a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony794 937
  • Obserwuję518
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań628 406

Anthony Piers - Xanth 17 - Olbrzymie Kochanie

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Anthony Piers - Xanth 17 - Olbrzymie Kochanie.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 23 osób, 49 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 212 stron)

Anthony Piers Olbrzymie kochanie Tytuł oryginału Harpy Thyme PrzełoŜył Przemysław Bandel

1. Gloha Gloha machała opierzonymi skrzydłami, aŜ znalazła się wysoko nad swoją chatką. Pod nią przyjaźnie, aŜ po swe niemal najdalsze krańce, rozciągała się cała kraina Xanth. Widać było Jezioro Ogrów i Pszczół Wodnych z licznym plemieniem ogrów na brzegu i zębatymi gadami pływającymi w wodzie. Oto Rozpadlina, z okropnym, sześcionogim smokiem z Rozpadliny. Między nimi rosła dŜungla, w której roiło się od przeróŜnych potworów. Jak ona je wszystkie kochała! Ale nie mogła pozwolić sobie na podziwianie widoków. Miała przecieŜ waŜną sprawę do załatwienia. Musiała zobaczyć się z Dobrym Magiem, by zadać mu Pytanie. MoŜliwe, Ŝe po rocznej słuŜbie, jeśli będzie miała odrobinę szczęścia, otrzyma Odpowiedź. Wtedy moŜe spełni się pragnienie, które wypełniało jej małe serce. Wyrównała lot i pomknęła w stronę zamku Dobrego Maga. Dokładnie wiedziała, gdzie on się znajduje, ale prawdę powiedziawszy, nie przypuszczała, Ŝe któregoś dnia będzie musiała tam lecieć. Uznawała, Ŝe do tej pory Ŝycie toczyło się dobrze samo z siebie, bez pomocy z zewnątrz. W kaŜdym razie było tak, gdy frustracje wieku dziecięcego minęły, pozwalając jej przekroczyć osiemnaście lat i wstąpić do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. Niestety, gdy wstąpiła do KSD, zdała sobie sprawę, Ŝe potrzebuje samca swego gatunku. Nie znała jednak Ŝadnego. Była jedyną osobą tego rodzaju w Xanth. I to był jej problem. Tak więc była teraz w drodze do Dobrego Maga Humfreya, a po odpracowaniu rocznej słuŜby za Odpowiedź będzie mogła osiąść gdzieś z męŜczyzną swych marzeń i Ŝyć szczęśliwie na wieki wieków i jeszcze dłuŜej i dręczyć dzieci bezwzględnym zakazem dowiadywania się o tajemnicę przywoływania bocianów. Za rok, jako dwudziestolatka, będzie miała jeszcze przed sobą okruch młodości, który pozwoli jej prawdziwej miłości rozwinąć się, zanim oboje staną się w ciągu następnego roku starymi nudziarzami. Nie była tak próŜna, by sądzić, Ŝe będzie się róŜniła od innych dorosłych. Wielka szkoda, Ŝe Ŝycie składało się z dwóch problemów — dzieciństwa i dorosłości, rozdzielonych, niczym klinem, krótkim romansem. Ale tak to juŜ było. Zbadała tę sprawę dokładnie. Była w większej części istotą ludzką, a z ludźmi właśnie tak się działo. Gdy znalazła się w pobliŜu zamku, zrobiła sobie krótki odpoczynek. Nad ziemią unosiła się nie zwiastująca niczego dobrego para. Wyglądało to niestety jak Cumulo Fracto Nimbus, najgorsza z chmur. Ale cóŜ miałby tu robić? Nie ośmieliłby się niepokoić Dobrego Maga. Uspokojona takim wnioskiem podjęła lot. Lecz im bardziej się zbliŜała, tym chmura wydawała się większa i, co gorsza, wyglądała coraz ohydniej. Gloha rychło uświadomiła sobie, Ŝe to nie magia perspektywy, która zmienia rzeczy w proporcji do odległości. Chmura celowo zmieniała się w coraz okropniejszą. To jednak był Fracto! ObniŜyła lot, by przelecieć pod pełną werwy chmurą. Jednak Fracto, chcąc jej przeszkodzić, wysłał kłęby pary w dół. Spróbowała go więc okrąŜyć, ale rozprzestrzenił mgłę na boki, aby odciąć drogę. Jego bezkształtne, wielkie usta uformowały się w „O” i buchnęły gromkim HO HO HO! Sytuacja stawała się naprawdę nieprzyjemna. Gloha nigdy nie lubiła Fracto, dlatego spotkanie z nim napawało ją coraz większym obrzydzeniem. Ten obrzydliwy bufon juŜ od lat stał na jej drodze. Musiał wiedzieć, dokąd zmierzała, i swoim rozdętym poczuciem humoru postanowił jej przeszkodzić. Jakoś tak się działo, Ŝe zawsze wiedział, kiedy miało się wydarzyć coś waŜnego, na przykład, powiedzmy,

piknik, i niezmiennie przybywał, by to zepsuć. Jakim sposobem pokonać przeszkodę i dostać się do zamku Dobrego Maga? Wiedziała, Ŝe przeklęta chmura zostanie na swoim miejscu tak długo, jak zechce, co moŜe w konsekwencji obrócić wniwecz misję, z którą leciała do Humfreya. Gloha zawisła w powietrzu i pomachała małą, uroczą piąstką w stronę wielkiej, obrzydliwej chmury. — Och, rozgniewałeś mnie tak, Ŝe gotowa jestem posłać ci jakieś brzydkie słowo! — zawołała. — HO HO HO! — zawyło w powietrzu, a podmuch dosięgnął Glohy, unosząc spódniczkę harpii aŜ nad głowę, przez co świat ujrzał jej małe, zgrabne nogi dokładniej, niŜby sobie tego Ŝyczyła. — Natychmiast przestań! — krzyknęła, gwałtownie poprawiając spódniczkę. Poniewczasie zrozumiała, Ŝe powinna była włoŜyć na podróŜ spodnie. Ale przecieŜ chciała wyglądać pociągająco i kobieco, skoro miała spotkać jedną z pięciu i pół Ŝon Dobrego Maga. Oczywiście dopiero po przebrnięciu przez trzy zadania, które zamykały drogę do zamku. Dobry Mag zawsze stawiał na drodze do celu trzy zadania, by zniechęcić tych, którzy nie byli wystarczająco powaŜnie zainteresowani zdobyciem informacji. Nie znosił, Ŝeby go niepokojono z błahych powodów. Wtem coś zaświtało w jej ślicznej, małej główce. Zadania! PrzecieŜ to musi być pierwsze z nich! Ta niegodziwa chmura jest dłuŜnikiem Dobrego Maga i teraz odbywa swoją roczną słuŜbę. To na pewno nie był zbieg okoliczności. Musiała wymyślić, jak pokonać Fracto. Teraz dopiero sprawa nabrała rumieńców. Tymczasem rumieńce Glohy, wywołane złością na Fracto, zdąŜyły juŜ nieco zblednąć. Musiała więc znaleźć sposób na przedostanie się przez tę niechlujną, starą chmurę. Zawsze jest jakaś droga, tylko trzeba ją znaleźć. MoŜe zdoła rozgniewać Fracto tak bardzo, Ŝe zdmuchnie go jego własny poryw wiatru? Golem Grundy zrobiłby to zapewne w taki właśnie sposób. Ale Grundy miał usta, których zazdrościły mu wszystkie harpie. Potrafił miotać obelgami szybciej niŜ kaŜda z nich. Gloha była w połowie harpią, po swoim ojcu harpii Hardy, powinna więc umieć rzucić stekiem wyzwisk. Ale jakoś nigdy nie przykładała wagi do rozwijania owej zdolności. Jej matka, goblinka Glory, była osobą piękną i dobrą i Gloha wolała naśladować właśnie ją. Gdyby był tu jej brat Harglo! Ten mógłby rzucić przekleństwo, które w chmurze wypaliłoby dziurę. Ale zwyczaj wymagał, aby uporała się z zadaniem osobiście. Fracto trwał więc na swoim miejscu. Uchylenie się od walki z nim było niemoŜliwe, gdyŜ wisiał dokładnie nad zamkiem, do którego zmierzała. CóŜ pozostało? Przechytrzyć go? Wiedziała, Ŝe jest inteligentniejsza od stwora myślącego kłębem pary zamiast mózgiem. Ale jak tego dowieść? Miała wraŜenie, Ŝe znalazła się w sytuacji, w której inteligencja nie na wiele się zda. Jedyne, co musiał zrobić, to zostać w miejscu, w którym był, i zlać ją, gdy tylko spróbuje się przez niego przedostać. MoŜe po prostu przemoknąć? W końcu nie była z cukru, nawet jeśli przed innymi taką właśnie próbowała udawać. Mała buzia Glohy przybrała zdecydowany i powaŜny wyraz. Harpia pomknęła prosto w stronę zamku. Fracto nadął się jak purchawka. Otworzył rozmokłą paszczę i zionął przyprawiającym o mdłości podmuchem. Warkoczyki harpii otoczył smog, a na jej pociągających skrzydłach osiadły kryształki brudnego lodu. Obrzydliwe powietrze zatkało jej śliczny, mały nosek i załzawiło oczy. Nagle oślepiona zaczęła tracić wysokość. W oczy zajrzała jej groźba prawdziwej katastrofy! Gloha kichnęła. Strumień powietrza wyrzucił ją poza zasięg wyziewów Fracto.

Przetarła oczy i odzyskała wzrok. Przez Fracto wpadła w korkociąg i leciała w dół. Na szczęście była ciągle dość wysoko, by wyrównać lot. Wyjęła elegancką, małą chusteczkę i przetarła twarz. Paskudny pysk Fracto śmiał się i pluł wiatrem i obłokami, które przybierały smrodliwe barwy. Wydawało się, Ŝe Gloha nie zdoła ponowić próby. Obrzydliwa chmura miała w sobie za duŜo paskudztwa. Ale jeŜeli nie moŜe tam polecieć, to przecieŜ mogłaby pójść pieszo. Była goblinką z harpimi skrzydłami i choć większość czasu spędzała z istotami skrzydlatymi, to jednak mieszkała na ziemi. Fracto nie zdoła zatrzymać jej małych, zgrabnych i szybkich nóg. Poszybowała w stronę ziemi, zanim wredna chmura spróbowała wyrzucić ją z drogi kolejnym podmuchem zgniłego powietrza. Miała nadzieję, Ŝe znajdzie zaczarowaną ścieŜkę prowadzącą do celu, ale niestety, Ŝadnej nie dostrzegła. Wylądowała więc swymi ślicznymi, dziewczęcymi stopami na samotnej polanie i pomaszerowała przed siebie. Szła zupełnie zwykłą ścieŜką. Gdy schodziła do lądowania, zauwaŜyła, w którą stronę prowadzi, i była pewna, Ŝe podąŜa we właściwym kierunku. Musiała jedynie uwaŜać na wrogo nastawione potwory i im podobne stworzenia, które zapewne mogłyby jej dokuczyć, jeśli dróŜka nie była zaczarowana. Fracto był wściekły. Nadymał się i pufał, i w końcu rozpętał taką nawałnicę, Ŝe w dwie i pół chwili na ziemię poleciał gęsty śnieg. Wystarczyło brakującej połówki trzeciej chwili, by wszystko przykryć grubą warstwą puchu, pod którym zniknęły nawet zarysy ścieŜki. Oj! JakŜe miała teraz znaleźć drogę? Wiedziała, Ŝe łatwo mogła ją zgubić w dziewiczym śniegu. Nie mogła dostrzec nawet własnych śladów, gdyŜ śnieg pokrywał je szybciej, niŜ powstawały. A do tego było bardzo zimno i jej zgrabne, małe nóŜki zamarzały. Powinna znaleźć schronienie do czasu, aŜ nawałnica ustanie. Gdyby znalazła drzewo kocowe i przykryła się kocami, śnieg pewnie zasypałby ją i Fracto straciłby ją z oczu. MoŜe wtedy odleciałby. A przynajmniej nie marzłaby, czekając. Gdy zaczęła dzwonić zębami w sposób zupełnie niestosowny dla damy, natknęła się na potęŜną bryłę śniegu. Co tu robi ta olbrzymia kula śniegowa? Po pierwsze śnieg dopiero zaczął padać, a po drugie pokrywał ziemię płaską warstwą. Nie potrafił kształtować się w róŜne figury. Czy robił to jakiś niewidzialny olbrzym? Ale w pobliŜu nie było Ŝadnego zagłębienia, z którego zostałby wybrany śnieg, a w powietrzu nie wyczuwało się zapachu ani jednego olbrzyma. — Ta wielka śnieŜka… ach, przecieŜ to moŜe być moja ścieŜka — mruknęła pod nosem, kierując się w jej stronę. Czasami o powodzeniu decydować mogły drobiazgi, jak choćby jedna mała literka. Podeszła do kuli i dotknęła jej. Ręka przeszła na wylot. Gloha zrobiła dwa kroki do przodu i znalazła się w wejściu do tunelu. Z zewnątrz wyglądało to jak kula śniegu, którą rzucić moŜe olbrzym, ale wewnątrz było ciepło i sucho. Znalazła wreszcie sposób na ominięcie wzburzonego Fracto. Musiała uzyskać Odpowiedź i była na najlepszej drodze do sukcesu. Jej nie najmniejszy rozum pokonał właśnie złośliwą chmurę, dzięki czemu przeszła pomyślnie przez pierwsze zadanie. Przed nią były jeszcze dwa następne, wcale nie łatwiejsze od poprzedniego. Do ich pokonania potrzebowała zarówno rozumu, jak i szczęścia, a nie była pewna, czy zapasu obu juŜ nie wykorzystała. Miałaby się poddać w połowie drogi? Jednak wtedy nigdy nie odnalazłaby swego Księcia z Bajki i Prawdziwej Miłości i musiałaby samotnie cierpieć w nieszczęściu po wieki, co było losem znacznie gorszym niŜ małŜeństwo. Nie czuła się gotowa spojrzeć prosto w oczy tak

