agh_sko

  • Dokumenty97
  • Odsłony15 812
  • Obserwuję9
  • Rozmiar dokumentów156.1 MB
  • Ilość pobrań6 045

Zbigniew Nienacki - Raz w roku w Skiroławkach

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :3.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Zbigniew Nienacki - Raz w roku w Skiroławkach.pdf

agh_sko EBooki
Użytkownik agh_sko wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 528 stron)

Zbigniew Nienacki Raz w roku w Skiroławkach

2 Rozdział 1 Kłobuk obudził si . Niemrawo wylazł z gniazda, gdzie jeszcze spała locha i prawie dorosłe warchlaki, mlaskaj ce przez sen swymi ciepłymi, kosmatymi ryjami. Otrzepał ze skrzydeł szron, przest pił z łapy na łap i nieco przekrzywiwszy głow wybałuszył swoje wypukłe oczy, aby jak co dzie wypatrywa strugi dymu z komina na półwyspie. O tej porze Gertruda Makuch rozpalała w piecu kuchennym u doktora, a id c do niego na półwysep pozostawiała na płocie kromk chleba. Ale teraz, w grudniu, w pobli u płotu ju czekały arłoczne sójki i Kłobuk wiedział, e nie dostanie chleba. B dzie musiał pój z warchlakami a na pa nik, gdzie my liwi rozrzucili na wpół zgniłe i zmarzni te ziemniaki. Dymu zreszt nie było wida ani komina, ani domu, ani nawet jeziora, które w skim j zykiem oddzielało półwysep od olszynowych mokradeł. Mgła wisiała nad bagnami, cho dzie zapowiadał si mro ny; z mgły robiła si biała sad i powoli osypywała nastroszone futra dzików, pnie przewróconych olszyn, poschni te trawy bagienne i połamane pałki trzcin. W mglistym powietrzu trwała cisza, jakby las odpoczywał po nocnej wichurze; jezioro zamarzło bezgło nie, tak jak bezszelestnie, co rok gł biej, zapadała w bagno kopuła wielkiego czołgu i ju tylko czubek jego działa sterczał z traw w miejscu, gdzie locha z warchlakami zrobiła sobie legowisko. Bezszelestnie w błoto i muł zamieniały si ko ci ołnierzy, skórzane chlebaki, blaszane manierki i łuski wystrzelonych nabojów; nie widział tego nikt, bo tylko Kłobuk i dziki nie bały si wej na owo bagno nad jeziorem. Co roku le niczy Turlej odgra ał si , e zim wytnie olszyny na mokradłach i zrobi z nich stosy papierówki, ale jeszcze nie zdarzył si taki rok, aby mgła nawet w wielki mróz nie lizała wilgotnym ozorem dziczych futer i nie sypała na nie biały proch szronu. Nie dostanie tego ranka Kłobuk swojej kromki chleba, nie zd y na ptasich łapach do płotu, zanim wypatrz Makuchow sójki znieruchomiałe na gał ziach starej jabłoni w ogrodzie doktora. Nie chciało mu si zreszt i a tak daleko, gramoli si przez wywrócone pnie i lizga si na zamarzni tych kału ach. Czuł zm czenie, jakby był w czyich dr cz cych snach. Jeszcze raz wi c zatrzepotał Kłobuk skrzydłami, zrzucaj c z piór resztki białego pyłu i znowu wgramolił si do legowiska mi dzy ciepłe ciała warchlaków, odwracaj c dziób od ich paruj cych oddechów, przepełnionych woni błota i butwiej cego listowia. Tak ko czyła si noc z jej tajemniczym biegiem obrazów i zdarze , bólu i rozkoszy, narodzin i mierci, l ku i nadziei, które spływały w wielkim potoku ludzkich snów. Gdzie za lasem powoli wstawało sło ce i ogarni ta przeczuciem zbli aj cego si dnia czarna krowa Justyny zajrzała do łobu, mi kkimi nozdrzami dmuchn ła w pustk , a potem zaryczała bole nie, przejmuj c strachem młod kobiet , która spała za cian z cienkiego muru. Krowa nie zaryczała ju wi cej, ale Justyna wci nadsłuchiwała, bo był to dla niej złowró bny głos kolejnego dnia, kolejnej nocy i znowu dnia, i znowu nocy, gdy mier wydłu a swoje kroki.

3 ...Tej nocy Justyna szła nago do obory, aby wydoi swoj czarn krow . Na belce pod sufitem siedział br zowy kogut z koralowym grzebieniem. Spadł na ni i z ogromn sił obalił na gnój jeszcze ciepły od krowich odchodów. Jak w gnie dzie usadowił si mi dzy jej rozchylonymi udami, jego malutki, podobny do naparstka wyrostek nabrzmiał od krwi jak m ski członek i wszedł w ni , a poczuła rozkosz, i nie chciała si broni . Kogut obj ł jej biodra puszystymi skrzydłami, poło ył miło nie na piersiach malutki łepek z ostrym dziobem i koralowym grzebieniem, który Justyna zacz ła głaska koniuszkami palców, czuj c, jak coraz mocniejsza rozkosz przenika jej ciało. Poznawała po szybszych i coraz gwałtowniejszych ruchach w sobie, e za chwil odczuje delikatne uderzenie białego mleczu, który j wypełni i zapłodni. Tchu jej zabrakło i pot j oblał, słyszała bulgotanie w ptasim gardle, jakby kogut za chwil miał wyda z siebie gło ne pianie. I wtedy do obory wbiegł Dymitr z widłami w r ku, uderzył koguta na jej łonie, przebił go trzema ostrymi z bami, a ciepła krew polała si na rozchylone uda Justyny. "Dymitr!" - krzykn ła. Ale m spał tu obok niej pod kraciast pierzyn i pochrapywał cicho. Zawsze pochrapywał, ilekro przed noc napił si wódki. "Dymitr" - powiedziała ciszej, bo nie chciała, aby m si obudził, poniewa wspomnienie tego, co było przed chwil , znowu obudziło w niej po danie. Lew dłoni dotkn ła czoła, praw wsun ła pod pierzyn . Le ała z zadart koszul , uda miała mokre i lepkie, a gdy koniuszkami palców si gn ła tam, gdzie dr czyło j pełne bólu pragnienie, wydawało si jej, e znowu dotyka koralowego grzebienia. Za cian rykn ła krowa i Justyna u wiadomiła sobie, e zbli a si wit, a po nim nastanie dzie , a po dniu noc, i znowu wit. Pomy lała, e zaraz powinna wsta i pój do obory wydoi krow ; była ciekawa, czy na belce pod sufitem nocuje wielki br zowy kogut. Koniuszkami palców gładziła miło nie koralowy grzebie , rozkosz w niej narastała, a znowu tchu jej zabrakło, co skurczyło si w niej kilka razy, jakby ogromny w zwin ł si w niej i rozprostował. Dwukrotnie przebiegły jej ciało delikatne drgawki, mo e nawet rzuciła si na łó ku, ale zaraz znieruchomiała i tylko oddychała coraz wolniej i spokojniej. Nie czuła ju bólu po dania, ale miała wra enie pustki, poniewa zabrakło w jej łonie białego mleczu. Była jak dziupla, w któr Dymitr noc w noc lał nasienie, a nigdy nic nie wykiełkowało. Ten wielki kogut chciał j wypełni swoim mleczem, tylko krótkiej chwili zabrakło. Dymitr zabił go widłami, cho gdyby przyszedł odrobin pó niej, ju byłaby syta i pełna. Dymitr chrapał jak zwykle, gdy wieczorem napił si wódki, nawet nie wiedział, e zabił pi knego koguta z koralowym grzebieniem. A stara Makuchowa, co słu yła u doktora, mówiła jej wczoraj: "Je li spotkasz, Justyna, pod krzakiem zmokł kur albo koguta, to we go do izby i zrób mu miejsce w beczce z pierzem. Na niadanie przyno mu jajecznic , a b dzie ci słu ył, bo to jest Kłobuk". Za cian znowu zaryczała czarna krowa. Justyna wysun ła bose nogi spod pierzyny i dotkn wszy nimi brudnych desek podłogi, zadygotała z zimna. Koszul wytarła z wilgoci uda, wsun ła stopy w filcowe długie buty i podreptała do pieca, aby rozpali ogie .

4 Rozdział 2 O ró nych znakach na niebie i ziemi,które zapowiadały to, co sta si miało Stycze jest w Skiroławkach jednym z najzimniejszych miesi cy w roku. rednia temperatura waha si wokół minus 3,5 stopni Celsjusza, suma opadów wynosi około 4O mm, a wilgotno powietrza 85 promile. S to informacje dokładne, poniewa w pobli u szkoły w Skiroławkach znajduje si za ogrodzeniem z siatki male ka stacja meteorologiczna - trzy białe budki na wysokich nó kach a nauczycielki maj obowi zek dokładnego i codziennego sprawdzania danych. W Skiroławkach bywa znacznie zimniej ni w stolicy (- 2,9°C), co wskazuje, e le one na północy kraju, ale nie bardzo daleko. W styczniu w Skiroławkach sło ce wschodzi około godziny 7.4O i zachodzi około 15.3O. Dzie trwa niecałe 8 godzin, a wi c jest nieco dłu szy od dni w grudniu, co sprawia, e - jak twierdzi proboszcz Mizerera z Trumiejek diabeł nie ma ju tak łatwego dost pu do człowieka. W styczniu Jan Krystian Niegłowicz, lekarz, o którym pisarz Lubi ski mówi, e jest "doktorem wszechnauk lekarskich", bo taki tytuł nosili pono niegdy lekarze w tych stronach, radzi swym przyjaciołom, aby dla poprawienia samopoczucia czytali pisma Arystotelesa "O cz ciach zwierz t" i pili napar z kwiatu lipy drobnolistnej według przepisu: ły eczka kwiatu na dwie trzecie szklanki gor cej wody; u ywa dwa, a nawet trzy razy dziennie po pół szklanki jako "stomachicum", "spasmolyticum"; albo te przed snem jako "diaphoreticum". Doktor naparu z kwiatu lipy drobnolistnej sam jednak nie pije, natomiast wszystkim we wsi wiadomo, e w styczniu prosi swoj gospodyni , aby do obiadu podawała mu kompot ze liwek: "Z tej liwki, Gertrudo, która ro nie w lewym rogu koło płotu". Co za tyczy przyjaciół doktora, to komendant posterunku MO w Trumiejkach, starszy sier ant sztabowy Korejwo, tak e nie lubi naparu z lipy drobnolistnej, a lektur jego pozostaje tygodnik "W Słu bie Narodu"; za pisarz Lubi ski nie wychodzi poza "Pisma semantyczne" Gottloba Frege, a napar z lipy budzi w nim wstr t, dlatego nie zasypia bez pastylki relanium. Malarz Porwasz lekcewa y wszystkie rady doktora i w miesi cach, gdy jest w Skiroławkach a nie w Pary u czy Londynie, w ogóle nic nie czyta, a pije czyst wódk i maluje trzciny nad jeziorem. Co tyczy proboszcza Mizerery z parafii Trumiejki, to oprócz brewiarza ulubion jego lektur s dzieła w. Augustyna "Przeciw poganom ksi g XII", za najsmaczniejszym napitkiem herbata ze spirytusem. Skiroławki, u ywaj c starodawnych okre le , posiadaj a 34 dymy, a uwzgl dniaj c przysiółki lub zgoła samotnie rozrzucone zagrody, takie jak Liksajny, Kajtki czy le niczówk Blesy, licz sobie 45 dymów i 229 dusz, krn brnych zreszt i daj cych, jak twierdzi proboszcz Mizerera, łatwy dost p diabłu oraz jego wysłannikom, gdy wielu yje w nieprawo ci i niewierze. Jeszcze gorsi od niedowiarków s ci, którzy badaj Pismo wi te albo podejrzani bywaj

