OBOWIĄZUJE CAŁKOWITY ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA TŁUMACZENIA! Tłumaczenie: Brooklyn_ Korekta: Different_4
Julie Johnson - Like Gravity (całość)
Informacje o dokumencie
Rozmiar : | 1.6 MB |
Rozszerzenie: |
//= config('frontend_version') ?>
Rozmiar : | 1.6 MB |
Rozszerzenie: |
OBOWIĄZUJE CAŁKOWITY ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA TŁUMACZENIA! Tłumaczenie: Brooklyn_ Korekta: Different_4
PROLOG: Czternaście lat wcześniej - Mamusiu, mogę mieć różową gumę do żucia? Proszę? Uniosłam rolkę, oferując jej mignięcie gumy BubbleTape, przed tym, gdy pojemink zamknął się w mojej małej rączce. BubbleTape jest najlepszym rodzajem gumy; każdy pierwszy dzieciak wiedział to. Mamusia nie odpowiedziała. Ona nuciła, mały uśmiech owijał jej wargi, ponieważ podawała paczki jedzenia z naszego wózka dla pani od sklepu spożywczego. Zwróciłam uwagę z powrotem na gumę do żucia, przekręciłam pojemnik - jak ramiona przed moją klatką, ponieważ przyjrzałam się innym opcją. Linia kasy, z całym zapakowanym jaskrawym cukierkiem, był moją ulubioną cześcią zakupów spożywczych. - Mamo! - powiedziałam, głośniej tym razem, zdeterminowana by zdobyć jej uwagę. - Mmm, słucham, kochanie? - wymamrotała. - Proszę, mogę wziąć różową gumę? Wszystkie dziewczyny w mojej klasie jedzą ją przed lunchem. - Jasne, Bee. Tutaj, podaj to miłej pani, byśmy mogły zapłacić za to, okay? Rozciągnęłam swoją rękę nad głową, by podać pani gumę; nawet stając na czubkach palców, cięzko było zobaczyć jej twarz. Pochyliła się do przodu, by wyszarpać pojemnik z moich rąk i uśmiechnęła się do mnie. Jej zęby były pokryte różowymi strugami z jej pomadki, a jej twarz była pomarszczona jak jabłko, ale wyglądała na miłą. - Ile możesz mieć lat? - zapytała. - Będę miała siedem za kilka miesięcy - odpowiedziałam. - Jestem w pierwszej klasie. - Oh! Jak świetnie! - zaćwierkotała. - Musiusz być dumna - dodała w stronę mamy. - Oh, tak, oczywiście - mama uśmiechnęła się, biorąc ostatnie torby od pani. Kiedy mama zapłaciła, poszłam w dół, w kierunku naszego pełnego koszyka, zerkając do przezroczystego plastiku torby na zakupy, mając nadzieję na obserwowanie znanego pojeminka fuksji gumy.
- Chodż, Brooklyn - powiedziała Mamusia, kierując koszykiem po parkingu. Podała mi drugą rekę, złapała moją i przyciągnęła mnie bliżej, ponieważ przechodziłyśmy przez automatyczne drzwi i ruszyłyśmy na zewnątrz, do naszego samochodu. Wsunęłam swoją rękę w jej, ściskając mocno. Uśmiechnęła się do mnie, łagodnie machnęła naszymi splecionymi palcami, tam i z powrotem. Powietrze było gęstę z wilogocią sierpniową, i mója różowa koszula Hello Kitty wydawała się stopiona do mojej skóry, ponieważ przeszłyśmy przez parking. Kółka naszego wózka nie działały prawidłowo - zapiszczały głośno, na znak protestu, gdy mamusia zmagała się z powrotem na prostej drodze. Zachichotałam przy jej wysiłkach. Jej palce pozostały zaciśnięte na moich, do czasu, gdy nie doszłyśmy do SUV'a. Zostawiając wózek przed nim, zgarnęła mnie w swoje ramiona, łaskocząc moje boki bez przerwy. Wrzasnęłam i zwinęłam się w jej chwycie, kochając jej uwagę. - Więc myślisz, że to ładnie śmiać się z mamusi, gdy siłuje się z wózkiem, huh? - zaśmiała się. - Teraz nie jest tak śmiesznie, prawda, Bee? - Przepraszam! - zapiszczałam bez tchu , chichotanie, jako łaskotanie-tortury dobiegło końca. Zaniosła mnie do tylnych drzwi i posadziła do fotelika dziecięcego. - Uf! Robisz się za ciężka, by opiekować się tobą wkółko - poskarżyła się. - W krótce nie będziesz musiała używać fotelika. Stajesz się taka duża - włożyła mój pas do zamka, szarpiąc by sprawdzić, czy było bezpiecznie i złożyła szybki pocałunek na moim czole. - Muszę szybko włożyć torby do bagażnika, później możemy kupić jakieś lody w drodze do domu, Bumblebee -powiedziała, używając ulubionego przezwiska dla mnie. - Tak! - wykrzyknęłam, mój umysł już wyobrażał sobie czekoladowy deser lodowy zakończony górą bitej śmietany i cukierków tęczowych. - Okey, zaraz wrócę, kochana - uśmiechnęła się, mierzwiąc moje ciemne włosy jeden raz. Wierciła się wokół koszyka i mogłam usłyszeć jej brzęczenie, gdy wkładała zakupy do SUV'a. Nagle przypominając sobie o mojej gumie, przekręciłam się na swoim miejscu, wychylając się do otwartego bagażnika. - Mamo, mogę moją gumę? - zawołałam, luzując ciasny pas i odciągając go z dala od mojego gardła, tak bym mogła oddychać swobodnie. Gdy nie odpowiedziała, rozpięłam klamrę, przekręciłam się w pełni na moim foteliku i spojrzałam na przestrzeń przez bagażnik, aby zobaczyć, gdzie stanęła. Przestała odkładać na miejsce torby i stanęła, zamarźnięta w miejscu, za to z rękami w powietrzu. To wydawało się dziwne bez jej pogodnego brzęczenia. Wyglądała na wystraszoną - Mamusia nigdy nie była wystraszona, nawet gdy powiedziałam jej, że w mojej szafie wnękowej są potwory albo pod moim łóżkiem. Coś było nie tak. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale wtedy zobaczyłam mężczyznę. Stał kilka kroków od mamy, wózek z jedzeniem wypełniał przestrzeń między nimi.
- Daj mi kluczyki - szydził do Mamusi, jego głos został stłumiony przez czarny kaptur przykrywający jego usta. Jego oczy były jedyną częścią ciała nie ukrytą przez maskę, spiorunowałam go wzrokiem ponuro. Zabrzmiał tak, jak jeden z draniów w moich filmach rysunkowych, które oglądałam sobotniego poranka. Nie lubiłam go i mogę powiedzieć, że mamusia też go nie lubiła. Trzymając kurczowo czarny worek marynarski w jednej ręce, przesunął się tam i z powrotem z jednej stopy na drugą. Jego oczy przeskakiwały w stronę sklepu monopolowego za nim, gdzie Mamusia czasami kupowała butelki wina do obiadu. Mi nie wolno było go pić; powiedziała, że to napój dla dorosłych. Oczy Mamusi zamigotały ponad tylnymi siedzeniami i wyciągnęła klucz z bagażnika, widząc moje spojrzenie. Jej głowa poruszyła się tam i z powrotem w najbardziej lekki sposób i wiedziałam, że próbuje przekazać mi, bym się nie ruszała i bym była cicho. Chciałam zapytać, co się dzieje i kim jest ten zły człowiek, ale nie zrobiłam tego, ponieważ wyprzedził mnie. - Jesteś, do cholery, głucha? Powiedziałem, daj mi klucze! Czy wyglądam, jak pieprzony 'parkingowy', pani? - człowiek krzyczał, podchodząc bliżej do mamy i wyglądał gorzej niż kiedykolwiek. Jej oczy oderwały się od moich, wyprostowała swoje ramiona i stanęła naprzeciw mężczyźnie. - Nie - powiedziała, jej głos był smutny. Dlaczego była taka smutna? - Twój wybór - powiedział, unoszą rękę w jej stronę i celując z pistoletu w twarz Mamusi. Zanim mogłam wydać dźwięk, wystrzelił jedną kulę w jej czoło i popatrzył, jak upada na ziemię. - Głupia suka - wymamrotał pod nosem. Usiadłam zamrożona na miejscu, niezdolna do odwrócenia wzroku od Mamusi krwawiącej na parkingu, patrząc z szerokimi oczami, ponieważ wyrwał kluczyki z jej dłoni i trzasnął bagażnikiem. Kręcąc się na około SUV'a, skoczył na siedzenie kierowcy, na miejsce Mamusi, i szybko uruchomił silnik. Dodał gazu, wyjeżdżając z parkingu i nie oglądając się za siebie, na poplamiony krwią asfalt. Obróciłam się wolno z powrotem na moim foteliku, drżąc ze strachu i niedowierzania, rozejrzałam się, ponieważ rzucił broń na prawą stronę miejsca pasażera, gdzie leżał worek marynarski wypełniony pogniecionymi pieniędzmi. Łzy zamgliły mi wzrok i wypłynęły wolno wzdłuż mojej twarzy, przypomniałam sobie, jak mamunia potrząsnęła głową, dam sobie radę z byciem cicho. Dla niej. Ani razu ten człowiek nie obejrzał się za siebie, ignorując małą dziewczynkę , której świat właśnie się skończył, płaczącą na tylnym siedzeniu.
