a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony864 451
  • Obserwuję554
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań676 002

Diana Palmer - Po północy

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Diana Palmer - Po północy.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 675 stron)

DIANA PALMER GDY WYBIJE PÓŁNOC

ROZDZIAŁ PIERWSZY Już od dwudziestu lat Seymourowie spędzali wakacje na Seabrook. Śliczna wysepka oferowała wczasowiczom liczne atrakcje: pole golfowe, prywatny klub, przystań jachtową, ale przede wszystkim zapewniała spokojny odpoczynek pozbawiony zwariowanej atmosfery właściwej wakacyjnym kurortom. Część wyspy należała do najbogatszych rodzin z Charlestonu. Nicole Seymour nie była co prawda milionerką, ale nosiła szacowne nazwisko, dobrze znane w Karolinie Południowej. To wystarczyło, by zapewnić jej dostęp do lokalnej elity. Działkę na Seabrook kupił jeszcze jej ojciec. Z początku traktował ją wyłącznie jako lokatę kapitału, kiedy jednak plany zagospodarowania terenu zaczęły przybierać realne kształty, zatrzymał grunt i wybudował nieduży dom letniskowy. Po śmierci ojca dom stał się własnością Nicole i jej brata, kongresmana Claytona Myersa Seymoura, reprezentanta pierwszego okręgu wyborczego w Karolinie Południowej z ramienia Partii Republikańskiej. Seymourowie z Charlestonu byli jednym z najbardziej szacownych rodów w całym stanie, nikogo więc nie dziwiło, że miejscowe władze republikańskie bez wahania poparły młodego Seymoura, gdy trzy lata temu postanowił kandydować w wyborach do Izby Reprezentantów. Przed dwoma laty, ku własnemu zaskoczeniu i ogromnej radości siostry, Clayton zwyciężył od razu w pierwszej turze wyborów.

Od tego czasu wykonał w Waszyngtonie mnóstwo pożytecznej roboty, trzeba jednak przyznać, że siostra, dzięki swojej pozycji towarzyskiej, także przyczyniła się do jego sukcesów. Miała wyjątkowy dar umiejętnego prezentowania jego projektów, nawet tych mniej popularnych. Ostatnio Nikki, jak nazywano ją w rodzinie, zajmowała się organizacją uroczystych przyjęć i wytwornych kolacji, na których zbierano fundusze na kampanię reelekcyjną. Clayton bowiem ogłosił właśnie, że będzie ponownie kandydował. Było oczywiste, że czeka go zacięta walka. Tym razem miał bowiem przeciwników również we własnej partii, natomiast kandydatem demokratów był Sam Hewett, znany i bardzo ceniony biznesmen, za którym stało wielkie imperium finansowe. Hewetta popierała też niezwykle drapieżna popołudniówka z Nowego Jorku, a jeden z synów właściciela gazety pracował w biurze kampanii. Nikki skończyła niedawno planowanie przyjęcia, które miało odbyć się we wrześniu w Waszyngtonie, tuż po pierwszej turze wyborów. Jakże pragnęła, żeby mogli na nim świętować zwycięstwo Claytona! Przygotowania do wrześniowej imprezy zbiegły się w czasie z pracą przy artystycznym festiwalu Spoleto w Charlestonie. Liczne zajęcia wyczerpały ją doszczętnie. Nie odzyskała jeszcze sił po przebytym niedawno zapaleniu płuc. Na szczęście festiwal dobiegał końca, Clayton także mógł przez kilka dni obyć się bez jej pomocy, skorzystała więc z okazji, żeby

zaszyć się w domku na plaży i rozkoszować się ciszą. Na Seabrook o tej porze roku panował spokój. W sąsiedztwie stało zaledwie kilka starych domów, a dwie najbliższe posiadłości z reguły pozostawały niezamieszkane aż do końca czerwca. Słońce oświetlało taras, choć jak na początek czerwca nadal było niespotykanie chłodno. Nikki przeciągnęła się leniwie. Małe piersi unosiły się miarowo, kiedy oddychała wspaniałym morskim powietrzem. Była wysoka i szczupła, proporcjonalnie zbudowana. Pewien dziennikarz, urzeczony jej powabnym ciałem, zielonymi, skośnymi oczami i ślicznymi, wykrojonymi w łuk ustami, napisał kiedyś, że gdy jest szczęśliwa, wszystko w niej jaśnieje. Mimo wysokiego wzrostu miała w wyglądzie coś z psotnego skrzata, a tę charakterystykę można by rozciągnąć również na jej usposobienie. Przystrzyżone w pazurki gęste czarne włosy okalały owalną twarz, nadając jej nieco figlarny wyraz. Za tą urodą nieposłusznej dziewczynki kryły się bystry umysł, wyjątkowy rozsądek i nieposzlakowana opinia. Znajomi uważali nawet, że jest zbyt nieufna i ostrożna, Nicole jednak dobrze wiedziała, że te cechy pomagały unikać wielu pułapek zastawianych na jej brata, a czasem nawet krzyżowały szyki jego politycznych wrogów. Spojrzała z namysłem na dom. Huragan Hugo, który we wrześniu 1989 roku przeszedł nad Karoliną Południową, zniszczył wiele zabudowań, w tym także letniskowy dom Seymourów. Największe szkody naprawiono od razu, jednak nadal pozostało wiele do zrobienia. W przeciwieństwie do sąsiadów nie dysponowali

