a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony864 451
  • Obserwuję553
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań676 002

Bente Pedersen - Raija ze śnieżnej krainy 40 - Obcy ptak odlatuje

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :604.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Bente Pedersen - Raija ze śnieżnej krainy 40 - Obcy ptak odlatuje.pdf

a_tom CYKLE Bente Pedersen - cykl Raija ze śnieżnej krainy (tom 1-40)
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (1)

Gość • 3 lata temu

Dzięki serdeczne. Prawdziwa przyjemność móc przejrzeć książki w jednym miejscu z całego cyklu.

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

BENTE PEDERSEN OBCY PTAK ODLATUJE

1 - Tęsknisz za nim. Reijo lekko pogładził Raiję po włosach. Przysunęła policzek do jego dłoni, spoczął na ciepłej powierzchni. Palce Reijo były szorstkie i pełne czułości. - On da sobie radę - odparła. Ton jej głosu nie różnił się od słów. Ale zdradził ją wyraz twarzy. Zdradził tęsknotę, choć Raija z pewnością wierzyła w to, co powiedziała. - Tym razem statek przypłynie we właściwej porze - wyraził swoją opinię Reijo. Objął ją, a ona jego. Stali razem na cyplu, zielona trawa sięgała im do pół łydki. Spojrzenia obojga kierowały się na fiord, przesuwały po wypiętrzeniach fal. Na szczytach Pollfjellet, Jiehkkevarre wciąż leżał śnieg... Lipiec przyniósł tęsknotę. Narosła ona w Raiji, aż zmieniła się w kulę w brzuchu, ciepło letnich dni jakby jeszcze ją pielęgnowało, dopieszczało. Nie było w ciągu dnia godziny, w której Raija nie kierowałaby spojrzenia na północ. Robiła to na poły ukradkiem, nie chciała niepokoić innych. Nie chciała nikogo zbyt obarczać swoim bólem. Lecz Reijo i tak go widział. - Michaił przypłynie - powiedział. Nigdy nie mówił „Misza”. Nie potrafił przyzwyczaić się do spieszczenia, jakim Raija nazywała syna. Dla Fina, rybaka znad fiordu Lyngen, brzmiało ono raczej jak imię odpowiednie dla konia. Nie wspominał o tym Raiji, lecz mówiąc o jej najmłodszym synu, zawsze używał imienia, jakie nadano mu na chrzcie. - Wymieniłam go na was. Znów stało się to samo. - Raija nie szczędziła sobie goryczy. Tam, gdzie innym okazywała wyrozumiałość, tam własną skórę drapała do krwi. - Tyle że tym razem na odwrót - dodała po chwili. Jej spojrzenie na krótki moment skrzyżowało się ze wzrokiem Reijo. Było bezdennie brunatne, graniczące z czernią. - Czy mogłam postąpić inaczej? Przecież ta decyzja była także słuszna, równie słuszna jak wiele innych. A być może tak samo błędna. Co ja o tym wiem? Dane nam jest podążać wyznaczonymi ścieżkami tylko jeden jedyny raz. - Raija westchnęła. - Oczywiście masz rację. Misza oczywiście przypłynie. Ale tęsknię za nim. Czekam. Archangielsk również był moim światem, Reijo. Może ciekawa jestem także nowin z Rosji. Mosty palą się tak słabo, czy ty też to zauważyłeś? - Ja ich nie paliłem - odparł Reijo cicho. - Ja po prostu po nich przechodziłem... Dzieliły ich duże i liczne różnice. Oboje dostrzegali je tak samo wyraźnie. Niektóre istniały od zawsze, inne zrodziło życie. Inne były przebłyski światła, ku którym dorastali,

których starali się dosięgnąć. Słońce i gwiazdy skłaniały do tak różnych działań, Raija i Reijo kierowali się ku bardzo różnym celom, lecz mimo wszystko znów byli razem. - Późno już - powiedział Reijo, oślepiony czerwonawą łuną wieczornego nieba. Promienie słońca bezwstydnie flirtowały z leciutko marszczącym się fiordem. Niczym w lustrze odbijały na powierzchni wody całe swoje ciepło, przeganiając z ruchomego zwierciadła blady błękit nieba. - On nie przypłynie dzisiejszej nocy. Raija wiedziała o tym równie dobrze jak Reijo, lecz wypatrując Miszy, miała wrażenie, że jest bliżej niego. Czuła wiatr we włosach, wokół kostek. - On jest już w drodze - powiedziała z niezachwianą pewnością, jak gdyby niedawno rozmawiała z synem. Jak gdyby położonego w nieskończonej dali na wschodzie Archangielska od Skibotn, małej wioski nad fiordem, nie dzieliły ani morze, ani ziemia. Reijo godził się z tym, że Raija wie. Taka już była. Nigdy nie przestał się tym martwić, lecz również on nie potrafił jej odmienić. Wielu tego próbowało. Tymczasem Reijo nie miał nawet pewności, czy tego chce. Raija zawsze była taka. Z wiekiem być może jedynie stała się mądrzejsza, zaglądała wszak do wielu różnych głębi. Ale na zawsze pozostała sobą. Zachowała jądro, to, czego nie dało się wytłumaczyć, choćby nie wiadomo jak wielu i jak pięknych słów się używało. Zachowała to, co naprawdę było nią. Co było Raiją. Jej spojrzenie wciąż nie mogło oderwać się od fiordu, poszukiwało żagli, których, jak podpowiadał jej rozsądek, nie mogła zobaczyć. Jakaś jej cząstka utrzymywała więź z synem, tym dzieckiem, które z chłopca wyrosło już prawie na mężczyznę. Nie widziała go przez cały długi rok. Miejsce Michaiła było tam, na wschodzie. Gdzie było jej miejsce, tego Raija nie wiedziała. - Masz rację - powiedziała do Reijo. Słowom towarzyszyło westchnienie. - Późno już, pora spać. Niebo czerwieniało coraz bardziej i bardziej. Zapowiadał się cudowny poranek. - Oczywiście, że nie będzie zła. Dlaczego miałaby się gniewać? - zaśmiała się Olga. - Szkoda, że załoga nie wie, że kapitan leży w swojej kajucie i boi się, co powie matka! Michaił nie potrafił się śmiać. - Mama i tatuś przyjęli to bardzo dobrze, gdy tylko przywykli już do tej myśli. Kochany Misza, przecież Raija - Raisa przez wiele lat była mi matką tak jak tobie! - Nie powiedziałem wcale, że ona cię nie lubi. - Michaił uśmiechnął się leciutko. -

Pamiętam przecież, Olgo, że bywałem o ciebie zazdrosny. Zawsze mi się wydawało, że mama bardzo pragnęła mieć córkę. Ty byłaś dziewczynką. Brała cię na kolana tak samo często jak mnie. Pamiętasz? Olga skinęła głową. Wiele miała wspomnień z domu nad Dwiną. Dobrych wspomnień, choć mieścił się w nich także ból. Wielka pustka z czasu, gdy jej rodzona matka ich opuściła. Z lat, kiedy Olga zaczęła już niemal wierzyć, że Raija jest również jej matką. Z czasów, kiedy ojciec nie chciał dłużej mieszkać w domu, który kiedyś był ich domem, i ułożył sobie inne życie na zachodzie, w Norwegii. I tamten czas po powrocie Antonii, długie dni i lata, podczas których Olga czuła się nic nie warta dla tych, którzy ją spłodzili. - Nigdy niczego ci nie odebrałam - stwierdziła Olga. - Ona, Raija - Raisa, ma bardzo wiele do ofiarowania. Ogromnie się cieszę, że się z nią zobaczę. Nie rozumiem, czego ty się możesz bać! - To przecież mama - odparł Michaił, uśmiechając się lekko. - Potrafi też być surowa, czyżbyś już o tym zapomniała? Wciąż traktuje nas jak dzieci, a przecież jesteśmy małżeństwem... Olga uśmiechnęła się z pewną goryczą. - Oniemieje, kiedy się dowie, że zdołałeś się nauczyć aż tylu słów z Biblii, że pozwolono ci się ożenić, mój Misza! Jesteś już dostatecznie dorosły. Raija - Raisa na pewno to zrozumie. Ostatnie słowa wypowiedziała z powagą, świadczącą o większej dojrzałości, niż należałoby się spodziewać po siedemnastoletniej dziewczynie, jaką Olga wciąż przecież była. Michaił pogładził ją po policzku. Jego palce zaczęły się bawić brązowoczarnym lokiem. Ta zabawa wciąż była dla niego nowa. Znał tę dziewczynę przez całe swoje życie, wiedział o niej niemal równie dużo, jak o sobie samym, lecz mimo to wciąż budził się ze zdziwieniem. Obok niej. Teraz należeli do siebie. To była nowość. Czuł, że tak powinno być. Powiedział o tym Raiji, pozostawiając ją w Lyngen. Mówił wtedy szczerze, z głębi serca. Nie miał pewności, czy mu uwierzyła. Nie po raz pierwszy zdarzyło się, że pochwycił jakąś myśl i gwałtownie tchnął w nią życie. Być może matka sądziła, iż ten pomysł również jest jednym z tych ptaków, który spadnie na ziemię, nim skrzydła zdołają go unieść w przestworza. Teraz Michaił obawiał się, że matka może nie zaakceptować tego małżeństwa. Bał się, że Raija znów zechce uczynić z niego dziecko. A przecież czuł się dorosły. Wykonywał pracę dorosłego mężczyzny, żył jak mężczyzna.

