a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony794 640
  • Obserwuję518
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań628 274

Andrzej Wardziak - Siódma dusza

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :888.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Andrzej Wardziak - Siódma dusza.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 95 osób, 91 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (1)

Gość • 22 miesiące temu

Dziekuje

Transkrypt ( 25 z dostępnych 137 stron)

Redakcja Paweł Wielopolski Ilustracja na okładce Dariusz Kocurek Redakcja techniczna, skład i łamanie Damian Walasek Opracowanie wersji elektronicznej Grzegorz Bociek Korekta Urszula Bańcerek Wydanie I, Chorzów 2015 Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA 41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c tel. 32-348-31-33, 32-348-31-35 fax 32-348-31-25 office@videograf.pl www.videograf.pl Dystrybucja wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.o. 01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21 tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12 dystrybucja@dictum.pl www.dictum.pl © Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2014 tekst © Andrzej Wardziak ISBN 978-83-7835-453-6

Powieść dedykuję Piotrkowi - szkoda tylko, że nigdy jej nie przeczyta.

OD AUTORA Chciałbym podziękować wszystkim, którzy we mnie wierzyli i motywowali mnie do dalszego pisania. To naprawdę pomaga przetrzymać chwile zwątpienia, których podczas tworzenia jest niewyobrażalnie dużo, jednak nikt nie może wiedzieć tego lepiej niż osoba, która mieszka z pisarzem - dlatego przede wszystkim dziękuję Tobie, Rudku, że jeszcze nie wyrzuciłaś mnie z domu ani nie każesz mi spać na kanapie. Dziękuję również Pawłowi Wielopolskiemu za świetną redakcję, która nadała powieści ostateczny kształt. A Tobie, Drogi Czytelniku, życzę smacznego. Tak jak krwisty stek najlepiej smakuje z lampką czerwonego wina, tak ta powieść najlepiej będzie smakowała wieczorem, przy słabym świetle migoczącej świecy.

Prolog Podeszwy eleganckich, markowych pantofli Antoniego Mostowskiego cicho chrzęściły na kamiennej ścieżce, zakłócając spokój kwietniowej nocy. Szedł powoli z rękoma zaplecionymi za plecami, każdym krokiem zbliżając się do miejsca swojego przeznaczenia. Miał na sobie elegancki płaszcz, sięgający prawie do ziemi, a do tego ciemny, skrojony na miarę trzyczęściowy garnitur i kapelusz skrywający twarz w mroku. Widać było spod niego tylko krótką, siwą brodę. Dla postronnego obserwatora Antoni Mostowski wyglądałby niczym filozof, kontemplujący sens życia i szukający odpowiedzi na najbardziej zawiłe zagadki wszechświata, i prawdę mówiąc, mężczyzna niewiele różniłby się od tego wyobrażenia. Ewentualna różnica mogła polegać na tym, że jego myśli nie krążyły wokół pojęcia życia, tylko czegoś zgoła odwrotnego. W końcu dotarł nad jezioro, ominął krótki pomost i skierował się na brzeg, zatrzymując się tuż przy jego linii. Wziął głęboki wdech świeżego powietrza, tak soczyście pachnącego wodą i sitowiem. Stał nieruchomo pogrążony w myślach, chłonąc ulotną chwilę. Księżyc spowijał okolicę jasnym, zimnym blaskiem, nadając scenerii magiczny i zarazem mroczny charakter. Kontemplacji sprzyjała panująca wokół absolutna, nienaturalna cisza, niezmącona najodleglejszym śpiewem ptaków czy chociażby szmerem liści. Mężczyzna czuł się, jakby był zawieszony w próżni, zatrzymany w czasie i przestrzeni. Doczesne rzeczy przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Wszystko, co do tej pory osiągnął, było nic niewarte. Praca, pieniądze, rodzina. Uświadomiwszy to sobie, uśmiechnął się ponuro. Nic nie istniało. Był tylko on i jego myśl. Posesja, na której przebywał, była ogrodzona szczelnym murem i - o ile pamięć nie myliła Antoniego Mostowskiego - aktualnie przebywał na niej zupełnie sam. To dobrze - pomyślał. Tak właśnie to powinno się rozegrać. Jeżeli na działce przebywałby ktoś jeszcze, mógłby zakłócić albo - co gorsza - przerwać akt, do którego każdy z nas, prędzej czy później, zostanie zaproszony, i w którym, czy tego chce, czy nie, przyjdzie mu zagrać, często z niechęcią dziecka biorącego udział w szkolnym przedstawieniu. Mężczyzna zdjął płaszcz i z szacunkiem położył go na wilgotnej ziemi. Po chwili jednak zmienił zdanie, podniósł płaszcz i założył z powrotem na ramiona. Wszystko musi wyglądać naturalnie, nie może być mowy o najmniejszej pomyłce - skarcił się w myślach. Odwrócił głowę i po raz ostatni spojrzał na dworek, w którym przyszło

mu spędzić siedemdziesiąt lat swego życia. Uśmiechnął się do radosnych wspomnień, jakie wiązały go z tym miejscem. Był zadowolony ze swego życia. Co prawda, pewne jego aspekty mogły się potoczyć inaczej, lecz w gruncie rzeczy nie mógł na nie narzekać. Nie, nie czas teraz na wahanie - ponaglił się w myślach. Wszedł na krótki pomost, odwiązał starą, zbutwiałą łódkę i mocno pchnął ją w stronę przeciwnego brzegu. Łajba delikatnie zakołysała się i podryfowała we wskazanym kierunku. Antoni Mostowski zszedł z powrotem na brzeg i od razu wszedł do wody. Zimna ciecz zaczęła go otulać coraz wyżej i wyżej, podczas gdy zagłębiał się coraz dalej w mroczne, nieprzeniknione odmęty. Płaszcz zaczął dryfować na wodzie. Żołądek niemalże przykleił się do kręgosłupa po kontakcie z lodowatą wodą, a stara, sfatygowana klatka piersiowa się uniosła. Skurcze zaczęły targać jego ciałem, lecz dalej szedł przed siebie, zapadając się coraz głębiej w muliste dno. Gdy woda sięgnęła klatki piersiowej, zatrzymał się, drżąc jednocześnie z zimna i podniecenia. Serce pompowało krew w zastraszającym tempie, jakby zaraz miało wyskoczyć z bezpiecznej klatki żeber. Stał tak przez chwilę i pozwalał, by jego ciało spazmatycznie tańczyło w rytm dyktowany przez potężne skurcze. Naraz skupił się i po chwili walki uspokoił oddech. Wypuścił powietrze, które uformowało się w małą mgiełkę tuż przed jego twarzą. Uniósł głowę w stronę nieba i odetchnął jeszcze parę razy. Po raz ostatni spojrzał na jasne gwiazdy. Następnie opuścił wzrok i skupił go na bliżej nieokreślonym punkcie przed sobą. Zapatrzył się w gęstą ciemność pokrywającą drugi brzeg jeziora. Wydawało mu się, że w mroku coś ujrzał, jakiś drobny, szybki ruch, jakby wzburzoną na wietrze flagę. Uśmiechnął się ponownie, choć mniej pewnie niż poprzednim razem. - Wkrótce się spotkamy. Ruszył dalej. Woda pochłonęła go całkowicie i mężczyzna pozostawił po sobie tylko dryfujący na tafli jeziora kapelusz.

