agusia1608

  • Dokumenty222
  • Odsłony11 947
  • Obserwuję8
  • Rozmiar dokumentów362.4 MB
  • Ilość pobrań8 652

KAREN ESSEX - KLEOPATRA

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

KAREN ESSEX - KLEOPATRA.pdf

agusia1608 EBooki
Użytkownik agusia1608 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 336 stron)

Karen Essex Kleopatra (Kleopatra) Przekład Bogumiła Malarecka

Część Pierwsza Alexandria

Rozdział 1 Aleksandrię spowijała dziwnie nieuchwytna aura. Podobno działo się to za sprawą żyjącego nieopodal wyspy Faros Posejdona, władcy morza, który owiewał miasto swoim boskim oddechem. Zależnie od nastroju, zsyłał na nie raz taką, raz inną pogodę. Zimą powietrze bywało jałowe i nieznośne, tak suche, że starzy ludzie z trudem łapali oddech i z utęsknieniem oczekiwali balsamicznego powiewu wiosny. Latem oblepiało miasto jak kleista morska maź. Czasami niosło jedynie muchy i kurz, a czasami porywiste pustynne wiatry, które zawracały lekką bryzę boga mórz do miejsca jej narodzin. Ale tego ranka, usposobiony wiosennie, bóg pieścił nadmorski klejnot łagodnym szmerem fal, podnosił od krzewów winorośli delikatną woń kapryfolium i wypełniał powietrze aromatem cytryn, kamfory i jaśminu. Pośrodku miasta, na skrzyżowaniu ulicy Sema z Drogą Kanopską, stał kryształowy grobowiec założyciela Aleksandrii, Aleksandra Wielkiego. Macedoński król spoczywał tu już ponad dwieście lat. Doskonale zmumifikowanego ciała czas się nie imał, tak że cały świat mógł składać hołd jego młodzieńczemu geniuszowi. Czasami Egipcjanie odciągali synów od trumny wielkiego wojownika, zabraniając modłów w kulcie obcego przybysza, Greka – wpajanym we wszystkich szkołach – i besztając za wierność obcej krwi. Lecz ów Grek miał jasną wizję tego raju, wykreślając kredą symetryczną siatkę ulic. Zbudował Heptastadion, groblę, która wysuwała się w wody połyskliwego morza jak długi żarłoczny język i oddzielała Wielki Port od Portu Szczęśliwego Powrotu. Sukcesorzy Aleksandra – wielkonosy Grek Ptolemeusz i jego potomstwo – wznieśli na Faros latarnię morską, aby nigdy nie gasnący na jej najwyższej kondygnacji płomień, niby berło boga ognia, bezpiecznie prowadził okręty ku płytkiej skalistej przystani. Zbudowali wielką gromadzącą całą wiedzę świata Bibliotekę, wykładane wapiennymi płytami ulice, obrzeżone rzędami kolumn, których arkady dawały cień przechodniom, a także wiele teatrów, gdzie każdy – Grek, Egipcjanin, Żyd – mógł obejrzeć komedię, tragedię czy wysłuchać mowy biegłego oratora. Po grecku, ma się rozumieć, lecz nie było wykształconego Egipcjanina, który by nie mówił językiem najeźdźcy, tyle że najeźdźca nie płacił tą samą monetą. Miasto wciąż jeszcze było rajem, nawet jeśli niegdyś wielcy, a teraz już zdegenerowani Ptolemeusze dali początek nowemu gatunkowi władcy – poczwarze

rozmiaru morsa, obrośniętej w sadło i żarłocznej jak zwierzę z ogrodu zoologicznego. Pochlebcy, który w celu ugłaskania nowych władców świata, Rzymian, niefrasobliwie ogałacał skarbiec egipski. Co parę lat egipski motłoch mordował przynajmniej jednego Ptolemeusza, aby reszta pamiętała, że wszystko ma swój kres, nawet ich dynastia. Ale takiego dnia jak dzisiaj, kiedy zakochane pary czuliły się do siebie w cienistych alejkach parku Pana, kiedy wiotkie łodyżki wiosennych kwiatów strzelały w czysty błękit nieba, a kaskady białej bugenwilli spływały z balkonów jak rzeki mleka, łatwo było zapomnieć, że ród Ptolemeuszów nie jest tym, czym był kiedyś. Dzisiaj mieszkańcy Aleksandrii wylegli na ulice, mogąc się rozkoszować boskim ożywczym tchnieniem w ogrodach i na promenadach, przy kramach i na bazarach. Dzisiaj wszyscy się uśmiechali, oddychając oddechem boga morza. Nikogo nie obchodziło, czy powietrze jest greckie, egipskie, afrykańskie czy rzymskie. Ono nie miało narodowego charakteru. Po prostu wypełniało im płuca i przepełniało szczęściem. Rodzina królewska, której przodkowie uczynili miasto wielkim, nie uczestniczyła w ogólnym świętowaniu. Pałac, zewsząd otoczony morzem, pysznił się wyniosłą samotnością, niedostępny plebejskim uciechom; jego okiennice były szczelnie zamknięte na rozkosze wiosennego powietrza i niezwykłość wiosennego dnia. Słudzy w skupionym milczeniu krzątali się każdy przy swoim zajęciu, z pochyloną jak w lękliwej modlitwie głową. Sklepienia rozległych komnat zasnuwał gęsty dym kadzidła. Szczęście nie miało tu dostępu; królowa była chora, a najsławniejsi lekarze cywilizowanego świata orzekli, że nie wyzdrowieje. Kleopatra – z miejsca na podłodze, z którego miała dobry widok na wszystko, co się wokół dzieje – obserwowała, jak migoczą pośpiesznie otwierane drzwi i jej ojciec wprowadza do sypialni matki niewidomego mężczyznę. Oczy dziewczynki, czasami brązowe, ale teraz zielone jak niedojrzałe ziarnka pieprzu, zaokrągliły się na widok mlecznobiałych kraterów pod czołem świętego męża. W znoszonym odzieniu, zwisającym z ramion niby płaszcz postrzępionych piór, ślepiec przekuśtykał obok dziecka na czymś, co wyglądało jak dwie wykrzywione szczapy. Niewiele brakowało, by podróżne juki pacnęły Kleopatrę po głowie. Przestraszona uskoczyła w bok i wspięła się na sofę, gdzie splecione uściskiem, siedziały jej siostry – rodzona Berenika i przyrodnia Tea. Czując, że sztywnieją na sam jej widok, szybko odsunęła się na brzeg sofy i przysiadła na jej poręczy.

– Czy mała księżniczka powinna tu przebywać? – Z tym pytaniem naczelny lekarz króla zwrócił się do piastunki, jakby samo dziecko nie rozumiało jego słów. – Sytuacja jest poważna. Matka Kleopatry, królowa Kleopatra V Tryfajna, przyrodnia siostra i małżonka króla, leżała w łożu apatyczna, owładnięta dziwną gorączką stawów. Oszalały z żądzy utrzymania się na stanowisku, naczelny lekarz ściągnął do Aleksandrii najbieglejszych medyków z Aten i z Rodos. Królowej dawano na poty, puszczano krew, ziębiono w mokrych prześcieradłach, nacierano wonnymi olejkami, pojono ziołami, karmiono, głodzono i odprawiano nad nią modły, a mimo to gorączka wygrywała każdą bitwę. – Dziecko jest uparte – szepnęła piastunka. – Wszystko wymusza krzykiem. To prawdziwe utrapienie. Ma trzy lata, a nie potrafi powiedzieć po grecku choćby jednego zdania. Najpierw myślą, że nie rozumiem, a potem, że nie słyszę. Kleopatra wysunęła dolną szczękę, jak zawsze, kiedy była zła. – Jest bardzo mała jak na swój wiek. Takie dziecko zwykle bywa opóźnione w nauce. Rozśmieszona diagnozą lekarza ośmioletnia Berenika prychnęła pogardliwie, a Kleopatra w odwecie spiorunowała ją wzrokiem. Lekarz ciągnął swoje: – Obecność małej księżniczki zawsze mnie rozprasza. Muszę porozmawiać o tym z królem. Król – gruby, melancholijny, a teraz zadręczający się tajemniczą chorobą małżonki – nie był wrażliwy na opinie lekarza. – Księżniczka ćwiczy silną wolę, tak potrzebną władcy – odparł zapatrzony w próżnię szklistymi, wyłupiastymi oczami. – Niech zostanie. To mój promyczek radości. Kleopatra pojaśniała i obrzuciła starszą siostrę zwycięskim spojrzeniem. Berenika nie była dłużna: wyciągnęła silną, opaloną na brąz nogę i kopnęła małą. Starszej siostrze przyszła w sukurs najstarsza: jeszcze mocniej objęła Berenikę i pogłaskała jej długie miedziane włosy, jakby chciała powiedzieć: uspokój się, to tylko dziecko. Lekarz wzruszył ramionami. W końcu ojciec Kleopatry, król Ptolemeusz XII Auletes, podczas choroby żony zdążył skazać na wygnanie jego pięciu poprzedników. Innych obrzucił obelgami. Jeśli bawi go obecność Kleopatry, tym lepiej. Możliwe, że jest to dzień, kiedy nikomu się nie oberwie, nikt nie zostanie odprawiony ani zelżony. Ojciec Kleopatry był znany ze zmiennego usposobienia.

