Yolcia

  • Dokumenty275
  • Odsłony45 415
  • Obserwuję40
  • Rozmiar dokumentów511.5 MB
  • Ilość pobrań27 994

Lucyna Wiech - Czarne porzeczki

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Lucyna Wiech - Czarne porzeczki.pdf

Yolcia EBooki
Użytkownik Yolcia wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 172 stron)

0 Lucyna Wiech CCzzaarrnnee PPoorrzzeecczzkkii FRAGMENT KSIĄŻKI DO POSŁUCHANIA NA PRZECZYTAMY.PL

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 1 | S t r o n a © Copyright by L.WIECH Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części niniejszej publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody autora. Zabrania się jej publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży zgodnie z Regulaminem Wydaje.pl.

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 2 | S t r o n a Czarne Porzeczki Kinga oparła czoło o chłodny blat biurka. Oczy bolały ją od patrzenia w monitor, a w głowie szumiało po pięciogodzinnym siedzeniu przed komputerem. Poczekała chwilę aż rozbiegane myśli wrócą na swoje miejsce. Dziś o czternastej miała się zgłosić na kolejną rozmowę kwalifikacyjną. Na spokojnie obmyślała, czym mogłaby się wyróżnić wśród masy innych zaproszonych osób. Im dłużej rozważała tę kwestię, tym bardziej rosło jej zdenerwowanie. Lecz nie to ją najbardziej wykańczało. Ponad wszystko frustrował ją mizerny odzew na jej starania. Jak gdyby wszystkie CV wysyłane przez ostatnie pół roku, znikały gdzieś w sieci i nigdy nie trafiały do większości adresatów. Każdego dnia wstawała z nową nadzieją i w miarę jak mijał jej dzień, traciła wiarę, że kiedykolwiek znajdzie pracę. Jeszcze nim jej synek, Kubuś, poszedł do przedszkola, zaczęła zgłębiać rynek pracy. Odzew na podejmowane przez nią starania okazał się prawie żaden. Owszem, udało jej się załapać na kilka rozmów kwalifikacyjnych, lecz jakoś żaden z pracodawców nie chciał dać Kindze szansy. Z początku podejrzewała, że wynika to z dość dużej przerwy, jaką sobie zrobiła po urodzeniu synka. Później pod lupę wzięła swoje wykształcenie i doświadczenie. Ale i ono wydało jej się wystarczające. W końcu Kinga doszła do wniosku, że wszystkie niepowodzenia wynikają z jej nastawienia. Spytacie dlaczego? Cóż, Kinga należała do gatunku matek-Polek, miała w nosie karierę, licencjat zrobiła tylko dlatego, żeby przy swoim mężu nie czuć się gorszą, pracy szukała bo …? O tym za chwilę. Nim Kinga wysłała Kubusia do przedszkola, stoczyła z swoimi przekonaniami prawdziwą batalię. I przegrała. Choć nadal uważała, że powinna zostać w domu i zajmować się synem. Według niej cztery lata to za wcześnie, żeby dziecko wyrywać z domu. Poza tym nie wyobrażała sobie tego całego kombinowania, kiedy Kuba będzie chory. A co z wakacjami, feriami, przerwami świątecznymi i milionem innych powodów, przez które dziecko nie będzie

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 3 | S t r o n a mogło pójść do przedszkola? Gdzie ona go podzieje? Jej rodzice mają już swoje lata. Teściowie, zostali zdyskwalifikowani na samym wstępie, bo spadło na nich wystarczająco dużo pracy, gdy ich córka, Agata, urodziła trzy lata temu czworaczki. Kindze absolutnie nie tęskniło się za ośmiogodzinnym etatem. Już wcześniej pracowała i przekonała się, że wcale nie czuje się usatysfakcjonowana tkwieniem za biurkiem czy ladą przez osiem godzin. Zwłaszcza gdy ona powierzone zadania może wykonać w połowie tego czasu. I po co marnować tę drugą połowę na bezcelowe snucie się i ściemnianie przed pracodawcą? Gdy myślała o tym, że przyjdzie jej znów spędzać tak każdy dzień, to aż ją otrzepywało. No i co z tego, że buntowała się jej dusza, i tak musiała szukać pracy.

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 4 | S t r o n a Rozdział I Pechowy dzień. Kinga była zdecydowanie spóźniona. Ta rozmowa kwalifikacyjna wyskoczyła jej jak diabeł z pudełka i przeciągała się w nieskończoność. W ostateczności i tak dowiedziała się po raz kolejny, iż poszukują kogoś bardziej dyspozycyjnego, bardziej wykwalifikowanego, mającego mniej lat, mającego magistra, mającego doświadczenie i sama nie wiedziała już co jeszcze, ale coś tam przyszły – niedoszły szef bredził. Ratunku, pomocy! Dziecko, zaocznie zrobiony licencjat i … właśnie, co i? Inne kobiety, według Kingi, w jej wieku robiły karierę, kończyły studia z tytułem magistra, a ona próbowała złapać wszystkie sroki za ogon w tym samym czasie. Co, jak uczy doświadczenie, na dłuższą metę potrafi się zemścić. W efekcie Kinga na polu kariery zawodowej skończyła jako posiadaczka tytułu licencjata z ekonomi, a takowy stopień, jak powiedział jej jeden z przyszłych – niedoszłych pracodawców, to ni pies, ni wydra. Ani się tym chwalić, ani się z tym kryć. Poza tym z doświadczenia zawodowego miała półtoraroczny etat w sklepie z telefonami komórkowymi i dwa trzymiesięczne staże w urzędach. I to byłoby na tyle. Później urodził się Kubuś i musiała sobie przynajmniej na chwilę odpuścić. W efekcie chwila wydłużyła się do czterech lat. Czas zleciał Kindze szybciej niż mogłaby się spodziewać. I gdyby nie kiepska sytuacja finansowa, nadal miałby w nosie poszukiwanie pracy, gdyż nade wszystko przedkładała bycie mamą. Cóż, rzeczywistość bywa złośliwa i gdy już szczęśliwa mama podjęła decyzję, iż zaczyna aktywnie poszukiwać pracy, okazało się, że jak na złość rynek jest w jakiejś zapaści i nikt, ale to nikt, nie chce jej zatrudnić. *** Na skutek nieudanej rozmowy kwalifikacyjnej spóźniła się z dzieckiem do lekarza. Parking i schody przychodni pokonała biegiem, niosąc na rękach przyklejonego do ukochanej mamy Kubę. U szczytu schodów odetchnęła, poprawiła synkowi czapkę, przekrzywioną na prawy bok i już o wiele spokojniejszym krokiem statecznej matki mającej niczym nieograniczony czas dla swojej pociechy, wkroczyła do przychodni. Kuba zakasłał gardłowym, szczekającym kaszlem.

