- Dokumenty5 863
- Odsłony854 643
- Obserwuję553
- Rozmiar dokumentów9.3 GB
- Ilość pobrań669 213
//= numbers_format(display_get('profile_user', 'followed')) ?>
Diane Chamberlain - Zatoka o północy
Rozmiar : | 1.7 MB |
//= display_get('profile_file_data', 'fileExtension'); ?>Rozszerzenie: | pdf |
//= display_get('profile_file_data', 'fileID'); ?>//= lang('file_download_file') ?>//= lang('file_comments_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'comments_format'); ?>//= lang('file_size') ?>//= display_get('profile_file_data', 'size_format'); ?>//= lang('file_views_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'views_format'); ?>//= lang('file_downloads_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'downloads_format'); ?>
Diane Chamberlain - Zatoka o północy.pdf
//= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 6 lata temu. //= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>
Tytuł oryginału THE BAY AT MIDNIGHT Copyright © Diane Chamberlain 2005 All rights reserved Projekt serii Olga Reszelska Projekt okładki Joanna Szułczyńska Zdjęcie na okładce © Melodie DeWitt/Getty Images/Flash Press Media Redaktor prowadzący Katarzyna Rudzka Redakcja Ewa Witana Korekta Grażyna Nawrocka ISBN 978-83-7961-484-4 Warszawa 2013 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl
Pamięci moich dziadków, Thomasa i Susan Chamberlainów, za to, że dali nam tak wiele niezapomnianych letnich wakacji na wybrzeżu.
Rozdział 1 Julie Wszystkie dzieci popełniają błędy. Większość tych błędów zostaje łatwo zapomniana, ale niektóre są zbyt poważne, sieją zbyt wielkie spustoszenie, by mogły kiedykolwiek całkiem zniknąć z pamięci. Błąd, który popełniłam jako dwunastolatka, wciąż mnie prześladował, choć miałam już pięćdziesiąt trzy lata. Na ogół nie zaprzątał moich myśli, ale bywały dni, kiedy nagle coś mi o nim przypominało, sprawiając, że znów czułam się przepełnioną poczuciem winy dwunastolatką i żałowałam, że nie mogę wrócić do pamiętnego lata tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego drugiego roku, żeby je przeżyć jeszcze raz od nowa. Poniedziałek, kiedy Abby Chapman Worley zapukała do drzwi mojego domu, był właśnie jednym z takich dni. Byłam zajęta, bo pracowałam nad Morderstwem na Broad Street, trzydziestą trzecią powieścią z mojej serii o Babci Fran. Gdybym wiedziała, jak ogromną popularność zyska ta seria, od początku uczyniłabym jej bohaterkę, Fran Gallagher, młodszą. Tymczasem już w pierwszej książce miała siedemdziesiątkę. Obecnie, po trzynastu latach, dobiegała osiemdziesięciu trzech i choć nie brakowało jej sił, zastanawiałam się, jak długo jeszcze mogę kazać jej tropić zabójców. W domu panował błogosławiony spokój. Moja córka Shannon, która dwa dni wcześniej, w sobotę, ukończyła liceum w Westfield, dawała lekcje gry na wiolonczeli w sklepie muzycznym w centrum miasta. Czerwcowe powietrze za oknami werandy było czyste i nieruchome, a ponieważ dom stał na zakręcie drogi, miałam rozległy widok na sąsiednie posesje z typową dla New Jersey żywo zieloną trawą i starannie utrzymanymi ogrodami. Pisałam parę zdań, a potem gapiłam się przez okno i sycąc wzrok urodą otoczenia,
myślałam o rozwoju akcji w mojej powieści. Skończyłam rozdział trzeci i zaczynałam czwarty, kiedy rozległ się dzwonek. Odchyliłam głowę na oparcie fotela, zastanawiając się, czy powinnam otworzyć. Zakładałam, że to ktoś do Shannon, ale przecież równie dobrze mógł to być kurier z umową lub jakąś inną przesyłką wymagającą pokwitowania. Wyjrzałam przez frontowe okno. Nie dostrzegłam żadnego pojazdu dostawczego. Przed moim domem stał jednak zaparkowany volkswagen garbus, kabriolet z opuszczonym dachem, a ponieważ i tak już moje skupienie zniknęło, postanowiłam sprawdzić, kto przyjechał. Przeszłam przez salon, otworzyłam drzwi i poczułam lekkie rozczarowanie. Szczupła kobieta stojąca po drugiej stronie sztormowych drzwi wyglądała zbyt dojrzale jak na znajomą Shannon, obawiałam się więc, że może być jedną z moich fanek. Chociaż starałam się w miarę możliwości chronić swoją prywatność, niektórym z najbardziej zagorzałych czytelniczek udało się mnie odnaleźć. Uwielbiałam je i byłam im wdzięczna za przywiązanie do moich książek, ale ceniłam sobie spokój, zwłaszcza kiedy intensywnie pracowałam. – Słucham? – odezwałam się z uśmiechem. Kobieta miała krótko obcięte jasnoblond włosy, ledwie sięgające uszu, i okulary o tak ciemnych szkłach, że trudno było zobaczyć jej oczy. Cechował ją przyjemny w odbiorze, chłodny wdzięk. Ubrana była w nieskazitelnie czyste szorty ściągnięte paskiem i wpuszczoną do środka koszulkę. Z ramienia zwisała jej mała granatowa torebka. – Pani Bauer? – spytała, potwierdzając moje podejrzenia. Julianne Bauer, moje panieńskie nazwisko, stanowiło jednocześnie literacki pseudonim. Przyjaciele i sąsiedzi znali mnie jako Julie Sellers. – Tak? – powtórzyłam. – Przepraszam, że pojawiam się tak bez uprzedzenia. – Wsunęła ręce do kieszeni. – Nazywam się Abby Worley. Pani i mój ojciec, Ethan Chapman, przyjaźniliście się jako dzieci. Odruchowo uniosłam dłoń do ust. Nie słyszałam o Ethanie od czasu tamtego lata w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym drugim roku, czyli przez
