Yuka93

  • Dokumenty374
  • Odsłony177 204
  • Obserwuję130
  • Rozmiar dokumentów577.3 MB
  • Ilość pobrań102 953

Ee Susan - Angelfall 02 - Penryn i Świat Po

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :766.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Ee Susan - Angelfall 02 - Penryn i Świat Po.pdf

Yuka93 EBooki
Użytkownik Yuka93 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 684 osób, 361 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 306 stron)

1 Wszyscy myślą ,że jestem martwa. Leże z głową na kolanach mojej matki, na prowizorycznym legowisku w jadącej ciężarówce. Wschodzące słońce ukazuje smutek malujący się na jej twarzy podczas gdy ryk silników wibruje przez moje zwiotczałe ciało. Jesteśmy częścią karawany ruchu oporu. Pół tuzina wojskowych ciężarówek, wanów i SUV'ów manewrująca między martwymi autami oddalając się od San Francisco. Na horyzoncie za nami, anielskie gniazdo nadal płonie po wcześniejszej akcji. Gazety pokrywające sklepowe szyby które mijamy po drodze, tworzą korytarz przypominający o Wielkim Ataku. Nie muszę czytać gazet by wiedzieć o czym piszą. Wszyscy śledzili wiadomości na samym początku gdy jeszcze je nadawano. PARYŻ PŁONIE, NOWY JORK ZALANY, MOSKWA ZNISZCZONA. KTO ZESTRZELIŁ GABRIELA, BOŻEGO POSŁAŃCA? ANIOŁY ZA ZWINNE NA POCISKI. ŚWIATOWI PRZYWÓDCY ROZBICI I ZAGUBIENI, KONIEC ŚWIATA Mijamy trzech łysych kolesi, owiniętych w szare prześcieradła. W dłoniach miętoszą poplamione i pogniecione ulotki, jednego z kultów apokalipsy. Uliczne gangi, kulty apokalipsy i ruch oporu, zastanawiam się ile czasu upłynie nim wszystkie te grupy zaczną się przenikać. Chyba nawet koniec świata nie jest w stanie powstrzymać naszego poczucia przynależności.

Członkowie kultu stoją na chodniku i obserwują mijające ich nasze ciężarówki. Jak na rodzinę musimy nie robić wielkiego wrażenia; przestraszona mama, ciemnowłosa nastolatka i siedmioletnia dziewczynka, siedzące w samochodzie pełnym uzbrojonych mężczyzn. W każdej innej sytuacji byłybyśmy owcami w stadzie wilków, ale teraz, teraz chodzi o odpowiednia prezencję. Niektórzy mężczyźni w naszej karawanie noszą stroje kamuflujące i trzymają karabiny. Niektórzy broń maszynową nadal wycelowaną w niebo. Niektórzy są świeżo zwerbowani z ulicy, z własnej roboty tatuażami świadczącymi o przynależności do gangu i wypalankami poświadczającymi ilość popełnionych przez nich zabójstw. Ci mężczyźni trzymają się na dystans. Moja mama kołyszę się w przód i w tył, robi to od chwili gdy opuściliśmy eksplodujące gniazdo, zawodząc w swoim własnym języku. Jej głos unosi się i opada, tak jakby odbywała zaciekłą kłótnię z Bogiem. A może z Diabłem. Łza spływa z jej podbródka i ląduje na moim czole, i wiem ,że serce jej się kraje. Z mojego powodu, z powodu jej siedemnastoletniej córki której zadaniem było dbanie o rodzinę. Ona myśli ,że jestem tylko pozbawionym życia ciałem, przyniesionym jej przez samego diabła. Prawdopodobnie nigdy nie będzie w stanie pozbyć się ze swojej głowy obrazu mnie samej, zwiotczałej w ramionach Raffe'a ze skrzydłami demona podświetlonymi przez płomienie. Zastanawiam się co by pomyślała gdyby ktoś powiedział jej ,że Raffe był tak naprawdę aniołem któremu podstępem przyszyto skrzydła demona. Czy to byłoby dziwniejsze niż gdyby ktoś powiedział jej ,że ja tak naprawdę nie jestem martwa a tylko sparaliżowana po ukąszeniu skorpionowatego anielskiego potwora? Prawdopodobnie pomyślałaby ,że ten ktoś jest takim samym szaleńcem jak ona. Moja mała siostrzyczka siedząca w mych nogach wydaje się zamrożona. Jej oczy wpatrują się pusto przed siebie, a plecy ma idealnie wyprostowane pomimo podskakiwania ciężarówki. Tak jakby Paige zupełnie zamknęła się w sobie. Twardziele jadący z nami wciąż ukradkowo na nią zerkając jak nie mogący powstrzymać się mali chłopcy. Wygląda jak posiniaczona, pozszywana lalka z koszmaru. Nie cierpię myśleć o tym co musiało się jej przytrafić ,że taka się stała. Część mnie chciałaby wiedzieć więcej, a druga cześć cieszy się ,że nie wie.

Biorę głęboki wdech, wcześniej czy później będę musiała wstać. Nie mam wyboru muszę stawić czoła światu. Teraz jestem już całkowicie rozluźniona. Wątpię bym mogła walczyć czy biegać w tym momencie, ale powinnam być w stanie się poruszać. Siadam. Chyba jednak gdybym to naprawdę przemyślała przygotowałabym się na krzyki. Przodującym krzykaczem jest moja matka. Jej mięśnie sztywnieją z przerażenia, oczy rozwierają się wręcz niemożliwie szeroko. — Wszystko w porządku — mówię. — Wszystko dobrze. — moje słowa są niewyraźne ale jestem wdzięczna ,że nie brzmię jak zombie. Mogłoby być nawet zabawnie gdyby nie fakt ,że żyjemy teraz w świecie w którym ktoś taki jak ja może zginać za bycie takim cudakiem. Unoszę dłonie w uspokajającym geście, próbuje powiedzieć coś by ich uspokoić, ale wszystkie moje słowa giną wśród krzyków. Najwyraźniej panika na tak niewielkiej przestrzeni jak paka ciężarówki jest zaraźliwa. Wszyscy wpadają na siebie próbując dostać się na tył pojazdu. Niektórzy wyglądają tak jakby byli gotowi wyskoczyć z pędzącego auta. Pryszczaty żołnierz wymierzył we mnie swój karabin, ściskając go tak mocno jakby za chwilę miał popełnić swoje pierwsze i przerażające zabójstwo. Kompletnie nie doceniłam poziom zwierzęcego strachu który nas otaczał. Ci ludzie stracili wszystko; rodziny, bezpieczeństwo, swojego Boga. A teraz próbowały dosięgnąć ich ożywione zwłoki. — Nic mi nie jest. — mówię powoli tak wyraźnie jak tylko mogę. Wytrzymuje spojrzenie żołnierza, przekonując ,że nie dzieję się tutaj nic ponad naturalnego. — Żyje. Jest taka chwila w której nie jestem pewna czy odetchną z ulgą czy też wyrzucą mnie z ciężarówki, w blasku strzałów. Nadal mam miecz Raffe'a na swoich plecach, w większości ukryty pod kurtką. To daje mi odrobinę komfortu. Mimo ,że wiem iż miecz nie zatrzyma kul. — Dajcie spokój. — poruszam się bardzo powoli i mówię delikatnie. — Po prostu mnie znokautowali to wszystko.

