a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony865 487
  • Obserwuję555
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań676 578

Eva Gudrymowicz-Schiller - A po burzy błękitne niebo

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :483.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Eva Gudrymowicz-Schiller - A po burzy błękitne niebo.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 54 stron)

Ewa Gudrymowicz Schiller A po burzy, błękitne niebo…

Projekt okładki: Maciej Gudrymowicz Krekta i redakcja: Jolanta Kowalik Copy rights by Ewa Gudrymowicz Schiller Ewa Gudrymowicz Schiller selfpublishing http://egudrymowicz.wix.com/szaragodzina e.gudrymowicz@gmail.com ISBN 978-83-7859-541-0 All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki wymaga pisemnej zgody autora. Wszelkie zdarzenia, sytuacje oraz postacie występujące w książce są fikcją i jakikolwiek związek ze zdarzeniami sytuacjami czy osobami rzeczywistymi jest przypadkowy i niezamierzony. Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

* –Mamo, a może gdzieś pojedziecie z tatą?– Julia starała się hamować leciutkie zniecierpliwienie, które niespodziewanie zakradło się do jej głosu. Wróciła dopiero z pracy i przed nią piętrzyła się góra spraw, którym musiała poświęcić swoją uwagę. –Przecież niedawno byliśmy w Europie – sarknęła w słuchawkę starsza pani. – Po pierwsze już pół roku temu, a po drugie bardzo ci się podobało. Europa to nie tylko Francja, Hiszpania i Italia. Możesz teraz pojechać w drugą stronę. Na przykład do… – Julia, nie chcę nigdzie wyjeżdżać. A moja emerytura to emerytura nauczyciela a nie dywidendy Rockefellera. Ja muszę zrobić coś innego, bo tak jak jest teraz, to po prostu nie mam po co rano wstawać. W bibliotece bywam co drugi dzień, basen i te wszystkie zajęcia z seniorami śmiertelnie mnie nudzą. Oni wszyscy rozmawiają o chorobach, o emeryturach, stolcach, o tym kto umarł w ostatnim miesiącu. Przecież to mnie wykończy. Julia oczami duszy i z wielką przesadą ujrzała swoją zadbaną, energiczną mamę w gronie zniedołężniałych starców, którzy rzeczywiście byli już bliżej tamtego świata niż tego. Nic dziwnego, że Nelly Battlefield czuła się sfrustrowana. Po czterdziestu latach pracy w szkole, gdzie prowadziła bardzo aktywne życie zawodowe, teraz została odstawiona na boczny tor. Po chwilowym zachłyśnięciu się wolnością, wysypaniu się do syta, odwiedzeniem bliższych i dalszych koleżanek, pójściem z ojcem kilka razy do teatru i miesięcznej podróży po Europie, przyszedł kryzys i biedna mama nie umiała sobie z tym poradzić. Ojciec wcale nie był pomocą. Był już od pięciu lat na emeryturze i majsterkował z zamiłowaniem w swoim warsztacie na dole, zadowolony, że już nie musi zrywać się rano, ani obliczać przychodów, dochodów, strat i tym podobnych. Tata przeszedł to zupełnie bezboleśnie, a z mamą jest zupełnie inna sprawa. – Nie wiem sama, co ci poradzić – powiedziała bezradnie. Julia dawno zapomniała, co to jest nadmiar wolnego czasu. Jej normalny dzień zaczynał się o 7 rano, a kończył zwykle jedenastej około wieczorem. Wtedy dopiero mogła rzucić okiem na telewizję, albo poczytać kilka stron książki. Zwykle jednak była tak zmęczona, że oczy zamykały jej się same. Paul już dawno ją

prosił, żeby przyjęła jakąś pomoc do Talizmanu. Cóż, kiedy Galeria cały czas nie przynosiła jeszcze takich dochodów, żeby sobie mogły pozwolić na czwartą osobę. Julia i jej wieloletnia przyjaciółka Carla, kilka lat temu otworzyły Galerię Wyrobów Artystycznych – o wielce obiecującej nazwie Talizman. Początkowo pracowały tylko we dwie, ale szybko doszły do wniosku, że jest to niewystarczające i przyjęły do sklepu pracownicę. Ilona okazała się prawdziwym skarbem. Znała się na wszystkim po trochu, ale jej główna zaletą była znajomość psychiki ludzkiej. Od drzwi umiała określać ewentualnego klienta. Widziała, który coś kupi, a który tylko ogląda, który jest skłonny zostawić parę setek w ich sklepie, i potrzebuje tylko lekkiej zachęty, a który jest przygotowany na bardzo skromny zakup. Mając ją w sklepie, obie z Carlą mogły jeździć na aukcje i wynajdować różne cacuszka, cudeńka i rarytasy. Nie mniej jednak, Paul miał racje. Powinny mieć jeszcze jedną dziewczynę. Wtedy nie musiałby spędzać po tyle czasu w sklepie. Nie byłaby taka wykończona wieczorem, żeby zasypiać zanim dotknie głowę do poduszki. Nawet czasami w weekendy siedziała przy komputerze porządkując rachunki. Doprawdy już nie pamiętała, kiedy pozwolili sobie z Paulem na taką spokojną pełną magicznych zabiegów, rozleniwiającą intymność. Coraz częściej sprawę załatwiał szybki seks, po którym paradoksalnie czuła się winna wobec męża, ale sama też miała żal do niego za tak instrumentalne potraktowanie jej ciała. Szybko rozgrzeszała w myślach i siebie i jego, że już wkrótce, po następnej aukcji, po kolejnych Walentynkach, po tych czy tamtych świętach będzie więcej czasu i wszystko nadrobią. – Julia, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – wyrwał ją z zamyślenia głos matki. –Przepraszam cię mamo, zamyśliłam się na chwilkę. Możesz powtórzyć… – Zmęczona jesteś dziecko, a ja ci jeszcze truję głowę swoimi problemami. Idź odpocznij, porozmawiamy, kiedy indziej. – Nie, nie, tylko naprawdę nie wiem, co ci poradzić. – Oczywiście, że nie wiesz, bo tego się nie wie dopóki się przez to nie przechodzi. A i nawet wtedy, tak jak ja. Ale w twoim wieku się jeszcze o tym nie myśli. Teraz masz pełnię życia, masę spraw do załatwienia, potrzebuje cię i mąż i córka i nawet syn, który choć w innym mieście, nadal dzwoni do