czterdzieści jeden lat, jednak potrzebowałam niespełna sekundy, żeby go sobie przypomnieć. Wspomnienia przeniosły mnie z powrotem do Bay Head Shores, gdzie letni dom mojej rodziny sąsiadował z domem Chapmanów i gdzie wstrząsające wydarzenia tamtego lata wymazały wszystkie poprzednie udane wakacje. – Pamięta go pani? – spytała Abby Worley. – Tak, oczywiście – odpowiedziałam. Wyobraziłam sobie Ethana takiego, jaki był, kiedy go ostatni raz widziałam – chudego, piegowatego dwunastolatka w okularach, wątłego rudzielca o bladych nogach. Widziałam go, jak wyciąga wielką rybę rozdymkę z kanału za naszymi domami, a następnie pociera jej biały brzuch, żeby zwiększyła objętość. Widziałam, jak skacze z łodzi, z przytroczonymi do rąk skrzydłami ze starych prześcieradeł, próbując latać. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi, ale nie wtedy, w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym drugim roku. Kiedy się ostatni raz widzieliśmy, pobiłam go. – Mam nadzieję, że mi pani wybaczy to niespodziewane najście – powiedziała. – Tata mówił kiedyś, że mieszka pani w Westfield, więc pytałam ludzi. W sklepie z bajglami. W wypożyczalni wideo. Sąsiedzi nie najlepiej chronią pani prywatność. A chodzi o coś, o czym nie chciałam pisać w liście czy rozmawiać przez telefon. – A o co chodzi? – spytałam. Poważny ton jej głosu sugerował, że to nie jest zwykła wizyta fanki. Spojrzała na komplet wiklinowych mebli stojący na szerokim frontowym ganku. – Mogłybyśmy usiąść? – podsunęła. – Oczywiście. – Otworzyłam sztormowe drzwi i poprowadziłam ją na ganek. – Czy podać pani coś do picia? – Nie, dziękuję. – Usadowiła się na jednym z foteli. – Przyjemnie mieć takie miejsce. Potaknęłam skinieniem. – Kiedy komary objawiają swoje pełne moce, niewiele z niego korzystamy, ale teraz owszem, jest tu przyjemnie.
Przyjrzałam się jej twarzy, szukając śladów podobieństwa do Ethana. Miała wysoko zaznaczone kości policzkowe, głęboka opalenizna dodawała jej urody, choć uchodziła za niezdrową. Może była sztuczna. Kobieta sprawiała bowiem wrażenie osoby, która bardzo o siebie dba. Trudno mi było sobie wyobrazić Ethana jako jej ojca. Będąc nastolatkiem, nie prezentował się źle, ale wyglądał na kujona w każdym calu. – Zatem o czym to nie chciała pani rozmawiać przez telefon? – odezwałam się. Kiedy już znalazłyśmy się w cieniu, zdjęła okulary, odsłaniając niebieskie oczy. – Pamięta pani mojego wujka Neda? – spytała. Pamiętałam starszego z braci Chapmanów nawet lepiej niż samego Ethana. Durzyłam się w nim, chociaż był o sześć lat starszy i poza moim zasięgiem. Jednak pod koniec tamtego lata nim gardziłam. Pokiwałam głową. – Oczywiście. – Umarł dwa tygodnie temu. – Przykro mi to słyszeć – odpowiedziałam odruchowo. – Musiał mieć… – dokonałam w głowie stosownych obliczeń – …jakieś pięćdziesiąt dziewięć lat? – Zmarł wieczorem w przeddzień swoich pięćdziesiątych dziewiątych urodzin – potwierdziła Abby. – Chorował? – Miał marskość wątroby – odparła rzeczowym tonem. – Za dużo pił. Ojciec mówił… że Ned zaczął pić tuż po tamtym lecie… wie pani. – Po raz pierwszy jakby trochę jej zabrakło pewności siebie. – Tuż po śmierci pani siostry. Popadł w depresję. Zawsze, kiedy go widziałam, był smutny. – Przykro mi – powtórzyłam. Nie potrafiłam sobie wyobrazić przystojnego, wysportowanego Neda Chapmana jako załamanego, prawie sześćdziesięcioletniego mężczyznę, ale przecież wszyscy się zmieniliśmy po tamtym lecie. – Tata nie wie, że przyjechałam do pani – powiedziała Abby. – I pewnie nie
byłby z tego zadowolony, ale po prostu musiałam. Pochyliłam się ku niej, pragnąc, by wreszcie przeszła do rzeczy. – Po co pani przyjechała, Abby? – zapytałam wprost. Pokiwała głową, jakby się przygotowywała do wygłoszenia zawczasu przećwiczonej kwestii. – Porządkowaliśmy z tatą dom wujka Neda – zaczęła. – Sprzątając kuchnię, znalazłam w jednej z szuflad kopertę zaadresowaną do policji z Point Pleasant. Tata ją otworzył i… – Sięgnęła do kieszeni i podała mi kartkę papieru. – To jest kopia. Popatrzyłam na krótki, napisany na maszynie tekst, opatrzony datą sprzed dwóch miesięcy. Do odpowiednich służb: Mam informacje o morderstwie, które popełniono na waszym terenie w 1962 roku. Za tę zbrodnię poniosła karę niewłaściwa osoba. Jestem śmiertelnie chory i chcę, by sprawa została wyjaśniona. Można się ze mną kontaktować pod podanym wyżej numerem. Z poważaniem Ned Chapman. – Mój Boże. – Odchyliłam się w fotelu i zamknęłam oczy. Myślałam, że głowa mi pęknie od tego, co oznaczały te słowa. – Miał zamiar się przyznać! – Tego nie wiemy – powiedziała szybko Abby. – To znaczy, tata jest całkowicie przekonany, że wujek Ned tego nie zrobił. Naprawdę, jest absolutnie pewien. Ale mówił mi o pani dawno temu. Przeczytałyśmy z mamą wszystkie pani książki, więc to jasne, że wszystko mi o pani powiedział. Wspomniał, że pani podejrzewała wujka Neda, chociaż nikt inny tak nie uważał, więc pomyślałam, że ma pani prawo wiedzieć o tym liście. Powiedziałam tacie, że powinniśmy go zanieść na policję. Chodzi mi o to, że człowiek, którego wsadzono do więzienia, mógł wcale nie popełnić tej zbrodni. – Oczywiście – zgodziłam się z nią, trzymając kartkę przed oczami. – Policja powinna to zobaczyć.