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 5 | S t r o n a - Mamo, boli – pożalił się trzymając dłoń przy buzi. - No już – Kinga schyliła się i pogładziła go po policzku. – Pan doktor cię zbada i da lekarstwa. Tykający na ścianie zegar przypomniał jej, że jest spóźniona. Ponownie wzięła Kubę na ręce i pobiegła na pierwsze piętro. Wkraczając do poczekalni odetchnęła z ulgą. Przepełnione pomieszczenie rokowało na korzyść Kingi. Dając nadzieję, że jednak się nie spóźniła. - Dzień dobry, – powiedziała do ogółu, wodząc oczami po wszystkich obecnych. By w ostateczności zawiesić spojrzenie na twarzy jej znajomej, aczkolwiek trudnej do umiejscowienia w dość krótkim życiorysie. „Znajoma twarz” na dzień dobry uśmiechnęła się tylko. Co Kingę jeszcze bardziej sfrustrowało. Jak mogła nie pamiętać, skąd zna tę osobę. No cóż, twarz może nie była na tyle wyrazista czy obdarzona szczególnymi cechami, aby ją pamiętać. Ale!? Ale powinna przynajmniej skojarzyć. Niewielka frustracja narastała w Kindze, kiedy ściągała Kubusiowi kurtkę, czapkę i szalik, by osiągnąć swoje apogeum, gdy znajoma kobieta oznajmiła: - Jak miło cię, Kiniu, widzieć. „Kiniu?” – A to z jakiej racji? - I mnie również – Kinga nie chcąc wyjść na kompletną sklerozę nie zdradziła się. – Co u ciebie? Znajoma kobieta jakby czytała w jej myślach. - Nie pamiętasz mnie? Blade dotąd policzki Kingi, upudrowane super nowoczesnym pudrem, który jak obwieszczała wszem i wobec reklama, miał chronić kobiety właśnie w takich chwilach przed rumieńcem, zapłonęły czerwienią. Pąs, dzięki wyżej wymienionemu cudu nowoczesnej kosmetyki, ujawnił się w całej swojej okazałości. Nierozpoznana znajoma czekała grzecznie, aż Kinga wymyśli jakąś nadzwyczaj celną odpowiedź. - No, nie. – Cóż, nie można uznać tego za szczyt elokwencji, ale przynajmniej jest to szczera prawda. - Tak też myślałam - „znajoma twarz” uśmiechnęła się i Kinga zobaczyła teraz doskonale równiutki rząd zębów. Lecz nadal nie potrafiła przypasować twarzy do osoby i nazwiska. – A może jednak? – Skądś kojarzyła jej się ta szczupła brunetka o głębokich oczach i wąskich wargach. Tylko do licha skąd.

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 6 | S t r o n a - Nie, zdecydowanie sobie nie przypomnę – palnęła szczerze Kinga. - To nie do pomyślenia – trajkotała z boku kobieta. Wydawała się poirytowana, ale według Kingi w której narastała irytacja, tylko grała. - Nikt mnie nie poznaje. No czy ja się tak bardzo zmieniłam? - zawiesiła głos i zatrzepotała rzęsami. Kinga odniosła nieprzyjemne wrażenie, że to trzepotanie to ona już gdzieś widziała. W każdym razie nie miała czasu na dalsze przeszukiwanie zakamarków swojej pamięci, bo oto wywołano jej nazwisko. Zmiotła Kubusia wraz z jego zabawkami i pobiegła do gabinetu, obiecując sobie w duchu że jak wyjdzie to koniecznie musi dowiedzieć się kom jest tak kobieta. - Co tam nowego? – zapytał lekarz, gdy tylko Kinga zamknęła za sobą drzwi. - Dzień dobry. A nic nowego, stara bieda. Kaszel, katar i gorączka. Kinga rozłożyła ręce w geście bezradności. Lekarz coś podobnego miał wypisane na twarzy. A miał dość ekspresyjną mimikę i z pewnością nie należał do osób potrafiących zachować pokerowe oblicze. Nim cokolwiek powiedział, nawet niewprawny obserwator mógł wyczytać to z jego twarz. Poza ekspresyjną mimiką natura obdarzyła, doktora Maurycego dość niskim wzrostem, pogodnym usposobieniem i bujną czupryną, sterczącą wiecznie na wszystkie świata strony. - Coś więcej? – spytał chcąc uzyskać jak najwięcej informacji. Chcąc się upewnić czy Kinga o niczym nie zapomniała. - No, bo ja wiem? Kaszel gardłowy, szczekający. I chyba tyle. A no i jeszcze gorączka. - Jak wysoka? - Tak do trzydziestu ośmiu stopni. Nie więcej. I tylko wczoraj wieczorem. Dziś już nie. - No tak. Kuba, badamy się – Zarządził przypatrując się malcowi z niepokojem. Lekarzowi kołatało się po głowie, że mały ostatnimi czasy za często choruje. Raz w miesiącu to jeszcze można zaakceptować, ale dwa razy w miesiącu antybiotyk to dużo, za dużo. Osłuchał go starannie, nic nie wskazywało na jakąś poważniejszą infekcję. - Kuba, zrób „a”… - Zamaszyście wyciągnął szpatułkę z opakowania. Kuba posłusznie wykonywał wszystkie jego polecenia, już tak nawykł do wizyt w przychodni, że nawet nie protestował, gdy czekanie przeciągało się nazbyt długo. – No i dość. Wrzucił zużytą szpatułkę do pojemnika i usadowił się za biurkiem. - Zwykłe przeziębienie, dam antybiotyk ze względu na profilaktykę wsierdzia serca i

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 7 | S t r o n a widzimy się w poniedziałek na kontroli. Na tym piątkowa wizyta w przychodni się skończyła. I nie pozostawiłaby po sobie śladów, gdyby nie fakt iż po wyjściu z gabinetu do lekarza, Kinga z frustracja nie odkryła że nierozpoznawalna znajoma już wyszła. Nieprzyjemne rozdrażnienie kroczyło za Kingą, gdy wsiadała do auta na parkingu. Ale wtedy jakoś jej uleciała, bo wyjeżdżając musiała poświęcić więcej uwagi manewrowi cofania. Uważając, aby nie uszkodzić srebrnego, terenowego cuda, zaparkowanego na minimetry przy jej rozlatującym się fordzie. Kolejny powód do wyrzucenia rozdrażnienia z pamięci stanowiło pukniecie w tylną szybę jej auta. We wstecznym lusterku zobaczyła tylko znikającą dłoń, prześlizgującą się po szybie. Kolejne pukniecie zabrzmiało tuż, tuż przy jej twarzy. Ktoś, a dokładnie jakiś facet, stanął przy jej samochodzie i cierpliwie czekał aż raczy zareagować. „Może to ten od tego srebrnego” – przyszło do głowy Kindze. – „Przecież go nawet nie musnęłam”. Pukanie odezwało się znów. Kinga nie chcąc zostawić Kuby samego, chwyciła za rączkę od opuszczania szyby i z niemałym trudem zmusiła oporny mechanizm do współpracy. Twarz mężczyzny, który jak dotąd stał wyprostowany, zjechała do jej poziomu. - O co chodzi?- spytała Kinga, nawet nie zerkając na stojącego obok mężczyznę. - Kinga!? Znajomy głos, wyrażał szczere zdumienie i miłe zaskoczenie. Kinga ten głos rozpoznałaby, leżąc w grobie. I była gotowa zaręczyć, że porzuciłaby wieczny sen, gdyby tylko jego właściciel raczył ją o to poprosić. Ale nigdy tego nie zrobi, więc nie ma co składać nierealnych deklaracji. Kinga powoli odwróciła twarz. Kilka centymetrów od niej stał Daniel, jego chabrowe oczy wyrażały niemałe zdziwienie. Od czasów szkoły nie zmienił się nawet o jotę, nadal miał lekko kanciastą twarz, włosy myszowatego koloru przeczesane na prawą stronę i te oczy w których Kinga, w podstawówce, zakochała się od pierwszego wejrzenia. Zmieniło się jedno, Daniel uśmiechał się do Kingi zawadiacko i taksował ją spojrzeniem. Czego nigdy, ale to nigdy nie robił wcześniej. - Cześć. - Otrząsnęła się z szoku tak szybko, jak mogła. Posłała w diabły mięknące serce i kolana, i najszybciej jak tylko to było możliwe wzięła się w garść. – To ty mnie zastawiłeś?

