a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony794 640
  • Obserwuję518
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań628 274

David Weber - Za wszelką cenę 2

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

David Weber - Za wszelką cenę 2.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 263 osób, 216 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 345 stron)

DAWID WEBER HONOR HARRINGTON ZA WSZELKĄ CENĘ Część II Przełożył Jarosław Kotarski Tytuł oryginału: At All Costs

ROZDZIAŁ XXXIV Jest pan pewien, szefie, że tym razem to dobry pomysł? - Spytała kapitan Molly DeLaney. Admirał Lester Tourville spojrzał na nią, unosząc pytająco brwi. - Ostatnim razem, gdy wysłano nas na podobny rajdzik, nie najlepiej na tym wyszliśmy - sprecyzowała szef sztabu. Tourville pokiwał głową - czasy faktycznie się zmieniły. Za poprzedniej władzy oficer, który wygłosiłby podobną opinię, zostałby oskarżony o defetyzm, jeśli nie o zdradę Ludu i miałby naprawdę dużo szczęścia, gdyby w ciągu dwudziestu czterech godzin nie trafił przed pluton egzekucyjny. Naturalnie nie znaczyło to, że pytanie nie było sensowne. - Naprawdę uważam, że to dobry pomysł, Molly - odparł. - I że równie dobre jest zadanie tego pytania bez świadków. - Rozumiem, sir. - Przyznam też, że zaatakowanie celu takiego jak Zanzibar nie jest zadaniem dla kogoś o słabych nerwach, choć tym razem wygląda na to, że mamy właściwe i aktualne dane wywiadowcze. No a zakładając, że są one właściwe, mamy też odpowiedni młotek do dyspozycji. - Wiem, tylko że ostatnim razem też tak miało być, a skończyło się kompletnym zaskoczeniem i tęgim laniem. - Zgadza się - przyznał Tourville. - Tyle że tym razem mamy prawie że pewność, iż niejaka Honor Harrington znajduje się gdzie indziej. A to bardzo mnie cieszy, choć nie należę do specjalnie przesądnych. I uśmiechnął się z pewnym wysiłkiem, bo rozmowa zeszła na bitwę o Marsh, czyli na drugą walkę, jaką w życiu stoczył z Honor Harrington. Za pierwszym razem wziął ją do niewoli. Za drugim razem skopała mu dupę, aż gwizdało, co przyznawał uczciwie i publicznie. To był koszmar, który czasami jeszcze nawiedzał go w nocy. Cel ataku był o czterysta lat świetlnych od domu, on dysponował flotą, która miała zaatakować nieprzygotowanego,

niczego niepodejrzewającego i słabszego przeciwnika, a okazało się, że wpadła w bardzo starannie przygotowaną zasadzkę. Prawdę mówiąc, w najgorętszym momencie nie spodziewał się, że któremukolwiek z jego okrętów uda się uciec, a zdołał wyprowadzić z pułapki prawie jedną trzecią sił. Gdyby nie nowa taktyka obronna Shannon Foraker, nie wyprowadziłby żadnego. A to jeszcze nie był koniec, bo choć zmylił pościg, jego okręty były tak uszkodzone, że o użyciu pasma powyżej delty nie było co marzyć. A przy prędkości ledwie 1300 c podróż do domu trwała ponad trzy standardowe miesiące. Przez ten czas miał do dyspozycji tylko pokładowe zapasy. Mógł jedynie patrzeć, jak ranni umierają lub dochodzą do siebie - o wiele częściej umierali, bo stracił ponad 30% personelu medycznego. Okręty zaś albo odmawiały posłuszeństwa i trzeba było je zostawiać po ewakuowaniu załogi, albo udało się je naprawić prowizorycznie i leciały dalej. W tym wypadku stosunek był odwrotny: częściej udawało się naprawić. Przez cały ten czas nie miał naturalnie pojęcia, jak poszła reszta operacji Thunderbolt. Okazało się, że doskonale, jeśli nie liczyć tego, że Javier nie zaatakował Trevor Star, ale o to nie sposób było mieć doń pretensji, tak jak do niego nikt nie miał pretensji za to, co w systemie Marsh spotkało Czwartą Flotę. A raczej nikt poza paroma politykami, którzy pyskowali tyleż głośno, co głupio i znaleźli się na prywatnej liście przesrańców Lestera Tourville’a, który serdecznie żałował, że w Republice nie wprowadzono pojedynków wzorem Królestwa Manticore. Były to na szczęście wyjątki, a o tym, że nikt z dowództwa nie miał doń zastrzeżeń, najlepiej świadczyło to, że otrzymał dowództwo Drugiej Floty. Był to zupełnie nowy związek taktyczny, bo starą Drugą Flotę rozwiązano po zakończeniu operacji Thunderbolt, a te eskadry, które weszły do nowej i tak dostały nowe okręty prosto ze stoczni Shannon Foraker. Kiedy przydzielono mu dowództwo, dowiedział się też, że przez co najmniej rok standardowy Druga Flota nie weźmie udziału w walce, a jej istnienie objęte jest całkowitą tajemnicą. Miała być kastetem, o którym przeciwnik dowie się dopiero, gdy poczuje go na swojej szczęce. Jednak jak wiadomo, nawet najlepsze plany ulegają czasem zmianie i dlatego nie za bardzo się zdziwił, gdy dostał do wykonania plan operacji Gobi. Nie wymagała ona użycia pełnych sił, utworzył więc zespół wydzielony z doświadczonych jednostek, no i naturalnie objął nad nim dowództwo, bo nigdzie wyraźnie mu tego nie zabroniono. - To powinno być interesujące - dodał po chwili. - Nie brałem udziału w ataku na Zanzibar w ramach operacji Ikar, ale nie sądzę, żeby jego mieszkańcy byli zadowoleni z powtórki. A Kalifat jest dla gospodarki Sojuszu równie ważny jak dla naszej wszystkie systemy dotąd zniszczone przez Harrington razem wzięte.