5 o poga skie praktyki, a sprzyja im tajemny mrok rozci gaj cych si wsz dzie lasów, smutek jezior, melancholia trz sawisk. W Skiroławkach s tacy, co mieszkaj tu z dziada pradziada, jak cho by stary Szulc i Kryszczak, Pasemkowie, W truch, Millerowa, Malawka, Weber lub Makuch, a tak e tacy, co przybyli tutaj zaraz po wojnie - Niegłowicze, Kondek, Galembka, Słodowik, Porowa. Jeszcze inni, tak jak Sewruk, przyjechali do Skiroławek przed pi tnastoma lub nieco wi cej laty. Pisarz Lubi ski, le niczy Turlej i malarz Porwasz mieszkaj w Skiroławkach znacznie krócej. Niektórzy ludzie s pro ci, zaledwie czyta i pisa umiej , inni maj tytuły i fakultety, wiedza bulgoce im w głowach jak zupa w garnku. A przecie ł czy tych tak ró nych ludzi jaka tajemna wspólnota. Z biegiem czasu jakby wszystkich ich nieco odurzył i zamroczył oddech zamglonych ł k i trz sawisk, zakradł si w ich serca smutek jezior, a my li przenikn ł mrok przepastnych lasów, rodz c w nich brak ciekawo ci wobec wiata i tych, co yj w ogromnych miastach z mieszkaniami jak trumienki. Utrwaliło si w nich tak e niczym nie uzasadnione i niczym nie poparte przekonanie, e tylko to jest wa ne i pełne znaczenia, co dzieje si u nich, w Skiroławkach, Bajtkach i Liksajnach, co rodzi si i umiera na ich polach, zwanych po starodawnemu "ławkami". Stronami było wiele zreszt wiosek o podobnie brzmi cych nazwach - Skitławek, Gutławek, Piławek, Niegławek, R tławek, Jubławek, Bieloławek. Nie ma to zreszt adnego znaczenia dla mieszka ców Skiroławek, cho nieobce im jest poczucie historii. Ale, jak twierdzi stary Otto Szulc, "uwa ajcie, bo czas krótki jest". A poniewa czas krótki jest, przeto spiesz si człowieku, a zachowaj dusz swoj . Kształt tego wiata przemija, sprawuj si przeto jako pielgrzym na tym wiecie. Otto Szulc ma siw brod , która mu opada na piersi jak u niejednego biała serwetka, gdy zasiada do obiadu. Doktor Niegłowicz ma zaledwie siwe skronie. Dlatego stary Szulc miało puka do domu doktora, aby w wigili Nowego Roku zapyta : - A dlaczego to czas krótki jest, Janku? Bo za nim wieczno stoi, o której niewiele nam wiadomo. Wieczno bowiem nie jest jedynie przybli eniem czasu niesko czonego, gdy czas i wieczno ró ni si mi dzy sob . Czas nasieniu bywa oddany, a wieczno owoc niesie i niwa bez ko ca. I z tej oto przyczyny, e czas krótki jest, napomnienie do ciebie przynosz , jak do Lota: " piesz si , aby zachował dusz swoj ". Doktor Niegłowicz wi zał krawat przed lustrem w swoim salonie, gdzie stały czarne rze bione meble gda skie, które tu rozstawił jeszcze jego ojciec, chor y Stanisław Niegłowicz, a były one kiedy własno ci ksi cia Reussa. W du ym lustrze odbijało si wiatło kryształowego yrandola, a tak e fragment czarnego kredensu i biały gors koszuli doktora. Zielonkawy piec na ładnie wygi tych kaflowych nó kach rozsiewał przyjemne ciepło, które zdawało si by jakim

6 cudownym zjawiskiem i dawało zapomnienie o pi tnastostopniowym mrozie nad skutym lodem jeziorem za oknem. Br zowy gładki krawat pozwolił zawi za si w du y w zeł. Jak ostra strzała przecinał biel koszuli od szyi w dół. Doktor spojrzał z zadowoleniem w lustro, potem odwrócił si do Szulca, skłonił głow i rzekł z pokor : - Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj. - Amen - odpowiedział Szulc. I wtedy doktor - jak co roku - wyj ł z kredensu kryształow karafk z wi niakiem oraz dwa wysokie kieliszki na cienkich nó kach i rozlał po odrobinie krwistego napitku. - Dobry to b dzie rok, Janku - rzekł Szulc, bior c ostro nie w czarne, grube od pracy palce cieniutk łodyg kieliszka. Doktor miał u miech pełen smutku: - Nie dla wszystkich, chyba nie dla wszystkich... W gabinecie doktora, w segregatorze, le ały ółte karteczki ze szpitala, w którym prawie miesi c przebywał stary Szulc. Jego choroba miała łaci sk nazw , lecz ładniej b dzie powiedzie , e strzał mierci naznaczył go ju ten, co nie zna lito ci. - Tak, Janku, nie dla mnie - kiwał głow stary. - Ale z tob b dzie inaczej. Doktor westchn ł: - "Przyjdzie czas, e mierci ju odt d nie b dzie. Ani ałoby, ani krzyku, ani trudu, bo pierwsze rzeczy przemin ły". - Niech si tak stanie - rzekł Szulc. A potem dodał po krótkim milczeniu: - Kobieta nosi dziewi miesi cy, i tak jest dobrze. Klacz nosi trzysta czterdzie ci dni, i tak jest dobrze. Krowa nosi dwie cie osiemdziesi t dni, i jest w tym wielki porz dek. Otto Szulc ma lat osiemdziesi t i musi umrze , bo taki jest porz dek rzeczy. - Amen - potwierdził doktor. Szulc wypił czerwony trunek z kruchego kieliszka, doktor zrobił to samo. A potem u cisn li si jak ojciec z synem. Szulc odszedł w mrok sylwestrowej nocy, a doktor jeszcze przez chwil patrzył na mokre lady topniej cego niegu, które pozostały przy rze bionym wysokim krze le, gdzie on sam kiedy siadywał jaku chłopiec. Za kilka godzin miał nadej Nowy Rok. Który tam rok od stworzenia wiata według Kalwicjusza, od zburzenia Jeruzalem, od narodzenia Chrystusa Pana, od wprowadzenia kalendarza Julianowego, od wprowadzenia kalendarza Grzegorzowego, od wprowadzenia kalendarza poprawionego, od wprowadzenia szczepienia ospy, od rozpowszechnienia machin parowych, od wprowadzenia telegrafu elektryczno - magnetycznego. Który tam rok od ustania wichru