ROZDZIAŁ PIERWSZY: Jałowy księżyc Przestraszony krzyk, który wybuchł z mojego gardła był wyrazem uznania dla długo- pamiętnego przerażenia - przyćmiony przez upływ czasu. Sześcioletnia ja chciała płakać przez to, że zostałam wyrwana z koszmaru. Sen był moim wieczornym towarzyszem przez czternaście lat, który był stałym przypomnieniem o dniu, w którym zmieniło się wszystko w moim życiu. Jakbym mogła zapomnieć. Nie było wątpliwości, że wydarzenia na stałe pozostaną wyryte w mojej pamięci jak zbędny tatuaż, o który nie prosiłam i nie mogłabym usunąć nawet gdyby koszmary ustały. Jakoś jednak wiedziałam, że nie ustaną. Raczej będą coraz gorsze, żywsze i częstsze z każdym rokiem. Starłam spadające koraliki potu ze swojego czoła związując moje wilgotne włosy w luźny, koński ogon i rozplątałam poskręcane kartki z moich nóg. Mały blask z lampki nocnej, która stała obok mojego łóżka rzucała cienie, grożąc, że mnie skonsumuje. Skupiając się na łagodnym świetle, próbowałam wypchnąć wspomnienia z mojego umysłu. Pomimo, że zostałam dobrze wytrenowana w rozwiewaniu wieczornych przerażeń, to zabierało więcej wysiłku niż chciałam przyznać. Uspokoiłam się i moje tętno przestało grzmieć w klatce jak cholerna szarża kawalerii. Wciągając drżący oddech do płuc, zakołysałam stopami nad podłogą i zwlokłam się z łóżka. Lodowate linoleum w kuchni było niewygodne dla moich bosych stóp i pospieszyłam się by nalać sobie jakąś wodę z kranu przed wróceniem na paluszkach do ciepłego łózka. Popijałam wodę po wróceniu niepostrzeżenie pod nakrycie szukając książki, którą zawsze trzymałam w zasięgu ręki na nocnym stoliku. Jakiekolwiek nadzieje na więcej odpoczynku dziś wieczorem były daremne. Po tym jak koszmar nieuchronnie mnie osiągnął, nigdy nie mogłam dać odpocząć swojemu umysłowi i pójść spać. Czasami miałam szczęście i koszmar nie był obrzydliwy dając mi kilka solidnych godzin odpoczynku. W inne noce jak dzisiaj, nie miałam szczęścia. Spojrzenie na mój telefon komórkowy informowało mnie, że jest tylko 2:37 w nocy pozostawiając mi sześć godzin do mojej pierwszej lekcji tego semestru. Świetny sposób na rozpoczęcie drugiego roku, Brooklyn -pomyślałam gorzko. Przemęczona i zrzędliwa. Oh, i ciemne koła pod oczami są tak modne w tym roku. Stałe, ciemne koła pod moimi oczami w stylu 'stłuczenie' , które pokryły zmarszczki dało się ukryć przy pomocy jakiegoś fluidu wysokiej jakości. Większość ludzi nie zauważała ich a ci, którzy zauważyli nie znali ich pochodzenia. Trzymanie ludzi na odległość było łatwiejsze i na dłuższą metę zaoszczędzało każdemu niepotrzebnej krzywdy i smutku. Nigdy nie potrzebowałam dotrzeć do innych dla towarzystwa bądź komfortu. Ci, którzy grawitowali w mojej społecznej orbicie, byli albo błogo egocentryczni albo po prostu nie interesowali
się moją przeszłością. Każdy, kto parł na mnie został odstawiony jak zły nawyk. Naprawdę nie powiedziałam, że mam przyjaciół - znajomi może, ale nie przyjaciele. Przyjaciele przeważnie chcieli znać dane osobowe, lubili rzucać pytaniami. I to robi z przyjaciół coś, czego nie mogę trzymać. Był jeden wyjątek od tej zasady i to była Lexi. Znowu Lexi nie przestrzegała jakiejkolwiek zasady, którą zrobiła dla siebie, więc nie powinnam być zaskoczona, gdy złamała ich całą kopalnię. Wkręciła się w moje życie jak tornado wywracając wszystko, co stało na drodze i powodując zamieszanie w moich kruchych złudzeniach normalności, które próbowałam odbudować po zamordowaniu mojej matki. W drugiej klasie pierwszego dnia w nowej szkole, Lexi oświadczyła, że lubi mój niebieski plecak i to było to. Zaprzyjaźniłyśmy się. Zatem przyjaźnimy się. To jest rzadkość, gdy Lexi idzie swoją drogą. Ludzie są przyciągani do niej jakby emanowała jakąś niewidoczną siłą magnetyczną zatrzymując ich i uniemożliwiając odmowy. Jest wysoka z płomiennymi czerwonymi włosami i lekkimi niebieskimi oczami, które ciągle psotnie błyszczą. Z wielu względów jest moim przeciwieństwem. Podczas, gdy ona przewyższa 5'10", ja ledwie uderzam 5'5' w najwyższej parze szpilek. Jej miedziana grzywka podskakuje wokół ramion jak świecąca aureola, moje ciemne brązowo-czarne fale opadają prawie do pasa. Jej piegowata skóra świeci z jasną luminescencją, moje naturalne oliwkowe kolory dają mi wygląd trochę jasnobrązowy nawet w sercu zimy. Największa różnica między nami nie jest wykrywalna, jeżeli patrzysz tylko na skórę. Ponieważ jest pod powierzchnią, której nikt nie widzi, coś tam jest rozbite we mnie. Albo może nie rozbite, choć z pewnością brakujące. Cholera, może nigdy tego nie posiadałam. Nie podważalnym dowodem jest to, że Lexi jest ciepła, jarząca się i żywa, jej oczy miotają się z tego nieścieralnego przebłysku życia. Za to ja jestem zimna, prosta bez tego wewnętrznego blasku i całkowicie niezdolna do sprawienia, że moje szmaragdowe oczy wydają się nie martwe i strzeżone. Porównywanie siebie do Lexi jest jak porównywanie księżyca do słońca, ona - serdeczna żywa - produktywna gwiazda, która krąży wokół każdej orbity i ja - samotnik, jałowy księżyc, rozjaśniona tylko przez blask innych i podziurawiona z kraterami. Z westchnieniem rezygnacji, wyciągnęłam się z powrotem ze spirali depresyjnych myśli, w których porównywałam siebie do Lexi. Jest moją najlepszą przyjaciółką i jedyną od ósmego roku życia. Nawet starałyśmy się o przyjęcie do tego samego college i po ponurym roku świerzaka z mieszczącym się na kampusie kompleksem mieszkaniowym, gdzie współlokatorzy są losowo wyznaczani, właśnie miałyśmy zostać studentami drugiego roku z naszym własnym mieszkaniem. Nasze dwie sypialnie, podwójna wanna objęły całe drugie starożytne piętro zniszczonego domu w stylu wiktoriańskim, który został z grubsza posiekany przez najemców studenckich. Tak, to było wysypisko i tak ciepła woda rzadko działała jak należy, ale to było nasze a czynsz wynosił tylko 450 dolarów na miesiąc - dużo bardziej przystępny niż coś z elegantszych gówien zaścielających
dzielnicę studencką. Sąsiedzi na dole trzymają się siebie. Byłyśmy ich już poznać i przeniosłyśmy się miesiąc temu. Nie musimy przechodzić przez ich mieszkanie by wyjść, ponieważ właściciel skonstruował kiwające się strome schody, które łączą się z naszym balkonem. Wybrukowane razem z parkietem prawdopodobnie nie są najbezpieczniejsze, ale zdają swój test. Uniwersytety stanowe ogólnie gustują we wszystkich typach - zapaleni sportowcy, kujony, głupki, księżniczki. Niemal 20 000 studentów na kampusie jestem pewna, że jacyś ludzie poczuli się zagubieni, obezwładnieni przez ścisk środowiska akademickiego. Gdzie inni mogą poczuć się samotni ja upajałam się anonimowością. Tu nie miałam żadnej przeszłości. Nikt nie znał mojej historii. Gdybym tylko chciała zniknąć z tłumu, anonimowa i odłączona, nikt nawet nie rzuciłby okiem nad własnymi życiami wystarczająco długo. To było coś dokładnie przeciwnego z mojego doświadczenia z liceum i to wszystko, na co miałam nadzieję, gdy zostawałam. Pełzając w dół do końca mojego łóżka, popchnęłam okno, by pozwolić wilgoci z Virginii pochłonąć powietrze. Późna noc sierpniowa była ciemna i cicha, bary zostały zamknięte godziny temu i nikt nie wałęsał się po ulicy. Większość ludzi wstanie jutro rano, którzy będą chętni do zaczęcia nowego semestru. Potem, po tygodniu uczęszczania na zajęcia i robieniu notatek co nazwałam 'dobry zespół studencki' , szybko przestaną chcieć być studentami. Koniec wczesnego semestru starannie oznacza wprowadzenie na rynek towarzyski a co za tym idzie, koniec cichych nocy na mojej bar- dziurowej ulicy. Korzystając ze spokojnej nocy, popędziłam do końca łóżka, na zewnątrz dachu