a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony864 912
  • Obserwuję554
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań676 272

Spirit Animals 06 Wzlot i upadek - Eliot Schrefer

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Spirit Animals 06 Wzlot i upadek - Eliot Schrefer.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 175 stron)

TOM 6 WZLOT I UPADEK Eliot Schrefer przekład: Michał Kubiak

Tytuł oryginału: Rise and Fall Copyright © 2015 by Scholastic Inc. All rights reserved. Published by arrangement with Scholastic Inc., 557 Broadway, New York, NY, 10012, USA. SCHOLASTIC, SPIRIT ANIMALS and associated logos are trademarks and/or registered trademarks of Scholastic Inc. Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXVI Copyright © for the Polish translation by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXVI Wydanie I Warszawa MMXVI

Spis treści Mapa Dedykacja 1. Więźniowie 2. Okaihee 3. Golec 4. Sen 5. Wąski przesmyk 6. Cabaro 7. Zgromadzenie 8. Oaza 9. Plan 10. Tarik 11. Złoty Lew 12. Zachód słońca 13. Pogrzeb 14. Shane 15. Konsekwencje Biogram autora

Dla Ombwe i Oshwe, dwóch szympansów bonobo, które na zawsze pozostaną w mojej duszy E.S.

1 Więźniowie Łup! Abeke obudziła się cała rozdygotana. W pierwszej chwili sądziła, że hałas tylko jej się przyśnił, ale natychmiast usłyszała go ponownie. Łup! Zerwała się i prawie rozbiła sobie głowę o sufit. Pętający jej kostkę łańcuch uderzył i zbudził Meilin. – Co się dzieje? – zapytała Meilin, macając dłońmi w ciemności. Abeke jak przez mgłę przypomniała sobie, że przebywają w zamknięciu, w brygu okrętu Zdobywców płynącego do obozu w południowo-zachodnim Nilo. Abeke była już kiedyś na pokładzie podobnego okrętu, ale traktowano ją wtedy jak gościa honorowego. Spała w miękkim łóżku, przeglądała się w zwierciadle o złoconych ramach i mogła swobodnie się poruszać. Nikt nie zamknął jej wówczas w maleńkim, ciasnym i pozbawionym światła brygu, gdzie tylko skrzypienie poszycia kadłuba zagłuszało chrobotanie szczurów. Na domiar złego Abeke i Meilin skuto razem w kostkach ciężkim łańcuchem. – Słychać głosy! – szepnęła nagląco Abeke. – Wstawaj, ktoś nadchodzi! Meilin podniosła się z gracją. Udało jej się zachować ciszę, nawet mimo ciężkich ogniw pętającego ją łańcucha. Zdobywcy złamali ją i skuli, ale nie odebrali jej refleksu wojowniczki. Wpadające do brygu światło świec było przyćmione, ale po tylu dniach spędzonych w półmroku wydawało się niemal oślepiające. Abeke musiała odczekać, aż jej oczy przywykną do blasku, i dopiero wtedy zobaczyła chłopaka stojącego w drzwiach. Był wysoki i dobrze zbudowany, o bladej skórze i łagodnych, pełnych skruchy oczach. Shane. Abeke nie darzyła ciepłymi uczuciami żadnego ze Zdobywców, ale wiedziała, że jedynie Shane był dla niej i Meilin kimś w rodzaju

sprzymierzeńca. Podczas długiego rejsu tylko on przynosił im jedzenie i wodę. Bez jego pomocy nie przetrwałyby podróży. Abeke wyraźnie wyczuwała emanującą od Meilin furię, ale dziewczyna się nie odezwała. W kontaktach z Shane’em Abeke była zdana na siebie. – Dobrze się czujecie? – zapytał chłopak. Łagodny ton jego głosu nie zwiódł Abeke, która dostrzegła szablę wiszącą u jego boku. Zdawała sobie też sprawę z władzy, jaką miał nad nimi dwiema. Shane należał przecież do porywaczy, którzy je uwięzili. W dodatku sam potrafił przywoływać zwierzoducha, niebezpiecznego rosomaka. Abeke była pewna, że w normalnych warunkach jej lamparcica Uraza zwyciężyłaby w starciu, ale w przeciwieństwie do niej niewielki rosomak znakomicie nadawał się do walki w ciasnym pomieszczeniu. – Na tyle dobrze, na ile to możliwe – odparła oschle, wymownie potrząsając łańcuchem na kostce. – Przykro mi z tego powodu, naprawdę – westchnął Shane. – Mówiłem im, że kajdany nie będą potrzebne. – Urwał i wbił wzrok w sufit brygu. Gdzieś z góry dobiegał odgłos drapania. – Zakończył się wasz pobyt tutaj. Dotarliśmy do twierdzy. Abeke zmrużyła oczy. Czyżby Shane oczekiwał, że okaże ulgę? Abeke nie polubiła wprawdzie ciasnego brygu, ale wiedziała, że w bazie Zdobywców czekają na nie znacznie gorsze rzeczy. Porywacze mogli planować złożenie ich obu w ofierze Wielkiej Kobrze Gerathon albo też zmuszenie Abeke do wypicia okropnej Żółci, dzięki której Gerathon mogłaby kontrolować jej wolę, tak jak w przypadku Meilin. Abeke z trudem zachowywała spokój, ale kiedy w myślach wracała do groty Mulopa, jej umysł wypełniały przerażające obrazy: palce Meilin zaciśnięte na jej ramieniu niemal do kości. Meilin ciągnąca ją siłą w stronę kamienistej plaży. Walka, podczas której Abeke oberwała w głowę kosturem przyjaciółki, a potem mroczniejący świat… – Czyjej twierdzy? – zapytała Abeke, wypierając wspomnienie z myśli. – Do kogo należała, zanim zagarnęli ją Zdobywcy?

