Yuka93

  • Dokumenty374
  • Odsłony179 978
  • Obserwuję131
  • Rozmiar dokumentów577.3 MB
  • Ilość pobrań103 967

Andrews Gordon - Curran POV - vol. 2 Fathers and Sons

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :153.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Andrews Gordon - Curran POV - vol. 2 Fathers and Sons.pdf

Yuka93 EBooki
Użytkownik Yuka93 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 19 z dostępnych 19 stron)

Książka zawiera sceny mieszczące się chronologicznie między „Magia Krwawi” i „Magia zabija” Autor: Gordon Andrews Tłumaczenie: SairaApril Beta: Vampire-Princess

„Magia krwawi” – sceny finałowe z punktu widzenia Currana Część 1 Przez całe wieki unosiłem się w morzu bólu. Czasami, jeśli wystarczająco się skoncentrowałem i zablokowałem ból, z ogromnej dali mogłem usłyszeć jej głos. Zogniskowałem wolę na tym dźwięku i ochoczo przesuwałem się w jego kierunku. W końcu, nie wiem jak długo to trwało, znalazłem się dość blisko i nawet mogłem usłyszeć odrobinę z tego, co mówiła -... wydaje się być przyzwoitym facetem. Teraz oni są zablokowani... On miał kogoś, ona miała kogoś, nikt nic nie mówi, a Kate nie wiedziała, co robić. Wyglądała na zmęczoną i zmaltretowaną. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie widziałem kogoś piękniejszego. Bo też nigdy nie byłem tak blisko szczęścia. Z jakiegoś powodu odpowiedź na jej dylemat wydawała mi się daleko ważniejsza, niż wszystko inne, co naprawdę chciałem powiedzieć. - Czy wypróbowałaś Prawo Drugiej Szansy? – cicho zapytałem. Oczy miała zamknięte, może oboje śniliśmy. Wytłumaczyłem to najlepiej jak mogłem i przytuliłem ją tak mocno, jak tylko to było możliwe. W końcu spojrzała na mnie. - Zostałaś ze mną – szepnąłem cicho Odpowiedziała coś, czego nie uchwyciłem, ale jej pobyt tutaj, był sprawą daleko ważniejszą, niż to, co mówiła. Uśmiechnąłem się i zapadłem w sen. Tym razem w prawdziwy sen, nie w żadną czerwoną mgłę, tylko w ciemność. Wiedziałem, że ona będzie tutaj, kiedy powrócę do świata. Nieważne, co. W końcu obudziłem się znowu, coś tkwiło w moim ręku i chciałem się tego pozbyć. Gdy lokalizowałem przyczynę swojej irytacji, Kate weszła do pokoju, niosąc coś, co pachniało jak zupa. - Co to za gówno? – zapytałem wyciągając igłę z ręki. - To utrzymywało cię przy życiu przez jedenaście dni – poinformowała mnie. Prawie dwa tygodnie! Leżałem tu przez blisko dwa cholerne tygodnie, a ona

pozostała ze mną. To nie kroplówka była tym, co utrzymywało mnie przy życiu. Prawda oszołomiła mnie. Podała mi zupę. Odstawiłem ją na bok i przyciągnąłem Kate do siebie. Tuliliśmy się do siebie przez pewien czas. Niebawem znajome kroki Dereka przerwały naszą zadumę i zbyt krótkie przeżywanie tego, że znów jesteśmy razem. - Kate? – spytał cicho, najwyraźniej prosząc o pozwolenie przekroczenia progu. Z autorytetem, jakiego nigdy wcześniej nie słyszałem, poleciła mu wejść. Młody człowiek, kiedyś tak przystojny, poinformował ją o jakimś innym wilku, który zażądał audiencji, powołując się na jakąś „ nagłą potrzebę”. -„... prawdopodobnie jeszcze jedno wyzwanie... „ Wyzwanie? Dla mnie? Każdy mięsień w moim ciele naprężył się. Czy rzeczywiście oni byli takimi popieprzonymi pomyleńcami? Prawie umarłem, a oni stoją w kolejce, żeby dostać kawałki tego, co ze mnie zostało. Spojrzałem na Kate i jej twarz powiedziała mi wszystko. Miała wyraz zmęczonej rezygnacji i nagle kawałki układanki trafiły na swoje miejsce. Nie mnie. Oni wyzywali ją. Do diabła, to całe gówno, które się tu dzieje, trzeba zatrzymać w tej chwili. Raptownie, wyczuwając niebezpieczeństwo, Derek spojrzał na mnie i zamilkł. Zanim zdołał oprzytomnieć, rozkazałem mu przyprowadzić wyzywającego, ale nie informować go, że się ocknąłem. Zamknąwszy usta młody wilk odwrócił się i odszedł szybko, wypełnić moje polecenie. Zawsze był inteligentnym dzieciakiem. Kate pomogła mi wstać. Będę przeklęty, jeśli pozwolę im oglądać siebie leżącego w łóżku, jak jakiegoś cherlaka. Gdy popijałem zupę, która Kate wcześniej przyniosła, Jaime Alicia wkroczył do pokoju, jakby był jego właścicielem. Tak bardzo chętny skrzywdzić moją towarzyszkę i zabrać to, co moje. To jeden z najlepszych wojowników Klanu Wilka, w młodości bokser, wysoki i dobrze zbudowany. Widziałem go walczącego, wiedziałem, że był szybki i silny. Byłem też pewien, że Kate mogłaby go pociąć na kawałeczki, zanim by zupa ostygła. Nigdy tego nie przyznam, ale była cholernie dobra we władaniu tym swoim mieczem. Nie, żeby musiała to zrobić, on byłby martwy zanim by jej dotknął. Jaime spojrzał na mnie, szczęki mu opadły. Skończyłem zupę i powiedziałem. - Tak? Wilk padł na kolana i wpatrywał się w podłogę. Gdyby zawahał się, choć przez sekundę, wyszarpnąłbym mu płuca z piersi. Wbić pazur, dosięgnąć i szarpnąć. Ty byłoby łatwe i niezmiernie by mnie ucieszyło. Mogłem poczuć zapach jego strachu. Chciałem na niego ryknąć. - Czy masz coś do powiedzenia?

