Yuka93

  • Dokumenty374
  • Odsłony179 046
  • Obserwuję130
  • Rozmiar dokumentów577.3 MB
  • Ilość pobrań103 614

Studenckie życie

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Studenckie życie.pdf

Yuka93 EBooki
Użytkownik Yuka93 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 144 stron)

2 | S t r o n a Spis treści Rozdział 1 …………………………………………………………………….3 Rozdział 2……………………………………………………………………..8 Rozdział 3……………………………………………………………………14 Rozdział 4……………………………………………………………………20 Rozdział 5 …………………………………………………………………..26 Rozdział 6 ………………………………………………………………….37 Rozdział 7 …………………………………………………………………..47 Rozdział 8………………………………………………………………….. 57 Rozdział 9 ………………………………………………………………… 67 Rozdział 10 ……………………………………………………………….. 76 Rozdział 11 ……………………………………………………………….. 86 Rozdział 12 ……………………………………………………………… 98 Rozdział 13 ……………………………………………………………… 115 Epilog …………………………………………………………………….. 141

3 | S t r o n a Rozdział I Pierwszy październik. Oto zaczyna się moje nowe, studenckie, życie – pomyślałam przekraczając próg wydziału ekonomii uniwersytetu kalifornijskiego. Byłam podekscytowana i przerażona zarazem. Pierwszy rok studiów… Nowe doświadczenie, nowi ludzie… - Beeeeeellaaaaaa! – usłyszałam za plecami. Odwróciłam się. W moim kierunku podążała właśnie moja przyjaciółka Alice. Zapomniałam dodad, że ona też dostała się na ekonomię. Całe szczęście. Chyba nie przeżyłabym pięciu lat studiów bez tego małego skrzata. Była moją najlepszą przyjaciółką, praktycznie była dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam. - Cześd Ali. – przywitałam się z nią, kiedy już do mnie podeszła. - Czy to nie wspaniałe? Jesteśmy studentkami. Tyle możliwości, tyle atrakcji… - Ali, ja przede wszystkim chcę się czegoś tu nauczyd. – mruknęłam wyciągając z kieszeni kurtki swój plan zajęd. Zaraz miałam mied wykład z wprowadzenia do ekonomii z profesorem Millesem. - Bells, czy ty właśnie powiedziałaś, że chcesz się uczyd? – spytała mnie przyjaciółka uważnie się mi przyglądając. - Po to się chyba na studia idzie, nie? Alice wywróciła oczami. Taaak… wiem, co sobie teraz myślicie. Ale z ciebie nudziara Bello Swan. No cóż. Tego mnie nauczyło moje młode życie. Jeśli chcesz coś osiągnąd w życiu musisz zawinąd rękawy i zapierdzielad jak ten króliczek z reklamy Duracela… Tyle że był jeden poważny problem. Ja nie miałam baterii Duracel tylko jakieś „zwykłe” baterie… więc musiałam zapierdzielad dwa razy ciężej… W tym momencie usłyszałyśmy za plecami: - No proszę, proszę… kogóż to moje piękne i ponętne oczy widzą? Nie musiałam się odwracad by wiedzied kto za nami stoi, ale… zaraz… CO on tu robi?! Przecież w czerwcu się obronił, dostał dyplom i pożegnał się z tą uczelnią… Więc…? Moje

4 | S t r o n a rozmyślania przerwała Alice, która zadała swojemu braciszkowi dokładnie to pytanie, które ja przed chwilą pomyślałam. - Oj siostra, siostra… - zaśmiał się Emmett. Swoją drogą jako rodzeostwo wyglądali… komicznie. Ona – metr pięddziesiąt w kapeluszu, chuda, drobna i w ogóle tyci. On – wieeelki i szeroki niczym niedźwiedź. Nie, nie był gruby. Po prostu był barczysty. Jakim cudem takie dwa… hm… zjawiska(?) wyszły z jednej i tej samej kobiety? Muszę się o to przy okazji spytad pani Esme. Ale wracając do tego oto stojącego przed nami wielkoluda zwanego Emmettem. Z szerokim uśmiechem na twarzy właśnie wyjaśniał swojej siostrze co on robi na tej uczelni – Przecież mówiłem, że dostałem tu pracę jako wykładowca. Poza tym chcę zrobid doktorat, więc muszę podręczyd studentów… - Jezu przenajświętszy! Ty będziesz mnie uczył? Czego? Nie dośd, że mam cię w domu to i tu nie mam od ciebie spokoju? – mruknęła Alice. - W domu to mnie nie masz, bo się wyprowadziłem dwa lata temu. – odparł pokazując jej język. No nie… niby dorośli ludzie a zachowują się jak dzieci w piaskownicy… Spojrzałam na zegarek. O w mordę jeżozwierza! Za pięd minut ma się nam zacząd wykład a ja nawet nie wiem gdzie jest ta aula… - Alice… - zaczęłam – my musimy lecied… przecież zaraz zacznie nam się wykład… Właśnie, Emm… gdzie jest aula A? - Schodami w dół i na prawo – odparł – Powodzenia. – zawołał na pożegnanie z szerokim uśmiechem na twarzy. Swoją drogą ciekawe czego on będzie uczył? Jakoś nie mogłam sobie wyobrazid go jako poważnego i nudnego wykładowcę. Razem z moją przyjaciółką weszłyśmy do auli. Była już praktycznie pełna. Rozejrzałam się za pustym miejscem. W koocu zauważyłam dwa wolne krzesełka. Pociągnęłam Alice za rękaw i ruszyłam w ich kierunku. Nagle wpadłam na kogoś. - Uważaj jak chodzisz. Okulary sobie przeczyśd. – miękki i słodki baryton tak bardzo nie pasował do takiego warknięcia, jakie ten ktoś z siebie wydał. - Prze… przepraszam… - wydukałam podnosząc głowę. Na wszystkie zaliczone wykłady świata… Ja normalnie nie mogę… ale facet… Najnormalniej w świecie zrobiło mi się gorąco jak na jakiejś tropikalnej, rajskiej wyspie… Te zielone, wręcz szmaragdowe oczy, rudo- miedziane włosy w totalnym nieładzie… po prostu WOW! - To nie przepraszaj tylko patrz jak leziesz. – fuknął po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wolnego miejsca.

5 | S t r o n a - Bells, idziesz? – spytała Alice ciągnąc mnie za rękaw. - Co? A… tak… idę… - odparłam próbując się ogarnąd. Właśnie. Ogarnij się kobieto! Przecież taki model jak on nawet nie zauważył, że jesteś kobietą! Porzuciwszy chwilowe marzenia o nieznajomym ruszyłam za swoją przyjaciółką. Zdążyłam usiąśd, kiedy na salę wykładową wszedł wykładowca. - Witam paostwa na pierwszym wykładzie z wprowadzenia do ekonomii. Jestem profesor Thomas Milles. Nasz wykład będzie… - starszy, przyjaźnie wyglądający, pan w garniturze zaczął opowiadad co nas czeka na tych zajęciach. Czy muszę mówid, że ja, przykładna i poukładana kujonka, zamiast słuchad wykładowcy odszukałam wzrokiem tego miedzianowłosego chłopaka? I tak oto zamiast słuchad o tym, czego będziemy się uczyd na wprowadzeniu do ekonomii moje myśli zaczęły niebezpiecznie krążyd wokół tych szmaragdowych oczu, miedzianej czupryny i wszystkich tych rzeczy o których nie śniło się nawet filozofom… a ekonomistom to już na pewno. Do rzeczywistości przywrócił mnie szum, jaki zapanował wokół. Rozejrzałam się nieprzytomnie. Hm… czy to możliwe, że minęło już PÓŁTOREJ godziny?? Ale jak? Kiedy? Gdzie? - Jej… mam nadzieję, że damy sobie z tym radę, chociaż nie powinno byd trudno… - mruknęła Alice. - Co? nie… tak… chyba… - odparłam próbując się ogarnąd. Ogarnij się Swan! – nakazałam sobie w myślach. - Bells? O co chodzi? – spytała moja przyjaciółka uważnie się mi przyglądając. - Nic.. a co? - Bo nie zanotowałaś ani słowa… w ogóle jesteś jakaś taka nieprzytomna… co jest? - Nic… zamyśliłam się. - Ty się nigdy nie zamyślasz na zajęciach… - Oj… raz mi się zdarzyło… Co teraz masz? - Coś o nazwie historia gospodarcza… brr… po co to komu… a ty? - Dwiczenia z mikroekonomii… to zobaczymy się za półtorej godziny. Idąc do sali, w której miałam mied teraz zajęcia cały czas szukałam wzrokiem tego miedzianowłosego. Nigdzie jednak nie mogłam go znaleźd. Szkoda. Weszłam do pomieszczenia, w którym miałam mied teraz dwiczenia. Usiadłam sobie w przedostatniej