— Byłaś martwa. — mówi blady żołnierz który nie wygląda na starszego ode mnie. Ktoś wali w dach ciężarówki. Wszyscy podskakujemy i mam szczęście ,że żołnierz przypadkowo nie naciska spustu. Otwiera się niewielkie okienko z tyłu, i ukazujesię w nim głowa Dee. Wygląda srogo choć trudno traktować go poważnie, z tą rudą czupryną i chłopięcą piegowatą twarzą. — Hej! Odczepić się od martwej dziewczyny, ona jest własnością ruchu oporu. — Tak, — popiera go brat bliźniak z wnętrza kabiny. — Potrzebujemy jej do autopsji i innych rzeczy. Myślisz ,że łatwo znaleźć dziewczynę zabitą przez księcia demonów? — jak zawsze nie potrafię ich rozróżnić, więc zakładam który jest który. — Nikt nie zabija martwej dziewczyny, — puentuje Dee. — Do ciebie mówię żołnierzu. — wskazuje przy tym na kolesia z karabinem i rzuca mu wściekłe spojrzenie. Mogłoby się wydawać ,że nikt nie traktuje ich poważanie ale wiem ,że mają talent do przeskakiwania od żartu do śmiertelnej powagi w ułamku sekundy. Choć oczywiście liczę na to ,że żartowali z tą autopsją. Ciężarówka zatrzymuje się na parkingu. Wszyscy rozglądają się nie zwracając już na mnie większej uwagi. Stojący przed nami budynek z cegły nie był moja szkolą, ale na pewno był szkołą. Widywałam ją wiele razy. Było to liceum Palo Alto’a, tuzin ciężarówek i SUV'ów zatrzymuje się na parkingu. Żołnierze nadal mają na mnie oko, ale opuścili już lufy swoich karabinów. Sporo osób gapi się na nas, gdy reszta niewielkiej karawany dojeżdża i parkuje. Wszyscy widzieli mnie w ramionach skrzydlatego stworzenia które tak naprawdę było Raffe'm, i wszyscy oni myśleli ,że jestem martwa. Czuję się skrępowana więc siadam na ławce obok mojej siostry. Jeden z mężczyzn sięga i dotyka mego ramienia. Może chce sprawdzić czy jestem ciepła jak każda inna żywa istota czy zimna jak śmierć. Wyraz twarzy mojej siostry zmienia się natychmiastowo z pustego do warczącego zwierzęcia gdy kłapie na mężczyznę. Jej ostre jak brzytwa zęby lśnią, gdy się porusza, podkreślając tylko zagrożenie. Tak szybko jak mężczyzna się wycofuje, ona powraca do swojego pustego spojrzenia i postawy sztucznej lalki. Mężczyźni gapią się, spoglądają między sobą, zadając nieme pytania na które nie mogę udzielić odpowiedzi.

Wszyscy obecni na parkingu widzieli co się właśnie stało, i wszyscy się na nas gapili. Witajcie w cyrku.

2 Paige i ja jesteśmy przyzwyczajone do tego ,że się na nas gapią. Ja zawsze to ignorowałam ale Paige śmiała się do gapiów ze swojego wózka. Prawie zawsze. Dawno, dawno temu. Nasz matka znowu zaczyna mówić w swoim własnym języku. Tym razem spogląda na mnie gdy zawodzi, tak jakby modliła się do mnie. Gardłowe prawie słowa wypływają z jej ust przytłumiając szepty tłumu. Mama bez problemu potrafi przyprawić o dreszcze nawet w świetle dnia. — Dobra, ruszajmy się, — mówi Obi twardym głosem. Ma przynajmniej metr dziewięćdziesiąt, szerokie ramiona i muskularne ciało, ale to jego władczość i pewność siebie sprawiła ,że został wybrany liderem ruchu oporu. Wszyscy spoglądają z uwagą i słuchają gdy tak przechodzi się między samochodami, wyglądając jak najprawdziwszy generał na polu walki. — Opróżnić ciężarówki i do budynku. Trzymać się jak najdalej od otwartych przestrzeni. To przełamuje nastroje i ludzie zeskakują z ciężarówek. Ci w naszej ciężarówce przepychają się między sobą by tylko jak najszybciej znaleźć się z dala od nas. — Kierowcy, — woła Obi — Kiedy samochody będą już puste, zaparkujcie je w miejscach łatwo dostępnych ale ukryjcie pośród innych porzuconych aut, lub w jakimś miejscu które trudno dostrzec z góry. — przemierza rzekę uchodźców i żołnierzy, nadając cel i kierunek, ludziom którzy bez niego byliby zagubieni. — Nie chcę żadnego śladu ,że to miejsce jest zajęte. Absolutnie niczego. — Obi przerywa gdy widzi Dee i Dum'a stojących i gapiących się na nas. — Panowie, — podejmuje Obi. Dee i Dum w końcu otrząsają się z transu i spoglądają na niego. — Pokierujcie nowymi rekrutami, pokażcie im gdzie iść i co robić.