– Pałac należał do jednego z władców stepowych z Nilo – odpowiedział Shane i znów westchnął. – Słuchaj, ja wcale nie jestem dumny z tego, że zabraliśmy komuś dom. Jego właściciel żyje, a ja dbam o to, by służący mieli co jeść i żeby nie działa im się krzywda. Staram się jak najlepiej wykorzystać sytuację. Abeke skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała na niego surowo. – Chodźcie teraz ze mną, Abeke. Spokojnie, proszę – powiedział Shane, nie patrząc jej w oczy. – To dla waszego dobra. Abeke zerknęła na Meilin, która nieznacznie skinęła głową. Shane był jedyną przyjazną im osobą i dlatego należało wykorzystać go do zdobycia jak największej ilości informacji. – Dobrze – powiedziała Abeke. – Nie będziemy się stawiać, Shane. Prowadź. Ze skutymi kostkami wejście po drabinie prowadzącej na pokład okazało się niełatwe. Abeke weszła na jeden szczebel, odczekała, aż Meilin znajdzie się tuż za nią, i wspięła się na kolejny. W końcu wydostały się spod pokładu. Mimo pochmurnego dnia było oślepiająco jasno i Abeke musiała zacisnąć powieki, spod których toczyły się łzy. Shane czekał już na pokładzie, by silną ręką pomóc dziewczętom usiąść na deskach. Wzrok Abeke powoli przyzwyczajał się do światła. Kiedy zaczęła dobrze widzieć, aż westchnęła z wrażenia. Na pokładzie okrętu uwijała się ponad setka Zdobywców przygotowujących szalupę. Żołnierze nosili proste skórzane pancerze z napierśnikami hartowanymi w oleju na czarno. Nie były to paradne uniformy, tylko niekrępujące ruchów zbroje bojowe. „Przygotowali się do walki z mieszkańcami Nilo – pomyślała gorzko Abeke. – Z ludźmi broniącymi własnych domów”. Tuż obok niej stał Zerif, który swego czasu podstępem przekonał Abeke, by „stanęła po stronie dobra” i przyłączyła się do Zdobywców. Zerif niewiele się zmienił. Jego przystojną twarz nadal znaczyły zmarszczki, wciąż też nosił krótko przystrzyżoną brodę. U jego boku Abeke zauważyła szczupłą kobietę, której nie widziała od czasu pobytu na dalekiej północy: Aidanę, matkę Rollana. Chociaż nie

krępowały jej łańcuchy, sprawiała wrażenie uwięzionej, miała wychudzoną twarz i zmęczone oczy. Po raz pierwszy Abeke ucieszyła się, że nie ma z nią Rollana. Widok matki w tak strasznym stanie mógłby całkiem złamać chłopaka. Obok Aidany stała jeszcze jedna osoba, której Abeke nie znała. Wysoka i bladoskóra dziewczyna, o dużych oczach i przebiegłym, krzywym uśmiechu, nosiła czarny skórzany strój nabijany rzeźbionymi kawałkami kości w taki sposób, że przypominały pajęcze odnóża. Zmierzyła wzrokiem Abeke i Meilin, a potem przeniosła spojrzenie na Shane’a. Kiedy się odezwała, jej wargi zdawały się prawie w ogóle nie poruszać. – Czy to są właśnie te ćmy, których złapanie kosztowało cię tyle wysiłku, braciszku? Jestem rozczarowana. Braciszku…? Abeke przyjrzała się ostro zarysowanej szczęce dziewczyny, jej wysokim kościom policzkowym i gęstym jasnym włosom. Podobieństwo było wyraźne i Abeke zorientowała się, że dziewczyna należy do Naznaczonych. Na jej ramieniu siedział pająk wielkości mewy. Ubarwienie w jaskrawożółte pasy i nabrzmiały odwłok zdradzały, że stworzenie jest jadowite. Przez chwilę Shane zdawał się zbity z tropu słowami siostry, zaraz jednak odwdzięczył się jej kpiną. – Zechciałabyś może opowiedzieć nam o tym, ile razy pokonał cię strażnik Zielonej Przystani, Drino? A może wolisz nie poruszać tego tematu? Słowa Shane’a były celne i tym razem to Drina wyglądała na urażoną. Jednak kiedy tylko zauważyła spojrzenie Zerifa, wyraz jej twarzy stwardniał i zamienił się w pogardliwy grymas. Abeke wyczuła, że gdyby nie jego obecność, rozmowa rodzeństwa miałaby zupełnie inny przebieg. – Dosyć! – warknął Zerif w chwili, gdy Drina otwierała usta do trafnej riposty. – Zwycięstwo nad Nilo jest w zasięgu ręki. Nie pora na dziecinne utarczki. Abeke zaryzykowała szybkie spojrzenie w stronę Meilin. Niezgoda pośród Zdobywców mogła być im na rękę. Ale Meilin siedziała na pokładzie nieruchomo, z dłońmi ułożonymi na kolanach