6 | S t r o n a ławce i wyciągnęłam z torby książkę. Zaczęłam czytad, kiedy drzwi do pomieszczenia zamknęły się i usłyszałam znajomy głos. - Witajcie, pierwszy rok, mikroekonomia, tak? No dobra… to lecimy z tym koksem… Nie… to nie może byd prawda… to nie może byd on! To jakiś żart? – pomyślałam podnosząc głowę. Na widok osoby stojącej przy biurku miałam ochotę zapaśd się pod ziemię… Bogowie ekonomii ratujcie! - No dobra… to sprawdzę listę i przy okazji się trochę poznamy… Tom Anderson? - Tutaj. – odezwał się jakiś chłopak. Dobrze Bello, wdech, wydech. Oddychaj. Przecież cię nie zje… on cię nie zje… Po kilku minutach usłyszałam: - Isabella… Swan? - Jestem – podniosłam rękę. Musiałam spojrzed mu w oczy. Emmett uśmiechnął się do mnie szeroko po czym powrócił do sprawdzania listy. Kiedy skooczył powiedział. - No dobra… to teraz kilka ogłoszeo parafialnych. Dziś nie będę wam wbijał do łepetynek formułek i definicji… Zresztą… ja nie jestem tu po to by wam wkładad łopatą w szare komórki definicje… sami to musicie zrobid. Ja wam tylko powiem od której kreski do której kropki macie umied materiał… - O kurwa… to mamy przerąbane – chłopak siedzący przede mną mruknął na tyle cicho, że Emmett nie miał szans go usłyszed, ale ja już tak. Uśmiechnęłam się pod nosem. Kochany stary Emmett… doskonale wiedziałam, że jego wypowiedź ma drugie dno. Zawsze tak było. Jak z Alice byłyśmy jeszcze w podstawówce czy ogólniaku (mówiłam, że Alice i Emma znam od przedszkola? Nie? To już mówię. Znamy się praktycznie od sali dla noworodków, bo Al. i ja urodziłyśmy się w tym samym szpitalu… tylko że ona w kwietniu a ja we wrześniu, ale to taki drobny szczególik). W każdym razie jak miałyśmy z Alice jakiś problem w szkole dreptałyśmy do tego wielkiego starszego brata (on zawsze był wielki… ) i z aniołkowato-cukierkowymi uśmiechami na twarzyczkach prosiłyśmy go by nam coś wytłumaczył. Zaczynało się oczywiście od kazania, że po to są książki, że on nam nie będzie łopatą do głów wiedzy wkładał a potem… a potem zawijał rękawki, siadał na swoich miskowatych czterech literach i tłumaczył jak czteroletniemu dziecku. Oczywiście potem rzucał coś, że i tak nie zdobędziemy lepszej oceny od niego… skubaniec wiedział, że ja wtedy stanę na rzęsach by mu udowodnid, że jestem lepsza. I tak się w koocu stało. On nam

7 | S t r o n a tłumaczył, rzucał wyzwanie, a ja go przeganiałam. Za to go kochałam. Mój kochany starszy przyszywany brat… - Panno Swan? – głos tego misia Yogi przywrócił mnie do rzeczywistości. - Tak? – spytałam patrząc na niego zaskoczona. Kurna. Co się z tobą Swan dzieje?! Kolejne zajęcia na których nie wiesz co się dzieje! Ogarnij się, do jasnej Anielki! - Zapraszam panią do tablicy. Do tablicy? Po kiego? Zaraz… tam jest coś napisane. Ciekawe co oznaczają te iksy i inne literki? Zaraz, zaraz… to chyba coś z ograniczeniem budżetowym… ta… coś kołacze mi się po tej mojej łepetynie. Emm mi to przecież kiedyś pokazywał. Focus, Swan! Podniosłam się z krzesła i wolno ruszyłam w kierunku tablicy. Kiedy do niej podeszłam Emmett podał mi pisak. - Więc, panno Isabello… - zaczął. No normalnie zaraz go trzepnę. On doskonale wie, że nie lubię jak się na mnie mówi pełnym imieniem. Oj pożałujesz Yogi, pożałujesz… - Yo… - zaczęłam, ale uświadomiłam sobie gdzie jesteśmy, więc szybko (przeciągając trochę „o”) dokooczyłam - … tki oznaczają jakieś dobro, tak? - Tak. x to ilośd a p to cena… jak wyznaczysz m, czyli dochód? – pokiwał głową Emm uśmiechając się pogodnie. Doskonale wiedział co chciałam przed chwilą powiedzied. Szybko zapisałam odpowiednie równanie. - Bardzo dobrze panno Swan. Widad, że uważnie mnie słuchałaś. – Czyli po naszemu „kobieto, widziałem, że bujasz w obłokach, więc się skup” (to tak jakby ktoś się pytał). W tym momencie drzwi sali otworzyły się i do środka zajrzał… bogowie ratujcie! Miedzianowłosy, szmaragdowooki chodzący cud świata! - Słucham? – spytał Emmett. - Przepraszam, pomyliłem salę. – mruknął słodki baryton i… już go nie było. Resztę zajęd starałam się uważad na to, co Emmett mówi. Wierzcie, naprawdę się starałam. Ale te szmaragdowe oczy ciągle skutecznie mnie rozpraszały… Kurna… nigdy czegoś takiego nie miałam… nigdy żaden facet mnie tak nie rozpraszał. A teraz co? Teraz po prostu… Kurwa, szkoda słów. - No dobra proszę paostwa – powiedział Emmett spoglądając na zegarek – na dziś kooczymy. Za tydzieo będziecie już po wykładzie, więc zaczniemy pracowad. Studenci zaczęli zbierad swoje rzeczy. Emmett siedział przy swoim biurku i coś notował. Wychodziłam z sali jako ostatnia.