Rozdział 1 - Tylko jedźcie ostrożnie - powiedział Marcin, unosząc rękę na pożegnanie. - Jak zawsze - odpowiedziała z uśmiechem jego matka i wychyliła się z auta, aby ucałować syna przed wyjazdem. Za każdym razem ten gest go krępował, jednak pomimo zakłopotania chłopak pochylił się nad mamą i oddał pocałunek. Wiedział, że to było dla niej ważne i nie chciał sprawiać jej zawodu. - Tylko nie rób żadnej imprezy. - Pogroziła mu palcem. Marcin spojrzał na nią maślanym wzrokiem: - Nie no, imprezy to nie, ale pewnie parę osób zaproszę, wiesz, piątek jest i w ogóle… - Matka posłała mu pełne wyrzutu spojrzenie, ale syn ją uprzedził: - No co, chcesz, żebym sam siedział przez weekend w takim wielkim domu na tym odludziu? - Wskazał okazałą posiadłość znajdującą się za jego plecami, mając nadzieję, że chociaż odrobinę to go usprawiedliwi. - Będziemy grzeczni, obiecuję. - Jasne, ostatnio też tak mówiłeś i jak wróciliśmy to szklana… - nie dokończyła, gdyż ojciec brutalnie wszedł jej w zdanie: - Tylko nie spalcie domu, jasne? Matka Marcina odwróciła się i posłała mężowi pełne zaskoczenia spojrzenie, ale ten tylko uśmiechnął się, puścił oczko do syna i wcisnął pedał gazu. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, volvo oddaliło się żwirowym podjazdem w stronę głównej ulicy. Gdy samochód zniknął za ostatnimi drzewami, chłopak odwrócił się na pięcie i przyjrzał posiadłości. Marcin nie przesadzał, kiedy powiedział, że dom jest wielki. Imponująca budowla znajdowała się w centralnej Polsce, zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Serocka. Powstała na początku dwudziestego wieku, zaprojektowana przez dawno już zapomnianego architekta. Przypominała stare posiadłości rodowe, skrywające niezliczone tajemnice i pamiętające czasy, w których ludzie potrafili radzić sobie bez Internetu, co teraz zdaje się graniczyć niemalże z cudem. Wysokie, gładkie kolumny otaczały główne wejście, do którego można było dojść, tylko wspinając się po pięciu szerokich, kamiennych stopniach. Do wysokości prawie czterech metrów dom składał się z czerwonej cegły, co ładnie komponowało się z czerwienią ostrych krawędzi i krzywizn dachu. Nad cegłą rozciągał się szeroki pas białej, teraz już wyblakłej farby. Wąskie, prostokątne okna podkreślały secesyjny styl, jaki nadali mu budowniczowie. Z salonu znajdującego się w północnej części można było wyjść na elegancki taras, otoczony żelazną, stylową barierką, a potem skierować kroki kamienną ścieżką do niewielkiego

jeziora, będącego teraz tylko na wyłączność państwa Lipińskich. Jednak nie zawsze dworek i kilkunastohektarowa działka należały do rodziców Marcina. Sytuacja zmieniła się niespełna pół roku wcześniej, kiedy jego wuj został znaleziony martwy we wspomnianym już jeziorze. Według policji przyczyną śmierci było utonięcie. Co prawda, wuj najlepsze lata miał już za sobą, niemniej rodzina nie chciała zaakceptować takiego wyjaśnienia tajemniczej śmierci. Matka Marcina, jedyna żyjąca krewna wuja, nie zgodziła się na sekcję zwłok. Stwierdziła, że naruszyłoby to spokój zmarłego. Wobec tego wuj został pochowany niespełna tydzień od stwierdzenia zgonu, a w archiwach policyjnych jako powód odejścia wpisano utonięcie. Wuj okazał się osobą wysoce zapobiegliwą - w jego osobistej bibliotece, której zbiory gromadził przez zdecydowanie większą część swego ekscentrycznego życia, znaleziono kilka listów oraz testament. Każdy list był zaadresowany do innej osoby, w tym jeden do Marcina. W ostatniej woli wuj zażyczył sobie, żeby każdy przeczytał list i zachował to, co przeczyta, dla siebie. Jednak pomimo upływu kilku miesięcy Marcin nie otworzył zapieczętowanej koperty. Przez pierwsze parę dni po pogrzebie nie miał na to czasu ani chęci, a potem zwyczajnie zapomniał o wiadomości. Natomiast w testamencie Antoni Mostowski postanowił przekazać posiadłość, majątek oraz swoją firmę rodzinie Lipińskich, co zmieniło ich życie o sto osiemdziesiąt stopni. Marcin zdecydowanie lubił ten dom, jednak równie zdecydowanie nie lubił zostawać w nim sam. Irracjonalny, zakorzeniony głęboko w dzieciństwie, niepokój nie pozwalał mu funkcjonować normalnie, gdy w ponad czterystumetrowej posiadłości nie było nikogo oprócz niego. Długie, ciemne korytarze, skrzypiąca podłoga i przytłaczająca ilość pomieszczeń budziły jego niepokój, tak samo teraz, jak i kiedyś. Nigdy nie potrafił powiedzieć, czego się obawia. Teraz kiedy rodzice musieli wyjeżdżać dopilnować firmę wujka, musiał tu zostawać, żeby przypilnować domu. Zawsze coś gdzieś skrzypiało, jak nie na piętrze, to na parterze. W takich momentach nie umiał utrzymać wodzy fantazji, więc albo zapraszał do siebie znajomych, albo wychodził na wieś, gdzie i tak nic się nie działo, ale wracał tak zmęczony, że usypiał momentalnie po dotknięciu poduszki głową. Chociaż i to nie zawsze pomagało. Dzisiejszego wieczoru postawił na to pierwsze. Spojrzał na zegarek Omegi, dumnie połyskujący na jego szczupłym nadgarstku. Dochodziła dwudziesta, czyli miał jeszcze godzinę, zanim zjawią się pierwsi goście. Wszedł do domu i dokładnie zamknął za sobą ciężkie, dębowe drzwi, po czym stał chwilę na werandzie i nasłuchiwał. Następnie zdjął buty i ruszył w kierunku kuchni, żeby sprawdzić, jak dużo rzeczy musi przygotować przed pojawieniem się pierwszych gości. Normalnie włączał muzykę, jednak teraz postanowił tego nie robić. Chciał jak najszybciej zająć czymś myśli, żeby tylko nie stać i nie nasłuchiwać Bóg wie czego. Po dwudziestej pierwszej zadzwonił dzwonek do drzwi. Marcin wytarł

ręce w fartuch i poszedł otworzyć. Przed drzwiami czekał Adam ze swoją dziewczyną Majką. Chłopak był ubrany jak zawsze elegancko. Skórzane półbuty znikały pod idealnie leżącymi ciemnymi jeansami. Na błękitny sweter od Tommy’ego Hilfigera zarzucił modną, czerwoną, puchową kamizelkę, aktualnie rozpiętą, chociaż chłód październikowego wieczoru dawał już o sobie znać. Oczywiście wszystkie ubrania były oryginalne, nie mogło być mowy o najmniejszej podróbce czy rzeczach z lumpeksu. Z kolei Majka założyła na siebie wąskie, podkreślające jej szczupłą sylwetkę jasne, zielone rurki i grubą, skórzaną kurtkę, zupełnie jakby był środek zimy. Do tego opatuliła szyję i twarz grubym, niebieskim szalikiem. Gospodarz dał buziaka w policzek Majce, przy okazji pakując sobie do oka kilka czarnych loków. Następnie przywitał się z Adamem: - Siema - powiedział z uśmiechem, jednocześnie uderzając starego kumpla barkiem. Adam odpowiedział tym samym, po czym zrzucił półbuty i kamizelkę. Ruszył w kierunku kuchni, w jednym ręku niosąc siatkę z alkoholem, a w drugim siatkę pełną chipsów, prażynek, paluszków, orzeszków i wszelkich innych rzeczy, które tak ochoczo chrupie się w towarzystwie zawartości siatki pierwszej. Majka została, starając się pozbyć wysokich kozaków, których sznurówki miały w sumie chyba z pół kilometra długości. Marcin stwierdził, że postoi chwilę przy niej, bo to raczej nie wypada zostawiać gościa - nieważne, jak dobrze znajomego - samego na werandzie. - O, jak fajnie pachnie. Co zrobiłeś? - zapytała Majka. - A takie tam, improwizowałem - stwierdził skromnie Marcin. - Ale wyszło całkiem niezłe. Mam nadzieję, że jesteście głodni. - Jak wilki! Ktoś jeszcze będzie? - Wreszcie udało się jej uwolnić z lewego buta. - Tak, ma jeszcze przyjść Tymek, tylko uważaj teraz… Z jakąś nową laską! - powiedział, nie ukrywając sarkazmu, ale i odrobiny zaciekawienia nową zdobyczą kumpla. - O proszę, Tymek z nową laską? To chyba już druga w tym miesiącu? - Nie, no właśnie nie. Buja się z nią już od paru ładnych tygodni, ale wcześniej jakoś zapomniał o niej wspomnieć. - Może dlatego, że bujał się jednocześnie z inną? - rzuciła ironicznie Majka, pozbywając się drugiego buta. Odetchnęła z ulgą. - Może - stwierdził dyplomatycznie, po czym wreszcie udali się do kuchni. Pomieszczenie było urządzone w klasycznym stylu - białe ściany, przy których stały wysokie, również białe, drewniane szafki. Nowoczesne elementy, takie jak ekspres do kawy czy kuchnia indukcyjna z wyciągiem, były dopasowane w taki sposób, że nie rzucały się w oczy i nie przytłaczały swoją odmiennością. - Słyszałeś? - zagadała Majka do swojego chłopaka. - Tymek ma przyprowadzić jakąś nową laskę. Adam przyjął to bez większego entuzjazmu, cały czas wypakowując piwo