Jego policzki wciąż ledwie pokrywał puch, rysy miał miękkie. Dopiero zbliżał się do siedemnastego roku życia, ale nie chciał na powrót stać się małym chłopcem. - Przecież tatuś jest z nami - Olga mówiąc, odpowiadała na jego wręcz roztargnione pieszczoty. Jej gesty niosły o wiele więcej namiętności. - I choć być może twojej matce nie od razu się to spodoba, to jednak ona prędko przychodzi po rozum do głowy. Przecież nic już nie może na to zaradzić, Misza! - Chcę, żeby to od razu zaakceptowała - odparł zamyślony. - Chcę, żeby cieszyła się razem z nami. Od razu. Olga uśmiechnęła się, przesunęła wargami po jego policzku. Podobało jej się, że wciąż jest taki miękki. Niewiele się od siebie różnili. Oboje musieli jeszcze dorosnąć, razem uczyć się powagi i odpowiedzialności. - Chyba jestem do niej podobny - zaczął się tłumaczyć Misza, uświadomiwszy sobie, że Olga na niego patrzy. - Do mamy - dodał. - Ona też jest taka. Wymagająca... - Rzeczywiście, jesteś do niej podobny - przyznała Olga. - Oboje potraficie dawać. I za wiele myślicie. Zbyt mocno żyjecie we własnym wnętrzu. Michaił nie chciał od razu zrozumieć słów Olgi. Wolał obrócić je w żart. Ale to, co powiedziała, zapadło mu głęboko. Miała rację. Właśnie tacy byli. Jego ojciec różnił się od nich. Ta jedna tajemnica, którą w sobie nosił, naznaczyła go już od chwili, w której skłamał po raz pierwszy. Ale żył chwilą i potrafił być szczęśliwy pomimo kłamstwa, bólu i tego, czego nie dało się nazwać. To drugie, co było nim, Michaiłem, pochodzi- ło z innej gałęzi rodziny. Z tej, której nie znał. Z tej, z którą ledwie się zetknął poprzedniego lata, nad brzegami fiordu Lyngen. Nagle pojawiło się tyle osób, za którymi tęsknił i które pragnął spotkać tam, nad brzegami tego fiordu, wcześniej tak bardzo obcego. - Spij! - poprosiła Olga, przysuwając się do niego. Ramiona ułożyły się na jego karku, wargi dotknęły czoła. Usiłowały zetrzeć troski, od których pomiędzy brwiami Michaiła pojawiła się zmarszczka. Nawet jednak pocałunki nie zdołały wygładzić mu czoła. Zamknął jej ciało w ramionach, a policzek wtulił w kędziory. - Nie mógłbym żyć bez ciebie - powiedział z westchnieniem. - Nie potrafiłbym żyć sam... Olga mogłaby uznać to stwierdzenie za bardzo wątpliwe wyznanie miłości, ale Misza miał inne intencje. W wypowiadane przez siebie słowa wkładał wiele serca, choć niekiedy bywały dwuznaczne. On tego nie słyszał. Niezbyt dobrze sobie radził ze słowami. Nad wieloma

innymi rzeczami panował o wiele lepiej. Zasnął, nim Olga zdążyła mu powiedzieć, że go kocha. Przez krótką chwilę odczuwała rozczarowanie. Zachowywali się niemal jak stare małżeństwo i pod pewnymi względami nie mijało się to z prawdą. Przecież znali się przez całe swoje życie, niczym nie mogli się zaskoczyć. Olga uśmiechnęła się i wtuliła policzek wygodniej w jego ramię. Zasypianie przy nim i budzenie się w otoczeniu jego ciepła wciąż jednak było nowe. Ich życie mogło być nudne. Tyle dało się przewidzieć. Ale ona go kochała. I była pewna, że on również ją kocha. Ufała mu. Misza nie zawodził, nie oszukiwał. Tyle z siebie dawał. Statek kołysał ich do snu. Tym razem płynęli „Sankt Nikołajem”, statkiem towarowym, który nosił imię patrona morskich podróżników. Olga nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle. Nie potrafiła ani przyznać się do wiary w świętych, anioły czy diabły, ani też jej odrzucić. Na wszelki wypadek jednak podejmowała pewne działania, mogące stanowić jakieś zabezpieczenie. Nie różniła się w tym od innych. Ojciec i Misza twierdzili, że to już niedaleko, że wkrótce ujrzą fiord, którym popłyną niemal do samego końca. Olga im wierzyła. Usiłowała zrozumieć szkice i odczytać coś z krajobrazu, oglądanego ze statku. Oczarowało ją gwiaździste niebo, lecz letnią porą w ich północnym świecie niewiele było gwiazd, ułatwiających nawigację. W jesienne wieczory, w ojczyźnie, w Rosji, Oleg i Misza usiłowali przekazać jej bodaj część tej sztuki. Oldze nauka przychodziła z łatwością. Nazwy gwiazd nie były dla niej niczym nowym, podobnie jak obrazy, które malowały na sklepieniu niebieskim. Raija - Raisa i matka opowiadały jej baśnie o gwiazdach. Olga splatała je z wiedzą mężczyzn. Czytała mapy nieba w inny sposób niż oni. Misza śmiał się z niej, gdy przypominała mu baśnie. On również kiedyś je słyszał, lecz nigdy nie przyswoił ich do tego stopnia, jak zrobiła to Olga. Olga kołysała się w objęciach Michaiła i „Sankt Nikołaja”. Jak okiem sięgnąć, morze nie miało żadnych granic. Olga nie czuła się na nim obca. Owszem, na pokładzie było brudno i żyło się prosto, zwłaszcza gdy podróż się przeciągała, ale jej to wcale nie przeszkadzało. Czuła się na morzu jak w domu. Zawsze czuła się jak w domu przy Miszy. Tak niewiarygodnie bezpieczna, chociaż na obcym wybrzeżu, wzdłuż którego żeglowali, góry wznosiły się tak wysoko, że przebijały chmury. Siedział przy ognisku i rzeźbił w rogu renifera. Miał brązowe dłonie z mocno zaznaczonymi ścięgnami.

Uderzyło ją, że tam zawsze jest słońce, że u niego niebo zawsze jest błękitne. Taka cisza. Taki spokój. Kark miał pochylony, głowę gołą. Czapka leżała obok. Skrzyżowane nogi, znoszone brązowe kumagi i taśmy jak tęcze oplatające łydki. Kto tka mu wstążki do kumagów? Czy oczy matki Ravny mogły się tu do czegoś przydać? Czy jej palce były na tyle zwinne, że mogła tkać? Czuła, że ona sama jest boso. Zawsze tak do niego przychodziła. Czy on wyczuwał jej oczekiwanie? Czy wyczuwał, że ona stara się stłumić coś na podobieństwo niechęci? - Dni bez ciebie tak się dłużą - powiedział, podnosząc wzrok. Wiedział, że ona tu jest. Ten żółty błysk w jego oczach. Kąciki ust leciuteńko opadające w dół w uśmiechu. Raija wszystko to znała. Kochała to. Kochała jego. Przez długi czas stanowili dla siebie nawzajem sens życia. Dlaczego miałaby go nie kochać? - Ja też o tobie myślę - wyznała. W ustach jej zaschło, ręce schowały się w fałdach spódnicy. Pragnęła go dotknąć, a zarazem nie chciała. Czy on to wyczuwał? Poszukującym oczom nic nie umykało. Przyjemnie było oddać się jego spojrzeniu, pozwolić mu się pieścić. Ale było w niej coś, co pragnęła przed nim ukryć. - Pamiętasz moją obietnicę? - spytał Mikkal. Raija skinęła głową. - Czekam na ciebie - podjął. Nie przestawał rzeźbić. Prawie nie patrzył na to, co trzymał w rękach, lecz ani razu się nie zaciął. Zawsze posługiwał się nożem z wprost niewiarygodną sprawnością. A ona zawsze była taka dumna z tego, co potrafił nim stworzyć. Teraz nie wycinał ptaków. - Czekam z wielką niecierpliwością, Mały Kruku. Z ogromną tęsknotą. Jej spojrzenie omiotło całe to piękno. Soczystą zieleń, taką łagodną. To był krajobraz, w którym można odpoczywać, w którym można żyć. Tęskniła za tym miejscem. Śniła o tym. I o nim. Wiele razy bliska już była zrobienia tego kroku i przyjścia tutaj. Czuła tę ogromną, wprost nadludzką pokusę. Teraz ciarki przebiegły jej po plecach. Opierała się. Miała nadzieję, że on tego nie zauważy... Ale jego oczy widziały. - Masz teraz inne tęsknoty? - spytał z łagodnym smutkiem w głosie. Tym, który dobrze