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 8 | S t r o n a - Sorry. Zaraz przestawię auto. - Dzięki. – Kinga spojrzała na Daniela trochę zagubiona, tak naprawdę nie wiedziała co ma dalej mówić, a on stał i ewidentnie na coś czekał. - No dobrze to ja idę przeparkować. – Daniel skapitulował po chwili krepującego milczenia. – Miło cie było spotkać. – Podniósł rękę na pożegnanie i wrócił do swojego auta. Siedziała za kierownicą przyswajając to co przed chwilą zaszło. Daniel odzywał się do nie jak człowiek, bez szyderstw, przezwisk i wyśmiewania – świat się kończy. Kinga głęboko odetchnęła, potarła dłońmi energicznie twarz, próbując dojść do siebie. Mirek pewnie od razu zauważy, że jest rozdrażniona. No, ale jak ona mogła inaczej zareagować. Nie mogła. Musiała być lodowata. Tak jak to sobie zaplanowała, żeby on czasami nie zauważył, że ona dla niego ma w sercu jeszcze coś prócz lodu. Udało się perfekcyjnie. Tylko dlaczego czuła się teraz jak kompletna idiotka. Uważając, aby nawet nie musnąć któregokolwiek z aut zaparkowanych na ciasnym parkingu, wyjechała na drogę. Kubuś siedział na siedzisku obok i bacznie ją lustrował spojrzeniem. - Mama. – Przypomniał o swoim istnieniu, ciągnąc ją za rękaw płaszcza. - Uhm. - Kupisz mi syki? – Dla wszystkich nieobeznanych, „syki”, to żelki w kształcie robali, a dokładniej dżdżownic. Kuba nazwał je „sykami” i była to jedyna przekąska, o jaką potrafił Kindze i Mirkowi wytoczyć trzecią wojnę światową. „Syki” stały się lekarstwem na wszystko i Kinga na amen zapomniała, że niecałą godzinę temu obiecała synkowi, że je kupi. Nie miała wyjścia. Skręciła do marketu i pozwoliła się zaciągnąć po „syki”. Przy okazji kupiła jarzyny na obiad i makaron do zupy. I już miała wychodzić, gdy Daniel znów pojawił się przed nią. Tak bez ostrzeżenia. Szedł pasażem handlowym marketu i bez większego zainteresowania oglądał wystawy sklepów. Przynajmniej na nią nie patrzył, więc Kinga szybko spakowała synka i zakupy do wózka i czmychnęła. Oj tak, czmychnęła. W aucie nikt nie mógł w pełni dostrzec brzuszka i kilku – niestety - nastu, kilogramów pozostałych po ciąży, które teraz prezentowały się w całej okazałości. Urażona duma zakłuła. A ukryta uraza wyszczerzyła zęby w radości, przypominając słowa Daniela.

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 9 | S t r o n a Rozdział II Mirek. Pozostała część dnia, a przynajmniej tę do powrotu Mirka, Kinga spędziła krzywiąc się nad swoim odbiciem w lustrze. W międzyczasie zdołała zrobić obiad i zapędzić Kubę do łóżka, bo znów miał gorączkę. Pomimo natłoku zajęć, wciąż wracała myślami do swojej ucieczki z marketu. Swoje zachowanie oceniała jako głupie i poniżające. Nie, głupie nie, bo Kinga już nigdy więcej Daniela widzieć nie chciała, przynajmniej tak twierdził rozum. Serce na razie Kinga posłała do diabła. Biegając po domu ze ścierką i zmiatając, co bardziej rzucający się w oczy kurz, załadowała pralkę i nastawiła pranie. Na dziś miała jeszcze zaplanowane robienie weków, ale nie miała pewności, czy w tym stanie umysłu jest zdolna zrobić cokolwiek wymagającego większego skupienia. Właśnie wyciągała z piekarnika warzywa, gdy wrócił Mirek. „Dziś jakoś tak wcześniej” – pomyślała zerkając na zegar zawieszony w kuchni. Dochodziła dopiero czwarta po południu. A Mirek od jakiegoś miesiąca prawie co dnia wracał do domu dobrze po szóstej. - Cześć tata! – Kuba poleciał jak wystrzelony z procy do przedpokoju. - Hej, smyku. Byłeś z mamą u lekarza? - No. - Dał leki? - Tak. Ohydne jak zwykle – szczebiot Kuby odbijał się echem po pustym, jeszcze nieurządzonym przedpokoju. - A byłeś grzeczny? – Mirek wszedł z Kuba na rękach do kuchni. – Ślicznie dziś wyglądasz, Kiniu, - pocałował Kingę w kark i musnął jej talię wolna ręką. - Uhu, cześć! – wymamrotała Kinga siłując się z ostrzałką do noża.

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 10 | S t r o n a - Jak poszło na rozmowie o pracę? - Beznadziejnie – podsumowała Kinga, nie mając najmniejszej ochoty zgłębiać tego tematu. - Daj, ja to zrobię. Mirek postawił Kubę na podłodze i przejął od Kingi ostrzałkę, wyciągając rękę po nóż. Dłoń Mirka wprawnie przeciągnęła metalową powierzchnią noża po kamieniach ostrzałki. Kinga oparła się obok niego o blat i patrzyła na jego pochylony kark. Jej mąż przewyższał ją o dobre dwadzieścia centymetrów. Zawsze, odkąd pamiętała, pachniał tymi samymi perfumami, czesał się w ten sam sposób, czyli przeczesując rano włosy palcami i dość. Jego ogorzała cera i ciemne jak heban oczy kontrastowały z blond włosami. W przeciwieństwie do niej zawsze miał mnóstwo przyjaciół i znajomych, z niektórymi utrzymywał kontakty od parunastu dobrych lat. Ona nigdy tak nie potrafiła i w miarę upływu czasu zapominała nawet o wysyłaniu sms-a na imieniny co poniektórych. Ponadto Mirek zawsze potrafił się bawić z Kubą, a ona wolała na nich patrzeć. Choć ostatnimi czasy poświęcał synkowi coraz mniej czasu. Martwiło ją to, gdyż w domu rodzice zawsze powtarzali, że dziecko, a zwłaszcza syn, od najmłodszych lat, powinien mieć jak najwięcej kontaktu z ojcem. - Tata, – Kuba szarpnął Mirka za spodnie – byłem grzeczny. - To super. – Ucieszył się Mirek, jak gdyby uznał to za niebywały wyczyn ze strony Kuby. - Ale mama nie. – Dorzucił mały donosiciel. Kinga zrobiła zdumiona minę. - Ja? – spytała naprawdę szczerze zdumiona Kinga. – A dlaczego ja nie byłam grzeczna? Mirek spojrzał na nią badawczo. Coś go w głosie i zachowaniu żony już wcześniej zaniepokoiło, a teraz w głowie zapaliła mu się żółta lampka. On to zachowanie już skądś znał. Ten lód w głosie Kingi pojawiał się rzadko i towarzyszył jednemu zjawisku tego świata. - A… chciała rozjechać takiego jednego pana na parkingu. - A to. – Kinga machnęła ręką. – Nie ma o co robić afery. Jakiś facet zastawił mnie na parkingu. Zaparkował obok mnie na milimetry. Nie dość, że gruchotek ledwie zipie i bez wspomagania, to jeszcze musiałam się mieć na baczności przy cofaniu. Szkoda gadać. – Kinga