Abby zagryzła wargę. – Problem w tym, że tata nie chce oddać im tego listu. Mówi, że człowiek, którego skazano, zmarł w więzieniu, więc teraz to już nie ma znaczenia. Poczułam łzy cisnące się pod powiekami. Wiedziałam, że George Lewis umarł na zapalenie płuc po pięciu latach odsiadywania dożywocia za zamordowanie mojej siostry. Zawsze wierzyłam, że został niesłusznie skazany. Jakież to okrutne i niesprawiedliwe. – Przynajmniej jego imię powinno zostać oczyszczone – oznajmiłam stanowczo. – Ja też tak uważam – przyznała Abby. – Jednak tata się obawia, że policja pochopnie uzna wujka Neda za winnego, tak samo jak pani. Mój wujek zniszczył sobie życie, ale nie mógłby nikogo skrzywdzić. Wyjęłam z kieszeni szortów chusteczkę i ściągnęłam okulary, żeby wytrzeć łzy. – Może jednak kogoś skrzywdził – zauważyłam łagodnie, umieszczając okulary z powrotem na nosie. – I może właśnie to zniszczyło mu życie. Abby pokręciła głową. – Wiem, że to tak wygląda, ale tata mówi, że Ned miał niepodważalne alibi. Że był w domu, kiedy pani sio… kiedy to się stało. – To brzmi, jakby pani ojciec chciał chronić brata za wszelką cenę – odparłam, starając się ukryć przepełniającą mnie gorycz. – Jeśli pani ojciec nie zaniesie tego listu na policję, sama to zrobię – oznajmiłam. Nie chciałam, żeby odebrała moje słowa jako groźbę, ale prawdopodobnie właśnie tak zabrzmiały. – Rozumiem. I zgadzam się, że policja powinna się dowiedzieć. Ale tata… – Znów potrząsnęła głową. – Zechciałaby pani z nim porozmawiać? – spytała. Wyobraziłam sobie, jak niechętny takiej rozmowie musiał być Ethan. – Nie wygląda, żeby chciał o tym rozmawiać – odrzekłam. – I sama pani mówiła, że byłby zły, wiedząc, że pani tu przyjechała. – Nie będzie zły – zapewniła mnie Abby. – Tak naprawdę nigdy się nie złości. Będzie jedynie… zdenerwowany. Powiem mu, że tu byłam. Ale jeśli
pani do niego zadzwoni, może zdoła go przekonać. To pani ma w tym największy osobisty interes. Nie rozumiała, że na samą myśl o powrocie do tamtego lata pocą mi się dłonie i kurczy żołądek. Myślałam o siostrze George’a Lewisa, Wandzie, i jej „osobistym interesie”. Myślałam o jego kuzynce Salenie, kobiecie, która go wychowała. Nic nie mogło przywrócić nam mojej siostry ani George’a Lewisa jego rodzinie, ale wszyscy zasługiwaliśmy na to, żeby przynajmniej znać prawdę. – Proszę mi dać jego numer. Wzięła ode mnie list i zaraz mi go zwróciła, napisawszy w rogu numer Ethana. Następnie podniosła się z miejsca i założyła swoje ciemne okulary. – Dziękuję – powiedziała, chowając długopis do torebki. Spojrzała na mnie. – Mam nadzieję… cóż, właściwie nie wiem, na co powinnam mieć nadzieję. Chyba na to, że prawda w końcu wyjdzie na jaw. – Ja też mam taką nadzieję, Abby – zapewniłam. Patrzyłam, jak idzie chodnikiem i wsiada do auta. Pomachała mi, ruszając, a ja obserwowałam, jak Abby odjeżdża moją ulicą, aż znikła mi z oczu za zakrętem. Długo siedziałam bez ruchu, trzymając na kolanach list, który przypomniał mi tragiczne wydarzenia z przeszłości. Zapomniałam o rozdziale czwartym. Ciało miałam jak z ołowiu, serce mnie bolało, ponieważ wiedziałam, że niezależnie od tego, kto zamordował moją siostrę, odpowiedzialność za jej śmierć już zawsze będzie spoczywać na mnie.
