Yolcia

  • Dokumenty275
  • Odsłony45 387
  • Obserwuję40
  • Rozmiar dokumentów511.5 MB
  • Ilość pobrań27 974

Torjussen Mary - Dziewczyna, która się boi

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Torjussen Mary - Dziewczyna, która się boi.pdf

Yolcia EBooki
Użytkownik Yolcia wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 221 stron)

Dla Rosie i Louis Mojej mamie i pamięci mojego taty Z miłością

1 Śpiewałam, kiedy tamtego dnia szłam do domu. Naprawdę śpiewałam. Słabo mi się robi, jak teraz o tym pomyślę. Byłam na szkoleniu w Oksfordzie. Z Liverpoolu wyjechałam o szóstej rano, a kiedy wracałam, był już zmierzch. Pracowałam jako starszy menedżer w dużym biurze rachunkowym i gdy podpisywałam listę po wejściu do recepcji naszej siedziby głównej, przyjrzałam się nazwiskom uczestników kursu z innych działów i kilka rozpoznałam. Nigdy nie spotkałam tych ludzi, ale czytałam o nich w biuletynach firmy i wiedziałem, że to same asy. Właśnie wtedy po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że moja firma na pewno tak samo myśli o mnie. Z wrażenia aż dostałam gęsiej skórki, jednak postarałam się nie okazywać emocji i rozluźniłam twarz, żeby stała się tą spokojną maską, nad którą przez lata tak pilnie pracowałam. Kiedy weszłam do sali konferencyjnej, zobaczyłam ich wszystkich, jak stoją i gadają swobodnie, jak starzy znajomi. Wyglądali profesjonalnie i na pewnych siebie, jak gdyby takie sytuacje były dla nich czymś zwyczajnym, więc ucieszyłam się, że wydałam majątek na ubranie, fryzurę i paznokcie. Jedna z kobiet miała taką samą garsonkę od Hobbsa, ale na szczęście w innym kolorze, inna łakomie spojrzała na czekoladową torebkę Mulberry, którą mój chłopak, Matt, kupił mi na Gwiazdkę. Odetchnęłam głęboko: wyglądałam jak jedna z nich. Uśmiechnęłam się do kogoś stojącego najbliżej, zapytałam, z którego jest działu, i już byłam częścią grupy, i całkiem zapomniałam o zdenerwowaniu. Po południu nasz zespół dostał zadanie do wykonania i ostatecznie to właśnie mnie wybrano do przedstawienia efektów pracy. Byłam przerażona, całą przerwę spędziłam w kącie, gorączkowo powtarzając w pamięci przemowę, podczas gdy inni siedzieli sobie i beztrosko rozmawiali. Jednak ja byłam w stanie odprężyć się dopiero po zakończeniu prezentacji i dopiero wtedy wyczerpująco odpowiadać na pytania, a nawet przewidywać kolejne. Przemawiając, kątem oka zauważyłam Aleksa Hughesa, jednego z naszych wspólników, jak słucha mnie i przytakuje. W pewnej chwili coś sobie zanotował. Kiedy wszyscy zbierali się już do wyjścia, poprosił mnie na bok. – Hannah, muszę przyznać, że świetnie dałaś sobie radę – powiedział. – Przyglądamy się twojej pracy już od jakiegoś czasu i jesteśmy niezwykle zadowoleni z twoich postępów. – Dziękuję. Wtedy przyłączył się do nas Oliver Sutton, partner zarządzający firmy. – Hannah, dobra robota. Dzisiaj byłaś świetna. Kiedy we wrześniu odejdzie od nas Colin Jamison, myślę, że będziesz brana pod uwagę jako kandydatka na dyrektora. Chyba byłabyś na takim stanowisku najmłodsza w branży? Nie pamiętam, co odpowiedziałam. Byłam tak zaskoczona jego słowami, jak gdyby właśnie spełniało się jedno z moich marzeń. Oczywiście, dokładnie wiedziałam, kiedy awansowano każdego z dyrektorów, ślęczałam nad ich biogramami na internetowej stronie firmy. Mam trzydzieści dwa lata, a wiedziałam, że najmłodszy dostał swoje stanowisko, jak miał trzydzieści trzy. Ostatnio właśnie to dodawało mi motywacji do

pracy. Moich rozmówców zagadnęła organizatorka imprezy, ale zanim odwrócili się do niej, jeszcze uśmiechnęli się i uścisnęli mi dłoń. Tak spokojnie, jak tylko byłam w stanie, poszłam do toalety i zamknęłam się w kabinie, a tam prawie krzyknęłam z radości. Właśnie na coś takiego pracowałam od lat, odkąd skończyłam uniwersytet i zaczynałam tu jako asystentka. Nigdy jeszcze nie pracowałam tak ciężko, jak przez ostatni rok czy dwa, a teraz wyglądało na to, że się opłaciło. Kiedy wyszłam z kabiny, zauważyłam w lustrze, że mam zaróżowioną twarz, jak gdybym cały dzień spędziła na słońcu. Wyjęłam kosmetyczkę i starałam się to naprawić, jednak policzki wciąż jaśniały mi dumą. Wszystko doskonale się układało. Sięgnęłam do torebki po telefon, żeby wysłać esemesa do Matta, ale wtedy do toalety weszła szefowa kadr i uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech, skinęłam głową, a zamiast telefonu wyjęłam szczotkę, żeby poprawić włosy. Nie chciałam, by pomyślała, że czymkolwiek się ekscytuję i może uważam, że wcale nie zasługuję na awans. Nie miałam też najmniejszej ochoty siedzieć tutaj, kiedy ona będzie korzystać z toalety, dlatego wróciłam do sali, żeby pożegnać się z resztą. Stwierdziłam, że powiem o wszystkim Mattowi, jak się zobaczymy; nie mogłam się doczekać, aż zobaczę, jak się cieszy. Wiedział, że bardzo mi zależy na awansie. Oczywiście, było za wcześnie, żeby świętować, bo tak naprawdę to nie dostałam jeszcze nowego stanowiska, jednak miałam pewność, że Oliver Sutton nie rzuca słów na wiatr. Za każdym razem, gdy przypominałam sobie, co powiedział, czułam przypływ dumy. A potem, w samochodzie, zaraz przed odjazdem, pomyślałam o tacie i o tym, jak bardzo by się ucieszył. Wiedziałam, że i tak dowie się od mojego szefa, George’a, kiedy już spotkają się na golfie, jednak wolałam być pierwszą osobą, która mu to przekaże. Napisałam esemesa: „Tato, jestem teraz na szkoleniu i partner zarządzający powiedział, że rozważają awansowanie mnie za kilka miesięcy na dyrektora! xx” Po kilku sekundach dostałam odpowiedź: „Moja dziewczynka! Dobra robota!” Aż pokraśniałam z radości. Ojciec miał własną firmę i zawsze mi powtarzał, że jedyne, czego ode mnie oczekuje, to żebym odniosła sukces. Jeśli chodziło o moją dotychczasową karierę, właśnie on najbardziej mnie wspierał, chociaż stresowałabym się, gdyby pomyślał, że nie awansuję wystarczająco szybko. Zabuczała kolejna wiadomość. „Na swoim koncie masz prezent ode mnie. Świętuj!” Skrzywiłam się. Nie o to mi chodziło. Szybko odpisałam: „Dziękuję tato, ale nie trzeba było. Chciałam ci tylko powiedzieć, co u mnie słychać. Przekaż mamie, dobrze? xx” Zabuczała następna odpowiedź: „Bzdura! Pieniądze zawsze są w porządku”. No tak, miło jest dostać pieniądze, pomyślałam, ale jeszcze milej by było, gdybyś do mnie zadzwonił. Otrząsnęłam się i uruchomiłam samochód.