Zaprzeczył potrząśnięciem głowy, z wzrokiem nadal wbitym w podłogę. Teraz znowu wiemy, kto był kim i co było czym. Trzeba było przywrócić porządek i przypomnieć reszcie z nich, dlaczego byłem Władcą Bestii. - Rada ma trzy minuty, by się zebrać. Idź tam i powiedz im, żeby czekali na mnie, a może pozwolę ci zapomnieć, że kiedykolwiek byłeś tutaj. Miałem nadzieję, dla jego dobra, że nigdy nie zapomni, jak blisko był okrutnej i bolesnej śmierci, ponieważ drugiej szansy już mu nie dam. Po jego wyjściu straciłem równowagę i Kate próbowała mnie podtrzymać, ale ugięły się jej nogi i oboje upadliśmy na kanapę. Byliśmy dalecy od szczytowej formy, ale musieliśmy to zrobić. Wspólnie, nawet w naszym obecnym stanie, mogliśmy zapędzić w kozi róg wielu z moich poddanych. Cóż, dopóki o tym nie wiedzieli. Zupełnie jakby wiedziała, o czym myślę, zapytała - Czy na pewno jesteś gotów do spotkania z Radą? Odwróciłem się do niej, siłą woli nakładając na twarz maskę kryjącą determinację. - Lepiej, żeby oni byli gotowi na mnie. Musieliśmy dać pokaz siły, nie mogliśmy być nadal postrzegani, jako coś niższego niż Władca Bestii i jego Towarzyszka, bezsprzeczni Władcy Gromady. Taka jest natura naszego gatunku, że przede wszystkim ceni siłę i gwałtowność, bezlitośnie wykorzystując wszelkie słabości. Władza musi być sprawowana przez cały czas, albo utracona. Oni nie muszą mnie kochać, ani nawet lubić, ale, na Boga, muszą być mi posłuszni. Jeśli zapomnieli, dlaczego budziłem strach, przypomnę im. Gdybym miał zabić kogoś dla przykładu, to tak będzie. Poszedłem do łazienki, potykając się, co najmniej raz, ale moja siła wracała i kilka minut później byłem gotów samodzielnie zejść na dół, do Sali Rady. Barabas, jeden z prawników Gromady i jeden z faworyzowanych intrygantów Ciotki B, pojawił się za nami i dotrzymywał nam kroku. Zatrzymałem się. - Barabas, czy przyszedłeś mnie także wyzwać? Mimo, iż tak powiedziałem, wiedziałem, że wyzwanie przez niego było mało prawdopodobne. Barabas był nieco szalony i być może krnąbrny, ale nie był głupi. Jego zwykły, rozbawiony wygląd zniknął, zastąpiony przez wyraz kompletnego szoku i niedowierzania. - Nie, mój Panie, jestem związany z Małżonką. Odwróciłem się do Kate i czekałem na jakieś wyjaśnienie.

Wzruszyła ramionami. - Mam umowę z Ciotką B, dała mi go, jako pewnego rodzaju doradcę. Nie miałem pewności o co chodzi, ale chciałem wiedzieć; Ciotka B nigdy niczego nie robiła z czystego altruizmu. Chciała czegoś. Pamiętałem, jak przez mgłę, że Kate mówiła mi o tym, ale szczegóły umknęły mi. Czy ona pomaga w jakiś sposób Kate? Nagle uderzyła mnie pewna myśl. - Barabas, ilu członków Gromady wyzwało moją towarzyszkę, kiedy byłem nieprzytomny? Milczał, wyraźnie próbując sobie przypomnieć, w końcu zwrócił się do Kate i zapytał - Dwudziestu dwóch? Skinęła głową w milczeniu. - Ilu alfa? - Tylko Szakale, mój Panie. Inni dali pierwszeństwo znacznie młodszym rangą, nawet nie betom. Oczywiście, wystawić na początku alfy, to byłoby głupie. Po tym, jak zginęły Szakale, inni poprzestali na pozwoleniu swoim podwładnych ścierać się z nią. Mahon mógł to powstrzymać, ale nie zrobił tego. Nigdy nie robił tajemnicy ze swojej dezaprobaty w stosunku do Kate, ale pozwolić na krzywdzenie jej w czasie mojej nieobecności... On i ja omówimy to później. Być może nadszedł czas, by mój przybrany ojciec odszedł na emeryturę. Resztą Rady zajmę się w najbliższym czasie. Gdy zbliżyliśmy się do drzwi, usłyszałem w środku mamroczące i szepczące głosy. Byli znudzeni? Zirytowani? Mogę wszystko naprawić. Wziąłem głęboki oddech, otworzyłem drzwi i ryknąłem na swoich poddanych, jak gdybym miał zamiar pozbawić ich życia w ciągu najbliższych kilku sekund. Zapadła ogłuszająca cisza. Och, tak, Tatuś jest w domu i nie jest szczęśliwy. Skończył się czas gry.

