ala197251

  • Dokumenty305
  • Odsłony42 873
  • Obserwuję43
  • Rozmiar dokumentów560.3 MB
  • Ilość pobrań30 449

7. J.R. Ward - Bractwo Czarnego Sztyletu - Anioł Zemsty

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

7. J.R. Ward - Bractwo Czarnego Sztyletu - Anioł Zemsty.pdf

ala197251 EBooki J.R. Ward Bractwo czarnego sztyletu
Użytkownik ala197251 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 218 stron)

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 1

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 2 Tę powieść dedykuję Tobie. Pojęcia dobra i zła nie mogą być bardziej względne, gdy chodzi o Twoją osobę. Ale zgadzam się z nią. Dla mnie zawsze byłeś bohaterem.

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 3 Glosariusz Ahstrux nohstrum - osobisty ochroniarz z uprawnieniami zabójcy. Funkcja z królewskiego nadania. Bractwo Czarnego Sztyletu - tajna organizacja mistrzów sztuk walki, której zadaniem jest obrona rasy wampirów przed Korporacją Reduktorów. Dzięki właściwemu doborowi genetycznemu członkowie Bractwa obdarzeni są potężnym ciałem i umysłem oraz niecodzienną zdolnością regeneracji. Bractwo wyławia kandydatów na swoich członków, którzy zazwyczaj nie są rodzonymi braćmi. Agresywni, pewni siebie, a przy tym tajemniczy, trzymają się z dala od cywilów i nie utrzymują kontaktów z członkami pozostałych kast, o ile nie potrzebują się dokrwić. W świecie wampirów bracia cieszą się wielkim poważaniem. O ich wyczynach krążą legendy. Giną tylko od bardzo poważnych urazów, takich jak rany postrzałowe, cios w serce itp. Broniec - samiec wampirów, który ma partnerkę. Samce mogą mieć więcej niż jedną partnerkę. Cerbher - kurator przydzielony z urzędu. Funkcja podlega gradacji; najwięcej uprawnień mają cerbherzy eremithek. Chcączka - okres płodności u samicy wampirów, zwykle trwa dwa dni i towarzyszy jej potężny apetyt seksualny. Pierwsza chcączka występuje około pięciu lat po przemianie, później pojawia się raz na dziesięć lat. Chcączka samicy wyczuwana jest przez wszystkie samce, które mają z nią kontakt. Chcączka to niebezpieczny okres, w którym dochodzi do waśni i starć między rywalizującymi samcami, zwłaszcza jeśli samica nie ma partnera. Ehros - Wybranka kształcona w dziedzinie sztuki erotycznej i miłosnej. Eremithka - status przyznawany przez króla arystokratycznej samicy w odpowiedzi na suplikę jej rodziny. Eremithka podlega wyłącznie władzy cerbhera, zwykle najstarszego samca w domostwie. Cerbher ma prawo decydowania o jej postępowaniu, zwłaszcza ograniczania bądź całkowitego zakazu kontaktów ze światem zewnętrznym. Glymeria - opiniodawcze kręgi arystokracji. Socjeta. Gwardh - osoba odpowiedzialna za wychowanie, ojciec chrzestny. Juchacz - wampir płci męskiej lub żeńskiej, który ma obowiązek karmić swoją krwią właściciela. Choć posiadanie juchaczy należy do ginących obyczajów, jest nadal praktyką legalną. Korporacja Reduktorów - organizacja zabójców powołana przez Omegę w celu eksterminacji rasy wampirów,

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 4 Krwiczka - wampirzyca, która ma partnera seksualnego. Samice zwykle poprzestają na jednym partnerze, ponieważ samce mają silny instynkt terytorialny. Krypta - rytualne miejsce spotkań Bractwa Czarnego Sztyletu, wykorzystywane do ceremonii oraz przechowywania słojów z sercami Reduktorów. W Krypcie odbywają się ceremonie przyjęcia do Bractwa i pogrzeby, tu również dyscyplinuje się nieposłusznych członków Bractwa. Wstęp przysługuje jedynie członkom Bractwa, Pani Kronik i inicjowanym adeptom. Lilan - pieszczotliwie: ukochany, ukochana. Łyż - narzędzie tortur służące do wyłupywania oczu. Mahtrona - babcia. Mamanh - spieszczenie słowa: matka. Nalia - Najdroższa, ukochana. Omega - złowroga, tajemnicza postać dążąca do zagłady wampirów z powodu niechęci do Pani Kronik. Istota nadprzyrodzona, posiada zdolności magiczne, z wyjątkiem mocy tworzenia. Pani Kronik - duchowy autorytet, doradczyni królów, strażniczka świętych ksiąg wampirów, dawczyni przywilejów. Istota nadprzyrodzona, posiada wiele nadprzyrodzonych mocy. W jednorazowym akcie kreacji powołała do istnienia rasę wampirów. Pierwsza Rodzina - królewska para wampirów z ewentualnym potomstwem. Pomstha - odwet. Akt wymierzenia sprawiedliwości, zwykle przez samca związanego z poszkodowanym. Princeps - bardzo wysoki stopień w hierarchii wampirzej arystokracji; ustępuje rangą jedynie członkom Pierwszej Rodziny i Wybrankom Pani Kronik. Provodhyr - wpływowy osobnik piastujący wysokie stanowisko. Przemiana - przełomowy okres w życiu wampirów obojga płci, w którym osiągają dojrzałość. Odtąd muszą regularnie pić krew osobnika płci przeciwnej i nie mogą przebywać w świetle słonecznym. Przemiana zwykle występuje w wieku około dwudziestu pięciu lat. Niektóre wampiry, zwłaszcza samce, giną w trakcie przemiany. Wampiry przed przemianą są słabowite, nierozbudzone płciowo i niezdolne do dematerializacji. Psaniec - wampir należący do kasty sług. Psańce są posłuszne wielowiekowej tradycji, która dyktuje ich strój i maniery Mogą przebywać w świetle dziennym, za to starzeją się dość szybko. Średnia długość życia psańca wynosi około pięciuset lat. Samica psańca: psanka. Pyrokant - pięta achillesowa, słaby punkt lub niszcząca słabość danego osobnika. Natury wewnętrznej (np. nałóg) lub zewnętrznej (np. kochanek). Qhrih (St. Jęz.) - runa honorowej śmierci. Reduktor - członek Korporacji Reduktorów. Bez-duszny humanoid, pogromca wampirów. Reduktorów można pozbawić życia wyłącznie przez przebicie piersi; w pozostałych wypadkach żyją wiecznie. Nie jedzą, nie piją, nie rozmnażają się. Z czasem tracą pigment we włosach, skórze i tęczówkach - są bezkrwiści, białowłosi, oczy mają bezbarwne. Pachną zasypką dla niemow- ląt. Do Korporacji wprowadzani przez Omegę, po rytualnej inicjacji wypatroszone serce przechowują w kamiennym słoju. Rundha - rytualna rywalizacja samców o samicę, z którą chcą się parzyć.