— Jasne. — odpowiada Dee, salutując żartobliwie Obiemu. — — Nowi! — woła Dum. — Wszyscy którzy nie wiedzą co robić za mną. Zgaduje ,że to chyba dotyczy też nas. Wstaje sztywno i sięgam automatycznie po moją siostrę ale powstrzymuje się nim jej dotykam, tak jakby jakaś część mnie wierzyła ,że jest ona niebezpiecznym zwierzęciem. — Chodź, Paige. Nie wiem co zrobię jeśli się nie poruszy. Ale wstaje i rusza za mną. Nie wiem czy kiedykolwiek przywyknę do tego ,że widzę jak stoi na własnych nogach. Mama też idzie za nami. Nie przestaje zawodzić, teraz nawet robi to głośniej i bardziej zacięcie niż wcześniej. Wszystkie wtapiamy się w powódź nowych podążających za bliźniakami. Po chwili Dum pojawia się niedaleko nas i oznajmia. — Wracamy do liceum, gdzie nasze instynkty przetrwania są najmocniejsze — Jeśli macie chęć by wymazać graffiti na ścianie lub pobić starą nauczycielkę matmy, — dodaje Dee, — Róbcie to tam gdzie ptaszki nie będą mogły was zobaczyć. Z ulicy szkoła wygląda na pozornie małą. Mijamy główny budynek a za nim widzimy cały campus nowoczesnych budynków połączonych siatką korytarzy. — Jeśli ktoś jest ranny niech usiądzie w tej oto przytulnej klasie. — Dee otwiera najbliższe drzwi i zerka do środka. To klasa w której szkielet rozmiaru człowieka stoi na podeście. — Kości dotrzymają wam towarzystwa, gdy będziecie czekać na doktora. — A jeśli wśród Was są lekarze — mówi Dum, — Wasi pacjenci czekają. — Czy to wszystko dla nas? — pytam. — Jesteśmy jedynymi ocalałym? Dee spogląda na Dum'a. — Czy dziewczyna zombie może mówić? — Jeśli jest słodka i gotowa do walki w błocie z inną dziewczyną zombie. — Koleś, świetny pomysł. — To odrażający obrazek. — spoglądam na nich z ukosa ale w głębi ducha ciesze się ,że nie spanikowali tylko dlatego ,że według wszystkich powróciłam z martwych. — Wiesz, nie możemy zajmować się tymi starymi i zbutwiałymi Penryn, interesują nas tylko te świeżutkie, takie jak Ty, które dopiero co powstały z martwych.

— Tylko takie w podartych ciuchach, brudne, ubłocone — Wygłodniałe i żądne krwi — Moglibyście odpowiedzieć na pytanie? — odzywa się koleś w okularach które nie mają żadnej rysy. Nie wygląda jakby był w nastroju do żartów. — Jasne. — odpowiada Dee poważniejąc. — To miejsce naszej randki, inni do nas dołączą. Idziemy dalej w niewielkich promieniach słońca, a facet w okularach trzyma się na samym końcu grupki. Dum nachyla się do Dee i szepcze na tyle głośno ,że bez problemu słyszę. — O ile chcesz się założyć ,że ten koleś będzie pierwszy w kolejce, by pokonać naszą zombie dziewczynę w walce? Wymieniają wyszczerzone uśmiechy i unoszą brwi spoglądając na siebie. Październikowy wiatr przeszywa mnie do szpiku kości i nie mogę się oprzeć by nie spojrzeć w górę na zachmurzone niebo, w poszukiwaniu pewnego szczególnego anioła ze skrzydłami wielkiego nietoperza, i przekornym poczuciem humoru. Przesuwam nogą nad zarośniętym trawnikiem i odwracam wzrok. Okna klasy są pełne plakatów i ogłoszeń. W kolejnym widać półkę wypełnioną pracami ręcznymi uczniów. Figurki z drewna, papieru i gliny w różnych kolorach i stylach pokrywając każdą wolna przestrzeń. Niektóre z nich są tak dobre ,że ogarnia mnie smutek; dzieciaki nie będą miały szansy na zrobienie czegoś takiego przez bardzo długi czas. Gdy tak lawirujemy poprzez szkolę bliźniaki uważają by trzymać się raczej za moją rodziną. Robię to samo, dochodząc do wniosku ,że to nie taki zły pomysł mieć Paige przed sobą gdzie mogę mieć na nią oko. Idzie sztywno tak jakby nadal nie mogła uwierzyć w to ,że ma nogi. Ja też nie przywykłam by widzieć ją taką, i nie mogę przestać gapić się na niewprawne szwy na całym jej ciele które sprawiają ,że przypomina laleczkę voodoo. — Więc to Twoja siostra? — pyta Dee cichym głosem. — Tak. — Ta dla której ryzykowałaś życie? — Tak.

Bliźniak automatycznie kiwa głową, co zazwyczaj robią ludzie kiedy nie chcą powiedzieć czegoś obraźliwego. — Wasza rodzina czuje się lepiej? — pytam. Dee i Dum spoglądają na siebie oceniając. — Nie, — odpowiada Dee. — Nie bardzo. — mówi Dum, w tym samym czasie. Nasz nowy dom to klasa historyczna. Ściany wypełnione są historycznymi kronikami ludzkości. Mezopotamia, Piramidy, Imperium Osmańskie, Dynastia Ming i Czarna Śmierć. Mój nauczyciel historii mówił ,że Dżuma zabiła trzydzieści do sześćdziesięciu procent populacji europejskiej. Mówił ,żebyśmy wyobrazili sobie jakby to było gdyby sześćdziesiąt procent naszej ludzkości wymarło. Wtedy nie mogłam sobie tego wyobrazić, wydawało się to tak nieprawdopodobne i nierzeczywiste. W dziwacznym kontraście, dominując nad tymi wszystkimi postaciami z antycznej historii, widnieje zdjęcie astronauty na księżycu z ziemią rysującą się tuż poza nim. Za każdym razem jak widzę naszą kule błękitu i bieli w kosmosie, wyobrażam sobie ,że musi to być najpiękniejszy świat we wszechświecie. Ale to też wydaje się nierzeczywiste. Na zewnątrz coraz więcej samochodów gromadzi się na parkingu. Podchodzę do okna gdy mama zaczyna zsuwać biurka i krzesła na jedną stronę. Wyglądam i widzę jednego z bliźniaków prowadzącego do szkoły nowo przybyłą grupę. Tuż za mną moja malutka siostrzyczka mów. — Głodna. Sztywnieje, widzę odbicie Paige w szybie. W tym rozmytym obrazie spogląda ona na mamę jak każde inne dziecko oczekujące kolacji. Lecz jej głowa jest zniekształcona, pokryta szwami, a usta wypełniają ostre jak brzytwa zęby. Mama pochyla się i głaszcze ją po włosach. Zaczyna wyśpiewywać jej przeprosinową piosenkę.