Rozdział 2 Julie Pół godziny później nadal siedziałam na ganku, z listem na kolanach, kiedy ku swemu zaskoczeniu ujrzałam Shannon zmierzającą w stronę naszego domu. Znajdowała się jeszcze daleko, ale rozpoznałabym ją nawet z odległości kilometra. Miała sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu i długie, gęste, prawie czarne włosy. Już od dnia narodzin wyróżniała się urodą. Martwiłam się o nią. Kiedy jej pozwoliliśmy z Glenem opuścić trzecią klasę, nie brałam pod uwagę, jak się będę czuła, wysyłając siedemnastoletnią córkę na studia w obcym mieście, do świata, w którym nie będę mogła jej chronić. Lubiłam mieć choćby złudzenie, że panuję nad tym, co się dzieje w życiu bliskich mi ludzi. Według Glena właśnie dlatego pisałam powieści, że dawało mi to pełną kontrolę nad każdą z postaci i każdym wydarzeniem. Prawdopodobnie miał rację. Jednak nie tylko to mnie martwiło. Shannon zmieniła się podczas tego ostatniego roku nauki. Nigdy wcześniej nie wstydziła się swojego wzrostu; poruszała się z niemal królewską gracją, a kiedy odrzucała włosy przez ramię, w ruchu jej głowy była wyniosła pewność siebie. Ostatnio jednak jakby nie czuła się dobrze we własnej skórze. Nie miałam wątpliwości, że przybrała na wadze. Kilka dni wcześniej przyłapałam ją, kiedy w swoim pokoju wcinała z miski surowe ciasto do wypieków! Ostrzegłam ją przed możliwością zarażenia się salmonellą z surowych jajek, ale tak naprawdę miałam ochotę spytać, czy zdaje sobie sprawę z ilości pochłanianych kalorii. Czasami widziałam, jak gapi się w dal; w jej oczach o kształcie migdałów była wówczas dziwna pustka. Rzadko wychodziła ze znajomymi. Miewała
chłopaków, odkąd skończyła czternaście lat – każdy z nich pozował na artystę i zajmował się muzyką – ale wydawało mi się, że od co najmniej pół roku nie wyszła na żadną randkę. Od niedawna stała się domatorką, więc łatwiej mi było mieć na nią oko, ale to nie zmieniało faktu, że jej nagła przemiana mnie zaniepokoiła. – Po prostu zależy mi, by zakończyć rok z dobrym wynikiem – oznajmiła, kiedy spytałam o zmiany w jej dotychczasowym życiu towarzyskim. – Nie chcę marnować czasu. Wiem, że Glen rozmawiał z nią o tym, jak ważne są dobre oceny w klasie maturalnej, niezależnie od tego, że zawczasu przyjęto ją do konserwatorium w Oberlin. Nie na tym polegał problem. Ukończyła szkołę średnią jako przewodnicząca klasy ze średnią cztery i dwie dziesiąte, a jednak coś wydawało się nie w porządku. Dopuszczałam myśl, że może boi się opuszczenia rodzinnego domu. Albo też jej zachowanie było opóźnioną reakcją na nasz rozwód. Minęły prawie dwa lata i wydawało mi się, że Shannon dobrze sobie radzi z sytuacją – poza tym, że najwyraźniej mnie o wszystko obwiniała – ale może sama się oszukiwałam. Zauważyła mnie, kiedy skręciła na chodnik prowadzący do naszego domu. – Cześć! – Pomachała dłonią. Miała na sobie spódnicę w biało-zielony drukowany wzór, podobną do tych, jakie lubiła nosić moja siostra Lucy, długą i powiewną, i bardzo mi się w niej podobała. Tu też nastąpiła zmiana: Shannon najwyraźniej zrezygnowała ze spodni biodrówek na rzecz bardziej kobiecego stroju. – Co robisz w domu? – zawołałam, nie ruszając się z bujanego fotela. – Mam trochę czasu przed następną lekcją – odparła. – Pomyślałam, że zrobię sobie przerwę. Mieszkałyśmy w dzielnicy zabudowanej domami z przełomu wieków, niedaleko centrum Westfield. Miała więc dosłownie parę kroków do sklepu muzycznego, podobnie jak do żłobka, gdzie przez dwa popołudnia w tygodniu pracowała jako pomoc, opiekując się maluchami. Weszła na schody z puszką waniliowej coli w ręce. – Super masz fryzurę – powiedziała, sadowiąc się w fotelu niedawno