nieograniczonymi funduszami, opracowali więc z Claytonem plan remontu, licząc na to, że w ciągu kilku lat przywrócą domowi dawną świetność. Nagle uwagę Nicole przyciągnął warkot silnika. Osłaniając oczy, przyglądała się, jak na wodzie ląduje srebrzysty hydroplan. Widok nie był niczym niezwykłym. Ostatecznie w tym zakątku roiło się od bogaczy. Jakiś czas temu jeden ze starych domów odkupił Kane Lombard, magnat naftowy z Houston. Wiedziała, że stał na czele konsorcjum, w skład którego wchodziły także nowoczesne zakłady motoryzacyjne z Charlestonu. Dotarły do niej pogłoski, że jego życiu towarzyszyła seria tragicznych wydarzeń. Największa tragedia miała miejsce przed kilkoma miesiącami, kiedy podczas podróży służbowej do Libanu zginęli jego żona i syn. Trzy tygodnie temu Kane Lombard przeniósł się do posiadłości na wyspie. W rubryce towarzyskiej lokalnej gazety Nikki widziała nawet zdjęcie jego jachtu. Nigdy jeszcze nie spotkała osobiście Lombarda. Raz tylko widziała jego niezbyt wyraźne zdjęcie w „Forbes Magazine". Fotografie potentata nie pojawiały się nawet w prasie brukowej. Nic dziwnego, skoro największe w kraju pismo bulwarowe znajdowało się w rękach jego rodziny. Lombardowie z Houston, zupełnie jak Seymourowie z Charlestonu, od pokoleń należeli do najbogatszych rodów. Tyle że Lombardowie nadal mieli fortunę.

Obecnie opuścili już Teksas i zamieszkali w Nowym Jorku, gdzie wydawali swoją gazetę. Warkot silnika zamilkł. Nikki poprawiła się na leżaku. Od pewnego czasu dręczył ją niezrozumiały niepokój. Miała wielu znajomych, dość dobrze zarabiała, sprzedając w miejscowych galeriach swoje rzeźby, jednak psychicznie czuła się fatalnie. Była jakby pusta wewnętrznie i pozbawiona energii. Często przychodziło jej do głowy, że gdyby nie brat, popadłaby w głęboką depresję z powodu osamotnienia. Swojego czasu, bardzo krótko, była mężatką. Małżeństwo okazało się jednak fatalną pomyłką. Nie dość, że pozbawiło ją wszystkich złudzeń, to jeszcze nabawiło kompleksów. Nikki zaczęła wątpić w swoją kobiecość. Wiele lat temu jej ojciec zwrócił się do Mosby'ego Torrance'a, senatora z Karoliny Południowej z prośbą o pomoc. Mosby zgodził się wyciągnąć go z kłopotów, które groziły całkowitym bankructwem, jednak jako zadośćuczynienia zażądał ręki Nikki. Jak bardzo ją to wówczas cieszyło, jakże była szczęśliwa... Mosby, starszy od niej o czternaście lat, wyglądał jej zdaniem jak adonis. Miał jasne włosy, niebieskie oczy i szczupłą sylwetkę sportowca. Straciła dla niego głowę i żadne argumenty nie powstrzymałyby jej od wyrażenia zgody na ten związek. Miała wtedy zaledwie osiemnaście lat, była naiwna, niewinna... i głupia. Całkiem prawdopodobne, że ojciec coś podejrzewał, ale w gruncie rzeczy niewiele wiedział o senatorze. A potem było już za