- Wiem, szefie. I to chyba jest drugi powód mojego niepokoju - przyznała DeLaney. - Królewska Marynarka musi sobie zdawać sprawę, jak ważny jest dla Sojuszu Zanzibar, a skoro ostatnim razem zdradziła nam aż tyle o jego obronie, to znaczy, że musiała tam wprowadzić poważne zmiany i naprawdę wzmocnić stacjonujące siły. - I to właśnie zakłada plan operacji Gobi. Natomiast, jeśli nie posłali tam naprawdę dużych sił, będziemy mieli do czynienia z wariantem czegoś, co już znamy. A w przeciwieństwie do RMN wysyłamy tam rzeczywiście silny związek taktyczny i sądzę, że to nowe doświadczenie spodoba się znacznie bardziej nam niż im. * Honor stała na pomoście flagowym HMS Imperator i przyglądała się głównej holoprojekcji taktycznej pokazującej Ósmą Flotę podzieloną na dwa zespoły wydzielone i zmierzającą ku granicy przejścia w nadprzestrzeń. Ślady krwi zostały dawno usunięte, zniszczone wyposażenie zastąpiono nowym, ale nikt z dyżurnej obsady mostka nie zapomniał, że zginęło sześć osób, które znali. Obserwując symbole spieszące ciągle ku granicy przejścia, analizowała swe emocje. Najsilniejszy był żal i poczucie winy. Zbyt wielu gwardzistów zginęło czy to w jej obronie, czy po prostu w bitwach, w których gdyby nie ona, nigdy nie wzięliby udziału. Gdy ten los spotkał pierwszych, była na nich zła, bo czuła się odpowiedzialna za ich śmierć; dopiero potem, stopniowo, zrozumiała, że wprawdzie zginęli, bo byli jej gwardzistami, ale zgłosili się przecież na ochotnika. I do Gwardii Harrington i potem do jej osobistej ochrony. Służyli jej, bo chcieli i choć żaden nie pragnął śmierci, ginąc, wiedzieli, że służyli komuś, kto był tego wart. Tak jak ona sama była tego pewna po pierwszym spotkaniu z Elżbietą III. A jej zadaniem nie było utrzymywanie ich przy życiu, ale pozostawanie wartą tego poświęcenia. Mimo tej świadomości wolałaby, aby żyli, a ich śmierć naprawdę jej ciążyła. Co się zaś tyczyło ostatniego zdarzenia, najboleśniej odczuła śmierć Timothy’ego Mearesa. Stała prawie dokładnie tam, gdzie wówczas i choć wiedziała, że nie miała wtedy wyboru, niewiele to pomagało. Podobnie jak świadomość, że Tom o tym wiedział i że był szczęśliwy, że umiera po tym, co go spotkało. Tylko że to nadal było to samo - konieczność wybrania mniejszego zła... Nimitz bleeknął z naganą i chcąc nie chcąc, wzięła się w garść. Jemu też było smutno po śmierci Simona i Tima, ale w przeciwieństwie do niej nie obwiniał się o ich los. Oprócz

żalu w jego emocjach dominowała nienawiść i chęć dorwania tych, którzy wysłali Mearesa zaprogramowanego jako zabójcę. I Honor zdawała sobie sprawę, że Nimitz ma rację. Nie wiedziała, kto zlecił zamach na nią i kto go zaplanował. Nie wiedziała też, kto wynalazł sposób umożliwiający jego wykonanie ani nawet jaki to dokładnie był sposób. Ale przyrzekła sobie, że się dowie. A kiedy już będzie wiedziała, kto to taki, zajmie się nim osobiście. Nimitz bleeknął ponownie - tym razem z pełnym zrozumieniem i aprobatą. * - 21. Zespół Wydzielony gotów do wyruszenia, sir - zameldowała kapitan Celestine Houellebecq dowodząca superdreadnoughtem Guerriere, który był okrętem flagowym Drugiej Floty. - Co? - Zdziwił się Tourville, spoglądając na ekran łącznościowy fotela. - Żadnych niespodziewanych opóźnień? Żadnej łapanki dezerterów na planecie? - Żadnych, sir. Kazałam profosowi zastrzelić każdego spóźnialskiego i zostawić trupa na lądowisku jako przestrogę dla innych. - To lubię! Zawsze znajdziesz jakiś sposób, żeby odpowiednio zmotywować podkomendnych. - Staram się, sir. - No to w takim razie ruszamy. Nieuprzejmie jest się spóźniać, nawet na niespodziewaną wizytę. - Zgadza się, sir - potwierdziła kapitan flagowa i zajęła się wydawaniem rozkazów. 21. Zespół Wydzielony zaczął opuszczać orbitę parkingową i Tourville skupił uwagę na ekranie taktycznym fotela ukazującym szczegóły tego manewru. A siły go wykonujące były niczego sobie: cztery eskadry okrętów liniowych, dwie eskadry krążowników liniowych, sześć lotniskowców klasy Aviary oraz okręty eskorty plus trzy szybkie tendry amunicyjne wyładowane zasobnikami holowanymi. Żaden z okrętów liniowych nie miał więcej niż trzy lata standardowe i Tourville ponownie poczuł dumę. Marynarka Republiki mogła technicznie nie dorównywać Royal Manticoran Navy, ale w przeciwieństwie do niej powstała z popiołów niczym Feniks. Jego oficerowie i starsi podoficerowie wiedzieli, jak to jest przegrywać bitwę po bitwie, ale wiedzieli też, jak to jest, gdy się je wygrywa. Co więcej, spodziewali się zwycięstw. Ciekaw

był, czy RMN zdawała sobie sprawę, co to znaczy. Jeśli nie, za dwa tygodnie powinna to pojąć. * - Wykryliśmy ślad wyjścia z nadprzestrzeni dwóch jednostek, sir. To najprawdopodobniej niszczyciele lub lekkie krążowniki - zameldował porucznik Bibeau. - Gdzie? - Spytał kapitan Durand, podchodząc. - Czterdzieści dwie minuty świetlne od słońca, z naszej strony i dokładnie w płaszczyźnie ekliptyki. - A więc lisy wybrały się na zwiad w kurniku - stwierdził Durand. Porucznik Bibeau spojrzał na niego dziwnie, ale nie odezwał się. Wywodził się ze slumsów Nouveau Paris, a Durand z rolniczej planety Rochelle. Często używał dziwacznych a niezrozumiałych powiedzonek czy porównań, jak na przykład to. No bo kto normalny wie, co to jest „kurnik”? - No dobra - odezwał się Durand. - Proszę mieć oko na gości. Jeśli zdołamy zauważyć ich sondy, to dobrze, ale przede wszystkim chcę natychmiast wiedzieć o wyjściu z nadprzestrzeni jakichkolwiek następnych okrętów. - Aye, aye, sir. Durand poklepał go po ramieniu, odwrócił się i powoli wrócił na swój fotel. Gdzieś tam wrogie sondy zaczęły przeczesywanie systemu Solon, szukając informacji o jego obronie. Dobrze wiedział, co znajdą: parę klasycznych superdreadnoughtów, niepełną eskadrę krążowników liniowych i 200 kutrów. Niezbyt imponujące siły. A kapitana Alexisa Duranda dowodzącego obroną systemową jakoś to absolutnie nie martwiło.