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 5 Ryth - rytuał zwracania honoru proponowany przez stronę znieważającą. Znieważony wybiera dowolną broń i atakuje nieuzbrojonego adwersarza (samca lub samicę). Symphaci - odmiana rasy wampirów charakteryzująca się, między innymi, skłonnością i talentem do manipulowania uczuciami bliźnich; w ten sposób doładowują się energetycznie. Symphaci od stuleci są gatunkiem pogardzanym, w niektórych epokach przeznaczonym na odstrzał. Odmiana bliska wymarcia. Tolly - czuły zwrot. W wolnym przekładzie: „moja miła", „mój miły". Wampir - przedstawiciel gatunku odmiennego od Homo sapiens. Aby żyć, wampir musi pić krew osobnika płci przeciwnej. Ludzka krew utrzymuje wampiry przy życiu, jednak jej działanie jest krótkotrwałe. Po przemianie, która występuje około dwudziestego piątego roku życia, wampiry nie mogą przebywać na słońcu i regularnie muszą się dokrwić. Istota ludzka nie może zostać wampirem przez ukąszenie ani transfuzję krwi, spotyka się jednak rzadkie przypadki krzyżówki ras. Wampiry potrafią się dematerializować, ale wymaga to spokoju i koncentracji oraz braku większych obciążeń. Potrafią też wymazywać wspomnienia z pamięci krótkoterminowej człowieka. Niektóre wampiry umieją czytać w myślach. Średnia życia wampira wynosi ponad tysiąc lat; znaczna część osobników żyje o wiele dłużej. Wybranki - samice wampirów chowane na służebnice Pani Kronik. Uchodzą za arystokrację, choć bardziej w hierarchii duchowej niż świeckiej. Z samcami nie mają prawie styczności, czasem jednak paszą się z wybranymi dla nich przez Panią Kronik braćmi, aby zapewnić liczebność kasty. Posiadają dar jasnowidzenia. W dawnych czasach karmiły swoją krwią członków Bractwa, którzy nie mieli własnych krwiczek, praktyka ta została jednak zarzucona. Zanikli - duchowa kraina, w której zmarłe wampiry pędzą życie wieczne w otoczeniu swoich bliskich. Zghubny brah - młodszy bliźniak, nosiciel klątwy Zvidh - pole buforujące, maskujące realistyczną iluzją wy-brany fragment terenu; fatamorgana, Zwyrth - martwy osobnik powracający z Zamkhu do świata żywych. Zwyrthy darzone są głębokim szacunkiem i podziwem za bolesne doświadczenia.