7 ogromnej burzy dziejowej, która przetoczyła si nad wiatem i, jak w wielu innych miejscach i krajach, tak e i w tej małej wiosce połamała gał zie drzew, rozwaliła gniazda ptasie, a ludzi jak li cie rozrzuciła szeroko, na zgub lub tylko oddalenie, na poniewierk lub zapomnienie. Był to te czterdziesty pi ty rok od urodzenia Jana Krystiana Niegłowicza, doktora wszechnauk lekarskich. Jak zwykle wiele ró nych znaków na niebie i na ziemi zapowiadało, e nowy rok b dzie bogaty w przeró ne wydarzenia. Przede wszystkim, tu przed Bo ym Narodzeniem, dzieci płci e skiej urodziła w Trumiejkach młoda lekarka weterynarii, Brygida, panienka urodziwa nad podziw, z zadkiem jak klacz dwuletnia. Niemal a do dnia połogu nikt nie domy lał si jej stanu, poniewa nosiła ółt , szerok ortalionow kurteczk , co było uzasadnione jesiennymi chłodami, a brzuch, mimo ci y, miała niewielki. Ciekawiło ludzi, kto dosiadł zadka Brygidy, gdy m czyzna to musiał by wielkiej odwagi. Brygida była pi kna i miała łagodne oczy jałowicy, ale paskudny, jak na kobiet , zawód uprawiała. Szczególn umiej tno wykazywała, małymi i delikatnymi r czkami, opró niaj c z j der byczki i młode ogierki, a tak e barany. Opowiadano, e jej kole anka ze studiów, równie urodziwa panienka, gdy j trzech m czyzn zgwałciło, podst pnie ich do swego mieszkania zwabiła i specjalnym winem u piła, a potem j der pozbawiła, jak rozbrykanych byczków. Tedy mimo urody Brygidy i jej łagodnego spojrzenia unikali jej młodzi m czy ni i a dziw było, e znalazł si kto tak odwa ny, aby jej dzieciaka zrobi . Panna z dzieci ciem to rzecz w tych stronach zwyczajna. Ale Brygida nie powiedziała nikomu z kim ma dziecko i w Urz dzie Gminnym córeczk zapisa kazała na swoje nazwisko. Tajemnicy swej nie zdradziła nawet doktorowi Niegłowiczowi, którego wezwała do Trumiejek poło na, jako e poród zapowiadał si trudny. Babom, co razem z ni le ały w izbie porodowej, Brygida o wiadczyła: "Jak ju jeste cie takie ciekawe, z kim mam dziecko, to wam powiem, e stało si to na skutek tutejszego powietrza". Była to, zdaniem ludzi, odpowied bezczelna. Nie ma bowiem nic pi kniejszego nad widowisko jakie rozgrywa si po panie skim porodzie, gdy to dziewczyna z dzieckiem na r ku wyławia z tłumu jakiego chudzin , po s dach go włóczy, a on si wykr ca, kłamie, na innych palcem wskazuje i rozmaite zabawne szczegóły o dziewczynie opowiada. Czy nie tak było z córk wdowy Janickowej, kulaw Maryn ? Dwudziestoletni panienk b d c, dzieci płci m skiej urodziła w maju ubiegłego roku, a potem na przystanku autobusowym przydybała młodego Antka Pasemk , który od pół roku na Wybrze u jako kierowca pracował i tylko na niedziele i wi ta do domu przyje d ał. Jemu to gło no na przystanku wykrzyczała, e dziecko ma od niego i albo si z ni o eni, albo płaci zacznie na synka. Chłopak bronił si jak umiał, opowiadał, e nie tylko on przed dziewi cioma miesi cami do łó ka z kulaw Maryn poszedł, ale e było ich wtedy kilku, bo ona le ała pijana jak winia. Młody Galembka jej wsadzał, najstarszy syn Szulca, redni z chłopaków cie li Sewruka, czemu wi c wła nie jego, Antka Pasemk , o ojcostwo oskar a, skoro tak e i od nasienia tamtych dziecko mogło zosta pocz te? Dokładnie te , ku uciesze ludzkiej, mówił Antek Pasemko, jak to kulawa Maryna

8 sama im si na łó ku pod nieobecno matki rozło yła, jak potem nogami rado nie wierzgała, kiedy j kolejno pokrywali - on, Antek, na samym ko cu, bo był najbardziej pijany, dlatego na Marynie zasn ł i tak go wdowa Janickowa w łó ku z Maryn zastała. Tamci uciekli, a on został i z tego powodu teraz jest przez Maryn pos dzony, cho nawet nie pami ta, eby j swym nasieniem wypełnił. Tyle e z Maryn spał, nic wi cej. I to ludziom powiedziawszy Antek Pasemko na Wybrze e uciekł i przez trzy albo cztery miesi ce do wioski nie wracał, czemu si nikt nie dziwił, gdy wszyscy wiedzieli, e gniewu swej matki si l kał. Srog kobiet była bowiem Zofia Pasemkowa, ona rybaka Gustawa, matka trzech synów i córki. Wszystkim we wsi było wiadomo, e i m a, i synów o byle co ko skim batem biła, a córk swoj , ledwo szesna cie lat sko czyła, za m na dziesi t wie wydała i ogl da jej nie chciała, tak j nienawidziła. Tedy uciekł Antek Pasemko, redni jej syn, na Wybrze e, gdy matczynego bata si l kał za to, co zrobił Marynie. Ali ci ju w sierpniu czy te we wrze niu Antek zacz ł kulawej Marynie przysyła pieni dze na dziecko, raz pi set złotych, to znów tysi c, czym dał dowód, e si do dzieciaka poczuwa i to, co o Marynie opowiadał, tylko po cz ci było prawd . A co dziwniejsze, sroga Zofia Pasemkowa spotkawszy jesieni kulaw Maryn z wózkiem, zatrzymała si przy niej, ale g by z wyzwiskami nie rozwarła, tylko grzecznie zapytała, czy mo e do wózka zajrze i wnuka zobaczy , co było znakiem widomym, e srogo w niej nie jest a tak wielka, albo owa niewinna dziecina ludzkie uczucia w niej obudziła. Jako te nieco pó niej Antek Pasemko powrócił do rodzinnego domu, i, podobnie jak jego bracia, odt d dorywczo w lesie dorabiał lub na gospodarce rodziców pracował oraz na wod z ojcem wypływał. Bo cho trzech dorodnych i niegłupich synów Pasemkowa si dochowała, to przecie aden z nich, mimo kilku prób podj cia pracy w jakiej hucie, kopalni czy na budowie, nigdzie w wiecie miejsca nie zagrzał, rodziny nie zało ył i z czasem wracał do matki, a tak e do jej bata. Podobnie pó n jesieni uczynił Antek. Odt d Pasemkowa kulawej Marynie pi set złotych na dziecko dawała, Antek jednak z Maryn si nie widywał, obchodził jej dom i na synka nawet spojrze nie chciał. A gdy matki w pobli u nie było, lubił siadywa z innymi przed sklepem na ławeczce i pi piwo. Tu te rozpowiadał, e nigdy si z Maryn nie o eni, poniewa jest kulawa, co było zreszt prawd . Inna rzecz bowiem dziecko zrobi , a inna si eni ; miał chłopak dopiero dwadzie cia jeden lat i ycie si przed nim otwierało, kto wie jak pi kne. Co si jednak w swoim czasie ludzie o kulawej Marynie nasłuchali, to si nasłuchali. l markotno im teraz było, e nic podobnego o pi knej Brygidzie si nie dowiedz . le wi c gadano o Brygidzie, sarkano na ni , mówiono, e si niemoralnie prowadziła i proboszcz Mizerera nie powinien takiego dziecka ochrzci . Jak to usłyszał proboszcz, w niedziel wszedł na ambon i tymi słowami na ludzi krzyczał: "Wedle Starego Testamentu wa na jest tylko matka, bo co do ojca i tak nigdy nie ma zupełnej pewno ci. Powiadam wam, e mniejszym grzechem jest urodzi ni si skroba . Dziecko pani Brygidy zostało przeze mnie ochrzczone i otrzymało imi Beata, niech jej Bóg błogosławi. A wy, my lcie o swoich grzechach!"

9 Równie i komendant posterunku, starszy sier ant sztabowy Korejwo, uchylił si od wyja nienia prawdy, cho - zdaniem ludzi - milicja powinna o wszystkim wiedzie . Miał si nawet niegrzecznie wyrazi , eby mu nie zawracali tyłka, bo nic go nie obchodzi, kto jest ojcem dziecka pani Brygidy. ,, adnego ledztwa nie b dzie, ani sprawdzania linii papilarnych" - rzekł. Na co mu stary Kryszczak przypomniał, e w czasach, gdy w Trumiejkach przebywał ksi Reuss, a na posterunku urz dował wachmistrz andarmerii Sznabel, to o takich sprawach było ludziom wiadomo. "Czy kobieta mo e pocz z powodu tutejszego powietrza?" - szydzono gło no przed sklepem w Skiroławkach. "Oczywi cie - o wiadczył doktor Niegłowicz, który akurat w tym czasie podjechał swoim gazikiem pod sklep, aby kupi kaszank dla piesków - wbrew ogólnie przyj tej opinii, dla pocz cia dziecka nie jest najwa niejszym czynnikiem obecno m czyzny. Niekiedy o wiele wi ksz rol odgrywaj okoliczno ci takie, jak nadmierne u ycie alkoholu, chwilowy brak pr du albo zepsucie si telewizora. Medycyna zna ró ne przypadki. Je li u kogo zepsuje si telewizor i pójdzie ogl da film do s siada, to nie wykluczone, e po dziewi ciu miesi cach u jednego albo drugiego urodzi si dziecko. wie e powietrze tak e mo e mie znaczenie dla sprawy. wiadczy o tym ogromna liczba kobiet, które zachodz w ci na wczasach i w sanatoriach, w czasie urlopów w górach albo nad morzem". - "Kobieta wie z kim ma dziecko" - upierał si stary Kryszczak. - "To prawda - zgodził si doktor Niegłowicz. - Kobieta na ogół wie z kim ma dziecko, ale nie zawsze". Tak wi c nikt nie wiedział, z kim pi kna Brygida ma dziecko i w serca ludzkie wkradł si niepokój, e podobne sprawy mog si powtarza coraz cz ciej. Rzecz m sk bowiem było od wieków czyni kobietom rozmaite łajdactwa, a rzecz kobiec dochodzi sprawiedliwo ci. Co b dzie z rodem m skim, je li kobiety zaczn lekcewa y nawet spraw ojcostwa? A strach oblatywał na my l, e mo e nadej taka chwila, w której baba przyjdzie do chłopa i tyłek mu wystawi, a potem obli e si jak po dobrym daniu i pójdzie precz, nie spojrzawszy na tego, kto jej smakowity obiad pomógł uwarzy . Smutny i pusty stanie si wiat bez babskich wyrzeka , lamentów i płaczów. Pogł bił si ów niepokój, gdy na trzeci dzie po Bo ym Narodzeniu sklepowa Smugoniowa wyrzuciła z domu m a, z którym pi tna cie lat mieszkała, bo - jak mówiła - pił, a swojej roboty z ni nie robił. I wygnała go tak, po prostu, jak gdyby jakiego ebraka. Szmaty jego do kupy zebrała i na drog w nieg cisn ła. "Id - powiedziała - do swojej matki". Chłop si rozbeczał, szmaty pozbierał i poszedł. A dwoje dzieci przecie mieli, które, gdy ojciec odchodził, płakały. Ale Smugoniowa jeszcze chłopu kijem groziła, kiedy si ogl dał na dom rodzinny, co wielu widziało, jako e dom Smugoniów naprzeciw sklepu stał, tyle, e po drugiej stronie drogi. Nazajutrz w sklepie babom o wiadczyła, e o rozwód wniesie, ma bowiem na ten cel uskładane pieni dze. I jeszcze tej samej nocy poło yła si do łó ka z dwoma chłopami, co przyjechali do niej taksówk a gdzie od strony Bart. Rano otworzyła sklep z pewnym opó nieniem, a pysk miała czerwony od m skich zarostów, co j w nocy jak

