - spytałam. - Jasne. Ten z kobietą z dekoltem i facetem uczesanym na czeskiego piłkarza. Prychnęłam. - Wszystkie są takie. Te włosy są dość żałosne. - A ten? - Z księciem nic nie może się źle skończyć. - Rzuciłam jej książkę. - A są w nim sceny? - Nie w tym. Odrzuciła go z powrotem. Roześmiałam się i podałam jej inny. Pięćset stron intrygi historycznej w czasach wiktoriańskich. Przyjrzała mu się. - Jest grubszy niż połowa książek w syllabusie do zajęć z literatury razem wzięta. - I pewnie lepiej przygotowany. Położyła książkę przy laptopie i wróciła do tajemniczych poszukiwań w sieci. Ja potrafiłam sprawdzić maila
8 i przeglądać podstawowe strony z blogami, ale na tym koniec. Ona prawdopodobnie zdołałaby włamać się na strony rządowe, gdyby dać jej odpowiednio dużo czasu. Czytałam do chwili, aż Chloe poszła spać i zawibrował mój telefon. Była druga w nocy. Otworzyłam klapkę i przeczytałam wiadomość od Kierana. Ubierz się i czekaj na zewnątrz. ROZDZIAŁ 3 QUINN Connor nie zawracał sobie głowy pukaniem, tylko otworzył drzwi i wetknął głowę do mojego pokoju. Był blady nie tylko dlatego, że większość czasu spędzał przed komputerem. Wampiry raczej nie opalają się najlepiej, a Drakebwie nie należeli do wyjątków. - Quinn, już czas. Otarłem krew z dolnej wargi i wrzuciłem szklaną butelkę do niebieskiego kosza na szkło, nad którym wisiał plakat z Megan Fox. Connor i ja przeszliśmy przemianę trzy lata temu, w nasze szesnaste urodziny. Jak przystało na bliźniaków, mieliśmy takie same niebieskie oczy i ciemnobrązowe włosy oraz niezwykłą zdolność wzajemnego czytania sobie w myślach. Wspólnie przeszliśmy chorobę, walkę o życie i palącą żądzę krwi, kiedy obudziliśmy się po raz pierwszy jako wampiry. Teraz też łączyło nas to samo pragnienie, budzące się po każdym zachodzie słońca, ale zaczynało mniej nam doskwierać, dokładnie tak, jak obiecywał nam ojciec. Już nie zamykał drzwi mojej sypialni od zewnątrz. - Lepiej się pospiesz, tata ma straszny wyraz twarzy -ostrzegł Connor, kiedy zbiegaliśmy po schodach z ostatniego piętra, na którym mieszkaliśmy z pozostałymi braćmi. Nasza siostra Solange miała pokój na drugim piętrze, zamy- kany z zewnątrz i od wewnątrz, kiedy co rano kładła się spać. Przeszła przemianę zaledwie parę tygodni wcześniej; nasza delikatna, łagodna siostrzyczka stawała się krwiożerczą bestią wraz ze zgaśnięciem ostatniego promienia słońca. Jej najlepsza przyjaciółka Lucy mieszkała w jednym z pokoi gościnnych, tak daleko od sypialni Solange, jak to tylko możliwe. Kazaliśmy jej przysiąc, że będzie zamykać zasuwy, a mama zostawiała dwa z naszych psów, żeby pilnowały jej co noc, aż do świtu. Na wszelki wypadek. Nie powinna mieszkać z nami w jednym domu, kiedy Solange miała tak zmienne nastroje. To było niebezpieczne i, szczerze mówiąc, głupie. Wszyscy czuliśmy szybkie pulsowanie słodkiej krwi w jej żyłach. To było tak, jakby mieszkać w piekarni, w otoczeniu ciastek i ciasteczek z kremem czekoladowym - będąc śmiertelnie głodnym. Nicholas miał żelazną wolę. Nie wiem, jak to robił, że opierał się tej delikatnej skórze na jej szyi za każdym razem, kiedy się do niego przytulała albo kiedy on wąchał jej włosy. Mnie kły zaczynały się wydłużać, zawsze kiedy Lucy była w pobliżu. Nie byłem dobry w opieraniu się dziewczynom. Rzecz w tym, że Lucy praktycznie tutaj z nami dorastała, a ponieważ chodziła z moim bratem, była dla nas absolutnie zakazana. W dodatku jej rodzice znowu wyjechali, więc Lucy utknęła u nas na przynajmniej j eszcze j eden tydzień. Dodatkowo polityka wampirów, nawet w normalnych warunkach kompletnie zagmatwana, właśnie zwaliła nam się na głowy. -Mama zasługuje na odrobinę pompy i ceremoniału, nie sądzisz? - spytałem, ściszając głos, kiedy mijaliśmy pokój ciotki Hiacynty. Zastanawiałem się, czy wreszcie zdobędzie się na wyjście z domu z okazji koronacji. - W końcu nie co dzień koronuje się królową wampirów. - Wiesz, że mama woli skromne uroczystości. Zresztą, mam nadzieję, że będziemy na tyle mądrzy, żeby nie urzą- dzać wielkiego przyjęcia po raz trzeci. Connor miał rację. Mama została ogłoszona królową po zgładzeniu ostatniej, samozwańczej królowej, Lady Nataszy, co powstrzymało ją od zabicia Solange - z powodu starej przepowiedni. Przepowiednia mówiła o
9 narodzinach Solange i objęciu przez nią tronu. Teraz wszyscy próbowali zabić mamę i Solange. Nie nazwałbym tego poprawą sytuacji. Nikt nie jest tak pamiętliwy jak kilkusetletni wampir. Błędem jest myśleć, że mają one wystarczająco dużo czasu, żeby nabrać dystansu. - Tyle krzyku o taką niewdzięczną pracę - stwierdziłem. - Panowanie nad plemionami wampirów to jak prowadzenie kotów do kąpieli. Z zawiązanymi oczami. - Odrzuciłem włosy z ramion i mrugnąłem do Solange, która siedziała na najniższym schodku, z bardzo nieszczęśliwą miną. - Może po prostu potrzebujemy króla. Kogoś czarującego i przystojnego jak ja. Uśmiechnęła się do mnie. - Masz za tłustą głowę na koronę. Connor prychnął i pobiegł korytarzem do bawialni. Ja usiadłem obok Solange. - Co jest? Samotne przesiadywanie w ciemnościach jest zbyt mroczne jak na ciebie. Zostaw to Loganowi. - Mam tego wszystkiego dość - wymamrotała. - Jeśli jeszcze ktoś spróbuje zabić mi kogoś bliskiego z powodu tej cholernej przepowiedni, przysięgam, że dostanę szału. Położyłem rękę na jej spiętym ramieniu. - Wszystko będzie dobrze. Montmartre nie żyje. I wiesz, że będziemy cię chronić. Przeszyła mnie spojrzeniem, które mogłoby spalić mi włosy na głowie. - Właśnie to mam na myśli, Quinnie Drakę. Chroń siebie, nie mnie. Przewróciłem oczami. - Halo, jestem twoim starszym bratem. Taka już moja rola. - Najwyższy czas z tym skończyć - burknęła. - Poważnie, dłużej tego nie zniosę. Nie chcę mieć waszej krwi na rękach. Wystarczy, że ciocia Hiacynta prawie umarła. - Ale żyje. Drakeow nie tak łatwo zabić. Ciocia Hiacynta została poważnie poparzona święconą wodą Helios-Ra, która jak kwas wyżarła jej skórę na twarzy. Teraz ciotka odmawiała podniesienia ciężkiej, czarnej woalki, którą nosiła przypiętą do swoich małych kapelusików w stylu wiktoriańskim. - Czemu nie siedzisz z innymi? Solange wzruszyła ramionami. - Tak sobie. - Kłamiesz. Znowu wzruszenie ramion. Zmarszczyłem brwi. - Wyduś to z siebie, Solange. - Nic mi nie jest, Quinn. - Posłała mi ironiczny uśmiech. - Ja też mogę was chronić, wiesz? Wkurzające, prawda? - Bardzo. Uścisnęła mnie. - Nie myśl, że nie jestem wdzięczna. Po prostu się martwię. Zauważyłem ciemne kręgi pod jej oczami. Kły miała wysunięte, a jej dziąsła wyglądały na lekko obtarte, jakby wciąż zaciskała szczęki. - I jesteś głodna - stwierdziłem cicho. Odwróciła wzrok. - Wcale nie. - Solange, pijesz, ile trzeba? Wyglądasz na wygłodzoną. - Piję bardzo dużo. Po prostu dopiero wstałam i... -Przełknęła ślinę, zaciskając pięści. - Jak się do tego przyzwy- czaić? Czuję się, jakby coś swędziało mnie w środku, a ja nie mogę tego podrapać. Wy wyglądacie, jakby to wszystko było proste. Według mnie to gorsze niż przemiana. Wtedy byłam przynajmniej nieprzytomna przez większość czasu. A teraz światło sprawia mi ból, a wszyscy zdają się wrzeszczeć. I jeszcze Lucy. - Wyglądała, jakby miała się rozpłakać. - Co z nią? - Lucy pachnie jak jedzenie. - Mówiąc to, wyglądała, jakby miała zwymiotować. Nadal się uśmiechałem i starałem się, by nie zobaczyła we mnie czegoś, co nie pasuje do niepoprawnego starszego brata, który kocha dobrą bitkę i ładne dziewczyny, i to niekoniecznie w tej kolejności. - Sol, to normalne. Lucy pachniała całkiem nieźle, jeszcze zanim przeszedłem przemianę, teraz pachnie nawet lepiej. Ale nawet nie próbowałem jej spróbować i ty też tego nie zrobisz. - Nie jest w tym domu bezpieczna. - Jest bezpieczniejsza niż poza nim - kłóciłem się, chociaż przyznawałem jej w duchu rację. - Słuchaj, kiedyś jadłaś hamburgery. Zamrugała, zdziwiona. - I co z tego? - To, że kiedy przechodziłaś przez jakąś farmę, idąc na imprezę, nie próbowałaś nagle jeść krowy. - No nie. - W jej śmiechu słychać było łzy, ale lepsze to niż nic. - Fuj.