domu, co najmniej raz w tygodniu. No i oczywiście potrzebuję cię ta twoja najukochańsza galeria. Masz o tyle lepiej, że mając własną firmę, możesz ją prowadzić tak długo jak będziesz chciała, o ile oczywiście będzie prosperować. Nikt nie będzie wymagał od ciebie, żebyś przeszła na emeryturę – w głosie starszej kobiety zabrzmiała gorycz. Julia doznała olśnienia! – Mamo, a może chciałabyś przyjść do nas na kilka godzin dziennie. Muszę oczywiście porozmawiać z Carlą, ale myślę, że nie powinno być problemu. – Do galerii? Jak? – Nooo… do pracy? – Przecież ja nie mam pojęcia o tym. Nigdy w życiu nie pracowałam w sklepie. O sztuce wprawdzie wiem, co nieco, ale wy tam też nie sprzedajecie Van Goghów – Okay mama. Moja galeria to jednak nie Luwr. – Czekaj, nie obrażaj się, chciałam ci tylko powiedzieć, że więcej byłoby ze mną kłopotu niż pożytku. Ty potrzebujesz taką drugą Ilonę, a nie emerytowaną nauczycielkę angielskiego. Julia w duchu musiała jej przyznać rację – Myślałam o czymś innym. Znów nauczać angielskiego. Jako woluntariusz, albo za jakieś małe pieniądze. Na przykład dla emigrantów. Co o tym myślisz? – Świetny pomysł! Trzeba się tylko dobrze rozejrzeć. Może w weekend miała więcej czasu, to poszukam w Internecie. Z pewnością coś znajdziemy, zwłaszcza jeśli chcesz pracować za darmo. –Muszę, kochanie! Tkwienie tu cały boży dzień mnie zabiję. Muszę wyjść na parę godzin z domu, mieć powód, żeby się ubrać, podmalować, iść do fryzjera. A w Internecie niech poszuka Melissa. W końcu ma więcej czasu. Ty jesteś dosyć zakręcona z galerią i z domem. Daj mi ją do telefonu! – w głosie Nelly pojawiła się zawodowa nuta, którą Julia znała z dzieciństwa. Nawyk wydawania poleceń – Nawet nie wiem czy jest w domu? Dopiero wróciłam, ale w domu panuje cisza, więc nie ma ani jej ani Paula. Tylko Roxie mnie powitała. –

Julia pogłaskała swoją dobermankę, która siedziała prawie jej na nodze i czekała cierpliwie, kiedy pani poświęci jej swoją niepodzielną uwagę. – Dobrze, córeczko, zadzwonię do niej później. Sama też zresztą mogę zajrzeć, ale wiesz, jaką ja mam wiedzę w tym temacie Julia z westchnieniem ulgi odłożyła słuchawkę. Mama naprawdę bardzo przeżywała przejście na emeryturę. Rozejrzała się po domu. Panował normalny rozgardiasz, jak zawsze, kiedy rano w pośpiechu opuszczali mieszkanie. Zaraz to trochę ogarnie, ale najpierw musi się przebrać w coś wygodniejszego. Lubiła chodzić w kostiumach, bo były bardzo kobiece i ładnie modelowały sylwetkę, – a kobieta w wieku czterdziestu dwóch lat potrzebuje każdego podkreślenia, jakie może osiągnąć, ale najlepiej jednak czuła się w jeansach. Na górze spostrzegła swoją pomyłkę. Melissa była w domu, tylko wisiała jak zwykle na komórce. Kobieta zatrzymała się z ręką gotową do zapukanie, kiedy usłyszała strzęp rozmowy; … naprawdę nie wiem, co zrobić, podoba mi się, ale nie chcę żeby myślał, że mi na nim jakoś specjalnie zależy. Wiesz, co on mi powiedział dzisiaj po chemii… Odwieczny dylemat –pomyślała matka. Co powiedział, co pomyślał, co zrobi? Nie chciała jednak słuchać co też powiedział tajemniczy „on”. Szesnastolatka miała prawo do prywatności. Lekko zapukała do drzwi i otwierając je, pomachała córce ręką. Kiedy po prawie godzinie Melissa zeszła do kuchni, Julia miała prawie obiad gotowy? Paul powinien być lada moment. – Cześć mama! –Cześć Meli, jak tam? –Okay! – Tylko okay? – No, nic specjalnego się nie dzieje. – Co, Amber nie była dzisiaj w szkole? – Była, ale przecież w szkole nie można spokojnie pogadać! Mike

dzwonił! – Tak? I co tam u niego? Michael dziewiętnasto– letni syn Julii i Paula był studentem Instytutu Sztuki w San Francisco. Zarówno Julia jak i jej mąż, woleliby żeby wybrał sobie jakiś inny bardziej stabilny rodzaj kariery, ale Mike chciał malować. Rozumieli to doskonale, bo od najmłodszych lat była to jego pasja, jego żywioł i coś, w co wkładał całego siebie. Nie próbowali mu nawet perswadować. Od dawna było wiadome, że Mike będzie studiował Sztukę, przez duże S. – Mówił, że nie przyjedzie do domu wcześniej niż za trzy tygodnie. Ten weekend, kiedy wypada Hallowen. Podobno jest strrrasznie zajęty. Ma jakieś dodatkowe zajęcia i wcześniej się nie da. A wiesz, co ja myślę? Ale nie mów mu jak zadzwoni, ok.? –Ok! Co myślisz, mała czarownico? – Że nasz Mike kogoś poznał. Jakąś studentkę! I się zabujał. Na amen. Teraz to dopiero będzie malował. Mówią, że miłość jest twórcza. – Hm, może być. W końcu nie byłoby w tym nic dziwnego. Przecież z Emily zerwali już jakiś czas temu. A miłość jest twórcza. Sama się przekonasz. –A wiesz, że Kayla urodziny w tym tygodniu. Siedemnaste – zmieniła temat nastolatka. – Uhm, więc co? Mam się jakoś odświętnie ubrać czy co? – Oj, mamo nie ty, ale ja? Idę do niej w sobotę. Będę tam mogła zostać na noc? – A jej rodzice będą w domu? – Mamo – zawołała Melisa z pobłażaniem. Przecież to będzie party dla młodzieży, a nie pogadanka dla rodziców. Zresztą spałam już u niej nieraz. – Tak, ale zawsze byli jej rodzice. – Teraz też będą. Tylko później. – Później. Kiedy później? – Nie wiem dokładnie. Mamo, przecież ja jestem już dorosła. Państwo mi dało prawo do prowadzenia pojazdu mechanicznego, czyli uznało mnie za

dojrzałą i odpowiedzialną, a ty cały czas mnie traktujesz jakbym miała pięć lat. – Wcale nie Meli. Traktuje cię jak dorosłą, ale nie możesz mi zabronić się o ciebie niepokoić. Prowadzenie samochodu, to jedna sprawa, a taka młodzieżowa impreza to całkiem, co innego. A poza tym wcale nie powiedziałam, że nie możesz iść. – I zostać na noc? – Tak, ale proszę cie, nie zapomnij użyć mózgu, zanim coś zrobisz. – Okay, niech ci będzie. Będę używać – zgodziła się dziewczyna łaskawie, jednocześnie ściskając matkę. – Ale muszę ci powiedzieć, że babcia mi mówiła, że ty też chodziłaś na takie różne zabawy i też ci to zawsze powtarzała. – Co? – Żebyś używała mózgu, zanim coś zrobisz? – I używałam, jak widzisz! –Babcia mówiła, że nie zawsze! –Melissa!!! – No co, to są słowa babci. Mówiła, że kiedyś ty i ciocia Carla skakałyście z pierwszego piętra żeby się wydostać z jakiegoś party. – Babcia ci zdecydowanie za dużo opowiada. Ale to prawda, była taka sytuacja, i dała mi nauczkę na długo. Tak że proszę cie, nie powtarzaj moich błędów – dodała uśmiechając się do wspomnień.– Babcia ma dla ciebie zadanie. Zadzwoń do niej po obiedzie. – Dobrze. Acha, zupełnie zapomniałam. Dzwoniła też do ciebie Tammy i prosiła, żebyś oddzwoniła jak najszybciej. Mówiła, że twoja komórka nie odpowiada, a musi się z Tobą koniecznie skontaktować. –Dobra, zaraz do niej zadzwonię. Dokończ sałatkę. Tata powinien być w domu lada moment. Tammy wyrzuciła z siebie kaskadę słów. W pierwszej chwili Julia zupełnie nie wiedziała, o czym tamta mówi, ale następne słowa koleżanki, naprowadziły ją na właściwy temat. – Wszystko jest już załatwione, odbędzie się to w przyszłą sobotę u Susan,