10 szczotk ry ow tarły. Nie wdawała si w adne wyja nienia, tylko w południe szepn ła do wdowy Janickowej: " le mi było - tak jak dawniej było, a tak jak wczoraj - to dobrze było..." W przyrodzie tak e działy si sprawy zastanawiaj ce. Jeszcze na dzie przed Wili zupełnie ciepło było, a w Wigili mróz przyszedł w ciekły i w ci gu jednego dnia grub warstw lodu skuł całe jezioro. W noc wigilijn rozp tała si zamie nie na i padało przez całe wi ta. Na szosie powstały ogromne zaspy, w których uwi zł autobus komunikacyjny, dwutakt naczelnika Urz du Gminnego w Trumiejkach i fiat z dwoma oficerami słu by kryminalnej, których wci gn biła sprawa zabitej latem trzynastoletniej Haneczki. Ale dobrze jest, gdy w zaspach ugrz nie samochód naczelnika gminy. Pojawiły si zaraz wielkie pługi nie ne, przekopały si przez zaspy i odt d mo na było wygodnie je dzi po drodze ze Skiroławek do Trumiejek, co w inne zimy nale ało do rzadko ci. Od owej zamieci nie nej w powietrzu panował spokój, nocami na niebie widziało si gwiazdy, a po polach i na pokrytym niegiem jeziorze cisza i mróz dzwoniły w uszach, wypełniaj c dusze ludzkie ogromn rado ci . W grubym niegu zaj ce, dziki, łosie i sarny pozostawiały wyra ne i gł bokie lady; my liwi i kłusownicy czy cili z oliwy swoj bro . Na górce koło szkoły od rana do wieczora pokrzykiwały dzieci je d ce na sankach, skrzypiały gło no korby studzien i r czki pomp, wesoło szczekały psy podwórzowe. Pisarz Lubi ski zmiótł nieg z tarasu nad gara em i w godzinach słonecznych wystawiał le ak, w którym spoczywał opatulony w ko uch i dwa koce, a wieczorami pracował nad powie ci o pi knej Luizie, która była nauczycielk wiejsk i zakochała si w prostym m czy nie. W spokojnym powietrzu z kominów snuł si a pod niebo siwy, szary lub czarny dym, zale nie od tego, czy kto palił drewnem bukowym, czy sosnowym. I jedynie nad stromym dachem domu malarza Bogumiła Porwasza najmniejszy dymek si nie unosił, szyby pokrywał mróz, a na ogrodzonym siatk podwórzu tylko kot w sk jak ni cie ynk wydeptał. Zreszt kot nie był Porwasza, ale przychodził łapa myszy po s siedzku, od Galembków. Albowiem malarz Porwasz, o czym było we wsi powszechnie wiadomo, przebywał w Pary u, dok d na pocz tku grudnia zawiózł swoje cztery obrazy, aby je tam sprzeda po godziwej cenie przy pomocy swojego marchanda nazwiskiem baron Józef Abendteuer. Owego barona nikt w Skiroławkach na oczy nie widział, ale znano go dobrze z opowiada malarza Porwasza. Był Józef Abendteuer w jednej czwartej ydem, w jednej czwartej Polakiem, w jednej czwartej Ormianinem i w jednej czwartej Niemcem. Obrazy Porwasza - przewa nie jesienne trzciny nad jeziorem - podobały si pary anom, dlatego po ka dym powrocie z zagranicy malarz Porwasz miał z czego y przynajmniej przez pół roku. W Polsce obrazów jego nikt kupowa nie chciał, a jak dowiadywał si pisarz Lubi ski, ani w stolicy, ani w innych miastach nikt o malarstwie Porwasza w ogóle nie słyszał. Ale pisarza Lubi skiego to nie dziwiło, bowiem o jego pisarstwie tak e od dawna nie wspominano w stolicy, a przecie Lubi ski był mimo to pisarzem, i do tego nawet - jak twierdził Niegłowicz - zupełnie dobrym.

11 Malarz Porwasz cieszył si we wsi szczególnymi wzgl dami, nie korzystał bowiem z łatwych okazji i nie wchodził nikomu w drog , ale przywoził do siebie coraz to inn pani , któr trzymał nie dłu ej jednak ni miesi c czy półtora. Panie były w ró nym wieku i o ró nej urodzie; niestety, z powodu niechlujnego trybu ycia malarza oraz jego braku dbało ci o jedzenie, wkrótce podupadały na zdrowiu i wyje d ały z płaczem, rozpowiadaj c, e "nie chciał dawa na ycie" i musz opuszcza Skiroławki, poniewa "wyczerpały swoje oszcz dno ci". I oto na dzie przed Sylwestrem nagle pojawił si we wsi malarz Bogumił Porwasz. W drodze do swego domu zatrzymał swój stary samochód typu ranchrover przed sklepem, gdzie jak zwykle w południe siedziało na ławkach kilku mieszka ców wioski. Był czterostopniowy mróz, a oni pili zimne piwo. Ci sami zreszt , co zawsze, a wi c stary Kryszczak, młody Heniek Galembka, którego dwa razy przyjmowano do pracy w lesie i dwa razy go z niej wyrzucono, a doszedł do wniosku, e mo e pozosta na utrzymaniu ony, jej krowy, winek, kur, kaczek i g si. Siadywał na ławce cie la Sewruk, Antek Pasemko oraz Franek Szulc, najstarszy syn Otto Szulca, godnego szacunku starca. Ale Otto Szulc wci nie przekazywał synowi gospodarstwa i ten nie kwapił si do roboty na ojcowskim polu. Mimo e miał lat prawie trzydzie ci dwa, jeszcze si nie o enił, i na zło ojcu dorabiał sobie na piwo, zatrudniaj c si dorywczo w brygadzie rybackiej. Zajechał malarz pod sklep w Skiroławkach, wysiadł z samochodu, jak gdyby nigdy nic powiedział wszystkim "dzie dobry", wszedł do sklepu i kupił dwie paczki tanich papierosów. Na przednim siedzeniu wozu siedziała nowa pani malarza. Natomiast z tyłu, na krytej skór kanapie - le ała dachówka. Jedna zwykła gliniana dachówka. Dobrze wypalona, wabi ca oczy jasn czerwieni . Malarz wsiadł do wozu i odjechał płosz c wróble, które grzebały w rudych kupkach ko skiego nawozu, rozrzuconego na niegu przed sklepem. I wtedy odezwał si stary Kryszczak: - Po co malarzowi dachówka, skoro ma dom kryty eternitem? I zaraz Heniek Galembka skoczył do sklepu po cztery butelki piwa, a reszta milczała, aby nie o mieszy si pochopn i nie przemy lan wypowiedzi . Pili piwo, palili papierosy. Kto wstawał z ławki i odchodził, inny przychodził i siadał. A do szesnastej, gdy sklepowa zamkn ła kraty na drzwiach i poczłapała do domu. A wtedy znowu powiedział stary Kryszczak: - Ksi Reuss, pami tam, przywiózł z Pary a fotel wiklinowy. I papug . Wszyscy pytali, po co mu fotel wiklinowy i papuga? A on siadł w fotelu i herbat pił. A papuga gadała. Dwa słowa umiała: "raus" i "stille". O zmroku rozeszli si , a potem o dachówce mówiono w wielu domach. Przy wietle arówek, przy wł czonych telewizorach. We Frankfurcie nad Menem

12 zabito naczelnika policji, spiker telewizyjny podkre lił "r" w słowie "anarchi ci", Kryszczak głow kiwn ł, e rozumie o co chodzi, bo ksi Reuss tak e kiedy mu wymy lał od anarchistów. Ale do swoich synowych Kryszczak powiedział: - Nie uwierzycie mi. Malarz dachówk wiózł. Z dobrze wypalonej gliny. Na tylnym siedzeniu le ała. Samiute ka. Jedna z synowych a si za serce złapała: - Bo e drogi, dachówk , mówicie ojciec, przywiózł? Jedn ? - Samiute k ... W poczekalni doktora Niegłowicza zapachniało perfumami. Przybiegła ona pisarza, pani Basie ka. Dwóch chłopów czekało przed drzwiami gabinetu, ale pani Basie ka wpakowała si do doktora, jak tylko gabinet opu ciła jaka kobiecina z Białych Błot. - Słyszał pan, doktorze, e malarz powrócił z Pary a? Dzi w południe. Przywiózł podobno now dziwk i jedn dachówk . Rozpi ła biały ko uszek, obci gn ła zielony sweterek na du ych, stercz cych stromo piersiach. Sutki zaznaczały si jak dwa guziczki, bo nigdy nie nosiła biustonosza. My lała, e mo e doktor, jak zwykle, chwyci za który guziczek i pokr ci nim swoimi delikatnymi palcami, albowiem bardzo to lubiła. Ale doktor odwrócił twarz do okna i zamy lił si . - Jedn dachówk przywiózł. Na tylnym siedzeniu - powtórzyła pani Basia, bo była przekonana, e o tym wła nie my li doktor Niegłowicz. - Tak, tak, tak... - mrukn ł doktor takim tonem, e pani Basie ka a zarumieniła si . Bo nie wiadomo dlaczego przypomniało si jej to, co niektóre kobiety mówiły we wsi o doktorze - e najpierw musi kobiet upokorzy , zanim si na niej poło y. Ale na czym to upokorzenie polegało, nikt dokładnie nie wiedział. Wspomniała te pani Basie ka zalecenie, jakie dał jej doktor, aby m owi podawała napar z lipy drobnolistnej, lecz przecie nie było jej win , e pisarz nie lubił naparu. Wstała z krzesła. - Pójd ju . Nie mog panu przeszkadza - westchn ła, znowu obci gaj c sweterek. Doktor podniósł si tak e. Zrobił dwa kroki do pani Basi, lew dłoni chwil głaskał jej piersi. - Niech si pani nie niepokoi, pani Basie ko - powiedział. - Spraw z dachówk wkrótce wyja nimy. Medycyna zna ró ne przypadki... Wybiegła z gabinetu zarumieniona, dziwnie rozgrzana wewn trznie. Przed domem znów rozpi ła ko uszek, tak jej si zrobiło gor co, cho na dworze był