i zamkniętymi oczyma, jakby zupełnie nieświadoma tego, co się dzieje wokół nich. Każdy z czworga Zdobywców – Shane, Zerif, Aidana i Drina – utkwił wzrok w Abeke i Meilin. Właśnie w tej chwili zza chmur wyłoniła się tarcza słońca i w jej niespodziewanym blasku Abeke przestała widzieć twarze. Zdobywcy stali się czterema czarnymi sylwetkami wyciętymi na tle nieba, górującymi nad skutymi dziewczętami i Abeke czuła się przy nich żałośnie bezradna. – Nie wyglądają zbyt groźnie, prawda? – odezwał się Zerif. – Ze strony Abeke nie mamy czego się obawiać. Wiedziałem o tym, od kiedy ją poznałem. Nawet jej ojciec był nią rozczarowany. Myślę, że jego rozczarowanie jeszcze się pogłębiło, kiedy Okaihee znalazło się pośrodku okupowanych ziem. Abeke poczuła, jak narasta w niej znajoma bezsilna furia. Kiedy mieszkała w wiosce, jej siostra Soama miała zwyczaj odgarniać włosy z twarzy Abeke i wymieniać niedoskonałości jej urody. Największą ambicją w życiu Soamy było czuć się piękną, a najprostszym na to sposobem – przekonanie Abeke o jej własnej brzydocie. Wtedy to nauczyła się zachowywać kamienny wyraz twarzy, który właśnie teraz starała się przybrać. Bardzo chciała przywołać Urazę i patrzeć, jak lamparcica zaciska zęby na gardle Zerifa. Jednak jego szakal trzymał się blisko stóp swojego pana, dysząc i pokazując ostre zęby. Pająk Driny czaił się na jej ramieniu, gotowy do skoku. Próba zaatakowania Zdobywców w tych warunkach byłaby głupotą. – Wstawać – rozkazał Zerif. Abeke zawahała się, ale Meilin wstała powoli, podzwaniając łańcuchami. Abeke spojrzała w pozbawioną wyrazu twarz przyjaciółki i przez chwilę zdawało jej się, że umysł Meilin znowu opanowała Gerathon. Dopiero potem zauważyła, że dziewczyna zaciska pięści. – A teraz… z powrotem na kolana. – Zerif uśmiechnął się okrutnie, krzyżując ramiona na piersi. Abeke zerknęła na Shane’a, wyraźnie bezradnego wobec sadystycznego zachowania Zerifa. Meilin aż dygotała od ledwo wstrzymywanej furii. „Nie atakuj go, Meilin, nie teraz” – błagała w myślach Abeke.

– Głuche jesteście? Na kolana! – Drina kopnięciem zwaliła Abeke z nóg. Szybkość jasnowłosej dziewczyny zaskoczyła Abeke. Miała błyskawiczny refleks, zupełnie jak jadowity pająk. Zanim Abeke i Meilin zdążyły cokolwiek powiedzieć, zmuszono je do klęknięcia. Abeke upadła i uderzyła podbródkiem o deski pokładu, w ustach poczuła smak krwi. – Drina! – dobiegł do jej uszu okrzyk Shane’a. – Przestań! Minęła dłuższa chwila, podczas której Abeke nie otwierała oczu. Kiedy Drina znowu się odezwała, Abeke z zaskoczeniem usłyszała w jej głosie wyraźny ton skruchy. – Przepraszam, braciszku. Zerif zarechotał. – Gar chce, żebyśmy sprowadzili je na brzeg. Nie powiedział, jak mamy to zrobić. W trakcie naszego ostatniego spotkania Abeke posłała strzałę prosto w moje serce, więc mam prawo do rewanżu. Do brzegu dotrą wpław. Shane zaczął protestować, ale jego słowa zagłuszył zgiełk. Abeke poczuła na plecach ciężar czyjegoś buta i bezwładnie potoczyła się po pokładzie. Na chwilę zatrzymał ją łańcuch, którym skuto ją razem z Meilin. Dobiegł do niej łomot i krzyk, kiedy Zerif kopnął również Meilin. Potem poczuła, że coś ciągnie ją po pokładzie. Prosto w stronę burty. Abeke drapała deski paznokciami, rozpaczliwie starając się znaleźć jakieś oparcie dla dłoni, ale w rękach zostały jej tylko drzazgi. Słyszała krzyki zwisającej na łańcuchu Meilin, której ciężar ciągnął ją w dół. Skamieniałą z szoku twarz Shane’a zobaczyła jako ostatnią, zanim wyleciała za burtę. Usłyszała jeszcze plusk, kiedy Meilin wpadła do morza, a potem nad nią też zamknęła się woda. Żołądek Abeke zjechał w dół, a do ust wdarła się zimna słona ciecz. Ciężki łańcuch ściągał je obie w głębiny. Abeke zaczęła instynktownie płynąć w stronę powierzchni, ale wystawienie głowy ponad taflę wody okazało się niemożliwe. Nie poszła natychmiast na dno tylko dlatego, że ze wszystkich sił młóciła wodę. Meilin tonęła, ciągnąc Abeke za sobą.