łupkowego rozciągającego się bezpośrednio pod moim otwartym oknem. Dach był niemal płaski, wystarczająco szeroki dla mnie - aczkolwiek krótki. Formalnie rzecz biorąc daszek służył by osłonić ganek, który jest poniżej, przed nieubłaganą Virginią, ale w moim umyśle dach został stworzony specjalnie dla mnie. To było moje specjalne miejsce, mój osobisty kącik - jedno miejsce, gdzie mogę zasłonić resztę świata i gdzie mogłam czuć się bezpieczna. Bezpieczna. Zgaduję, że to nie powinno wyglądać jak taki nieosiągalny stan. Jestem pewna, że nie jest dla normalnych ludzi, ale przyjęłam już dawno temu, że nie jestem ani kiedykolwiek nie byłam normalną dziewczyną. Po incydencie, który miał miejsce czternaście lat temu, zostałam zabrana do aresztu państwowego do czasu, gdy mój biologiczny ojciec nie został poinformowany. Moja matka nigdy nie chciała mieć z nim nic wspólnego, ponieważ odszedł już dawno przed czasem, gdy odkryła, że ma mnie i nigdy go nie odnalazła. Spędziłam pierwszych sześć lat życia sądząc, że zawsze byłyśmy we dwie, że nie potrzebowałyśmy mężczyzny by być rodziną. A lata potem zaczęłam sądzić, że wcale nie potrzebuje rodziny. Odkąd ona nie poinformowała go o jego ojcowskich obowiązkach po śmierci mojej matki było mi ciężko go tolerować. Child Protective Services zajęło to niemal pół roku, by znaleźć człowieka, którego imię było wymienione w metryce. Opóźnienie najwidoczniej dotyczyło jego podróży służbowej do Pekinu pozostawiając mnie mojemu własnemu losowi bez opiekuna. Więc, ponieważ moja matka nie miała żadnych krewnych, zostałam umieszczona w rodzinie zastępczej do czasu, aż mój ojciec zacznie niepokoić się o mnie.
Większość wspomnień z tamtego czasu są dla mnie niedostępne. Nie jestem pewna, czy siłą je zablokowałam albo mimowolnie je stłumiłam, ale cokolwiek się zdarzyło, ten czas pozostaje niewyraźną plamą w moim życiu. Jakieś obrazy są wyraźniejsze od innych, wciąż mogę usłyszeć pełne współczucia głosy pracowników socjalnych i lekarzy, gdyż mówili mi o życiu, które wiedziałam że się skończyło. Niepohamowana rozpacz, jaką czułam po stracie matki tak naprawdę nigdy mnie nie opuściła. Po incydencie wiem, że nie rozmawiałam z nikim przez kilka miesięcy. Matka rodziny zastępczej w której mnie umieszczono upewniała się, że jem i ubieram się każdego dnia. Psycholog zatrzymywała się parokrotnie każdego tygodnia by obrazować mój postęp w jej niewielkim państwowym zeszycie i zapewniała mnie, że wszystko będzie dobrze. Ale naprawdę, co jeszcze mogłaby powiedzieć? Nic nie było okay. Miałam sześć lat, gdy byłam świadkiem brutalnego morderstwa jedynego źródła miłości jakie kiedykolwiek widziałam. Nigdy nie byłoby 'dobrze' pomimo gwarancji psychoanalityka. Przez lata widziałam niekończącą się paradę terapeutów, psychologów i psychiatrów, każdy był tak samo chętny do rozumienia mojego wewnętrznego, pokręconego i młodzieńczego umysłu. Te konsultacje przebiegały tak samo - z nimi skłaniającymi mnie bym mówiła o moim ' urazie z dzieciństwa' oraz mną siedzącą na niewygodnym krześle skórzanym wpatrującą się w zegar w zalegającej ciszy. Po paru sesjach nieubłaganej małomówności, mój psychiatra zdenerwował się i oskarżył mnie o puszczanie w niepamięć moich uczuć i twierdził, że pozostanę 'duchowo zagubiona' albo 'uszkodzona' dopóki nie będę walczyć z jakąś wewnętrzną bzdurą uczuciową. Czego nie powiedziałam podczas wszystkich tych tygodni ciszy, to to, że nie było żadnego przeszukiwania własnej duszy, by ustalić moją przeszłość. Nie było żadnego magicznego plastra z opatrunkiem, który mogłam nakleić na swoje serce, nie mogłam użyć żadnego specjalnego kleju, który uzdrowiłby mnie. Roztrzaskałam się na kawałki jak kruchy wazon o beton, jakieś fragmenty z grubsza mogły być wybrukowane razem z powrotem, ale wiele z istotnych części po prostu obróciła się w wniwecz, sproszkowana i rozproszona przez pierwsze dmuchnięcie wiatru. Podpierając się na ręce, zamknęłam swoje oczy i zaczerpnęłam głębokiego wdechu przez nos. Letnie powietrze nocne śmierdziało świeżym cięciem trawy co było słabą aluzją przychodzącej jesieni. Był niewielki chłód na lekkim wietrze, szeleszczały liście z drzewa klonowego przy najbliższym domu, co powodowało gęsią skórkę w górę moich ramion. Potarłam je z roztargnieniem i moje oczy utkwione były w gałęzi opadającej w dół cichej ulicy. Gówno! Co to do cholery jest? Poprawka - Kto to do cholery jest? Moje tętno natychmiast zaczęło przyśpieszać w moich żyłach, ponieważ moje oczy potwierdziły, że jest tak naprawdę ktoś stojący w słabo oświetlonej ulicy. Obserwując mnie. Moje mięśnie napięły się i zamroziłam się jak jeleń przy reflektorach - naiwna ofiara złapana w schludną pułapkę w legowisku wroga.
To był z pewnością facet. Chociaż mogłam jedynie zobaczyć sylwetkę, ponieważ najbliższa pracująca latarnia uliczna była pół przecznicy dalej, ramiona miał zbyt szerokie, budowę ciała zbyt wysoką, mógłby być kimkolwiek, ale absolutnie był męski. Albo, to być może jedna ze nadużyć sterydów żeńskich pływaków olimpijskiego zespołu z Chin pomyślałam do siebie niemal prychając głośną na tą głupią myśl. Tak, Brooklyn, to jest bardzo prawdopodobne. Mój krótki moment braku powagi umarł i irracjonalne poczucie strachu zarekwirowało mój umysł. Pozostałam zamarznięta, niepewna, czy powinnam cofnąć się do środka. Mógł mnie zobaczyć? Obserwował mnie? Oczywiście było zbyt ciemno dla nieznajomego by zauważyć, że stosunkowo mała dziewczyna siedzi na dachu po ciemku. Mogłam dostrzec niewielką jarzącą się wiśnię błysku papierosowego, jaśniejącego ilekroć pociągnął macha, by nie zgrywać nudziarza. Reszta ulicy pozostała pusta, mimo to mężczyzna kontynuował opieranie się o motocykl Harley pozornie czekając na kogoś albo coś. Wyraźnie nie czekał na mnie ani nie obserwował mnie - pomyślałam. Nigdy nie widziałam go wcześniej. Chociaż nie mogę dostrzec jego twarzy w ciemnościach, po prostu wiedziałam przez budowę jego ciała, wybór transportu i przez dym kłębiący się w jego płucach i od razu można było dostrzec, że my nie posiadamy takiej samej sfery towarzyskiej. Wciąż nie miałam usiąść na zewnątrz w pojedynkę w środku nocy ubrana tylko w skąpy bezrękawnik i krótkie spodenki bawełniane i pewnie bym spała, gdyby nie jakiś przypadkowo czający się facet stojący przed moim domem. To był czas na to, by wrócić do środka najlepiej bez przyciągania jakiejkolwiek nadmiernej uwagi. Programując moją wewnętrzną Sydney Bristow, przesunęłam do tyłu ręce do czasu, gdy moje koniuszki palców nie zadrasnęły krawędzi parapetu okiennego. Wolniutko poruszyłam swoim ciałem do tyłu wciąż trzymając oczy na śledzonym facecie. Gdy nie zareagował na moje tajne ruchy, panika rodząca się w mojej klatce piersiowej, zmalała. Nie zauważył mnie i nawet na mnie nie patrzył. Bond, Brooklyn Bond. Śmielej obróciłam nogi i wślizgnęłam je przez okno, moje kolana zatonęły w pluszowej pierzynie. Rzuciłam okiem jeszcze raz na cień chłopaka, ponieważ zaczęłam wsuwać tułów do środka a ręce podparłam na parapecie. Przez ciemność poczułam jak nasze oczy się spotkały. To nie było tak, że fizycznie mogłam zobaczyć jego oczy, ale jakoś wiedziałam, że wpatrują się bezpośrednio w moje. To tyle jeżeli chodzi o moją teorię, iż nie może mnie zobaczyć. Popatrzyłam, ponieważ wziął ostatniego macha ze swojego papierosa, przeniósł rękę do czoła i wysłał mi kpiące pozdrowienie jakby uznał moje zejście z dachu. Moje oczy wytropiły gest jego dłoni, niewątpliwie zidentyfikowany przez przyćmiony blask jego papierosa i wtedy pośpiesznie przeniosłam resztę ciała do środka, zamykając okno na klucz. Co za dziwak.