Część 2 Podczas, gdy moi alfowie siedzieli w pełnej szoku ciszy, przysunąłem krzesło swojej towarzyszce i zająłem miejsce u szczytu stołu. Nikt nic nie mówił. Spojrzałem wzdłuż stołu szukając wyzwania. Żaden z nich nie miał odwagi spotkać mojego wzroku, wszyscy wiedzieli, że mogłoby to być powodem walki i nikt nie chciał być pierwszy. Pochyliłem się do przodu i tak spokojnym tonem, na jaki tylko mogłem się zdobyć, powiedziałem - Wytłumaczcie się. Cisza. - Czekam, by ktoś z was powiedział mi, dlaczego stał z boku i nie reagował, kiedy moja towarzyszka była prawie codziennie atakowana. W końcu odezwał się Jim - Znałem ją i wiedziałem, że wszystko będzie w porządku. Curran, ona musiała dowieść, że jest odpowiednią osobą do zajęcia tego miejsca. - Tak – zahuczał Mahon. – Nikt nie spodziewał się, mój Lordzie, że można jej pozwolić usiąść u twego boku nie rozlewając krwi. Tak, do pewnego stopnia. Ostatnio kontrolowałem i zarządzałem wszystkim tutaj. Czas, by łagodnie przypomnieć im o tym. Pochyliłem się do przodu - Pozwolić? Wykonałem uderzenie w nich. Właśnie powiedzieli mi, co powinienem robić. Słyszałem, jak alfa Szakali złapał głęboki oddech i wstrzymał powietrze. Popatrzyłem na nich. - Powiem to tylko raz. Jestem jedynym, który może pozwalać. Decyduję o życiu wszystkich i o regułach rządzących klanami, tak jak uważam to za stosowne. Czy będę nadal to robił, czy też nie, zależy wyłącznie od tego, co powiecie i zrobicie w ciągu najbliższych kilku chwil. Należy być bardzo ostrożnym. Następna była Ciotka B, która powiedziała - Klan Bouda zapewnił Małżonce zarówno doradztwo, jak i ochronę przed niedozwolonym wyzwaniem. Nikt, kto odpowiada przede mną, nie skrzywdził jej. Popatrzyła na Daniela i jego towarzyszkę. - Jednak tego samego nie można powiedzieć o psach.

Oczywiście. Nie kiwnęłaby nawet palcem, by powstrzymać wilki od kopania własnego grobu. Nienawiść między wilkami a Boudami miała długą historię. Wilki były liczniejsze, ale boudy lepsze były w rozgrywkach. - Nie złamaliśmy prawa – zaprotestował Daniel. –Wszyscy wiedzą, że Alfa Klanu Bouda zawarła umowę z towarzyszką Władcy Bestii. Jennifer, jego towarzyszka skinęła potakująco głową. - Tak, ponieważ chciała specjalnego statusu dla swoich zwyrodnialców. Lekki uśmieszek pojawił się na ustach Ciotki B. - Wszyscy wiemy, jak bardzo Alfa Klanu Wilka kocha swoją towarzyszkę. Tak z ciekawości, jak wielu ze swoich wilków chętnie złożyłby w ofierze, by dogodzić jej zachciankom? - Człowiek musiał się wykazać, w taki sam sposób, jak my wszyscy – powiedział Daniel.- Takie jest prawo. To jest sprawiedliwe. - Sprawiedliwe, doprawdy? - zapytałem. – Kto spośród was stawiał czoło dwudziestu dwóm wyzwaniom w dwa tygodnie? Oczywiście, nikt. Nawet Mahon, nasz kat, tak szybko nie zabił tak wielu. Skoro mówimy o prawie. Zwróciłem się bezpośrednio do Jennifer. - Jeśli dobrze pamiętam, Daniel, mimo, że został wybrany w wyniku przejścia w stan spoczynku swojego poprzednika, musiał zmierzyć się z wieloma wyzwaniami, zanim wybrał ciebie na swoją towarzyszkę. Ty jednak nigdy nie zostałaś wyzwana. Czy wiesz, dlaczego tak się stało? Ponieważ, zgodnie z prawem, na które oboje się tak chętnie powołujecie, ten, kto wyzwałby ciebie, musiałby walczyć również z Danielem. Alfa walczą jak jedno. Jeśli jeden alfa jest ranny, zwyczajową uprzejmością jest czekać, aż stanie na nogach i oboje będą zdolni do walki, zanim się rzuci wyzwanie. Jest to sprawa honoru. Jeśli chcesz zająć czyjeś miejsce, to musisz walczyć uczciwe. Nie stać cię było na taką uprzejmość w stosunku do mojej towarzyszki. - Ona zabiła moją siostrę – krzyknęła Jennifer. Dobrze, pozwólmy wszystkiemu wyjść na wierzch. Załatwmy sprawę raz na zawsze. - Prawda, twoja siostra stała się loupem i zaatakowała ją. Kate tego nie spowodowała, a zabiła ją jednym ciosem. Twój gniew jest nie na miejscu. W rzeczywistości wyświadczyła ci przysługę. Jeśli masz być dobrym alfa, powinnaś wiedzieć, że załatwienie sprawy twojej siostry było twoim obowiązkiem. To było twoje brzemię. Jesteście najbliższą rodzoną.