opuszczonym przez Abby Worley. Kilka dni wcześniej obcięłam włosy równo z linią podbródka, przygotowując się do zdjęcia na okładkę nowej książki. Fryzjer rozjaśnił blond pasemkami kasztanowy odcień, przy którym trwałam od dziesięciu lat, i Shannon chwaliła ten pomysł za każdym razem, kiedy mnie widziała. Nawet moja matka zauważyła zmianę i powiedziała, że nowa fryzura wygląda wystrzałowo, co miało brzmieć jak komplement. Shannon nachyliła się, żeby dokładniej mnie obejrzeć; długie gęste włosy opadły jej na bok niczym ciemna zasłona. – Teraz chyba potrzebujesz nowych okularów – stwierdziła. Odruchowo dotknęłam tych, które miałam na nosie, z oprawkami bez ramek wokół szkieł. – Naprawdę? – Sądziłam, że są całkiem gustowne, choć zwykle byłam dwa lub trzy lata do tyłu z modą. – Powinnaś sobie sprawić jakieś wyluzowane plastikowe ramki – powiedziała Shannon. – Na przykład brązowe. – Chyba nie jestem gotowa na aż taki luz. – Zdumiewało mnie, że mogę prowadzić tę błahą rozmowę, podczas gdy w głowie wciąż mi wrzało po wizycie Abby. Shannon pociągnęła długi łyk coli. – Tak naprawdę, mamo, przyszłam do domu, bo muszę z tobą o czymś porozmawiać – wyznała, patrząc na mnie. – Obawiam się, że będziesz zła. – Mów – zachęciłam, chcąc usłyszeć nowinę, zanim moja wyobraźnia zanadto się rozpędzi. Shannon przygryzła dolną wargę. Zawsze kiedy to robiła, wychodziły jej dołki w policzkach. – Postanowiłam na lato zamieszkać u taty. – Wpatrywała się we mnie, czekając na reakcję, ale ja, próbując nic po sobie nie okazać, utkwiłam wzrok w dereniu rosnącym na posesji sąsiadów. To przecież nic wielkiego, wmawiałam sobie w duchu. Glen mieszkał parę kilometrów ode mnie, a trochę czasu spędzonego razem przed jej wyjazdem na studia mogło tylko wyjść na dobre im obojgu. Dlaczego więc po raz drugi
w ciągu ostatniej godziny zbierało mi się na płacz? „To moje ostatnie lato z tobą”, chciałam powiedzieć, ale się powstrzymałam. – Dlaczego, skarbie? – zapytałam. – Po prostu… no wiesz. Mieszkałam z tobą od czasu rozwodu, a wiem, że tata by chciał… sama wiesz… żebym z nim została przez to lato. Chcę być w porządku wobec wszystkich – dodała, ale nie udało jej się mnie oszukać. Shannon była dobrym dzieckiem, ale nie aż tak wielkodusznym, żeby przedkładać cudze potrzeby ponad własne. – Jaki jest prawdziwy powód? Próbował cię namówić na przeprowadzkę? – Nie. – Zaprzeczyła powolnym, jakby zmęczonym ruchem głowy. – Nic z tych rzeczy. – Tata pracuje do późna. Z jej ust wyrwał się śmiech, którego nie zdołała powstrzymać. – Trafiłaś bez pudła. – Odgarnęła włosy z twarzy; na przegubie miała bransoletkę gęsto obwieszoną wisiorkami, wszystkie były związane z muzyką. – Trafiłam w co? – Mamo, za trzy miesiące skończę osiemnaście lat – przypomniała mi tonem, w którym była prośba o zrozumienie. – A ty wciąż mnie traktujesz, jakbym miała dziesięć. Muszę ci się spowiadać z każdego kroku. Tata traktuje mnie jak dorosłą. Zatem o to chodziło. – Cóż – zaczęłam – skoro wkrótce będziesz na studiach, może mogłybyśmy trochę zmienić zasady. – Musiałabyś je wywrócić do góry nogami, żeby się stały znośne – odparła. – Nie pozwalasz mi oddychać. – Och, Shannon, daj spokój – westchnęłam. To był jej stały argument. Twierdziła, że ją tłamszę, nie daję jej wolności. Byłam nadopiekuńcza, przyznaję, ale nie zachowywałam się jak nadzorca. – Od miesięcy nawet nie prosiłaś o zgodę na cokolwiek, więc jak możesz twierdzić, że nie pozwalam ci oddychać? Wywróciła oczami.
– Nie ma sensu prosić cię o zgodę na cokolwiek, bo i tak powiesz nie. – Shannon, sama wiesz, że to nieprawda. – Kiedy wyjeżdżasz w trasę promocyjną swojej książki, nadal każesz mi mieszkać u rodziny Eriki, choć nie przyjaźnimy się już od czasu, jak miałyśmy po… bo ja wiem, dwanaście lat, tylko dlatego, że jej rodzice są jeszcze bardziej zasadniczy niż ty i wiesz, że niczego mi tam nie wolno. Nienawidzę tego. – Nigdy nie wyraziłaś życzenia, żebym cię zostawiła gdzie indziej – przypomniałam jej, nieco poirytowana. – I bez przerwy wydzwaniasz do mnie na komórkę, żeby mnie sprawdzać – dodała. – Czy wiesz, że… – Nie sprawdzam cię – sprostowałam. – Dzwonię, bo się o ciebie troszczę. I wcale nie robię tego bez przerwy. – Nasze zdecydowanie zbyt częste kłótnie zazwyczaj przebiegały w ten sposób. Zaczynały się od jednego punktu, a potem zataczały koła, od których kręciło mi się w głowie. – O co tak naprawdę chodzi? – spytałam twardo. Westchnęła z rezygnacją, jakbym była zbyt ograniczona, żeby ją zrozumieć. – O nic. Niedługo będę na swoim i chyba czas, żebym nabrała trochę praktyki, dlatego uważam, że powinnam na lato zamieszkać u taty. – U taty nie będziesz na swoim – zauważyłam, choć wiedziałam, że Glen dołoży wszelkich starań, by zadowolić jedynaczkę. W każdym potencjalnym konflikcie z Shannon jej ojciec przyjmował typową dla siebie bierną postawę. To ja musiałam pilnować dyscypliny – być tym złym gliną – już od samych narodzin naszej córki. Pomyślałam o uroczystości zakończenia szkoły przez Shannon. Mój były mąż z siostrą i siostrzeńcem siedzieli kilka rzędów za mamą, Lucy i mną; odnosiłam wrażenie, jakby wszyscy troje się na mnie gapili. Po części oficjalnej miałam ochotę podejść do Glena, zarzucić mu ręce na szyję i wskazując na Shannon, powiedzieć: „Spójrz, czego razem dokonaliśmy!”. Ale była między nami ściana, prawdopodobnie wyrosła z mojej winy. Wciąż czułam się zła za to, co zrobił ze mną i z naszym małżeństwem. Shannon