Nagle ciężar łańcucha zelżał i Abeke udało się przebić głową powierzchnię wody. Gorączkowo pracowała rękoma, żeby nie dać się wciągnąć z powrotem. Oczy szczypały ją od słonej wody, ale zauważyła obok siebie Meilin, równie desperacko walczącą o utrzymanie się na powierzchni. Mięśnie Abeke płonęły z wysiłku i wiedziała, że za kilka chwil obie pójdą na dno. Meilin z trudem łapała powietrze, a łańcuch coraz bardziej jej ciążył. Abeke nie miała siły, by podnieść wzrok, ale do jej uszu dobiegł głos wzywającego pomocy Shane’a. Drina krzyczała na Zerifa i nawet w jej głosie było słychać panikę. – Abeke, płyńcie do brzegu! – zawołał Shane. – Do brzegu! To niedaleko! Zdesperowana Abeke poszukała wzrokiem brzegu i zobaczyła, że Shane się mylił. Ciężki łańcuch i palenie w płucach podrażnionych od soli sprawiały, że ląd wydawał się jej niemożliwie daleko. Był jednak ich jedyną nadzieją. – Meilin! – krzyknęła. – To nasza szansa! Płyń! Przy wtórze jazgotu Driny i krzyków Shane’a Abeke zaczęła zmagać się z wodą. Wyczerpane mięśnie nóg paliły ją żywym ogniem. Meilin zrównała się z nią, płynąc mozolnie i krzycząc z wysiłku. – Dalej, Meilin! – dopingowała ją Abeke. – Uda nam się! Mimo determinacji ramiona Abeke zaczęły w końcu słabnąć. Nogi poddawały się ciężarowi tonącego łańcucha, a przy każdym hauście powietrza wdzierała się jej do ust słona woda. Poczuła, jak Meilin chwyta ją pod pachami i stara się pomóc w utrzymaniu na powierzchni, ale było już za późno. Abeke tonęła i woda zamykała się nad jej głową. Właśnie wtedy poczuła pod stopami grunt. Mielizna! Meilin stanęła na piasku obok Abeke i roześmiała się z ulgą. Morskie fale sięgały im wprawdzie do szyi, ale przynajmniej przestały tonąć. Przez dłuższą chwilę oddychały głęboko, odzyskując siły. Meilin obejrzała się na okręt. – Zerif oszalał – powiedziała. – Zdobywcy chcą nas mieć żywe, inaczej zabiliby nas jeszcze na wyspach Oceanu. Dlaczego ryzykował,

że utoniemy? – Prawie go zabiłam – odparła niedbale Abeke. – Niektórzy reagują na to rozdrażnieniem… Na razie mamy poważniejsze zmartwienia. Spójrz. Brzeg wyglądał tak, jakby samo morze postanowiło go opuścić. Tuż przed nimi wodę rozdzielał olbrzymi kształt. Najpierw Abeke pomyślała, że prąd poruszył podwodnym głazem. Ale zaraz zauważyła wśród fal trzepoczący na boki ogon pokryty pancernymi płytkami. Jakieś dziesięć metrów od Abeke i Meilin zatrzymał się gigantyczny krokodyl, który wlepiał w wyczerpane dziewczęta gadzie ślepia. Od strony brzegu do wody wszedł człowiek w rogowej masce na twarzy. Zbliżył się do krokodyla i położył dłoń na jego pysku, a potem skrzyżował ramiona i wpatrzył się w uwięzione na mieliźnie dziewczęta. Na spotkanie wyszedł im sam generał Gar, wódz Zdobywców. Człowiek zwany Pożeraczem.