Jennifer zacisnęła zęby. Dokładnie ważyłem każde słowo. Nie mogłem jej wyzwać, bo wyzwanie musi mieć podstawy. Ale jeśli powiem wystarczająco dużo, ona powinna wyzwać mnie. - Moja towarzyszka wzięła na siebie twoje brzemię, a zamiast wdzięczności, nienawidzisz ją za to. Ona stale pamiętała o twojej słabości. Chciałaś z nią walczyć, ale nie mogłaś. Zamiast tego, podjudzałaś innych do zrobienia tego, do czego sama nie mogłaś się zmusić. To jest twoja największa wada. Jednak, ponieważ jestem miłosierny i sprawiedliwy, oferuje ci szansę odkupienia winy. - Nie przeproszę jej, ani nie będę się jej kłaniać. Prędzej umrę – Jennifer kłapnęła zębami jak wściekły pies. Cóż, spójrzmy na to jeszcze raz. - Znowu nie zrozumiałaś. To, co zaproponowałem, to szansa na zemstę, której szukasz, ale tym razem we właściwym czasie. Wyzwanie nas. Para na parę, tak jak to powinno być. Pozostałym posłałem ostrzeżenie. - Nikt się nie będzie wtrącać. Tylko was dwoje na nas dwoje. Kate zesztywniała obok mnie. Ująłem pod stołem jej dłoń i delikatnie, uspokajająco ścisnąłem, na znak, że blefuję i wszystko będzie O.K. Cóż, niespecjalnie, ale byłem przekonany, że nawet w takim stanie, w jakim byliśmy, powinniśmy ich pokonać, a i całą resztę, jeśli będzie trzeba. Tak długo, jak oni będą wierzyć, ze możemy to zrobić, nie będzie takiej potrzeby. Gdy Jennifer zaczęła się podnosić – ona naprawdę była głupia lub szalona – Daniel chwycił ją za ramię, niemal zbyt szybko, by to zobaczyć i szarpnął ją w dół. Twardo wylądowała na krześle. Otworzyła usta. Posłał jej kategoryczne, surowe spojrzenie. Zamknęła usta i spuściła wzrok. Twarz jej poczerwieniała. Więc nie był skłonny pozwolić jej na poświęcenie życia, tak jej jak i swojego. Daniel z lekkim ukłonem pochylił głowę. - Klan Wilka usilnie błaga Małżonkę o przebaczenie. Szczerze przepraszamy za przykrości, które mogliśmy spowodować. Pragniemy wyrazić naszą lojalność i posłuszeństwo wobec Władcy Bestii i jego Towarzyszki. Dobrze powiedziane, może była dla niego jeszcze jakaś nadzieja, mimo wszystko. - Co z resztą z was? Zatrzymałem na chwilę wzrok na alfach Klanu Szczurów. Thomas i Robert Lonesco jednocześnie potrząsnęli głowami. Thomas, starszy i poważniejszy z pary, powiedział.

- Nie mamy w tej walce psa. – Uśmiechnął się lekko, pokazując równe, białe zęby. – Nie głosowaliśmy na nią, ponieważ nie mamy wystarczającej wiedzy na jej temat. Kate pochyliła się do mnie i szepnęła. - Po tym, jak zabiłam Szakale, oni przysłali mi czekoladę. Dobrze, naprawdę lubiłem ich obu i nie muszę odczuwać przykrości, zabijając ich. Popatrzyłem na wyżej wymienione Szakale, następców zabitych. Przemówiła kobieta, Tracy. - Nie mamy problemu z Małżonką. Jesteśmy jej wdzięczni i jest to nasze powszechne stanowisko. Spodziewałem się więcej. Pozostał jeszcze Klan Zwinnych i ciężkich Mahona. Starym niedźwiedziem chcę się zająć prywatnie. Klan Zwinnych był czymś w rodzaju anomalii w społeczeństwie zmiennokształtnych. Ich alfami była starsza para Azjatów, rządząca nie dlatego, że byli najsilniejsi, ale dlatego, że z racji wieku i doświadczenia byli szanowani przez swoich poddanych. To nie przeszkadzało, oczywiście, ich wiernym betom, złośliwej parze, której obawiała się reszta klanu i wielu innych z Gromady. Chronili swoich starszych i było oczywiste, że zajmą ich miejsce, jako alfa, kiedy przyjdzie czas. Alfa Klanu Zwinnych wstał, wyprostował się na całą wysokość, a następnie skłonił głęboko, nie spuszczając ze mnie wzroku. Potem wyprostował się i bardzo formalnym tonem oświadczył - Klan Zwinnych pamięta zrozumienie, które Wasza Wysokość nam okazał i nigdy nie zhańbi się zapłaceniem za życzliwość zdradą lub oszustwem. Małżonka walczyła wspaniale i respektujemy jej miejsce u boku Waszej Lordowskiej Mości. W porządku, proste „popieramy” byłoby wystarczające, ale jeśli czuł się bardziej komfortowo z formalnościami, niech tak będzie. - Poważamy Klan Zwinnych i przyjmujemy jego przyjaźń z szacunkiem. Achhh, dostałem go, prawie się uśmiechnął, ukłonił się jeszcze raz i usiadł. Prawie gotowe. - Tak, więc, wszystko zostało ustalone. Jeśli nie ma jeszcze czegoś, możecie odejść w pokoju. Mahon, ty zostań – rozkazałem. Zachowując pozory godności, pozostali wynieśli się tak szybko, jak tylko mogli. Kate odwróciła się do mnie. W oczach miała pytanie - Czy chcesz, żebym została?

