a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony794 640
  • Obserwuję518
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań628 274

Daniel OMalley - Wieża

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Daniel OMalley - Wieża.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 35 osób, 50 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 437 stron)

1 Droga Ty, Twoje ciało należało niegdyś do mnie. Bliznę po wewnętrznej stronie uda masz dlatego, że spadłam z drzewa i przebiłam nogę, kiedy miałam dziewięć lat. Wypełnienie zęba znajdującego się na górze, daleko po lewej stronie, jest wynikiem mojego unikania dentysty przez cztery lata. Ale pewnie niewiele cię obchodzi historia tego ciała. Jakby nie było, piszę do ciebie ten list, żebyś mogła go przeczytać w przyszłości. Może zastanawiasz się, po co ktoś miałby robić coś takiego? Odpowiedź jest zarazem prosta i skomplikowana. Prosta jest taka, że zdaję sobie sprawę, iż to konieczne. Skomplikowana może zająć trochę więcej czasu. Wiesz, jakie jest imię ciała, w którym się znajdujesz? Myfanwy. Myfanwy Alice Thomas. Powiedziałabym, że to moje imię, ale ciało należy teraz do ciebie, więc pewnie to ty będziesz go używała. Ludzie mają tendencję do kaleczenia tego imienia, ale chciałabym, żebyś wiedział chociaż, jak je wymówić. Nie trzymam się tradycyjnej walijskiej wymowy, więc dla mnie „w” jest nieme, a „f” twarde. Zatem MIFF-an-EE. Proste. W sumie jak teraz o tym myślę, rymuje się z Tiffany. Jest jeszcze kilka rzeczy, z których powinnaś zdać sobie sprawę, zanim zacznę. Po pierwsze jesteś śmiertelnie uczulona na użądlenia pszczół. Jeśli zostaniesz użądlona i nie zareagujesz szybko, umrzesz Zawsze mam przy sobie taki mały EpiPen, ty też sobie jakiś znajdź, zanim będzie ci potrzebny. W mojej torebce powinien być jeden, drugi w schowku w samochodzie i po jednym we wszystkich kurtkach, jakie teraz posiadasz. Jeśli zostaniesz użądlona, zdejmij pokrywkę, wbij go w udo i wstrzyknij zawartość. Powinno pomóc. Pewnie będziesz się po tym czuła jak gówno, ale nie umrzesz. Oprócz tego nie masz żadnych żywieniowych ograniczeń ani alergii i jesteś w całkiem dobrym stanie. Rodzinną tradycją jest rak jelita grubego, więc wykonuj regularne kontrole, ale póki co nic się jeszcze nie pojawiło. Och, no i masz strasznie słabą głowę. Ale pewnie wcale nie musisz tego wiedzieć. Masz teraz większe zmartwienia. Na szczęście będziesz miała mój portfel, a w nim wszystkie małe plastikowe karty, bez których tak ciężko przetrwać w dzisiejszym pełnym technologii świecie. Najważniejsze są karta kredytowa i prawo jazdy na nazwisko Anny

Ryan, z którym nie masz żadnych powiązań. Osobisty numer identyfikacyjny dla wszystkich to 230500. To data moich urodzin, a potem liczba, która oznacza twój wiek. Jesteś nowo narodzona! Sugerowałabym, żebyś natychmiast wypłaciła pieniądze z konta Annę Ryan, a potem poszła do hotelu i zameldowała się na jej nazwisko. Pewnie zdajesz już sobie z tego sprawę, bo skoro to czytasz, twoje życie musiało być już kilka razy zagrożone – ale znajdujesz się w niebezpieczeństwie. To, że nie jesteś mną, wcale nie sprawia, że jesteś bezpieczna. Wraz z tym ciałem odziedziczyłaś pewne problemy i obowiązki. Znajdź bezpieczne miejsce i otwórz drugi list. Z poważaniem, Ja Trzęsąc się, stała w deszczu i patrzyła, jak słowa rozmazują się pod wpływem wilgoci. Z jej włosów kapało, policzki miały słony smak i wszystko ją bolało. W przyćmionym świetle pobliskiej latarni przeszukiwała kieszenie kurtki, szukając jakiejś wskazówki, która powiedziałaby jej, kim jest, gdzie się znajduje i o co w tym wszystkim chodzi. Znalazła dwa listy w wewnętrznej kieszeni. Pierwszy był zaadresowany po prostu „Do Ciebie”. Na drugiej kopercie znajdowała się tylko cyfra 2. Potrząsnęła głową ze złością i spojrzała na burzę, obserwując rozgałęziające się światło na niebie. Zaczęła grzebać w kolejnej kieszeni, jej palce zacisnęły się na nieporęcznym kształcie. Wyciągnęła go i spojrzała na cienkie tekturowe pudełko, które rozmakało i traciło kształt. Znajdowała się na nim jakaś długa, chemiczna nazwa i recepta na nazwisko Myfanwy Thomas. Zacisnęła palce i wyczuła plastikowe opakowanie EpiPenu. Z powrotem schowała pudełko do kieszeni. Oto kim jestem – pomyślała gorzko. Nie miałam nawet luksusu niepoznania własnego imienia. Nie dostałam szansy na rozpoczęcie normalnego życia. Kimkolwiek była ta Myfanwy Thomas, udało jej się wpakować mnie w niezłe kłopoty. Pociągnęła nosem i wytarła go rękawem. Rozejrzała się dokoła. Była w jakimś parku. Długie wici wierzby opadały na polanę, a ona stała na czymś, co kiedyś było trawnikiem, ale nagle przekształciło się w błotnistą dziurę. Podjęła decyzję i wyciągnęła nogę z błota, stąpając ostrożnie nad porozrzucanymi dookoła ciałami. Wszystkie leżały nieruchomo i miały na sobie lateksowe rękawiczki.

Obejmowała się ramionami, bo kompletnie przemokła, zanim zdołała wyjść z parku. Mając w pamięci przestrogę z listu, była ostrożna i obserwowała otoczenie w poszukiwaniu napastników, którzy mogliby kryć się między drzewami. Wzdrygnęła się na dźwięk grzmotu. Ścieżka wyprowadziła ją z parku, spojrzała przed siebie. Najwyraźniej park znajdował się w środku jakiejś dzielnicy mieszkaniowej – rozciągał się przed nią rząd domów w stylu wiktoriańskim. Bez wątpienia były ładne, pomyślała ponuro, ale nie miała nastroju na docenienie ich w należyty sposób. W żadnym z okien nie paliło się światło, zaczął wiać zimny wiatr. Mimo to zmrużyła oczy, dzięki czemu była w stanie dostrzec na końcu ulicy blask neonu jakiegoś sklepu. Westchnęła i zaczęła iść w jego kierunku, chowając dłonie pod pachami, by powstrzymać ich drżenie. Odwiedziła bankomat, a potem wykonała telefon z nieco sponiewieranej budki telefonicznej. Teraz siedziała w taksówce, która wiozła ją do pięciogwiazdkowego hotelu. Odwracała się kilka razy, sprawdzając, czy są śledzeni, a raz poprosiła nawet taksówkarza by zatoczył koło. Nie wydarzyło się nic podejrzanego, choć kierowca spojrzał na nią z rozbawieniem. Kiedy dojechali wreszcie do hotelu, wymamrotała coś o prześladującym ją chłopaku, na co taksówkarz skinął głową ze zrozumieniem, utrzymując spojrzenie na jej twarzy. Studentom hotelarstwa, którym przypadła nocna zmiana, nie drgnęła nawet powieka, gdy otwierali drzwi przed przemoczoną kobietą. Weszła do wspaniałego hallu, zostawiając za sobą mokrą ścieżkę. Nienagannie ubrana i uczesana recepcjonistka (o trzeciej nad ranem! Cóż za potwornym rodzajem maszyny była ta kobieta?) grzecznie zdusiła ziewnięcie i zaledwie lekko rozszerzyła oczy ze zdumienia, kiedy kobieta, która przedstawiała się jako Annę Ryan, zameldowała się bez rezerwacji i bagażu. Goniec hotelowy bezskutecznie usiłował wyglądać na rozbudzonego, ale zdołał odprowadzić ją do pokoju i przekazać kartę magnetyczną do otwierania drzwi. Zapomniała dać mu napiwek, jednak zakładała, że opłakany wygląd kupi jej przebaczenie. Rozebrała się, ale odrzuciła pomysł, żeby się wykąpać, bo mogłaby zasnąć w wodzie i utopić się w jakimś kwiatowym zapachu zapomnienia. Zamiast tego wzięła prysznic. Ujrzała wielkie siniaki, wykwitające na całym ciele. Jęknęła z bólu, kiedy odkładała mydło, a potem zatoczyła się do sypialni, owinięta w wielki puszysty szlafrok. Kątem oka wychwyciła ruch, gdy dostrzegła nieznajomą w lustrze.