Do domu miałam ponad trzysta pięćdziesiąt kilometrów, przejechałam je bez zatrzymywania. Mieszkam na półwyspie Wirral w północno-zachodniej Anglii, zaraz pod Liverpoolem, za rzeką Mersey. Mimo popołudniowego szczytu trasę pokonałam gładko, cały czas autostradami. Podróż minęła błyskawicznie. Czułam się tak podekscytowana, że nie potrafiłam przestać się wiercić w fotelu, ćwicząc sobie to, co powiem Mattowi i jak mu to powiem. Miałam ochotę zachować spokój i po prostu wspomnieć tak, od niechcenia, kiedy zapyta, jak minął dzień, ale wiedziałam, że wybuchnę od razu, jak tylko go zobaczę. Kiedy dotarłam do Ellesmere Port, mniej więcej dwadzieścia pięć kilometrów od domu, zobaczyłam jaśniejące w oddali logo sklepu Sainsbury i w ostatniej chwili postanowiłam zjechać z trasy. To była dobra noc na szampana. Wzięłam butelkę Moëta, po chwili wahania dołożyłam drugą. Jedna butelka to za mało, kiedy przywozi się takie wieści, poza tym był piątek, następnego dnia nie trzeba było iść do pracy. Po powrocie na autostradę, wyobrażałam sobie, jak Matt zareaguje, kiedy już mu powiem. Niczego nie musiałam ubarwiać. Wystarczyło tylko powtórzyć słowa Aleksa Hughesa i Olivera Suttona. Matt pracował jako architekt i dobrze sobie radził; wiedział, jakie znaczenie miałby taki awans dla mojej kariery, a także dla finansów. Zrównałabym się z nim zarobkami. Pomyślałam, ile dostają dyrektorzy, i poczułam dreszczyk podniecenia – może nawet będę zarabiać więcej od niego! Pogłaskałam swoją torebkę z miękkiej skóry. – Kochana, już niedługo pojawi się was więcej – powiedziałam. – Będziesz musiała się nauczyć dzielić. Jednak nie chodziło tylko o pieniądze. Zgodziłabym się i na obniżkę pensji, byle tylko dostać takie stanowisko. Opuściłam szybę i pozwoliłam, żeby ciepła bryza rozwiała mi włosy. Słońce zachodziło, a na niebie przede mną pojawiły się jaśniejące smugi czerwieni i błękitu. Playlistę z iPoda miałam ustawioną na przypadkową kolejność odtwarzania, śpiewałam piosenkę za piosenką, ile tylko sił w płucach. Kiedy Elbow zagrało One Day Like This, zaczęłam naciskać klawisz „powtórz”, raz za razem, tak długo, aż dotarłam do domu. Kiedy już dojeżdżałam, prawie miałam gorączkę, gardło piekło i pulsowało. Światła przy mojej ulicy zamrugały na powitanie. Serce waliło mi z podniecenia, rozochocone muzyką. Butelki szampana brzęczały w torbie. Wysunęłam je tak, żeby wręczyć Mattowi w – tadam! – odpowiednim momencie. Zaparkowałam na podjeździe i wyskoczyłam z auta. W domu było ciemno. Zerknęłam na zegarek, minęła dziewiętnasta dwadzieścia. Wczoraj Matt mówił, że wróci późno, ale sądziłam, że już go zastanę. Zresztą nieważne. Będę miała czas, żeby włożyć butelki do zamrażarki i wyjąć, kiedy się już naprawdę dobrze schłodzą. Schowałam szampana z powrotem do torby, wzięłam torebkę i otworzyłam drzwi. Sięgnęłam do włącznika światła w przedpokoju, kliknęłam, a potem zamarłam bez ruchu. Włosy zjeżyły mi się na karku, Czy ktoś był w naszym domu?

2 Przez ostatnie cztery lata na ścianach przedpokoju wisiały zdjęcia, które Matt przywiózł ze sobą, kiedy się tutaj wprowadzał. Były to wielkie fotografie muzyków jazzowych, oprawione w ciężkie, czarne ramy. W stronę drzwi wejściowych patrzyła Ella Fitzgerald, na wpół przymykając oczy w nieśmiałym, ekstatycznym uśmiechu. Teraz nie było tam nic, tylko gładka, kremowa farba, którą zeszłego lata malowaliśmy hol. Upuściłam płaszcz i walizki na wypolerowaną, dębową posadzkę, potem jak automat pochyliłam się, żeby zatrzymać toczące się po ziemi butelki. Zrobiłam krok przed siebie i popatrzyłam znowu. Na ścianie nie było nic. Odwróciłam się, przesunęłam wzrokiem wzdłuż ściany, w stronę schodów, tam gdzie zwykle wisiał Charles Parker, skąpany w złotym świetle, naprzeciwko Milesa Davisa. To zawsze wyglądało tak, jak gdyby właśnie razem grali. Teraz obaj zniknęli. Rozejrzałam się dookoła z niedowierzaniem. Okradli nas? Ale dlaczego zniknęły tylko zdjęcia? Orzechowy sekretarzyk, który kupiłam u Heala, był przecież sporo wart, a stał na miejscu. Na nim, obok telefonu stacjonarnego i lampy, stała także srebrna, emaliowana misa od Tiffany’ego, kupiona mi przez rodziców na zakończenie studiów. Włamywacz pewnie zabrałby coś takiego. Położyłam dłoń na drzwiach do salonu, ale się zawahałam. A co, jeśli on cały czas tu jest? A co, jeśli dopiero co wszedł? Cicho podniosłam torbę i wycofałam się w stronę drzwi wejściowych. Kiedy już byłam bezpieczna na ścieżce, wyjęłam telefon, nie wiedząc, czy powinnam dzwonić na policję, czy poczekać na Matta. Wpatrywałam się w dom. Poza holem wszędzie było ciemno. W przyległym budynku także. Sheila i Ray, nasi sąsiedzi, mówili, że wyjeżdżają do niedzieli. Dom po drugiej stronie sprzedano z miesiąc albo i dwa temu, jego byli właściciele dawno się już wyprowadzili. Wkrótce miało tam się zjawić jakieś młode małżeństwo, ale wydawało się, że jeszcze nie mieszkają. Pokoje były puste, w oknach nie wisiały firanki. Naprzeciwko nas był szeroki wjazd na drugą ulicę, gdzie stały większe domy, odsunięte, z wysokimi żywopłotami zasłaniającymi widok na resztę posesji. Nie miałam wrażenia, żeby w naszym domu coś się poruszało. Powoli przeszłam trawnikiem do okna salonu i spojrzałam przez nie w głąb ciemnego pokoju. Pomyślałam, że jeśli zniknął też telewizor, to na pewno było włamanie. I zamarłam. Telewizor zniknął. Matt, kiedy się wprowadzał, kupił wielki odbiornik o płaskim ekranie, a do tego zestaw głośników stereo. Wszystko stało na ogromnym, modnym stoliku z czarnego szkła, zajmującym pół pokoju. I wszystko teraz zniknęło. Na miejscu telewizora zobaczyłam stary stolik kawowy, który miałam od lat. Zabrałam go z domu rodziców, gdy się wyprowadzałam. Na nim był teraz mój stary telewizor, taki wielki, bezużyteczny grat, w którym obraz podczas burzy często migotał i połyskiwał na niebiesko. Dotąd stał w komórce, oczekując chwili, gdy będzie nam się chciało go wywalić. Ledwie o nim pamiętałam. Twarz przysunęłam tak blisko okna, że mogłam zobaczyć na szybie mgiełkę swojego oddechu.

W oddali ostro zahamował jakiś samochód, a ja podskoczyłam i odwróciłam się, sądząc, że to Matt. Nie wiem, dlaczego tak pomyślałam. Nagle poczułam na skórze wielki chłód, chociaż wieczór był ciepły i cichy. Wzięłam głęboki oddech, mocniej opatuliłam się żakietem. Z powrotem weszłam do domu, cicho zamknęłam za sobą drzwi. W salonie włączyłam światła sufitowe, potem podeszłam do okna, żeby zasunąć kotarę, mimo że na zewnątrz nadal było jasno. Nie chciałam jednak żadnej widowni. Stanęłam oparta o okno i przyjrzałam się pomieszczeniu. Nad gzymsem kominka wisiało wielkie, srebrne lustro. Mogłam zobaczyć w nim odbicie swojej twarzy, bladej i przerażonej. Odwróciłam się tak, żeby nie musieć na siebie patrzeć. Wnęki po obu stronach kominka zapełnione były pomalowanymi na biało półkami. Dotąd stały na nich nasze płyty DVD, CD i książki. Na rozleglejszych, niższych półkach Matt trzymał swoje winyle – setki albumów ułożonych w porządku alfabetycznym, według nazw zespołów, im bardziej tajemniczych, tym lepiej. Pamiętam dzień, w którym się wprowadził, jak zdjęłam z regałów dziesiątki książek i wsadziłam je do pudeł w komórce, żeby zrobić mu miejsce na nagrania. Te książki z powrotem się tutaj znalazły, wyglądały, jak gdyby nigdy ich stąd nie zabierano. Większość DVD i CD zniknęła. Wszystkie winyle też. Odwróciłam się w stronę drugiego kąta. Nie było już tam jego odtwarzacza; zniknęła również jego stacja dokująca do iPoda. Wróciło moje stare stereo, a jego zniknęło. Przepadły również słuchawki, które kupił, gdy narzekałam, że przez muzykę nie mogę oglądać telewizji. Poczułam się tak, jak gdyby nogi miały mi zaraz odmówić posłuszeństwa. Wiedziałam, że nie powinnam dzwonić do Matta, bo w końcu jaki w tym byłby sens? Przecież wysłał mi przekaz najwyraźniejszy z możliwych. Jednak w tej właśnie chwili zabrakło mi dumy. Chciałam z nim porozmawiać, zapytać, co się dzieje. Chociaż wiedziałam. Doskonale wiedziałam, co się dzieje. Co zrobił. W telefonie nie było żadnych nieodebranych połączeń, żadnych nowych wiadomości, żadnych nowych maili. Z nagłą wściekłością – mógł mieć przynajmniej na tyle przyzwoitości, żeby pozwolić mi wiedzieć – kliknęłam na ostatnio wykonane połączenia i przewinęłam je w dół, żeby znaleźć jego imię i do niego zadzwonić. Zmarszczyłam brwi. Wiedziałam, że telefonowałam do Matta kilka dni temu. Byłam wtedy w samochodzie, zaraz po pracy; moja koleżanka, Katie, wysłała mi esemesa, że być może wpadnie do nas ze swoim chłopakiem, Jamesem, a ja wtedy zadzwoniłam do Matta, chcąc się dowiedzieć, czy mamy jakiś alkohol. Na moim telefonie jednak nie było tego połączenia. Przewijałam dalej. Przemykały miesiące rozmów. Żadnej z Mattem. Na sekundę zamknęłam oczy i spróbowałam wziąć głęboki oddech, ale nie byłam w stanie. Czułam się tak, jak gdybym za chwilę miała zemdleć. Musiałam pochylić głowę ku kolanom. Po kilku minutach znów spojrzałam na wyświetlacz, kliknęłam na swoje kontakty i wybrałam M, jak Matt, jednak nic się nie wyświetliło. Spanikowana, wpisałam S jak Stone, jego nazwisko. Nazwiska też nie było. Moje palce nagle zrobiły się rozgrzane i wilgotne, ślizgały się po wyświetlaczu, kiedy przewijałam listę wiadomości tekstowych. I znowu nie było żadnej wiadomości ani