10 - No właśnie. Możesz pragnąć krwi i nie gryźć swojej najlepszej przyjaciółki. - Kiedy to mówisz, to brzmi tak normalnie. I mam zamiar powiedzieć Lucy, że porównałeś ją do krowy. - Przeczesała ręką włosy. - Między Lucy i Kieranem czuję się... niebezpieczna. Wzruszyłem ramionami, starając się nie marszczyć brwi na myśl o Kieranie i mojej młodszej siostrze. - Powinnaś porozmawiać z Nicholasem. Wygląda równie maziowato jak ty. - Maziowato? Ja jestem maziowata? - Trąciła mnie łokciem. - Nie wiem, co chcesz przez to powiedzieć, ale jestem gotowa się obrazić. - E tam, nie ma powodu się obrażać. Masz kości policzkowe Drakeow, tak jak ja. To cię ratuje. - Dobra, koniec narzekania - ogłosiła zdecydowanie, uśmiechając się nieprzekonująco. - Sama zaczynam działać sobie na nerwy. Chodźmy zrobić z mamy królową. - Tak, bo jej samoocena jest bez tego taka niska - stwierdziłem sucho, kiedy wstaliśmy. - Bez tej korony sobie nie poradzi. - Słyszałam to, Quinnie Drakę. Skrzywiłem się. Wampirze matki miały niesprawiedliwą przewagę nad innymi. - Kocham cię, mamo! Wymaszerowała z bawialni, a za nią reszta rodziny, niczym tren sukni. Włosy miała jak zwykle związane w ciasny warkocz, usta zaciśnięte. Ale oczy radosne. - Tak próbowałeś wykaraskać się z kłopotów, kiedy byłeś mały. Uśmiechnąłem się. - Wciąż działa? Westchnęła i uśmiechnęła się także. Mrugnąłem do Solange. - Widzisz? Nie wolno nie doceniać kości policzkowych. - Chodźmy. - Bruno, szef ochrony Drakeow, otworzył frontowe drzwi. W świetle padającym z ganku jego tatuaże wyglądały na wyblakłe. Pod płaszczem upchnął tak dużo broni, że nie wiem, jak w ogóle udawało mu się ruszać. Tata stał bardzo blisko mamy, obejmując nas wszystkich wzrokiem. - Czeka nas długa droga. Idźcie na wschód, od drugiej strony, spotkamy się na miejscu. Chrońcie waszą siostrę. Solange zrobiła się czerwona. Lucy współczująco ścisnęła ją za rękę. Solange przełknęła ślinę i odsunęła się o krok. Lucy zmarszczyła brwi, wyglądała na zaskoczoną i urażoną. Za rodzicami, wujkiem Geoffreyem i Brunem zamknęły się drzwi. - Gdzie jest ciotka Hiacynta? - spytałem. - Nie było jej w pokoju - odparła Lucy. - Pukałam do niej. Chciałam pożyczyć jeden z jej koronkowych szali. - Będzie tam - wyszeptała Isabeau ze swoim francuskim akcentem. Była księżniczką Ogarów i powodem, dla którego Logan wyglądał supermodnie w nowym, aksamitnym, koronkowym płaszczu. Nie mógł przestać na nią spoglądać, jakby bał się, że gdzieś mu odpłynie. Na rękach miała blizny, a przy boku jak zwykle swojego psa - ogromnego wilczarza irlandzkiego, który kudłatą głową sięgał jej prawie do pasa. - Wszyscy gotowi? - spytał spokojnie Sebastian. Był najstarszy i zazwyczaj towarzyszył rodzicom. Widać bardzo się o nas martwili, skoro tym razem został z nami. Ustawiliśmy się w szyku, wokół Solange i Lucy, prowadząc je na zewnątrz przez podjazd na pola ciągnące się aż do lasu. - Czuję się, jakbym była w programie ochrony świadków - wyszeptała Lucy. - Potrzebne wam tylko garnitury i ciemne okulary. - Nie założę garnituru nawet dla ciebie, słonko -odszepnąłem. - Nudny jesteś. W miarę jak przedłużała się krępująca cisza, Lucy zaczęła nucić pod nosem temat z Mission:Impossible. Solange zdusiła śmiech. - Pogięło cię? - Twoi bracia powinni spróbować medytacji. Są tak zestresowani, że ich energia chi się kurczy. To musi być nieprzyjemne. - Nawet nie wiem, o czym mówisz - wysyczał Nicholas -ale właśnie staramy się być niewidzialni. Nie pomagasz nam w tym. Lucy uśmiechnęła się do Solange. - Jest taki słodki, kiedy usiłuje grać samca alfa. - Mówię poważnie, Lucy. Pociągnęła go za włosy. - Wiem. Ale ledwo wyszliśmy na zewnątrz. - Jeśli nie przestaniesz gadać, schowam całą twoją czekoladę - zagroził Nicholas. Lucy pokazała mu język, ale przestała się odzywać.
11 Las był pełen odgłosów pierzchających przed nami zwierząt, owadów przewiercających się przez pnie i gałęzie drzew i wszechobecnego wiatru przemykającego między konarami i w liściach. Przekroczyliśmy wąską rzekę po porośniętym mchem przewróconym pniu dębu. Wszyscy poza Lucy poruszaliśmy się tak szybko, że nasze kontury wydawały się nieco rozmyte. Zanim zatrzymaliśmy się na polanie, Lucy z trudem łapała powietrze. - Będę musiała zacząć biegać albo coś podobnego - wydy-szała. - Już was za to nie znoszę. Pozwoliliśmy jej odpocząć parę minut, po czym pobiegliśmy dalej, na miejsce spotkania. Nie spodziewaliśmy się kłopotów, ponieważ o ceremonii poinformowano bardzo nieliczne, wybrane osoby, i to dopiero tuż po zachodzie słońca. Brak wcześniejszych sygnałów utrudniał naszym wrogom znalezienie nas i przerwanie uroczystości. Isabeau dostrzegła znak na drzewie i wskazała na lewo. Poszliśmy za nią na kolejną łąkę, otoczoną sosnami. Świerszcze przestały śpiewać. Przybyliśmy jako pierwsi. Po półgodzinie ukazali się pozostali członkowie Rady wraz z asystentami. Rada Raktapa była tajna aż do przesady, a jej członkowie nigdy nie podróżowali bez bagażu i swej świty, nawet gdy przybywali na trzymaną w tajemnicy koronację. Były więc sztandary rodzinne, ochrona i mnóstwo podejrzliwych, wyniosłych spojrzeń. Rodzina Amrita preferowała kaftany i sari. Jonkowie byli potomkami jakiegoś żyjącego w zamierzchłych czasach wampira-Wikinga, mieli więc blond włosy i cerę bladą, jak światło słoneczne odbijające się w zbroi. A my wyglądaliśmy, jakbyśmy wyszli prosto z jakiegoś dziwnego, wiktoriańsko-średniowiecznego balu przebierańców. Spośród wszystkich zebranych tego wieczoru tylko moi bracia, Solange i ja mieliśmy na sobie ubra- nia z naszej epoki. Poza oczywiście Loganem. On miał na sobie, jak zwykle, osiemnastowieczny koronkowy płaszcz. Lucy zaś wyglądała niczym podróżnik zagubiony w czasie. Albo mała dziewczynka, która właśnie przejrzała skrzynię z ubraniami swojej matki. Mama i tata powinni byli niedługo dotrzeć. Hart także nie był daleko; słyszałem warczenie jego motocykla po drugiej stronie zagajnika. Nigdy wcześniej lider Helios-Ra nie był zaproszony na koronację wampira. Tej nocy tworzyliśmy historię, i to nie w jednym, ale w wielu wymiarach. Najlepsze, że dołączyła do nas ciotka Hiacynta. Wyszła spomiędzy sosen, wciąż obwieszona czarnymi woalkami, ale przynajmniej była z nami. Lucy oparła się o Nicholasa i złapała go za rękę. Logan i Isabeau byli cicho, ale stali tuż obok siebie. Moi bracia mieli rację. Przyjdzie czas na zabijanie, mamy prawo do chwili zabawy. Uchwyciłem spojrzenie wampirzycy ze świty Joiików. Miała długie, rude włosy i uśmiechnęła się do mnie, błyskając prowokacyjnie kłem. I głębokim dekoltem. Wyszczerzyłem zęby. - Zadzwoń do mnie, kiedy się zacznie - poprosiłem Connora i podążyłem za nią w głąb lasu. ROZDZIAŁ 4 Hunter Wtorek w nocy Kieran czekał na mnie za rosnącym przy trawniku dębem. - Co jest grane? - spytałam, ziewając. Związałam włosy w nieporządny ogon i narzuciłam bojówki na długą koszulkę, w której spałam. - Idziemy na wycieczkę - odparł, zadowolony z siebie. Zamrugałam. - Co? Teraz?! - Tak, więc lepiej się pospiesz. - W domu nauczycieli było ciemno, poza jednym oknem na samej górze. Stołówka świeciła pustkami. Dyrektor Bellwood mieszkała nieco dalej - w jej oknach też nie paliło się światło. - Czeka nas długi spacer.Czemu nie możemy wziąć motocykla? Jest ich w garażu mnóstwo. - Las był tak gęsty, a dookoła tyle