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 11 | S t r o n a machnęła ponownie lekceważąco ręką i wróciła do nakładania warzyw upieczonych z ryżem. Mirek jeszcze przez chwilę stał i patrzył w jej plecy. Słuchając jednym uchem relacji z wizyty u lekarza. Tak naprawdę szukał zaprzeczenia własnych podejrzeń. Wbrew nadziejom nie znalazł ani jednego. Wieczorem, korzystając z nieobecności Kingi, zadzwonił do swojej dawnej kumpeli z podstawówki. To właśnie Ewa poznała go z Kingą i znała ją dłużej od niego. - Ewa? Mówi Mirek Maciąg. - Mirek?! – Szczeremu zdumieniu po drugiej stronie telefonu, towarzyszyła niekłamana radość, że dawno niesłyszany kumpel się odezwał. – Matko, człowieku, a już myślałam, że cię wilki zjadły w tym lesie. - Ewa! – upomniał Mirek, wiedząc doskonale że jeśli jej nie przystopuje na początku to Ewka zagada go na śmierć. - No wiem, wiem. Chatę macie boską. Tylko, dlaczego mój najlepszy kumpel nie raczył mnie zaprosić na parapetówę. Mirek roześmiał się. - Jak będziemy robili parapetówę, to będziesz pierwszą osobą do zaproszenia na liście moich gości. - A na liście Kingi ostatnią. Mirek poczuł, że wchodzą na dość niebezpieczny grunt. I dalsza dyskusja o antypatii Kingi do Ewy jest bezsensowna. Zawsze dochodzili do tej samej ściany z napisem „zazdrość”. Co by Ewa nie zrobiła i nie powiedziała i tak Kinga uznawała to za krętactwo. Najprawdopodobniej nawet wtedy, gdyby Ewa w końcu pogodziła się ze swoją orientacją i znalazła sobie partnerkę, Kinga odebrałaby to jako zasłonę dymną. - Nieważne. Ewa, nie dyskutujmy o tym. To bez sensu. - Tak, tak, jestem sama sobie winna, bo cię za często wypożyczałam na rodzinne imprezy. Najlepiej winę zwalić na mnie, a twoja zazdrosna żonka niech dalej gryzie w sobie urazę. - Ewa – upomniał Mirek. - Sorry. Mea culpa – Ewa wyrzuciła z siebie dość zgryźliwym tonem przeprosiny. – To co się stało, że dzwonisz? - Mam parę pytań do ciebie. - W sprawie?

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 12 | S t r o n a - Daniela. - Orz by to. – Ewa aż się zachłysnęła. - Przecież on wrócił. Zupełnie mi wyleciało ze łba, że oboje z Wiolą przyjechali na to spotkanie klasowe – roztrajkotała się Ewa. – Ty nie mów. Kinga go spotkała? - Na to wygląda. - A i zachowuje się jak robot. Jeszcze jej nie przeszło? - Ewa. Daj spokój, chodzi mi tylko o jedno, chcę się dowiedzieć, o co w ogóle tak miedzy nimi poszło. - Tego i najmądrzejsi ludzie tego świata nie wiedzą. - Ale mówiłaś… - Miruś. Ja wiem tyle, co ci powiedziałam, ona go nie cierpi jak zarazy. O co poszło nie wiem, i chyba nie chcę wiedzieć. Masz żonę - pytaj się. Już dawno powinniście to sobie wyjaśnić. - Akurat widzę jak mi mówi całą prawdę – Mirek wpadł w słowo Ewie. - No, chyba ci nie muszę wyjaśniać jak masz ją podejść, żeby się wygadała. Mirek poskrobał się po głowie, nijak nie umiał z Kingą rozmawiać pokrętnie. A tym bardziej stosować względem żony jakiś wyszukanych podchodów. Zresztą znał ją aż nazbyt dobrze, aby wiedzieć, jak zareaguje na jego pytanie. Wykręci się jak zwykle sianem od rozmowy i rzuci w wir domowych obowiązków. Poszedł sprawdzić, czy Kuba śpi, poprawił mu kołderkę i zasiadł przed telewizorem. Kinga wróciła późno. Przywiozła ze sobą kosz słoików z sałatką warzywną. I nie wiedzieć czemu, zaczęła mu zdawać sprawozdanie z wieczoru u jego siostry. Co Mirka nic, a nic nie obchodziło. Obchodziło go za to, co się dziś stało. Ale, niestety, nie dowiedział się. Gdy tylko zaczął coś przebąkiwać, dlaczego dziś jest taka rozkojarzona, Kinga zaciągnęła go pod prysznic, a później do sypialni. A tam już klimat zdecydowanie nie sprzyjał wyciąganiu problemów z przeszłości. *** W sobotę, Mirek spał do późna, poczuł tylko jak Kinga kładzie obok niego Kubę i całuje małego w policzek. Kiedy wstał, jego żona ganiała po domu z nową fryzurą na głowie, odmładzającą ją o jakieś pięć lat. Długie włosy, zapuszczane uparcie od lat, zastąpiły krótkie, blond kosmyki, sterczące wesoło na boki. W dodatku w oczy rzucał się makijaż. A Kinga,

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 13 | S t r o n a odkąd pamiętał nigdy nie malowała się, gdy zostawała w domu. Mimo tych wszystkich zmian, jedno pozostało statyczne, lód. Wyczuwalny w każdym ruchu i słowie. Od wczoraj lodowa skorupa podwoiła swoją grubość, czego Kinga chyba nie zauważyła. Rozdział III Czarna porzeczka. Nikły zapach czarnej, porzeczkowej herbaty rozchodził się po domu. Nie intensywny, ledwie muśniecie. Jak nic nieznaczący cień na obrazie, bez którego nikt nie uznałby dzieła za skończone. Kinga, niosąc kubek tuż przy twarzy, wdychała ten zapach łapczywie. Na każdy dzień tygodnia, na każdy nastrój, miała swoje lekarstwo. Na dziś wybrała herbatę porzeczkową. Tak dawno jej nie piła. Już zapomniała, gdzie leży na półce w sklepie. Dziś rano, gdy jej szukała, musiała spytać ekspedientki. Kobieta wydobyła gdzieś z zakamarków półki ostatnie opakowanie. Usadowiła się na miękkiej kanapie. Mirek gdzieś z boku oglądał mecz, na który tak długo czekał. Już tydzień temu zaklepał sobie ten wieczór, aby czasami nie wyszukała jakiegoś „hitu tygodnia” w programie telewizyjnym. Kuba siedział u niego na kolanach. Obaj śledzili piłkarzy biegających po boisku. Kinga piłkę nożną uznawała za czarną magią. Odstawiła na stolik kubek z herbatą i wzięła w dłoń album. Stary, zniszczony od oglądania. Czarne karty, wyklejone zdjęciami ze szkoły, przynosiły ze sobą natłok wspomnień. Z początku niewprawna ręka pierwszoklasistki opisywała wszystkie swoje koleżanki. Później, im stawała się starsza i rozsądniejsza, dziecinną pisaninę zastępowały już bardziej wyważone myśli i zdjęcia. Album oglądała bardzo często. A im bardziej zbliżał się termin spotkania klasowego zorganizowanego przez koleżanki z podstawówki, tym częściej album trafiał w ręce Kingi. Uwielbiała wspominać te osiem lat swojego błogiego życia