przeraŜającej perspektywie. Ponadto sądziła, Ŝe ma tak wiele do zaoferowania odpowiedniemu męŜczyźnie. Spuściła wzrok, by przyjrzeć się swojej uroczej, małej figurce, ot tak, tylko aby się upewnić. OdwaŜnie ruszyła przed siebie. Powinna podjąć jakiś w miarę skuteczny wysiłek, a jeŜeli przegra, pójdzie do kącika i zapłacze. Przejście doprowadziło ją do dobrze oświetlonej, duŜej jaskini. Po bokach widoczne były nisze, a pod przeciwległą ścianą czaił się potwór. Ach, och — z przeraŜeniem spostrzegła, Ŝe kolejne zadanie przerasta jej siły. Udało jej się umknąć chmurze o nieprzyjemnym usposobieniu, a teraz będzie zmuszona poddać się jakiemuś agresywnemu zwierzakowi. Ale przecieŜ musiał istnieć sposób na osiągnięcie celu bez trafienia do brzucha potwora. Trzeba go było tylko znaleźć. MoŜe uda jej się to, jeśli pójdzie dalej bardzo ostroŜnie. Zaczęła więc przeprawę przez komnatę, zaglądając uwaŜnie w nisze. Efekty tej ciekawości zaczęły wprawiać ją w zakłopotanie. W pierwszej niszy uwięziony był gruby ptak z pięknym, rozłoŜystym niczym wachlarz ogonem. Gloha gwałtownie zaczęła szukać w troszeczkę nieuporządkowanej pamięci informacji o ptaku i przypomniała sobie — to był indyk, ptak, który pochodził prawdopodobnie z Mundanii. Ona patrzyła na niego, a on na nią i to wszystko. Ptak nie był uwięziony, ale nie wydawało się równieŜ, by miał ochotę opuścić niszę. Po prostu był tam. — Jesteś naprawdę pięknym ptakiem — uprzejmie zauwaŜyła. Indyk zagulgotał, doceniając komplement. Przesunęła się w stronę następnego załomu. Znajdował się w nim niezbyt pociągający męŜczyzna ludzkiego gatunku. PoniewaŜ był człowiekiem, był dwa razy większy niŜ ona — gobliny były dwa razy większe od elfów i jedynie w połowie tak duŜe jak ludzie. Nie potrafiła sobie wytłumaczyć, jak inne stworzenia znosiły fakt bycia tak Ŝałośnie małym czy tak niebezpiecznie duŜym, ale nie byłoby uprzejmie zwracać głośno uwagę na te niedoskonałości, więc nie zrobiła tego. — Słuchaj, potrafisz mówić? — zapytała młodzieńca, który na pierwszy rzut oka nie wyglądał na starszego od niej, choć w przypadku ludzi trudno było w tych sprawach mieć pewność. — Jasne — odpowiedział. — Jak masz na imię? — zapytała i zaraz sama się przedstawiła: — Ja jestem Gloha. — Sam. Nie robił wraŜenie osoby rozmownej. — Co tutaj robisz, Sam, jeśli wolno mi zapytać? — Jestem częścią twojego zadania. To było oczywiste! — Na czym polega twoja rola w zadaniu? — Jestem pachołkiem. — Pachołkiem? Wydaje mi się, Ŝe nie mam pojęcia, co to takiego. Nie odpowiedział. Zdała sobie sprawę, Ŝe odpowiada tylko na pytania, i to tak lakonicznie, jak tylko się da. Oczywiście Ŝadna postać z zadania nie będzie dobrowolnie udzielać informacji. — CóŜ takiego robi pachołek? — zapytała Gloha i w tej samej chwili wystraszyła się, Ŝe Sam odpowie coś w rodzaju „pachołek pachołkuje”. Na szczęście udzielił bardziej czytelnej odpowiedzi. — Pachołek załatwia róŜne głupie sprawy dla innych. — Jaką sprawę załatwisz dla mnie? — śadną.

Ot i wszystko. Tym razem nawet wolałaby otrzymać jakąś mniej dosłowną odpowiedź. Ruszyła dalej. W następnej niszy stała balia z brudną wodą. Nie wyglądała interesująco, więc Gloha przeszła do następnej. Teraz natrafiła na duŜe czteronoŜne zwierzę przypominające jednoroŜca, lecz bez rogu, za to z długimi uszami. — Dzień dobry, stworzenie — przywitała się. — Iiihha — zarŜało w odpowiedzi zwierzę. To wyjaśniło, z kim miała do czynienia. W załomie stał mundański osioł. Kolejna nisza zajęta była przez metalowy przedmiot przypominający spręŜynę siedzącą na stopniu. Właściwie było tam kilka stopni, nie wiadomo po co. Ale gdy Gloha podeszła i stanęła przed niszą, spręŜyna pochyliła się i jej górny koniec wylądował na stopniu niŜej. Reszta zafalowała i błyszcząc, podąŜyła łagodnie za początkiem, zmieniając swoją górną część w dolną, aŜ wszystko znalazło się na nowym miejscu. Nagle znowu się zgięła i zaczęła przemieszczać na kolejny niŜszy stopień. Gdy przedmiot zszedł na sam dół schodów, zastygł w bezruchu. To było wszystko. Gloha przeszła dalej. Tym razem natknęła się na przypominające człowieka stworzenie z chwytnym ogonem. Skakało z drąŜka na drąŜek, kołysząc się na rękach, stopach lub ogonie. Poruszało się bardzo sprytnie. Trafiało za kaŜdym razem na drąg i nigdy nie upadło. Z jego porośniętego sierścią pyska wydobywało się małpie wycie. Gloha pomyślała nad tym i zrozumiała, Ŝe miała przed sobą jeszcze jedno dziwaczne stworzenie — małpę. A więc sprawa wyglądała tak, Ŝe w kaŜdej niszy znajdowało się albo jakieś stworzenie, albo jakaś rzecz. Wszystko to razem było częścią jej kolejnego zadania. Ale w jaki sposób były ze sobą powiązane? Nie dostrzegła między nimi nic wspólnego: wyglądało to jak małe zoo i przebrana wystawa sklepowa. Po drugiej stronie znajdował się potwór. Stał na wszystkich czterech łapach, wyŜszy od niej, z potęŜnie zbudowaną przednią częścią ciała i raczej małą tylną. Nie zajmował niszy, lecz stał, blokując wyjście z komnaty. Zrozumiała, Ŝe musi przejść obok stwora. Jednak w chwili, gdy zbliŜyła się do niego, uniósł się i ryknął z taką dzikością, Ŝe szybko się cofnęła. Nie był ani ogrodzony, ani przywiązany, a mimo to nie ruszył w jej stronę. Widocznie będzie musiała zawrzeć z nim jakąś ugodę. Opanowała drŜenie swych maleńkich kolan i stanęła tuŜ przed granicą, za którą moŜna się było spodziewać groźnych ryków. — Jeśli moŜna zapytać… — zaczęła najbardziej nieśmiałym, uprzejmym i delikatnym głosem — …kim jesteś? Potwór zmierzył ją wzrokiem i oblizał się. — Cześć. Jestem Yena — odpowiedział. Gloha zamrugała ze zdziwienia. Sądziła, Ŝe ma przed sobą samca. Przyglądnęła się dokładniej. Starała się jednocześnie nie zarumienić, choć takie przyglądanie się nie było eleganckim zachowaniem. Zobaczyła, Ŝe przed nią stoi jednak samiec. Widocznie przesłyszała się. — Yena? — Tak właśnie powiedziałam, mała goblinko — odparł. Gloha jeszcze raz spojrzała. Potwór był rzeczywiście samicą. Jak mogła pomyśleć coś innego? — Dziękuję — szepnęła nieśmiało. — Bardzo proszę, ty mały, apetyczny kociaku. Gloha poczuła się zakłopotana i zawstydzona. Gdy przekroczyła magiczną granicę osiemnastu lat, zgłębiła tajemnice skrywane przez przeraŜające Konspiracyjne

Stowarzyszenie Dorosłych i czuła się nieco zawiedziona, poznając ich naturę. Niemal Ŝyczyła sobie, by nie mieć z tym nic wspólnego. Ale pomyślała, Ŝe poradziła sobie z tym problemem. Teraz nie była pewna. JakŜe mogła być pewna, skoro t a część potwora ciągle zmieniała swój wygląd? Skoro nie wyglądała dokładnie tak jak podobne okolice u goblinów — samców, a poza tym i tak nigdy czegoś podobnego nie oglądała? Oczywiście głos potwora takŜe się zmieniał z gburowatego na słodki. CóŜ za zawikłana (nie mówiąc, Ŝe i zawstydzająca) sytuacja! — Ty… ty zapewne jesteś takŜe częścią mojego zadania — powiedziała po chwili. — Oczekuje się ode mnie, Ŝe przejdę mimo twej asysty i będę mogła stanąć przed kolejnym zadaniem. — Ale jeśli nie znajdziesz klucza, dopadnę cię i schrupie z przyjemnością twe małe kosteczki — dodała Yena. Tego Gloha się obawiała. Nagle, ni z tego ni z owego, zauwaŜyła, Ŝe w grzywie stwora była coś dziwnego. Cała pokryta była węzłami. Właściwie wyglądało to tak, jakby wkręcono w nie metalowe kule. Zastanowiła się i zdecydowała, Ŝe lepiej o to zapytać, niŜ zignorować. — Twoja grzywa… — zaczęła po krótkiej chwili. — MoŜesz mi powiedzieć, dlaczego masz w nią wpleciony metal? Yena uśmiechnęła się, pokazując niepokojąco duŜe i ostre zęby. — Ach, podziwiasz moje loki. — Hmm, no… tak, są niezwykłe. — Rzeczywiście — przytaknęła. — Wszystko bym dała, by móc je rozczesać. Niestety, kaŜdy z nich jest mocno osadzony na swoim miejscu. Gloha ostroŜnie nawiązała do poprzedniego zdania. A więc było coś, czego Yena pragnęła. — Wszystko? — zapytała z wahaniem. Zastanowił się przez moment. — Wszystko w granicach moich moŜliwości. Nie jestem bardzo bogatym potworem. — Nawet… nawet gdybyś miał przepuścić mały kąsek, nie próbując go zjeść? Spojrzała wnikliwie na Glohę. — Dokładnie tak, apetyczny kąsku. Ale oczywiście musiałabyś dobrze się spisać. Gloha zrozumiała, Ŝe znalazła częściowo rozwiązanie zadania. Teraz musiała wymyślić sposób na rozczesanie grzywy Yeny. Ale jak to zrobić? Loki wyglądały na zrobione z solidnego metalu i bez wątpienia nie poddadzą się jej maleńkiemu grzebykowi. Odpowiedź na pewno znajdowała się w jednej z nisz. Bo z zadaniami tak właśnie bywało. KaŜdy to wiedział. Jedynie nie wszyscy wiedzieli, jak znaleźć ukryte odpowiedzi, by przejść przez próby. Taka sytuacja zniechęcała petentów do zawracania głowy Dobremu Magowi — i o to właśnie chodziło. Humfrey nie lubił być niepokojony przez ludzi, którzy nie mieli powaŜnych do tego powodów. Jego czas wydawał się niewiarygodnie cenny, dlatego chronił kaŜdą jego drobinkę przed stratą. Rozejrzała się po komnacie. Co mogłoby rozczesać metalowe loki? Z pewnością nie osioł czy indyk. Pachołek? Nie potrafiła sobie wyobrazić, w jaki sposób. MoŜe się okazać, Ŝe nie zdoła usunąć metalu. Podobnie wyglądała sprawa z małpą. A ta ciemna woda czy ona zdołałaby jakoś pomóc? Woda powoduje, Ŝe metal rdzewieje. Ale wtedy loków zupełnie nie da się rozczesać. Wtedy coś zaczęło świtać w skrupulatnym, małym rozumku. W tych wszystkich przedmiotach i stworzeniach było coś wspólnego. Wszystkie miały klucze! Osioł, małpa, nawet ciemna woda. A klucz powinien otworzyć zamek. Jeden z tych kluczy