12 pól, że z reguły wybieraliśmy motocykle jako najwygodniejszy środek transportu. Na dwóch nogach nigdy w życiu nie udałoby nam się prześcignąć wampira. Motocykle dawały nam jakąś szansę w walce. - Trochę ciężko z tym. - Uniósł rękę zawiniętą w usztywniającą opaskę. Złamał ją w zeszłym tygodniu, kiedy pomagał pokonać poprzednią królową wampirów, Lady Nataszę. Musiał się nieźle bawić. - Poza tym wiesz, że sprawdzają wskaźniki paliwa. Uniosłam brwi. - Czyli nauczyciele nic nie wiedzą o tej wycieczce. - Nie. - Kieran, ja już mam kłopoty. Prychnął. - Ty nie miewasz kłopotów. - York. Skrzywił się. - Przykra sprawa. Zapomnij o nim. Sam Hart dał zezwolenie na twoją obecność. - Poważnie? - Tak, więc chodźmy już - odparł zniecierpliwiony. - To co najmniej godzina drogi stąd. - Dokąd my, do diabła, idziemy? - wymamrotałam, kiedy przecięliśmy pole i weszliśmy w las. Wokół nas natychmiast zaroiło się od komarów. Odpędziłam je klaśnięciem. Niech to lepiej będzie coś ważnego. - Na koronację królowej wampirów. Dobra, to jest tego warte. - Co? Naprawdę? Jak załatwiłeś zgodę dla mnie? - Hart o ciebie pytał. Nie wiem, czemu jesteś taka zdziwiona; byłaś na spotkaniu w zeszłym tygodniu. Zrobiłaś dobre wrażenie, dziecino. - Dziecino? Jesteś rok starszy ode mnie. - Ale jestem mądry, siostrzyczko. - Po prostu mnie tam zaprowadź, Obi-Wan. Księżyc dawał wystarczająco dużo światła, żeby trawa zrobiła się srebrzysta. Im bardziej zagłębialiśmy się w las, tym komary robiły się natrętniejsze, ale mnie przestało to obchodzić. Szliśmy na koronację królowej wampirów. Dziadek byłby przerażony. Ja byłam zachwycona. Koronacje nie odbywały się od ponad stu lat. Ostatnia „królowa", Lady Natasza, była tolerowana, ale nigdy nie koronowano jej oficjalnie. Kiedy jej kochanek Montmartre porzucił ją i zainteresował się Solange Drakę, Lady Natasza dostała szału i próbowała zabić Solange. Wszyscy wiedzieli, że była to pierwsza dziewczyna od ośmiuset lat, która przyszła na świat w rodzinie Drakeow, a przepowiednia głosiła, że zostanie królową. Tylko że ona nie chciała nią być - chociaż to nie wystarczało, żeby powstrzymać Montmartrea. Próbował ją porwać i poślubić, żeby przejąć jej moc, ale został pokonany przez Drakeow i Isabeau St. Croix, księżniczkę Ogarów, którą spotkałam na rozmowach w sprawie traktatu. Wziął mnie tam oczywiście Kieran, który był teraz chłopakiem Solange i dumnie prezentował swoją złamaną rękę. Po śmierci Montmartrea Zastępy, jego sługusy, których używał jako prywatnej armii, uległy rozproszeniu. To dało Helios-Ra przewagę. Setki Hel-Blar, wampirów, które poplecznik Montmartrea Greyheaven przemienił, a następnie porzucił, aby zdzi- czały, znów nam tę przewagę odebrały. Było ich tak wiele, że zaczynały zbliżać się do Violet Hill i innych miasteczek w okolicy. Szkoła wymagała teraz od uczniów dwunastej klasy, żeby wspomagali patrole, aż sytuacja nie zostanie opanowana. Maszerowaliśmy przez prawie godzinę, aż dotarliśmy na polanę, na której zaparkowało kilka motocykli, wszystkie czarne. Agenci Helios-Ra. Hart i jego grupa musieli już tu być. - Jesteśmy spóźnieni? - Żałowałam, że nie ubrałam się porządniej. To, co miałam na sobie, było strasznie wymię- te. Nie byłam pewna, co należy włożyć na koronację królowej wampirów, ale miałam wrażenie, że bojówki i koszulka na ramiączka to nie to. Nie miałam nawet kurtki z flakonikami Hypnosu w rękawach. Hypnos był nowym narkotykiem w formie proszku, który nosiliśmy w małych fiolkach w kształcie długopisu. Każdy, kto go powąchał, wampiry także, ulegał na krótki czas hipnozie i robił wszystko, co mu kazano. Pomagało to zrównoważyć siły, jako że ludzie byli podatni na wampirzy urok. Mama Chloe była biochemikiem i pomogła opracować najnowszą wersję Hypnosu. Którego nie miałam ze sobą dziś w nocy. - Jestem nieprzygotowana. - Pokazałam mu gołe pięści. Zero Hypnosu, zero sztyletu, nic. - Nic ci nie będzie potrzebne - zapewnił mnie. - Poza tym dobrze wiem, że masz ze sobą co najmniej trzy kołki, a te buty mają w podeszwie ostrza. - Mimo wszystko. - Nie ma czasu, żeby się wracać. - Delikatnie popchnął mnie do biegu, jednocześnie otwierając klapkę telefonu, żeby skorzystać z GPS-a. - Jesteśmy już blisko. Wskazówki przyszły tuż przed tym, kiedy do ciebie napisałem. -To nie będzie w piwnicach, z odpowiednią pompą?
13 - Nie ma mowy. Po dwóch nieudanych zamachach w ciągu tygodnia Drakebwie zdecydowali o tajnej koronacji. - Ale super. - Wciąż nie mogłam uwierzyć, że mnie zaproszono. - Będzie cała Rada? - Przedstawiciele każdego starego rodu. Radę Raktapa tworzyły trzy najstarsze i najpotężniejsze wampirze rody. Podobna rada istniała przy Helios-Ra. - Kto jeszcze? Ogary? - Tak, Isabeau, księżniczka, którą poznałaś w zeszłym tygodniu. - Ale super! - Prawie podskakiwałam na czubkach palców. - Dzięki, że mnie wziąłeś. - Tylko nie mów Calebowi, że to ja. - Jakbym zamierzała cokolwiek powiedzieć dziadkowi. - Dobry plan. Idea traktatu pomiędzy pokojowo nastawionymi rodami wampirów, Helios-Ra i Ogarami była dla mnie niezwykle ekscytująca. Podobnie jak dla dziadka broń palna i rozbijanie z zasadzki kryjówek wroga. Prawie straciliśmy naszą szansę na ugodę, kiedy Hope, jedna z przywódców Helios-Ra, wysłała własny zbuntowany oddział do ataku na Drakeow. Prawie pogrążyła całą organizację razem z sobą, stawiając pod znakiem zapytania nadzieje na jakiekolwiek przyszłe rozmowy pokojowe. Bardzo podziwiałam Harta i to, co próbował zrobić. Zwłaszcza od kiedy Hope zabiła jego brata i partnera, ojca Kierana, żeby móc rządzić do spółki z Hartem. Oczywiście dziadek nie pochwalał tego traktatu. Żadne zaskoczenie. Nie lubiłam być mu nieposłuszna, nawet kiedy wiedziałam, że nie ma racji. Ale jeśli nie dowie się o tym wszystkim, nie będzie mógł mi zabronić brać w tym udziału, a ja nie będę musiała kłamać, bo i tak zrobiłabym po swojemu. - Nie możemy iść szybciej? - ponaglałam Kierana, prawie wyrywając mu z ręki GPS. To było lepsze niż bal maturalny. Opędził się ode mnie jak od muchy. - Przestań. - Możesz uwierzyć, że tu jesteśmy? - Pokręciłam głową. -Myślałam, że w tych sprawach jesteś raczej po stronie dziadka. - Tak, a potem poznałem dziewczynę. Uśmiechnęłam się złośliwie. - To mi się podoba. - Dobra, dobra. Dzięki temu dowiedziałem się też, że wampiry nie zabiły mojego ojca. Okrążyliśmy zagajnik młodych wiązów i stanęliśmy twarzą twarz z wampirem uzbrojonym aż po wysunięte kły. Instynktownie sięgnęłam po kołek. Wampir miał posturę zapaśnika i był blady jak płótno. - Zostaliśmy wezwani - powiedział Kieran, stając przede mną. Przy okazji nadepnął mi na nogę. Zachwiałam się, ale nieznacznie. Mogłam być przejęta tym, że tu jestem, ale wciąż pamiętałam o treningach. Nie uśmiechałam się uroczo do wampirów spotkanych w środku lasu, w środku nocy. Nie jestem Czerwonym Kapturkiem. - Hasło. Kieran zerknął na ekran telefonu i przeczytał słowo w języku, którego nigdy wcześniej nie słyszałam. Wydawał się bardzo stary. Strażnik skinął głową. - Możecie przejść. Skręćcie w prawo przy cedrach i idźcie prosto w las sosnowy. - Dziękujemy. Czułam się dziwnie, odwracając się plecami do wampira. Może mam w sobie więcej z dziadka, niż myślałam. Otoczyły nas wysokie, czerwone sosny. Pod stopami ścielił się dywan z opadłych igieł. Pośrodku polany czekali Helena Drakę i jej mąż Liam wraz z większością swoich synów, Isabeau, Lucy i łysym człowiekiem, który był ich ochroniarzem. Hart stał po lewej stronie Liama z trzema innymi łowcami. Rody Raktapa były tu także, każdy ze strażnikiem trzymającym proporzec z rodowymi insygniami. Proporzec I )rakeów przedstawiał smoka oplecionego bluszczem i jakieś łacińskie słowa, których nie rozumiałam. Stały tam również inne wampiry, w sumie kilkanaście. Nigdzie nie widziałam Quinna. Nie żebym go szukała. Jego brat bliźniak, Connor, stał tuż obok Solange. Wyglądał dokładnie tak samo jak Quinn. Tylko że Connor miał krótsze włosy. Mimo to bardzo go przypominał. Poszłam za Kieranem w kierunku Harta. Kieran nie przestawał posyłać Solange spojrzeń. Ona uśmiechała się i była blada jak perła. Kły miała bardzo ostre, ale delikatne. Traktaty były świetne w teorii, ale co innego, jeśli jakiś wampir błyska kłami na kogoś, kogo uważa się za brata. Zastanawiałam się, czy powinnam się o niego martwić. - Hunter. - Hart uśmiechnął się do mnie. - Cieszę się, że przyszłaś.