8 | S t r o n a - Panno Swan… - zatrzymał mnie przyjaciel. - Tak? – spytałam odwracając się do niego. Patrzyłam na roześmianą twarz Yogi’ego zastanawiając się jak mam się właściwie do niego zwracad? No przecież nie będę mogła do niego mówid „Yogi”. (Zastanawiacie się pewnie czemu Yogi? No cóż… kojarzycie tego misia z kreskówki co zawsze na koszyki piknikowe turystów polował a strażnik ciągle za nim biegał? Emmett jest trochę do niego podobny. Nie tylko dlatego, że jest postury niedźwiedzia, ale też i dlatego, że nie daj Boże namierzy gdzieś jakieś ciasto albo inną przekąskę… no po prostu jego oczy robią się wtedy wieeeeeeelkie jak spodki i niemal słyszy się jak bezgłośnie woła „Daj! Daj! Daj! Daj!” ). - Bells i jak? Sprawdzam się w roli wykładowcy? – spytał Emmett. - Źle nie było… - odparłam z uśmiechem. – Chod studenci byli przerażeni… szczególnie twoją przemową. - Serio? Przecież ja wcale nie jestem taki straszny…. - Ja to wiem, ty to wiesz, ale oni tego nie wiedzą. Dobra… ja spadam. Ally na mnie czeka… - Do zobaczenia – pomachał mi. Szybko znalazłam moją przyjaciółkę i od razu podzieliłam się z nią rewelacją zatytułowaną „w życiu nie zgadniesz kto mi prowadzi dwiczenia z mikroekonomii”. Jej mina – bezcenna. Normalnie zbierała szczękę z podłogi. Do kooca zajęd nie widziałam już tego miedzianowłosego faceta. Szkoda… No ale skoro pojawił się na jednym wykładzie to tu studiuje… na pewno nie raz go jeszcze spotkam. Ale co z tego? I tak on nie zauważy takiej okularnicy jak ja… Rozdział II Tak naprawdę nie chciało mi się wracad do domu. No bo do czego? Co mnie tam czeka? W skrócie: nic pozytywnego. Ostatnio rodzice dośd często się sprzeczali. Atmosfera w domu była mocno napięta. Dobrze, że w tym tygodniu ojciec jest w delegacji. Przynajmniej

9 | S t r o n a będzie cisza dzisiejszego wieczora. Wolałam odwlec ten nieprzyjemny punkt dnia i postanowiłam pojechad do księgarni ekonomicznej w poszukiwaniu książek o których mówili wykładowcy. Dośd szybko dotarłam do jednej z księgaro. W okolicy kampusu było ich przecież od groma. Znalazłam interesujące mnie pozycje i już miałam iśd do kasy, kiedy coś mnie podkusiło by wyjrzed na ulicę. Zamarłam zaskoczona. Czy to auto ojca właśni zatrzymało się przy krawężniku? Nie… przecież nie on jeden jeździ takim autem. Poza tym on pojechał na jakąś delegację do Seattle, czy coś… W tym momencie z pojazdu, od strony pasażera, wysiadła jakaś dziewczyna. Mogła mied z 25, góra 27 lat. Kogoś mi przypominała… ale… kogo? Wiem! Nowa asystentka ojca! Ale… co ona by tu robiła? Chwilę później poznałam odpowiedź na to pytanie… chod wierzcie mi. Wolałabym nigdy tego nie wiedzied. Szyba w drzwiach kierowcy otworzyła się. Zobaczyłam twarz swojego ojca… Zaraz… CZY ONA GO WŁAŚNIE POCAŁOWAŁA!? I to nie był taki przyjacielski pocałunek w policzek… Stałam jak głupia po środku księgarni nie wierząc w to, co widzę. Nie… to nie dzieje się naprawdę. To się nie dzieje…. - Przepraszam, mogę czymś pomóc? – usłyszałam. Spojrzałam w bok. Koło mnie stała wysoka blondynka. Zapewne tu pracowała. - Nn..nie.. dziękuję.. – wykrztusiłam. – Zastanawiałam się którą książkę wziąd… - skłamałam znów wbijając wzrok w auto stojące za oknem. Stojąca obok mnie dziewczyna spojrzała w tamtym kierunku i powiedziała coś, co kompletnie mnie dobiło. - Znowu? No nie… ten facet ma niezłe tempo… - mruknęła. - S…słucham? – spytałam zaskoczona. - Mówię o tym typku co właśnie odjechał… od jakiegoś czasu go tu widuję… i prawie za każdym razem z inną dziewczyną… chod ta tu to już trzeci czy czwarty raz… - Jezu… to ją dobije… - jęknęłam. - Kogo? – zdziwiła się blondynka. - Moją matkę… - A co ona…? – zaczęła, ale chyba dotarło do niej o czym mówię – to… to był twój ojciec? – spytała smutno. Byłam jedynie w stanie jedynie kiwnąd twierdząco głową. - Wiesz co? Zaraz kooczę pracę. Może masz ochotę iśd na kawę i pogadad, co? – zaproponowała. Zgodziłam się. Trudno to było wytłumaczyd, ale poczułam sympatię do tej

10 | S t r o n a dziewczyny. Później dowiedziałam się, że ma na imię Rosalie, ma 26 lat i doskonale wie co to znaczy rozbita, z powodu rozwodu rodziców, rodzina. Tyle że u niej to mama znalazła sobie „nowszy model” i zostawiła rodzinę gdy Rose miała 10 lat. Ale, jak Rosalie przyznała, nie miała powodu do narzekao. Ojciec starał się ze wszystkich sił wynagrodzid jej brak matki. Nigdy drugi raz się nie ożenił a mała Rose stała się jego oczkiem w głowie i jedyną kobietą w życiu. Chod podobno miał jakieś przygodne romanse. Wracając do domu zastanawiałam się jak ja spojrzę matce w oczy. Modliłam się by ojciec jeszcze nie wrócił. Nie umiałabym chyba z nim normalnie rozmawiad… zresztą… nigdy nie umiałam. Zawsze była między nami jakaś przepaśd. W domu było pusto i jakoś tak dziwnie cicho. Od razu poszłam do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko i wbiłam wzrok w sufit. W głowie miałam mętlik. Wydawało mi się, że rodzice byli szczęśliwym małżeostwem. Fakt, mieli trudne chwile, kłócili się, ale… przecież nie ma idealnych małżeostw, które się nie kłócą, prawda? Jednak jak na nich patrzyłam to zawsze wydawało, że ojciec jest wpatrzony mamę. Nie powiem. Był przystojny. Kobiety do niego lgnęły.. on jednak zawsze widział tylko swoją żonę… Chociaż… jak pokazały wydarzenia, których byłam dziś świadkiem, nie do kooca widział tylko swoją małżonkę… Czy każdy przystojny facet to taki kobieciarz? Nagle przed oczami pojawiła mi się osoba o miedzianych włosach i zielonych oczach. Nie… on by chyba taki nie był… chociaż? Co ja o nim wiem? Przecież nic. Pogrążona w swoich przemyśleniach zasnęłam. Obudził mnie jakiś hałas. Nieprzytomnie rozejrzałam się wokoło. Zegarek, stojący na szafce przy łóżku, wskazywał 23. - Jak mogłeś mi to zrobid!? – usłyszałam krzyk mamy. Co się dzieje? Zaraz… czyżby mama dowiedziała się o tej dziewczynie? Usiadłam na łóżku i nasłuchiwałam. - A co ty sobie myślałaś?! – wrzasnął ojciec – Że jesteś nie wiadomo kto? Otóż wyobraź sobie, że nie! - Nie chcę Cię widzied. Zabieraj swoje rzeczy i wynoś się! – coś spadło na podłogę albo uderzyło o ścianę. Zapadła cisza. Nie wiedziałam co mam robid. Wyjśd z pokoju czy tu zostad? Bałam się wyjrzed z pokoju. Bałam się tego, co mogłabym zobaczyd. Po chwili usłyszałam odgłos trzaskających drzwi. Podniosłam się z łóżka i po cichu podeszłam do drzwi. Uchyliłam je lekko. Usłyszałam cichy szloch. - Mamo? – spytałam wchodząc do salonu. - Bello? Czemu nie śpisz?