3 Moszcze się na składanym łóżku wciśniętym w rogu, leżąc plecami przy samej ścianie tak bym mogła widzieć w świetle księżyca całe pomieszczenie. Moja mała siostrzyczka, leży na łóżku stojącym przy ścianie naprzeciwko mojego. Paige wygląda tak drobniutko pod posterami historycznych figur, wielkości żywego człowieka. Konfucjusz, Gandhi, Helen Keller, Dalai Lama. Czy byłaby taka jak oni gdybyśmy nie żyli w świecie po? Moja matka siedzi ze skrzyżowanymi nogami przy łóżku Paige, nucąc jej jakąś melodię. Próbowałyśmy dać moje siostrze dwie rzeczy jakie udało mi się przynieść z niezorganizowanego bałaganu jakim była stołówka, która rzekomo rano ma stać się już kuchnią. Ale nie mogła utrzymać ani puszki z zupą ani batonika. Kręcę się na składanym łóżku, próbując znaleźć pozycję w której mój miecz nie kułby mnie po żebrach. Trzymanie go przy sobie to najlepszy sposób na to by nikt nie próbował mi go ukraść czyli podnieść i dowiedzieć się ,że tylko ja mogę to zrobić. Ostatnie czego mi trzeba to tłumaczenie skąd mam anielski miecz. Spanie z bronią nie ma nic wspólnego z przebywaniem w tym samym pomieszczeniu co moja siostrą. Zupełnie nic. Tak samo jak nie ma nic wspólnego z Raffem. W końcu to nie tak ,że ten miecz jest moją jedyną pamiątką spędzonego z nim czasu. Przecież mam pełno siniaków i blizn które przypominają mi o wspólnych dniach z moim wrogim aniołem. Którego prawdopodobnie już nigdy więcej nie zobaczę. Jak dotąd nikt o niego nie zapytał. Zgaduje że w tych czasach rozpad grupy jest po prostu bardziej powszechny.

Odrzucam od siebie tą myśl i zamykam oczy. Jęki mojej siostry przebijają się przez nucenie mamy. — Idź spać, Paige, — mówię. Ku memu zaskoczeniu, słyszę ,że jej oddech się uspokaja a ona sama zasypia. Biorę głęboki wdech i zamykam oczy. Melodia mojej matki urywa się w którymś momencie. Śnie o tym ,że jestem w lesie, na miejscu masakry. Jestem na zewnątrz starego obozu ruchu oporu, gdzie giną żołnierze, próbując bronić się przed demonami. Krew kapie z gałęzi i spada na martwe liście jak krople deszczu. W moim śnie, żadne z ciał które powinno tu być nie jest na miejscu, nie ma też żadnego z przerażonych, patrolujących plecy w plecy żołnierzy. Jest tylko czysta kapiąca krew. W samym środku stoi Paige. Ma na sobie staromodną sukienkę w kwiaty, jak te dziewczynki wiszące na drzewie. Jej włosy są przesiąknięte krwią tak samo jak jej sukienka. Nie wiem na co gorzej mi patrzeć; na krew czy na posiniaczoną pokrytą szwami twarz. Unosi swoje ramiona w moim kierunku czkając aż wezmę ją na ręce, mimo ,że teraz ma siedem lat. Jestem całkiem pewna ,że moja siostra nie była częścią masakry, ale jest tu i tak. Gdzieś w lesie moja matka mówi — Poparz jej w oczy, są takie same jak zawsze. Ale nie mogę. Nie mogę na nią patrzeć. Jej oczy nie są takie same. Nie mogą być. Odwracam się i uciekam od niej. Łzy płyną mi po twarzy i krzyczę oddalając się coraz dalej i dalej. — Paige! — mój głos się łamie. — Idę, trzymaj się, zaraz będę. Ale jedyną oznaką obecności mojej siostry jest dźwięk trzeszczących pod jej stopami liści, gdy ta nowa Paige szpieguje mnie po lesie.

4 Budzę się i widzę jak mama zeskrobuje coś z kieszeni swojego swetra. Umieszcza to na okiennym parapecie gdzie odbijają się promienie wschodzącego słońca. To skopki jajek, z czymś żółto brązowym. Jest bardzo uważna, wykładając to obrzydlistwo na parapecie, robi to tak by nie uronić ani kropli. Paige oddycha równo, tak jakby spała głęboko od bardzo długiego czasu. Próbuje otrząsnąć się z resztek mego snu, ale jego fragmenty i tak pozostają ze mną. Ktoś puka do drzwi. Te otwierają się i do klasy zagląda piegowata twarz jednego z bliźniaków. Nie wiem który to więc w myślach nazywam go po prostu Dee-Dum. Marszczy nos z niesmakiem gdy dociera do niego zapach zgniłych jaj. — Obi chce cię widzieć. Ma kilka pytań. — Świetnie, — odpowiadam sennie. — Daj spokój, będzie zabawnie. — rzuca w moją stronę zdecydowanie zbyt szeroki uśmiech. — Co jeśli nie chcę iść? — Lubie cię mała, — odpowiada. — Jesteś buntowniczką. — opiera się o framugę i kiwa z dezaprobatą. — Ale jeśli mam być z Tobą szczery to nikt tutaj nie ma obowiązku cię karmić, dawać ci schronienia, chronić cię, czy traktować jak ludzką istotę, w zasadzie—

