ISBN 978-83-241-5380-0
Warszawa 2015. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.
02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63
tel. 620 40 13, 620 81 62
www.wydawnictwoamber.pl
Konwersja do wydania elektronicznego
P.U. OPCJA
juras@evbox.pl
Mojej cudownej rodzinie,
która zawsze mnie wspiera
Rozdział 1
Wkrótce miało minąć siedem lat mojej znajomości z Johnem
Fulshawem, który prowadził mnie w agencji opiekunów
zastępczych, więc całkiem dobrze umiałam już czytać z jego
twarzy. Widywałam już jego twarz radosną, smutną w stylu „nie
wiem, jak ci to powiedzieć, ale muszę to zrobić”. Widywałam
twarz zatroskaną, rozgniewaną i twarz „nie martw się, wspieram
cię”.
Tak więc niewiele mogło mi umknąć i dzisiejszy dzień nie był
pod tym względem wyjątkiem. Ten błysk w oku od początku
naszego spotkania, błysk mówiący mi, że dziś usłyszę coś z
repertuaru „nie mogę się doczekać, żeby ci powiedzieć”. Odkąd
przyszedł, nie mógł usiedzieć spokojnie.
Był chłodny jesienny ranek pod koniec października. Nie na
tyle zimno, żeby od rana włączać ogrzewanie, ale jak dla mnie z
pewnością wystarczająco chłodno, żeby włożyć mój standardowy
zimowy strój złożony z legginsów, puchatej bluzy i botków. Mój
mąż Mike, który pracował jako kierownik magazynu, wziął sobie
dzień wolny – co zdarzało się nieczęsto – i wszyscy
zgromadziliśmy się przy stole, pijąc kawę i próbując nie jeść zbyt
wielu biszkoptów, ponieważ był to dzień naszej dorocznej
odprawy.
To stały element pracy wszystkich opiekunów zastępczych –
podsumowanie minionego roku. To pora, żeby przyjrzeć się z
perspektywy czasu sprawie każdego dziecka umieszczonego u
opiekunów. Zanalizować, co poszło dobrze, a co nie; omówić
wszelkie zażalenia i oskarżenia (na szczęście pod naszym
adresem nie było żadnych) i jeśli trzeba, porozmawiać o
rzeczach, które mogą się pojawić w następnym roku. Jest to też
możliwość omówienia dalszego szkolenia. Jako wyspecjalizowani
opiekunowie zastępczy, zwykle odbywamy co najmniej trzy
szkolenia rocznie. W każdym razie, jeśli chodzi o nas, dziś
wszystko było w jak najlepszym porządku. Dzięki Bogu!
Nie każde umieszczenie dziecka u opiekunów się udaje – tak
już jest w tej pracy. Ale my mieliśmy dobry rok i sprawująca
nadzór Dawn Foster, która również była obecna, pochwaliła
mnie i Mike’a za sposób, w jaki poprowadziliśmy naszych
ostatnich podopiecznych – dwóch niespokrewnionych
dziewięcioletnich chłopców umieszczonych u nas jednocześnie.
Obaj niewątpliwie bardzo potrzebowali wsparcia. Jenson okazał
się nieco niesforny. Był dzieckiem samotnej matki, która
zaniedbywała swoje obowiązki. Potrafiła zostawić Jensona i jego
siostrę samych w domu i wyjechać na tydzień, na wakacje ze
swoim chłopakiem. Problemy Georgiego były inne. Był dzieckiem
autystycznym i przyszedł do nas z domu dziecka, który właśnie
zamykano, a w którym spędził prawie całe swoje krótkie życie.
Każdy z chłopców stanowił odrębne wyzwanie, ale dla nas
największym wyczynem było mieć ich obu razem. Czasami była
to jazda po wyboistej drodze, jednak na szczęście w końcu się
zaprzyjaźnili.
Po odprawie, gdy Dawn pojechała do biura, zamknęłam
drzwi frontowe, czując znane mi już mrowienie. Byliśmy akurat
między przyjęciami podopiecznych i ciepło na sercu, jakie
czułam, wysłuchując pochwał Dawn, ustąpiło teraz miejsca
uczuciom, które znałam aż za dobrze – ekscytacji i oczekiwaniu.
Dlaczego John nie mógł usiedzieć spokojnie? W końcu miałam
szansę się tego dowiedzieć.
Kiedy wróciłam do jadalni – no dobrze, właściwie do strefy
jadalnianej, bo parter naszego domu jest otwartą przestrzenią –
John uśmiechał się szeroko, zacierając ręce.
– I co? – spytałam. Mike rzucił mi zagadkowe spojrzenie, ale
John się roześmiał.
– Nastaw jeszcze wodę – powiedział, a oczy błyszczały mu
psotnie – a powiem ci to, z czym czekałem od godziny.
Gdy przyszłam z powrotem z kawą, oczywiście obaj
uśmiechali się jak idioci, więc było jasne, że Mike już coś wie.
Postawiłam tacę i zajęłam swoje miejsce przy stole.
– No to dawaj – zażądałam, opierając łokcie na blacie. –
Wyrzuć to z siebie.
Widząc mój wyraz twarzy, Mike się roześmiał.
– Myślę, że lepiej zrobi to John.
John niespiesznie wziął swój kubek i upił pierwszy łyk
świeżej kawy.
– Właściwie nie tyle chcę coś powiedzieć, co raczej zasięgnąć
waszej opinii.
Coś takiego zawsze brzmiało złowieszczo. John
niejednokrotnie zasięgał naszej opinii. Nieodmiennie oznaczało
to, że nie jest pewien, czy wyrazimy na coś zgodę – a
przynajmniej sądzi, że nie wyrazilibyśmy jej, gdybyśmy mieli
odrobinę rozsądku. Jednak nigdy nas to nie peszyło. Nie
wyszkolono nas do sprawowania zwykłej opieki zastępczej.
Byliśmy specjalistami – przyjmowaliśmy dzieci zbyt
skrzywdzone czy zaburzone, z takiego bądź innego powodu, aby
nadawały się do zwykłej opieki zastępczej lub adopcji.
Cóż to będzie tym razem? Pytająco uniosłam brwi.
– A zatem, Casey – zaczął John, zwracając się teraz głównie
do mnie. W końcu to ja opiekowałam się dziećmi na co dzień.
Opiekunami zastępczymi byliśmy oboje, ale Mike oczywiście
miał też swoją pracę na pełny etat.
– Słucham – powiedziałam ochoczo.
– Cóż, chodzi o taką sprawę – ciągnął John. – Czy
kiedykolwiek rozważałaś przyjęcie matki z niemowlęciem?
Wstrzymałam oddech. Nie, nie rozważałam. Nigdy,
przenigdy nie przyszło mi to do głowy. Przecież raczej mało
prawdopodobne jest, żeby dziecko doznało krzywdy w tak
młodym wieku. Z drugiej strony, co z matką? Moje myśli rwały
do przodu. Dzidziuś! Uwielbiam maleńkie dzieci. Zawsze
uwielbiałam. Wszyscy wiedzieli, że jestem zwariowana na
punkcie moich wnuków, Leviego i Jacksona.
– Co dokładnie masz na myśli? – spytałam, opamiętawszy się.
– Matkę z niemowlęciem czy dziewczynkę w ciąży?
John się uśmiechnął. Potrafił czytać z mojej twarzy równie
łatwo, jak ja z jego, a w tej chwili na moim czole świeciło
wypisane wielkimi literami słowo „dzidziuś”. Nieraz słyszał, jak
powtarzałam, że mogłabym zjeść moich wnusiów, istniała więc
szansa, że wzbudził moje zainteresowanie.
– Słuszna uwaga – powiedział. – Widać, że dokładnie
przestudiowałaś podręcznik, bo masz rację. Przyjęcie matki z
dzieckiem może oznaczać jedno i drugie. W tym wypadku jednak
dziecko jest już na świecie. Mama Emma ma zaledwie
czternaście lat, a mały Roman trzy tygodnie.
– Och! – zagruchałam. – Roman! Jakie śliczne imię wybrała. –
Zwróciłam się do Mike’a. – Och, proszę, musimy. Och, wyobraź
sobie, mieć małe dziecko w domu. Byłoby wspaniale.
– Zwolnij, kochanie – ostrzegł Mike. Już wcześniej
wiedziałam, że to powie.
Tak to u nas wyglądało – ja tryskałam entuzjazmem i
optymizmem, podczas gdy Mike był bardziej powściągliwy i
zawsze brał pod uwagę potencjalne zagrożenia. Ten system
nieźle działał. Bo choć to ja częściej stawiałam na swoim,
przynajmniej wchodziłam w temat nieco lepiej poinformowana,
niż gdybym pozostawiona sama sobie, jak zwykle rwała się do
działania na oślep.
Mike zwrócił się teraz do Johna.