ROZDZIAŁ XXXV Mamy pełen raport komandora Estwicke’a, milady - zameldowała Andrea Jaruwalski. - Doskonale. - Honor odwróciła się od głównego ekranu wizyjnego. Widać na nim było okręty 82. Zespołu Wydzielonego lecące przez nadprzestrzeń na tyle blisko, że można było dostrzec żagle najbliższych, jak choćby Intoleranta, okrętu flagowego kontradmirała Allena Morowitza dowodzącego dywizjonem. Trzystukilometrowej średnicy kręgi błękitnego ognia wyglądały niczym przedziwne błyskawice i Honor zawsze obserwowała je z przyjemnością. - No to obejrzyjmy go - powiedziała, podchodząc do stanowiska taktycznego, na którego ekranie wyświetlone były informacje zebrane przez oba niszczyciele. - Spodziewaliśmy się większych sił - zauważyła po chwili Jaruwalski. - Ano spodziewaliśmy się - potwierdziła Honor, pocierając czubek nosa. Założyli, że w systemie Lorn będzie stacjonowało więcej okrętów niż w systemie Solon i dlatego dokonała z Alice paru wymian: w zamian za eskadrę krążowników liniowych Henke oraz 12. Eskadrę Ciężkich Krążowników dała jej oba superdreadnoughty McKeona, eskadrę Matsuzawy i 7. Eskadrę Ciężkich Krążowników wyposażonych w okręty klasy Saganami-C. 12. Eskadra składała się ze starszych okrętów klas Saganami i Star Knight. - Dwa superdreadnoughty, siedem krążowników liniowych i sto dziewięćdziesiąt kutrów - powiedziała głośno. - Plus gęsta sfera zasobników otaczająca przemysł orbitalny, milady - dodała Andrea. - I druga tutaj, wokół Merlina. - Honor zmarszczyła brwi. - Dość dziwna lokalizacja, nie sądzisz? - Sądzę - przyznała Jaruwalski, przyglądając się grupie symboli. - Są zbyt daleko, by mogły osłonić centra górnicze w pasie asteroidów. Chyba że na księżycach Merlina dzieje się coś, o czym nie wiemy. - Możliwe - zgodziła się Honor, przyglądając się gazowemu olbrzymowi niewiele mniejszemu od Jupitera. - Zgodnie z danymi astro dwa z nich są prawie wielkości Manticore, a w sumie jest ich jedenaście, jakieś kopaliny warte zachodu mogą się więc tam znaleźć. Ale Merlin jest po drugiej stronie słońca i zbyt daleko od Arthura, by sobie nim zawracać głowę.

Myślę, że go zignorujemy i skupimy się na przemyśle orbitalnym i górnictwie w pasie Nimue. - Też mi to pasuje, milady., - Wygląda na to, że najlepszy będzie plan Alfa Trzy - dodała Honor. - Bez zbędnych fanfar i przyległości. - Mam poinformować admirała Miklósa? - Spytała Jaruwalski. - Naturalnie. I powiedz mu, żeby sprawdził, czy dowódcy skrzydeł znają zapasowe miejsca spotkań. - Oczywiście, milady. - Jaruwalski przyjrzała jej się z namysłem. - Jest jakiś konkretny powód tego przypomnienia? - Nic, co umiałabym nazwać, ale jestem jakaś nerwowa. Tak jak powiedziałaś: tak ważny system powinien mieć silniejszą obronę. - Zgadza się, milady. Myśli pani, że czeka nas powtórka Chantilly? Nie... Estwick zna się na tym, co robi, a po Chantilly wszyscy są wyczuleni na podobną sytuację, dlatego zresztą zwiad trwał osiemnaście godzin dłużej... Jestem pewna, że gdyby coś groźnego kryło się w tym systemie, Ambuscade i Intruder by to znalazły. Solon leży w samym środku fali grawitacyjnej. Zawsze robię się podejrzliwa, operując w takim systemie. Jaruwalski pokiwała głową - żaden oficer nie lubił atakować systemu położonego w fali grawitacyjnej, chyba że był całkowicie pewien, że ma siły zapewniające zwycięstwo, a to z bardzo prostego powodu. Okręt nie mógł przetrwać wejścia w falę grawitacyjną bez sprawnych żagli, a tych nie dało się uzyskać, jeśli zniszczony został choćby jeden węzeł alfa. Oznaczało to, iż jedno pechowe trafienie skazywało go na zagładę, jeśli reszta atakujących sił została zmuszona do wycofania się w nadprzestrzeń. Jaruwalski podejrzewała, że to głównie dlatego Honor osobiście prowadziła ten rajd. Drugą przyczyną było założenie, jak się okazało błędne, że system posiadający tak silną gospodarkę i dużą populację będzie znacznie solidniej broniony. - Jak ci już powiedziałam, nie ma żadnego konkretnego powodu, ale niech Samuel to sprawdzi. - Honor uśmiechnęła się krzywo. - Nie próbuję zyskać reputacji osoby o nieomylnej intuicji, jeśli więc okaże się, że się pomyliłam, sama najbardziej się z tego ucieszę. * - Kapitan Durand proszony na stanowisko dowodzenia! - Rozbrzmiało nagle z głośnika. - Powtarzam: kapitan Durand proszony natychmiast na stanowisko dowodzenia!

Alexis Durand zaklął, wcisnął klawisz spłuczki i trzymając oburącz spodnie, wpadł na drzwi ubikacji, po czym dopinając przyodziewek, w biegu ruszył ku stanowisku dowodzenia, wzbudzając radość w grupie techników. Wpadł przez drzwi, ledwie te się otworzyły i z piskiem obcasów zahamował obok fotela porucznika Bibeau, sprawcy alarmu. - Chciał pan wiedzieć, gdy zjawią się kolejni goście - poinformował go Bibeau, wskazując na ekran taktyczny. - No to pana zawiadomiłem. - Widzę. Poinformował pan admirała Deutschera? - Tak, sir. I obsługę Moriarty’ego. - Bardzo dobrze. Kto się zjawił? - Mamy dwadzieścia siedem źródeł napędu, sir. Wygląda to na siedem superdreadnoughtów lub lotniskowców, jedenaście krążowników liniowych lub ciężkich i dziewięć lekkich krążowników lub niszczycieli. Z naszej strony i tuż przed granicą przejścia. Plus naturalnie te dwie jednostki, które już są w systemie. - Oczywiście - przytaknął Durand i uśmiechnął się drapieżnie. - Panie kapitanie, gubernator Mathieson pyta, czy ma zacząć ewakuację stacji orbitalnych - zameldował dyżurny podoficer przy konsoli łączności. - Przekaż jej, że tak i przypomnij, że ma to być ostentacyjne. - Aye, aye, sir. Durand ponownie skupił uwagę na ekranie taktycznym i po chwili namysłu spytał: - Kutry nie wystartowały z lotniskowców? - Nie, sir. - Dobrze. Proszę mnie poinformować, gdy tylko to nastąpi lub gdy te okręty przekroczą granicę przejścia w nadprzestrzeń albo któryś z nich wykona mikroskok. - Aye, aye, sir. Durand jeszcze przez chwilę przyglądał się ekranowi, po czym podszedł do swego fotela i rozsiadł się w nim wygodnie. Kontradmirał Deutscher był starszy stopniem, ale za tę część operacji to on był odpowiedzialny, toteż zwalczył chęć, by już wysłać wiadomość. Sytuacja musiała się najpierw wyklarować. * - Dobra, Samuel: daj rozkaz startu - poleciła Honor. - Aye, aye, milady - potwierdził wiceadmirał Miklós i odwrócił się od kamery. Moment później z HMS Succubus oraz czterech innych spośród sześciu lotniskowców