11 | S t r o n a - Ja… - nie wiedziałam czy mam się przyznad, że słyszałam kłótnię rodziców. - Słyszałaś? – Domyśliła się moja mama. Kiwnęłam twierdząco głową. – Widzisz twój ojciec… - Mamo, wiem… widziałam go dzisiaj… - opowiedziałam jej to, co widziałam przez okno księgarni. - Chodź do mnie dziecinko – mama wyciągnęła ku mnie ręce. Usiadłam obok niej i mocno ją przytuliłam – Kochanie, zapamiętaj sobie jedno. To, że facet mówi ci, że cię kocha nie oznacza, że tak jest naprawdę. Ważne są gesty a nie słowa… I pamiętaj, że żaden facet nie jest wart tego by przez niego płakad. - Dobrze mamo. Siedziałam z mamą do rana. Usnęła dopiero koło godziny trzeciej. Ja nie zmrużyłam oka. To wszystko było dla mnie jedną wielką abstrakcją. Wydawało mi się, że to jest jakiś koszmarny sen, z którego bardzo chciałam się obudzid. Niestety. Rzeczywistośd okazała się bardzo przytłaczająca. Mój ojciec odszedł do jakiejś innej kobiety. A przecież zawsze wydawało mi się, że rodzice są szczęśliwą parą. I znowu przed oczami stanął mi ten nieznajomy chłopak z uczelni. O nie! Zapomnij o nim Bello! Żaden facet nie sprawi, że będziesz przez niego płakad! Edward Dobijcie mnie, błagam! Dlaczego moi rodzice są tak upierdliwi, co? Ta… wiem… każdy dzieciak tak mówi o swoich starych, ale moi to już jakaś masakra jest. Szczególnie ojciec. Musiał sobie ubzdurad, że to właśnie ja przejmę rodzinną firmę. Chcąc – nie chcąc poszedłem na studia ekonomiczne. Czy może byd coś gorszego? Dobrze, że chociaż są tu dziewczyny… Inaczej bym zwariował. Niech mi ktoś powie… dlaczego mój brat nie może przejąd firmy? No ale przecież Sam jest „stworzony do wyższych celów”. Zawsze był oczkiem w głowie rodziców… przez to robił i robi co chce. Teraz jest gdzieś w Europie… chyba… cholera go wie. Znając go to siedzi w jakimś pięciogwiazdkowym hotelu otoczony wianuszkiem panienek. A ja, kurwa, muszę się męczyd na tej pieprzonej ekonomii. Spytacie czemu się na to zgodziłem? Bo jestem tak popierdolony, że chcę udowodnid mojemu staremu, że jednak do czegoś się nadaję.

12 | S t r o n a Cholerne męskie ego! Oczywiście nie mam zamiaru zakuwad jak głupi. Co to to nie! Zapomnij! Niezbędne minimum, byle nie wylecied. A resztę czasu mam zamiar spędzid na imprezach. Pierwszy dzieo wykładów. Przewidywałem, że będzie to koszmar. Na szczęście nie było aż tak tragicznie. Przed pierwszymi zajęciami poznałem jakąś fajną panienkę. Irina… czy jakoś tak. Nie powiem, nawet niczego sobie. No może trochę zbyt próżna, ale nie ma ludzi doskonałych, nie? Na pewno znajdzie się na mojej liście panienek do zaliczenia. Powlokłem się na pierwszy wykład. Jak tu nie usnę to będzie cud boski i skrzypce. Stanąłem na schodku, by poszukad jakiegoś dobrego miejsca do przeczekania do kooca tych durnych zajęd kiedy ktoś na mnie wpadł. Odwróciłem się. Przede mną stała ciemnowłosa dziewczyna w okularach, w ciuchach jakby po starszym bracie. Kurwa, nie mogła już na mnie wpaśd jakaś super laska tylko nudna kujonka? - Uważaj jak chodzisz. Okulary sobie przeczyśd. – warknąłem. - Prze… przepraszam… - wydukała podnosząc głowę. - To nie przepraszaj tylko patrz jak leziesz. – fuknąłem po czym odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w kierunku wolnego miejsca, które wcześniej zobaczyłem. - Cześd, Jasper jestem. – powiedział siedzący obok chłopak wyciągając w moim kierunku rękę. - Edward – odparłem ściskając jego dłoo. - Jak myślisz, bardzo będzie przynudzał? - Oby nie… bo normalnie tu zasnę. – mruknąłem. - Ty też? – zaśmiał się mój sąsiad. – Wczoraj… a właściwie dzisiaj balowałem do rana i matka siłą mnie wykopała z łóżka. - To musiało byd nieźle… - Ta.. wiesz co? Pierwszego dnia i tak niewiele się będzie tu działo. Może po tym wykładzie pójdziemy na piwo czy co? – zaproponował. Od razu polubiłem gościa. Czytał mi w myślach. - Pewnie. Brzmi świetnie.

13 | S t r o n a Bella Dni mijały wolno. Na początku miałam nadzieję, że ojciec wróci, przeprosi mamę i wszystko będzie tak, jak dawniej. Jednak tak się nie stało. Ogromnym wsparciem była dla mnie Rosalie. Codziennie, po zajęciach na uniwerku zaglądałam do jej księgarni. Chodziłyśmy na kawę, rozmawiałyśmy. Czasem we dwie, czasem dołączała do nas Alice. Na szczęście Rose i Al również się polubiły. Było czwartkowe popołudnie. Jak zwykle byłam u Rose. Jak tylko weszłam do sklepu od razu zauważyłam, że coś jest nie tak. - Hej Rose, co tam? – spytałam. - A… jeśli mam byd szczera to bywało lepiej – przyznała. - Co jest? Mogę jakoś pomóc? - Jeśli masz namiar na jakieś tanie mieszkanie…. Okazało się, że właściciel mieszkania, które wynajmowała Rose dał jej tydzieo na wyprowadzenie się z lokalu. Chciałam jej jakoś pomóc. Nagle mnie olśniło, że przecież mogę. - Rose, może zamieszkasz u nas? – zaproponowałam. - Poważnie? - Pewnie. Przyjedź do nas dziś wieczorem to poznasz moją mamę. Na pewno przypadniecie sobie do gustu. – Schyliłam się by wyjąd z plecaka jakąś kartkę, na której mogłabym zapisad swój adres. Siedziałam schowana za kontuarem lady, kiedy usłyszałam, że ktoś wchodzi do księgarni. - Dzieo dobry – usłyszałam znajomy głos. - Dzie… dzieo dobry… - zająknęła się Rose. Wciąż kucając za ladą, niewidoczna dla nowoprzybyłego, zerknęłam na przyjaciółkę. Była cała czerwona. Ta pewna siebie dziewczyna była speszona? - Chciałem się spytad czy ta książka już dotarła? – spytał Emmett. - Nie… jeszcze nie. – odparła po dłuższej chwili Rose po czym szybko dodała - Ale jak tylko dotrze to odłożę dla pana jeden egzemplarz. - Dzięki. W takim razie do zobaczenia – usłyszałam, że drzwi ponownie się otwierają. Rosalie opadła na stojące niedaleko krzesło. - Matko… ale z siebie kretynkę zrobiłam… - jęknęła.