13 mróz. "Cudowny m czyzna z tego doktora" - my lała, drobi c w koleinie nie nej. Pisarz Nepomucen Maria Lubi ski po raz czwarty wystukiwał na maszynie zdanie w pierwszym rozdziale swojej powie ci. Zdanie to wci wydawało mu si chropawe, nieskładne, zagmatwane - jak kupa chrustu porzucona w lesie. Najlepiej chyba brzmiało w pierwszej wersji: "Stał obok Luizy, czuj c na policzkach ciepły, niemal letni powiew id cy od wody, mimo e nadeszła ju jesie , lecz dzie wyj tkowo pogodny i bezwietrzny". Mo e brakowało słowa "był", aby zdanie stało si pełniejsze - "lecz dzie był wyj tkowo pogodny i bezwietrzny". Napisał wi c słowo "był", potem je wykre lił, sprawiało bowiem wra enie czego zbytecznego, nast pnie znowu dopisał owo "był", dorzucił "bezchmurny", a poczuł ogarniaj ce go obrzydzenie do swojej roboty. Wtedy to do jego pracowni, która miała dwa okna zwrócone ku zatoce i w ka d noc zimow widziało si na drugim brzegu wiatła w domu doktora, weszła ona pisarza. Rozpi ty ko uszek ukazywał jej wysokie piersi, twarz miała zarumienion od mrozu, oczy jej błyszczały. Spojrzawszy na ni pisarz pomy lał ze smutkiem, e o enił si po raz trzeci i znowu, tak jak poprzednio, wzi ł sobie za on zwykł kurewk . - Wygl dasz tak, jakby wracała od doktora - stwierdził cierpko. - A tak - roze miała si , siadaj c jednym po ladkiem na ławie pokrytej skór dzika. - Nie chciałam ci przeszkadza w pracy, a musiałam si z kim podzieli wiadomo ci o powrocie malarza. Wyobra sobie, mój kochany, e przyjechał z now dziwk . Nigdy nie zgadniesz co wiózł na drugim siedzeniu. Dachówk ! Zwykł dachówk . Milczeli dług chwil . Ona przygl dała mu si z bezczelnym - jego zdaniem - u miechem, wi c odwrócił twarz w stron okna. Pomy lał, e mógłby, oczywi cie, wzi rozwód i o eni si po raz czwarty, powinno si przecie przerabia i doskonali swoje ycie jak zdanie w ksi ce. Ale czy była gwarancja, e znowu nie trafi na podobn ? - I co powiedział doktor? - rzucił w stron okna, jak wyzwanie pod adresem wiatełka po drugiej stronie zatoki. - Zapytał, czy pijesz napar z lipy drobnolistnej... - Nienawidz naparu z lipy - odwrócił twarz od okna i spojrzał jej w oczy. - Jednak mogła zaprosi doktora na kolacj . Sprawa tej dachówki wymaga omówienia. Malarz przywiózł dachówk ? Chyba nie taszczył jej a z Pary a? - My l , e dziwka te jest tutejsza - stwierdziła z jak gł bok satysfakcj . O jedenastej w nocy le eli ju w du ym drewnianym łó ku w sypialni, gdzie było bardzo ciepło, poniewa na jesieni zdun z Trumiejek przestawił im piec kaflowy. Małe wiaderko w gla wystarczyło, aby przez cał dob piec grzał mocno. Bo pani Basie ka miała zwyczaj spa niemal nago, tylko w figach, które

14 m musiał z niej ci ga , gdy chciał z ni mie przyjemno . Bowiem miłym jej w takich sytuacjach było, je li m czyzna co z niej zdejmował lub co na niej szarpał. Najbardziej jednak lubiła, kiedy j m w ciemno ciach podmacywał lub brał po cichu i jakby ukradkiem. Niestety, pisarz Lubi ski od wczesnej jesieni a do wiosny bardzo długo si rozgrzewał w łó ku, mimo ciepłego pieca i grubej pierzyny. Najcz ciej zasypiał, nim zdecydował si rozpocz miłosn zabaw . Le eli wi c obydwoje na wznak, on wyci gni ty jak struna, bo czekał, a mu krew do stóp napłynie i rozgrzeje je cho troch , a ona praw dłoni głaskała si najpierw po twardym i gładkim brzuchu, potem podniosła troch swoj lew pier i palcami chwyciła wydatn sutk . Wiedziała, e m nie pi i zapytała: - Naprawd nie wiesz, w jaki sposób doktor upokarza kobiet , zanim w ni wejdzie? - Nie wiem. Mówiłem ci wiele razy, e nie wiem - odparł Lubi ski. - Na wsi o tym ró nie gadaj , ale nic konkretnego dowiedzie si nie mo na. Jeszcze przez dług chwil tak le eli obok siebie, a potem ona cicho westchn ła, poniewa czuła, e i tej nocy obejdzie si bez miło ci.

15 Rozdział 3 O tym, e m czyzna i kobieta y winni nie obok siebie, ale ze sob oraz o marzeniach, które snuje las Na mapie sztabowej komendanta posterunku w Trumiejkach Skiroławki wygl daj jak wielki sierp, ostrzem swym obejmuj cy niebiesk zatok ogromnego jeziora Baudy. R koje sierpa jest solidna, stanowi j asfaltowa szosa prowadz ca do Trumiejek. Z obydwu stron szosy znajduj si zagrody najbogatszych gospodarzy, kryte dachówk domy z czerwonej cegły, stodoły i obory. Wszystkie domy stoj frontem do drogi i maj małe ogródki, przewa nie ogrodzone siatk pomalowan w ró ne kolory. Na tyłach zagród rozci gaj si pola uprawne i ł ki, otwarte w stron Trumiejek, a na horyzoncie zamkni te czarn cian lasów. W miejscu, gdzie r koje styka si z ostrzem, jest ju zatoka. Szosa skr ca tu w prawo i wzdłu wysokiej skarpy obiega jezioro półkolem, dalej p dzi prosto przed siebie, w gł b przepastnych lasów, a do miasteczka Barty. Natomiast ostre zako czenie sierpa wchodzi na krótki półwysep wrzynaj cy si w jezioro i oddzielaj cy zatok od bezmiaru wód Baud. Cały ten półwysep wraz z ogrodem, sadem, domem mieszkalnym, zabudowaniami gospodarskimi, a tak e mał przystani - jest własno ci doktora Jana Krystiana Niegłowicza. Centrum wsi mie ci si na styku zatoki i szosy, u nasady sierpa, a wi c niemal naprzeciw półwyspu, oddzielonego od tego miejsca kilometrowym pasem wody. Tutaj znajduje si przystanek autobusowy, szkoła, remiza stra acka, sklep spo ywczy, poczta, Klub Młodego Rolnika, punkt biblioteczny, a tak e cmentarz. Obok mieszka cie la Sewruk, stoj dwie szopy rybaczówki i ku nia. Od rybaczówki droga skr ca w prawo i obiega półkolem zatok . Domy i zagrody zamieszkałe s tu przewa nie przez robotników le nych, i mieszcz si tylko po jednej stronie drogi, bli ej jeziora. S to tak e domy z czerwonej cegły, zwrócone frontem do szosy. Z tyłu znajduj si zabudowania gospodarcze i one to zasłaniaj widok na jezioro. Cho nie wsz dzie. Pisarz Lubi ski, gdy w swoim czasie kupił dom od pewnego drwala, kazał zburzy stodoł , wyci krzaki nad zatok i otworzył sobie widok na jezioro. U szczytu domu wymurował gara podziemny i taras nad nim, sk d, spoczywaj c na le aku, widzi, bezmiar wód i dom doktora na półwyspie. Nieco dalej, na miejscu zagrody spalonej podczas wojny, przed kilkoma laty zbudowano dachowiec kryty eternitem, w którym zamieszkał malarz Bogumił Porwasz. Ze swojej pracowni ma on tak e widok na bezmiar wód i trzciny przybrze ne, które s tematem jego malarstwa. W lesie kryj si czerwone zabudowania le niczówki Blesy, gdzie od siedmiu lat yje in ynier Turlej wraz z mał onk i synkiem. W le niczówce Blesy jest dziesi pokoi i ogromny salon z kominkiem. To tutaj - od siedmiu lat, czyli odk d obj ł le nictwo in ynier Turlej, lat trzydzie ci jeden - odbywaj si przyj cia noworoczne, w których bierze udział doktor Niegłowicz, malarz Porwasz oraz