bo ona ma największy dom. Będzie nas osiem bab. Spotykamy się o szóstej po południu, na stacji benzynowej koło domu Susan. Amy przyjedzie około siódmej. Tak z nią ustaliła Susan. Zaprosiła ją na babskie plotki. Więc będziemy miały dość czasu na przygotowanie wszystkiego. Ty zrób tą swoją sławną sałatkę z krewetek i jeszcze coś małego. Dziewczyny już wiedzą, co która ma zrobić. Oczywiście każda z nas przyniesie jakieś wino czy coś. Na prezent zbieramy się po 30 dolarów. Julia szybko doszła do siebie po tej lawinie. Czterdzieste urodzony Amy, babska impreza u Susan w przyszłą sobotę. Nie miała specjalnej chęci na żadną bibkę ani babską ani inną, ale wiedziała, że się nie wykręci. Zresztą bardzo lubiła Amy. –No a co jej kupimy na prezent? –I tu jest prawdziwa perła. Dziewczyny się już zgodziły i tylko czekam na twoja opinię. – No mów! – Zamówimy jej striptisera. – Co??? – Striptisera? Młody osiłek z zabudowaną klatą, który rozbiera się i tańczy. – Ouuuu, aleś mnie zaskoczyła! Myślisz, że to dobry pomysł? – Doskonały! Wszystkie się z tym zgadzamy. – Nie dziwię się, obłudnice! Same chcecie sobie popatrzyć na młodego nagiego bożka. – A ty nie? – Jak najbardziej – odpowiedziała ze śmiechem –No to do przyszłej soboty. – Nie myśl sobie, że tylko ty idziesz na urodziny – powiedziała do córki wchodząc do kuchni – ja w następną sobotę też idę. – No to wszystko super – skwitowała Melissa. * Amy podniosła ręce do ust w wyrazie kompletnego zaskoczenia, a zaraz

potem zmarszczyła zabawnie nos. – Ale zołzy jesteście, żeby mi przypominać o mojej czterdziestce. Od razu dodajcie do tego cellulitis dziesięć funtów nadwagi i brak męża. Tudzież kochanka. Już będę całkiem szczęśliwa. – Właśnie, dlatego chcemy cię upić, żebyś nie myślała o tych wszystkich nieszczęściach – Sandra objęła ją serdecznie za ramiona, – A poza tym nie zapominaj, że niektóre z nas już to przechodziły i zapewniam cię, że da się przeżyć. – dodała Julia. – I jeszcze wiedz, młoda niewiasto, że brak męża nie zawsze jest tragedią , czasami wręcz przeciwnie. Jak powiedział filozof, – ostrożnie z życzeniami, bo się mogą spełnić. –Ale jesteście wszystkie mądre i doświadczone, – śmiała się Amy obcałowując swoje koleżanki. –No to dajcie tego drinka, niech zapomnę o moim podeszłym wieku. Susan, pani domu zakrzątnęła się koło barku. Po chwili wszystkie kobiety miały w rekach szklaneczki z napojami. – No, więc wypijmy zdrowie naszej szacownej jubilatki – Chryste; to brzmi jak napis na nagrobku – jęknęła Amy Kobiety we własnym kole mają odmienny sposób bycia, niż wtedy, gdy towarzyszą im partnerzy. Odprężone, niefrasobliwe, niekiedy trzpiotowate, nie zważają na każde słowo i gest. Ubrane rozmaicie, elegancko, niedbale, kolorowo i ekscentrycznie osiem przyjaciółek tworzyło zachwycający obrazek. Głosy krzyżowały się nad stołem, pełnym różnorodnych specjałów, brzęk szkła mieszał się ze śmiechem i gwarem rozmów tworząc nastrój beztroski i jedyny w swoim rodzaju. – Tammy – spytała po cichu Julia, – kiedy ta niespodzianka ma przyjść? – O siódmej, zostało jeszcze trochę czasu, żeby wprowadzić ją w fajny nastrój. Tymczasem Amy, nieświadoma niczego rozmawiała z Brendą i Megan o butach, które widziała na wystawie Bloomingdales – Słuchajcie dziewczyny, szpilki –sen Kopciuszka, ale kosztują jak twarda rzeczywistość. Już bym dawno je kupiła, ale ostatnia odrobina rozsądku mnie

powstrzymuje. – Jak znam życie i ciebie to stracisz tą odrobinę i je kupisz– wtrąciła dołączając do grona Carla. – Niestety obawiam się, że masz rację. Chyba, że jakaś czarownica mnie uprzedzi. Ale grzechem jest wydać tyle forsy na buty! – Grzechem jest ich nie kupić, kiedy się posiada takie nogi jak ty! Gong u drzwi odezwał się rytmiczną melodią. – Tak miałam wrażenie, że ktoś dzwoni, ale nie byłam pewna czy mi się nie zdaje. – Jeszcze kogoś namówiłyście na tą moją stypę – zapytała Amy – Nic nie wiemy! Do salonu wszedł młody mężczyzna z naręczem kwiatów. Miał na sobie czarną koszulę rozpięta do połowy torsu i czarne spodnie. Poruszał się z luzacką nonszalancją, właściwą ludziom, którzy się dobrze czują we własnej skórze. Obrzucił grono kobiet przeciągłym spojrzeniem i zatrzymał wzrok na Amy. Zbliżył się do niej i klękając na jedno kolano, podał jej kwiaty; – Dla ciebie, księżniczko. Niech ci ten dzień przyniesie dużo radości i szczęścia. Amy okrągłymi ze zdumienia oczami patrzyła na mężczyznę u jej stóp. W pokoju panowała cisza. Kobiety otoczyły ich szerokim kołem i z wstrzymanym oddechem czekały na dalszą cześć przedstawiania. Musiały przyznać, że Tammy dobrze wybrała. Młody był cholernie przystojny. Klęcząc dalej przed jubilatką jednym mocnym ruchem rozpiął, a właściwie rozerwał dwie część i koszuli i błysnął nagim torsem. Rozległ się pomruk uznania. Susan zręcznym ruchem prawie jednocześnie przyciemniła światło i włożyła CD do odtwarzacza. Pomieszczenie wypełniła muzyka. Niegłośna, wolna, podniecająca. W ciągu kilku minut chłopak w rytmie tańca pozbył się spodni i został w samych stringach. Tańczył dalej przed Amy, wykonując płynne półobroty biodrami, napinając mięśnie pośladków, prezentując swoją zmysłowość świadomie i z wyrafinowaną kokieterią.