Automatycznie spojrzała na twarz, w której dominowała para podbitych oczu. Cholera – pomyślała. Nic dziwnego, że kierowca kupił moją historię o prześladującym chłopaku. Wyglądała, jakby ktoś walnął ją mocno w twarz i podbił oczy, a białka były przekrwione od łez. Usta miała wściekle czerwone i paliły, gdy je oblizała. – Ktoś próbował sprać cię na kwaśne jabłko – powiedziała do dziewczyny w lustrze. Spoglądała na nią wąska twarz, która choć nie była piękna, nie była też brzydka. Jestem nijaka – pomyślała. Mam nijakie rysy i sięgające ramion ciemne włosy. Hmm. Rozwarła poły szlafroka i spojrzała krytycznie na swoje ciało. Niskie. Chude. Z małym biustem i poobcieranymi kolanami (choć to ostatnie było pewnie tymczasowe). Przypomniała sobie, co przeczytała w liście i powiodła palcami po udzie. Wyczuła małą, twardą bliznę. Bliznę po wewnętrznej stronie uda masz dlatego, że spadłam z drzewa i przebiłam nogę, kiedy miałam dziewięć lat. Nie była szczególnie wysportowana, ale ciało zdawało się być cudownie wolne od cellulitu. Nogi były ogolone, a okolice bikini musiały być niedawno woskowane w dość konserwatywny sposób. Na skórze pojawiało się coraz więcej siniaków, ale nie ukrywały faktu, że nie posiadała specjalnie seksownego ciała. Myślę, że coś da się z tym zrobić. Może nie będę w stanie dojść do momentu, w którym ktoś nazwie mnie gorącą, ale poradzę sobie z byciem słodką. Jeśli tylko będę miała wystarczająco duży budżet. Albo chociaż kosmetyki do makijażu. Przeniosła spojrzenie ze swojego ciała na odbicie pokoju. Znajdowało się w nim ogromne łóżko z wielkimi puszystymi poduszkami, kocem, który wyglądał na mięciutki i świeżo wyprasowaną białą pościelą. Prawie dokładnie tego potrzebowała. Gdyby tylko były tu jeszcze... są! Miętowe cukierki na poduszce. No cóż, jeśli mieli tu nawet miętowe cukierki, pewnie łóżko było warte tego, żeby pokonać masywny, szeroki dywan, aby się do niego dostać. Dywan był miękki i z łatwością mogłaby na niego upaść, ale myśl o miętowych cukierkach była wystarczająco motywująca. Pokuśtykała do łóżka i udało jej się zasnąć, bez dławienia się cukierkiem. Miała zagmatwane sny. Później, kiedy się obudziła, zastanawiała się, czy nie wynikało to z tego, że ludzie, którzy jej się śnili, pochodzili z czasów sprzed amnezji. Ale nawet jeśli to wszystko tylko jej się śniło, była skonfundowana. Całowała się z kimś, ale nie była w stanie zobaczyć, z kim. Mogła jedynie

go czuć i drżeć. A kiedy jego język znalazł się w jej gardle, nie spanikowała. Później siedziała przy popołudniowej herbacie, w pokoju pełnym paproci, z biało-czarną podłogą. Powietrze było gorące i wilgotne, jakaś starsza pani siedziała naprzeciwko niej, ubrana w wiktoriańskie ciuchy. W zamyśleniu upiła łyk herbaty i spojrzała na nią chłodnymi, czekoladowymi oczami. – Dobry wieczór, Myfanwy. Przepraszam za zakłócenie twojego snu, ale czułam się zobowiązana, by ci podziękować. – Podziękować mi? – Myfanwy, nie myśl, że nie rozumiem, co dla mnie zrobiłaś – powiedziała chłodno starsza pani. – Nie podoba mi się, że mam u ciebie dług, ale dzięki tobie nic już nie grozi mnie i mojej rodzinie. Jeśli kiedykolwiek trafi się okazja na oddanie przysługi, pewnie będę musiała to zrobić, nieważne, jak przykre się to okaże. Herbaty? Nalała Myfanwy i sama napiła się ze swojej filiżanki. Myfanwy ostrożnie upiła łyk i odkryła, że jej smakuje. – Pyszna – powiedziała grzecznie. – Dziękuję – odparła kobieta z roztargnieniem. Rozglądała się wokół niej z ciekawością. – Wszystko w porządku? Jest coś dziwnego... – urwała i spojrzała na nią w zamyśleniu. – Twój umysł jest inny. Coś ci się przydarzyło, to prawie jakby... – Wstała gwałtownie, wywracając krzesło, które się rozpłynęło, i cofnęła się. Rośliny wiły się wokół niej. – Kim jesteś? Nie rozumiem. Nie jesteś Wieżą Thomas i zarazem nią jesteś! – Myfanwy Thomas straciła pamięć – powiedziała spokojnie młodsza kobieta, z tym dziwnym oderwaniem, które zdarza się w snach. – Jestem tym, co się obudziło. – Jesteś w jej ciele. – Tak – niechętnie przyznała Myfanwy. – Niewiarygodne. Wieża, która nie pamięta, kim jest. – Zamilkła na chwilę. – Biedactwo. – Przepraszam – powiedziała Myfanwy, po czym poczuła się niedorzecznie, że za to przeprasza. – No cóż. Daj mi chwilę. Muszę pomyśleć. – Starsza kobieta spacerowała przez kilka minut, zatrzymując się co jakiś czas, by powąchać kwiaty. – Niestety, młoda damo, nie mam czasu, żeby to wszystko przeanalizować. Mam własne problemy i nie mogę aktywnie ci pomóc, ani tutaj, ani w świecie na jawie. Jakikolwiek nietypowy ruch z mojej strony naraziłby nas obie na niebezpieczeństwo.

– Nie jesteś mi czasem czegoś winna? – zapytała Myfanwy. – Thomas ci pomogła. – Nie jesteś nią! – warknęła kobieta z irytacją. – Nie sądzę, żeby pojawiła się tu, by odebrać dług – powiedziała sucho Myfanwy. Starsza pani ustąpiła. – Słuszna uwaga. Ale najlepszym, co mogę zrobić, jest zachowanie tego w sekrecie. Nie będę działać przeciwko tobie i nie powiem nikomu, co ci się stało. Reszta zależy od ciebie. – I tyle? – spytała Myfanwy z niedowierzaniem. – To więcej niż ci się wydaje i może wszystko zmienić. A teraz muszę już iść, a ty lepiej się obudź. Rośliny wijące się wokół nich zaczęły się wycofywać. Ze szklanego sufitu nad nimi spływała ciemność. – Hej, zaczekaj – powiedziała Myfanwy, na co starsza pani odwróciła się zaskoczona. Uniosła brew i napływająca ciemność zatrzymała się nad ich głowami, – Nie zamierzasz być bardziej pomocna? – Nie – powiedziała z pewnego rodzaju zdziwieniem w głosie. Ponownie usiadła przy stole. – Zdecydowanie nie jesteś Myfanwy Thomas – oznajmiła, nalewając sobie świeżej herbaty. – Do widzenia. – Do widzenia – odpowiedziała Myfanwy. Kobieta uniosła brew, a Myfanwy poczuła, że się czerwieni. Najwyraźniej spodziewała się, że powie coś jeszcze. W głowie pojawiło się mgliste wspomnienie, maleńki skrawek umierającej pamięci. – Dobry wieczór... Lady? Kobieta skinęła z aprobatą. – Najwyraźniej nie zapomniałaś w s z y s t k i e g o. Obudziła się i pomacała ścianę obok łóżka, szukając włącznika światła. Zegar wskazywał siódmą rano. Choć czuła się wyczerpana, nie było szansy, żeby znowu zasnęła. Zbyt wiele pytań krążyło jej po głowie. O co chodziło z tymi snami? Powinna traktować je poważnie? Wydawało się trochę niesprawiedliwe, żeby poświęcać więcej czasu na sen z rozmową, niż poświęciła go snu z pocałunkiem. Z drugiej strony sen z rozmową był niesamowicie żywy. Czy wierzyła, że sny były wiadomościami od podświadomości? Była nawet skłonna uznać je za wytwór mózgu, przesiewającego śmietnik jej myśli, ale tak naprawdę nie była co do tego przekona.