16 pisarz Lubi ski. ona le niczego, magister Halina Turlej, zajmuje stanowisko kierowniczki trzyklasowej szkoły w Skiroławkach, stanowi cej fili szkoły o mioklasowej w Trumiejkach. Pani Halinie podlega tylko jedna nauczycielka, panna Luiza, lat sze dziesi t, a wi c tu przed emerytur . Jest to zdziwaczała stara panna, która rzadko kiedy wychodzi z domu, natomiast pilnie obserwuje ycie ludzi w wiosce z okna swego mieszkania na pi trze szkoły. Noworoczne przyj cia u pani Halinki s składkowe, jako e zarówno le niczy, jak i nauczycielka nie zarabiaj du o. W przekonaniu mieszka ców Skiroławek najbogatszymi lud mi w wiosce s doktor Niegłowicz oraz stary Otto Szulc, dopiero w drugiej dziesi tce ludzi zamo nych znajduje si pisarz Lubi ski oraz le niczy Turlej i jego ona Halinka. Ostatnim z ostatnich jest malarz Porwasz. On tedy zazwyczaj wnosi najmniejszy wkład w przyj cia noworoczne w le niczówce Blesy, cho to nie doktor ani nie pisarz bywaj co roku w Pary u. Ale czy wiele dobrego mo na si spodziewa od człowieka, który z Pary a przywozi dziewczyn i jedn jedyn dachówk ? Jak co roku, tak i tym razem, wraz z wybiciem dwunastu uderze zegara na telewizyjnym ekranie, na o nie one podwórze przed swoim domem wyszedł in ynier Turlej, pisarz Lubi ski i malarz Porwasz oraz doktor Niegłowicz. Ogromny, pełen wierków oci ałych od niegu, las zacz ł odpowiada echem wystrzałów. Pi razy wystrzelił le niczy Turlej ze swej rosyjskiej nadlufki Wołga, osiem razy dał ognia malarz Porwasz ze swej standardowej belgijskiej nadlufki Browninga z miasta Herstal; sze razy rozbłysła ogniem angielska dwururka pisarza Lubi skiego, wyprodukowana przez słynn firm Webley- Scott, z pi knymi arabeskowymi inkrustacjami na cianie baskili; trzy razy zagrzmiała dubeltówka doktora Niegłowicza, przedmiot zazdro ci wielu okolicznych my liwych, był to bowiem model włoski Castore, z kurkami i zamkiem bocznym Hollanda inkrustowanym srebrem, i z orzechow kolb . Odgłos wystrzałów słyszano koło remizy stra ackiej, gdzie na wie ym powietrzu chłodzili rozgrzane wódk głowy mieszka cy Skiroławek, jako e co roku odbywała si w remizie zabawa noworoczna. Ci, co słyszeli echo wystrzałów, wiedzieli, e naprawd rozpocz ł si Nowy Rok. Nikogo nie dziwiło ani te nie oburzało, e we wsi s dwie noworoczne zabawy. Gdzie indziej bawi si ludzie wykształceni, a gdzie indziej pro ci, albowiem, jak mówił cie la Sewruk, gdy mu nie pasował wr b do wyst pu w belce: "wszystko musi mie swoje". Nowy Rok dzielił ludzi w Skiroławkach, ale ka dy inny dzie i ka da noc zacierały ró nice. Bo, jak to cz sto powtarzał z artobliw powag doktor Niegłowicz, "wszystkie kobiety maj takie same, tyle, e niektóre s lepiej umyte". Doktor miał prawo tak mówi , poniewa od czternastu lat był wdowcem, a jako m czyzna w sile wieku musiał - zdaniem wszystkich - od czasu do czasu ul y sobie dla zdrowia i humoru. A poza tym, kto jak kto, ale doktor Niegłowicz napatrzył si ju w yciu owych kobiecych ró no ci i je li twierdził, e wszystkie maj takie same, to była w tym ogromna siła prawdy. Bo czy istniała w całej gminie trumiejskiej cho jedna kobieta albo zgoła dziewczyna, która nie przedefiladowała przed doktorem bez majtek? Doktor Niegłowicz chwalił to, co zobaczył u nich mi dzy nogami, albo zgoła ganił, cz ciej jednak ganił ni chwalił. Aczkolwiek zdarzyło si , e - gdy

17 obejrzał on gajowego Widł ga, a do poczekalni w o rodku zdrowia wyszedł i zakrzykn ł do innych kobiet, co w kolejce do niego czekały: "Widł gowa ma czterdzie ci pi lat, czworo dzieci urodziła i ani jednej nad erki. Nie to co wy, " wi tuchy". Cz ciej jednak, jak wspomniano, doktor ganił i leki przepisywał, cho wiedział, e i tak za ywa ich nie b d i w ten sposób zmarnuje si jego trud lekarski. Rozbierały si wi c u niego kobiety stare i młode. Jedne wstydliwie, inne odwa nie, szczególnie te, co rade były swoim ciałem rozkocha samotnego lekarza. Bo cho doktor nie był młodzikiem, to przecie w Skiroławkach mówiono, e z wiekiem u m czyzny korze twardnieje jak u sosny w lesie. Dwie bowiem cechy ceniono w Skiroławkach u m czyzny: mocn głow do wódki i dobry dzwonek mi dzy nogami. Im cz ciej dzwonił, tym lepiej. Porz dna kobieta nie musiała otwiera swoich drzwi, gdy dzwonił obcy m czyzna, ale rzecz m sk było dzwoni , bo a nu która drzwiczki otworzy. "Pan Bóg stworzył kobiet i m czyzn nie po to, aby yli obok siebie, ale aby yli ze sob " - powtarzał zawsze proboszcz Mizerera, udzielaj c lubu. A podczas wielkanocnych rekolekcji nawoływał z pozłacanej ambony: "A nie wstyd cie si , m czy ni, dzwoni co noc swoim kobietom. Bo jak wy im nie b dziecie dzwoni , to im diabeł zadzwoni!" Tak wi c zupełnie zwyczajnie zacz ł si Nowy Rok echem wystrzałów od strony le niczówki Blesy. Przera one sarny i jelenie, które wraz z pierwszym niegiem zaczynały podchodzi pod zagrody, uciekały jak oszalałe w gł b lasu, strz saj c nieg z nisko poło onych gał zi. Na dalekich polanach, na wi skiej Ł ce, koło Białego Chłopa i w pobli u drzewa rwanego "d bem doktora" rozbrzmiewało potem przejmuj ce naszczekiwanie kozłów. A odwieczny las odpowiadał echem, które wracało a pod zabudowania le niczówki Blesy, pod du y dom z czerwonej cegły, pod wysoki próg i na rozległy podwórzec, gdzie zaryty w niegu a po osie stał pachn cy olejem stary gazik doktora. Le niczówk Blesy zbudowano przed osiemdziesi cioma laty. Dawne przekazy mówiły, e pierwszy jej le niczy, niejaki Schweikert, został w jednym z górnych pokoi zastrzelony przez swoj on za to, e, jak twierdzili jedni, zdradzał j z dziewcz tami ze Skiroławek. Z kolei mówili drudzy, e po prostu nie miała nigdy suchych drewek na opał. Faktem jest, e odt d le yły ze sob stadła mał e skie w Biesach, co pami ludzka potwierdziła i naoczni wiadkowie. Od le niczego Pi tka uciekła ona, pi kna blondynka, bo nigdy -mimo e wokół był las odwieczny - nie postarał si o drewno na opał i do kuchni. A uciekła z takim, co jej kilkakrotnie wóz por banej d biny przywiózł pod dom. Le niczego Stemplewicza, który po Pi tku nast pił, tak e ona zdradzała, i to niemal otwarcie, całuj c si przed oknami z weterynarzem z Bart, który j woził po lesie w bryczce z dwoma szronkowatymi ko mi. Ale nie z braku drewna go zdradzała, tylko z tego samego powodu, co i Smugoniowa swego m a z domu wyrzuciła, a mianowicie - za du o pił i nie wykonywał w nocy swojej m skiej roboty. In ynier Turlej nastał do Biesów przed siedmioma laty i wzi ł sobie młod oneczk , Halin , o drobnej figurze, ruchach chłopca i gło nym, d wi cznym miechu. Ale

18 ostatnio tak e kłócili si coraz cz ciej, wła nie z powodu braku drewna, albo te , kto ma rozpala w piecu centralnego ogrzewania, bo przecie obydwoje pracowali. Ludzie w Skiroławkach szeptali, e i ona rozgl da si ju za jakim prawdziwym m czyzn , który wie, jak zatroszczy si o kobiet . I dziwowali si wszyscy, e le niczówka Biesy odbierała m czyznom ich wielko i sił , a wielko i sił dawała kobietom. Ale, jak to u kobiet zazwyczaj bywa, i wielko , i siła obracała si w nienawi albo w zło zapiekł . Pisarz Lubi ski twierdził, e to odwieczny las czyni m czyzn bezwolnymi marzycielami, którzy rozczarowuj kobiety. Las przytłaczał ludzi sw przepastn gł bi , kołysał i usypiał szumem gał zi, pora ał wielko ci i odwiecznym trwaniem. Patrz c na wierzchołki ogromnych sosen lub prastarych buków, ludzie czuli sw krucho i mało , rok po roku zdawali sobie spraw z bezsensu swoich wysiłków i trudów, które zawsze pozostawały niczym wobec ogromu odwiecznego lasu. Có z tego, e potrafili obala nawet najpot niejsze d by i pozostawiali gołe polany, skoro i tak musieli sadzi nowe drzewa, a te po kilku latach pokrywały młodnikami ziemi i pi ły si w gór ku niebu i sło cu. podczas gdy oni, ludzie, garbili si ku ziemi. Las był, gdy tu przyszli i witał ich szumem odwiecznym, i takim pozostawał, gdy odchodzili na zawsze. Odwieczny szum lasu niósł przestrog ludzkim poczynaniom, a wsłuchani w niego zbyt długo, stawali si głusi na głos serca, jakby i ich poci gało owe le ne trwanie bez działania, istnienie bez miło ci i czynu. W mrocznych zakamarkach le nych, gdzie latem, jak krople wietlistej ywicy spływaj po pniach sople słonecznego blasku, a zima, jak duch jawi si nagle przed oczyma biał plam rozpylonego niegu, pora a człowieka wiadomo , e nic tu udoskonali nie potrafi. Ale doktor Jan Krystian Niegłowicz wyja nił t spraw zupełnie inaczej. To nie las czynił m czyzn bezwolnymi marzycielami, ale to oni - bezwolni marzyciele - szukali lasu, aby potwierdzi si poprzez jego ci głe trwanie, koi si jego odwiecznym szumem. Z wielu mo liwo ci, jakie stworzył ludziom wiat - wybierali t jedn w sk cie ynk wiod c do lasu. Albowiem doktor Niegłowicz w gł bi duszy wierzył, e człowiek nie do ko ca postradał swój instynkt i z setek mo liwo ci wybiera t jedyn , najbardziej odpowiedni dla siebie. I nawet, o zgrozo, s dził, e niektóre choroby trapi ce człowieka nie były tylko zrz dzeniem losu, lecz wynikały z najwi kszej potrzeby organizmu, były jak burza, która musi nadej , gdy zrobi si zbyt parno.