Z powrotem bezpieczna w mojej sypialni poczułam, że strach szybko zgasł. Ktokolwiek to był, był zadowolony faktem, że spowodował iż czułam się niewygodnie. To pewnie był jakiś głupi student z bractwa czekający na jego odpowiednik studentki, by spotkać się na nocne bzykanko. Nie mam z nim nic do czynienia. Przynajmniej, to było to, co powiedziałam sobie, gdy rzuciłam okiem na zewnątrz minutę później i zauważyłam, że motocykl zniknął. * Kilka godzin później, usiadłam na wyspie kuchennej i sączyłam łakomie kawę. Ach, kofeina. Słodki nektar bogów. Słabe poranne słońce napłynęło powoli przez napowietrzonego świetlika rozświetlając naszą odłupaną farbę szafek i niedobrane meble. Moje palce z roztargnieniem szły przez oszpecony blat kuchenny odnajdując kolekcję zadrapań sprzed ostatniej dekady dzierżawców. Lexi przyszła do kuchni, jej rude włosy były wciąż bałaganem ze snu a jej stopy wepchnięte były do pary szkaradnych, zielonych kapci w kształcie żaby. - Kawa - wymamrotała. Lexi niezupełnie była osobą, którą nazwałabyś rannym ptaszkiem. - Już przyrządziłam - poinformowałam, ukrywając uśmiech za moim kubkiem z kawą, ponieważ objęłam wzrokiem jej wyglądające niechlujnie łóżko. - Jesteś święta - powiedziała nalewając sobie kawy do parującej filiżanki i odetchnęła głęboko, gdy aromat sięgnął pod jej nos. - Myślałam, że zdecydowałyśmy się spalić te kapcie w siódmej klasie wraz w twoją kolekcją Beanie Babies i N'Sync plakatami - zauważyłam sarkastycznie. Lexi po prostu spiorunowała mnie wzrokiem nie łapiąc przynęty. - Jak to możliwe, że jesteś już ubrana i doskonała? Wciąż muszę wziąć prysznic przed zajęciami o ósmej. Która godzina, w ogóle? - zapytała. - Odpowiedź na twoje pierwsze pytanie - nie spałam przez całą noc i miałam mnóstwo czasu na ubranie się a co do drugiego - rzuciłam okiem na zegar cyfrowy. - Jest 6:57. Lexi skrzywiła się ze współczuciem na myśl o mojej bezsennej nocy. Znowu, ta dziewczyna mogła spać piętnaście godzin na dobę i to prawdopodobnie by jej nie wystarczyło. Jej łóżko było i jest jej ulubionym miejscem na świecie. - Czekaj? Cholera! Już prawie siódma? - Lexi krzyknęła podskakując z krzesła barowego i niemal odwracając jej kawę do góry dnem przy okazji. - Nigdy nie będę gotowa na czas, Brooklyn. Doskonałość po prostu się nie staje, to zajmuje trochę czasu. Zgaduję, że spóźnię się na swoje pierwsze zajęcia. Cholera! - przeklęła jeszcze raz wypadając z kuchni.
- Profesor prawdopodobnie i tak chce powtórzyć program nauczania w każdym razie! Nic ważnego - zawołałam za nią. Nie, żeby liczyło się, czy miała pięć minut, czy czterdzieści Lexi mogła dostać pierwszorzędne spojrzenie od kogoś, które większość z nas mogła dostać tylko przy pomocy wykwalifikowanych specjalistów całkowitej odmiany. Jakoś nawet zmusiła głowę do wyglądania atrakcyjnie. Cholera, jeśli Lexi poszłaby do klasy ubrana w te żaby, połowa dziewczyn chodziłaby w nich w ciągu tygodnia. To wydaje się ironiczne, podziękowania dla moich bezsennych nocy lecz ja spędzam godziny przygotowując się, gdy rzadko potrzebuję więcej niż dziesięć minut na ułożenie włosów i zrobienie makijażu. Co do wybierania ubrań, nigdy nie lubiłam drobiazgowo planować albo wypożyczać stroje. Zazwyczaj właściwie narzucam moje typowe dżinsy, bezrękawnik i japonki. Co tyczy się reszty, po zasłonięciu moich czarnych placków pod oczami, lekko dotykam rzęsy tuszem i wargi błyszczykiem i pozwalam moim falom spływać szeroko. I jestem gotowa. Nie rozumiem, co może zajmować Lexi tak długo. Przez lata często miała dość mojego kompletnego braku zainteresowania ubraniami, makijażem i zakupami. Według obowiązków najlepszego przyjaciela, zawsze służyłam przed drzwiami przebieralni i wysłuchiwałam jej zażaleń przez wiele lat jak ona musi rozważyć za i przeciw szczególnej sukienki albo pary szpilek. Wyznaczyłam granice, jednak pozwoliłam jej wybrać dla mnie ubrania. Jako handlowiec modowy ciągle próbowała namówić mnie, by odbiec od mojego nudnego „dziewczyna-z-sąsiedztwa” wyglądu, ale nie widziałam sensu. Moje ubrania były po prostu wytworne, nawet jeżeli nie miały oryginalnych metek albo awangardowego sprytu. Zastanowiłam się nad nalaniem kolejnej filiżanki kawy, ale odrzuciłam ten pomysł. Dwie filiżanki były moim limitem - nigdy więcej, gdyż trzęsłabym się i nigdy bym nie przestała. Przechadzając się z powrotem do mojej sypialni dwa razy sprawdziłam, czy mam jakieś puste zeszyty a harmonogram lekcji włożyłam schludnie do plecaka. Miałam dzisiaj trzy lekcje, wymiar sprawiedliwości w sprawach karnych, socjologia i oratorstwo. Radość. Stopień przed - prawo obejmował szeroko zróżnicowany wachlarz kursów, które w większości były niezwykle nudne i pełne, niezwykle kłótliwych „będę-kiedyś-prawnikiem”. Nie mogę się doczekać. Przewróciłam oczami. Studencie drugiego roku, nadchodzę. * Lexi oferowała modowe komentarze, kiedy przeszłyśmy trzy bloki od naszego mieszkania do kampusu. Przeważnie słuchałam i próbowałam zachować powagę. - Co ta dziewczyna ma na sobie? To spódnica z chustki szkockiej! - Lexi szepnęła, najwyraźniej oburzona, niesubtelnie wskazując na dziewczynę idącą kilka kroków przed nami. - To tak, jakby Rory stanął przy zbiorze Gilmore Girls! - potrząsnęła swoją głową z niedowierzaniem.
