Xalun

  • Dokumenty480
  • Odsłony35 060
  • Obserwuję66
  • Rozmiar dokumentów587.8 MB
  • Ilość pobrań19 818

Lot Anioła 01 Pionek Aniołów

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :378.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Lot Anioła 01 Pionek Aniołów.pdf

Xalun EBOOKS
Użytkownik Xalun wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 56 stron)

Nalini Singh „Angels’ Flight”: Opowiadanie 1 „Angels’ Pawn”„Angels’ Pawn”„Angels’ Pawn”„Angels’ Pawn” „Pionek Aniołów”„Pionek Aniołów”„Pionek Aniołów”„Pionek Aniołów” TŁUMACZYŁA Em3ATŁUMACZYŁA Em3ATŁUMACZYŁA Em3ATŁUMACZYŁA Em3A SPIS TREŚCI Rozdział 1. str. 4 Rozdział 2. str. 11 Rozdział 3. str. 18 Rozdział 4. str. 25 Rozdział 5. str. 33 Rozdział 6. str. 40 Rozdział 7. str. 47 Rozdział 8. str. 54

ROZDZIAŁ 1. - To dopiero niespodzianka, cher 1 - powiedział Janvier tym swoim leniwym cedzącym słowa tonem, opierając się ręką o futrynę drzwi swojego apartamentu w Luizjanie. - O ile wiem, aktualnie nie ma na mnie żadnego listu gończego. - Nie jestem teraz zabójcą. - Zakładając przed sobą ramiona, Ashwini oparła się o ścianę naprzeciwko stojącego w drzwiach, zaspanego i ubranego zaledwie do połowy, i w totalnym nieładzie, Janviera, był on rozkosznie sexy. Był także dwustuczterdziestopięcioletnim wampirem, zdolnym do tego, by rozerwać jej gardło przy minimalnym wysiłku. - Choć to, w twoim towarzystwie, mogłoby się przydać. Powolny uśmiech, który wkradł się na jego twarz, był trochę zbyt duży, zbyt posępny, by był prawdziwie piękny. A jednak... Janvier był mężczyzną, za którym każda kobieta obecna w barze obróciłaby się, aby na niego popatrzeć, jego urok był tak surowo prostolinijny, jak nieukryte zainteresowanie w oczach barwy zacienionego mchu nad jeziorem, wszystkich barw i odcieni zieleni. - Ranisz mnie. Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi, non 2 ? - Non. - Uniosła brew. - Zamierzasz mnie wpuścić? Wzruszył ramionami, mięśnie jego klatki piersiowej zafalowały z siłą, jakiej większość ludzi nigdy by nie się domyśliła, ze sposobu w jaki się poruszał, z czystym płynnym wdziękiem i urokiem. Jednak Ashwini wiedziała dokładnie, jak szybki i twardy był – polowała na niego trzy razy w ciągu ostatnich dwóch lat, a on za każdym razem poprowadził ją w wesołym tańcu. - To zależy - powiedział, patrząc w dół i spokojnie oceniając jej ciało. – Jesteś tu, by mi jeszcze raz dokopać? - Oczy w górę. Zobaczyła śmiech w tym niegodziwym spojrzeniu, gdy napotkał jej wzrok. - Nie jesteś zabawna, cukiereczku. Ale z Janvierem skończyła tylko na praktycznej stronie współpracy. Nie doszło do niczego więcej. Wszyscy inni myśleli, że jest na najlepszej drodze do wariatkowa. - To był zły pomysł. - Odwróciła się na pięcie i podniosła rękę w geście pozdrowienia. - Do zobaczenia następnym razem, jak wkurzysz anioła. - W normalnym biegu rzeczy, Gildia istniała, by odzyskiwać te wampiry, które złamały swój Kontrakt - miały służyć aniołom przez sto lat w zamian za nieśmiertelność – no a potem był Janvier... - Postaraj się nie robić tego w tym tygodniu. Jestem zajęta. Jego ręka zacisnęła się dookoła jej karku, ciepły, dziwnie łagodny dotyk. - Nie bądź teraz taka. Wejdź, zrobię ci kawy, w sposób, w jaki powinna być robiona. 1 Cher (fr.) – moja droga 2 Non (fr.) – nie, nieprawdaż

Powinna była się odsunąć, powinna odejść tak daleko, jak to tylko możliwe. Ale Janvier miał swój sposób, by zaleźć jej pod skórę. Zawahała się o ułamek sekundy zbyt długo i jego ciepło zaczęło się w nią wsączać, żywa jasna rzecz , która przeciwstawiała się lodowi jego nieśmiertelności. - Bez dotykania. - To było bardziej polecenie dla siebie niż dla niego. Zacisnął swoje palce. - To ty jesteś tą, która zawsze próbuje położyć na mnie swoje ręce. - I pewnego dnia, nie będziesz tańczył wystarczająco szybko, aby uciec. - Janvier miał zwyczaj denerwować aniołów wystarczająco, by skończyć na liście gończej Gildii. Ale nie to było najgorsze - gdy Ashwini prawie go miała, gdy prawie mogła poczuć zapach kołnierzyka, on jakoś godził się z kimś, kogokolwiek aktualnie obraził. Ostatnim razem, prawie go zastrzeliła dla samej zasady. Zaśmiał się, jego kciuk pocierał delikatnie po jej skórze w ospałej pieszczocie. - Powinnaś mi podziękować – powiedział. - Ze względu na mnie, masz gwarancję porządnego pakietu wynagrodzeń, co najmniej dwa razy w roku. - Gwarantuję sobie sama ten pakiet wynagrodzeń, bo jestem dobra. - Powiedziała, wykręcając się z jego uścisku, aby móc się z nim zmierzyć. - Jesteś gotowy, by rozmawiać? Zrobił zapraszający ruch wyciągniętą dłonią. - Tylko krok do mojego legowiska Łowczyni Gildii. Ashwini nie była tak nierozsądna, by pozwolić sobie odwrócić się plecami do wampira, ale ona i Janvier mieli między sobą rodzaj porozumienia po tych trzech polowaniach. Jeśli kiedykolwiek przyszłoby co do czego, stałoby się to twarzą w twarz. Niektórzy z jej braci łowców, mogli nazywać ją głupcem za to, że ufała mężczyźnie, na którego miała polować, ale ona zawsze sama wyrabiała sobie własne zdanie na temat ludzi. Nie miała złudzeń, wiedziała, że Janvier może być tak zabójczy, jak obnażone ostrze, ale też wiedziała, że urodził się w czasach, kiedy słowo człowieka było wszystkim, co ten posiadał. Nieśmiertelność jeszcze nie ukradła mu tego poczucia honoru. Teraz przecisnęła się obok niego, zdając sobie sprawę, że on celowo odwrócił swoje ciało w sposób, który sprawił, że dokładnie dopasowała się do niego w drzwiach. Nie przeszkadzało jej to tak bardzo, jak powinno było. To był problem - bo wampiry były niedostępne. Gildia nie miała żadnej zasady zakazującej takich stosunków i kilku jej przyjaciół łowców miało za kochanków wampiry, ale Ashwini zgadzała się w tej sprawie ze swoją koleżanką łowczynią Eleną. Ona kiedyś powiedziała, że wampiry są prawie nieśmiertelne, mimo wszystko - dla nich, ludzie byli niczym innym, jak zabawkami, ulotną przyjemnością, łatwą do posmakowania, łatwą do zapomnienia. Ashwini nie zamierzała być przekąską dla żadnego mężczyzny - wampira, człowieka czy anioła. Nie dlatego, że anioły nigdy nie zniżą się wystarczająco, by wziąć za małżonkę