19 Rozdział 4 O tym, e czas krótki jest, przeto piesz si człowiecze... Dziewczyna, któr przywiózł do Skiroławek malarz Bogumił Porwasz, miała dwadzie cia cztery lata i pracowała w stolicy jako ekspedientka w sklepie z bielizn m sk . Propozycja sp dzenia Sylwestra w zagubionej w ród lasów le niczówce i to w towarzystwie przystojnego malarza wydała si jej poci gaj ca. Podniecała j tak e obietnica Porwasza, e sp dzi troch czasu w ród "dzikich ludzi", jak okre lił on swoich przyjaciół. Martwiła si przez cał drog jedynie o to, co b d jedli na tym pustkowiu, bowiem jedzenie sprawiało jej ogromn rado . Malarz opowiadał, e w niezbyt odległym miasteczku jest tuczarnia drobiu i dosta tam mo na oł dki kurze i g sie. "Ach, oł dki, jakie to dobre" - kilkakrotnie wzdychała w drodze ze stolicy, budz c tym irytacj malarza, który był chudy, z zapadni t klatk piersiow i wkl słym brzuchem. Mógł nie je przez kilka dni i zadowalał go nawet k s sple niałego chleba. Tylko lego czarne, pałaj ce, gł boko zapadni te oczy wydawały si ci gle głodne. Dziewczyna miała na imi Józia. Była niezbyt wysok , okr gł blondynk o jasnej cerze, ró owych pełnych policzkach i malutkich wilgotnych usteczkach, które raz po raz wysuwała do przodu i układała w male ki ryjek. Wydawało si , e nawet powietrze, które wdycha, najpierw smakuje swymi wilgotnymi wargami. I z ni to przyszedł malarz na Sylwestra do le niczówki. Podczas przerwy w ta cach podchodziła do stołu obok kominka i rozgl dała si po rozstawionych półmiskach. Potem delikatnie brała do r k widelec i mały talerzyk, kładła na nim płatek zimnej sarniny, salcesonu lub skrzydełko kaczki, jeden grzybek, kawałek kiszonego ogórka. I jadła wolno, wolniute ko, małymi k sami, mru c przy tym oczy, jakby opadały j jakie rozkoszne wspomnienia. Kawałki mi sa gin ły w jej drobnych usteczkach, które stawały si jeszcze bardziej czerwone, wilgotne i wie e, a policzki ró owiły si i wydawały si jeszcze gładsze. Blask ognia z kominka migotał na jej wargach, muskał policzki, podkre lał cie , jaki rzucały długie przyczernione rz sy. Niegłowiczowi wydawała si mał wiewiórk , obrabiaj c orzeszek, to znów rozkosznym prosiaczkiem, którego miał ochot pogłaska po ró owym pyszczku i poda mu kawałek jabłuszka lub ciepłego ziemniaczka. Uczyła bowiem lektura ksi gi Brillat-Savarin'a, e nie ma nic pi kniejszego na wiecie jak widok młodej i uroczej łakomczuchy, której oczy błyszcz , usta połyskuj , a ruchy przy jedzeniu s miłe i wdzi czne. Kobiety takie bywaj w nocy dla m czyzny jak dobrze wypełniony półmisek. Stał wi c wsparty o kraw d okapu nad, kominkiem i wpatruj c si w pann Józi słuchał, jak w jej drobnych białych z bkach chrz ci plasterek kiszonego ogórka. Denerwował go pogwar głosów za plecami, miechy pa i odgłosy rozmowy mi dzy pisarzem Lubi skim i malarzem Porwaszem, dolatuj ce z k ta salonu. Nie chciał uroni niczego z owego przyjemnego chrz stu, który wydawał mu si o wiele bardziej podniecaj cy ni szelest noworocznych sukien.

20 Panna Józia podniosła wreszcie swoje przymru one powieki, przekrzywiła jasn główk i zapytała: - Czemu mi si pan tak przygl da? Chrz kn ł z powag : - Bo tak e lubi kiszone ogórki. Odło yła z odrobin alu swój talerzyk. Wybrała inny, czysty i nało yła na niego doktorowi plasterek ogórka i płatek zimnej sarniny. - Dzi kuj - powiedział doktor, odbieraj c talerzyk z jej r k. A potem tak samo gło no zachrz cił ogórek w jego z bach i doktor gło no mlasn ł, smakuj c zimn sarnin . - Czy to prawda, doktorze - zapytała panna Józia - e w Skiroławkach jest sekta religijna, która pozwala raz do roku wszystkim z wszystkimi, razem, w jednej stodole? Pan wie, co mam na my li... I patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, które wydawały si wypełnione bezbrze nym zdumieniem. Nawet jej wilgotne usteczka przestały si porusza . Doktor postawił na stole swój talerzyk. Zdj ł ze stojaka haczyk i koln ł nim płon ce na kominku polano. A potem ozwał si z niezwykł powag , która dla tych, co go dobrze znali oznaczała, e odrobin sobie artuje. Jak nazwał to pisarz Lubi ski: "nasz doktor lubi przemawia z artobliw powag ". - Niech pani nie wierzy w takie historie, panno Józiu. O takich jak nasza, małych, zagubionych w ród lasów wioskach, ró ne opinie si wydaje, ale nie trzeba im dawa wiary. Jeste my zwykłymi lud mi, którzy lubi kocha si i je do syta. Ale nie ka dy człowiek do tych spraw podchodzi z nale yt powag ... We my na ten przykład ów ogóreczek kiszony, który pani wła nie chrupie. W mojej spi arni mam a siedem rodzajów w rozmaity sposób zakiszonych ogóreczków. Stoj w du ych słojach. Co roku sam dogl dam, aby we wła ciwy sposób zamarynowała je moja gospodyni, Gertruda Makuch. Bo inaczej smakuje kiszony ogóreczek, któremu dodano wi cej kopru, a zupełnie inaczej smakuje ten, do którego wło ono wi cej pasków korzenia chrzanu, li ci d bowych albo wi niowych, li ci czarnej porzeczki, dodano czosnku, gorczycy. Ogóreczek z listkami wi niowymi jest j drny i chrz ci w z bach, a z dodatkiem wi kszej ilo ci czosnku wydaje pod naciskiem z bów tylko suchy i niewyra ny trzask, jakby kto łamał zapałk . Natomiast ma on smak ostrzejszy i niekiedy a pali w j zyk. Podobnie jest z ogóreczkiem, do którego dodano spor ilo gorczycy. Zachowuje twardo i ostro , chrupie w z bach bardzo smakowicie. Tak zakiszone ogórki trzymam na dolnej półce, bo półk wy ej zajmuje wikła i pikle z ogórków nasiennych oraz cebulka marynowana, dynia w occie i korniszony, a tak e botwina w butelkach i fasolka szparagowa w słojach. Z octem jednak nale y uwa a , gdy powszechnie s dzi si , e powoduje on anemi . Ale przecie nie mo na marynowa bez octu! Oczywi cie, s zwolennicy suszenia jarzyn, warzyw,

21 a tak e grzybków. Ja tak e mam troch tego suszu w spi arni w lnianych torebkach, ładnie podwi zanych i uwieszonych na specjalnych haczykach. Nie ma jednak nic smakowitszego nad ró ne rodzaje marynowanych grzybków... - Ach, niech pan opowiada, doktorze - przymkn ła powieki panna Józia i jak do pocałunku rozchyliła swoje wilgotne czerwone usteczka. Wydała si w tym momencie doktorowi osob niezwykle pi kn . Ogromny dekolt białej bluzeczki w wyszywane maki przyci gał wzrok. Ciało, które objawiał, było gładkie i cudownie ółtawe jak ko słoniowa, tylko gł boki rowek mi dzy piersiami zaznaczał si cieniem, podkre laj c kształtno biustu. Doktor przest pił z nogi na nog i chrz kn ł nerwowo, czym spłoszył ów intymny i ulotny nastrój, w jakim si obydwoje znale li. Dziewczyna podniosła do góry powieki, zatrzepotała przyczernionymi rz sami i zapytała z niepokojem: - Doktorze, czemu si pan tak mi przygl da? - My l o pani tarczycy, panno Józiu - powiedział. - Tymczasem chyba nie ma powodu do niepokoju, ale ta pani szyja, taka pełna i gładka... - Tak, troch jest za gruba - dotkn ła r k gardła - i w ogóle jestem chyba za gruba. Doktor u miechn ł si wyrozumiale: - Nie szkodzi, panno Józiu, nie szkodzi. Ma pani za to cer bardzo gładk i bez adnych zmarszczek. Długo pani zachowa swoj urod . Tylko prosz pami ta , eby zawsze na noc pod oczy kła troch nawil aj cego kremu. I miał ogromn ochot nachyli si nad ni , dotkn wargami rozchylonych usteczek, które były tak czerwone, e zdawały si stanowi kształtne p cherzyki wypełnione krwi . Mo e odgadła jego ochot , bo przekrzywiła jasn główk i stwierdziła z powag : - A jednak, doktorze, sama słyszałam, jak pewien człowiek w kawiarni mówił do Bogusia, e w Skiroławkach raz w roku wszyscy z wszystkimi robi to, co powinno si robi oddzielnie. Prawda, Bogusiu, e tak mówił? - zawołała w k t salonu, gdzie Porwasz wci jeszcze rozmawiał z pisarzem. Przerwali zaraz swój dyskurs i zbli yli si do stołu z jedzeniem. - Co takiego kto mówił? - zapytał podejrzliwie malarz. Powtórzyła to, co; przed chwil mówiła doktorowi. - Bzdury, Józiu - obruszył si malarz. - Przez cał drog tłumaczyłem ci, e to bzdury. Mój kolega z akademii, głupi malarz, mówił to tylko po to, aby ci odstraszy od wyjazdu ze mn .