do niego, ani od niego, chociaż co tydzień wysyłaliśmy sobie kilka esemesów. Ostatnio woleliśmy to od telefonowania. Nadal miałam wiadomości do przyjaciół, do rodziców i do pracy, do Sama, jednak żadnych do Matta. Kupiłam ten telefon w Boże Narodzenie, za premię. Zaraz potem wysłałam esemesa do Matta, chociaż był obok, w kuchni, prosząc go, żeby przyniósł do salonu butelkę prosecco. Usłyszałam, jak się śmieje, odczytując wiadomość. Przyniósł wino, a do tego jeszcze mus czekoladowy. Leżałam jak betka. Umówiliśmy się, że przygotuję bożonarodzeniowy obiad dla jego matki i dla nas, ale przez resztę świąt już nic nie będę musiała robić. Jeszcze raz sprawdziłam telefon. Spojrzałam na wiadomości wysłane do Katie. Przewinięcie ich trochę mi zajęło, bo wysyłałyśmy sobie esemesy kilka razy w tygodniu, czasem nawet kilka razy dziennie, ale w końcu znalazłam tę pierwszą wiadomość, w której życzyłam jej wesołych świąt i pisałam, że Matt kupił mi torebkę Mulberry. Udawała zachwyconą, ale wiedziałam, że to jej się wcześniej radził. Nie mam pojęcia, w jaki sposób zdołała wszystko utrzymać w tajemnicy. W głowie wirowały mi myśli. Co się stało z wiadomościami od Matta i ze wszystkimi połączeniami? Wyłączyłam i włączyłam telefon, mając nadzieję, że to coś da. Były w nim wiadomości od Katie, wysłane wczoraj po południu, w których pytała o dzisiejszy wyjazd do Oksfordu. Zadzwoniła też do mnie tuż przed wyjazdem, życząc powodzenia, bo wiedziała, jak wiele ten dzień dla mnie znaczy. Zanim odjechałam, spędziłam kilka minut na parkingu, rozmawiając z nią. Miałam w komórce też wiadomości od Sama, kolegi z pracy, i od Lucy, mojej asystentki, a także mojej mamy i kilka od mojego taty, łącznie z tymi, które słaliśmy sobie w Oksfordzie, ledwie parę godzin temu. Były również wiadomości od Fran i Jenny, starych przyjaciółek, z którymi czasem gdzieś wyjeżdżałam i czasem się widywałam, a także od kolegów z uniwersytetu, spotykanych od czasu do czasu. Ale ani jednej od Matta. Kiedy otwierałam skrzynkę mailową, wiedziałam już, czego się spodziewać. Dostrzegłam brak nowych wiadomości, jednak nie to stanowiło niespodziankę. Spróbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio Matt wysłał mi maila, a nie esemesa. Po tym, jak się poznaliśmy, wysyłaliśmy sobie maile kilka razy dziennie; oboje mieliśmy w pracy prywatne skrzynki pootwierane na naszych komputerach, więc mogliśmy czatować w ciągu dnia. Można by pomyśleć, że cierpiała przez to nasza produktywność, ale nie, działo się coś przeciwnego, odkryliśmy, że działamy na pełnych obrotach, pracowaliśmy szybko, z pasją podejmowaliśmy doskonałe decyzje. Byliśmy tacy nakręceni, oboje awansowaliśmy, a musieliśmy skończyć te rozmowy dopiero po tym, jak w firmie Matta zaczęto rejestrować wejścia do sieci, gdy jakiś idiota cały dzień oglądał porno. Serce mi zamarło, gdy spojrzałam teraz na foldery. Ten, w którym były wszystkie jego maile, zniknął. Otworzyłam nową wiadomość i wpisałam „Matt” w pasek adresowy. Nic się nie pojawiło. Usłyszałam, jak oddycham, krótkimi, płytkimi oddechami. Obraz na skraju pola widzenia zasnuwała mgła i poczułam, że zaczynam się hiperwentylować. Nie miałam więc żadnego sposobu, żeby się z nim skontaktować.

3 Przez jakiś czas w ogóle nie mogłam się poruszyć. Siedziałam na skraju sofy, trzymając się za brzuch, jak gdybym rodziła. Moje myśli pędziły, wnętrze dłoni swędziało. Kiedy do naszej ulicy dotarły światła jakiegoś auta i błysnęły przez szczelinę w zasłonach, podskoczyłam, a zanim uświadomiłam sobie, co robię, już przywarłam do ściany obok okna, lekko odciągając zasłonę na bok. Gdyby to był Matt, chciałam być gotowa. Ktoś wszedł do pustego domu obok. Drzwiczki auta otworzyły się i trzasnęły. Usłyszałam, że jakiś mężczyzna coś mówi, a jakaś kobieta odpowiada mu śmiechem. Spojrzałem przez szczelinę w zasłonach i zobaczyłam młodą parę stojącą przy bagażniku swojego auta. Niezauważona obserwowałam, jak wyładowują walizki i pudła, zanoszą je do domu, Musieli zostawić je w holu, bo w ciągu minuty wrócili do samochodu i odjechali. Uznałam, że to moi nowi sąsiedzi. Spojrzałam na zegarek. Było po ósmej. Wydawało się, że to dziwna pora na przeprowadzkę, jednak potem przypomniałam sobie, jak moja inna sąsiadka, Sheila, mówiła, że dom kupiła młoda para z sąsiedztwa. Może sami przenosili swoje rzeczy. Zebrałam się na odwagę i ruszyłam przez kuchnię. Pchnięciem otworzyłam drzwi, wdusiłam włącznik światła, szybko rozejrzałam się po pomieszczaniu i zamknęłam oczy. Tutaj zrobił to samo. Zniknęła rdzawoczerwona reprodukcja Rothko, która jaśniała nad wykładanym dębem kominkiem. Zniknął też kandelabr z białego metalu, przyniesiony przez Matta. Zapalił na nim świece wieczorem tego dnia, w którym się wprowadził. Przypomniałam sobie, jak je zdmuchnął, a potem ujął mnie za dłoń i poprowadził na górę, do naszej sypialni. Uśmiechnął się do mnie tym beztroskim, szerokim uśmiechem, który zawsze sprawiał, że po prostu musiałam go odwzajemnić i zaciągnął do ciemnego pokoju, szepcząc w ucho: „Chodźmy do łóżka”. Moje serce stopniało, objęłam go, dokładnie w tym miejscu, w którym teraz stałam. Zadygotałam. Cały parter zajmowało jedno pomieszczenie. Marmurowa wyspa dzieliła je na kuchnię i jadalnię. Na patio prowadziły francuskie drzwi, a po obu stronach były wielkie okna, z doniczkami i zdjęciami na głębokich parapetach. Oczywiście, zdjęcia Matta zniknęły. Wciąż stały zdjęcia Katie ze mną, na których obejmowałyśmy się podczas imprez, i jeszcze jedno, które uwielbiałam, a na którym obie miałyśmy czapki Świętego Mikołaja, po pięć lat i trzymałyśmy się za ręce. Zostało też zdjęcie mamy i taty, które zrobiłam im z okazji rocznicy ślubu. Była jeszcze ich fotografia razem ze mną, na rozdaniu dyplomów. Miny mieli pełne dumy i ulgi. Zostały zdjęcia przyjaciół z uniwersytetu, o jaśniejących twarzach i błyszczących oczach, w barach i klubach, a także moja podobizna, uchwycona, gdy kończyłam swój pierwszy półmaraton. Przekraczałam na niej metę, trzymając się za ręce z Jenny i Fran. Jednak wszystkie zdjęcia Matta zniknęły. Teraz nie dało się nawet rozpoznać, gdzie w ogóle były. Usiadłam na wyspie z głową w dłoniach i rozejrzałam wokół. Prostokątny, szklany