śmiertelniczkę. Byłaby bardzo zaskoczona, gdyby efektywni władcy świata mieli większość ludzi za coś więcej, niż zwykła musztarda po obiedzie. - Nie tego oczekiwałam. - Powiedziała, spacerując po stylowym przebudowanym strychu. Dominowało tu światło i zostało ono jakby wszczepione w wystrój wnętrza - kolory słońca odbijały się w jasnych narzutach, które leżały na kanapie w barwy stonowanej ziemi, chodniki Navajo3 na podłodze, samotne pejzaże pustynne wisiały na ścianach. - Uwielbiam zalewiska. - Janvier cicho zamknął za sobą drzwi i skierował się w stronę kuchni. - Ale aby docenić wspaniałość, trzeba czasami pójść na przeciwległy biegun. Gdy przeniósł się do kuchni, z zapewnieniem, jak powiedział, że dokładnie wie, co robi, Ashwini pozwoliła sobie podziwiać jego męską urodę. Janvier może i był wieczną drzazgą w jej tyłku, ale był zbudowany jak na najseksowniejsza fantazja, jaką kiedykolwiek miała, szczupły i wysoki, jego mięśnie mogłyby należeć do jakiegoś biegacza lub zawodnika, wszystkie rysy smukłe i zawierające energię. Sześć stóp trzy cale, był od niej wyższy o dobre pięć cali, nosił swój wzrost z pewnością człowieka, który czuje się całkowicie swobodnie ze swoim ciałem. Potem znowu, pomyślała, miał ponad dwieście lat, by zbudować tą wygodną arogancję. - Zgaduję, że słońce ci nie przeszkadza. - Powiedziała, sprawdzając pochyły świetlik po prawej. Łóżko było tuż pod nim i jak zegar zaznacza ósmą rano, promienie słoneczne głaskały zaborczo padając na pościel. Jej umysł natychmiast obdarował ją z przepięknym szczegółowym obrazem długonogiego ciała Janviera owiniętego w tą pościel. Szum krwi w uszach niemal zagłuszył jego kolejne słowa. - Szukasz słabości, łowczyni? - Podchodząc, wręczył jej małą filiżankę napełnioną kremowym wywarem, który pachniał tak cudownie, jak żadna inna kawa, jaką kiedykolwiek miała w rękach. - Co to jest? - Powąchała podejrzliwie, dotknęła ustami napoju. – I oczywiście. Wtedy mogłabym tylko wypchnąć cię na słońce i patrzeć, jak się smażysz. Jego wargi wykrzywiły się, górna trochę węższa, dolna nadzwyczaj cudowna, jakby idealna do ugryzienia. - Tęskniłabyś za mną gdybym odszedł. - Starość pozwala ci na złudzenia. - To jest café au lait4 zrobiona z mieszanki kawy i cykorii. - Patrzył jak ostrożnie bierze łyk, skinął głową na łóżko. - Kocham światło słoneczne. Wampiryzm nie byłby dla mnie zbyt atrakcyjny, gdybym miał spędzić swoje życie w ciemności. 3 Takie indiańskie chodniczki. Tu macie przykładowy: http://www.millriverrugs.com/images/navajo%20rug.jpg 4 café au lait (fr.)- kawa z mlekiem

- Można by pomyśleć, że z tymi wszystkimi wampirami chodzącymi w świetle dziennym, stara plotka umrze, ale nie, ona nadal dyszy. - Powiedziała, mocząc wargi w charakterystycznym smaku kawy. - Lubię to. - To do ciebie pasuje. - Zgorzkniała i dziwaczna? - Egzotyczna i soczysta. - Przesunął palcem w dół po nagiej skórze jej ramienia. – Masz taką piękną skórę, cher. Jak pustynia o zachodzie słońca. Odsunęła się poza zasięg jego ręki. - Idź włożyć koszulkę i wyciągnij swój umysł z łóżka. - Niemożliwe z tobą obok. - Udawaj, że trzymam karabin. W istocie, udawaj, że mam cię na celowniku. Janvier westchnął, rozcierając na szczęce cień porannego zarostu. - Uwielbiam, kiedy mówisz o takich brudnych rzeczach. - Więc to powinno zakołysać twoim światem. - Powiedziała, nakazując sobie przestać myśleć o tym, jak to byłoby poczuć ten zarost na swojej skórze. - Krew, porwanie, zatarg, zakładnik. Zainteresowanie pojawiło się w spojrzeniu o barwie zieleni mchu. - Powiedz mi więcej. - Machnął ręką w kierunku łóżka. - Przepraszam za bałagan - nie spodziewałem się takiego wykwintnego towarzystwa. Podeszła, by postawić swoją kawę na blacie kuchennym i usadowiła na jednym ze stołków barowych. Janvier uśmiechnął się i zdecydował się usiąść na łóżku, podparł się z tyłu rękami, swoje nogi odziane w drelichowo-platerowane spodnie skrzyżował luźno w kostkach. Promienie słoneczne tańczyły w jego ciemnych brązowych włosach, błyszczących się czystą miedzią, która pięknie współgrała z polerowanym złotem jego skóry. Wampiry tak stare jak Janvier były niemal jednakowo piękne, ale potrzebowała się spotkać z tym jednym o charyzmie Cajuna5 , potrzebowała kogoś, kto posiadał znajomości i przyjaciół w prawie wszystkich miastach i miasteczkach, do których kiedykolwiek podróżował. To jest powód dlaczego, go potrzebuje. - Jest pewna sytuacja, w Atlancie. - Atlanta? - Niewielka przerwa. - To terytorium Beaumontów. Bingo. 5 Cajun lub Cadien (wg wikipedii) – osoba należąca do francuskojęzycznej grupy etnicznej ("Cajuns") zamieszkującej wybrzeże Zatoki Meksykańskiej w USA. W większości zamieszkują 22 południowe parafie stanu Luizjana (ten obszar nazywany jest Akadianą). "Cajun" to także nazwa dialektu, kultury i muzyki tej ludności.

- Jak dobrze ich znasz? Wzruszył luźno swoimi ramionami. - Cóż, wystarczająco. Są starą wampirzą rodziną - niezbyt liczną. Skuszona zapachem, Ashwini wzięła kolejny łyk silnej kawy zrobionej przez Janviera. - To ma sens. Słyszałam, że anioły nie dyskryminują linii rodzinnych, jeśli chodzi o wybieranie Kandydatów. - Spośród wielu setek tysięcy, którzy zgłosili się, by zostać Stworzonym prawie-nieśmiertelnym każdego roku, tylko maleńki ułamek kiedykolwiek osiągnął stadium Kandydata. - Beaumontowie to pokręcone bubki - kontynuował Janvier. - Udaje im się wepchać co najmniej jednego członka rodziny na Stworzonego w każdym pokoleniu. Tym razem było dwoje. - Monique i Frédéric. Brat i siostra. Skinienie. - Tego rodzaju sukces sprawia, że są oni potężnym domem - z Monique i Fredericem, Beaumontowie mają teraz dziesięciu żyjących wampirów połączonych przez krew. Najstarszy z nich ma pół milenium. - Antoine Beaumont. - Bękarci rzezimieszek - powiedział Janvier niemal serdecznym tonem. - Prawdopodobnie sprzedałby własne dzieci diabłu, jeżeli myślałby, że może na tym skorzystać. - Przyjaciel? - Kiedyś uratowałem mu życie. - Janvier podniósł twarz do słońca, zanurzył się w promieniach jak jakiś sybaryta6 na europejskim wybrzeżu, daleko od wilgotnego, ziemistego uścisku lata Luizjany. – Każdego roku wysyła mi butelkę swojego najlepszego Bordeaux - wraz z propozycją, że powinienem rozważyć małżeństwo z jego córką Jean. – Wymawiane we francuski sposób imię brzmiało zmysłowo i jakby elektrycznie. Jej palce zacisnęły się na ręcznie malowanej filiżance kawy. - Biedna kobieta. Odwrócił się do niej, z łobuzerskim błyskiem w swoich oczach. - Wręcz przeciwnie, Jean też na tym bardzo zależy. Ostatniej zimy, zaprosiła mnie, bym dotrzymał jej towarzystwa w najpiękniejszej chatce w Aspen. 6 sybaryta (łc. Sybarita z gr. Sybarítes, mieszkaniec Sýbaris, starożytnego gr. miasta w pd. Italii, słynnego z rozpusty i zamiłowania do luksusu jego obywateli) osoba rozkochana w zbytku, luksusie, przyjemnościach, unikająca problemów, trudności.