–Piękniś – szepnęła dowcipnie któraś. Szmer aprobaty potwierdził, że wszystkie myślały podobnie. Tancerz wyciągnął rękę po Amy i pociągnął na środek. Poruszając się wokół niej, zachęcał i prowokował. Nagle objął ją w pół i okręcił wokół siebie, a potem już nie pozwolił odejść. Tańczyli blisko siebie, ale prawie się nie dotykając. Pierwsza dołączyła do nich Carla. Zaczęła podrygiwać w takt muzyki, wysuwając się coraz bardziej na środek, a niebawem wszystkie kobiety tańczyły i śpiewały, przekrzykując się i chichocząc. – Ouuuu… nie powiem, niespodzianka wam się udała. – odzyskała głos Amy, padając wyczerpana na sofę– Mogę go sobie wziąć? Na dłużej, albo na trochę? – Amy, jest twój – zawyła ze śmiechem Sandra. Była już trochę wstawiona. Zawsze miała najsłabszą głowę wśród koleżanek. Pozostałe dziewczyny też były na lekkim rauszu. – Jak masz na imię królewiczu? – Kevin. – No proszę, jak dla ciebie stworzone, ale przyznać trzeba, że godnie je reprezentujesz. A teraz, natychmiast wypij z nami, a zwłaszcza ze mną, bo jakby nie było jesteś moim prezentem. Impreza się rozkręcała na dobre. Drinki krążyły wokół, stołu i szumiały w głowach muzyka zagłuszała słowa, salwy śmiechu odbijały się od sufitu. Julia bawiła się dobrze, już nie żałowała, że przyszła. Taki wieczór był jej potrzebny, a zamówiony striptiser dodał smaczku zabawie. Tańczył, już niestety ubrany, ze wszystkimi kobietami i wyglądało na to, że bawi się z nimi wyśmienicie. Carla, jak zwykle w obawie o koszta, spytała nawet Susan, czy płacą mu na godzinę, czy za wieczór, ale Susan odparła, że już jest zapłacony i teraz został z nimi we własnym prywatnym czasie. Widać to babskie grono mu odpowiadało, a może nie miał już na ten wieczór żadnych zamówień. Gdzieś około drugiej w nocy towarzystwo nieco się zwiotczało. Tammy, Brenda i Sandra oparte o siebie nawzajem, usnęły na ogromnej sofie, w trakcie oglądania filmu, „ Jedz, módl się i kochaj ” . Megan i Amy siedziały na podłodze i pociągając ze szklaneczek rozmawiały cicho o czymś, raz po raz ocierając sobie nawzajem łzy. Carla i Susan usiłowały sprzątnąć nieco pobojowisko w salonie, jednocześnie donosząc kawę i herbatę, której I

tak nikt nie pił. Julia w pewnym momencie zastanowiła się, czemu siedzi z Kevinem przy prostokątnym stole w jadalni i czemu opowiada mu o pracy w Galerii, o dzieciach, o problemach z emeryturą mamy, o rozmijaniu się z Paulem. I czemu na litość boską czuje się z tym tak dobrze, tak naturalnie, jakby rozmawiała z nim od wielu, wielu lat i jakby nie był o tylko kilka lat starszy od jej syna. * Pierwszy telefon do Galerii odezwał się już w poniedziałek wczesnym popołudniem. – Witaj Julio, – powiedział męski, nieznany głos. – Kto mówi? – Kevin! – Kevin? Hm, no tak, teraz poznałam twój głos. – A ja twojego nie mogę zapomnieć. Wspominam tą naszą nocną rozmowę na urodzinach twojej przyjaciółki i dochodzę do przekonania, że to opatrzności postawiła cię na mojej drodze. Jestem pewien, że nic nie dzieje się przypadkiem i nie przypadkiem dostałem zamówienie na to przyjęcie. – Hm– mruknęła niepewnie Julia. Mimo że to nocne bełkotanie pamiętała niezbyt dokładnie, ale pozostał jej po tym kac moralny. Była prawie pewna, że naopowiadała mu dużo niepotrzebnych i zbyt intymnych szczegółów. Ot, do czego prowadzi ciągły stres plus jeden kieliszek alkoholu za dużo. –Julio, poznałem cię dopiero dwa dni temu, ale wiem ,że jesteś osobowością o niebywale ciepłym i bogatym wnętrzu, kimś kto potrafi odpędzić zły dzień czy ukoić ból. Kimś, za kim tęskniłem całe życie, za kim właściwie całe życie gonię. Kimś, kto potrafi mnie zrozumieć i nie mieć mi za złe moich słabości. Kiedy rozmawialiśmy wtedy w nocy, od razu wiedziałem, że któregoś dnia będę mógł ci wyjawić bolesne sekrety mojej duszy, opowiedzieć o samotność wśród ludzi, o tym co mnie zżera i dręczy. –Kevin, poczekaj. Stop! Za bardzo galopujesz. Rozmawialiśmy to prawda, ale nawet nie mam bladego pojęcia, o czym. Nie zapominaj, że to było party i wszyscy mieliśmy spora dozę alkoholu w sobie. Mówiliśmy różne rzeczy, większość z nich wyssane z palca pod wpływem trunków. Nie bierz więc tak wszystkiego do serca! Nie przywiązuj wagi do tego, co mówią