- Oglądałaś powtórki na ABC Family kolejny raz i nie wstyd ci? - Psh, Brooke. Z kogo stroisz sobie żarty? Posiadam zestaw! - Masz tak wiele problemów. - Wiem, ale to dlatego kooochasz mnie! - zaśpiewała, rzucając jednym ramieniem wokół moich ramiona i wprawiając mnie szybciej w ruch. - Um, Lex, twoje nogi są co najmniej sześć razy dłuższe od moich - poskarżyłam się walcząc, by dopasować do niej tempo. - Wiem, ale myślę, że widzę Finn'a naprzód nas - powiedziała zaglądając przez ramie i dostrzegając, że on ma kogoś na oku. Widocznie nieusatysfakcjonowana z widoku, szarpnęła mnie obok noszącej chustki szkockie Glimore i niemal poleciałam do przodu na znak stopu, ale nie przejęła się nawet, gdy zapiszczałam w proteście i spróbowałam wyszarpnąć się z jej uchwytu. Nawet nie kłopotała się uznać mojej walki i po kilku próbach protestu, zaprzestałam. Pozwoliłam sobie być ciągniętą i zadającą śmierć męczeńskim westchnieniem i pogodzeniem się z moim losem. - I kim, jeżeli mogę zapytać jest Finn? To zwróciło jej uwagę. Jej głowa przeskakiwała z boku na bok, co przypomniało mi sceny z Egzorcyzmu. - Co masz na myśli pytając kim on jest? Czy ty w ogóle słuchasz, gdy mówię? Czekaj, nie, nie chcę znać odpowiedzi - spiorunowała mnie wzrokiem z góry na dół, wciąż idąc w wariackim tempie. - On jest tylko najatrakcyjniejszym okazem męskości na kampusie! Gwiazda każdej fantazji sorostitute's! - Sorostitute? - Myśl, korporacja studentek plus prostytutka. Wpadające w ucho, prawda? - Lexi uśmiechnęła się przez krótką sekudę wracając niepostrzeżenie do najgorszego grymasu dezaprobaty. - Jezusiu, Brookie. Wiem, że masz zerowe zainteresowanie plotkami, ale przynajmniej musisz rozpoznać wywołujących ślinę ludzi na tym kampusie! Oni są bardzo nieliczni. - Przepraszam. Proszę, kontynuuj opisywanie oznaczonej próbki męskości - poprosiłam ze znaczącym sarkazmem. - Tak, więc on jest piękny i całkowicie nieosiągalny oczywiście. Oznacza, że puszcza się na prawo i lewo, nie zrozum mnie źle. Ale on nie zostaje w pobliżu. To jest, jak uderz-to- rzuć-to umowa, z tego co słyszę - rozpływa się. - Jest starszy i przeniósł się tu w zeszłym roku. Lexi kontynuuje skanowanie chodnika przed nami mając nadzieję złapać cel jej wzroku. Najwyraźniej byłyśmy prześladowcami teraz. Nic dziwnego, że ten chłopak nie trzyma się blisko Lexi była przykładem tego, że dziewczyny w tej szkole naprawdę nie znają granic. - To z pewnością on jak w mordę strzelił - zapiszczała, jej głos był co najmniej trzy oktawy
wyżej niż normalnie. Nie widziałam nic nad głowami trzech dziewczyn idących bezpośrednio przed nami i dlatego zostały od razu odrzucone przez nową obsesję Lexi. - Co zrobisz, jeśli nawet go dogonisz, Lexi? - dyszałam nieznacznie bez tchu. W odpowiedzi, Lexi szarpnęła mną na bok z powodzeniem mijając grupkę dziewczyn i ciągnąc mnie do bezpośredniej drogi na niewidoczny hydrant przeciwpożarowy. Wycofałam się wbijając moje pięty i rozpaczliwie próbując zwolnić tempo, ale rozmach Lexi uniemożliwił uniknięcia zbliżającego się zderzenia. Gdy zderzyłam się z hydrantem na pełnym gazie, oddech uciekł z moich płuc, wyleciałam w powietrze, i żeglowałam z nim. Miałam czas tylko na rzucenie moimi rękami przed twarz i zaciśnięcie oczu przed chodnikiem idącym mi na spotkanie.
ROZDZIAŁ DRUGI: Punkty karmy Było coś mokrego, sączącego się w moich oczach i w dół z boku mojej twarzy. Było ciemne. Moje oczy poczuły się ciężkie, tak jakby zostały przyklejone. Spróbowałam wziąć głęboki wdech, wykrzywiłam się z bólu, gdy powietrze wypełniło moje płuca. - Bierz małe oddechy. To było całkiem wstrętne - niski głos powiedział cicho, blisko mojego ucha. To z pewnością nie Lexi. Na doświadczenie wzięłam mały oddech przez nos i zatrzymałam go wewnątrz płuc. Poczułam ulgę, że nie piekło tym razem. Zwalniając oddech, wolno zaczęłam zbierać moje zmysły. Wciąż leżałam na nawierzchni sądząc po zimnej, twardej powierzchni pode mną, ale moja głowa została ułożona ostrożnie na czymś miękkim. - Możesz otworzyć oczy? - głos zapytał chropowatym głosem namawiając bym spróbowała. Wolno otworzyłam powieki pozwalając przyzwyczaić się do widoku nieba, by nabrać ostrożności. Wyciągnęłam rękę, by odsunąć wilgotne włosy z twarzy lecz zostałam zaskoczona, gdy moje palce przykryła krew. - Jest rozcięcie na twojej skroni. Nie wygląda na głębokie, nawet powierzchowne rany na głowie mocno krwawią. Wszystko będzie dobrze - głos zapewnił. - To będzie imponujące gęsie jajo. Spróbowałam usiąść, ale od razu tego pożałowałam, gdy świat zaczął się kręcić wokół mnie. Ręce zacisnęły się na moich ramionach popychając w dół przeciwko szerokiej piersi mojego ratownika. - Nie próbuj siadać. Możesz mieć wstrząs mózgu. Musisz zostać dopóki nie przyjedzie pogotowie. - Pogotowie? - zachrypiałam, gdy mój głos był szorstki i wypełniony paniką. - Twój przyjaciel rudzielec, dzwoni po nich. - Każ jej przestać - błagałam. - Proszę, muszę tylko pójść do ośrodka zdrowia studenckiego. Nie potrzebuję karetki - obróciłam swoją głowę do góry w końcu spotykając ciemne oczy ratownika. - Proszę - powtórzyłam, moje zielone oczy wpatrywały się w najciemniejszy zbiór irysów jaki kiedykolwiek widziałam. Były najgłębszym odcieniem kobaltu ledwo odróżniających się od czarnych uczniów. Niezwykłe oczy.
- Nie radzę sobie dobrze ze... szpitalami - przyznałam się odwracając wzrok od jego wnikliwego spojrzenia. - Dobrze. Cokolwiek powiesz - zgodził się, nieco niepewnie marszcząc brwi, gdy tulił moje ramiona. Zrzucając czarną skórzaną kurtkę, zrobił z niej coś na kształt piłki, delikatnie przesunął mnie ze swojej piersi i podłożył pod głowę prowizoryczną poduszkę. Przesunęłam oczy, ponieważ wstał, podszedł do Lexi i wziął telefon z jej ręki. Mówił szybko do niej rzucając okiem w moim kierunku kilkukrotnie przed oddaniem komórki. W moim ogłuszonym stanie zauważyłam tylko jego wysoką postawę i ciemne włosy przed pozwoleniem moim oczom zamknąć się jeszcze raz. - Hej, wciąż jesteś żywa tam na dole? - jego niski głos zachichotał. Narzekałam niezrozumiale w odpowiedzi. - Zamierzam cię podnieść i przenieść do zdrowia studenckiego. To tylko kilka budynków dalej. Dobrze? - zapytał, nie czekając na odpowiedź, ponieważ łagodnie położył swoje ramie pod moimi kolanami i podniósł mnie jak dziecko. - Przynajmniej wybrałaś dogodne miejsce - poczułam dudnienie jego śmiechu przechodzące przez jego ciało, ponieważ niósł mnie wzdłuż, pozornie nienaruszony przez moją wagę. Ukołysana przy jego klatce piersiowej, otworzyłam oczy jeszcze raz, szukając Lexi. Szła bezpośrednio przy nas i jej oczy wpatrzone były w moją twarz. Gdy tylko zobaczyła, że moje oczy są otwarte, przeprosiny zaczęły płynąć od niej w potokach powodując, że moja już cierpiąca głowa, bolała jeszcze mocniej. - O mój Boże, Brooklyn, dobrze się czujesz? Jest mi tak bardzo, bardzo, bardzo przykro. Zawdzięczam ci wielki czas. Proszę, nie umieraj. Kupię ci nieskoczenie dużo venti chai kawy ze skondensowanym mlekiem, herbaty ze Starsbruck przez miesiąc tak dużo, ile będziesz mogła wziąć. Przysięgam. Nie chciałam! Ten hydrant wyskoczył znikąd. I po prostu zaczęłaś latać. O mój Boże, nigdy nie byłam tak wystraszona w całym moim życiu. I masz rozcięcie na głowie! Nie martw się, idzie przez linię twoich włosów. Możesz przykrywać to swoją równo obciętą grzywką.. Jesteś pewna, że wszystko w porządku? Przysięgam, że ona nawet nie brała oddechu. To mogłoby być godne podziwu, gdybym nie krwawiła z rany na głowie i gdybym nie była tak wstrząśnięta. - Jestem pewny, że będzie czuła się lepiej, gdy przestaniesz biadolić - głos faceta zrugał z góry. - Oh.. w porządku - Lexi szepnęła, patrząc nagle rozgoryczona. - Jestem taka żałosna, Brookie. Będę cicho, obiecuję. - Czuję się dobrze, Lex - wymamrotałam, odwracając twarz ze słonecznego blasku do ramienia wybawcy. Gdy wdychałam, posmakowałam jego wody kolońskiej albo wody po goleniu. Mocnego zapachu liści jesiennych i kruchych jabłek. Pachnie jak moja ulubiona pora roku. Zachichotałam do siebie głośno zdając sobie sprawę natychmiast, że jestem w delirium i najprawdopodobniej cierpię na wstrząs mózgu.