Poddani nazywali go Auletesem – „Flecistą" albo Nothosem, Bastardem, zależnie od własnych, także zmiennych nastrojów czy od stopnia zależności. On sam oczywiście wolał Flecistę, i to był jego oficjalny przydomek. Zmienna była lojalność jego poddanych, notorycznie zmieniało się jego usposobienie, ale nie było nikogo, kto by wątpił w miłość króla do jego siostry-małżonki. Mówiło się, że jest to pierwsze małżeństwo z miłości w dynastii Ptolemeuszów, panującej w Egipcie od ponad dwustu lat. A teraz choroba królowej sprawiła, że kapryśny władca stał się cholerykiem. Kapłan, odprawiający nad chorą modły, uniósł głowę z błyszczącym pośrodku czaszki krążkiem tonsury. Nie wierzył własnym oczom. Jak to możliwe, by do królewskiej pacjentki dopuszczono obcego, niewidomego uzdrawiacza? Stanął wśród pomocników królewskiego lekarza nieruchomo, niby człowiek-tarcza naprzeciw ohydnej kreatury. – Na bok, głupcy! – zakrzyknął król, przepychając swoje olbrzymie królewskie ciało przez otaczającą łoże królowej grupkę. – Ten człowiek jest tu po to, aby zrekompensować waszą niewiedzę. – Ależ Wasza Królewska Wysokość – zaprotestował kapłan. – Jakież to ciemne moce może przyzwać zwykły kuglarz? – Obedrzeć tego idiotę z szat kapłańskich i zesłać do kopalni – rzucił król obojętnym tonem, niemal lekko, do jednego ze swoich strażników. Kapłan upadł na kolana i przyłożywszy twarz do zimnej i głuchej posadzki, zaczął jej powierzać ciche zaklęcia. Król, najwyraźniej usatysfakcjonowany efektem swojej groźby, puścił oko do małej księżniczki, która obserwowała całą scenę z zapartym tchem. Kleopatrze dłużyło się czekanie na czary uzdrawiacza. Bardzo tęskniła do chwili, kiedy królowa znowu wstanie, zrobi makijaż, włoży suknie, zajmie miejsce u boku króla w Sali Tronowej i wspólnie z nim będzie przyjmować gości z odległych krain, a im, trzem księżniczkom, rodzice pozwolą uczestniczyć w takiej ceremonii. Choć Kleopatra widywała matkę tylko przy tych okazjach, była urzeczona jej nieziemską urodą i pieśniami, które królowa grała na swojej lirze. Jasna i delikatna Tryfajna nie wydawała się postacią z krwi i kości, jak ona czy jej ojciec, czy siostry, lecz jedną z Muz, które zstąpiły na ziemię i nauczyły je śmiechu i radości. Kleopatra wytężyła słuch: uzdrawiacz wyciągnął z juków posążki nagich bóstw – jedno bezgłowe, drugie straszące wielkimi ślepiami i nosem jastrzębia, a trzecie wygiętym fallusem – i zaczął szeptać nad nimi jakieś niewyobrażalnie tajemnicze

słowa. Następnie jeszcze raz sięgnął do swojej czarodziejskiej sakwy po gruby pęk ziół, traw, liści i korzeni, związał wszystko razem w kostropaty węzeł i zawołał, żeby ktoś to zapalił od płomienia jednej z oliwnych lamp królowej. – Mitro, Baalu Hadadzie i Aszero, ty, która uśmiercasz i wskrzeszasz. Uzdrawiacz podniósł pochodnię, przyzywając strasznych bogów Wschodu. „Mitro! Mitro!" – cicho powtarzała za nim Kleopatra, a on tańczył wokół łoża i kreślił w powietrzu dymiące kręgi. – Matko Astarte – wzywał dalej. – Ty, która tworzysz i niszczysz. Kybele, bogini wszystkiego, co było, jest i kiedykolwiek będzie. Nagle zgiął się wpół, jak ktoś przeszyty potwornym bólem, i zaczął pluć gardłowymi dźwiękami i młócić ramionami powietrze: walczył z niewidzialnymi mocami choroby królowej. Walczył długo. Kleopatrze zdawało się, że walczył bez końca. Następnie wzniósł ramiona, podbiegł do łoża i padł zemdlony na bezwładne ciało królowej. Kleopatra pragnęła ze wszystkich sił, by matka otworzyła oczy, ale Tryfajna, spływająca potem gorączki, nie drgnęła. Król zwiesił głowę, kiedy słudzy wynosili uzdrawiacza z komnaty. Zawołał, by podano mu flet, i zaczął grać; nieutulona w żalu melodia miała być ostatnim ukłonem w stronę bogów, ostatnią próbą wybłagania ratunku dla żony. Kleopatra, chcąc być blisko ojca, zsunęła się z sofy i podpełzła na czworakach do jego stóp. Po drodze chwyciła w dłonie zabłąkanego jasnozielonego świerszcza. Król przerwał grę. Miała nadzieję, że weźmie ją na ręce, ale ojciec czekał w napięciu na delikatne uderzenie w struny, na pieśń królowej. Ich wieczory często wypełniała muzyka. Teraz, kiedy partnerka nie podjęła wyzwania, on zaczął od nowa samotną grę. Pojawiły się stare damy dworu, krewne, które Auletes przygarnął w ich starczej niedoli i zdziecinnieniu. Przyszły czuwać przy królowej. Gdy z oczami zamglonymi od łez mijały Kleopatrę, całowały ją w czoło albo gładziły po włosach, zwracając uwagę na ich śliczny połysk. Kleopatra wiedziała, że ojciec nie życzy sobie ich obecności. Auletes umieścił wdowy po zmarłych dostojnikach w pałacu rodzinnym na wyspie Antyrodos, tak że kiedy nachodziła je chętka mieszać się w jego sprawy, najpierw musiały odbyć podróż łodzią. Ale nie można było wzbronić staruszkom dostępu do umierającej królowej ani zakazać palenia ziół i kadzidła i modłów do Izydy, matki Horusa, bogini uosabiającej płodną ziemię i odradzanie się wszechrzeczy. Obecne w komnacie cztery dostojne, ubrane na czerwono kapłanki bogini namaściły stare kobiety i pokrzepiły je na duchu. Tymczasem lekarze przykładali kompresy na rozpalone czoło królowej i słuchali