14 - Dziękuję, proszę pana. - Starałam się nie drżeć, ale i tak przesadziłam, stając na baczność. Hart był szefem całej organizacji, znał moje imię i właśnie on po mnie posłał. - Spocznij - powiedział. - Jesteś tu, żeby doświadczyć historii, nie, żeby się bić - dodał. - Tak, proszę pana. - Będziemy zaczynać - oznajmił dobitnie Liam. Quinn wyszedł swobodnym krokiem z lasu z dziewczyną-- wampirem. Uśmiechali się oboje i było oczywiste, co przed chwilą robili. Był tak przystojny, jak go zapamiętałam, z długimi włosami opadającymi prawie do ramion i oczami tak niebieskimi, że wydawały się nieprawdziwe. Dziewczyna zachichotała. Starałam się na nich nie gapić. Przeważnie. Nie moja wina, że i tak widziałam go wciąż kątem oka. Obowiązkiem łowcy jest uważać na otoczenie. Nawet jeśli otoczenie składa się z uroczego wampira o zniewalającym uśmiechu, który lubi flirtować z każdą isto- tą, która ma biust. Poza mną, najwyraźniej. Wcale tego nie pomyślałam! Na szczęście ceremonia zaczęła się, zanim kompletnie się pogrążyłam. Byłam niesamowicie wdzięczna, że wampiry nie potrafią czytać w myślach. Quinn uśmiechał się do mnie, ale on uśmiechał się tak do wszystkich. Helena wystąpiła naprzód, otoczona półkolem przez Liama i Harta po jednej stronie i przedstawicieli Rady oraz Isabeau po drugiej. Reszta cofnęła się i utworzyła luźną grupę świadków, którzy obserwowali się ostrożnie. Każde z nas straciło kiedyś członka swej rodziny, zabitego przez przedstawiciela innej grupy. Nie zapomina się o tym tak łatwo. - Rzućcie broń - rozkazała Helena ponuro. To wywołało równie ponurą reakcję. Nikt nie chciał jako pierwszy wyzbyć się broni, nie w takim tłumie. Wszyscy strzelali spojrzeniami, sznurowali usta i zaciskali pięści, ale nikt się nie poruszył. Wreszcie Solange uniosła brodę i wyciągnęła zza pasa trzy kołki, podniosła je wysoko, tak żeby wszyscy widzieli, po czym rzuciła je na trawę. Zaległa cisza. Taka, jaką słychać tylko, kiedy jest się otoczonym przez wampiry. Aż cała zesztywniałam. Helena rzuciła broń jako druga. Zanim skończyła, u jej stóp ścielił się całkiem pokaźny arsenał. Za jej przykładem poszli inni, aż znaleźliśmy się w otoczeniu kołków, szpad, sztyletów, łuków i broni UV Helios-Ra. Koronacja była prosta i szybka; w okolicy krążyło zbyt wielu Hel-Blar, zbyt wiele osób o niejasnych powiązaniach. Wyobrażam sobie, że tradycyjna ceremonia byłaby dłuższa i pełna wielkich przemówień i eleganckich strojów. Ta na swój sposób także wywierała wrażenie. Przynajmniej moim zdaniem. Drzewa sosnowe wyglądały uroczyście, świadkowie stali w ciszy, wiał ciepły, pachnący mokrą ziemią wiatr, który poruszał gałęziami drzew, ukazując fragmenty gwiaździstego nieba. W oddali zawył wilk. Dookoła nas fruwały świetliki. Głos Liama był gorący jak whiskey i równie mocny. - Czy uznajecie Helenę Drakę za królową plemion wampirów zgodnie z prawem podboju? Jeden po drugim, przedstawiciele rodów klękali, mówiąc „tak". Członkowie Rady mieli na sobie wyszukane suk- nie i fraki. Isabeau nie przyklękła, ale pochyliła z szacunkiem głowę. Ogary nie przysięgały wierności nikomu poza swoją szamanką. Spencer oddałby lewą rękę, żeby ją poznać, ale jej tu nie było. Najwyraźniej nigdy nie opuszczała jaskiń. Hart także skłonił głowę. Starałam się nie wyglądać na tak zachwyconą, jak byłam. Helena wystąpiła do przodu. Włosy miała spięte w długi, czarny warkocz spływający jej po plecach. Na sobie miała czarną suknię bez rękawów z szerokim pasem, zazwyczaj obwieszonym sztyletami i kołkami. Na widok jej butów pociekła mi ślina. Byłam pewna, że mogłaby tam schować przynajmniej cztery różne noże. Koniecznie muszę sobie takie sprawić. - Obiecuję stać między plemionami i niebezpieczeństwem, dbać o autonomię i wzajemny szacunek rodzin, rad i całej społeczności. Obiecuję być wasza królową do czasu, aż, być może, nadejdzie dzień, w którym moja córka zechce mnie zastąpić. - Mamo, nie, ty też... - Wyraźnie usłyszałam jęk Solange. Kieran złapał ją za rękę, a ona oparła się o jego ramię. Kilka wampirów spojrzało w ich kierunku. Ktoś syknął, ale zamilkł, trącony łokciem. Kiedy wszyscy już się podnieśli, Helena przyklękła na jedno kolano. - Służę plemionom. Liam rozwinął aksamitne zawiniątko i wyjął z niego delikatny, srebrny diadem, ozdobiony trzema ogromnymi ru- binami i mniejszymi perłami. Ukoronował nim swoją żonę; wyglądał przy tym na bardzo dumnego. Isabeau lekko przechyliła głowę i zmarszczyła brwi, patrząc w zastanowieniu na koronę.
15 Rozległy się oklaski i całemu zgromadzeniu rozdano srebrne naszyjniki. Wyglądały trochę jak święte medaliki, tylko znajdowały się na nich insygnia Drakeow po jednej i królewskie po drugiej stronie - korona inkrustowana rubi- nami i szpada. Włożyłam swój medalik, do kieszeni. Nie mogłam się doczekać, aż wrócę do dormitorium i będę mogła dokładnie mu się przyjrzeć. Zauważyłam, że kolejna wampirzyca, tym razem inna, obserwowała Quinna. Nie było wątpliwości, że jest graczem i że żadnej z jego dziewczyn to nie przeszkadza. Odwróciłam się, czekając aż Kieran i Solange skończą z dyskretnym flirtowaniem. Rada powoli się rozchodziła, żeby roznieść wieści o koronacji. Noc zrobiła się chłodniejsza, przeszedł mnie lekki dreszcz. - Hej, Buffy. Zamarłam. Quinn. Powoli odwróciłam się na pięcie. - Nazywam się Hunter. - Wiem. - Uśmiechnął się. Swój medalion miał na szyi na srebrnym łańcuszku. - Ale zdecydowanie masz w sobie coś z Buffy. Chociaż myślę, że jesteś ładniejsza. Nie będę chichotać. To nie w moim stylu. Poza tym łowcy nie chichoczą na widok wampirów. To niepisana reguła. - Zmarzłaś - wyszeptał; na ramionach pojawiła mi się gęsia skórka. Byłam szczęśliwa, że jest mi zimno i nie muszę zastanawiać się, czy to nie jego obecność przyprawia mnie o dreszcze i sprawia, że czuję się śmieszna. Podszedł bliżej, osłaniając mnie od wiatru. Właściwie od wszystkiego. - Lepiej? - spytał od niechcenia, tonem, jakim rozmawiałby ze mną Spencer. Tylko że on był bardzo blisko. - Matko jedyna, Quinn - przerwała mu Lucy, powodując, że oboje podskoczyliśmy. - Mógłbyś na chwilę przestać flirtować i ruszyć się wreszcie? ROZDZIAŁ 5 Hunter Środa rano Chloe była zdecydowanie zbyt radosna. - Wcale nie - zaprzeczyła, siorbiąc przez słomkę piwo korzenne tak głośno, jak mogła, żeby mnie zdenerwować. - Masz kiepski humor i tyle. Możliwe, że miała rację. Nawet nie zdałam sobie sprawy, że powiedziałam to głośno. Wróciłam dopiero o czwartej nad ranem, a teraz była ósma trzydzieści. Nie wstawaliśmy tak wcześnie nawet, kiedy mieliśmy lekcje - zajęcia trwały od 13.00 do 16.00, a potem od 20.00 do północy. Musieliśmy przyzwyczajać się do późnych godzin w naszej codziennej pracy. Chloe z reguły wstawała jako ostatnia i bez przerwy marudziła. Nie wiedziałam, jak ani dlaczego w ciągu wakacji została rannym ptaszkiem, ale podejrzewałam, że tylko po to, by mi dokuczyć. Nakryłam głowę poduszką. - Jest za wcześnie. - Tylko biorę moje witaminy. - Nie bierzesz żadnych witamin. - Teraz tak. Mama dała mi je po tym, jak zobaczyła moje ostatnie wyniki. Witaminy i obrzydliwe koktajle proteinowe, których po prostu zapomniałam spakować. - Siorbnęła jeszcze korzennego piwa. Bardzo głośno. - Nie zmuszaj mnie, żebym rzuciła w ciebie kołkiem. -Uniosłam powiekę tylko tyle, żeby móc posłać jej złowrogie spojrzenie. Uśmiechnęła się szeroko. - Dzień dobry, słoneczko. Chcesz witaminkę?
16 - Kim jesteś, wredny oszuście, i co zrobiłeś z Chloe? Byłam zbyt zmęczona, żeby ziewać. Oczy mi się kleiły. Zakopałam się głębiej pod ciepły koc. Chloe skończyła wreszcie piwo korzenne i wróciła do komputera. Stukanie w klawiaturę ukołysało mnie do snu. Na jakieś pięć minut. Aż zadzwonił telefon. Rzuciłam w niego kołkiem. Słuchawka spadła na ziemię, a Chloe podskoczyła i przewróciła krzesło. Obróciła się, wskazując na mnie oskarżycielsko. - Śmiertelnie mnie przestraszyłaś. Nie miałam siły, żeby się uśmiechnąć. - Przepraszam. - Jeszcze pożałujesz, Wild. Rzuciła słuchawkę z powrotem na widełki. Akademia była zbyt skąpa, żeby płacić za telefony bezprzewodowe i wszelkie inne nowoczesne technologie. Moja komórka zadzwoniła i zawibrowała, podskakując na nocym stoliku. Złapałam ją i zmarszczyłam brwi, patrząc na wyświetlacz. Podniosłam się z łóżka jak oparzona, z przekleństwem na ustach. - Kto to? - spytała Chloe. - Bellwood. Chloe otworzyła szeroko oczy. - W sprawie wczorajszego testu? York już cię zgnębił za bycie miłą. Przełknęłam ślinę i odebrałam połączenie. - Halo? - Nawet dla mnie mój głos brzmiał niepewnie. - Panna Wild? -Tak. - Mówi dyrektor Bellwood. Proszę zgłosić się do mojego pokoju. - Ja... w jakiej sprawie? - Bez żartów proszę, panno Wild, nie mam na to czasu. Wczoraj w nocy po teście opuściła pani teren szkoły. - Yyy... - Patrzyłam bezradnie na Chloe, podczas gdy dyrektorka swoim surowym tonem udzielała mi upomnienia. - Spodziewam się pani u siebie za pięć minut. - Tak, psze pani. Rozłączyłam się i na chwilę przymknęłam oczy. Dziadek mnie zabije. - Co się stało? - spytała Chloe. - Chce mnie widzieć. - To nigdy nie wróży nic dobrego. - Nie mów. - Wydostałam się spod koca i złapałam bojówki i T-shirt z nadrukowanym z przodu logo Akademii Helios-Ra. - Niemożliwe, żeby brała cię na dywanik za pomaganie Dziewiątce, i to zanim zaczęła się szkoła. - Nie. To za opuszczenie terenu szkoły wczoraj w nocy. - Za opuszczenie... co takiego?! Hunter Wild, wymknęłaś się i bawiłaś się beze mnie? - Chloe była jednocześnie zdumiona i urażona. - Oczywiście, że nie. - Nerwowo przeczesałam włosy. -Opowiem ci wszystko później. Muszę lecieć. - Ty wychodzisz poza teren szkoły - potrząsnęła głową, kiedy otwierałam drzwi - i to ja jestem oszustem? Biegłam całą drogę do budynku głównego, gdzie odbywały się lekcje. Biuro dyrektor Bellwood znajdowało się na parterze, a jego okna wychodziły na ogród różany, na który dyrektorka prawie nigdy nie zwracała uwagi. Szkoła świeciła pustkami; bez szurania butów i trzaskania drzwiczek od szafek sprawiała niesamowite wrażenie. Prawie takie samo jak dyrektorka, która jakby wyszła prosto z wiktoriańskiej powieści gotyckiej, w której straszyła dzieci w sierocińcu. Z jej upiętych ciasno z tyłu głowy włosów nie wymykał się ani jeden kosmyk. Zawsze miała na sobie czarną garsonkę i te same perłowe kolczyki. Gdyby nosiła okulary, patrzyłaby na mnie złowrogo sponad górnej oprawki. Przynajmniej miałam na sobie strój szkolny, ale nie zdążyłam wyszorować zębów ani umyć twarzy. - Proszę usiąść, panno Wild - powiedziała, kiedy dostrzegła, że czekam w drzwiach. Przełknęłam ślinę i weszłam do środka. W pokoju panował oczywiście nieskazitelny porządek. Żadnych karteczek z notatkami na dębowym biurku, żadnych zdjęć rodzinnych - choć wiedziałam, że ma dwie córki. Jedyne, co zakłócało porządek, to York kręcący się po jej biurze. Stał w rogu, między oknem a szafką na dokumenty - z pewnością ukrył się tam, żeby mnie zaskoczyć. Zatrzymałam się na środku pokoju i stanęłam na baczność. Głównie po to, żeby oprzeć się pokusie rzucenia czymś prosto w jego głowę. - Pani dyrektor prosiła, żebyś usiadła - powiedział. Usiadłam.