późno. Po sześciu miesiącach udało jej się odzyskać wolność, ale z szoku tak naprawdę otrząsnęła się właściwie dopiero po sprawie rozwodowej. Nigdy nie przyznała się ojcu i bratu, przez co musiała przejść, zauważyła jednak, że po rozwodzie Clayton zachowywał się wobec niej wyjątkowo delikatnie. Wtedy też stali się sobie niezwykle bliscy. Po śmierci ojca nadal mieszkali razem w wielkim domu w Charlestonie. Kiedy Clayton poświęcił się polityce, najwierniejszego sojusznika znalazł właśnie w Nikki. Z pełnym poświęceniem uczyła się nowej roli. Organizowała spotkania, przyjęcia, pełniła rolę czarującej gospodyni, zjednywała sponsorów. Podejmowała się wszystkiego, co mogło pomóc bratu. Pracowała zarówno w jego biurze w Charlestonie, jak i w Waszyngtonie, gdzie również zdobyła renomę znakomitej organizatorki. Zawsze potrafiła dobrać odpowiednich gości. Dzięki temu na organizowanych przez nią bankietach i koktajlach panowała wspaniała atmosfera. Nigdy też nie brakło tematów do rozmów. Chociaż wszystkie te przedsięwzięcia odnosiły sukcesy, nie poprawiało to jej samopoczucia i nie przywracało równowagi ducha. Stare niepokoje i brak wiary w siebie powstrzymywały ją przed nawiązywaniem bliższych znajomości i nowych przyjaźni. Nie odważyłaby się ponownie zaufać własnym osądom. Uznała już nawet, że można przecież spędzić życie bez mężczyzny. No, właśnie... Miała dwadzieścia pięć lat i ciągle była samotna. Potwornie samotna...

Słońce paliło już zbyt mocno, podniosła się więc z leżaka i na zielono-złoty opalacz narzuciła jedwabną niebieską bluzę, która przyjemnie otuliła gładką, opaloną skórę. Zdawało się jej, że dostrzegła jakiś ruch na plaży. Podeszła do balustrady i spojrzała uważnie na ocean. Coś czarnego unosiło się na wodzie. Ze zmarszczonym czołem wychyliła się bardziej, wytężając wzrok. Boże, to czyjaś głowa! W wodzie leżał człowiek! Bez namysłu zbiegła po schodach i potykając się na piachu, popędziła przez plażę. Serce jej waliło jak oszalałe. Co się mogło wydarzyć? - zastanawiała się. A jeśli to ciało wyrzucone przez fale? Co będzie, jeśli zostanie zamieszana w morderstwo? Jeszcze gorzej, gdyby okazało się, że to topielec. Prawdę mówiąc, nie miała pojęcia o udzielaniu pierwszej pomocy tonącym. Co za głupota, myślała gorączkowo, żeby nie przejść odpowiedniego szkolenia, skoro ma się dom na plaży! Mimo ogarniającej ją paniki, postanowiła, że zgłosi się do Czerwonego Krzyża na kurs ratowników. W wodzie leżał mężczyzna. Muskularny, niezwykle wysoki, o czarnych włosach i mocno opalonej skórze. Przyklękła szybko i dotknęła jego szyi. Odetchnęła z ulgą, gdy pod palcami wyczuła puls. Dopiero w tym momencie uświadomiła sobie, że przez całą drogę od domu ze strachu wstrzymywała oddech. Z trudem przeturlała ciało mężczyzny na brzuch, poza zasięg fal. Ułożyła mu głowę na boku i, jak podpatrzyła kiedyś w programie telewizyjnym, zaczęła uciskać jego plecy. Kontynuowała te zabiegi

nawet wówczas, gdy zaczął kasłać i krztusić się. Po kilku sekundach odsunął się od niej i usiadł na piasku, trzymając się za głowę. Dopiero teraz dostrzegła, jaki był wysoki i muskularny. Dzięki Bogu, że nie musiała ciągnąć go dalej! - Dobrze się pan czuje? - spytała z niepokojem, mrużąc oczy. - Boli mnie... głowa - wykrztusił, ciągle jeszcze kaszląc. Zawahała się, lecz po chwili wyciągnęła rękę i przegarnęła jego mokre włosy. Tuż nad skronią znalazła rozcięcie. Krew już zakrzepła i rana nie wyglądała na zbyt głęboką, ale prawdopodobnie spowodowała utratę przytomności. - Chyba powinnam wezwać pogotowie - zaczęła. - Nie wiadomo, czy to nie wstrząśnienie mózgu. - Nie ma takiej potrzeby, proszę mi wierzyć - przerwał jej zdecydowanie i znów się rozkasłał. - Wypadłem z hydroplanu i uderzyłem się w głowę. Doskonale pamiętam. - Nagle zmarszczył czoło. - To śmieszne. Nie przypominam sobie nic poza tym! Nikki siedziała bez ruchu, gryząc dolną wargę. Od dziecka tak robiła, gdy musiała się nad czymś zastanowić. - Może zechce pan wejść do mnie i chwilę odpocząć? - spytała spokojnym, cichym głosem. Przebiegł ją dreszcz, kiedy uniósł głowę i na nią spojrzał. Wydawał jej się znajomy, nie potrafiła tylko przypomnieć sobie, gdzie mogła go spotkać. Może poznała go na festiwalu? - Musiałem tu do kogoś przyjechać - mówił z namysłem. - Chyba mieszkam niedaleko stąd...