I kim właściwie była ta cała Myfanwy Thomas? Wieżą? Na chwilę obecną nie wiedziała niczego. Ile miała lat? Czy była mężatką? Żadnych pierścionków na palcach ani śladów po nich, które by coś zdradzały. Pracowała gdzieś? Wcześniej nie pomyślała, żeby sprawdzić saldo na jej koncie. Była zbyt skupiona na tym, żeby nie zamarznąć. Miała rodzinę? Przyjaciół? Wzdychając i pomrukując z bólu, stoczyła się z wygodnego łóżka i ostrożnie podeszła do stolika, na który rzuciła kurtkę. Kolana pokryte strupami bolały, gdy je zginała, podobnie jak klatka piersiowa, gdy brała oddech. Już miała opróżnić kieszenie, kiedy jej wzrok padł na telefon i menu. – Dzień dobry, dzwonię z pokoju 553. – Dzień dobry; pani Ryan – powiedział ktoś gładkim, ale na szczęście niezbyt dziarskim głosem. – Co mogę dla pani zrobić? – Ooch, chciałabym zamówić śniadanie. Mogłabym prosić o dzbanek kawy, naleśniki z jagodami, sok pomarańczowy, pszeniczne tosty, marmoladę i dwa surowe steki? Co dziwne po tym zamówieniu nie zapadła cisza, zamiast tego głos w słuchawce ochoczo zgodził się wysłać to wszystko do jej pokoju. – Steki są mi potrzebne na siniaki, miałam wypadek – czuła potrzebę, żeby to wyjaśnić. – Oczywiście, pani Ryan, niedługo wszystko dostarczymy. Spytała też, czy mogliby szybko wyprać jej jedyny zestaw ubrań i obiecali, że natychmiast po nie kogoś wyślą. – Dziękuję – powiedziała, wyglądając przez okno. Burza przeszła w nocy i teraz niebo było bezchmurne. Podeszła do drzwi prowadzących na balkon. Już miała je otworzyć, kiedy usłyszała dyskretne pukanie. Pamiętaj – pomyślała – ktoś nieźle cię pobił i ciągle jesteś ścigana. Spojrzała przez wizjer i zobaczyła niepewnego młodego chłopaka w hotelowym uniformie, z pustym workiem na pranie w ręku. Jestem skłonna zaryzykować przez wzgląd na czyste ciuchy. Otworzyła drzwi, podziękowała młodzieńcowi, na co zaczerwienił się i szybko włożył do worka jej przemoczoną odzież. Czując się winna z powodu portiera, któremu nie dała napiwku poprzedniej nocy, temu dała hojny. Oglądała poranne wiadomości, dziwiąc się, że nie ma w nich nic o ciałach z parku, kiedy pojawiło się śniadanie, które zostało jej troskliwie podane, co poskutkowało kolejnym nieproporcjonalnie wielkim napiwkiem. Usiadła i zanurzyła dłoń w kieszeni, po czym wyciągnęła z niej kopertę starannie oznaczoną cyfrą 2. Patrząc na list, czuła lekką złość na kobietę, która

go napisała i która wpakowała ją w tę sytuację. Otworzę go za chwilę – zdecydowała. – Najpierw muszę się napić kawy. Odłożyła go, wyciągnęła portfel i podgryzając tosty, przeglądała karty. Prawo jazdy potwierdzało, że istotnie była Myfanwy Alice Thomas. Adres z niczym jej się nie kojarzył, choć poczuła się zaintrygowana faktem, że był to raczej dom niż mieszkanie. Dokument określał jej włosy jako brązowe, oczy jako niebieskie i twierdził, że ma trzydzieści jeden lat. Spojrzała na zdjęcie z dezaprobatą. Zwyczajna blada twarz, z żyjącymi własnym życiem brwiami. W portfelu było też kilka kredytowych i debetowych kart oraz niewielka karteczka, na której ktoś napisał odręcznie: „Doceniam to, co starasz się zrobić, ale nie jesteś z tych, którzy noszą cale swoje życie w portfelu”. – Bardzo śmieszne – powiedziała pod nosem. – Zdaje się, że zanim straciłam pamięć, wydawało mi się, że jestem całkiem zabawna. Znalazła jeszcze trochę papierów, rozładowany telefon i kartę wstępu zawieszoną na smyczy. Spędziła kilka minut, na próżno badając ostatni przedmiot, który był gruby niczym cztery karty kredytowe, a znajdowało się na nim jedynie zdjęcie – na którym wyglądała dość ponuro – i kod kreskowy. W końcu odłożyła kurtkę i napiła się kawy, która smakowała bardzo dobrze. Lepszego momentu na przeczytanie listu od siebie nie będzie. Mogła mieć tylko nadzieję, że ten zdradzi jej więcej niż poprzedni. Na szczęście nie był on przynajmniej napisany odręcznie. Droga Ty, Zauważyłaś, że nie mówię do ciebie Myfanwy? Nie robię tego z dwóch powodów. Po pierwsze – uważam, że narzucanie ci tego imienia byłoby niegrzeczne, po drugie – cóż, to po prostu byłoby zbyt dziwne. Jeśli już jesteśmy przy dziwnych rzeczach, pewnie zastanawiasz się, jak wpadłam na to, żeby napisać te listy, skąd wiedziałam, że to będzie konieczne. Zastanawiasz się, skąd znam przyszłość. No cóż, mam dla ciebie złą wiadomość. Nie mam żadnych parapsychologicznych zdolności. Nie jestem w stanie zobaczyć przyszłości. Nie mogę przewidzieć, jakie numery padną dzisiaj w totolotku, czego naprawdę żałuję, bo taka umiejętność byłaby wyjątkowo użyteczna. Ale w ciągu ostatniego roku spotkałam sporo osób, które twierdziły, że są w stanie zobaczyć moją przyszłość. To byli przypadkowi nieznajomi. Niektórzy z nich wiedzieli, że widzą przebłyski przyszłości, podczas gdy inni nie potrafili wytłumaczyć, czemu podeszli do mnie na ulicy. Doświadczali