2 Okaihee Rollan wiedział, że podróż przez Nilo w poszukiwaniu Cabaro i jego amuletu Złotego Lwa oznaczała walkę o przetrwanie na terytorium wroga, ale pocieszał się myślą, że przynajmniej będzie mu ciepło, jak w dzieciństwie w Concorbie. I rzeczywiście, w ciągu dnia wszyscy nielicho się pocili, a na tunice Rollana pojawiły się ślady soli. Jednak teraz, po zachodzie słońca, chłopiec drżał z chłodu i cieszył się, że dotyka ramieniem Conora. Miał wrażenie, że jest to jedyna część jego ciała, która nie marznie. Musiał przyznać, że zapadający wieczór był urokliwy. Na niebie roiło się od gwiazd, przesłanianych gdzieniegdzie przez sylwetki chuderlawych, smaganych wiatrem drzew. Tarik zatrzymał pochód na piaszczystym urwisku ponad niedużą wioską. Ostre i przerzedzone krzewy ledwo maskowały ich obecność. Okaihee może znajdować się w rękach Zdobywców, ostrzegł ich Tarik. Muszą obserwować wieś, by zobaczyć, kto do niej przybywa i kto z niej odchodzi. Jak dotąd liczba przybyszów i opuszczających wioskę wynosiła dokładnie zero. Wraz z nadejściem wieczornego chłodu rdzawe płomienie ognisk płonących we wsi wydawały się przyciągać Rollana jak magnes. Chciał przestać marznąć, choćby nawet każde ognisko otaczały zastępy Zdobywców. Szansa na to, że wieś Okaihee znajduje się pod kontrolą Zdobywców, była spora. Wszystkie osady, jakie grupa odwiedziła w drodze przez Nilo, albo wspierały Zdobywców w zamian za ochronę, albo stawiły im opór, za co najeźdźcy zabijali wodzów. Tarik wyjaśnił, że „ochrona” w istocie polegała tylko na tym, że dzieci wieśniaków nie były siłą wcielane do wojska, a Zdobywcy zagrabiali jedynie połowę zbiorów na zaopatrzenie swojej armii. W Okaihee zdawał się panować spokój, ale doświadczenie nauczyło Zielone Płaszcze ostrożności. Nie dalej jak dzień wcześniej próbowali rozmówić się ze starszym pewnej wsi. Zanim zdążyli

zareagować, otoczyło ich sześciu Zdobywców, w tym jeden w asyście wyjątkowo zajadłego rysia. Na jego wspomnienie Rollan dotknął zabandażowanej rany na przedramieniu. Wiedział, że na jej widok Meilin będzie udawała odrazę, ale był przekonany, że zrobi na niej spore wrażenie. Meilin… gdzie ona mogła teraz być? Rollan bardzo chciałby to wiedzieć. Wyprawa na Ocean miała burzliwe zakończenie. Udało im się w końcu spotkać z Mulopem, który dobrowolnie oddał im talizman Koralowej Ośmiornicy. Mulop zdradził im również powód, dla którego Pożeracz tak usilnie starał się zgromadzić talizmany Wielkich Bestii – zamierzał uwolnić z więzienia goryla Kovo. Wtedy właśnie wszystko poszło źle. Rollan nie mógł zapomnieć obcego, chorego spojrzenia oczu Meilin, która nagle stała się ich wrogiem. Co gorsza, rozpoznał to spojrzenie. Tak samo patrzyła jego matka Aidana, kiedy kontrolował ją wąż Gerathon. Rollan już dwukrotnie musiał walczyć o życie z ludźmi, na których mu zależało, a z których oczu wyzierało nienawistne spojrzenie Wielkiej Kobry. Rollan potrząsnął głową i spróbował skupić uwagę na palisadzie Okaihee. Daremnie. Cały czas miał przed oczyma Meilin, która z kamienną twarzą siłą ciągnęła Abeke w stronę Zdobywców. Czuł się tak, jakby cały wszechświat chciał mu udowodnić, że każda droga mu osoba prędzej czy później go opuści. Że kochanie go jest jak klątwa. Za każdym razem, gdy poniżej chmur rozjaśnionych księżycowym blaskiem przemykał cień Essix, cierpienie Rollana stawało się nieco łatwiejsze do zniesienia. Sokolica pozostała mu wierna, a nawet zachowywała się tak, jakby zaczynała go lubić. Rollan wcale nie był pewien, czy bez Essix zdołałby kontynuować misję. Podobnie było z Tarikiem. Starszy Zielonych Płaszczy prowadził ich przez okupowane Nilo równie pewnie co dotąd, choć Rollan wiedział, że utrata Meilin i Abeke głęboko go zraniła. Być może głębiej, niż to okazywał. – Hej, Rollan – odezwał się Conor i zaskoczony Rollan drgnął. Conor był jego najlepszym przyjacielem. Spokojnym, ufnym wzrokiem przyglądał się Rollanowi. Musiał zauważyć coś

niepokojącego w jego twarzy, bo wyraźnie się zmartwił. – Wszystko w porządku? – Tak – uspokoił go Rollan, wiercąc się na ziemi. – Zimno mi, kalesony mam pełne piasku. No i wbił mi się cierń. Ale to nic. – Nawet nie… – odezwał się Conor, ale zaraz urwał i odkaszlnął, by zacząć jeszcze raz: – Zastanawiałem się nad tym wszystkim i doszedłem do wniosku, że powinniśmy jak najwięcej rozmawiać na temat tego, co się wydarzyło. – Chyba nie mówisz poważnie – odparł Rollan. – Jesteśmy na terytorium okupowanym przez wroga, szukamy jednego z ostatnich talizmanów, jakie jeszcze pozostały, a ty się przejmujesz naszymi uczuciami? Tarik sięgnął nad lężacym pośrodku Conorem i położył dłoń na ramieniu Rollana. – Chcesz powiedzieć, że zgadzasz się z Conorem. Że musimy pamiętać o tym, iż Meilin nie odpowiadała za to, co się wtedy stało. Meilin była i jest niewinna. Znajdziemy i ją, i Abeke. Niemniej wszyscy mamy prawo czuć smutek. Ich utrata złamała mi serce, ale nie możemy udawać, że nic się nie stało. – Na litość Mulopa, ty też?! – niedowierzał Rollan. – Tarik! Spodziewałem się po tobie czegoś więcej… Tarik zacisnął silną dłoń na ustach chłopca. – Hmff. – Rollan bezskutecznie próbował odciągnąć palce Tarika. – Mfff! – Cicho – szepnął mężczyzna, powracając do obserwowania wioski. – Właśnie, Rollan. Cicho! – dodał Conor. Tarik natychmiast zatkał mu usta drugą ręką. – Coś się tam rusza – powiedział Tarik. – Po drugiej stronie wioski, za palisadą. Nie widzę dokładnie. Rollan, czy mógłbyś… – Już – odparł Rollan, ale z jego ust wydobyło się jedynie stłumione dłonią Tarika „Uff”. Mężczyzna zabrał rękę i Rollan pozwolił, by jego świadomość wypełniła Essix, która kołowała na prądach cieplnych wysoko nad palisadą.

