a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony798 177
  • Obserwuję519
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań629 834

Bente Pedersen - Raija ze śnieżnej krainy 31 - Bliżej prawdy

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :569.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Bente Pedersen - Raija ze śnieżnej krainy 31 - Bliżej prawdy.pdf

a_tom CYKLE Bente Pedersen - cykl Raija ze śnieżnej krainy (tom 1-40)
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 125 osób, 86 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 140 stron)

BENTE PEDERSEN BLIŻEJ PRAWDY

1 - Właściwie to trochę nie w porządku - odezwała się Antonia, posyłając Raiji przepraszające spojrzenie. Raija roześmiała się rozbawiona. - Nie rób takiej miny, Toniu. Ktoś mógłby pomyśleć, że to z mojej strony wielka ofiara i że wymagasz ode mnie nie wiem jakiego poświęcenia. Przerwała na moment tkanie, ale zaraz znów pochłonęła ją praca. Zręcznymi palcami przekładała nitki. Zdecydowanym ruchem sięgnęła po błękitną włóczkę i połączyła ją z zieloną. Łagodne morze odcinało się wyraźnie od lądu. Bywają takie miejsca, choć zazwyczaj w nadmorskim pasie tworzy się piaszczysta plaża, zmienna i nieokreślona. Antonia z zachwytem wpatrywała się w motywy krajobrazu uwieczniane przez Raiję. Wierzyła, że powstanie z tego piękny pled. - Czuję się tak, jakby w mojej piersi zagnieździł się bezradny ptak - rzekła Raija, poklepując się znacząco. - Cieszę się, że wreszcie będzie mógł trochę pofruwać. Roześmiała się nagle i zerknęła na Antonię. - Czy nie zabrzmiało to trochę głupio? Ptak w mojej piersi... - powtórzyła, jakby smakując słowa. - Jak na to wpadłam? - zastanawiała się głośno, przetykając kolejne rzędy wątku niebieską włóczką. - Skąd biorą się we mnie te szalone obrazy, Toniu? Tonią nie odpowiedziała. Wyjrzała przez niewielkie okienko i zobaczyła siedzące przy stajni dzieci, Olgę i Misze. Widok ten napełnił ją spokojem. - A więc nie masz nic przeciwko temu? - upewniła się. Raija, uśmiechając się, potrząsnęła głową. - Nawet Jewgienij cieszy się, że trochę ode mnie odpocznie. Możesz to sobie wyobrazić? Pewnie ma jakąś kochankę i jest mu na rękę, że na jakiś czas wyjadę... Antonia pogroziła palcem przyjaciółce, ale zawtórowała jej śmiechem. Tylko ktoś całkowicie spokojny o uczucia partnera pozwala sobie na takie żarty. Tonią nie mogłaby sobie w ten sposób żartować. Jej życie i życie Raiji przypominały dwie całkowicie odmienne tkaniny. Różniły się barwami, grubością splotu. Na podobnej osnowie zupełnie inaczej ułożyły się wątki życia. Ileż różnych dłoni przetykało czółenko pomiędzy nitkami osnowy, wyplatając własny wzór! Dwie tkaniny nadal nie ukończone... I dwa różne losy. Żadna z kobiet nie wiedziała, jak ułożą się kolejne wątki. Żadna nie wiedziała, jak wyglądać będzie gotowe dzieło. Tylko jedna obejrzy ukończoną tkaninę z utrwalonym życiem przyjaciółki. Która, nie wiadomo.

Życie jest pełne tajemnic. - Przy okazji załatwię parę spraw - oznajmiła Raija, zaczesując za ucho lok opadający jej na oczy. - Rozumiesz, interesy - dodała znacząco, akcentując każdą sylabę. - Jewgienij zadbał o to, bym miała jakieś zajęcie. Może się obawia, że i ja stracę głowę dla tego twojego młokosa? Roześmiała się. Antonia także się uśmiechnęła, ale jej oczy posmutniały. Ona wiedziała najlepiej, że określenie „młokos” zupełnie nie pasuje do Anastasa. Znalazłaby wiele innych słów daleko bardziej odpowiednich. Ale zaraz stłumiła w sobie głos wewnętrzny szepczący, że jeszcze nie jest za późno. - Czyż Oleg nie wspominał, że tam na zachodzie ludzie lubują się w zdobionych malowidłami kufrach? - ciągnęła Raija. Antonia pokiwała głową. Zdawało jej się, że mąż coś o tym mówił, ale odkąd popłynął znów w rejs na zachód, miała zaprzątniętą głowę innymi sprawami. Zadręczała się, jak dochować wierności sobie, a równocześnie nie zdradzić Olega. Dokonała wyboru. Zdarzają się w życiu takie chwile, kiedy trzeba dokonać wyboru. - Jewgienij uważa, że powinniśmy zakupić mniejsze skrzynki i parę kufrów. Skrzynki mogą posłużyć jako podarunki dla żon kupców albo ich córek tam na zachodzie. Może tak im się spodobają, że zapragną kupić do tego kufer? To byłby chyba niezły interes, nie sądzisz? - Czy to się opłaca? Dużo spotyka się w tamtych stronach bogatych kobiet? - zapytała Antonia z powątpiewaniem. Raija wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia. W ogóle się nad tym nie zastanawiała i prawdę powiedziawszy, niewiele ją to obchodziło. Odsuwała od siebie myśli o swym norweskim pochodzeniu. Tyle ważniejszych spraw ją pochłaniało. Całe jej życie toczyło się właśnie tutaj. - Tak czy inaczej zamierzam zakupić skrzynie i kufry - rzuciła lekko. - Niech i ja poczuję się odrobinę ważna. Co prawda to nie to samo co konie, ale zawsze... Poza tym, nawet jeśli nie znajdę Anastasa, moja wyprawa nie okaże się daremna... Antonia dziwnie się czuła, słysząc, jak Raija jednym tchem, bez drżenia, wymawia jego imię. Dla niej był obcy. Tym razem Raija miała zawieźć posłanie. Ona miała przeciąć więzy łączące Antonię z innym życiem. Antonia musiała zyskać pewność, że to życie, które wybrała, nie legnie znowu

w gruzach. Nie chciała, by przeszłość znów mogła ją pochwycić. Raija zobowiązała się o to zatroszczyć. - Czuję się jak tchórz, wykorzystując innych do uporządkowania bałaganu w moim życiu - westchnęła Antonia. - Nie zwykłam tak postępować - dodała, gładząc dłonią tkaninę, którą Raija wyczarowywała zręcznymi palcami. Zieleń i błękit biły po oczach, mimo że barwy te nie zawierały w sobie ognia. W tkaninach Raiji jednak potrafiły mamić wzrok. - Nigdy przed nikim nie uciekałam spojrzeniem - ciągnęła Antonia, mocząc usta w kwasie. Napój był słaby, bez trudu przeszedłby jej przez gardło, ale Antonia nie piła już tyle co kiedyś. - Przestań się zadręczać z tego powodu - upomniała ją Raija. - Chętnie oddam ci tę przysługę. Nie mam nic przeciwko temu, by jechać. - Z prowokującym uśmiechem dodała: - Poza tym jestem ciekawa tego typka. Nie pamiętam go dokładnie. Coś jednak musi w nim być, skoro... Antonia westchnęła i znów wyjrzała przez okno. Dzieci nadal siedziały przy stajni. Olga... Za nic w świecie nie chciałaby jej znowu stracić. Antonia odsuwała od siebie myśl, że dzieci są rodzicom tylko użyczone. Nie zamierzała już więcej spuścić Olgi z oczu. Nigdy. - Pragnęłabym jedynie powiedzieć mu to osobiście - dodała, dobrze wiedząc, że Anastas nie oczekuje jej, by usłyszeć odmowę. Zrozumiałby wszystko, gdyby Antonia nie dotarła, nim jesień przemaluje świat płomiennymi barwami. To jej zależało na tym, by zyskać pewność, że niebezpieczne dla niej dokumenty zostały spalone. Bała się ryzyka, że Anastas któregoś dnia zapuka do jej drzwi i postawi żądania. Wysyłała więc Raiję, skoro nie mogła wszystkiego sama dopilnować. - Nie chcę, żebyś jechała - powiedział Misza, ściskając dłonie matki. Mimo że bardzo się starał być dzielny, nie potrafił ukryć żałości. - Dlaczego nie mogę jechać z tobą? - marudził. Zdawało się mu, że podczas takiej podróży czeka mamę wiele przygód. Bolało go, że nie będzie mógł ich przeżyć razem z nią. Trochę jej zazdrościł, a trochę się bał. Był wewnętrznie rozdarty. Wiedział, że zazdrość to brzydkie uczucie, a duzi chłopcy, tacy jak on, nie powinni się bać. - Mam do załatwienia parę spraw - wyjaśniała Raija po raz nie wiadomo który. Ponieważ jednak wyruszała przed świtem, to wyjaśnienie miało szczególną wagę. - Nudziłbyś się, synku. - Przeszkadzałbym ci? - zapytał podejrzliwie, obawiając się usłyszeć potwierdzenie.