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 6 1. Wszyscy królowie są ślepi. Ci dobrzy o tym wiedzą i, sprawując władzę, polegają na czymś więcej niż tylko na wzroku. - NASZ KRÓL MUSI UMRZEĆ. Cztery krótkie słowa. Każde oddzielnie - nic niezwykłego, Ale razem? Przywołują na myśl wszystko to, co najgorsze: morderstwo, zdradę, zaprzedanie, śmierć. Słysząc je, Mordh zamilkł, pozwalając tej złowieszczej czwórce zawisnąć w ciężkim powietrzu gabinetu. - Dostałeś jakąś odpowiedź? - zapytał Monsther, syn Rehmbaka. - Nie. Monsther zamrugał i dotknął jedwabnego fularu na szyi. Jak większość przedstawicieli glymerii stał mocno obiema obutymi w aksamitne czółenka nogami na skostniałym, przerafinowanym gruncie swojej kasty. Inaczej mówiąc, od stóp do głów był uosobieniem wykwintu. W marynarce od smokingu, eleganckich spodniach w prążki i... cholera, czyżby to były getry?... był jakby wyjęty żywcem ze stron „Vanity Fair". Tylko że numeru sprzed stu lat. Chociaż, jeśli chodzi o politykę, to jego ogromna protekcjonalność i błyskotliwe pomysły sprawiały, że był jak Kissinger bez prezydenta - czysta analiza, zero władzy Co zresztą tłumaczyło to spotkanie, czyż nie? - Nie poddawaj się teraz - powiedział Mordh. - Już skoczyłeś. Lądowanie nie będzie bardziej miękkie. Monsther zmarszczył brwi. - Nie potrafię tego traktować tak żartobliwie jak ty. - A czy ja się śmieję? Rozległo się pukanie do drzwi. Monsther przekrzywił głowę; jego profil przypominał teraz irlandzkiego setera - nos i nic poza nim. - Wejść. Otworzyły się drzwi i do pokoju weszła zgarbiona psanka, z trudem dźwigająca ogromną tacę, a na niej ciężki srebrny serwis. Kiedy uniosła głowę, zobaczyła Mordha i zastygła w bezruchu. - Postaw tutaj. - Monsther wskazał na niski stolik stojący pomiędzy dwiema okrytymi jedwabną tkaniną sofami. Psanka nawet nie drgnęła, wpatrzona w Mordha. - Coś nie tak? - zapytał Monsther, słysząc niepokojące dzwonienie filiżanek na tacy. - Postaw tutaj, no już. Psanka pochyliła głowę, potem, mrucząc coś pod nosem, powoli, ostrożnie, jakby zbliżała się do jadowitego węża, podeszła do nich. Wyraźnie starała się trzymać jak

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 7 najdalej od Mordha. Postawiła wreszcie tacę, ale jej drżące ręce z trudem ustawiały filiżanki na spodkach. Kiedy sięgnęła po dzbanek z herbatą, było jasne, że rozleje ją po całym pomieszczeniu. - Pozwól, że ja to zrobię - powiedział Mordh, wyciągając rękę. Psanka gwałtownie się uchyliła. Dzbanek wymsknął jej się z rąk. Mordh w ostatniej chwili złapał parzące srebro w dłonie. - I co ty wyprawiasz! - krzyknął Monsther, zrywając się z sofy. Psanka skuliła się, unosząc dłonie do twarzy. - Przepraszam, panie. Naprawdę mi przykro, ja... - Zamknij się i przynieś trochę lodu. - To nie jej wina. - Mordh spokojnie ujął uchwyt czajnika i rozlał herbatę do filiżanek. - A mnie nic się nie stało. Patrzyli na niego, jakby oczekując, że podskoczy i wrzaśnie „auć!". On tymczasem odstawił srebrny czajnik i spojrzał w jasne oczy Monsthera. - Jedna kostka czy dwie? - Czy... czy dać ci coś na oparzenie? Mordh wyszczerzył w uśmiechu kły. - Przecież nic mi nie jest. Monsther wydawał się tym niemal urażony, wyładował więc niezadowolenie na służącej. - Przynosisz mi hańbę. Zostaw nas. Mordh spojrzał na psankę. Dla niego jej emocje były trójwymiarową siatką strachu, wstydu i paniki, falą wypełniającą przestrzeń dookoła niej. „Bądź spokojna - przekazał jej w myślach. - Wszystko będzie w porządku". Na jej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia. Po chwili jednak napięcie widoczne w całym jej ciele wyraźnie ją opuściło i kiedy się odwróciła, wyglądała już o wiele spokojniej. Po jej wyjściu Monsther odchrząknął i usiadł z powrotem. - Nie sądzę, żeby się nadawała. Jest do niczego. - Może zaczniemy od jednej kostki - Mordh sam sobie odpowiedział na zadane wcześniej pytanie - i zobaczymy, czy zechcesz następną. Potem wyciągnął rękę z filiżanką w kierunku Monsthera, który musiał wstać z sofy i pochylić się nad stolikiem. - Dziękuję. Mordh delikatnie przytrzymał spodek, wysyłając jednocześnie nową myśl do mózgu gospodarza: „Zawsze sprawiam, że kobiety w mojej obecności się denerwują. To nie była jej wina". Potem zwolnił nagle uchwyt i Monsther z trudem utrzymał cenną porcelanę Royal Doulton. - Ups... tylko nie wylej. Szkoda byłoby zrobić plamę na tym pięknym dywanie. To Aubusson, prawda? - Hmm... tak. - Monsther usiadł, marszcząc brwi. Zupełnie nie wiedział, dlaczego nagle jakoś inaczej myślał o swojej pokojówce. - Eee... tak, zgadza się. Moj ojciec kupił go wiele lat temu. Miał dobry gust, prawda? Ponieważ dywan jest taki duży specjalnie dla niego zbudowaliśmy ten pokój, dobraliśmy też kolor ścian, żeby wydobyć brzoskwiniowy odcień.