wazon z fioletowymi tulipanami wciąż stał na stole w jadalni, dokładnie tam, gdzie zostawiłam go kilka dni temu. Zajrzałam do Tesco po mleko, zobaczyłam kwiaty przy wejściu, a te ich zwarte kielichy i zroszone liście przypomniały, że nadchodzi lato. W pokoju było czysto, tak jak zwykle, ale teraz wydawał się nieco martwy, jak nocny klub w świetle dnia. Na półkach kredensu przy drzwiach stało teraz mniej szkła. Kiedy Matt się wprowadził, przywiózł ze sobą parę ciężkich, kryształowych kielichów do wina, prezent od matki. Nie lubiłam ich, uważałam za niemodne i wątpiłam, żeby w ogóle kiedykolwiek stały się modne, więc ich zniknięcie nie stanowiło wielkiej straty. Moje kieliszki od Very Wang cały czas stały na swoim miejscu, w rzędzie, gotowe na imprezę. Gotowe na imprezę w opustoszałym pokoju. Zaburczało mi w brzuchu. Poszłam do lodówki, ale nie dałabym teraz rady niczego zjeść. Zawartość chłodziarki zdawała się nie zmienić od szóstej rano, kiedy wyjeżdżałam do Oksfordu. Wczoraj przywieźli dostawę z supermarketu, na weekend, i teraz wszystko było na miejscu. Dwa razy więcej jedzenia, niż obecnie potrzebowałam. Zamówiłam zakupy z pracy, a Matt rozpakował je razem ze mną, nawet słowem nie zdradzając, że nie będzie go tutaj, żeby je zjeść. Zatrzasnęłam drzwiczki lodówki, stanęłam plecami do niej, oddychając ciężko i mocno zaciskając powieki. Kiedy oddech zwolnił, otworzyłam oczy i dostrzegłam luki na pasku magnesu, ponad płytami grzejnymi, tam gdzie Matt lubił trzymać swoje noże Sabatier. Niżej zobaczyłam również puste miejsce po jego kawiarce. Wzięłam się w garść i otworzyłam kredens. Zniknęła paczkowana kawa w ziarnach i młynek do jej mielenia. Gdybym się schyliła, mogłabym wyczuć delikatny zapach tej kawy i zastanowić się, jak długo jeszcze się utrzyma. To była jedna rzecz, której Matt nie mógł wymazać. Pulsowało mi w głowie, kiedy otworzyłam dolny kredens i zobaczyłam puste miejsce, tam gdzie zwykle był wyciskacz soków. W kolejnej szafce zniknęły też kubki, wielkie paskudy z napisami. Zabrał je ze sobą z uniwersytetu do swojej kawalerki, potem do londyńskiego domu, a potem do naszego wspólnego domu. Do mojego domu. Żałowałam, że ich nie zostawił, bo teraz mogłabym je potłuc. Znowu otworzyłam lodówkę, tym razem przeglądając półki po wewnętrznej stronie drzwi. Butelka keczupu, którego nigdy nie tykałam – zniknęła. Jego słoik marmite’eu – zniknął. Niewielka strata, bo nie lubiłam ani jednego, ani drugiego, ale dlaczego w ogóle je zabrał? Sprawdziłam kubeł na śmieci w kuchni – nie było ich tam. Wszystkie moje butelki i słoiczki porozstawiano na półkach na nowo, tak żeby wydawało się, że niczego nie brakuje. Wyciągnąłem z lodówki butelkę białego wina, z szafki jeden ze swoich kieliszków i usiadłam na wyspie kuchennej. Nalałam sobie do pełna i wychyliłam niemal jednym haustem. Potem nalałam jeszcze jeden. Wpatrywałam się w telefon, raz za razem sprawdzając, czy jego numer na pewno zniknął. Kręciło mi się w głowie. Zeszłego wieczoru był taki miły. Prawdę mówiąc, miał doskonały humor. Rano wstałam wcześnie, żeby wziąć prysznic i przygotować się do wyjazdu do Oksfordu. Wyjechałam o świcie, przerażona możliwością utknięcia w porannych korkach. Całą drogę panikowałam, że się spóźnię. Zanim wyszłam z domu, pochyliłam się nad nim i pocałowałam delikatnie w

policzek. Oczy miał zamknięte, oddech spokojny. Twarz pod moimi ustami ciepłą i nieruchomą. Spał albo przynajmniej sądziłam, że śpi. Może wcale nie spał, czekając, aż wyjdę. Może gwałtownie otworzył oczy w tej samej chwili, gdy usłyszał, że mój samochód odjeżdża, i skoczył, żeby zająć się pakowaniem. Na tamtą myśl się popłakałam. Byliśmy ze sobą cztery lata – jak mógł tak po prostu odejść bez słowa? I poustawiać wszystkie moje rzeczy dokładnie na ich starych miejscach. Jak gdyby nigdy go tutaj nie było! Wypiłam jeszcze większość zawartości drugiego kieliszka, a to sprawiło, że znowu się rozpłakałam. Kochałam Matta. Zawsze go kochałam, od samego początku. Wiedział, jak wiele dla mnie znaczy, mówiłam mu to tyle razy. Spędzaliśmy ze sobą cały czas i myśl o byciu teraz bez niego sprawiła, że mój żołądek zagalopował w panice. Sięgnęłam po swój telefon, chcąc z kimś porozmawiać, ale odłożyłam słuchawkę. Przepełniał mnie wstyd, że mnie porzucono, bo on odszedł w taki sposób. Jak dałabym radę komukolwiek powiedzieć o tym, co zrobił. Zabrałam na górę butelkę i kieliszek. Dzisiaj w nocy potrzebowałam zapomnienia, a to była najszybsza droga. Kiedy dotarłam do drzwi mojej sypialni, wiedziałam już, czego się spodziewać, ale i tak widok puchowej kołdry, świeżej i czystej znowu mnie wyprowadził z równowagi. Zmieniałam pościel w ostatnią niedzielę i całkowitym przypadkiem położyłam na łóżku burgundową kapę, którą przywiózł ze sobą Matt, kiedy się wprowadzał. Teraz zniknęła. Kołdra i poduszki były w poszwach z wyszywanej, białej bawełny. Miałam je jeszcze na długo, zanim go poznałam. Zebrałam się w sobie i otworzyłam drzwi jego szafy. Oczywiście była pusta. Na pręcie wisiały druciane wieszaki i nie czuć było nawet najlżejszego zapachu jego wody kolońskiej. Wydawało się, że nie ma już sensu sprawdzać w szufladach komody, ale i tak to zrobiłam. Okazała się równie pusta, jak w dzień, w którym ją kupiłam. Zdjęłam ubranie i cisnęłam do pustego kosza na pranie w łazience. Znalazłam sobie najstarszą i najbardziej miękką bawełnianą piżamę, włożyłam ją, cały czas unikając swojego odbicia w lustrze nad komodą. Byłam za bardzo zawstydzona, żeby spoglądać sobie w twarz. W łóżku, kiedy już zrobiło się ciemno, a do pokoju docierało tylko światło z półpiętra, napełniałam winem kieliszek za kieliszkiem i wypijałam, w ogóle nie czując smaku. Sięgnęłam do najniższej szuflady swojej szafki nocnej i znalazłam tam słuchawki. To były takie słuchawki odcinające od hałasu; dokładnie to, czego potrzebowałam dzisiaj wieczorem, nie chcąc słyszeć nawet własnych myśli. W ciemnościach pokoju mogłam poczuć, jak buzuje mi w głowie i napinają się policzki, w miarę jak alkohol wchodzi do krwiobiegu. Wzięłam poduszkę ze strony Matta i skulona, przytuliłam się do niej. Pachniała świeżością. Nie został żaden jego ślad. Po twarzy spłynęły mi łzy. Nieważne, ile razy je ocierałam, po sekundzie płynęły znowu. Kiedy myślałam o nim, pakującym wszystko i porzucającym mnie bez słowa, bez najmniejszej wskazówki, że odchodzi, czułam się, jak gdyby chwytano mnie za serce i ściskano mocno. Ledwie mogłam oddychać. Gdzie on teraz był?

4 Obudziłam się w nocy, w ustach czułam niesmak, a oczy piekły od płaczu. W dłoni kurczowo ściskałam nóżkę kieliszka, a strona łóżka, po której zwykle spał Matt, była teraz wilgotna i zaplamiona od rozlanego wina. Powietrze przesycał odór starego alkoholu, a gdy odetchnęłam tymi oparami, szarpnęło mi żołądkiem i musiałam jak szalona pognać do łazienki. Powinnam się tego spodziewać i wziąć w garść, jednak wzdrygnęłam się na widok swojej szczoteczki do zębów osamotnionej na stojaku. Kiedy szorowałam zęby i myłam twarz, cały czas wlepiałam wzrok w umywalkę. Unikałam spoglądania na puste miejsca po jego przyborach do golenia, pusty haczyk, na którym wisiał jego szlafrok, czy miejsca w kabinie prysznicowej, gdzie zazwyczaj stały jego szampon i żel pod prysznic. Czułam się jakoś inaczej, jak gdyby wszystko się zmieniło. Jak gdybym ja się zmieniła. Głowę miałam ciężką, a oczy zapuchnięte od płaczu, lecz to było coś więcej. Bolały mnie wszystkie mięśnie, w piersiach mnie kluło i cisnęło. Czułam się tak, jak gdybym była chora, jak gdybym złapała grypę. Stanęłam na szczycie schodów, mając już schodzić na dół po szklankę wody, ale zatrzymałam się, widząc puste miejsca po fotografach wiszących dotąd na korytarzu. Niezdolna, żeby iść na parter i powtórnie stawiać temu wszystkiemu czoło, odwróciłam się i wróciłam do łóżka. Minęły całe godziny, zanim byłam w stanie porozmawiać z Katie. Tylko jej mogłam się z tego wszystkiego zwierzyć. Znałyśmy się od czasów, kiedy miałyśmy po pięć lat, i w szkole siedziałyśmy w jednej ławce. Od tamtej pory wiele razem przeszłyśmy. Wiedziałam, że nie będzie mnie osądzać ani pytać, co zrobiłam źle. Ona też dobrze znała Matta; wiedziała, że to ostatnia rzecz, jakiej mogłabym się po nim spodziewać. Wiedziałam, że w weekend jeszcze za wcześnie, żeby Katie już wstała, ale wysłałam jej wiadomość: „Muszę z tobą porozmawiać. Wstałaś już?” Kiedy czekałam na odpowiedź, sprawdziłam Facebooka. Ścisnęło mnie w dołku, gdy pomyślałam, że Matt pewnie mnie zablokował, ale szukając jego nazwiska, zobaczyłam, że w ogóle go nie ma na portalu. Uznałam, że najwyraźniej skasował konto, tylko dlaczego miałby to zrobić? Poszukałam prywatnych wiadomości, które sobie wysyłaliśmy, ale cała konwersacja zniknęła. Jak to się mogło stać? Zniknęły także moje foldery z naszymi zdjęciami! Szybko sprawdziłam Twittera, Instagrama i LinkedIn. Tam również nie mogłam go znaleźć. Katie musiała mieć naprawdę ciężką noc, bo odpowiedziała dopiero po ponad godzinie. Leżałam, bębniąc palcami o łóżko. Tak usilnie zastanawiałam się, gdzie on teraz może być, że gdy wreszcie odpowiedziała, bolała mnie już głowa. „Właśnie wybieram się do mamy. Mogę zadzwonić później?” Nie byłam w stanie się powstrzymać. Na samą myśl o samotnym zmaganiu się z tym wszystkim raz jeszcze, pociekły mi łzy. „Proszę, Katie. Matt mnie zostawił. Możesz przyjść?”