snów, wizji, przeczuć. Na początku myślałam, że to po prostu przypadkowi wariaci, ale ciężko było mi się tego trzymać, gdy takie sytuacje ciągle się powtarzały. Więc od jakiegoś czasu wiedziałam, że kiedyś będę stała w deszczu, nie mając żadnego wspomnienia dotyczącego tego, kim jestem. Wiedziałam też że pojawisz się ty i będziesz otoczona martwymi ludźmi w rękawiczkach. Pewna staruszka, którą spotkałam na ulicy w Liverpoolu, powiedziała mi, że będą leżeć nieruchomo na ziemi, brutalnie pozbawieni życia. Zastanawiam się, czy jesteś stworzona z jakichś moich części, czy może jesteś zupełnie nową osobą? Jestem pewna, że nie wiesz, kim jesteś. Ale czy wiesz, co jeszcze przepadło? Podejrzewam, że nie zdajesz sobie sprawy, iż Jane Eyre jest książką, której najbardziej nie lubię. Albo że uwielbiam wszystko, co napisała Georgette Heyer. Lubię pomarańcze i wypieki. – A lubisz naleśniki? – zastanawiała się dziewczyna w hotelowym pokoju, gryząc wypełnione jagodami pyszności. – Ja z pewnością je lubię. Prawdę mówiąc, niepokoiło mnie to wszystko. Miałam schludne, wygodne życie. Może byłam odrobinę nieortodoksyjna, ale potrafiłam z tym żyć. A teraz mogę jedynie usiłować ułożyć w całość to, co mi powiedziano. 1. Wiem, że stracę wspomnienia. Nie mam pojęcia dlaczego, ale postaram się uczynić tę sytuację dla ciebie możliwie najłatwiejszą. 2. Wiem, że zostaniesz zaatakowana, będziesz walczyć i wygrasz. Zgaduję, że będziesz to zawdzięczać sobie. Potrafię się nieźle zorganizować, ale nie walczę. Te podbite oczy prawdopodobnie też są moją winą. Takie rzeczy mi się zdarzają. 3. Wiem, że mężczyźni, którzy mnie zaatakują, będą mieć na sobie lateksowe rękawiczki, co jest bardzo ważne. Wiem, że takie się nie wydaje, może nawet brzmi jak jakieś zboczenie. Nie rozumiesz, co to znaczy, ale ja i tak wytłumaczę ci to, jeśli zechcesz. Ale najważniejsze co musisz teraz wiedzieć, to że ktoś, komu powinnam była móc ufać, zdecydował, że należy mnie usunąć. Nie wiem dokładnie, kto to był. Nie wiem, dlaczego do tego doszło. Być może przyczyną jest coś, czego jeszcze nawet nie zrobiłam. Nie mogę mieć pewności, że przeczytasz ten list, nie mogę nawet mieć pewności, że przeczytasz pierwszy z listów. Kopię każdego z nich umieściłam po prostu w każdym płaszczu i kurtce, które posiadam, by mieć pewność, że będziesz miała do nich dostęp, kiedy będziesz ich potrzebowała. Mogę mieć tylko nadzieję, że moja ograniczona wiedza o przyszłości jakoś ci się przyda

i że na własną rękę poczynisz jakieś spostrzeżenia. I że będę miała na sobie płaszcz, kiedy do tego dojdzie. Tak czy inaczej musimy zmierzyć się z faktami. Musisz dokonać wyboru i ja za ciebie tego nie zrobię. Możesz odejść z mojego życia i stworzyć nowe. Jeśli właśnie na to się zdecydujesz, będziesz musiała opuścić kraj, ale z tym ciałem odziedziczyłaś też dużo pieniędzy – nawet więcej niż trzeba, by wieść wygodne życie. Zostawiłam ci instrukcje, jak powinnaś zbudować sobie nową tożsamość oraz listę nazwisk i faktów, których możesz użyć, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. To nigdy nie będzie w pełni bezpieczne życie, ale będzie na tyle bezpieczne na ile ja, osoba, która umie się dobrze zorganizować, może je takim uczynić. Druga opcja jest taka, żebyś żyła moim życiem. Możesz dowiedzieć się, dlaczego zostałaś zdradzona. Napisałam wcześniej, że miałam dobre życie i to prawda. Ciało, w którym się znalazłaś, może zapewnić ci bogactwo, władzę i wiedzę, o których normalnym ludziom się nie śniło. Niezależnie od tego, jaki był powód, krzywdę uczyniono nam obu. Wyrządzono ją tobie, bo nie zrobiłaś nic złego i mnie, bo nie wierzę, że zrobiłam cokolwiek, czym mogłabym sobie na to zasłużyć. No więc takie masz opcje. To niesprawiedliwe? Pewnie. Ale i tak musisz dokonać wyboru. W kopercie są dwa klucze, oba do zamkniętych skrytek w banku. 1011-A zawiera wszystko, co będzie ci potrzebne, żebyś mogła odejść. Jeśli wybierzesz 1011-B,wrócisz do mojego życia. Nieważne co postanowisz, nie będę cię winiła. Życzę ci wszystkiego, co najlepsze. Cokolwiek postanowisz, bądź ostrożna, dopóki nie otworzysz skrytki. Pamiętaj, oni chcą twojej śmierci. Z poważaniem Myfanwy Thomas Odłożyła list na stół i podeszła do balkonowych drzwi. Wahała się, czy wyjść na balkon, ale postanowiła się nie bać. Nikt mnie nie śledził – pomyślała. – Przecież na zewnątrz nie czeka na mnie żaden snajper. Weź się w garść. Otworzyła drzwi i wyszła. Był ładny dzień. Dookoła znajdowały się hotelowe pokoje, w których ludzie jedli mniej więcej to samo, co ona. Siedząc na balkonach, cieszyli się późnym zimowym słońcem i patrzyli na ten sam wypełniony podgrzewaną wodą (i całkowicie opustoszały) basen. Ale pewnie w całym tym towarzystwie była jedyną osobą, która miała właśnie zdecydować, kim zostanie.

No cóż, pani Thomas, twoja historia jest bardzo przekonująca – pomyślała. Celowo próbowałaś mnie mamić gadkami o poszukiwaniu sprawiedliwości. Nie podałaś żadnych szczegółów na temat życia, które odziedziczę. Chciałaś, żebym była ciekawa. I choć ciągle nie mam pojęcia, kim jestem, zdaje się, że mam skłonność do intrygowania. Nie wiem, czy odziedziczyłam to po tobie – pomyślała małe mam na tyle rozsądku, żeby zdać sobie sprawę, że twoja mała misja okaże się daremnym trudem. I ani trochę nie intryguje mnie obietnica „bogactwa, władzy i wiedzy, o których normalnym ludziom się nie śniło”. Czy kryjesz się gdzieś z tyłu tego mózgu i jesteś w stanie mnie usłyszeć? Jeśli tak, posłuchaj tego: Nie schlebiaj sobie, kochana. Twoje życie kompletnie do mnie nie przemawia. Patrzyła na chmury, nie mogąc sobie nawet przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej w ogóle to robiła. Napiła się kawy, i choć wiedziała, że jest dobra, i że lubi łączyć ją z mlekiem oraz cukrem, nie mogła sobie nawet przypomnieć, żeby kiedykolwiek wcześniej siedziała i piła kawę. Była w stanie przypomnieć sobie ruchy potrzebne do pływania motylkiem, ale nie pamiętała, żeby kiedykolwiek wchodziła do basenu. Miała tak wiele wspomnień do zdobycia i doświadczeń do przeżycia, o których wiedziała, że będą jej się podobały. Jeśli ktoś będzie próbował mnie zabić, chcę znaleźć się jak najdalej stąd, wydając tak wiele pieniędzy, ile tylko dla mnie przeznaczyłaś. Brakuje ci odwagi, ale mam zamiar nadrobić to zdrowym rozsądkiem. Podniosła długopis i stanowczo otoczyła kółkiem numer 1011-A. Leżała na łóżku, ze stekami ułożonymi na oczach, myśląc o następnym ruchu. Musiała poradzić sobie z kilkoma problemami. Po pierwsze, jak miała dostać się do banku, nie przyciągając uwagi (a w następnej kolejności pięści) jakiegoś psychola z fetyszem do lateksowych rękawiczek? Po drugie, dokąd miała się udać, kiedy już otworzy drzwi do nowego życia? Pierwszy problem wydawał się stosunkowo prosty do rozwiązania. Ostatniej nocy, spanikowana, wypłaciła dość sporą ilość gotówki. Na tyle dużą, żeby mogła wynająć samochód i kierowcę, który zawiózłby ją do banku. Co do drugiej kwestii, cóż, mimo wszystkich wad, jakie miała pani Myfanwy Thomas, nie była kłamczuchą. Spodziewała się, że znajdzie wszystko, czego będzie jej trzeba, w skrytce numer 1011-A. Thomas napisała, że będą w niej instrukcje