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 14 | S t r o n a dziecka, któremu na wszystko pozwalano - no bez przesady, ale z perspektywy czasu właśnie tak to wyglądało. Później była już szkoła średnia, a tych lat Kinga nie wspominała z taką błogością. Najgorsze wspomnienia wiązały się z pierwszym rokiem nauki w liceum. I właśnie, jak na złość, wczorajszego dnia przypomniały się Kindze wszystkie uczucia związane z tymi kilkoma feralnymi miesiącami. - Mama, a kto to? – Palec Kuby wskazał na jeszcze kilkuletnią dziewczynkę w kolorowych rajstopach i fryzurze na cebulę. Jej fotografię Kinga otoczyła ogromnym sercem, a kartkę pokrywało morze kwiatów, namalowanych, wyciętych z pocztówek i maminych gazet. Kinga w miarę szybko musiała uwolnić się od nieprzyjemnych wspomnień i wrócić do rzeczywistości. - Ewa – odpowiedziała równocześnie z Mirkiem. – Moja przyjaciółka z podstawówki – dokończyła już samodzielnie. – I taty też. - A gdzie ona teraz jest? – dociekał Kuba. - Mieszka całkiem niedaleko nas. – Wyręczył Kingę Mirek. - Serio? – Zdziwiła się tak naprawdę, jak by nie wiedziała. Bo nie wiedziała. – Wróciła do rodziców? - Jak na razie tak. Kingę zakłuło w sercu. „Skąd Mirek wie, co się dzieje z Ewą?” – zadało pytanie coś z głębi serca. A zaraz za pytaniem pojawiło się dawno zapomniane uczucie zazdrości. Gdyby nie Ewa, Kinga nigdy nie poznałaby Mirka. A jednak unikała dawnej przyjaciółki jak fatum. Choć wiedziała, że Ewa nic złego nie zrobiła, niczym jej się nie naraziła. Wystrzegała się jej. Dlaczego? Bo bała się, że kiedyś jednak odbierze jej to, co ma. Że odbierze jej Mirka. - Widziałeś ją ostatnio? – spytała delikatnie, aby czasem nie wyczuł, że jest podejrzliwa. On się tylko uśmiechnął, znał ją tak dobrze, że żadne podchody ani podstępy nie robiły na nim wrażenia. Równie dobrze mogła powiedzieć, wprost że znów się obawia Ewy. - Wczoraj do niej zadzwoniłem. – Zobaczyła kącik warg uniesiony ku górze i już wiedziała, że odgadł. I była pewna, że nic jej więcej nie powie, chyba że sama zada pytanie. A tego wolała nie robić, nie chciała, aby czuł się pilnowany. Już raz jej wytłumaczył, na czym polegają ich relacje i że on dla Ewy stanowił zawsze zasłoną dymną. A jednak irracjonalna zazdrość, że on potrafi tak się poświecić dla kogokolwiek innego niż ona, chodziła za nią krok w krok i sączyła jej do ucha podejrzenia. Dlatego wolała odsunąć się od Ewy, wyrzucić ją z ich

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 15 | S t r o n a życia i nie niszczyć tego, co zbudowali. Jeden poświęcony przyjaciel to nic. Mirek wrócił do oglądania meczu. Jednakże nie przesiadł się na fotel, tylko został obok niej. Może przeczuwał, dlaczego rozłożyła ten album. Dlaczego dziś zaparzyła porzeczkową herbatę. A może już wiedział? Mirek zdawał sobie sprawę, iż jest to jedyny temat tabu między nimi. Mąż spytał ją tylko raz. Jedyny raz o jej dawnych chłopaków. Roześmiała się wtedy i zrobiła pokerową minę, mówiąc, że nawet nie byli warci, aby ich przedstawić rodzicom. Nie dodała jednak, że istniał jeden, którego kochała ponad wszystko i nigdy nie odważyła się z nim zamienić nawet słowa. Daniel - wystarczyło, że go widziała, nie musiał na nią nawet patrzeć, mogli się minąć na korytarzu wśród tłumu uczniów nie patrząc na siebie. Dla Kingi dzień wydawał się szary, smutny, pozbawiony sensu, póki go nie dostrzegła. Tak długo, jak nie zyskała pewności, iż on jest w tym samym miejscu co ona, dręczył ją niepokój. Przewróciła pospiesznie kartki albumu, szukając tego zdjęcia. W końcu je znalazła. Ucięte. Właśnie w tym miejscu, w którym pamiętała. Pocięła je tego samego dnia. Został nawet ślad po nożyczkach wbitych w papier, w odruchu bezradności i złości. „Głupia, głupia, głupia”. Kinga doskonale pamiętała każdą łzę i każde swoje słowo z tego dnia. I słowa Daniela, wypowiedziane przez niego w zupełniej nieświadomości, że ona je słyszy. Jego słowa zabolały jak niejeden celny policzek. Tego dnia wyrzuciła go ze swojego serca. Zatrząsnęła je i okryła grubą warstwą lodu. Przez którą dopiero Mirek się przebił. I zrobił to zupełnie nieświadomie, bez żadnego wysiłku. Jakby przyszedł po coś, co od zawsze należało do niego. Wyciągnął rękę i powiedział – „Jest moje, choćbyś się całą sobą sprzeciwiała i broniła.” I został. Ta pierwsza odwzajemniona miłość w życiu Kingi, z którą ona nie musiała walczyć, po prostu przyszła, wprowadziła się bez wahania i została. Nie była spektakularna, nie miała w sobie porywów szalejących jak tornado, nie stawiała przeszkód. A jednak kiełkowała na dnie serca i nie dało się nad nią zapanować, bo uparta i zawzięta nie oddała pola póki nie wygrała. Żyła chwilą obecną, przeglądając się w teraźniejszości. A teraz on siedział obok niej zapatrzony jednym kątem oka w ekran telewizora, a drugim śledząc jej dłonie na kartce albumu. Odetchnęła głęboko, aby uspokoić galopujące myśli. Sięgnęła po kubek z herbatą. Oparła głowę o ramię Mirka. Album zsunął się na podłogę. Kartki otwarły się znów na roześmianym zdjęciu Ewy. Kinga podniosła jego okładkę końcem stopy i zamknęła, wsunęła