pamiętała, lecz nie była pewna, czy go lubi. - Jest mi dobrze - odparła szczerze. Zawsze starali się być wobec siebie szczerzy. Dla niej to było ważne. Czasami ta szczerość potrafiła ugodzić ją jak nożem. Tym razem wezwał ją nie po to, by o niej słuchać. - Coś w rodzaju miłości? - popatrzył na nią. Odsłonił zęby w uśmiechu. Powiódł po wargach czubkiem języka. Ona wciąż poprzez czas i wszelkie inne granice, które ich dzieliły, czuła smak jego pocałunków. - Reijo coś w tobie znalazł - powiedział wolno. Nie wypuszczał noża z ręki. Ostry metal drążył róg. Zastanawiała się, czy jego nóż byłby w stanie ją tu sprowadzić. Zadawała sobie pytanie, czy on mógłby ją zabić tutaj, a jednocześnie uśmiercić i to, co pozostało z niej po tamtej drugiej stronie. Takiego pytania nie mogła jednak zadać. On nigdy nie zrobiłby jej czegoś podobnego. Ani tu, ani w żadnym innym miejscu. To jemu zawdzięczała swoje życie. - Może ja to przeoczyłem - zamyślił się, patrząc na nią. Jego spojrzenie za każdym razem jakby odnajdywało w niej coś nowego. A może znajdowało jedynie coś, o czym zapomniał. O to również nigdy go nie pytała. Na pewno przyjdzie jeszcze czas na pytania. Później. - Między nami są więzy, Mały Kruku. Między tobą a mną. Zawsze byliśmy tylko my. Teraz pieścił ją głosem. Zmiękła pod wpływem ukrytej w nim magii. - Żadne z nas nie zdoła od tego uciec. Ja nie mogłem, i ty nie możesz. Więzów, które nas łączą, nie da się przeciąć. Są stare jak cała wieczność. I ja tak długo już czekam! Tak długo, bardzo długo! Nie wiem, czy rozumiesz moją samotność. Zabolało ją, że nie może mu odpowiedzieć. Czuła teraz jego tęsknotę, tak mocną, że wręcz jej dotykała niczym promienie słońca. Ale ona, odkąd go straciła, wiodła niejedno życie. I zawsze mocno chwytała się tego, co miała. Raija w jednej chwili zdała sobie sprawę, że nie jest jeszcze dostatecznie zmęczona. Odczuwała głód życia. Głód tego, czego wolno jej było dotknąć. Głód powszednich dni spędzonych na cyplu razem z Reijo i jego maleńkim synkiem. Tych słów nigdy nie mogła powiedzieć Mikkalowi, lecz on być może i tak był ich świadom. Sprawiał wrażenie, że wie o niej wszystko to, co wiedzieć warto. Raiję ścisnęło w sercu, mocno, aż do bólu. Miała ochotę płakać nad sobą. I nad nim. Nad obojgiem. Stała jednak dumnie wyprostowana w tym śnie, który był jego światem. Napotkała jego

udręczone spojrzenie, widziała, jak bardzo cierpi. Tak bardzo chciał do niej dosięgnąć. - Nie jestem jeszcze gotowa - oświadczyła. - Najdroższy, nie jestem gotowa... Nie odpowiedział. Wreszcie puścił ją wzrokiem i zajął się rogiem, który trzymał w dłoniach. Rzeźbił gwałtownymi ruchami. Ostrze niebezpiecznie zbliżało się do jego skóry, ale nie ześlizgnęło się ani razu. Nie wiedziała, czy obróciła się do niego plecami, czy też raczej się wycofywała. W końcu wszystko zmieniło się w wiatr i ziemię szepczącą pod jej stopami... - Obudź się! Czyjeś wargi przy jej policzku. Dłonie na ramionach. Szerokie palce. Szorstka skóra dłoni. Czyjeś duże, dobre ręce na plecach. - Obudź się, kochana! Tak prędko szła, wyłaniała się z wiatru. Sprawiało jej to ból, jak gdyby przebijała się przez styczniowy lód na rzece. - Pozwól mi tam zostać - szepnęła. Reijo pocałował ją w czoło, odgarnął włosy. Czuł, jak mokre od potu jest jej ciało pod koszulą. Serce waliło mu ze strachu, który budził się w nim teraz zbyt łatwo. Może to już sprawa wieku. Upłynęło wszak sporo czasu, odkąd był młodym chłopcem. I zbyt wiele już utracił. - Pozwól mi zostać, Reijo. - Jej usta szukały jego warg. Pocałunek miał w sobie tyle mocy, był słony od jej łez. I od jego. Spodziewał się, że usłyszy imię Mikkala, nie swoje własne. Czułość rosła w nim na kształt góry, obłoku. Reijo gładził ją po plecach, po włosach. Tulił, pragnąc obdarzyć własnym ciepłem. Czuł taki sam strach jak ona, lecz razem z nią potrafił spojrzeć mu w oczy. Wiedział, gdzie była. - Już nie śpisz - szepnął wreszcie, biorąc jej twarz w dłonie. Oczy miał suche. Również Raija nie chciała nad tym płakać. - To był tylko sen - rzekł Reijo, być może próbując raczej przekonać samego siebie. - Spałaś, Raiju, coś ci się przyśniło. Wszystko jedno, co to było, i tak to tylko sen. Raija pokręciła głową. Popatrzyła mu w oczy, wiedząc że jest inaczej. Była tam. - On ma już dość czekania - powiedziała cicho. - To był tylko sen! Raija przyjmowała jego słowa z tym swoim nowym spokojem. Tym, którego nabrała, dopiero gdy tu powróciła. Rosja ją odmieniła. Potrafiła ująć w dłonie najgorętszy ogień i długo na niego patrzeć. Wcześniej tego nie umiała. - W Archangielsku - zaczęła, tuląc usta do dłoni Reijo - w Archangielsku tego chciałam.

Pragnęłam uciec od wszystkiego. Chciałam po prostu zniknąć. Miałam nadzieję, że tam pójdę, do miejsca, gdzie jest on. Dla mnie to było coś w rodzaju nieba, Reijo. To była najwspanialsza rzecz, na jaką mogłam mieć w życiu nadzieję. Zaczerpnęła oddechu i uprzedziła Reijo: - To w istocie był sen, w pewnym sensie. A jednocześnie coś innego. Coś bardziej rzeczywistego. To był Mikkal. Żałuję, że posiadłam ten dar... - Jesteś tutaj - oświadczył Reijo. - Z nami. Żyjesz. To właśnie jest rzeczywistość, moja Raiju. I znów zobaczył to przekonanie w jej oczach. Raija posiadała pewność, jakiej on nigdy nie zdobędzie. Do której nigdy nawet się nie zbliży. - Tak mi tu dobrze - powiedziała Raija. Ułożyła się wygodniej, wtulając w jego bark. Reijo poczuł na szyi jej gorący oddech. - Od tak dawna nie czułam się taka pełna i cała, tak bardzo na właściwym miejscu, jak przy tobie, Reijo. Wydaje mi się nawet, że zaprzyjaźniłam się z tymi górami. Pogodziłam się z nimi. - To był tylko sen - powtórzył niezgrabnie. Co innego mógł jej powiedzieć? Musiał z całych sił uchwycić się tej prawdy. Musiał uczepić się rzeczywistości, którą widział na własne oczy, której część sam stanowił. Oczywiście wierzył Raiji, wierzył w jej podróże, lecz wiedział, że nigdy ich nie zrozumie. Musiał zatrzymać ją tutaj. Tu, w tej rzeczywistości, która należała do nich obojga. - Nie chcę cię utracić, moja Raiju - szepnął. Jego oczy wpatrywały się gdzieś daleko poza belki stropu. - Należymy teraz do siebie, Raiju. Ty i ja. My. - Ja także pragnę tu zostać. W taki sposób starali się jeszcze mocniej związać ze sobą, związać słowami. - Mikkal był moim życiem - powiedziała cicho Raija. - Stanowił jakby część mnie. Byliśmy sobie tacy bliscy. Lecz tyle czasu już minęło. Chcę zostać tutaj, Reijo. Tu, przy tobie... Leżeli długo w swoich objęciach. Starali się zatrzeć strach poczuciem bliskości. Czekali, aż wstanie dzień.