- Naprawdę masz ochotę na taką babską wyprawę? - Zza uchylonych drzwi doleciał głos ojca. Kiedy Jewgienij wszedł do izby, Miszy zdawało się, że całą ją wypełnił swoją osobą. Chłopiec marzył, by kiedyś być taki jak tata. - Trafia nam się okazja pozostania w domu w męskim gronie - ciągnął Jewgienij szorstkim tonem - a ty wolałbyś wybrać się na wycieczkę po Dwinie i wtykać nos w jakieś malowane kufry? Nie sprawiaj mi, chłopcze, zawodu! Mam na- dzieję, że to był tylko żart! Michaił trochę inaczej odnosił się do wyjazdu mamy, ale po wywodzie ojca nie odważył się już upierać. - W domu wszystko będzie dobrze, mamo - wyszeptał. - Nie martw się o nas. Poradzimy sobie. Ale kto tam zatroszczy się o ciebie? Uczepił się tych słów jak ostatniej deski ratunku, choć nie wydały się mu zbyt rozsądne. Pewnie tata i tak by uznał, że Misza nie dość jest duży, by przypilnować mamy... - Wszyscy będą się o mnie troszczyć - zapewniła Raija, głaszcząc synka po ciemnych włosach. Pożałowała, że nie udało jej się rozwiać czającego się w brązowych oczach zawodu. Wolałaby, żeby synek poprosił, by mu coś przywiozła. Mrugnęła więc tylko do chłopca i otuliła go dokładniej wełnianym pledem, który utkała specjalnie dla niego. - Pod spódnicą ukryję nóż, kochanie. Twoja mama nie wypadła sroce spod ogona. Gdy trzeba, potrafi się obronić. Misza pokiwał głową z powagą. Miał osiem lat, niedawno zaczął dziewiąty rok życia. Chłonął chciwie wrażenia niczym piasek atrament, gdy nim posypać spisane na papierze słowa. Uważał, że taka dama, za jaką uważał swoją mamę, nie powinna nosić przy sobie ostrych noży ukrytych w fałdach spódnicy. Zdarzało się, że myślał o Raiji nie tylko jak o swojej mamie, ale jak o królowej, cesarzowej... Tak, słyszał pieśni, jakie śpiewano o Carycy. Wprawdzie nie były przeznaczone dla jego uszu, ale je podsłuchał. Michaił doskonale się orientował, że ich bohaterką nie była caryca rezydująca w Sankt Petersburgu. Jego mama stała się bohaterką legendy. Trudno mu było czasem dokonać rozróżnienia. - Niedługo wrócę do domu - obiecała Raija. - Rozmawialiśmy już o tym, prawda, Misza? Na pewno coś przywiozę dla ciebie... - Tylko nie kupuj mi czasem jakiejś głupiej skrzynki malowanej w kwiaty. Takiej nie chcę! Raija roześmiała się i pocałowała synka w czoło. Siedziała przy nim, póki nie zasnął.

Jewgienij chwycił ją w swoje objęcia, kiedy weszła do ich niewielkiej kuchni, i przygarnął do siebie. Drażniąc się z nią, odpiął górne guziki sukni i pogładził ją po plecach. - Kto ci tam odepnie sukienkę? - zastanawiał się na głos, z uśmiechem muskając wargami jej twarz. Obsypał ją leciutkimi pocałunkami, tak jakby chciał odcisnąć na niej swą pieczęć. Należała do niego. Raija Bykowa. Tak jak i syn, obawiał się wypuścić ją spod swych skrzydeł, ale za nic w świecie nie chciał się do tego przyznać. Właśnie dlatego wręcz namawiał ją do wyjazdu, kiedy zwróciła się do niego o radę. Raija nie chciała podejmować się czegoś, czemu on byłby przeciwny. Obudziło to w nim wiele wspomnień. Pamiętał doskonale Raiję, która kierowała się wyłącznie własną wolą, robiła to, co uważała za słuszne, i nie pozwalała nikomu decydować o sobie. Jewgienij zgodził się na wyjazd żony tylko ze względu na Tonie. Chociaż możliwe, że gdzieś w głębi serca obawiał się reakcji Raiji, gdyby się sprzeciwił jej planom. - Wezmę tylko suknie rozpinane z przodu - odpowiedziała Raija, śmiejąc się łagodnie, jak tylko ona potrafiła. Oplotła go ramionami niczym liną. Potrafiła omotać go tak, że nie uwolniłby go z tych węzłów żaden nawet najwprawniejszy żeglarz. - Powinienem zawiązać na twoich ubraniach własne węzły - wymamrotał, zanurzając twarz w jej włosach. - Takie, które tylko ja umiałbym rozwiązać, mój aniele... - Chyba nie chcesz, kochanie, by ludzie gadali, że żona Jewgienija Bykowa chodzi brudna - zaśmiała się Raija. Zawtórował jej śmiechem, ale w jego głosie pobrzmiewała powaga. Słowa nie wyrażały jedynie żartu. Zastanawiał się, czy Raija to zauważyła. - Oczywiście, że nie - odrzekł, czubkiem języka drażniąc jej ucho i nie przestając jej pieścić. - Czy chcesz, najmilsza, zabrać ze sobą piękne wspomnienia? Może to on poprowadził ją do alkierza, który stanowił ich własny świat, a może pociągnęła go za sobą Raija... Pamięć często bywa zawodna. Przypominał sobie często ten wieczór, w chwilach gdy samotnie przesiadywał w kuchni, oczekując powrotu żony. Wyobrażenia i fantazje można snuć w nieskończoność, ale w rzeczywistości niczego się nie da powtórzyć, nic nie można przeżyć ponownie. Wspomnienia bywają zdradliwe. Może celowo je więc upiększał? Może kreował rzeczywistość taką, jaką chciał pozostawić w pamięci na później? Pociągnął żonę za sobą na wyprawioną skórę, rozłożoną przed dużym kaflowym piecem. Raija rozpięła suknię. Dwa górne guziki, których nie dosięgała, wcześniej rozpiął

Jewgienij. Niecierpliwie szarpnęła zapięcie koszuli męża. Nie rozebrali się jednak do naga. W owej chwili nie była Raisą, którą stworzył. Była Raiją, tą samą, którą w Lyngen zabrał na pokład „Sankt Nikołaja” całą wieczność temu. Z jej twarzy, nie skrywającej niczego, wyzierała namiętność. Jewgienij uwielbiał ją taką. Była naturalna, niczego nie udawała. Kiedy otwierała się przed nim, porzucała wszystkie na co dzień odgrywane przez siebie role. Wdrapała się na niego i zacisnęła uda wokół jego bioder. Trzymając się kurczowo, narzuciła rytm, dopasowując tempo do namiętności, która nią zawładnęła. W jej oczach, wyrażających miłość, zapaliły się radosne iskierki. Usta rozkwitły w poświacie rzucanej przez lampę, którą Jewgienij przezornie zapalił wcześniej. Nie lubił się kochać z Raiją po ciemku. Uważał, że między nimi zawsze powinno być światło. Pragnął na nią patrzeć, chłonąć ją spojrzeniem, by zapamiętać każdy szczegół, jakby się obawiając, że ten raz może się okazać ostatni. Teraz też czaił się w nim niepokój, że żona może go opuścić i nigdy nie powrócić. Mimo że Raija często powtarzała, że go kocha, jemu raz po raz migał przed oczyma obraz Wasilija z Archangielska. Wasia miał obie ręce i urodziwą twarz, która wzbudzała zachwyt każdej kobiety. Jewgienij często rozmyślał też o kłamstwie. Kłamstwo przypominało nóż, którego ostrze z każdym rokiem coraz głębiej zanurzało się w ciele. Gdyby prawda wyszła na jaw, zadałaby ostateczny cios ich uczuciu. Jewgienij nawet wówczas, gdy kochał się z Raiją, nie przestawał myśleć o tych dwóch niebezpieczeństwach, które zagrażały ich związkowi, i lękał się, że może stracić ukochaną na zawsze. Z szeroko otwartymi oczami wsunął się pod nią, czując, jak od spodu grzeje go futro, a z wierzchu jej miękkie, cudowne ciało. Otuliła go całą sobą. Gdy szukała wargami jego ust, ich oddechy zmieszały się. Jej ciche westchnienia wpływały wprost do jego gardła i napotykały jego głos, nim zdążył się stamtąd wydobyć. Przycisnął ją mocniej i obejmował równie kurczowo, jak ona jego. Jej rytm stał się jego rytmem. Z szeroko otwartymi oczami spojrzał wprost w jej ciemne, przepastne źrenice, kiedy odgarnęła kosmyki włosów. Zaraz jednak przymknęła powieki, chłonąc niepojęte uczucie, jakie nią zawładnęło, i rozkosz tak wielką, że aż przyprawiającą o ból. Przez ten krótki moment, który należał tylko do niej samej, była mu jednak bardzo bliska. Widząc, jak drży w ekstazie, dał upust własnej. Ale nie zamknął oczu, bo pragnął