i rady, które pomogą jej zbudować nowe życie. To wszystko tylko nasuwało pytanie, dlaczego Myfanwy Thomas nie wykorzystała tej władzy, którą jak twierdziła posiadała, i nie opuściła kraju, zanim straciła pamięć. Mogła uniknąć amnezji i opalać się teraz na balkonie na Borneo, jeśli miałaby wystarczająco ikry. Co ją powstrzymało? Możliwe – pomyślała – że była to ilość przepowiedni, które usłyszała. Ale jaka osoba wierzy przypadkowym „wariatom” z ulicy? I jeśli Thomas była przekonana, że atak będzie miał miejsce, musiała być równie pewna, że mogę uciec z jej życia. Thomas była zbyt bojaźliwa, żeby zmienić swoje przeznaczenie, aleja nie będę! Z nagłą pewnością ostrożnie zdjęła steki i przyjrzała się sobie w lustrze. Opuchlizna zeszła, ale siniaki był ciemne i wyraźne. Miną dnie, zanim znikną wszystkie ślady, a ból nadal był problemem. Poszła do łazienki, żeby zmyć sok z mięsa z twarzy i włosów, zatrzymując się tylko na chwilę przy barku, żeby wziąć batona. Czterdzieści pięć minut później wsiadła do wynajętego samochodu, który w komfortowych warunkach zaczął wieźć ją do miasta. Jej ubrania były czyste, włosy pachniały bardziej kwiatami niż stekiem, a myśli były skupione na przyszłym życiu. Najwyraźniej ona i Thomas były zupełnie innymi osobami. Była wdzięczna za to, co jej zostawiła i tyle – dziewczyna, która mieszkała kiedyś w tym ciele, mogła spoczywać w spokoju. Pod wpływem nagłego kaprysu poprosiła kierowcę, żeby jechał obok głównych atrakcji Londynu. Kiedy przejechali przez Trafalgar Square i minęli Katedrę świętego Pawła, zmrużyła oczy, wyglądając przez okno. Wiedziała, co to za miejsca, ale na takiej zasadzie, że mogła kiedyś o tym czytać albo widzieć je na zdjęciu. Długi czarny samochód zatrzymał się przy banku, a kierowca skinął miło głową, gdy poprosiła go, by zaczekał. Ciekawe, czy Thomas też lubiła luksusy? Jeśli nie, to szkoda, biorąc pod uwagę, że mogła sobie na nie pozwolić. Po śniadaniu sprawdziła salda na wszystkich kartach debetowych i kredytowych i była wstrząśnięta liczbą zer, które zobaczyła. Jeśli to o tym bogactwie Thomas pisała w liście, będzie jej się żyło całkiem wygodnie. Jeśli było tego więcej, będzie wiodła aż nazbyt wygodne życie. Wysiadła z samochodu i weszła po schodach, dyskretnie rozglądając się, by sprawdzić, czy ktoś jej nie śledzi. Nie zobaczyła żadnych rękawiczek, nikt też się na nią nie patrzył, więc odprężyła się i weszła do środka. Pewnie będę musiała się okazać jakimś dokumentem. Z pewnością nie mogę

podać się za Myfanwy Thomas, nie jeśli mam zamiar uciec przed przeszłością. Nie była zachwycona używaniem nazwiska Annę Ryan. Pewnie podejmowanie decyzji, zanim dowie się, co zaplanowała Thomas, nie było bezpieczne. W skrytce mógłby być jakiś paszport albo coś w tym stylu. Poza tym zawsze podobało jej się imię Jeanne. A przynajmniej myślę, że zawsze mi się podobało. Ciągle zamyślona, podążając za znakami, dotarła do miejsca ze skrytkami i pchnęła grube drewniane drzwi, po czym podeszła do recepcjonistki. – Dzień dobry, nazywam się Annę Ryan – powiedziała, okazując się prawem jazdy. Recepcjonistka wstała i skinęła głową. Nosiła lateksowe rękawiczki. I zanim kobieta, niegdyś znana jako Myfanwy Thomas, mogła powiedzieć choćby jedno słowo, recepcjonistka zamachnęła się i walnęła ją pięścią w twarz. Poleciała do tyłu, ból w oczach był oślepiający i wibrował niczym pociągowy gwizdek. Poprzez gwiazdy, które pojawiły się przed jej oczami, dostrzegła trzech mężczyzn wchodzących do pokoju i zamykających drzwi. Otoczyli ją, jeden z nich pochylił się nad nią z igłą w ręce. Poczuła nagłą wściekłość i przekręciła się, po czym kopnęła go mocno między nogi. Zaskowyczał, zginając się w pół, a wtedy zamachnęła się pięścią, uderzając w brodę. Zatoczył się do tyłu na innego mężczyznę, a ona zakołysała się i wyszczerzyła zęby, czując rosnącą panikę, kiedy zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia, jak walczyć. Tak czy owak pewne rzeczy były oczywiste. Z całej siły pchnęła mężczyznę, którego kopnęła, posyłając jego i jego kolegę na ścianę. Ostatni mężczyzna wraz z kobietą stali z tyłu i wyglądali, jakby niemal wahali się, czy jej dotknąć. Zauważyła, że mężczyźni też mieli na sobie lateksowe rękawiczki. Kobieta spojrzała pytająco na partnera stojącego obok niej. Wykorzystując okazję, skoczyła w kierunku kobiety, uznając, że będzie łatwiejszym celem. Nie wyglądało, żeby mieli ze sobą jakąś broń i póki co tylko kobieta odważyła się ją uderzyć. Zamiast od razu powalić swój cel, założyła jej na ramieniu dosyć boleśnie wyglądającą dźwignię. Miała do czynienia z ekspertami. Sorry, Thomas, ale wygląda na to, że mnie przeceniłaś. Jeden z mężczyzn zbliżył się i walnął ją mocno. Z bólu zakołysała się w uścisku kobiety. Suka przesunęła delikatnie dłońmi po jej ramionach, co odczuła, jakby ścisnęła do granic wytrzymałości jej kości. Mężczyzna znowu ją uderzył.

– Łajdaki! – wrzasnęła. Pierwszy mężczyzna pokuśtykał w jej stronę, trzymając strzykawkę. Ból był coraz większy, a kiedy kobieta po raz kolejny ścisnęła jej ramiona, eksplodował. Zamknęła oczy i zaczęła krzyczeć. Nie było na świecie niczego, oprócz tego krzyku, zagłuszał wszystko, nawet ból. Całe powietrze zostało wypchnięte z jej płuc, nie czuła ani nie słyszała niczego, oprócz swojego głosu. Kiedy otworzyła oczy i wzięła wdech, zdała sobie sprawę, że nikt jej już nie trzyma. Zamiast tego czworo ludzi leżało na ziemi, a ich ciała szarpały niekontrolowane skurcze. Co się, do cholery, stało? Co ja zrobiłam? Zatoczyła się, dysząc, ale nie uklękła. Rozejrzała się, spodziewając, że zaraz ktoś się pojawi, ale nic takiego się nie stało. Żaden pracownik banku się tym nie zainteresował? – pomyślała z roztargnieniem, ale najwyraźniej drzwi były na tyle grube, że stłumiły wszelkie odgłosy walki. W pierwszym odruchu chciała uciec, ale poczuła przypływ determinacji. Jak do tej pory bezsprzecznie jej egzystencja była dziwaczna, ale podejmowała decyzje na podstawie zebranych faktów. Na chwilę obecną nie mogła zaufać niczemu, co do tej pory wydawało jej się zrozumiałe. Wszelkie mętne przypuszczenia, które żywiła wobec Myfanwy Thomas odnośnie tego, kim była, albo co jej się przytrafiło, były najwyraźniej bardzo dalekie od rzeczywistości. Na tym świecie działo się o wiele więcej rzeczy, niż mogłaby przypuszczać. I chciała wiedzieć o wszystkim. Ostrożnie przeszukała kieszenie recepcjonistki, z całych sił usiłując zignorować fakt, że jej ciało drga coraz słabiej. Nic. Pobieżnie przeszukała biurko i odkryła szufladę pełną ponumerowanych kluczy, z których każdy miał oddzielny numer. Znalazła odpowiedni, przeszła nad ciałami leżącymi na podłodze i weszła do pomieszczenia ze skrytkami. Sapnęła, gdy znalazła nieprzytomną kobietę ubraną w uniform kasjerki. Pewnie pozbawili ją przytomności – pomyślała słabo Myfanwy. – Jak mnie znaleźli? I tak szybko tu dotarli? Ominęła pracowniczkę banku, prześlizgnęła się wzrokiem przez rzędy szuflad, aż znalazła właściwą i dopasowała do zamka dwa klucze. Przez chwilę kusiło ją, żeby zmienić zdanie, ale kiedy zerknęła przez ramię na spoczywające na podłodze ciała, zdecydowała. Zacisnęła szczękę i otworzyła skrytkę 1011-B. W środku były dwie walizki. Otworzyła pierwszą i zobaczyła sporo przedmiotów opakowanych w folię bąbelkową. Odwróciła się w stronę drugiej, otworzyła ją i zaskoczona cofnęła się o krok. Była wypełniona stosem

kopert ponumerowanych charakterystycznym pismem Myfanwy Thomas.