wchodzących w skład 82. Zespołu Wydzielonego zaczęły startować kutry. Maszyny bazujące na HMS Unicorn pozostały na miejscu jako osłona słabo uzbrojonych lotniskowców, podobnie jak trzy lekkie krążowniki Mary Lou Moreau: Clotho, Samurai i Tisiphone. Reszta okrętów skierowała się w głąb systemu. Mogła pozwolić sobie na to, by zostawić z lotniskowcami część krążowników liniowych, ale ciągle czuła się tak, jakby ktoś celował w jej plecy, wolała więc nie rozpraszać swoich sił. 600 kutrów utworzyło sferę wokół okrętów, które wystrzeliły sondy zwiadowcze i skierowały się ku planecie Arthur. * - Wrogie okręty przekroczyły granicę przejścia, sir - zameldował Bibeau. - Ich prędkość to 2610 km/s, odległość od Arthura 10 minut 20 sekund świetlnych, przyspieszenie 4,81 km/s. - Nie rozdzieliły się? - Wygląda na to, że lotniskowce i trzy lekkie krążowniki pozostały na miejscu pod osłoną jednego skrzydła, a cała reszta leci do nas, sir. Durand pokiwał głową. W sumie nie był ani zaskoczony, ani rozczarowany. Od początku żywił przekonanie, że próba zwabienia wroga w okolice Merlina nie uda się, ale należało spróbować. A poza tym potrzebowali czegoś, by zamaskować Tarantulę. - Kiedy dotrą do Arthura? - Przy tym przyspieszeniu za trzy godziny siedemnaście minut, sir. Za godzinę i trzydzieści cztery minuty zaczną wytracać prędkość. - Doskonale. Dyżurny łącznościowiec! - Słucham, sir. - Proszę wysłać dane od porucznika Bibeau do Tarantuli i polecić porucznikowi Sigourneyowi, by wziął się do roboty. - Aye, aye, sir. * - Superdreadnoughty się ruszyły, ma’am - oznajmiła Jaruwalski. Honor przerwała rozmowę z Brigham i spojrzała na holoprojekcję taktyczną. Jej

okręty od trzydziestu siedmiu minut leciały w głąb systemu i osiągnęły prędkość 13 191 km/s, pokonując nieco ponad 17 milionów kilometrów od granicy przejścia w nadprzestrzeń, a do celu pozostało jeszcze 166 milionów kilometrów. Przy wrogich okrętach pojawiły się wektory oznaczające, że opuściły one orbitę parkingową i otoczone przez kutry ruszyły na jej spotkanie. - Dziwne - mruknęła po chwili, marszcząc brwi. - Ma’am? - spytała Brigham. - Mówię, że to dziwne - powtórzyła Honor. - Już to, że lecą ku nam, jest dziwne, bo powinni czekać głęboko w strefie rażenia zasobników obrony systemowej. Jeśli utrzymają to przyspieszenie, spotkają się z nami na granicy zasięgu ognia tych zasobników, co poważnie zmniejszy celność wystrzelonych przez nie rakiet, za to ich okręty znajdą się bliżej nas niż zasobników, co zwiększy celność naszych rakiet. Na dodatek, sądząc po rozwijanym przez nie przyspieszeniu, nie holują zasobników. - Panika czy podstęp? - spytała zwięźle Brigham. - Nie bardzo wiem, jaki to mógłby być podstęp... Nasze sondy uzyskały wizualny obraz obu superdreadnoughtów. To klasyczne jednostki, nie rakietowe, bez zasobników nie dysponują więc wielostopniowymi rakietami. Naturalnie mogą mieć ich kilkanaście wewnątrz ekranów, ale to nie wystarczy do nawiązania z nami równorzędnego pojedynku, zwłaszcza że mamy Katany. A na panikę jest trochę za późno... Jesteśmy tu od czterdziestu pięciu minut, a oni ruszyli tak szybko, że musieli mieć napędy w stanie pogotowia, gdy się zjawiliśmy. To sensowne posunięcie, jeśli wykryli, że dokonujemy rozpoznania, ale to znaczy, że mogli ruszyć kwadrans po odkryciu, że się zjawiliśmy. Dlaczego więc czekali pół godziny? - Właśnie: dlaczego? - spytała Brigham. - Nie wiem - przyznała Honor, pocierając ponownie czubek nosa. - Wygląda to na panikę, ale coś mi tu nie pasuje. Wstała, wzięła w objęcia Nimitza ubranego w skafander próżniowy i podeszła do stanowiska Andrei Jaruwalski. - Jak im idzie ewakuacja? - spytała. - W rozkwicie, milady. - Jaruwalski wskazała na ekran, na którym widoczny był obraz z jednej z sond znajdujących się w pobliżu planety. - Ściągają wszystkich tak szybko, jak mogą. - I nadal ani słowa od władz systemu, Harper? - spytała Honor oficera łącznościowego. - Ani słowa, milady - potwierdził Harper Brantley. Honor skrzywiła się.

- A te impulsy grawitacyjne nadal odbierasz? - upewniła się. - Tak! Większość wyłapują sondy, ale my też sporo. Przypominają naszą łączność grawitacyjną w bardzo wczesnym stadium, a konkretnie meldunki systemu wczesnego ostrzegania, milady. Częstotliwość impulsów jest mała, przekazywane informacje są więc raczej ograniczone, ale są też dwa szybsze nadajniki. - Gdzie? - Jeden na tej stacji kosmicznej - odparła Jaruwalski, podświetlając największą stację orbitalną o wielkości równej 20% wielkości Hephaestusa. - A drugi? - spytała Honor. - Tutaj. Na ekranie pojawił się drugi pulsujący punkt na orbicie Merlina, czyli o dobre 40 minut świetlnych poza granicą przejścia w nadprzestrzeń. - Rozmawiają ze sobą, Harper? - Tak, milady. Co prawda nie mam pewności, ale analiza sygnałów i częstotliwości na to właśnie wskazuje. - Dzięki. Honor powoli wróciła na swój fotel, drapiąc odruchowo Nimitza za uszami. - Znam tę minę - odezwała się cicho Brigham. - O co chodzi? - Że co? - Powiedziałam, że znam tę minę. O co chodzi? - Nie wiem, ale coś tu śmierdzi i to mocno. Ich zachowania do siebie nie pasują: paniczna ewakuacja przemysłu, bezsensowne ruchy okrętów, żadnej próby nawiązania łączności z nami, za to dwie gadatliwe radiostacje grawitacyjne. Zupełnie jakby sami nie wiedzieli, co właściwie chcą zrobić... - Może tak właśnie jest. Jedna sprawa to wiedzieć, że się zostanie zaatakowanym, bo wróg dokonuje rozpoznania systemu, a druga to zobaczyć, jakie siły dokonują tego ataku. - Może mam manię prześladowczą, ale nadal mi to śmierdzi. - No cóż, nawet jeśli na orbicie Merlina są jakieś okręty, to znajdują się zbyt daleko, by stanowić dla nas zagrożenie. Poza tym Merlin jest po przeciwnej stronie Solona. - Właśnie, więc... - Honor nagle urwała i wciągnęła głęboko powietrze. - Co...? - zaczęła Brigham. - Sidemore! - przerwała jej Honor. - Powtórka z bitwy o Marsh, tylko w drugą stronę: to my wpadliśmy w zasadzkę. Teraz Brigham wciągnęła ze świstem powietrze głęboko w płuca.