Rollan poznał pewną sztuczkę podczas walk w Nilo. Pewnego dnia zamyślony spojrzał na sokolicę i przez głowę przebiegła mu myśl o tym, jak by to było zobaczyć sawannę z tej wysokości. Natychmiast przestał widzieć cokolwiek, a po chwili mdlącej paniki dostrzegł w ciemności iskierkę światła. I nagle znów widział. Dopiero wtedy zaczął naprawdę panikować. Zobaczył świat z wysokości kilkuset metrów. Patrzył na niego oczyma Essix. W jakiś sposób porwała jego rozmarzony umysł jak mysz pustynną i uniosła go wysoko nad sawanną. Dopiero po kilku próbach nauczył się mniej krzyczeć i czerpać przyjemność z niezwykłego doświadczenia. Oczy sokolicy znajdowały się po obu stronach jej głowy, dlatego pierwszym doznaniem Rollana była rozległość krajobrazu. Patrzył jednoczeście w górę i w dół, a także na prawo i na lewo, widząc naraz żółty księżyc, połać lasu na północy, bagna na zachodzie oraz przeskakującą między gałęziami drzew polatuchę. Sokolica nigdy nie skupiała długo uwagi na żadnym szczególe, zamiast tego nieustannie przepatrywała trawiastą równinę i zabudowania wsi. Essix była naturalnie przyzwyczajona do swojego wzroku, ale Rollan miał wrażenie, że toczy się w dół zbocza z otwartymi oczyma, a jego żołądek buntował się od nieustannego ruchu. Mimo wszystko jednak coś rzuciło mu się w oczy. Coś dużego. – Widzę słonia – powiedział. Nadal patrzył oczyma Essix, ale nauczył się już przy odrobinie koncentracji mówić własnymi ustami. – Napiera na palisadę. – Słoń? Taki jak Dinesh? – zapytał Conor, wywołując warknięcie zaniepokojonego Briggana. – Znacznie mniejszy od Dinesha, ale podobny. To zwykły słoń. Nocną ciszę rozdarł okrzyk Essix, która zataczała niewielkie kręgi nad palisadą i słoniem. – Słoń… wyłamuje palisadę, jakby chciał się wydostać – meldował Rollan. – Coś go spłoszyło. – Są z nim jacyś Zdobywcy? – burknął Conor. – Nie. – Rollan odzyskał własny wzrok i zobaczył, że Conor wpatruje się w mrok. – Jest sam.

Conor otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwał mu potężny huk. – Poczekaj. Spojrzę oczyma Essix – zaproponował Rollan. – Nie ma potrzeby – odparł wpatrzony w ciemność Tarik. Przysiadł na piętach z krzywą szablą w dłoni, prężąc silne mięśnie w gotowości. – Wiadomo, co się stało. Słoń staranował palisadę. To pewnie marionetka Zdobywców, bestia napojona Żółcią. Okaihee padło. – Chodź – powiedział Conor do Briggana. Jeszcze przed minutą wilk drzemał, opierając ciężką głowę na łapach. Teraz jednak zerwał się i cicho warknął. – Musimy pomóc mieszkańcom Okaihee. – Rollan, a nie wydaje ci się, że lepiej byłoby unikać oszalałego słonia? Nie tylko Conor i Tarik, lecz także Briggan utkwił w nim gniewne spojrzenie. – Dobra. – Rollan wolno wstał z ziemi. – W porządku, chodźmy. I tak termity właziły mi już do nogawek. Zaczęli skradać się, schodząc ze zbocza, w stronę, z której dobiegał hałas. Wtargnięciu słonia towarzyszyły okrzyki mieszkańców wsi. Kiedy dotarli do palisady, zauważyli, że rzeczywiście musiała zostać stratowana przez potężne zwierzę. Po obu stronach ogrodzenia walały się pale i strzępy powrozów. Z drugiej strony Okaihee dobiegł ich łoskot i Briggan przypadł do ziemi z głuchym warkotem. – Zdaje się, że słoń sam znalazł wyjście ze wsi – powiedział Rollan. – Cóż, jeżeli wieś Abeke rzeczywiście znajduje się pod okupacją, to znakomicie odwrócił uwagę wrogów. Powinniśmy jak najszybciej znaleźć Chinwe. Należy do Zielonych Płaszczy i jest lojalna, poza tym była obecna podczas ceremonii Nektaru Abeke. Od niej dowiemy się, co działo się ostatnio w okolicy, no i być może będzie umiała wskazać nam drogę do Złotego Lwa Cabaro. Już mieli ruszyć, ale Tarik powstrzymał ich gestem. – Przede wszystkim wypatrujcie Zdobywców. Nie chciałbym stracić także was dwóch. Skradając się z przyjaciółmi do wsi, Rollan wyczuwał szybującą