– Zaszła w ciążę, będąc w rodzinie zastępczej? – chciał
wiedzieć. – Czy dopiero wchodzi w system?
– Dobre pytanie – odparł John. – Masz rację, że jesteś
ostrożny, Mike. Emma przez większość swojego życia była
oddawana pod opiekę i zabierana. Jej matka jest chwiejna,
miewa okresy spokoju, ale i takie, w których jej zachowanie
wygląda na dość trudne. Historia jakich wiele, niestety. Jej mama
jest alkoholiczką i lekomanką, cierpi też na depresję. Właściwie
nie wiadomo, co jest przyczyną, a co skutkiem takiego stanu
rzeczy. W każdym razie miewa powtarzające się okresy
abstynencji. Jest samotną matką, a Emma to jej jedyne dziecko.
Kiedy akurat nie pije i nie bierze, zawsze chce, żeby Emma znów
z nią mieszkała – czego Emma zazwyczaj też pragnie – ale po
krótkim czasie depresja ponownie bierze górę, potem zaczyna się
picie i ani się obejrzysz, jak biedny dzieciak z powrotem trafia do
opieki społecznej.
Atmosfera w pokoju zmieniła się. To wszystko było częścią
procesu – przechodzenie od wypytywania o nowe dziecko, które
nas potrzebuje, do trzeźwej oceny stanu rzeczy i okoliczności,
które do niego doprowadziły. Niemowlę na razie zeszło na dalszy
plan, a ja całym sercem byłam przy jego matce – tej biednej
czternastoletniej dziewczynie, której jeszcze nie znałam. Nie
spieszyłam się, choć wiedziałam, że musimy ją przyjąć. Nie
mogłam pozwolić, aby Mike i John odnieśli wrażenie, że wchodzę
w to zbyt szybko, że nie daję sobie czasu na właściwą ocenę
sytuacji. Starając się ukryć narastające podniecenie – bo bez
wątpienia było to podniecenie – zwróciłam się do Johna.
– Czyli jak wygląda sytuacja? – spytałam. – Jest jakiś chłopak
na horyzoncie, gotów wziąć odpowiedzialność?
John sięgnął do swojej aktówki i wyjął jedną z tych znanych
nam już, bladożółtych teczek. Włożył okulary i przerzucił kilka
kartek.
– Tak i nie – odparł. – To skomplikowane. Zaczęło się tak… –
podniósł wzrok – cóż, w każdym razie według matki, że Emma
trochę szalała samopas. Następnie okazało się, że jest w ciąży.
Wtedy akurat mieszkała w domu od prawie roku… dość długi
okres, biorąc pod uwagę całą historię. Tak czy inaczej, kiedy
matka dowiedziała się o ciąży, nalegała na aborcję, ale Emma
najwyraźniej odmówiła. W tym momencie matka całkowicie
umyła ręce i wyrzuciła ją z domu, myśląc zapewne, że w ten
sposób nauczy Emmę rozumu.
Mike zmarszczył brwi.
– O tak, to w jej stylu – mruknął cierpko. Nie mogłam się z
nim nie zgodzić. Czy przyszłoby mi do głowy wyrzucić na ulicę
moją nastoletnią, ciężarną córkę, żeby nauczyć ją rozumu? Nigdy
w życiu. Nie umiałabym wyobrazić sobie lepszej recepty na
pewną katastrofę. Ale przecież ja nie byłam tamtą kobietą,
prawda? Alkohol, narkotyki i depresja wpływają na człowieka w
niebezpieczny sposób.
– Otóż to – zgodził się John. – No i oczywiście aborcja nie
doszła do skutku, a Emma od tego czasu pomieszkiwała u
rozmaitych przyjaciół, głównie u innej dziewczyny mieszkającej
w tym samym osiedlu ze swoją samotną matką. Jest tam i teraz.
Tylko że kiedy urodziło się dziecko, ponad trzy tygodnie temu,
matka tamtej dziewczyny najwyraźniej stwierdziła, że nie stać jej
na utrzymywanie Emmy i Romana. Wtedy matka Emmy w końcu
skontaktowała się z pomocą społeczną.
– Żeby ją znów natychmiast oddać pod opiekę –
powiedziałam. To nie było pytanie. Po prostu smutne, aż nazbyt
znajome stwierdzenie faktu. Oczywiste było, że wcale nie chciała
sprowadzić do domu ani córki, ani wnuka, przypuszczalnie nie
wyciągnęła żadnych wniosków. – A co z tym chłopakiem? –
kontynuowałam, myśląc o rozpaczliwej sytuacji, w jakiej
przyszło na świat dziecko. – Pewno wdała się w to policja, skoro
dziewczyna jest nieletnia?
John najpierw napił się kawy.
– Jak już mówiłem, to skomplikowane. W tym właśnie tkwi
haczyk. My, i chyba wszyscy inni, uważamy, że ojcem jest
dziewiętnastoletni diler narkotyków, Tarim. Wygląda na to, że
Emma spotykała się z nim przez jakiś czas, chociaż stale
zaprzecza, że to właśnie z nim ma dziecko.
– Myślę, że zaprzecza – odezwał się Mike – jeśli nie chce, żeby
miał kłopoty.
John uśmiechnął się kpiąco.
– Już je ma. Siedzi w więzieniu. Odsiaduje wyrok za handel
narkotykami. Trafił tam, kiedy Emma była w ciąży. Musiał już
być notowany, więc go zamknęli. Chociaż Emma uparcie
twierdzi, że nie on jest ojcem, kobieta, u której mieszkała, jest co
do tego absolutnie przekonana. Wszystko wskazuje na to, że
dziecko jest jego. No i oczywiście tamta chce zniechęcić Emmę do
tego związku, tak samo jak matka Emmy, która mówi, że Tarim
nie jest dla niej dobry.
Pokręciłam głową.
– Doprawdy? – spytałam ironicznie. – A czemuż to tak
uważa?
John pokiwał głową i zamknął teczkę.
– No właśnie, Casey. Tak to wygląda. Jest o czym myśleć, więc
chcę, żebyście oboje się zastanowili.
Czyli żadnego wskakiwania w sprawę na oślep, tak jak
lubiłam robić. John miał rację, każąc nam się zastanowić, bo
decyzja była poważna. Noworodek sam w sobie stanowił wielkie
wyzwanie pod względem fizycznym – opieka nad małym
dzieckiem jest wyczerpująca dla każdego, koniec i kropka. Ale
przyjęcie noworodka i jego nastoletniej mamy – i to takiej, która
ledwo weszła w wiek nastu lat – dodatkowo komplikowało
sprawę. Ona będzie mieć swoje problemy. Jak mogłaby nie mieć,
zważywszy na jej wychowanie i obecne okoliczności? Nie
mówiąc o stale obecnym widmie odebrania jej dziecka, gdyby nie
umiała dowieść, że potrafi się nim opiekować. I co z jej matką?
Czego można się spodziewać z tej strony? Chociaż mnie osobiście
nie mieściło się w głowie wyrzucenie z domu własnej córki i
wnuka, nie byłam naiwna. Ta kobieta od dawna nadużywała
substancji psychoaktywnych i miała depresję, co znaczyło, że
wszystko się może zdarzyć. To tyle, jeśli chodzi o podręczniki
dobrego rodzicielstwa. Biedna dziewczyna. Co za bałagan, a w
tym wszystkim nowe życie. Ta mała musi być skołowana i
przerażona.
Rzut oka na Mike’a powiedział mi, że on również jest
pogrążony w rozważaniach. Uchwyciłam jego wzrok,
zastanawiając się, czy myśli to samo co ja – że musimy znaleźć
sposób, aby to wszystko zaczęło funkcjonować jak należy.
– Słuchajcie – zaczął John – nie podejmujcie pochopnej
decyzji. To jest ogromne przedsięwzięcie i absolutnie zrozumiem,
jeśli uznacie, że to nie dla was. W końcu większość opiekunów
matek z dziećmi przechodzi specjalne szkolenie…
– Mam dwoje dzieci – weszłam mu w słowo – oboje są już
dorośli, nie mówiąc o dwóch wnukach oraz o ośmiorgu
podopiecznych, policzmy… ośmiorgu, prawda, Mike? – Udałam,
że liczę na palcach.
John uśmiechnął się do mnie.
– Mówię poważnie, Casey. Ta sprawa jest skomplikowana, a
istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że skomplikuje się
jeszcze bardziej. Wiem, że zdajesz sobie z tego sprawę aż za
dobrze. Słuchajcie, wiecie, dlaczego zwracam się z tym do was?