— Dobra, już dobra, rozumiem. — wygrzebuję się z łózka, zadowolona ,że spałam w podkoszulku i szortach. Mój miecz upada z brzękiem na podłogę. Zapomniałam ,że z nim spałam. — Ciii, obudzisz Paige, — szepcze karcąco moja matka. Oczy Paige otwierają się w tej samej sekundzie, leży tam teraz jak nieżywa wpatrując się w sufit. — Fajny miecz, — trochę za bardzo od niechcenia zauważa Dee-Dum. Dzwonki alarmowe huczą w mojej głowie. — Nieomal tak dobry jak paralizator. — odpowiadam, na wpół oczekują ,że mama potraktuje go swoim, ale ten wisi niewinnie przy jej polowym łóżku. Czuje się winna gdy zdaje sobie sprawę ,że ciesze się iż mama ma paralizator, tak na wszelki wypadek gdyby musiała bronić się przed......innymi ludźmi. Ponad połowa znajdujących się tu osób nosi przy sobie jakąś prowizoryczną broń. Miecz jest po prostu jedną z lepszych i ciesze się ,że nie muszę się tłumaczyć dlaczego go nosze. Ale jest w tym mieczu coś co przyciąga więcej uwagi niż bym chciała. Unoszę go i zawieszam na plecach by zniechęcić Dee-Dum'a do potencjalnej z nim zabawy. — Masz dla niego jakieś imię? — pyta Dee-Dum. — Dla kogo? — Twojego miecza. — mówi to tak jakby była to oczywista sprawa. — Proszę cię, ty też, naprawdę? — wybieram coś ze stosu ubrań które moja mama przytargała ostatniej nocy. Przyniosła też stertę pustych butelek po wodzie i masę innych śmieci, nie wiadomo skąd, ale nie ruszam tej kupki. — Znałem kiedyś kolesia który miał katanę. — Katanę? — Japoński, miecz samurajski. Cudowny. — chwyta się za serce jakby był zakochany. — Nazywał go mieczem światła, sprzedałbym własną babcie za takie cudeńko. Kiwam głową na znak zrozumienia.

— Może nazwać Twój miecz? — Nie. — wyciągam parę jeansów które chyba będą pasować i jakieś skarpetki. — Dlaczego nie? — Już ma imię. — odpowiadam lakonicznie, dalej przekopując się przez stertę ciuchów. — Jakie? — Misiek Pooky Jego przyjazna twarz nagle nabiera powagi. — Nazwałaś kolekcjonerski, wypasiony, zaprojektowany by wróg padał na kolana a jego kobieta lamentowała i prosiła o życie, przeznaczony do zabijania i kaleczenia miecz, misiek Pooky? — Tak, podoba ci się? — Nawet żarty na ten temat są przestępstwem przeciw naturze. Wiesz o tym nie? Bardzo się staram by nie popełnić w tej chwili jakiegoś obrażającego dziewczyny komentarza ale cholernie mi to utrudniasz. — Tak, masz racje. — wzruszam ramionami. — Może zamiast tego nazwę go Toto a może Puchatek? Jak myślisz? Spogląda na mnie tak jakbym była bardziej szalona niż moja matka. — Może się mylę i ta pochwa służy ci tak naprawdę za torebkę co? — Tak wiesz, wszędzie szukałam różowej dla mojego miśka Pooky ale nic się nie trafiło, jak do tej pory. Może z cekinami, albo kryształkami, czy myślisz ,że to już przesada? Odchodzi potrząsając głową. Zbyt łatwo przychodzi mi drażnienie go. Przebieram się niespiesznie i wychodzę za Dee-Dumem na zewnątrz. Korytarze wydają się wręcz zatłoczone. Para mężczyzn w średnim wieku wymienia pióro za opakowanie jakiś tabletek na receptę, zgaduję ,że tak chyba wygląda handel narkotykowy w świecie po. Kolejny chwali się czymś co wygląda jak mały palec i chowa to z powrotem gdy inny próbuje dosięgnąć. Kłócą się szeptem, błagalnym tonem.

Dwie kobiety przechodzą obok, tuląc w ramionach kilka puszek zupy jakby był to garnek złota. Skanują nerwowym wzrokiem wszystko wokoło dopóki nie schodzą z korytarza. Tuz obok frontowych drzwi, dwójka ludzi ze świeżo ogolonymi głowami, przykleja apokaliptyczne ulotki. Na zewnątrz, zarośnięty trawnik wydaje się dziwnie opuszczony, walają się po nim tylko kosze na śmieci szarpane teraz na prawo i lewo przez wiatr. Każdy kto spojrzy na dół z nieba założy ,że ten budynek jest tak samo opuszczony jak każdy inny. Dee-Dum mówi mi ,że wyżsi rangą członkowie ruchu oporu zajęli pokój nauczycielski a Obi gabinet dyrektora, jakby był to jakiś wielki żart. Wędrujemy przez teren szkoły do nowej siedziby Obiego, przez zadaszone korytarze nawet jeśli oznacza to nadkładanie drogi. Hole i sale w głównym budynku są bardziej zatłoczone niż u nas, ale tutaj ludzie wyglądają jakby faktycznie mieli jakiś cel. Ktoś pędzi korytarzem ciągnąc za sobą zwój kabla. Kilka innych osób przenosi biurka i krzesła z klasy do klasy. Jakiś nastolatek pcha przed sobą wózek wypełniony kanapkami i butelkami wody. Gdy tak przejeżdża ludzie częstują się jakby mieli prawo do posiłku, ponieważ pracują w tym właśnie budynku. Dee-Dum bierze kilka kanapek i podaje mi je jakby nigdy nic. I w ten oto sposób staje się częścią tego tłumu. Połykam śniadanie zanim ktoś zdąży zauważyć ,że tu nie należę i nieomal dławię się kanapką kiedy coś spostrzegam. Lufy karabinów w tym pomieszczeniu są super długie. Mają przykręcane tłumiki, które do tej pory widywałam tylko w sensacyjnych filmach. Jeśli zostaniemy zaatakowani przez anioły, hałas nie będzie miał znaczenia ponieważ anioły i tak będą wiedziały ,że tu jesteśmy. Lecz jeśli mielibyśmy się na wzajem wystrzelać.... Jedzenie w mojej buzi nagle robi się zimne i oślizłe. Chleb jest twardy i suchy, a nie przepyszny jak jeszcze przed chwilą. Dee-Dum pchnięciem otwiera drzwi.