widzieć, jak go przyjmuje w tym ułamku chwili, gdy odczuwał ją całym sobą - a mimo to daleki był od niej i całego świata. Zdawało mu się, że ta cudowna rozkosz rozrywa go na strzępy. Patrzył na ukochaną i w jej oczach dostrzegł podwójne odbicie siebie samego. Ociężali i rozgrzani nie wypuszczali się wzajemnie z objęć. Oplatali swe ciała rękami i nogami. Nie wysunęła się z niego, ale nie udało jej się go ponownie pobudzić. Może zresztą wcale jej na tym nie zależało? Może tylko pragnęła jeszcze trochę rozkoszować się jego bliskością? Ta noc trwała krótko, bo Raija wstała przed świtem. Michaił w półśnie pożegnał się z nią i zasnął na nowo, nim wóz z rodzicami wytoczył się z podwórza. Antonia, która przybyła wraz z Olgą, pożegnała się z Raiją zwyczajnie, bez ckliwych słów. Więcej zresztą mówiły jej oczy niż ona sama. Nie przekazała Raiji listu. - Poproś go w moim imieniu, by żył w zgodzie z własnymi marzeniami - powiedziała tylko. - Jeśli może snuć je w myślach, to znaczy, że potrafi je też urzeczywistnić. „Nie wszystkie”, miała już Raija na końcu języka, ale powstrzymała się od komentarza. Tak chyba było najlepiej. Jewgienij tylko przytulił żonę mocno na pożegnanie, bo tak samo jak ona nie lubił rozstań. Raija weszła na pokład „Miszy”, frachtowca należącego do Olega i Jewgienija. Czuła sentyment do tego statku noszącego imię jej dziecka. Prosiła wcześniej męża, żeby z nią popłynął. Jako właściciel, mógł objąć dowództwo na frachtowcu, gdyby tylko chciał. Przecież w poprzednim roku tak właśnie uczynił. Ale Jewgienij nie zgodził się. Nie lubił już być kapitanem. Mówił, że choć spędził na pokładach różnych statków wiele lat, to pływanie przestało go kusić. Zresztą ktoś musiał zostać w domu z synkiem. Ktoś musiał też dopilnować interesów. Oleg nadal przebywał na zachodnich łowiskach, a ni- komu innemu nie mógł zaufać. Mimowolnie oboje pomyśleli o Wasiliju. Raija wielokrotnie prosiła męża, by cofnął słowa rzucone Wasilijowi w gniewie, i przywrócił go do pracy. Ale Jewgienij okazał się w tym względzie nieugięty. Ufał wprawdzie swej żonie, ale Wasilija nie był pewien. Wasilij nigdy nie potrafił skrywać swoich uczuć. Już wówczas, gdy wtargnął do ich życia jako buntownik, wszyscy widzieli, że pokochał żonę armatora. Raija stanęła na pokładzie frachtowca i postawiła przed sobą haftowaną torbę, nazbyt ciężką, by przez cały czas trzymać ją w ręce. Nie chciała jednak, żeby ktoś z członków załogi

dźwigał ją za nią. Nie uważała się za jaśnie panią i nie potrzebowała, by biegała wokół niej służba. Otuliła się szczelnie czarną peleryną. Chyba powinna wykazać większy rozsądek, wybierając wierzchnie okrycie, ale, opuszczając Archangielsk, pozwoliła sobie na odrobinę próżności. W Wielikim Ustiugu nikt jej nie zna. Może więc swobodniej dobierać stroje bez obawy, że ktoś uniesie brwi zgorszony. Ta myśl wydawała się jej ekscytująca. Raija machała tak długo, póki nie straciła Jewgienija z oczu. Mąż kiwał do niej swoją jedyną ręką z równym niemal zapałem. Kiedy jednak poczuł na sobie ciekawskie spojrzenia, opamiętał się, ale nadal odprowadzał wzrokiem statek. Raija także uczepiła się męża spojrzeniem. W końcu jednak czarny punkcik rozpłynął się w oddali, a domy zasłoniły tę część portu, gdzie się pożegnali. Patrząc na majaczące już tylko zarysy zabudowań Archangielska, Raija poczuła, jak wypełnia ją pełzająca pustka. Tymczasem podszedł do niej jakiś marynarz i tylko chrząknął, żeby zwrócić na siebie uwagę, nie odważywszy się dotknąć jej ramienia. Była wszak żoną armatora. - Czy mógłbym przenieść wasz bagaż, pani? - zapytał nieporadnie spłoszonym głosem. Przebierał nerwowo stopami, unikał jej wzroku. Tylko raz po raz rzucał jej ukradkowe spojrzenie. - Dziękuję. Poradzę sobie sama - odpowiedziała Raija przyjaźnie i cierpliwie, choć już wcześniej odprawiła dwóch czy trzech marynarzy, którzy proponowali jej to samo. Ci ludzie mają chyba ważniejsze zajęcia niż usługiwać mi, pomyślała. Usłyszawszy jej odmowę, chłopak jeszcze bardziej się zaląkł. Zerknął nerwowo przez ramię. Bał się mówić do niej otwarcie, ale jeszcze bardziej obawiał się jakiegoś niebezpieczeństwa, czającego się gdzieś za plecami. - Proszę pozwolić mi zanieść bagaż, pani Bykowa! Kapitan rozgniewa się na mnie, jeśli tego nie zrobię. Powie, że nie byłem wobec pani dość uprzejmy... Chłopak zamilkł. Raija przyjrzała mu się bliżej i uznała, że jest bardzo młody. A strach odbijający się na jego twarzy nie był udawany. Raija zdawała sobie sprawę, że niełatwo bywa najmłodszemu członkowi załogi. Na statku obowiązywały niepisane prawa i zwyczaje. Raija doskonale wiedziała, kto jest kapitanem na frachtowcu, i nigdy by jej nie przyszło do głowy, że można się go lękać. Ale często pozory mylą. - Czy kapitan gniewał się na tych marynarzy, którym wcześniej podziękowałam za pomoc? - zapytała przyjaźnie.

Chłopak pokiwał głową bez słowa, wyraźnie zawstydzony, że ośmielił się zagadnąć armatorową. Raija nogą przesunęła torbę w stronę wyrostka. - Zwracałeś się do mnie bardzo uprzejmie - rzekła i obdarzyła go uśmiechem, za który ubóstwiała ją marynarska brać. Wyrostek dopiero teraz w pełni pojął, dlaczego nazywają ją Carycą. Grzejąc się w jej uśmiechu niczym w słonecznych promieniach, popędził z bagażem, nie zauważając wcale jego ciężaru. Raija tymczasem pozostała przy relingu. Doleciał ją glos kapitana, wydającego komendy. Był bardzo dobrym marynarzem i znał tę rzekę. Nie otrzymałby tej posady, gdyby nie należał do najlepszych. Ale może nie potrafił obchodzić się z ludźmi równie dobrze jak sterować frachtowcem? Zobaczyła swój dom, położony na brzegu Dwiny, i cienką smużkę dymu unoszącą się z komina. Owiewana poranną bryzą patrzyła, jak chata powoli maleje w oddali. Nie dostrzegła w oknie twarzy swoich bliskich, ale była pewna, że wyglądają statku. I choć wątpliwe, by ją zauważyli, pokiwała im. Nie przestawała machać ręką, póki chata całkiem nie rozpłynęła się we mgle. Raija wyruszyła w podróż. Wiozła wieści. Jechała po towar. A równocześnie była to po trosze ucieczka od rutyny codzienności i czegoś, czego sama nie potrafiła nazwać słowami. W tym, co powiedziała Antonii, tkwiła odrobina prawdy. Rzeczywiście, kiełkował w niej jakiś dziwny niepokój, bezradność. Dzień za dniem upływał monotonnie, zlewając się w jedno. Ktoś, patrząc z boku, powiedziałby, że Raija żyje jak u Pana Boga za piecem. Nie cierpiała biedy, była kochana, wręcz uwielbiana. Znalazła swoje miejsce. A mimo to ptak uwięziony w jej piersi tłukł się, pragnąc rozłożyć skrzydła. Być może ten ptak potrafi śpiewać. Raija przymknęła oczy i pomyślała o czekających ją najbliższych dniach. Przetoczą się niczym koła u wozu, jeden podobny do drugiego. Nawet ich turkot zabrzmi tak samo. Znała drogę do Wielikiego Ustiuga. Nic jej tam nie zaskoczy. Niepokój w sercu był niczym kwiat uwięziony w pąku, drżący z niecierpliwości, by wyjść na spotkanie wiośnie. Wiośnie, która roztopi lody Dwiny i Morza Białego, przywracając toni blękitnozieloną barwę. Raija także nosiła w sobie tęsknotę za błękitem i zielenią.