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 16 | S t r o n a pod ławę i postanowiła na dziś zapomnieć. O tym jednym, fatalnym roku ze swojego życia. W końcu za kilka dni ma być to spotkanie klasowe. Zjadą się wszystkie koleżanki ze szkolnych lat. Do klasy Kingi chodziły same dziewczyny. W ramach rekompensaty za wychowawcę dostały nauczyciela od historii. Stare klasowe zdjęcie, przyklejone na okładce albumu, straszyło szczerbatymi uśmiechami pierwszoklasistek – „Ciekawe, jakie one teraz są?” – pomyślała Kinga uśmiechając się do wspomnień. Rozdział IV Ewa Album leżał otwarty na roześmianym zdjęciu, wklejonym w serce i kwiaty. Ciekawe kto go przeglądał? – przemknęło Kindze przez głowę. Prócz albumu, na podłodze leżały porozrzucane zabawki Kuby, kilka papierków po cukierkach, zmięta paczka po chipsach z poprzedniego wieczoru. Na ławie stał kubek z niedopitą porzeczkową herbatą. Kinga spała przykryta kołdrą, naciągniętą po same uszy. W domu, mimo że to dopiero wczesna jesień, panował ziąb. Mirek gdzieś zniknął, tylko Kuba przytulał się do pleców Kingi, pochrapując przez nos. Gdzieś w kuchni głuchy odgłos odkładanego kubka odbił się echem po cichym domu. Kinga otworzyła jedno oko i postanowiła jeszcze pospać. Wczoraj do późna siedziała z Mirkiem i oglądała mecz. Później, wcale nie chciało im się iść do sypialni. Wiec Mirek przyniósł kołdrę i poduszki i we troje usnęli na kanapie w salonie. Łóżko ugięło się pod ciężarem kogoś siadającego na jego skraju. Mocny zapach kawy i nieznanych perfum zawisł nad łóżkiem. Czyjaś dłoń, oprawiona w nienaganne tipsy, sięgnęła po album leżący na podłodze i uniosła go ku górze. - Jak dawno to było? – powiedział z boku melodyjny głos, zabarwiony lekką wadą

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 17 | S t r o n a wymowy, pozostałą z czasów młodości. - Cześć, Ewa. – Kinga jakoś nie przejęła się jej obecnością. Spojrzała na dawną przyjaciółkę badawczo. Prócz nienagannych tipsów, w Ewce nic nie było idealnie. Wyglądała jak ktoś, kto opuścił swój dom nie zastanawiając się nad tym co na siebie włożył. W efekcie na łóżku siedziała dziewczyna w nocnej piżamie. Za krótkiej, aby ukryć chude łydki i za długiej, aby smukłe nogi Ewy wyglądały w niej ponętnie. Pomięty materiał znaczyły ślady tuszu, a rękawy przy nadgarstkach miała wilgotne od łez nimi wycieranych. Potarmoszone czarne włosy sterczały w nieładzie, a na szczupłej twarzy gdzieniegdzie zostały jeszcze ślady granatowego tuszu do rzęs, który miał podkreślać zielone oczy Ewy. - Cześć. Ale ci dobrze – powiedziała i spojrzała na zdjęcie w albumie. - Nie pocięłaś go? - Nie. Dlaczego? – Kinga w końcu usiadła i otrząsnęła z siebie resztki snu. Miała na sobie jedynie kusą koszulkę i szlafroczek, którego zadanie na pewno nie polegało na ogrzaniu noszącej go osoby. Ewa spojrzała na Kingę i uniosła brwi. - Bo ja swoje pocięłam. Kingi nijak to nie uraziło. Jej samej niewiele brakowało aby spalić zdjęcie przyjaciółki, ale jak zwykł mawiać jej ojciec – „Zawsze zostanie po tym popiół, nie tędy droga”. - Jak tu weszłaś? – Kinga potarła zaspaną twarz dłonią. – I dlaczego tak wyglądasz? – Wskazała na wymiętoszone ubranie Ewy. - Kiepski dzień. Tydzień i życie. Wpuścił mnie Mirek, zanim wyszedł do kościoła. Powiedział, że mam dać ci pospać, nim umęczę cię swoimi problemami. A, i mówił, że wróci o dziewiątej. - Dziewiątej?! – Kinga w ogóle nie mogła uzmysłowić sobie, która jest godzina i ile spała. W niedzielę zwykła się zrywać zaraz z rana, nim jeszcze Mirek zdołał pomyśleć, że jest świt. - Co się stało, że tu przyszłaś? Zabrzmiało to dość wrogo w ustach Kingi. Ale nic nie mogła poradzić na swoją reakcję. - Co się stało? – Ewa uśmiechnęła się krzywo. – To, co zwykle. Moi starzy chcą mnie na siłę zmienić. - A… - Kinga ugryzła się w język powstrzymując się przed kolejną nieprzyjemną uwagą. Co by w tej kwestii nie powiedziała to kij w mrowisko. - Wiesz co wymyślili tym razem? – Ewa zadała czysto retoryczne pytanie, bo choćby

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 18 | S t r o n a Kinga powiedziała, że nie chce wiedzieć, to i tak zostałaby uświadomiona. – Że mnie wyswatają. – Dawna przyjaciółka prawie krzyknęła. – Ba, wyobraź sobie, że zrobili nawet przegląd moich znajomych. I wyszło im na to, że jakbym chciała zabić klin klinem to, mam w kim wybierać. - Uhm. No i? – Kinga się poddała i przyjęła do wiadomość, że będzie musiała wysłuchać Ewy do końca. - Nic. A co ma być. Bo to ja nie próbowałam sama z własnej nieprzymuszonej woli znaleźć sobie faceta. Albo uciec w pracę. Wyleczyć się z tego. Być sobą – to chyba mogę uznać za najgorszy z moich pomysłów. I pomyśleć, że nic mi nie pomogło. - A może weź bądź w końcu sobą i przestań walczyć z całym światem. - Nie słuchasz mnie. Już próbowałam. Wyszło na to, że i tak nie czuję się na swoim miejscu. Co bym nie zrobiła, im jest źle, a mnie jeszcze gorzej. A to bezmyślne zmuszanie mnie do działania, powoduje, że… Ewa z rozmachem walnęła sobie o głowę albumem. - Nie bij się. I wbrew twoim spostrzeżeniom, słucham cię – burknęła Kinga. – Chodziło mi o to, żebyś w końcu pomyślała o sobie. - Ta. Akurat ci na to pozwolą. Pożarłam się wczoraj z nimi. Przeryczałam w aucie pół nocy, a że nie miałam do kogo iść się wygadać, to przyjechałam tutaj. - No i? Zawsze w ten sposób rozmawiały, Kinga wtrącała swoje zdawkowe „No i?”, w miarę możliwości powstrzymując się od komentowania. A Ewa gadała, aż złość się z niej wylała. - Nie jesteś zła? - O której przyjechałaś? - O czwartej nad ranem. - Przegadaliście z Mirkiem cały świt? – starała się, aby jej głos zabrzmiał lekko, mimo iż poczuła ukłucie niepokoju. - Gdzie tam, Mirek był taki padnięty, że tylko mnie wpuścił i zaraz usnął. To się walnęłam u was w sypialni i picałam, a później chyba usnęłam. Obudziłam się jak brał garnitur z szafy. Zrobić ci kawę? - Acha. A ja ci poszukam czegoś, w co mogłabyś się przebrać. Tylko cicho, bo Kuba śpi. Rozeszły się obie. Każda w swoją stronę. Ewa do kuchni. Kinga pobiegła na górę wziąć szybki prysznic i przebrać się. W szafie, w dużym kartonie, wyszukała starą sukienkę