2 Początkowe rozczarowanie faktem, że znalazła walizkę wypełnioną papierami zamiast technologicznymi gadżetami, zastąpiło zaciekawienie. Nie była pewna, co znajdzie i przypuszczała, że listy będą miały mniej więcej tyle sensu, co wszystko inne. Na szczęście Myfanwy Thomas zostawiła jej instrukcje, jak ma postępować w sytuacjach takich, jak ta, w której się znalazła. Ale czy miała czas, żeby je czytać? Zaryzykowała spojrzenie przez ramię i zobaczyła, że cztery postacie, zamiast się podnosić i zmierzać w jej kierunku, przestały drgać i leżały w bezruchu. Nie zanosiło się też na to, aby pracowniczka banku miała zaraz się obudzić. Na chwilę zagryzła zęby, rozważając opcje, ale rozsądek wygrał z ciekawością. Walić to, przeczytam w aucie. Wzięła pierwszą kopertę, oznaczoną cyfrą 3 i schowała ją do tylnej kieszeni, po czym podniosła dwie walizki, które okazały się cięższe, niż się spodziewała, postawiła je na podłodze i niepewnie pociągnęła. Ostrożnie wymanewrowała między ciałami i odnalazła windę, która zabrała ją z powrotem do holu. Spokojnie – powiedziała do siebie. Spokojnie. Wszyscy pracownicy banku nie mogą nosić lateksowych rękawiczek. W zasadzie nikt ich nie nosił i nikt nie zwracał na nią uwagi. Cóż, zaczną to robić, gdy ktoś pójdzie sprawdzić pomieszczenie ze skrytkami – pomyślała i pospieszyła na zewnątrz. Schody przed bankiem sprawiały problem, ale kierowca zauważył jej zmagania i usłużnie zniósł bagaż do samochodu. Myfanwy mu podziękowała i wślizgnęła się na tylne siedzenie. – Po prostu jedź – powiedziała. – Proszę, po prostu jedź. Oparła się słabo i skupiła na oddechu oraz powstrzymaniu ataku serca. W porządku, jesteś bezpieczna – powiedziała sobie. No dobrze, co dalej? Wyjęła kopertę i rozdarła ją. Droga Ty, Szanse, że to czytasz, są właściwie zerowe. Kto by wybrał niepewność i niejasno sformułowane ostrzeżenia zamiast życia w luksusie? Mogę tylko przypuszczać, że byłaś poddana działaniu ogromnej ilości stresu i dotknęłaś kogoś, przez co ta osoba została sparaliżowana. Albo oślepiona. Albo straciła

zdolność mówienia. Albo narobiła pod siebie. Albo spotkał ją inny z efektów ubocznych, o których nie chcę teraz pisać. Tak czy owak wiem, jak to jest, kiedy zdarza się to po raz pierwszy. To jakby gdzieś wewnątrz ciebie otworzyły się drzwi, czyż nie? Jakby walnęła cię ciężarówka. Nie da się tego zignorować. Więc nawet jeśli wolałabyś otworzyć tę drugą skrytkę (w wyniku czego, tak swoją drogą, musiałabyś spędzić resztę życia jako Jeanne Citeaux), cieszę się, że dokonałaś właśnie takiego wyboru. Weź ze sobą obie walizki i udaj się pod adres, który zapisałam poniżej. W kopercie znajduje się klucz. Będziesz tam bezpieczna. Oficjalnie to miejsce w żaden sposób się ze mną nie łączy. Otwórz następną kopertę, kiedy sytuacja się ustabilizuje. Zadbaj o to, żeby nikt cię nie śledził. List nie był podpisany, a klucz, który znalazła w kopercie, nie miał żadnych oznaczeń. Podany adres nie znajdował się na żadnym z jej praw jazdy i wyglądało na to, że to jakieś mieszkanie. Schowała list i klucz do kieszeni, po czym podała adres kierowcy, prosząc go, żeby, jeśli to możliwe, postarał się, by nikt ich nie śledził. Kierowca skinął głową i zaczął tyle razy skręcać i zmieniać kierunek, że miała pewność, iż nikt nie byłby w stanie ich śledzić. Uśmiechnął się lekko, kiedy to skomentowała. – Przyzwyczaiłem się już do podobnych rzeczy, panienko. Wielu z moich klientów prześladują paparazzi. – Myfanwy skinęła głową w zamyśleniu, po czym zaczęła obracać klucz w dłoniach, spoglądając przez okno. Wyjeżdżali z miasta. Aktualnie jechali wzdłuż Tamizy, która wyglądała bardzo ładnie z tymi wszystkimi wycieczkowymi statkami, krążącymi po jej wodach. Potem zatoczyli łuk, zmieniając pas ruchu i wjechali w dzielnice mieszkaniowe. Podczas gdy pokrętną drogą zmierzali na wschód, do Docklands, starła się przetrawić to, co zaszło w banku. W końcu samochód zatrzymał się pod apartamentowcem. Kierowca zaniósł jej bagaż do holu. Dała mu hojny napiwek za wspaniałe usługi, po czym zaciągnęła walizki do windy. Znalazła odpowiedni apartament na dziewiątym piętrze i otworzyła drzwi. Mieszkanie musiało stać puste tygodniami, jeśli nie miesiącami. Przez zasunięte zasłony sączyła się odrobina światła. Włączyła światło. Całe miejsce śmierdziało, ale nie z powodu zaniedbania, tylko dlatego, że było opuszczone. Było niesamowicie cicho. Ostrożnie postawiła kilka kroków, czując, jakby się wpraszała albo włamywała komuś do domu. Przed nią znajdował się salon z meblami przykrytymi pokrowcami.

Na ścianach nie było żadnych obrazków. Po prawej miała kuchnię. Otworzyła lodówkę i znalazła kilka sześciopaków wody i puszki z napojami bezalkoholowymi. W zamrażalce znajdowało się mnóstwo różnych mrożonych dań, a na niektórych tackach było mięso. W jednej z szuflad znalazła sztućce, w szafce były naczynia. Poszła do salonu i ściągnęła pokrowce z mebli, odkrywając duże, wyglądające na miękkie kanapy i krzesła w burgundowym kolorze. Na ścianie wisiał duży telewizor. – Cóż za minimalizm – zauważyła. Sypialnia była równie pozbawiona charakteru, pod kolejnym chroniącym przed kurzem pokrowcem znajdowało się duże łóżko. Zdjęła przykrycie i zobaczyła, że było już posłane i leżały na nim koce wyglądające na miękkie. Zaskoczył ją zapach, który pojawił się, gdy pod kocami znalazła kilka saszetek z lawendą. W łazience znajdowały się mydło, szampon i ręczniki. W szafce nad zlewem znalazła kilka nowych szczoteczek do zębów, pastę oraz płyn do płukania ust. Zero kosmetyków do makijażu, ale była tam szczotka do włosów i, co zaskakujące, kilka opakowań farby do włosów. Tylko mi nie mów, że osiwiałam w wieku trzydziestu jeden lat! – pomyślała zaszokowana, ale zauważyła, że żaden z kolorów nie odpowiadał jej własnemu. Pewnie to na wypadek, gdybym miała zmienić wygląd – wywnioskowała. Na półce stała też duża apteczka. W kolejnym pokoju znajdowało się coś w rodzaju gabinetu, z dużym komputerem i drukarką, która wyglądała na skomplikowaną w obsłudze. W niskiej biblioteczce stało kilka skoroszytów, wyciągnęła jeden z nich i otworzyła na chybił trafił. Zawierał informacje dotyczące wynajmu mieszkania, w którym się znajdowała. Uderzona nagłą myślą wróciła do głównego pokoju i otworzyła garderobę. Kilka sztuk niebywale mdłej odzieży, przeważnie w czarnym lub szarym kolorze. Kilka białych bluz, parę kostiumów, spódnica i dwie pary dżinsów. Wszystko starannie ułożone i zaprojektowane w taki sposób, żeby nikt nie zwrócił uwagi na osobę, która będzie to nosić. Najwyraźniej byłam totalnym bezguściem – pomyślała nieco ogłupiona prostotą wszystkiego, co tu znalazła. Zadrżała, bo było coś niepokojącego w myśli, że te ubrania znajdowały się kiedyś na jej ciele, podczas gdy nie było tam jej umysłu. Jednak kiedy przyjrzała się bliżej ubraniom, dostrzegła, że wszystkie mają jeszcze metki. Ostrożnie zamknęła szafę i wróciła do salonu, gdzie rozsunęła zasłony i wpuściła do środka światło słoneczne. Okno było ogromne, z widokiem na rzekę. Nagle meble wydały jej się