musi rozwiązać loki Yeny*. Ale który? I w jaki sposób? PrzecieŜ nie moŜe po prostu przynieść osła, by rozczesał grzywę potwora, to nie zadziała. Było w tym wszystkim coś, czego jeszcze nie dostrzegła. Nie mogła sobie pozwolić na pomyłkę, która uczyniłaby z niej główne danie dla potwora. Takie wyróŜnienie zdecydowanie nie sprawiłoby jej radości. Wróciła, by jeszcze raz przyjrzeć się Yenie. Teraz dopiero zauwaŜyła, Ŝe kaŜdy lok w grzywie monstrum miał inny kształt. Niektóre przypominały duŜe kłódki, inne wyglądały jak małe dziurki w zamku, jeszcze inne były jakby połączeniem kilku typów naraz — to były loki z kombinacją, a jeden wyglądał dość dziwacznie. — CoŜ to za lok? — zapytała Gloha, wskazując na niego. Yena wykręciła głowę, by przyjrzeć się, o który kędzior dziewczyna pyta. — To jest Lok Ness*. Prawdziwy potwór. W rzeczy samej tak wyglądał. Była to potęŜna plątanina poskręcanych, metalowych kabli, związanych w taki węzeł, Ŝe wydawał się nie do rozplatania. — Przypuszczam, Ŝe jeśli poradzisz sobie z tym jednym, pozostałe nie będą Ŝadną przeszkodą — zauwaŜyła Gloha. — Z pewnością. Ale jeśli ktokolwiek spróbuje rozplatać go i nie poradzi sobie, zaplatając go jeszcze bardziej, będę wielce niepocieszona. Do tego stopnia, Ŝe zetrę tę osobę na proszek. Gloha spodziewała się takiej właśnie reakcji. Wróciła przed nisze. W jednej z nich znajdował się klucz do Lok Ness, gdyby tylko mogła odgadnąć, w której. Jeśli się pomyli, będzie zgubiona. Spojrzała na osła. Nie wiedziała jednak, czy kopytami zdołałby zrobić coś tak skomplikowanego, jak rozczesanie ohydnego kędziora. To samo pomyślała o pazurach indyka. Pachołek miał być moŜe dość zręczności, lecz nie miał Ŝadnych narzędzi, by poradzić sobie z lokiem. Prawdę powiedziawszy, Ŝadne ze zwierząt i Ŝaden z przedmiotów nie dawały nadziei na pomyślne rozwiązanie problemu. MoŜe nie znalazła jeszcze odpowiedniego słowa. Który z mieszkańców groty miał w swojej nazwie klucz do Lok Ness? A moŜe spręŜyna*? Nagle kolejna złota myśl zalśniła pełnym blaskiem w jej uroczym, małym rozumie. Faliste i błyszczące — oto jakie loki chciałaby mieć Yena. Wszystkie rozczesane, błyszczące i falami opadające w dół. A skoro metalowa spręŜyna mogła się tak zachowywać, to mogła to robić takŜe grzywa potwora. Nie miała Ŝadnej pewności, Ŝe jej rozumowanie było słuszne, ale gdy wszystko inne wydawało się złe, przyparta do muru zebrała resztki odwagi i zadziałała. Weszła do niszy i chwyciła spręŜynę. Zgięła się w jej ręku, mieniąc wszystkimi barwami tęczy ale nie zaprotestowała. Zaniosła ją do Yeny. — Sądzę, Ŝe moŜe ta falująca spręŜyna zdoła wygładzić Lok Ness — w godny podziwu sposób udawała pewność siebie. Yena wielce się nadęła. — Och, tak sądzisz, naprawdę? — zapytała złowieszczo. — Jesteś pewna? — dodała. — N… nie jestem — przyznała Gloha, lekko drŜąc. — Ale wydaje mi się, Ŝe to daje największe szansę na powodzenie. — Pamiętaj, Ŝe jeśli zawiedziesz, schrupię cię. — T… tak, zdaję sobie sprawę — odparła, trzęsąc się. — Ale muszę spróbować. — W takim razie, co cię powstrzymuje? — N… nic — przyznała z uroczym zająknięciem. Podniosła połyskującą i falującą spręŜynę i połoŜyła ją na Lok Ness. Splątane druty skręciły się jak węŜe. Owijały się dookoła siebie i przenikały

nawzajem, przybierając postać spręŜyny z niszy. Nagle opadły, falując i błyszcząc. Następne loki rozwiązywały się i wygładzały w podobny sposób, czyniąc z przeraŜającej dotąd Yeny stworzenie przystojne, a moŜe nawet ładne na tyle, na ile było to moŜliwe. Całe zwierzę błyszczało jak tafla wody, odbijająca małe iskierki światła. Gloha omal nie zemdlała na swój uroczy sposób. — No cóŜ, zrobiłaś to — odezwała się Yena i usunęła na bok. — MoŜesz przejść do następnego zadania. Gloha powstrzymała drŜenie swych małych, zgrabnych nóŜek i przygotowała się do przejścia. — Bardzo się cieszę, Ŝe wybrałam właściwy klucz. — Och, nie było niebezpieczeństwa pomyłki. — śadnego niebezpieczeństwa? Chcesz powiedzieć, Ŝe blefowałaś, strasząc mnie schrupaniem? — Nie, w tej sprawie nie oszukiwałam. Chodzi o to, Ŝe kaŜdy z kluczy zadziałałby. Gloha stała jak wryta. — KaŜdy? To w takim razie, na czym miało polegać zadanie? — To była próba na odwagę, tak jak pierwsze było próbą charakteru. Dorosłaś do tego, by przejść. — Na odwagę? Ale przecieŜ byłam przeraŜona! — Taka jest natura odwagi: zrobić to, co trzeba, nie poddając się strachowi. KaŜda rozsądna osoba boi się od czasu do czasu, ale tylko tchórze pozwalają, by strach nimi rządził. — Nie zdawałam sobie z tego sprawy! — Gdybyś sobie zdawała, zadanie nie miałoby większego sensu — bardzo rozsądnie zauwaŜył potwór. — Ciekawa jestem, co sprawdzać będzie trzecie zadanie — powiedziała Gloha w zamyśleniu. — Rozumienie, oczywiście. — Yena uśmiechnęła się pogardliwie i zapadła w drzemkę. Gloha pomaszerowała przed siebie. CięŜko było jej przyznać, ale jej zdolność rozumienia była juŜ napięta do ostatnich granic wyznaczonych przez jej niewielki, choć uroczy, rozumek. Nie była pewna, czy zdoła wykrzesać w sobie odrobinę więcej zrozumienia i pojąć coś ponad to, co juŜ pojęła. Ale czy miała inne wyjścia, jak brnąć dalej? W przejściu robiło się coraz cieplej. Właściwie było juŜ gorąco. Gloha najchętniej zdjęłaby swoją lśniącą, małą bluzeczkę, ale to mogłoby być gorszące. A juŜ z pewnością nie mogła zdjąć obcisłej, małej spódniczki. Rozwinęła więc nieco skrzydła i zaczęła się nimi delikatnie wachlować, wywołując lekki powiew dla ochłody. To była pewna odmiana po nawałnicy, którą wywołał na zewnątrz Fracto. Upał rósł. Podłoga stawała się tak gorąca, Ŝe maleńkie sandały zaczęły dymić. Aby się nie poparzyć, musiała właściwie tańczyć, odrywając szybko nogi od podłoŜa. Ale i tak wkrótce otaczały ją kłęby dymu. Wtem dostrzegła z boku sali fontannę. ZbliŜyła się do niej w podskokach i dotknęła jej magicznego przycisku. Na szczęście trysnęło źródełko chłodnej wody. PrzyłoŜyła do niego spragnione, małe usteczka i piła chciwie. To ją ochłodziło i rozpędziło dym. Co za ulga! Poszła dalej wzdłuŜ sali. Czuła, Ŝe dokuczliwy upał ustał. Choć nie musiała dłuŜej podskakiwać i chłodzić się skrzydłami, nadal tańczyła i podskakiwała szczęśliwa, Ŝe gorącą przygodę ma juŜ za sobą. Sala była tak duŜa, iŜ podskakując, dzięki skrzydłom mogła się w powietrzu utrzymywać dłuŜej niŜ zwykle. Nie fruwała co prawda, ale taki

spacer z długimi skokami bardzo ją bawił. To było więcej niŜ zwyczajne swawole. Wiedziała, Ŝe wkrótce wszystko stanie się bardziej powaŜne, więc korzystała z okazji, by się trochę zabawić. Hali, którym szła, rozszerzył się w większą komnatę. Na środku znajdowała się mała roślina. Gloha nie dostrzegała szczegółów, ale mogła docenić jej wygląd. Rośliny zawsze ozdabiają wnętrza, szczególnie wtedy, gdy mają ładne kwiaty. Podeszła do rośliny. Coś zabawnego zaczęło się z nią dziać. Miała wraŜenie, Ŝe zwolniła, choć przecieŜ poruszała się takim samym rytmem jak dotychczas. Po prostu coraz wolniej postępowała. Zdając sobie sprawę, Ŝe moŜe wpaść w jakieś tarapaty, przyspieszyła. Lecz choć teraz biegła, posuwała się coraz wolniej. ZauwaŜyła, Ŝe jej małe, leniwe kończyny nie poruszały się z prędkością, jakiej sobie Ŝyczyła — w myślach biegła, a nogi ruszały się jak mucha w smole. Podskoczyła i zaczęła się wolno unosić w powietrze, by następnie równie wolno opaść. Najwyraźniej coś tu było na opak. Czuła się dobrze, ale nie mogła się poruszać. Jak mogła to wytłumaczyć? CóŜ to było, jeśli nie kolejne zadanie? Wreszcie stanęło przed nią, a ona musiała je teraz rozwiązać. Yena powiedziała, Ŝe czeka ją test na zrozumienie. Więc będzie musiała zrozumieć. Doznała lekkiego przebłysku kobiecej intuicji. Wypuściła z ręki portmonetkę i pozwoliła jej spaść. Powoli opadała w kierunku podłogi. Wielokrotnie dłuŜej, niŜ trwałoby to w normalnej sytuacji. Sięgnęła po nią, lecz ręka wędrowała takŜe znacznie wolniej, niŜby sobie Ŝyczyła, i złapanie portmonetki okazało się niezwykle trudne. Poza tym sama ciągle znajdowała się w powietrzu po swoim ostatnim skoku. Po chwili postanowiła pomyśleć. Powoli usiadła na podłogę i spojrzała na roślinę. Teraz ją rozpoznała: to był tymianek. Zioło, które atakuje czas*. To dlatego poruszała się tak wolno — znalazła się w polu oddziaływania rośliny. Musi więc wymyślić jakiś sposób na to, by ją obejść. To było prawdziwe zadanie. Niewiele wiedziała o tymianku poza tym, Ŝe im bliŜej ktoś do niego podchodził, tym potęŜniejsze stawało się jego działanie. Więc jeśli działanie tymianku spowolnia ją, powinna się od niego odsunąć. W przeciwnym razie przestanie się w ogóle poruszać. Jednak ku swemu zaskoczeniu zobaczyła, Ŝe z komnaty nie ma innego wyjścia poza znajdującym się po przeciwległej stronie — za rośliną. Nie zdoła dojść do wyjścia bez zbliŜenia się do rośliny. A to moŜe oznaczać całą wieczność. W tym zadaniu rzeczywiście wiele musiała pojąć. Jak miała ominąć roślinę, nie poświęcając całego Ŝycia? No cóŜ, tak czy owak, pierwszą rzeczą, jaką powinna zrobić, było odsunięcie się od rośliny, aby mogła działać z normalną prędkością. Obawiała się bowiem, Ŝe w tej chwili nawet myśli wolniej. W rzeczy samej, chwila ta mogła być dłuŜsza, niŜ jej się wydawało. Zawróciła. Stopy stawiały powoli kroki, a ciało płynęło jak popychana prądem rzeki mała rzeczna barka. Ale poruszając się, nabierała szybkości i w końcu powróciła do normalnego świata. Stanęła na końcu komnaty. Wiedziała, Ŝe nie ma najmniejszego sensu wracać drogą, którą przyszła, bo nie prowadziła ona do zamku Dobrego Maga. Musiała iść przed siebie, omijając roślinę. Na pewno było jakieś wyjście. Wiara przeprowadziła ją przez dwa pierwsze zadania. I tym razem, podobnie jak wcześniej, było coś, co powinna zrozumieć. Rozejrzała się dookoła. Pod ścianą komnaty zauwaŜyła siedem szklanych naczyń. KaŜde stało na postumencie swojego kształtu, albo moŜe były to pojemniki