jej majaczenia. – O pani współczucia! – wołały kobiety starczymi, skrzekliwymi głosami. – O uzdrowicielko! O pani, która niesiesz ulgę w cierpieniu! Ale kiedy stan królowej się nie poprawiał, wprost przeciwnie – widocznie się pogorszył, ton ich wezwań odmienił się diametralnie. Skrzekliwe głosy jęły przyzywać ciemną stronę bogini. Mała księżniczka, pełna trwogi, kurczyła się przy nodze ojca za każdym pełnym goryczy wezwaniem. – Pożeraczko ludzi! – Bogini rzezi! – Pani ciskająca pioruny! – Niszczycielko dusz ludzkich! – Zniszcz mojry, które knują, jak przeciąć nić żywota naszej królowej i siostry! Naczelny lekarz wytarł ręce o fartuch. Król odłożył swój instrument. Kleopatra wlepiła oczy w obute w sandały stopy dwóch stojących nad nią olbrzymów, dziwiąc się, jak można mieć tak wielkie paluchy i tak twardą skórę. – Krew królowej zatruła wysoka gorączka – oznajmił lekarz, nieco bardziej pewny swojej pozycji po tym, jak zawiodły czary obcego. Pomocnicy lekarza ruszyli poważnym orszakiem od łoża Tryfajny, niosąc naczynia pełne skażonych płócien, brązowych od potu i zaschłej krwi. Lekarz skinął na nich, by pokazali zawartość naczyń królowi. Kleopatra uniosła się i zerknęła na cuchnące łachmany. Czy możliwe, by coś tak szpetnego mogło należeć do jej pięknej matki? Żeby nie patrzeć w twarz królowi, naczelny lekarz spojrzał w dół i zobaczył wpatrującą się w jego wielkie stopy małą księżniczkę. – Puściłem krwi tyle, ile się ośmieliłem, Wasza Królewska Wysokość. Nie mogę zwalczyć gorączki. Teraz zależy od bogów, czy i kiedy stracimy królową. Stare kobiety zaczęły bić się pięściami nielitościwie, z głuchym dudnieniem po wyschniętych, obwisłych piersiach i znów podjęły swe inwokacje: – O litościwa Pani, jedyne bóstwo, potężniejsze od ośmiu bogów z Hermopolis. Źródło wszelkiego życia. Źródło wszystkich uzdrowień. Nie zabieraj naszej królowej Tryfajny. Kleopatra spodziewała się, że teraz ojciec wymierzy karę naczelnemu lekarzowi, tak jak to robił z innymi. Mężczyzna z żarliwością młodego kochanka opadł na kolana i ucałował upierścienioną dłoń Auletesa. – Przebacz mi, Wasza Królewska Wysokość, jeśli cię zawiodłem. Byłbym szczęśliwy, płacąc za życie królowej własnym życiem.

Auletes nie odpowiedział. Lekarz wydawał się zdziwiony, że nie skazano go ani na śmierć, ani na wygnanie. Nerwowym chrząknięciem odzyskał dawną godność. – Na mnie pora. Muszę dopilnować przygotowania środków uspokajających. Niech Jej Królewska Wysokość podróżuje wygodnie na spotkanie z bogami. – Mrucząc pod nosem pośpieszną modlitwę, opuścił komnatę. Auletes tkwił nieporuszony, załamany, oszołomiony, pozostawiony bez opieki. Kleopatra wyciągnęła ku niemu dłoń ze świerszczem. Smutny olbrzym potrząsnął przecząco głową i zamknął oczy. Kleopatra usadowiła się wygodniej między jego stopami i osłoniła świerszcza dłońmi, odcinając mu drogę ucieczki. Piętnastoletnia Tea, córka królowej Tryfajny z pierwszego małżeństwa z syryjskim księciem, trzymała Berenikę na kolanach. Jej kocie oczy rzucały spojrzenia to na siedzącą na podłodze małą księżniczkę, to na króla. Kleopatra zadrżała. Tea była lustrzanym odbiciem swojej matki, ale tej mroczniejszej strony. Jej ciemne włosy spływały po plecach połyskliwą falą; nie wiązała ich jeszcze w ciasny węzeł, ulubioną fryzurę dojrzałych kobiet. Białe, równe zęby doskonale harmonizowały ze śniadą karnacją. Odziedziczyła po matce orli nos i trójkątną twarz, lecz jej rysy były ostrzejsze i bardziej wyraziste. Kontrastowość fizjonomii Tei podkreślała jej wyzywające piękno, podczas gdy stonowana uroda Tryfajny komponowały się doskonale z jej delikatnym wdziękiem. Tryfajna, nawet kiedy cieszyła się doskonałym zdrowiem, sprawiała wrażenie niematerialnej, niebiańskiej istoty, zaledwie chwilowo odwiedzającej tylko okrutny świat istot z krwi i kości; Tea najwyraźniej była stworzona do życia na ziemskim, fizycznym świecie. Choć jej czas jeszcze nie nastał, jej ciało było rozwinięte, nie pasowały już do niego dziecięce ubrania i nie ufryzowane włosy. Jej młodzieńcze wdzięki rozsadzały niezgrabną skorupę dzieciństwa, które gotowa była zrzucić z siebie tak, jak wąż zrzuca zeszłoroczną skórę. Tea mocno obejmowała Berenikę, pozostawiając Kleopatrze snucie domysłów, co znaczy ten zamknięty krąg. – Kochanie, teraz ja się będę tobą opiekować – szepnęła Tea Berenice do ucha. Słowa uwielbianej przyrodniej siostry były niczym pieśń dla małej, jej obietnice – balsamem na rany ośmiolatki. – Już nigdy jej nie poznam! – krzyknęła Berenika. Średnia córka Tryfajny właśnie osiągnęła wiek, w którym królowa powinna zacząć się nią interesować, choć było mało prawdopodobne, by do czegoś takiego

kiedykolwiek doszło. Zanim zachorowała, Tryfajna spędzała czas, grając na lirze, czytając książki i tocząc poważne dysputy z sofistami. Berenika lubiła polować z łukiem na małą zwierzynę, mocować się ze swoją sforą psów i uganiać z procą za dzieciakami niewolników po pałacowym dziedzińcu. Tea nie dołączała do zajęć Bereniki, ale stanowiła jej entuzjastyczną widownię, z aplauzem przyjmując postępy siostrzyczki w posługiwaniu się bronią. Berenika marzyła o dniu, kiedy wyrwie się ze swojego dzieciństwa i podczas szczególnego posłuchania pokaże matce, że już umie trafić w sam środek tarczy. Tymczasem już od ponad dwóch miesięcy nie rozmawiała z matką i jej pamięć o królowej zaczynała blednąc. Tea szeptała słowa pocieszenia, ale nie myślała ani o matce, ani o przyrodniej siostrze. Rozważała własny los. Nie była córką króla. Nie stała w kolejce do tronu. Po śmierci matki odeślą ją do jednego z odległych pałaców, pomiędzy wścibskie staruchy, lamentujące teraz w komnacie królowej, i będzie tam mieszkała tak długo, aż ktoś będący na usługach króla znajdzie jej męża na obcym dworze dalekiego kraju. Albo się ją odprawi na dwór nieżyjącego ojca, do Syrii, kraju okupowanego przez Tigranesa, króla Armenii, który prowadzi wojnę z Rzymem. Jeśli Rzymianie zwyciężą – jak zwykle – Tigranes rzuci ją któremuś z nich jak nic nie znaczące świecidełko, zabawkę zaspokajającą żądze. Nieraz słyszała, czego żądają brutalni Rzymianie, nawet od kobiet królewskiej krwi. Nie, nie miała dokąd się udać. – Popatrz, twój Ramzes ma strasznie smutną minę – powiedziała. Ukochany ogar Bereniki dąsał się w kącie. – Chyba skomli do ciebie. – Tea postawiła Berenikę na podłodze, obok psa. Podeszła śmiało do siedzącego w otępieniu króla i wzięła go za rękę. – Chodź, ojcze – rzekła. Kleopatra kurczowo ścisnęła włochatą nogę ojca, ale wyśliznął się z jej uścisku. Ku zdziwieniu starych dam Tea odciągnęła króla od łoża królowej Tryfajny. Nie zrażona pełnymi dezaprobaty, srogimi spojrzeniami pomarszczonych utytułowanych wdów, poprowadziła Auletesa przez ich nabożny krąg, i dalej, w dół schodami do poziomu pałacu, gdzie mieściły się jego prywatne kwatery. Zaprowadziła go do jego ulubionej komnaty, pokoju myśliwskiego, i głosem, którego nigdy przedtem u siebie nie słyszała, rozkazała jego przybocznym sługom odejść. Dworacy rozpierzchli się po wszystkich zakątkach pałacu, aby donieść, co się stało. Kleopatra siedziała tam, gdzie ojciec ją zostawił, i głośno wykrzykiwała słowa, które w jej przekonaniu miały nakłonić Auletesa do powrotu.