bardziej przytulne i dostrzegła, że wszystko zostało rozmieszczone w przemyślany sposób. Thomas się postarała – zreflektowała się. – To nie jest tylko kryjówka, ale całkiem wygodne miejsce. Poczuła lekką sympatię do kobiety, która mieszkała kiedyś w tym ciele. Nie mogła nic poradzić na to, że podobała jej się myśl, iż ktoś zadał sobie tyle wysiłku, by poczuła się tu mile widziana. Poza tym ona jest jedyną osobą, jaką znam – pomyślała odrobinę absurdalnie. Zaciągnęła walizki do salonu, otworzyła tą, gdzie nie było listów tylko przedmioty opakowane w folię bąbelkową. Wyciągnęła jeden z nich i zważyła go w dłoni. Był ciężki i oznaczony etykietką, na której widniało „na wszelki wypadek”. Ostrożnie rozwinęła taśmę i opakowanie, po czym zdumiona wstrzymała oddech. W dłoni trzymała mały, ale groźnie wyglądający pistolet maszynowy. Ostrożnie przyjrzała się walizce, spodziewając się, że zobaczy więcej broni, po czym delikatnie zapakowała pistolet, odłożyła go na miejsce i zamknęła walizkę. Przeniosła uwagę na drugą i wyciągnęła z niej następny list. Był znacznie grubszy od poprzednich i napisany wesołym, fioletowym atramentem. Zrzuciła buty, po czym usiadła na kanapie, która okazała się bardzo wygodna i wręcz stworzona do drzemek. Droga Ty, Zakładam, że jesteś tam, gdzie powinnaś być i przestaję snuć wszelkiego rodzaju niejasne domysły, gdzie indziej mogłabyś się znajdować. Lepiej żebyś była w tym apartamencie, bo urządzałam go wieki. Są w nim wszystkie rzeczy, które chciałam, żeby na ciebie czekały, a zdobycie ich w taki sposób, żeby nikt niczego nie zauważył, było ekstremalnie trudne. Żyję w świecie pełnym nadzoru (ty teraz też), więc stworzenie tej kryjówki, w której siedzę teraz w prawym rogu kanapy, pisząc do ciebie, było niezłym wyczynem. Spojrzała na drugą stronę kanapy, gdzie siedziała niegdyś jej dawna wersja. Mimo braku towarzystwa poczuła się, jakby je jednak miała. Jest tyle rzeczy wymagających wyjaśnienia, ale muszę ustalić priorytety. Zanim powiem ci wszystko o sobie, o tym kim jestem, czym się zajmuję i tak dalej, jest kilka innych niecierpiących zwłoki spraw, o których powinnaś wiedzieć. W poprzednim liście założyłam, że dotknęłaś kogoś i odebrałaś mu kontrolę nad ciałem. Nadal tak zakładam, bo to jedyny powód, dla którego mogłabyś wybrać skrytkę, którą wybrałaś. Tak na marginesie, muszę

powiedzieć, że ci współczuję – automatyczne uwolnienie mocy jest bardzo bolesne. Mam nadzieję, że niczego sobie nie uszkodziłaś, bo to byłoby uciążliwe. No dobra, postanowiłam nie podążać drogą „co by było gdyby”. Znajdujesz się w apartamencie i jesteś bezpieczna. Kiedy po raz pierwszy mi się to przytrafiło, miałam dziewięć lat i wspinałam się na drzewo. Jakimś cudem spadłam i ostra gałąź wbiła mi się w nogę. Wrzeszczałam z bólu, kiedy rodzice zapakowali mnie do samochodu i wieźli do szpitala. Miałam na sobie dres, więc zgaduję, że podczas całej tej sytuacji udało im się nie dotknąć mojej skóry. W każdym razie jazda była straszna dla wszystkich zainteresowanych – dla mnie, bo krwawiłam, a jestem strasznym tchórzem, jeśli chodzi o ból, dla moich rodziców, bo nie przestawałam zawodzić. W końcu dojechaliśmy do szpitala i, albo nie było zbyt wielu ludzi w poczekalni, albo moje krzyki postawiły mnie w uprzywilejowanej pozycji, bo zostałam szybko zabrana do lekarza, który delikatnie rozciął spodnie (przykleiły mi się do nogi). Gdy przycisnął dłoń do mojej skóry, natychmiast upadł i zaczął krzyczeć. Pielęgniarka wpadła do środka i starała się pomóc zarówno mnie, jak i jemu. Kiedy dotknęła mojej nagiej skóry, straciła wzrok. Tak więc mieliśmy trzy wrzeszczące i rzucające się osoby, choć na mnie zwracano tak mało uwagi, że się uspokoiłam i tylko co jakiś czas pochlipywałam. Trzeci medyk miał dobre przeczucie (a może to było po prostu szczęście) i pomógł najpierw kolegom. Następna osoba, która mnie dotknęła, miała nawet lepsze przeczucie, bo nosiła rękawiczki, więc założyła mi szwy i zabandażowała ranę, a kiedy się obudziłam, ludzie mogli mnie już bezpiecznie dotykać. Wiedziałam jednak, że to ja byłam przyczyną tego chaosu, i wiedziałam, że gdybym chciała, mogłabym zrobić coś takiego jeszcze raz. Jeśli do tej pory ci się to nie przytrafiło (nie mogę uniknąć przypuszczeń, ale to zbyt ważne), będziesz musiała uruchomić szybko swoje moce. W jednej z walizek znajdziesz czerwonej, teczkę, którą możesz przejrzeć w poszukiwaniu wskazówek. Jaja sobie robi – pomyślała z niedowierzaniem kobieta siedząca na kanapie, ale odłożyła list i przeszukiwała walizkę, dopóki nie znalazła czerwonej teczki. W środku znajdowały się szczegółowe instrukcje, jak naginać własne ramię lub nogę do momentu, aż niemal się złamie (unikając przy tym faktycznego złamania), albo jak doprowadzić do szeregu innych brzmiących