nad nimi Essix. W jasnym świetle księżyca Briggan wydawał się wyjątkowo potężny, ale Rollan nie obawiał się, że wilk ściągnie na nich uwagę strażników. Nigdzie nie dostrzegli śladów Zdobywców. Cała wieś była pogrążona w zupełnej ciszy. Ktokolwiek wcześniej krzyczał, musiał albo pobiec w ślad za słoniem, albo wrócić do domu. Wszędzie było cicho i ciemno, jedynie nocna bryza poruszała wysokimi trawami. Trzej przyjaciele posuwali się naprzód, a idący na czele Rollan nie mógł pozbyć się wrażenia, że ktoś ich obserwuje. Zaglądał do mijanych kolejno chat, ale nie dostrzegł w nich nikogo. Dotarł w końcu do wielkiego paleniska, gdzie słoń musiał wreszcie wyplątać się z resztek palisady. Wszędzie walały się kawałki drewna i strzępy lin. Rollan trącił stopą fragment deski, prawie spodziewając się przy tym, że coś wyskoczy na niego z ciemności. – Conor? – odezwał się po chwili. – Wyczuwasz… W mgnieniu oka Rollan leżał na plecach, z przytkniętym do gardła zaostrzonym kijem. Instynktownie odtrącił sztych, ale w odpowiedzi ostry koniec mocniej nacisnął na jego tchawicę. – Pomocy! – zdołał krzyknąć, choć jego głos był zduszony od przyciskanej do szyi broni. Dopiero wtedy zobaczył, kto go zaatakował. Była to wychudła dziewczyna, niewiele od niego młodsza. Widział, jak za jej plecami skradają się Tarik i Conor, gotowi do ataku, na wypadek gdyby dziewczyna wykonała jakiś fałszywy ruch. Towarzyszący Conorowi Briggan zawarczał, aż Rollanowi włosy na rękach stanęły dęba, i to pomimo tego, że Briggan był po jego stronie. Dziewczyna jednak wcale nie wyglądała na przestraszoną. Jej wzrok był mętny, jakby życie w żaden sposób nie mogło już wyrządzić jej większej krzywdy. Rollan znał to spojrzenie, pamiętał je z Concorby, gdzie pełno było sierot, które patrzyły w ten sposób. Wiedział, że dziewczyna musiała mieć za sobą straszne doświadczenia. – Nie chcemy cię skrzywdzić – powiedział zza jej pleców Tarik. – Nie musisz mu grozić. Dziewczyna wpatrywała się w Rollana, całkowicie ignorując słowa

mężczyzny. Rollan chciał się odezwać, ale uniemożliwiał mu to szpic włóczni przy gardle. Mógł jedynie szeroko otwartymi oczyma wpatrywać się w agresorkę. – Jesteśmy przyjaciółmi Abeke, która kiedyś tu mieszkała – ciągnął Tarik. – Znałaś ją? Oczy dziewczyny nieco pojaśniały. Obróciła głowę, a nacisk ostrego kija na szyi Rollana odrobinę zelżał. – Czy wiesz, gdzie jest Chinwe? Chcielibyśmy z nią porozmawiać. Dziewczyna spuściła głowę. – Jak ci na imię? – zaskrzeczał Rollan, rozcierając szyję. – Irtike – mruknęła dziewczyna. – Irtike – powtórzył Rollan. – Czy wiesz, gdzie jest Chinwe? – Nie żyje – szepnęła dziewczyna. Odstąpiła od Rollana na kilka kroków i wyraźnie się odprężyła, ale nie wypuściła zaostrzonego patyka z ręki. – Zabili ją Zdobywcy. Próbowała bronić Okaihee podczas pierwszej inwazji. Pochowaliśmy ją pod koniec ostatniej pory deszczowej. Tarik zwiesił głowę. – Bardzo mi przykro. Była silną i dobrą kobietą. Zapewne cała wieś opłakiwała jej śmierć. – Czy Okaihee nadal znajduje się pod kontrolą Zdobywców? – zapytał Rollan, gramoląc się z ziemi. – Nie. – Dziewczyna wciąż mówiła szeptem. – Kiedy nasz wódz zginął, broniąc wioski u boku Chinwe, nowym wodzem został Pojalo, ojciec Abeke. Bardzo się starał, by nie ściągać na nas uwagi Zdobywców. W końcu zostawili nas w spokoju, bo nie zostało tu prawie nic wartościowego. Nasze uprawy dotknął okropny nieurodzaj. – Gdzie jest teraz Pojalo? – zapytał Tarik. Irtike wskazała niewyróżniającą się niczym chatę po przeciwnej stronie paleniska. – Dziękuję – powiedział Rollan. Kiedy wracał do przyjaciół, by się z nimi naradzić, czuł na plecach ciężar spojrzenia dziewczyny. Tarik ponuro pokręcił głową.