- Musieliby wiedzieć, że się tu zjawimy - zaprotestowała. - Co nie było aż takie trudne: mogli wywnioskować, jaki rodzaj celów nas interesuje. To, że zorganizowali zasadzkę akurat tutaj, to szczęśliwy traf, ale założę się, że nie jest to jedyny system, w którym przygotowano komitet powitalny. - Honor oderwała wzrok od holoprojekcji taktycznej i poleciła: - Harper, połącz mnie, proszę, natychmiast z admirałem Miklósem! * - Szkoda, że nie połknęli przynęty, sir - stwierdził kapitan Marius Gozzi przyglądający się wraz z Javierem Giscardem holoprojekcji taktycznej na pomoście flagowym superdreadnoughta rakietowego Marynarki Republiki Sovereign of Space. - Istniała jedna szansa na trzy, że połkną, ale należało próbować - odparł Giscard. Po czym odwrócił wzrok od holoprojekcji i zamyślił się głęboko. Sądząc z danych przesłanych przez system wczesnego ostrzegania, było wysoce prawdopodobne, że jednym z okrętów jest flagowiec Ósmej Floty Royal Manticoran Navy, a to znaczyło, że zasiadł do gry z najlepszym przeciwnikiem. Tyle że tym razem grał swoimi kartami. Które były znaczone. Jedyną rzeczą, jakiej mu brakowało, były informacje w czasie rzeczywistym o tym, gdzie dokładnie znajduje się przeciwnik, ale takowych nie dało się uzyskać. Choć dzięki Tarantuli były one znacznie aktualniejsze niż dotąd, w nadprzestrzeń mogły dotrzeć wyłącznie przy użyciu jednostki kurierskiej, a to powodowało opóźnienie. Poza tym niewskazane byłoby zbyt częste ich wykorzystywanie, bo mogłyby zostać zauważone przez przeciwnika. Wyglądało na to, że jak dotąd napastnicy robili to, co chciał, by robili, poza połknięciem przynęty, jak to Gozzi określił, czyli zainteresowaniem się, co też na orbicie Merlina jest godnego obrony. Nie było nic poza Tarantulą i maskującymi jej obecność zasobnikami, jako że Shannon nie była w stanie na tyle zmniejszyć radiostacji grawitacyjnej nowej generacji, by sensory RMN jej nie zauważyły. Gdyby połknęli przynętę, musieliby rozdzielić siły, a gdyby te wysłane w kierunku Merlina zbliżyły się odpowiednio, znalazłyby się w pułapce. Gazowy olbrzym miał bowiem własną granicę przejścia w nadprzestrzeń, toteż nie mogłyby tam uciec, podczas gdy jego okręty by się do nich zbliżały. Na to jednak od samego początku zbytnio nie liczył. Sprawdził wskazania chronometru - do przybycia kolejnego kuriera pozostały cztery

minuty. - Selma, przekaż, proszę, na wszystkie okręty: „Przygotować się do wykonania Alfa 3” - polecił. - Aye, aye, sir - potwierdziła oficer operacyjny komandor Selma Thackeray. * - Słucham, milady? - na ekranie łącznościowym fotela Honor pojawił się admirał Miklós. - To pułapka - oznajmiła zwięźle. - Nie potrafię tego udowodnić, ale jestem pewna. Zabieraj stąd lotniskowce zgodnie z planem Omega Jeden. Widać było z miny Miklósa, że ma ochotę spytać, czy jest tego pewna, ale zdołał nad sobą zapanować. - Rozumiem, milady. A wy? - A my zaraz będziemy mieli pełne ręce roboty - oznajmiła ponuro. - Obawiam się, że czekają nas ciekawe czasy. * - Panie kapitanie! - Słucham, Charles? - Durand obrócił się wraz z fotelem. - Lotniskowce właśnie weszły w nadprzestrzeń! - zameldował Bibeau. - Cholera! Durand myślał intensywnie przez dobre dziesięć sekund. Mógł naturalnie istnieć zupełnie inny logiczny powód, dla którego przeciwnik zdecydował się wycofać lotniskowce w nadprzestrzeń, ale jakoś nie bardzo mógł w to uwierzyć. Najbardziej prawdopodobne było, że przeciwnik domyślił się, iż wpadł w pułapkę. Stłumił cisnące mu się na usta przekleństwa i polecił: - Proszę przesłać ostatnie dane Tarantuli i powiedzieć, że zalecam natychmiastowe przekazanie ich admirałowi Giscardowi. - Aye, aye, sir - potwierdził dyżurny podoficer łącznościowy. *

Załoga jednostki kurierskiej czekającej na granicy przejścia w nadprzestrzeń planety Merlin otrzymała wiadomość nadaną przez radiostację grawitacyjną Tarantuli siedemdziesiąt dwie sekundy po jej wysłaniu ze stanowiska dowodzenia Duranda i natychmiast ruszyła w nadprzestrzeń. Okręty Javiera Giscarda znajdowały się dokładnie w tym samym miejscu co przez poprzednie dziesięć dni standardowych, toteż wiadomość została bez zwłoki przekazana na okręt flagowy. - Wygląda na to, że się zorientowali, sir - zameldowała komandor Thackeray. - Ich lotniskowce właśnie uciekły w nadprzestrzeń. - A żeby to najjaśniejsza krew zalała! - zirytował się Gozzi. Natomiast Giscard błysnął zębami w uśmiechu. - Złapanie ich poza granicą przejścia i tak byłoby problematyczne - pocieszył go. - Wiesz, jak trudno obliczyć taki krótki skok, a gdybyśmy nie wyszli z nadprzestrzeni dokładnie tam, gdzie trzeba i tak nic by to nie dało. Nie siedzieli tam z wyłączonymi napędami, zdążyliby więc uciec w nadprzestrzeń, nim nasze rakiety by do nich dotarły. Kiedy zostały przed granicą przejścia w nadprzestrzeń, wiedziałem, że nic im nie zdołamy zrobić. Ale ucieczka lotniskowców oznacza, że kutry spisali na straty. Selma, prześlij na wszystkie okręty: „Wykonać Alfa Trzy”. - Aye, aye, sir! * - O, szlag! - jęknęła komandor Harriman. - Mów do mnie, bo zawału dostanę! - zażądał Rafe Cardones. - Trzy duże ślady wyjścia z nadprzestrzeni, sir - zameldowała oficer taktyczny. - Jeden prosto przed nami w odległości 30,4 miliona kilometrów, drugi na południe od nas, trzeci na północ. To zasadzka, sir! Cardones zacisnął szczęki, przyglądając się ekranowi taktycznemu fotela, na którym właśnie pojawiły się nowe symbole. Honor co prawda uprzedzała wielokrotnie, że przeciwnik szybko się uczy i należy spodziewać się niespodzianek, ale zdecydowanie wolałby, żeby nie uczył się aż tak szybko. *