Milcząc potrząsnąłem głową - Nie, nie powinnaś być obecna przy następnej części. Część 3 Patrzyłem, jak Rada Gromady ucieka z pokoju z podkulonymi pod siebie ogonami. Wychodzili w pośpiechu, jeden za drugim, uważając, żeby nie spojrzeć na mnie lub Niedźwiedzia. W końcu ostatni ze zmiennokształtnych zniknął za drzwiami. Pozostaliśmy tylko my dwaj. Popatrzyłem na niego w sposób, w jaki alfa patrzy na poddanego. Mahon skrzyżował masywne ramiona. - Przyszedł na to czas. Nie odpowiedziałem. - Już pora. Czekałem na to, chłopcze. Trzeba to ułożyć. Dobrze, rozumiemy się wzajemnie. - Czy chcesz załatwić sprawę tutaj, stary, czy masz na myśli jakieś inne miejsce? Mahon rozważał to przez chwilę. - Będziemy potrzebować przestrzeni. To miejsce jest zbyt małe. - W takim razie, na czwartym piętrze jest balkon. Balkon, płaska powierzchnia na szczycie jednej z mniejszych wież, to kamienny kwadrat o wymiarach dwadzieścia na pięćdziesiąt jardów. Wiosną i latem służył jako miejsce zgromadzeń i jadalnia na świeżym powietrzu, ale zimą był pusty. To powinno zapewnić nam mnóstwo miejsca i dać nam trochę prywatności. To nie miał być pokaz, to sprawa pomiędzy mną i Mahonem. Nie będzie to walka na śmierć i życie, ale mogłaby się nią stać, jeśli byliby jej świadkowie, Musiałbym zabić Mahona, a tego nie chciałem. Mahon nie był moim ojcem, ale ja byłem jego synem. To sprawa między nami dwoma i kiedy się rozstrzygnie, będziemy wiedzieć raz na zawsze, kto jest silniejszy.

Przeszedłem przez drzwi. Mahon szedł za mną. Na zewnątrz, przy ścianie, stał Derek i kiedy mnie zobaczył zrobił krok do przodu. Spojrzałem na niego mówiąc. - Chodź ze mną. Dzieciak szedł o krok za nami. Potrzebowaliśmy strażnika, by powstrzymać resztę Gromady od wścibiania nosa tam, gdzie nie należy i nie mógł to być Jim lub Kate. Jim był moim najlepszym przyjacielem. Mógłby się wtrącić. Kate... To było coś, co nie chcę, żeby widziała. Derek zrobi, co mu każę i utrzyma resztę z daleka. We trójkę udaliśmy się na czwarte piętro. Solidne, drewniane drzwi zagradzały drogę na balkon. Spojrzałem na Dereka. - Staniesz tutaj. Nikt nie może przejść na drugą stronę tych drzwi – przytrzymałem go wzrokiem przez dłuższą chwilę, by upewnić się, że słucha z uwagą. – Nikt. - Tak, mój Panie. Otworzyłem drzwi i razem z Mahonem wyszliśmy na zewnątrz. Wciągnąłem w płuca zimne powietrze. Drzwi zamknęły się za nami. Zapadła ciemność. Niebo było czarne i ogromne, małe światełka gwiazd lśniły zimnym blaskiem. Za nami szare wieże zasłaniały księżyc, a jego rozproszone światło rozjaśniało przyprószone śniegiem okolice Twierdzy. Dalej wznosiły się czarne bory. Pod balkonem rozciągał się biały, nietknięty śnieg. Zanim się to skończy, zabarwimy go czerwienią. - Jak masz ochotę to zrobić? – zapytał Mahon. - Chcę, żebyś walczył w swojej najlepszej postaci niedźwiedziej – powiedziałem. – Nie w obecnej, ani w tej odpychającej postaci pośredniej. To najlepiej potwierdzi wynik. - W takim przypadku, ty powinieneś wystąpić w swojej postaci wojownika. Da ci to większą szansę. - Nie ma potrzeby – odpowiedziałem. Położył mi rękę na ramieniu i powiedział cicho. - Synu, jeśli zawahasz się, lub zatrzymasz, zmiażdżę cię. Możesz spróbować. - Nie mów nic więcej. Zacząłem przemianę. Zalało mnie gorąco. Straszliwe gorąco. W istocie to było tak, jak rozciąganie na stelażu w chwili, gdy stoi on w ogniu. A potem rozciągnąłem wszystko: kości, ścięgna, mięśnie, ciasno zwiniętą skórę. Mglisty welon zasnuwający mój wzrok opadł bez ostrzeżenia i nagle świat stał się boleśnie wyraźny. Wszystko pachniało, wiatr z lodowatego nieba, cień dymu z kuchni Twierdzy, suche kamienie, czysty śnieg i sierść ogromnego niedźwiedzia, czekającego, by przetrącić mi grzbiet.