do lodówki. - No spoko, fajnie - stwierdził w końcu, zrozumiawszy, że pozostali czekają na jego reakcję. - Może przyprowadzi dwie, to i tobie by się coś dostało - powiedział, patrząc wymownie na Marcina. Puścił mu oko i zaśmiał się odrobinę zbyt szyderczo, niż zamierzał i niż to było wskazane. Marcin odrobinę sposępniał. Z niewiadomych przyczyn od jakiegoś czasu nie mógł znaleźć sobie dziewczyny, chociaż jak znajome koleżanki mówiły - był zarówno przystojny, jak i inteligentny. Chwaliły sobie jego wzrost, szczupłą budowę ciała, i jasne, niebieskie oczy. Poza tym, był dobrze ustawiony materialnie. Dla potwierdzenia tego drugiego nie potrzebował niczyjej opinii, wystarczyło mu wyjrzeć przez okno posiadłości i spojrzeć na otaczające ją połacie terenu, gdzie wszystko przecież należało do jego rodziców. Jednak mimo to jakoś nie potrafił sobie znaleźć odpowiedniej kompanki i zaczynało go to coraz bardziej irytować. Adam zauważył niemrawy wyraz twarzy kumpla, więc błyskawicznie spróbował naprawić swój błąd. - Nie no, stary, żartuję… - powiedział obojętnym tonem, co według niego miało zabrzmieć jak przeprosiny. - Nie przejmuj się nim, wiesz, jakim potrafi być dupkiem - powiedziała Maja, wyrastając nagle między dwoma chłopakami. Adam zaczął coś z tyłu komentować, jednak dziewczyna wyraźnie go zignorowała. - Na pewno sobie kogoś znajdziesz, i to prędzej niż ci się wydaje. Po prostu musisz przestać szukać, wtedy okazja sama wpadnie ci w ręce. Jeśli wiesz, co mam na myśli. - Mrugnęła do Marcina. Uśmiechnął się do niej, chociaż był szczerze zdumiony zachowaniem przyjaciół usprawiedliwiających go, że nie ma dziewczyny. Przecież nie zdążył w żaden sposób skomentować przytyku Adama, ba, nawet nie odebrał tego jako przytyku. Może tylko tak mi się wydawało - pomyślał Marcin. Może zrobiłem coś dziwnego. W innym wypadku na pewno Maja i Adam nie staraliby się mnie pocieszać ani nic w tym stylu. - Trzymaj na pojednanie. Oj, bez urazy, wiesz, że żartowałem tylko - powiedział Adam, wyciągając w stronę Marcina otwartą butelkę piwa. Stuknęli się butelkami i pociągnęli potężne łyki złocistego, przyjemnie chłodnego trunku. - Jakie pojednanie, co ty chrzanisz? - zapytał Marcin, oblizując usta. - Oj tam, ważne, że mamy dobry powód - wyjaśnił Adam i ponownie przyssał się do butelki. - Powód zawsze się znajdzie. Ej, tak właściwie, to jak przyjechaliście? - zapytał, podchodząc do kuchennego okna i wyglądając na podjazd, gdzie nie stał żaden samochód. - Mirek nas podrzucił - odpowiedział Adam. - O proszę, ty bez swojego ukochanego samochodziku? Świat się kończy - odgryzł się odrobinę Marcin. Ten jednak przyjął to z uśmiechem, zresztą, jak zawsze, gdy ktoś

próbował mu dopiec. - Słuchaj, mamy tu zostać na weekend, nie? Będziemy walić wódę, whisky, wciągać koks, haszysz, brać piguły, jarać zielsko, chodzić po suficie i sam nie wiem, co jeszcze. Komuś by coś odwaliło i mógłby wpaść na głupi pomysł, żeby na przykład przejechać się moją betą albo ją porysować, albo nie wiem co. Przezorny zawsze ubezpieczony. - Mrugnął do Marcina. Następnie zarzucił swoją czarną, połyskującą od odżywki grzywę do tyłu i olbrzymim łykiem skończył pierwszą butelkę piwa. - A piwo? Zapomniałeś wymienić piwa. - Piwo jest tylko na rozgrzewkę. Nie liczy się - odpowiedział błyskawicznie Adam, który zdawał się mieć przygotowaną ripostę na każdą możliwą ewentualność. Marcin wiedział, że i tak nie wygra, więc tylko uniósł swoją butelkę i pociągnął kolejny łyk. - Kiedy ma przyjechać Tymek? - zapytała Maja, krojąc składniki na sałatkę z kurczakiem. - Powinni już… - zaczął Marcin, jednak przerwała mu wibracja telefonu w kieszeni. Wyciągnął smartfon i powiedział do słuchawki: - No hej. Okej, otwieram. - Już są - uśmiechnął się do Mai i ruszył w kierunku domofonu otwierającego główną bramę. W drzwiach stanął ostatni członek ich paczki - Tymek. Wielu dziewczynom podobał się jego artystyczny wygląd - niedbały zarost, odrobinę przydługie włosy i rozmarzony wzrok. Rozpięta, skórzana kurtka wisiała luźno na chudych ramionach, ukazując znajdującą się pod spodem czarną koszulkę z logo Motörhead. Poza tym chłopak miał na nogach klasycznie podarte jeansy i stare, znoszone kowbojki, do których miał duży sentyment. Obok wysokiego chłopaka stała dziewczyna ubrana też w skórzany, sięgający do ziemi płaszcz. Miała tak śliczną twarz, że Marcina na chwilę przytkało, aż zapomniał języka w gębie. - Nadia, to Marcin. Marcin, Nadia - przedstawił ich sobie Tymek, wyraźnie zadowolony z reakcji swojego kumpla. Tymek położył delikatnie plecak na podłodze, po czym odwrócił się i szarmancko pomógł swojej dziewczynie zdjąć płaszcz. To w efekcie wywołało jeszcze większe zdumienie Marcina, który mógł się teraz dokładniej przyjrzeć jej figurze. Nadia miała na sobie czarne jeansy, podkreślające linię jej zgrabnych nóg, oraz skórzane kozaki znikające pod materiałem spodni. Mimo że na zewnątrz było zimno, założyła tylko ciasno przylegającą czarną bluzeczkę z krótkimi rękawkami, doskonale eksponującą jej pełny biust i wąską talię. Nie zwracając uwagi na Marcina, przegarnęła dłońmi blond włosy, sięgające prawie do pasa. Chłopak spojrzał na twarz dziewczyny. Zauważył duże, niebieskie oczy skryte za ciemnym makijażem. Wąski owal twarzy podkreślała linia pełnych, czerwonych ust oraz drobny, delikatnie zadarty nosek. Na jednym uchu Nadii wisiało chyba z piętnaście kolczyków, przyczepionych jeden pod drugim. Drugie ucho było nie tyle skromniej, co

