a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony864 451
  • Obserwuję553
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań676 002

Bente Pedersen - Raija ze śnieżnej krainy 37 - Syn armatora

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :581.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Bente Pedersen - Raija ze śnieżnej krainy 37 - Syn armatora.pdf

a_tom CYKLE Bente Pedersen - cykl Raija ze śnieżnej krainy (tom 1-40)
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 145 stron)

BENTE PEDERSEN SYN ARMATORA

1 - Myślisz może, że jesteś teraz wielkim armatorem? - W oczach Olgi pojawiło się coś nowego. Michaił nie zauważył tego u niej wcześniej: owego wyrazu jakby nienawiści. Ale Olga nie mogła go przecież darzyć nienawiścią! Byli przyjaciółmi! A nawet więcej: prawie rodzeństwem... Nie pojmował tego. Mimo najlepszych chęci nie był w stanie tego zrozumieć. - Trzeba czegoś więcej niż śmierć ojca, byś stał się armatorem, mój chłopcze - dodała. Miała piętnaście lat, ale wyglądała jak kobieta, jak dorosła. Jej twarz już od paru lat się nie zmieniała, rysy twarzy świadczyły o sile charakteru. Olga była zdecydowaną dziewczyną. Właściwie nie była ładna, Misza by tego nie powiedział. Nie była też słodka. Nie kobieca i delikatna, jaka powinna być dziewczyna. Szczęki miała mocne, kanciaste. Wszyscy musieli zauważyć, że Olga należała do silnych. Jej ojciec śmiał się i mawiał, że wyrośnie na piekielną kobietę, że nietrudno zgadnąć, kto jest jej matką. Michaił był młodszy od Olgi. Urodził się co prawda w tym samym roku, ale wystarczająco później, by mogła się do niego zwracać „mój chłopcze”. Wyglądała jak kobieta. Jej bluzka tak się wypełniła, że Misza sam odwracał wzrok od jej piersi. W przeciwnym razie musiałaby go o to poprosić. A takiego upokorzenia by nie zniósł. Wyglądała jak dorosła, miała kobiece kształty, twarz, której się nie zapomina, choć może niezbyt ładną, kręcone brązowe włosy, dzięki którym Olga mimo wszystko wydawała się pociągająca. Nie ładna - pociągająca. Misza dobrze ją znał. Razem się wychowywali. Mimo dojrzałego wyglądu nie była jeszcze całkiem dorosła. Nie bardziej dorosła niż on. A jednak traktowała go jak dziecko. Jego ojciec dopiero co umarł. Spodziewał się z jej strony odrobiny współczucia. Nie żeby go objęła i przytuliła. Nie sądził, by mogła to zrobić. Może przez moment miał taką nadzieję, ale tak naprawdę w to nie wierzył. Takie gesty są po prostu do Olgi niepodobne. Misza właściwie już nie potrafił powiedzieć, jaka w rzeczywistości jest Olga. Zawsze uważał ją za najbliższego i najlepszego przyjaciela. Ufał, że może na niej polegać. Bardziej niż na własnej matce. Olga wiedziała o nim więcej niż Raija. Olga znała go lepiej.

A teraz stała przed nim, uśmiechając się od ucha do ucha, i mówiła mu, że nie jest wart funta kłaków. - Kto, u licha, zechciałby mieć ciebie za pryncypała, Michaile Jewgienijewiczu? Myślisz, że jakiś wytrawny wilk morski będzie chciał pływać pod rządami chłopca, który ma jeszcze mleko pod nosem i nie poznał miłości? Zaczerwienił się i odwrócił wzrok. Nie mógłby spojrzeć w jej śmiejące się oczy. Olga nigdy nie śmiała się samymi ustami. Śmiała się całą sobą. A jej szyderczy śmiech potrafił bardziej dotknąć niż czyjkolwiek inny. Celnie go ugodziła! Doskonale zdawała sobie z tego sprawę, okropna dziewczyna! Ale tego jej nie zapomni! Takie słowa Michaił Byków dobrze zapamięta. - Jestem armatorem razem z twoim ojcem, Olgo Olegowna - rzekł uszczypliwie. Wyprostował się. Potrafił również odrzucać głowę tak jak matka, w czym Olga próbowała ją naśladować. Robił to bezwiednie, odziedziczył wiele cech po Raiji. - Zazdrościsz mi, bo ty nie możesz zarządzać naszą flotą. Chyba że życzysz swemu ojcu śmierci. Zresztą nawet wtedy ci się to nie uda, bo do tego trzeba się urodzić mężczyzną, moja droga. To twój mąż będzie urzędował ze mną w kantorze, a nie ty, Olga. Na pewno nie ty! - A twoja matka zastępuje Jewgienija! - odgryzła się Olga. - I dobrze sobie radzi! A może jest mężczyzną, co? - Mama to mama - stwierdził Michaił. - Nigdy w życiu nie będziesz taka jak moja mama. Jest mądrą kobietą, dlatego wolno jej pracować z twoim ojcem. Dlatego nikt się temu nie sprzeciwia. Ty nigdy nie będziesz taka jak moja mama. Nigdy! Nawet gdy będziesz w jej wieku, Olga! On także potrafił zjadliwie się uśmiechnąć. Olga nie mogła zaprzeczyć. Michaił wiedział o tym, gdyż zbyt wyraźnie podziwiała Raiję. Pragnęła być taka jak Raija - Raisa. Michaił zdawał sobie z tego sprawę. Poznał Olgę dobrze. Naturalnie ostatnio nie zdradzała się z tym, co dla niej ważne, ale nikt nie zmienia się aż tak bardzo. Olga również nie. Mimo wszystko Misza wiedział o niej bardzo dużo. - Rozmawiałeś z Olgą podniesionym głosem? - strofowała Raija Michaiła. Podejrzewała, co czuł, ale nie potrafiła go całkiem zrozumieć. Misza nie był już dzieckiem. Jako matka znała potrzeby chłopca. Teraz wyrósł i zrobił się bardziej niezależny. Zmieniał się w mężczyznę.

Raija wiedziała, że go traci. To bolało. Ale jednocześnie przyjemnie było patrzeć, jak to dziecko dorasta. Dobrze widzieć, jak znajduje oparcie na przyszłość. Statki należały do niego, nie do niej. To jemu Jewgienij zapisał swą flotę w spadku. Michaił jest synem armatora. - Olga powinna trzymać język za zębami - odparł Michaił. Wydawało się, jak gdyby jego ręce na dobre zadomowiły się w kieszeniach. Zaciśnięte pięści pod szarym materiałem. - Jesteście już na tyle duzi, że powinniście się wstydzić. Dorośli rozmawiają, a nie kłócą się, Misza. Nie możesz biegać wściekły i krzyczeć na kogo popadnie. Odkąd tato umarł, ludzie spodziewają się po tobie czegoś innego. Musisz szybko dorosnąć, Misza! Raija potargała go po włosach. Wymknął się spod jej ręki. Ciemnobrązowa czupryna wymagała przycięcia. Raija wiedziała, że nie powinna o tym teraz wspominać. Dojrzały mężczyzna, który wkrótce skończy piętnaście lat, nie potrzebuje napomnień matki. - Olga mnie denerwuje - rzekł krótko. Lekko kopał nogę od stołu. Ani jego ręce, ani nogi nigdy nie zaznawały spokoju. Ciało należało do niego, a jednocześnie jakby było obce. Nie znajdował dla niego wystarczająco dużo miejsca. Zawsze coś stawało na przeszkodzie. Misza miałby ochotę się schować i jednocześnie chciał być widoczny. A to niemożliwe. Wiele rzeczy wydawało się niemożliwe. - Nic nie rozumiesz, mamo. Trzymasz stronę Olgi. Wszyscy stoją po jej stronie. Wystarczy, że się uśmiechnie, a już przyznają jej rację. Jednak do mnie nie uśmiecha się tak często. Tylko się ze mną drażni. Wydaje jej się, że jest już tak doświadczona, że może na innych patrzeć z góry. Tak jak gdyby kilka głupich miesięcy czyniło ją mądrzejszą ode mnie! Poza tym jest tylko dziewczyną. Gdyby miała dziób i skrzydła, latałaby w kółko razem z resztą stada mew! Pyskata dziewucha! Raija powstrzymała się, żeby nie parsknąć śmiechem. Nawet się nie uśmiechnęła. Chodziło o godność jej syna. O jego przyjaźń. I być może także o coś, czego Misza nie dostrzegał. Olga miała w istocie trochę racji: jeszcze właściwie do tego nie dorósł. Tych kilka głupich miesięcy jednak nie było bez znaczenia. Raija widziała to. Olga również stała się kobietą na tyle, by to zauważyć. Misza jedynie się złościł. Potrzebował jeszcze trochę czasu i przestrzeni, by dojrzeć, by się ukształtować. - Zapomnij na trochę o Oldze tej jesieni i zimy - zaproponowała Raija. - Pozwól jej postawić na swoim. Nikt nie każe wam dorastać ręka w rękę, Misza. W którymś miejscu wasze