- Potwierdzone, milady: łącznie osiemnaście okrętów liniowych i sześć lotniskowców plus okręty eskorty podzielone na trzy grupy - zameldowała Andrea Jaruwalski. - Okrętom, które opuściły orbitę, nadaliśmy kryptonim Bogey Jeden, tym z północy Bogey Dwa, z południa Bogey Trzy, a za nimi są Bogey Cztery. - I te trzy ostatnie są liczebnie równe? - upewniła się Honor. - Tak, milady. - No to w najlepszym wypadku mają przewagę trzy do jednego, w najgorszym, jeśli się skoncentrują, dziewięć do jednego - podsumowała Brigham cicho. - Nie licząc tych, o których wiedzieliśmy wcześniej. - Jeśli pozwolimy im się skoncentrować, zasłużymy na wszystko, co nas spotka - oceniła spokojnie Honor. Dobrą informacją było to, że wrogie okręty czekały w nadprzestrzeni, pozostając w bezruchu względem Solona, po dokonaniu tranzytu miały więc praktycznie zerową prędkość. Rozwijały co prawda maksymalne przyspieszenie - 529 g - co znaczyło, że wyłączono wszystkie zabezpieczenia kompensatorów bezwładnościowych, ale na osiągnięcie konkretnej prędkości potrzebowały czasu, podczas gdy jej okręty leciały już z szybkością ponad 14 tysięcy kilometrów na sekundę i mogły rozwinąć większe przyspieszenie. Dlatego też grupa ścigająca znajdująca się bezpośrednio za nimi nie miała co marzyć o ich dogonieniu. Zła wieść była taka, że znajdowały się ledwie 30 milionów kilometrów z tyłu, a wieloczłonowe rakiety Marynarki Republiki miały obecnie maksymalny skuteczny zasięg prawie 61 milionów kilometrów. - Obrona antyrakietowa, plan Romeo - poleciła. - I proszę przekazać wszystkim zmianę formacji na Charlie. Theo? - Słucham, milady? - odezwał się natychmiast porucznik Kgari. - Proszę zrobić zwrot na południe i dać maksymalne przyspieszenie, a potem wyznaczyć kurs, który będzie jak najbardziej oddalony od Bogey Jeden, ale pozwoli na utrzymanie odległości od Bogey Cztery. - Aye, aye, ma’am - potwierdził oficer astronawigacyjny i pochylił się nad klawiaturą. Honor zaś przyglądała się holoprojekcji taktycznej ukazującej jej okręty zmieniające szyk i wiedziała, że nie będzie musiała długo czekać, aż zrobi się w niej gęsto od symboli wrogich rakiet. *

- Mamy najlepszy możliwy namiar, sir - zameldowała komandor Thackeray, a widząc nieco zaskoczone spojrzenie Giscarda, dodała: - Na taką odległość i tak będziemy mieli problemy z celnością. - Fakt, ale mamy dużo rakiet. Wykonaj plan ogniowy Baker! - Aye, aye, sir!

ROZDZIAŁ XXXVI Rakiety! - oznajmiła Andrea Jaruwalski. - Odpalenie rakiet w odległości 30 450 tysięcy kilometrów, czas dotarcia do celu siedem minut! - Rozumiem. Bądź uprzejma nie odpowiadać ogniem. - Rozumiem, nie strzelać. - Mam kurs, ma’am - zameldował Kgari. - Podaj go Andrei. - 2-9-3 na 0-0-5 przy sześciu kilometrach na sekundę kwadrat - wyrecytował Kgari. - 2-9-3 na 0-0-5 i sześć kilometrów na sekundę kwadrat - powtórzyła Jaruwalski. 82. Zespół Wydzielony zmienił kurs, a w ślad za nim zrobiła to pierwsza salwa rakiet Marynarki Republiki. * - Superdreadnoughty rakietowe Javiera Giscarda były w stanie co 12 sekund wypuszczać po sześć zasobników. Każdy zawierał 10 rakiet nieco większych od pierwszej generacji pocisków wieloczłonowych używanych przez Royal Manticoran Navy. Dla systemów kontroli ogniowej odległość była duża, toteż Giscard postawił na ilość, wiedząc, że na jakość nie ma co liczyć. Dzięki temu istniała szansa, że choć kilka trafi w cel. Każdy z jego okrętów wypuścił po trzy serie zasobników, co dało łącznie 108. Wszystkie zaprogramowano tak, by odpaliły równocześnie i ku okrętom Królewskiej Marynarki pomknęło prawie 100 rakiet. Choć odległość w chwili odpalenia wynosiła 30 450 tysięcy kilometrów, rakiety do pokonania miały 36 757 440 kilometrów, co przy przyspieszeniu 416 km/s dawało im w chwili dotarcia do okrętów 82. Zespołu Wydzielonego prędkość wynoszącą 53% prędkości światła. 72 sekundy po pierwszej odpalona została druga taka salwa. A 72 sekundy później trzecia.

W ciągu nieco ponad 13 minut okręty Giscarda wystrzeliły 11 salw liczących łącznie prawie 12 tysięcy rakiet. Jeszcze niedawno klasyczne okręty ścigające wroga byłyby w stanie użyć jedynie uzbrojenia pościgowego montowanego na dziobach, obecnie, w erze okrętów rakietowych, to ograniczenie przestało istnieć, natomiast pozostało inne: rakiety nadlatujące bezpośrednio od dziobu czy od rufy natykały się na najsłabszą obronę przeciwrakietową. Powód był prosty - brakowało miejsca na zamontowanie większej liczby wyrzutni antyrakiet czy sprzężonych działek laserowych, a te rejony okrętu nie były ochraniane przez ekran. Żeby obraz był kompletny - wystrzelone rakiety miały silniejsze głowice niż te używane przez RMN. Była to rekompensata za gorszą celność i słabszą elektronikę. * - Dlaczego nie odpowiadają ogniem? - spytał cicho Gozzi. - Nie wiem - przyznał Giscard. - Może nie chcą, by ekrany ich rakiet przeszkadzały obronie antyrakietowej. Poza tym jeśli nie ustawią się burtami, nie mają wystarczającej liczby łączy, by kierować salwą na tyle liczną aby mogła przebić się przez naszą obronę antyrakietową. Gozzi pokiwał głową, a zadowolony Giscard wpatrzył się w holoprojekcję taktyczną. To, co powiedział, było logiczne, ale jakoś sam w to nie wierzył. * Cztery minuty po odpaleniu 70 rakiet pierwszej salwy straciło namiary celów na skutek awarii łączy zdalnego sterowania. 1010 leciało dalej. - Wygląda na to, że skoncentrowali ogień tylko na Imperatorze i Intolerancie - odezwała się Jaruwalski. - Co nie jest zaskakujące - skwitowała Brigham. - Ale i nie najrozsądniejsze - dodała Honor spokojnie, a widząc zdziwienie Mercedes, wyjaśniła: - Przyznaję, że najlepsze byłoby zniszczenie węzła alfa któregoś z superdreadnoughtów, ale są one znacznie wytrzymalsze na trafienia niż reszta. Biorąc pod uwagę odległość, zaczęłabym od krążowników i to najpierw ciężkich, a dopiero potem liniowych. - Żeby zniszczyć jak najwięcej obrony antyrakietowej - domyśliła się Brigham.