dwustronne połączone dnem, tak Ŝe wyglądały jak klepsydra. Miała wraŜenie, Ŝe znajdują się w nich odpowiednio dobrane ziarna. KaŜde miało takŜe etykietę. Na pierwszym były litery SEK, na kolejnym MIN, dalej GOD, na czwartym DZ, piąte oznaczone zostało symbolem TY, przedostatnie MIE i ostatnie, siódme, literami RO. CóŜ mogły oznaczać? Sięgnęła do pierwszego naczynia, by wziąć z niego kilka ziarenek i przyjrzeć się im dokładnie. Ale zawahała się, gdyŜ nie rozumiała natury ani naczyń, ani ziarenek, a skoro właściwe zrozumienie miało przeprowadzić ją bezpiecznie przez zadanie, to moŜliwe, Ŝe niezrozumienie mogłoby zniweczyć wszystkie jej plany raz na zawsze. Powinna rozszyfrować napisy na etykietkach, zanim podejmie jakieś działania. I znowu przez jej mały, zawile pracujący rozumek przesączyła się pewna myśl. Roślina o „czasowym” znaczeniu, klepsydry… to muszą być ziarenka tymianku słuŜące do odmierzania czasu! SEK — to oczywiście SEKunda, najmniejsza jednostka pomiaru czasu. MIN oznacza MINutę i tak dalej od GODziny przez DZień, TYdzień i MIEsiąc aŜ po ROk. Ziarenka SEKundy były drobniutkie, podczas gdy inne odpowiednio większe, a ziarna ROku były tak duŜe, Ŝe jedno wypełniało całe naczynie. Ciekawe, co by się stało, gdyby wyjęła największe ziarno? Skoro roślina spowolniała jej działania, ziarno być moŜe przyspieszyłoby je, i rok minąłby w jednej chwili. To nie byłoby najlepsze rozwiązanie. Z kolei ziarno SEKundy nie przedstawiało wielkiej wartości, bo nawet zwykła sekunda mija nazbyt szybko. Które z ziaren będzie najlepsze i jak go uŜyć? Zdecydowała, Ŝe jeśli weźmie kilka ziaren i podejdzie do rośliny, zneutralizują one efekt spowolnienia, pozwolą jej zachować normalną prędkość i zdoła przejść zgodnie z planem. Jezli ziarna zadziałają tak, jak sądziła, Ŝe zadziałać powinny. Wróciła do naczynia z SEKundowymi ziarenkami i wzięła jedno do ręki. Komnata rozbłysnęła, a ziarenko zniknęło. Co się stało? Pomyślała chwilę i doszła do wniosku, Ŝe błysk był skokiem czasu do przodu o jedną sekundę. Była teraz o jedną sekundę do przodu wobec samej siebie, moŜna by tak powiedzieć. Ponownie spróbowała sztuczki z upadającą portmonetką. Tym razem puściła ją i natychmiast wzięła kilka ziarenek z naczynia. ZauwaŜyła wielokrotny błysk i nagle portmonetka znalazła się na podłodze, o wiele szybciej, niŜ moŜna się było spodziewać. Gloha była juŜ pewna — dotykając ziarenek czasu, czuła natychmiast ich działanie neutralizujące efekty wywołane przez roślinę. Jednak ciągle nie wiedziała, jak ma ich uŜyć. Powinna je przenieść do strefy bezpośredniego działania rośliny, nie dotykając wcześniej. Nie mogła sobie teŜ pozwolić na cofanie się po więcej. — AleŜ jestem głupia! — wykrzyknęła, gdy, jak błysk Ŝarówki, jej myśli rozświetlił kolejny pomysł. Podniosła całe naczynie z SEKundami, gdyŜ te były najbardziej przydatne. Mogła w razie konieczności uŜyć całej ich garści. Doniosła naczynie z SEKundami do miejsca, w którym spowolnianie stało się szczególnie przykre. Tym razem nie było błysku. Zamiast niego Gloha na chwilę przyspieszyła. Ziarenko zneutralizowało jedną sekundę spowolnionego czasu. Działało! Przesunęła się do przodu, wyciągając więcej ziaren. Jej marsz był bardzo szarpany, raz wolny, raz szybki, ale tego moŜna się było spodziewać. Najpierw musiała uŜywać dwóch ziaren naraz, a później nawet trzech. Gdy znalazła się tuŜ przy tymianku, trzymała juŜ prawie pełną garść SEKund. Bała się, Ŝe zuŜyje wszystkie przed zakończeniem spaceru po komnacie. Ale gdy tylko znalazła się za rośliną, do dalszego

poruszania wystarczyło niewiele ziaren, a w końcu dotarła do przeciwległej ściany, mając ciągle kilka SEKund w zapasie. Poczuła olbrzymią ulgę. OdłoŜyła naczynie z resztą ziaren i poszła przed siebie kolejnym przejściem. Właśnie przebrnęła przez trzecie zadanie! Ale tuŜ za rogiem natknęła się na duŜe biurko, blokujące przejście. Siedziała przy nim kobieta pisząca coś na kartce z grubego bloku. Gloha zatrzymała się zaskoczona. — Kim jesteś? Co to za miejsce? — zapytała. — PROZa — odpowiedziała kobieta, wskazując na plakietkę, na której widniała wymieniona nazwa. — Proza? A więc jesteś pisarką. — PROZa! — powtórzyła kobieta. — Punkt Rozliczania Opłat Zawinionych Jestem tu, by sprawdzić, czy zapłaciłaś karę. — Ale przecieŜ w niczym nie zawiniłam — zaprotestowała Gloha z niewinnym wyrazem twarzy. — Paliłaś, piłaś, za duŜo podskakiwałaś, moja mała, no i doprowadziłaś do kilku SEKscesów — sprawiedliwie zauwaŜyła kobieta. — Wszystko to są przewinienia podlegające karnej opłacie. — Paliłam? PrzecieŜ to moje buty mnie paliły! A jeśli chodzi o picie, to był to jeden jedyny łyk dla ochłody i kiedy się ochłodziłam, byłam taka szczęśliwa, Ŝe trochę tańczyłam. Ale nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek nawet myślała o… — Przerwała na chwilę. — Jaki był ostatni zarzut? — Sięgnęłaś po wiele SEKund, a następnie uŜyłaś ich, doprowadzając do róŜnych ekscesów. Teraz musisz za nie zapłacić. Gloha zrozumiała, Ŝe tak łatwo nie wyjdzie z kolejnej opresji. Dla niewiedzy nie było wybaczenia, bez względu na to, czy włoŜyło się palec w mrowisko, czy zuŜyło zawartość klepsydry z ziarenkami czasu. — Jak mam zapłacić karę? Urzędniczka PROZy spojrzała na leŜący przed nią formularz i podsumowała: — Cztery przestępstwa. Musisz wykonać cztery zadania. Będziesz musiała ją umyć, wysuszyć, załoŜyć jej skarpetki i zamknąć w skrzyni. — Mycie, suszenie, skarpetki i skrzynia? — Gloha powtórzyła zmieszana. — Nie… — ale ugryzła się w język, zanim powiedziała „rozumiem”. PrzecieŜ musiała rozumieć, by rozwiązać zadanie, które, jak pojmowała, nie kończyło się na tymianku. — Czy moŜesz wyjaśnić, o co chodzi? Urzędniczka dotknęła przycisku na biurku. Część ściany otworzyła się jak drzwi. Gloha ujrzała dziwne, ale raczej sympatyczne stworzenie. Głowę i przednie nogi miało z konia, tył zaś z latającego smoka. A więc był to skrzydlaty stwór, istota, z którą Gloha mogła być spokrewniona, jako Ŝe sama teŜ była uskrzydlona. — Oto Glypha. Wyczyść ją i przygotuj do wysyłki drogą morską — powiedziała kobieta i wróciła do pisania. Gloha otworzyła zagrodę Glyphy. Dopiero teraz zauwaŜyła, Ŝe biedne stworzenie było całe brudne. Pióra na skrzydłach miała pokryte ziemią, sierść oblepiona była brudem, łuski nie błyszczały, a kopyta okrywała skorupa z błota. Nieszczęsna Glypha naprawdę wymagała troski. Gloha pomogłaby jej z przyjemnością, nawet gdyby nie musiała płacić kary za swoje przewinienia. Obok przegrody stało koryto i wiadro, leŜały teŜ szczotki. Gloha nabrała pełne wiadro wody i podeszła do Glyphy. Ta, wystraszona, spłoszyła się, odskakując od goblinki. Hej, spokojnie, Glypho! — odezwała się Gloha łagodnym głosem. — Nie masz powodów, by się mnie bać. Spójrz, ja takŜe jestem skrzydlatym stworzeniem. — RozłoŜyła skrzydła i kilka razy zafalowała nimi.

Glypha uspokoiła się. Teraz Gloha mogła ją umyć. Po chwili sierść, łuski i kopyta lśniły tak, jak powinny. Następnie rozczesała pióra skrzydeł i wkrótce one teŜ nabrały blasku. Sięgnęła po ręcznik i wytarła do sucha czystą juŜ Glyphę. Nie wiedziała jednak, jak włoŜyć jej skarpetki. Nie zamierzała skrzywdzić tego miłego stworzenia. Nagle spostrzegła roślinę z dziwnie zwisającymi liśćmi. Wyglądała jak drzewo kocowe, była tylko znacznie mniejsza. PołoŜyła ją przy zwierzęciu. Roślina natychmiast owinęła się wokół nóg i stóp Glyphy. Pnącza zamieniły się w materiał i w jednej chwili, a moŜe półtorej, stały się skarpetkami. Wtopiły się tak, Ŝe wyglądały jak ładne, czarne futro dekorujące nogi od kolan w dół. Teraz nadszedł czas na zbudowanie skrzyni. Obok zagrody leŜały takŜe deski. Wystarczyłoby ich do zbudowania skrzyni, w której moŜna by zamknąć całe zwierzę. Poszła po pierwszą deskę. Ale gdy chwyciła ją w ręce, przerwała pracę. Czuła, Ŝe nie powinna tego robić. Odwróciła się. Glypha spoglądała na nią. Ich wzrok się skrzyŜował. Zachowanie Glohy uspokajało zwierzę i czuła, Ŝe Glypha jej ufa. Jednak Gloha nie miała zaufania do całej sytuacji. OdłoŜyła deskę i wróciła do urzędniczki zza biurka. — Dlaczego Glypha ma zostać zapakowana do skrzyni? — zapytała kobietę. Zapytana spojrzała znad formularzy. — Tak jest napisane w dokumentach załadunkowych: „Jedna Glypha w skrzyni”. — To nie jest w porządku. Dlaczego ma być zamknięta w skrzyni, skoro jest oswojona? Dlaczego jej po prostu nie zaprowadzić tam, dokąd zmierza? To okrutne zamykać zwierzę w skrzyni. Urzędniczka sprawdziła dokumenty. — Ma być figurą wyrzeźbioną na luksusowym budynku. Musi być zapakowana do transportu na statku. — Nie rozumiem — powiedziała Gloha, uŜywając słowa, którego trudno było jej tym razem uniknąć. Ale czuła rosnącą w niej złość. Za późno było, by się wycofać. — Dlaczego nie rozumiesz? — Glypha jest miłym, wraŜliwym stworzeniem. Dotychczas była źle traktowana. Nie powinna być tak brudna. Skrzynia będzie kolejnym przejawem złego traktowania. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego powinno się tak dziać. — Co nigdy? — zapytała kobieta. — Nie, nigdy! — Ale co nigdy? — ponowiła pytanie kontrolerka. Gloha zawahała się. Wiedziała, Ŝe traci właśnie szansę na pokonanie trzeciego zadania i na spotkanie z Dobrym Magiem Humfreyem. Ale polubiła Glyphę i nie mogłaby znieść widoku cierpiącego zwierzęcia. KtóŜ mógł pragnąć spędzić całe Ŝycie na jakimś budynku? — Nie, nigdy — powiedziała tonem, który nie był ani miły, ani uprzejmy. — W takim razie musisz dzielić z nią los. Wskocz na nią. — Mam jej dosiąść? Z pewnością jest doskonałym rumakiem. Ale po co mam to robić, jeśli ona nigdzie się nie wybiera? — Gdziekolwiek by jechała albo nie jechała, ty takŜe pojedziesz albo nie pojedziesz. Taka jest reguła. Jestem tu, by dopilnować przestrzegania zasad. Pewna wielce prawdopodobna myśl zagościła w umyśle Glohy. — Pełnisz roczną słuŜbę dla Dobrego Maga! — Oczywiście, takie są zasady. — Jeśli mogę zapytać, jakie miałaś Pytanie? — Zapytałam, jak zostać pisarką. Powiedział, Ŝe powinnam bacznie przyglądać się tym, którzy starają sie rozwiązywać swe nie zawinione przez siebie problemy, a wtedy moja proza stanie się ciekawa dla czytelników. Okazało się, Ŝe muszę zostać na rok