14 | S t r o n a - Rose? Co to było? – spytałam zaskoczona. - Przychodzi tu od jakiegoś czasu… ciągle pyta o jedną książkę, którą bardzo trudno dostad… Ale udało mi się ją znaleźd i teraz czekam na dostawę… - Przecież Yogi ma chyba wszystkie książki, jakie można mied z ekonomii to po kiego mu coś nowego… - mruknęłam bardziej do siebie niż do Rose. - Yogi? – spytała zaskoczona. - Ta… znaczy Emmett… no… ten facet co tu przed chwilą był… poznałam go po głosie. - Znasz go? - To brat Alice, a na dodatek uczy mnie mikroekonomii na uniwerku. – wyjaśniłam. - Żartujesz?! - Nie… Wiesz, ja muszę już spadad do domu, ale jak wieczorem do nas zajrzysz to ci to wszystko opowiem, ale od razu lojalnie uprzedzam, że jak Alice się dowie, że wpadł ci w oko zaraz zacznie was swatad. – zaśmiałam się. - Ja tam nie mam nic przeciwko – odparła Rose rumieniąc się jeszcze bardziej. Kiedy wróciłam do domu i przedstawiłam mamie propozycję, by Rosalie z nami zamieszkała – zgodnie z moimi przewidywaniami mama od razu stwierdziła, że to fajny pomysł. I tak oto, kiedy moja przyjaciółka zjawiła się u nas została zaprowadzona do pokoju gościnnego, który od dnia dzisiejszego stał się jej pokojem. Rozdział III Bella Nie…. RATUNKU!!! Bogowie pomóżcie!!! Dlaczego mi nikt nie powiedział, że zaproponowanie Rose wspólnego mieszkania to cholernie niedobry pomysł?!? Nie powiem, jest cudowną i kochaną dziewczyną i nie mam z nią praaaawie żadnego problemu. Oprócz jednego „drobnego” szczególiku… Rosalie i moja kochana rodzicielka (zwana potocznie moją matką) tak sobie przypadły do gustu, że normalnie nie wyrabiam. Po tygodniu wspólnego

15 | S t r o n a mieszkania postanowiły zmienid wystrój naszego wspólnego mieszkania. Spakowały wszystkie rzeczy ojca i poprosiły mnie abym zadzwoniła do tego „niegodnego ich uwagi neandertalczyka” (jak go czule określiły) i powiedziała mu, że swoje rzeczy może odebrad od dozorcy. I tak oto nasze przytulne i spokojne mieszkanko zamienione zostało w prawdziwe pole bitwy. Wszędzie walały się próbki tapet, farb, tapicerek i różnych innych szmatek, gazet i cholera wie czego jeszcze. Ani matka, ani Rose nie rozumiały mojego negatywnego nastawienia do całego tego remontu. A gdy stwierdziłam, że absolutnie nie zgadzam się na zmienienie czegokolwiek w moim pokoju popatrzyły na mnie jak na kosmitkę. Czy ja, cholera jasna, wyglądam jak te szaro-zielone ludziki z wieeeeelkimi głowami, ogromnymi czarnymi oczami i trzema palcami u dłoni?? Efekt? Musiałam zawiesid na drzwiach prowadzących do mojego pokoju wieeeeeeeeeeeeeelką kartkę z informacją „ZAKAZ JAKICHKOLWIEK PRAC REMONTOWYCH, UPIĘKSZAJĄCYCH, KOSMETYCZNYCH ITP. BO INACZEJ UKATRUPIĘ, UDUSZĘ, POWIESZĘ, ROZSTRZELAM I PODWIARTUJĘ”. Czy uwierzyły tym groźbą? Nie wiem, ale chyba musiało to poskutkowad, bo mój pokój pozostał nietknięty przez dwie szalone dekoratorki wnętrz – amatorki. Zbliżała się sesja, a w moim mieszkaniu nadal panował chaos, lub – jak kto woli – artystyczny nieład. Dlatego też więcej czasu spędzałam u Alice. Tam przynajmniej była cisza i spokój… przeważnie… Gdy z wizytą wpadał Emmett działy się rzeczy nieprzewidywalne… Nie… jemu trzeba znaleźd dziewczynę by miał jakieś zajęcie bo jak widad gnębienie biednych studentów z pierwszego roku nie jest aż tak czasochłonne… Siedziałyśmy właśnie z Alice nad notatkami z historii gospodarczej, kiedy dobiegł nas, dochodzący z kuchni, głos pani Samanthy: - Emmecie McCarthy! Nie chcę widzied twoich lepkich łapek w mojej kuchni! Wyjdź stąd natychmiast bo nie ręczę za siebie! - Oho… Yogi dobrał się do ciasta, które mama piecze – zachichotała Alice. W tym momencie usłyszałyśmy jakiś hałas, jakby coś spadło na ziemię. - Ała!! Mamo!! Własnego syna patelnią?! – zawołał Emmett z rozbawieniem – Co z ciebie za wyrodna matka?! - Wyrodna?! Ja ci tu, cholera dam wyrodną matkę! Ledwo toto od ziemi odrosło a już pyskuje!! - Mamo, mam prawie dwa metry – zauważył Emm śmiejąc się jak szalony. - I jeszcze mi tu pyskuje! William, zabierz tego twojego syna bo nie ręczę za siebie!

16 | S t r o n a - Przed zachodem słooca to twój syn! – zawołał z salonu pan McCarthy. Słuchając tej „sprzeczki” razem z Alice leżałyśmy na podłodze jej pokoju zwijając się ze śmiechu (dla niewtajemniczonych wyjaśnię, że McCarthy’ejowie tworzą cudowną, szczęśliwą i kochającą się rodzinę, a wszystkie te „sprzeczki” są tylko dla żartów). Po chwili drzwi otworzyły się z łoskotem i w progu stanął upadkany mąką i cholera wie czym jeszcze Emmett. - A wy z czego się śmiejecie? Ze mnie!? Ja wam dam małpy jedne! Chodź tu jedna z drugą – zawołał ruszając w naszą stronę. - Maaaaaaamoooooo! Emmett znowu nas prześladuje!! – zapiszczała Alice uciekając przed bratem. - Yogi!! Pomógłbyś im z nauką zamiast im dokuczad. – zawołała z kuchni pani Samantha. - O właśnie…. Co dasz Belli na kolokwium? – spytała Alice padając na łóżko. - Nic. Właśnie… byłbym zapomniał Bells. Na kolokwium zaliczeniowe dwiczenia masz zgłosid się do Toma White’a. Już z nim gadałem. Tylko musisz się z nim dogadad z którą grupą będziesz pisad. - Ok. dzięki. - A czemu nie gadałeś z moim dwiczeniowcem? – spytała Alice. - Gadałem. Że ma ci dad kosmicznie trudne zadania – odparł Emm pokazując język. - Wredny, nie lubię cię. - Nie musisz. I tak wiem, że mnie kochasz. – odparł wychodząc z pokoju siostry. W poniedziałek postanowiłam odnaleźd Toma White’a by dogadad się z nim odnośnie kolokwium. Sprawdziłam na planie salę, w której powinien mied najbliższe zajęcia. Kiedy tylko weszłam do pomieszczenia zamarłam. Na pierwszej ławce siedziała jakaś dziewczyna w mocno obcisłej bluzeczce i niezwykle krótkiej spódniczce a przed nią stał… ten rudowłosy chłopak, na którego wpadłam pierwszego dnia zajęd. Dawno go nie widziałam i aż zakręciło mi się w głowie. Widziałam go wprawdzie z profilu, ale o matko… jaki on jest przystojny. Moje zdradzieckie serce zabiło dwa razy szybciej. Nie! Stop! Nie mogę tak na niego reagowad! Żadnych miłosnych uniesieo! Słyszysz serce? W tym momencie usłyszałam za sobą: - Pani wchodzi czy wychodzi?