22 - Za pozwoleniem; kolego Porwasz - głos zabrał pisarz Lubi ski. - Ta sprawa wcale nie jest taka prosta. Ju wielokrotnie słyszałem podobne opinie o naszej wiosce. Ludzie w wielkich miastach skłonni s wierzy , e na prowincji, a szczególnie w małych wioskach, mog si zdarzy historie najstraszniejsze i najbardziej obra aj ce moralno . A tymczasem, jak si tak bli ej przyjrze tej sprawie, to okazuje si , i tak e i w wielkich miastach dziej si rzeczy straszne. My, panno Józiu, jeste my lud mi wykształconymi i rozumnymi, a tak e krytycznymi. Skiroławki to wioska mała, lecz uczciwa. Wypowied pisarza Lubi skiego mogła trwa krótko albo bardzo długo, du o bowiem w nim było niech ci do ludzi z wielkich miast. Doktor Niegłowicz odci gn ł wi c na bok malarza Porwasza i, chwyciwszy go za guzik aksamitnej paryskiej marynarki, natarł ostro: - Co miała znaczy ta dachówka na tylnym siedzeniu pa skiego samochodu, panie Porwasz? Po co panu dachówka, skoro ma pan dom kryty eternitem? - O jakiej dachówce pan mówi? - zdumiał si malarz i nerwowym gestem rozburzył sw ogromn czarn czupryn . - Wracaj c do Skiroławek przywiózł pan dachówk . Jedn . Le ała na tylnym siedzeniu. Wielu ludzi j widziało - wci nacierał na niego doktor, nie puszczaj c z palców guzika marynarki. - Ach, to o t dachówk panu chodzi - przypomniał sobie Porwasz. Rzeczywi cie, wiozłem j chyba z pi dziesi t kilometrów i sam dobrze nie wiem dlaczego. Trzy dachówki le ały na szosie, pewnie je kto zgubił. Na niegu je porzucono, czerwone, rozjechane na krwawe lady. Jedna była cała i ładna, czerwoniuchna, a raczej koloru terakoty. Zatrzymałem si i zabrałem j , sam nie wiem czemu. - Rozumiem - zgodził si z nim doktor Niegłowicz. - Dam j panu bardzo ch tnie. Ma pan przecie dom pokryty dachówkami - zaofiarował si malarz. - Dzi kuj panu - rzekł doktor Niegłowicz i u cisn ł dło malarza. - Wprawdzie adna dachówka mi nie spadła, ale przyjmuj podarunek, jako gest dobrej woli. Malarz w zamy leniu potrz sn ł głow . - Ju trzecia osoba pyta mnie o t dachówk - stwierdził. - Czy ludzie w Skiroławkach nie maj wi kszego zmartwienia? - Niech pan si cieszy, e nie mamy wi kszych zmartwie - zaznaczył doktor. Podeszła do nich pani Basie ka, nios c półmisek z ciel cymi nó kami w galarecie.

23 - A mo e tak, doktorze, wyruszymy na wie e powietrze? - zwróciła do Niegłowicza buzi podobn do mysiego pyszczka. - Pami tacie panowie, jak to było ładnie w ubiegłym roku? - I niech pani wie, panno Józiu - grzmiał pisarz Lubi ski - e ludzie w wielkich miastach, cho niby to rozumiej i zazdroszcz arty cie owej prowincjonalnej ciszy, pi knych widoków i spokoju, w gruncie rzeczy lekcewa go, pogardzaj nim, maj za nic i, pos dzaj o sprawy zdro ne. - O tak, tak - szepn ła panna Józia, spogl daj c ku półmiskowi z ciel cymi nó kami. I poszukała wzrokiem doktora Niegłowicza, który by mo e - on jeden w tym towarzystwie - zach ciłby j do si gni cia po zimne nó ki, podał ocet, zaznaczaj c, e jego nadmiar prowadzi do anemii. Wyobraziła sobie jego spi arni i słodkie ciepło przenikn ło j od ust a do kolan, podniecaj co załaskotało w brzuchu i nawet nieco ni ej, cho zdawa by si mogło, e owe tak ró ne organa, które kobieta ma poni ej pasa, niewiele maj ze sob wspólnego. Pomy lała, e zapyta o t spraw doktora, ale zaraz przyszło jej na my l, e to mo e wyda mu si bezwstydne. Zreszt , wyja niła ju to sobie kiedy po swojemu. "Skoro co jest blisko siebie, to musi by z sob zwi zane". Bo dopiero jak si dobrze najadła, lubiła si kocha . "Głupiec" - wydała opini o Lubi skim. "Nachalna dziwka" - pomy lała o pani Basie ce, widz c, jak ta chwyta doktora pod rami i niemal wyci ga na korytarz, gdzie na gwo dziu wisiało jego futerko. "Wlecze dok d doktora, a on na pewno chciałby posmakowa galaretki z ciel cych nó ek." W pi minut pó niej doktor wyszedł przed dom ubrany w br zow kurteczk z baranów, uszyt włosem na wierzch, i w pi knej czapce z borsuka. Tu za nim wybiegła pani Basie ka w białym ko uszku i w puchatej czapce z lisów, w długiej sukni i pantofelkach, do których zaraz nasypał si nieg i zmroził jej drobne stopy w cieniutkich po czochach. Pisn ła wi c bole nie, ale ucichła, bo doktor obj ł j ramieniem i dług chwil tak stali przed domem, z tkliwo ci w sercach. Doktora rozpierała rado wolnego człowieka, któremu ka dy dzie przynie mógł niespodziewane, a pani Basie ka czuła, e ci ar ramienia doktora czyni j siln i tak lekk , e mogłaby chyba wzlecie W bezgwiezdn noc. Piersi jej podnosiły si gwałtownie i pomy lała, e uspokoi je mo e dotkni cie dłoni doktora, który obejmował j lew r k , ale przecie jego prawa dło zwisała bezwładnie i mógłby ni pogłaska jej biust. Lecz doktor Niegłowicz my lał o pannie Józi i jej rozkosznie rozchylonych usteczkach. Widział ju niemal, jak siedzi w jego salonie przy ci kim czarnym stole i gryzie z chrz stem płatki pokrajanego ogórka, zamarynowanego z li mi d bu i odrobin czosnku. I widział siebie po drugiej stronie stołu, wpatrzonego w jej zamglone rozkosz oczy. - Hej! Hej! - krzykn ł gło no doktor, jakby rzucaj c wezwanie w gł b odwiecznego lasu, który rósł o kilka kroków za ogrodzeniem z siatki.

24 - Hej! Hej! - odpowiedziała piskliwie pani Basie ka, bo i j wypełniała rado . A potem z le niczówki wybiegł le niczy Turlej i jego ona Halina, i malarz Porwasz, i pisarz Lubi ski, a tak e, oci gaj c si , wyszła wolno panna Józia w skromnej kurteczce ortalionowej, podczas gdy tamci mieli czapki z lisów i obszerne ko uchy. Zapomniała zaraz o galarecie z nó ek ciel cych i pozazdro ciła im ko uchów, czapek, i rado ci, która zdawała si by wpisan w ich ycie. Przytuliła si do malarza, a ten chwycił j na r ce i przeniósł przez nieg do samochodu doktora, na odkryte tylne siedzenie, albowiem doktor na czas noworoczny zdj ł z samochodu brezentow bud . Ruszyli ostro. Reflektory wyławiały z mroku przydro ne drzewa, drobniutkimi iskierkami połyskiwały zlodowaciałe płatki niegu, jakby kto drog gwiazdami wysypał. A gdy zbli yli si do pierwszych zagród i p d, i mróz a dusił ich w gardle, le niczy Turlej zacz ł strzela w gór ze swojej strzelby, to samo zrobił Porwasz i pisarz Lubi ski. Nikt nie zauwa ył, e pani Basie ka niemal poło yła si na plecach doktora, pragn c, aby mimo swej kurtki odczuł ciepło i ci ar jej piersi. Ale on jak gdyby nie zwracał na to uwagi, wpatrzony w rozwijaj c si przed nimi o nie on drog , wi c obj ła go w pasie, odpi ła guzik jego futerka, wsun ła palce pod koszul , a namacała ciepł włochat skór . - Hej! Hej! - zawołała w ciemno nocy. - Hej! Hej! - odkrzykn ł doktor. Wlokła si za samochodem chmura rozpylonego niegu, doganiała ich, osypywała zimnymi drobinkami, osiadała na czapkach i na twarzach, chłodz c rozgrzane policzki. Tu obok rybaczówki i remizy, gdzie trwała zabawa i grupki ludzi kr ciły si po drodze, doktor zakr cił gwałtownie i zatrzymał samochód. - Hej! Hej! - zakrzykn ł do ludzi malarz Porwasz. - Hej! Hej! - odpowiedziały mu pojedyncze głosy. A potem jakby chór zakrzykn ł rado nie. - Hej! Hej! Panie Porwasz! Hej, doktorze! Hej! Hej, pisarzu! Hej! Hej, panie le niczy. Koło rybaczówki brzeg gwałtownie opadał do zamarzni tego i pokrytego niegiem jeziora. Doktor ostro nie zjechał na lód, a pó niej dodał gazu. P dzili przez biał pustyni nie skalan adnym ladem. Zdawała si nie mie kresu i ko ca, bo noc była ciemna i bezgwiezdna, tylko rozja niona przez biel niegu. Na jeziorze p d wiatru stał si ostrzejszy, ale rado , jaka ich ogarn ła, była tu tak e jeszcze wi ksza. Stary gazik doktora zdawał si mie skrzydła, cho motor jego charczał i wył. Doktor jednak coraz mocniej przyciskał pedał gazu, gnaj c przed siebie po białej równinie; na której wiatła reflektorów kładły si przed nim jak złoty dywan.

25 Zamajaczyły przed nimi drzewa i krzaki Czaplej Wyspy. Wtedy Niegłowicz zatrzymał raptownie samochód i zgasił silnik. Nastała ogromna cisza, w której słyszeli tylko własne szybkie oddechy. . - Bo e, jak tu pi knie - wyszeptał doktor i ukrył twarz w przemarzni tych dłoniach. . Wygl dało jakby zapłakał. Spadła na mego wiadomo , e za ka d chwil rado ci i szcz cia trzeba składa danin z rozpaczy. My lał o starym Szulcu i jego napomnieniu: "Albowiem czas krótki jest, przeto spiesz si , aby zachował dusz swoj ". Doktor nie bardzo wierzył, aby człowiek miał dusz , bo nie znalazł jej nigdy na stołach prosektoriów, w zwałach ludzkiego mi sa, pod mis czaszki, mi dzy kr gami krzy a, w l d wiach, w płucach, w sercu podobnym do twardego ochłapu. I to wła nie napełniało go przera eniem.