2 Coś zacisnęło się w jej plecach. Naprężone barki wygięły się do tyłu. Raija zachowywała czujność. Starała się nasłuchiwać wszystkiego, co tylko możliwe. Usiłowała zaj- rzeć dalej, poza rzeczywistość. Czekała... Szeroko otwartymi oczami wypatrywała tego, czego jednocześnie się obawiała. Usiłowała przeniknąć przez tę ścianę, która była przed nią zamknięta i której istnienie najchętniej usunęłaby ze świadomości. Mężczyźni budowali oborę dla Mattiego i Elise. Zdążyli zapewnić im dach nad głową przed zimą, ale na postawienie obory czasu już nie starczyło. Teraz wreszcie miała stanąć przed końcem lata, by mogli wypełnić ją kilkoma owcami i być może wprowadzić do niej też krowę. Obrabianie pni, często grubości człowieka, było mozolną pracą. Należało umocować na zrąb kolejne warstwy bali, między którymi mogło zostać jedynie tyle pustej przestrzeni, by zmieścił się w niej uszczelniający mech. Dla Reijo, Mattiego i Sedolfa nie była to pierwszyzna, zresztą obora nie miała być z tych największych. Liczyli, że w ciągu jednego dnia dadzą radę chociaż dwóm okrążeniom. Nie przeciągali przerw w robocie, przychodzili na miejsce pracy o świcie, a narzędzia odkładali, gdy wieczór przynosił już prawdziwy chłód. Elise gotowała i zajmowała się gromadką dzieci z wszystkich trzech domostw, a także pozostałymi maluchami, które przychodziły z wioski. Gdzie coś się działo, tam natychmiast pojawiały się dzieci. Te, którym w jakiś sposób udało się wyrwać od domowych obowiązków czy też po prostu z nimi uporać, przychodziły bez słowa do drewnianej chaty Elise i Mattiego, wybudowanej na środku zielonej polany, tam gdzie góry nie tłoczyły się aż tak bardzo i nawet las starał się zachować pewien dystans. Raija i Ida cięły korę, której warstwę zamierzano ułożyć na dachu obory pod darnią. Potrzeba jej było naprawdę dużo. Cały dach miał zostać pokryty najpierw korą, następnie warstwą darni, zwróconą trawą do dołu, a potem kolejną, której trawa miała rosnąć w górę, do nieba. Raija i Ida napełniały każda swój worek paskami kory ściągniętymi z brzóz. Rosyjskie worki, grubo tkane... Rosjanie sprzedawali w nich mąkę. Raiję ogarnął smutek. Nosiła w sobie również tęsknotę za wschodem. Rosja pozostała w jej sercu. Wyniosła stamtąd różne wspomnienia, nie tylko złe. Przeżyła tam przecież wiele dobrego. Wiele zostawiła tam, na wschodzie, nad brzegiem Dwiny.

Szły teraz brzegiem rzeki. Wyruszyły na wysokości polany należącej do Mattiego i Elise, teraz dotarły już prawie do Idy i Sedolfa. Pomiędzy brzozami widać było zabudowania ich obejścia. Raija uwolniła krawędź spódnicy, zaczepioną o gałązkę. Worek z korą leżał oparty o pień, który dokładnie już odarły. Ida, tak jak stała, usiadła w trawie. Pochwę noża miała umocowaną na biodrach, przy pasku pożyczonym od Sedolfa. Nóż był długości jej przedramienia, lecz nie cięższy od pęku kluczy, który zwykle nosiła przypięty w pasie. Podciągnęła spódnicę nad kolana, żeby przewietrzyć łydki. Rozsznurowała wstążki kumagów i oswobodziła stopy. Twarz zwróciła ku słońcu, ciepłe promienie przyjemnie osuszały pot. Raija usadowiła się przy niej. Ostrze noża wbiła w torf, tak by nie mogło wyrządzić nikomu krzywdy. Nie miała na nie innej osłony. - Te okolice przemawiają do mnie - wyznała cicho, przesuwając wzrokiem tak daleko, jak mógł sięgnąć. - Byłaś tu szczęśliwa? - spytała Ida, nie otwierając oczu. Jej twarz pozostała niewzruszona, lecz głos zdradzał, że jest bardzo ciekawa odpowiedzi. Raija odgarnęła włosy z czoła. Nie potrzebowała zamykać oczu, żeby wspominać. Otoczenie naprawdę do niej przemawiało. Szeptało o jej przeszłości. Pamiętało ją. - Biegałam tutaj razem z Kallem i Reijo - powiedziała, dodając do swoich słów uśmiech. - Być może stanowiłam dla nich powód do kłótni, lecz one nigdy nie były poważne, ot, taka zabawa. Oni mi dawali władzę, a ja z niej korzystałam bez zmrużenia oka. Na Jumalę, byłam taka młoda. Czy i ty się tak zachowywałaś w młodości, Ido? Musiałaś być bardzo piękna, dziewczyno. Chłopcy pewnie walczyli o twój uśmiech, o twoje łaski. Ida roześmiała się. - Widziałam, co się dzieje z Elise i Mają. Mnie chłopcy uważali za lodową księżniczkę. Bardzo wcześnie oddałam serce Ailo. Raija westchnęła. Ogromnie żałowała, że nie znała Idy jako młodej dziewczyny. Tyle ją ominęło. - Ja miałam tajemniczego przyjaciela. Żył w moich myślach, dawał mi dobre rady, pocieszał mnie, zawsze brał moją stronę. Pojawił się w chwili, gdy przybyłam tu, do Skibotn, z płaskowyżu. I żył aż do czasu, kiedy znów spotkałam Mikkala. Skończyłam wtedy piętnaście lat. Zorientowałam się wówczas, że tym moim bezimiennym przyjacielem był właśnie on. Mikkal. I znów jej spojrzenie zaczęło czegoś szukać wśród pni brzóz, wśród wysmukłych,

ukształtowanych wiatrem białych ciał drzew. Palce gałązek w ciepłym letnim powietrzu wyciągały się ku niebu. Tryskała z nich siła życia, jakby na przekór surowemu krajobrazowi. Krążące soki ożywiły i nadały barwę nieprzeliczonym zielonym liściom w lesie. To było życie. - Tutaj Mikkal bronił mnie nożem przed jednym takim, który chciał mi się wedrzeć pod spódnicę. Tutaj zrozumiałam, że nie możemy od siebie uciec. Tu zbudowaliśmy mój dom. Tutaj przetańczyłam z Reijo pół nocy poślubnej, podczas gdy Kalle, pan młody, się dąsał. Tutaj dostałam boli, kiedy miała urodzić się Maja. Tu razem z Anttim gasiłam ogień, który się wyrwał spod kontroli. Tu mi powiedzieli, że Kalle zaginął na morzu. Tutaj wychowywałam troje dzieci bez ojców i spalam w jednym łóżku z twoim ojcem, a w wiosce gadali tylko o tym, jak grzesznie żyjemy, bez ślubu. Wszystko tutaj przeżyłam, moja Ido, wszystko. Również szczęście. Kochałam tutaj, nienawidziłam i płakałam. Biegałam tu, bawiłam się i aż do ochrypnięcia zdzierałam gardło, krzycząc ze strachu. Pracowałam tu w pocie czoła, dźwigałam wiadra z wodą aż do bólu ramion. W środku zimy płukałam ubrania w lodowatej wodzie. Latem kąpałam się w rzece, brodziłam w wodzie razem z Kallem i Reijo, gdy moja opiekunka rwała sobie włosy z głowy i przeklinała chwilę, w której zgodziła się przyjąć pod swój dach to nieposłuszne fińskie dziecko. Tyle się tu wydarzyło, Ido. Bardzo wiele. Tyle różnych rodzajów miłości. - I zawsze był Mikkal? - Mikkal był w moim życiu niczym ptak zesłany z niebios - odparła Raija. - Był pierwszym, którego pokochałam. Jedynym, którego ośmieliłam się obdarzyć tak wielkim zaufaniem. I on mnie kochał tak mocno, pomimo wszystkiego, czym byłam i czym nie byłam. O wiele później zrozumiałam, że mama i ojciec również musieli mnie bardzo kochać. Zbyt długo sądziłam, że mnie zdradzili. Ale to, na co się poważyli, wymagało ogromnej miłości, Ido. Naprawdę bardzo mnie kochali. Inaczej nie mogliby mnie oddać. Trzeba dużej mądrości i wielu lat, żeby to w końcu pojąć. Żałuję, że ja nie mogę znaleźć podobnego wytłumaczenia dla tego, co zrobiłam. - Nie miałaś wyboru. Zwłaszcza tam, na wschodzie. Ida pogodziła się już z rzeczywistością. Gorycz nie minęła jej sama z siebie, lecz Ida czuła, jak z niej uchodzi. Po- frunęła wysoko pod niebo niczym czarny ptak. - Kogo kochałaś najbardziej? Najmocniej? - Ida otworzyła oczy. - Czy to Mikkal jest tym, z którym zawsze czułaś się najsilniej związana? - O to samo mogłabym spytać ciebie - uśmiechnęła się Raija. - Ty również nie potrafisz zmierzyć ich ze sobą. Kochałam ich wszystkich - westchnęła Raija. - Każdego na swój sposób. Na różne sposoby. Ale z Mikkalem łączyły mnie więzi rozmaitego rodzaju. Nadal mnie łączą.