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 19 | S t r o n a i legginsy. Ubranie pamiętało jeszcze czasy sprzed ciąży, więc powinno pasować na Ewę. - Masz – położyła na stole w kuchni ciepłą dzianinową sukienkę, wykończoną trzema falbanami. Teraz Ewa pobiegła na górę. Gdy wróciła, Kinga zauważyła, że jest chorobliwie chuda. Spod opinającego ją materiału sterczały na ramionach i biodrach same kości. - Zrobić ci śniadanie? – spytała patrząc na zasuszoną sylwetkę Ewy. - Nie jadam śniadań. Kawa mi wystarczy. – Machnęła ręką lekceważąco. Usiadła na jedynym krześle w kuchni, podkuliła nogi tak, aby nie dotykały zimnych płytek. Kinga poszła po kapcie dla gości. - Proszę. – Rzuciła przy krześle komplet nowych klapek. Nogi też Ewa miała przeraźliwie chude. Kinga nie nazwałaby ich smukłymi, przypominały raczej bocianie szczudła. - Zjedz ze mną, nie lubię jeść sama – poprosiła, wiedząc że Ewa zgodzi się ze względu na nią. Dawna przyjaciółka potaknęła przyzwalająco głową. Na śniadanie Kinga uszykowała jajka na miękko i orkiszowy chleb. W między czasie obudził się Kuba, przywlókł się półprzytomny do kuchni i zażądał jedzenia. Oczywiście wybrzydzał identycznie jak Ewa. A to jajka – nie, a to tosty – fee, a to kakao – ble, a to kanapka – fu. W końcu negocjacje skończyły się na płatkach śniadaniowych bez mleka. Z miską czekoladowych kuleczek rozsiadł się przed telewizorem i zażądał bajek. Ewa prowadziła oczami Kingę, krzątającą się po domu wokół swojego syna. Bezmyślnie wodziła za nią spojrzeniem, gdy ta sprzątała salon, składała kanapę i przebierała małego. Śniadanie stojące przed nią stygło powoli. - Ewa, jedz – upomniała ją Kinga, widząc że siedzi bezmyślnie i gapi się. - Już, już. Ewka podziobała grzanką w jajku i zmusiła się do zjedzenia kilku kęsów. Siedząc przy stole majdała nogami z nudów, w pewnym momencie uderzyła o coś stopą. „Coś” wydało głuche budum. Schyliła się i zobaczyła upchnięte pod stołem puszki farb. - Jeszcze nie skończyliście malowania? – spytała oglądając nalepkę farby. – Gdzie będziesz malować na zielono? - W gabinecie Mirka. - Acha – znów przeszła do biernego kuciania w swoim śniadaniu.

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 20 | S t r o n a - Nie przeszkadza ci, że tu przyszłam? – spytała nieoczekiwanie. - Mam nadzieję, że zachowasz granice – odparła wymijająco Kinga. A co miała jej odpowiedzieć - „Wolę poświęcić przyjaźń z tobą, niż pozwolić się zżerać od środka zazdrości”. Może gdyby Ewa nie przybiegała do nich z każdym problemem, byłoby jej łatwiej. Ale ona nie znała umiaru. Póki Kinga nie postawiła sprawy jasno, przyjaciółka wykorzystywała bezwstydnie swoją uprzywilejowaną pozycję. Ewa milczała, bezmyślnie skubiąc skórkę chleba. W końcu na podwórku zawarczał silnik rozklekotanego forda. Mirek jeszcze nie zdążył wejść na ganek, a Kuba już stał przy drzwiach. Próg domu przekroczył cicho, jakby oczekiwał, że dziewczyny jeszcze śpią. Do kuchni wsunął się ostrożnie. Fakt, iż zastał je obie przy kawie i śniadaniu, najwidoczniej go odprężył. - Ha, ha, ha – zaśmiała się zdawkowo Ewa. – Ktoś tu się spodziewał tyrady wściekłej żony? Spoko, jeśli ci się oberwie, to chyba dopiero po moim wyjściu. Mirek i Kinga puścili jej uwagę mimo uszu. Ewa posiedziała jeszcze pół godziny, pobawiła się z Kubą i pojechała spowrotem do domu. Wprawdzie nie miała najmniejszej ochoty na kolejne starcie z rodzicami, ale w końcu i tak musiała im stawić czoła. A ukrywanie się u Kingi i Mirka wyglądało dość dziecinnie jak na kobietę w jej wieku. *** - Dziękuję. Mirek podszedł do Kingi ostrożnie, i pocałował ją w czubek głowy. - Za co? - Że mi ufasz. Nie powiedziała nic, bo gardło ścisnęła jej duża kula, nie chcąca nijak przez nie przejść. Przytuliła się tylko do jego ramienia, aby uniknąć mówienia.

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 21 | S t r o n a Rozdział V Park W poniedziałek Kingę znów czekała kontrolna wizyta z Kubą u lekarza. Przynajmniej obyło się bez kolejnych lekarstw. Po wizycie w przychodni zabrała synka na spacer do parku, aby go choć na chwilę wyrwać z domu. Liczyła również na odrobinę spokoju i wytchnienia, bo synek, gdy chorował, absorbował cały jej czas, dając niewiele luzu. - Kinga!! – zza pleców dobiegło ją wołanie i głośny stukot obcasów biegnącej ku niej osoby. Obróciła się niechętnie, mocniej przytrzymując rączkę wyrywającego się Kubusia. Skrzywiła się. W jej stronę, lekkim krokiem, na obcasach, w których można połamać nogi, zmierzała „znajoma twarz”. - Kiniu! – zaszczebiotała kobieta. - Dogonić cię nie mogę. Nie dokończyłyśmy ostatnio rozmowy – zasapana dopadła do niej. Nim złapała oddech po biegu Kinga ponownie zdążyła przeanalizować wszystkie swoje znajome. I nadal nie miała bladego pojęcia kimże jest ta osoba. „W takich szpilach to ja bym miała problem dogonić kogokolwiek, a co dopiero siebie” – pomyślała Kinga. - No, co tam u ciebie, kochanie, nawet nie zdążyłyśmy sobie porozmawiać, tak szybko mi uciekłaś. Kinga znów odczuła narastającą frustracje – „Kim u licha jest ta osoba?” - Pani wybaczy, ale ja nadal nie pamiętam, kim pani jest – uprzedziła ją z rozbrajającą szczerością. Kobieta stojąca naprzeciw niej roześmiała się perliście. Jakby wprowadzanie ludzi w zakłopotanie sprawiało jej przyjemność. - Kiniu, Kiniu – zaczęła napominająco. – Jak możesz nie pamiętać? Kinga przewróciła oczami, mając już dość tego, że ona tak sobie z nią pogrywa. Tym