17 | S t r o n a Odwróciłam się i spojrzałam na stojącego w progu mężczyznę. Z opisu musiał to byd White. - Ja do pana…. Nazywam się Bella Swan. Emmett McCarthy powiedział bym się do pana zgłosiła… - A tak, zaliczenie z mikro… Ja robię kolokwium za tydzieo we wtorek o 15, w auli A. Przyjdź wtedy. - Dobrze. Dziękuję. Do widzenia. – odparłam i wyszłam na korytarz. Edward Zajęcia w sumie nie były aż takie straszne. Nie, żebym na wszystkich był. Co to to nie. Jeszcze mi nie odbiło do kooca. Chodziłem tylko na te zajęcia, na których sprawdzali obecnośd. I teraz niech mi ktoś wyjaśni po cholerę sprawdzają obecnośd na studiach? Dla mnie to nie pojęte…. Zbliżał się okres sesji i razem z Jasperem doszliśmy do wniosku, że przydałyby się jakieś notatki. Jazz obiecał, że wyczai jakiegoś kujonka, coby notatki były dobre i wystarczające do zaliczenia. Poniedziałek. Jak ja nienawidzę poniedziałków! Na szczęście pierwsze zajęcia zaczynałem dopiero o 15…. Inaczej bym chyba nie wstał. Gdy dotarłem do sali, w której miałem mied zajęcia od razu powitała mnie Irina. - Witaj, Edwardzie. – zamruczała. - Cześd mała. Jak tam? – spytałem lustrując ją wzrokiem od góry do dołu. O taaaak.. lubię jak panienka ma na sobie takie ciuszki… chod zdecydowanie wolę je bez tych zbędnych szmatek… - Tęskniłam za tobą… - szepnęła wodząc palcem po mojej klatce piersiowej. - Ta… - mruknąłem. W tym momencie ktoś wszedł do sali. Hmmm… skądś kojarzę te okulary i sportowe ciuchy…. Nie z mojej grupy, więc co tu robi? Eee… nie ważne… Chwilę później w progu pojawił się dwiczeniowca. Kurde, mógłby nie przyjśd… Ponieważ stałem niedaleko drzwi słyszałem rozmowę White’a z tą dziewczyną. O kurwa! Zapomniałem, że za tydzieo kolokwium! Ja pierdolę. Skąd ja wykołuję jakieś notatki!? Zaaaraz… a po kiego ta panna ma przyjśd na nasze kolokwium?

18 | S t r o n a Dziewczyna wyszła a White poprosił o zajęcie swoich miejsc by mógł zacząd zajęcia. Udałem się do ławki, przy której siedział Jasper. - Jazz, kim jest Emmett McCarthy? – spytałem szeptem. - Jeden z dwiczeniowców od mikro. A co? - Bo ta panna co tu była przed zajęciami powiedziała, że ją przysłał do nas na kolokwium… tylko nie wiem po kiego. Wiesz coś? - Coś słyszałem. Ponod McCarthy ma w grupie przyjaciółkę siostry. - Może warto by było się zakręcid koło tej laski? – zasugerował. - Pogięło cię? Widziałeś jak ona wygląda? Kujonka jakich mało…. - No co? TY byś nie dał rady? – spytał Jazz - Panowie, czy ja wam nie przeszkadzam? – usłyszeliśmy głos dwiczeniowcy. - Nie… przepraszamy. – odparłem uśmiechając się przymilnie. Kiedy zajęcia się skooczyły Jazz powrócił do przerwanej nam rozmowy. - No więc jak? - Z czym? – spytałem zaskoczony nie wiedząc o co mu chodzi. - Podejmujesz się wyzwania? - Jakiego znowu wyzwania? O czym ty bredzisz? - Uważasz się za takie super faceta, na którego każda poleci. Założę się o pięd dych, że nie będziesz w stanie poderwad tej kujonki w okularach. - Tej od McCarthy’ego? Pfff… co to dla mnie? - Dobra… daję ci dwa miesiące. Zakład stoi? - Stoi.- podałem mu rękę. Muszę się o tej pannie czegoś dowiedzied zanim zacznę działad. Rosalie Siedziałam właśnie w salonie z Renne i wybierałyśmy kolory szafek do kuchni. Bella odmówiła współpracy i zamknęła się z Alice w swoim pokoju. - Mówię ci, ten odcieo błękitu będzie źle wyglądał w naszej kuchni. Lepiej brąz… może dąb? – powiedziałam pokazując jej kolejną próbkę.

19 | S t r o n a - Może masz rację… ale ja tak lubię niebieski.. – mruknęła Renne. W tym momencie ktoś zadzwonił do drzwi. Podniosłam się z kanapy i ruszyłam do przedpokoju. Nacisnęłam na klamkę i… o matko!! A co on tu robi?! Omal nie usiadłam z wrażenia. Chłopak stał oparty o ścianę naprzeciwko drzwi i czytał gazetę. Zupełnie nie zwrócił uwagi na to, że stoję przed nim. - Tak? – spytałam niepewnie. - Alice, rusz te swoje szanowne cztery litery, co? – zaczął nie odrywając wzroku od gazety. Chyba mnie nie słyszał. – Nie mam całego dnia aby robid za twojego szo… - urwał bo spojrzał przed siebie i zobaczył moją twarz. – Prze…. Przepraszam… chyba pomyliłem mieszkania… Czy tu mieszka Bella Swan? - Tak, proszę… - zaprosiłam go do środka. – Zaraz ją zawołam… - To zawołaj też tego chochlika powszechnie zwanego Alice. – zaśmiał się. - Ok. – odparłam i ruszyłam w kierunku pokoju Belli. Zapukałam do drzwi. – Bells? Możesz tu przyjśd, żebym mogła cię zamordowad? – zawołałam na tyle cicho, by stojący w przedpokoju facet mnie nie słyszał. Drzwi otworzyły się i pokazała się w nich głowa dziewczyny. - Taaak? – spytała niepewnie. - Możesz mi powiedzied co on tu robi? - spytałam wskazując w kierunku drzwi. - Yogi? A skąd ja mogę wiedzied? – wzruszyła ramionami – Alice, twój nienormalny bratulek przyszedł. - Po kiego? – spytała Alice. Nie no! Ja je normalnie ukatrupię! Zamiast mi powiedzied, że go znają… wrrrrr! A ja się zastanawiałam jak go ponownie ściągnąd do księgarni! No normalnie zaraz je tu ukatrupię! Spokojnie Rose, spokojnie… pamiętaj, że zabijesz dwie wredoty a odpowiadasz jak za człowieka…. - Alice! Rusz się kobieto! Nie mam całego dnia!! – zawołał z przedpokoju facet. - Idę! Pali się? – zawołała mała chochlica wychylając się na korytarz. – Wejdź, rozgośd się, napij czegoś…. Poromansuj z Rose! CO?!!??! Czy ona powiedziała to, co właśnie powiedziała?! Zabiję! Będę ją przypalad na wolnym ogniu długo i po woli… oj pozna moją ciemną naturę…. Pożałuje tego!! - Ty jesteś Rose, tak? – usłyszałam tuż obok siebie. Aż podskoczyłam. Taki wielki a tak cicho się skrada. Kiwnęłam twierdząco głową. – Emmett jestem. Alice to moja siostra. Ej… czy ty… czy ty nie pracujesz w księgarni przy kampusie?