Nagle weszliśmy po schodach i przeszliśmy przez szklane drzwi. Recepcjonistka działu zdrowotnego obdarzyła nas jednym spojrzeniem przed dzwonieniem do pielęgniarki na intercomie jednocześnie kierując nas do oddzielonego kurtyną pokoju. Kładąc mnie łagodnie na łóżeczku dziecinnym, facet usunął włosy z moich oczu i uśmiechnął się do mnie i pojawił się dołeczek w jednym policzku. - Tak, więc to z pewnością spełnia mój doroczny akt dobroci - zażartował. - Co najmniej myślę, że częstowanie kogoś wystarczająco nieświadomego podróżą ponad hydrantem przeciwpożarowym, będą musieli zaliczyć - jego oczy zmarszczyły się przy śmiechu, gdy żartował na mój koszt. Niegrzeczny. - Uważaj - ostrzegłam poruszając palcem tam i z powrotem koło niego, nabijającego się. - Śmianie się z rannego jest definitywnym dodaniem punktów karmy. - Wezmę moją szansę. Mam twoją krew na mojej ulubionej koszulce, a propos - powiedział smutnym gestem pokazując w kierunku plamy krwi, która zepsuła nazwę zespołu na jego ciemno szarej koszulce. - Znaczy wiedziałem, że chodzenie i rozmowa jednocześnie stanowią wyzwanie dla dziewczyn z korporacji, ale pamiętaj by próbować unikać hydrantów - wiesz, te czerwone, błyszczące rzeczy - w przyszłości. Myślisz, że możesz sobie z tym poradzić, cukiereczku? - wyśmiał mnie. W jednej chwili jakakolwiek wdzięczność, którą czułam do tego chłopaka znika, zastąpiona przez gniew i więcej niż trochę zażenowania. Nie tylko obraził moją inteligencję, ale porównał mnie do, jakby to powiedziała Lexi, sorostitute! - Oh, tak mocno przepraszam. Następnym razem, gdy będę krwawić nie omieszkam się kierować do kogoś innego! - warczałam, drżącym głosem z oburzenia. - Doceniłbym to - znowu się przekomarzał. - Teraz, nieważne jak dobra była zabawa muszę iść. Uważaj na te hydranty, mała. Następnym razem może mnie tam nie być, by cię uratować. Mała? Kim ten facet, do cholery, myśli, że jest? - Nie przypominam sobie, bym prosiła o twoją pomoc! - spiorunowałam go wzrokiem z góry na dół lodowato. - Normalnie podziękowałabym ci, ale teraz myślę, że wolałabym siedzieć krwawiąc na ulicy! - Nie ma za co - uśmiechnął się jeszcze raz pokazując ten irytujący dołeczek przed odwróceniem się w kierunku drzwi. Gdy obrócił się w naszą stronę, zauważył Lexi biegnącą w moją stronę zostawiając za sobą pielęgniarkę. - Rozkoszuj się czasem z rudzielcem. Myślę, że nigdy nie słyszałem, żeby ktoś mówił tak szybko w całym moim życiu - powiedział, unosząc jedną brew w zamyśleniu. - Oh, zanim zapomnę - wisisz mi ciemnoszarą koszulkę Apiphobic Treason. Duży rozmiar. Z ostatnim mrugnięciem oka w moją stronę zakręcił się i poszedł do szklanych drzwi, znikając na zewnątrz, gdzie słońce mocno świeciło zanim mogłam mu odpowiedzieć. Leżałam w oszałamiającym milczeniu powoli przetwarzając fakt, że przechadzał się na zewnątrz nie pozostawiając po sobie nic, oprócz cholernego przemówienia o koszulce. Co za dupek!
Wstrząs z wypadku ustąpił kilka minut temu, w moim gniewie nawet nie zauważyłam, że ból w mojej głowie ustąpił. Pielęgniarka szybko ustaliła, że nie mam wstrząsu mózgu - tylko nieatrakcyjny guz na głowie i małe cięcie na linii włosów. Świadczyło to o lekkomyślności dzieciaków z college, pielęgniarka położyła niewielki opatrunek na cięciu i wysłała mnie na zajęcia z wypełnionym lodem kompresem, by redukować opuchliznę. Moje spotkanie ze śmiercią najwidoczniej nawet nie spowoduje, że spóźnię się na Wymiar Sprawiedliwości. Cholera. * W rzadkiej chwili milczenia, Lexi i ja wyszłyśmy na zewnątrz i wolno szłyśmy w kierunku miejsca wypadku. Mój plecak odrzucił swoje powołanie i leżał porzucony na chodniku. Ponieważ schyliłam się, by go podnieść, zauważyłam kawałek ciemnego materiału który był wepchnięty pod niego. Zarzuciłam plecak na ramię i sięgnęłam po materiał, który teraz rozpoznałam jako czarną kurtkę ze skóry. Cholera. - Kurtka Finn'a - wyjaśniła Lexi. - Położył ją pod twoją głowę po tym, jak upadłaś. - Po tym, jak upadłam? To jest to, co sobie wmawiasz? - Więc myślę, że jest w tym nieznaczna odrobina mojej winy - przyznała się, a jej policzki się zaróżowiły. - Nieznaczna? Lexi stroisz sobie ze mnie żarty? Ty całkowicie - czekaj, właśnie powiedziałaś, że chłopak, który mnie niósł jest Finn'em? Jak.. ten Finn przez którego omal mnie nie zabiłaś? - zapytałam nieco wstrząśnięta. - Tak - wymamrotała, jak we śnie. - Nie jest zbytnio dżentelmenem? - Mogłabym wymyślić inne imiona dla niego, jak kretyn, dupek- - Brooklyn! - Co?! Był dla mnie palantem! - Uratował ci życie! - odwróciła wzrok z oburzenia, ręce położyła stanowczo na biodrach w celu zastraszenia mnie. - Lexi, uderzyłam się w głowę i tak naprawdę nie umierałam - wytłumaczyłam. - Jesteś niemożliwa - tchnęła. - Tylko ty mogłaś dosłownie zostać zgarnięta sprzed stóp najatrakcyjniejszego człowieka na tym kampusie i zostać niewzruszona. Wiesz, czasami myślę, że
jesteś kosmitą. Przechyliła głowę i spojrzała w dół na mnie przez zwężone oczy, jakby rozważała szanse, czy na pewno nie jestem istotą z kosmosu. Po prostu wzruszyłam ramieniem i zaczęłam iść w stronę kampusu wiedząc, że dotrzyma mi kroku. Lexi nigdy nie rozumiała moich interakcji z chłopakami. Dziwne by było, gdyby teraz zrozumiała. Dla mnie, nie warto być podatnym na coś intymnego. Albo co gorsza, pozwolić jakiemuś chłopakowi posiadać kawałek ciebie, tylko po to, aby nieuchronnie go rozbić. Większość związków Lexi zatrzymuje się przy chłopak-miesiąca, wyciągając go z paczki i sikając wokół niego, by oznaczyć terytorium. A jednak jakoś w jej umyśle to zalicza się do romansu. Znowu, Lexi wierzy w coś takiego, jak bratnia dusza, prawdziwa miłość i szczęśliwe zakończenie. Ja nie. Ludzie nie mogą być monogamicznymi istotami żywymi. Większość ludzi prawdopodobnie, by się na to nie zgodziła i większość ludzi także bierze rozwód i wyznaczają nowe stawki niewierności. Dlaczego każdy jest w stanie postawić na coś, co ma tylko 50% szans, nie mam pojęcia. Osobiście, wolę trzymać się mojej własnej definicji: Małżeństwo (rzeczownik): grasz kogoś kim jesteś tylko w połowie zakładając, że będziesz to zawsze kochać. W liceum chłopcy zapraszali mnie na randki i przeważnie, dla Lexi, wychodziłam z nimi. Ale po jakimś czasie, zawsze zdawali sobie sprawę, że nie mogę dać im tego, czego szukają. Nigdy nie należałabym do nich - nigdy nie nosiłabym ich kurtek, nie trzymałabym ich za rękę, nigdy nie dekorowałabym ich szafek, ponieważ nigdy nie zastanawiałam się nawet nad tym by zaangażować się uczuciowo. Doskonale rozumiem korzyści płynące z czystego pociągu cielesnego. To zawsze wygląda jak los albo ewolucja - jestem prawdopodobnie jedyną dziewczyną na świecie, która nie chce zobowiązania a każdy z kim się spotykałam oczekiwał tego ode mnie. Próbowałam wyjaśnić to Lexi kilka razy, ale ona nie rozumie. Dla niej jakakolwiek perspektywa miłości nieważne jak ciemna, była warta wszystkiego. Niestety dla mnie, jej mentalność nie odzwierciedlała mojego zachowania, więc w liceum zdobyłam czarujący tytuł 'Zimna Suka' od męskiej populacji. Ale byli ci, którzy próbowali mnie złamać, niestety dla nich, nie udało się. Dziewczyny w mojej klasie dzwoniły do mnie i mówiły niepochlebne imiona, ale naprawdę nie dałam im pomyśleć, że jestem ździrą. Lexi wciąż mamrotała pod nosem o moim zadziwiającym braku wdzięczności dla Finn'a, gdy rozdzieliłyśmy się przy budynku kryminologii. Najwyraźniej, jako jedyna dziewczyna na kampusie, która nie wykitowała w jego ramionach, ustawiała mnie w pozycji dziwoląga z natury przeznaczonego do samotnej śmierci z gromadką kotów. Przynajmniej jestem niemal pewna, że to jest to, co Lexi mamrotała przed tym, jak udała się w kierunku studia sztuki.