Dlatego właśnie nie wahała się ani przez chwilę, gdy Antonia poprosiła ją o przysługę. Wiedziała, jakich użyć argumentów, żeby nakłonić Jewgienija, by wyraził zgodę na jej wyjazd. Znała jego czuły punkt, choć nie miała pojęcia, jaka jest jego przyczyna. Nauczyła się, jak podejść męża, by przeforsować swoją wolę. Raija chciała pojechać do Wielikiego Ustiuga. Zmierzała w tamtym kierunku. Pęd powietrza poluzował upięte w kok czarne włosy i rozwiał je na boki niczym skrzydła, pozwalając im poszybować. Raija zaśmiała się do wiatru. Uczucie samotności, które ścisnęło jej serce, gdy patrzyła na znikającą sylwetkę Jewgienija, pierzchnęło. Przeminęło z wiatrem. Teraz na pokładzie stała kobieta wolna i pełna oczekiwań.

2 - Jesteś taka piękna - powiedział. Westchnęła wzruszona. Tak jeszcze nikt jej nie nazywał. Nawet wujek. Mężczyźni pewnie prawią takie wyznania wyłącznie kobietom, które potrafią to docenić. Domyślała się, czyją urodą zachwyca się wujek. Mamy nie nazwał nigdy piękną. Tyle pamiętała. - Bardzo mi się podobasz! - zapewnił ponownie i uśmiechnął się. Czy komplementami chciał ją do siebie przywiązać? Ogarnął ją strach, ale nie dała tego po sobie poznać, by nie uznał jej za dziecinną. Wystarczy, że mu się podoba. Reszta jest nieważna. Palcem wskazującym pogładził ją po policzku. Miał silne żylaste dłonie, typowe dla mężczyzny, który od dziecka ciężko pracuje. Nie był księciem, przeciwnie, ale jakież to mogło mieć znaczenie? Powiedział, że jest piękna. Poznała po nim, że nie kłamie. Kiedy tak na nią patrzył, wokół oczu tworzyły mu się delikatne zmarszczki a jeden z policzków drgał lekko. Chwilami, kiedy przemawiał do niej i jej dotykał, jego głos stawał się chrapliwy. Nie lękała się jego dłoni. Był miły. Niczego od niej nie żądał. Na razie. Nie dotykał jej więcej, niż by sama tego chciała. W każdej chwili mogła się wycofać. Lubiła go. - Pamiętaj, musisz się zachowywać zupełnie cicho - upomniał ją. Skinęła głową. Rozumiała to, przecież nie była głupia. - Może się zdarzyć, że zbierze się tu woda... Rozmawiali już o tym wcześniej. Kreślił przed nią różne przerażające obrazy, jakie przychodziły mu do głowy. Nie był obdarzony zbytnią wyobraźnią, ale jej to nie przeszkadzało. Dostrzegała jego niedostatki. Zresztą dawało jej to poniekąd poczucie władzy. Traktował ją poważnie, choć obawiała się śmiertelnie, że weźmie ją za dziecko. Mniej więcej przed rokiem poczuła się dorosła. Ale dla wuja nadal była małą dziewczynką. Właściwie trudno brać mu to za złe. Własnych dzieci przecież nie miał... Czasami powątpiewała, czy on sam kiedykolwiek był dzieckiem. Może... Dorastał razem z jej ojcem, którego nie pamiętała... Zanim wuj zorientuje się, że ona jest już kobietą, upłynie pewnie parę lat. Próbowała mu wszystko wyjaśnić w liście, ale nie potrafiła dobrze formułować zdań. Nie umiała przelać na papier tkwiących w niej gdzieś głęboko myśli. Stawiała kanciaste, niezgrabne litery. Za każdym razem, gdy już jej się zdawało, że znalazła właściwe słowo, coś ją

powstrzymywało, by je zapisać. Nic na to nie mogła poradzić. Próbowała się nauczyć dobrze pisać, ale zawsze czytanie szło jej lepiej. Mimo to starała się wyjaśnić. Zależało jej także na tym, żeby rozmówić się z Raiją. Gnębiło ją, że o niczym nie powiedziała opiekunce. Przed rokiem, kiedy on pojawił się w tych stronach po raz pierwszy, zamierzała jej się zwierzyć. Już wtedy go wybrała. Ale do rozmowy nie doszło. Jelizawieta czuła, że Raija zrozumiałaby ją bardziej niż ktokolwiek inny. Wprawdzie i Raija nie dostrzegła w niej budzącej się kobiety, przynajmniej wówczas, ale gdyby powiedziała jej o tym, zrozumiałaby. Nie przyszłoby jej na myśl, by szydzić ze swej podopiecznej. Gdyby znalazła wówczas właściwe słowa... Przykro jej było, że nie pożegnała się z Raiją. Kiedy jednak zajrzała w porcie do kantoru Jewgienija i zapytała, czy nie mogłaby zabrać się z nim do chaty nad Dwiną, usłyszała, że Raija tego samego ranka popłynęła do Wielikiego Ustiuga. Zmięła wówczas w dłoni list, ale go nie wyrzuciła. Postanowiła, że schowa go pod swoim siennikiem. Może wujek go znajdzie? Miałby przynajmniej pretekst, żeby pojechać za Raiją. Kto wie, czy dzięki temu nie pomyśli cieplej o swej bratanicy? Jelizawieta zdawała sobie sprawę, że podróż może być nieprzyjemna. Na szczęście nie cierpiała na chorobę morską. Zapewniała go o tym wielokrotnie, aż jej uwierzył. Opowiedziała mu też, że już kiedyś płynęła wielką szkutą na zachód. Aż rozszerzył oczy ze zdumienia. Przeżyć taką przygodę! Nie opuszczał jeszcze nigdy Rosji, a ona tymczasem widziała już obcy kraj. Skłamała, ile naprawdę ma lat. Tamtego roku, kiedy się poznali, zaczęła się zaokrąglać i zmieniać kształty, co było ciągłym przedmiotem drwin brata. On zaś zupełnie się nie naśmiewał. Uwierzył, kiedy podała swój wiek. I już wówczas powiedział, że jest piękna. Za każdym razem, gdy jego statek cumował w Archangielsku, pragnął się z nią spotykać. Nie szukał spojrzeniem nikogo innego. Przekonała się o tym, kiedy raz jeden nie pokazała mu się. Odpłynął wówczas, nie nawiązawszy nowych znajomości. Nawet nie zamienił słowa z żadną inną dziewczyną ani kobietą... Właśnie wtedy przekonała się, że ma wobec niej poważne zamiary. Nie zachwycał się jej urodą po to, by ją uwieść. W tych słowach wyrażał całe swoje uczucie, bo nie ośmielił się wyznać, że ją kocha.