- W tej chwili czuje się pan zagubiony, ale to minie - przerwała mu. - Myślę, że po krótkim odpoczynku, przypomni pan sobie, kim jest. Tego typu amnezja nigdy nie trwa długo. - Jest pani pielęgniarką? Uniosła brwi. - Czemu nie zapyta pan, czy jestem lekarzem? - Pielęgniarka nie odpowiada pani wygórowanym ambicjom? - rzucił arogancko. W jego wzroku malowało się wyzwanie. Uniosła ręce z rezygnacją. - Z pewnością nie ma pan łagodnego charakteru. Cóż, zobaczymy, czy uda się pana jakoś ruszyć. Może na taczce... - Spojrzała na niego z namysłem i wyjaśniła: - Używa się tego na budowach i.. - Jeśli to próba sił w aktorstwie komediowym, radzę pozostać przy obecnym zawodzie - mruknął pod nosem. Zastanawiała się, skąd może pochodzić nieznajomy. Nie potrafiła rozpoznać jego akcentu. Może ze Środkowego Zachodu? Chyba nie jest zwykłym turystą, uznała, patrząc na jego wodoodporny rolex i markowe spodenki kąpielowe. Ani studentem na wakacjach, pomyślała złośliwie, gdy dostrzegła srebrne nitki na jego skroniach. Z pewnością był starszy od jej brata. Niechętna wszelkiemu kontaktowi z obcym, nie mogła jednak pozwolić, żeby cały dzień spędził na plaży. Przysunęła się bliżej i objęła jedną ręką jego opalone plecy. Pod palcami czuła jedwabistą skórę i silne mięśnie. Jak na swój wiek ma znakomitą sylwetkę, pomyślała, obrzucając wzrokiem szeroki, nieprawdopodobnie

owłosiony tors. Gęste, czarne włosy pokrywały jego pierś od obojczyków i ginęły pod kąpielówkami, które opinały szczupłe biodra. Od czasu małżeństwa większość mężczyzn budziła w niej wstręt. O dziwo, nieznajomy wcale jej nie odstręczał. Co więcej, czuła się przy nim zupełnie swobodnie, jakby widok prawie nagiego męskiego ciała nie był czymś niezwykłym. Zresztą takie ciało spodobałoby się zapewne większości kobiet. Nieznajomy miał długie, umięśnione, opalone na ciemny brąz nogi, owłosione na tyle, że wyglądały męsko, lecz nie budziły obrzydzenia. Dłonie także ma ładne, pomyślała, zarzucając sobie na ramię jego rękę. Duże, szczupłe, z idealnie utrzymanymi, owalnymi paznokciami. Nie nosił biżuterii, a kiedy zegarek przesunął się trochę na ręce, nie dostrzegła na nadgarstku białego śladu. - Ostrożnie - powiedziała łagodnie, trochę zaniepokojona dotykiem jego ciała. Od czasu nieszczęsnego małżeństwa nie znalazła się tak blisko mężczyzny. Przestraszyła się, bo kontakt z nieznajomym wyraźnie ją podniecił. Muszę przestać o tym myśleć, nakazała sobie. Trzeba mu pomóc i tylko to jest w tej chwili ważne. - Mogę iść sam - burknął. Stłumiła uśmiech, kiedy potknął się, próbując to udowodnić. - Powoli, po jednym kroku - powtórzyła. - Jest pan ranny. Stąd te kłopoty z utrzymaniem równowagi.

- Jest pani pewna, że nie nazywa się *Florence Nightingale? - mruknął. - Jak na kogoś, kogo przed chwilą ocean wyrzucił na brzeg, strasznie pan rozmowny - zakpiła. - Czy to wpływ słonej wody? Nie uśmiechnął się, ale czuła, jak napięły się jego mięśnie. - Być może. - Nie czuje pan mdłości? - upewniała się. - Nie, tylko trochę kręci mi się w głowie. Zastanawiała się, co powinna zrobić. Z pewnością należało sprawdzić, czy źrenice mężczyzny nie są nadmiernie zwężone lub rozszerzone. Jednak tym powinien zająć się ktoś mający choćby blade pojęcie o sprawach medycznych, nie ona. - Jest pani pielęgniarką? - spytał ponownie. - Nie, wiem tylko co nieco o pierwszej pomocy. Mam także - dodała, spoglądając na niego ze złośliwym uśmiechem - trochę doświadczenia z wyrzuconymi na brzeg wielorybami. A skoro o tym mowa... - Radzę na tym poprzestać, nim posunie się pani za daleko - zaczął i nagle złapał się za głowę. - Boże, ale boli! - jęknął. Zdenerwowała się nie na żarty. Urazy głowy często okazywały się tragiczne w skutkach. Nie miała wystarczającej wiedzy, żeby zająć się odpowiednio tak poważnym przypadkiem. Co będzie, jeśli on umrze? * Florence Nightingale - 1820-1910, inicjatorka nowoczesnego pielęgniarstwa, założycielka w Anglii korpusu pielęgniarek wojskowych, a także pierwszej na świecie szkoły pielęgniarek (przypis red.).