Niedźwiedź. Znajomy zapach. Bezpieczny. Ten sam zapach poczułem wiele lat temu, kiedy nie miałem gdzie pójść i Mahon powiedział, że mam dom. Był potężny, wielki i szorstki, wyższy ode mnie prawie stopę. - Możesz zostać tutaj, chłopcze. Nie musisz mówić do mnie, Tato. Wystarczy Mahon. Po drugiej stronie balkonu ogromny Kodiak potrząsał głową. Był ogromny, miał blisko dwanaście stóp wysokości i ważył prawie tonę. Siłowanie się i zapasy nie wchodziły w rachubę. Otrząsnąłem się, sprawdzając zmiany. Wszystko było na swoim miejscu. Nie miałem pełnej mocy, ale to dobrze. Byłem zbyt wkurzony, by utrzymywać kontrolę na przemianami w czasie tej walki. Kudłata, olbrzymia bestia, stanęła na tylnych nogach i ryknęła na mnie. Tak jest, pokaż mi swój miękki, wielki brzuch. Otworzyłem usta i również ryknąłem, zagłuszając go. Przełknij to, gruby chłopcze. Najlepszym założeniem byłoby upuścić mu trochę krwi. Skoczyć, ugryźć lub wbić pazur i odskoczyć ponownie, zanim te wielkie łapska zdążą się złączyć. Nie pozwolić się złapać lub trzymać. Jeśli będzie mógł, Mahon wciągnie mnie w uścisk i zmiażdży mi głowę między szczękami. A jeśli będę miał prawdziwe szczęście, to zbliży się do mnie tak, jak stoi teraz, na tylnich nogach, odsłaniając brzuch. Przeryłem śnieg, badając grunt. Pod powłoką lodu wyczułem łapą kamienie. Gładkie. Chodź, Misiu. Chodź do mnie. Ruszył w moim kierunku na czterech łapach, z opuszczoną głową. Cholera. Jeśli mu pozwolę, może spróbować swoim ciężarem przewrócić mnie na ziemię. Kiedyś zabiłem niedźwiedzia i była to najtrudniejsza walka w moim życiu. Mahon poruszał się kiwając głową w górę i w dół i kołysząc się z boku na bok. Niedźwiedzie człapanie. Wyglądało to niezdarnie, ale pozwalało mu to wykorzystać grubą warstwę futra i tłuszczu jako tarczę, osłaniającą właściwe stanowisko bojowe. A ataki z flanki nie pozostają bezkarne. Człapiący, czy nie, był szybki. Nigdy nie walczyliśmy, nie tak, ale obserwowałem go, jak zabijał, przez ostatnie piętnaście lat i wiedziałem, że może uderzyć tą wielką głową, jak młotem. W istocie, dostanie głową niedźwiedzia, to jak kopnięcie konia. Powali mnie na ziemię i przyciśnie całym ciężarem ciała. Pora na taniec. Pozwoliłem mu podejść na odległość pięciu stóp ode mnie. Mahon zrobił wypad do przodu. Odskoczyłem na bok i wczepiłem pazury w jego głowę i kark. To, co tam było, to głównie futro i tłuszcz, ale go zraniłem. Wstrząsnął się, próbując mnie zrzucić. Uwiesiłem się na nim i ugryzłem go w ucho. Znajomy smak krwi zalał mi usta.

Mahon ryknął z bólu. Tak, pozostawię po sobie ślad. Poruszyliśmy się i raptownie moje łapy znalazły się na ziemi. Odrzucił mnie, jakbym tylko przejechał po nim paznokciem. Boże, on był cholernie silny. Nic nie mogę z tym zrobić, tylko puścić go. Zwolniłem uchwyt. Za późno, Plecami wpadłem z trzaskiem na ścianę, a całe cielsko Mahona uderzyło we mnie. - Au! *** Ściany się trzęsły. Za nimi Curran mógł już leżeć, a on zostawił mnie na zewnątrz i postawił cudownego chłopca pod drzwiami, by upewnić się, że pozostaną zamknięte. Pokój był pełen zmiennokształtnych. Alfy, bety, jacyś rozpychający się łokciami, których rangi nie sposób było określić. Jim sterczał nad Derekiem. Cudowny chłopiec był już dorosły, ale Jim był jeszcze około trzech cali wyższy od niego i wyciskał z tego faktu wszystko, co tylko mógł. - Rusz się. Derek nie odpowiedział. - To jest rozkaz. Derek patrzył prosto przed siebie. Przesłanie było jasne. Jim będzie musiał go zabić, zanim otworzy drzwi. To było bezcelowe. Wyszłam na korytarz. Barabas wyszedł za mną. Powlokłam się korytarzem, byle dalej od tłumu. Noga paliła mnie, jak ogień. Po raz pierwszy zapragnęłam, by ktoś przyniósł mi tę głupią laskę, z nią mogłabym poruszać się szybciej. Skręciliśmy za róg. - Czy jest jakieś inne miejsce, z którego mogę dostać się na balkon? – szepnęłam. - Wejść nie, zobaczyć tak.