makabrycznie, ale nie powodujących trwałych uszkodzeń sytuacji. Niewiarygodne – wymamrotała. Incydent w banku nie był przyjemny, ale przynajmniej nie musiała uciekać się do żadnej z tych rzeczy. Na początku wydawało się, że to dziwne popołudnie przeszło bez konsekwencji. Nie było żadnych pozwów, a moi rodzice nigdy o tym ze mną nie rozmawiali. Ale ktoś musiał gdzieś o tym wspomnieć i ta wzmianka trafiła w końcu do kogoś niezmiernie tym zainteresowanego. Później dowiedziałam się, że trzy miesiące po mojej wizycie w szpitalu ojciec dostał list z jakiejś szemranej rządowej organizacji Lubię myśleć, że razem z mamą to przedyskutowali, ale rezultat był taki, że razem z ojcem pojechaliśmy do zbudowanego ze starego kamienia budynku w mieście, a ja zostałam przedstawiona lady Lindzie Farrier i sir Henry’emu Wattlemanowi z organizacji Checquy. Zaprowadzono nas do swego rodzaju bawialni, wypełnionej książkami i rycinami. Ostrożnie zajęliśmy miejsca w fotelach, po czym podano nam herbatę oraz ciasteczka. Sir Wattleman i lady Farrier zaczęli wyjaśniać mojemu ojcu, dlaczego zarówno konieczne, jak i legalne jest zabranie mnie rodzinie i przekazanie pod opiekę organizacji Checquy. Niespecjalnie słuchałam, bo miałam ledwie dziewięć lat i sześć miesięcy, poza tym nie mogłam przestać gapić się na lady Farrier, która wydawała mi się dziwnie znajoma. Nie była młoda, ale była bardzo chuda i miała ściągnięte do tyłu włosy. Miała ciemne, brązowe oczy i wysławiała się w bardzo zrównoważony sposób. Zdawało się, że nic nie jest w stanie nią wstrząsnąć czy zaskoczyć, nie zdziwiła się nawet, kiedy upuściłam filiżankę na podłogę, gdzie rozbiła się na miliony kawałków, rozlewając wszędzie herbatę. Nawet nie mrugnęła, choć sir Wattleman zaalarmowany odwrócił głowę i odniosłam wrażenie, że zamierza kogoś uderzyć. Pamiętam też, że mój ojciec sprzeciwiał się bez entuzjazmu, jakby wiedział już, że przegra. Lady Farrier bardzo spokojnie powtarzała te same frazy, które cytowała z kodeksu, a w jej głosie nie było nawet odrobiny litości, ale sir Wattleman zdawał się odrobinę mu współczuć. To dość ironiczne, biorąc pod uwagę, że później dowiedziałam się, iż jest jedną z najbardziej niebezpiecznych osób w kraju i odpowiada za ogromną liczbę zabójstw – których w większości dokonał sam. Niemniej jednak w tamtym czasie z tej dwójki było wiele bardziej ludzki i robił co w jego mocy, by pocieszyć mojego

tatę. Poklepał go nawet po ramieniu. Trudno było mi nadążać za ich rozmową z powodu mojej fascynacją lady Farrier, która zupełnie nie zwracała na mnie uwagi. Dokładnie w momencie, w którym mój ojciec skłonił w końcu głowę i zgodził się odejść beze mnie, przypomniałam sobie, skąd ją znam. Myśli kłębiły mi się w głowie, kiedy poddałam się ostatecznemu pocałunkowi i uściskowi ojca i szczerze mówiąc, nie mogę sobie przypomnieć, jak brzmiały nasze pożegnalne słowa, Wyszedł z sir Wattlemanem, a ja stałam, w roztargnieniu wycierając z policzka łzy ojca i gapiąc się na kobietę, którą jakimś cudem rozpoznałam. Czy wydaję się okropnym dzieckiem, bo zignorowałam moment, w którym ojciec opuścił moje życie? Patrząc wstecz, czuję się zażenowana i zdumiona. Zwykle nie jestem egocentryczna. Uwielbiałam moją rodzinę, miałam młodszą siostrę oraz starszego brata, który był w moim mniemaniu najlepszą osobą na świecie. Później rozpływałam się we łzach, ale w tamtym momencie istniała tylko ona. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy śniła mi się każdej nocy. Siadywałam z tą kobietą w pokoju z biało-czarną podłogą i opowiadałam jej o wszystkim. Była sztywna i oficjalna, ale ją uwielbiałam. Na stole pojawiało się jedzenie, a ona była w stanie wydobyć ze mnie każdy detal dotyczący mojego życia. Szczególnie interesował ją mój pobyt w szpitalu, dlatego znosiła opowieści o wszystkim, co mam i jak minął mi dzień. Myślę, że zjednała mnie swoją cierpliwością. Jak często dziewięcioletnie dziecko ma monopol na słuchacza? Tak czy owak, ona mnie słuchała, a teraz stałam z nią twarzą w twarz. Kobieta w apartamencie odłożyła na chwilę list i popatrzyła w zamyśleniu w sufit, Ta Farrier brzmiała upiornie podobnie do starszej pani z jej własnego snu. Pomieszczenie, które opisała Thomas, było identyczne. Sama ta nazwa „organizacja Checquy” sprawiała, że włoski z tyłu szyi i wzdłuż ramienia stanęły jej dęba. Czyżby zaczęła sobie przypominać? Chociaż odrobinę? Z powrotem skupiła się na liście. No i proszę, panienko Myfanwy – powiedziała w zamyśleniu lady Farrier. – Znowu się widzimy. Skinęłam tępo głową, zbyt przepełniona niedowierzaniem, by coś powiedzieć – A teraz wszystko wskazuje na to, ze dołączysz do nas i będziesz żyła razem z nami – dodała, patrząc na mnie wymownie. Właśnie wtedy dotarła do mnie rzeczywistość i zaczęłam pociągać nosem. Być może spodziewałam się, że niczym miła ciocia, pospieszy mi z pomocą, ale zamiast tego jedynie upiła kolejny łyk ze swojej

filiżanki. Kiedy załamałam się i zaczęłam płakać, zwyczajnie jadła herbatniki, czekając, aż skończę. Gdy wrócił sir Henry i usiadł na swoim krześle, również nic nie zrobił. Choć był poruszony rozpaczą dorosłego mężczyzny, nic sobie nie robił z płaczu małej dziewczynki. W końcu udało mi się dojść do siebie, wytarłam nos w rękaw i zaczęłam z namysłem patrzeć na tacę z ciasteczkami. Lady Farrier skinęła lekko, a ja chwyciłam coś, co wyglądało intrygująco i czekoladowo. Tak właśnie wyglądał początek mojej współpracy z organizacją Checquy, którą kontynuowałam przez resztę życia. Byłam im potrzebna ze względu na moje – nasze umiejętności. Mam nadzieję, że zostały ci jakieś wspomnienia ze szkolenia, bo lata zajęło mi dojście do obecnego poziomu. Teraz za pomocą dotyku mogę przejąć nad kimś fizyczną kontrolę. Mogę odebrać komuś wszystkie bądź niektóre zmysły, sparaliżować go, albo sprawić, że poczuje, cokolwiek zechcę. Organizacja Checquy myślała, że mogę być kimś w rodzaju superszpiega, podróżować po świecie i, no nie wiem, sprawiać, że ludzie będą sami rzucać się pod koła samochodów czy coś w tym stylu. Niestety, w każdym razie dla nich, nie nadaję się na szpiega. Nie jestem agresywna, strasznie choruję w samolotach i w sumie jestem dość nieśmiała. Trybunał był rozczarowany, ale byłam zbyt cenna, żeby po prostu odpuścili. Zamiast tego stałam się pracownikiem wewnętrznym. Okazało się, że mam zdolności administracyjne i dobrze radzę sobie z liczbami. Rzadko używałam swoich mocy, więc podczas gdy inni członkowie organizacji zdobywali wysokie stanowiska dzięki osiągnięciom w terenie, ja stałam się członkiem Trybunału tylko dzięki mojej papierkowej robocie, Brzmi lamersko, co? Ale jestem w tym bardzo, bardzo dobra, Nie ma oficjalnego grafiku, który mówiłby, jak wygląda awansowanie na stanowisko w Trybunale, W rzeczywistości większości ludzi nigdy się to nie udaje. Obecnie jestem tam najmłodszą pracowniczką i zatrudniono mnie tam po dziesięciu latach pracy w administracji. Kolejna najmłodsza osoba dostała się do pracy w Trybunale po szesnastu latach śmiertelnie niebezpiecznej roboty w terenie. Tak dobra jestem w zarządzaniu. Co za kujon – westchnęła. Potrząsnęła głową, odłożyła list i poszła do kuchni, gdzie wyciągnęła z lodówki butelkę z wodą. Wypiła wszystko i sięgnęła po następną. Miała w głowie tysiące pytań. Jaki rodzaj władzy nad innymi odziedziczyła? Thomas twierdziła, że wymaga kontaktu ze skórą, ale w banku udało jej się powalić czworo ludzi, choć wszyscy nosili rękawiczki.