po prostu inaczej ozdobione - jeden kolczyk był połączony łańcuszkiem z innym, wiszącym kilka centymetrów wyżej, poza tym były jeszcze trzy inne. Jednak największą uwagę przykuwał kolczyk tkwiący w ustach dziewczyny - delikatne kółko okrążające sam środek dolnej wargi, zakończone małą, połyskującą kuleczką. Marcin przyglądał się jej zaledwie chwilę, ale to wystarczyło, żeby pozazdrościć dziewczyny przyjacielowi. I pożałować, że Nadia rzeczywiście nie przyprowadziła koleżanki. - Zapraszam - powiedział nieco zmieszany i żeby ukryć to wrażenie, szybko dodał: - Ekhm, chodźcie, pokażę wam dom. Nadia ruszyła pierwsza. Przyjaciele wymienili się spojrzeniami, Marcin zrobił wielkie oczy i ułożył usta w nieme „wow”, na co Tymek wyszczerzył zęby w uśmiechu na pół twarzy. Tymek doskonale znał dom Marcina - w końcu byli przyjaciółmi od ponad dziesięciu lat i zdążyli tu spędzić niejedną chwilę (nawet jeszcze za czasów wuja), ale oczywiście zaszczyt oprowadzania po domu pozostawił gospodarzowi. Szedł jednak tuż za Marcinem i Nadią, nie spuszczając dziewczyny z oczu. Nadia zatrzymała się w rozwidleniu na końcu werandy, a Marcin wykorzystał to i wyprzedził ją, stając przodem do dziewczyny. Oszałamiające wrażenie urodą dziewczyny nie minęło, lecz chłopak zdążył się odrobinę ogarnąć, więc przemówił już zupełnie normalnym głosem: - Po lewej stronie mamy kuchnię - powiedział, wskazując na pomieszczenie, gdzie stali Maja i Adam. Podeszli do nich, żeby się przywitać. Błysk w oku Adama świadczył o tym, że dziewczyna również i jemu wpadła w oko. Chociaż była zdecydowanie nie w jego stylu, tylko ślepiec nie doceniłby tak dobrze wyrzeźbionej figury. Maja również to zauważyła, więc wysunęła się odrobinę na przód i pierwsza uścisnęła dłoń nowej koleżanki. Kontakt trwał krótko, lecz dziewczyny ścisnęły się równie mocno, co w głębi duszy ucieszyło każdą z nich. Taki uścisk świadczył i o pewności siebie, i o sile charakteru. - Maja - przedstawiła się uprzejmie brunetka. - Nadia - odpowiedziała blondynka, posyłając Mai uśmiech, od którego chłopakom zrobiło się jeszcze cieplej. - Adam - Wyciągnął rękę. Nadia, tak jak spodziewała się po swojej pierwszej ocenie nieznajomego, spotkała się z ciepłą, miękką ręką chłopaka, który nie ścisnął jej zbyt mocno. Właściwie to ledwo ją musnął i Nadia była pewna, że nie zrobił tego w trosce o jej szczupłe, pozornie delikatne dłonie. A potem Maja i Adam przywitali się z Tymkiem. - Nadia to chyba nie jest polskie imię? - zapytała Maja. W jej głosie nie było krzty ironii czy chamstwa związanego z chęcią zaczepienia nowej w towarzystwie. - Nie, pochodzę z Ukrainy - odpowiedziała dumnie. - Ale po polsku mówisz bardzo dobrze - stwierdziła Maja, nieco zdziwiona płynnością języka Nadii.

- Tak, moja mama jest czystej krwi Ukrainką, a ojciec Polakiem - wyjaśniła. - Przeprowadzili się do Polski rok po moich narodzinach. W domu mówiliśmy zawsze po polsku, ale ukraiński znam dzięki babci. Zostawiliśmy ją na Ukrainie, ale bardzo bym chciała sprowadzić ją kiedyś do Polski. - Oby ci się udało. - Dobra, idziemy dalej - zarządził Marcin. - Potem sobie pogadacie. Adam i Maja wrócili do obrządków kuchennych, a Marcin, Nadia i Tymek kontynuowali zwiedzanie domu. Gospodarz ruszył w stronę przeciwległą do kuchni, zapraszając ich do pomieszczenia większego, niż niejedno polskie mieszkanie. - Tu jest salon. - Marcin stanął na środku pokoju i nonszalancko rozłożył ręce. - Tu mamy wyjście na taras - powiedział, podchodząc do szklanych drzwi i wcisnął przełącznik umieszczony w ścianie, aktywując potężne reflektory halogenowe otaczające cały dom. Na zewnątrz zrobiło się jasno jak w dzień. Światło padło na wielki, marmurowy taras oraz kamienną ścieżkę znikającą w oddali między drzewami. - Dokąd ona prowadzi? - zapytała z zaciekawieniem Nadia, wskazując na kamienną ścieżkę. - Do naszego jeziora - odpowiedział Marcin. - Leży tam za drzewami… Właściwie to chyba staw. A może jezioro? W sumie to, nie wiem, jaka jest różnica. - Okej, luz - uśmiechnęła się Nadia, przerywając nerwowe tłumaczenie chłopaka. - Pójdziemy je zobaczyć? - Odwróciła się w stronę Tymka. - Tak, ale jutro, nie? Teraz już jest ciemno. - No właśnie o to chodzi! Chyba nie boisz się ciemnego lasu? - zapytała kokieteryjnie, zmuszając Tymka do udzielenia dokładnie takiej odpowiedzi, jaką chciała usłyszeć. - Nie no jasne, coś ty! - Przytulił ją do siebie, pokazując jakim jest nieustraszonym twardzielem. Jednak Nadia nie dała się zbić z tropu. - Cykor - stwierdziła, odpychając się od chłopaka. - Jak się boisz, to sama tam pójdę. - Nie, no przestań, przecież się nie… - Dobra, ale i tak chcę tam iść. Pokażesz mi resztę domu? - zwróciła się do Marcina. - Jeżeli mamy tu spędzić weekend, muszę wiedzieć, gdzie jest łazienka. No i gdzie będziemy spać. - Spojrzała na Tymka, a Marcin poczuł delikatne ukłucie zazdrości. - Jasne - odpowiedział z uśmiechem gospodarz, zgasił światła i ruszył w głąb domu. Marcin pokazał im cały parter, następnie przeszedł starymi, drewnianymi schodami na pierwsze piętro. Nadia delikatnie dotykała rzeźbionej poręczy, teraz w wielu miejscach poprzecieranej. Po dotarciu na górę Marcin oprowadził gości po wszystkich pięciu sypialniach, dwóch łazienkach, bawialni, pomieszczeniu gościnnym. Pominął pomieszczenia, których przeznaczenia nie znał, a ich również zebrało się trochę. - Tam jest poddasze, ale nie ma na nim niczego ciekawego. - Marcin

pokazał im małe drzwiczki, za którymi znajdowały się kolejne, rzadko używane schody. - No muszę ci powiedzieć, że całkiem fajnie tu się urządziliście - stwierdziła Nadia. - Bez przepychu, ale bardzo stylowo. Podoba mi się. Poza tym, lubię stare domy. Mają duszę. - Dzięki. - Mogę zapytać, czym zajmują się twoi rodzice? Marcin przeważnie nie lubił rozmawiać z obcymi na temat statusu majątkowego rodziców ani tego, czym się zajmują. Jednak ta dziewczyna miała w sobie coś takiego, że mógłby jej opowiedzieć historię swego życia w najdrobniejszych szczegółach i zrobiłby to z wielką przyjemnością, aby tylko móc z nią rozmawiać. - Jasne - rzucił Marcin, na co Tymek, który świetnie go znał, uniósł brwi ze zdumienia. - Zaczęło się od winiarni, którą kiedyś mój wuj otworzył za oszczędzone pieniądze. Jeszcze nie było mnie na świecie. Winiarnia szybko okazała się strzałem w dziesiątkę, więc poszedł za ciosem. Najpierw był sklep z winami w najbliższym mieście, potem zaczął produkować inne rodzaje win, ale też zaczął sprowadzać je z zagranicy. Po pewnym czasie dorobił się kolejnego sklepu, a potem jeszcze jednego. - Marcin przerwał na chwilę i wziął łyk piwa. - Teraz sklepów jest chyba ze trzydzieści, rozrzuconych po całej Polsce. No i oczywiście jest sprzedaż internetowa. Moja mama najpierw pracowała w urzędzie, ale później szybko się okazało, że pracy jest aż zanadto w winiarni i przy pilnowaniu własnego interesu, więc pracowała tylko przy niej, razem z wujem. - Okej… - zaczęła niepewnie Nadia. - Ale to twoja mama i wuj. A ojciec? - Wuj odszedł pół roku temu i przepisał nam wszystko w spadku - powiedział bez najmniejszej krępacji Marcin. - Teraz cały interes przejęli moi rodzice. Wcześniej ojciec pracował z wujem przy winiarni, więc łatwo było przejąć interes, bo wiedział, co i jak. Dziewczyna tylko kiwnęła głową, nie drążąc dalej tematu. - Przykro mi z powodu twojego wuja - powiedziała tylko. Marcin kiwnął głową. Stwierdził, że na razie lepiej nie mówić gościom, gdzie znaleziono jego ciało. Nie chciał ich niepotrzebnie niepokoić. - Idziemy na dół? - przerwał im Tymek. Już zbierali się na dół, kiedy odezwała się Nadia: - Ej, a co jest za tymi drzwiami? - Podeszła do masywnych, drewnianych drzwi i położyła na nich rękę. Nie na klamce, ale na samym drewnie, unosząc dłoń na wysokość twarzy. Ten gest mógł wydać się chłopakom dość osobliwy, lecz równocześnie pomyśleli, że dziewczyna po prostu chciała pchnąć drzwi i zobaczyć, co się za nimi kryje. - To prywatna biblioteka mojego wuja. - Marcin złapał za klamkę w taki sposób, żeby Nadia nie otworzyła drzwi. - Nie życzyłby sobie, żebyśmy tam wchodzili. Dziewczyna cofnęła rękę, odrobinę zbyt szybko, niżby chciała. - Wiem - powiedziała, ledwo otwierając usta.