- Zaprowadź mnie tam. - Tam są schody – ostrzegł Barabas. - Zaprowadź mnie tam, albo wyrzucę cię przez okno. - Prosto, tą drogą, Alfa. *** Kawałek grzbietu nosa Mahona. Witamy w lwich szczękach. Warknął z bólu i został z tyłu. Pobiegł przez śnieg, zwiększając dystans między nami. Żebra mnie bolały, ciepło popłynęło spajając połamane kości. Brak poważniejszych obrażeń, ale jakieś jeszcze jedno i byłbym załatwiony. Musiałem upuścić mu więcej krwi. Skok i odskok. Jeśli pokroję mu łeb w plasterki, wirus Lyc-V naprawi obrażenia, ale wcześniej Mahon będzie krwawić. Dostatecznie dużo krwi zalewającej mu oczy, a będę miał łatwiejsze zadanie. Po drugiej stronie niedźwiedź szurał łapami. Rzuciłem się w jego kierunku z pazurami w pogotowiu. *** Pięćdziesiąt milionów cholernych schodów, z każdym krokiem przeszywający ból rozrywał mi biodro tak, że chciałam rozszarpać nogę do krwi, dlatego tylko, że była jego źródłem. Idź Kate. Naprzód. Naprzód. - Przepraszam za to – powiedział Barabas. - Przepraszam, za co? Podniósł mnie i ruszył biegiem po schodach. Dwie sekundy i wyważyliśmy małe, żelazne drzwi na malutki balkon. Byliśmy na jednej z bocznych wież, pod kątem dziewięćdziesięciu stopni do głównej twierdzy. Dwa piętra pod nami, ogromny

niedźwiedź i mój lew załatwiali sprawę na zakrwawionym śniegu. Och, Curran. Ty głupi, głupi człowieku. Barabas postawił mnie na podłodze. Mahon oddychał ciężko. Kudłate boki parowały, unosząc się w górę i w dół. Jeszcze większą chmurę pary wypuszczał przez nos. Krew zalewała mu boki. Curran lekko kulał, szczególnie na lewą tylnią nogę. Curran rzucił się tak szybko, że wyglądał jak rozmazana plama. Wstrzymałam oddech. Tańczył blisko, przecinając pazurami twarz Mahona i wycofywał się, unikając walących z rozmachem, kolosalnych, owłosionych łap. Curran próbował upuścić krwi Mahonowi, ale Lyc-V uzdrawiał niedźwiedzia szybciej, niż lew mógł uczynić mu krzywdę. Prędzej, czy później, Mahon go złapie. A godzinę temu Curran leżał nieprzytomny w łóżku. Zacisnęłam zęby. - Opuść mnie na tamten balkon. - Nie mogę – powiedział Barabas. – Zbyt daleko. Nie dam rady przeskoczyć tej odległości, nie z moją nogą. - Rzuć mną. - Między nami, a nimi jest odległość pięćdziesięciu jardów, nie mówiąc już o trzydziestostopniowym spadku – powiedział Barabas. – Wylądowałabyś między rozwścieczonym niedźwiedziem, a oszalałym od krwi lwem. Moim obowiązkiem jest pomóc ci, w każdy możliwy sposób, ale samobójstwa nie ma w tym menu. Moje kolano poddało się. Zawisłam na balustradzie i obserwowałam walkę Currana. Tylko to mogłam zrobić. *** Chciał mnie złapać. Boki bolały mnie jak diabli i widziałem nieostro. Mahon łapą uderzył mnie dwukrotnie w głowę. To było jak uderzenie przez samochód. Mogę więcej nie znieść mocnych uderzeń w głowę. Muszę zakończyć to i dać mu nauczkę. Mahon zamachnął się na mnie. Kłapnąłem zębami na niego i cofnąłem się. Aby go rozwścieczyć, muszę go przegonić. Jeśli stanie na tylnich nogach, mam szansę. Poczułem zapach Kate. Była tutaj. W jakiś sposób tu była. Jeśli spuszczę wzrok z Mahona, on może mnie złapać. Dlaczego ona nie może po prostu raz zrobić

tego, co powiedziałem, jeden cholerny raz, jeden jedyny cholerny raz? Mahon zaszarżował. Odskoczyłem w lewo, prosto pod mur. Myślał, że ma mnie, wielki, szybki, niepowstrzymany. Odbiłem się od ściany, przekoziołkowałem i wylądowałem na nim. Cześć, stary. Pazurami przebiłem skórę i wszystkimi czterema kończynami ciąłem przez futro, zdzierając skórę z głowy i wielkiego kudłatego tyłka. Mahon zaryczał z bólu. Przeskoczyłem swobodnie i ugryzłem go w nos. Niedźwiedzia łapa zahaczyła o mój bok – ból jak diabli – i uderzyłem w nos, kalecząc go. Raz, dwa, trzy. Jeszcze raz. I jeszcze. Odskok. Ponownie rzucił się na mnie ze opuszczoną głową. Obróciłem się w prawo i zamknąłem szczęki na jego zranionym uchu. Niedźwiedź ryknął z bólu i wściekłości. Wyplułem kawałek ucha i uderzyłem je łapą. Nie możesz tego wytrzymać. Nie w smak ci to. Masywny Kodiak ryczał jak syrena przeciwmgielna i wstał. Tak, zrobił to, był nieźle wkurzony. Z rykiem wstrząsającym ziemią, ciężko stąpając kierował się ku mnie, w całości niedźwiedź, bez śladu ludzkiej myśli czy strategii, napędzany czystą wściekłością i bólem. *** Mahon stanął na tylnych nogach. Curran odsunął się, utykając. Jego bok krwawił – zły znak. Wirus Lyc-V nie nadążał z uzdrawianiem Mahon wciąż szedł. Curran cofał się do krawędzi balkonu. Nie ma miejsca, by iść dalej. Jeśli stracę go tutaj, w tej idiotycznej walce, po tym, jak walczyłam i strzegłam go przez dwa tygodnie, po tym, jak płakałam i myślałam, że umrze, znajdę go w zaświatach i zabiję jeszcze raz. Mahon obraca się, zbyt szeroko. Curran skandalicznie szybko zanurkował pod wielkie łapy, wbił pazury w lewą tylnią nogę niedźwiedzia i mocno ugryzł. Wiedziałam, jak duży może być nacisk tych szczęk. Ugryzł przez futro i mięśnie, a później noga Mahona złamała się, jak wykałaczka, gdy ogromne kocie kły zgruchotały mu kości.