Kątem oka dostrzegł jej zaniepokojoną minę. - Nie zamierzam paść tu trupem - rzucił ze złością. - Zawsze tak pani ujawnia swoje uczucia? - Podobno wręcz przeciwnie, często słyszę, że mam twarz pokerzysty - odparła bez namysłu. Spojrzała mu w oczy i odniosła wrażenie, że patrzy na dobrego znajomego. Dziwne, przemknęło jej przez myśl. To całkiem obcy człowiek. I w dodatku wyjątkowo niesympatyczny. - Ależ ma pani zielone oczy, Florence - zauważył mężczyzna. - Zupełnie, jak u kota. - Potrafię też drapać jak kot, więc radzę uważać - mruknęła buńczucznie. - Rozumiem. - Zdjął rękę z jej ramienia i kilka ostatnich kroków pokonał o własnych siłach. Przed wejściem do domu przystanął i trzymając się oburącz za głowę, wyrównał oddech. - Chętnie napiłbym się kawy - powiedział po chwili. - Ja również. - Rozsunęła szklane drzwi i wprowadziła go do kuchni. Patrzyła, jak jej niespodziewany gość ostrożnie, powoli siada na krześle. - Nic panu nie będzie? - Jestem odporny. - Oparł łokcie o dębowy blat stołu i powoli położył głowę na dłoniach. - Często znajduje pani nieznajomych wyrzuconych przez ocean? - Pan jest pierwszy - odparła. - Ale biorąc pod uwagę pańskie rozmiary, jutro spodziewam się transatlantyku.

- Od dawna pani tu mieszka? - Spytał, patrząc, jak bierze się do przyrządzania kawy. - Mamy ten dom już od kilku lat. - My? - To znaczy... mężczyzna, który jest właścicielem i ja - odpowiedziała wymijająco. Nie musiał wiedzieć, że nie jest z nikim związana i siedzi tu całkiem sama. - Zazwyczaj przyjeżdża tu w piątki wieczorem - skłamała. Sprawiał wrażenie, jakby nie zwrócił uwagi na jej słowa. Może po prostu nie wiedział, jaki dziś dzień. - Dziś jest piątek - dodała na wszelki wypadek. - Mój przyjaciel jest bardzo sympatyczny. Polubi go pan. - Spojrzała na niego przez ramię. - Nie pojawiły się mdłości? Albo senność? - Nie mam wstrząśnienia mózgu - odparł burkliwie. - Nie wiem tylko, skąd bierze się moja pewność, że rozpoznałbym symptomy. Być może kiedyś przytrafiło mi się coś takiego. - Możliwe... - Podniosła słuchawkę i wybrała numer. - Co pani robi? - zdziwił się. - Dzwonię do znajomego. Jest lekarzem. Chcę... Halo, Chad? - powiedziała do telefonu. - Zajęłam się pływakiem, który doznał urazu głowy. Jest przytomny i bardzo wygadany - mówiła, patrząc znacząco na swojego gościa. - Nie zgadza się na wezwanie pogotowia. Czy mógłbyś wpaść do mnie w drodze z golfa? Wolałabym się upewnić, że nie umrze mi na podłodze.

- Jasne, nie ma sprawy - roześmiał się Chad. - Pozwól, że od razu zadam ci kilka pytań. - Myślę, że wytrzyma do mojego przyjazdu - zapewnił ją, gdy wysłuchał interesujących go informacji. - Jeśli jednak zemdleje i nie będziesz mogła go docucić lub gdy pojawią się gwałtowne torsje, wzywaj od razu karetkę. - Tak zrobię, dzięki. - Poczuła ulgę po wysłuchaniu opinii specjalisty. - Nie chcę mieć trupa w salonie. Szczególnie takiego, którego nie dałabym rady przesunąć - wyjaśniła z drwiącym uśmiechem. - Trup... Martwe ciała... - Ze złością potrząsnął głową. - Mam jakieś przebłyski, ale to nic konkretnego, jakieś zamazane obrazy, raczej wrażenie niż coś rzeczywistego... Niech to diabli! - Zaraz będzie kawa. Może zastrzyk kofeiny pobudzi pana umysł - zastanowiła się. Widziała, że patrzył na jej nogi, gdy siadała na wysokim stołku. - Niech przypadkiem nic panu nie chodzi po głowie - ostrzegła. - Proszę się nie obawiać. Niewiele pamiętam, ale tego, że nie lubię zielonookich kobiet, jestem absolutnie pewien - odparował. Z westchnieniem odchylił się na krześle i bezwiednie potarł włosy na piersi. Przyszło jej do głowy, że wyglądał teraz dość agresywnie, ale przede wszystkim zaniepokoiło ją podniecenie, jakie odczuwała w jego obecności. - Może poszukam panu jakiegoś ubrania - zaproponowała.