drogi muszą się pewnie rozejść. Może teraz nadszedł ten moment? Olga ma swoje zadania, ty masz swoje. Wierzę, że dorośniesz do tego, by zająć miejsce po swoim ojcu. Wiem, że będzie z ciebie zdolny armator, Michaile Jewgienijewiczu. - Skąd wiedziałaś? - spytał Misza zakłopotany. Umknął wzrokiem, tymi oczyma brązowymi jak oczy Jewgienija, jak jej własne. Raija już nie doszukiwała się, kogo z nich Misza bardziej przypomina. Chciała w nim widzieć Jewgienija, jednak najczęściej dostrzegała w synu własne odbicie. - Rozmawialiście podniesionymi głosami - odparła krótko. - Idź na statek i zajmij się męską robotą, synu! W oczach Michaiła pojawił się pogodny błysk. Chłopak nadal potrafił się uśmiechać, chociaż stanęło przed nim wiele poważnych i trudnych zadań. - Czy właściciel statku skrobie zbutwiałe burty? - Właściciel statku wynosi - zdechłe szczury, jeżeli to konieczne - odparła Raija z uśmiechem, za którym jednak kryła się powaga. - Musisz się nauczyć, Misza, że żadna praca nie hańbi. Nie jesteś więcej wart niż twoi marynarze. Nie jesteś więcej wart niż zwykli rybacy. Jako dorosły nie będziesz może musiał harować jak wół, nie będziesz musiał wykonywać najcięższej pracy, ale pamiętaj, że przez to wcale nie będziesz więcej wart niż inni. Jesteś człowiekiem i mężczyzną. Tak jak i pozostali wokół ciebie. Brud pod paznokciami nie jest powodem do pogardy, mój chłopcze. Raczej pycha. Jeżeli chcesz mieć porządne i sprawne statki na lato, to teraz musisz je oskrobać. Zima jest czasem remontu. Wystarczająco długo byłam żoną właściciela statków, by się tego nauczyć. Kiedy Oleg pracuje na „Antonii”, mój syn musi zadbać o to, by równie dobrze przygotować „Raiję”! - Tak jest, armatorko! - zażartował Michaił. Oddał matce honory i zniknął za drzwiami. Raija czuła na swych barkach ogromny ciężar. Co prawda nie obnaszała się ze swą żałobą. Wbrew zasadom założyła białą bluzkę, choć jeszcze za wcześnie było na inne ubranie niż czarne. Jewgienij na pewno nie miałby jej za złe, że nie nosi po nim żałoby. Wiedział, że nie lubi czerni. Zresztą już wystarczająco długo się umartwiała. Zbyt długo. Z powodu zbyt wielu. Czuła na ramionach ciężar... „Raija” z Archangielska stała w porcie skuta lodem, grubym na pół metra. Morze Białe dojrzało do swej nazwy. Odpoczywało ciche, pokryte śniegiem. Żaden z portów nad Morzem Białym nie był wolny od lodu. A zima będzie długa. Właściwie panowały tu tylko dwie pory roku: biała, bezlitosna zima i lato, zielone, z dołeczkami w policzkach, pełne słońca. Lato trwało zbyt krótko.

Teraz świat był biały. Michaił kroczył szaro - czarny pośród tej bieli. Szedł ścieżką wydeptaną przez wiele stóp na lodzie pokrywającym Morze Białe. Wiedział, że pierwszy powinien się pojawić na „Raiji”. Jego ojciec stawiłby się tu przed innymi. Jego ojciec stanąłby na oszronionym, śliskim pokładzie i witałby marynarzy wchodzących na statek. To również nie Olgi wina, że się spóźnił. Mógł odejść, zamiast rzucać w jej stronę słowa ostre jak noże. Zamiast słuchać jej uwag. Gołymi rękami chwycił sznurową drabinkę. Zimną w dotyku. Mroźny wiatr odbierał czucie w dłoniach. Lina była śliska. But ześliznął się ze szczebla. Michaił zawisł na rękach, mając nadzieję, że nikt tego nie widzi. Nie powinien być takim fajtłapą. Ojciec poruszałby się pewniej, a miał tylko jedną rękę. Michaił nasunął czapkę na uszy, kurtkę zostawił na wpół rozpiętą. Nie wiedział, czy chciał w ten sposób sprawiać wrażenie bardziej męskiego, niż był w istocie. Nie chciał się nad tym zastanawiać. Podejrzewał, że marynarze i tak przejrzą go na wskroś. Żyli już tak długo. Spluwali daleko przez dziury po zębach. Na ich dłoniach widniały ślady, których nie można zmyć. Niektórzy nawet w zimie wkładali chodaki na bose stopy i nosili cienkie bluzy, na które narzucali zniszczone wełniane swetry. Słowa matki dźwięczały Michaiłowi w uszach. Nie był ani trochę lepszy od tych mężczyzn. Mógł zamknąć oczy i sam siebie nazywać armatorem. Pracowali dla niego. Zarabiali u niego na chleb. U niego, syna armatora. Nie był od nich lepszy. Słowa matki nie powinny tak piec. Ale piekły. Żarzyły się w umyśle. Wypaliły taki ślad, że nigdy ich nie zapomni. Tylko pycha sprawia, że drugiego człowieka traktuje się z pogardą, mówiła matka. Kłamstwo także. Michaił stał samotnie na pokładzie. On, armator i pryncypał na „Raiji” z Archangielska. Jego statek nosił owo niezwykłe imię matki. Misza znał kłamstwo tak wielkie, że nie mieściło się w ustach. Myśli rozsadziłyby głowę, gdyby pozwolił im rozwinąć skrzydła w tamtą stronę. Kłamstwo również czyniło małym. Teraz Michaił będzie nosił w sobie owo kłamstwo, ponieważ ojciec nie żyje. Będzie go strzegł i pilnował. Będzie milczał. Ponieważ zmarli powinni zachować honor, dobre imię. Ponieważ ojciec zyskałby tylko wtedy, gdyby sam przyznał się do kłamstwa. Misza był synem Jewgienija Dymitrowicza Bykowa. Synem armatora. Kłamstwo

stanowiło część dziedzictwa po ojcu. Rybacy pracowali pod pokładem. Sezon połowów na zachodzie zaznaczył swój ślad na statku. Lampy rzucały chybotliwe światło w ciemności. Spojrzenia rybaków przypominały to światło. Szybkie mgnienia. Sygnały, których Michaił nie powinien rozumieć. Znaki przesyłane między wtajemniczonymi. Nie musieli mu mówić, że nie jest jednym z nich. W zimie nie pracowali wszyscy z załogi. Wystarczyło tylko kilku. Praca również nie trwała całą zimę. Do nowego roku powinni zdążyć naprawić, co zostało do naprawienia. Byków i Jurków nigdy nie pozwolili niszczeć statkom. Latami je łatali. To dla nich sprawa honoru. Każdego roku musieli dodatkowo płacić za remont, ale mimo wszystko kosztowało to mniej, niż pozwolić, by deski całkiem zbutwiały i potem wszystkie wymienić. Albo porąbać statek. - Czy nasz mały armator dobrze spał? - W uśmiechach tu i ówdzie widniały czarne dziury. Śmiech brzmiał jak siekanie nożem. Matka o tym nie wiedziała. Olga nie wiedziała. Żadna z nich nie powinna wiedzieć. - Zaczęliśmy tak jak potrafiliśmy - mówił dalej jeden z nich. - Niełatwo jest pracować, gdy nikt nie kieruje pracą, ale próbujemy zasłużyć sprawiedliwie na wypłatę. Czy nasz pryncypał jest niezadowolony? Oskrobywali zbutwiałe deski w kubryku. Michaił wiedział, że potrafią to lepiej od niego. Milczał, usiłując zobaczyć cokolwiek w ciemności. Oczywiście wykonali kawał porządnej roboty. Zdawał sobie z tego sprawę. Oni również o tym wiedzieli. Mieli pływać na „Raiji” do lata. Również w ich interesie leżało, by statek wyruszył w dobrym stanie. Ale bawiło ich, gdy za ich sprawą Michaił tracił pewność siebie. Naigrywali się z jego młodego wieku i braku doświadczenia. Nigdy nie na tyle złośliwie, by go wyprowadzić z równowagi. Nigdy tak, by ktoś inny oprócz niego to słyszał. Jednak wystarczająco dokuczliwie, by Michaił czuł pieczenie soli na skórze. Pracował z nimi ramię w ramię, ale nie jak z kolegami. Był za młody. Chodził w skórzanych butach. Zbyt wiele posiadał. Ich rozmowy toczyły się mimo jego uszu. Ponad nim. Za jego plecami. Michaił nie miał im nic do powiedzenia. Nie chciał ich o nic pytać. Nie pragnął niczego z nimi dzielić. Pracował. Przyglądał się ruchom ich rąk. Starał się je naśladować. Nawet mu się udawało. Nie był jednak tak szybki jak oni. Brakowało mu wprawy. - Ktoś powinien uderzyć w konkury do Bykowej! - rzucił ze śmiechem jeden z załogi. Michaił rozpoznał ten głos, ale udał, że nic nie słyszał. Zacisnął zęby. Nie był w stanie