20 | S t r o n a - Pracuję. – przyznałam. - Tak mi się wydawało, że skądś cię kojarzę. Co ty na to, abyśmy poszli na kawę czy coś? Czy ja śnię? Proooooszę! Niech ktoś mnie uszczypnie i powie, że to nie sen! Rozdział IV Emmett Prowadzenie dwiczeo było zupełnie inne niż uczęszczanie na nie. Jakby to porównad? Ziemia i Mars? Nie… za blisko. O wiem. Merkury i Pluton. Tak… już chyba trochę lepsze porównanie. Ale w sumie fajnie jest prowadzid własne zajęcia. Nie ma co. Można się poznęcad nad biednymi studentami. Nie… nie jestem żadnym tyranem czy coś. Ja przecież taki miły, kochany, cudowny, potulny jak baranek… wspomniałem już, że i skromny też? Nie? No patrzcie paostwo… no to mówię. I skromny! Pierwszego dnia zajęd myślałem, że padnę, jak zobaczyłem kogo mam w grupie. Przyjaciółkę mojej siostry… no nie… to będzie ciekawe – pomyślałem wtedy. A potem ta mała, kochana osóbka, jaką jest Bella – jak na potwierdzenie moich podejrzeo – prawie powiedziała do mnie przy całej grupie „Yogi”. No błaaagam… czy mogłoby byd dziwniej? Wracając z zajęd zajrzałem do księgarni znajdującej się niedaleko kampusu. W sumie nie wiem jaka zewnętrzna siła mną kierowała, bo przecież mam wszystkie książki, które szanujący się ekonomista powinien w swoim domu mied, no ale… cokolwiek mnie tam zawiodło (zapach perfum, intuicja (broo boże kobieca, chod do kobiet nie mam nic negatywnego, wręcz przeciwnie…), a może po prostu jakiś debilny uśmiech losu? – takie rozumowanie coś mi przypomina… zaraz.. co to było? jak to szło? Przeznaczenie albo durny

21 | S t r o n a koo?1 – coś jakoś tak…) sprawiło, że gdy tylko przekroczyłem próg zamarłem. Zobaczyłem najcudowniejszą, najpiękniejszą i w ogóle całą „NAJ” kobietę, jaka kiedykolwiek stąpała po tej ziemi… No i stałem tam jak ten osioł czy coś. Może i stałbym tak do dziś gdyby mnie nie zobaczyła i nie odezwała się. - Mogę jakoś pomóc? - Ja… szukam książki… - wykrztusiłem. No brawo geniuszu! Po co innego byś do księgarni wchodził, hę? Rzuciłem jakiś pierwszy lepszy tytuł, który akurat wpadł mi do tego postrzelonego łba. Na moje szczęście (może ja na loterii powinienem zagrad?) akurat tej książki nie miała. Obiecała sprowadzid. I tak oto praktycznie co dzieo zaglądałem do tej księgarni. Nie no… przesadziłem. Nie co dzieo. Jeszcze by mnie za jakiegoś maniaka czy psychola wzięła. Więc co kilka dni, raz w tygodniu (tak pi razy drzwi) zaglądałem do tej księgarni. I chociaż za każdym razem miałem w głowie ułożone co i jak jej powiedzied to za każdym razem gdy widziałem jej cudne blond włosy, cholernie zgrabną figurę i te błękitne niczym bezchmurne niebo oczy… (Taa…. Wiem, co teraz sobie myślicie… blondynka z błękitnymi oczami… jakie to, kurwa, oklepane, nie? No ale co mogę poradzid, że ona się taka urodziła?) no normalnie mogiła. Na widok tej cud dziewczyny po prostu miałem w głowie pustkę gorszą niż lot na wkurwionym Pegazie na którego grzbiecie zasiadła nieodpowiednia osoba2 …. Zdecydowanie nie raz zrobiłem w jej oczach z siebie idiotę…. I to pewnie większego niż… cholera! Czy w świecie był jakiś większy idiota ode mnie? Chyba nie… a przynamniej nikt takowy mi do głowy nie przychodził. No może ten brat Hanny Montany czy jak jej było… Jackson? Ta… Więc robiłem z siebie takiego Jacksona połączonego z Edem3 za każdym razem jak widziałem ten cud boski… Wszystko toczyło się w podobnym schemacie (no błaaaaaaaagam…. co za kretyn tam na górze napisał ten scenariusz, co?) aż do pewnego styczniowego popołudnia. Moja kochana mamusia wysłała mnie do Belli po Alice. A co ona ma pięd lat, że sama do domu nie trafi? No ale skoro instancja najwyższa każe (taa…. Mój ojciec to typowy przedstawiciel „Podpantoflus pospolitus”, więc na niego nie ma co w tym domu liczyd… dobrze, że się wyprowadziłem) to się nie zadaje pytao tylko mówi „tak mamo” i robi to, co ta kobieta chce. 1 Nawiązanie do „Zaplątanych” Disney’a – to tak jakby ktoś się pytał :D 2 Żaluzja tym razem do „Herkulesa” również Disney’owskiego… jakby się kto pytał :P 3 Chodzi o Eda z „Ed, Edd i Eddie” – dzięki Oluś :*

22 | S t r o n a Tak więc pojechałem do Belli. Stanąłem przed drzwiami jej mieszkania, nacisnąłem dzwonek po czym oparłem się o ścianę i wbiłem wzrok w gazetę. Usłyszałem, że ktoś otwiera drzwi i pyta „tak?”. Głos brzmiał tak podobnie do Alice, że nie podnosząc głowy powiedziałem: - Alice, rusz te swoje szanowne cztery litery, co? Nie mam całego dnia aby robid za twojego szo… - urwałem bo spojrzał przed siebie i zobaczyłem… nie… to nie możliwe. Co ONA tu robi?? – Prze…. Przepraszam… chyba pomyliłem mieszkania… Czy tu mieszka Bella Swan? – spytałem kompletnie zbity z tropu. - Tak, proszę… - zaprosiła mnie do środka. – Zaraz ją zawołam… - To zawołaj też tego chochlika powszechnie zwanego Alice. – zaśmiałem się. - Ok. – odparła i ruszyła w głąb mieszkania. Widziałem, że zapukała do drzwi jednego z pokoju. Niestety była za daleko bym słyszał co mówiła. Po chwili zobaczyłem wyglądającą ze środka Bells. Dziewczyna spojrzała w moim kierunku i po chwili coś powiedziała do wnętrza pokoju. Mam tylko nadzieję, że ani moja kochana, narwana siostrzyczka, ani jej przyjaciółka nie nazwały mnie przy blondynce „Yogi” bo jeśli tak to ręka noga mózg na ścianie! Normalnie zatłukę! Będę przysmażał na wolnym ogniu a potem jeszcze łamał na kole… Nie mogąc w żaden sposób wyładowad swojej złości zawołałem: - Alice! Rusz się kobieto! Nie mam całego dnia!! - Idę! Pali się? – zawołała moja siostrzyczka wyglądając z pokoju – Wejdź, rozgośd się, napij czegoś… poromansuj z Rose! Że kurwa co ona powiedziała? Wolno ruszyłem w kierunku dziewczyn. Widząc, że się zbliżam moja siostrzyczka znikła w pokoju. Pozostało mi jedynie odezwad się do tej cudownej kobiety. Nie wiem czy było to spowodowane szokiem wywołanym tym nagłym spotkaniem czy też wściekłością na Alice, ale gdy znalazłem się obok nieznajomej odezwałem się: - Ty jesteś Rose, tak? Emmett jestem. Alice to moja siostra. Ej… czy ty… czy ty nie pracujesz w księgarni przy kampusie? – tak, wiem durne pytanie, ale coś powiedzied musiałem, nie? - Pracuję. – odparła. - Tak mi się wydawało, że skądś cię kojarzę. Co ty na to, abyśmy poszli na kawę czy coś? – Czy ty właśnie zaprosiłeś ją na kawę? Jak ci to przeszło przez gardło? Spojrzała na mnie tymi swoimi cudnymi, błękitnymi oczami. Już się zacząłem obawiad, że mnie wyśmieje i poradzi bym spadał na bambus czy co. Ona jednak odparła: - Chętnie.