Po rozważeniu za i przeciw tego nieprzyjemnego scenariusza, wyciągnęłam swoje zeszyty i włożyłam do plecaka kurtkę. Znacznie lepiej, zauważyłam oddychając z ulgą i podchodząc do miejsca na środku sali wykładowej. Reszta mojego dnia odbyła się bez żadnych incydentów. Z wyjątkiem kilku spojrzeń w kierunku mojej głowy, można powiedzieć, że byłam pod radarem. Moje lekcji były jak przewidywałam, nudnymi powtórzeniami materiału i dyskusji. Wymiar sprawiedliwości i socjologia posiadało ponad setkę uczniów i zostaliśmy posortowani, więc było łatwiej, by się odnaleźć. Publiczne przemowy były inną sprawą - z tylko dwudziestoma studentami, profesor wyraźnie zaznaczyła, że ukrywanie się nie jest dobrą opcją. Nawet zmusiła nas do zrobienia młodzieńczych znaków z naszymi imionami, tak jakbyśmy byli w drugiej klasie. Oczywiście, postanowiła mnie nie ignorować i zdecydowała się torturować mnie przy całej klasie. - Ty jesteś Brooklyn? - wykrzyknęła, a jej głos był sztucznie zainteresowany. - Jakie wyjątkowe! Czy ma one jakieś znaczenie? Pytanie nie było nowe - rok w rok od szkoły podstawowej, nauczyciele pytali się o to samo. Tak, ale myślałam, że zostawiłam to za sobą, gdy przyjechałam na studia. Znowu, również myślałam, że ominę bąbelkową, macierzyńską profesorkę. Czy ta wdzięczna kobieta na serio jest profesorem? - Oh, tak, zgaduje, że ma - wzruszyłam ramieniem, niewygodnie czułam się pod spojrzeniem klasy. - Mama nazwała mnie Brooklyn, to miejsce gdzie ona i tata się spotkali – tłumaczenie, to miejsce gdzie ją puknął. Celowo dałam jej niewiele szczegółów, gdyż wiedziałam, że to zniechęci ją do dalszych pytań o moje pochodzenie. Rozczarowana zmarszczyła brwi nieznacznie przed odwróceniem się, by przesłuchać kogoś innego. Odprężyłam się, spojrzałam na zegar nad drzwiami i przystąpiłam do odliczania minut do końca zajęć. * Wieczorem w moim mieszkaniu, John Mayer nucił a ja tańczyłam i śpiewałam kręcąc się w kuchni, zbierając składniki do obiadu. Drzwi otworzyły się i Lexi wkroczyła wolnym krokiem z kubkiem kawy z Starsbucks w każdej ręce. - Jedna vent beztłuszczowa chai ze skondensowanym mlekiem, zgodnie z obietnicą - powiedziała, uśmiechając się, gdy podała mi parujący kubek. - Wybaczysz mi? - Wybaczyłam - zgodziłam się, radośnie sącząc moje chai. - Co na obiad? - Co myślisz o wegetariańskiej lasagne? - Brzmi dobrze. Jak tam twoja głowa? - zapytała, krzywiąc się.
- Jest okay, wzięłam Adxil i nic prawie nie czuję. - Świetnie! Wychodzimy dziś wieczorem! - ogłosiła. - Jest poniedziałek. Mam jutro dwie lekcje, Lex. - Nie wychodzę. - Prooooszę - zajęczała, robiąc oczy szczeniaczka. - Będzie zespół w Styx wieczorem i oni są niesamowici! Musimy pójść! - Ty nawet nie lubisz oglądać kapel i na pewno nie lubisz Styx - przypomniałam, pamiętając jej reakcję na ciemny, ciasny klub do którego poszłyśmy pierwszy i ostatni raz. - Więc, kim on jest? - zapytałam mimochodem, popijając chai. - Kto jest kim? - grała niewinną. - Kim jest facet, który namówił cię do wyjścia? - powiedziałam, wiedząc o jej gównie. Wiedziałam, że uderzyłam w punkt, gdy jej policzki nabrały koloru tak, że pasowały do odcieni jej włosów. - Okey, dobrze! Masz mnie - przyznała. - Jest taki facet w mojej klasie angielskiego. On mógł wspomnieć, że będzie tam dziś wieczorem. - Ale dlaczego mam pójść z tobą? - Brooklyn Grace Turner! Wiesz, że nie mogę iść w pojedynkę! Jesteś moją skrzydłową. Plus, chyba nie chcesz bym wracała do domu samotnie, prawda? - błagała, używając stałych słów. - Będę ci dłużna! - Prawie mnie zabiłaś dziś rano! Już mi coś wisisz Lex - przypomniałam jej. - Tak, ale już mi to wybaczyłaś! Proooszę, chodź ze mną, Brooke - jej niebieskie oczy były teraz lśniące od sfabrykowanych uczuć. - Nawet jeżeli się zgodzę - czego nie zrobiłam - wciąż mam olbrzymi guz na czole. - Opuchlizna całkowicie zniknęła i zrobię magię przy twoich włosach i makijażu. Nikt nawet nie zauważy, tylko ja będę wiedziała - obiecywała. - Dobrze - wymamrotałam, wiedząc, że przedłużałam nieuniknione. Jak Lexi coś sobie wymyśliła, nie można było jej powstrzymać. - Tak! Jesteś najlepsza - zapiszczała, rzucając ramiona wokół mojej szyi. - Nie pożałujesz tego, przysięgam! - Wiem - zgodziłam się i uśmiechnęłam się na myśl, jaka przyszła mi do głowy. - Ponieważ kupujesz mi każdą kolejkę.
ROZDZIAŁ TRZECI: Małe opakowania - Jak się w ogóle nazywa ten facet? - krzyknęłam Lexi do ucha starając się, by mnie usłyszała poprzez dudniący bas. Zespół chyba dopiero będzie zaczynać, bo Styx pulsował skomputeryzowanymi brzmieniami muzyki elektronicznej. Parkiet oblekł ciałami. Lexi i ja torowałyśmy sobie drogę do baru. Barman był zalatany spiesząc się tam i z powrotem, by napełnić szklanki napojem. - Co powiedziałaś? - Lexi odkrzyknęła do mnie, przygładzając jej równo obcięte rude włosy i próbując zatrzymać barmana. W końcu złapała jego uwagę i złożyła zamówienie na dwie wódki żurawinowe i rzuciła mu dziesiątkę na bar. Podając jednego mi, poszła w kierunku parkietu tak blisko sceny, jak się dało. Obróciła się, gdy doszłyśmy do celu unosząc jej trunek w pozdrowieniu. - Zdrowie, suko! Za drugi rok! - oświadczyła swawolnie, uderzając szklanką o moją. - I za fałszywe dokumenty - zgodziłam się, śmiejąc. Sączyłam swój napój, który był odprężająco zimny w tym wilgotnym i gorącym klubie. Światła sceniczne zaczęły mrugać, zapowiadając kapele. - W końcu! - krzyknęła. - Tyler perkusista, tak w ogóle. Ach, więc to było amerykańskiego nieznajomego imię i to wyjaśniało nasze absurdalne zbliżenie do sceny. Szarpnęłam niewygodną, krótką czarną i koronkową sukienkę, którą pozwoliłam Lexi namówić mnie do włożenia. Musiałam przyznać, że jednak dokonała cudu z moimi włosami i makijażem. Moje fale były ułożone pomysłowo wokół mojej głowy, ze zwisającymi pasemkami, okalającymi twarz. Co do rany, Lexi dotrzymała słowa i sprawiła, że zniknęła pod warstwami drogiego fundamentu i samoopalacza. Ciemne cienie pod oczami, trwałe resztki bezsennych nocy mogły zostać zauważone tylko dzięki intensywnej analizie. Światła sceniczne zamigotały nagle rzucając światło na platformę i powodując moją chwilową utratę wzroku. Gdy przyzwyczaiłam oczy zobaczyłam, jak czterech ludzi rysuje się na podświetlanej scenie. Bardzo wolno światła kolejny raz zamigotały, ukazując członków zespołu. Moje oczy wytropiły z zachwytem ciało piosenkarza - zaczynając przy czarnych butach