Bo myślę, że wy oboje dalibyście sobie z tym radę. Jasne, że tak
myślę. Jednak muszę to jeszcze i tak omówić z pracownikiem
socjalnym zajmującym się Emmą. No i z kimś, kto zajmuje się
dzieckiem, bo oczywiście zostanie mu przydzielony osobny
pracownik socjalny, jeśli jeszcze tego nie zrobili. Daje wam to
czas na przedyskutowanie sprawy między sobą. – Pchnął
bladożółtą teczkę po blacie stołu w naszą stronę. – Na dokładne
zapoznanie się z dokumentami, rozważenie implikacji i
przemyślenie wszystkiego, zanim się zobowiążecie. Pojawienie
się małego dziecka wszystko zmienia i oboje doskonale o tym
wiecie. Oznacza zmianę planów, brak urlopu, wywrócenie do
góry nogami całego waszego ustalonego porządku…
– No tak – stwierdził Mike, a ton jego głosu sprawił, że serce
zabiło mi mocniej. – Z pewnością jest to coś, co powinniśmy
wziąć pod uwagę. Ale, jak powiedziałeś – tu spojrzał na mnie –
musimy to wszystko dobrze rozważyć. Możesz nam dać chociaż
jeden dzień?
John skinął głową, wstając od stołu.
– Jak najbardziej. Tak jak mówiłem, muszę jeszcze omówić
sprawę z pracownikami socjalnymi. No i wy bez wątpienia też
będziecie chcieli pogadać z resztą klanu.
No pewnie. Do owego klanu zaliczali się przede wszystkim
nasza córka Riley i jej partner David. Skoro mieliśmy omawiać
sprawę noworodka, wątpię, abyśmy zdołali utrzymać Riley z
dala. Kochała małe dzieci tak samo jak ja, w ogóle uwielbiała
otaczać się dziećmi i była chętna do pomocy, kiedy tylko mogła,
odkąd zajęliśmy się opieką zastępczą. Co więcej, ona i David
właśnie ukończyli szkolenie, aby również zostać opiekunami
zastępczymi. Oczywiście musieliśmy też porozmawiać z naszym
synem Kieronem. Chociaż nie mieszkał już w domu –
wynajmował mieszkanie wspólnie ze swoją dziewczyną, Lauren,
z którą był od dawna – nigdy nie robiliśmy niczego, co mogłoby
oddziaływać na któregoś z członków rodziny, bez uprzedniego
spytania ich o zdanie. To nie byłoby w porządku. Bo John miał
rację. Pojawienie się małego dziecka w domu wszystko zmieni,
co rzecz jasna będzie mieć wpływ na wszystkich.
Niemniej jednak przebierałam nogami z niecierpliwości i
musiało to być widać, ponieważ gdy tylko pożegnaliśmy Johna,
Mike wyciągnął rękę.
– No już – powiedział. – Daj to.
Mówił o teczce, którą wzięłam ze stołu, odprowadzając Johna
do drzwi.
– A co? – spytałam niewinnie, widząc twardą linię jego
zaciśniętych szczęk. Posłusznie oddałam mu teczkę.
– Dobrze wiesz, co – odparł, biorąc ją do ręki. – Może
pójdziesz i zrobisz więcej kawy, a ja się przez to przekopię. Chcę
dobrze zrozumieć, co tu jest, zanim zaczniesz mi wiercić dziurę
w brzuchu. Coś czuję, że muszę być bardzo dobrze
poinformowany i mieć się na baczności przed tą naszą rozmową.
Podreptałam do kuchni, śmiejąc się. Jak on mnie dobrze zna,
ten mój mąż.
Rozdział 2
Ziewnęłam i przeciągnęłam się. To był jeden z tych ciemnych,
jesiennych poranków, kiedy świadomość, że nie trzeba wstawać i
wychodzić z domu, sprawia, że kołdra wydaje się mieć niemal
hipnotyczną moc. Taka miękka i ciepła… Jeszcze tylko
kwadransik, co? Poza tym miałam naprawdę przyjemny sen.
Trochę zwariowany, trzeba przyznać, ale to u mnie normalne.
Poprzedniego dnia głowę miałam tak nabitą różnymi ludźmi i ich
problemami, że wszystko to stanęło mi przed oczami, gdy tylko
przytuliłam się do poduszki, i powracało w rozmaitych
przebraniach w snach. Ten sen miał oczywisty związek z
wieściami przyniesionymi nam przez Johna, jako że pełen był
niemowląt – szczęśliwych, uśmiechniętych, słodko pachnących
niemowląt, które… A niech to! Kwadransik najwyraźniej
zamienił się w całą godzinę. I jeszcze trochę. Kiedy znów
spojrzałam na zegar przy łóżku, była dziewiąta czterdzieści pięć!
Są dni, kiedy można sobie pozwolić, by zaspać, i dni, kiedy to
nie do pomyślenia. A ten zdecydowanie zaliczał się do tych
drugich, ponieważ mieliśmy odbyć nasze drugie spotkanie w
sprawie Emmy i jej dziecka. Odrzuciłam kołdrę, wiedząc, że
lepiej ruszyć z kopyta, zaczynając od prysznica. Ten dzień był
naprawdę ważny, więc zarówno ja, jak i dom musieliśmy
prezentować się jak najlepiej. Odkręcając wodę, uśmiechnęłam
się do siebie. Jak na ironię, poprzedniego wieczoru zasnęłam z
myślą, że lepiej wykorzystać możliwości wylegiwania się, jakie
mi jeszcze zostały. Przy trzytygodniowym maleństwie w domu
szybko przypomnę sobie, czym jest brak snu.
Trochę się w tym zagalopowałam. Właściwie jeszcze się nie
zgodziliśmy. Długo rozmawialiśmy z Mikiem o Emmie w
poniedziałkowy wieczór, po czym Mike wyraził zgodę, żebym
zadzwoniła do Johna i powiedziała „tak”, ale tylko co do
następnego kroku.
– Niczego nie obiecuj, Casey – ostrzegł i wiedziałam, że mówi
poważnie. – Musimy wiedzieć, czego się od nas oczekuje, i
powinniśmy się z tym dobrze czuć. Zwłaszcza ja. – Dla
podkreślenia utkwił we mnie wzrok. – Nie zapomniałem
doświadczenia z Sophią. Wcale a wcale.
– Och, nie dramatyzuj – odpowiedziałam natychmiast, chcąc
podtrzymać w nim pozytywne nastawienie. – Od czasu Sophii
mieliśmy pod opieką inne dzieciaki, też niełatwe, kochanie…
– Ale nie nastoletnie dziewczyny, Casey – odpalił. – Z
wszystkimi zachowaniami nastoletnich dziewczyn. Może ty
zapomniałaś, jak to było, ale ja na pewno nie.
Miał rację, wytykając mi to, bo ja oczywiście chciałam się
prześliznąć nad problemem. Sophia była nastolatką, nad którą
sprawowaliśmy opiekę zastępczą kilka lat temu, i z pewnością
otworzyła nam oczy na wiele rzeczy. Była naszą drugą z kolei
podopieczną i przypuszczam, że wciąż jeszcze brakowało nam
doświadczenia, a już na pewno, jeśli chodzi o dzieci tak
skomplikowane psychologicznie jak ona. Była typową nastolatką,
wyzywającą, pełną charakterystycznych dla nastolatków lęków, i
nie tylko. A przyszła do nas, uznając jeden tylko sposób
funkcjonowania – nieustanne flirtowanie z przedstawicielami
płci męskiej. Nie można powiedzieć, że była to jej wina – musiała
się taka stać wskutek okropnych przeżyć. Nauczyła się flirtować
z mężczyznami praktycznie na kolanach matki, bo była to
świetna metoda, żeby dostać to, czego chciała. To znaczy, dopóki
nie trafiła do nas, gdzie w Mike’u napotkała na opór. Pozostawał
niewzruszony, bez względu na to, jak bardzo starała się go
złamać. Przetrwaliśmy to, dzięki Bogu, i potrafiliśmy jej pomóc,
tym bardziej że tyle z nią przeszliśmy. Ale kiedy jest się
zastępczym tatą w średnim wieku i ma się czternastoletnią
przybraną córkę paradującą w samej bieliźnie i
zdeterminowaną, aby wywrzeć wrażenie, nie jest przyjemnie.
Było to równie – jeśli nie bardziej – przykre dla naszego syna
Kierona, wtedy niespełna dwudziestodwuletniego, ponieważ
Sophia stwarzała niezręczne sytuacje i udało jej się namieszać
między nim a jego nową wówczas dziewczyną, Lauren.
Nauczyliśmy się wszyscy kochać Sophię, kiedy już
przebrnęliśmy przez najgorsze, ale Mike miał wszelkie prawo
kazać mi usiąść i pomyśleć, zanim znów rzucę się w coś bez
zastanowienia, jak zwykle.
No więc pomyślałam. Poprzedniego wieczoru spytaliśmy też
o zdanie dzieci, jako że ich wkład był równie ważny jak nasz.
Riley, co było do przewidzenia, była tak samo podekscytowana
jak ja.