- Wolałbym, żeby można to było urządzić inaczej - powiedział bezradnie, dotykając jej ramienia. - Ale nie ufam wszystkim marynarzom z załogi. Ktoś mógłby się wygadać, albo... Nie dokończył, ale ona zrozumiała, co miał na myśli. Tego akurat nie trzeba jej było tłumaczyć. Tyle różnych wspomnień daremnie próbowała wyrzucić z pamięci. Ile rzeczy o niej nie wie, i ilu nigdy się nie dowie! Wystarczy jednak, że mu się podoba. To najważniejsze. - Wytrzymam tyle dni, ile będzie trzeba - zapewniła i nie były to w jej ustach czcze przechwałki. Wiedziała, że sobie poradzi. - Nie boję się. Wiem, że to początek naszego wspólnego życia. Wszystko się we mnie raduje. Poczuj! Przyłożyła do piersi jego dłoń, tak by się przekonał, jak mocno bije jej serce, jak bardzo jest podekscytowana... On jednak cofnął rękę. Pomyślała wówczas, że postąpiła nierozsądnie. Im bardziej rzeczywistych kształtów nabierał bowiem ich plan, tym bardziej nieuchronne zdawało się to, co miało nastąpić. Wyczuwała, że on coraz intensywniej o tym myśli. To nadejdzie. Potem. W innym miejscu. Tam ona przemieni się w kogoś innego. I tam stanie się to możliwe. Z nim mogłaby... Mniej więcej rok oswajała się z tą myślą. Od tamtej chwili, gdy go wybrała. - Musisz wracać - rzekła cicho. - Nie możemy sobie pozwolić na to, by marynarze zaczęli się zastanawiać, gdzie się podziałeś. Frachtowiec odpływa dopiero za jakiś czas. Nie chciałabym, by ktoś mnie tu teraz znalazł. - Postaram się przychodzić do ciebie codziennie - przyrzekł. Żadne z nich nie miało pewności, czy uda się mu dotrzymać słowa. Nie oczekiwała tego zresztą. Najważniejsze, że będzie się starał. - Mam dość wody i jedzenia - rzuciła lekko. - Nie jadam zbyt wiele... Uśmiechnął się i pogłaskał ją czule po policzku. Tym razem nie zaiskrzyło. - Jesteś taka szczupła - powiedział z tkliwością. - Poczekaj tylko, niebawem cię troszkę podtuczę! - Idź już! - poprosiła. Jeszcze raz dotknął jej dłoni, po czym odwrócił się i zamknął za sobą luk. Zrobiło się ciemno i niemal zupełnie cicho. Słyszała jedynie trzeszczenie, plusk, ciche popiskiwanie charakterystyczne dla kołyszącego się statku. Dźwięki te nie były jej zupełnie obce, choć i nie do końca znajome. Trochę potrwa, nim na powrót do nich przywyknie.

Uśmiechnęła się z grymasem. Tak, czasu będzie miała dość. Pozna odgłosy tysiąca fal, nim dotrze do celu. Nim zacznie wszystko na nowo. Siedziała na workach z mąką, które chroniły ją od chłodu. Zresztą udało jej się przemycić wełniany pled, specjalnie dla niej utkany przez Raiję. Nie mogła go zostawić. Nigdy nie sądziła, że można darzyć sentymentem przedmioty, póki Raija nie podarowała jej właśnie tego pledu. Pod nim nie zmarznie. Nikt z załogi nie zauważy jej obecności na statku. Starannie wszystko zaplanowała, gdy już była pewna, że on jest tym, na którego czekała. Potem tylko tak pokierowała rozmową, by mu się zdawało, że to on wpadł na ten pomysł. Wszystko ułożyło się po jej myśli. Położyła się na workach z mąką i skulona w kłębek, postanowiła zasnąć. Im więcej będzie spać, tym szybciej upłynie jej czas. Kiedy Wasilij był zmęczony, czuł się staro. No cóż, trzydziestoczteroletniego mężczyznę trudno nazwać młodzieniaszkiem. Zwykle jednak żartował, że nie jest jeszcze stary, a jedynie bardzo dorosły. Wrócił właśnie z Półwyspu Kolskiego. Frachtowiec, na którym teraz pływał, wypełniony po brzegi mąką, zawijał do każdej niemal położonej u wybrzeża, osady. Ale nie on na nim dowodził. Zdegradowany, przestał być kapitanem. Zaczynał jako marynarz, potem stanął na czele buntu, żeby sięgnąć po kapitańskie szlify. A teraz na powrót stał się zwykłym marynarzem. Powinien się cieszyć, że ktoś w ogóle chciał go zatrudnić. Ci, którym się dobrze wiodło, niechętnie zadawali się z kimś, kto wpadł w tarapaty. Rzadko kiedy płaci się tyle za jeden pocałunek. Wasilij nie od razu zrozumiał, co się stało, kiedy zastał swoją chatę zamkniętą na klucz. Wrócił z rejsu, zgodnie z planem. Kilkakrotnie przypominał Jelizawiecie, kiedy zawiną do portu. Zapewniała go, że będzie o tym pamiętać, i wróci wcześniej od Raiji, żeby napalić w chacie, ugotować posiłek i przygotować wujowi gorącą kąpiel. Tymczasem nie wróciła. Przyjdzie mu więc samemu wszystkiego dopilnować. Walerij nadal przebywał razem z Olegiem na zachodnich łowiskach. Bratanek nie popadł w niełaskę tak jak wuj. Wasilij bardzo dbał o czystość. Nie chciał, by ktoś odsuwał się od niego, zatykając nos. Sam przed sobą nie przyznawał się, kogo ma na myśli. Nawet w myślach unikał tego imienia.

Nie chciał jej wspominać... Ale to było silniejsze od niego. Rozmyślał o niej każdego dnia i o każdej godzinie. Skrywał jednak tę tajemnicę głęboko w sercu. Cierpiał wówczas, gdy, spotykając się z nią niemal na co dzień, musiał kryć się ze swym uczuciem i udawać, że traktuje ją jak przyjaciela. Ale nie wiedział wtedy jeszcze, co to znaczy zostać odciętym od jej życia i widywać ją tak rzadko jak kogoś obcego. Takich męczarni nie był w stanie sobie nawet wyobrazić. Szedł teraz, przygotowując się wewnętrznie na spotkanie z nią. Z jednej strony wolałby tego uniknąć, z drugiej zaś gorąco się modlił, by ją zobaczyć. Skrajne emocje mąciły mu umysł. Odczuwał całkowitą bezradność, on, mężczyzna, którego pozbawiono oparcia. Raija stanowiła w jego życiu punkt odniesienia, była dla niego tym, czym latarnia morska dla marynarza. Nie należała do niego, ale ufał jej bezgranicznie. Tak właśnie kochał Raiję Bykową. W chacie Wasilij zastał Jewgienija. Siedział w izbie rozświetlonej płomieniami kilku lamp. W piecu buzował ogień. Był późny wieczór. Wasilij poznał, że Jewgienijowi dokucza ramię. Na jego twarzy wyraźniej odcinały się zmarszczki i bruzdy. Mimo nadchodzącego lata wieczorami w powietrzu czuło się przejmujący chłód i wilgoć. Ramię Jewgienija bezbłędnie przepowiadało pogodę. - Nieoczekiwana wizyta - rzucił Byków po trwającym chwilę kłopotliwym milczeniu. - Czemu ją zawdzięczam? - Chciałem zabrać do domu Jelizawietę - powiedział Wasilij, nie wchodząc głębiej do izby. Nie czuł wrogości wobec tego mężczyzny, bardziej gorycz i zazdrość. - Jelizawietę? - powtórzył Jewgienij zdziwiony, czym wyprowadził Wasilija z równowagi. - Wiedziała, że dziś wracam - wyjaśnił, nie mając ochoty przedłużać rozmowy z Jewgienijem. Domyślał się zresztą, że mąż Raiji także wolałby zakończyć jak najszybciej to spotkanie. - Nic nie mówiła? Nie uprzedziła was, że dziś musi wracać do domu? - Jelizawieta? - powtórzył znów Jewgienij. - Dlaczego uważasz, że powinna mnie zawiadamiać o twoim powrocie? - Miała przenieść się do Raiji na ten czas, gdy będę w rejsie - wyjaśnił Wasilij, coraz bardziej zaniepokojony. - Raija przed trzema, a właściwie nawet czterema dniami popłynęła do Wielikiego Ustiuga - oznajmił ze spokojem Jewgienij. - Tego samego dnia spotkałem Jelizawietę. Była u mnie w biurze i pytała o Raiję. Powiedziałem jej, że wyjechała. Od tamtej pory nie widziałem