bojowych znajdujących się na wysokości mojego wzroku podążyłam w górę za czarnymi dżinsami obcisłych przy udach i w końcu sadowiąc się na dobrze wyrzeźbionej klatce piersiowej uwypuklającą prosty, czarny dekolt w szpic. Elegancki tatuaż w kształcie obrączki starannie obejmował bicepsa i znikał w górę pod jego koszulką - plemienny wzór wirowy, który natychmiast zdobył moją uwagę i dostał mnie, fantazjującą o odnajdywaniu palcami labiryntu atramentu. - O cholera - usłyszałam mamrotanie Lexi przy mnie i najwyraźniej nie tylko ja uznałam faceta a moje spojrzenie nawet nie sięgnęło jego twarzy. Z tą myślą, zatrzymałam się patrząc pożądliwie na mięśnie jego ramion i przeniosłam spojrzenie wyżej. Przestałam oddychać. Tak, to była na pewno atrakcyjna twarz - więcej niż po prostu atrakcyjna, jeśli mam być szczera ze sobą. Był piękny z ciemnymi oczami, wyrzeźbionym podbródkiem i szelmowskim, erotycznym uśmieszkiem na jego ustach. Tak, to te same usta, które obraziły mnie 24 godziny temu. Ponieważ patrzyłam na Finn'a, Finn spojrzał prosto na mnie. Wyglądał prawie na zaskoczonego, ale zaraz prądy rozbawienia i zadowolenia przepłynęły przez jego twarz, rozpoznał mnie i moje wyraźne zakłopotanie. Dupek, oczywiście miał szanse złapać mnie rozbierającą go wzrokiem i nie mógł być bardziej z tego zadowolony. Jestem pewna, że zarejestrował mój szok zanim udało mi się odłączyć od jego zadowolonego z siebie spojrzenia, odwróciłam się, by spiorunować wzrokiem Lexi. Popatrzyła na mnie zaskoczona jak ja. - Przysięgam, nie wiedziałam, że jest w zespole, Brooklyn! Nigdy bym cię tu nie zabrała, gdybym wiedziała. - Może nas nie zauważył - skłamałam daremnie wiedząc, że dostrzegł mnie niemal natychmiast. Głos Finn'a zaszeleścił ponad mikrofonem zaskakując mnie i skupiając moją uwagę z powrotem na nim. - Cześć wszystkim, witam w Styx. Nazywamy się Apiphobic Treason i tchniemy życie w wasz poniedziałek. Zróbcie trochę hałasu, ludzie! Tłum ryknął w odpowiedzi. - POWIEDZIAŁEM, ZRÓBCIE TROCHĘ PIEPRZONEGO HAŁASU! Okrzyki, które wybuchły były jeszcze głośniejsze od wcześniejszych. Jego obecność wydawała się sprawiać, iż większej części dziewczyn zaczęło robić się gorąco, odpychały ludzi, by dostać się bliżej sceny i ciągle skandowały 'FINN' tak, jakby był jakimś Tom’em Cruis’em albo coś. I nie mówię tak, ponieważ myślę, że Cruise jest atrakcyjny - zwłaszcza dlatego, że on jest szalonym religijnym fanatykiem a te dziewczyny zachowują się jak kult wiernych, czy coś w tym stylu.
Przewróciłam oczami na ich wzruszająco przejrzyste zwrócenie uwagi. - Zanim zaczniemy nasz występ chciałbym rozwiązać problem służby publicznej na naszym ukochanym uniwersytecie - powiedział sarkastycznie przeciągając samogłoski do mikrofonu. Później spojrzał prosto na mnie i kontynuował. - Niestety, hydranty przeciwpożarowe dzisiaj naprawdę sprawiają kłopoty więc, gdy będziecie wracać do domu patrzcie, gdzie idziecie. Widownia zaśmiała się jakby to był najlepszy żart na świecie. Nie wiem dlaczego się tak zachowują, skoro tylko ja i Lexi wiemy w czym sens. Połowa z nich prawdopodobnie była zbyt pijana, by to zauważyć a druga połowa była pewnie zajęta wyobrażaniem sobie Finn'a nagiego. Ponieważ Finn śmiał się z własnego żartu do mikrofonu, spiorunowałam go wzrokiem z góry na dół. Puścił w moją stronę oczko doprowadzając mnie do szału, przed zwróceniem się do tłumu rozpoczynając niewiarygodnie energiczny kawałek. - Więc - powiedziała Lexi przełykając. - Z pewnością nas zauważył. - Kurde. - Chcesz wyjść? Tak, rozpaczliwie chciałam wyjść. Nie miałam ochoty tu siedzieć i zostać drugi raz w ciągu jednego dnia wyśmianą przez egoistycznego dupka. Ale jestem pewna, że to jest właśnie to, czego by chciał - bym pobiegła do domu zażenowana przez jego komentarze w Styx. Więc, nie chciałam dać mu tej satysfakcji z posiadania racji i za cholerę, nie mam zamiaru uciec. Plus, gdybym wyszła, zepsułabym Lexi wieczór. Po prostu nie mogę złapać z nim kontaktu wzrokowego i wtedy będzie dobrze. - Nie, walić go, zostajemy. Może nie tak, um, blisko sceny - odpowiedziałam, wyciągając ramiona i szybko wypijając resztę mojego drinka. - Ale zdecydowanie będę potrzebowała następnej kolejki. - Możemy to zrobić - Lexi uśmiechnęła się z wyższością łapiąc moją rękę i szarpiąc mną w kierunku baru. Wymanewrowałyśmy drogę z tłumu, który teraz ruszał się harmonijnie zgodnie z głosem Finn'a. Ku mojemu zaskoczeniu, faktycznie dobrze zabrzmiał śpiewając piosenkę mojego ulubieńca Dave'a Matthews a jego szorstki głos uzupełniał kawałek perfekcyjnie. - Tyler wygląda tak dobrze za bębnami. I nie ma nic złego w facecie, który potrafi tak dobrze użyć rąk - Lexi westchnęła z adoracją w głosie a gdy stanęłyśmy przy barze, ustawiła się pod innym kątem, by mogła widzieć scenę. - Co za zręczność. - Dzisiaj rano byłaś beznadziejnie zakochana w Finn'ie - przypomniałam jej, zamawiając kolejkę. - Ugh, piosenkarze są tak egoistyczni. Oni tak właściwie chcą rozmawiać cały czas o sobie. Kto tak robi? - zastanawiała się.
- Oh, mogę wymienić kilku ludzi - zaśmiałam się, unosząc brew. - Zamknij się! Nie gadam ciągle o sobie. I nie o to chodzi. On dziś rano był dla mnie taki niegrzeczny. Dosłownie wyrwał mi telefon z ręki. Kontynuowałam chichot odwracając się, by przyjąć drinki od barmana. Podając mu dziesiątkę, popatrzyłam na niego, gdy nie wziął pieniędzy. - Te są na koszt firmy - powiedział. - Oh, dziękuję - odpowiedziałam zaskoczona gestem. Wzięłam alkohol i podałam jeden Lexi. - Nie musiałeś tego robić. - Wiem, ale chciałem. Jestem Tim, tak w ogóle - wyciągnął przed siebie dłoń bym ją potrząsnęła. Był przystojny - dość słodki by oderwać mnie od mojego życia przez kilka godzin. Może pozwolę mu zabrać się do domu, gdy zamkną bar. - Brooklyn - odpowiedziałam, umieszczając dłoń w jego. - Jak miasto? -Nie, tak naprawdę to miasto nazwali po mnie - zażartowałam, przewracając oczami. - Czekaj - powiedział najwyraźniej zmieszany. - Mówisz poważnie? To jak rodzinne imię, czy coś? - Dzięki za drinka Tim - powiedziałam, wyciągając rękę z jego i próbując z całych sił zachować powagę. Chichot w końcu uwolnił się z mojej piersi, ponieważ oddaliłam się od baru z Lexi na przodzie. Ona wyrwała się z adorowanego fanklubu Tyler'a na zbyt długi czas. - Co jest tak zabawne? Niby dlaczego nie wrócisz do flirtowania z tym barmanem? Był słodki i mogłaś wydoić od niego wszystkie drinki za darmo przez całą noc. - Był kutafonem nawet z darmowymi drinkami, Lex. - Twoje standardy są dość wysokie - poskarżyła się. - Lexi, on pomyślał, że jestem poważna, gdy wmówiłam mu słynną historię rodzinną o Nowym Jorku nie na odwrót. - Okay, może nie jest najjaśniejszą rzeczą w pudle, ale to nie jest tak, że szukasz związku - przypomniała, udając randkową policjantkę. - Prawda, ale wolę, gdy mają mądrzejsze słownictwo od czwartoklasisty i potrafią czytać na wyższym poziomie, jeżeli mam zamiar spędzić z nimi czas. - To prawdopodobnie dobre porównanie - Lexi przyznała, chichocząc. Do tego czasu doszłyśmy na parkiet w dobrej odległości od sceny, ale jednak wystarczająco blisko dla Lexi, aby bezwstydnie i pożądliwie patrzeć na Tyler'a. Piosenka, którą grali była pełna życia i
Gość • 6 lata temu
Katelyn_bub@hotmail.com