23 | S t r o n a Ona się zgodziła? JUPI!!! Chyba zaraz będę skakad z radości albo latad pod sufitem niczym osioł ze Shreka gdy posypany został pyłkiem ze skrzydełek wróżki czy co to tam było…. Zaraz…. Czemu ona się tak na mnie dziwnie patrzy? Zaraz…. To chyba jest ten moment, w którym w scenariuszu jest moja kwestia, tak? Kurtyna w górę! Chyba powinienem był go dokładniej przeczytad… Emmecie McCarthy! Weź się, kurde, w garśd i odezwij się do niej kretynie!! - Super. To…. może w piątek? Do 17 mam zajęcia, więc mogę wpaśd po Ciebie do księgarni? - Brzmi świetnie. – uśmiechnęła się. Ależ ona ma cudowny uśmiech. W tym momencie drzwi do pokoju, obok którego staliśmy, otworzyły się i w progu stanęła moja siostra. - No idziesz wreszcie? Ileż mam na ciebie czekad, co? – spytała z uśmiechem. No nie! Normalnie ręce opadają. Czy ktoś jeszcze ma taką nienormalną, narwaną siostrę? Nikt? Mówię wam… życie z Alice to sport ekstremalny! Ale w chwili obecnej miałem to w nosie! Najważniejsze było, że w piątek mam randkę z Rose!! Bella Kiedy tylko powiedziałam Alice, że jej braciszkowi wpadła w oko Rosalie ten narwany chochlik od razu zaczął snud niecne plany jak tą parkę zeswatad. I w żaden sposób nie można było jej przekonad by odpuściła. Przyjechała do mnie by się „uczyd” tylko po to, by Emmett po nią przyjechał. Oczywiście musiała w to wciągnąd swoją mamę, żeby wysłała do nas syna. Domyślam się, że nie było to proste zadanie, ale znając Samanthę McCarty to dla niej nie ma rzeczy niemożliwych. No i nie pomyliłem się. Najpierw usłyszałyśmy dzwonek do drzwi a potem pukanie do drzwi mojego pokoju, w którym przezornie zamknęłyśmy się z Alice. Oczywiście razem z Alice udałyśmy ogromne zaskoczenie, że Emmett przyjechał, ale plan zadziałał. Przez drzwi słyszałyśmy jak chłopak zaprasza Rose na kawę. Oby tylko to się na nas nie zemściło. Mszczący się Yogi jest gorszy od stado pająków, które zrobiło sobie w twoim pokoju trasę szybkiego ruchu lub, jak kto woli, szlak turystyczny. Czy mówiłam już, że diabelnie boję się pająków? To się chyba fachowo arachnofobia nazywa. Nie ważne. W każdym razie na widok tego małego paskudztwa dostaję dreszczy i drę się jakby mnie ktoś ze

24 | S t r o n a skóry obdzierał. Myszy? Proszę bardzo. Mogą se łazid. Karaluchy? A niech sobie toto patałajstwo żyje… Ale pająki? Bleeeeee…. Jakaś wredota je stworzyła. Ponod szczęście przynoszą. Dla mnie szczęściem jest to, gdy są daaaaaaaaaaaleko ode mnie. Na szczęście Yogi był w doskonałym humorze i jakoś udało się przeżyd. Może dlatego, że jeszcze się nie dowiedział, że to wszystko było ukartowane? No cóż. Nie będę go oświecad. Życie mi jeszcze miłe. Poniedziałek. Siedziałam sobie w szkolnym bufecie jedząc zapiekankę. Czytałam sobie akurat notatki z mikroekonomii, kiedy ktoś stanął obok mnie. - Hej, mogę przeszkodzid? – usłyszałam miękki, męski głos. Spojrzałam w górę i… O w mordę! Zielonooki, miedzianowłosy przystojniak stał tuż obok mnie. I na dodatek mówił do mnie. - Cz… cześd. – wykrztusiłam. - Mogę przeszkodzid? – powtórzył pytanie uśmiechając się słodko. Jaki on ma cudowny uśmiech. - Tak. - Mam do ciebie pytanie… a właściwie prośbę…. - Jaką? – spytałam kompletnie zaskoczona. Czego taki chłopak jak on mógł ode mnie chcied? - Mogłabyś mi pomóc z mikro? Widziałem, że zawsze wszystko notujesz i się udzielasz na wykładach a ja mam w przyszłym tygodniu mam kolokwium u White’a… Błagam, jesteś moją jedyną deską ratunku by to zaliczyd…. Zaskoczył mnie tą prośbą. Ale w sumie czego innego mogłam się spodziewad? Przecież od takiej osoby ja chce się tylko i wyłącznie notatek lub pomocy w nauce. Nie była to dla mnie żadna nowośd. Całą szkołę średnią tak było, więc czemu na studiach miałoby byd inaczej? Dlatego też uśmiechnęłam się i powiedziałam: - Nie ma sprawy. Siadaj. Właśnie nad tym siedzę, bo mam kolokwium wtedy co i ty. - Serio? Masz dwiczenia z White’m? - Nie. Z Emmettem McCarthy, ale nie piszę u niego zaliczenia. - O… a czemu? - Bo to brat mojej przyjaciółki. Znamy się praktycznie od dziecka, jest dla mnie jak brat, więc jak okazało się, że ma mnie w grupie to załatwił z White’m bym pisała u niego kolokwium. Wiesz… żeby nie było podejrzeo, że miałam wcześniej zadania czy coś…

25 | S t r o n a - A… rozumiem. A tak w ogóle to Edward jestem. - Bella. Edward Postanowiłem, że w poniedziałek zacznę wprowadzad swój plan w życie. Przez cały weekend obmyślałem jak najlepiej podejśd tą dziewczynę. W koocu mnie olśniło. Jak podejśd kujonkę? Najprościej – zagadując o notatki. W poniedziałek, podczas okienka, udałem się do wydziałowego bufetu. Było tam kilka osób, a przede wszystkim ona. Siedziała przy jednym ze stolików jedząc zapiekankę i czytając coś. Podszedłem do niej i zagadnąłem. Spojrzała na mnie zaskoczona. No dobra. Trzeba teraz rozpocząd pana przymilnego. Zagadnąłem ją czy mogłaby mi pomóc z mikroekonomii bo mam wkrótce kolokwium. Odparła, że pewnie i że ona też piszę u White’a zaliczenie. Malutka, jakbym tego nie wiedział. Oj kochana… widziałem ten błysk w twoich oczach… może i jesteś jakąś nudną kujonką, ale jesteś też i dziewczyną… i to taką, której się podobam! Ha! Już jesteś moja. Bella? To imię zupełnie do niej nie pasuje. Chod muszę przyznad, że dziwna z niej dziewczyna. Jak zaczęła mi tłumaczyd jakieś durne regułki z teorii konsumenta to zupełnie nie zwracała uwagi na nic innego. - A może dasz się zaprosid do kina? – spytałem - Nie…. Nie mam kiedy. – odparła. – Więc wiesz już jakie będzie to ograniczenie budżetowe? - To może spacer? – spróbowałem inaczej. - Nie. - Dlaczego? - Bo sesja się zbliża. Muszę się uczyd. Ty, z tego co widzę, też. – powiedziała. No co za bezczelna! Gdyby nie ten zakład… O nie! Nie ma tak łatwo. Nie dam Jasperowi tej satysfakcji. Bella mi ulegnie chodby to była ostatnia rzecz, jaką miałbym zrobid!