- Byłbym wdzięczny. Pani przyjaciel, jak rozumiem, trzyma tu swoje rzeczy, żeby nie zapomniała pani, z kim mieszka. Czy tak? Pominęła milczeniem tę sarkastyczną uwagę. - Koszule pewno będą trochę za ciasne, ale jest kilka par szerokich szortów, które powinny na pana pasować. Zaraz wracam. - Zsunęła się ze stołka. W pokoju Claytona wybrała największą koszulę i szerokie beżowe szorty. Na jej bracie te rzeczy zawsze wisiały, miała więc nadzieję, że znaleziony na plaży olbrzym jakoś się w nie wciśnie. - Tam jest łazienka - powiedziała, wchodząc do kuchni. - Trzecie drzwi po prawej. Znajdzie pan tam maszynkę do golenia i ręczniki. Jest pan głodny? - Chętnie zjadłbym coś lekkiego. - W takim razie zrobię omlet i tosty. Powoli podniósł się od stołu. Gdy stanął w drzwiach, wydał jej się ogromny i bardzo groźny. - Nic nie pamiętam, ale jednego jestem pewien: nie jestem niebezpieczny. Nie wiem, czy to coś pomoże i trochę panią uspokoi... - Nawet bardzo. - Udało jej się uśmiechnąć. - Nie nawykłem też do przyjmowania pomocy od obcych - dodał. - Ja z kolei nie nawykłam pomagać nieznajomym. No, ale zawsze musi być ten... - ...pierwszy raz - wpadł jej w słowo. - Dziękuję. Wyszedł z kuchni, a Nikki wyjęła z lodówki jajka i zaczęła przygotowywać omlet.

Kiedy wrócił z łazienki, był ogolony i ubrany. Stopy nadal miał bose, ale szorty na szczęście okazały się dobre. Musi uprawiać jakiś sport i prowadzić aktywny tryb życia, pomyślała, patrząc na umięśniony tors widoczny spod nie dopiętej koszuli. Zmieszana odwróciła szybko wzrok. - Jaką pan pije kawę? - spytała, stawiając białe kubki na czyściutkim obrusie w zielono-białą kratkę. Namyślał się przez chwilę. - Wydaje mi się, że ze śmietanką. - Gdyby mnie spytano, powiedziałabym, że czarną bez cukru - mruknęła z rozbawieniem. - Dlaczego? - Nie wiem. Mam wrażenie, że pana skądś znam, choć nie sądzę, abyśmy się kiedyś spotkali. - Może po prostu mam przeciętną twarz - odparł, wzruszając ramionami. - Pan? - zdumiała się. - Cóż, dziękuję. - Uśmiechnął się lekko i wypił łyk kawy. - Bardzo dobra. Nie za mocna, nie za słaba. - To jedyne, co potrafię zrobić w kuchni. Zaparzyć kawę i usmażyć omlet. Jestem zbyt zajęta, żeby nauczyć się gotować. - Co w takim razie jada pani biedny przyjaciel? - Żywi się w barach i restauracjach. Zresztą rzadko bywa w domu. - Czym się zajmuje? Spojrzała na niego uważnie.

- Energetyką - odparła, zresztą zgodnie z prawdą. Ostatecznie Clayton zasiadał także w Komisji Handlu i Energetyki. - O, czyli pracuje w zakładach energetycznych? Zgadłem? - No, można tak to ująć - zgodziła się, kryjąc rozbawienie. - A co pani robi? - Ja? Rzeźbię. - Co? - Ludzkie postaci. Rozejrzał się wokół, ale dostrzegł jedynie kilka reprodukcji. - Sprzedaję swoje prace do galerii - wyjaśniła. Postanowił powstrzymać się od komentarzy. Chyba zdawała sobie sprawę, że dom wygląda jak nora. Najwyraźniej brakowało jej pieniędzy, a jej przyjaciel pewno miał ich jeszcze mniej. Coś go ostrzegało, że nie powinien jej ufać. - Ma tu pani jakieś swoje rzeźby? - Jedno lub dwa popiersia - odparła. - Później panu pokażę. - Smaczny - ocenił, próbując omlet. - Dziękuję. - Patrzyła na niego uważnie. Twarz mu pobladła, oczy same się zamykały. - Chyba jest pan śpiący. - Nawet bardzo. Mam wrażenie, że ostatnio nie sypiałem zbyt regularnie. - Kłopoty z kobietą? - spytała z wyrozumiałym uśmiechem. - Nie jestem pewien. Możliwe... - Podniósł na nią oczy. - Chyba nie powinienem tu zostawać...