Ashwini wiedziała, kiedy była wrabiana. Wiedziała również, że Janvier był w pełni zdolny do plecenia bajeczek, aby móc trzymać ją tu wyłącznie dla własnej rozrywki. - Mogę się założyć, że Jean już teraz nie myśli o Aspen. W istocie mogę się założyć, że myśli tylko o morderstwie. - Sytuacja? - I to właśnie znowu była ta inteligencja jak rtęć, to coś, co sprawiało, że ciągle do niego wracała, pomimo swojej każdej obietnicy, mówiącej coś zupełnie przeciwnego. - Monique jest kim, prawnuczką Jean razy dziewięć? Trwało chwilę, zanim Janvier policzył w myślach. - Być może dziesięć, ale nie ma to większego znaczenia. Jean szaleje za dziećmi. Antoine nazywa zarówno Monique jak i Frédérica wnukami. - Kobieta ma dwadzieścia sześć lat – wytknęła. – To ledwie dziecko. A jej brat trzydzieści. - Każdy poniżej setki jest dla mnie dzieckiem. - Zabawne. - Nie mówię o tobie, cherie 7 . - Jego uśmiech rozszerzył się i wyeksponował ciemniejszą krawędź, która widziała otchłań wieków. - Nosisz zbyt dużo wiedzy w swoich oczach. Jeśli nie wiedziałbym, że jesteś człowiekiem, to pomyślałbym, że też żyjesz tak długo jak ja. Czasami czuła się, jakby właśnie tak długo żyła. Ale demony, które zaciskały szpony w jej umyśle nocą i dniem, nie miały głosu w tej dyskusji. Przeszywające spojrzenie Janviera było zbyt wnikliwe, powiedziała: - Monique została porwana. - Kto śmiałby powstać przeciwko Beaumontom? – Otwarty szok. - Nie tylko oni tu mają władzę po swojej stronie, ale anioł, który kontroluje Atlantę ma dzięki nim dużo korzyści. - Miał - powiedziała, odwróciła wzrok z powrotem i patrzyła na niego, ciesząc się grą światła słonecznego na jego ciele. To była prosta przyjemność z potężnym kopniakiem - nawet demony nie mogły powstrzymać tej cielesnej pokusy, która docierała do jej zmysłów. - Ale wygląda na to, że twój kumpel Antoine zdołał wkurzyć Nazarach’a. Janvier wstał, zmarszczył brwi. - Ale nawet wtedy, wziąć odwet na Antoine’ie, to jak podciąć sobie własne gardło. - Pocałunek Foxów tak nie sądzi. 7 Cherie (fr.) – ukochana, kochana

- Pocałunek? - Kręcąc głową, podszedł, by stanąć przed nią, jedną ręką oparł się na ladzie. - Mówisz o najprawdziwszym znaczeniu tego słowa - grupie wampirów trzymających się razem dla wspólnego celu? - Aha. - Nie słyszałem o formalnym pocałunku wampirów od ponad wieku. - Jakiś facet o nazwisku Callan Fox najwyraźniej postanowił wskrzesić ideę. – Zaciekawiona, zniewolona, przesunęła palcami wzdłuż zakrzywionej blizny na piersi Janviera, tuż nad jego lewym sutkiem - Nie dam ci tego. - Jeśli tylko. - Mruknął, jakby zgadzając się. - Byłbym zaszczycony nosząc twoje ślady. - Szkoda, że wampiry leczą się tak szybko. – Przypatrywała się uważnie bliźnie, widząc w niej coś znajomego. Ale w przeciwieństwie do każdej innej osoby, jaką znała, nie było żadnego impulsu pamięci, nie było niechcianej inwazji w jej umyśle, jej daru, jej przekleństwa, które pociągnęłoby ją w przeszłość Janviera. Zamiast zobaczyć jego tajemnice, poznać jego koszmary, wszystko, co poczuła, to ciepła, jedwabista skóra, trochę niedoskonała, i tym bardziej intrygująca. - Została zrobiona nożem? - Zapytała. - Pewnego rodzaju – mieczem. - Zacisnął palce na jej nadgarstku, podniósł jej rękę do ust i zaczął wyciskać uporczywe pocałunki wzdłuż kostek. – Zawsze będziesz się w ten sposób ze mną drażnić, Ashwini?

ROZDZIAŁ 2. - Jeszcze tylko kilka lat - powiedziała, czując napięcie w swoim żołądku, jej palce u stóp zwinęły się. - I nadejdzie czas na nowego łowcę, który zacznie cię ścigać. Spodziewała jakiejś zabawnej riposty, ale twarz Janviera stawała się tak bardzo, bardzo spokojna. - Nie mów o swojej śmierci z taką łatwością. - Ponieważ nie jestem jedną z tych chętnych do podpisania Kontraktu, dającego mi ponad tę setkę lat mojego życia jako prawie-nieśmiertelna – powiedziała, a jej jedna ręka pozostawała oparta na nim, a druga w jego uścisku. - Śmierć jest dla mnie czymś pewnym. - Nic nie jest pewne. - Puścił jej rękę, aby szarpać za pasma jej niezwiązanych włosów, jego oczy ociepliły się od wewnątrz. - Ale będziemy omawiać twoje człowieczeństwo innym razem. Czuję się zaintrygowany ideą tego pocałunku Foxa. Sięgnęła do swojej tylnej kieszeni i wydobyła ładnego palmtopa, którego Ransom, inny z łowców pracujących dla Gildii Nowego Jorku, dał jej jako prezent gwiazdkowy. - To jest Callan Fox. – Przekręciła ekran w jego stronę, by mógł zobaczyć zdjęcie wysokiego, mocno umięśnionego blondyna. - Według moich informacji, w tym roku skończył dwieście lat. - Rozpoznaję tą twarz. - Zmarszczył brwi, jakby przesiewał się przez warstwy swoich wspomnień. - Teraz pamiętam, spotkałem go na dworze Nazarach’a, kiedy odsłużał swój Kontrakt. Pozostałe wampiry na dworze źle go wtedy oceniały, starały się go spowalniać. - A ty? Przesunął delikatnie palcami w górę jej ramienia w sposób swawolny i lekki. - Widziałem niemal brutalną inteligencję w połączeniu z ambicją. Nie dziwi mnie, że Callanowi udało się jakoś złożyć pocałunek i to w tak młodym wieku. Czy inne wampiry w tej grupie patrzą na swojego założyciela jak na przywódcę? - Wydaje się, że to idzie tą drogą. Zabawne jest to, że zaangażowanych w pocałunek jest co najmniej kilku trzystuletnich wampirów, a nawet jeden, który być może zbliża się do czterechsetnego znaku. - Nie wszystkie wampiry zdobywają moc wraz z wiekiem. - Opierając jedną stopę na szczebelku po zewnętrznej stronie jej stołka, przesunął po ekranie zdjęcia innych wampirów w pocałunku. - Spójrz na mnie. Jestem nadal tak słaby jak niemowlę. - Czy ten tekst kiedykolwiek działa? - Wzięła z powrotem swój cenny gadżet, kiedy zaczął wchodzić w jej osobiste albumy. Cięty uśmiech. - Byłabyś zaskoczona, jak wiele kobiet po prostu uwielbia pocieszać biednego, opuszczonego mnie. Kim jest chłopiec na tym zdjęciu?