bronić matki, choć może powinien. Powinien. Wiele powinien. I tak wiele nie był w stanie uczynić. - Tak, to byłoby prawdziwe święto, gdyby któryś z nas mógł ożenić się z żoną armatora! Może coś by nam skapnęło. - Gdybyś dostał się pod spódnicę Bykowej, to przede wszystkim z ciebie by kapało, stary! - Ale jednak dba o tych, których miała między nogami. - Do diabła! Że też Wasia zdecydował się skończyć ze sobą w tak niegodny sposób. On potrafiłby poprowadzić Bykową i flotę. Czy nie mógł poczekać z naciąganiem sznura? - Zamknijcie gęby! - Michaił stanął z marynarzami twarzą w twarz. Krzyknął, a jego głos odbił się echem po kubryku. Rozbrzmiewał nadal, chociaż chłopak zamknął usta. Dźwięczał mu w głowie. Być może im także. - Jest jego matką - rozległ się inny glos, starszy od pozostałych. - Jest Carycą. Kobietą innego rodzaju... - Zamknijcie gęby - powtórzył Michaił spokojniej, a jego palce wrosły w trzonek noża. Nie zdawał sobie sprawy, że chwycił za nóż, zanim nie ujrzał błyszczącego ostrza w chybotliwym świetle lamp. Mężczyźni nie umknęli wzrokiem. Utkwili spojrzenia w Michaile. Nie drgnęła im nawet powieka. Nie spuszczali chłopaka z oczu. A i on przykuwał ich wzrokiem. Chłopiec. Mały armator... - Mówcie o mnie, co chcecie - rzekł ochrypłym głosem. Właściwie nie był na tyle odważny, by spojrzeć któremukolwiek z marynarzy prosto w oczy, ale przynajmniej mógł udawać. Patrzył ponad ramionami mężczyzn, wyobrażając sobie, że widzi tam jakiś punkt. - Ale ani słowa o mamie! Ani słowa o tacie! Ani słowa o Wasi! Jestem może dla was małym chłopcem, ale mogę każdego z was wyrzucić z pracy. Zamilkł. Zapadła absolutna cisza, która zawisła ciężko pomiędzy wilgotnymi ścianami kubryka. Żaden z mężczyzn nie chciał stracić środków do życia. Nie chcieli też trafić do innego armatora. Wszyscy w Archangielsku wiedzieli, że Jurków i Byków mieli najlepszą flotę, że na ich statkach panowały najlepsze warunki, że najlepiej płacili. Wielu chciało pływać u Jurkowa i Bykowa, chociaż ten Byków to jeszcze nieopierzony gołowąs.

- I wcale nie żartuję! - Michaił podniósł nóż. Widok lśniącego ostrza i błysku w oczach mężczyzn trochę go oszałamiał. Żaden z marynarzy się nie cofnął, ale Michaił i tak wiedział, że posiada nad nimi władzę. O tej władzy mówił nóż i skórzane buty. Władza tkwiła w nazwisku. Michaił poczuł lodowaty chłód rozchodzący się wzdłuż kręgosłupa. Miłe łaskotanie. Dostał gęsiej skórki. Włoski na rękach podniosły się. Czując to, doznał upojenia. Podnosił nóż coraz wyżej. Aż za głowę. Tak daleko, że nie widział już blasku lamp igrającego na ostrzu. Wziął zamach... I nagle pośliznął się... Jęk stal się jakby głosem kubryka. Właśnie to pomieszczenie pod pokładem jęknęło, a nie pięciu mężczyzn, z których ust wydobył się głos. Ból stał się przedłużeniem jęku. Tworzył z nim jedną całość. Misza nie dostrzegł związku między bólem i nożem. Uświadomił sobie, że leży na mokrej podłodze, dotknął jej dłońmi. Przemokły mu plecy. Potem dopiero usłyszał uderzenie. Poczuł ból w tyle głowy. I wszystko zniknęło... - Po prostu się pośliznął, do diabła! - Nic nie zrobiliśmy! - To nóż chłopaka... - ...i Bogu dzięki za to! Najstarszy z marynarzy uklęknął obok Michaiła. Nóż tkwił głęboko w udzie, do połowy ostrza. Krew lała się strumieniem. Mężczyzna wyciągnął broń z nogi Michaiła. Musiał w to włożyć dużo siły. Pozwolił, by nóż spadł na ziemię. Lekkie stuknięcie sprawiło, że pozostali marynarze wzdrygnęli się. Butami szurali o ścianę. Chętnie by się przez nią wycofali. Najstarszy z załogi zdjął pasek od spodni i zacisnął wokół nogi Michaiła ponad raną. Potem ściągnął również koszulę i przewiązał nią udo chłopaka. Trząsł się z zimna - nie miał kurtki. Ktoś inny zdjął sweter i podał starszemu koledze. Mężczyźni nie chcieli na siebie patrzeć. Nie patrzyli również na Michaiła. W wilgotnym, mrocznym pomieszczeniu zapanował strach. - Kto, u licha, uwierzy, że sam się zranił? - Po tym, co się stało, spadnie kilka głów, a na pewno nikt nie będzie winił chłopaka. Który z nas może sobie pozwolić na utratę pracy? - Jeżeli on umrze, wszyscy zostaniemy wyrzuceni - rzekł spokojnie najstarszy marynarz. Nie wyglądał na mocarza, ale próbował podnieść Michaiła. Jego wysiłki poszły na marne.

- Trzeba go zanieść na ląd. Jego matka zna się na leczeniu ran! - odezwał się jeden z tych, którzy najbardziej dokuczali Michaiłowi. Był postawnym mężczyzną. Nie oglądając się na innych, bez słowa podniósł rannego i przerzucił sobie przez ramię. Nie obejrzał się nawet, by się przekonać, czy inni idą za nim. Przeszedł przez burtę. Kroczył na czele mężczyzn zmierza- jących do brzegu po lodzie na Morzu Białym. - Ma ranę w udzie - rzekł stary marynarz, kiedy inny w milczeniu kładł Michaiła na dywanie przy piecu w kantorze. Raija zaszeleściła spódnicą, która niczym wiatr zawirowała wokół jej łydek. Zbladła. Jej oczy wydawały się takie czarne. Mężczyźni rzucili jej szybkie spojrzenia, a potem odwrócili wzrok. Stali stłoczeni w grupie przy ogromnym biurka Nie czuli się tu jak u siebie, ale nie byli w stanie odejść. Starali się nie nadepnąć na dywan. Zostawiali na deskach podłogi mokre kałuże. Duże mokre bajorka, które zlewały się w jezioro. Pięciu mężczyzn zatopiło ręce w kie- szeniach. Najchętniej sami zanurkowaliby w owo jezioro, które powstało pod ich stopami, by się skryć. Czekali na cud. Raija ściągnęła z Michaiła spodnie. Nie rozluźniła paska ani nie zdjęła koszuli, przewiązującej ranę. I spodnie, i koszula przesiąknęły krwią. Z rany nadal się sączyło. Udo Michaiła miało barwę żóltobiałą. Mięśnie pod skórą lekko drżały. Raija nie widziała żadnego z marynarzy. Jakby została sama z Misza. Przepełniona strachem. Przez moment ujrzała w wyobraźni trumnę wystarczająco dużą, by pomieścić syna. Ujrzała nowy krzyż obok grobu Jewgienija, obok grobu Natalii... Nie zniesie więcej śmierci i smutku! Nie zniesie więcej bólu! Nie zniesie! Ale jak powstrzymać krwawienie? Nie posiadała już w rękach tej cudownej siły. Straciła ją. Świadomie ją oddała. Zdjęła halkę spod spódnicy. Stała plecami do załogi „Raiji”. Nie dostrzegała obecności mężczyzn. Ogarnęła ją taka rozpacz, że zdołała rozerwać zarówno koronkę, jak i szew. Rwała materiał na długie pasy, którymi owinęła dookoła ranę syna. Pot, który spływał jej z czoła, niemal ją oślepiał. Po chwili jakby oprzytomniała. Kiedy zobaczyła w dłoniach resztki bielizny, zdawała się nic nie rozumieć. Silny mężczyzna przeszedł przez pokój. Przez dywan. Zrobił nowe mokre plamy. Podał Raiji swój nóż. Nie wzięła. Nie rozumiała, po co. Siedziała z podartą halką w dłoniach. Nie dokonała cudu. Rozczarowała marynarzy. Nie była Carycą z historii opowiadanych w karczmach. Nie była kobietą w czarnej pelerynie z pieśni, które chętnie nucili