urzędnikiem obłoŜonym nudnymi formularzami. Ale mogę teraz powiedzieć, Ŝe to bardzo pobudziło moją wyobraźnię. Załatwiając sprawy kolejnych petentów, napisałam kilkanaście rozdziałów powieści. — Wobec tego stajesz się pisarką podczas pełnienia słuŜby — zauwaŜyła Gloha. — Tak. Myślę, Ŝe napiszę takŜe rozdział o skrzydlatej goblince i jej przyjaźni ze skrzydlatym zwierzęciem. Jak sądzisz, czy moim czytelnikom spodoba się taka opowieść? — Mam nadzieję. Mnie ta historia bardzo zainteresowała. — Dosiadaj Glyphy i ruszaj. — Było jasne, Ŝe uprzejmość pisarki, ujawniona w prywatnej rozmowie, nie dotyczy jej obowiązków zawodowych. Gloha nie spierała się. Była zadowolona, Ŝe będzie dzielić los z Glypha, skoro nie mogła inaczej pomóc. Wróciła do zagrody i wdrapała się na jej grzbiet, siadając między skrzydłami. — Przepraszam, ale nie mogłam cię uratować — odezwała się do wierzchowca, głaszcząc go po gładkiej szyi pokrytej lśniącą grzywą. — Ale nie mogę równieŜ zamknąć cię w skrzyni, cokolwiek miałoby się zdarzyć. Strop zagrody zniknął i pojawiło się otwarte niebo. Glypha rozpostarła olbrzymie skrzydła i uniosła się w powietrze. Zanim Gloha się zorientowała, przez dziurę w suficie wyfrunęły w niebo. — Ale… teraz jesteś wolna! — powidziała Gloha, zachwycona takim obrotem sprawy. Glypha zarŜała radośnie. Gloha mogłaby odlecieć, ale wolała zostać z nową przyjaciółką. Ciekawe, dokąd leci? Pod nimi pojawił się nagle zamek. Glypha poszybowała w jego stronę. Na cudownie płaskim dachu leŜała sterta siana i tam właśnie Glypha postanowiła wylądować. — Dokąd przyleciałyśmy? — spytała Gloha, ciągle zauroczona wydarzeniami ostatnich sekund. — Oczywiście do zamku Dobrego Maga — odpowiedział jakiś głos. Gloha spostrzegła ładną, młodą kobietę stojącą przy schodach prowadzących na dach. — Ale przecieŜ nie powinnam tu być — zaprotestowała. — Nie wypełniłam wszystkich obowiązków związanych z trzecim zadaniem. — Och, nie sądzę, by tak było — odpowiedziała kobieta, podchodząc bliŜej. — Jestem Wira, synowa Dobrego Maga. Przyszłam, by cię do niego zaprowadzić. — Jestem Gloha — odpowiedziała goblinka tonem wskazującym, Ŝe nie jest w najlepszym humorze. — Powiedziałam tej urzędniczce, Ŝe nie zrozumiałam, a to było przecieŜ zadanie na zrozumienie, więc odparła, Ŝe muszę podzielić los Glyphy i… — przerwała, dostrzegając jeszcze coś dziwnego. Wira głaskała Glyphę, a ta odwzajemniała się, trącając ją lekko nosem. Nie było wątpliwości, Ŝe obie się doskonale znają. Wira podała jej kostkę cukru, którą Glypha z ochotą zjadła. Później Wira jeszcze raz pogłaskała zwierzę i cofnęła się. — Chodźmy — zwróciła się do coraz bardziej zdziwionej Glohy. — W tym zadaniu na zrozumienie nie chodziło o rozwiązanie zagadki, prawda? — zapytała Gloha. — Chodziło o przyzwoite zachowanie się. Dziewczyna uśmiechnęła się. — Masz rację. Teraz, gdy juŜ zrozumiała, dołączyła do Wiry i razem zeszły schodami. A zadowolona z siebie Glypha zaczęła skubać siano.

2. Drugi syn Wnętrze zamku sprawiało miłe wraŜenie. Biorąc teŜ pod uwagę grubość murów, było zaskakująco jasne. Prawdopodobnie moŜna to wytłumaczyć magią, gdyŜ Dobry Mag, jako Mag Informacji, wiedział, w jaki sposób uczynić swoją rezydencję przytulną. Wira przyprowadziła Glohę do kuchni. Przy stole, odwrócona tyłem do dziewcząt, siedziała jakaś kobieta. — Mamo, jeśli jeszcze tego nie zrobiłaś, proszę, zakryj twarz welonem. — Wszystko w porządku, kochanie. Słyszałam wasze kroki — odpowiedziała kobieta. Odwróciła się, a jej twarz zasłaniał gruby woal. Małe węŜe okalały przysłonięte oblicze zamiast włosów. Dawało to całkiem atrakcyjny dla oka efekt. — Oto Gorgona — przedstawiła kobietę Wira i zaraz odezwała się do kobiety: — A to jest Gloha, która właśnie przebrnęła przez zadania. Przyszła zobaczyć się z ojcem. Gloha ponownie poczuła się zaskoczona. Słyszała oczywiście o Gor — gonie, ale nie spodziewała się jej spotkać. Przelotne spojrzenie kobiety potrafiło zamienić człowieka w skałę. Dlatego właśnie nosiła welon. Była piątą, choć zapewne nie do końca ostatnią, Ŝoną Maga Humfreya. Jego małŜeńskie węzły były zresztą bardziej pogmatwane, niŜ mogło się wydawać. Glohę zastanawiało takŜe dość osobliwe zachowanie Wiry. Nagle przypomniała sobie, Ŝe dziewczyna była niewidoma. Poruszała się po zamku z taką pewnością, jakiej Gloha nigdy przedtem u nikogo nie widziała. Tak więc Wira jako jedyna wśród ludzi nie czuła strachu przed spojrzeniem Gorgony, zresztą prawdę mówiąc, bardziej od spojrzenia groźna była twarz kobiety. To przede wszystkim jej widok paraliŜował na wieki. Na szczęście dla Glohy, Wira przypomniała Gorgonie o woalu. — JakŜe mi miło spotkać się z tobą, moja droga — Gorgona przywitała się uprzejmie z gościem. — Dobry Mag jest gotów przyjąć cię teraz. — Zaraz po tym stwierdzeniu powróciła do swoich zajęć i zaczęła się znowu wpatrywać w duŜy kawał sera — rzecz jasna gorgonzoli. Wzrokiem potrafiła go ściąć do idealnego stanu. Gloha słyszała, Ŝe tak przyrządzony ser był jedną z jej specjalności kulinarnych, a to dlatego, Ŝe jedyne, co musiała zrobić, to dostatecznie długo wpatrywać się w niego. Gloha pomyślała, Ŝe najwidoczniej ser miał wzrok, choćby słaby, gdyŜ inaczej spojrzenie Gorgony nie podziałałoby. Trudno było powiedzieć, co przedmioty potrafiły robić. Wiedziała na przykład, Ŝe gdy w pobliŜu znajdował się król Dor, nieoŜywione przedmioty stawały się bardzo wraŜliwe. Gdyby dziewczyna przechodziła nad takim, powiedzmy, kamieniem, ten mógłby zwrócić uwagę na jej nogi, a moŜe nawet zerknąć na kolor jej majtek, wielce ją tym zawstydzając. MoŜe więc domysły, Ŝe ser widział, miały jakiś sens. Wira poprowadziła goblinkę do kolejnych kręconych schodów. Panował tak głęboki mrok, Ŝe Gloha nie widziała stopni i zaczęła się bać, Ŝe za chwilę upadnie. — Och, przepraszam — Wira odezwała się ze skruchą, wyczuwając zapewne nastrój towarzyszki. — Zapomniałam, Ŝe ty nic nie ‘ widzisz w ciemnościach. — Wykonała ruch ręką, a ściany rozjaśniły się, ukazując schody. — Dziękuję. W osadach zamieszkanych przez harpie nie uŜywamy schodów — wyjaśniła Gloha. — Przypuszczam, Ŝe latanie jest bardzo zabawne. Oczywiście nigdy nie potrafiłam tego robić, nawet gdy byłam młoda — wyznała Wira. — Kiedy byłaś młoda? — Wira była co prawda dwa razy większa od Glohy, jak na

człowieka przystało, ale nie wyglądała na starszą niŜ harpia. — Chciałam powiedzieć, kiedy byłam dzieckiem. Z formalnego punktu widzenia mam czterdzieści jeden lat, ale dopiero dziewiętnaście lat temu zostałam obudzona i Dobry Mag uŜył eliksiru, by odmłodzić mnie tak, bym miała tyle lat, na ile się czułam. Tak więc myślę ciągle o sobie jak o dziewiętnastolatce, i tyle rzeczywiście mam, jednak moja młodość minęła dawno temu. — Spałaś przez dwadzieścia dwa lata? — Jedna niespodzianka goniła następną. — Tak. Moja rodzina nie mogła sobie pozwolić na mnie, gdyŜ byłam mało uŜyteczna, więc uśpili mnie w wieku szesnastu lat. W Królestwie Snów poznałam Hugona, który takŜe miał szesnaście lat. Przez dziesięć lat mieszkaliśmy razem w świecie snów. Po tym czasie obudziliśmy się, gdyŜ Mag Humfrey wrócił do zamku po załatwieniu swoich spraw. Przywrócił nam utraconą młodość i od trzech lat Ŝyjemy tu. Dobry Mag woli utrzymywać swój wiek w okolicach setki, choć naprawdę ma sto sześćdziesiąt lat. Tyle samo ma jego częściowo poślubiona Ŝona, MareAnn. — Czy ona takŜe ma teraz tylko sto lat? — zapytała Gloha. Wira roześmiała się. — Och, nie. Woli być nieco młodsza. UwaŜa, Ŝe skoro straciła swą niewinność, to moŜe zostać w takim wieku, który pozwala na róŜne rozrywki. To znaczy, Ŝe starsze kobiety nie są tak atrakcyjne jak starsi męŜczyźni i nie mogą sobie pozwolić na to, aby wyglądać na podniszczone czy nieświeŜe. Nie chce zdradzić, ile ma teraz lat. — śycie tutaj wydaje się nieco skomplikowane — zauwaŜyła Gloha, nie mając Ŝadnej pewności, czy zdołałaby przez te wszystkie lata zachować się uczciwie, nawet gdyby część z nich miała jej być zapomniana. — Och, nie masz racji. śycie jest tutaj uroczo proste — zaprzeczyła Wira. — Jedynie przeszłość jest skomplikowana, ale gdy zapomnisz o niej, przestaniesz mieć problemy. Zabrzmiało to jak dobra rada. Dotarły wreszcie do małej komnaty ukrytej gdzieś głęboko we wnętrzu zamku. Wypełniona była po brzegi ksiąŜkami, rękopisami i małymi, zakorkowanymi buteleczkami. Pośrodku stał mały męŜczyzna przypominający gnoma, więc niewiele większy od Glohy. — Dobry Magu, przyprowadziłam Glohę. Chciałaby zadać Pytanie. Gnom podniósł wzrok znad ksiąŜki z takim wysiłkiem, Ŝe Gloha mogłaby przysiąc, iŜ słyszała cięŜkie stęknięcie. — Zobacz się z moim drugim synem — burknął starzec i z wyraźną ulgą ponownie zatopił wzrok w ksiąŜce. — Ale jeszcze nawet nie zadałam Pytania! — zaprotestowała Gloha. Wira trąciła ją jednak łokciem i dodała: — Lepiej się z nim nie spierać, bo i tak nie zwróci uwagi. — Przeszłam całą drogę, rozwiązałam wszystkie zadania i chcę otrzymać to, po co przyszłam. — Proszę, nie naprzykrzaj się Humfreyowi. — Wira pokazała drogę z taką stanowczością, Ŝe Gloha musiała wyjść. — Jest i tak dość zrzędliwy. Gdy tylko znalazły się w bezpiecznej od Maga odległości, Gloha wyraziła swój protest w bardziej bezpośredni sposób. — UwaŜam, Ŝe to nie w porządku kazać mi przejść przez zadania, wpuścić do zamku, a potem nie pozwolić zadać Pytania. Co się z nim dzieje? — Dobry Mag ma zawsze wystarczająco powaŜne powody, by postępować tak, jak postępuje. Nie zawsze potrafimy go zrozumieć. Gdy dwa lata temu przyszły z Pytaniami syrenka Mela, ogrzyca Okra i Ida, wysłuchał ich i odmówił Odpowiedzi. Mela była tak oburzona, Ŝe zagroziła pokazaniem majtek, aby wprawić go w