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 8 Monsther z uśmiechem rozejrzał się po gabinecie i popijał herbatę, wysoko unosząc mały palec - Jak herbata? - Idealna, a ty się nic napijesz? - Nie przepadam ta herbatą. - Mordh odczekał, aż tamten uniósł filiżankę do ust i zapytał? - Więc mówiłeś o zamordowaniu Ghroma? Monsther zakrztusił się, a herbata doskonałej marki Earl Grey poplamiła przód jego krwistoczerwonej marynarki od smokingu i zachlapała brzoskwiniowy dywan zakupiony jeszcze przez tatusia. Mordh podał mu serwetkę. - Proszę, wytrzyj tym. Monsther niezgrabnie poklepał się serwetką po piersi, potem przejechał nią po dywanie, z równie niezadowalającym zresztą rezultatem. Najwidoczniej należał do tych facetów, którzy raczej robią bałagan, niż go sprzątają. - Mówiłeś… - mruknął Mordh. Monsther rzucił serwetkę na tacę, odstawił filiżankę z resztą herbaty, wstał i zaczął krążyć po pokoju. Wreszcie zatrzymał się przed dużym obrazem przedstawiającym górski krajobraz i zdawał się bez reszty pochłonięty podziwianiem dramatyzmu sceny z kolonialnym żołnierzem na pierwszym planie, wznoszącym modły do niebios. Nagle odezwał się, nie odwracając od obrazu. - Dobrze wiesz, że wielu naszych braci zostało zabitych w wyniku ataków reduktorów. - A już myślałem, że zostałem provodhyrem Rady tylko ze względu na moją błyskotliwą osobowość. Monsther spojrzał przez ramię, zadzierając podbródek w charakterystycznej manierze arystokraty. - Straciłem ojca i matkę, a także wszystkich bliskich kuzynów. Pochowałem każdego z nich. Myślisz, że to zabawne? - Przepraszam. - Mordh położył prawą dłoń na sercu i pochylił głowę, mimo że tak naprawdę miał to wszystko gdzieś. Nie zamierzał dać się w ten sposób zmanipulować. Zwłaszcza że emocje tego gościa zdradzały chciwość, a nie żal. Monsther odwrócił się plecami do obrazu, a jego głowa zajęła miejsce góry, na której stał kolonialny żołnierz... wyglądało to tak, jakby malutki człowiek w czerwonym mundurze próbował wspiąć się na jego ucho. - Glymeria poniosła z tego powodu nieopisane straty Traciła nie tylko życie, ale i mienie. Plądrowano domy, kradziono antyki i dzieła sztuki, opróżniano konta bankowe. I co zrobił Ghrom? Nic. Nie doczekaliśmy się żadnej odpowiedzi na wielokrotnie zadawane pytania, jak to się stało, że namierzono domy tych rodzin… i dlaczego Bractwo nie powstrzymało ataków... i na co poszły te wszystkie środki. Nie ma też żadnego planu, który gwarantowałby że sytuacja się nie powtórzy. Żadnego zapewnienia, że ci nieliczni członkowie arystokracji, którzy się jeszcze ostali, po powrocie do swych siedzib w Caldwell będą mieli dostateczną ochronę, Monsther sam się nakręcał, a jego głos wznosił się i odbijał od pozłacanego sufitu. - Nasz ród wymiera i potrzebujemy prawdziwego przywództwa. Według prawa, Ghrom tak długo Jest królem, jak długo jego serce bije w piersi. Ale czy jedno życie jest warte tyle samo, co życie wielu? A co mówi ci twoje serce?

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 9 Ha, serce Mordha, czarny, zły mięsień. - A co potem? Przejmiemy kontrolę i zrobimy, co trzeba. Podczas swego panowania Ghrom wiele rzeczy pozmieniał... Zobacz, co zrobiono z Wybrankami - teraz wolno im mieszkać po Tej Stronie... To niesłychane! Posiadanie juchaczy jest zakazane, zniósł też status eremithek. O, najdroższa Pani Kronik... niedługo pewnie w Bractwie zaczną nosić spódnice. Jeśli my przejmiemy władzę, będziemy mogli odkręcić to, co on zrobił, i przywrócić stare prawa i zwyczaje. Rozpoczniemy ofensywę przeciwko Korporacji Reduktorów. Możemy zwyciężyć. - Zbyt często używasz słowa „my". I wiesz co, z jakiegoś powodu nie sądzę, żeby to było właśnie to, o czym naprawdę myślisz. - Cóż, oczywiście musi być jeszcze ktoś, kto będzie pierwszym między równymi. Mówiąc to, Monsther jakby bezwiednie wygładził klapy marynarki, przechylił głowę i ustawił się tak, jakby pozował do pomnika albo do fotografii na dolarowy banknot. - Jakiś wybrany mężczyzna, który cieszy się autorytetem i ma zasługi. - A w jaki sposób ten ideał miałby zostać wybrany? - Będziemy zmierzać w kierunku demokracji. Długo wyczekiwana demokracja, która zastąpi niesprawiedliwe i nieuczciwe zwyczaje monarchii*^ Słuchając tej czczej gadaniny, Mordh odchylił się do tyłu, założył nogę na nogę i splótł dłonie. W głębi jego duszy ścierały się dwie jego przeciwstawne natury - wojnę wewnętrzną toczył wampir z symphatą. Jedyny plus, że ten wewnętrzny krzyk zagłuszył wszystkie inne dźwięki. Okazja była oczywista: pozbyć się króla i przejąć władzę nad rasą. Sytuacja niewyobrażalna: zabić porządnego faceta, dobrego przywódcę i.,, w pewnym sensie przyjaciela. .. .i wybralibyśmy tego, który nas poprowadzi. Uczynilibyśmy go odpowiedzialnym przed Radą. Upewnilibyśmy się, te nasze obawy znajdują zrozumienie. - Monsther powrócił na kanapę, sadowiąc się wygodnie; teraz godzinami mógłby rozprawiać o przyszłości. - Monarchia nie funkcjonuje właściwie i demokracja jest jedynym wyjściem... - A demokracja zazwyczaj oznacza, że każdy ma prawo głosu - wtrącił Mordh. - Mówię to na wypadek, gdybyś nie wiedział. - Ależ tak, każdy z nas miałby. Wszyscy, którzy służą Radzie, byliby w radzie wyborczej. Każdy byłby uwzględniony. - Dla twojej informacji, termin „wszyscy" oznacza również tych spoza grupy „każdy z nas". Wzrok Monsthera wyraźnie mówił: „Och, proszę, bądźmy poważni". - Powierzysz więc rasę niższym klasom? - To nie moja decyzja. - Ale może być. Monsther uniósł filiżankę do ust, rzucając ostre spojrzenie ponad jej krawędzią. - Z pewnością może być. Przecież jesteś naszym provodhyrem. Patrząc na gościa, Mordh zobaczył wszystko niezwykle wyraźnie: zabicie Ghroma oznaczałoby koniec jego królewskiej linii, ponieważ nie spłodził jeszcze potomka. Społeczeństwa, zwłaszcza pozostające w stanie wojny, takie właśnie jak wampiry, nie znoszą braku przywództwa, więc radykalne przejście od monarchii do