po kilku szklaneczkach. Marynarz przeciął materiał. Zamocował opatrunek. Podniósł Misze. - Gdzie go położyć? Raija powoli dochodziła do siebie. Powstrzymała łzy. Przetarła pot. Zagubiona. Załamana. Zwyczajna kobieta. Z krwi i kości. Ludzka. Nie z baśni. - Na sofie? - spytała samą siebie. Jednak zaraz potrząsnęła głową. - U Toni! Czy ktoś mógłby go zanieść do Toni i Olega? Michaił nie może tu zostać. Czy dacie... czy dasz radę? Zaniósłby jej syna aż do domu nad Dwiną, gdyby go o to poprosiła. Nikt dotąd nie patrzył na niego z takim błaganiem w oczach. Raija szła obok marynarza. Bez kurtki. Bez peleryny. Drżała na wietrze. Czarna i biała, drobna. Jak zima, również czarna i biała. U Toni zrobiło się ciasno. Pięciu mężczyzn ledwo mieściło się w kuchni, nawet gdy skupili się przy piecu. Nie mogli odejść. I nikt nie poprosił ich, by już poszli. Tonią i Olga zajęły się rannym Michaiłem. Chłopak leżał na ławie przy stole, na którego brzegu usiadła Raija. Trzymała syna za rękę. Nie spuszczała z niego wzroku. - Jak to się mogło stać? - zastanawiała się Antonia z surowością w oczach. - Misza nie jest taki niezdarny... - Olga zmrużyła oczy. Posądzała marynarzy o próbę zabójstwa młodego Bykowa. - Pośliznąłem się... - rzekł Michaił cicho. - Pośliznąłem się, mamo... Jednak jestem taki niezdarny, Olga. - Będzie jeszcze z niego prawdziwy mężczyzna - zauważył któryś z marynarzy w drodze powrotnej na pokład „Raiji” z Archangielska. - Na pewno - zgodził się inny. - Wiadomo, w kogo się wrodził. Nie będzie najgorszym naszym armatorem, chociaż na pewno będzie najmłodszym.

2 Olga ofiarowała się zawieźć Michaiła do domu. Potrafiła obchodzić się z końmi równie dobrze jak Antonia. Prychała pogardliwie, gdy ktoś niefortunnie zwracał jej uwagę, że to niekobiece dźwigać towary i zasiadać na miejscu stangreta. Odrzucała wyzywająco głowę, gdy ktoś jej mówił, że się do tego nie nadaje, że nie posiada takich umiejętności jak stajenny, który nosi portki. Antonia wywoływała poruszenie, chodząc w spodniach do jazdy konnej. Śmiała się ludziom prosto w oczy. Olga nie nosiła spodni, ale nie wstydziła się z powodu brudnych rąk lub podartego ubrania od dźwigania towarów. Michaił siedział w saniach obok niej. Kiedy wyruszali z Archangielska, leżał z tyłu przykryty skórami. Ale gdy tylko zniknął matce z oczu, przeczołgał się do Olgi. Nie chciał być gorszy od niej, chociaż przecież miał powody, by sobie pozwolić na wygodnictwo. - Co się właściwie stało? - spytała. Ładnie wyglądała otulona futrem z rudych lisów. Pasowało do niej. Sama miała coś z lisa. Czapka wydawała się szara przy jej czarnych, niemal granatowych włosach. - Nie mogłeś tak po prostu się pośliznąć i wpakować sobie noża w udo! Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Usiłowała wydobyć z niego odpowiedź, która bardziej przystawała do jej wyobrażeń o przyjacielu. - W kubryku jest diabelnie ślisko - odparł Michaił, patrząc przed siebie. Rana w nodze pulsowała. Zdawało mu się, że pulsowała mocniej niż serce. - Podłoga jest mokra i zbutwiała. Zaglądałaś tam chyba i widziałaś? W dodatku było ciemno, bo marynarze oszczędzają olej. - Nie umiesz kłamać! - westchnęła Olga. - Potrafiłabym wymyślić dziesięć historii bardziej prawdopodobnych niż ta, Miszka! - Zamierzałem wytrzeć ostrze o spodnie - wyjaśnił. Nie lubił, gdy zwracała się do niego tak pieszczotliwie. Rzeczywiście, nie potrafił kłamać. To prawda. Chciał jej powiedzieć, że to dlatego, że wszyscy u niego w domu są względem siebie uczciwi. Lecz słowa uwięzły mu w gardle. Nie potrafił kłamać. Jej śmiech miał moc czarów. Brzmiał jak muzyka przy uderzeniach kopyt i pocieraniu płóz o śnieg. Od czasu do czasu płozy przecinały cienką i omiecioną wiatrem śnieżną warstwę. Tworzyły nową, bardziej rozdzierającą muzykę, trąc o zmarzniętą na kamień ziemię. - Zupełnie nie pojmuję, co między wami zaszło! - Olga popatrzyła na Michaiła z ukosa. Misza nie do końca wierzył w to, że wyraz smutku, który, jak mu się wydawało, dostrzegł w jej twarzy, jest szczery. Chyba tylko chciał zobaczyć coś podobnego... - Gdyby próbowali cię

zabić, na pewno by się im udało. Było ich wielu, a ty nie jesteś osiłkiem, armatorze Byków! Ale dlaczego mieliby cię zabijać? Podejrzewam, że nie mówisz prawdy, Misza. Marynarze też nie pisnęli ani słowa. Nie rozumiem jednak, dlaczego ty milczysz, mój chłopcze! - Nie jestem twoim chłopcem! - odburknął. Wsunął się głębiej pod skóry, którymi byli przykryci. Przysunął się niechcący bliżej Olgi. Zaraz się jednak odsunął, tak by to zauważyła. Niech sobie nie myśli, że się do niej przytula! Jechali dalej w milczeniu. Spoglądali na siebie ukradkiem. Starali się robić to niepostrzeżenie. Udawali, że nic się nie stało, gdy przypadkiem podchwycili szybkie spojrzenie drugiego. Oboje mieli w sobie wiele dumy. Jeszcze się nie nauczyli poskramiać własnej natury. - Co, do diabła? - Olga używała równie kwiecistego języka jak Misza, gdy rodzice jej nie słyszeli. Czasami współzawodniczyli ze sobą, kto gorzej przeklnie. Rzadko którekolwiek z nich wygrywało. Michaił nie miał nic do dodania. Zresztą nawet by nie zdążył zareagować. Olga ledwie zdołała zatrzymać konie, by nie wpadli prosto na żołnierzy zamykających im drogę. Misza zauważył, że jeden policzek dziewczyny nerwowo drga. To oznaczało, że się boi. Nigdy by się nie przyznał, że to zauważył. Olga zresztą by zaprzeczyła. Poza tym wolał, żeby nie wiedziała, że potrafi ją w ten sposób rozszyfrować. Zawsze chciała uchodzić za odważną i dorosłą pod każdym względem. Ale, jak się okazuje, i ona czasami traciła pewność siebie. Żołnierze stojący przed nimi wydawali się niewiele starsi od nich. Jednak w swych mundurach, z bronią w ręku, w lśniących oficerkach wyglądali poważnie. Dwóch z nich siedziało na koniach. Musiało im być zimno. Trzeci podszedł do sań i zerwał skóry z kolan Olgi i Michaiła. Popatrzył na oboje uważnie. - Co to ma znaczyć? - spytała Olga ostro. Policzek przestał jej drgać. Michaił musiał na nią spojrzeć. Sam bałby się użyć takiego tonu wobec ludzi gubernatora. Czuł lęk wobec mundurów i oficerek. Bał się twarzy żołnierzy, które wydawały się podobne jedna do drugiej. Gdyby się im dokładniej przyjrzeć, można by zauważyć różnice, jednak na pierwszy rzut oka sprawiały wrażenie jednakowych, jak gdyby odlanych z jednej formy. Takich gładkich, bez wyrazu. - To tylko dzieci! - zawołał żołnierz stojący przy saniach do swych towarzyszy. Zdawał się nie słyszeć pytania Olgi. Nie zwracał uwagi ani na nią, ani na Michaiła. Odwrócił się do oficera siedzącego na koniu. - Nikt nie schował się pod spódnicą tej małej... - jego śmiech