dziewczyny... - Wcześniej też jej nie widywałeś? - zapytał ostro Wasilij i nie czekając na zaproszenie, usiadł na krześle obok biurka Jewgienija. Teraz już nic go nie mogło powstrzymać. Jewgienij pokręcił głową. - Wypłynąłem przed dwoma tygodniami - oznajmił Wasilij. - Jelizawieta miała przenieść się do Raiji. Umówiliśmy się, że pojedzie do was jeszcze tego samego dnia. Tak mówiła... - Popatrzył przeciągle na Jewgienija - Nie wydawało mi się konieczne upewniać się u ciebie albo u Raiji, czy wszystko się zgadza. Ufałem małej... - Ma jakiegoś chłopaka? - spytał Jewgienij. - Kto, Jelizawieta? - zapytał chłodno Wasilij, patrząc na niego z ukosa. Jewgienij wzruszył ramionami, a dłonią uczynił znaczący gest, chcąc uświadomić Wasilijowi, że jego podopieczna nabrała kobiecych kształtów. - Przecież to jeszcze dziecko - obstawał przy swoim Wasilij. - W ogóle ją jeszcze nie obchodzą chłopcy, zresztą po tym, co przeszła... Nie dokończył. Jewgienij dobrze wiedział, co przydarzyło się małej, jak mógł więc sugerować coś takiego? - Przecież ona ma już piętnaście czy nawet szesnaście lat - sprzeciwił się Jewgienij. - Czternaście - uciął Wasilij. Tak naprawdę Jelizawieta niebawem miała ukończyć piętnasty rok życia, ale on odsuwał od siebie tę myśl. - Tonią w wieku czternastu lat od dawna nie była już dziewicą - rzucił sucho Jewgienij, rozjątrzając ranę. Może dlatego, że sam nie miał córki, nie potrafił wyobrazić sobie uczuć opiekuna dziewczyny. Wasilij zacisnął zęby i trzęsąc się ze złości, poderwał się z krzesła. - Jelizawieta to nie Tonią - skwitował krótko. - Gdybyś jednak coś słyszał... Jewgienij pokiwał głową. Nie był przecież bez serca. Denerwowało go jedynie, gdy Wasilij kręcił się za blisko Raiji. Teraz, kiedy Raija znajdowała się na pokładzie frachtowca płynącego w górę rzeki Dwiny, poczuł ulgę. Wiedział, że w takiej chwili jego żona pierwsza stanęłaby u boku Wasilija, żeby go pocieszyć. Już sobie wyobrażał, jak go gładzi po włosach i ściskając mocno dłoń, przemawia do niego ciepło i przyjacielsko. Na szczęście Raiji nie było w Archangielsku... Wasilij przeszukał dokładnie nabrzeże, ale Jelizawieta nie miała zwyczaju się tam kręcić. Nikt jej tam nie widział. Była skrytym dzieckiem, które najchętniej przebywało w domu. Czasami tylko chodziła na rynek, zaglądała do Antonii, do stajni lub do kuchni.

Wasilij udał się więc tym tropem. Mężczyźni jego pokroju zawsze łatwiej porozumiewają się z kobietami. Przed nimi mogą otworzyć swoje serca. U innych mężczyzn nie wzbudzają zaufania. Odnalazł Antonię w kuchni, krzątającą się wokół Olgi i Miszy. Zdumiała się, kiedy jej wyjaśnił, z czym przychodzi, a potem zastanawiała się przez chwilę i ważąc każde słowo, rzekła: - Nie dałabym głowy, że Jewgienij się myli... - Ale przecież to jeszcze dziecko... - upierał się Wasilij. Antonia postawiła przed nim miskę z gorącą zupą rybną. Podmuchała lekko, nim mu podała. - Nie, to już nie dziecko - odparła cicho i kazała Oldze i Miszy pójść do sąsiedniej izby. Domyślając się, że to nie jest taka sobie zwykła rozmowa, przymknęła drzwi, zostawiając tylko małą szparę. - Patrzysz na Jelizawietę oczami ojca. - Antonia uśmiechnęła się ciepło do Wasilija. - Zresztą w pewnym sensie jest to twoje dziecko. Gotów jesteś ją chronić tak samo, jak uczyniłby to rodzony ojciec. Pokiwał głową i westchnął. Tonią miała rację, znała go aż nadto dobrze. Dobrze też znała ludzkie słabości i wiedziała więcej o przedstawicielkach własnej płci niż on. - Jelizawieta przemieniła się w młodą kobietę - mówiła Tonią z matczynym smutkiem w głosie i w spojrzeniu. Zdawało się, że zapatrzyła się swymi ciemnymi oczami w przeszłość, cofając się do własnej młodości. Ciemnobrązowe loki tańczyły przy każdym ruchu głową. - Proszę cię, zamknij oczy i przypomnij ją sobie dokładnie. - Ku swemu zdumieniu zobaczyła, że jej posłuchał, zaciskając dłonie na krawędzi stołu. - Ale nie patrz na dziecko, Wasia, lecz na budzącą się kobietę, jeszcze pąk kwiatu, ale już nie dziecko. Ona poznała przecież tajemnice dorosłości, nie potrzebowała się ich domyślać. Może trudniej jej więc było przyjąć dokonujące się w niej zmiany, może mogłaby zamknąć się na nie i pozostać na etapie dziecka, takiego jakie w niej widziałeś. Ale ja dostrzegłam w Jelizawiecie młodą kobietę. Ty jesteś jej wujem, bardzo z nią jesteś związany, przyjacielu. Gdybyś spojrzał na Jelizawietę oczyma mężczyzny, ty także byś ujrzał kobietę... Wasilij nie chciał wierzyć, ale gdzieś pierzchła jego niezachwiana pewność. - Prawie jej nie widywałam w czasie, gdy byłeś na morzu - ciągnęła Antonia zamyślona. - U Raiji jej z pewnością nie było, bo Raija nie omieszkałaby mi o tym wspomnieć. Odwiedziłam ją tuż przed jej wyjazdem. Choć Wasilij nie pytał, Antonia wyjaśniła: - Raija wyjechała na moją prośbę. Jewgienij co prawda mówi, że wysłał ją w interesach,

bo kazał jej kupić kufry i zdobione malowidłami skrzynki, ale to typowe... Oleg też tak zawsze robił... Bardzo mi zależało, żeby to ona osobiście przekazała Anastasowi wszystko... - Przecież ja mógłbym pojechać do Anastasa - oznajmił Wasilij. Pokiwała głową, tak jakby dopiero teraz uświadomiła sobie taką możliwość. Ale powtórzyła: - Wysłałam Raiję - Raisę. Wasilij domyślił się, że mimo wszystko byłoby inaczej, gdyby to on, mężczyzna, zawiózł odpowiedź Antonii. - Jelizawieta na pewno wnet się zjawi - wróciła do tematu rozmowy Antonia. - Może zostawiła jakiś list? Przecież potrafi pisać... Nie przyszło mu do głowy szukać wiadomości od Jelizawiety. Szukał bratanicy. Zerwał się, nie dojadłszy zupy, i wybiegł bez pożegnania z chaty Antonii. W domu znalazł list. Jelizawieta ukryła go pod jego posłaniem. Leżał tam starannie złożony. Dziewczynka zawsze była dokładna. Opadłszy ciężko na posłanie, zaczął czytać, a w miarę, jak przesuwał wzrok po tekście, zaciskał coraz mocniej dłonie i klął jak szewc, zgrzytając zębami. Jelizawieta sformułowała list dziecinnie, ale mimo to wyczuwało się w jej słowach determinację. Podopieczna najwyraźniej podjęła decyzję, a przynajmniej tak jej się zdawało. - Uwodziciel! - rzucił porywczo sam do siebie. - Uwodziciel dzieci! Świnia! Wróg nie miał twarzy. Jelizawieta nie wyjaśniła nawet słowem, kim jest ten, z którym postanowiła uciec, skąd pochodzi, ile ma lat, co robi. Wasilij musiał się sam wszystkiego domyślać. Poprzysiągł jednak porywaczowi najgorszą zemstę. Przyrzekł, że nie spocznie, póki go nie odnajdzie, nawet jeśli miałby przemierzyć cały kraj wzdłuż i wszerz. - Zabiję go! - cisnął. W porcie dowiedział się, jakie statki, cumujące w ciągu ostatnich trzech dni, zdążyły odpłynąć. Wykluczył z tej liczby te, których właścicielem był Jewgienij i Oleg. Może niesłusznie, ale zaufał własnej intuicji. Ryzykował, ale miał przeczucie, że nikt z kręgu jego kompanów nie odważyłby się uwieść jego bratanicy. Nie odważyłby się zadrzeć z nim. Doliczył się pięciu frachtowców: dwóch, które przypłynęły z południa i popłynęły z powrotem na południe Dwiną dzień po wyjeździe Raiji, kolejnych dwóch z Onegi i jednego z Kiem. Pięć frachtowców, około pięćdziesięciu członków załogi. Z tej liczby wykluczył kapitanów i sterników, którzy, starsi już wiekiem, na ogół mieli rodziny. W jaki sposób, u diabła, Jelizawieta poznała mężczyznę? zadręczał się Wasilij. Nie