- Co? - zapytał zaskoczony Tymek. - Nie, nic - odparła błyskawicznie. - Idziemy? Zrobiłam się głodna. Ruszyli na dół. Marcin został jeszcze przez chwilę i przypatrywał się drzwiom prowadzącym do biblioteczki. Nie otwierał ich, lecz poświęcił chwilę na wspomnienie wuja. Przeskakiwał w pamięci z jednego zdarzenia na drugie, jak po przypadkowych zdjęciach rozrzuconych niedbale w wielkim, kartonowym pudle. Jednak nie tylko to zaprzątało mu myśli. To, co przed chwilą zrobiła Nadia, zaintrygowało go. Sposób, w jaki położyła dłoń na tych drzwiach. Ledwo je musnęła, jakby głaskała chorego, zmęczonego psa, któremu chce dodać otuchy. I chyba coś powiedziała - pomyślał. Nie potrafił wytłumaczyć, skąd nagle pojawiło się nieodparte wrażenie, że gdyby otworzył drzwi, zobaczyłby swojego wuja siedzącego za biurkiem, sączącego wino i zagłębiającego się w lekturze. - Marcin! Idziesz? - doleciał do niego krzyk Tymka. - Już idę!

Rozdział 2 W kuchni trafili na Adama i Maję, którzy zaczęli nosić przygotowane jedzenie do salonu. Podział obowiązków był bardzo klasyczny - chłopak niósł alkohol, dziewczyna natomiast trzymała olbrzymią szklaną misę wypełnioną po brzegi sałatką z kurczakiem. - Poczekajcie, pomożemy wam - odezwała się pierwsza Nadia. - Okej. - Maja wskazała głową kuchnię za nimi. - Zostały tam jeszcze chipsy, pieczywo, jakieś inne rzeczy i coś dziwnego, co zrobił Marcin. Ale ja bym tego chyba nie brała. Przy ostatnim zdaniu zmieniła ton głosu na teatralny szept, więc wszyscy - oprócz Marcina - się roześmiali. - Ej, nie jest takie złe! Nawet nie potrafisz tego nazwać. - A co zrobiłeś? - zapytał Tymek, podchodząc do miski z tajemniczą zawartością. To było zielone, gęste, z drobno posiekanym avocado. Marcin chwilę milczał, uważnie przyglądając się pozostałym. - No mów, bo mi ręce odpadną! - poskarżyła się Maja, tupiąc w miejscu. - Guacamole - przyznał w końcu Marcin. Pozostali wypuścili ze świstem powietrze. Maja, Tymek i Nadia zaczęli się śmiać. Adam najwyraźniej najmniej doświadczony w kuchni nie znalazł powodu do radości. Marcin natomiast oblizał umaczany w sosie palec i włożył miskę do lodówki. - Jest zajebiste. Nie znacie się - stwierdził. - Potem podgrzejemy nachosy z serem i opierniczymy wszystko razem. - Super - stwierdziła Maja i ruszyła do salonu. Adam już wracał po kieliszki i kufle do piwa. - Kto co pije? - zapytał dopiero teraz, po doniesieniu kilku piw na stół. Nadia spojrzała na Tymka. - Gdzie nasze wino? - W lodówce, chłodzi się. Nadia tylko spojrzała wymownie na Adama. Chyba zrozumiał, gdyż poszedł do kuchni i zaczął myszkować po szafkach w poszukiwaniu lampek do wina. Parę chwil później wszyscy siedzieli już w salonie. Mimo że Marcin zdążył wcześniej pokazać Nadii pomieszczenie, to i tak ciekawie rozglądała się wokół. W salonie stał olbrzymi, stary drewniany stół gotów pomieścić dwadzieścia osób. Otaczały go ręcznie rzeźbione krzesła pochodzące z epoki, której Marcin za nic na świecie nie był w stanie spamiętać. Pod ścianą znajdowała się kanapa, a przed nią stał niewielki stolik, na którym rozłożyli wszystkie rzeczy do jedzenia i picia.

Tymek przysunął Nadii fotel, a sam zasiadł w drugim tuż obok niej. Pozostała trójka spoczęła na kanapie. Nadia skupiła wzrok na kilkudziesięciocalowym telewizorze stojącym niedaleko nich. W rogu mieścił się stary, od dawna nieużywany kominek zabezpieczony żeliwną kratą. Zmarszczyła brwi. Starodawne elementy konkurowały z nowoczesnymi o dominację zarówno w salonie, jak i całym domu. Na razie wyglądało na remis. - Tak, wiem - powiedział Marcin, jakby czytając w myślach dziewczyny. Nadia posłała mu delikatny, dyplomatyczny uśmiech. Nie do końca była pewna, co autor miał na myśli. - Pomieszanie z poplątaniem - kontynuował chłopak. - Kanapa z Black Red White, obok stuletni stół i krzesła z epoki… napoleońskiej czy jakiejś tam innej. To wszystko wygląda jak sen pijanego designera, przynajmniej mega drażni moją matkę. Mnie jakoś to nie przeszkadza. Tak czy inaczej, rodzice nie mieli jeszcze czasu, żeby usiąść i dokładnie zaplanować wystrój. Niedawno się wprowadziliśmy, niektóre stare rzeczy trzeba było wyrzucić lub oddać, więc wzięliśmy nasze własne meble, które może nie do końca tu pasują, ale… - Okej, okej, spokojnie - przerwała mu z uśmiechem Nadia. - Przecież nic nie mówię. Marcin, jakby zbity z tropu, zaniemówił. Faktycznie trochę się rozgadał, wyrzucając z siebie potok nieskładnych słów. Co się ze mną dzieje? - zastanawiał się. Czy to ta dziewczyna tak na mnie działa? Popatrzył głęboko w jej niebieskie oczy, co pozwoliło mu się trochę uspokoić, chociaż z drugiej strony bardzo go to krępowało. Co najlepsze, Nadia odwzajemniła spojrzenie. Chłopak odniósł wrażenie, że chyba i on wpadł jej w oko, chociaż to przecież dziewczyna jego kumpla. Chociaż, spotykają się dopiero od paru tygodni, więc to nic przesądzonego - pocieszał się, szukając usprawiedliwienia dla swego niestosownego zachowania. Tymek też to chyba zauważył, gdyż podniósł lampkę z winem jakby w stronę Mai, ale umieszczając ją centralnie przed oczami Nadii. Tym sprytnym zabiegiem zerwał kontakt wzrokowy między nią a Marcinem. - Zdrówko! - zawołał. Każdy podniósł swój kufel z piwem czy lampkę z winem, po czym stuknęli się szkłem nad stolikiem. - Zdrówko! - odpowiedzieli chórem. Przez chwilę siedzieli cicho, przyglądając się sobie wzajemnie. W końcu pierwszy odezwał się Adam: - Nie bolało? - zapytał Nadię, wskazując na kolczyk przechodzący przez jej usta. - Nie. To znaczy samo przekłucie trochę, ale potem już było okej. - I nie przeszkadza ci w jedzeniu, czy coś? - dopytywał dalej Adam. - Nie, nie czuję go - wyjaśniła. Po tonie jej głosu można było łatwo wywnioskować, że już nie raz spotkała się z tego typu pytaniami. - Czasami jak jem zupę to łyżka ślizga się po kolczyku i to fajnie szoruje.