– Och, mamuś, malutkie dziecko? Och, to będzie dla ciebie
taka urocza odmiana.
Uśmiechnęłam się.
– Hm, owszem, będzie – zgodziłam się. – Ale tu chodzi nie
tylko o malutkie dziecko. Ono przyjdzie w pakiecie z nastoletnią
mamą, nie zapominaj.
– Tak, wiem o tym, mamuś – powiedziała Riley. – Ale ty sobie
poradzisz. Nastolatki są dla ciebie jak maluchy dla mnie.
Łatwizna.
Uniosłam brwi. Och, doprawdy? – pomyślałam. Chyba ma
krótką pamięć. Albo po prostu tę wybiórczą amnezję, którą
muszą mieć wszyscy rodzice, bo w końcu nie każde dziecko na
świecie jest jedynakiem. Błogosławię moich wnuków, kocham
ich, ale wcale nie byli „łatwizną”. Byli tak samo absorbujący jak
wszyscy mali chłopcy, których kiedykolwiek znałam – tym
gorzej, że byli w bardzo zbliżonym wieku. Jednak pochlebiało mi
stwierdzenie Riley, że radzenie sobie z nastolatkami jest dla mnie
łatwizną, nawet jeśli nie było to prawdą. Trzeba przyznać, że
miałam znaczne doświadczenie w pracy z nastolatkami.
Spędziłam po prostu wiele lat na zajmowaniu się nimi w ośrodku
behawioralnym przy szkole ponadpodstawowej, mogłam więc
czerpać z tego doświadczenia. Ale zajmowanie się dziećmi w
środowisku szkolnym, a zajmowanie się nimi w swoim domu to
dwie zupełnie różne sprawy, o czym mieliśmy okazję się
przekonać jako opiekunowie zastępczy. Niemniej jednak było mi
miło, że Riley cieszyła się wraz ze mną i była tak pozytywnie
nastawiona. Na ogół Riley trzymała z Mikiem we wszystkich
sytuacjach, w których – jak to ja – próbowałam działać bez
zastanowienia.
Kieron i Lauren zareagowali podobnie. Tak czy inaczej, nie
byliby aż tak zaangażowani, ponieważ oboje zajmowali się
własnym życiem. Zwłaszcza teraz, gdy pracowali, ile się dało,
żeby zaoszczędzić na mieszkanie.
– To zależy od ciebie i taty – oznajmił ze śmiechem Kieron,
kiedy spytałam go, co o tym myśli. – Nie wiem nawet, dlaczego
masz poczucie, że musisz nas pytać, skoro i tak zrobisz to, co
chcesz zrobić!
Wyskoczyłam spod prysznica, wytarłam się i zaczęłam
grzebać w szafie w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego.
Przypuszczam, że Kieron miał rację, ale nie zamierzałam
przestać go pytać o zdanie, ponieważ mogłoby się kiedyś zdarzyć,
że miałby coś przeciwko przyjęciu przez nas dziecka pod opiekę,
a ja wiedziałam, że bez względu na to, jak bardzo byłabym
zdecydowana, uszanowałabym to. Teraz jednak musiałam się
pospieszyć. Mike miał się zwolnić z pracy, aby uczestniczyć w
tym popołudniowym spotkaniu, więc mógł się zjawić lada
moment na wczesny lunch.
Potem musieliśmy już być w pełnej gotowości i bez wątpienia
czułam w związku z tym dreszczyk emocji. Byłam też
zaintrygowana. Początek opieki oznacza nie tylko poznawanie
nowego dziecka – w tym wypadku dzieci – ale też początek nowej
relacji z przydzielonym dziecku pracownikiem socjalnym i
ciekawa byłam, jaki ten ktoś może być. Oczywiście mógł to być
ktoś, z kim już pracowałam, bo w ciągu tych lat miałam kontakt z
wieloma z tych osób, ale w praktyce nigdy się to nie zdarzyło.
Tak jakby każde nowe dziecko przychodziło w pakiecie z nowym
pracownikiem socjalnym, więc nie byłam zaskoczona, że
nazwisko tej pani nic mi nie mówi. Nazywała się Maggie Cunliffe
i zastanawiałam się, jaka jest. Na podstawie imienia Maggie
wyobraziłam sobie kobietę pod pięćdziesiątkę, co z jakiegoś
powodu mnie ucieszyło. Zaraz jednak skarciłam się – cóż to za
dyskryminacja ze względu na wiek!
Ma się rozumieć, że dobrzy pracownicy socjalni, tak samo jak
dzieci powierzone ich pieczy, występują we wszelkich kształtach
i rozmiarach. Spotykałam rozmaite typy: od młodych, dopiero co
po studiach, pełnych młodzieńczego zapału i ostrych jak
musztarda, po weteranów w znoszonych ubraniach, tuż przed
emeryturą. Ciekawa byłam, gdzie też wpasuje się Maggie? Cóż,
niedługo mieliśmy się przekonać. Właściwie zaraz, jak się
okazało, bo mój krótki poranek przemknął jak z bicza strzelił i
kiedy Mike wpadł do domu, do spotkania zostało niecałe
piętnaście minut. Na jego powitanie, które brzmiało: „Nastaw
czajnik, kochanie, dobrze? A ja w tym czasie wezmę prysznic”,
miałam swoją typową przedspotkaniową odpowiedź: „Nie waż
się nachlapać na moją podłogę w łazience!”
Zawsze to tak u mnie wyglądało, kiedy zbliżało się ważne
spotkanie. Wysprzątałam dom od góry do dołu poprzedniego
dnia, ale wciąż miałam poczucie, że mogłam zrobić więcej.
Jestem trochę maniaczką, jeśli chodzi o sprzątanie, więc czułam
ten charakterystyczny niepokój, że może przeoczyłam gdzieś
jakąś smugę kurzu czy rozchlapaną wodę. Było to dość
absurdalne, bo ani John, ani Maggie nie mieli zamiaru
przeprowadzać inspekcji mojej łazienki, ale to było silniejsze ode
mnie.
– No więc pamiętaj – ostrzegł mnie Mike po powrocie spod
prysznica, siadając ze mną przy stole – jesteśmy tu po to, aby
wysłuchać, co mają do powiedzenia, przemyśleć to i rozważyć
możliwości. Nie pytaj natychmiast, kiedy dziewczyna może się
wprowadzić, dobrze?
– Och, daj spokój, Mike – zbeształam go. – Przecież nie jestem
dzieckiem. A oto i są – dodałam, wskazując samochód, który
zatrzymał się przed domem. – Idź, otwórz im.
Poszedł, a ja wygładziłam bluzkę wypuszczoną na dżinsy i
jeszcze raz wyjrzałam przez okno, dziecinnie uradowana, że się
nie myliłam: Maggie Cunliffe wyglądała dokładnie jak Maggie.
Czterdzieści pięć lat czy coś koło tego, uznałam, z uroczym,
ciepłym wyrazem twarzy i kręconymi blond włosami. Ona też, co
zauważyłam z uznaniem, miała na sobie dżinsy i ciepłą bluzę.
Żadnej sztywności czy pruderii. Z miejsca poczułam się
swobodnie.
Sama teczka jednak wyglądała nieco bardziej onieśmielająco.
Gdy już prezentacja została dokonana, kawa nalana, a
biszkoptów grzecznie odmówiono – jak na razie – teczka ta,
wyjęta z aktówki Maggie, wylądowała na stole z głuchym
tąpnięciem. To było niezwykłe. Normalnie w takich sytuacjach
prawie niczego nie omawialiśmy, a o zakresie trudności dziecka
musieliśmy się przekonywać w praktyce.
Najwyraźniej teraz miało być inaczej. Maggie przeszła od
razu do podsumowania.