– Przestań wreszcie skomleć i bełkotać! – wrzasnęła Berenika. – I tak nikt nie wie, co mówisz, idiotko. Kleopatra jednak nie mogła przestać, nie mogła stłumić w sobie pragnienia, by ojciec wrócił, by mogła się zwinąć w kłębek na jego wielkim brzuchu. Berenika stanęła nad małą siostrą; jej nogi były długie i gładkie jak młode drzewa. Rozgniotła świerszcza sandałem i odeszła, zostawiając Kleopatrę wpatrzoną w zmiażdżone szczątki owada. Tea posadziła króla na grubych, miękkich skórach jego myśliwskich zdobyczy. – Jestem już kobietą, ojcze. Pozwól, bym uwolniła cię od bólu. Rozchyliła białe poły chitonu i pozwoliła, by zsunął się jej z ramion. Król popatrzył w szeroko otwarte oczy, takie same jak oczy jej matki – a jego małżonki – i na parę ciemnych brodawek, które wieńczyły piersi pasierbicy. Takich samych jak królowej, tylko jakoś bardziej namacalnych niż urocze kopczyki Tryfajny, bardziej pasujących do pary wzniesionych nad nimi zachłannych dłoni. Przyciągnął drżącą dziewczynę na kolana i zamknął oczy, pozwalając, by żar jej ust przepłoszył każdą myśl, która mogłaby zakłócić zesłaną przez boga chwilę pocieszenia. Następnego ranka król kazał podać śniadanie dla dwojga. Tea leżała na stercie zwierzęcych skór – lwich, dziczych, niedźwiedzich i najbardziej miękkich ze wszystkich, lamparcich – miękkim zbytkownym posłaniu, spowita w ciężki zapach piżma. Król poszedł wziąć kąpiel. Wyobrażała sobie, że jest Afrodytą i że leży na niedźwiedziej skórze ze zwykłym pasterzem Anchizesem w jego pasterskim szałasie, podczas gdy wokół nich brzęczą pszczoły, tylko że to myśli brzęczały w jej głowie. Dzień wcześniej zastanawiała się, śmiertelnie przerażona, jakie przeznaczenie przędą dla niej mojry; dzisiaj była kochanką króla. Za pierwszym razem, kiedy wspiął się na nią bez słowa, była pewna, że pod naporem majestatycznego brzucha, rozciągniętego na jej szczupłym ciele, wyzionie ducha. Rankiem wzięła króla przez zaskoczenie, dosiadając go wbrew piekącemu bólowi i doprowadzając do rozkoszy, nim on się odwzajemnił. To była sztuczka, której nauczyła się od matki. Pewnego dnia usłyszała cichy szept Tryfajny, zwierzającej się swojej damie dworu z problemu, jaki nastręcza jej ciężar i ogrom Auletesa. Dworka przekazała królowej najlepszą ze swoich rad: zanim król się obudzi, weź jego członek w usta i spraw, żeby stwardniał. Następnie dosiądź go szybko, a on będzie ci uległy i wcale mu się nie zechce przetaczać cię pod siebie. Jak Tea, Tryfajna była drobna i nie znajdowała przyjemności pod zwałami królewskiego ciała.

Ciekawe, o czym rozmawiają na górze. Ale czy to ważne? Ona zagwarantowała sobie pomyślny los. Stała się użyteczna, zastępując królowi Tryfajnę, czyniąc jego życie lżejszym w trudnych chwilach po śmierci królowej. Była pewna, że jej pozycja na dworze jest bezpieczna. Późnym popołudniem, kiedy Tea z włosami w nieładzie wyszła z komnaty myśliwskiej, czekała już na nią rada staruch, wścibskich ciotecznych babek królowej Tryfajny. Zapytały – w bezwzględny sposób kobiet, które już dawno pożegnały się z kobiecością – jaki interes sprowadził ją do męża jej matki. – Pocieszam króla – odrzekła Tea świętoszkowato, odsuwając je na bok i wyniośle ruszając w głąb korytarza. – Dla dobra kraju, prawda? – zadrwiła za jej plecami jedna. – Czy widać krew na królewskim posłaniu, skarbie? – dorzuciła sarkastycznie inna. – Teraz już po niej. Córka Kleopatry Tryfajny królewską dziwką. – Dziwką męża własnej matki. – Oficjalną nałożnicą. Odesłać ją tam, gdzie jej miejsce, po odpowiedni strój. – To hańba. Teraz nikt jej nie zechce. Czekały na Teę, aby zawróciła, odpowiedziała na ich oskarżenia, aby szukała u nich lekarstwa na własne szaleństwo. Ale ona, ignorując je, szła dalej. – Twoja matka nie żyje. Umarła godzinę temu. Tea ani się obejrzała. Kobiety patrzyły za kołyszącą się zuchwale długą czarną grzywą, gdy dziewczyna odchodziła od ich szyderstw i szła w swoją przyszłość. Jej obojętność pozbawiła je pewności siebie. Ostrożnie zapukały do drzwi, aby wiadomość o śmierci królowej zanieść królowi. -Teraz musisz nazywać mnie matką, Kleopatro – oznajmiła małej księżniczce Tea. Dziecko przyglądało się, jak królewska szwaczka naciąga Berenice przez głowę ciemnoniebieską suknię. Ciężka od klejnotów materia spłynęła po ciele dziewczyny, a drogocenne kamienie zamigotały na aksamicie jak gwiazdy na czystym zimowym niebie. – Moja matka nie żyje – odpowiedziała Kleopatra poprawną greką. – Umarła pięć miesięcy temu. Jest pochowana w królewskich katakumbach obok świątyni Izydy. Był to dzień zaślubin królewskiej pary. Czarne suknie żałoby po Tryfajnie, noszone skandalicznie krótko, miały być zastąpione uroczystymi szatami, tak

bogatymi, że uważano je za część skarbca. Wyciągnięto je teraz z królewskich magazynów, odnowiono i przerobiono stosownie do okazji. Kleopatra była następna w kolejce do przymiarki i wcale jej się to nie podobało. Wisząca na manekinie miniaturowa szata z grubego płótna, haftowana złotą nicią, sprawiała wrażenie ciężkiej i groźnej. – Droga mała Kleopatro. – Tea uklękła przy dziecku, wysilając się na jak najbardziej zatroskany ton. – Pomóż swojej matce w dniu jej wesela i rób to, co ci każą. – Moja matka nie żyje. Widziałam jej zwłoki. Berenika przewróciła oczami. Tea błysnęła zębami w wymuszonym uśmiechu. Królewska szwaczka skrzywiła się, ale nie oderwała oczu od upinanej na Berenice szaty. – Nasza siostra jest teraz naszą matką – oświadczyła Berenika, podziwiając się w zwierciadle. – To bardzo proste, Kleopatro. Tea ma poślubić naszego ojca. Kiedy byłam mała, Tea i ja często udawałyśmy, że ona jest matką, a ja jej dzieckiem. Nasza zabawa stała się rzeczywistością. – Ciotki mówią, że wszystko jest nie tak. Mówią, że matka za krótko nie żyje, by ojciec się żenił. – Kleopatra powtórzyła jak papuga to, co mówiono zjadliwymi, przyciszonymi głosami, nikt jednak nie przypuszczał, że ona powtórzy zasłyszane opinie niepowołanym osobom. – Mówią, że matka przeklnie Teę za jej postępek. – Tak mówią? – zapiszczała Tea. – Co one wiedzą, te stare wiedźmy? Zamierzasz słuchać ich czy swojej matki? – Jesteś moją siostrą. Moja matka nie żyje – upierała się Kleopatra. – Przestań pleść w kółko to samo, bo inaczej przeszyję cię strzałą, zobaczysz – pogroziła Berenika, podnosząc odsłonięte ramię i pokazując Kleopatrze muskuły. – Wiesz, że potrafię to zrobić. Jestem księżniczką Amazonką, a ty głupim, czteroletnim dzieciakiem. Kleopatra obrzuciła wyższą dziewczynkę wściekłym spojrzeniem. Bereniki należało się obawiać; pod kierunkiem swojego nauczyciela przeczytała wszystkie stare opowieści o ćwiczeniach i bojowych zaprawach Amazonek. Meleager pobłażał fascynacjom dziecka, bo był to jedyny sposób na naukę greckiego. Przekonana, że pochodzi od tamtych dzielnych kobiet wojowniczek, Berenika narzuciła sobie takie same rygory – strzelanie, jazdę konną, szermierkę – i teraz była tak gibka i umięśniona jak żaden z chłopców w pałacu, których wyzywała do walki wręcz. – Przybrałam imię naszej matki – powiedziała Tea dobitnie. – Odtąd zwę się