o niczym nie wiedziała i nie zamierzałam jej mówić. Nigdy bym nie zniszczyła wizerunku ojca w oczach naszej córki. – Wiem, że tak naprawdę nie będę na swoim – przyznała. – Nie w tym rzecz. Po prostu to zrobię, mamo, okej? Właściwie nie potrzebuję twojej zgody, prawda? Żeby z nim zamieszkać? Nie byłam w stanie jasno myśleć. – Możemy porozmawiać o tym później? – poprosiłam. Spojrzałam na list i odkryłam, że bezwiednie składałam go w coraz mniejsze prostokąty, aż w końcu zmieścił się cały w mojej dłoni. – Co to? – spytała Shannon. Ostrożnie rozwinęłam papier; wciąż nie do końca potrafiłam uwierzyć, że była u mnie Abby Worley. – Miałam gościa. – Jakiego gościa? – Córkę Ethana Chapmana. Mieszkał obok naszego letniego domu, kiedy byłam dzieckiem. Był w moim wieku. Jego starszy brat, Ned, niedawno zmarł i córka Ethana… ma na imię Abby… znalazła ten list w jego rzeczach. Był zaadresowany do policji. Podałam jej list i patrzyłam, jak w miarę czytania Shannon coraz bardziej marszczy czoło. – Och, mamo – westchnęła z troską. – Jakby jeszcze tego ci brakowało. – Wiem – odpowiedziałam prawie szeptem. – Ned był chłopakiem Isabel, prawda? Wymawiała imię Isabel swobodniej niż ktokolwiek inny z rodziny, może dlatego, że nigdy się nie spotkały. Dla Shannon Isabel była ciotką, która umarła na długo przed jej narodzeniem. I którą rzadko wspominaliśmy, mimo że Shannon z każdym rokiem była do niej coraz bardziej podobna. Z bujnych ciemnych włosów, gęstych czarnych rzęs, oczu w kształcie migdałów i głębokich dołków w policzkach. Shannon miała obecnie siedemnaście lat, tyle samo, ile Isabel w chwili śmierci. Wiedziała, co się stało podczas tamtych wakacji, kiedy miałam dwanaście lat, i rozumiała, że właśnie dlatego tak się o nią boję. Nigdy bym jej nie pozwoliła na taką swobodę, jaką miała
Isabel. Shannon wiedziała o tym wszystkim, ale to w niczym nie umniejszało niechęci mojej córki do zasad, które ustanowiłam, próbując zapewnić jej bezpieczeństwo. – Tak – potwierdziłam. – Chłopakiem Isabel. – Ręce ci się trzęsą – zauważyła. Opuściłam wzrok na swoje dłonie spoczywające na kolanach i stwierdziłam, że istotnie widać, jak drżą. – Co z tym zrobisz? – Oddała mi kartkę. – Zamierzam porozmawiać z Ethanem o zawiadomieniu policji. Jeśli on nie zaniesie im tego listu, sama to zrobię. Powoli wypuściła powietrze. – Chyba musisz. Rozmawiałaś już z Lucy? – Jeszcze nie. – Zastanawiałam się nad telefonem do siostry, kiedy nadeszła Shannon. Chciałam porozmawiać z kimś, kto rozumiał, jak się czuję. Shannon podniosła się z fotela. – Muszę wracać do sklepu – powiedziała trochę niepewnie. – Przyszłam ci tylko powiedzieć… no wiesz, o przeprowadzce do taty. Przykro mi, że tak fatalnie wybrałam moment i zrobiła się z tego… – wykonała nieokreślony gest ręką – …ta cała afera i w ogóle. Pokiwałam głową. – Kiedy się przeniesiesz? – Za parę dni. Okej? – Wyraźnie chciała mojego błogosławieństwa. – Okej. – Cóż innego mogłam odpowiedzieć? Podała mi opróżnioną puszkę po coli. – Mogłabyś ją wrzucić do pojemnika? – poprosiła. Wzięłam od niej puszkę i położyłam na kolanach obok listu. – Przyjemnej pracy – powiedziałam. – Dzięki. – Zbiegła po schodach ze swobodą, jaką daje tylko młodość. – Shannon! – zawołałam, kiedy już szła podjazdem. – Co? – Nawet się nie odwróciła. – Jeśli będziesz rozmawiać z babcią, nie wspominaj jej o liście. – W rodzinie panowała niepisana zasada, że nigdy nie rozmawiamy z moją
matką o lecie tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego drugiego roku. – Nie powiem – obiecała, machając uniesioną dłonią. Dopiero wtedy wstałam i z listem oraz puszką w rękach weszłam do domu, żeby zadzwonić do siostry.