– Mama Emmy miała zaledwie szesnaście lat, kiedy ją
urodziła – zaczęła Maggie. Miała lekki szkocki akcent, co
wydawało się idealnie współgrać z jej imieniem. – Nie było
żadnego chłopaka, czyli znowu nie wiadomo, kto jest ojcem. Jak
już wiecie, Shelley, bo tak ma na imię, zmaga się ze swoimi
demonami, odkąd ją znamy. Sama jest jedynaczką i od dawna nie
utrzymuje kontaktów z własną matką, jak również od dawna
nadużywa substancji psychoaktywnych. Odnotowano tu
rozmaite uzależnienia: alkohol, leki, a także wiele nielegalnych
narkotyków. W swoich najgorszych okresach, których przez te
lata było sporo, oddawała Emmę do opieki społecznej albo po
prostu wkraczały organa i ją zabierały, ale ponieważ nigdy się
nie sprzeciwiała i tak często oddawała Emmę z własnej woli,
nigdy nie starano się o nakaz sądowy. Raz po raz Shelley
zgłaszała się na odwyk, leczyła się, nie brała, potem wychodziła,
zdeterminowana dać z siebie wszystko i zapewnić właściwą
opiekę córce, ale oczywiście okrutna prawda jest taka, że każdy
nowy epizod tego rodzaju nadwyrężał zaufanie Emmy. – Maggie
westchnęła. – Tak więc niezmiennie, za każdym razem Emma
wracała do opieki społecznej i im była starsza, tym bardziej
narastało w niej poczucie, że nie potrzebuje swojej matki. To
naprawdę smutne. – Maggie podniosła wzrok i spojrzała prosto
Redaktor serii Małgorzata Cebo-Foniok Redakcja stylistyczna Anna Książek Korekta Barbara Cywińska Magdalena Stachowicz Zdjęcie na okładce © DaydreamsGirl/iStockphoto Tytuł oryginału A Last Kiss for Mummy Originally published in the English language by HarperCollins Publishers Ltd. under the title „A Last Kiss for Mummy” © Casey Watson 2013 All rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2015 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 978-83-241-5380-0 Warszawa 2015. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63 tel. 620 40 13, 620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl Konwersja do wydania elektronicznego P.U. OPCJA juras@evbox.pl
Mojej cudownej rodzinie, która zawsze mnie wspiera
Rozdział 1 Wkrótce miało minąć siedem lat mojej znajomości z Johnem Fulshawem, który prowadził mnie w agencji opiekunów zastępczych, więc całkiem dobrze umiałam już czytać z jego twarzy. Widywałam już jego twarz radosną, smutną w stylu „nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale muszę to zrobić”. Widywałam twarz zatroskaną, rozgniewaną i twarz „nie martw się, wspieram cię”. Tak więc niewiele mogło mi umknąć i dzisiejszy dzień nie był pod tym względem wyjątkiem. Ten błysk w oku od początku naszego spotkania, błysk mówiący mi, że dziś usłyszę coś z repertuaru „nie mogę się doczekać, żeby ci powiedzieć”. Odkąd przyszedł, nie mógł usiedzieć spokojnie. Był chłodny jesienny ranek pod koniec października. Nie na tyle zimno, żeby od rana włączać ogrzewanie, ale jak dla mnie z pewnością wystarczająco chłodno, żeby włożyć mój standardowy zimowy strój złożony z legginsów, puchatej bluzy i botków. Mój mąż Mike, który pracował jako kierownik magazynu, wziął sobie dzień wolny – co zdarzało się nieczęsto – i wszyscy zgromadziliśmy się przy stole, pijąc kawę i próbując nie jeść zbyt
wielu biszkoptów, ponieważ był to dzień naszej dorocznej odprawy. To stały element pracy wszystkich opiekunów zastępczych – podsumowanie minionego roku. To pora, żeby przyjrzeć się z perspektywy czasu sprawie każdego dziecka umieszczonego u opiekunów. Zanalizować, co poszło dobrze, a co nie; omówić wszelkie zażalenia i oskarżenia (na szczęście pod naszym adresem nie było żadnych) i jeśli trzeba, porozmawiać o rzeczach, które mogą się pojawić w następnym roku. Jest to też możliwość omówienia dalszego szkolenia. Jako wyspecjalizowani opiekunowie zastępczy, zwykle odbywamy co najmniej trzy szkolenia rocznie. W każdym razie, jeśli chodzi o nas, dziś wszystko było w jak najlepszym porządku. Dzięki Bogu! Nie każde umieszczenie dziecka u opiekunów się udaje – tak już jest w tej pracy. Ale my mieliśmy dobry rok i sprawująca nadzór Dawn Foster, która również była obecna, pochwaliła mnie i Mike’a za sposób, w jaki poprowadziliśmy naszych ostatnich podopiecznych – dwóch niespokrewnionych dziewięcioletnich chłopców umieszczonych u nas jednocześnie. Obaj niewątpliwie bardzo potrzebowali wsparcia. Jenson okazał się nieco niesforny. Był dzieckiem samotnej matki, która zaniedbywała swoje obowiązki. Potrafiła zostawić Jensona i jego siostrę samych w domu i wyjechać na tydzień, na wakacje ze swoim chłopakiem. Problemy Georgiego były inne. Był dzieckiem autystycznym i przyszedł do nas z domu dziecka, który właśnie zamykano, a w którym spędził prawie całe swoje krótkie życie. Każdy z chłopców stanowił odrębne wyzwanie, ale dla nas
największym wyczynem było mieć ich obu razem. Czasami była to jazda po wyboistej drodze, jednak na szczęście w końcu się zaprzyjaźnili. Po odprawie, gdy Dawn pojechała do biura, zamknęłam drzwi frontowe, czując znane mi już mrowienie. Byliśmy akurat między przyjęciami podopiecznych i ciepło na sercu, jakie czułam, wysłuchując pochwał Dawn, ustąpiło teraz miejsca uczuciom, które znałam aż za dobrze – ekscytacji i oczekiwaniu. Dlaczego John nie mógł usiedzieć spokojnie? W końcu miałam szansę się tego dowiedzieć. Kiedy wróciłam do jadalni – no dobrze, właściwie do strefy jadalnianej, bo parter naszego domu jest otwartą przestrzenią – John uśmiechał się szeroko, zacierając ręce. – I co? – spytałam. Mike rzucił mi zagadkowe spojrzenie, ale John się roześmiał. – Nastaw jeszcze wodę – powiedział, a oczy błyszczały mu psotnie – a powiem ci to, z czym czekałem od godziny. Gdy przyszłam z powrotem z kawą, oczywiście obaj uśmiechali się jak idioci, więc było jasne, że Mike już coś wie. Postawiłam tacę i zajęłam swoje miejsce przy stole. – No to dawaj – zażądałam, opierając łokcie na blacie. – Wyrzuć to z siebie. Widząc mój wyraz twarzy, Mike się roześmiał. – Myślę, że lepiej zrobi to John. John niespiesznie wziął swój kubek i upił pierwszy łyk świeżej kawy. – Właściwie nie tyle chcę coś powiedzieć, co raczej zasięgnąć
waszej opinii. Coś takiego zawsze brzmiało złowieszczo. John niejednokrotnie zasięgał naszej opinii. Nieodmiennie oznaczało to, że nie jest pewien, czy wyrazimy na coś zgodę – a przynajmniej sądzi, że nie wyrazilibyśmy jej, gdybyśmy mieli odrobinę rozsądku. Jednak nigdy nas to nie peszyło. Nie wyszkolono nas do sprawowania zwykłej opieki zastępczej. Byliśmy specjalistami – przyjmowaliśmy dzieci zbyt skrzywdzone czy zaburzone, z takiego bądź innego powodu, aby nadawały się do zwykłej opieki zastępczej lub adopcji. Cóż to będzie tym razem? Pytająco uniosłam brwi. – A zatem, Casey – zaczął John, zwracając się teraz głównie do mnie. W końcu to ja opiekowałam się dziećmi na co dzień. Opiekunami zastępczymi byliśmy oboje, ale Mike oczywiście miał też swoją pracę na pełny etat. – Słucham – powiedziałam ochoczo. – Cóż, chodzi o taką sprawę – ciągnął John. – Czy kiedykolwiek rozważałaś przyjęcie matki z niemowlęciem? Wstrzymałam oddech. Nie, nie rozważałam. Nigdy, przenigdy nie przyszło mi to do głowy. Przecież raczej mało prawdopodobne jest, żeby dziecko doznało krzywdy w tak młodym wieku. Z drugiej strony, co z matką? Moje myśli rwały do przodu. Dzidziuś! Uwielbiam maleńkie dzieci. Zawsze uwielbiałam. Wszyscy wiedzieli, że jestem zwariowana na punkcie moich wnuków, Leviego i Jacksona. – Co dokładnie masz na myśli? – spytałam, opamiętawszy się. – Matkę z niemowlęciem czy dziewczynkę w ciąży?