– Chinwe była odważną, wprawną wojowniczką, a jej zwierzoduchem była potężna antylopa gnu. Była również jedyną osobą, która mogła bezpiecznie doprowadzić nas do Cabaro. I ją też straciliśmy… – Znajdziemy inny sposób, Tariku – powiedział Conor. – Jesteś najlepszym wojownikiem wśród Zielonych Płaszczy. – Dziękuję, że we mnie wierzysz – powiedział Tarik ze słabym uśmiechem. – Ale miałem nadzieję, że spotkamy tutaj sprzymierzeńców. Meilin i Abeke porwane, Chinwe nie żyje… Straciliśmy tak wielu wojowników, tak wielu przyjaciół… Po chwili zrezygnowany Tarik odnalazł w sobie jednak rezerwy odwagi. Rezolutnie uniósł głowę i poprowadził chłopców do chaty Pojalo. Rollan usłyszał szum piór i poczuł na ramieniu znajomy nacisk szponów Essix. Pogłaskał sokolicę po nodze, a ona zaskoczyła go czułym skubnięciem w palec. – W tych okolicach istnieje zwyczaj, zgodnie z którym członek plemienia przedstawia gości wodzowi wioski – powiedział Tarik. – To mądra zasada, dzięki której cała społeczność interesuje się życiem pojedynczych osób, chroniąc je zarazem przed wpływami obcych. Ale Chinwe zginęła i nie wiem, kto mógłby nas przedstawić wodzowi. Rollan aż podskoczył, gdy coś ostrego ukłuło go w plecy. – Aj! Hej! Kiedy się odwrócił, zobaczył drobną postać Irtike i znane już spojrzenie jej poważnych oczu. – Ja was przedstawię – powiedziała. Odgarnęła warkocze ze szczupłej twarzy i poprawiła przepaskę na wąskich biodrach. Conor zachichotał. – Chyba znalazłeś przyjaciółkę – zadrwił. Rollan popatrzył na niego gniewnie. Otworzył usta, by powiedzieć coś niemiłego o dziewczętach, które zakradają się od tyłu, by dźgnąć człowieka w plecy włócznią. – Dziękujemy, Irtike – odezwał się w porę Tarik. – Będziemy zaszczyceni. Irtike pokiwała głową i w kilku pełnych gracji susach stanęła

przed chatą wodza. Powiedziała coś w lokalnym języku i poczekała, aż z wnętrza odezwał się męski głos. Potem odsunęła kotarę z plecionej trawy i gestem zaprosiła trzech przyjaciół do środka. Z zewnątrz chata niczym się nie wyróżniała, ale wnętrze okazało się przestronne. Pośrodku znajdowało się palenisko, gdzie na węglach gotowało się w garnku coś pachnącego warzywami, śmietaną i orzechami. Pod jedną ścianą chaty stały skrzynie, a pod drugą – długi stół nakryty do prostego posiłku. W głębi izby Rollan zauważył Pojalo, nowego wodza i ojca Abeke. Mężczyzna miał na głowie przepaskę z czerwonej, wyszywanej koralikami tkaniny. U jego boku siedziała dziewczyna, która mogła być jedynie siostrą Abeke. Rollan przypomniał sobie, że Abeke uważała Soamę za ładniejszą, ale on nie mógł się z nią zgodzić. Soama miała umalowane usta i nosiła ozdobną przepaskę na czole. Przewyższała Abeke jedynie pretensjonalnym wyglądem, a to nie była cecha, którą Rollan mógłby podziwiać. Irtike szepnęła coś Pojalo, który z powagą pokiwał głową, nie zmieniając przy tym wyrazu twarzy. Kiedy wskazał niski stołek z wikliny, Irtike skromnie pochyliła głowę i usiadła. – Witaj, wodzu – powiedział Tarik. – Przybyliśmy… Soama cmoknęła karcąco i Tarik zamilkł. Przez chwilę wszyscy patrzyli na siebie. „Niezręczny moment” – pomyślał Rollan, podczas gdy Irtike uparcie wpatrywała się w klepisko chaty. Rollan postanowił wziąć z niej przykład i zajął się oglądaniem zakurzonej wiklinowej maty pod stopami. W końcu Pojalo przerwał milczenie. – Możecie mówić. – Jestem Tarik, a ci młodzi wojownicy to Conor i Rollan. Należymy do Zielonych Płaszczy i przynosimy wieści o twojej córce, Abeke… – Widzę też Briggana i Essix, słynne Wielkie Bestie – przerwał mu Pojalo. – Moja córka również przyzwała Wielką Bestię, lamparcicę Urazę. – To prawda – odparł Tarik, uśmiechając się z przymusem. – Był to początek burzliwych czasów. Chciałem porozmawiać właśnie