czterdziestolatki na rauszu. Zachowałeś się jak gentelman, że wysłuchałeś mnie i za to ci dziękuję, ale doprawdy nie pamiętam nawet, co ci mówiłam. Mój drogi, przecież my się wcale nie znamy i jestem pewna, że masz obok siebie kogoś bardziej odpowiedniego do wyjawienia swoich smutków. Życzę ci powodzenia w twojej pracy i dużo radości w życiu. Julia odłożyła słuchawkę, ale telefon natychmiast zadzwonił znowu. – Nie rób tak nigdy. Nikomu! To jest najgorszy sposób, w jaki można potraktować człowieka. Okazać mu swoje lekceważenie i wyższość. Nigdy nie rzucaj słuchawki. – Słuchaj chłopcze. Ja jestem w pracy i nie mam czasu ani chęci na takie rozmowy. Nie chcę być niemiła, ale po prostu nie mam ci nic do powiedzenia. – Julio, poczekaj. Wysłuchaj mnie. Pozwól mi się jeszcze raz z tobą spotkać. – Nie, to ty posłuchaj. Ja jestem szczęśliwą mężatką i matką. Cokolwiek mówiłam wtedy w nocy, nie ma żadnego znaczenia i nie mam zamiaru zdradzać mojego męża z takim młokosem jak ty, ani z nikim innym. – Ależ mnie wcale nie o to chodzi. Po prostu chce z tobą porozmawiać. Nic więcej. Mam nieodparte przekonanie, że w tobie znalazłem bratnią duszę. Nie mam w podtekście żadnych spraw zmysłowych ani miłosnych. Chcę tylko porozmawiać. Proszę cię nie odmawiaj mi. Wiem, że masz syna prawie w moim wieku. Nie odmówiłabyś, mu gdyby cię poprosił o rozmowę. – Czy nie myślisz, że jednak to nie to samo. –Oczywiście że nie, ale spotkaj się ze mną jako, starsza przyjaciółka. Starsza siostra. Gdzieś w publicznym miejscu, na kawie. Na małą godzinkę. – Przepraszam cię Kevin, ale nie! I proszę cie nie dzwoń do mnie więcej. Resztę dnia w Galerii, Julia spędziła pod wrażeniem tego telefonu. Każdy następny sygnał z aparatu, witała podejrzliwe, ale Kevin nie dzwonił. Prawdopodobnie zrozumiał, że całą niewłaściwość sytuacji. – Biedny chłopak, ma niewątpliwie jakieś problemy, rzeczywiste czy urojone. – pomyślała. – Ciekawe gdzie są jego rodzice, dlaczego się do nich nie zwróci. Do matki? Myślą pobiegła do syna. Mam nadzieję, że kiedy Mike będzie miał dylemat nie zwróci się do jakiejś obcej, nawet

najsympatyczniejszej czterdziestki, tylko poprosi o pomoc rodziców. A może tylko Paula. Rychło zapomniała o Kevinie i jego dziwnych propozycjach Tydzień zapowiadał się pracowicie. Następnego dnia Julia pojechała na aukcję, o gdzie udało jej się dość tanio kupić stylowy stary fotel w doskonałym stanie, cedrowy sekretarzyk oraz dwa srebrne lichtarze. Plon nie był zbyt bogaty, ale bywało, że wracała z pustymi rękami. Carla w tym czasie, dowiedziała się o licytacji w jednym z domów niedaleko Gilroy gdzie umarł, samotny, ostatni właściciel i natychmiast tam podążyła. Przed weekendem Julia wygospodarowała godzinkę żeby wczesnym wieczorem wpaść do rodziców. Taty wyjątkowo nie było w domu, bo zaprosił go sąsiad na partyjkę szachów, ale mama się bardzo ucieszyła z odwiedzin jedynaczki. – Dobrze, że się pokazałaś mam przepyszną szarlotkę i wspaniałą wiadomość. Nie ma to jak wnuczka, biegła w tych nowych wynalazkach. Melissa poszukała w Internecie i podała mi kilka telefonów, pod które niezwłocznie zadzwoniłam i wczoraj była na jednej rozmowie a dzisiaj na drugiej. Są bardzo zainteresowani moją ofertą, bo właśnie jedna z nauczycielek odeszła na dłuższe zwolnienie lekarskie i nie wiadomo, kiedy wróci i czy w ogóle wróci. Z półsłówek dyrektorki wywnioskowałam, że chyba jest jakaś poważniejsze niedomaganie. Oczywiście nie pytałam dokładniej. Niewykluczone, że wkrótce będę mogła zacząć, cztery godzinki dziennie. – A co to za szkoła? –To jest placówka, specjalnie stworzona dla emigrantów, żeby im pomóc w porozumiewanie się po angielsku. Większość studentów jest hiszpańskojęzyczna, ale nie tylko. Są i inne nacje. Trzeba ich nauczyć właściwie od podstaw. – No to wyzwanie. Nie obawiasz się? – Czego? Myślę że dlatego jestem tak bardzo podniecona tą pracą , bo to się jednak trochę różnie od tego co do tej pory robiłam. Na policzki Nelly Battlefield wystąpiły rumieńce. –No ale może być nudne dla ciebie. Tu sobie o Shakespeare nie pogadasz,

czy o innym geniuszu pisarskim. –A tego nie wiesz. Ci ludzie nie znają tylko angielskiego, ale zasób wiedzy mogą mieć rozległy. Ale powiedz, co u ciebie. Jak się udawała bibka z dziewczynami? Poszalałyście? – Trochę! A może nawet więcej niż trochę – powiedziała Julia i cień irracjonalnego niepokoju na moment ścisnął jej serce. Nie chciała tego odczucia teraz analizować. – Stało się coś? Miałaś przez moment taką spiętą minę – oczom matki nie ujdzie żaden grymas na twarzy dziecka – Wszystko w porządku domu? Dzieci i Paul, zdrowi? – Zdrowi i zapracowani tak, że się widzimy późnym wieczorem albo zgoła drugiego dnia. Wprawdzie Mike już nie był parę tygodni w domu, ale dzwoni i się melduje co tydzień. – A Melisa? Nie zauważyłaś, że bardzo schudła ostatnio. – Oj mamo masz skrzywienie zawodowe. U ciebie jak dziewczyna trochę zjedzie z wagi, to do razu anorektyczka. Melisa chodzi do siłownię, biega rano regularnie, nie rozumiem, że jej się też tak chce rano zrywać. Wolałabym godzinę pospać, Poza tym uważa na to, co je. Nie łączy węglowodanów z białkami, tylko z warzywami ,a w ogóle mięsa to od wielkiego dzwonu. – Ja wiem, one tak wszystkie się teraz odżywiają. Ty jednak popatrz bliżej na swoją córkę, bo coś ona mi się nie bardzo podoba. Schudła to schudła, ale te sińce pod oczami i ta ziemista bladość. Julia wyszła od matki z nowym zmartwieniem. Bo jeśli Nelly ma rację. Melisa faktycznie schudła trochę, ale to jeszcze nie jest powód do paniki. Postanowiła się przyjrzeć córce lepiej i spróbować z nią umiejętnie porozmawiać. Melissa była już w domu. Siedziała w salonie obłożona młodzieżowymi pismami. – Szukasz czegoś specjalnego, czy tak po prostu nudzisz się w oczekiwaniu na obiad. – Nie, nie jestem głodna, zjadłam dziś sałatkę w szkole. Ale szukam jakiegoś cudownego przepisu na dietę. Coś takiego na1000 kalorii, albo