Rozdział 3 Lucy Komórka zadzwoniła, kiedy wysiadałam z samochodu na parkingu przed McDonaldem w Garwood. Widząc na wyświetlaczu imię Julie, odebrałam. – Cześć, siostrzyczko. Ledwo zdążyłam wymówić słowa powitania, bo od razu przeszła do rozmowy, jaką odbyła z córką Ethana Chapmana. Oparłam się o karoserię i słuchając Julie, usiłowałam przywołać w umyśle obraz Ethana i Neda Chapmanów, z kiepskim skutkiem, bo Ned prawie nie istniał w mojej pamięci, natomiast postać dwunastoletniego Ethana jawiła mi się raczej mgliście. Wcale mi się nie podobał powód, który kazał jego córce stanąć na progu domu mojej siostry. – Wiesz co, Julie? – zaczęłam, kiedy już wszystko mi opowiedziała. – Co? – Przyznaję, że cała ta sprawa jest dziwna. Uważam jednak, że córka Ethana Chapmana powinna sama wyjaśnić tajemnicę. Nie mieszać cię w tę sprawę, bo naprawdę tego nie potrzebujesz. – Shannon powiedziała dokładnie to samo. – Mam bardzo mądrą siostrzenicę. Julie nie odpowiedziała. – O czym myślisz? Sięgnęłam do torebki po okulary przeciwsłoneczne i wsunęłam je na nos; trudno było przewidzieć, ile czasu będę tam stać. Nie mogłam wejść do McDonalda, prowadząc tę rozmowę, bo w środku była nasza matka. – Jeśli George Lewis tego nie zrobił – mówiła Julie – to nie mogę siedzieć z założonymi rękami i pozwalać, żeby uchodził za winnego.
– Owszem, możesz – odparłam, choć zwykle jeszcze gorliwiej niż Julie domagałam się sprawiedliwości. – Niech córka Ethana zaniesie ten list na policję. Jeśli to zrobi, nie widzę powodu, żebyś się angażowała. – Dziwiło mnie, że jestem aż tak zdenerwowana. Moja twórcza, wrażliwa siostra i tak już była u kresu wytrzymałości nerwowej, jako że Shannon – uderzająco podobna do Isabel – miała wkrótce wyjechać na studia. Nie chciałam, żeby ją gnębiły dodatkowe troski, i byłam zła na Abby Chapman, że wciągała Julie w coś, co nie jest dla niej dobre. – W tym rzecz – westchnęła Julie. – Nie sądzę, żeby cokolwiek zrobiła bez zgody ojca. Muszę z nim porozmawiać. Nie wywinę się. Mogłam być pewna, że już podjęła decyzję. – Okej – ustąpiłam. – Jak mus, to mus. Minęła mnie grupa nastolatków, śmiejących się głośno. – Gdzie jesteś? – spytała Julie. – Na parkingu przy McDonaldzie. – Nie mów o niczym mamie. – Masz mnie za wariatkę? – Nie mogłam uwierzyć, że uznała za konieczne to powiedzieć. – Usłyszałam dziś również inną dobrą wiadomość. – Głos Julie pobrzmiewał ironią. – Jaką? – Shannon chce przez lato mieszkać z Glenem. – Aha. Shannon rozmawiała ze mną o takiej możliwości. Zawsze najpierw mnie sondowała, zanim przedstawiła problem matce. Mówiła mi o rzeczach, o których nie pisnęłaby ani słowa innej osobie dorosłej. To ja zabrałam ją do lekarza po pigułki antykoncepcyjne, kiedy miała piętnaście lat; Julie by mnie zabiła, gdyby o tym wiedziała. Tego roku Shannon osiągnęła wiek, w jakim była Isabel, kiedy zginęła, co sprawiło, że moja siostra wzmocniła kontrolę nad poczynaniami córki, podczas gdy powinna jej stopniowo dawać coraz więcej swobody. Dlatego powiedziałam Shannon, że choć matce trudno będzie się pogodzić z jej pobytem u Glena przez to lato, według mnie pomysł
jest dobry. Może pomóc Julie oswoić się z nieuniknioną rozłąką. Brak zaskoczenia z mojej strony wzbudził podejrzliwość Julie. – Wiedziałaś? – Powiedziała mi, że to rozważa – przyznałam. W słuchawce zapadła cisza. – Szkoda, że mi nie powiedziałaś – padło w końcu. – To jeszcze nie było nic pewnego, a poza tym uważałam, że powinnaś się dowiedzieć od niej. – Czułam się winna. – To mogłoby dobrze zrobić wam obu, Julie. Dwóch przechodzących przez parking trzydziestoparolatków nawet nie spojrzało w moją stronę. Zbliżałam się do pięćdziesiątki, wieku, kiedy kobieta staje się niewidzialna, i byłam raczej zafascynowana niż zmartwiona tym zjawiskiem. To się stało jakby z dnia na dzień. Jakieś cztery lub pięć lat temu, mimo że moje przetykane siwizną włosy wyglądały dokładnie tak samo – splecione w długi francuski warkocz opadający na plecy, z gęstą grzywką nad czołem – potrafiłam jeszcze przyciągać męskie spojrzenia. Obecnie skórę miałam prawie tak samo gładką i czystą jak wtedy i ubierałam się podobnie, głównie w długie marszczone spódnice i dzianinowe bluzeczki bez rękawów, a mężczyźni w moim wieku i młodsi zachowywali się tak, jakbym była przezroczysta. Może wydzielałam zapach uwiądu. Nic mnie to nie obchodziło. Robiłam sobie długą przerwę od randkowania, a być może rezygnowałam z niego już na dobre. – Ona wydaje się… jakaś wycofana – odezwała się Julie do mojego ucha, co mnie zmusiło do ponownego skupienia uwagi na naszej rozmowie. – Zmienia się. Zauważyłaś? Mam wrażenie, że tyje, i już nigdzie nie wychodzi. Martwię się o nią. Julie miała rację. Shannon rzeczywiście ostatnio sprawiała wrażenie zamkniętej w sobie, zachowywała większą rezerwę, kiedy rozmawiałyśmy, i nie dzwoniła do mnie już tak często. Fizycznej zmiany nie zauważałam aż do soboty, kiedy zobaczyłam ją przechodzącą przez scenę po dyplom. Wydawała się jakaś ociężała, bardziej w sposobie zachowania niż dosłownie, ale zlekceważyłam to, żeby rozwiać niepokój Julie.