- Właśnie. Każdy krążownik to drobna część naszych możliwości, ale znacznie łatwiej je zniszczyć lub uszkodzić, zmuszając do wyjścia z szyku, a brak każdego osłabia cały system obrony antyrakietowej. - Honor wzruszyła ramionami. - Jak widać, są dwie szkoły. Na pomoście flagowym zapadła cisza, którą przerwał dopiero głos Jaruwalski: - Odpalenie antyrakiet za piętnaście sekund. Antyrakiety Mark31 miały zasięg 3 585 556 kilometra i zapas paliwa pozwalający na 75 sekund lotu, natomiast biorąc pod uwagę geometrię spotkania, pierwsze zostały odpalone, gdy wrogie rakiety były o 90 sekund drogi od celu, w odległości 12,5 miliona kilometrów. Wyrzutnie Mk-2-XR mogły strzelać co osiem sekund, co znaczyło, że zdążyły odpalić jedenaście salw. Dawniej, czyli cztery standardowe lata temu, byłoby to bez znaczenia, bo ekrany pierwszych antyrakiet oślepiłyby następne. Obecnie dotyczyło to tylko okrętów Marynarki Republiki, choć dzięki pomysłowości Foraker każdy okręt mógł przejąć naprowadzanie antyrakiet wystrzelonych przez inny, jeśli systemy obu zostały zgrane przed bitwą. Oznaczało to w praktyce, że przy zachowaniu takich samych odstępów między okrętami można było sterować około trzykrotnie większą liczbą antyrakiet niż poprzednio. Natomiast Royal Manticoran Navy miała do dyspozycji system Keyhole. Każda Keyhole pozwalała na sterowanie całą salwą burtową antyrakiet 82. Zespołu Wydzielonego, a każdy okręt wystrzelił po dwie. Plan Romeo zakładał, iż okręty obrócą się o 90°, co da holowanym Keyholom wystarczającą odległość w pionie, by zakłócenia spowodowane przez ekrany antyrakiet nie miały na nie wpływu i to mimo że salwy odpalane były gęściej niż dotąd. Nadal nie dawało to kontroli nad jedenastoma salwami, ale nad ośmioma owszem, a każda z nich składała się z większej liczby antyrakiet niż jakakolwiek dotąd. Sztab Giscarda spodziewał się pięciu salw antyrakiet i przyjął, że użytych zostanie nie więcej niż dziesięć wyrzutni na jednym okręcie liniowym, co dawałoby łącznie 200 antyrakiet. Opracowany plan ogniowy zakładał, że ich rakiety natkną się na około 1000 antyrakiet wystrzelonych przez okręty i może także tysiąc wystrzelonych przez Katany. Same zaś okręty 82. Zespołu Wydzielonego wystrzeliły ich 7200. * - O kurwa! - jęknął Marius Gozzi, widząc, jak cała pierwsza salwa znika, gdy dotarły do niej antyrakiety. - Jak oni to, do cholery, zrobili? - Pojęcia nie mam - warknął Giscard. - Dlatego nie wystrzelili rakiet! Uznali, że

obrona antyrakietowa poradzi sobie i oszczędzają amunicję. Spojrzał wściekłym wzrokiem na holoprojekcję ukazującą, że druga salwa podzieliła los pierwszej. - Selma, przekaż na wszystkie okręty: „Przerwać Baker”! - polecił. - Żeby się przez to przebić, potrzebujemy gęściejszych salw! - Nie jestem pewna, czy zdołamy taką gęstość uzyskać, sir - wtrąciła Thackeray. Mimo zszokowanego wyrazu twarzy widać było, że myśli. Trzecia salwa podzieliła los poprzedniczek. - Zdołamy - oznajmił Giscard. - Chcę, żebyś zrobiła tak... Nim skończył, rakiety czwartej salwy stały się wspomnieniem. - To zajmie trochę czasu, sir - ostrzegła Thackeray. - To zrozumiałe. Wykonaj. Thackeray wzięła się do roboty, a Giscard, ignorując smętny koniec piątej salwy, zwrócił się do Gozziego: - Nie spodziewałem się takiego natężenia ognia antyrakietowego i sądzę, że musimy w związku z tym zmienić plan ogniowy Deutschera. - Na jaki, sir? - Okręty Królewskiej Marynarki, lecąc tym kursem, znajdą się 50 milionów kilometrów od planety, a biorąc pod uwagę, że prawie na pewno dowodzi nimi Honor Harrington, - wątpię, by ostrzelały obiekty na orbicie. Naturalnie mogę się mylić, ale jakkolwiek by było, nic na to nie poradzimy. Skoro znajdą się tak blisko, nie ma sensu, by okręty Deutschera zbliżały się jeszcze bardziej. Ma przestać przyspieszać i wykorzystać ten czas na zbudowanie lepszej pułapki. - Rozumiem, sir. Szósta salwa zniknęła z holoprojekcji taktycznej jak zdmuchnięta. * - Przestali strzelać, milady! - zameldowała radośnie. Jaruwalski. - Nie przestali. - Honor uśmiechnęła się gorzko. - Po prostu będą odpalać większe salwy. Teraz stawiają zasobniki, dużo więcej zasobników niż dotąd. Podejrzewam, że po dziesięć zestawów na okręt. Zaprogramowanie ich na równoczesne odpalenie też trochę potrwa. Stąd ta zwłoka. - Ma pani rację - przyznała po chwili namysłu Jaruwalski. - To w sumie

najlogiczniejsze rozwiązanie. - Następna salwa będzie nieco trudniejsza do przechwycenia, chyba nadszedł więc czas, żeby ich czymś zająć - oceniła Honor. - Krążowniki liniowe nie mają wystarczającego zapasu amunicji, by opłacało się użyć ich zasobników na tę odległość, ale Imperator i Intolerant to inna sprawa. Wybierz za cel jeden superdreadnought, Andreo. - Aye, aye, milady. - Bogey Jeden właśnie przestał przyspieszać, ma’am - zameldował podoficer pomagający Andrei. - Czego należało się spodziewać, bo to najsłabsze ugrupowanie, które w starciu z nami nie miałoby szans - skomentowała Honor. - Wykonało swoje zadanie, udając panikę, a teraz będzie trzymało się od nas tak daleko, jak tylko się da. * - Jesteśmy gotowi, sir - zameldowała Selma Thackeray. - Doskonale, proszę więc wykonać. - Aye, aye, sir. Grupa dowodzona przez Giscarda wykonała nagły zwrot o 90°, ustawiając się burtami do okrętów 82. Zespołu Wydzielonego. Manewr ten spowodował, że zupełnie zaprzestała pościgu, ale była to niewielka strata, bo należące do niej okręty i tak okazały się wolniejsze od jednostek RMN. Natomiast ustawiając się burtami, uzyskały możliwość naprowadzania o wiele większej liczby rakiet niż dotąd, co zwiększało do maksimum szanse uszkodzenia któregoś z wrogich okrętów. Albo i paru. - Rakiety! - zameldowała nagle Thackeray. - Odległość 39 404 tysięcy kilometrów, czas dolotu 7 minut 6 sekund. - Cóż, nie jest to niespodzianka w dosłownym tego słowa znaczeniu - ocenił Giscard spokojnie, choć spokoju nie czuł. - Domyślili się, co planujemy i chcą nas zmusić do pośpiechu. - Odpalam, sir! - oznajmiła Thackeray. - Doskonale. * - A więc jednak potrafią szybko się uczyć - oceniła Honor.