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 10 „demokracji" nie byłoby aż tak niewyobrażalne jak w innych, bardziej normalnych, bezpieczniejszych czasach. Glymeria mogłaby wynieść się z Caldwell i ukryć w swoich bezpiecznych kryjówkach w Nowej Anglii, ale ta grupa niemrawych sukinsynów miała pieniądze i wpływy, i chciała być zawsze u władcy. Mogliby więc ukryć swoje ambicje pod przykrywką demokracji i działać tak, jakby naprawdę troszczyli się o maluczkich. Mroczna natura Mordha wyrywała się niczym uwięziony przestępca, niecierpliwię oczekujący na zwolnienie warunkowe: Złe czyny i gra o władzę niesamowicie pociągały tych, którzy byli z krwi jego ojca i jakaś jego część chciała stworzyć wolne miejsce... a potem je wypełnić. Brutalnie przerwał bzdurne wywody Monsthera. - Oszczędź mi propagandy Co konkretnie sugerujesz? Tamten powoli i z namysłem odstawiał filiżankę, jakby chciał w ten sposób zademonstrować, że waży słowa. Mordh i tak mógłby się założyć, że facet od początku wiedział, co powie. Coś w jego sposobie bycia sugerowało, że nie należy do tych, którzy pozostawiają rzeczy własnemu biegowi. - Jak dobrze wiesz, w najbliższych dniach Rada ma się zebrać w Caldwell i zobaczyć się z królem. Kiedy Ghrom przybędzie. .. po prostu zdarz)' się śmiertelny wypadek. - On zawsze przybywa z Bractwem. A to nie są mięśniaki, z którymi tak łatwo można sobie poradzić. - Śmierć ma różne oblicza. I wiele etapów. - A jaka miałaby w tym być moja rola? Odpowiedź znał jednak dobrze. Jasne oczy Monsthera były błyszczące i zimne jak lód. - Wiem, kim jesteś. Więc wiem, do czego jesteś zdolny Nie był tymi słowami zaskoczony. Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat Mordh był królem narkotyków i chociaż się z tym nie afiszował, wampiry regularnie odwiedzały jego kluby, a część z nich była nawet jego klientami. Nikt poza braćmi nie wiedział o jego drugie; naturze – symphaty, a gdyby miał wybór, to i przed nimi by to ukrywał. Przez ostatnie dwie dekady płacił swojej szantażystce wystarczająco dużo, by mieć pewność, że sekret pozostanie sekretem. - Właśnie dlatego z tobą o tym rozmawiam - powiedział Monsther. - Będziesz wiedział, jak się tym zająć. - Racja. - Jako provodhyr Rady będziesz miał ogromną władzę. Nawet jeśli nie zostaniesz wybrany na szefa, Rada i tak zmierza donikąd. A jeśli chodzi o Bractwo Czarnego Sztyletu, nie musisz się niczego obawiać. Wiem, że twoja siostra jest związana z jednym z nich. Nie będzie to miało żadnego wpływu na braci. - Nie sądzisz, że to ich wkurwi? Ghrom jest nie tylko ich królem. To ich krew. - Ich podstawowym zadaniem jest ochrona naszej rasy. Dokądkolwiek pójdziemy, muszą za nami podążać. Musisz też wiedzieć, że jest wielu, którzy uważają, że ostatnio marnie się spisują. Może potrzeba im lepszego przywództwa? - Pewnie twojego. No tak. Oczywiście. To tak, jakby dekorator wnętrz próbował dowodzić kompanią czołgów: cholernie dużo hałaśliwej paplaniny, dopóki jeden z żołnierzy nie wkurzy się i nie przejedzie po facecie gąsienicą. Oto idealny plan. Tak.