Nic ich nie zniszczyło. - Nawet śmierć? Raija pokręciła głową. - Tatuś jest teraz szczęśliwy - powiedziała Ida. - Wiem o tym. Ja także. Z twoim ojcem łatwo jest dobrze żyć. Łatwo jest razem z nim znaleźć szczęście. To mój najstarszy przyjaciel z tych, którzy jeszcze pozostali przy życiu. Gdyby moje życie mogło być takie jak teraz, tu, nad fiordem, to chciałabym wypełnić je dniami powszednimi i Reijo. - Nie do tego się urodziłaś - stwierdziła Ida cierpko. - Nie do powszednich dni. Nie po to, żeby całe życie przeżyć tylko tu, nad fiordem. - Czy ty nigdy nie tęsknisz za tym, żeby się stąd wyrwać? - spytała Raija z zainteresowaniem. - Czy to, co masz, ci wystarcza? - Kiedy jestem w innych miejscach, tęsknię za domem - odrzekła Ida sucho. - Ja się urodziłam dla tego fiordu, mamo. To, co mam, wypełnia mi życie, ręce i objęcia. Mam o jedno dziecko za mało, lecz poza tym niczego mi nie brakuje. - To krew Kesaniemi - oświadczyła Raija. - Dzięki Bogu, jesteś również dzieckiem Reijo. Nie dotknął cię ten niepokój, przekleństwo mojej rodziny. Ominęły cię moje przekleństwa. - Rzeczywiście, urodziłam się, żeby przeżyć więcej powszednich dni. - Ida na powrót wsunęła stopy w kumagi, zasznurowała je na łydkach. - Cóż, rozbierzemy jeszcze kilka brzózek do naga. Prawie mi ich szkoda - roześmiała się śmiechem tak perlistym, że aż zadzwonił wśród gór. Trzymały się w pobliżu zabudowań. Unikały wkraczania na cudzą ziemię, chociaż na ogól kończyło się to dobrze, o ile rozmawiały wcześniej z właścicielami. Do codzienności jednak należało, że mniej lub bardziej dobrzy sąsiedzi wytaczali sobie nawzajem procesy o rozmaite ważne i mniej ważne sprawy. Przyczyn mogło być wiele. Od całkiem zwyczajnej zazdrości do równie zwyczajnej chciwości. Czasami spór wynikał również dlatego, że sąsiad zanadto strzelał oczami za żoną sąsiada albo też poważył się na potajemne uściski. Życie wśród ścian z drewna i mchu miewało rozmaite barwy. Teraz, gdy na powrót zajęły się odzieraniem kory z drzew, nie rozmawiały już tak dużo. Nóż wymagał uwagi. Spojrzenie Raiji nie odrywało się od błyszczącego ostrza. Reijo naostrzył nóż, nim wyruszyła z cypla o poranku. Prosił, żeby była ostrożna. Ale to głos Wasilija przemawiał do niej z przeszłości. Głos Wasi o brzmieniu z tamtego lata, kiedy kochali się bez rozumu, bez myśli, bez głowy. Do szaleństwa. I tak pięknie...

On to powiedział. Być może sama również o tym wiedziała. Teraz Raija nie pamiętała już, jak było. To zresztą nie miało znaczenia. Ponadto Wasia nigdy nie proponował tego poważnie, a ona nie uważała tego za właściwy klucz do tych drzwi. Przynajmniej do czasu, dopóki dane jej będzie dokonywanie swobodnego wyboru. Ostrze noża było takie błyszczące... Załadowały worki na wóz i wróciły do Mattiego i Elise. Siedziały obok siebie na koźle, Ida udawała, że kieruje koniem, lecz prawdą było, że zwierzę kierowało sobą same. Raija napawała się ciszą, panującą między nimi. Wielu ludzi zawsze musiało mówić, tak wielu uważało wspólne przebywanie za nieudane, jeśli przez cały czas usta im się nie zamykały. Jakże bardzo się mylili! To przecież w chwilach milczenia rodziło się coś, co należało tylko do nich, pojawiało się w ciszy przy palenisku, przy ogniu. Poprzez ciszę, przez wspólne dobre milczenie tak bardzo można się zbliżyć do innych. To była niezwykła nowa więź. Raiji zawsze o wiele łatwiej przychodziło nawiązywanie głębokich przyjaźni, braterstwo duszy, z mężczyznami. Dopiero przy Antonii zrozumiała, jak głęboka może być przyjaźń kobiet. Teraz właśnie czuła to nowe, ledwie się budzące, dobre, to coś, co przypominało przyjaźń, lecz w stosunku do rodzonego dziecka. Ida była jej rodzoną córką i niewiele już brakowało, by mogła nazwać ją prawdziwą przyjaciółką. To naprawdę niezwykłe. Nowe. - Będę miała dziecko - oznajmiła Ida nieoczekiwanie, jak gdyby nie wiadomo skąd czerpiąc słowa. Całą twarzą uśmiechała się do Raiji. W Raiji coś aż się ścisnęło. Przypomniało o sobie samej. Tak nieskończenie dawno temu. Ona również była głodna życia. Nie pamiętała jednak, by miała jakiekolwiek powody, by przyjąć którąś ze swoich ciąż z uśmiechem tak pogodnym jak Ida. Za każdym razem była taka samotna. Wyjątek stanowił czas, gdy spodziewała się Miszy. - Boję się - ciągnęła Ida. - Boję się, że coś pójdzie nie tak. Już kiedyś poroniłam. Raija wiedziała o tym, Reijo jej opowiadał. Ida być może się domyślała. W każdym razie więcej o tym nie wspominała. - To małe urodzi się w okresie targu - mówiła Ida z radością. - Jeśli wszystko ułoży się jak trzeba. W listopadzie. Sedolf mówi, że za bardzo się martwię, a ja udaję, że nic szcze- gólnego się nie dzieje. Może więc wszystko będzie dobrze. - Nie powinnaś się przemęczać - powiedziała Raija, uświadomiwszy sobie właśnie, że wóz mocno podskakuje. - Przecież nie jestem chora - stwierdziła Ida. - I nie mogę przez tyle miesięcy siedzieć