jeszcze mniej. Do połowy grudnia muszę schudnąć 20 funtów. – Przecież z ciebie nic nie zostanie, sam szkielet. – Okay, mamo, nie przesadzaj. – Melissa, chodź porozmawiamy, zrobimy sobie jakąś ekstra herbatkę i pogadamy jak baby. Julia była już nieco zaniepokojona, jeszcze nie w panice, ale już wiedziała, że tej sprawy nie może tak zostawić. Czyżby Nelly miała rację. – Sorry mamcia, ale dzisiaj nie mogę. Zaraz wychodzę. Umówiłam się z kilkom osobami z klasy. Pogadamy jak wrócę, albo jutro ok? Telefon przerwał im rozmowę. – Pewnie po mnie już dzwonią. A ty się nie martw nie mam anoreksji, czy bulimii czy coś tam jeszcze z babcią wymyśliła. – Halo – Chwilę słuchała. – Tak, już proszę! – Mamo, telefon do ciebie. Trzymaj się, ja już lecę, pa. Będę około 10 wieczór. – Dobrze, kochanie. Uważaj na siebie! Dopiero teraz podniosła słuchawkę. – Halo? – Witaj Julio – poznała głos Kevina. – Jak znalazłeś mój numer telefonu. Zadała mu głupie pytanie, numer telefonu był w książce telefonicznej. Do tej pory nie było powodu żeby go ukrywać. – Jakim prawem dzwonisz do mojego domu i zakłócasz spokój mojej rodzinie i mnie. – Julko, jedno spotkanie, nic więcej, jedna rozmowa i dam ci spokój. Przecież tyle możesz do mnie zrobić. Proszę nie odmawiaj mi. –Nie i jeszcze raz nie. Nie dzwoń więcej i nie zmuszaj, żebym musiała podjąć jakieś radykalne kroki. * Paul przyglądał się żonie z zafrasowaną miną. Od jakiegoś czasu

zachowywała się dziwnie, niepokojąco. Przez tyle lat małżeństwa, przez tyle wzniesień i upadków, dni chłodnych i głodnych, radości i problemów, które przechodzili razem, zawsze miał pewność, że mogą sobie powiedzieć wszystko, że mogą liczyć na wzajemną pomoc i zrozumienie. A przecież w ciągu dwudziestu lat ich pożycia, rozmaitych sytuacji było mnóstwo. Nie zawsze się zgadzali ze sobą, czasami się kłócili, czy byli na siebie obrażeni, ale nigdy nie było najmniejszej wątpliwości, że jakiekolwiek zdarzenie może zagrozić ich związkowi. To, że razem pokonają wszystko i dalej pójdą w życie było do tej pory dogmatem. Teraz po raz pierwszy Paul w to zwątpił. Julia nie była sobą. Obserwował ją, kiedy nerwowo drgała na dźwięk telefonu, lub kiedy otwierała swoją komórkę i po przeczytaniu wiadomość, twarz jej chmurniała, a cała postać jakby kurczyła się w sobie. Na jego pytanie,– czy coś się stało,– odpowiadała sztucznie beztroskim tonem. Próbował się dowiedzieć, czy może ma jakieś kłopoty w pracy, czy może jakieś finansowe problemy z pożyczką, która obie z Carlą wzięły na otwarcie Galerii. Nie mogło to być związane ani z dziećmi, ani z rodzicami, bo zawsze do tej pory takie sprawy rozważali razem. Któregoś dnia, kiedy siedziała nieobecna w fotelu, trzymając w dłoniach od pół godziny zamknięty katalog, podszedł do niej i spytał jasno: – Julio, czy chcesz porozmawiać? Czy jest coś, co chcesz mi powiedzieć? – Nie, czemu? – Mam wrażenie, że coś cie gnębi. –Nie, kochanie! Wszystko jest w porządku. Jestem może trochę bardziej zmęczona niż zwykle i zabiegana. Miałam w tym tygodniu trzy aukcje pod rząd w trzech dość odległych od siebie miejscach i to mnie nieco podkopało Paul nie uwierzył w te zapewnienia, bo cała postawa i zachowanie Julii zaprzeczało temu, co mówiła. Coś się w życiu jego żony działo i było to coś, o czym nie chciała mu powiedzieć. Któregoś wieczoru, kiedy Julia brała prysznic, zadźwięczała jej komórka. Ktoś przysłał jej SMS. Paul nigdy tego nie robił, ale teraz się nie zastanawiał; Otworzył wiadomość i przeczytał; „ Proszę cię spotkaj się ze mną. Nie odmawiaj mi. Nie mogę zapomnieć tamtej nocy. Kevin” –Nie mogę zapomnieć tamtej nocy– powtórzył cicho Paul. Poczuł się zdruzgotany. Była więc jakąś noc do wspominania. Nigdy nie przypuszczał,

że żona mogłaby go zdradzić. Zawsze ufali sobie wzajemnie, ale ostatnio ich wzajemne relacje pozostawiały wiele do życzenia. Nie mieli czasu żeby ze sobą pobyć, rozmawiali zdawkowo w przelocie, a nieliczne zbliżenia trąciły rutyną i bardziej przypominały obowiązek niż miłość i pożądanie, które jak wydaje się jeszcze nie tak dawno odczuwali. A Julia była wciąż atrakcyjną i ponętną kobietą. * Julia wracała do domu z mieszanymi uczuciami. Zrobiła coś, czego w żadnym wypadku robić nie zamierzała. Spotkała się Kevinem. Młody człowiek dzwonił do niej regularnie, co kilka dni. Nie zraził się po pierwszych telefonach, kiedy była dla niego zdecydowanie przykra i mimo, że stanowczo odmówiła jakichkolwiek z nim kontaktów, nie rezygnował. Był w swoich tych rozmowach niesłychanie sugestywny, a przy tym subtelny i otwarty. Kobieta cały czas odmawiała, ale w którymś momencie uderzyła ją uporczywość Kevina. I spojrzała na sprawę inaczej. Może właśnie ktoś, – może właśnie ona –jest mu w danej chwili potrzebna, na jakimś życiowym zakręcie i tylko ona może mu w jakiś sposób pomóc. Wierzyła w stare powiedzenie, że ludzie wchodzą w swoje życie, czasami na zawsze, czasami na kilka lat, a niektórzy na jeden sezon, czy chwilę. Żeby nas coś nauczyć, dzięki nam coś odkryć, coś przeżyć lub ominąć. Więc i może ona ma być kimś takim dla Kevina? A może on dla niej? Kiedy zadzwonił wczoraj, powiedziałam mu, że jest gotowa się z nim spotkać. –Nie wiem, dlaczego zmieniłam zdanie, ale mam wrażenie, że potrzebujesz, kogoś, przed kim mógłbyś się otworzyć i jeśli nadal chcesz, żebym to ja była tą osobą, to spotkajmy się, powiedzmy jutro. O dwie ulice dalej od mojej galerii, jest taka mała kawiarenka, nazywa się „Kryształowy Glob” i tam mogę być około trzeciej po południu. – Dziękuję ci Julio, będę czekał. Nie wiesz, nawet ile to dla mnie znaczy. –No cóż mam nadzieję, że będę umiała być ci pomocna. Kevin wyglądał inaczej niż wtedy na party u Susan. Ubrany był większość młodych ludzi w dwudziestym pierwszym wieku. Jeansy wąskie i dopasowane, opinały pośladki, ciemna podkoszulka a na nią z niedbała nonszalancją, narzucona kurtka. Wyglądał, jak mógł wyglądać, student