Jej serce skręciło się. Ten chłopiec był już mężczyzną, mężczyzną, który odmówił patrzenia na osobę, jaką się stała, tak jak wszyscy inni, nie, on chciał w niej widzieć iluzję kogoś, kim była dawno temu, w przeszłości. - Nie twój interes. - Taki ból. - Palce Janviera zatrzymały się na sekundy, zanim jego ręka objęła jej ramię. - Jak możesz za tym wzdychać, cher? Bo gdy nie było innej możliwości, umysł sam nauczył się to sobie rekompensować... Nawet jeśli nigdy nie zapomni. - Chcesz wiedzieć więcej o tej całej sytuacji czy nie? - Pewnego dnia - powiedział Janvier, przesuwając się, aż jego ciepło dotknęło jej ciała w agresywnej męskiej pieszczocie - Poznam twoje tajemnice. Część niej chciała się na kimś oprzeć, mieć kogoś, kto by ją przytrzymał. Ale ta część została pochowana tak głęboko, że nawet nie była pewna, czy kiedykolwiek jeszcze ujrzy światło dzienne. - I wtedy się zanudzisz na śmierć. – Napieranie jego klatki piersiowej, kusiło ją, by wskoczyć prosto w objęcia szaleństwa, ale jakoś poskładała się do kupy. - Gildia została zatrudniona przez Nazarach’a. To przyciągnęło uwagę Janviera. - Anioły zazwyczaj pozwalają wampirom na wysokim szczeblu samym uporządkować swoje własne zatargi. - Mam się z nim spotkać jutro rano. - Przesunęła na bok nogę, którą umieścił na jej stołku, mięsień w jego udzie wygiął się z widoczną siłą. – Zgaduję, że po tym spotkaniu poznam jego motywy. Wszelki ślad uroku opuścił twarz Janviera, odsłaniając niemal zdziczałą bezwzględność jego prawdziwego oblicza. - Nie pójdziesz do niego sama. - To był rozkaz. Była zaintrygowana - Janvier nigdy nie używał siły tam, gdzie mógł po prostu łatwo kogoś przekonać - położyła jedną dłoń na swoim biodrze. - Wiem o jego rozpustwie. - Pójście na polowanie w ciemno, po prostu prosiło się o śmierć. Zwłaszcza, gdy zaangażowany był anioł, który zainspirował tyle szeptanego po cichu terroru, jak Nazarach. - Nie jestem w jego typie. - Mylisz się. Nazarach zawsze kolekcjonował unikaty i wszystko, co jest nieosiągalne dla innych. - Cofając się, podszedł do szafy, linia jego umięśnionych pleców była gładka. - Daj mi chwilę, żebym się ubrał i spakował. - Nie potrzebuję ochroniarza.

- Jeśli wyjdziesz stąd sama, ja po prostu podążę za tobą. - Stal w tych oczach barwy mchu i cienia. - Znacznie łatwiej będzie wziąć mnie ze sobą. Wzruszyła ramionami. - Chcesz marnować swój czas, twoja sprawa. Pauza, gdy zaczął uważnie jej się przyglądać, jego super inteligencja wzrastała obok gorącego palącego temperamentu. - Cały czas chciałaś wziąć mnie ze sobą - powiedział w końcu. – Teraz to ty starasz się ze mną pogrywać. Wstydź się, Ashwini. Jakim cudem odszyfrował ją tak szybko? - Gildia mówi, że to drażliwa akcja – wyznała - Pomyślałam, że znasz graczy, którzy zapewniliby miły, nie wojowniczy wstęp do ich świata. - Więc wykorzystałaś mnie. - Wciągnął na siebie biały T-shirt i zakrył to ciało, które jej palce tak bardzo chciały dotykać, chciały poznać, ze świadomością, że pod dotykiem jej dłoni będzie tylko Janvier, żadnych duchów, żadnego echa, nic oprócz pięknego, wkurzającego wampira. - Być może zażądam rekompensaty. - Połowa mojego honorarium. – Sprawiedliwość sprawiedliwością – ale będzie znacznie szybciej i łatwiej dostać się do Callana Foxa z Janvierem u swojego boku. - Nie potrzebuję pieniędzy, cher. - Wyciągając torbę sportową, zaczął się pakować z niemal wojskową sprawnością. - Jeśli to zrobię, będziesz mi winna przysługę. - Mam na ciebie nie polować? - Potrząsnęła głową. - Nie mogę ci tego obiecać, Gildia dostałaby spowrotem moją odznakę. Machnął ręką na jej słowa z tym niegodziwym, strasznie niegodziwym uśmieszkiem, który jak się wydawało się oszczędzał specjalnie dla niej. - Nie, ta przysługa będzie między Ashwini i Janvierem, nikim innym. To będzie osobiste. Rozsądną rzeczą byłoby w tej chwili odejść... Ale pomyślała sobie, że nigdy nie była zbyt rozsądna. - Umowa stoi. Nazarach rządził Atlantą z klasycznego starego domu na plantacji, który został przebudowany dla anielskich mieszkańców. - Bardzo południowe. - Powiedziała Ashwini, gdy limuzyna sunęła w dół podjazdu. - Muszę przyznać, że nie jest to całkiem to, czego się spodziewałam.

Janvier wyciągnął swoje długie nogi tak daleko jak tylko mógł. - Jesteś przyzwyczajona do Wieży Archanioła. - Trudno nie być. Dominuje nad Manhattanem. - Wieża Raphaela, miejsce, z którego archanioł skutecznie rządził Ameryką Północną, stała się równie ważnym symbolem Nowego Jorku, jak wszechobecne czerwone jabłko. - Czy kiedykolwiek widziałeś ją w nocy? Jest jak nóż światła, przecinający niebo. - Piękno i okrucieństwo przeplatające się ze sobą. - Raz czy dwa. - powiedział Janvier - Nigdy nie byłem zbyt blisko Raphaela, bądź co bądź. A ty? Potrząsnęła głową. - Słyszałam, że jest jednym z tych przerażających sukinsynów. Wampir prowadzący ich limuzynę napotkał jej wzrok we wstecznym lusterku. - To jedno z łagodniejszych określeń. Janvier pochylił się do przodu, jego zainteresowanie, aż szumiało po jej skórze. - Poznałeś archanioła? - Przybył do Atlanty na spotkanie z ojcem mojej linii sześć miesięcy temu. - Ashwini zobaczyła gęsią skórkę pokazującą się na skórze wampira. - Myślałem, że wiem, co to znaczy poczuć czyjąś moc. Myliłem się. Słysząc to od wampira, który nie był stworzonym noworodkiem, Ashwini była cholernie zadowolona, że miała do czynienia z aniołami "tylko" średniego szczebla. - Ogromne okna, które otwierają się w próżnię. - Powiedziała, złapana ponownie przez ponadczasową elegancją domu na plantacji, ponieważ znów pojawił się on w centrum uwagi. - Łatwo z nich wypaść. Janvier położył swoją rękę na tylnym oparciu. - Anioły potrafią latać. - Janvier. Zachichotał, zaczął głaskać palcami jej włosy, gdy przesunął rękę. - Chciałabyś latać? Pomyślała o swoich snach, o tym uczuciu spadania bez końca, uwięziona w wirze koszmaru. - Nie. Lubię, gdy moje stopy stoją twardo na ziemi. - Zaskoczyłaś mnie, cher. Wiem jak bardzo lubisz skakać z mostów.