John się uśmiechnął. Potrafił czytać z mojej twarzy równie łatwo, jak ja z jego, a w tej chwili na moim czole świeciło wypisane wielkimi literami słowo „dzidziuś”. Nieraz słyszał, jak powtarzałam, że mogłabym zjeść moich wnusiów, istniała więc szansa, że wzbudził moje zainteresowanie. – Słuszna uwaga – powiedział. – Widać, że dokładnie przestudiowałaś podręcznik, bo masz rację. Przyjęcie matki z dzieckiem może oznaczać jedno i drugie. W tym wypadku jednak dziecko jest już na świecie. Mama Emma ma zaledwie czternaście lat, a mały Roman trzy tygodnie. – Och! – zagruchałam. – Roman! Jakie śliczne imię wybrała. – Zwróciłam się do Mike’a. – Och, proszę, musimy. Och, wyobraź sobie, mieć małe dziecko w domu. Byłoby wspaniale. – Zwolnij, kochanie – ostrzegł Mike. Już wcześniej wiedziałam, że to powie. Tak to u nas wyglądało – ja tryskałam entuzjazmem i optymizmem, podczas gdy Mike był bardziej powściągliwy i zawsze brał pod uwagę potencjalne zagrożenia. Ten system nieźle działał. Bo choć to ja częściej stawiałam na swoim, przynajmniej wchodziłam w temat nieco lepiej poinformowana, niż gdybym pozostawiona sama sobie, jak zwykle rwała się do działania na oślep. Mike zwrócił się teraz do Johna. – Zaszła w ciążę, będąc w rodzinie zastępczej? – chciał wiedzieć. – Czy dopiero wchodzi w system? – Dobre pytanie – odparł John. – Masz rację, że jesteś ostrożny, Mike. Emma przez większość swojego życia była
oddawana pod opiekę i zabierana. Jej matka jest chwiejna, miewa okresy spokoju, ale i takie, w których jej zachowanie wygląda na dość trudne. Historia jakich wiele, niestety. Jej mama jest alkoholiczką i lekomanką, cierpi też na depresję. Właściwie nie wiadomo, co jest przyczyną, a co skutkiem takiego stanu rzeczy. W każdym razie miewa powtarzające się okresy abstynencji. Jest samotną matką, a Emma to jej jedyne dziecko. Kiedy akurat nie pije i nie bierze, zawsze chce, żeby Emma znów z nią mieszkała – czego Emma zazwyczaj też pragnie – ale po krótkim czasie depresja ponownie bierze górę, potem zaczyna się picie i ani się obejrzysz, jak biedny dzieciak z powrotem trafia do opieki społecznej. Atmosfera w pokoju zmieniła się. To wszystko było częścią procesu – przechodzenie od wypytywania o nowe dziecko, które nas potrzebuje, do trzeźwej oceny stanu rzeczy i okoliczności, które do niego doprowadziły. Niemowlę na razie zeszło na dalszy plan, a ja całym sercem byłam przy jego matce – tej biednej czternastoletniej dziewczynie, której jeszcze nie znałam. Nie spieszyłam się, choć wiedziałam, że musimy ją przyjąć. Nie mogłam pozwolić, aby Mike i John odnieśli wrażenie, że wchodzę w to zbyt szybko, że nie daję sobie czasu na właściwą ocenę sytuacji. Starając się ukryć narastające podniecenie – bo bez wątpienia było to podniecenie – zwróciłam się do Johna. – Czyli jak wygląda sytuacja? – spytałam. – Jest jakiś chłopak na horyzoncie, gotów wziąć odpowiedzialność? John sięgnął do swojej aktówki i wyjął jedną z tych znanych nam już, bladożółtych teczek. Włożył okulary i przerzucił kilka
kartek. – Tak i nie – odparł. – To skomplikowane. Zaczęło się tak… – podniósł wzrok – cóż, w każdym razie według matki, że Emma trochę szalała samopas. Następnie okazało się, że jest w ciąży. Wtedy akurat mieszkała w domu od prawie roku… dość długi okres, biorąc pod uwagę całą historię. Tak czy inaczej, kiedy matka dowiedziała się o ciąży, nalegała na aborcję, ale Emma najwyraźniej odmówiła. W tym momencie matka całkowicie umyła ręce i wyrzuciła ją z domu, myśląc zapewne, że w ten sposób nauczy Emmę rozumu. Mike zmarszczył brwi. – O tak, to w jej stylu – mruknął cierpko. Nie mogłam się z nim nie zgodzić. Czy przyszłoby mi do głowy wyrzucić na ulicę moją nastoletnią, ciężarną córkę, żeby nauczyć ją rozumu? Nigdy w życiu. Nie umiałabym wyobrazić sobie lepszej recepty na pewną katastrofę. Ale przecież ja nie byłam tamtą kobietą, prawda? Alkohol, narkotyki i depresja wpływają na człowieka w niebezpieczny sposób. – Otóż to – zgodził się John. – No i oczywiście aborcja nie doszła do skutku, a Emma od tego czasu pomieszkiwała u rozmaitych przyjaciół, głównie u innej dziewczyny mieszkającej w tym samym osiedlu ze swoją samotną matką. Jest tam i teraz. Tylko że kiedy urodziło się dziecko, ponad trzy tygodnie temu, matka tamtej dziewczyny najwyraźniej stwierdziła, że nie stać jej na utrzymywanie Emmy i Romana. Wtedy matka Emmy w końcu skontaktowała się z pomocą społeczną. – Żeby ją znów natychmiast oddać pod opiekę –
powiedziałam. To nie było pytanie. Po prostu smutne, aż nazbyt znajome stwierdzenie faktu. Oczywiste było, że wcale nie chciała sprowadzić do domu ani córki, ani wnuka, przypuszczalnie nie wyciągnęła żadnych wniosków. – A co z tym chłopakiem? – kontynuowałam, myśląc o rozpaczliwej sytuacji, w jakiej przyszło na świat dziecko. – Pewno wdała się w to policja, skoro dziewczyna jest nieletnia? John najpierw napił się kawy. – Jak już mówiłem, to skomplikowane. W tym właśnie tkwi haczyk. My, i chyba wszyscy inni, uważamy, że ojcem jest dziewiętnastoletni diler narkotyków, Tarim. Wygląda na to, że Emma spotykała się z nim przez jakiś czas, chociaż stale zaprzecza, że to właśnie z nim ma dziecko. – Myślę, że zaprzecza – odezwał się Mike – jeśli nie chce, żeby miał kłopoty. John uśmiechnął się kpiąco. – Już je ma. Siedzi w więzieniu. Odsiaduje wyrok za handel narkotykami. Trafił tam, kiedy Emma była w ciąży. Musiał już być notowany, więc go zamknęli. Chociaż Emma uparcie twierdzi, że nie on jest ojcem, kobieta, u której mieszkała, jest co do tego absolutnie przekonana. Wszystko wskazuje na to, że dziecko jest jego. No i oczywiście tamta chce zniechęcić Emmę do tego związku, tak samo jak matka Emmy, która mówi, że Tarim nie jest dla niej dobry. Pokręciłam głową. – Doprawdy? – spytałam ironicznie. – A czemuż to tak uważa?
John pokiwał głową i zamknął teczkę. – No właśnie, Casey. Tak to wygląda. Jest o czym myśleć, więc chcę, żebyście oboje się zastanowili. Czyli żadnego wskakiwania w sprawę na oślep, tak jak lubiłam robić. John miał rację, każąc nam się zastanowić, bo decyzja była poważna. Noworodek sam w sobie stanowił wielkie wyzwanie pod względem fizycznym – opieka nad małym dzieckiem jest wyczerpująca dla każdego, koniec i kropka. Ale przyjęcie noworodka i jego nastoletniej mamy – i to takiej, która ledwo weszła w wiek nastu lat – dodatkowo komplikowało sprawę. Ona będzie mieć swoje problemy. Jak mogłaby nie mieć, zważywszy na jej wychowanie i obecne okoliczności? Nie mówiąc o stale obecnym widmie odebrania jej dziecka, gdyby nie umiała dowieść, że potrafi się nim opiekować. I co z jej matką? Czego można się spodziewać z tej strony? Chociaż mnie osobiście nie mieściło się w głowie wyrzucenie z domu własnej córki i wnuka, nie byłam naiwna. Ta kobieta od dawna nadużywała substancji psychoaktywnych i miała depresję, co znaczyło, że wszystko się może zdarzyć. To tyle, jeśli chodzi o podręczniki dobrego rodzicielstwa. Biedna dziewczyna. Co za bałagan, a w tym wszystkim nowe życie. Ta mała musi być skołowana i przerażona. Rzut oka na Mike’a powiedział mi, że on również jest pogrążony w rozważaniach. Uchwyciłam jego wzrok, zastanawiając się, czy myśli to samo co ja – że musimy znaleźć sposób, aby to wszystko zaczęło funkcjonować jak należy. – Słuchajcie – zaczął John – nie podejmujcie pochopnej