17 Bellwood odłożyła długopis i spojrzała na mnie znad swoich papierów. - Muszę panią poinformować, panno Wild, że w czasie wakacji zainstalowaliśmy na kampusie nowe kamery. No to wpadłam. Ale nie żałowałam. Byłam na koronacji królowej wampirów. To było warte kazania i szlabanu. Przybrałam odpo- wiedni wyraz twarzy, żeby wyglądać na wystarczająco pognębioną. Gdyby York choć przez sekundę myślał, że nie cierpię dość mocno, jeszcze bardziej naciskałby na ukaranie mnie. - Została pani nakręcona podczas wychodzenia poza teren szkoły w środku nocy. Nie muszę mówić, że takie za- chowanie jest wysoce nieodpowiednie. Czy ma pani coś do powiedzenia? - Yyy... - Hart, który teoretycznie jest pani szefem, zaprosił mnie, żebym była świadkiem koronacji Heleny Drakę? Dyrektor Bellwood nigdy mi nie uwierzy. A ja nie miałam całkowitej pewności, czy to nie było ściśle tajne. Zapomniałam o to spytać, a nikt mi tego nie powiedział. Będę musiała zadzwonić do Kierana. - Ja... - Nie powie mi pani chyba, że trenowała okrążenia albo ćwiczyła musztrę, prawda? - przerwała mi sucho. - Bo mogę panią zapewnić, że nie ma ani jednego wytłumaczenia, którego nie słyszałam wcześniej i które mogłoby panią usprawiedliwić. Cholera, a ja właśnie takie miałam. - Tak, psze pani. - Panno Wild, jestem panią rozczarowana. Przez ostatnie trzy lata była pani wzorową uczennicą. Nie chciałabym, żeby lo się zmieniło - dodała z naciskiem. Gdyby jej głos porównać do broni, to byłby to rapier - jedno draśnięcie wystarczy, żeby popłynęła krew. Głos Yorka byłby pałką. - Tak, psze pani. - Starałam się nie wiercić i nie kręcić. Odchyliła się w krześle. - Dwa miesiące zakazu opuszczania terenu szkoły, miesiąc pracy w kuchni i trzy punkty ujemne. A niech to. - Trzy? - Otworzyłam szeroko usta. Limit punktów ujemnych to pięć rocznie, szósty powodował wyrzucenie ze szkoły. Nigdy nie dostałam nawet jednego. York wyglądał na zadowolonego. - I oczywiście będziemy musieli powiadomić pani dziadka - dodał. Jeszcze i to. - Ale... - Nie miałam pojęcia, jak się od tego wykręcić. Nie byłam przygotowana. Kolejna zasada złamana. Do tej pory byłam zawsze przygotowana. To niesprawiedliwe. - Jest pani wolna. Wstałam i podeszłam do drzwi, unikając kontaktu wzrokowego z Yorkiem. Zdenerwowałabym się jeszcze bardziej, widząc, jak jest rozradowany. On mnie naprawdę nienawidził. Czy nauczyciele nie powinni lubić wszystkich? Albo przynajmniej udawać, że lubią? - Aha, panno Wild. - Dyrektorka zatrzymała mnie w drzwiach, o krok od wolności. - Tak, psze pani? - Nie chcę tu pani więcej widzieć. - Nie, proszę pani. Natychmiast po wyjściu zadzwoniłam do Kierana. Na zewnątrz uderzyły we mnie resztki sierpniowego upału. Byłam spocona zanim doszłam do stodoły, którą przekształcono w szkolną salę gimnastyczną. Dodzwoniłam się na skrzynkę głosową. Przez dobrą minutę wyrzucałam z siebie potok przekleństw, po czym dodałam: „Czy wczorajsza operacja była tajna? Bo chcę, żeby moje punkty ujemne zniknęły. A ty jesteś beznadziejnym tajnym agentem. Nie wiedziałeś, że są nowe kamery?". Potem dorzuciłam jeszcze parę przekleństw. Wmaszerowałam do przebieralni, gdzie założyłam strój do ćwiczeń z taką złością, że prawie go porwałam. Drzwiczki od szafki wydały satysfakcjonujący trzask i metaliczny brzęk, kiedy zamknęłam je jednym kopniakiem. Miałam zamiar wykopać całe wypełnienie z mojego ulubionego worka treningowego. Dwukrotnie. Tylko że już ćwiczyła na nim Chloe. - Dobra, teraz to już mnie przerażasz - powiedziałam, przystając, żeby przyjrzeć się kopnięciu okrężnemu w jej wykonaniu. Wciąż było trochę niezgrabne i brakowało mu siły. Jej gęste loki były mokre i związane w nieporządny kok. Na sobie miała nowiuteńkie szorty i adidasy. - Skoro York ma cię na swoim radarze, to mnie także -odburknęła. - A jeśli nie zaliczę jego zajęć w tym roku, mama mnie zabije. I to nie jeden raz. Podeszłam do worka obok niej. Rozciągałam się przez parę minut, po czym obandażowałam dłonie. - To co teraz, masz szlaban? - spytała, próbując ciosu z dołu. Worek zakołysał się, a Chloe prawie się od niego odbiła. - Dwa miesiące szlabanu, sprzątanie kuchni i punkty ujemne. Zatrzymała się.
18 - Dostałaś punkty ujemne? - Worek zakołysał się znowu, uderzając ją w biodro i w ramię. Zachwiała się. - Nigdy nie miałaś punktów ujemnych. - Wiem - odparłam ponuro. - Jeśli pozwolisz, żeby twoje biodro skręciło troszkę przy wymachu, cios będzie mocniejszy. A do ciosu prostego używaj dwóch pierwszych knykci. Włączyłam antyczną wieżę w rogu sali czubkiem buta i podkręciłam głośność, aż okna lekko zadrżały. Stanęłyśmy obok siebie i przez dobre pół godziny bez słowa kopałyśmy i biłyśmy pięściami w worek treningowy. Kiedy wresz- cie przestałam, mięśnie mi drżały, a twarz miałam czerwoną i spoconą. Chloe zachwiała się i zgięła w pół z grymasem na twarzy. Podałam jej butelkę wody. - Dzięki - wychrypiała. - Przesadzasz - odchrypnęłam. - Nigdy nie widziałam, żebyś tyle ćwiczyła. Otarła twarz ręcznikiem i wzruszyła ramionami. - Więc pewnie powinnam. Nie mogę zawalić roku, Hunter. - Nie zawalisz - pocieszyłam ją. Nigdy nie była tak zmartwiona. Świetnie radziła sobie na wszystkich zajęciach związanych z komputerami i już została zakwalifikowana do departamentu technologii. Jej umiejętności bojowe nie mogłyby jej w tym przeszkodzić. Westchnęła. - Wiesz, że nie jestem w tym najlepsza. Skończyłam wodę i wyrzuciłam butelkę do kosza na plastik. - Cóż, ja jestem, więc się nie martw. Możemy ćwiczyć razem. Będzie dobrze. - Naprawdę? - spytała z nadzieją. - Oczywiście. Uśmiechnęła się, jakby trochę opadło z niej przerażenie. Nagle czknęła i skrzywiła się. - Świetnie, bo ten puder proteinowy jest obrzydliwy. Mama przysłała mi nową tubkę. - Zmarszczyła brwi. - Ale jeśli od niego przytyję, sformatuję jej twardy dysk. ROZDZIAŁ 6 QUINN Czwartek wieczorem -Boże, Quinn, do ilu dziewczyn masz tutaj numery? -Connor potrząsnął głową, przeglądając listę kontaktów w moim telefonie. Wzruszyłem ramionami z szerokim uśmiechem. - Nic na to nie poradzę, że nie sposób mi się oprzeć. Usiadłem na brzegu jego łóżka i oparłem się o ścianę. Przez otwarte okno wpadało światło księżyca. Wiatr pachniał igłami sosnowymi i dymem. - Miałbyś więcej dziewczyn, gdybyś czasem wstawał od komputera. Nawet nie spojrzał znad klawiatury. - Gdybym nie siedział tyle przed komputerem, twój telefon do tej pory by nie działał. Ani twój laptop. Tyle razy ci mówiłem, żebyś nie otwierał załączników w mailach od ludzi, których nie znasz. - Ona była naprawdę niezła. - A teraz nie masz komputera. Skrzywiłem się. - I telefonu. To też jakiś wirus? - Nie, geniuszu. Jest tylko tak zapchany wiadomościami od dziewczyn z uśmieszkami, buziakami i uściskami, że się zawiesza i nie chce działać. - Możesz go naprawić? Teraz na mnie spojrzał, cały urażony.