— rozpieprzyć — mówi jakiś męski głos w środku Kilka rzędów ludzi siedzi naprzeciwko swoich komputerów, całkowicie pochłoniętych tym co dzieje się na ekranach. Nie widziałam czegoś takiego od czasów z przed ataku. Niektórzy tworzą naprawdę interesujący widok, ale tak właśnie działa zderzenie okularów i tatuaży świadczących o przynależności do gangów. Jeszcze więcej ludzi siedzi przy komputerach w tylnych rzędach i obsługuje duże telewizory wiszące przy kredowej tablicy. Wygląda na to ,że ruch oporu wykombinował jak przywrócić sobie zasilanie, przynajmniej w tym pomieszczeniu. W centrum tej całej aktywności stoi Obi. Otacza go wianuszek ludzi, czekających na jego aprobatę czy cokolwiek. Większość osób w tym pomieszczeniu wydaje się mieć jedno oko skierowane na niego a drugie na swoją pracę. Boden stoi u jego boku. Nos ma nadal opuchnięty i posiniaczony, pamiątka po naszym małym nieporozumieniu sprzed kilku dni. Może następnym razem będzie się odzywał do innych jak do istot ludzkich a nie zastraszał ich, nawet jeśli okazują się drobną brunetką jak ja, która z pozoru może wydawać się łatwym celem. — To była korekta w planach a nie rozpieprzenie planu — mówi Boden. — I za cholerę nie była to groźba przeciw ludzkości ile razy muszę to jeszcze powtarzać? Niesamowite ale przy drzwiach stoi kosz z czekoladowymi batonami. Dee- Dum podaje mi dwa. Gdy czuje w dłoni Snickersa wiem ,że jestem w sanktuarium. — Falstart w przypadku odpalenia broni nie jest korektą planu, Boden — odpowiada Obi spoglądają na dokumenty podane mu przez krucho wyglądającego żołnierza. — Nie uda nam się wykonać naszej strategii jeśli będziemy pozwalać decydować żołnierzom kiedy mamy uderzyć tylko dlatego ,że nie potrafią trzymać gęby na kłódkę i na prawo i lewo klepią o szczegółach. Każdy ulicznik i każda hotelowa kurwa o tym wiedzieli. — Ale to nie była—

— Twoja wina, — dokańcza Obi. — Wiem. Powtarzasz to do znudzenia — Obi zerka w moją stronę, słuchając następnej tyrady. Chwilę fantazjuję o smaku batona po czym chowam go do kieszeni, może uda mi się namówić Paige by go zjadła. — Możesz odejść, Boden. — Obi gestem nakazuje mi podejść. Boden posyła mi gniewne spojrzenie gdy się mijamy. Obi szczerzy się do mnie w uśmiechu. Kobieta stojąca jako następna w kolejce, spogląda na mnie z czymś więcej niż zawodową ciekawością. — Dobrze widzieć cię żywą, Penryn. — mówi Obi. — Dobrze być żywą, — odpowiadam. — Mamy jakiś filmowy maraton? — Konfigurujemy system zdalnego nadzoru wokół zatoki. — odpowiada Obi. — Opłaca się mieć w swoich szeregach tylu geniuszy, okazuje się ,że potrafią sprawić ,że niemożliwe znowu staje się możliwe. Ktoś w ostatnim rzędzie krzyczy. — Kamera dwudziesta piąta jest dostępna — inni programiści nieprzerwanie uderzają w klawisze ale i tak wyczuwam ich podekscytowanie. — Czego szukacie? — pytam. — Wszystkiego co interesujące, — odpowiada Obi. — Mam coś! — krzyczy jakiś programista z tyłu — Anioły na drodze ekspresowej w Sunnyvale — Daj to na główny ekran — wydaje komendę Obi Jeden z dużych telewizorów wiszących z przodu klasy budzi się do życia

5 Telewizor się rozjaśnia. Anioł z niebieskimi skrzydłami kroczy poprzez rumowisko na opuszczonej ulicy. Zygzakiem przez środek drogi biegnie wielka wyrwa, znacznie większa niż inne. Kolejny anioł ląduje po chwili, a po nim jeszcze dwa następne. Rozglądają się przez chwilę po czym odchodzą znikając z ekranu. — Możesz włączyć kamerę? — Nie tą, przykro mi. — Mam kolejnego! — mówi programista po mojej prawej. — Ten jest na lotnisku.— zastanawiam się jak udało im się podłączyć pod kamery na lotnisku San Francisco. — Daj to na ekran — mówi Obi. Kolejny telewizor budzi się do życia. Anioł, biegnie ciągnąć na wpół zwiotczałą nogę, Jedno białe skrzydło, dziwnie przechylone wlecze za sobą. — Mamy kulawego ptaszka — komentuje ktoś poza mną, brzmiąc na podekscytowanego. — Przed czym ucieka? — pyta Obi pod nosem jakby mówił do siebie. Kamera ma problem z obrazem. Ciągle przeskakuję robiąc się to za ciemny to za jasny. W końcu wyostrza się na prawie białym tle, sprawiając ,że teraz szczegóły obrazu są ciemne i prawie niewidoczne.

Anioł cały czas obraca się spoglądając na to co go goni, gdy w końcu się zbliża możemy dobrze przyjrzeć się jego twarzy. To Beliel, demon który ukradł skrzydła Raffe’a. Jest w kiepskim stanie. Zastanawiam się co się stało? Tylko jedno ze skradzionych skrzydeł wydaje się funkcjonować, cały czas zamykając się i otwierając jakby próbował poderwać się do lotu, choć drugie ciągnie za sobą w pyle i kurzu. Nie mogę znieść tego ,że cudowne skrzydła Raffe'a są w taki sposób poniewierane, i próbuje nie myśleć o tym jak bardzo sponiewierane zostały gdy sama ich pilnowałam. Coś jest nie tak z jego kolanem. Mimo ,że kuleje i tak dość szybko się porusza, na pewno szybciej niż w jego stanie robiłby to normalny człowiek, choć zgaduje ,że to i tak pewnie mniej niż połowa jego normalnej prędkości. Nawet z tej odległości, widzę intensywne czerwone plamy sączące się przez jego białe spodnie tuż powyżej butów. Zabawne ,że demon wybrał sobie akurat białe ubranie, choć prawdopodobnie dopiero wtedy gdy dostał swoje nowe skrzydła. Gdy jest już bardzo blisko kamery, ponownie odwraca głowę i spogląda za siebie. Wtedy widzę wyraźnie ten znajomy, szyderczy wyraz twarzy. Arogancki, wściekły, ale tym razem, jest tam też i strach. — Czego się boi? — Obi zadaje pytanie nad którym sama się zastanawiam. Beliel znika z ekranu. — Możemy zobaczyć co jest poza nim? — pyta Obi. — To najdalej dokąd sięga kamera. Mija kilka sekund w czasie których wydaje mi się ,że nikt nie oddycha. A wtedy prześladowca Bieli'a pojawia się na ekranie w całej okazałości. Demoniczne skrzydła rozpostarte nad głową. Błyszczące haczyki ciągnące się wzdłuż ich krawędzi lśnią w blasku słońca, gdy śledzi swoją ofiarę. — Jezu Chryste, — mówi ktoś poza mną.