- Jestem wtedy przywiązana do liny bungee. - Ach, no tak, wtedy to jest znacznie bezpieczniejsze. Samochód zatrzymał się zanim mogła rzucić jakąś zabawną ripostę, i wysiedli w soczysty uścisk Atlanty. - A ty? - Spytała, zerkając na niego, kompletnie rozluźnionego i nie mniej seksownego, stojącego obok niej, gdy podchodzili do drzwi. - Chciałbyś latać? - Urodziłem się nad zalewiskiem. Byłem jednym z pierwszych tutaj, zanim moi ludzi przybyli do Luizjany. - Wsunął ręce do kieszeni, a w jego głosie brzmiała muzyka jego domu. - To woda jest w mojej krwi, a nie powietrze. - Urodzeni łowcy nienawidzą wody. - Nie było to tajemnicą, nie dla wampira z takim doświadczeniem, jakie miał Janvier. - Ale ty nie jesteś jednym z psów gończych - zauważył Janvier. – Tobie woda nie maskuje zapachu wampira - jesteś tropicielem. Polegasz na swoich oczach. - Tropiciele też nienawidzą wody. - Warczenie skierowane prosto do niego. - Ona niszczy ślad. - Hej, no nie. - Powiedział nadal tym łagodnym, niespiesznym głosem. – Poprowadziłem cię raz przez zalewisko, cukiereczku. Dużo wilgotnej ziemi - duża ilość śladów dla tropiciela, by za nimi podążać. - Gdy to polowanie dobiegło końca miałam pleśń między palcami u stóp. - Teraz czuję się zazdrosny o pleśń, zobacz, co ty ze mną robisz. - Dokuczliwe słowa i spojrzenie, którym głaskał ją jak ogniem. - Jeśli kiedykolwiek ponownie będę na ciebie polować w tego typu wilgoci - powiedziała, czując jak jej żołądek ją zakłuł, gdy jego oczy przesunęły się po jej ciele, w sposób, w jaki nie miały prawa tego robić. – To nakarmię cię tą pieprzoną pleśnią. Janvier wciąż się śmiał, kiedy przeszła po ostatnich stopniach schodów i znalazła się przed drzwiami, które właśnie otwierała mała, pomarszczona kobieta, która niewątpliwie była człowiekiem. Nawet jeśli Ashwini nie zauważyłaby niezliczonych innych oznak, które mówiły o jej śmiertelności, przekonałby ją prosty fakt - aniołowie akceptowali tylko Kandydatów w wieku od dwudziestu pięciu do czterdziestu lat. A kiedy ktoś został już Stworzony jako wampir, zostawał zamrożony w czasie, z wyjątkiem, oczywiście, stopniowego polerowania piękna, jakiego żaden śmiertelnik nigdy nie posiadał. Ale w tej kobiecej twarzy był inny rodzaj piękna, była oznaczona doświadczeniem życia, jakby żyła pełnią życia. Jakby kiedyś i teraz nadal żyła w ten właśnie sposób, myślała Ashwini, obserwując jak te jasne niebieskie oczy zatrzymały się na Janvierze z definitywnym błyskiem kobiecego uznania – jedynym spojrzeniem, które nie zostało przyćmione, gdy zaprosiła ich do środka. - Pan czeka na was w salonie.

- Czy możesz pokazać nam drogę, kochanie? Kobieta zmarszczyła się. - Oczywiście. Proszę za mną. Kiedy szli za starszą kobietą, Ashwini dźgnęła Janviera łokciem. - Czy ty nie masz wstydu? - Absolutnie żadnego. Chwilę później pokazano im drzwi wystarczająco duże, aby pomieściły skrzydła anioła. Pokojówka trzymała się cicho z dala od nich, pozwalając im wejść samym i jednocześnie zmysły łowczyni Ashwini nie pozwoliły jej zignorować taktycznego odwrotu kobiety, ale zajęło to jednak bardzo niewielką część jej umysłu. Ponieważ Nazarach czekał na nich. I jeśli jednak on był tylko aniołem średniego szczebla, to była cholernie zadowolona, że nigdy nie była i prawdopodobnie nigdy nie będzie, stała w obecności archanioła. Anioł Atlanty był wzrostu Janviera, miał błyszczącą czarną skórę i oczy tak bezpośrednio świecące bursztynem, że wyglądało to, jak gdyby były oświetlane od wewnątrz. To złudzenie światła to była moc, oczywiście, moc nieśmiertelnego. Niesamowita siła leżała, jak połyskująca folia w jego oczach, na jego skórze, a najbardziej wspaniała, na jego skrzydłach. - Podobają ci się moje skrzydła - rzekł anioł, a jego głos był głęboki i zawierał tysiące głosów, których starała się nie słyszeć, starała się nie wiedzieć. - Byłoby to niemożliwością, gdybym myślała inaczej. - Trzymała te upiorne głosy na dystans siłą woli, wyrobioną przez całe życie walki o swoje zdrowie psychiczne. - Są ponad wszelkim pięknem. – Barwy polerowanego bursztynu, skrzydła Nazarach były nie tylko niepowtarzalne, ale jednocześnie tak idealnie uformowane, że każde pióro było tak doskonałe, iż jej umysł miał problemy z zaakceptowaniem ich istnienia. Kiedy lata, pomyślała, zapewne wygląda jak kawałek oślepiającego słońca. Nazarach posłał jej mały uśmiech i być może było w nim trochę ciepła, ale za to nic ludzkiego, nic śmiertelnego. - Ponieważ nie jest możliwe, abyś była przydatna, doceniam twoją obecność, Łowczyni Gildii. Maleńkie włoski na jej karku stały krzycząc ostrzeżenie. - Jestem tutaj, aby wykonać zadanie i zrobię to dobrze. Jeśli chcesz grać w swoje gierki, to rzeczywiście nie jestem twoją dziewczynką. Janvier wysunął się do przodu zanim Nazarach zdołał odpowiedzieć na to, co niewątpliwie na pewno było bardzo zuchwałym stwierdzeniem.