19 - Oczywiście, że mogę. Pytanie, czy ty możesz przestać brać od dziewczyn numery telefonów? - O nie. Czemu miałbym przestać? Zrobił swoje, cokolwiek to było, stukając w klawisze, mamrocząc przekleństwa i zajmując się z osobna każdym najdrobniejszym elementem urządzenia, aż zrobiło to, czego chciał. Wreszcie uśmiechnął się zadowolony i sięgnął do małej lodówki przy łóżku po butelkę krwi. Jedną otworzył dla siebie, a drugą rzucił mi razem z telefonem. - Proszę. Będzie działał, ale nie zagwarantuję, że nie będzie się psuł, póki nie usuniesz części kontaktów. Z żalem przewinąłem listę imion. - Jesteś okrutny, stary. - Wolę, żebyś nazywał mnie Diabelskim Geniuszem - odparł, odwracając się znów do komputera. - Przydałoby ci się trochę rozrywki, bliźniaku - zasugerowałem. - A ty mógłbyś podzielić się nią z pozostałymi. - To tak nie działa. - Zostawiłem go z jego majsterkowaniem i zszedłem na dół; starałem się przypomnieć sobie, kim jest Karin i czemu przysłała mi sonet na cześć moich włosów. Lampy były przygaszone, psy chrapały w holu. Otworzyły się drzwi frontowe i weszli Logan z Isabeau i jej psem przy boku. Pomachałem im, ale nie zatrzymałem się. Słyszałem bicie czyjegoś serca w rogu, tam gdzie biblioteka przylegała do salonu i kuchni. Biło trochę za szybko jak na mój gust. Poszedłem prosto do salonu. Na widok pleców Solange zmrużyłem oczy. Ręce zarzuciła Kieranowi na szyję. Jego ręce wędrowały trochę za daleko. - Black, nie chcesz, żebym cię zabił - zwróciłem się do niego uprzejmie. Podskoczył i odsunął się, a uszy mu poczerwieniały. Solange westchnęła. - Dzięki, Quinn - powiedziała. - Jesteś mistrzem w psuciu nastroju. - Staram się - odparłem niewzruszony. - Pewnego dnia uda mi się ciebie pocałować bez jednego z moich wścibskich braci wparowujących do pokoju - wyszeptała Kieranowi. - Nie licz na to - powiedział Logan, kiedy z Isabeau weszli do salonu. W kieszeni Kierana zadzwonił telefon. Z ulgą go odebrał. - Ty bez przerwy całujesz się z dziewczynami. - Stwierdziła Solange, wskazując na mnie. Ostatnio jedyną dziewczyną, z którą całował się Logan, była Isabeau. - Pochlebstwo donikąd cię nie zaprowadzi. - Poprawiłem się w fotelu. - Nie pójdziesz sobie, co? -Nie. Solange skrzyżowała ramiona. - Lucy i Nicholas obściskują się w solarium. Idź im podokuczać. - Ale ja lubię dokuczać tobie. - Quinn! - Solange, spójrz na swoje oczy - powiedziałem cicho, tak żeby Kieran nie słyszał. Zmarszczyła brwi, po czym zerknęła do lustra w stylu art nouveau stojącego na jednej z półek. Kobieta z brązu w długiej sukni pokazywała odbicie źrenic Solange, otoczonych czerwoną obwódką. Czarne źrenice prawie zakryły jej tak zazwyczaj niebieskie tęczówki. Zamarła, posyłając mi przerażone spojrzenie. Palce drżały jej lekko, kiedy sięgnęła do góry, żeby dotknąć czubków swoich kłów. Były całkowicie wysunięte, jak tuż przed jedzeniem. Opuściła głowę i odsunęła się w cień. - Muszę iść - rzuciła Kieranowi, po czym pobiegła po schodach, zanim zdążył odpowiedzieć. Wyłączył telefon i spojrzał na mnie ze zmarszczonym czołem. - Wszystko w porządku? - Nic jej nie będzie. - Po prostu potrzebowała więcej krwi i mniej pokusy ze strony ludzi. Poczucia głodu nie dało się łatwo wyjaśnić ani kontrolować. Kieran powinien to wiedzieć jako łowca. Ale nie byłem pewien, jak wiele rozumiał jako jej chłopak. Postąpił krok do przodu, jakby chciał za nią pójść. -Daj jej chwilę spokoju - poradziłem mu cicho, kiedy Isabeau ruszyła w górę po schodach lekko jak dym. Nie wyglądał na przekonanego, ale skinął głową. - I tak muszę już iść. Wzywają mnie. - Tak? Kogo dziś przebijamy? - W moim głosie była tylko lekka nutka sarkazmu. W końcu Kieran był łowcą wampirów. A ja byłem wampirem. - Hel-Blar - odpowiedział, kierując się w stronę drzwi. -Alarm dla wszystkich oddziałów. Za bardzo zbliżają się do granic miasta. - Tak? - Złapałem płaszcz, chociaż rzadko było mi zimno. W wewnętrznej kieszeni miałem kołki i różne przydatne rzeczy. Wokół kostki, pod postrzępioną nogawką dżinsów, był przymocowany sztylet. - Brzmi nieźle - stwierdziłem, wysuwając kły. - Chodźmy.
20 Byliśmy w lesie, kiedy uderzył nas ten zapach: grzyby, pleśń, wilgoć i zgnilizna. Hel-Blar. - Nadchodzą - ostrzegłem Kierana. Wyciągnął pistolet ultrafioletowy z ukrytej kabury. Ja miałem ręce pełne kołków i poruszałem nozdrzami, by stwierdzić, z którego kierunku dochodzi ten odór. Był tak gęsty i przyprawiający o mdłości, że zdawał się być wszędzie. Kieran włożył zatyczki do nosa. Wiedziałem, co to oznacza, i nie miało to nic wspólnego z miazmatami gnijących grzybów i stojącą wodą w sadzawce. - Jeśli dostanę choć odrobiną tego Hypnosu, naprawdę cię zabiję - ostrzegłem ponuro. Nie zdążył odpowiedzieć. Byliśmy otoczeni. Nie wiedziałem, jak wyglądają w oczach człowieka, ale dla mnie, nawet w ciemnościach, mieli kolor siny i czarny jak gangrena i wyglądali potwornie nienaturalnie. Wszystkie zęby były kłami, z ust ciekła im trująca ślina, w oczach mieli dziki, krwiożerczy głód. Karmili się nawet innymi wampirami, czego nie robił żaden wampir. Nie można było się tym najeść tak jak krwią człowieka albo zwierzęcia. Chodziło im tylko o zabijanie, nie o zaspokojenie głodu. A to już świadczy o braku uprzejmości. Przebiłem pierwszego po tym, jak zeskoczył z drzewa i zbił Kierana z nóg. Kieran zawył, ściskając ranną rękę. Hel--Blar rozprysnął się w chmurę niebieskawego pyłu, od którego zrobiło nam się niedobrze. Kieran zerwał się na nogi. Ja już skakałem w kierunku następnego Hel-Blar. Widziałem i słyszałem czterech następnych przedzierających się przez poszycie. Pistolet Kierana wydał trzask i kapsułka z wodą nasyconą promieniowaniem UV utkwiła w piersi Hel-Blar. Eksplodowała. Wrzasnął, puścił dym, jakby w środku palił go żywy ogień, po czym rozpłynął się w nicość. Uchyliłem się przed kołkiem i przed pięścią. Wycelowałem butem w brodę i rzuciłem kołkiem z ciężko wypracowaną precyzją. Całymi latami ćwiczyliśmy, jak to robić. Kiedy skończyłem obrót z prędkością światła, uśmiechnąłem się. Byłem pokryty kurzem - musiałem nawet strzepnąć go z włosów. Powietrze przenikał odór stęchlizny i zepsucia. Ale sytuacja była jasna. Wiedziałem, kim są wrogowie i jak ich roznieść na strzępy. Nie chodziło o politykę, próbę zamachu ani porwania. Krótko mówiąc, była to najlepsza noc, jaką przeżyłem w ciągu tego cholernego miesiąca. Walka była krótka i brutalna. Jeden z nich uciekł, ale ponieważ ani Kieran, ani ja nie byliśmy zranieni ani martwi, uznałem to za sukces. Kieran ostrożnie pomacał swoją rękę. - Ten głupek prawie złamał mi ją ponownie - stwierdził. - Teraz po nim depczesz - odparłem radośnie. Dawno temu nauczyłem się, że trzeba blokować przypływ żalu, któ- ry następował zawsze po skoku adrenaliny w czasie walki. Inaczej można było zginąć pod natłokiem myśli. Zabiłeś kogoś. Czy to był zwyczajny potwór? Czy ty jesteś przez to potworem? Czy to morderstwo, jeśli się broniłeś? A może to wojna, a my jesteśmy żołnierzami, którzy starają się przeżyć? Wolałem przypływ adrenaliny. Kieran zmarszczył brwi, rozglądając się dokoła. Potem sprawdził GPS w telefonie. - Jesteśmy niedaleko szkoły. Naprawcie? - Byłem mu wdzięczny za odwrócenie mojej uwagi. - Pewnie nie noszą mundurków? Minispódniczek? Podkolanówek? Kieran uśmiechnął się półgębkiem. - Tylko o tym myślisz? - Jeśli mam szczęście - odparłem ponuro, kiedy ruszyliśmy przed siebie. Chłodny, odświeżający wiatr wiejący od strony gór oczyszczał moje nozdrza z zapachu Hel-Blar. Głęboko wciągnąłem powietrze. Nie można powiedzieć, że- bym oddychał. Moje ciało tego nie potrzebowało, ale był to silnie zakorzeniony nawyk. Poza tym wciąganie powie- trza pomagało nam rozpoznawać i klasyfikować zapachy. Wciąż nie byłem pewien, jak działa to całe bycie wampirem. Wujek Geoffrey twierdził, że to biologia, Isabeau, że magia. Ja wiedziałem tylko, że jestem szybszy, silniejszy i teoretycznie nieśmiertelny. Nie przeszkadzało mi to. Do pewnego stopnia. Poczułem ciepło wielu ludzkich ciał w małej odległości, ale też coś innego. Pierwszy zapach był pociągający i prawie zaburczało mi w brzuchu, tak jak zareagowaliby ludzie, kiedy poczują gril-lowaną kanapkę z serem. Drugi zapach przyprawił mnie o zawrót głowy. Krew. Tak dużo krwi, że kły wydłużyły mi się bardziej niż zwykle w czasie walki. Zapiekły mnie dziąsła. Gardło. Żyły. Opanował mnie głód, osłabiając jak trucizna. Była na to tylko jedna rada. Krew. Kieran skrzywił się. - Czujesz to?