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 11 A jednak... Kto powiedział, że to Monsther ma być tym wybranym? Wypadki zdarzają się zarówno królom, jak i arystokratom. - Powiem ci to, co zwykł mawiać mój ojciec - kontynuował Monsther - że najważniejsze jest wyczucie czasu. Musimy szybko działać. Czy możemy więc na tobie polegać, przyjacielu? Mordh stanął naprzeciwko Monsthera. Szybkim ruchem obciągnął marynarkę, potem sięgnął po laskę. Nie czuł niczego: ani swoich ubrań, ani ciężaru przenoszącego się z tyłka na stopy czy uchwytu laski w dłoni, którą poparzył. Odrę- twienie było efektem zażywania narkotyku pozwalającego utrzymać złą część jego natury przed ujawnieniem się w mieszanym towarzystwie, rodzajem więzienia, w którym ukrywał swoje socjopatyczne odruchy. Wystarczyłoby jednak pominięcie jednej dawki, żeby uwolnić jego prawdziwą naturę. Zło tkwiące w nim było gotowe do gry. - Co ty na to? - zapytał Monsther. Czyż nie było to właściwe pytanie? Czasami, podejmując niezliczone prozaiczne decyzje, dotyczące tego, co zjeść, gdzie spać i jak się ubrać, natrafiamy na prawdziwe dylematy. W takich chwilach, kiedy mgła okrywa względnie nieistotne sprawy, a los żąda od nas skorzystania z wolnej woli, możemy pójść tylko w jedną lub drugą stronę; nie ma nic „pomiędzy", żadnego negocjowania, żadnych opcji. Trzeba odpowiedzieć na wezwanie i samodzielnie wybrać drogę. I nie ma z niej odwrotu. Oczywiście nie było to łatwe. Poruszanie się w zgodzie ze skomplikowaną mapą moralności było czymś, czego musiał się nauczyć, żeby dopasować się do środowiska wampirów. I nauczył się tego, choć tylko w pewnym stopniu. A prochy tylko trochę mu w tym pomagały. Nagle blada twarz Monsthera przyjęła odcień pastelowego różu, ciemne włosy przeszły w kolor karmazynowy, a marynarka stała się czerwona niczym keczup. Kiedy wszystko zalała fala czerwieni, pole widzenia Mordha stało się płaskie jak ekran filmowy. Co być może tłumaczy, dlaczego symphatom tak łatwo przychodziło wykorzystywanie ludzi. W miarę, jak mroczna strona jego natury brała górę, wszechświat zamieniał się w szachownicę, a ludzie stawali się w jego wszech- wiedzących dłoniach pionkami. Wszyscy bez wyjątku. Wrogowie... i przyjaciele. - Zajmę się tym - oznajmił wreszcie Mordh. - Jak sam powiedziałeś, wiem, co robić. - Daj mi słowo. - Monsther wysunął w jego kierunku gładką dłoń. - Słowo, że zrobisz to w tajemnicy i po cichu. Mordh pozwolił dłoni tamtego zawisnąć w powietrzu. Uśmiechnął się tylko, po raz kolejny odsłaniając kły. - Zaufaj mi.

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 12 2. GDY GHROM, SYN GHROMA, biegł jedną z miejskich alei Caldwell, krwawił w dwóch miejscach. Na lewym ramieniu miał głębokie cięcie zrobione przez ząbkowane ostrze noża, a na udzie - przez zardzewiały róg kosza na śmieci. Nie był jednak za nie odpowiedzialny biegnący przed nim reduktor, ten, którego miał zamiar wypatroszyć jak rybę; rany zadali mu dwaj jasnowłosi, pachnący niczym panienki kumple tego dupka. Tuż przed tym, jak trzysta jardów i trzy minuty wcześniej zostali zredukowani do dwóch worków ze ścierwem. Ale prawdziwym celem był ten bękart przed nim. Zabójca biegł szybko, Ghrom jednak był szybszy - nie tylko dlatego, że jego nogi były dłuższe, i nie dlatego, że przeciekał jak skorodowana cysterna. Nie było wątpliwości, że ten trzeci też zginie. To była kwestia woli. Tego wieczoru reduktor wybrał niewłaściwą drogę - i nie chodziło o wybór tej konkretnej alei. To było jedyną właściwą i sprawiedliwą rzeczą, jaką prawdopodobnie nieumarli zrobili od lat, ponieważ odosobnienie było ważne podczas walki. Ostatnią rzeczą, której zarówno Bractwo, jak i Korporacja Reduktorów potrzebowali, było wmieszanie się w tę wojnę ludzkiej policji. Nie, ten skurwiel popełnił błąd w momencie, gdy jakieś piętnaście minut temu zabił samca cywila. Zrobił to z uśmiechem na ustach. Na oczach Ghroma. Zapach świeżej wampirzej krwi pozwolił królowi złapać trzech zabójców na gorącym uczynku, kiedy próbowali uprowadzić jednego z jego cywilów. Z pewnością wiedzieli, że jest on przynajmniej członkiem Bractwa, ponieważ ten biegnący przed nim reduktor zabił samca tylko po to, by on i jego ekipa mogli mieć wolne ręce i w pełni skupić się na walce. Żałowali tylko, że przybycie Ghroma oszczędziło cywilowi długiej, powolnej śmierci w męczarniach w jednym z centrów przesłuchań Korporacji. Ale wciąż palił go gniew na wspomnienie przerażonego niewinnego, który został wypatroszony i porzucony na pokrytym lodem, popękanym chodniku niczym puste pudełko na kanapki. Więc ten sukinsyn biegnący przed nim zdechnie. Oko za oko, a potem coś stylowego. W ślepym zaułku reduktor wykonał obrót i przygotował się do walki, drepcąc w miejscu, ustawiając odpowiednio stopy i wymachując nożem. Ghrom nie zwolnił. W biegu wyjął jedną z gwiazdek i teatralnym gestem rzucił ją. Czasami chcesz, żeby twój przeciwnik wiedział, co go czeka. Reduktor perfekcyjnie poddał się choreografii, przenosząc ciężar ciała i tracąc pozycję do walki. Ghrom rzucił kolejną gwiazdkę, zmuszając reduktora do przykucnięcia. Ślepy Król zmaterializował się dokładnie na sukinsynie, z obnażonymi kłami, gotowy zanurzyć je w szyi zabójcy. Ostry, słodki smak krwi reduktora był smakiem triumfu i na chóry zwycięstwa też nie trzeba było długo czekać, kiedy Ghrom chwycił drania za ramiona. Zemsta była kwestią pstryknięcia. Może dwóch, jak w tym przypadku. Reduktor wrzasnął, gdy obie kości wyskoczyły mu z panewek, ale wycie nie poniosło się daleko, gdyż Ghrom przycisnął dłoń do jego ust.