jedynie na tyłku i być ku ozdobie. Nie żyję przecież jak szlachcianka... Urwała zawstydzona. - Nie miałaś nic złego na myśli - próbowała łagodzić Raija. - Maja w pewnym sensie dokonała słusznego wyboru - stwierdziła Ida zamyślona. - Ona na to zasługiwała. I czuła się tam jak w domu. Na tyle, na ile w ogóle mogła się tak poczuć w jakimkolwiek miejscu. Maja tak naprawdę nigdy nie należała do żadnego miejsca. Ale Hailuoto i William dali jej szczęście. Mimo wszystko jednak pozostała Mają. Nie zmieniła się. I znalazła tam coś w rodzaju spokoju. Tu zawsze za czymś tęskniła. Raiję zabolało w sercu. Ona znała ten stan aż za dobrze. Nikt nie powinien się tak czuć. Maja nie powinna była się tak czuć. Lichym dziedzictwem obdarzyła swoje potomstwo. - Cieszę się, że ciebie to ominęło. Powinno zniknąć razem ze mną. Dziecko Mai wydaje się takie jak inne dzieci. Mały Mikkal również. Ty nigdy nie miałaś tego w sobie, Ido. Mój Misza nie ma ani krztyny. Nie należy przekazywać tego dalej. Raiji przed oczami stanął obraz ze snu. Mikkal. Jego spojrzenie, jego ręce. Być może miał rację, mówiąc, że czekał już zbyt długo. Być może nikt nie powinien tak długo z tym żyć. Może dostatecznie rozciągnęła już ból. Pewnego dnia zabraknie jej sił. Być może lepiej odejść, zanim ten dzień nastąpi. Zanim wewnętrzny ból pochłonie ją doszczętnie, pochłonie wszystko, co w niej ludzkiego. Raija nie umiała sobie na to odpowiedzieć, ale bała się. Miała po co żyć. Tyle było różnych radości, tyle nadziei. - Już się cieszę na spotkanie z tym małym - oświadczyła. - Czy to tajemnica? - Na razie wiemy o tym tylko ty, ja i Sedolf. - Ida uśmiechnęła się prawie nieśmiało. - Ale możesz powiedzieć też o tym tatusiowi. - Sama mu powiedz, Ido - stwierdziła Raija. - Nie sądzisz, że najprzyjemniej mu będzie, jak usłyszy tę nowinę od ciebie? - Wiedziałaś o tym? - spytał Reijo, gdy zapadła noc, a oni właściwie byli już zbyt zmęczeni, by dłużej zwlekać ze spaniem. Ale ich czas był tak drogocenny. Chcieli dzielić ze sobą każdą daną im krótką chwilę. Widzieli już tak wiele, że nie wierzyli, iż jest jeszcze czas na odkładanie czegoś na później. Jeśli coś leżało im na sercu, natychmiast o tym mówili. Nie zwlekali. - Tak, powiedziała mi. Leżeli zwróceni do siebie twarzami. Spletli palce. Uchylone okno wpuszczało noc do środka. Z zewnątrz dobiegał śpiew wielu gardeł. Morze jednoczyło się z brzozowym lasem i

skałami. Nieprzeliczone istnienia unosiły się na skrzydłach. Gdzieś w oddali szczekał lis. Świergot ptaków mówił więcej o niebezpieczeństwie, lecz uderzenia skrzydeł brzmiały leniwie. Lis był zbyt daleko. - To takie dziwne, że przeżywam to razem z tobą - powiedział Reijo z uśmiechem. - Wyglądasz teraz, jakbyś miał siedemnaście lat. - Nie całkiem. - Uśmiech zmienił się w chichot. - Powinnaś mi się baczniej przyjrzeć, Raiju. Ty też nie wyglądasz na piętnastolatkę. Niech to będzie jasne! Śmiali się już razem. Cicho, żeby nie zbudzić Ivara, który niespokojnie kręcił się w swoim łóżeczku pod ścianą. Chłopczyk miał taki lekki sen jak zajączek. Raija widziała zmarszczki Reijo. Nie była na tyle głupia, by wmawiać sobie, że jest inaczej. Zauważyła, że włosy mu się przerzedziły, przyblakły, nie miały już koloru zboża przetykanego promieniami słońca. Przypominały raczej srebrzysty księżyc. Dostrzegała na jego twarzy ślady pozostawione przez lata. Życie odmalowane cieniuteńkim pędzelkiem. Zmarszczki były cienkie jak włos, utkane z najprzeróżniejszych rodzajów zmartwień. Raija lubiła twarz Reijo. Patrzyło się na nią z przyjemnością. - Miałeś ten sam wyraz twarzy - wyjaśniła. - Tego samego diabła, który wtedy w tobie mieszkał. Tego samego dobrego diabła. - Ja powiedziałbym raczej: łobuza - poprawił ją Reijo. łagodnie. - To nie oddaje wszystkiego. Zgodził się z nią. - Tak czy owak to dziwne. Siedemnastoletni Reijo nigdy by nie uwierzył, że dane nam będzie przeżyć to wszystko razem. Że zostaniemy dziadkami. To prawdziwy cud. Nasze dziecko, Raiju. Ona ma już Mikkala, a urodzi się jeszcze jedno. Czy to nie cud? Raija kiwnęła głową. Być może powinna poczuć się staro, tak jednak się nie działo. To również było dziwne. - Tym razem musi pójść dobrze - rzekł Reijo z, powagą. Ida wciąż nie schodziła mu z głowy. - Ona się załamie, jeśli straci również to dziecko. - Ida ma w sobie więcej siły - stwierdziła Raija z niezachwianą pewnością, jaką tylko ona potrafiła mieć. - Nie pozwoli się złamać. Reijo żałował, że nie potrafi jej uwierzyć. - Będziemy się nią razem opiekować - powiedział. I za nic nie chciał przyjąć do wiadomości, że to ich dziecko ma już dwadzieścia dwa lata i własną rodzinę. I tak naprawdę ani trochę nie potrzebuje opiekuńczych skrzydeł troskliwych rodziców. Tym razem nie mogła dostać się do środka. Były tam cienie, ich obecność ją zaniepokoiła. Wcześniej zawsze otaczało ją jasne

światło, wszystko było jasne. Niebo takie wysokie, takie niebieskie. Teraz panował tu mrok. Cienie były ponure, nieostre. Szare. Nie widziała go wyraźnie. Również on był cieniem wśród całej tej szarości, nie wychodził z niej, pozwalał otulać się mgle. Mgła stanowiła barierę. Trzymała ją na dystans. Raija czuła to i marzła. W powietrzu unosiła się ciężka wilgoć, jak gdyby ta chwila została wyjęta z niekończącego się szeregu zimnych jesiennych dni, zaraz po trwającym tydzień deszczu. Zadrżała, zdjęta chłodem. Nie chciała się do niego zbliżać. Ale świadomość, że on tam jest, bolała. On nie należał do takiego mroku. On nie powinien marznąć. Nie chciała, żeby marzł. - Chodź - powiedział. - Ogrzej mnie! Raija się cofnęła. - Możesz mnie ogrzać - mówił jego głos. - Zimno tu samemu. Bez ciebie będzie ciemno. Ty zawsze byłaś moim światłem. Byłaś ogniskiem, przy którym się grzałem. Bez ciebie wszystko jest zamarznięte. Chłód wyraźnie ciągnął w jej stronę. Był niczym ciężka mgła, którą widziała i której niemal mogła dotknąć. Ją także chciała otoczyć. Mgła przypominała dym z ogniska, którego nigdzie nie mogła dostrzec. Snuł się po ziemi pod ciężką wilgocią. Szare połyskujące palce, które chciały się zamknąć wokół niej. Jej krzyk się nie rozległ. W milczeniu zaczęła się cofać. Odsuwała się w tył. Uciekała od jego głosu. Od niego. Uciekała od mgły, w której się pławił. Nie chciała tego. Nie teraz! - Nie teraz! Reijo spał, kiedy się obudziła. Ivar także. Nie krzyczała. Jej głos szeptał we mgle. W tej ciężkiej wilgotnej szarej masie jakby nie było miejsca na krzyk.