- Fajnie szoruje? - spytał z przekąsem Adam, co wcale nie wydawało mu się specjalne fajne. Lecz mimo to nie zamierzał zbyt szybko zakończyć przesłuchania. - A gdzie masz jeszcze kolczyki? - No na uszach, jak pewnie zauważyłeś - odparła, ale na wszelki wypadek przekręciła głowę, eksponując przekłute uszy. - No i jeszcze mam przebite oba sutki i cipkę. Tymek to lubi - dodała na koniec, subtelnie się uśmiechając i głaszcząc swojego chłopaka po kolanie. Na początku Adam uniósł brwi w zaskoczeniu, potem jego twarz spłonęła purpurą. Marcin również był zaskoczony, lecz nie mógł stwierdzić, czym bardziej - deklaracją Nadii czy reakcją Adama. Nie sądził, że cokolwiek może zawstydzić jego kumpla. Niemniej ta szczera odpowiedź Nadii zbiła chłopaka z tropu tak skutecznie, że tylko uniósł swoje piwo, kiwnął jej czerwony ze wstydu głową i wziął potężnego łyka. Zapadła niezręczna cisza. Maja obserwowała całą rozmowę z bezpiecznego dystansu i po reakcji Tymka - który był równie zaskoczony jak reszta - spodziewała się dalszych wyjaśnień. Nagle Nadia zaczęła się serdecznie śmiać, co w pierwszej chwili wprowadziło chłopaków w niemałe zakłopotanie, jednak nie trwało ono zbyt długo: - Spokojnie, żartowałam. Zawsze tak mówię. Na przełamanie lodów. Teraz reszta również mogła zacząć się śmiać. Adam pokiwał głową z uznaniem i szacunkiem, że udało się jej tak łatwo go nabrać. Po chwili jednak się uspokoili, co pozwoliło Mai zabrać głos. - Jak tam firma? Ogarnęliście już co i jak? - zapytała Marcina, zupełnie zmieniając temat. - Tak, już jest lepiej - stwierdził z zadowoleniem. - Rodzice właśnie wyjechali na rajd po sklepach i dystrybutorach, żeby zobaczyć, jak sprawy wyglądają na miejscu. - Dużo tych sklepów macie? Bo ostatnio się zgubiłem i już nie wiem ile tego jest - wtrącił Tymek. - Szczerze, to sam dokładnie nie wiem. Sklepów jako takich mamy około trzydziestu, ale to nie takie proste. Dużo punktów sprzedaje nasz towar, w naszych sklepach sprzedajemy wina innych, więc generalnie trudno się w tym połapać. No i sami dystrybutorzy, którzy wysyłają nasz towar, nie wiadomo gdzie. Do tej pory rodzice zarządzali wszystkim zdalnie, ale w końcu wypadałoby poznać pracowników. - No tak, jasne. Zawsze lepiej pogadać z kimś w cztery oczy - stwierdziła Maja. Reszta przytaknęła. - Tak, dlatego nie wrócą wcześniej niż za tydzień - dodał Marcin. - Na początku mieli wyjechać na weekend, ale jak usiedli do mapy i zobaczyli, jak bardzo sklepy są porozrzucane, to stwierdzili, że jak uda im się objechać je w tydzień, to będzie można to uznać za sukces. - To masz chatę wolną przez cały tydzień? - powtórzył dla pewności Adam. - Stary, zajebiście! Zostajemy z tobą! - dodał zadowolony z tego, co usłyszał i z radości aż dopił piwo do końca.

- Ej, buraku, nie wciskaj się na siłę - zmitygowała go Maja. - Marcin może ma już jakieś plany. I nie mamy ze sobą żadnych rzeczy, nie mam ubrań ani kosmetyków. Poza tym, ja mam pracę, pamiętasz? Ależ z ciebie prościuch. Maja posłała Adamowi pełne wyrzutu spojrzenie, jednak chłopak niespecjalnie się nim przejął. - No coś ty, jakie on może mieć plany, prawda? - spytał i zmierzwił Marcinowi włosy niczym starszy brat. - A ty możesz wziąć parę dni wolnego, należy ci się. Ubrania i kosmetyki pożyczymy od Marcina albo pojedziemy do Serocka coś kupić. Damy radę. Spontan! Maja tylko pokręciła głową, a Marcin odsunął się i posłał Adamowi pełne złości spojrzenie, nie w związku z tym, co powiedział, lecz przez jego zachowanie. Już szykował ripostę… ale nie, będzie ponad to. - Spoko, jak dla mnie to możecie zostać - powiedział Marcin. - Tylko co jakiś czas będę musiał podjechać do firmy, zobaczyć co i jak, jakieś raporty porobić i pokazać, że ktoś jednak pilnuje. A poza tym towarzystwo dobrze mi zrobi, nie lubię zostawać w tym domu sam. Słysząc ostatnie zdanie, Nadia nieco się ożywiła, jednak błyskawicznie starała się ukryć swoją reakcję. Niemniej Marcin, który uważnie ją obserwował od samego początku, wychwycił ten gest. I tym razem żaden głos w jego głowie nie mówił mu, że bezpodstawnie nakręca się na nie wiadomo co. Tym razem czekał na pytanie, które dziewczyna, prędzej czy później, na pewno zada: Dlaczego nie lubisz zostawać tu sam? - Ej, jak długo właściwie tu mieszkacie? - zapytał Tymek. - To znaczy wiem, twój wuj odszedł pół roku temu, ale chyba nie wprowadziliście się od razu, nie? Ostatnio nie mieliśmy za dużo okazji do rozmowy. - Z mamą wprowadziliśmy się jakieś trzy tygodnie po pogrzebie, ale ojciec spał tu wcześniej. Musiał być na miejscu, żeby kontrolować firmę. - No tak, jasne - skomentował Tymek. Już nikt dalej nie zamierzał ciągnąć Marcina za język ani w temacie pogrzebu, ani pracy. - Dobra, idę do kuchni. Ktoś coś chce? - zapytał Adam, wstając. - Pójdę z tobą - stwierdził Marcin i podniósł się z kanapy. - Nie, wszystko mamy - odpowiedział Tymek, unosząc delikatnie lampkę z winem. Dziewczyny kiwnęły głowami na znak, że również niczego nie potrzebują. - Ej, a tak w ogóle mamy tu jakąś muzyczkę? - Tak - odpowiedział Marcin. - Laptop jest podłączony do telewizora, więc możesz puścić muzykę przez kompa. A tam są płyty. - Wskazał pudełko stojące obok szafki telewizyjnej. Tymek zajął się płytami, tymczasem Marcin i Adam wyszli z salonu. Po chwili rozległy się pierwsze dźwięki. Chłopak wybrał Red Hot Chili Peppers, jednak nie odszedł od odtwarzacza, tylko dalej wertował płyty. Korzystając z chwili prywatności, Maja zapytała Nadię: - Długo się spotykacie? - Kilka tygodni. - I jak, co o nim myślisz? Fajny facet, nie?