Nastąpiła długa przerwa. Wyobraziłam sobie jej minę, oszołomioną wieściami. W końcu spędziliśmy ze sobą cztery lata. Wreszcie odpisała: „Zostawił? OK, daj mi pół godziny”. Leżałam skulona w ciemnym pokoju, niezdolna wykrzesać nawet tyle energii, żeby przynajmniej odsłonić kotary. Chociaż wyszczotkowałam zęby, gdzieś w głębi ust czułam smak wina z zeszłego wieczoru, czułam też jego zapach w kołdrze i poduszkach. Pachniało obrzydliwie, jak gdybym straciła nad sobą kontrolę. Nie mogłabym znieść, gdyby Katie zobaczyła mnie w takim stanie. Kiedy przyszła, ja byłam już po prysznicu i zmieniłam pościel. Okna były pootwierane, kotary odsunięte, ale chociaż znów umyłam zęby, w ustach ciągle czułam niesmak. – Co się stało? – zapytała, gdy tylko otworzyłam drzwi. Od razu zalałam się łzami. – Wczoraj wróciłam do domu po pracy i jego nie było, zabrał wszystko ze sobą. – Wszystko? Przytaknęłam. – To musiało mu zająć całe godziny. – Och, Hannah – powiedziała i objęła mnie. Przywarłam do niej na jakąś chwilę. Czułam zapach jej ciepłych, słodkich perfum, poczułam też muśnięcie szminki na policzku, kiedy mnie całowała. – Chodź, opowiesz mi. Usiadłyśmy w kuchni, przy otwartych francuskich drzwiach, przez które wpadało świeże, wiosenne powietrze. Zaparzyłam nam herbaty, ale robiło mi się mdło na myśl o zjedzeniu czegokolwiek. Siedziałam więc, wpatrując się w śnieżnobiałe meble w kuchni. Stąd wszystko wyglądało normalnie, jak gdyby on nigdy nie odszedł. Katie rozejrzała się po pomieszczeniu, jakby mogła dostrzec coś, co przegapiłam. – Jak jest na górze? – zapytała. Skrzywiłam się, – Tak samo jak tutaj. Zabrał wszystkie swoje rzeczy. – Dzwoniłaś do niego? – zapytała łagodnie. – Chcesz, żebym z nim porozmawiała. Przełknęłam gwałtownie ślinę. – Nie mogę – powiedziałam. – Nie mam jego numeru. – Dlaczego? – Wszystko wykasował – odparłam. – Wszystko zniknęło. Maile, esemesy, wszystko. Podeszła i objęła mnie, – Och, biedactwo – powiedziała, a zaraz potem popłynęły jej łzy. Wkrótce ja też chlipałam, Przytulała mnie i głaskała po włosach. – Już dobrze. Wszystko będzie dobrze. Przez te wszystkie lata, przez które się znałyśmy, jeszcze nigdy nie widziała mnie płaczącej. Zakłopotana, spróbowałam zebrać się w sobie. – Wiem. To tylko szok. – Nie pamiętasz jego numeru?

Pokręciłam głową. – Od kiedy go znałam, zawsze miał ten sam. Kiedy już zapisałam go w telefonie, nie miałam potrzeby, żeby go znać na pamięć. – Mam tak samo – odparła. – Teraz już nie pamiętam żadnego numeru, nawet ich nie notuję. Poczekaj, myślę, że chyba James ma ten numer. Wyjęła telefon i zadzwoniła do swojego chłopaka. Chwilę potem już miała numer Matta. – Ukryj swój numer – poradziła. – Może nie odebrać, kiedy zobaczy, że to ty. Miałam już jakoś ostro odpowiedzieć, ale przecież wiedziałam, że ma rację. Przełknęłam dumę i wybrałam numer. – Abonent niedostępny – odpowiedział automatyczny głos. Poczułam, jak twarz płonie mi ze wstydu. – Wygląda na to, że zmienił numer. – Spróbuję z mojego aparatu – odparła Katie. Wybrała numer i ustawiła głośne mówienie. Znów usłyszałyśmy wiadomość. Rozłączyła się. – Czy wcześniej coś wskazywało na to, że chce odejść? Pokręciłam głową. – Jeśli się cofnąć pamięcią, to w ostatnim tygodniu kilka razy pytał się, kiedy wracam z Oksfordu. Jaka ze mnie idiotka. Myślałam, że nie może się doczekać, aż będę znowu w domu. Zapiekły mnie policzki, gdy przypomniałam sobie, co mu wtedy opowiedziałam: „Ciągle się o to pytasz! No, nie martw się, na pewno się nie spóźnię”. Pewnie cały czas się zastanawiał, ile ma czasu. Katie wyglądała tak, jak gdyby nie wiedziała, co odpowiedzieć. – Kłóciliście się? Wracał jakoś późno? – Nic się nie działo. – Znowu poczułam ukłucie łez pod powiekami. – Myślałam, że wszystko jest w porządku. – A… – Zawahała się. – W łóżku… Jak było? Potarłam oczy. Smugi wilgotnego tuszu umazały mi dłonie, wzięłam z szuflady papier kuchenny, żeby otrzeć sobie twarz. – Było świetnie. – Przełknęłam ślinę. – Zawsze było nam świetnie. Milczała przez jakiś czas, potem chwyciła moją dłoń. – To skurwysyn – powiedziała. – Prawdziwy skurwysyn. – Wiem. Wstała, żeby umyć swój kubek w zlewie. – Jak myślisz, dokąd poszedł? Masz jakiś pomysł? Nagle zapragnęłam zostać sama. – Katie, daj spokój. Nie, nie mam pojęcia, gdzie jest, ani też o to nie dbam. A jednak, kiedy tylko wyszła, wróciłam do łóżka i spędziłam długie godziny, próbując w Google’u znaleźć telefony do jego przyjaciół, jego kolegów z pracy, jego rodziny. Wiedziałam, że nie spocznę, dopóki go nie wytropię. Matt pracował jako architekt dla dużej, lokalnej firmy. Ich biura były zawsze zamknięte w weekend, chociaż czasem, w soboty jeździł przypilnować jakiegoś projektu.

Nie mogłam go teraz jednak szukać tam aż do poniedziałku. Oczywiście, numeru do jego pracy już nie miałam w swoim telefonie. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tam dzwoniłam, ale byłam pewna, że go nie wykasowałam. Matt zrobił to za mnie. Kiedy zaczynaliśmy się spotykać, dzwoniłam do niego do pracy codziennie w porze lunchu, a on odbierał wtedy komórkę i bardzo poważnym tonem oznajmiał: – Och, dzień dobry, panno Monroe. Proszę poczekać chwilkę, aż przejdę w jakieś cichsze miejsce. Potem zabierał telefon do swojego samochodu i spędzaliśmy wspólnie lunch na rozmowie ściszonymi, niecierpliwymi głosami o tym, co robiłyśmy ostatniej nocy i co chcemy zrobić tej nocy. Oczywiście, kiedy zaczęliśmy ze sobą mieszkać, te telefony stały się coraz rzadsze, krótsze. Woleliśmy wysyłać sobie esemesy, bo tak było szybciej, ale nawet przez ostatnich kilka miesięcy trochę rozmawialiśmy przez telefon. Gdziekolwiek nie spojrzałam, widziałam jego brak. Dotąd sobie nie uświadamiałam, ile miał tutaj rzeczy. Jak bardzo nasz… mój dom, ciągle musiałam sobie przypominać, zagracił się jego własnością. Leżałam na łóżku z zamkniętymi oczyma, ale kiedy je otworzyłam, zobaczyłam, że jeszcze czegoś brakuje. Jego zegara. Jego radia. Wszystkiego, co tutaj miał. Czułam tylko poniżenie. Paliły mnie policzki. Nie za sprawą niesprawiedliwości tego, że mnie zostawił, chociaż przez to również, ale także ze wstydu wynikłego ze świadomości, że Matt uznał, że jedyny sposób odejścia ode mnie, to tak paskudnie uciec jak złodziej w blasku dnia. Zagrzebałam się pod kołdrą, w głowie kłębiły mi się pytania, które chciałam zadać, i rzeczy, które chciałam powiedzieć, chociaż wiedziałam, że ich nie powiem. Nie teraz. Leżałam, a dzień mijał. Mrok przynosił ukojenie. Gdy zapadał, nie mogłam dostrzec, że Matt odszedł. Gdybym tak została, ze wzrokiem utkwionym w światło obramowujące moje żaluzje, mogłabym udawać, że on wciąż tutaj jest, ze mną, nic nie mówi, tylko ze mną sobie leży, prawie mnie dotykając.