zabrzmiał ostro. Rysy jego twarzy również były ostre. Michaił zauważył, że ten żołnierz różni się od dwóch pozostałych, jak gdyby nie został odlany z tej samej formy. Zapewne pochodził z półwyspu Kola, gdzie nomadowie przepędzali stada renów z jednych pastwisk na drugie. Posiadał pewne cechy tamtejszego ludu, nie wydawał się na wskroś Rosjaninem. Oficer na koniu miał jasne włosy, szczupłe policzki, niemal zapadłe. Chłodne oczy. Jednak z jego ust nie schodził uśmiech. Drugi również był blondynem o bladej skórze i bardzo jasnych oczach. Michaił pomyślał, że wyszedł prosto z formy. - Co to ma znaczyć? - powtórzyła Olga z całą godnością, jaką udało się jej zachować. Było tego niemało. - Jestem córką Olega Jurkowa! Armatora Jurkowa. A to Michaił Jewgienijewicz. Armator Byków! Żołnierze unieśli brwi. Michaił dawno nie czuł się tak głupio. Czy Olga musiała rzucać tytułami? Był najnędzniejszym armatorem, jakiego znał, i z pewnością również najbardziej żałosnym, jakiego kiedykolwiek widzieli ci oficerowie. Nie odważył się spojrzeć im w oczy. Nie zdołał zachować godności. - Olgo Olegowna - rzekł oficer z udawaną uprzejmością. Udawaną uprzejmość zawsze łatwo rozpoznać. Michaił wsunął się głębiej w sanie. Mimo strachu i wstydu nie spuścił wzroku i przyglądał się nieznajomym. Udało mu się nawet wykrzesać w sobie nieco złości, ponieważ w oczach żołnierzy dostrzegł drwinę. - Żałujemy bardzo, że was nie rozpoznaliśmy, ale nie możemy nikomu okazywać szczególnych względów, pani Olegowna. Poszukujemy przestępcy, wroga caratu. Proszę nam wybaczyć w związku z tym pewne niedogodności, Olgo Olegowna... Olga ściągnęła usta. Nawet sztylety w jej wzroku nie zdołały przebić pogardy, z jaką traktował ich młody oficer. Z pewnością owa drwina spłynęła również na Michaiła, ale chłopak doznał także pewnej satysfakcji, widząc, że Olga wreszcie spotkała kogoś, kto nie pozwolił się traktować z wyższością. - Ufamy, że nie ukrywasz nikogo pod spódnicą, panienko. Zresztą ten, którego szukamy, nawet by się tam nie zmieścił. Możecie jechać dalej. - Jak się nazywasz? - spytała Olga lodowatym głosem. - Postaram się, by mój ojciec porozmawiał o dzisiejszym zajściu z gubernatorem. Żądam, byś podał swoje nazwisko i stopień! - Jest porucznikiem - rzekł cicho Michaił. Na coś i on mógł się przydać. - Nie przeciągaj struny, Olga! - szepnął błagalnie. - Zamknij się! - syknęła cicho, nie patrząc na niego.

- Gienadij Uljakow - odparł oficer zjadliwie. Uśmiechał się, wymieniając swoje imię. - Miło było cię poznać, Olegowna. Może kiedyś zostaniemy sobie przedstawieni w sposób bardziej formalny. Mam nadzieję, że zabawisz mnie swoim towarzystwem również w innych okolicznościach. Ton jego głosu brzmiał uprzejmie, ale żołnierz nie zwracał się do Olgi z należnym jej szacunkiem. Czynił to celowo. Ani Olga, ani Michaił w to nie wątpili. - Nie sądzę - wycedziła Olga przez zaciśnięte zęby. - Nie obracamy się w kręgach, w których zapewne bywa porucznik Uljakow! - Niestety - odparł gładko i zawrócił konia. Chciał, by poczuli się podwójnie urażeni. Tak, jak gdyby to Olga miała żałować, że się już nie spotkają. Olga nie pozwoliła się sprowokować do ostrej wymiany zdań. Długo milczała. Poczekała, aż koń nabrał szybkości. - Gienadij Uljakow - mruknęła, jakby powtarzała tekst, którego pod żadnym pozorem nie wolno jej zapomnieć. - Gienadiju Uljakow, poruczniku Uljakow, jeszcze popamiętasz! Michaił uważał, że odrobinę przesadza. - Nikt ich nie uczy uprzejmości - rzekł. Nie wiedział, dlaczego broni żołnierzy. Jego ojciec nie darzył gubernatora szczególną sympatią. Matka tym bardziej nie. Miała swoje powody. Michaił nie lubił o nich myśleć. - Dobrze, że ścigają przestępców. Niejeden z łotrów mógłby się okazać niebezpieczny i dla nas. Żołnierze również nas chronią, Olga. - Gdzie tam chronią - prychnęła Olga. Spodziewała się, że Misza przynajmniej stanie po jej stronie przeciw żołnierzom. Powinien mieć na tyle rozumu. - Chronią samych siebie i gubernatora! Szukają na pewno jakiegoś biedaka, który nie zapłacił podatku. Zedrą z niego ostatni łach, aby prawo stało się prawem według ich zasad. Tak, by gubernator dostał to, co jego, a caryca wzięła resztę! - Zamkną cię za takie gadanie - rzekł cicho Misza. Nikt nie mógł ich usłyszeć, więc teraz nic Oldze nie groziło, ale powinna się nauczyć uważać na słowa, zrozumieć, że mogą okazać się zgubne. Nic jej nie pomoże zasłanianie się ojcem, będącym właścicielem kilku frachtowców i łodzi rybackich. Jej argumenty odbiją się o grube ściany, za którymi izoluje się ludzi o odmiennych poglądach. - W każdym razie nie boję się takich chłystków jak ten porucznik Uljakow! - Olga wylała na Misze całą swą złość. Zacisnęła usta. Gdyby dzięki temu stała się bardziej łaskawa dla innych, to niech sobie złorzeczy, pomyślał Michaił. Jednak wątpił, by tak się stało. Jeśli Olga nastawiała się wrogo, to owa wrogość przenosiła się na wszystkich wokół. Z wyjątkiem czworonogów - dziewczyna miała też trochę zalet.

Z domu nad Dwiną unosił się dym. Olga i Michaił popatrzyli po sobie pytająco. Nie znajdowali wytłumaczenia, co to może oznaczać. Michaił poczuł idiotyczną radość, że wreszcie czegoś Olga nie wie. Zdawał sobie sprawę, że to dziecinne. Na szczęście Olga nie pozna jego myśli. - Mama zwykle dobrze dokłada do pieca - wyjaśnił. Starał się, by jego słowa brzmiały przekonująco. - Tak, żeby było ciepło, gdy wrócimy... Olga tylko popatrzyła na niego.. Takim wzrokiem, który od razu piętnował Michaiła jako głupca, mimo że nawet nie otworzyła ust. Kiedy dotarli na miejsce, Misza wygramolił się z sań. Przebiegło mu przez głowę, że niewiele zdoła zrobić w razie spotkania oko w oko z przestępcą. Ale nie mógł przecież posłać Olgi przodem. Może to niezbyt mądre stąpać na chorej nodze, ale pokuśtykał, jak potrafił, w stronę domu. Matka na szczęście tego nie widzi, a Olga na pewno nikomu nie powie. Skoro nie miała okazji odgrywać bohatera, uzna pewnie, że nie warto o niczym mówić. Drzwi były otwarte. Klucz tkwił w zamku od wewnątrz. Ten klucz, który zwykle leżał dobrze schowany i tylko osoby wtajemniczone potrafiły go znaleźć. Michaił pamiętał, że kilka razy mu się to nie udało. Drugi klucz miała Raija i nosiła go przy pasku spódnicy. Kiedy Michaił zajrzał do środka, nabrał otuchy. Poczuł się jakby wyższy i bardziej barczysty. Miał nadzieję, że Olga nie podejdzie za blisko i jeszcze przez chwilę będzie trwać w niepewności. Dobrze było poczuć się wyższym od niej o kilka cali. To, że w istocie górował wzrostem, nie miało znaczenia, kiedy byli razem. Zawsze Olga bardziej rzucała się w oczy. Mi- chaił bladł przy niej i stawał się jej cieniem. Niespodziewany gość siedział przy palenisku i popijał z butelki. Na szczęście należał do kręgu osób, które znały miejsce przechowywania klucza. - Walerij! - wyrwało się Michaiłowi. Zawołał na tyle głośno, że Olga go usłyszała. Zaraz też odsunęła Misze na bok i pierwsza weszła do środka. Zapomniała, że jest ranny, i potrąciła go w zranione udo. Michaił jęknął, ale ugryzł się w język i nic nie powiedział. Nawet nie spojrzał na dziewczynę. Nic by i tak nie wskórał, patrząc na nią z wyrzutem. - Piotr mówił, że wstąpiłeś do armii! Rozmyśliłeś się? - Co ty wygadujesz? - rzucił Michaił, przesuwając się ostrożnie wzdłuż ściany do ławy przy kuchennym stole. Ściany i sufit kuchni zlewały się w jedną niebieską masę. W jego oczach stały się niebem i morzem. - Jeżeli ktoś raz zdecyduje się zostać żołnierzem, nie może już zmienić zdania! Nie wolno mu!