mógł tego pojąć. Wszystkie frachtowce, jak sprawdził, regularnie przypływały do Archangielska. Poznał po nazwach. A więc każdy musi wziąć pod uwagę. W którą stronę się udać? Na południe w górę Dwiny, do Onegi czy do Kiem... Wybór należał do niego. Wasilij udał się ponownie do Antonii. Olga już spała, a Misze Jewgienij zabrał do domu. - Jednak chodzi o mężczyznę - powiedział. - Jelizawieta uciekła z domu, żeby poślubić jakiegoś wszawego marynarza pływającego na zapyziałym statku po Dwinie albo do Onegi lub do Kiem. Do cholery, co ona sobie w ogóle myśli! - Jelizawieta jest już kobietą - rzekła Antonia, której ta wiadomość wcale nie zaskoczyła. - Kobiety na ogół nie liczą wszy u ukochanych. Gdyby było inaczej, wielu nigdy by się nie ożeniło. Ten mężczyzna musiał mieć w sobie coś... - Boże, jak możesz mówić o tym tak beznamiętnie? Przecież nie wiadomo w ogóle, kto to jest! - Ona go wybrała - wtrąciła Tonią z niezmąconym spokojem. - Gniew czy strach w niczym jej teraz nie pomoże. A zresztą wygląda na to, że pojechała z nim z własnej woli... - Dziewczynki w tym wieku łatwo namówić na wszystko... Tonią uśmiechnęła się. - Tak, ty coś o tym wiesz... Westchnął, uświadomiwszy sobie, że w tej chwili nic nie może zrobić. Podjął jednak postanowienie, że odnajdzie uciekinierkę. - Nie zostawiła listu dla Raiji? - zapytała Tonią. Pokręcił głową. - Może wyrzuciła. Bo jestem pewna, że nie bez powodu pytała o nią Jewgienij a. Jelizawieta nie wyjechałaby bez pożegnania z Raiją. Zabrała coś ze sobą? Nie miał pojęcia. Wrócił do domu i przeszukał wszystkie izby. Odkrył, ze Jelizawieta wzięła pled, który utkała dla niej Raija. I pozostawiła dla niej list. Bez skrupułów otworzył go i przeczytał. Ten list, choć nieco obszerniejszy, także niewiele mu wyjaśnił. Wsunąwszy za koszulę razem ze swoim list do Raiji, jeszcze raz poszedł do Toni. Tym razem, żeby pożyczyć od niej konia.

3 Szaleństwo, szaleństwo, wystukiwały końskie podkowy. Szaleństwo, szaleństwo... Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to prawda. Z drugiej strony jednak był zadowolony, że przynajmniej podjął jakieś działanie. Nie leżało w jego naturze siedzieć bezczynnie i poddawać się okolicznościom. Kiedy minął pierwszy zaślepiający gniew, Wasilijowi wróciła jasność umysłu. Postanowił odnaleźć niesforną bratanicę i przywieźć z powrotem do domu, nawet jeśli się okaże, że zdążyła wyjść za mąż. Ten ślub nie może być ważny w świetle prawa, choćby został poświadczony dokumentem i opatrzony pieczęciami. Jelizawieta była zbyt młoda, by bez pozwolenia prawnego opiekuna zawrzeć związek małżeński. A jej prawnym opiekunem był nie kto inny jak właśnie on. Kim jest ów drań, który w taki sposób omamił młodą dziewczynę? Czy równie niedojrzały jak ona wyrostek, czy też wyrachowany mężczyzna? Wasilij miał nadzieję, że to młody chłopak, bo wówczas byłby może w stanie zrozumieć ów wybryk i wybaczyć. Cwałował konno przez pustkowia, mijając po drodze niewielkie osady. Zatrzymywał się raz po raz przy położonych na odludziu drewnianych chatach, bo nie mógł tak po prostu przejechać bez słowa obok ludzi, którzy, już z daleka go dostrzegłszy, wyszli na podwórze. Tu, w oddalonych od świata domostwach, nawet obcy witany był serdecznie. Ludzie ciekawi byli nowin z Archangielska, gdy usłyszeli, skąd przybywa, więc opowiedział im, jakie statki popłynęły na zachód, z jakim ładunkiem. Wymienił nazwiska kapitanów. Wspomniał też, że do portu przybiło niewiele zagranicznych żaglowców, ale nazwy ich macierzystych portów brzmiały obco w uszach nieobytych w świecie chłopów. Wasilij wyjaśnił przy okazji, że poszukuje swojej córki. Wolał nie mówić, że chodzi o bratanicę. Ludzie często doszukują się niepotrzebnych sensacji. A ojciec, pragnący odnaleźć córkę, która uciekła z domu, u wszystkich znajdzie zrozumienie. - Co za czasy - narzekał staruszek, u którego Wasilij zatrzymał się na noc. - Młodzi nie szanują nikogo i niczego. Uważają, że pojedli wszystkie rozumy i wszystko najlepiej wiedzą. Nie słuchają już starszych... Wasilij poczuł się prawie jak rówieśnik tego pomarszczonego bezzębnego starca. Równie rozczarowany, pozbawiony nadziei i złudzeń na czekające go dni i lata. - Nie wierzę, żeby ona zdołała zaprowadzić porządek w tym kraju - zwierzył się starzec w największym zaufaniu, mając na myśli nie Jelizawietę, lecz samą carycę Elżbietę. - Chyba

sam diabeł posadził babę na tronie - dodał. Był chyba zdeklarowanym wrogiem kobiet. Co rusz wtrącał bowiem, że „na szczęście się nie ożenił”. - Czas panowania carycy Anny nie był dla naszego kraju najszczęśliwszy. Trudno się spodziewać, że za rządów Elżbiety będzie inaczej. Mam nadzieję, że wśród Romanowów znajdzie się w końcu jakiś chłop, który usunie to babsko z tronu. Kobiety niech lepiej rodzą dzieci, a nie biorą się za rządzenie tak potężnym krajem. Obsadzają na ważnych stanowiskach swoich kochanków, a nie dobrych polityków. Kiedy na tronie zasiada mężczyzna, przynajmniej wiadomo, że gubernator nie musiał się z nim przespać, żeby dostać posadę. No... na ogół wiadomo... Starzec nigdy w życiu nie widział na oczy żadnego gubernatora. Ale miał wyrobioną opinię na ich temat. W młodości żeglował po Dwinie, a potem zajął się uprawą roli. Sam wykarczował pole i oczyścił z kamieni, co do najmniejszego. U schyłku życia nie przestawał wierzyć, że doczeka cara - mężczyzny kierującego krajem, który pomimo wszystko kochał całym sercem. - Lepiej nie wyrażajcie zbyt głośno swoich poglądów, dziadku - ostrzegł staruszka na pożegnanie Wasilij, wyruszając w dalszą drogę. W Rosji nie brakowało donosicieli. I wbrew temu, co zdawało się wielu mieszkańcom dalekiej północy, do Petersburga nie było stąd tak daleko. Koń pożyczony od Antonii nosił imię Waśka. Wasilij podejrzewał Tonie, że właśnie dlatego wybrała mu tego a nie innego. „Waśka, Waśka...” - wabiło się zwierzęta, nikt jednak nie nadawał im takiego imienia. Tonią miała specyficzne poczucie humoru, tylko ona mogła to wymyślić. Podkowy stukały o ziemię, a w uszach Wasilija dudniło w kółko jedno słowo: „szaleństwo, szaleństwo...” Powinien popłynąć statkiem. Na pewno udałoby mu się zamienić z kimś z załogi frachtowca płynącego do Onegi albo do Kiem. Statki armatora, u którego teraz pracował, kursowały na tej trasie. Nie każdego dnia co prawda, ale na pewno w ciągu paru dni wypłynąłby z Archangielska. A może nawet Jewgienij pozwoliłby mu się zamustrować na którymś ze swoich frachtowców pływających Dwiną? Nie ze względu na sympatię dla niego, bynajmniej. Ale przecież lubił Jelizawietę, która dość często pomieszkiwała u niego i Raiji. Niezręcznie jednak było mu go o to prosić... Wasilij nawet Antonii nie powiedział, gdzie najpierw postanowił szukać bratanicy.