prawdziwe zakłopotanie. Ale później zrozumiały, Ŝe ich Odpowiedzi byłyby znacznie mniej satysfakcjonujące, gdyby udzielił ich wtedy. Okazało się bowiem, Ŝe były rzeczy, które powinny zrobić przed uzyskaniem Odpowiedzi. — Nie rozumiem. — No na przykład Mela chciała się dowiedzieć, jak znaleźć dobrego męŜa. Kazał jej zapytać o to Nada z Naga. Zupełnie tego nie rozumiała, ale kiedy zapytała Nadę, ta odesłała ją do swojego brata Naldo. Był zapewne najlepszą partią w Xanth i Mela wyszła właśnie za niego. Stało się tak dlatego, Ŝe zobaczył jej majtki i został nimi zauroczony, co nie stałoby się nigdy, gdyby nie pewne niespodziewane komplikacje. — A więc mogła go stracić, gdyby Dobry Mag kazał jej upolować właśnie jego — zauwaŜyła Gloha. — Teraz rozumiem. Być moŜe mój przypadek jest podobny, gdyŜ ja takŜe szukam męŜa dla siebie. Jednak obawiam się, Ŝe tym razem sprawa jest trudniejsza. Zdaje się, Ŝe nie ma męskiej hybrydy harpii i goblina. I z pewnością drugi syn Maga takŜe nią nie jest! — Przerwała na chwilę, cierpiąc z powodu smutnych myśli, jakie ją naszły. — Wydawało mi się, Ŝe ma tylko jednego syna, Hugona, którego poślubiłaś. CzyŜ nie? Wira wyglądała na zaskoczoną. — Nigdy bym tego nie przypuszczała! Jestem pewna, Ŝe nie ma więcej dzieci. Któraś z Ŝon na pewno wspomniałaby o tym. — Nagle uśmiechnęła się. — Ale on ma pięć i pół Ŝony i moŜliwe, Ŝe któraś z nich miała dzieci, zanim trafiła do Piekła. Hugo nie musi być pierwszym dzieckiem. — A jeśli jest drugim? — Wtedy zapytasz jego. Zaraz go znajdę. — Naprawdę? — Oczywiście. — Wira na chwilę ucichła, a potem wyszeptała: — Hugo, kochanie. Po chwili usłyszały jakiś hałas na schodach. Zaraz teŜ pojawił się rozczochrany młody męŜczyzna ludzkiego rodzaju. — Wołałaś mnie, kochanie? — CzyŜ miłość nie jest cudowna? — Wira zwróciła się do Glohy. Jestem taka szczęśliwa, Ŝe go spotkałam. — Do męŜa zaś powiedziała: — Ojciec kazał, by Glona spotkała się z jego drugim synem. Czy miał na myśli ciebie? — Nie sądzę — odparł niepewnie Hugo. — Zdaje się, Ŝe ojciec miał przede mną kilkoro dzieci, więc jestem raczej trzeci, a moŜe nawet czwarty. Ale nie wiem tego na pewno. — A moŜe wiesz, gdzie mogę znaleźć dobrego męŜa? — zapytała Glona. — Najchętniej latającego goblina w moim wieku. Hugo pokręcił głową. — Wydaje mi się, Ŝe poza tobą nie ma latających goblinów. Zanim twoi rodzice się połączyli, gobliny i harpie prowadziły wojnę od dawna. Nie sądzę więc, by któreś z nich… no wiesz. — Musiał przerwać, bo poczuł, Ŝe się rumieni. — Jest taki słodki — zamruczała Wira. — Czasami zastanawiam się, czy on juŜ rzeczywiście wstąpił do KSD. — Mrugnęła, by dać do zrozumienia, Ŝe nie mówi tego całkiem powaŜnie. — Mój drogi, a moŜe orientujesz się, kto mógłby znać wszystkie dzieci Humfreya? — MoŜe Lacuna. Spisała kiedyś całe jego Ŝycie. — Tak, to dobry pomysł — zgodziła się Wira, wywołując na twarzy męŜa uśmiech zadowolenia. Gloha musiała się zgodzić: miłość była cudowna. Gdyby tylko zdołała znaleźć ją i dla siebie. Tymczasem zeszli na dół, by zapytać Gorgonę. Mogła przecieŜ coś wiedzieć.

— Myślę, Ŝe to sprawy jego poprzednich Ŝon. Wszystkie przybędą tutaj w swoim czasie. — Zamyśliła się przez chwilę i znad talerza z serem, na którym za długo zatrzymała nie osłonięte spojrzenie, uniosła się smuŜka dymu. — Wydaje mi się, Ŝe Dana mogła mieć syna. — Kto? — zapytał Hugo. — Demonica Dana. Jego pierwsza Ŝona. — Nie sądzę, bym mogła czekać pięć miesięcy na wszystkie Ŝony Maga Humfreya. PrzecieŜ bez przerwy się starzeję i moja krótka młodość ulatuje bezpowrotnie. Gorgona roześmiała się. — Uwierz mi, moja droga, Ŝe twoja młodość będzie trwać wystarczająco długo, jeśli tylko zachowasz odpowiednią figurę. — Naprawdę tak sądzisz? — zapytała z nadzieją Gloha. — Bez wątpienia. MoŜesz zachować młodość przez wiele lat, pod warunkiem, Ŝe ukryjesz przed męŜczyznami tak bardzo przygnębiające kolejne urodziny. Wszystkie mądre kobiety to wiedzą. — Ukryj teŜ swoją inteligencję — dodała Wira. — Nigdy nie słyszałam o tych sprawach — odpowiedziała Gloha, na której rady starszych koleŜanek zrobiły duŜe wraŜenie. — Co dodaje ci wiele uroku, kochanie. — MoŜe powinnaś wrócić do domu, a ja wypytam Ŝony, gdy się zjawią — zasugerowała Wira. — Kiedy tylko się dowiemy, kto jest jego drugim synem, wyślemy ci wiadomość. — Dziękuję — odparła Gloha. Zdała sobie sprawę, Ŝe to będzie najlepsza droga do celu jej poszukiwań. Na poŜegnanie Glohy, aby wzmocniła się przed lotem powrotnym, Gorgona zaprosiła wszystkich na ciasteczka i ptasie mleczko. Wydawało się jednak, Ŝe Gorgona nie czuje się najlepiej. Poskręcane węŜowe loki cięŜko dyszały. W zamku było bardzo ciepło, więc pod grubym welonem Gorgonę dręczył prawdziwy upał. — Czy mogę o coś zapytać? — z wahaniem odezwała się Gloha. — O co tylko chcesz — odpowiedziała uprzejmie Gorgona, unosząc brwi. — Nie jesteśmy tak wraŜliwi na punkcie pytań jak Humfrey. — Dlaczego nie weźmiesz od Dobrego Maga trochę zanikającego kremu, by uczynić twarz niewidzialną… — Zrobiłam tak kiedyś. Ale chodzenie bez twarzy było krępujące, więc i tak musiałam wkładać welon. — …i następnie przykryć ją wyobraŜeniem własnej twarzy? — dokończyła Gloha. — Dzięki temu wyglądałabyś tak, jak wyglądasz w rzeczywistości, z węŜami itd., ale nikogo nie zamieniłabyś w kamień. Gorgona zamilkła tak zaskoczona, Ŝe nawet welon zafalował. — To mogłoby działać, gdy jestem po tej stronie królestwa Xanth — odezwała się w końcu. — A kiedy wrócę do Królestwa Snów, gdzie pracuję jako aktorka w horrorach, mogę zastosować zaklęcie uniewaŜnienia. Dziękuję ci, kochanie. Zaraz pójdę do Humfreya w tej sprawie. — Wstała i skierowała się w stronę schodów. — Dzisiaj jest w zrzędliwym nastroju — rzuciła Wira ostrzegawczo za oddalającą się Gorgoną. — Nie ośmieli się zrzędzić w mojej obecności — odparła Ŝona Maga. — Najpierw będzie musiał dostarczyć mi te zaklęcia. Wira zachichotała, a Gloha zaraz jej zawtórowała. Jeśli istniała jakaś osoba, której Dobry Mag nie zdołał onieśmielić czy zastraszyć, to była nią właśnie Gorgona, i to nie dlatego, Ŝe była jego Ŝoną. Skończyły posiłek. Wira otworzyła okno i Gloha, rzuciwszy krótkie „adieu”,

rozwinęła skrzydła i odleciała. — Odwiedź nas znowu! — zawołała Wira. — Jeśli nie będziesz miała Pytań, nie będzie Ŝadnych zadań. — MoŜe przylecę! — krzyknęła Gloha. Miło było pogawędzić z młodą kobietą w jej wieku. Wzbiła się wysoko, wysoko w niebo i poleciała do domu. Jak to dobrze móc znowu latać! Ale juŜ po chwili zmieniła plany. To jest przecieŜ jeden z przywilejów bycia kobietą. Przez pewien czas mieszkała w osadzie harpii, nadeszła więc pora, by odwiedzić krewnych goblinów, a szczególnie mamę, goblinkę Glory. Zmieniła kierunek lotu i skierowała się w stronę Rozpadliny, gdzie mieszkały gobliny. Wkrótce doleciała na miejsce. W samą porę, gdyŜ dzień był juŜ bardzo zmęczony i słońce ostatkiem sił utrzymywało się na niebie. W kaŜdej chwili mogło schować się za drzewa na zachodzie, by zanurzyć się w oceanie, pogrąŜając Xanth w ciemnościach. Poszybowała nad mroczną, głęboką Rozpadliną i wylądowała w wiosce połoŜonej na jej krawędzi. Gobliny nie obawiały się, Ŝe spadną w jej otchłań. Nawet jeśli któryś by wpadł, to i tak pozostawało jeszcze mnóstwo innych, które nie wpadły. Po chwili Gloha wypatrzyła swoją mamę. Pomimo sędziwego wieku trzydziestu siedmiu lat, ciągle była jedną z najładniejszych goblinek. Opowiedziała matce, jak doszło do spotkania z Dobrym Magiem i jak ten udzielił jej Odpowiedzi, nie wysłuchując nawet Pytania. — Dobry Mag zawsze wie, co robi — pocieszyła ją Glory. — Pamiętam, jak twoja ciotka Goldy spotkała ogra, który odbywał słuŜbę za Odpowiedź. To była śmieszna historia. Ogr był tak głupi, Ŝe zapomniał Pytania, zanim dostał się do zamku, ale i tak odbył roczną słuŜbę. Jego zadaniem było chronić półnimfę Tandy, ale w czasie pracy zakochał się w niej i pobrali się. Taka była właśnie Odpowiedź Dobrego Maga na nie zadane Pytanie. W ten sposób Goldy otrzymała magiczną róŜdŜkę i znalazła męŜa dla siebie, wszystko dzięki jej związkom z ogrami. — I została mamą kuzynki Godivy — dodała Gloha, która słyszała juŜ tę opowieść. — I babcią goblinki Gwenny, która choć trzy lata młodsza ode mnie, miała przygód w bród i stała się pierwszą kobietą — przywódczynią goblinów, a ja nie wyszłam jeszcze nawet za mąŜ! — dokończyła ze łzami w oczach. — No cóŜ, ty jesteś wyjątkowa — przypomniała jej mama. — Tak, jedyna w swoim rodzaju! Jak będę w stanie znaleźć odpowiedniego partnera? — MoŜe odpowiedź zna drugi syn Humfreya. — A moŜe nie?! I moŜe stracę następne pięć miesięcy, szukając odpowiedzi na pytanie, kto jest tym drugim synem. A wówczas będę juŜ miała d… dwadzieścia lat! — Ciągle czuła pewne małe wątpliwości co do skuteczności przedłuŜania młodości przez ukrywanie i nieobchodzenie urodzin. Być moŜe jednak to działa? Miała wraŜenie, Ŝe jest w pułapce. Glory zorientowała się, Ŝe sytuacja jest naprawdę powaŜna. — MoŜe ciocia Goldy będzie miała jakąś radę. Dlaczego jej nie zapytasz? — Dziękuję. Zrobię to. — Gloha rozwinęła skrzydła. — Nie musisz lecieć od razu. Nie chcesz poczekać i zobaczyć się z dziadkiem Gorbage? — Nie, jeśli mogę tego uniknąć. Glory skinęła ze zrozumieniem. Gobliny rodzaju męskiego nie naleŜały do najsympatyczniejszych stworzeń. JednakŜe miała bardziej powaŜny powód, by zatrzymać córkę. — Jesteś pewna, Ŝe chcesz latać po nocy? Inne latające stwory mogą cię nie rozpoznać.