- Oboje macie rację - odezwał się Walerij. Pociągnął z butelki i skrzywił się. Był dorosły, ale jednocześnie nadal czuł się jednym z nich. Walerij nigdy nie próbował się wywyższać albo kogoś od siebie odsunąć. - Rozmyśliłem się. A ponieważ to zabronione, więc uciekłem. - Zdezerterowałeś? - spytał Misza, zapominając z wrażenia zamknąć usta, kiedy skończył mówić. - A zatem to ciebie szukali! - Olga przełknęła. - Za Archangielskiem zostaliśmy zatrzymani przez żołnierzy. Strasznie nieprzyjemnych gamoni. Dowodził nimi okropnie zarozumiały porucznik. Mocny w gębie, ale bez ogłady. Muszę poprosić tatę, by złożył na nie- go skargę u gubernatora. - Oldze zmarzły stopy, kiedy zdarł z nas skóry - uśmiechnął się Michaił. - Gdyby szukali kogoś mniejszego od ciebie, Walerij, zajrzeliby jej pod spódnicę. - Wtedy Oleg ścigałby porucznika ze strzelbą w ręku - dokończył Walerij. Jasnoniebieskie oczy Uskowów zatrzymały się na Oldze. - Niełatwo być ojcem córki, która wyrosła na tak ładną dziewczynę. Kto by pomyślał, że tak wypiękniejesz, Olegowna! - uniósł butelkę w jej stronę. Mrugnął. Uśmiechnął się. Posiadał niezwykły urok, podobnie jak Wasilij. Jak większość mężczyzn w rodzinie Uskowów został nim szczodrze obdarzony. - Przebywanie tu jest dla ciebie niebezpieczne! - zauważył Michaił. .Nie odrywał od Walerij a wzroku. Walerij miał na sobie spodnie od munduru. Nie mógł się tak pokazywać w okolicy. Ubiór od razu zdradzał, kim jest. - Czy nikt cię nie widział? Pomyślałeś o tym, że za ukrywanie cię w naszym domu możemy trafić do więzienia? - spytała Olga. - Za to grozi kara. Żołnierze nazwali cię wrogiem Rosji. Przestępcą. Raija - Raisa może wpaść z twojego powodu w kłopoty. Na pewno wiedzą, że zechcesz się z nią spotkać. Że ten dom jest jednym z miejsc, w których zapewne się pojawisz! Walerij zakorkował butelkę. Na jego twarzy i w oczach malowało się zmęczenie. - Wiem. Zamierzam wyruszyć dalej. Nie chcę nikomu sprawiać kłopotów. Nie chcę, by Raija miała przeze mnie nieprzyjemności. Chciałem ją tylko zobaczyć. Chciałem trochę odpocząć. Zaraz wychodzę. Nie warto ryzykować i czekać do jej powrotu. Zwłaszcza w sytu- acji, gdy żołnierze są tak blisko. Czy jechali w tę stronę? Misza i Olga pokręcili przecząco głowami. Wymienili spojrzenia. - Dlaczego nie zostałeś w armii? Było tak okropnie? Nie podobało ci się? - Nie podobało - odparł Walerij. Nie był zbyt rozmowny. Przekładał butelkę z jednej ręki do drugiej. Podążał wzrokiem za jej ruchem. - Chcę znowu pływać - wyjaśnił. - Ale nie

mogę czekać do wiosny. Nie wytrzymałem w wojsku. Po prostu nie wytrzymałem. Nie umiem tańczyć, kiedy mówią „tańcz!” Co innego na morzu: tam mamy przynajmniej jakiś cel. Wolę nosić marynarską koszulę niż mundur. Pewnie nie jesteście w stanie tego zrozumieć, ale po prostu nie mogłem zostać. Pomyślałem, że powinienem porozmawiać z Raiją. Ona rozumie więcej niż Piotr. - Mama jest w porcie. Stara się zastępować tatę. - W kantorze? - Nie możesz iść do miasta! - Olga zdjęła rękawiczki. Poprawiła lok nad okiem. - Przemierzyłem kawał drogi - uśmiechnął się Walerij i z tym uśmiechem wyglądał jak młody chłopiec. Było w nim coś iście szatańskiego, jak u wszystkich mężczyzn z rodu Uskowów: potrafili zmieniać wyraz twarzy tak szybko, że było to aż niebezpieczne. - Nic nie jadłeś? - Olga raczej stwierdziła oczywisty fakt, niż spytała. - Zalazłeś tylko wódkę! - Musisz się przebrać. - Misza ściągnął z siebie wierzchnie okrycie, nie podnosząc się. - Wszyscy od razu poznają, że jesteś... że byłeś żołnierzem. Nie musisz krzyczeć o tym w głos, prawda? Ubranie taty... - rzekł Michaił, zwracając się do Olgi. - W kufrze w sypialni mamy znajdziesz wszystko, co będzie potrzebne. A twoje rzeczy musimy spalić, Walerij. - Co ci się stało? - Walerij zauważył, że Misza utyka. - Wbił sobie nóż w udo - wyjaśniła Olga, wywracając oczami. - Tak przynajmniej twierdzi! - dodała wymownie, zanim zniknęła w sypialni Raiji. - To prawda? - Czyściłem z marynarzami zbutwiałe deski w kubryku - odparł Michaił zakłopotany. - Było ciemno, wiesz. I ślisko. Pośliznąłem się, no i nóż wbił mi się prosto w udo. Potworny ból... Walerij uśmiechnął się. - Olga nie kupiła tej bajeczki? Jest bystra, co? Michaił wzruszył ramionami. Rana w udzie piekła niemiłosiernie, ale myślenie o czymś innym pozwalało o niej zapomnieć. - Po tym, co się stało, nie powinieneś mieć z załogą żadnych kłopotów - uśmiechnął się Walerij. - Jesteś taki młody, mój chłopcze, a oni wszyscy to stare, zahartowane wilki morskie. Nie dziw się, że traktują cię z rezerwą. Twój ojciec zaczynał od niczego. Będąc z nimi, stracił ramię. Dobrze ich traktował. I miał Raiję, którą uważali za bóstwo. To dla nich przełom, ro- zumiesz. Którzy pracują przy remoncie? Misza wymienił nazwiska. - Nie ma wśród nich donosicieli - rzekł Walerij zamyślony. - Czy statki są skute lodem?

- Tam jest potwornie zimno - zauważył Michaił. - Wkrótce zrobi się jeszcze zimniej. - Nie mogę zostać u was do końca zimy - uśmiechnął się Walerij. - Przez jakiś czas na statku wytrzymam. Może kilka dni. Potem muszę przedostać się dalej przez Morze Białe. Może uda mi się dotrzeć do Norwegii, może przynajmniej na półwysep Kola. Zwykle niewielu żołnierzy spotyka się tam w środku zimy. A dla was ukrywanie mnie jest niebezpieczne. Nie chciałbym wam ściągać na głowę kłopotów. - Jeśli chodzi o mnie, to możesz zostać - odezwał się Michaił. - Musisz się także liczyć z twoją matką i Olegiem. - Nie są zwolennikami gubernatora - odparł Michaił. - A ciebie bardzo lubią. Nie chcesz wrócić do armii? - Teraz nawet bym nie mógł - odparł Walerij sucho. - Jak zauważyłeś, tutaj też mnie szukają. Będą krążyć po okolicy przynajmniej przez jakiś czas. Będą węszyć tak dokładnie, by mogli wrócić do garnizonu ze spokojnym sumieniem. Nawet zwykły szeregowy jest przekonany, że zrobiłem coś złego. Nie prowadzimy wprawdzie wojny, ale zbiegłem z wojska. Wykazałem się brakiem męstwa. Postąpiłem źle, że uciekłem. Ale gorzej byłoby zostać. Olga wróciła z górą ubrań. Walerij wziął je od niej. Mrugnął porozumiewawczo do Michaiła. - Myślę, że pójdę do pokoju Miszy. Nie śmiem zdejmować tych szmat na oczach młodej damy. Jeszcze się na mnie rzuci, widząc tyle nagiego ciała. - Zarozumiały dureń! - Olga wykrzywiła się. Nie bardzo przypominała młodą damę. Misza uśmiechnął się. Walerij także. Zabrał ze sobą ubrania. Wódkę zostawił. Olga zadbała o to, by w piecu dobrze się paliło. Ogień był głodny, łakomie pochłaniał drewno i torf. Walerij wrócił do kuchni. Podwinął rękawy koszuli. Zacisnął pasek. Był niższy i chudszy od Jewgienija. Uskowowie należeli do mężczyzn drobnej postury. - Powinieneś włożyć spodnie Miszy - zauważyła cierpko Olga. - Twoich spódnic w każdym razie nie chcę! Olga pokazała mu język. Nie znalazła słów, którymi mogłaby się odciąć Walerijowi. Jego uśmiech widocznie całkiem ją rozbroił. - O, można trochę wywinąć do góry i pod spód - rzekł Walerij i zademonstrował to na nogawkach spodni. - Całkiem możliwe, że z czasem trafię pod twój pantofel, Olga, ale teraz mam na głowie inne sprawy... - Powinnam odnaleźć porucznika Gienadija Uljakowa i podpowiedzieć mu, gdzie szukać zbiega! - Olga odrzuciła głowę, naśladując Raiję. Uczyniła to na swój sposób, choć i tak