Kleopatra Szósta Tryfajna i jestem waszą matką. – Jesteś Tea – odparowała Kleopatra, tym razem w języku syryjskim, języku, który Tea słyszała w dzieciństwie, ale dawno go zapomniała. – Nie rób tego! – rozkazała przyszła królowa. – Masz mówić do mnie po grecku albo milczeć. Ucieszona, że udało jej się wyprowadzić Teę z równowagi, Kleopatra rozpuściła język i wypluła siostrze prosto w twarz długą litanię syryjskich wyzwisk. – Zamknij się, zamknij natychmiast! – wrzasnęła Tea. – Co się z tobą dzieje? Dlaczego mówisz tymi dziwnymi obcymi językami? Kleopatra uśmiechnęła się niewinnie. Nie miała pojęcia, skąd je zna; one były jak magiczne podarunki przekazane jej podczas snu. Bez względu na to, jakim językiem posługiwał się rozmówca, Kleopatra patrzyła mu w oczy i pojmowała znaczenie słów. Miała trzy i pół roku, kiedy w ogóle zaczęła mówić, lecz na dwa miesiące przed czwartymi urodzinami była zdolna powtarzać pełne zdania po egipsku, syryjsku, w języku Etiopczyków, w języku pasterzy znad Morza Czerwonego, w języku Numidów, a także po arabsku – rozumiała wszystkie dialekty międzynarodowej mieszaniny niewolników i dworzan aleksandryjskiego pałacu. Nie przylgnął do niej twardy akcent Greków macedońskich, jej rodziny; z upodobaniem naśladowała subtelniejszy sposób mówienia uczonych, którzy odwiedzali dwór ojca. Wieść o jej językowych talentach rozeszła się po całym mieście jak epidemia tyfusu, a ona o tym wiedziała i czerpała czystą przyjemność z tego, że siostry, które uważały ją za niedorozwiniętą, teraz słuchają, jak inni mówią o niej z respektem. – Zazdrościsz mi – powiedziała spokojnie. – Jestem wyjątkowa, a ty nie. – Wyjątkowa? A to w jaki sposób, ty dziwaczne stworzenie? – syknęła Tea, zaciskając drobne zęby. – Jestem pierwszą z Ptolemeuszów, która mówi językiem egipskiego ludu. Pierwszą, od prawie trzystu lat, która zna coś więcej niż grekę. Wiesz, co mówią Egipcjanie? Że jestem wyrocznią. – Widząc narastający gniew siostry, dolała oliwy do ognia: – Grecki zna każdy. Kleopatra słyszała wszystko, co mówili o niej egipscy służący. Tłumaczyli przypadek dziecka greckich tyranów, mówiącego po egipsku, na różny złowieszczy sposób. Być może, powiadano, jest to oznaka dalszego greckiego ucisku; Ptolemeusze wychowują nowe pokolenie władców, udających sympatię dla Egipcjan i jeszcze bardziej zwodzących społeczeństwo. Albo – co

brzmiało bardziej optymistycznie – Egipt nie uzależni się od wpływów kultury greckiej; to dzieci tyranów ostatecznie ulegną nieodpartemu egipskiemu sposobowi na życie. Kleopatra nie wiedziała, kto ma rację, ale lubiła mówić językiem, którego jej siostry nie rozumiały. – Nie sposób z tobą wytrzymać, ty uparte stworzenie – powiedziała Tea zirytowana do granic możliwości. – Szkoda, że nie urodziłaś się niewolnicą i że nie można cię wychłostać, jak na to zasługujesz. – Gdzie są moje piastunki? – zawołała Kleopatra, nagle przestraszona, że posunęła się za daleko. – Ja chcę do moich piastunek. – Czekają na ciebie na zewnątrz, ale nie wyjdziesz do nich, póki nie zrobisz tego, co ci każę. Zdążyłaś zamęczyć każdą, którą ci przydzielono, ty dziwne i potworne dziecko – oznajmiła Tea. – I taka ładna mała dziewczynka – dodała królewska szwaczka śpiewnym głosem, który jeszcze bardziej rozzłościł Kleopatrę. Szwaczka podeszła do sukienki, którą miała włożyć Kleopatra, i zdjęła ją z manekina. – Chodź tutaj, moja śliczna księżniczko. Chodź i przymierz te piękne szatki. – Nie. – Mała była nieugięta. – Widzisz, jaka jest? – żaliła się Tea. – Jak tylko zostawi się ją z piastunką, to pokrętne stworzenie ucieka albo wydziera się na nią w językach demonów. Potrafi nawet ugryźć. Piastunki dziękują bogom, kiedy uwalnia się je od takiej służby. Teraz Kleopatra była pod opieką chudej, naburmuszonej Egipcjanki i dwóch szybkonogich niewolnic z Zachodniej Afryki, które się jej bały. – Jesteś prawdziwym nieszczęściem – odezwała się Berenika. – Myślę, że to ty przeklęłaś naszą matkę i sprowadziłaś gorączkę, która ją zabiła. – Nie zrobiłam tego – zaoponowała Kleopatra. – Egipcjanie mówią, że jestem obdarzona przez bogów, że wzniosę się aż do nieba i stanę się gwiazdą. Kleopatra miała nadzieję, że to nieprawda. Nie chciała być spokojnym przedmiotem, którego jedyną pracą jest świecenie na niebie. – Oby jak najprędzej! – podchwyciła Tea. – Ale ja nie chcę. Bo mój ojciec za bardzo by za mną tęsknił, gdybym go opuściła. – Nawet piastunki tak powiedziały. – Jestem jego ulubienicą, dobrze wiesz. Słyszała także inne pogłoski. Nowo narodzona bogini. Wybawicielka ludu egipskiego, która będzie nosić koronę faraonów i która wypędzi Greków z Egiptu. Tej plotki nie lubiła, bo to by znaczyło, że wypędzi własnego ojca. Ale nie mogła przestać mówić różnymi

językami, ponieważ sam Auletes uważał, że jej talenty to błogosławieństwo. „Moja księżniczka jest naznaczona przez bogów", mawiał, „bo bóg Dionizos przemawia do nas wszystkimi językami". „To prawda", odpowiadała Tea, „ale z pewnością księżniczka Kleopatra musi wiedzieć, kiedy powstrzymywać własny". Teraz przyrodnia siostra wsparła się zaciśniętymi pięściami pod boki i stanęła na wprost Kleopatry, aby się z nią ostatecznie rozprawić. – Dzisiaj jest dzień mojego wesela. Nie mam czasu na twoje gierki. – Przywołała do pokoju dwie niewolnice – Trzeba jej włożyć sukienkę, choćby siłą. Kobiety wymieniły trwożne spojrzenia. Szwaczka uniosła sukienkę wysoko nad głowę Kleopatry. – No, Wasza Wysokość – zwróciła się do niej przez zasłonę tkaniny. – No, Kleopatro – ponagliła Tea. – Proszę, rób, co ci każą. Mała księżniczka popatrzyła na zbliżającą się do niej sukienkę jak na potwora, który śnił jej się w nocy, jak na wielkie jaskrawe stworzenie, tylko czekające, by ją połknąć w całości. Uniosła ramiona, ale ledwo tkanina dotknęła jej ciała, już zaczęła ją parzyć. Dziewczynka zerwała suknię z siebie, zanim szwaczka zdążyła ją umocować. Z całej siły kopnęła kobietę w kostkę, nadepnęła na bosą stopę jednej z niewolnic, napluła na Teę i wybiegła pędem z komnaty. – Na co czekacie! – wrzasnęła Tea. Za Kleopatrą wybiegły z komnaty obie niewolnice, za nimi Tea, Berenika i szwaczka; Tea – rozkazując służbie, by podjęła pogoń za księżniczką, a Berenika przeklinając, spętana ciężką suknią. Dziecko przebiegło przez korytarz niby lisek ścigany przez sforę psów i frunęło w dół schodów, a za nią roztrącający się nawzajem uczestnicy pogoni. Kleopatra dobiegła do komnat królowej Tryfajny. Przystanęła przed zamkniętymi drzwiami i zaczęła łomotać w nie drobną piąstką. Kiedy poczuła, że jej dłoń drży z wysiłku, jakiś rosły niewolnik zagarnął ją w ramiona i delikatnie przytrzymał, aż zaprzestała nieskutecznych ciosów i schwyciła się męskiej owłosionej piersi, zaciskając na niej dłoń jak na ulubionej kołdrze. Na rozkaz Tei Kleopatrę najpierw uspokojono silnym naparem z korzenia waleriany, który cuchnął jak nadgniłe jarzyny, a potem, odurzoną, zasznurowano w jej suknię. Berenika przyglądała się wszystkiemu z miną zwycięzcy. Kleopatra zauważyła to, ale nie zrobiła nic; zanim ją kompletnie ubrano, już spała. Kilka godzin później zaniesiono ją na uroczystość, w której zgodnie z wcześniejszym postanowieniem udało jej się nie uczestniczyć – przespała ją w miękkich ramionach wielkiej niewolnicy, siedzącej na podłodze w bocznym korytarzu. Kiedy

obudziła się następnego dnia, jej przyrodnia siostra była już królową.