Selma Thackeray poświęciła przymusową przerwę w prowadzeniu ognia na postawienie i zaprogramowanie do równoczesnego odpalenia 1080 zasobników. Teraz nacisnęła guzik i w przestrzeń wystrzeliło 10 800 rakiet. Biorąc pod uwagę ich przyspieszenie oraz to, że 82. Zespół Wydzielony stale się od nich oddalał, na dotarcie do celu będą potrzebowały o 25 sekund więcej niż te wystrzelone przez okręty RMN, a gdy tam dotrą, będą miały prędkość mniejszą o prawie 9 tysięcy kilometrów na sekundę. Natomiast braki te z nawiązką rekompensowała ich liczba. * Honor była pewna, że Marynarka Republiki nie ma wystarczającej liczby łączy, by naprowadzać wszystkie rakiety równocześnie, a z tego, jak rozkładały się poszczególne elementy salwy, należało wnioskować, że wykorzystali to samo rozwiązanie co Sojusz - naprowadzali na zmianę tyle, ile mogli, przełączając częstotliwość z jednej grupy na drugą. Naturalnie dodatkowo osłabiało to celność, nie najwyraźniej uznali, że liczebność salwy to zrekompensuje. I mogli mieć rację. - Wszystkie jednostki, plan obronny Sierra! - poleciła Jaruwalski. - Carter, pilnuj naszych rakiet. - Aye, aye, ma’am - potwierdził porucznik Carter. A Jaruwalski skupiła uwagę na obronie antyrakietowej. * - Najprawdopodobniej w każdej salwie jest 288 rakiet, sir - zameldowała Thackeray. Giscard kiwnął głową. Ponieważ nowe rakiety Królewskiej Marynarki były mniejsze, w zasobniki wchodziło ich więcej, ta liczba zgadzałaby się więc z danymi wywiadu, gdyby każdy z dwóch superdreadnoughtów postawił pełną liczbę zasobników dwa razy. Oczywiście przy tak skutecznych środkach wojny radioelektronicznej, jakimi dysponował przeciwnik, nie sposób było uzyskać pewności w tej kwestii. Na korzyść tej tezy przemawiał też jednak fakt, iż salwy odpalano co 24 sekundy. - Poleć kutrom, by zajęły pozycje - powiedział. - Aye, aye, sir - potwierdziła Thackeray.

Towarzyszące jego okrętom kutry zmieniły stanowiska tak, by mogły użyć antyrakiet i działek laserowych, nie zakłócając przy tym łączności z własnymi rakietami. * - Kutry zajęły pozycję przechwytującą - zameldował nieco chrapliwie porucznik Carter. Jego frustracji trudno się było dziwić. Mógł jedynie monitorować przebieg ataku prowadzonego przez oficerów taktycznych obu superdreadnoughtów zgodnie z rozkazami Jaruwalski. - Tego należało się spodziewać - odpowiedziała cicho Honor stojąca za fotelem Andrei. - Zobaczymy, co im to da. Nie ma sensu się denerwować, Jeff. - Tak, milady. Carter wziął głęboki oddech i widać było, że próbuje zapanować nad nerwami. Honor zaś nie odrywała wzroku od ekranu taktycznego. Wywiad oceniał, że każdy z najnowszych superdreadnoughtów rakietowych Marynarki Republiki miał taką samą liczbę zasobników co jednostka klasy Medusa, czyli 500, a więc łącznie okręty tej grupy posiadały 3000 zasobników. Oznaczało to, że zużyły ponad dwie trzecie posiadanej amunicji, nie były więc w stanie utrzymać takiego natężenia ognia. Z drugiej strony, jeśli wystarczająca liczba rakiet z tej salwy trafi, nie będzie to miało znaczenia... - Tym razem na cel wzięli także krążowniki liniowe, milady - zameldowała cicho Brigham. Honor potwierdziła ruchem głowy. * - No i są! - mruknął ktoś cicho. Giscard nie rozpoznał mówiącego i nawet się nad tym nie zastanawiał. Wątpił, by ten ktoś zdawał sobie sprawę, że powiedział to na głos. Pierwsza wroga salwa znalazła się w zasięgu antyrakiet i było oczywiste, że celem wszystkich jest jeden okręt.

* Celem rakiet 82. Zespołu Wydzielonego był superdreadnought rakietowy Conquete, a z 288 48 miało głowice ECM. Połowę stanowiły pociski typu Dragon’s Teeth, które ledwie znalazły się w zasięgu antyrakiet, zmieniły się dla systemów kierowania ogniem obrony przeciwrakietowej w 240 dodatkowych rakiet, ogłupiając antyrakiety, które miały już namiary celów. Stały się naturalnie ich głównym celem, ale takie właśnie było ich zadanie. Zniszczone zostały wszystkie, ale to pozwoliło 170 innym rakietom przetrwać strefę rażenia antyrakiet. 14 z nich było Dazzlerami i gdy namierzyły je lidary artylerii antyrakietowej, włączyły potężne zagłuszacze, oślepiając systemy naprowadzania sprzężonych działek laserowych. Rakiety nadlatywały, rozwijając 62% prędkości światła, a działka miały zasięg 150 tysięcy kilometrów. Głowice impulsowe rakiet ustawiono na detonację w odległości 40 000 kilometrów od celu, a na pokonanie pozostałych 110 tysięcy potrzebowały ledwie pół sekundy. Czekały na nie tysiące działek na okrętach i kutrach, ale każde zdążyło strzelić tylko jeden raz. Ze 170 rakiet przetrwało 8. Dwie detonowały, marnując energię, na górnym ekranie Conquete, pozostałe wzdłuż lewej burty i promienie laserów przebiły osłonę burtową okrętu, który aż się zatoczył pod tą lawiną energii. Zniszczonych zostało: 5 sprzężonych działek laserowych, 2 wyrzutnie antyrakiet, 3 grasery, 3 węzły beta, radar, główna antena szerokopasmowych sensorów i 3 przekaźniki zdalnego sterowania rakietami. Zginęło 51 ludzi, a 18 zostało ciężko rannych. Dla superdreadnoughta były to niewielkie uszkodzenia i Conquete nadal stawiał zasobniki. * - Wygląda, że choć parę razy go trafiliśmy - zameldował porucznik Carter. - Z tej odległości trudno o szczegóły, ale trafienia wyglądają na potwierdzone. - To dobrze - skwitowała Honor. - A teraz będziemy mieli odpowiedź - dodała posępnie Brigham. - Jak to szło... dziękujemy Ci, Panie, za te dary... - ...które nam zesłałeś - zakończyła Honor, nie odrywając wzroku od ekranu taktycznego Andrei Jaruwalski. A zaraz potem rakiety spotkały się z antyrakietami. 617 rakiet straciło namiary, bo