wszyscy mogli się domyślić, od kogo się tego nauczyła. - Na szczęście dla ciebie ten człowiek jest mimo wszystko bardziej nieznośny niż ty, Waleriju Uskow! - Powiedział ci, jak się nazywa? Musiałaś go naprawdę przestraszyć, Olegowna! Porucznik, który podaje swe nazwisko małej dziewczynce... - Walerij gwizdnął przeciągle. - Może powinienem poczekać na ciebie, aż dorośniesz, moja mała. Ile masz lat? - Piętnaście! - odrzuciła głowę, aż zatańczyły loki. - Czy zechcesz za mnie wyjść i wyjechać ze mną do Norwegii? - przekomarzał się z nią Walerij. - Nie mam do zaofiarowania nic poza swoim ciałem, ale może się zdarzyć, że ci się spodoba. Niejedna mówiła, że niczego mu nie brakuje. A to już wiele. - Nie chcę niczego z drugiej ręki - odparła Olga bez skrzywienia. Walerij tylko się uśmiechnął. - Masz pazurki, moja droga - rzekł z uznaniem. Michaił spojrzał na Olgę, ale nie udało mu się pochwycić w jej spojrzeniu tego, co dostrzegł Walerij. Dla niego Olga to Olga. Chodziła z tym i owym, tak jak większość dziewcząt. Sam nie dostawał zawrotu głowy na jej widok. Znał takie, które miały więcej do pokazania nad stanikiem sukni - i z pewnością również pod nim - niż Olga. Nie mógł o tym powiedzieć Walerijowi. W każdym razie nie teraz i nie w obecności Olgi. Nigdy by mu tego nie zapomniała. - Nie możesz chodzić teraz po Archangielsku. I nie możesz ukryć się na którymś ze statków, dopóki się nie upewnisz, że żołnierze gubernatora już tam byli i je przeszukali. Na pewno będą cię szukać na naszych statkach. - Olga musi wrócić do miasta, prawda? Chyba że rodzice mają zamiar was wyswatać i możecie sypiać w jednym łóżku, co? - Fe! - rzucił Misza. - Nigdy - odparła Olga. - W takim razie musisz wrócić domu? Olga rzeczywiście musiała wrócić do miasta. Walerij jadł suchy chleb, wędzone mięso i popijał wódką z butelki. - Misza i ja jesteśmy prawie jednego wzrostu, prawda? - spytał. - Misza jest od ciebie wyższy - odparła Olga słodko. - Obaj mamy ciemne włosy. Z powodzeniem mogę nosić ubranie Miszy. Czy ten twój porucznik przyjrzał się dobrze Michaiłowi? Czy zauważyłby między nami różnicę? - Patrzył przede wszystkim na Olgę - stwierdził sucho Michaił. - Strasznie się mądrzyła,

jak zwykle. - Przypuszczam, że to również nic niezwykłego, że przyglądał się Oldze - Walerij znowu wypił za zdrowie dziewczyny. - Czy ten wariat chce ze mną jechać do miasta? - zgadywała Olga. - Wszyscy pomyślą, że to ja. W ciemności nikt nie zauważy różnicy. - Michaił lubił sytuacje, kiedy Olga czuła się niepewnie. Traktował pomysł Walerija jak pewnego rodzaju przygodę. Wszystko działo się naprawdę, ale nie sądził, by taka wyprawa mogła okazać się niebezpieczna. - Podwiozę cię do kantoru - zaproponowała Olga. - Wtedy będziesz się mógł przeczołgać dalej po lodzie do statku. Wysadzę cię w porcie. - Ale aż do Archangielska pojedziemy pod wspólną skórą, Olegowna! - gwizdnął Walerij. Najadł się, a potem otulił Olgę szalem. Nawet nie spytał o pozwolenie. Michaił przyglądał się temu i dziwił, że Olga nie zareagowała. Jego udusiłaby z zimną krwią, gdyby uczynił to samo. Teraz tylko mrugnęła; nie zaatakowała ani słowem, ani pazurami. Przypomniał sobie, co mówił ojciec o uroku Uskowów, mając na myśli Wasilija. Zastanowił się, czy Walerij posiada coś z owego uroku. Czy wszystkie dziewczęta nie są w stanie mu się oprzeć. Poczuł się małym dzieckiem.

3 Oleg poszedł do domu. Raija została sama w dużym portowym budynku. Wszystkie pomieszczenia wokół opustoszały. Nawet ogień w piecu zaczynał przygasać. Wkrótce zrobi się zimno. Ściany nie były już tak szczelne. Zdecydowali się wyremontować ten dom, ale ponieważ nikt tu nie mieszkał, postanowili nie wydawać pieniędzy. Poza tym za ważniejsze uznali inwestowanie w statki. To one przynosiły dochód. Wszystko dziś zabierało Raiji dużo czasu. Jej myśli nieustannie krążyły wokół Miszy. Rozsądek podpowiadał jej, że syn ma się dobrze. Zresztą chłopak nie lubił, gdy przez cały czas starała się chronić go pod swymi skrzydłami jak kwoka. Pragnął bardziej się uniezależnić. Jej sprawiało to ból. Dla niego stanowiło życiową konieczność. Musiał dorosnąć. Przecież chciała, by stał się niezależny. Chciała, by stał się wolny. Lecz serce i rozum nie zawsze podążają tym samym rytmem. Kiedy w odległych pomieszczeniach rozległ się szmer, Raija zrazu pomyślała, że to Antonia. Jej dzień pracy chyba też już się skończył, chociaż więcej czasu spędzała w stajni niż przy piecu w domu, gdzie, jak twierdziła, za mało dla niej powietrza. Jednak odgłos kroków nie przypominał kroków Antonii. Raija by je rozpoznała. Te były wolniejsze, jakby cięższe. Męskie. Nie Olega. Raija znała i jego chód. W pierwszej chwili, kiedy zobaczyła kurtkę i czapkę Miszy, pomyślała, że to syn. Już miała zamiar czynić mu rodzicielskie wymówki. Wtedy się uśmiechnął. Niemal przepraszająco. Zamknął za sobą drzwi. Zatrzymał się przy nich. Podchwycił wzrok Raiji. Zdjął rękawiczki. Miszy rękawiczki. - Zaskoczona? - Skąd się tu wziąłeś? - spytała Raija. Wiedziała, gdzie powinien teraz być. Jej myśli nie od razu chciały się ułożyć w logiczną całość. Raiji nie udawało się wysnuć nici wiążącej myśli, która ciągle się rwała. Gość zdjął czapkę. Rozpiął kurtkę i położył ją na sofie. Sam usiadł obok. Zakłopotany szarpał palcami koszulę. - Michaił i Olga dali mi ubranie Jewgienija. Mam nadzieję, że nie weźmiesz im tego za złe. - To oczywiste, że dali ci te rzeczy, skoro ich potrzebowałeś. Dlaczego wróciłeś, Walerij? Zupełnie nie rozumiem, skąd się tu wziąłeś? - Raija zamilkła. Spoważniała. - Chyba to nie ciebie szukają? Drogi Walerij u! Nie zniosę więcej żołnierzy, którzy wtykają nos tu i tam i twierdzą, że ukrywam wrogów cara! Mów, co, do diabła, zrobiłeś! Uciekłeś z wojska?