Gloha zwinęła skrzydła. — MoŜe jednak zostanę na noc — zadecydowała. — Dobrze czasami pobyć z rodziną dłuŜej. — Jak to miło z twojej strony, kochanie. — Matki mają specjalny talent do stawiania na swoim. Ale wczesnym rankiem, zanim dziadek zdąŜył otworzyć oczy, Gloha zmiotła z talerza śniadanie i poŜegnała się z matką, roniąc łzę. Mimo wszystko naleŜało zachować formy. Gloha poleciała w stronę Góry Goblinów, gdzie mieszkała ciotka Goldy. Miło było mieć powód do odwiedzin w tych stronach, odkąd najbliŜsza kuzynka została szefową goblinów. Ach, Ŝeby tak i inne plemiona goblinów mogły być rządzone przez kobiety! Wtedy całe królestwo goblinów stałoby się o wiele przyjemniejsze. Ale jeszcze długo przyjdzie czekać na ten moment, jeŜeli w ogóle nadejdzie. Słońce zdąŜyło się juŜ wysuszyć po nocnej kąpieli i odzyskało siły na tyle, Ŝe wspięło się na wschodnią stronę nieba. Gloha nigdy nie wiedziała, jak to się dzieje, Ŝe słońce zawsze zdoła odnaleźć drogę na wschodzie po tym, jak znika w wodzie na zachodzie, ale przyjmowała, Ŝe musi kryć się w tym jakaś magia, skoro droga słońca była niemal niezmienna. Chmury, które w nocy były tak wilgotne, Ŝe kapały deszczem, teraz wyschły, zamieniając się znowu w białe, puszyste obłoki. Na szczęście nigdzie w pobliŜu nie było widać Fracto. W drodze do Góry Goblinów minęła krainę much, smoków i elfów. Wreszcie zobaczyła ją na horyzoncie. Ale wkrótce nabrała podejrzeń, Ŝe zabłądziła. Czy to na pewno tu? Nie była w tych stronach od wielu miesięcy, a to, co widziała teraz w dole, bardzo ją zdziwiło. — Dziwne ogry — mruknęła pod nosem. Zamiast czegoś na kształt gigantycznego mrowiska obsypanego wrzodami, zobaczyła pięknie utkaną sieć ogrodów kwiatowych. To nie mogło być to miejsce! Nagle przypomniała sobie. PrzecieŜ to nie męŜczyźni rządzą Górą Goblinów. Kobiety są u władzy, więc ogrody nie powinny nikogo dziwić. Upewniona poszybowała w dół. Gdy się zbliŜyła, zobaczyła więcej szczegółów. Kwiaty tworzyły wielobarwny napis POKÓJ. To była robota Gwenny. Wylądowała przed ładnie wyczyszczoną bramą. Stał przy niej straŜnik, ubrany w czysty mundur. Gdy się zbliŜyła, zerwał się na równe nogi. — Serdeczne pozdrowienia, lady Gloha — przywitał gościa bardzo uprzejmie. — Kogo Ŝyczyłabyś sobie odwiedzić? Gloha aŜ oniemiała. Co się stało temu goblinowi? Powinien przywitać ją zniewagą albo groźbą, albo przynajmniej jakąś seksualną aluzją. To było normalne zachowanie goblinów — samców. Tego się po nich spodziewano. Nie ufała nowej sytuacji. Wtem goblin ukradkiem szepnął: — Nie bądź taka zdziwiona, ptaszyno. To nie mój pomysł. I tak zajrzałem pod twoją seksowną minispódniczkę, kiedy lądowałaś. Gloha uśmiechnęła się, poprawiając zadartą spódniczkę. A więc to była tylko fasada, za którą toczyło się normalne Ŝycie. Natura goblinów była niezmienna. — Chciałam się widzieć z Goldy. W porządku. — Odwrócił się do tuby i zakomunikował: — Gloha chce rozmawiać z Goldy, natychmiast. — Znowu zwrócił się w stronę Glohy: — Ruszajcie przed siebie, moje słodkie udka. Gloha skinęła głową, doceniając komplement. Weszła do tunelu. Szybko znalazła mieszkanie ciotki Goldy i zapukała do drzwi. Otworzyły się. Stała za nimi goblinka, starsza nawet od Glory, miała bowiem dziesięć lat więcej. Ale nie wyglądała na tyle. Prawdopodobnie dlatego, Ŝe jej pozycja

bardzo się ostatnio poprawiła. Zresztą dotyczyło to wszystkich kobiet. — JakŜe miło cię widzieć, moja droga! — powitała Glohę, całując ją w policzek. — Wejdź, proszę. Mieszkanie było ładnie urządzone. Dookoła stały kwiaty, a na ścianach wisiały obrazy. Gloha usiadła skromnie na poduszce, dając odpoczynek swym udkom, to jest… nóŜkom i bardziej jeszcze zmęczonym skrzydłom. — Byłam u Dobrego Maga, aby zapytać o męŜa dla siebie, a on kazał mi porozmawiać ze swoim drugim synem. Ale nie wiem, kto nim jest. Mama pomyślała, Ŝe moŜe ty wiesz. Ciotka Goldy zamyśliła się. — Pamiętam, kiedy podróŜowałam z ogrem, jego dziewczyna… ta Tandy, coś z nią było. Nigdy tego do końca nie rozgryzłam. Ale moŜe zrobił to ogr. MoŜe powinnaś jego zapytać. — Zapytać ogra? PrzecieŜ wiesz, Ŝe ogry i gobliny nie Ŝyją ze sobą w wielkiej zgodzie. — W twoim przypadku jest nieco inaczej. Jesteś w połowie człowiekiem. On jest przyzwoitym stworzeniem i nie do tego stopnia ohydnym i głupim, jak być powinien. Zrozumiał nawet, jak działa magiczna róŜdŜka, i oddał mija, dzięki czemu mogłam pokonać szefa goblinów. Umie postępować w takich sprawach. Porozmawiaj z nim, a moŜliwe, Ŝe pomoŜe ci znaleźć drugiego syna Humfreya. Gloha próbowała pozbierać myśli. — To przecieŜ bardzo daleka wyprawa. Czy jesteś pewna, Ŝe nie pomieszałaś czegoś? W twoim wieku… — Wcale nie jestem pewna — przyznała się z czarującym uśmiechem. — MoŜe powinnaś zapytać kogoś innego. — Ale jednak wydawała się w dziwny sposób budzić zaufanie. Bez wątpienia coś wiedziała albo podejrzewała. Nie chciała jednak powiedzieć dokładnie, co miała na myśli, tak jakby bała się wygłupić do reszty. Sama będzie mogła spotkać się z ogrem i sprawdzić, o co chodzi. Wtedy, być moŜe, odnajdzie teŜ Lacunę i zapyta ją. — Jak się nazywa ten ogr? — Smash. Jest ojcem Eska, tak sądzę. — Ach, Esk. Znam go. Ogr Esk. Poślubił Miedzianą Brię i mają troje dzieci. — Naprawdę? Słyszałam tylko o jednym. — Zdaje się, Ŝe bocian przyniósł im jeszcze parkę, bliźnięta. — Nadzwyczajnie. Ostatnio mamy prawdziwy wysyp bliźniaków. MoŜe bociany coś kombinują? — A moŜe tkwi w tym jakaś tajemnica — zaśmiała się Gloha i dodała: — tajemnica Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. — Tak, to musi być to — ciotka zgodziła się z nią. Przed odlotem Gloha poszła zobaczyć się ze swoją bliską krewną, Gwenny. Co prawda piastowała teraz stanowisko szefowej goblinów mieszkających na Górze, ale Glona miała nadzieję, Ŝe znajdzie dla niej jedną chwilkę. Gwenny miała właśnie spotkanie, a dokładniej prowadziła negocjacje z przedstawicielami Naga, ale jej towarzysz, centaur Che, wyszedł z posiedzenia, by porozmawiać z gościem. On takŜe był stworzeniem skrzydlatym i dlatego przyjaźnił się z Glohą. Uściskali się na przywitanie. Choć miał tylko osiem lat, wyraźnie przewyŜszał dziewczynę, gdyŜ pochodził z gatunku o większych rozmiarach. Był takŜe, zgodnie z naturą centaurów, bardziej inteligentny. Powiem Gwenny, Ŝe byłaś. Wiem, Ŝe chętnie zobaczyłaby się z tobą, ale układ jest tak waŜny, Ŝe nie moŜe przerwać rozmów. Gobliny i Naga byli dla siebie wrogami od dawna, a teraz jest szansa, by zostali przyjaciółmi lub przynajmniej

sprzymierzeńcami. NajwaŜniejsze są szczegóły, a ksiąŜę Naldo Naga choć uczestniczy w rozmowach, najchętniej przerwałby je, Ŝeby zabawiać się w wodzie ze swoją hoŜą Ŝoną, syreną Melą, więc orientujesz się, jak waŜne jest prowadzenie rozmów bez przerw. — Tak, oczywiście. — Znowu to samo; małŜeństwo moŜe dostarczyć tyle radości. Mela miała córkę dwa lata starszą od Glohy, a jednak bez trudności znalazła jej męŜa. — Ale cieszę się równieŜ ze spotkania z tobą. — Wiem, Ŝe szukasz drugiego syna Dobrego Maga. — Tak, ale nie wiem nawet, kim jest. A moŜe ty wiesz? Niestety. Jestem pewien, Ŝe Muza Historii będzie wiedziała. — Nie chcę ryzykować wyprawy na Parnas, by zobaczyć się z nią. Ciotka Goldy podejrzewa, Ŝe ogr Smash mógłby coś wiedzieć. Che zastanowił się. — To moŜliwe. W najgorszym razie, nie będzie nic wiedział i wtedy moŜesz zapytać Muzę. Gloha podziękowała za radę i udała się w swoją drogę. KaŜdy radził zapytać kogoś innego. Kto wie, moŜe któraś z tych osób znała odpowiedź. Jednak gdyby znalazła drugiego syna Maga, ciągle mogła być jeszcze daleko od celu, poniewaŜ Dobry Mag nie powiedział, Ŝe jego syn zna odpowiedź. Kto wie, jakie ją jeszcze problemy czekają. Czuła złość ze względu na takie lekcewaŜące potraktowanie przez Dobrego Maga. Kogo obchodziło to, Ŝe Odpowiedzi udzielone wszystkim innym po pewnym czasie okazywały się dobre? Ona nie otrzymała nawet takiej Odpowiedzi, jedynie jakąś głupią radę. Wyszła na powierzchnię Góry i odleciała, zanim straŜnik goblinów zdołał ją uraczyć kolejnym błyskotliwym komplementem. Jednak nie potrafiła powstrzymać go przed ponownym zajrzeniem pod jej spódniczkę, gdy wzlatywała. Jak tylko znajdzie się w domu, będzie musiała zmienić ubranie. Ale postanowiła najpierw zobaczyć się z ogrem, poniewaŜ mieszkał w dŜungli niedaleko od osiedla harpii. Skierowała się na południe, ponownie przelatując nad Rozpadliną. Gdy zobaczyła ciemną chmurę, natychmiast zniŜyła lot, by nie zostać przez nią dostrzeŜoną. To przecieŜ mógł być Fracto. Wreszcie ujrzała dom ogra zrobiony ze skręconego drzewa Ŝelazowego i wylądowała. Na progu przywitała ją staruszka w wieku około pięćdziesięciu lat. To była Tandy, Ŝona ogra. — Nie, Smasha nie ma w domu. Poszedł po kamienie, z których wyciska sok na skalną zupę — poinformowała gościa. — Wiesz, jest w połowie ogrem i często lubi zachowywać się zgodnie z naturą ogrów. Na przykład łatwo zauwaŜyć, Ŝe wszystkie małe smoki opuściły ten obszar. Ale moŜe ja będę mogła poradzić coś w twojej sprawie? — Szukam drugiego syna Dobrego Maga. Czy wiesz, kto nim jest? — Nie, ale wiem, kto moŜe o nim wiedzieć. Mój ojciec Crombie. Ma talent odszukiwania wszystkiego. Gloha rozwaŜyła propozycję. — To moŜe przynieść rozwiązanie. Ale czy twój ojciec nie jest za stary? Pytam, bo widzę, Ŝe ty juŜ masz swoje lata. Tandy uśmiechnęła się w sposób, który dziwnie przypominał ciotkę Goldy, osobę z tego samego pokolenia. — Nadzwyczajnie stary. Jeśli się nie mylę, to ostatnio obchodził swoje dziewięćdziesiąte pierwsze urodziny. Ale kiedyś był jedną z głównych postaci w Xanth, a starzy bohaterowie nigdy nie umierają, oni jedynie odchodzą. Powinnyśmy z nim porozmawiać, zanim odejdzie za daleko.