medycyny, młody prawnik, czy sportowiec w przerwie między zawodami. I tym wszystkim mógłby być, jakaż siła rzuciła go na ścieżkę striptizu. Wyraz twarzy i sylwetka, świadczyły raczej o tymże ich właściciel przechodzi jakiś impas wewnętrzny i nie jest najradośniej ustosunkowany do świata. Uśmiechnął się jednak na widok Julii siedzącej w rogu niedużej kawiarenki, gdzie każdym na stoliku, zgodnie z nazwą stał kryształowy glob. A przynajmniej przypominający kryształ. Rozmowa zaczęła się od razu, bez żadnych wstępów. I to właśnie zdumiało Julię. Rozmawiała z nim po raz drugi w życiu, nie licząc tych rozmów telefonicznych, kiedy się od niego odpędzała i znów czuła się tak, jak rozmawiała z nim od wielu lat. Jakby to, co on mówił znajdowało oddźwięk w jej duszy, jakby wiedziała, jakie następne słowo wypowie. Było to coś nieprawdopodobnego, zważywszy, że się właściwie prawie nie znali i różnice wieku, jaka ich dzieliła. Kevin zaczął od początku. Stwierdził, po prostu, że chce jej powiedzieć o sobie. I miał takie pragnienie od tamtej nocy, kiedy ją poznał. Nie wie, dlaczego, ale nie mógł się od tego odpędzić. – Nie obawiaj się Julio, ja nie zamierzam zatruwać życia tobie ani twojej rodzinie, choć te moje uporczywe telefony mogły tak wyglądać początkowo. Nie, chcę tylko z tobą porozmawiać i jeśli będziesz chciał się ze mną spotkać jeszcze raz czy dwa, będę szczęśliwy. Ale nie będę nalegał, jeśli powiesz nie. Urodziłem się chyba w San Francisco, choć do tego pewności nie mam, ale tak mam zapisane w papierach. I stało się to dwadzieścia pięć lat temu. Cóż ci mogę powiedzieć o moich rodzicach? Otóż niewiele! Nigdy ich nie poznałem. Nie dokładnie tak, ale o tym za chwilę. Nie znaczy, że nie żyją, teraz właściwie już nie wiem, ale wiem, że jeszcze kilka lat temu żyli. Przez pierwsze dwa lata byłem u jakiejś przyszywanej ciotki, ale tego nie pamiętam znam to jedynie z opowiadań kucharki z domu dziecka. Najbardziej lubiłem z nią rozmawiać, bo zawsze mi na każde pytanie odpowiedziała, a też często dała w rękę babeczkę czekoladową, a czasami i przytuliła i pogłaskała po głowie. Niestety, kiedy miałem pięć czy sześć lat odeszła z pracy i nigdy już potem jej nie widziałem. Od niej tez wiem, że rodzice zrobiliby lepiej gdyby zamiast zostawiać mnie u jakieś dalekiej krewnej, od razu oddaliby mnie do domu dziecka. Miałbym większe szanse na adopcje prawie każde małżeństwo, które chce zaadoptować dziecko, chce jak najmniejsze.

Najlepiej zaraz po urodzeniu. Ja spędziłem tam ponad pięć lat, kiedy w końcu ktoś mnie zaadoptował. Nie wiem, czemu mnie omijali. Może, dlatego, że, mimo, iż bardzo chciałem trafić do normalnego domu, nie umiałem zagrać słodkiego ułożonego chłopczyka. A może ta moja przeolbrzymia desperacka chęć wydobycia się z bidula, wyzierała z moich oczu i straszyła ewentualnych przyszłych rodziców. W końcu straciłem nadzieję i przestałem się tym łudzić. Kiedyś się jednak taka odważna para znalazła i mimo, że miałem już na swoim koncie niezłe wybryki, o czym byli poinformowani, mimo to zdecydowali się otworzyć dla mnie swój dom. Nie byli już najmłodsi, mogli mieć około czterdziestki. Facet podszedł do mnie, kiedy siedziałem z dumną, a raczej impertynencką miną, która miała oznaczać, że nie chce żadnej łaski od nikogo. Ale on nie dał się nabrać na to, podszedł do mnie i powiedział; Słyszałem, że życie dało ci już niejednego kopa, chociaż jesteś jeszcze młody. Nam, mnie i mojej żonie też. I dlatego pomyśleliśmy, że we troje raźniej byłoby temu życiu sprostać. Co na to powiesz? Chciałbyś mieć takich starych rodziców, czy opiekunów? Zaniemówiłem ze szczęścia, a potem wpadłem w ramiona najpierw tej kobiety, a potem jej męża. Wszystko potoczyło się błyskawicznie i choć tydzień, który dzielił mnie od wprowadzenia się do tych ludzi, był najdłuższym tygodniem w moim życiu to w końcu jednak minął i wreszcie opuściłem tą instytucję na zawsze. –Kiedy słucham o dzieciach, które spędziły dzieciństwo w sierocińcu, zawsze doznaję uczucia, że życie po takim doświadczeniu, ma prawo im zaoferować jak najwięcej szczęścia, miłości ciepła, wszystkiego, czego im wtedy zabrakło. Że nic dobrego, co ich spotka, to nie będzie za dużo–wtrąciła Julia – Może tak to nawet pracuje, ale często robimy wiele rzeczy przeciwko sobie, jakbyśmy byli swoimi najgorszymi wrogami – powiedział Kevin z goryczą ––Domyślam się, że tak to i było twoim przypadku? – Przez pierwsze tygodnie była euforia. Miałem swój pokój, swoje zabawki, książki, swoje miejsce na ziemi, do którego mogłem wracać. Kąt gdzie, jeśli chciałem mogłem być sam, kiedy miałem na to ochotę – co jak wiesz w domu dziecka jest prawie niemożliwie. I ludzi, do których

należałem. Zaraz na początku poprosili mnie, żebym sam zadecydował jak chcę do nich mówić. Czy po imieniu, czy ciociu, wujku, czy też mamo, tato? Mamo, tato było dla mnie jak muzyka. Zawsze zazdrościłem chłopakom, kiedy mówili, że widzieli się z tatą, albo, że mama ma do nich przyjść, co też nie było zawsze prawdą, ale mieli tą osobę, którą mogli tak nazwać. Bez względu na to, że niekiedy taka mama, albo tata, to był ktoś z samego dna życiowego. Ja nawet w najdalszych wspomnieniach nie mogłem takiej osoby odnaleźć. Zdecydowałem, więc natychmiast, że mam rodziców i do tej pory zawsze tak się do nich zwracałem. Nie żałowałem tego nigdy, byli dla mnie dobrzy, ciepli, robili wszystko żebym mi wynagrodzić tamte lata. Zwłaszcza ojciec. Prowadził ze mną długie, mądre rozmowy, odpowiadał na wszelkie pytania, traktował jak równorzędnego partnera. Brał na ryby, na rowery, mecze. Wciągał mnie do pomocy przy samochodzie. Mama jak to mama, otulała mnie na noc, całowała przed wyjściem do szkoły, dbała o to żebym jadł witaminy i owoce. Oboje pracowali zawodowo, więc zorganizowali się tak, żeby moc mnie odebrać ze szkoły, czy do szkoły wyprawić. Razem z nimi dostałem jeszcze kilku wujków i cioć, oraz dwie babcie i jednego dziadka. Słowem całą rodzinę. Czułem się naprawdę szczęśliwy. W szkole też było w porządku, nikt nie wiedział, że jestem adoptowany, powiedziałem kolegom, że się niedawno przeprowadziliśmy w te strony. Może w niecały rok później odkryłem coś, co, zachwiało moim życiem na dobre. Miałem tylko osiem lat, ale w sierocińcu dorasta się szybciej, więc i ja byłem rozwinięty bardziej niż rówieśnicy, co niekoniecznie było cechą dodatnią. Przy któryś z rodzinnych spotkań na grilla w ogrodzie, babcia od strony ojca odezwała się do mnie niespodziewanie. – Oscar, podaj mi widelec, proszę. W ogóle bym na to nie zwrócił uwagi, gdyby nie to, że babcia, zawołała kilka razy głośnie; –Oscar, Oscar, przecież mówię do ciebie, nie udawaj, że nie słyszysz. Podałem babci ten widelec, nadmieniając, że mam na imię Kevin, i zapomniałbym o tym prawdopodobnie, ale taka sytuacja się powtórzyła jeszcze kilka razy. IW końcu zaintrygowało mnie, dlaczego nie tylko babcia, ale i dziadek, a czasami któraś z ciotek usiłowały mi zmienić imię. Zapytałem w końcu o to ojca. Milczał długa chwile, a potem powiedział; – Chyba