decyzji. To jest ogromne przedsięwzięcie i absolutnie zrozumiem, jeśli uznacie, że to nie dla was. W końcu większość opiekunów matek z dziećmi przechodzi specjalne szkolenie… – Mam dwoje dzieci – weszłam mu w słowo – oboje są już dorośli, nie mówiąc o dwóch wnukach oraz o ośmiorgu podopiecznych, policzmy… ośmiorgu, prawda, Mike? – Udałam, że liczę na palcach. John uśmiechnął się do mnie. – Mówię poważnie, Casey. Ta sprawa jest skomplikowana, a istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że skomplikuje się jeszcze bardziej. Wiem, że zdajesz sobie z tego sprawę aż za dobrze. Słuchajcie, wiecie, dlaczego zwracam się z tym do was? Bo myślę, że wy oboje dalibyście sobie z tym radę. Jasne, że tak myślę. Jednak muszę to jeszcze i tak omówić z pracownikiem socjalnym zajmującym się Emmą. No i z kimś, kto zajmuje się dzieckiem, bo oczywiście zostanie mu przydzielony osobny pracownik socjalny, jeśli jeszcze tego nie zrobili. Daje wam to czas na przedyskutowanie sprawy między sobą. – Pchnął bladożółtą teczkę po blacie stołu w naszą stronę. – Na dokładne zapoznanie się z dokumentami, rozważenie implikacji i przemyślenie wszystkiego, zanim się zobowiążecie. Pojawienie się małego dziecka wszystko zmienia i oboje doskonale o tym wiecie. Oznacza zmianę planów, brak urlopu, wywrócenie do góry nogami całego waszego ustalonego porządku… – No tak – stwierdził Mike, a ton jego głosu sprawił, że serce zabiło mi mocniej. – Z pewnością jest to coś, co powinniśmy wziąć pod uwagę. Ale, jak powiedziałeś – tu spojrzał na mnie –
musimy to wszystko dobrze rozważyć. Możesz nam dać chociaż jeden dzień? John skinął głową, wstając od stołu. – Jak najbardziej. Tak jak mówiłem, muszę jeszcze omówić sprawę z pracownikami socjalnymi. No i wy bez wątpienia też będziecie chcieli pogadać z resztą klanu. No pewnie. Do owego klanu zaliczali się przede wszystkim nasza córka Riley i jej partner David. Skoro mieliśmy omawiać sprawę noworodka, wątpię, abyśmy zdołali utrzymać Riley z dala. Kochała małe dzieci tak samo jak ja, w ogóle uwielbiała otaczać się dziećmi i była chętna do pomocy, kiedy tylko mogła, odkąd zajęliśmy się opieką zastępczą. Co więcej, ona i David właśnie ukończyli szkolenie, aby również zostać opiekunami zastępczymi. Oczywiście musieliśmy też porozmawiać z naszym synem Kieronem. Chociaż nie mieszkał już w domu – wynajmował mieszkanie wspólnie ze swoją dziewczyną, Lauren, z którą był od dawna – nigdy nie robiliśmy niczego, co mogłoby oddziaływać na któregoś z członków rodziny, bez uprzedniego spytania ich o zdanie. To nie byłoby w porządku. Bo John miał rację. Pojawienie się małego dziecka w domu wszystko zmieni, co rzecz jasna będzie mieć wpływ na wszystkich. Niemniej jednak przebierałam nogami z niecierpliwości i musiało to być widać, ponieważ gdy tylko pożegnaliśmy Johna, Mike wyciągnął rękę. – No już – powiedział. – Daj to. Mówił o teczce, którą wzięłam ze stołu, odprowadzając Johna do drzwi.
– A co? – spytałam niewinnie, widząc twardą linię jego zaciśniętych szczęk. Posłusznie oddałam mu teczkę. – Dobrze wiesz, co – odparł, biorąc ją do ręki. – Może pójdziesz i zrobisz więcej kawy, a ja się przez to przekopię. Chcę dobrze zrozumieć, co tu jest, zanim zaczniesz mi wiercić dziurę w brzuchu. Coś czuję, że muszę być bardzo dobrze poinformowany i mieć się na baczności przed tą naszą rozmową. Podreptałam do kuchni, śmiejąc się. Jak on mnie dobrze zna, ten mój mąż.
Rozdział 2 Ziewnęłam i przeciągnęłam się. To był jeden z tych ciemnych, jesiennych poranków, kiedy świadomość, że nie trzeba wstawać i wychodzić z domu, sprawia, że kołdra wydaje się mieć niemal hipnotyczną moc. Taka miękka i ciepła… Jeszcze tylko kwadransik, co? Poza tym miałam naprawdę przyjemny sen. Trochę zwariowany, trzeba przyznać, ale to u mnie normalne. Poprzedniego dnia głowę miałam tak nabitą różnymi ludźmi i ich problemami, że wszystko to stanęło mi przed oczami, gdy tylko przytuliłam się do poduszki, i powracało w rozmaitych przebraniach w snach. Ten sen miał oczywisty związek z wieściami przyniesionymi nam przez Johna, jako że pełen był niemowląt – szczęśliwych, uśmiechniętych, słodko pachnących niemowląt, które… A niech to! Kwadransik najwyraźniej zamienił się w całą godzinę. I jeszcze trochę. Kiedy znów spojrzałam na zegar przy łóżku, była dziewiąta czterdzieści pięć! Są dni, kiedy można sobie pozwolić, by zaspać, i dni, kiedy to nie do pomyślenia. A ten zdecydowanie zaliczał się do tych drugich, ponieważ mieliśmy odbyć nasze drugie spotkanie w sprawie Emmy i jej dziecka. Odrzuciłam kołdrę, wiedząc, że
lepiej ruszyć z kopyta, zaczynając od prysznica. Ten dzień był naprawdę ważny, więc zarówno ja, jak i dom musieliśmy prezentować się jak najlepiej. Odkręcając wodę, uśmiechnęłam się do siebie. Jak na ironię, poprzedniego wieczoru zasnęłam z myślą, że lepiej wykorzystać możliwości wylegiwania się, jakie mi jeszcze zostały. Przy trzytygodniowym maleństwie w domu szybko przypomnę sobie, czym jest brak snu. Trochę się w tym zagalopowałam. Właściwie jeszcze się nie zgodziliśmy. Długo rozmawialiśmy z Mikiem o Emmie w poniedziałkowy wieczór, po czym Mike wyraził zgodę, żebym zadzwoniła do Johna i powiedziała „tak”, ale tylko co do następnego kroku. – Niczego nie obiecuj, Casey – ostrzegł i wiedziałam, że mówi poważnie. – Musimy wiedzieć, czego się od nas oczekuje, i powinniśmy się z tym dobrze czuć. Zwłaszcza ja. – Dla podkreślenia utkwił we mnie wzrok. – Nie zapomniałem doświadczenia z Sophią. Wcale a wcale. – Och, nie dramatyzuj – odpowiedziałam natychmiast, chcąc podtrzymać w nim pozytywne nastawienie. – Od czasu Sophii mieliśmy pod opieką inne dzieciaki, też niełatwe, kochanie… – Ale nie nastoletnie dziewczyny, Casey – odpalił. – Z wszystkimi zachowaniami nastoletnich dziewczyn. Może ty zapomniałaś, jak to było, ale ja na pewno nie. Miał rację, wytykając mi to, bo ja oczywiście chciałam się prześliznąć nad problemem. Sophia była nastolatką, nad którą sprawowaliśmy opiekę zastępczą kilka lat temu, i z pewnością otworzyła nam oczy na wiele rzeczy. Była naszą drugą z kolei
podopieczną i przypuszczam, że wciąż jeszcze brakowało nam doświadczenia, a już na pewno, jeśli chodzi o dzieci tak skomplikowane psychologicznie jak ona. Była typową nastolatką, wyzywającą, pełną charakterystycznych dla nastolatków lęków, i nie tylko. A przyszła do nas, uznając jeden tylko sposób funkcjonowania – nieustanne flirtowanie z przedstawicielami płci męskiej. Nie można powiedzieć, że była to jej wina – musiała się taka stać wskutek okropnych przeżyć. Nauczyła się flirtować z mężczyznami praktycznie na kolanach matki, bo była to świetna metoda, żeby dostać to, czego chciała. To znaczy, dopóki nie trafiła do nas, gdzie w Mike’u napotkała na opór. Pozostawał niewzruszony, bez względu na to, jak bardzo starała się go złamać. Przetrwaliśmy to, dzięki Bogu, i potrafiliśmy jej pomóc, tym bardziej że tyle z nią przeszliśmy. Ale kiedy jest się zastępczym tatą w średnim wieku i ma się czternastoletnią przybraną córkę paradującą w samej bieliźnie i zdeterminowaną, aby wywrzeć wrażenie, nie jest przyjemnie. Było to równie – jeśli nie bardziej – przykre dla naszego syna Kierona, wtedy niespełna dwudziestodwuletniego, ponieważ Sophia stwarzała niezręczne sytuacje i udało jej się namieszać między nim a jego nową wówczas dziewczyną, Lauren. Nauczyliśmy się wszyscy kochać Sophię, kiedy już przebrnęliśmy przez najgorsze, ale Mike miał wszelkie prawo kazać mi usiąść i pomyśleć, zanim znów rzucę się w coś bez zastanowienia, jak zwykle. No więc pomyślałam. Poprzedniego wieczoru spytaliśmy też o zdanie dzieci, jako że ich wkład był równie ważny jak nasz.