- I gdzie pan pójdzie? - zdziwiła się. - Nie może pan przecież spać na plaży, bo jeszcze aresztują pana za włóczęgostwo. Czy pamięta pan, gdzie mieszka? - Nie wiem nawet, jak się nazywam - przyznał niechętnie. - Trudno sobie wyobrazić, jak mnie to przeraża. Po jego oczach widziała, że jest skrajnie wyczerpany. - Wcale się nie dziwię. Powinien się pan położyć. Kiedy przyjedzie Chad, wpuszczę go do pana. Proszę się nie martwić o zapłatę. Chad to mój przyjaciel, potraktuje tę wizytę jak koleżeńską przysługę. A rano na pewno poczuje się pan lepiej i przypomni sobie, kim jest. - Oby tak było - mruknął. - A ten mężczyzna, z którym pani mieszka? Mówiła pani, że dziś przyjedzie... Kiwnęła głową i z satysfakcją dostrzegła, że jej uwierzył. - Rozumiem, że to żaden problem? Postaram się nie przeszkadzać... Dziękuję, że pani mi zaufała i pomogła. Przecież właściwie nic pani o mnie nie wie. - Ani pan o mnie - rzuciła ostrzegawczo. W pokoju gościnnym rzucił się na łóżko i już po kilku sekundach spał jak kamień. Nie obudził się jeszcze, gdy przyjechał Chad. Czekała w salonie, aż lekarz wyjdzie od pacjenta. - Nic mu nie jest - zapewnił, uśmiechając się szeroko. Widok przyjaciela zawsze przyprawiał Nikki o przyspieszone bicie serca. Przystojny, jasnowłosy, aż za bardzo przypominał jej byłego męża.

- W tej chwili jest trochę zdezorientowany, ale to przejdzie. Stłuczenie nie było groźne. Rano powinien przypomnieć sobie, jak się nazywa, a kiedy ustąpi silny ból głowy, nic więcej nie będzie mu dolegać. Zostawię ci tabletki, jeśli po przebudzeniu będzie bardzo cierpiał. - Wyjął lekarstwo z torby. - A w razie czego, dzwoń, dobrze? - Oczywiście. Dziękuję, Chad. - Od czego ma się przyjaciół? - Wzruszył ramionami i cicho zamknął za sobą drzwi. Wieczorem, gdy zajrzała do sypialni, mężczyzna wciąż spał. Leżał na plecach całkiem nagi. Patrzyła na niego bezradnie, rozpaczliwie próbując stłumić ogarniający ją płomień pożądania. Nieznajomy pociągał ją, nawet bardziej niż kiedyś Mosby. Pewno opala się nago, myślała, patrząc na zgrabne muskularne ciało. Był naprawdę wspaniale zbudowany. Nawet jego członek nie budził w niej odrazy. Zdumiało ją, że wpatruje się w niego tak bezwstydnie. Zwykle mężczyźni przerażali ją i peszyli, ale ten był wyjątkowy. Ciekawe, jak bym się poczuła, gdyby ta wielka jak bochen dłoń przesunęła się w ciemności po mojej skórze? - zastanawiała się. Nagłe pragnienie poraziło ją jak grom. Przerażona, odwróciła się na pięcie i ostrożnie zamknęła za sobą drzwi pokoju. ROZDZIAŁ DRUGI Nicole nie mogła zasnąć. Całą noc męczyły ją obrazy mężczyzny leżącego nago w pokoju gościnnym.

Wstała wcześniej niż zwykle, narzuciła letnią sukienkę w niebieski wzór i na bosaka przeszła do kuchni, by zająć się śniadaniem. Dzięki Bogu, że mam tu trochę zapasów, pomyślała. Sądząc po budowie nieznajomego, musiał mieć prawdziwie wilczy apetyt. Wykładała właśnie na talerz jajecznicę, którą zamierzała podać z kiełbaskami i słodkimi bułeczkami, gdy mężczyzna wyszedł z pokoju. Nadal nie wyglądał zdrowo. - Jak się pan czuje? - spytała. - Jak wyciągnięty psu z gardła - odparł, przeciągając głoski. To nie jest akcent z Charlestonu, pomyślała. Chociaż, prawdę mówiąc, ona też czasami mówiła podobnie. - Dać panu aspirynę? - zaproponowała. - Myślę, że powinienem coś zażyć. Dziękuję. Usiadł do stołu, nalał kawy do obu kubków i wytrząsnął na dłoń dwie tabletki. - Pamięć już panu wróciła? - upewniła się. - Trochę sobie przypomniałem - przyznał. - Jednak to ciągle za mało. - Sięgnął do nadgarstka i zamarł. Zdawało mu się, że kiedy wpadł do wody, miał na ręku specjalny zegarek do nurkowania. - Boże, zupełnie zapomniałam! - Zerwała się od stołu i z szafki przy kuchence przyniosła zegarek. - Proszę. Wsunęłam go do kieszeni, bo bransoletka była rozpięta. Przypomniałam sobie o nim dopiero dziś rano, wkładając rzeczy do pralki. Dobrze, że go nie