Skinął głową zawstydzony. Uniósł nieznacznie jeden z kącików ust. Raija znała ten odruch. Żaden z Uskowów nie robił tego świadomie, ale potrafiłby w ten sposób stopić w styczniu lód grubości człowieka. - Długo jesteś w drodze? - Trzy tygodnie. Musiałem zachować ostrożność. - Skąd żołnierze wiedzą, że jesteś w okolicy Archangielska? - spytała Raija wprost. Lubiła tego chłopaka, ale mogło jej się nie podobać to, co robił. - Wypytywali tak, jak gdyby byli pewni, że ten, którego szukają, jest w pobliżu. To coś więcej niż domysły. Naturalnie musieli zgadnąć, że udasz się w tę stronę. Ale to zbytnia zbieżność w czasie... - Kiedy znalazłem się o parę kilometrów na południe stąd, zachowałem się trochę nieostrożnie - przyznał Walerij. - Spotkałem dziewczynę. Poznała, że mam na sobie mundur, chociaż bluzę wywróciłem na drugą stronę. Poprosiłem ją, by zdobyła dla mnie jakieś ubranie, ale widocznie jej się nie spodobałem. Może byłem zbyt szorstki. Raija westchnęła. - Dlaczego zawsze muszę się o kogoś martwić? Czy to się nigdy nie skończy? Zawsze ktoś z was coś przeskrobie. Czy musiałeś tak narozrabiać, Walerij? - Nie mogłem znieść życia w wojsku - odparł krótko. Popatrzył na ścianę. Jego twarz wydawała się smutna i nieprzystępna. Walerij nawet nie usiłował przywołać odrobiny swego uroku. To zresztą nie zrobiłoby na Raiji wrażenia. Ona także była zmęczona. - Stało się coś jeszcze poza tym, że zbiegłeś z armii, prawda? - spytała. Nic by jej nie zaskoczyło. - Nie powiedziałeś mi o wszystkim, czy tak, Walerij? Wiesz, że ci pomogę. Nie mogłabym postąpić inaczej. Ale chciałabym znać prawdę. Nie tylko to, co zdecydowałeś się nam wyznać. Olga i Misza uwierzyli pewnie w twoją opowieść, bo nie potrafią jeszcze czytać między słowami. Jednak ja wiem, że żołnierze zwykle nie szukają tak dokładnie wszystkich dezerterów. Nie przez trzy tygodnie... - Chciałem wrócić na morze... - Mów prawdę! - Nie potrafiłem siedzieć cicho - wyznał z niechęcią. - Jeden z nas dostał karę. Był zaledwie młodym chłopcem. Chudy jak szczapa... jeszcze chudszy niż Misza. Myślę, że również od niego młodszy. Pewnie skłamał, podając wiek, gdy zaciągał się do wojska. Zresztą nie sprawdzano tego dokładnie. Coś w tym chłopaku zdenerwowało jednego z oficerów, który zaczął go bić na oczach nas wszystkich. Wystąpiłem w obronie tego dzieciaka, mówiąc, że to tchórzostwo, że to nie po męska Wtedy rzuciło się na mnie dwóch oficerów. Wyciągnąłem szablę temu, który zbliżył się pierwszy. Nie wiem, jak mi się to udało. Nie wiem, czy w ogóle

myślałem, co robię. Po prostu złapałem szablę. Ostrze przebiło oficera na wylot. Wtedy wypuściłem rękojeść. Nie zdawałem sobie sprawy, że w ogóle ją trzymałem. Oficer wywrócił oczami, zielonymi na tle krwią nabiegłych białek. Mogłem zobaczyć delikatne, czerwone żyłki. - Zabiłeś oficera? - spytała Raija z niedowierzaniem. Walerij ściągnął proste brwi, ciemniejsze niż u Wasilija. - Kapitana - odparł jakby zdziwiony. - Syna generała. Był bardzo młody. Nigdy nie zapomnę cienkich, czerwonych żyłek przecinających białka jego oczu. Zielonych tęczówek wokół czarnych źrenic. Upadł do przodu. Musiałem się cofnąć. Wydaje mi się, że zacząłem biec. Ukradłem konia. Oficerskiego. Należącego do któregoś z dowódców. Myślę, że to nie był koń kapitana, którego zabiłem. Pozostali szeregowcy musieli chyba przeszkodzić tym, którzy chcieli mnie ścigać. Nie potrafię tego wytłumaczyć inaczej. Sądziłem, że od razu mnie złapią. Myślałem, że to mój koniec. Później dziękowałem za każdy dzień. Żyję w ciągłym strachu, ale dziękuję za każdą godzinę na wolności. Raija ukryła twarz w dłoniach. Wydarzenia spływały na nią niczym ławica śledzi, połyskująca srebrem tuż pod powierzchnią wody. Jej serce już zdołało się uspokoić po wypadku syna. Nabrała pewności, że Misza wy dobrzeje, że mogło być o wiele gorzej. Dziś rozmawiała o tym z Olegiem. Doszli do wniosku, że kryje się za tym coś więcej, niż opowiedział Michaił, lecz mimo to Raija była w pewien sposób dumna z syna, że wymyślił tę historię i nie wyznał prawdy. Dorastał. Teraz jej serce znowu mocniej zabiło w piersi. Strach dudnił jak młot. Odnosiła wrażenie, jakby poruszała się po niepewnym lodzie, pod którym widniała granatowoczarna głębia. - Nie możesz zostać w Archangielsku. Znajdą cię. Będą szukać bez wytchnienia. Tutaj, w naszym domu, u Toni i Olega, na statkach, w porcie. Wszędzie. Nie możesz też uciec po zamarzniętym morzu na zachód. Będą cię szukać u Piotra. Nie możesz go narażać. Piotr ma rodzinę, Walerij... - Teraz w czasie zimy pojawia się tyle różnych śladów na Morzu Białym - rzekł Walerij. - Myślałem, że przez kilka nocy będę mógł przenocować na jednym ze statków. Odpocząć. Przez cały ostatni tydzień uciekałem bez wytchnienia. Nie mam już siły. Potrzebuję również snu. Jeżeli złapią mnie na statku, mogę powiedzieć, że wszedłem na pokład bez wiedzy właściciela. Wiem, że nie mogę zostać u ciebie. Nie mogę cię narażać na niebezpieczeństwo, Raija. Musiałem cię tylko zobaczyć, porozmawiać z tobą. Może mnie złapią. Wtedy to piekło się skończy. A może przedostanę się na zachód, do Norwegii. Ale wówczas nie będę mógł już wrócić. Musiałem cię przedtem zobaczyć. Cokolwiek się stanie. Nie mam nikogo poza tobą.

Jesteś mi bliższa niż Piotr. W nas obu płynie ta sama krew, ale to nie wystarczy. Więzi krwi to nie wszystko. Lubię cię bardziej niż kogokolwiek innego, Raija - Raisa. - To szaleństwo ukrywać się na statku - stwierdziła Raija. Wstała. Chodziła od ściany do ściany, raz po raz rzucając na Walerija oczyma, w których kryła się rezygnacja. - Szaleństwo, Walerij! Głupota! Czy naprawdę, do licha, nie ma w tobie za grosz rozsądku? Czy pomyślałeś, ile trzeba czasu, by cały Archangielsk wiedział, gdzie jesteś? Załoga pracuje teraz przy czysz- czeniu statku. Nie uda ci się ukryć przed marynarzami, Walerij! Nawet gdybyś bardzo chciał. Rozpoznają wszelkie obce odgłosy na statku. Nie możesz cały dzień siedzieć nieruchomo, wstrzymując oddech! - Jestem jednym z nich. - Jesteś tak naiwny, że zastanawiam się, czy rzeczywiście pochodzisz z rodu Uskowów, chłopcze! Jednym z nich? Jak długo będziesz jednym z nich, skoro wyznaczono nagrodę za informacje o tobie? Marynarzom się nie przelewa. Łatwo zaprzedać duszę, gdy się głoduje i marznie, nie rozumiesz tego? Nie możesz ukrywać się na statkach! - Nie znam innego miejsca, a muszę przedostać się przez Morze Białe, przez granicę. Rozumiesz już, dlaczego gubernator nie zaniecha poszukiwań. Jestem tym, kim mnie nazywają. Przestępcą. Wrogiem „kraju. Raija przystanęła przed Walerijem. Potargała go po włosach. Uśmiechnęła się zmęczona. - Nie martw się, coś wymyślimy. Nadal będę cię chronić pod swoimi skrzydłami - westchnęła. - Nigdy nie staniecie się na to zbyt dorośli. Bez względu na to, co zrobicie, zawsze wam wybaczę. Walerij chwycił Raiję za nadgarstki, lecz zaraz je wypuścił. Objął ją. Materiał bluzki był śliski. Walerij poczuł ciepło Raiji, jej kręgosłup, zawsze taki prosty. Na twarzy Raiji widniały zmarszczki, delikatne, drobne linie. Walerijowi zrobiło się ciepło na ich widok. Chciał przesunąć wzdłuż nich opuszkami palców. Chciał ich dotknąć. Wargami. - To również? - spytał. Nie rozpoznał własnego głosu. Nie wiedział, jak to się stało, że jego usta dotknęły jej ust. Poczuł jej dłonie na swej piersi, na koszuli Jewgienija. Powiedziała coś. Walerij nie chciał wiedzieć, co mówiła. Rozpoznał słowo „nie”... Czy zawsze za tym tęsknił? Raija nie była przecież jego matką. Zdarzały się chwile, że nienawidził stryjka Wasi. Nie rozumiał, dlaczego. Teraz już wiedział.