- Ashblade8 - powiedział, używając pseudonimu, za którego stworzenie był odpowiedzialny - Jest dobra w tym, co robi. Nie jest jednak dobra w graniu zgodnie z naszymi zasadami. - Więc - Nazarach zwrócił swoją uwagę na Janviera. – Jeszcze nie jesteś martwy, Cajun? - Pomimo najlepszych prób Ash. Anioł roześmiał się i wstrząsająca moc tego śmiechu przetoczyła się przez pokój, pełzając po jej skórze. Wiek, śmierć, ekstaza i agonia, to wszystko było zawarte w tym śmiechu, w przeszłości Nazarach’a. To miażdżyło ją, groziło odcięciem jej powietrza, pozostawieniem jej uwięzionej na zawsze w terrorze zdławionego piekła, które ubiegało się o nią od dzieciństwa. 8 Ashblade – zostawiam przezwisko w oryginale. Można je jednak przetłumaczyć jako „Spopielone Ostrze” lub „Jesionowe Ostrze”. Jeśli ktoś ma jakieś inne pomysły, zapraszam do wyrażenia opinii w komentarzach.

ROZDZIAŁ 3. To strach, ją uratował. Napędzana groźbą uwięzienia wewnątrz własnego umysłu, wyrwała się z niekończącego się wiru z powrotem do teraźniejszości. Gdy pęd powietrza zniknął jej z uszu, usłyszała jak Nazarach mówi. - Być może poproszę cię, byś ponownie przystąpił do mojego dworu, Janvier. Janvier uniósł swoją doskonałą brew i przez chwilę widziała go jakby w stroju minionej epoki, kogoś obcego, kogoś, kto potrafił bawić się w politykę z taką łatwością manipulacji z jaką grał w karty. Jej ręka zacisnęła się w pięść w instynktownym odrzuceniu, ale już chwilę później śmiał się, tym swoim leniwym, rozbawionym śmiechem, i znów był wampirem, którego znała. - Nigdy nie byłem zbyt dobry, jako dworzanin, jeśli pamiętasz. - Ale dostarczałeś mi najbardziej inteligentną rozmowę w pokoju. - Przyciągając swoje skrzydła blisko pleców, anioł podszedł do błyszczącego mahoniowego stołu w rogu pomieszczenia. – Wspomagasz Łowczynię Gildii? Ashwini pozwoliła Janvierowi mówić, wykorzystując ten czas, by przyjrzeć się Nazarach’owi, jego moc przyciągała batem jej zmysły... Batem splecionym z tłuczonego szkła. - Pomysł pocałunku budzi moją ciekawość. - Janvier zamilkł na chwilę. - Jeśli mogę coś wtrącić - sytuacja między Antoine i Callanem wydaje się nie być w twoim interesie. - Antoine - powiedział Nazarach, a jego twarz stała się bez wyrazu w sposób, w jaki potrafili zrobić to tylko ci naprawdę starzy. - Zaczął przeceniać samego siebie. Zbliżył się niebezpiecznie do granicy podważenia mojego autorytetu. - W takim razie się zmienił. - Janvier pokręcił głową. – Antoine, którego znałem, był ambitny, ale miał także zdrowe podejście do własnego życia. - To przez tą kobietę - Simone. - Anioł przekazał fotografię Ashwini, jego oczy barwy nieludzkiego bursztynu zatrzymały się na jej własnej twarzy o ułamek sekundy zbyt długo. - Zaledwie weszła w swoje trzecie stulecie, a jednak okręciła sobie Antoine’a wokół palca. - Dlaczego ona nie jest martwa? - Ashwini zapytała wprost. - Aniołowie naginali prawo pod siebie. Nie było na ziemi sądu, który wyegzekwowałby od Nazarach’a odpowiedzialność za ten czyn, gdyby ten zdecydował się wyeliminować jednego ze Stworzonych. Wampiry wybierały swoich panów, gdy decydowały się na nieśmiertelność. Anioł lekko rozchylił swoje skrzydła, a potem jednym ruchem je zamknął. - Wydaje się, że Antoine ją kocha. Ashwini skinęła głową. - Zabijesz ją, on obróci się przeciwko tobie. - I umrze. Aniołowie nie byli znani ze swojej życzliwości.

- Po przeżyciu siedmiuset lat - Nazarach rozmyślał, mówiąc o wiekach tak, jakby były to zwykłe dekady. - Uważam, że jestem niezbyt chętny, by stracić jednego z nielicznych mężczyzn – pominąwszy jego ostatnie błędy - którego rzeczywiście szanuję. Zwracając zdjęcie zmysłowej brunetki, która najwyraźniej potrafiła sprawić, że bardzo stary wampir tańczył jak mu zagrała, Ashwini zmusiła się, by popatrzeć w oczy Nazarach’a - bursztynowe działały jak soczewka, skupiając w sobie krzyki, które przejrzyście ją kłuły. - Jak to się wiąże z porwaniem? - Spytała, blokując koszmar wszystkimi siłami, jakie miała. - Callan Fox - powiedział Nazarach. - Intryguje mnie. Nie chcę go jeszcze martwego. Ale Antoine zabije młodego szczeniaka, aby odzyskać swoją wnuczkę. Wydobądźcie Monique stamtąd i doprowadźcie ją do mnie. - Każesz nam przyprowadzić ci zakładnika, żebyś mógł jej użyć przeciwko Antoine. - Ashwini potrząsnęła głową, ulga przelała się w dół jej kręgosłupa. - Gildia nie angażuje się w spory polityczne. - Pomiędzy aniołami. – poprawił ją Nazarach - To jest... Problem między aniołem i wampirami pod jego kontrolą. - Tak czy inaczej - Powiedziała, nie mogąc powstrzymać oczu od patrzenia na te skrzydła koloru bursztynu i światła, nie mogła zrozumieć, jak takie piękno może istnieć obok nieludzkiej ciemności, która barwiła Nazarach’a od wewnątrz. - Jeśli chcesz Monique, wszystko co musisz zrobić, to poprosić o nią. Callan na pewno ci ją przekaże. - Lider pocałunku Foxa może i był gotowy brać się za Antoine’a Beaumonta, ale tylko bardzo głupi wampir stanąłby przeciwko aniołowi. A Callan Fox nie był głupi. - Nie potrzebujesz mnie. Nazarach posłał jej tajemniczy uśmiech. - Nie wspomnisz mojego imienia Callanowi. A co do reszty - Gildia już zaakceptowała warunki. - Bez obrazy - powiedziała, zastanawiając się, czy on wygląda tak brutalnie piękne, podczas gdy dusi życie tych, którzy go rozczarowywali. - Ale muszę skonfrontować to z moją szefową. - Śmiało, Łowczyni Gildii. - Gładkie pozwolenie, w tych oczach pełnych śmierci nie było żadnej łaski. Cofając się tak daleko, aż była prawie w korytarzu, wybrała numer w swoim telefonie komórkowym, świadoma, że Janvier i Nazarach rozmawiali cicho o rzeczach dawno minionych, cieniach, których doświadczenia uparcie trwały przy Nazarach’u, ale nie przy Janvierze. Anioł i wampir. Obaj dotknięci nieśmiertelnością, obaj zniewalający, ale w sposób tak bardzo różny. Nazarach był szlifowany przez czas, doskonały, śmiertelnie i całkowicie, absolutnie nieludzki. Janvier, przeciwnie, był ziemią i krwią, zabójczy i trochę szorstki... Ale jeszcze jakoś z tego świata.