uprałam - zaśmiała się. - A swoją drogą, jak pan odczytuje godzinę z tak skomplikowanego urządzenia? A więc nie rozpoznała, co to za przyrząd. Czy faktycznie nie zdawała sobie sprawy, jaki jest drogi? - zastanawiał się nieufnie. - Dziękuję - powiedział wolno, odbierając zegarek. - Chyba nadal chodzi? - rzuciła niedbale, zabierając się do jajecznicy. - Nawet nie wiedziałam, że nadal robi się wodoodporne zegarki. - To zegarek do nurkowania - poinformował ją, ciekaw, jaka będzie jej reakcja. - O, to pan nurkuje? - zainteresowała się. Robił to od czasu do czasu, jeśli akurat nie żeglował na swoim jachcie. O tym jednak nie chciał wspominać. - Czasami - odparł zdawkowo. - Kiedyś chciałam się nauczyć, ale za bardzo boję się wody. Nawet nie pływam zbyt dobrze. - W takim razie po co pani dom na plaży? - zdumiał się. - Czy może należy do kogoś innego? Dostrzegła, jak na nią patrzył i doskonale zrozumiała, o co mu chodzi. Najwyraźniej przypomniał sobie więcej, niż chciał zdradzić. Zegarek nie był tani... Czyżby wziął ją za naciągaczkę? Niech i tak będzie! Przynajmniej zabawi się trochę jego kosztem. - Właściwie należy do... - zaczęła i zawahała się. Wolała nie zdradzać mu za dużo. Wrażenie, że skądś zna jego twarz, jeszcze się

pogłębiło. - Właściciel domu pozwala mi tu przyjeżdżać, kiedy tylko mam ochotę. Rozejrzał się wokół. Po jego minie poznała, co myśli o domu. - Huragan narobił tu szkód - pospieszyła z wyjaśnieniem. - Mój przyjaciel nie miał czasu, żeby wszystko naprawić. - Tym razem mówiła prawdę, jednak chyba nie przekonała swojego gościa. Zmrużył ciemne oczy i przyglądał się jej podejrzliwie. Bez słowa zajął się jedzeniem. - Jak pani na imię? - spytał nagle, uważnie ją obserwując. - Nikki. - Nawet jeśli słyszał o jej rodzinie, nie rozpozna zdrobnienia, którego używali wyłącznie jej najbliżsi. - A przypomniał pan sobie swoje? Spojrzał na nią z namysłem, zastanawiając się, co powiedzieć. Z pewnością tylko tymczasowo mieszkała w domu swojego chłopaka. Sam był tu od niedawna, więc mało prawdopodobne, żeby coś o nim wiedziała, nawet gdyby przedstawił się prawdziwym nazwiskiem. Postanowił jednak nie odsłaniać wszystkich kart. Przy dochodach, jakie osiągał, przezorności nigdy za wiele. Trochę go to rozśmieszyło. Ta kobieta z pewnością nie wiedziała nawet, co oznacza słowo „korporacja", nie miała pojęcia, czym tak naprawdę zajmuje się dyrektor generalny... - McKane - odparł niedbale. - Wszyscy mówią do mnie Kane. Na szczęście patrzyła akurat na kubek z kawą. Starała się nic po sobie nie pokazać, ale czuła ogarniającą ją panikę. Znajoma twarz, której nie potrafiła umiejscowić...

Nagle wszystko sobie przypomniała. Aż nadto dobrze znała jego nazwisko, a twarz, której nie potrafiła umiejscowić, widziała w jednym z magazynów Claytona. To przecież Kane Lombard, który ukrywał się przed światem i żył niemal jak pustelnik. Całkiem niedawno brat Nikki miał z nim niesympatyczne starcie w kwestii ochrony środowiska w Charlestonie. Wiedziała, że Lombard popierał głównego kandydata demokratów, najgroźniejszego rywala Claytona w walce o miejsce w Kongresie. Jej umysł pracował gorączkowo. Za żadne skarby nie ośmieliłaby się teraz przyznać, kim naprawdę jest. W dodatku spędziła z nim noc pod jednym dachem. Choć było to całkiem niewinne, dla prasy taka informacja stałaby się niezwykle łakomym kąskiem. W konsekwencji zaszkodziłoby to Claytonowi w wyborach. W niektórych regionach kraju zasady i niezłomna postawa moralna miały nadal podstawowe znaczenie i były ważne dla wyborców. Jakiś głupi wyskok mógł zaszkodzić startującemu w wyborach politykowi, a czasem przekreślić jego szansę na sukces. Nawet jeśli niefrasobliwością wykazała się jedynie jego siostra... W dodatku Lombard należał przecież do przeciwnego obozu! Zacisnęła palce na kubku i z wystudiowanym wyrazem twarzy podniosła oczy. Wszystko będzie dobrze. Musi tylko pozbyć się go jak najprędzej i pod żadnym pozorem nie zdradzić, że go rozpoznała. Ani ona, ani Clayton nie bywali w tych samych kręgach, co Lombard. Mogła więc liczyć, że nigdy więcej nie staną twarzą w twarz. - Ładne imię - uśmiechnęła się.