Rozdział 2 Kleopatro, dlaczego wchodzisz do Sali Tronowej z potarganymi włosami? – spytała Tea rozdrażniona. – Bogom niech będą dzięki, że nasz gość już sobie poszedł. Co by pomyślał o córce króla, paradującej z kołtunem na głowie niby jakieś nieoswojone stworzenie? – Pomyślałby, o Pani, że córka króla ma ważniejsze zajęcia niż zajmowanie się fryzurą. – Kleopatra ledwo zdołała ukryć radość z protekcjonalnej odpowiedzi, która przyszła jej do głowy i na język, zanim zdążyła się zastanowić. – Przynajmniej popraw koronę – syknęła Tea. Dziewięcioletnia Kleopatra pogardzała starszą siostrą; chciała strącić złoty diadem – koronę ich matki – z jej głowy. Chciała podrapać jej śliczną twarz, tę samą twarz, którą Auletes uwielbiał głaskać swoimi mięsistymi palcami. Nie cierpiała przebywać w pobliżu Tei; jej mdły zapach, ciężka woń olejku lotosowego dusiła dziewczynkę, która chciała to siostrze powiedzieć. Ale Kleopatrze towarzyszyła Greczynka Charmion, sztywno stojąca u jej boku i trzymająca się nie do zniesienia prosto. Młodą kobietę przedstawiono Kleopatrze jako damę dworu, z nadzieją, że bardziej dostojna pozycja opiekunki zniechęci księżniczkę do notorycznych aktów buntu. Choć Charmion była w rozkwicie swej kobiecości, surowe rysy jej twarzy można było przyrównać jedynie do krawędzi gładkiego kamienia. Rzadko w czymkolwiek poprawiała Kleopatrę, ale umiała tłumić jej wybuchy jednym strofującym spojrzeniem. Kleopatra nie bała się swojej dziewiętnastoletniej towarzyszki, podziwiała ją raczej i wiedziała, że powinna dążyć do osiągnięcia choćby odrobiny powściągliwości cechującej Charmion. W przypływach ambicji Kleopatra usiłowała naśladować swą opiekunkę, ale z mizernym skutkiem. Rodzina królewska siedziała w Sali Tronowej – dumie i ozdobie pałacu zbudowanego i poświęconego Dionizosowi przez Auletesa. Dwugłowa kobra, symbol władzy faraonów, wieńczyła każde podium, zerkając ciekawie znad każdej królewskiej głowy. Pod królewskimi stopami rozpościerała się mozaika przedstawiająca sceny z ziemskiego żywota boga. Unoszący się w powietrzu groźny orzeł z brązu, symbol założyciela dynastii, Ptolemeusza I Sotera, wyginał imponująco rozpięte skrzydła, niemal obejmując nimi króla i jego rodzinę. Przybysze goszczący na dworze nie mogli nie zauważyć, że nosy obojga, króla i jego młodszej córki Kleopatry, przypominają orli dziób.

Król wyjaśnił Kleopatrze symbolikę orła na jednej z ich lekcji historii. Kleopatra miała oficjalnego nauczyciela, ale historii panowania Ptolemeuszów w Egipcie wolała uczyć się od ojca, który snując rodzinną legendę, brał ją na kolana i poił winem. Król udzielił tego przywileju wyłącznie młodszej córce i Kleopatra wprawiała dwór w oszołomienie, mając nieograniczony dostęp do Sali Tronowej i wskakując na królewskie kolana bez pytania o pozwolenie. Król namaszczonym tonem oświadczył córce, że jest kilka ważnych spraw dotyczących jej rodziny, o których powinna wiedzieć, kilka istotnych informacji o tym, kim jest ona sama i skąd pochodzi, by nikt nie mógł zakwestionować jej prawa do rządzenia krajem. – Ojcem Ptolemeusza Pierwszego był Lagos, więc to on jest oficjalną głową naszego rodu. Kiedy ludzie mówią, że wywodzisz się z dynastii Lagidów, nie powinnaś ich poprawiać, że z dynastii Ptolemeuszów. – Król popatrzył badawczo na córkę. – Ostrzegam cię, moje ty otwarte i mówiące bez ogródek dziecko. Jeśli nadal masz być taka, to przynajmniej wiedz, co mówisz. Do Lagosa, opowiadał król, dotarły plotki, że jego żona miała romans ze swoim kuzynem Filipem, królem Macedonii. Myśląc, że Ptolemeusz jest faktycznie dzieckiem Filipa, Lagos rozkazał porzucić niemowlę na górskim szczycie. Orzeł jednakże przyniósł je z powrotem w ramiona matki. – Zawdzięczamy nasze królestwo orłowi, moja mała córeczko – stwierdził król, a potem zapytał, czy wie dlaczego. – Och, tak, ojcze – z zapałem odpowiedziała Kleopatra. Uwielbiała sprawiać przyjemność Auletesowi, a on uwielbiał, jak interesowała się historią rodziny. – Król Filip Macedoński był ojcem Aleksandra Wielkiego, a Ptolemeusz został przyjacielem Aleksandra, jego doradcą i głównodowodzącym. Może rzeczywiście byli przyrodnimi braćmi. Może nawet wiedzieli o tym! – Kleopatra uwielbiała tajemnice. – Aleksander podbił Egipt i stał się pierwszym faraonem greckiego pochodzenia. Lud kochał Aleksandra, bo Macedończyk uwolnił kraj od bardzo okrutnych Persów. A kiedy Aleksander udał się do oazy Siwa, by wysłuchać wyroczni, i kiedy najwyższy kapłan obwieścił, że ma przed sobą syna Ra, wtedy Egipcjanie uznali go za faraona i boga. – A on rządził Egiptem długo i szczęśliwie, miał liczne potomstwo i umarł w czasie snu jako osiemdziesięcioletni starzec – przekomarzał się z nią ojciec. – Nie, to nieprawda. Aleksander wyjechał, aby podbijać dla Macedonii inne kraje, a do rządzenia Egiptem na czas swojej nieobecności wyznaczył Ptolemeusza. Ale w Babilonie dopadła go straszliwa febra i umarł, mając zaledwie trzydzieści