przyszedł czas, żeby ci powiedzieć, choć nie planowaliśmy tego jeszcze teraz. Poczekaj zawołam mamę, bo chcemy być przy tej rozmowie oboje. Wtedy mi powiedzieli; – Nikt nie zamierza ci zmieniać imienia, babcia i ciotki się po prostu pomyliły Nazwały cię imieniem innego chłopca. Chłopca, który już nie żyje od wielu lat. Oscar był naszym synem, utonął sześć lat temu, miał wtedy miał dwanaście lat. – To dlatego mnie wzięliście – zawołałem oskarżająco, – żebym wam go zastąpił. – Nie, nie dlatego! Nie można zastąpić jednego człowieka drugim. Ciebie wzięliśmy dla ciebie samego. Dlatego że pokochaliśmy cię od pierwszej chwili, i dlatego, że bardzo potrzebowałeś rodziny. A my bardzo chcieliśmy mieć syna. Pamiętasz, co ci powiedziałem, wtedy, że ty dostałeś kopa od życia i my też. I że siebie nawzajem potrzebujemy. Nie jesteś dla nas Oscarem. Oscar był naszym synem, którego bardzo kochaliśmy i mieliśmy przez dwanaście lat. Kiedy utonął, było nam niewyobrażalnie ciężko, i nigdy nie myśleliśmy, że się podniesiemy po tej stracie. Ale czas daje nam nadzieje i leczy nawet najbardziej krwawiące rany, z biegiem lat nauczyliśmy się z tym żyć i w końcu zaakceptowaliśmy to, że był nam dany tylko na ten okres. I przyszedł dzień, że oboje z mama, zapragnęliśmy znów usłyszeć tupot dziecięcych stóp na schodach, młody radosny śmiech. Tak trafiliśmy do domu dziecka, w którym ty mieszałeś. – A dlaczego wybraliście właśnie mnie? Jestem do niego podobny? – Nie jesteś. I nie tym się kierowaliśmy. Za serce nas chwyciły twoje myślące duże i wtedy tak smutne oczy. Rozmowa z tobą, choć trwała tylko chwilę, przekonała nas, że to właściwa decyzja. Nie miałeś nam zastąpić Oscara, miałeś być naszym drugim synem, Kevinem, którego bezgranicznie kochamy. – Rozumiem, że im nie uwierzyłeś? – spytała Julia cicho. – Takich rozmów miedzy rodzicami a mną było jeszcze kilka. I w każdej mówili to samo. Poza ty na każdym kroku widziałem ich miłość i oddanie. Nie umieli mnie jednak przekonać. Teraz myślę, że po prostu nie chciałem być przekonany. Niepewność wkradła mi się w serce, nie chciała go już opuścić. I wkrótce zaczęło się wszystko zmieniać.

–W jakim sensie zmieniać? Co masz na myśli?– Zapytała Julia. –Do dziś sobie nie mogę tego darować. To byli jedyni ludzie, którzy mnie naprawdę kochali, a ja im tak odpłaciłem – Kevin sprawiał wrażenie jakby nie słyszał pytania siedzącej naprzeciwko kobiety. –Chłopak a zwłaszcza taki jak ja, z bidula, jeśli chce znaleźć złe towarzystwo, to je zawsze znajdzie. Oczywiście nie w mojej klasie, bo koledzy w moim wieku byli dla mnie za dziecinni i za dobrze ułożeni. Ja zacząłem się zdawać z chłopakami o cztery, pięć, a nawet sześć lat starszymi od siebie. Początkowo odganiali mnie od siebie, ale musiałem im udowodnić, że nie jestem mięczak, bo wkrótce przyjęli mnie do swojej paczki. Oczywiście byłem i workiem treningowym i chłopakiem na posyłki i do wyśmiewania, ale utrzymałem się z nimi długi czas. Z nimi popróbowałem pierwszy alkohol, papierosy już znałem wcześniej, ale z nimi zacząłem palić codziennie, z nimi też spróbowałem pierwszych narkotyków. Wiesz, niby każdy musi spróbować wszystkiego raz w życiu, ale co innego jest spróbować i zostawić, a co innego jest w tym tkwić. Ja dodatkowo jeszcze chciałem się wykazać, więc wszystko starałem się robić więcej i lepiej niż starsi kumple. Nie wspomnę, że byłem postrachem w swojej klasie. A potem to już poleciało jak z górki. – A rodzice? – Robili wszystko, żeby mnie odciągnąć od tej paczki, przenieśli mnie nawet do innej szkoły, rozmawiali ze mną setki razy, chodzili do psychologa, próbowali nagradzać i karać, zatrzymywać w domu, przychodzić pod szkołę. Wszystko na nic. Im bardziej oni się starali i cierpieli, tym bardziej ja się zacinałem w sobie. Cały czas miałem żal do nich, że przede mną mieli innego syna i nie wierzyłem im w żadne zapewnienia. –Smutne, bo miałeś szanse na dobre, szczęśliwe dzieciństwo. – Tak, kiedy to zrozumiałem było już za późno. Moje piętnaste urodziny, oczywiście w domu był tort i małe rodzinne przyjęcie, ale mnie ciągnęło do kolegów. Z nimi miało się odbyć prawdziwe party. I się odbyło. Szybko nam zabrakło alkoholu i trawki, postanowiliśmy, więc coś zorganizować. Pierwszy sklep, który otwarty był całą dobę wydawał się doskonałym celem. Chłopaki weszli, ja najmłodszy, zostałem na czatach. Podobno, jeszcze zanim zażądali pieniędzy, sprzedawca zdążył uruchomić przycisk alarmowy. Mówił