- Ashwini? - Znajomy ton Sary. – Jest jakiś problem? Wyłożyła rozkazy Nazarach’a. - Dokonał formalności? - Tak. - Dyrektor Gildii westchnęła. - Chciałbym do diabła nie angażować się w to, co prawdopodobnie zamieni się w gigantyczny pierdolony Sajgon, ale nie ma wyjścia. - Gra w swoje gierki. - On jest aniołem - mówiła Sara i to było jej odpowiedzią. - A technicznie Monique naruszyła swój Kontrakt, więc Nazarach ma prawo, by wysłać kogokolwiek lub cokolwiek, aby ją sprowadzić, nawet jeśli mógłby osiągnąć ten sam cel dzięki zaledwie jednej rozmowie telefonicznej. - Cholera. - Ashwini lubiła pracować na krawędzi, ale kiedy aniołowie byli zaangażowani, te krawędzie miały tendencję do głębokiego cięcia kości i rysowania ciemnej czerwonej krwistej linii życia. – Chronisz moje plecy? - Zawsze. - Niezachwiana odpowiedź. - Kenji i Baden są w trybie czuwania, daj sygnał, a wyciągniemy cię stamtąd w niespełna godzinę. - Dzięki, Sara. - Hej, nie chcę stracić głównego źródła rozrywek mojego życia. – Mogła prawie usłyszeć uśmiech Sary. - Nie ma żadnego nowego listu gończego na Cajuna. Po prostu pomyślałam, że chcesz wiedzieć. - Aha. - Ashwini rozłączyła się po szybkim „do widzenia”, zastanawiając się, co by powiedziała Sara, gdyby wiedziała, z kim Ashwini aktualnie przestaje. Janvier obrócił się w tej chwili w prawo, jakby wyczuł jej uwagę. Odrzuciła tę myśl i dołączyła do wampira i anioła. - Masz jakiś pomysł, gdzie Callan mógłby przetrzymywać Monique? Oczy anioła utkwiły na jej ustach i musiała walczyć z pragnieniem, aby uciec. Ponieważ podczas gdy Nazarach może i był obłędnie piękny, ale miała bolesne przeczucie, że idea jego przyjemności dla niej, oznaczałaby tylko najbardziej rozdzierający ból. - Nie. - Powiedział w końcu, a jego wzrok przeniósł się na jej oczy. - Ale będzie jutro w Córce Rybaka. - Bursztyn świecił z mocą. – A dzisiaj będziesz moim gościem. Nawet ciepło Atlanty nie mogłoby walczyć z chłodem, który zaatakował jej żyły, zimne ostrze ostrzeżenia. Bezsenność. Ashwini siedziała na balkonie gościnnego apartamentu Nazarach, gdzie została umieszczona. Wolałaby namiot w parku, nocleg w schronisku, cokolwiek, byle nie

wytworny dom anioła, gdzie wszystko zabarwiał krzyczący strach, który nie pozwalał jej spać. - Jak myślisz, ilu mężczyzn i kobiet zabił Nazarach podczas swojego życia? - Zazwyczaj wyczuwała rzeczy tylko przez dotyk, ale tak jak jego pan, to miejsce było tak stare, więc krwawiące wspomnieniami i ich echem w nieskończoność w jej umyśle. - Tysiące. - Miękka odpowiedź przyszła od wampira opartego o ścianę obok zabytkowego leżaka, na którym siedziała. - Anioły które rządzą, nie mogą pozwolić sobie, by być miłosiernym. Odwróciła twarz w stronę nocnego wiatru. - A jednak niektórzy ludzie uważają ich za wysłanników bogów. - Oni są, kim są. Tak jak ja jestem kim jestem. - Odwracając się, podszedł i oparł ręce na błyszczących podłokietnikach jej drewnianego leżaka. – Muszę się pożywić, cher. Coś skręciło się w jej piersi, ostry, nieoczekiwany ból, ale utrzymała go, utrzymała kontrolę. - Zgaduję, że nie masz dużych trudności ze znalezieniem pożywienia. - Mogę dać ci przyjemność moim ugryzieniem. Są tacy, którzy szukają takich przyjemności. - Kiwnął palcem, by odnaleźć bliznę tuż nad pulsem na jej szyi. – Kto cię oznaczył? - Ciche pytanie utworzone z czystego lodu. - Moje pierwsze polowanie. Byłam młoda, niedoświadczona. Wampir znajdował się wystarczająco blisko, aby niemal wyrwać moje gardło. – To, czego nie powiedziała, było to, że pozwoliła celowi dostać się tak blisko niej, chciała poczuć pocałunek śmierci. Aż do tego momentu, gdy jej krew pachniała w powietrzu bogatym w żelazem jak perfumami - myślała, że chce umrzeć, by uciszyć głosy w swojej głowie na zawsze. - Nauczyło mnie to, że życie ma wartość. - Będę prosić Nazarach’a o możliwość - powiedział Janvier po niekończącej się chwili. – Żebym mógł użyć jego zapasów krwi, które przechowuje tutaj dla swoich wampirów. Jej zmysły wyostrzyły się na coś, co ledwo było widać, niewypowiedziane słowa. - Czego mi nie mówisz? - Anioł chce żebym zostawił cię samą. - Oddech Janviera dotykał jej w intymnej pieszczocie. - W przeciwnym razie, krew zostałaby już dostarczona. Chce, żebym stąd wyszedł i zapolował. Poczuła dreszcz zagrożenia, na myśl, co Nazarach od niej chciał. - Więc go denerwujesz zostając. - Za bardzo mnie lubi, aby zabić za taki niewielki występek. - Nadal nie drgnął. - Dlaczego jest tak wiele cieni w twoich oczach, Ashwini?

Zaskakiwało ją za każdym razem, gdy używał jej imienia, jak gdyby każde wypowiedzenie go, związywało ich coraz ciaśniej, na poziomie, którego nie mogła zobaczyć. - Dlaczego tak wiele sekretów kryje się w twoich? - Żyłem ponad dwieście lat. - Powiedział, jego głos był tak zmysłowy jak pachnąca magnolią noc. - Zrobiłem wiele rzeczy i nie ze wszystkich jestem dumny. - Jakoś mnie to nie dziwi. Nie uśmiechnął się, nawet nie oddychał, ciągle, w dalszym ciągu. - Powiedz mi, moje Ostrze9 . - Nie. – Jeszcze nie. - Jestem bardzo cierpliwy. - Zobaczymy. - Nawet, gdy to mówiła, wiedziała, że właśnie postawiła mu wyzwanie, a to było coś, czemu Janvier nigdy nie byłby w stanie się oprzeć. Pochylił się na tyle blisko, że ich usta mogłyby się dotknąć, a jego oddech był jak gorący płomień, zaś jego prawie-nieśmiertelność żywym drogowskazem w jego oczach. - Tak. Zobaczymy. Wchodząc pod prysznic, Ashwini odkręciła kurek z lodowatą wodą. - Aj! - Jej libido zostało dostatecznie stłumione lodowatym wstrząsem, odkręciła kurek z wrzątkiem. Jej skóra skwierczała pod cudownym ciepłem, domyślała się, że powinna już dawno poważne rozważyć obłęd. Co ona, do cholery robi, pogrywając z wampirem, który był dla wszystkich tak uroczy, tak zabójczy jak szpila w gardle. Ale znowu, większość jej znajomych już myślała, że ona jest głupia jak but z lewej nogi. Dlaczego więc czuje się taka zawiedziona? Uśmiechnęła się pod strumieniem wody. Zasady i wymogi, zawiłości życia na "zwykły" sposób – próbowała tego w pierwszych dziewiętnastu latach swojego istnienia, i omal nie zapłaciła za to, nie tylko swoim rozsądkiem, ale swoim życiem. Błysk wspomnienia i znów była w tym biało białym pokoju, pasy wgryzały się w jej ramiona, wcinały się w jej ciało. Zapach środka dezynfekującego, miękka cisza, szpitalne 9 W oryginale ‘Blade’ - chodzi mu o przezwisko jakie jej nadał - Ashblade