21 Skinąłem głową, starając się nie ślinić. Musiałem przełknąć ślinę, zanim zdołałem się odezwać. - Jakieś zwierzę - stwierdziłem. - I... coś jeszcze. - Co? Łowcy? Szedłem za zapachem, tylko lekko oblizując usta. I nagle to zobaczyliśmy. - Niezupełnie - odparłem. Głód mnie opuścił. Od pragnienia krwi wciąż ruszały mi się nozdrza, ale już nie myśla- łem o płynnej kolacji. Zwierzęta zwisały z drzew i leżały w kałuży zakrzepłej krwi na skraju lasu. Ich zapach docierał aż na pole. Trzy króliki, borsuk, dwa szopy pracze i parę myszy ułożonych w kopczyk. - Co, u diabła? - spytał Kieran, zniesmaczony i zdezorientowany. - Kto to zrobił? I po co? Nie wypito z nich krwi. - Więc to nie wampir - stwierdziłem przez zaciśnięte zęby. - My nie marnujemy krwi. - Bo nigdy nie wiadomo, kiedy będzie następny posiłek. - Daj mi te zatyczki do nosa. Podał mi parę. Założyłem je i poczekałem, aż czerwona mgła przestanie mącić mi zmysły. - Ktokolwiek to zrobił, dodał ludzkiej krwi do mieszanki. - Światła w szkole świeciły jasno, błyszcząc w ciemno- ści. - Co oznacza, że zanim się spostrzeżesz, będzie tu więcej Hel-Blar. Kieran zrobił się bledszy niż wampir. - Muszę sprawdzić, co z Hunter - powiedział i zerwał się do biegu. Nie chciałem przyznać sam przed sobą, jak bardzo zrobiło mi się zimno i jak szybko pobiegłem za nim, aż drzewa stały się zieloną smugą i zostawiłem Kierana daleko w tyle. ROZDZIAŁ 7 Hunter Jenna znalazła mnie po obiedzie. Szłam na ukos przez trawnik i zastanawiałam się, gdzie jest Chloe. Nie przyszła do stołówki - zdążyła dawno wstać i wyjść, zanim się obudziłam. Siedziała też do późna dużo dłużej niż ja, zawzięcie klikając myszką i stukając w klawiaturę. Była zdecydowana złamać kod szkoły, który bronił dostępu do rozkładu zajęć, dokumentacji uczniów i obrazów z kamer. To ostatnie mogło się właściwie przydać. Tylko że Chloe chciała także zostać ekspertem w sztukach walki, niepokonanym strzelcem i królową kickboxingu. - Wild! Hej, Wild! Odwróciłam się i zobaczyłam Jennę biegnącą do mnie od strony bieżni. Jej rude włosy były tak jasne, jakby zaraz miała się zapalić. Zaprzyjaźniłyśmy się na ćwiczeniach w strzelaniu z kuszy w dziesiątej klasie. - Hej - odparłam. - Jak wakacje? - Nieźle. - Uśmiechnęła się do mnie. - Słyszałam, że już dostałaś szlaban. - York - York ją lubił, więc nie miała takich problemów jak ja. - I że wymykasz się ze szkoły - ciągnęła. - Jestem z ciebie dumna. - Czemu wszyscy wciąż to powtarzają? - spytałam głośno. - Bo jesteś niesprawiedliwie piękna, inteligentna, wysportowana, masz blond włosy i same szóstki na świadectwie. - Skrzywiła się. - Czekaj. Czemu właściwie ja się z tobą przyjaźnię? - Odwal się - odpowiedziałam, po czym uśmiechnęłam się złośliwie. - A tak na marginesie, moje punkty ujemne zostały anulowane. - Nie mogłam się powstrzymać, żeby się nie pochwalić, nawet jeśli nie mogłam dodać, że sam Hart zadzwonił do dyrektorki, żeby mnie usprawiedliwić. - Yorkowi brakowało słów przez całe trzy minuty, a potem wyglądał, jakby zjadł zgniłe jajko. - O rany, szkoda, że tego nie widziałam. - York traktował ją dobrze, ale wciąż była lojalną przyjaciółką i nie podobał jej się sposób, w jaki bez przerwy się mnie czepiał. - Wyglądało to uroczo - przyznałam. - Powinnam była zrobić zdjęcie. - Miałam miniaturowy aparat fotograficzny schowany w szkolnej tarczy przy bluzce. Wszyscy maturzyści takie mieli. Właściwie aparaty mogły mieć nawet Dziewiątki, ale oczekiwano od nich, że same je zdobędą, zazwyczaj po prostu przez kradzież. Chociaż moim zdaniem nie była to do końca kradzież, skoro nauczyciele chowali je po kątach. W ostatniej klasie dali nam nowe aparaty najwyższej jakości w naszych pakietach orientacyjnych. - Skoro mowa o twoim wysportowaniu i urodzie... - zaczęła Jenna. Zatrzymałam się i uniosłam brwi.
22 - Co, już? - Daj spokój. - Trąciła mnie łokciem. Piegi na jej nosie i policzkach wyglądały niestosownie przy krwiożerczym błysku w jej oczach. - Nie powiesz mi, że ci tego nie brakowało. Wzruszyłam ramionami. - Może trochę. Ale czemu zawsze to ja jestem przynętą? - Z powodu wszystkich tych okropnych cech, które wymieniłam. -Ha ha. - To prawda - upierała się. - Przestań, ty też mogłabyś być przynętą. - Była tak dobra w sztukach walki jak ja. - I nie dać ci szansy na założenie czegoś ładnego? Nie mogłam zaprzeczyć, że była to dodatkowa motywacja. Dziadek zachęcał do noszenia cywilnych ubrań tylko z powodów praktycznych - żeby nie rzucać się w oczy. Nie miał tu raczej na myśli ładnych sukienek i sandałów na rzemyki. Poza tym byłam lepsza w walce wręcz. Jenna była mistrzem w celowaniu, zarówno z kuszy, jak i z pistoletu. Oczywiście nie używaliśmy zwykłych pocisków, bo nie były zbyt skuteczne przeciwko wampirom. Korzystaliśmy z przypominających kształtem pociski flakoników z substancją, którą nazywaliśmy wodą święconą, przede wszystkim z pocisków nasyconych promieniowaniem UV. - Kiedy? - spytałam, poddając się, jak się tego spodziewała. - Sobota wieczorem, spotkanie o jedenastej przy vanie. - Czekaj. - Zatrzymałam ją, zanim odbiegła. Było coś nieludzkiego w tym jej zamiłowaniu do biegania. - Masz pozwolenie? York umiera z chęci przyłapania mnie na czymś. - Tak, mam podpis Dailey. - Pomachała mi i przyspieszyła kroku, wracając na bieżnię. Ja poszłam dalej w kierunku ilormitoriów. Hart co prawda uratował mnie od szlabanu i punktów ujemnych, ale była jedna rzecz, od której nie mógł mnie ocalić. Obowiązki opiekuna piętra. I bycie asystentką Courtney. Chyba wolałabym punkty ujemne. Nie mogłam tego dłużej odkładać. No, może jeszcze troszeczkę, ale tylko dlatego że chciałam wpaść do pokoju i związać włosy. Było tak gorąco i duszno, że włosy przylepiały mi się do karku. Kiedy otworzyłam drzwi, w kierunku mojej głowy poleciała gumowa piłka pełna różowego błyszczyku. Uchyliłam się i nie trafiła mnie w nos, ale mało brakowało. - Co u diabła, Chloe? - spytałam w momencie, kiedy ona wrzasnęła. - Wynosić mi się stąd! Spojrzała znad komputera i zamarła na chwilę. - Ups. Nie wiedziałam, że to ty. - A kto inny? - Kopniakiem wtoczyłam piłkę do środka. Potoczyła się w jej kierunku i odbiła od jej stopy. Złapałam jakąś gumkę i związałam włosy. - Twoje małe Dziewiątki przychodzą tu od samego rana -powiedziała ponuro. Zamrugałam. - Serio? - Tak. - Rzuciła mi miażdżące spojrzenie. - To okropnie denerwujące. Nie lubiłam Dziewiątek, nawet kiedy sama nią byłam. Są albo żałosne, albo zgrywają macho, albo obie te rzeczy naraz. - Zrobię z tym porządek - obiecałam, unosząc rękę, żeby uciąć niekończącą się przemowę. Miała straszny wyraz twarzy. Temperament odziedziczyła po ojcu - był jednym z tych porywczych kucharzy, którzy rzucają makaronem i całymi kurczakami, kiedy obiad nie uda się tak, jak powinien. Jego asystenci regularnie składali wymówienia. Wielu starych łowców wampirów miało mniej blizn niż oni. - Przebiję następnego pryszczatego trzynastolatka, który zapuka do tych drzwi - poinformowała mnie. - Idę tam teraz - odparłam. - Weź jeszcze jedną witaminę. - Ha ha - odbruknęła, pochylając się znowu nad klawiaturą. Wybiegłam, zanim przypomniała sobie, że tam jestem. Spencer wychodził z małej kuchni z kubkiem kawy w dłoniach. Na szyi miał garść turkusów nawleczonych na rzemyk z konopi. - Rzuciła czymś w ciebie? - spytał, skinąwszy w kierunku drzwi. - Gumową piłką. A w ciebie? - Figurką Xeny. - To nie jest dobry znak. - Wiem. Ona ją uwielbia. - Zmarszczył brwi. - Jest okropnie zestresowana. Nigdy jej takiej nie widziałem. - Uspokoi się. York przestraszył ją tą musztrą. Boi się, że zawali rok. - Jakby nie mogła włamać się do jego komputera i zmienić oceny, gdyby tylko chciała. - Tak, ale mama też jej pilnuje.
23 - Ta kobieta jest przerażająco skuteczna. Wolę twojego dziadka, nawet jeśli mógłby złamać mi kark bez żadnego wysiłku. - Tak, on jest najlepszy - odparłam dumnie. Spencer prychnął wymijająco, po czym ręką zagrodził mi drogę tak gwałtownie, że się potknęłam. - Au. Zwariowałeś? - Przepraszam - odpowiedział potulnie. - Czemu gapisz się na mój biust, zboczeńcu? - To jest ten medalion, o którym nam mówiłaś? Z koronacji? Spojrzałam w dół. Srebrny wisiorek na długim łańcuszku wypadł mi zza bluzki. Spencer spoglądał na niego chciwie. - Mogę obejrzeć? Z jakiegoś powodu nie chciałam go zdejmować. Podałam mu go, ale nie zdjęłam z szyi. - On nie jest magiczny, Spencer, to tylko symbol. - To połowa tego, czym jest magia - odparł. - Symbolika. - Przesunął palcami po insygniach. - Chętnie zrobiłbym na nim parę testów. Odsunęłam jego rękę. - Nie ma mowy. Wróci do mnie stopiony albo śmierdzący serem. - Jeden raz - wymamrotał. - Jeden raz źle przeczytałem zaklęcie i nigdy mi tego nie zapomną. - Śmierdziałeś serem przez cały miesiąc. - Uwierz mi, pamiętam to. Wciąż nie jestem w stanie jeść grillowanych kanapek z serem. Zadowolona z faktu, że odwróciłam jego uwagę od próby wydobycia ode mnie naszyjnika, spojrzałam w kierunku schodów i spróbowałam zebrać się w sobie. - Nadchodzi wielkie nic. - Dasz sobie radę - prychnął. - Właściwie nieważne, co zrobisz, i tak będziesz lepsza od Courtney. Przynajmniej to było pocieszające. A jednak wydawało mi się, że schodów jest mniej niż zazwyczaj. Dotarłam na najwyższe piętro niepokojąco szybko. Pachniało popcornem. Wspólny pokój wyglądał tak samo jak zawsze, ale w oknach stały kwiaty. To było coś nowego. Przypominało dom. Ib Courtney je tu postawiła - powiedziała Lia, kiedy zobaczyła, że im się przyglądam. Dziś wydawała się bardziej radosna, jakby mniej spanikowana. Nadal jednak wyglądała bardzo dziecinnie. - Cześć. - Cześć - odpowiedziałam. - W porządku? Wydała się zakłopotana. - Tak. Przepraszam za tamto. Wczoraj straciłam nad sobą panowanie. - Zdarza się każdemu - zapewniłam ją. - Założę się, że tobie nigdy się to nie zdarzyło. Miała rację. Ale tylko dlatego że dziadek zaczął mnie trenować, od kiedy skończyłam pięć lat. Kiedy myślałam, że pod łóżkiem chowają się potwory, nauczył mnie, jak zamiatać, żeby się ich pozbyć. - Zadomowiłaś się już? - spytałam, by zmienić temat. - Prawie. - I wiesz, że nie należy korzystać z ostatniego prysznica? Otworzyła szeroko oczy. - Czemu nie? On jest najczystszy. - Ujmę to w ten sposób: szalona magia plus drażliwy duch dają razem lodowatą wodę. A czasem krew zamiast wody. - Okej. Obrzydliwe. - Tak, dlatego nigdy nikt z niego nie korzysta. Ale nie piszą o tym w podręczniku. Wzdrygnęła się. - Nie przejmuj się tym. - Uśmiechnęłam się. - O tej porze za miesiąc będziesz znała każdy kąt w tym budynku. - Podeszłam do tablicy ogłoszeń, uśmiechając się do dwóch dziewczyn wyciągniętych na kapanie i oglądających telewizję. - I jeszcze coś, nie jedz pieczeni rzymskiej. - Mam trzynaście lat, ale nie jestem idiotką. Roześmiałam się. - W porządku. - Nabazgrałam wiadomość na kawałku papieru i przypięłam ją do tablicy. - Mogłabyś oddać mi przysługę i przekazać coś ode mnie reszcie? Poproś dziewczyny, żeby nie nachodziły mojej współlokatorki, bo zawiru-suje im komputery. Lia zbladła. - Ona to potrafi? - O tak. - Super.