Oblewał ją pot. Zmusiła się, żeby leżeć spokojnie. Tylko stopy wysunęła spod przytulnego ciepła okryć. W izbie panował błogosławiony chłód, który orzeźwiał jej nagą skórę. Mikkal nie chciał wyrządzić jej żadnej krzywdy. Nigdy nie może dopuścić do siebie myśli, że jest inaczej. To nigdy nie stanie się prawdą. Mikkal nie chciał jej skrzywdzić. Mikkal zawsze ją kochał. Tylko po to żył. Jego miłość do niej była największym i najprawdziwszym uczuciem w jego życiu. Nigdy nie wolno jej przestać w to wierzyć. Ręką sięgnęła do ptaszka, którego nosiła na szyi. Był gładki i chłodny. Przyjemny w dotyku na skórze. Wyschnięte wargi zaczęły go pieścić, całowały leciutko, ogrzały. Nigdy nie wolno jej przestać wierzyć w miłość Mikkala. Nigdy nie wolno jej przestać wierzyć, że to, co ją czeka, będzie dobre. Dziecko Idy... Raija rozrzewniła się na myśl o nienarodzonym dziecku. To była nadzieja. Czuła, że pragnie tu być w chwili, gdy ono przyjdzie na świat. Że chce to przeżyć. Uczestniczyć w tym i być świadkiem narodzin dziecka. Powitać je na świecie! Pragnęła wziąć je w objęcia, ujrzeć nowo narodzone życie i wiedzieć, że oto dalszy ciąg życia jej dziecka, dalszy ciąg życia jej i Reijo... Nadzieja. Zaczynało w niej narastać zdecydowanie. A w głowie monotonnie rozlegał się głos Wasi. Taki, jak brzmiał w tamto ich lato. Lato 1748 roku nad Dwiną. Ich ślepe, bezrozumne opętanie. Nie żałowała tego lata. Nawet teraz, po wszystkim. Wiedziała, do czego doprowadziło, lecz nie żałowała niczego. Gdyby miała teraz przed sobą początek tamtego lata, postąpiłaby tak samo. Nie mogłaby zrobić inaczej. Takie właśnie miało być jej życie. Nie piękne, lecz mocne. Pragnęła teraz, by wciąż trwało. Dłonie odnalazły się nawzajem, złożyły się. Było to dla niej niezwykłe, ale zaczęła się modlić. Modliła się o to, by jej życie nadal trwało. Głos Wasi sprzed czterech lat. Powiedział to, nie zastanawiając się, że ona może nad tym rozmyślać. Chodziło mu o pewną osobliwość, którą wyciągnął z pamięci. Nawet przez chwilę nie kierował tych słów do

niej. Lecz ona od tamtego razu wielokrotnie wracała do tego, co powiedział. Rozmyślała nad tym, bardzo wnikliwie. Teraz znów się to odezwało, zmieniło w decyzję. Być może stanowiło klucz do odsunięcia w czasie tego, co nieuchronne. Nie przypadkiem Mikkal przychodził do niej w snach. To nie były jedynie sny. Raija leżała, nie śpiąc, a przed oczami przesuwały jej się niezliczone momenty własnego życia. Przyjmowała je z otwartymi oczyma. Ból i radość. Tkanina, której sama nigdy nie potrafiłaby utkać, gdyż kolory zbyt często się zmieniały. Jeden zabijał drugi. Innym razem tonęły w odcieniach zbyt delikatnych, za bardzo do siebie zbliżonych. Ta tkanina nie była piękna. Jedynie mocna. Pragnęła wpleść w nią nadzieję. Pragnęła wpleść w nią listopadowe dziecko Idy. Pragnęła wpleść nadzieję i radość, połyskującą żółcią i czerwienią. To dziecko musi zajaśnieć w tkaninie jej życia niczym ognisko. Ozdobić roziskrzonym ogniem jej krawędzie. Taka cena za to nie będzie zbyt wysoka. Przemyślała wszystko na zimno, na spokojnie. Krok po kroku. Wyobraziła to sobie. Oceniła czas i miejsce. Oceniła ból. Nie bała się bólu. Potrafiła się od niego odciąć. Jej tkanina już i tak była przesiąknięta bólem. To będzie jedynie maleńką plamką, ledwie widoczną w całości. Raiję wypełnił spokój. Zasnęła nad ranem. Obudziła się wypoczęta. Uśmiechnęła się, kiedy Reijo pocałował ją na dzień dobry. Nanosił jej wody, Raija napaliła w piecu. Potem boso wymknęła się na schody, wypatrując żagli, które wciąż się nie pojawiały. Fiord był zaledwie odrobinę bardziej niebieski niż niebo. Wiatr wiał z południowego wschodu. Z domu. Kiedyś, dawno temu, tak właśnie w żartach razem z Reijo nazywali południowy wschód. To było wtedy, gdy on kradł jej uściski, a ona słała mu spojrzenia, zawierające obietnice, których wcale nie miała zamiaru dotrzymać. Raija jednak ani trochę nie pragnęła odzyskać niewinności tamtego czasu. Miejsce tej niewinności przynależne było początkowi życia, a ona zbliżała się teraz do jego drugiego krańca i dostrzegała wartość wszystkich zdobytych w ciągu tych lat doświadczeń. To one uczyniły ją silną. Dostatecznie silną, by zrobić również to.

- Zabierz Ivara do reszty dzieci - powiedziała do Reijo, kiedy przygotowywał się do wyjścia. Oborze wciąż brakowało do ukończenia kilku ładnych okrążeń z drewnianych bali. - Ja będę miała dość roboty z praniem. Reijo uścisnął ją kilka razy, nim zniknęli wraz z synkiem, zwróceni twarzami do wiatru. Raija harowała, aż spływał z niej pot. Gdy stała nad gotującą się bielizną, gorąco wprost buchało w twarz. Ciężko było wylewać wodę z drewnianej balii. Ciężko nieść pranie do strumienia, w którym płukała je na klęczkach. Mimo pełni lata woda w strumieniu wciąż była zimna. Palce prędko drętwiały. Przydźwigała pranie z powrotem do domu i rozwiesiła je sztywnymi palcami. Jej myśli odrzuciły nóż. Tego by nie zniosła. Głos Wasi. Wasia przy piecu u siebie w domu, w Archangielsku. Dotyk jego nagiego ciała pod okryciem. Ona, opowiadająca mu o mężczyźnie w porcie, tym jednym, którego nie była w stanie uzdrowić z zaropiałych pęcherzy na dłoniach. Z tej dziwnej choroby, którą przywieźli ze sobą z Norwegii. Wasia, który mówi jej, że człowiek ten pewnej zimy odmroził sobie palce u stóp, i jego głos, gdy ciągnie: - Powiadają, że aby zachować moc, trzeba mieć wszystkie członki. Raija zdecydowała się na siekierę.

3 - Wydaje mi się, że powinieneś iść do domu, tato! To Ida nagle stanęła przed Reijo. Na twarzy miała wyraz dziwnego napięcia, włosy nie chciały trzymać się w węźle na karku. Kosmyki wysuwały się z niego, jakby chciały podążyć własną drogą. Pod tym względem była bardzo podobna do Raiji, tyle że włosy Idy były niczym ogień, Raiji natomiast jak węgiel, czy teraz może raczej jak sadza. Ida przyciskała koniuszki palców do skroni. Wyraźnie czymś się niepokoiła. - Coś się stało, tato! Coś... Reijo nie domagał się wyjaśnień. I nie musiał też prosić Sedolfa, by ten zajął się Idą. Zięć był na tyle mężczyzną, że rozumiał, co ma robić. - Nie musisz iść sam - powiedział Matti. On również odłożył już narzędzia. W gorącym lipcowym słońcu każda przerwa dobrze robiła. - Pójdę sam. Opiekujcie się tylko Ivarem Anttim! Niedługo wrócę. - Co się stało, skarbie? - dopytywał się Sedolf łagodnie, obejmując Idę. Miał ochotę wziąć ją na ręce, gdyby tylko mu na to pozwoliła. Ona jednak się sprzeciwiła, stała mocno na własnych nogach. Patrzyli, jak Reijo wskakuje na konia i rusza galopem, bez siodła. Widać było, że poważnie potraktował słowa córki. - Nie wiem - odparła Ida przygnębiona. - To mnie tak naszło. Coś się stało. - Z Raiją? Ida skinęła głową. - Tak mi się wydaje. Sedolfie, ale nic nie wiem. Coś się stało... Wtuliła twarz w jego kurtkę. Nie zdołała odepchnąć od siebie złych przeczuć. Zimne kleszcze zacisnęły jej się na sercu, sprawiając ból. Ida powtarzała sama sobie, że to nie to samo, co okryło mrokiem życie Mai. To nie mogło być to samo. Ona nie miała w sobie pewności, a jedynie przeczucie mroku. Reijo znalazł ją w kuchni. Skuloną na ławie, z prawą ręką owiniętą fartuchem. Białe płótno przesiąkło krwią. Twarz miała bladą, pod oczami sińce. W kuchni unosił się dziwny zapach. - Co tu się, u licha, dzieje? Reijo siadł przy niej i objął za ramiona. Pot wprost z niego parował, bo starał się jechać jak najszybciej. Cały czas poganiał konia. - Może głupio zrobiłam - szepnęła, ciężko opierając się plecami o drewnianą ścianę z bali. Z miejsca, w którym siedziała, rozciągał się widok na fiord.