5 Kiedy w poniedziałek poszłam do pracy, byłam wrakiem. Weekend minął spokojnie; po tym jak Katie ode mnie wyszła, z nikim już się nie widziałam. Przyjaciółki, z którymi zwykle wychodziłam na miasto, Fran i Jenny, wysłały mi esemesy, pytając, czy chciałabym się z nimi spotkać w niedzielę rano, ale brakowało mi energii, nie byłam w stanie zmierzyć się z powiedzeniem im o Matcie. Odpisałam, że nie dam rady i że będę z nimi w kontakcie. Mama wysłała mi esemesa z pytaniem, czy chcę z Mattem wpaść w niedzielę na obiad. Odpisałam po prostu: „Przepraszam, jestem zajęta”, a ona nie naciskała. Nie chciałam się z nikim spotykać, ale też nie chciałam samotności. Atmosfera w domu była ciężka od samooskarżeń i wściekłości. Początkowo radio i telewizja powstrzymywały mnie od słuchania głosów w głowie, ale później ogarnęła mnie panika, wyłączyłam je. Musiałam słuchać tych głosów, na wypadek gdyby powiedziały coś, o czym powinnam wiedzieć. Kiedy w poniedziałek, o siódmej rano, zbudził mnie budzik, odkryłam, że leżę dokładnie w takiej samej pozycji, jak wieczorem. Ramiona miałam skulone, skórę twarzy suchą i pomarszczoną, a poduszkę wilgotną od łez, które wylałam przez sen. Oddałabym wszystko, żeby tamtego dnia nie musieć iść do pracy, ale po piątkowym spotkaniu w Oksfordzie, nie mogłam sobie na coś takiego pozwolić. Wzięłam letni prysznic, starannie się ubrałam i korzystając z kieszonkowego lusterka, poprawiłam makijaż, starając się skupiać na jednej rzeczy naraz, niezdolna spojrzeć sobie w oczy. Byłam już w połowie drogi do pracy, kiedy przypomniałam sobie, że nie sprawdziłam koszy na śmieci w ogrodzie. Nie wiedziałam, czy już ich nie opróżniła śmieciarka, ale i tak zawróciłam, łamiąc przepisy drogowe, przy towarzyszeniu ryku klaksonów rozdrażnionych kierowców. Popędziłam z powrotem do domu. Wyskoczyłam z auta, zmusiłam do ukłonienia się Rayowi, który akurat wyjrzał przez sąsiednie okno, i tylną furtką weszłam prosto do ogrodu. Uniosłam pokrywy kubłów, mając wielkie nadzieje. Nie wiedziałam, co dokładnie spodziewałam się znaleźć. W zielonym pojemniku leżał tylko samotny worek ze śmieciami; przypomniałam sobie, jak w czwartkową noc opróżniłam kosz w kuchni. Od tamtej pory już niczego nie wyrzucałam. Sprawdziłam resztę koszy, nawet ten w ogrodzie, lecz nie znalazłam niczego nowego, niczego dodatkowego. Spojrzałam na zegarek i ogarnęła mnie panika. Jeśli się nie pośpieszę, zaraz spóźnię się do pracy, Kiedy tylko zjawiłam się w firmie, zostawiłam wiadomość swojej asystentce Lucy, że boli mnie głowa i jeśli to tylko możliwe, nie chcę, żeby ktokolwiek mi przeszkadzał. W bezpiecznym zaciszu gabinetu wybrałam numer do pracy Matta. Recepcjonistka miała znudzony głos. – Dzień dobry, firma John Denning i Wspólnicy, Amanda przy telefonie, w czym mogę pomóc? Głośno przełknęłam ślinę. Kiedy się wreszcie odezwałam, mój głos brzmiał obco, jak gdybym nie używała go od wielu dni. I jak sobie pomyślałam, to chyba tak było.

– Dzień dobry, mogę rozmawiać z Matthew Stonem? – Proszę się nie rozłączać – odparła i zniknęła na kilka minut. Po powrocie oznajmiła: – Nie ma tutaj nikogo o nazwisku Matthew Stone. – Proszę zapytać o Matta – powiedziałam. – Nie jestem pewna, jakiego imienia używa w pracy, Matthew czy Matt. Usłyszałam kliknięcie myszki, a potem recepcjonistka odezwała się ponownie: – Obawiam się, że nie pracuje tutaj nikt o takim nazwisku. Zrobiło mi się słabo. – Jest pani pewna? To jeden z architektów. – Przykro mi – odparła. – Jestem tutaj nowa, dlatego wielu osób jeszcze nie znam, ale jego nazwiska nie ma w bazie danych. Przez szybę mojego gabinetu zobaczyłam, jak obok przychodzi Lucy i podnosi kartkę ode mnie. Uśmiechnęła się ze współczuciem i poruszyła ręką, gestem proponując coś do picia, jednak pokręciłam głową, wpatrując się w monitor komputera tak długo, aż nie usiadła przy własnym biurku, odwrócona ode mnie. Przez cały poranek udawałam, że pracuję. Przerzucałam papiery, patrzyłam na dokumenty wyświetlone na ekranie, oszołomiona czytałam maile, jednak nie potrafiłam się skupić i po chwili nie pamiętałam, o czym w ogóle czytam. W głowie wirowały mi myśli. Gdzie on teraz był? Dlaczego o niczym mi nie powiedział? Dlaczego wszystko wykasował? Ciągle obracałam to wszystko w głowie, ale po prostu nie byłam w stanie znaleźć żadnej odpowiedzi. Wreszcie zadzwoniłam do szefa Matta, wygrzebawszy jego nazwisko z zakamarków pamięci. – Przykro mi – powiedział, wydawał się przy tym jakiś rozkojarzony. – Matt zwolnił się tydzień temu. Serce zabiło mi jak młot, przez chwilę sądziłam, że zemdleję. Pomyślałam o tym, jak Matt co rano ubierał się do pracy, wychodził, a potem wieczorem wracał do domu i opowiadał, co wydarzyło się w ciągu dnia. – Czyli że teraz tutaj nie pracuje? – zapytałam. – Nie. Jego projekt przejął David Walker. Jest pani klientem? Czy jest jakiś problem? – Nie. – Z trudem przełknęłam ślinę. – Nie, nie ma w ogóle żadnego problemu. Może mi pan powiedzieć, gdzie się przeniósł? – Przepraszam, ale nie możemy przekazywać takich informacji. Odłożyłam słuchawkę i tępo wpatrywałam się w ekran komputera. Czytałam w gazetach o ludziach, udających, że chodzą do pracy i zawsze myślałam, że to objaw załamania nerwowego. Pomyślałam, że może właśnie coś takiego dotknęło Matta. Przypomniałam sobie jednak, jak pousuwał z naszego domu wszystkie swoje ślady i już wiedziałam, że nie to się wydarzyło, że wcale nie przechodził załamania nerwowego. Zostawił je mi.

6 Oczywiście, że przed Samem nie mogłam zataić zniknięcia Matta. Zaczęliśmy pracować jako asystenci mniej więcej w tym samym czasie, zaraz po uniwersytecie. Pracowaliśmy w różnych działach, gabinety mieliśmy po przeciwnych stronach dużej, otwartej przestrzeni biurowej. W weekendy raczej nie widywaliśmy się często, chociaż w lecie, razem z Mattem zapraszałam Sama i jego dziewczynę, Grace, do nas na grilla; byliśmy też u nich w domu na kilku imprezach. W pracy się przyjaźniliśmy, w razie czego kryliśmy sobie nawzajem tyły. Zawsze mogłam mu ufać. W połowie poranka przysłał mi maila. Wyglądasz jakbyś potrzebowała przerwy. Idziemy na kawę? Wyjrzałam przez okienko swojego gabinetu. Patrzył na mnie. Zamachałam mu, wstałam i włożyłam żakiet. – Wszystko w porządku? – zapytał mnie, kiedy siedzieliśmy już w bufecie. Położył tacę na stole i przysunął mi kubek kawy, razem ze szklanką wody. – Wyglądasz jakoś blado. Co się stało? Męczy cię kac? Skrzywiłam się. – Nie bardzo, chociaż w weekend rzeczywiście wypiłam za dużo. – Z wdzięcznością chwyciłam herbatę i spojrzałam na Sama, niepewna, czy mogę mu się zwierzyć. Nie cierpiałam opowiadać o swoim prywatnym życiu, jednak wiedziałam, że Sam nie jest plotkarzem. – To ma zostać tylko między nami. Obiecujesz, że nikomu nie powiesz? – Jasne. – Pokiwał głową. – Chodzi o Matta. Zostawił mnie. Nie wiem, gdzie teraz jest. Spojrzał na mnie zszokowany i przez kilka chwil milczał. Nie wiedziałam, czego się spodziewał, ale najwyraźniej nie tego. – Rety – stwierdził w końcu. – Co za zaskoczenie. Co się stało? Pokłóciliście się? Wyjęłam z torebki środki przeciwbólowe i popiłam połową wody. – Nie, nie o to chodzi. Od wieków się nie kłóciliśmy. Kiedy wróciłam z Oksfordu w piątek wieczorem, zobaczyłam, że go nie ma w domu. Nie miałam zamiaru podawać sensacyjnych szczegółów odejścia Matta, wyjaśniać, że w domu nie pozostała żadna jego rzecz. – A co z jego przyjaciółmi? Pytałaś ich, gdzie jest? – Jego przyjaciele to byli głównie ludzie od niego z pracy – powiedziałam. – Czasem wychodziliśmy coś zjeść, z nimi i ich partnerami, ale nie było ich wielu. Kiedy gdzieś wspólnie wychodziliśmy, to zazwyczaj z Katie i Jamesem. Kiedy ja wyjeżdżałam do pracy, Matt mógł chodzić do pubu z ludźmi, których znał sprzed lat, ale ja tam teraz nie pójdę i nie będę się wypytywać. – Jest na Facebooku albo ona Twitterze? – Był – odparłam. Usłyszałam, że głos mi drży, i wypiłam jeszcze trochę wody. – Facebook, Twitter, Instagram, LinkedIn. Sporo. Wykasował wszystkie swoje konta. Sam wyjął telefon.