Pytała go, ale odparł, że jeszcze nie wie, dokąd zmierza. Domyśliła się, że kłamie. Przejrzała go, mimo że zwykle z łatwością potrafił wywieść ludzi w pole. Antonię niełatwo było oszukać. - Nie chcę nic wiedzieć - rzuciła mu na pożegnanie, ale raz jeszcze powtórzyła, gdzie rozstała się z Anastasem. - Nie wiem, czy się tam zatrzymam - odpowiedział. - Może nie będę miał czasu... - Do piekła z tobą, Wasiliju Uskow! Te słowa długo pobrzmiewały mu w uszach. Ta Antonia! Potrafiła być gorzka niczym zeschła ryba. Ale jak już coś powiedziała, to trafiała w samo sedno. Wasilij, kierując się wzdłuż brzegów Dwiny na południe, obrał cel: Wielikij Ustiug. Raiji nie podobały się warunki panujące na pokładzie „Miszy”. Wprawdzie widywała gorsze, ale uznała to za marną pociechę. Zastanawiała się, czy Jewgienij zdaje sobie z tego sprawę. Ostatni raz płynął tym frachtowcem przed rokiem, kiedy przywiózł Antonię. Nie pytała wówczas ani jego, ani przyjaciółki o wygody podróży. Interesowało ją tyle innych spraw. Zawsze zresztą sądziła, że mąż dba o dobre warunki dla załogi na swoich statkach. Tymczasem marynarze sypiali na przegniłych siennikach w chłodzie i wilgoci. Kiedy po raz pierwszy chciała wejść do kubryku, w nozdrza uderzył ją taki smród, że aż się cofnęła. Kapitan pośpiesznie starał się ją odciągnąć w innym kierunku, ale wtedy po raz pierwszy tupnęła nogą i oznajmiła, że jako żona armatora ma prawo cal po calu obejrzeć statek należący do jej męża i żaden kapitan nie może jej zabronić wejść tam, gdzie będzie chciała. Ale zaraz po tym doświadczeniu pośpiesznie się wycofała, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie pojmowała, jak ludzie mogą odpoczywać w takich warunkach. Pewnie dlatego marynarze pracowali tak długo, póki nie padli ze zmęczenia. Odnosiło się wrażenie, że prawie nie śpią, bo widywała wokół siebie ciągle te same blade twarze młodych chłopców. Niektórzy byli bardzo licho odziani. Raija zachodziła do nich, kierowana matczyną troską, a złość w niej narastała. Zapytała marynarzy, ile zarabiają, ale nie chcieli o tym mówić. Prześladowało ją dziwne uczucie, że ktoś im tego zabronił. Raiji nie podobał się kapitan „Miszy”. To niemożliwe, by Jewgienij o tym wszystkim wiedział... Pragnęła przyrzec tym harującym marynarzom, że po powrocie do Archangielska zadba o poprawę ich doli. Ale nie miała odwagi złożyć takich obietnic. Bała się budzić nadzieje, które mogą okazać się bez pokrycia. Wszystko się w niej buntowało.

Czasem pytała Jewgienija, w jakich warunkach pracują marynarze, których zatrudnia. Ale on wówczas tylko gładził ją po głowie i uśmiechał się łagodnie. Mówił, że zaczynał jako zwykły majtek, chadzał w drewniakach nawet zimą i wie, jakie życie wiodą prości marynarze. Dlatego nigdy nie wykorzystuje swoich ludzi. Zapewniał, że na statkach należących do niego i do Olega panują lepsze warunki niż u innych armatorów, których jednostki pływają po Morzu Białym. Teraz Raija przestała mu wierzyć. Równocześnie jednak nie przyjmowała do wiadomości, że Jewgienij mógłby ją okłamać. Zapragnęła się kogoś poradzić. Kogoś, kto się na tym wyznaje, kto coś o tym wie... Wasilija... Niestety, przestało to być możliwe. Wasilija musiała wykreślić ze swojego życia. Nie mogła więc niczego obiecać załodze „Miszy”. Przyrzekła jednak sobie, że porozmawia z Jewgienijem. Zmusi go, by zszedł pod pokład i zobaczył, w jakich warunkach sypiają marynarze. Bo to, co ujrzała, uznała za niegodne człowieka. Być może młodzi chłopcy zauważyli w jej oczach bunt, może znali i nucili ułożone o niej pieśni, bo na koniec rejsu, nim zeszła z pokładu w Wielikim Ustiugu, zajrzał do niej młody marynarz, ten sam, który pierwszego dnia tak walczył, by pomóc jej zanieść do kajuty bagaż, i rzekł: - Bardzo jesteśmy radzi, że płynęłaś z nami na „Miszy”, Caryco. Raija nie powstrzymała go, choć nie lubiła, gdy się tak do niej zwracano. Dostrzegła bowiem w mądrych oczach młodzieńca nadzieję. Podjęła wówczas mocne postanowienie, że nie zapomni załogi frachtowca. Statek nosił imię jej syna, dlatego poczuwała się poniekąd do odpowiedzialności za wszystkich, którzy na nim pływali. - Będę o was pamiętać - obiecała i bez sprzeciwu pozwoliła młodzieńcowi zanieść swój bagaż aż do gospody, w której polecił się jej zatrzymać Jewgienij. Gospoda, którą dla niej wybrał mąż, znajdowała się niedaleko portu. Wystarczająco dobrze znała swojego męża, by dostrzec w tym jego opiekuńczą dłoń. Zawsze ją chronił. Teraz też nie chciał, by jego żona szukała po całym Wielikim Ustiugu miejsca na nocleg, mając za towarzystwo marynarza w gałganach i w drewniakach. Młodzieniec wniósł torbę do gospody. Raija zdążyła mu wetknąć parę monet, nim, nie spuszczając jej z oczu, cofnął się do wyjścia. Kto wie, czy nie zyskała w nim oddanego na całe życie przyjaciela. Raija znalazła się w mrocznym, nieco ponurym domu. Na powitanie wyszła jej pulchna

kobieta, która przedstawiła się jako Tatiana Dawidowna, właścicielka gospody. - Raisa Bykowa - oznajmiła Raija, dobrze wiedząc, że uniknie zbędnych pytań, podając rosyjską wersją własnego imienia. - Żona Jewgienija Bykowa. - Jesteś żoną Jewgienija Dymitrowicza, kwiatuszku? Postaw ten bagaż i pozwól, że ci się dokładniej przyjrzę. No, nie! Temu nicponiowi udało się w końcu ożenić z tak piękną kobietą! Czym on sobie na to, u diabła, zasłużył? Jak mu się powodzi? Widziałam go ostatnio dokładnie rok temu. Nie przyjechał z tobą? No, nie! Co ten głupiec sobie w ogóle myśli? Jak mógł wysyłać samopas własną żonę? Czy on cię aby dobrze traktuje? Niech by tylko spróbował cię tknąć! Już matuszka Tatiana by sobie z nim zatańczyła! Żeby takie cudeńko puszczać samopas... Gospodyni przycisnęła Raiję do swej obfitej piersi. I już było wiadomo, że w jej obecności nie spadnie Raiji włos z głowy. Raija wyczuła, że Jewgienij dokonał właściwego wyboru. Tu bowiem czekał na nią nie tylko pokój, ale i serce. Już matuszka Tatiana o to zadba. Zdawało się, że ciemne ściany nagle pojaśniały od uśmiechu gospodyni, a dach podskoczył od wybuchów jej śmiechu. Przy pulchnej Tatianie zrobiło się Raiji swojsko i wesoło. Kiedy w drodze na piętro Raija potwierdziła, że Jewgienij przysłał ją w interesach, Tatiana znów zatrzęsła się z oburzenia. - On chyba nie jest przy zdrowych zmysłach - mruknęła, otwierając drzwi do pokoju. Raija zorientowała się, że został jej przydzielony pokój, który gospodyni trzymała dla swoich najlepszych gości. Było tu tak czysto, że można by jeść z podłogi. W rogu stał piec, a okno wychodziło na port. - Nakładać na kobietę tyle obowiązków. Biedactwo... - Kobiety wiele potrafią - rzuciła Raija gładko. - Ty, Tatiano, na przykład, prowadzisz gospodę, choć niejeden stwierdziłby, że to praca nie dla kobiet. Zresztą naszym krajem także rządzi kobieta... Tatiana nie zareagowała, gdy Raija rzuciła uwagę na jej temat, ale usłyszawszy o carycy, zmarszczyła nos. - Siedzi na tronie, to prawda, ale według mnie raczej dla ozdoby, chociaż niektórzy powiadają, że i urodą nie grzeszy. Zapewne inne, mądrzejsze, głowy myślą za tę naszą miłościwie panującą Elżbietę... - dokończyła i roześmiała się serdecznie. Raija zdjęła pelerynę i położyła na łóżku, na którym pomieściłaby się wygodnie cala rodzina. Zastanowiła się, kogo stać na takie luksusy. Domyśliła się, że dostałaby całkiem inny pokój, gdyby nie sympatia, jaką jej okazała gospodyni. - Znasz tu wszystkich w okolicy, Tatiano Dawidowna? - zapytała.