- To nierób i dziwkarz - stwierdziła Nadia z uśmiechem. - Przystojny, ale dużo pije. I pewnie poza mną ma jeszcze jakąś laskę na boku. Maję wcięło. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć, więc po prostu siedziała i patrzyła na Nadię. Zastanawiała się, czy dziewczyna mówi poważnie, czy może jest to kolejna jej zagrywka i zaraz zacznie się śmiać. - Serio, nie patrz tak na mnie - ciągnęła dalej Nadia.- Nie jestem ani głupia, ani ślepa. Wiem, na co się pisałam. Ale cóż poradzić, taka już jestem. Lubię niegrzecznych chłopców z długimi włosami, tatuażami i gitarą w ręku. Pobujamy się pewnie parę miesięcy i na tym się skończy. - Ale Tymek nie ma tatuaży - zauważyła Maja. Był to jedyny komentarz, na jaki było ją aktualnie stać. - Wiem. Szkoda, prawda? Pamiętasz może, gdzie tu jest łazienka? - Tak, jak wyjdziesz, to idź korytarzem w lewo i pierwsze drzwi po prawej. - Dzięki. - Nadia wstała i opuściła salon. Maja odwróciła głowę i popatrzyła na Tymka pochłoniętego wertowaniem płyt. Zastanawiała się, co o tym wszystkim ma myśleć. Dziwna, lecz zdecydowanie oryginalna dziewczyna. Szczera aż do bólu. Maja lubiła takich ludzi, chociaż należeli oni do wymierającego gatunku. Lubię ją - stwierdziła. Tak, zdecydowanie ją polubiłam. Adam odwrócił się od lodówki i podał Marcinowi kolejne piwo. - Fajna sztuka, nie? - zapytał, wyciągając z zamrażalnika pół litra wódki. - Bezapelacyjnie. - Marcin pociągnął łyk piwa prosto z butelki. - Że też jemu zawsze trafiają się takie laski. Jak on to robi? - Laski lubią takich gości - zaczął wyjaśniać Adam. - Zwłaszcza takie jak Nadia. Wiesz, gitara, długie włosy, wyzwolony duch. Nie zapierdala jak korposzczur, tylko robi, co chce. Korzysta z życia, a to im się podoba. Buntownik, rozumiesz. - Pieprzysz. Starzy dają mu kasę na wszystko. Co, może iPhone’a kupił sobie za kasę zebraną na ulicy? Taki z niego buntownik jak z koziej dupy trąba. - Nie chodzi o to, tylko o styl życia, o podejście do pewnych spraw. - Tylko o to chodzi - zaatakował Marcin. - Każdy może być superbuntownikiem, jak ma regularny wpływ na konto. W dupach się niektórym przewraca. - Nie jestem odpowiednią osobą do tego typu rozmowy - stwierdził Adam. - Fakt. Tobie starsi też dają kasę na wszystko - powiedział Marcin, nim zdążył się zreflektować, że może posuwa się odrobinę za daleko. - Ej, kurwa, o co ci chodzi? - zapytał ze złością. - Co, jak mi dają, to mam nie brać? Coś się taki święty nagle zrobił? - Nie, nie o to mi chodzi, wyluzuj. Po prostu dziwię się, że Nadia go nie przejrzała. Wydaje się być ponad to. - Ponad co? - zapytał Adam, nie dając się zbić z tropu próbą zmiany tematu. Był już potężnie wkurzony. W takim stanie zawsze czepiał się najmniejszych słówek, aby tylko pogrążyć rozmówcę i postawić na swoim.

A jeżeli to nie dawało rezultatu, potrafił zdobyć się nawet na fizyczną szarżę, czego Marcin wolał uniknąć: - Dobra, nieważne. Nie było tej rozmowy. - Chłopak ruszył w stronę salonu. Co do jednego Adam miał rację: nie jest on odpowiednim partnerem do tej dyskusji. Jednak kolega nie pozwolił mu tak po prostu odejść. Złapał go za ramię i odwrócił w swoją stronę. Był od niego wyższy i silniejszy, więc zrobił to bez większego problemu. Marcin odwrócił się ze złością do Adama. Już miał mu puścić wiązankę, gdy nagle jego wzrok powędrował na szybę w kuchennym oknie, znajdującą się tuż za plecami kolegi. Wstrzymał oddech i aż drgnął, gdy uświadomił sobie, na kogo patrzy. W ciemnym odbiciu zobaczył swoich rodziców. Stali za Marcinem, w głębi korytarza łączącego kuchnię z salonem i resztą domu. Jednak to nie ich obecność sprawiła, że krew w żyłach chłopaka zastygła. Mogli po prostu wcześniej wrócić, a przez muzykę nikt nie usłyszał, jak wchodzą do domu. Jednak najgorsze dla Marcina było to, jak rodzice wyglądali. Głowa ojca była rozcięta tuż nad prawym okiem. Krew wypływająca z rany spływała mu na twarz, skąd skapywała na jasną poszarpaną koszulę. Lewa ręka ojca była tak połamana, że aż wystawała z niej kość. Jego mama miała twarz pociętą drobinkami szkła, jedno oko było zamknięte, gdyż otaczał je olbrzymi, fioletowy siniak. Włosy były sklejone krwią, która skapywała też wąskimi stróżkami na jej podarty i brudny żakiet. Rodzice stali obok siebie i obejmowali się, patrząc tęsknym i smutnym wzrokiem na syna. Dopiero teraz poczuł ich zapach. Śmierdzieli juchą, spalenizną, benzyną i czymś jeszcze, czego chłopak nie potrafił nazwać. Nagle zrozumiał. Mieli wypadek. Wyjechali, rozbili się i teraz wrócili do domu. Tysiące myśli przelatywało przez mózg Marcina w jednej sekundzie, która nie zdążyła upłynąć od momentu, w którym zobaczył odbicie rodziców w szybie. Dlaczego wrócili do domu? Gdzie karetka? Jak wrócili, skoro samochód najprawdopodobniej jest doszczętnie rozbity? Czemu nie zadzwonili? Marcin odwrócił się, żeby ich o to zapytać i poczuł, jak lodowaty dreszcz przechodzi po jego kręgosłupie. Korytarz był pusty. Chłopak rozdziawił usta, chcąc coś powiedzieć, ale zaschło mu w gardle. Wyrwał się z uścisku Adama i ruszył przed siebie. Dotarł do korytarza. Pusto. Adam stał i wpatrywał się w kumpla, ale nic nie mówił. Przerażenie, jakie zobaczył na twarzy Marcina, odebrało mu chęć do dalszej kłótni. Marcin zajrzał do salonu, następnie wybiegł na werandę. Nigdzie ich nie było. - Ej, co jest? - zapytał Adam, podążając za nim. Nie odpowiedział. Szamotał się jak głupi, cały czas walcząc z myślami w swojej głowie. Przecież ich widziałem, jestem tego pewien - powtarzał cały czas w myślach. - Marcin! - krzyknął Adam, a ten w końcu zatrzymał się na werandzie. - Uspokój się, stary. Co jest?

- Nic - wykrztusił z siebie Marcin. Wyczuł troskę w tonie głosu kumpla. Adam, kiedy chciał, potrafił być naprawdę w porządku, pomyślał. - Nic. To znaczy, wydawało mi się… wydawało mi się, że widziałem… - Co widziałeś? - Moich rodziców. Adam stał i wpatrywał się w oczy kumpla. Po chwili spojrzał na szafę, jakby mógł znaleźć na niej odpowiedź. - Wrócili? Mówiłeś, że mają wrócić dopiero za tydzień? - Wydawało mi się, że widziałem ich tutaj. Stali o tam, widziałem ich w odbiciu szyby kuchennej. - Wskazał korytarz tuż za nimi. Adam odwrócił się i spojrzał w tamtą stronę. - Słuchaj, przecież zauważyłbym ich, gdyby tu wchodzili. Oprócz nas nikogo tu nie ma - stwierdził z niemalże detektywistyczną pewnością. - Tak. Musiało mi się przywidzieć - odpowiedział Marcin, ale jego głos zdradzał, że wcale nie wierzył w to, co mówi. - Wiesz co, może ty już nie pij, co? - zapytał z uśmiechem na ustach Adam. Poklepał kumpla po plecach i ruszył w kierunku kuchni. Marcin stał jeszcze chwilę i wyglądał przez szybę w drzwiach wejściowych. Zaglądał w ciemny las, starając się znaleźć w nim odpowiedź na to, co przed chwilą się wydarzyło. Wyciągnął rękę i nacisnął przełącznik aktywujący światła umieszczone wzdłuż drogi. Światło rozpędziło mrok, ukazując dojazd w całej okazałości. Był pusty, zgodnie z przypuszczeniami chłopaka. Drzewa delikatnie kołysały się na wietrze, jednak nic poza tym. Po chwili zgasił światła i zamyślony poszedł do kuchni. Nie zauważył Nadii stojącej w głębi korytarza. Nie wiedział, że przyglądała się wszystkiemu od samego początku i że równie mocno jak on - jeśli nie bardziej - była przerażona tym, co zobaczyła. Parę chwil później wszyscy zebrali się w salonie. Tymek dalej wertował płyty, Nadia sączyła w skupieniu wino, Adam i Maja rozmawiali na temat planów na wakacje, a Marcin siedział i się nie odzywał. To, co zobaczył, wywarło na nim większe wrażenie, niż przypuszczał. Próbował sobie wmówić, że po prostu mu się przywidziało, ale nie udało mu się oszukać własnego umysłu. Nigdy wcześniej nie spotkał się z podobnymi omamami. Nie miał halucynacji, nigdy nie zemdlał. Owszem, uważał, że dom wuja sprzyja tego typu zwidom, jednak nigdy nie brał tego na poważnie. Niemniej wrażenie, że patrzy na swoich rodziców stojących tuż za nim, było tak silne, że mógłby dać sobie rękę uciąć, że widział ich naprawdę. - Ej, co tak siedzisz i nic nie mówisz? - zagadała do niego cicho Maja, korzystając z tego, że Nadia i Adam podeszli do Tymka. Marcin popatrzył na nią i chwilę zastanawiał się na odpowiedzią. Znali się już ponad dziesięć lat. Przeszli wspólnie przez liceum. Potrafili czytać w sobie jak w otwartej księdze i nieraz się sobie zwierzali. Domyślał się, że może być ciężko oszukać starą przyjaciółkę, ale bał się, jak zareaguje na wyjawienie prawdy. Z drugiej strony, im dłużej zwlekał z odpowiedzą, tym bardziej sprawa wydawała się podejrzana:

- Jakoś tak się zamyśliłem. Poczekaj, muszę zadzwonić - wyjaśnił, wybierając numer rodziców. - Jasne. Przecież widzę, że coś cię gryzie - stwierdziła Maja. Tak łatwo się jej nie pozbędę - zrozumiał Marcin. Telefon rozbrzmiewał sygnałem, jednak nikt nie odbierał. Rozłączył się, postanawiając, że za parę minut spróbuje ponownie. Nagle rozległ się głos Tymka: - Ej, a może jakiś film zarzucimy? - zapytał głośno, klęcząc przy szafce. - Masz tu fajny sprzęt. Marcin spojrzał na Maję i wzruszył ramionami. Był bardzo zadowolony z tego, że udało mu się uniknąć rozmowy. - Jeszcze do tego wrócimy - rzuciła za nim Maja. - Film chcesz oglądać? - zapytał Marcin. - No tak. Chcecie? Pozostali spojrzeli po sobie. - W sumie to możemy - powiedział Adam. - A jaki? - zapytała Maja, podchodząc do pozostałych. - No jak to „jaki”? - Tymek zniżył głos i przykurczył się, jakby miał zaraz wyskoczyć przed siebie. - Horror oczywiście! - krzyknął podniecony. Reszta zdawała się nie podzielać jego entuzjazmu. - Horror? - zapytał z niesmakiem Adam. - Tak, a co? - odparł Tymek. - Zobacz, gdzie jesteśmy. Wielka, stara chata w środku lasu. Wszędzie wokół ciemno jak w dupie. Idealny klimat do oglądania horrorów. - Teraz to taki kozak jesteś, tak? - zapytała wyzywająco Nadia. - A jakoś nad jezioro nie chciałeś ze mną iść. Tymek obruszył się na słowa dziewczyny, ale musiał przyznać, że trafiła w sedno. Niemniej, nie mógł tak po prostu odpuścić: - Dobra, możemy iść. Dawaj - powiedział i już wyciągał rękę, żeby złapać Nadię, ta jednak cofnęła swoją dłoń. - Dobrze. Pójdziemy. Ale poczekajmy do północy. - Po co? Ciemniej już nie będzie - stwierdził Tymek, zerkając za okno. - Nie, będzie jaśniej. Księżyc będzie wyżej stał. Lepszy klimat. - Bez sensu. Albo idziemy teraz, albo nie - zarządził Tymek. - Dobra, poczekajcie - wtrąciła się Majka. - Możemy pójść albo teraz, albo po filmie. Jest… za dwadzieścia jedenasta, więc jak włączymy film, to nie wyjdziemy o północy. - A to serio coś oglądamy? - dopytywał się Adam. - Czemu nie? Cykor cię obleciał? - zapytał Marcin. Wiedział, jak wziąć go pod włos. Adam nie odpowiedział, tylko zrobił jedną ze swoich klasycznych min, pod tytułem: „Proszę cię, ja nie dam rady?”. - Dobra, tylko co? - Tylko nie jakieś bzdury o krojeniu ciał, wyrywaniu paznokci i przecinaniu ścięgien - poprosił Tymek. - Obejrzyjmy coś z klimatem. Jakieś opętania, demony, egzorcyzmy. O, wiem! Masz może gdzieś tu BLAIR WITCH PROJECT? - zapytał, a oczy zaświeciły mu się na samą myśl o obejrzeniu tego

filmu w takim miejscu. - Co takiego? - zapytała Maja. Tymek i Marcin spojrzeli na nią z nieskrywanym zaskoczeniem. - Jak to „co takiego”? Nie oglądałaś tego filmu? - zapytał Marcin. - Nie, a o czym to? - Nie oglądałaś BLAIR WITCH PROJECT i ośmielasz się nazywać moją przyjaciółką? - kontynuował Marcin. Maja nie zdążyła jednak odpowiedzieć. - O kurna, przecież to jest zajebisty horror - zaczął tłumaczyć Tymek, dopijając do końca swoje wino. - Historia o trójce ludzi, którzy idą do lasu szukać wiedźmy z tytułowego miasteczka Blair. Gdzieś tam w Stanach. Biorą plecaki, kilka kamer i włażą między drzewa. Następnie po kolei znikają, a wiele lat później ktoś w lesie znajduje nagrane przez nich kasety wideo. Montują to wszystko w jeden film i puszczają go w kinach, reklamując wcześniej jako film dokumentalny. Mówię ci, wrażenie jest zajebiste. Zwłaszcza jak się wkręcisz w klimat. To jeden z pierwszych filmów nagrywanych niby amatorskimi kamerami. Wiesz, skaczący obraz, momentami nieostry i tak dalej. - Wiem - odparła Maja. - I wiem też, jak się kończy film, którego nie oglądałam, więc dzięki, głąbie. Jakie mamy jeszcze inne opcje? - zapytała Marcina. - Ej, przestań! Przecież powiedziałem ci tylko z grubsza fabułę, film i tak jest zajebisty - zaczął się tłumaczyć Tymek. - Poza tym to, co ci powiedziałem, wiedzieli wszyscy, bo tak właśnie reklamowali film. - Mamy go w ogóle? - zapytał Adam. - Tak. Jedynkę i dwójkę - odpowiedział Marcin. - Masz dwójkę? Stary, ale czad! - Tymek aż zacisnął pięści z wrażenia. - To oglądamy jedynkę i dwójkę. Zajebiście. - Może chodźmy się najpierw przejść - zaproponowała nieśmiało Nadia. Marcin spojrzał na nią i dostrzegł w jej oczach coś, czego zupełnie się tam nie spodziewał. Wyglądało na to, że Nadia wcale nie miała ochoty oglądać horroru, tego czy jakiegokolwiek innego. Bała się? W takim razie po co tak namawiała Tymka na wyjście? Chociaż, nie można porównywać spaceru po ciemnym lesie z oglądaniem horroru. Z drugiej strony, czasami można - stwierdził w duchu Marcin. Poza tym, Nadia po prostu nie wygląda na dziewczynę, która wystraszy się kilku z pozoru chaotycznie zmontowanych ujęć i przesadnie ucharakteryzowanej mordy opętanej kobiety. - Jestem za tym, żeby pójść nad jezioro - powiedział Marcin. - Poza tym, po obejrzeniu BLAIR WITCH PROJECT za żadne skarby nie wejdę do lasu. - Dobra, to wy idźcie sobie połazić, a my zostaniemy i przygotujemy wszystko do seansu - zaproponował Adam, obejmując Maję. Tak, żeby nikt nie miał wątpliwości o jakich „my” chłopakowi chodzi. - OK, to idziemy. - Tymek niechętnie podniósł się z ziemi. - Kto chce piwo na spacer? Nadia i Marcin zgodnie podnieśli dłonie. Marcin zupełnie zapomniał, żeby