24 - Zamiast tego może po prostu w was czymś rzucić. W każdym razie będę przychodzić tu raz w tygodniu... po- wiedzmy w czwartek po obiedzie. Gdyby ktokolwiek chciał ze mną porozmawiać. - Nie, żebym spodziewała się, że będą tego potrzebować; w końcu mieli Courtney, która właściwie powinna była się tym zajmować. Czy ja się na tym w ogóle znam? - Ty jesteś nową opiekunką piętra? - spytała jedna z dziewczyn. Skinęłam głową. - Chyba tak. - To moja asystentka - prychnęła Courtney od drzwi swojego pokoju od podłogi aż po sufit urządzonego w kolorze purpurowym. Jej włosy układały się w perfekcyjne, orzechowe fale opadające na plecy, powieki miała bezbłędnie obwiedzione linerem i pomalowane srebrnym cieniem. Jej sukienka była bardzo ładna, z jedwabnego materiału z warstwą koronki. Natychmiast zapragnęłam mieć taką samą. Co od razu popsuło mi humor. - Courtney - powiedziałam powoli, licząc w myślach do dziesięciu. - Nie jesteś opiekunką piętra - odparła obronnie. - Jesteś moim sługusem. Masz robić to, co ci każę. - Po pierwsze, nie potrzebowałabyś asystentki, gdybyś dobrze wykonywała swoją pracę - odcięłam się. Nie pozwolę, żeby zrobiła ze mnie swoją służącą, niedoczekanie! Zmrużyła oczy, patrząc na mnie. - Przepraszam, ale to nie moja wina, że jedna z nich była za wolna. Musiała zdać egzamin wstępny jak wszyscy inni. Powinna była sobie poradzić. - Ona ma trzynaście lat - odparłam miękko, bo wiedziałam, że wszyscy dookoła nas słuchają. Courtney zamrugała. - Naprawdę? - Zmarszczyła brwi i odrzuciła włosy na plecy. - Nieważne - dodała z zaczerwienionymi policzkami. -York powiedział, że to ja tu rządzę. - Pewnie - mruknęłam cicho. - A jeśli nie będziesz robić, co do ciebie należy, mam mu o tym powiedzieć. - Świetnie - wycedziłam przez zęby. - Już wywiesiłam godziny dyżurów, więc możesz się uspokoić. - Moja rodzina jest równie dobra jak twoja - rzuciła znienacka. Tym razem ja zamrugałam zdziwiona. - Okej. - Nie wiedziałam, co mam na to odpowiedzieć. - Mówię poważnie. - Rozumiem. Byłam szczęśliwa, że nie jesteśmy już współlokatorkami. Już bym wolała, żeby Chloe codziennie czymś we mnie rzucała. Usłyszałam, jak uchylają się któreś drzwi. - Ty, w pokoju 403! - rzuciłam. - Najpierw sprawdź, czy zawiasy nie skrzypią, zanim spróbujesz kogoś podsłuchiwać. To zawsze cię zdradzi. Odpowiedział mi zduszony okrzyk i drzwi zamknęły się z hukiem, po czym usłyszałam stłumiony chichot. - No tak... - wymamrotałam. - Słuchaj, nie potrzebuję twojej pomocy - upierała się (lourtney. - Jakiejś na pewno potrzebujesz - odpowiedziałam, odwracając się na pięcie i kierując się w stronę schodów. Byłam na półpiętrze, kiedy w kieszeni zawibrował mi telefon, oznajmiając esemesa. Atak Hel-Blar. Wszyscy dwunastoklasiści wzywani na granice miasta. Resztę schodów przebiegłam błyskawicznie. Spencer był już w moim pokoju, kiedy tam dotarłam. Chloe wtykała kołek w jedną z dziurek u paska. Wyglądała na podeskcytowaną. Nigdy wcześniej nie ekscytowała się musztrą i wyścigami. - Dostałaś esemesa? - Spencer zerknął w moim kierunku. Skinęłam głową, sięgając po kurtkę. W rękawie przymocowałam długopis na gaz łzawiący, w którym teraz trzymałam Hypnos. - Hel-Blar znów na granicy miasta? - spytałam. - To już drugi raz w tym tygodniu. - I tym razem jest ich tyle, że wzywają nas wszystkich -dodał Spencer ponuro, kiedy puściliśmy się pędem do wyj- ścia. Drzwi frontowe były już otwarte. Grupka Dziewiątek stała na schodach, obserwując pustoszejące sypialnie dwuna-stoklasistów, którzy wychodzili uzbrojeni po zęby. Courtney minęła ich biegiem, z kołkami tkwiącymi rzędem za modnym skórzanym pasem. - Hunter - powiedziała złośliwie. - Ktoś musi zostać tutaj i pilnować dziewczynek, jak raczyłaś wcześniej zauważyć. Nie spodobał mi się ten początek. - Więc zostań - odparłam twardo. - Ty jesteś opiekunką piętra. - Jesteś moją asystentką - odrzuciła, przechodząc koło mnie. - Więc asystuj.
25 Złapałam ją za łokieć. - Mówiłaś, że nie potrzebujesz pomocy, pamiętasz? Odtrąciła moją rękę. - Puść mnie. To ty się o nich martwiłaś. - Skinęła głową w kierunku trawnika widocznego przez otwarte drzwi. - O, idzie York. Może go spytamy? Cholera. - Czemu jesteś taka wredna, Courtney? - warknęła Chloe. - To jakaś twoja cecha specjalna czy co? - Zamknij się. - Rzuciła i wybiegła, przyspieszając, żeby dogonić Yorka. - Beznadzieja - stwierdził Spencer. - Chcesz, żebym został? Potrząsnęłam głową. - Wygląda na to, że was potrzebują. - Zęby miałam zaciśnięte tak mocno, że z trudem wydobywałam z siebie słowa. Chloe przybrała współczujący wyraz twarzy. - Przykro mi - powiedziała, zamykając za nimi drzwi. Zostałam sama w holu pod zakurzonymi świecznikami, obwieszona kołkami, z noktowizj erami odsuniętymi na tył głowy niczym opaska. Nie ma to, jak się wystroić i nie mieć gdzie się pokazać. Dziewiątki szeptały między sobą podekscytowane, a co odważniej si zeszli na dół i przycisnęli nosy do szyb. Jason, który był opiekunem chłopców, zwrócił się do mnie współczująco. - Jak dotąd masz chyba koszmarny rok, co? Nie mogłam się nie uśmiechnąć, chociaż nie wyszło mi to najlepiej. - Może powinnam poprosić Spencera, żeby przetestował mnie na klątwy. - Nie zaszkodzi - stwierdził, po czym zwrócił się do zdenerwowanych uczniów. - Wszyscy na górę, ale już. Z oporami, ale posłuchali. - Mówiłeś im, że okna w pokoju wspólnym mają najlepszy widok na vany wyjeżdżające z kampusu? - spytałam, przypomniawszy sobie, jak wymykaliśmy się z łóżek i siadaliśmy ściśnięci na parapetach, walcząc o najlepszą pozycję, żeby obserwować wyścigi i musztry w lesie w środku nocy. - Nie ma mowy - odpowiedział Jason. - Jeszcze straciłbym najlepsze miejsce. - Dotknął moich napiętych pleców. - Chodź, Wild, obejrzymy powtórki Wojowników na History Channel i poczekamy, aż wrócą, jak staruszkowie, których pozbawia się najlepszej zabawy. Z ociąganiem, pozwoliłam, żeby zaprowadził mnie po trzeszczących schodach na górę. - Nie mogę uwierzyć, że tracę pierwsze w semestrze prawdziwe starcie z wampirami - stwierdziłam ponuro. Żyrandol zamrugał, po czym wszystkie światła zgasły. Obróciłam się na tyle szybko, że zdążyłam zauważyć cień przemykający przed jednym z frontowych okien. - Albo i nie - poprawiłam się. ROZDZIAŁ 8 Hunter Jason był już na górze, kiedy pierwszy Hel-Blar wdarł się do holu przy brzęku tłuczonej szyby. Wciąż znajdowałam się na półpiętrze i jako jedyna byłam uzbrojona. - Leć! - wrzasnęłam do Jasona. - Włącz alarm! Zawahał się. - No dalej! - powtórzyłam, po czym zeskoczyłam z pół-piętra. Złapałam żyrandol i skorzystałam z niego, żeby rozbujać się do przodu, zyskując wystarczający rozpęd, by nogami uderzyć Hel-Blar w klatkę piersiową. Zbiłam go z nóg w momencie, kiedy łańcuch żyrandola zerwał się i wylądowałam pośrodku holu. Kawałki kryształu spadły nam na głowy, mieszając się z potłuczonym szkłem okiennym. Hel-Blar nie leżał długo na podłodze. Zapach wilgoci i grzybów był obezwładniający. Kłapnął na mnie zębami ostrymi niczym igły. Wbiłam kołek prosto w jego pierś i obrócił się w kurz, zostawiając po sobie kupkę pustych ubrań.