Prześladowca wydaje się nie śpieszyć, nieomal tak jakby delektował się tą chwilą. Głowę ma opuszczoną, skrzydła otulają jego postać, sprawiając ,że jeszcze trudniej dostrzec jakieś szczegóły. I w przeciwieństwie do Beliel'a, nie odwraca głowy, byśmy mogli spojrzeć na jego twarz. Ale ja go znam. Nawet z jego nowymi demonicznymi skrzydłami. Znam go. To Raffe. Wszystko w nim, (tempo jego kroku, kąt pod jakim wygina skrzydła, cień padający na jego twarz) aż krzyczy ,że jest idealnym wizerunkiem diabła tropiącego swoją ofiarę, rodem z koszmarów. I mimo ,że jestem pewna ,że to Raffe, na jego widok moje serce ściska strach. To nie jest Raffe jakiego znałam. Czy Obi rozpoznaje w nim kolesia będącego ze mną wtedy w obozie ruchu oporu? Zgaduje ,że nie. Sama nie jestem pewna czy rozpoznałabym Raffe'a gdybym nie wiedziała o jego nowych skrzydłach, mimo ,że każdy szczegół jego twarzy i ciała wypalił się w mojej pamięci. Obi odwraca się do swoich ludzi — Trafiliśmy w dziesiątkę, kulawy anioł i demon, za dwie minuty startujemy, przeszkodzimy mu w łowach! Bliźniaki zrywają się jeszcze zanim pada rozkaz. — Ruszamy. — mówią jednocześnie, wypadając na zewnątrz. — Jazda! Jazda! Jazda! — nigdy nie widziałam by Obi był tak podekscytowany. Obi zatrzymuje się przy drzwiach i odwraca — Penryn, dołącz do nas, to ty byłaś najbliżej demona. — wszyscy nadal sądzą ,że demon przyniósł mnie do moje matki gdy wydawałam się martwa. Zamykam usta nim zdążę powiedzieć ,że nic nie wiem. Biegnę by dogonić innych.

6 Na Międzynarodowe lotnisko w San Francisco kiedyś jechało się dwadzieścia minut, oczywiście jeśli nie było korków. Teraz autostrada jest tak zapchana ,że przejechanie sześciu mil w godzinę już nie jest takim dobrym pomysłem, ale chyba nikt nie powiedział tego bliźniakom. Pędzimy przez puste przestrzenie naszym SUV'em, manewrując między opuszczonymi samochodami, i wjeżdżając na chodniki jakby za kierownicą siedział pijany. — Będę rzygać. — oznajmiam. — Rozkazuje cie tego nie robić. — odpowiada Obi. — Nie mów tak, — mówi Dee-Dum. — To urodzona buntowniczka, więc porzyga się na pewno by zrobić ci na złość. — Jesteś tutaj z jakiegoś powodu Penryn, — mówi Obi, — I rzyganie w moim samochodzie nie jest jego częścią, pozbieraj się żołnierzu. — Nie jestem Twoim żołnierzem. — Jeszcze nie. — szczerzy się w uśmiechu Obi. — Dlaczego nie opowiesz nam co się stało w gnieździe? Powiedz o tym co widziałaś czy też słyszałaś, nawet jeśli wydaje ci się to mało użyteczne. — A jeśli już musisz rzygać, — dodaje Dee-Dum, — Celuje w stronę Obiego nie moją.

Kończę opowiadając im prawie o wszystkim co widziałam. Nie wspominam o niczym co dotyczy Raffe'a, ale opowiadam o niekończących się anielskich imprezkach z szampanem, dziewczynami, kostiumami, służącymi i całą tą dekadencją. Potem opowiadam o anielskich skorpionach i płodach w piwnicznym laboratorium, i ludziach którymi się żywią. Waham się czy powiedzieć im o eksperymentach na dzieciach. Czy dodają sobie dwa do dwóch a w ich głowach zakiełkuje podejrzenie ,że te właśnie dzieci mogą być tymi małymi demonami, które rozszarpują ludzi na drogach? Czy będą podejrzewać ,że Paige jest jednym z nich? Nie jestem pewna co robić, ale w końcu mówię im o tym ogólnikowo. — Więc, Twoja siostra, wszystko z nią w porządku? — pyta Obi. — Tak, jestem pewna ,że wkrótce wróci do siebie całkowicie, — odpowiadam bez wahania. Oczywiście ,że wszystko z nią w porządku, jakże mogłoby być inaczej. Jaki inny mam wybór? Staram się by mój głos promieniował zaufaniem mimo ,że w środku gryzie mnie obawa. — Powiedz więcej o tych anielskich skorpionach. — prosi nas pasażer, ma lekko falowane włosy, okulary i brązową skórę. To ten typ który na ulubiony temat może gadać bez końca, w szkole pewnie był kujonem. Wykorzystuje szansę i ku własnej uldze zmieniam temat Paige. Opowiadam im każdy szczegół jaki jestem sobie w stanie przypomnieć. Rozmiar, ważkowate skrzydła, całkowity brak jednolitości, tak przeciwny do tego co można zobaczyć na temat takich laboratoriów w filmach. Jak niektóre z nich wydają się ledwie embrionami, a inne są w pełni uformowane, opowiadam im o ludziach uwięzionych razem z nimi w zbiornikach, o tym jak wysysają z nich życie. Gdy kończę, zalega cisza, podczas której wszyscy absorbują przekazane przeze mnie informację. I kiedy już myślę ,że ta gra w sto pytań do będzie łatwa, pytają o demona który przyniósł mnie i zostawił przy samochodzie ruchu oporu, podczas ataku na gniazdo. Nie mam pojęcia co powiedzieć, więc wszystkie moje odpowiedzi na ich pytania ograniczają się do — Nie wiem, byłam nieprzytomna Mimo to jestem zaskoczona tym jak wiele pytań na temat 'demona' zadają. Czy to był diabeł? Czy mówił co tutaj robi? Gdzie go spotkałaś? Dokąd się udawał? Dlaczego cię do nas przyniósł?