buty... I zawsze, zawsze, te krzyki - krzyki, które tylko ona słyszała. Później oni siedzieli koło niej, osądzając ją, jakby byli bogami. - Leki zachowują ją przy świadomości. - Jesteś pewien, że będzie je brać, kiedy ją wypuścimy? - Ona wychodzi, bo jej brat zobowiązał się jej pilnować. A dr Taj jest, jak wszyscy wiemy, lekarzem, który naprawdę się przejmuje. - Ashwini, słyszysz nas? Musisz odpowiedzieć na kilka pytań. Odpowiedziała na pytania, powiedziała im, to co wiedziała, że chcieli usłyszeć. To był ostatni dzień, kiedy udawała, że jest "normalna". Więc wypuścili ją , pozwolić jej odejść. - Nigdy więcej - szepnęła. A najgorsze było to, że ludzie wciąż ją lubili. Jej ręka zacisnęła się w pięść. Nie wszyscy. Dr Taj chciał tylko siostry, którą wcześniej znał, wschodzącej gwiazdy, której blask dopasowywał na własną rękę. Kogo do cholery obchodziło, jeśli gwiazda umiera kawałek po kawałku, gdy powoli, rozpaczliwie próbowała powiesić się na niebie, którego nigdy całkiem nie zrozumiała? To ciepło wyrwało ją z otchłani, jej skóra zaczynała protestować przeciwko swojej kuracji. Otrzepała się z wody z wdzięcznym westchnieniem, wytarła się, używając puszystego brzoskwiniowego ręcznika i przeszła wśród eleganckiego wystroju pomieszczenia. Byłoby to normalne, udać się teraz do sypialni po pasujący szlafrok, który wisiał z tyłu drzwi, ale Ashwini była łowczynią. Zaś, w Gildii, paranoja była nie tylko akceptowana, ale wręcz popierana. I jednak dobrze zrobiła, postanawiając iść do sypialni. Bo kiedy z niej wyszła - boso, ale inaczej ubrana, a jej pistolet był ukryty na łuku jej dolnej części pleców - znalazła najbardziej niebezpieczną istotę w Atlancie, która na nią czekała. - Nazarach - powiedziała, zatrzymując się w drzwiach łazienkowych. – A to niespodzianka. Anioł wyszedł na balkon. - Chodź. Wyczuwając, że byłoby samobójstwem odmówić, podążyła za nim na letnie powietrze, w nocy ciężkie od ciepłego zapachu kwiatów, które okalały majątek. - Janvier? - Znam bardzo dobrze jego gusta. Ręce Ashwini zacisnęły się na poręczy - grzeczność dla gości, coś, czego się nie spodziewała.

- Dlaczego tu jestem? - Dlaczego ty tu jesteś? Nazarach oparł łokcie na poręczy, jego skrzydła były rozluźnione, ale nie mniej wspaniałe. - Poprosiłem o ciebie na to polowanie. Wiesz dlaczego? - Moje poprzednie zadanie polegało na wytropieniu porwanej ofiary. - W większości przypadków, te wampiry zostały porwane przez niektóre grupy ludzi nienawidzące ich, które planowały torturami wydobyć z nich "grzech" wampiryzmu. - Chciałam dziś wieczorem popracować nad szczegółami dotyczącymi Monique. - Zostaw to. Ona pozostanie przy życiu i nietknięta, do momentu aż Callan dostanie to, czego chce. - Brzmisz na bardzo pewnego. Anioł uśmiechnął się, a był to uśmiech, którego jeszcze nigdy nie widziała, ociężały wraz z wiekiem, z cieniem śmierci, okręcał się wokół jej zmysłów jak ostre ciernie, jak brzytwa. - Callan - powiedział Nazarach. - Nie przetrwałby czasów mojego dworu, będąc całkowicie pozbawionym dowcipu. Wie, że podczas gdy teraz Antoine odgrywa polityka, najstarszy Beaumont szuka sposobu, by go zabić, jeśli uszkodziłby Monique. Tak długo, jak Antoine żyje, Monique także będzie żyła. - Mógłbyś przerwać ten spór. - Powiedziała, koncentrując się na oddychaniu, na utrzymaniu się przy życiu. – Wszystko, co musisz zrobić, to okazać swoje poparcie któremuś z nich: Antoine’owi lub Callanowi. - Każdy musi się rozwijać. - Chłodne stwierdzenie, które zawierało mróz wiatrów czasu. - Antoine staje się zbyt pewny siebie - może już nadszedł czas, by obowiązki przeszły na Callana. - Myślałam, że lubisz Antoine’a. - Jestem aniołem - sympatia dla kogoś to tylko jedna strona równania. – Obrócił się ku niej, wyraz jego twarzy był zabójczy w swej neutralności. - Poprosiłem o ciebie, bo zakrwawiłaś anioła, który próbował wziąć cię rok wcześniej.

ROZDZIAŁ 4. Jej serce stanęło gulą w gardle. - Był młody i głupi - nie miałam żadnych trudności z unieszkodliwieniem go na wystarczająco długo, by zdążyć uciec. - Przypięłaś jego skrzydła do ściany siedmioma strzałami z kuszy. Przełknęła gulę i zdecydowała, że do diabła z tym wszystkim. - Twój krewny? - Nawet gdyby nim był, to nie znoszę braku inteligencji wśród ludzi wokół mnie. Egan poniósł karę za swój idiotyzm. Ashwini naprawdę nie chciała wiedzieć, co Nazarach zrobił smukłemu aniołowi, który próbował uczynić z niej swoją łóżkową zabaweczkę. Ale jej dzikość nie mogła pomóc jej się opanować, więc zadała to pytanie, które tłukło jej się w głowie. - Ponieważ próbował iść po łowczynię... Czy dlatego, że zawiódł? Kolejny zimny uśmiech. - Należałoby o to zapytać Egana - jego język właśnie mu odrósł. – Unosząc się ze swojej zrelaksowanej pozycji, wyciągnął do niej rękę. - Leć ze mną, Ashwini. Nawet oddalona zaledwie o stopę, czuła jakby owijało się wokół niej tysiące lin, duszących, kruszących, morderczych. - Nie mogę cię dotknąć. Jego oczy błyszczały i widziała w nich swoją śmierć. - Jestem aż tak wstrętny? - Masz w sobie zbyt wiele. - Szepnęła, walcząc o oddech. - Zbyt wielu żyć, zbyt wiele wspomnień, zbyt wiele duchów. Opuścił rękę, miał zaintrygowany wyraz twarzy. - Posiadasz oko? Taki stary sposób mówienia. Ale przecież, Nazarach posiadał dowcip – zgłębiony w ciemnym marszu siedmiu wieków. - Coś w tym rodzaju. - Cofnęła się, próbując znaleźć powietrze w świecie, który nagle zdawał się nie mieć go wcale. Kiedy ręka Janviera otoczyła jej kark, przyjęła jego dotyk bez sprzeciwu, jakby coś w niej wiedziało, jakby coś w niej dotarło do niego. Jeden dotyk i nagle jej gardło otwarło się, a letnie powietrze, słodkie jak nektar, znalazło drogę do jej spierzchniętych płuc.