– Przechodzi etap gwałtownego rozwoju – powiedziałam. – A co do życia towarzyskiego, to przecież martwiłaś się, kiedy często wychodziła z domu. Trzeba się dobrze zastanowić nad tym, czego się właściwie chce. – Wiem – przyznała z westchnieniem Julie. Zakończyłyśmy rozmowę, wrzuciłam telefon do torebki i poszłam przez parking do restauracji. W środku roiło się od młodzieży, uczniów szkoły letniej w Garwood, zupełnie innych od tych, których uczyłam w liceum w Plainfield. Ci z Garwood byli na ogół biali i pochodzili z rodzin należących do klasy średniej, natomiast w publicznej szkole w Plainfield panowała różnorodność etniczna, a status ekonomiczny wychowanków był zdecydowanie niższy. Uczyłam angielskiego jako języka obcego, ponieważ uwielbiałam pracować z młodymi ludźmi, których mimo różnych kolorów skóry i ojczystych języków łączyło pragnienie przynależności do wspólnoty. Zauważyłam matkę po drugiej stronie sali restauracyjnej. Stała obok stolika, w biało-czerwonym mundurku, z dwiema tacami w rękach, rozmawiając z jakąś młodą kobietą i jej dwojgiem małych dzieci. Tak wielu znajomych w moim wieku musiało odwiedzać swoich zniedołężniałych rodziców w domach opieki. To, że widuję swoją mamę w McDonaldzie, dodawało mi napędu. Mama witała gości, zawsze z uśmiechem, doglądała dzieci w kąciku zabaw i pilnowała porządku z taką samą starannością jak u siebie w domu. Wydała mi się drobniejsza niż jeszcze miesiąc temu. Przyzwyczaiłam się do myśli, że jest wysoka, lecz albo jej się wycierały kręgi i się kurczyła, albo miałam złudzenia co do jej wzrostu. Miała piękne siwe włosy. Co tydzień bywała u fryzjera, więc zawsze wyglądały świeżo i naturalnie. Ich śnieżną biel podkreślał jeszcze karmelowy odcień skóry odziedziczony po matce Włoszce. Ludzie zawsze myśleli, że dopiero co wróciła z wycieczki na Karaiby. Isabel była najbardziej podobna do matki, ale mnie przypadł jej idealnie kształtny nos i pełne usta, a Julie wielkie ciemne oczy. I tak obie miałyśmy szczęście, że przekazała nam choć trochę ze swej urody. Podeszłam do niej od tyłu. – Cześć, mamo.
Była zachwycona, że mnie widzi, tak jak się spodziewałam. Objęła mnie ręką w pasie. – To właśnie ta córka, o której opowiadałam – zwróciła się do młodej kobiety. – Ekscentryczka. Zaśmiałam się, na co dwudziestoparolatka odpowiedziała niepewnym uśmiechem. Byłam pewna, że nie zrozumiała tego określenia, ale i tak się uśmiechnęła. – Pani mama mówi, że właśnie wróciła pani z Nepalu – zagadnęła, trzymając frytkę przy ustach synka. – Uhm – potwierdziłam. – To była fantastyczna wyprawa. Była tam pani? – Och, nie. – Wskazała ruchem głowy na dzieci. – Od trzech lat nigdzie nie byłam, z oczywistych powodów. Ja też nie byłam w Nepalu w ciągu ostatnich trzech lat, ale mama lubiła wspominać o tej wyprawie, żeby robić wrażenie na ludziach. Taka podróż wydawała jej się egzotyczna. Żałowałam, że nie mogę jej tam zabrać, ale choć cieszyła się wyjątkowo dobrym zdrowiem jak na osiemdziesiąt lat, bałam się, że różnica wysokości i piesze wędrówki ją wykończą. – Masz wolną minutkę? – Pewnie! – Przeprosiła młodą kobietę, ale w tym samym momencie zauważyła bałagan pozostawiony na innym stoliku. – Usiądź, a ja zaraz do ciebie podejdę – powiedziała. Kupiłam mrożoną herbatę i zajęłam miejsce w rogu. Mama znalazła jeszcze inne rzeczy do zrobienia, gawędziła przy tym z jedną ze swych dużo młodszych współpracownic, Hiszpanką z tatuażem na nadgarstku, tak delikatnym, że sama chciałam sobie zrobić podobny. W istocie miałam już wytatuowanego motyla na pośladku – głupi błąd młodości; w wieku dwudziestu paru lat nie byłam świadoma, jak grawitacja podziała na ten fragment mojego ciała, gdy będę w średnim wieku. Z tego właśnie powodu próbowałam odwieść Shannon od zamiaru wytatuowania sobie wiolonczeli na lędźwiach, jednak moja siostrzenica się uparła i muszę przyznać, że wyglądało to całkiem ładnie, kiedy nosiła biodrówki. Tatuaż został wykonany tak misternie, że nawet Julie złościła się tylko przez jakieś dziesięć