— Nie wiem, — odpowiadam po raz nie wiem już który. — Byłam nieprzytomna. — Możesz ponownie się z nim skontaktować? To ostatnie pytanie ściska mnie za serce. — Nie. — Chciałabyś nam powiedzieć coś jeszcze? — pyta Obi. — Nie. — Dziękuje. — mówi Obi. Odwraca się by popatrzeć na drugie siedzenie pasażera. — Sanjay, Twoja kolej. Słyszałem ,że masz jakąś teorię na temat aniołów którą chciałbyś się podzielić? — Tak. — odpowiada kujonek trzymający na kolanach mapę świata. — Sadzę ,że większość zabójstw popełnionych podczas Wielkiego Ataku mogła być przypadkowa. Coś w rodzaju ubocznego skutku przybycia tu aniołów. Moja hipoteza jest następująca; gdy kilkoro z nich wkroczyło do naszego świata to było to zjawisko lokalne. — z tymi słowami Sanjay wkuwa pineski w mapę. — W naszym świecie jest jakaś dziura która pozwala im na przejście tutaj. Prawdopodobnie spowodowana jakimiś lokalnymi anomaliami pogodowymi, ale niczym bardzo dramatycznym. Ale gdy wkracza tu cały ich legion oto co następuje. — teraz wbija śrubokręt w papier, przebijając go ostrzem, rączką i swoją dłonią, co rozrywa mapę całkowicie. — Według mojej teorii świat się rozpada gdy oni atakują. Dlatego mamy te wszystkie trzęsienia ziemi, tsunami, i wszystkie katastroficzne anomalia pogodowe, wszystko to niszczy naszą planetę i sprowadza śmierć. W tej samej chwili przez pochmurne niebo przetacza się potężny grzmot, jakby na potwierdzenie jego teorii. — To nie same anioły kontrolują naturę gdy ingerują w nasz świat. — ciągnie dalej Sanjay. — To dlatego nie stworzyli gigantycznego tsunami które pochłonęłoby nas wszystkich, gdy zaatakowaliśmy gniazdo. Nie mogli. Są żyjącymi, oddychającymi stworzeniami jak my. Może mają zdolności takie jakich my nie mamy, ale nie są bogami. — Chcesz nam powiedzieć ,że zabili tyle osób i nawet się nie starali?

Sanjay przeczesuję ręką swoje gęste włosy — Cóż, zabili trochę ludzi kiedy my zabiliśmy ich lidera, ale mogą wcale nie być tacy potężni jak sądziliśmy. Oczywiście nie mam żadnego dowodu, to tylko teoria która pasuje do tej niewielkiej ilości informacji które mamy. Ale jeśli uda nam się zdobyć jakieś ciała które będziemy mogli przebadać, będziemy w stanie rzucić na to trochę światła. — Chcesz ,żebyśmy skonfiskowali niektóre części aniołów którymi handlują na szkolnych korytarzach? — pyta Dee-Dum. Powstrzymuję się od żartobliwego komentarza na wypadek gdyby oni sami nimi handlowali co w sumie jest bardzo prawdopodobne. — Nie ma żadnej gwarancji na to ,że któraś z tych części jest autentyczna, — odpowiada Sanjay. — W zasadzie byłbym bardzo zaskoczony gdyby tak było. Poza tym o wiele bardziej przydatne do przeanalizowania byłoby całe ciało. — strzępki mapy naszego świata spadają mu na kolana. — Trzymaj kciuki, — mówi Obi. — Jeśli będziemy mieli szczęście może załatwimy ci nawet jakiegoś żywego. Oblewa mnie fala niepokoju. Ale wmawiam sobie ,że nie uda im się pojmać Raffe'a. Nie mogą tego zrobić. Nic mu nie będzie. Radio na desce rozdzielczej budzi się do życia, jakiś głos mówi. — Coś się dzieje w starym gnieździe. Obi łapie radio i odpowiada — Co? — Anioły w powietrzu. Zbyt wiele by zapolować. Obi wyciąga lornetkę ze schowka i spogląda w kierunku miasta. Z innego miejsca pewnie wiele by nie zobaczył ale jesteśmy blisko wody, więc ma czysty widok. — Co oni kombinują? — pyta Dee-Dum. — Nie mam pojęcia, — odpowiada Obi, spoglądając przez lornetkę. — Jest ich wielu, coś się dzieje. — Jesteśmy w połowie drogi do miasta, — podpowiada Dee-Dum.

— Powiedział ,że jest ich zbyt wiele by zapolować — przypomina nerwowo Sanjay. — Prawda. — odpowiada Obi. — Ale jest szansa by dowiedzieć się co zamierzają. No i chciałeś anioła do przebadania nie? W gnieździe na pewno jakiegoś znajdziemy. — Musimy wybrać szefie, — odzywa się Dee-Dum. — Jeśli udamy się na lotnisko, będziemy potrzebować wszystkich ludzi ,żeby złapać nasze cele, zakładając ,że jeszcze w ogóle tam są. Obi wzdycha niechętnie po czym chwyta radio. — Zmiana planów. Wszyscy do starego gniazda. Podjeżdżać ze szczególną ostrożnością. Powtarzam, podjeżdżać ze szczególną ostrożnością!. Widziano wrogów! Teraz zmieniamy to na misję obserwacyjną, ale jeśli będziecie mieli szanse na sprowadzenie ptaka, żywego lub martwego nie wahajcie się