trzy lata, a Ptolemeusz pojechał do Memfis i został faraonem, ponieważ Egipt zawsze musi mieć faraona. – Bardzo dobrze, moja maleńka. Nie dasz się zwieść nawet mnie, królowi i jednemu z najbystrzejszych ludzi na świecie. – A kiedy zobaczył, że Egipcjanie chcą, byśmy przejęli ich zwyczaje, ożenił swojego syna ze swoją córką i ci panowali po nim, a po nich ich synowie i córki. No i teraz, dwieście pięćdziesiąt lat później, egipski tron należy do nas, synów i córek Ptolemeusza – wyrzuciła z siebie jednym tchem Kleopatra. Kleopatra, dumna ze swojej rodziny, była zdecydowana wykazać jej krytykom, że nie mają racji. Służący w pałacu, nie wiedząc, że rozumie ich język, i nie krępując się jej obecnością, mówili o Ptolemeuszach okropne rzeczy. Ptolemeuszom, słyszała, daleko choćby do prawdziwych Greków, to zaledwie potomkowie dzikusów z górzystej Macedonii. Na to, pouczył ją ojciec, powinna odpowiadać, że Macedończycy wnieśli do zniewieściałej cywilizacji Greków męstwo i sztukę podstępu. – Popatrz na Aleksandrię... miasto, które przewyższa Ateny pod względem wiedzy, sztuki i urody. To nie zdegenerowani Grecy ją zbudowali, tylko Macedończycy. Nasz Muzejon zawstydza Akademię Platona i Likejon Arystotelesa! To Macedończycy ożywili świat Greków, który by zgasł pod rządami tyrańskich głupców, domagających się śmierci Sokratesa – obstawał przy swoim rozemocjonowany Auletes. – To Aleksander, nie jakiś zdegenerowany Ateńczyk, utrzymał grecki świat przy życiu! – Rozumiem, ojcze – powiedziała Kleopatra. Potem wyznała, co usłyszała ponadto: Ptolemeusze są zwyrodnialcami, którzy opacznie pojęli faraońską tradycję nazywania żony Siostrą i zaprowadzili szokujący zwyczaj żenienia ze sobą rodzeństwa. – Ci przeklęci Egipcjanie nie znają własnej historii – ripostował król – ponieważ Ptolemeusz Pierwszy, król i historyk, nigdy by nie popełnił takiego błędu. Ale Auletes nie wydawał się urażony tym, co jego poddani mówią o nim samym. Czyżby mojemu ojcu brakowało dumy? Kleopatra właśnie zaczęła czytać napisane przez Ptolemeusza książki historyczne i była pewna, sądząc z portretu jego i Aleksandra, że żaden z nich nigdy by nie zniósł obelg, jakimi poddani obrzucali jej ojca. Ktoś powiedział, że Ptolemeusze wymyślili legendę o orle, aby wywrzeć wrażenie na poddanych swoją linią genealogiczną, wywodzącą się od Aleksandra,

ale Kleopatra nie wierzyła w to. Nosy na popiersiach króla Filipa i Ptolemeusza I, nos jej ojca i jej były identyczne. Auletes tak bardzo cieszył się z przekonania Kleopatry co do prawdziwości historii z orłem, że kazał, by powtarzała ją jego gościom. Kleopatra miała nadzieję, że poproszą ją o występ dzisiaj, ponieważ dowiedziała się, że dzisiejszy gość jest Rzymianinem. Podobnie jak jej ojciec, uwielbiała popisywać się przed Rzymianami, bo byli mniej wykształceni niż Grecy i łatwiej było im zaimponować. Kleopatra jednak zawsze drogo płaciła za te chwile, bo później Berenika dopadała ją w pokoju dziecinnym i kiedy nikt nie widział, wykręcała jej rękę i nazywała wstrętną rzymska kochanicą. Teraz Kleopatra zezowała ukradkiem na siostrę, aby wybadać, w jakim jest humorze. Czternastoletnia Berenika siedziała obok Tei naburmuszona, pocąc się w gorsecie, do którego włożenia Tea namówiła ją pochlebstwami, i ssąc kosmyk włosów, jakby wciąż była dzieckiem. Drugą dłonią gładziła pochwę sztyletu ukrytego pod długą suknią. Berenika wolała krótkie, luźne chitony, noszone przez greckie dzieci, ale Tea i Auletes, świadomi, że Berenika zaczyna wchodzić na matrymonialny rynek, nie pozwalali jej wyglądać jak niesforne, dzikie stworzenie. Zgodnie z tradycją, najstarsza córka powinna być zaślubiona własnemu bratu, lecz Ptolemeusz XIII jeszcze leżał w kołysce. Obecna królowa miała zaledwie dwadzieścia jeden lat i nie wydawało jej się rozsądne pozwolić, by piękna Berenika trwała w stanie panieńskim. „Musisz zachowywać się jak młoda królowa", powtarzała jej nieustannie. Ja jestem królową", odpowiadała Berenika na pół przytomnie i ku irytacji Auletesa. Jestem Pentesileja, królowa Amazonek". Meleager, eunuch, doradca rodziny królewskiej i wychowawca dwóch księżniczek, siedział obok Bereniki, choć o jeden stopień niżej, stosownie do zwyczaju i etykiety. Wysoki, gładkoskóry, czterdziestoparoletni mężczyzna nie przypominał typowego, brzuchatego eunucha w średnim wieku. Podobno zachowywał dobrą figurę dzięki diecie stosowanej z niesamowitą gorliwością, codziennym ćwiczeniom w gimnazjonie i oddawaniu się orgiom. Był natrętny i przebiegły i zachowywał się jak książę. Kleopatra go nie lubiła. Wyczuwała jego protekcjonalność w stosunku do ojca, któremu Meleager, skrupulatny w sprawach dotyczących historii dynastii, nigdy nie wybaczył, że jest królem bastardem. Auletes poinformował rodzinę, że dzisiejszy gość jest Rzymianinem, który za młodych lat był dowódcą w armii Krassusa, teraz zaś zajmuje się dyplomacją i drobnym handlem. – Powiedziano mi, że chce, bym zwolnił go z cła za przewóz przez egipskie

wody terytorialne przypraw z Cynamonowego Kraju. – Auletes zachichotał. – Całkiem możliwe, że nadam mu taki przywilej, no ale chyba nie za darmo. Kleopatra zrozumiała podtekst; król często zjednywał sobie gości, w zamian za względy dla swoich operacji wywiadowczych w Rzymie. Rzymianie splądrowali wszystkie graniczące z Egiptem krainy, wszędzie ustanowili rzymskiego namiestnika i zewsząd ściągali oburzająco wysokie podatki. Aby uniknąć tej niefortunnej sytuacji, Auletes zdał się na siatkę szpiegów w Rzymie. Wiedząc, czego Rzymianie zażądają od jego bogatego kraju i jego starego skarbca, dostarczał im to natychmiast, nie czekając na przybycie rzymskich garnizonów. – O wiele łatwiej przekupić bogacza niż biedaka – ciągnął król, pouczając rodzinę. – Do duszy bogacza można przemówić pieniędzmi. Biedacy nigdy nie wyzbywają się goryczy i zdrada leży w ich naturze. Bogacze mają wiele do stracenia, bardziej panują nad emocjami, są bardziej zrównoważeni i bardziej wiarygodni. – A co może dla nas zrobić ten Rzymianin? – spytała Tea uszczypliwym językiem kobiety pewnej swojej pozycji. – Moja droga małżonko, czyż nie lękamy się przyłączenia do Rzymu? Czyż Marek Krassus nie przedstawił w senacie projektu ustawy, która może uczynić z Egiptu rzymską prowincję? Czyż Rzymianie nie chcą kontrolować naszych zapasów zboża, aby karmić nim swoje armie? – Auletes westchnął głęboko, znużony wyjaśnianiem młodej żonie swojej pojednawczej polityki względem Rzymu. – Czyż Rzymianie nie podporządkowali sobie wszystkich sąsiadujących z nami krajów, łącznie z Syrią? Nasz dzisiejszy gość jest dyplomatą. Mam dodać coś więcej? – Jesteśmy potomkami Aleksandra. – Tea zadarła dumnie głowę, pokazując królowi nozdrza. – Dlaczego nie użyjemy naszego srebra i złota i nie stworzymy armii, która stawiłaby czoło Rzymianom? Dlaczego zawsze musimy się trząść przed Rzymem? Kleopatra rzuciła macosze piorunujące spojrzenie, dziwiąc się, jak Tea może myśleć, że jest mądrzejsza od króla. – Jesteś młoda i naiwna, moja droga Teo. Rzymianie walczą, ponieważ uważają, że mają prawo panować nad światem. Żołnierze najemni nigdy nie pokonają takich mężów. Jak na razie bogowie są z Rzymem. Nie sprzeciwiajmy się bogom, lecz układajmy się z tymi, którzy są ich wybrańcami. – Krew Aleksandra w twoich żyłach, mój królu, płynie wolno, podczas gdy w moich coraz prędzej – rzuciła Tea wyzywająco.