Reijo rozwinął fartuch. I nie chciał uwierzyć własnym oczom. Delikatnie przycisnął płótno do jej zranionej ręki i uniósł tak, by znajdowała się wyżej niż serce. - To nie był wypadek! Wolną ręką chwycił Raiję pod brodę, podniósł jej twarz. Głos brzmiał łagodnie, choć ledwie się powstrzymywał, żeby na nią nie krzyczeć. Miał ochotę mocno nią potrząsnąć i spuścić jej lanie, ale nawet żadnego z dzieci nigdy nie uderzył, i to wówczas, gdy sprawowały się najgorzej. To nie leżało w jego zwyczaju. - Raiju, nie mogłaś sobie odciąć pół małego palca niechcący. W dodatku prawej ręki... Raija przekrzywiła głowę. Reij o zauważył, że płakała. I nagle w jednej chwili zrozumiał, co to za zapach. Musiała spalić odcięty kawałek ciała. W żołądku go ścisnęło. - W imię niebios, Raiju, dlaczego? - To przez te sny - szepnęła. Wargi miała pobladłe. - Nie chcę ich już więcej, Reijo. Nie chcę tego. Już nie. Chcę się od tego uwolnić. Reijo siedział przy niej, przytrzymując jej prawą rękę wysoko przy ścianie, niemalże ponad jej głową. Wpatrywał się w nią, słuchał. Nie był w stanie zrozumieć. Raija siedziała z zamkniętymi oczyma, lecz oddychała normalnie. Wiedział, że musi odczuwać niewyobrażalny ból, ale ona go wytrzymywała, tylko oddech lekko jej drżał. Nie znikała. Nie wyruszyła w tę podróż w nieznane. Z wolna Reijo przejaśniało się w głowie, chociaż nie mógł się z tym pogodzić. Ale jej myśli też musiały się pomieszać. Nie byłaby w stanie tego zrobić, gdyby poważnie się nad tym zastanowiła. Chociaż co do tego Reijo nie miał pewności. - Wiem, co zrobiłaś - powiedział zmienionym głosem. Od dawna już tak mocno nie ściskało go w gardle. - Wiem, dlaczego to zrobiłaś, moja Raiju. Ledwie uchyliła powieki, żeby na niego spojrzeć. Uśmiechnęła się, wciąż mocno zaciskając zęby. - Gdybym wiedział, jak wielkie ma to dla ciebie znaczenie... - Głos mu się załamał, musiał odwrócić głowę. —... Do diabła, Raiju, mógłbym ci wybić kilka zębów, to by było o wiele lepsze! Nie odpowiedziała, przynajmniej nie słowami, ale w brązowoczarnych oczach coś błysnęło.

- Nie jestem wcale pewien, czy ci się udało, Raiju. Wcale nie jestem pewien, czy twoja moc przez to zniknie. Spotkałem już bezzębnych i bezrękich czarowników, najdroższa. Nie jestem pewien, czy osiągniesz coś w zamian. Położył ją do łóżka, opatrzył ranę. Lekko przywiązał chustką jej prawą rękę do wezgłowia. - Oby Bóg sprawił, żebyś się nie wykrwawiła! - Popatrzył na nią, kręcąc głową. - Nigdy cię nie zrozumiem, kobieto! Nie odpowiedziała, może nie miała na to siły, tego Reijo nie wiedział. Nie dopuszczał do siebie żadnych myśli. Czuł na sobie jej spojrzenie, ale nawet nie usiłował sobie wmówić, że ona chce go za cokolwiek przeprosić. O ile dobrze ją znał, to wiedział, że przeżyłaby swoje życie w dokładnie taki sam sposób, gdyby ofiarowano jej możliwość nowej próby. On natomiast dokonałby kilku drobnych zmian. Na tym polegała różnica między nimi. - Idę sprowadzić tu Elise. Nie chcę cię zostawiać samej, ale muszę. Zamknę drzwi na klucz. Masz tu wodę i chleb, na wypadek gdyby zrobiło ci się słabo. Staraj się za bardzo nie poruszać. - Wszystko w porządku - odparła słabym głosem. Reijo dobrze widział, na ile wszystko jest w porządku, lecz nie powiedział nic. Przed wyjściem jeszcze tylko ucałował ją w oba policzki. - To moja matka! - powtarzała Ida. Na policzkach z gniewu wykwitły jej róże. Spojrzenia dwóch par zielonych oczu zwarły się ze sobą, ten pojedynek przegrał ojciec. - W dodatku poczuję się o wiele gorzej, jak będę tu siedziała, nic nie wiedząc! - Idź, idź - włączyła się Elise. Roztaczała wokół siebie taki spokój. - Zaopiekuję się dziećmi. Przyjdę, jak Matti wróci. My jesteśmy przyzwyczajeni działać na zmianę. Zajmę się wszystkim tutaj. - Tylko żadnych wyrzutów - ostrzegł córkę Reijo. Konia zaprzęgnięto już do bryczki. - A ty co jej powiedziałeś? - dopytywała się Ida. - Wstrzymam się z tym, aż ona dojdzie do siebie - odparł ojciec, mocniej ściągając brwi. - Raija jest rozsądna - stwierdził Matti. - Na ogół. Jumala wie, co ją naznaczyło tam, na wschodzie. Bo ten postępek, doprawdy, trudno nazwać rozsądnym. - Ona ma sny - wyjaśnił Reijo krótko. - O Mikkalu. I własne przekonanie o tym, dlaczego tak się dzieje. Matti westchnął. - Naprawdę w to wierzy? Wierzy w to, że on jest... gdzieś? I że ona tam pójdzie... - Nie dane nam jest zrozumieć tego, co łączyło ją i Mikkala - ostro skwitował Reijo. - Powinieneś o tym pamiętać, Matti. Przecież widziałeś ich razem. Wyczuwałeś to. Między nimi

istnieje jakaś więź. - Istniała - poprawił go Matti. Był trzeźwo myślącym człowiekiem. - I przyjmuję, iż rzeczywiście tak było. Ale widziałem zwłoki Mikkala. Wiem, w którym miejscu wpadł do morza. I wiem, że był zimny na długo, nim się to stało. Mikkal nie żyje. Dla Raiji najlepiej by było, gdyby również to zaakceptowała. Bez względu na to, jak bardzo ją to boli. Mikkal już nie żyje. - Teraz ani słowa na ten temat! - ostrzegł Reijo. Matti pokręcił jasnoblond głową. - Ja też ją kocham - powiedział cicho. - W każdym razie nie można jej odmówić odwagi - stwierdził Sedolf. Uśmiechał się przy tym lekko, narażając się na karcące spojrzenie żony. Nie na wiele jednak się ono zdało. - Wiem, że nie jest to odpowiedni moment, żeby o tym mówić - dodał, przyglądając się własnym dłoniom. - Ja bym tego nie potrafił. Ale to, co ona zrobiła, jeszcze lepiej mi tłumaczy niektóre strony Idy. - Jesteś człowiekiem pozbawionym wszelkich uczuć, Sedolfie Bakken! - syknęła Ida przez zęby. - Jak możesz w ogóle powiedzieć coś takiego! Reijo zerknął na Sedolfa. Sedolf całym sobą prosił jakby o wybaczenie, ale Ida tego nie widziała. Reijo puścił oko do zięcia, ostrzegawczo. Dostatecznie długo mieszkał z córką pod jednym dachem, by znać jej humory. Nie roztrząsali już tego dłużej, ale mieli świadomość, że Ida raczej nie zapomni tego mężowi. Ida, gdy przyszło co do czego, okazała się najbardziej ugodowa z nich wszystkich. Nawet spojrzeniem nie zdradzała gniewu, który się w niej gotował. Nic nie mówiąc, usiadła przy Raiji. Popatrzyła matce w oczy z czułością. - Do kroćset! - zaklął Matti, zatrzymując się przy wezgłowiu łóżka. Raija wysiliła się na uśmiech. Zęby jej zazgrzytały. Matti przekrzywił głowę. - Co, u diabła, w ciebie wstąpiło? Odpowiedziała takim samym poruszeniem głowy. Wynieśli je z tego samego domu. - Nie śpię - odparła z wysiłkiem. Najdrobniejszy ruch wiele ją kosztował. Ale ból utrzymywał ją w przytomności, sprawiając, że wszystko stawało się po dwakroć bardziej rzeczywiste. Reijo się nie odzywał. Stał oparty o drzwi i przyglądał się im w milczeniu. Żonie, córce i szwagrowi. I widział, że bandaż na dłoni Raiji jest czerwony. Krew Alatalo, przemknęło mu przez głowę w przypływie wisielczego humoru. Być może Raija kiedyś jeszcze będzie się śmiała z tego dowcipu. Może później...