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 22 | S t r o n a bardziej, iż powód nie wydawał jej się śmieszny. - No, proszę mnie oświecić – poprosiła niegrzecznie, mając już po dziurki w nosie tej wymuskanej, ździebko sztucznej piękności. Na której ubranie wyglądało jak na modelce z wybiegu. Dodatkowo jeszcze ta idiotyczna zgaduj zgadula, jakby normalnie nie mogła powiedzieć, co ona za jedna. - Wiola – „znajoma twarz” przybrała najpiękniejszy z możliwych uśmiechów, świecąc swoimi wybielonymi zębami. – Wiola Rdzak. Nie pamiętasz? Siedziałyśmy razem w ławce do trzeciej klasy podstawówki. Kindze w ułamek sekundy przypomniała się pulchna, dość niedbała dziewczynka o wiecznie rozczochranej głowie i niewyprasowanym ubraniu. Nic dziwnego, że nie poznała Wioli. Koleżanka ze szkolnej ławy, pod koniec trzeciej klasy podstawówki przeprowadziła się z rodzicami na drugi koniec Polski. I jak widać zmieniła się o jakieś sto osiemdziesiąt stopni. - Ach, ta Wiola. - Nareszcie! – Wiola rozpromieniła się i klapnęła na pobliską ławkę. Dyskretnie wysunęła stopy z butów i odetchnęła. – Siadaj, Kinia. – Poklepała miejsce obok siebie. – Mów, co u ciebie? - A jak widać. Rodzina. Dom. I takie tam. – Kinga usiadła obok, przygarniając do siebie Kubę. - Cześć, mały. – Wiola schwyciła dłoń Kubusia i delikatnie nią potrząsnęła. – Jak masz na imię? - Mam na imię Kuba. Proszę pani. - Łał, ale ładnie mówi. Kto by się spodziewał po takim maluchu – Wiola nie puszczała rączki chłopca, trzymając delikatnie jego drobne paluszki. – Pewnie cię to dużo kosztowało? - Nie. – Kinga przynajmniej w tej kwestii nie lubiła się wypowiadać. – Akurat z tym nie mieliśmy problemu. - Ach. – Musiała wyczuć jej niechęć. – Wybacz, z góry założyłam, że jest za mały… - Ma cztery lata – wyprowadziła Wiolettę z błędu Kinga. Naturalnie Kubuś był drobnym dzieckiem, z lekką wadą postawy, spowodowaną wiecznymi problemami z stawami biodrowymi nadszarpniętymi przy porodzie. W dodatku wrodzona wada serca również odbiła na nim swoje piętno. Kinga multum czasu poświeciła na jego rehabilitację i ćwiczenia mające wyeliminować wszelkie późniejsze problemy. Owszem, jeszcze dotąd dostrzec można było jego problemy z chodzeniem, ale i tak przez

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 23 | S t r o n a ostatni rok zrobił olbrzymie postępy. - Jesteś z nim cały czas? – Kolejne pytanie Wiola zadała już dużo ostrożniej. - Nie cały. Jak jest zdrowy, to chodzi do przedszkola. - Przynajmniej tyle - odsapnęła Wiola, nie mieściło się jej w głowie, jak można siedzieć z dzieckiem dwadzieścia cztery godziny na dobę i nie zwariować. - A co u ciebie? – zadała pytanie Kinga, gdy grobowa cisza zapadła na dłuższy czas. - A bo ja wiem? Tak zwyczajnie. Wyszłam za mąż, mam pracę. - Jako? - Jestem negocjatorem umów. – Kinga wzrokiem dała znać, że czeka na rozwiniecie. – A takie tam. Nic wielkiego, ciągle się człowiek tłucze po świecie, bo go wysyłają to tu, to tam. Jeden plus, to co sobie zwiedziłam, to moje. Oboje z mężem pracujemy w tej samej firmie, przeważnie zgrywamy się tak, żeby jechać razem. Wiesz, jak on się stara, żeby synchronizować nasze grafiki. Szef to czasem kręcił nosem, że mieszamy tak firmę z życiem prywatnym, ale – zwiesiła teatralnie głos - jakoś zawsze można się dogadać. - A tu, co cię sprowadza, spotkanie klasowe? - Skądże znowu. – Wiola machnęła lekceważąco ręką. – W tym spotkaniu klasowym biorę udział tylko przy okazji. Firma wykupiła udziały w jednym z tutejszych przedsiębiorstw i teraz chce je sprzedać. Przyjechaliśmy razem z mężem poprowadzić rozmowy. Kinga zerknęła na Wiolettę badawczo. Jeśli w mieleckiej strefie ekonomicznej jakaś firma miała kłopoty, wszystko roznosiło się lotem błyskawicy. A w Mielcu nie działało aż tyle przedsiębiorstw, aby odgadnięcie, o której firmie mówi koleżanka, nastręczyło Kindze wiele trudności. - Co, mam paskudną robotę? - Nie, no… - Okej. Powiedziałaś to takim tonem, jakby to ode mnie zależało, że te kilkaset osób straci pracę. - Wiola, a co miałam pomyśleć? - Niech ci będzie – zgodziła się z błyskiem złości w oku. - Przyjechałaś z mężem? – Kinga zmieniał strategię. - Tak. - Poznam go? Jaki jest? - Może. Jak masz chwilę czasu, to poczekaj tu ze mną. Miał tylko pójść do lekarza na

Lucyna Wiech „Czarne porzeczki” 24 | S t r o n a kontrolę i zaraz podjechać po mnie. Wyobrażasz ty sobie? Nawet nie mam prawa jazdy. - Eh. Czym się przejmujesz, miliony kobiet go nie ma i jakoś żyją. - Sam jej to powtarzam, ale jakoś mnie nie słucha. Za plecami Kingi zabrzmiał ten sam baryton, co do którego od niepamiętnych czasów deklarowała powstanie z grobu. „Daniel?!” Kinga przybrała na twarz najszczelniejszą z swoich masek i postanowiła przetrwać przynajmniej te kilka sekund. - Dzień dobry – odparła ozięble. - My się znamy – oświadczył Daniel, wpatrując się w Kingę wyzywająco. - Skąd? – gdzieś zza szumu w uszach i lodu paraliżującego serce Kingi dobiegło zaniepokojone pytanie Wioletty. - Głuptasku, przecież stąd pochodzę. - Ach, no tak. – Wioletta zatrzepotała rzęsami. – Jaka ja jestem niedomyślna. Przecież oboje jesteście z Przecławia. Nie wiem dlaczego założyłam, że się nie znacie. No to prezentację mamy z głowy. – Daniel objął rozpromienioną Wiolę w pasie. – Może gdzieś pójdziemy, zimno się robi. Kinga powiedz że dasz się zaprosić na kawę i ciacho. Pogadamy. - Nie dziś – Mimo iż chętnie pogawędziłaby z Wiolettą to za nic w świecie nie zniosłaby towarzystwa Daniela. Rozglądnęła się za Kubusiem. Malec siedział w kucki pod drzewem nieopodal i zbierał opadłe liście. Wiola w tym samym czasie rozglądnęła się za jakimś kioskiem, bo otarcia na piętach od nowych butów zaczynały piec niemiłosiernie. - Kubuś – Kinga wyciągnęła dłoń do synka. – Misiu, musimy już iść. Miło cię było spotkać, Wiolka. – Spojrzała jeszcze przelotnie na koleżankę ze szkolnej ławy, w dłoni poczuła mięciutką rączkę synka. Chwyciła ją mocno. - Pewnie, że miło. – Wiolka przytrzymała rękaw płaszcza Kingi, a drugą ręka zaczęła szukać czegoś intensywnie w torebce. W końcu z jej czeluści wydobyła swoja wizytówkę. – Zadzwoń do mnie, jak znajdziesz chwilkę. Do końca października jestem w Mielcu. Może się jeszcze spotkamy. Kinga z ociąganiem wzięła w dłoń kartonik. Jak zwykle zrobiła dobrą minę do złej gry. - No, dobrze. To pa. - Uniosła dłoń na pożegnanie. Starając się jednocześnie nie zahaczyć wzrokiem o Daniela, stojącego tak blisko niej, iż prawie czuła jego oddech na swoim