– Moja droga, twoja grecka duma może kosztować nas tron. Czy naprawdę wierzysz, że Rzymianie maja na względzie naszych znakomitych przodków? Że z ich powodu byliby gotowi zostawić Egipt w spokoju? Nie chcieć nad nami panować? Jesteśmy w tarapatach. Przed śmiercią nasz poprzednik, nasz głupkowaty przyrodni brat spisał testament, przekazując cały naród Rzymowi. Senat rzymski już wielokrotnie próbował się nim posłużyć jako prawem do naszego królestwa. – A Aleksandryjczycy wyciągnęli naszego głupkowatego przyrodniego brata z Gimnazjonu i poderżnęli mu gardło! – wrzasnęła Tea. – Oto, czym się kończy poparcie Rzymu. Oto rzymskie sojusze! Auletes, zirytowany, wyrzucił w górę ramiona. – Litości, moja droga. Lud poderżnął mu gardło z powodu korupcji. I bogom niech będą dzięki, bo gdyby nie, ja nie byłbym królem, a ty, moja piękna żono, z pewnością nie byłabyś królową. – Wasza Wysokość – wmieszał się do rozmowy Meleager – morderstwo zaiste było aktem wymierzonym w Rzym. Grek to czy Egipcjanin, lud Aleksandrii żywi niechęć do układania się z Rzymem. Pogłoski, że zamierzasz pozwolić Rzymowi zaanektować Egipt, rozeszły się już po całym mieście i wszędzie zasiały niepokój. Obywatele greccy nie chcą przekupywać Rzymu, tak samo Egipcjanie. Możliwe, że królowa nie całkiem się myli. Możliwe, że nadszedł czas sprzeciwić się Rzymianom. – Czyżbyś nie znał starego porzekadła, eunuchu? „Kogo Rzymianie chcą uczynić królem, tego uczynią. Kogo chcą zdetronizować, tego zdetronizują". Ja nie życzę sobie, by ktoś mnie zdetronizował – Auletes powiedział kategorycznie. – Nie życzę sobie, by mnie wygnano na jedną z ponurych skalistych wysepek na Morzu Egejskim, gdy tymczasem jakiś chciwy rzymski namiestnik będzie przejadał skarbiec moich przodków i bogacił się ich bogactwami! Bardzo lubię moją głowę. Bardzo mnie cieszy mój tłusty brzuch. Nie chcę, by je rozdzielono. Jakże tęskniłyby do siebie! – Auletes wywrócił oczy, jakby już było po nim. Nic sobie nie robiąc z dworskiej etykiety, Kleopatra wskoczyła ojcu na kolana. Przytulił ją do siebie, odgarniając jej z twarzy długie włosy. – Na rok przed urodzeniem tej małej księżniczki armia rzymska ukrzyżowała sześć tysięcy zbuntowanych niewolników, stojących u boku gladiatora Spartakusa – kontynuował. – Powiesili ich wzdłuż Via Appia, na długości trzystu mil. Jestem pewien, że ciała wisiały tak przez sześć miesięcy, jako przestroga. Oto zemsta Rzymu, moja droga Teo. Nie chcę zobaczyć twojej ślicznej buzi gnijącej na krzyżu.

I nie chcę widzieć siebie obok ciebie. – Pozwolę sobie przypomnieć, Wasza Wysokość, że nie jesteśmy niewolnikami – powiedziała Tea. – Ojcze, opowiedz nam o Spartakusie – poprosiła Kleopatra, wiedząc, że to przyprawi siostrę o mdłości. – Tylko nie to! – krzyknęła Tea, chwytając się za brzuch, co nasunęło Kleopatrze myśl, że królowa, która ledwo co urodziła dwójkę dzieci: dwa lata temu małą Arsinoe, a teraz chłopca, znowu jest brzemienna. – Sześć miesięcy, moja droga Teo – podkreślił Auletes. – Czy widziałaś ciało w sześć miesięcy po śmierci? Ciało nie zabalsamowane, jak to jest w zwyczaju u Egipcjan, a pozostawione własnemu losowi? To nie jest przyjemny widok. – Opowiesz nam tę historię, ojcze? – księżniczka poprosiła raz jeszcze. – Pozwolę to zrobić naszemu gościowi, Kleopatro. Podobno walczył u boku Krassusa przeciw armii niewolników. Kleopatra aż się zachłysnęła z podniecenia. Zeskoczyła z kolan ojca i usiadła na własnym miejscu. Bestialscy Rzymianie, w jej żywej wyobraźni, byli niewymownie czarujący. Kleopatra podchwyciła ukradkowy, nieśmiały uśmiech, jakim obdarzył ją Rzymianin, kiedy oczy króla były zwrócone w drugą stronę. Spodobało jej się, że została zauważona, i uśmiechnęła się także. Mężczyzna był rosły i krzepki jak wszyscy zamożni Rzymianie, i miał na todze purpurowy pas – znak przynależności do warstwy ekwitów. Żaden z niego patrycjusz, powiedział Auletes, za to jak patrycjusz bogaty. Podobnie jak u reszty Rzymian, jego zachowanie na obcym dworze, choć poprawne, ledwo maskowało rzymską butę. – Moja córka bardzo pragnie usłyszeć twoją opowieść o stłumieniu powstania Spartakusa – powiedział król tonem pogawędki. – Wasza Królewska Wysokość, przybywam w interesach nie cierpiących zwłoki. Rozważmy je, nim się wdamy w przyjemne opowieści. – Och, tak, moi doradcy poinformowali mnie pokrótce o twojej prośbie. Chodzi o zwolnienie z opłat za przewożony cynamon, tak? Jestem pewien, że dojdziemy do rozsądnego i przynoszącego obopólne zyski porozumienia – odrzekł król. – Panie, mam w zanadrzu list od Pompejusza. – Od samego wielkiego wodza? – spytał król, prostując plecy. – Dopiero co widziałem go w Judei. Prowadzi wojnę z Żydami i prosi, byś okazał mu przyjaźń przez przysłanie zapasów złota i żołnierzy. To wszystko jest potrzebne do pokonania tego upartego, buntowniczego narodu.

Rzymianin wręczył królowi list. Kleopatra zauważyła, że kiedy król go czytał, Tea gwałtownie ścisnęła płatki uszu, co świadczyło o jej irytacji. Król i królowa już nieraz toczyli boje z powodu przyjaźni Auletesa z Pompejuszem, po tym, jak rok temu władca Egiptu wydał ucztę na cześć rzymskiego wodza. Auletes zwracał uwagę na najdrobniejsze szczegóły, żądając, by każdy z tysiąca złotych kubków gości był zastępowany nowym przy każdym z siedmiu dań. Jak możesz świętować jego zwycięstwo nad Syrią?" – spytała wówczas Tea. „Nad naszą własną krwią?" „Ano tak, by pomyślał dwa razy, nim przeleje naszą krew, moja droga królowo, twoją i moją, a także naszych drogich dziatek", odpowiedział król. Auletes złożył list. – Dbałość o przyjaźń z Pompejuszem Wielkim jest dla mnie sprawą największej wagi. Możesz odpowiedzieć, że natychmiast posyłam mu żądaną ilość złota i ośmiotysięczną armię. – Ależ mój drogi – zaczęła Tea, na poły przepraszająco, na poły władczo. – Powinniśmy chyba pomyśleć o czekających nas konsekwencjach ze strony własnych obywateli, zanim rzucimy się z pomocą naszemu przyjacielowi Pompejuszowi. To drażliwa kwestia. Palestyna była kiedyś egipskim terytorium. Racz zauważyć, panie – zwróciła się do Rzymianina – że Aleksandryjczycy znają okrutne sposoby okazywania niezadowolenia z rządzącej rodziny. Bunty i gwałty, poderżnięcie gardła w najmniej oczekiwanej chwili. Rozumiesz chyba, że musimy działać, mając na względzie ich opinię. – Kleopatra nie mogła dłużej milczeć. Kto by pomyślał, że Tea tak otwarcie sprzeciwi się jej ojcu? Wiedziała, że zabierając głos, zachowa się niestosownie, ale tak czy owak ojca należało bronić. – Pani, Pompejusz jest najważniejszym człowiekiem na świecie. Czyż to nie zaszczyt, że poczytuje sobie ojca za przyjaciela? – Przynajmniej jedna osoba w mojej rodzinie pojmuje sens i polityki, i przyjaźni – rzekł król, spoglądając karcąco na Teę i Meleagra. – Nawet dziewięcioletnie dziecko wie, że należy okazać posłuszeństwo człowiekowi, który poradził sobie z piratami na Morzu Śródziemnym i zwyciężył potężnego króla Pontu Mitrydatesa. Rzymianin skłonił się przed królem. – Właśnie tego oczekuje Pompejusz, Wasza Wysokość. Tego, że wielki król Ptolemeusz doceni jego zasługi dla narodów śródziemnomorskich i odpłaci mu obietnicą wsparcia. Kleopatra wiedziała, jak ojciec jest wyczulony na to, co myślą o nim