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 13 - To dopiero rozgrzewka - syknął. - Najważniejsze to się rozluźnić, zanim się zacznie. Przewrócił zabójcę i spojrzał na niego. Przez okulary słabe oczy Ghroma widziały ostrzej niż zwykle, a krążąca autostradami żył adrenalina jeszcze to potęgowała. I dobrze. Musiał widzieć, co zabija. Reduktor z wysiłkiem łapał oddech. Skóra na jego twarzy wyglądała jak plastikowa, z dziwnym połyskiem - jakby struktura kości została obciągnięta tym gównem, z którego robi się worki na pszenicę - oczy wychodziły mu z orbit, a dookoła unosił się słodki smród na podo- bieństwo zwierzęcia potrąconego na drodze podczas gorącej nocy. Ghrom odpiął stalowy łańcuch zwisający mu z ręk4wa jego motocyklowej kurtki i owinął nim pięść. - Uśmiechnij się. Uderzył tamtego prosto w oko. Raz. Drugi. Trzeci. Oczodół poddał się, jakby nie był niczym więcej niż miniaturowymi drzwiami. Z każdym uderzeniem wytryskiwała czarna krew. ochlapując twarz Ghroma, jego ubranie i okulary Czuł jej krople nawet przez skórzaną kurtkę i chciał więcej. Był zawsze głodny takiego posiłku. Z twardym uśmiechem pozwolił łańcuchowi zsunąć się z pięści i uderzyć o brudny asfalt z wściekłym, metalicznym śmiechem, jakby i sam łańcuch cieszył się tym, co zrobił. Reduktor nadal jednak żył. Cóż, były tylko dwa sposoby, żeby unieszkodliwić zabójcę na zawsze. Pierwszy to wbić mu w pierś czarny sztylet, jaki bracia nosili na piersi; to wysyłało go z powrotem do jego stwórcy, Omegi, ale było jedynie tymczasowym rozwiązaniem, ponieważ Zło użyłoby tej esencji, żeby zamienić kolejnego człowieka w maszynę do zabijania. Nie była to śmierć, tylko opóźnienie. Drugi sposób był ostateczny Ghrom wyciągnął komórkę, a kiedy usłyszał głęboki męski głos z bostońskim akcentem, powiedział: - Ósma i Trade. Trzech z głowy. Butch O'Neal, znany też jako Dhestruktor, potomek Ghroma, syna Ghroma, był jak zwykle flegmatyczny: - O, ja pierdolę. Żartujesz? Ghrom, musisz skończyć z tym nocnym gównem. Jesteś teraz królem. Nie jesteś już bratem... Ghrom rozłączył się. Jasne. Drugi sposób pozbycia się tych sukinsynów, i to trwały, miał przybyć za jakieś pięć minut. Z dubeltówką. Niestety. Ghrom przysiadł na piętach, przypiął do rękawa niepotrzebny już łańcuch i uniósł wzrok na widoczny ponad dachami kwadrat nocnego nieba. Ponieważ adrenalina już odpływała, mógł jedynie dostrzec w ciemności kontury budynków. Zmrużył mocno oczy. Nie jesteś już bratem. Jak to nie, do cholery! Nie obchodziło go, co mówi prawo. Dla dobra swej rasy musiał być czymś więcej niż tylko biurokratą. Z przekleństwem rzuconym w Starym Języku wrócił do reduktora, by dokończyć zadanie. Przeszukał jego kurtkę i spodnie. W tylnej kieszeni znalazł cienki portfel z prawem jazdy i dwoma dolarami. - Myślałeś... że był jednym z twoich... - Głos zabójcy był spokojny, ale i złośliwy. Ten dźwięk rodem z horroru ponownie wkurzył Ghroma. - Co powiedziałeś? Reduktor uśmiechnął się lekko, jakby nie wiedział, że połowa jego twarzy przypomina rzadki omlet.