Curran zwinął się i kopnął tylnymi nogami, ktoś mógłby pomyśleć, że to nie lew się poruszał, ale człowiek kierowany mózgiem. Jego zmaltretowane ciało rozhuśtało się i plecami grzmotnęło Mahona, w nieuszkodzoną nogę. Przez pół sekundy niedźwiedź stał pionowo, po prostu siłą woli, a potem powoli runął tak, jak tytan z obciętymi nogami. Och, mój Boże. Curran przekoziołkował, aby ogromne cielsko nie mogło go zmiażdżyć. Kiedy niedźwiedź leżał na plecach, Curran łapami i całym swoim ciężarem przycisnął jego pierś. Opuścił w dół masywny lwi łeb i otworzył usta. Jego szczęki zamknęły się na gardle Mahona i trzymał go łagodnie, prawie delikatnie. Brązowe łapy podnosiły się i opadały. To był koniec. Curran wygrał. *** Leżałem wyczerpany na śniegu. Moje ciało zmieniło się w znaną ludzką postać. Wszystko mnie bolało. Ciało miałem tak gorące, jakbym palił się od środka. - Dobra walka, chłopcze – zagrzmiał Mahon z prawej strony. – Jestem z ciebie dumny. - Zamknij się. Śnieg topniał wokół mnie. Lodowata ciecz przyjemnie chłodziła mi skórę. Więcej, wręcz cudownie. - Nadal myślisz, że ona jest warta tego? – zapytał cicho Mahon. - Oczywiście. Ona jest moją towarzyszką. Mahon westchnął. - A więc tak postanowiłeś. - Czy myślisz, że przelewalibyśmy krew na śniegu, jeśli nie byłbym tego pewien? - Słuszna uwaga. Wziąłem garść śniegu i położyłem na twarzy. Mmmm... to miłe. - Mam nadzieję, ze ona będzie jedną z nas – powiedział Mahon.

- Nie zawsze możesz uzyskać to, na co masz nadzieję. Ja miałem nadzieję, że moi ludzie nie będą próbowali zabić mojej towarzyszki, gdy leżałem umierający. - Nigdy nie doszłoby do tego – powiedział Mahon. – Ona jest silniejsza, niż ktokolwiek z nas wiedział. - Ja wiedziałem - Rozumiem – Mahon znowu westchnął. – Ona nigdy nie zrozumie nas całkowicie. - Nie zawsze chodzi o was. Tym razem chodzi o mnie. Ona rozumie mnie i to wystarczy. Za drzwiami zaczęło się jakieś zamieszanie. - Nigdy nie zrobimy tego ponownie – powiedział Mahon. - To zależy od ciebie. Kiedykolwiek będziesz mnie potrzebował, aby sobie przypomnieć... Mahon zachichotał. - Wychowałem cię zbyt dobrze. Drzwi wyskoczyły z zawiasów i sunęły po śniegu. Na nich Derek. No cóż, nie można powiedzieć, że dzieciak nie próbował. Catherine wkroczyła na balkon. - Och-och – wymamrotał Mahon. Żona Mahona popatrzyła na nas. Oparła ręce na biodrach. - Który z was, idioci, chce mi wytłumaczyć, co się tu, do cholery, dzieje? Z wielkim wysiłkiem uniosłem ramię i wskazałem, mniej więcej, w kierunku Mahona - On. W drzwiach pojawiła się Kate. - Co zrobiłeś chłopakowi? – drążyła Catherine. - Co ja mu zrobiłem? Co on zrobił mnie! Kate przyklęknęła przy mnie. Podniosłem rękę i dotknąłem jej policzka. - Jesteście idiotami – powiedziała. - Wiem. Catherine już to dosadnie zauważyła. - Wszystko ustalone? – spytała Catherine. Pytanie nie wydawało mi się skierowane do mnie, więc nie odpowiedziałem.

- Tak – powiedział Mahon. - Dobrze. Wstawaj. Było trochę zamieszania, a potem oboje, odwróciwszy się plecami, poczłapali w stronę drzwi i jasnego wnętrza Twierdzy. Gdy nas mijali, Mahon pochylił głowę - Mój Panie, Moja Pani. Potem wyszli. Derek, niosąc drzwi, poszedł za nimi. - Możesz chodzić? – spytała Kate. - Jeszcze nie. Usiadła na śniegu obok mnie. Objąłem ją ramieniem i przyciągnąłem bliżej, Derek z powrotem założył drzwi na miejsce. Zostaliśmy całkiem sami. Tylko my, śnieg i gwiazdy. - To był dobry ruch, z tym skokiem – powiedziała. - Widziałaś? - Widziałam. Uśmiechnąłem się. - Skopałem mu tyłek. - Tak, zrobiłeś to. Potrzebujesz pomocy, specjalisto od kopania tyłków? - To mój tekst. Zaśmiała się cicho. - Nie mogę cię zanieść, wiesz o tym. - Daj mi jeszcze pięć minut. Będę mógł chodzić. Siedzieliśmy na śniegu i patrzyliśmy w gwiazdy. Jutro znowu będę miał do czynienia z tym całym gównem. Ale ta noc była nasza. Zdobyliśmy ją.