Riley, co było do przewidzenia, była tak samo podekscytowana jak ja. – Och, mamuś, malutkie dziecko? Och, to będzie dla ciebie taka urocza odmiana. Uśmiechnęłam się. – Hm, owszem, będzie – zgodziłam się. – Ale tu chodzi nie tylko o malutkie dziecko. Ono przyjdzie w pakiecie z nastoletnią mamą, nie zapominaj. – Tak, wiem o tym, mamuś – powiedziała Riley. – Ale ty sobie poradzisz. Nastolatki są dla ciebie jak maluchy dla mnie. Łatwizna. Uniosłam brwi. Och, doprawdy? – pomyślałam. Chyba ma krótką pamięć. Albo po prostu tę wybiórczą amnezję, którą muszą mieć wszyscy rodzice, bo w końcu nie każde dziecko na świecie jest jedynakiem. Błogosławię moich wnuków, kocham ich, ale wcale nie byli „łatwizną”. Byli tak samo absorbujący jak wszyscy mali chłopcy, których kiedykolwiek znałam – tym gorzej, że byli w bardzo zbliżonym wieku. Jednak pochlebiało mi stwierdzenie Riley, że radzenie sobie z nastolatkami jest dla mnie łatwizną, nawet jeśli nie było to prawdą. Trzeba przyznać, że miałam znaczne doświadczenie w pracy z nastolatkami. Spędziłam po prostu wiele lat na zajmowaniu się nimi w ośrodku behawioralnym przy szkole ponadpodstawowej, mogłam więc czerpać z tego doświadczenia. Ale zajmowanie się dziećmi w środowisku szkolnym, a zajmowanie się nimi w swoim domu to dwie zupełnie różne sprawy, o czym mieliśmy okazję się przekonać jako opiekunowie zastępczy. Niemniej jednak było mi
miło, że Riley cieszyła się wraz ze mną i była tak pozytywnie nastawiona. Na ogół Riley trzymała z Mikiem we wszystkich sytuacjach, w których – jak to ja – próbowałam działać bez zastanowienia. Kieron i Lauren zareagowali podobnie. Tak czy inaczej, nie byliby aż tak zaangażowani, ponieważ oboje zajmowali się własnym życiem. Zwłaszcza teraz, gdy pracowali, ile się dało, żeby zaoszczędzić na mieszkanie. – To zależy od ciebie i taty – oznajmił ze śmiechem Kieron, kiedy spytałam go, co o tym myśli. – Nie wiem nawet, dlaczego masz poczucie, że musisz nas pytać, skoro i tak zrobisz to, co chcesz zrobić! Wyskoczyłam spod prysznica, wytarłam się i zaczęłam grzebać w szafie w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego. Przypuszczam, że Kieron miał rację, ale nie zamierzałam przestać go pytać o zdanie, ponieważ mogłoby się kiedyś zdarzyć, że miałby coś przeciwko przyjęciu przez nas dziecka pod opiekę, a ja wiedziałam, że bez względu na to, jak bardzo byłabym zdecydowana, uszanowałabym to. Teraz jednak musiałam się pospieszyć. Mike miał się zwolnić z pracy, aby uczestniczyć w tym popołudniowym spotkaniu, więc mógł się zjawić lada moment na wczesny lunch. Potem musieliśmy już być w pełnej gotowości i bez wątpienia czułam w związku z tym dreszczyk emocji. Byłam też zaintrygowana. Początek opieki oznacza nie tylko poznawanie
nowego dziecka – w tym wypadku dzieci – ale też początek nowej relacji z przydzielonym dziecku pracownikiem socjalnym i ciekawa byłam, jaki ten ktoś może być. Oczywiście mógł to być ktoś, z kim już pracowałam, bo w ciągu tych lat miałam kontakt z wieloma z tych osób, ale w praktyce nigdy się to nie zdarzyło. Tak jakby każde nowe dziecko przychodziło w pakiecie z nowym pracownikiem socjalnym, więc nie byłam zaskoczona, że nazwisko tej pani nic mi nie mówi. Nazywała się Maggie Cunliffe i zastanawiałam się, jaka jest. Na podstawie imienia Maggie wyobraziłam sobie kobietę pod pięćdziesiątkę, co z jakiegoś powodu mnie ucieszyło. Zaraz jednak skarciłam się – cóż to za dyskryminacja ze względu na wiek! Ma się rozumieć, że dobrzy pracownicy socjalni, tak samo jak dzieci powierzone ich pieczy, występują we wszelkich kształtach i rozmiarach. Spotykałam rozmaite typy: od młodych, dopiero co po studiach, pełnych młodzieńczego zapału i ostrych jak musztarda, po weteranów w znoszonych ubraniach, tuż przed emeryturą. Ciekawa byłam, gdzie też wpasuje się Maggie? Cóż, niedługo mieliśmy się przekonać. Właściwie zaraz, jak się okazało, bo mój krótki poranek przemknął jak z bicza strzelił i kiedy Mike wpadł do domu, do spotkania zostało niecałe piętnaście minut. Na jego powitanie, które brzmiało: „Nastaw czajnik, kochanie, dobrze? A ja w tym czasie wezmę prysznic”, miałam swoją typową przedspotkaniową odpowiedź: „Nie waż się nachlapać na moją podłogę w łazience!” Zawsze to tak u mnie wyglądało, kiedy zbliżało się ważne spotkanie. Wysprzątałam dom od góry do dołu poprzedniego
dnia, ale wciąż miałam poczucie, że mogłam zrobić więcej. Jestem trochę maniaczką, jeśli chodzi o sprzątanie, więc czułam ten charakterystyczny niepokój, że może przeoczyłam gdzieś jakąś smugę kurzu czy rozchlapaną wodę. Było to dość absurdalne, bo ani John, ani Maggie nie mieli zamiaru przeprowadzać inspekcji mojej łazienki, ale to było silniejsze ode mnie. – No więc pamiętaj – ostrzegł mnie Mike po powrocie spod prysznica, siadając ze mną przy stole – jesteśmy tu po to, aby wysłuchać, co mają do powiedzenia, przemyśleć to i rozważyć możliwości. Nie pytaj natychmiast, kiedy dziewczyna może się wprowadzić, dobrze? – Och, daj spokój, Mike – zbeształam go. – Przecież nie jestem dzieckiem. A oto i są – dodałam, wskazując samochód, który zatrzymał się przed domem. – Idź, otwórz im. Poszedł, a ja wygładziłam bluzkę wypuszczoną na dżinsy i jeszcze raz wyjrzałam przez okno, dziecinnie uradowana, że się nie myliłam: Maggie Cunliffe wyglądała dokładnie jak Maggie. Czterdzieści pięć lat czy coś koło tego, uznałam, z uroczym, ciepłym wyrazem twarzy i kręconymi blond włosami. Ona też, co zauważyłam z uznaniem, miała na sobie dżinsy i ciepłą bluzę. Żadnej sztywności czy pruderii. Z miejsca poczułam się swobodnie. Sama teczka jednak wyglądała nieco bardziej onieśmielająco. Gdy już prezentacja została dokonana, kawa nalana, a biszkoptów grzecznie odmówiono – jak na razie – teczka ta, wyjęta z aktówki Maggie, wylądowała na stole z głuchym
tąpnięciem. To było niezwykłe. Normalnie w takich sytuacjach prawie niczego nie omawialiśmy, a o zakresie trudności dziecka musieliśmy się przekonywać w praktyce. Najwyraźniej teraz miało być inaczej. Maggie przeszła od razu do podsumowania. – Mama Emmy miała zaledwie szesnaście lat, kiedy ją urodziła – zaczęła Maggie. Miała lekki szkocki akcent, co wydawało się idealnie współgrać z jej imieniem. – Nie było żadnego chłopaka, czyli znowu nie wiadomo, kto jest ojcem. Jak już wiecie, Shelley, bo tak ma na imię, zmaga się ze swoimi demonami, odkąd ją znamy. Sama jest jedynaczką i od dawna nie utrzymuje kontaktów z własną matką, jak również od dawna nadużywa substancji psychoaktywnych. Odnotowano tu rozmaite uzależnienia: alkohol, leki, a także wiele nielegalnych narkotyków. W swoich najgorszych okresach, których przez te lata było sporo, oddawała Emmę do opieki społecznej albo po prostu wkraczały organa i ją zabierały, ale ponieważ nigdy się nie sprzeciwiała i tak często oddawała Emmę z własnej woli, nigdy nie starano się o nakaz sądowy. Raz po raz Shelley zgłaszała się na odwyk, leczyła się, nie brała, potem wychodziła, zdeterminowana dać z siebie wszystko i zapewnić właściwą opiekę córce, ale oczywiście okrutna prawda jest taka, że każdy nowy epizod tego rodzaju nadwyrężał zaufanie Emmy. – Maggie westchnęła. – Tak więc niezmiennie, za każdym razem Emma wracała do opieki społecznej i im była starsza, tym bardziej narastało w niej poczucie, że nie potrzebuje swojej matki. To naprawdę smutne. – Maggie podniosła wzrok i spojrzała prosto