— To brzmi rozsądnie — zgodziła się Gloha. — Czy wiesz, gdzie mogę go znaleźć? — O tak. śyje w głębi, pod ziemią, z moją matką, nimfą Jewel. — Ona takŜe musi być przeraźliwie stara. — I tak, i nie. Nimfy nie mają wieku. Pozostają młode i pełne seksapilu na zawsze lub do czasu, kiedy zmieniają się w istoty śmiertelne. Jewel stała się śmiertelna, gdy poślubiła Crombiego i posłała po bociana, aby mnie przyniósł. Jeśli policzymy, to skoro wtedy miała lat dwadzieścia, teraz ma około siedemdziesiątki. Sądzę, Ŝe zadanie będzie do wykonania. — Mam nadzieję — odparła Gloha, nie ukrywając wątpliwości. — Lecz nie jestem pewna, czy zdołam odnaleźć do nich drogę. — Niestety, jestem tylko w połowie nimfą i to niemłodą. Ale mam dość energii, by pokazać ci drogę do domu ojca. — Och, to cudownie! zawołała szczerze uradowana Gloha i zaklaskała w maleńkie dłonie. — Najpierw udamy się nad Jezioro Ogrów i Pszczół Wodnych — powiedziała Tandy i zaczęła coś pisać na kartce. — Tam jest wejście do świata podziemi. Na szczęście to niezbyt daleko od naszego domu. Nie potrafię latać, więc trochę potrwa, zanim się dostaniemy na miejsce, ale w końcu osiągniemy cel. Glona miała nadzieję, Ŝe trochę nie potrwa za długo. Chciała dotrzeć tam przed upływem pięciu miesięcy, które zabierze sprawdzenie pięciu Ŝon Humfreya. Ale, rzecz jasna, nie powiedziała tego, by nie zdenerwować Tandy, co mogłoby uczynić ją jeszcze wolniejszą. Tandy przypięła kartkę do krzesła. Teraz Gloha mogła ją przeczytać. „SMASH, poszłam z wizytą. Wkrótce wracam — TANDY”. Teraz Tandy wyszła do ogrodu i wykopała jakąś roślinę. — PoŜywienie na drogę? — zapytała Gloha. — Nie, to korzeń lŜejszenia. Powoduje, Ŝe nogom lŜej jest nieść moje stare ciało. W młodości dosiadałam nocnej mary, ale to juŜ poza mną. — Tandy schowała korzeń do kieszeni i od razu zrobiło jej się lŜej. — Sądziłam, Ŝe nie hodujesz w swoim warzywniaku waŜy–w. — AleŜ tak, hoduję. Smash uŜywa ich wtedy, gdy myśli zbyt lekko ulatują mu z głowy. Po zaŜyciu waŜy–wa myśli nabierają wagi i długo go nie opuszczają. Wyruszyły przez dŜunglę. Początkowo Gloha bardzo uwaŜała, aby nie natknęły się na lądowe potwory, które mogłyby mieć ochotę na obie podróŜniczki, ale uspokoiła się, gdy zobaczyła na koszulce Tandy napis „śONA OGRA”. To zapewne ochroni je przed większością stworzeń. KtóŜ bowiem zaryzykowałby rozgniewać ogra? LŜej–szeń naprawdę działał. Tandy bez trudu dotrzymywała kroku lecącej nisko nad ziemią harpii. Podskakiwała przy tym, jakby sama miała skrzydła. PodąŜały ścieŜką, wzdłuŜ której rosły drzewka poskręcane jak precelki i leŜały głazy porozbijane w drobny mak. Szły ścieŜką naleŜącą do ogra. Nagle coś usłyszały. Był to odgłos, jaki wydaje gęste błoto. Odniosły wraŜenie, Ŝe to coś porusza się i zagradza im dalszą drogę. — Co to jest? — zapytała Gloha nerwowo. — Z całą pewnością nie wiem — odparła Tandy. — Chodźmy zobaczyć. Gloha miała całkiem przeciwną propozycję, ale poniewaŜ nie chciała wydać się osobą trudną we współŜyciu, zgodziła się. Pospieszyły w kierunku miejsca, z którego dochodziły dziwne odgłosy. Po chwili Gloha wyprzedziła Tandy. Okazało się, Ŝe mają przed sobą błoto. Brązowe błoto wędrowało przez las. Zagadką pozostawało, jak ono to robiło, gdyŜ droga była prosta, bez pochyłości.

Płynęło po równej powierzchni, a nawet trochę pod górę. Nagle zakręciło się i stanęło. — Ho! zawołał ktoś zza niego. Gloha uniosła się wyŜej, by zobaczyć, kto to taki. Ku jej wielkiemu zaskoczeniu zobaczyła starego, ale to naprawdę starego męŜczyznę siedzącego na olbrzymim talerzu obiadowym, który leŜał na błocie. Za nim znajdowała się pięknie wykończona chatka z białymi firankami w oknach. Zdumiona Gloha zatoczyła przed starcem kółko. Wyglądał znajomo. — Cześć — zawołała nieśmiało z lekkim drŜeniem głosu. — Czy to ty wołałeś? — JakŜe miło cię widzieć, mała, skrzydlata i bardzo pociągająca dziewczyno z rodu goblinów. Ty musisz być Gloha — odparł męŜczyzna. — Tak, to ja wołałem, miałem nadzieję, Ŝe zdołasz nam pomóc. Jestem król Trent Czcigodny. — Domyślając się, Ŝe nie rozpoznała go po imieniu, dodał: — Dziadek Ivy. — Och! — zawołała Gloha z lekkim piskiem. — Myślałam, Ŝe odszedłeś daleko. — Nie całkiem — powiedział Trent. — Nasza czwórka dziadków jedzie odwiedzić dziadka Eska z okazji poŜegnalnego przyjęcia. To on odchodzi daleko. Ale zdaje się, Ŝe zgubiliśmy drogę. — Wasza czwórka? Gdzie są pozostali? Trent odwrócił się. — Hej, Czarodziejko, odsłoń firanki. Mamy gościa, goblinkę–harpię Glohę. Nagle chatka zniknęła, a na talerzu za Trentem pojawiły się trzy inne stare osoby: dwie kobiety i męŜczyzna. — Uff, cześć — Gloha przywitała ich z budzącym zgrozę zakłopotaniem. — Moja Ŝona, Czarodziejka Iris — przedstawił jedną z kobiet. W tym momencie oczom Glohy ukazała się piękna, młoda kobieta w błyszczącej, srebrnej koronie wysadzanej kamieniami i koronkowym, wiązanym staniku, który podkreślał jej wykształcenie. Wyglądała cudownie. — Miło mi cię widzieć, Gloha — powiedziała uprzejmie Czarodziejka i lekko skinęła głową. — A to mój przyjaciel Bink, drugi dziadek Ivy. — Starzec okazał się przystojnym męŜczyzną w średnim wieku. TakŜe skinął na przywitanie. — Obok widzisz jego Ŝonę, Cameleon, w jej głupim okresie — zakończył prezentację Trent. Ta kobieta nie zmieniła się. Gloha zobaczyła ją starą, ale i zadziwiająco uroczą. Nie potrzebowała Ŝadnych magicznych sztuczek, mimo Ŝe była w zwykłym ubraniu. Teraz Gloha przypomniała sobie z lekcji historii, Ŝe talentem Iris była iluzja — potrafiła kaŜdego i wszystko przedstawiać w taki sposób, jaki sobie wymyśliła. Ale Cameleon robiła wraŜenie osoby, która nie potrzebuje iluzji. Gloha nie uwierzyła, Ŝe ci starcy rzeczywiście mogą wyglądać tak dobrze. — Mamy nadzieję, Ŝe nam pomoŜesz — odezwała się Cameleon. — Wydaje nam się, Ŝe zgubiliśmy drogę. To nie wymagało dalszych komentarzy. Gloha przypomniała sobie coś o Cameleon. W czasie miesiąca zmieniała się od pięknej idiotki do brzydkiej i mądrej staruchy. Więc nie moŜna było spodziewać się, Ŝe powie coś mądrego. Za to Trent powiedział wcześniej coś godnego uwagi. Jedziecie na spotkanie z dziadkiem Eska, tak? To tak jak my! Jestem z Tandy, która zna drogę. — CóŜ za szczęśliwy zbieg okoliczności — powiedziała Iris, posyłając równocześnie Binkowi najwyraźniej znaczące spojrzenie. — Musicie dołączyć do nas i wskazać nam dalszą drogę. — Będzie nam bardzo miło — odpowiedziała Gloha. — Pozwólcie, Ŝe polecę powiedzieć o wszystkim mojej przyjaciółce. — Zawróciła i odleciała jak strzała,

zanim zdołała pomyśleć, Ŝe to być moŜe niegrzecznie tak nagle opuszczać towarzystwo. Koniec końców, jeśli dobrze pamiętała lekcje historii, kaŜde z nich było kiedyś władcą Xanth. Ale Ŝe było juŜ za późno na naprawienie godnego ubolewania błędu, poleciała przed siebie. Po chwili znalazła maszerującą Tandy. — Jest ich czworo… Chcą… To samo miejsce, gdzie idziemy… to zbieg okoliczności… — Mówiła, ledwo łapiąc oddech, a moŜe myśli. Tandy wypytała ją o przekazane przed chwilą informacje i zdołała wreszcie pojąć istotę sprawy. — To dopiero zbieg okoliczności — zgodziła się. — Na takie przyjęcie… zgubić się właśnie wtedy, gdy i my tam idziemy. W to zamieszana jest magia. — Och tak. Czarodziejka Iris rozsiewa dookoła iluzje — przytaknęła Gloha. Skierowały się w stronę błota. Na szczycie znowu pojawiła się chatka kryjąca trójkę podróŜników. Jedynie Trent pozostał na swoim miejscu i do tego w postaci młodego, przystojnego męŜczyzny. — Czemu zawdzięczamy przyjemność spotkania was w tej dzikiej głuszy? — zapytał Trent w iście królewski sposób. Gloha poszukuje drugiego syna Dobrego Maga, a ja przypuszczam, Ŝe Crombie, mój ojciec, zdoła, wykorzystując swój talent, wskazać nam, gdzie znajdziemy poszukiwanego — Tandy starała się odpowiedzieć równie elegancko. — Och, to znaczy, Ŝe i Humfrey jest w to wmieszany — zauwaŜył Trent, tak jakby miało to jakieś szczególne znaczenie. — No więc jeśli pokaŜecie nam dalszą drogę, podwieziemy was na naszym błotku. — Wskazał na brzeg błota, na którym spoczywał talerz. — Wolę jechać, niŜ iść — Tandy przyjęła zaproszenie. — A i Gloha prawdopodobnie woli jechać, niŜ lecieć. Będziemy szczęśliwe, pomagając wam. Trent ułoŜył na błocie dwa kolejne talerze. Na pierwszy wdrapała się Tandy, nawet nie bardzo brudząc się przy tym. Gloha oczywiście sfrunęła na swój. Niespodziewanie pojawiła się chatka, zamykając wszystkich, włącznie z Trentem, w swoim wnętrzu. Przypominała luksusową pałacową komnatę. — Ale nie zeskakujcie ze swoich talerzy — ostrzegła z uśmiechem Cameleon. Gloha z wielką ostroŜnością dotknęła palcem podłogi obok talerza i poczuła błoto. Wszystko oprócz błota i talerzy było iluzją. Ale i tak dobrze się czuła w jej wnętrzu. — Jeśli wolno zapytać… — zaczęła. — Nie jesteśmy tak młodzi, jak wyglądaliśmy przed chwilą — odezwał się Trent. — Wolimy więc podróŜować z wygodami. Przerobiłem oczyszczone błoto na Blotniskowca, a Iris dostarczyła statki ze swojej kuchni. Wydaje nam się, Ŝe to odpowiedni sposób podróŜowania. MoŜe z tym wyjątkiem, Ŝe Blotniskowiec nie jest zbyt bystry i łatwo zbacza z wyznaczonej drogi, jeśli nie uwaŜamy. Teraz właśnie nie bardzo wiemy, gdzie jesteśmy. Ale liczyliśmy na jakiś szczęśliwy zbieg okoliczności i tak teŜ się stało. Tandy, pokaŜ nam drogę, a natychmiast będziemy na miejscu. Tandy rozejrzała się dookoła. — Myślę, Ŝe w tym celu powinnam znaleźć się na zewnątrz. W tym momencie komnata zmniejszyła się tak, Ŝe Tandy i Trent znaleźli się na zewnątrz, podczas gdy Gloha i inni pozostali w środku. Po chwili Blotniskowiec pośliznął się, zabulgotał i ruszył przed siebie. Gloha spostrzegła migające za oknem drzewa. Byli w drodze. — A teraz twoja historia zabeza — zaproponowała Iris, podając mały talerzyk, na którym leŜały róŜne smakołyki. — Nazwałaś mnie Zabeza? — spytała zaskoczona Gloha. — Przepraszam, za bezę — poprawiła się Iris. — Bezę ze śmietaną i miodem z