– Przypomnij mi jego nazwisko. – Stone. Milczał przez kilka chwil, stukając w ekran. Co jakiś czas krzywił się, a potem znów stukał. – Pomyślałem, że może cię zablokował – powiedział. – Ale nigdzie nie ma po nim śladu. – Wsadził telefon z powrotem do kieszeni, dopił kawę. – Możesz zadzwonić do niego do pracy? – Pracę też rzucił. – Co? Myślałem, że mu się tam podoba. Milczałam. Podobało mu się. Uwielbiał swoją pracę. Był sympatycznym człowiekiem, ludzie go lubili. Był zadowolony ze swojego zajęcia. Chociaż myślałam, że ze swojego domu też jest zadowolony. – I nie masz pojęcia, dokąd poszedł? – Nie, nie mam – przyznałam. – Nie poznał może kogoś, kto jest trochę, no, taki szemrany? Nie ucieka przed czymś? Roześmiałam się. – Matt? – Wiem, że na takiego nie wygląda, ale różne rzeczy się zdarzają. Nie ma żadnych długów, prawda? – Wątpię. Kilka tygodni temu poszłam do bankomatu wypłacić mu trochę gotówki i miał kilka tysięcy na koncie bieżącym. Miał też oszczędności, ale gdyby miał jakieś długi, to bieżące konto byłoby puste, prawda? – Tak myślę. A może coś zobaczył? Nie był świadkiem przestępstwa, czy czegoś w tym rodzaju? Spojrzałam na niego. – Sądzisz, że objął go program ochrony świadków? – Roześmiałam się znowu. – Myślisz, że chronią Matta, żeby mógł zeznawać w sądzie? I on mi o tym nie wspomniał? Wyglądał na trochę zakłopotanego. – No, wcale nie mówię, że akurat to się stało. Po prostu rozważałem wszystkie możliwości. – No daj spokój – odparłam. – Nie ma mowy, żeby w ogóle o czymś mi nie wspomniał. Ale… Myślisz, że powinnam zadzwonić na policję? – Nie, dopóki nie nabierzesz pewności, że coś mu się stało. Pewnie zobaczył, jaka jestem zdenerwowana, dlatego dodał łagodniejszym tonem. – Hannah, to wygląda tak, jak gdyby po prostu ciebie zostawił. Tutaj policja niczego nie wskóra. Czy zabrał jakieś twoje rzeczy? Pokręciłam głową. – Nie, tylko swoje. – No dobra, ja bym sobie nie zawracał nim głowy. Przypuszczalnie pojechał do mamy. Oni zawsze tam jadą, do jedynego miejsca, gdzie są zawsze mile widziani. – Nie pojechałby tam. Na szczęście nie zapytał, skąd o tym wiem, bo przecież w ogóle nie miałam

pewności. Wyprowadził się z domu, gdy skończył osiemnaście lat, a teraz miał dwa razy więcej. Czy on naprawdę pojechałby do swojej matki? – Ale z drugiej strony – powiedziałam, wmuszając radość do swojego głosu – może teraz zostanę dyrektorem! Na twarzy Sama pojawił się szeroki uśmiech, – Och, fantastycznie! Wiedziałem, że dostaniesz taki awans przede mną! – Jeszcze zobaczymy, jak to będzie, dobrze? Nic pewnego. – To mi teraz opowiedz – poprosił. – Co ci mówili? Przez następnych dziesięć minut rozkładaliśmy na czynniki pierwsze tamtą rozmowę z Oksfordu. Ale tak naprawdę, to bez namysłu oddałabym swój awans za to, żeby Matt wrócił do domu. Z pełnych współczucia spojrzeń, jakimi obdarzał mnie Sam, czytałam, że dobrze o tym wie. Później tego popołudnia, kiedy siedziałam, gapiąc się przez okno i ewidentnie nie pracując, Sam wszedł do mojego gabinetu. – Hannah – zaczął – czy ty i Matt mieliście wspólny kredyt mieszkaniowy? Spojrzałam na niego. – Co? Dlaczego się pytasz? – Bo jeśli tak, to jak zamierzasz sobie z tym poradzić teraz, kiedy nie wiesz, gdzie on jest? Pokręciłam głową. – Nie, dom był mój. Mieliśmy osobne finanse. Kiedy poznałam Matta, mieszkałam w swoim domu już od lat, dlatego wszystko było tam na moje nazwisko, a Matt tylko co miesiąc dawał pieniądze na rachunki. Kredyt spłacił mój tata, co stanowiło ewidentne przekupstwo, żeby zachęcić mnie do zdania wszystkich egzaminów za pierwszym podejściem i aplikowania na stanowisko księgowej, czyli, w jego mniemaniu, na solidną posadę. Czasem doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jakie mam szczęście. Czasem jednak, gdy praca przynosiła mi za dużo stresu, marzyłam o życiu, jakie wiodłabym, gdybym mogła sama o sobie decydować. – Matt ma jednak dom w Londynie, który teraz wynajmuje – dodałam. – Kupił go, a potem wynajął tuż przed tym, jak sprowadził się tutaj do pracy. Poznałam go kiedy jeszcze tam mieszkał, pamiętasz? Co weekend jeździłam do Londynu, żeby z nim pobyć. Głos mi zadrżał, kiedy przypomniałam sobie tamte podróże, w piątki zaraz po pracy. W dłoni ściskałam torbę podróżną, a na sobie miałam nową bieliznę i rajstopy, wiedząc, że gdy tylko znajdziemy się sami, zedrzemy je wspólnie w ciągu pięciu minut. To były doskonałe weekendy, takie małe miesiące miodowe. A po kilku miesiącach Matt zaczął szukać pracy w Liverpoolu. – Myślałam, że pewnego dnia się pobierzemy, sprzedamy oba domy i kupimy sobie coś nowego. Dużo o tym rozmawialiśmy. Przerwałam, uświadamiając sobie, że nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni. Kilka miesięcy temu Matt sprawdzał ceny domów przy swojej ulicy, to było jakoś zaraz przed świętami. Gdy zasugerował, że może by sprzedał dom, odparłam, że chyba zwariował, gdyby teraz to zrobił, bo ceny zaczynają już rosnąć, a przecież jak jeszcze trochę poczeka, to dostanie tyle, że może starczy na spłatę kredytu. Nie zakwestionował

tego, a ja nawet nie pomyślałam, że powstrzymując się od sprzedaży domu, może mieć w tym jakiś ukryty cel. Niezależnie od tego, jak intensywnie zastanawiałam się nad tamtą rozmową, zawsze dochodziłam do wniosku, że wtedy wcale nie wydawał się jakiś inny, nie wyglądał na kogoś, kto coś knuje albo planuje ucieczkę. – Nie sądzisz, że przeprowadził się z powrotem do Londynu, bo już miał tam dom? – Nie – odparłam. – Lokatorzy mają umowę do następnego roku. Podpisali jej przedłużenie umowy zaledwie miesiąc temu. Jednak kiedy Sam już wrócił do swojego gabinetu i zostałam tylko ze swoimi myślami, zadzwoniłam na stacjonarny numer Matta do Londynu, właśnie ten numer, który miał przez te wszystkie lata, numer, który wybierałam kiedyś co wieczór, leżąc w łóżku. Od dnia, w którym odszedł, aż do teraz w ogóle nie myślałam o tamtym numerze, jednak okazało się, że potrafię go sobie bez trudu przypomnieć. Pamiętałam rytm jego wystukiwania, podniecenie towarzyszące każdemu telefonowi. Kiedy jednak w Londynie odebrała lokatorka, mówiąc swoim charakterystycznym, brooklyńskim akcentem, a w tle rozległ się płacz dziecka, domagającego się uwagi, po cichu odłożyłam słuchawkę. Miałam rację. Jego tam nie było.

7 Tego wieczoru powrót do domu okazał się bardzo dołujący. Siedziałam w pracy tak długo, jak tylko mogłam, aż zostałam tylko ja i sprzątaczki. Widziałam, że jedna patrzy się na mnie ze współczuciem. Odpowiedziałam spojrzeniem na spojrzenie. Nie miała pojęcia, w jakim byłam stresie! To wszystko było dla mnie prawie nie do zniesienia, nie byłam w stanie zajmować się jednocześnie pracą i zastanawiać się, gdzie szukać Matta. Pospiesznie się odwróciłam, rumieniąc się, przecież i tak nie mogłam tutaj zostać, skoro aż tak się na mnie patrzyła. Odsunęłam krzesło, podniosłam płaszcz. Będę się z tym zmagać w domu. Kiedy parkowałam na swoim podjeździe, dostrzegłam drgnięcie zasłon w salonie Sheili i Raya, jak gdyby sprawdzali, o której wracam do domu. W normalnej sytuacji dałabym po sobie jakoś znać, że ich dostrzegłam, ale tamtego wieczoru nie miałam już siły, więc tylko odwróciłam wzrok. Weszłam do swojego domu, czując się jak włamywacz. Ogrzewanie było wyłączone, a chociaż był już koniec kwietnia, w powietrzu wciąż dawało się wyczuć ziąb. Kiedy Matt jeszcze tutaj mieszkał i wracał przede mną z pracy, zjawiałam się w domu pełnym hałasu i światła. W jednym pokoju grała muzyka, w drugim chodził telewizor, a nawet gdy oboje byliśmy na parterze, słyszałam radio z łazienki na piętrze. Kiedy tylko słyszał, że wróciłam do domu, zawsze schodził do holu i mnie całował. Siadaliśmy w kuchni, gawędząc o tym, co przyniósł dzień, potem oglądaliśmy film, słuchaliśmy muzyki albo szliśmy się napić z Katie i Jamesem. Teraz, kiedy byłam w domu sama, wydawał mi się ciemny i ponury. Chodziłam od pokoju do pokoju, włączając lampy i telewizor, ale niezależnie od tego, co robiłam, i tak czułam, że poza mną nikogo tutaj nie ma. Jak gdybym znalazła się w jakimś całkiem obcym miejscu. Zapaliłam lampę gazową w salonie i usiadłam na sofie opatulona kocem, starając się jakoś rozgrzać. Po chwili zaczął się odcinek Coronation Street, a ja doznałam niepokojącego déjà vu. Zanim Matt się do mnie wprowadził, byłam przez kilka lat singielką. Siadywałam wtedy właśnie w takiej pozycji, owinięta kocykiem, zwinięta z boku sofy, gapiąc się i tak bardzo pragnąc mieć inne życie. Jakieś lepsze życie. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, czułam się tak, jak gdyby ktoś włączył światło, zastępując otaczającą mnie sepię całą gamą kolorów. I jeszcze to, że Matt usuwał wszystkie zmartwienia, wystarczało, żeby go kochać. Kiedy mieszkałam sama, gdy coś się popsuło, nie wiedziałam, co robić. Spędzałam całe popołudnie, bijąc się z myślami, czy powinnam zreperować to sama – zazwyczaj rzecz niemożliwa do wykonania – czy może zapłacić komuś, żeby zrobił to za mnie. Ale komu? Ile? Gdzie ja go znajdę? Skąd będę wiedziała, że mogę mu zaufać? Siedziałam, zamartwiałam się, bałam i obgryzałam paznokcie, życzyłam sobie, miałam nadzieję i modliłam się o kogoś, kto do mnie przyjdzie, będzie mnie kochał, sprawi, że już wszystko będzie dobrze. Potem zjawił się on i dał mi światło. Teraz, gdy go zabrakło, zrobiło się jeszcze ciemniej niż kiedyś. Wieczorem wcześnie położyłam się spać, zwinięta w kłębek na samym brzegu

łóżka, a na przestrzeń między kołdrą i prześcieradłem padało tylko światło mojego kindle’a. Gdy odpowiednio go ułożyłam i zachowywałam bardzo cicho, mogłam sobie wyobrażać, że wszystko jest jak dawniej. Tak bardzo się przyzwyczaiłam, że on tutaj jest. Wprowadził się kilka miesięcy po tym, jak się poznaliśmy, przy okazji wakacji na Korfu. Każde z nas otaczała wtedy grupka ludzi. Zauważyliśmy się nawzajem, czekając wśród hałaśliwego, pijanego tłumu na opóźniony lot na wyspę. Matt stał w lotniskowej poczekalni wspólnie z przyjaciółmi, twarz miał znużoną i pełną napięcia. Wyglądał, jak gdyby bardzo potrzebował wakacji. Jego przyjaciele tworzyli zgraną wesołą paczkę, chcącą spędzić ze sobą jak najwięcej czasu. Widać było wyraźnie, że stara się do nich dołączyć, ale myśli zajmuje mu coś innego. Sądzę, że się wtedy na niego gapiłam, chociaż później zawsze temu zaprzeczałam. Po jakimś czasie dostrzegłam, że rzuca mi ukradkowe spojrzenia, które są takie ekscytujące, kiedy uświadamiasz sobie, że ktoś, dla kogo jesteś atrakcyjny, udaje, że wcale ci się nie przygląda. W samolocie, przypadkiem, usiadłam zaraz po drugiej stronie alejki między fotelami i gdy tylko poszedł do łazienki, moja koleżanka od razu wskoczyła na jego miejsce, żeby porozmawiać ze swoją koleżanką i kiedy Matt wrócił, usiadł obok mnie. W ciągu następnych kilku minut oboje, tak od niechcenia, oznajmiliśmy sobie, że jesteśmy singlami, potem odkryliśmy, że mamy pokoje w tym samym hotelu. Miałam dostać wspólny pokój z koleżanką, więc aż nie potrafiłam uwierzyć we własne szczęście, kiedy uświadomiłam sobie, że Matt ma cały pokój da siebie. Oczywiście, wtedy nawet nie wiedziałam, dlaczego tak się cieszę. Od tamtej chwili już byliśmy ze sobą, Matt, kiedy go poznałam, pracował w Londynie. Każdego wieczoru rozmawialismy ze sobą przez telefon, a potem, w piątki, wsiadałam do pociągu i jechałam na spotkanie z nim. Oszalałam na punkcie Matta, zwyczajnie oszalałam i myślałam, że on się czuje tak samo. Jeszcze nie powiedział mi, że mnie kocha, ale czułam, że ta chwila nadchodzi. Wykrzyczałam mu to pewnej nocy, kiedy byliśmy w łóżku, a chociaż zaczęliśmy się śmiać, wiedziałam, że czuje tak samo. Mocno mnie wtedy chwycił, a ja wyszeptałam mu do ucha: „Tylko żartowałam”. Znowu się roześmiał i pocałował mnie. Żadne z nas nie wspomniało o tym przez jakiś czas, ale od tamtej chwili bez przerwy było między nami takie dodatkowe, ekscytujące napięcie. Podobało mi się, że był ostrożny; czułam, że lubi się nieco powstrzymywać z poważniejszymi sprawami. Wracając z Londynu, opierałam głowę o szybę, zamykałam oczy i rozmyślałam o tym dniu, kiedy powie mi, że mnie kocha. Oczywiście zrobił to wtedy, gdy w ogóle się tego nie spodziewałam. Trwał akurat piątkowy wieczór, uzgodniliśmy, że weekend spędzimy osobno. Odkryłam, że trudno mi jeździć do niego regularnie, przez co musiałam wszystkie zakupy i sprzątanie robić w ciągu tygodnia, a dom robił się coraz bardziej zaniedbany. Z kolei Matt musiał coś przygotować na poniedziałkowe spotkanie, dlatego zaplanowaliśmy, że spotkamy się w Londynie w następny piątek. Tamtego wieczoru byłam taka zmęczona, że prawie się ucieszyłam, że nie muszę nigdzie jechać. Kiedy już skończyliśmy rozmawiać przez telefon, leżałam rozciągnięta

ukośnie na łóżku, wysyłając mu krótkie esemesy i śmiejąc się z jego odpowiedzi. Zasnęłam z telefonem w ręku. Następne, co zarejestrowałam, był dzwonek do drzwi. Ocknęłam się gwałtownie i spojrzałam na zegarek. Dochodziła czwarta rano, na zewnątrz było jeszcze ciemno. Zerknęłam przez okno, ale niczego nie dostrzegłam. Włożyłam szlafrok, zeszłam na dół. Zastanawiałam się, czy to może Sheila z domu obok. Może ktoś się u niej rozchorował? Otworzyłam drzwi. Stał w nich Matt. – I jak? – zapytał. – Naprawdę? Spojrzałam na niego zdumiona. – Co ty tutaj robisz? – I jak? – powtórzył. – Po prostu mi powiedz! – O czym ty mówisz? Co naprawdę? – Naprawdę mnie kochasz? – Wydawał się totalnie wyczerpany, ale oczy miał jasne i błyszczące. – Hannah, kochasz mnie? Przełknęłam ślinę. – Oczywiście, że naprawdę – powiedziałam. – Kocham cię. – Och, dzięki Bogu! – Zaczął się śmiać. – Przez chwilę myślałem, że zaraz będę musiał przejechać tę całą drogę z powrotem. Objęłam go i pocałowałam, tam, na progu. – A ty? – zapytałam. – Kochasz mnie? – Oznajmiłem ci to już wystarczająco dużo razy – odparł. – Niczego nie oznajmiłeś! – powiedziałam, ale kiedy tak ze trzydzieści sekund później szliśmy już wspólnie do mojej sypialni, wyjęłam telefon, a w nim znalazłam jego esemesy. „Kocham Cię, Hannah”. „Kocham Cię. Teraz nie żartuję. Tak bardzo Cię kocham”. „Czekałem całe wieki, żeby Ci to powiedzieć. Kocham Cię, kocham Cię, kocham Cię”. „Hannah, czy Ty mnie kochasz?” „O Boże, ale zrobiłem z siebie idiotę, prawda?” „Nieważne i tak Cię kocham”. „Hannah, ignorujesz mnie. Proszę, nie rób tego”. I tak dalej, i tak dalej. Leżał teraz na łóżku z głową w poduszkach, a ja odczytywałam kolejne wiadomości, jedna po drugiej, śmiejąc się przy tym tak bardzo, że prawie ciekły mi łzy. Potem położyłam się obok, przyciągnęłam go do siebie i pokazałam, jak bardzo kocham. Przetoczyłam się po łóżku, twarz miałam mokrą, a w głowie łupało mi tak jak za dawnych czasów. Teraz za nim tęskniłam, tęskniłam za nim w łóżku ze mną, tęskniłam za tym, jak ze mną rozmawia. Tęskniłam za tym, jak wyciąga dłoń, żeby pogładzić mnie po włosach, tęskniłam za tym, jak przyciska moją twarz do wnętrza swojej dłoni, kciukiem dotykając moich ust tuż przed pocałunkiem. On mnie kochał. Jak mógł zostawić mnie tak bez słowa?