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 14 - On zawsze... był jednym z nas. - O czym ty, kurwa, mówisz? - Jak... jak myślisz? - Tamten oddychał z trudem. — Znaleźliśmy... wszystkie te domy tego lata... Jego słowa zagłuszył warkot nadjeżdżającego samochodu. Ghrom rozejrzał się wokół. Całe szczęście, że był to czarny cadillac escalade, którego oczekiwał, a nie jakiś inny, z kierowcą gotowym zadzwonić po policję. Z wozu wysiadł Butch O'Neal. - Postradałeś pieprzony rozum? Co mamy z tobą zrobić? Będziesz musiał dać... Podczas gdy gliniarz się wściekał, Ghrom patrzył na zabójcę. - Jak je znalazłeś? Te domy? - zapytał wreszcie. Zabójca zaczął się śmiać. Było to słabe charczenie, takie jakie słyszy się u obłąkanych. - Ponieważ on był w nich wszystkich... oto jak. Wreszcie drań zemdlał i żadne potrząsanie nie pomagała Ani policzek czy dwa. Ghrom wstał, a jego frustracja rosła. - Rób, co do ciebie należy, glino. Dwaj pozostali są za śmietnikiem, przecznicę dalej. Gliniarz popatrzył na niego wymownie. - Nie powinieneś walczyć. - Jestem królem. Mogę robić co tylko, kurwa, zechcę. Ghrom już miał odejść, gdy Butch złapał go za ramię. - Czy Beth wie, gdzie jesteś? I co robisz? Powiesz jej? Czy tylko ja mam o tym wiedzieć? - Ty martw się wyłącznie tym. - Ghrom wskazał na zabójcę. - Nie mną i moją krwiczką. - Dokąd idziesz? - warknął Butch. Ghrom podszedł do samochodu gliniarza. - Pomyślałem, że przyniosę ciało tamtego cywila dowozu. Masz z tym problem, synu? Butch jednak nie odpuszczał; jeszcze jeden dowód na to, jak byli do siebie podobni. - Stracimy ciebie jako króla, a wtedy cała rasa będzie miała przejebane. - Ale zostanie nam wciąż czterech braci w terenie. Pasuje ci? Mnie nie. - Ale... . - Zajmij się swoimi sprawami, Butch. I trzymaj się z dala od moich. Ghrom przeszedł trzysta jardów do miejsca, gdzie walka się zaczęła. Zabójcy leżeli tam, gdzie ich zostawił - jęczący, z nienaturalnie powyginanymi kończynami, a ich czarna krew wyciekała prosto w kałuże roztopionego śniegu pod ich ciałami. Ale oni nie byli już jego zmartwieniem. Poszedł prosto za śmietnik, popatrzył na martwego cywila i z trudem złapał oddech. Potem uklęknął i ostrożnie odsunął włosy ze zmasakrowanej twarzy. Najwidoczniej facet bronił się, nim został dźgnięty w serce. Dzielny dzieciak. Ghrom podłożył dłoń pod jego kark, drugą wsunął pod kolana i powoli go uniósł. Był zaskakująco ciężki. Niosąc go w kierunku wozu, Ghrom czuł się tak, jakby miał całą rasę na swoich barkach i cieszył się, że musi nosić okulary przeciwsłoneczne dla ochrony słabych oczu. Dzięki nim mógł ukryć łzy Mi- nął Butcha, który biegł już w stronę unieszkodliwionych zabójców, żeby zrobić to, co

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 15 do niego należało. Potem Ghrom usłyszał długie, głębokie westchnienie, przypominające syk balonu, z którego powoli uchodzi powietrze. Dźwięki, które nastąpiły później, były o wiele głośniejsze. Ghrom ułożył zwłoki na tylnym siedzeniu samochodu, potem przeszukał kieszenie zmarłego. Nie znalazł w nich nic... ani portfela, ani komórki, nawet opakowania po gumie. - O kurwa! Usiadł na tylnym zderzaku. Widać jeden z tamtych zdążył go przeszukać, a to znaczyło jedno - skoro wszyscy zabójcy zostali właśnie unicestwieni, dowód cywila zamienił się w proch. Zbliżający się Butch wyglądał jak pijak na imprezie i zdecydowanie nie pachniał już dobrą wodą kolońską. Raczej śmierdział jak pies, który wytarzał się w martwej rybie. Ghrom wstał i zatrzasnął drzwi wozu. - Na pewno możesz prowadzić? - zapytał. Butch ostrożnie usadowił się za kółkiem, a wyglądał tak, jakby miał zaraz zwymiotować. - W porządku, jedźmy. Słysząc jego ochrypły głos, Ghrom potrząsnął głową i na wszelki wypadek rozejrzał się dookoła. Wprawdzie wezwanie Vrhednego, by uzdrowił gliniarza, nie zajęłoby zbyt wiele czasu, ale musieli jak najszybciej stąd zniknąć. Pierwotnie Ghrom chciał zrobić zdjęcie dowodu zabójcy, by odczytać potem adres tego skurwiela, ale nie mógł przecież zostawić Butcha samego. Glina wydawał się zaskoczony, kiedy Ghrom wpakował się na siedzenie obok niego z dubeltówką w garści. - Co ty ro... - Zawieziemy ciało do kliniki. Tam spotkasz się z V i on się tobą zajmie. - Ghrom... - Możemy kłócić się po drodze? Butch wrzucił wsteczny, wyjechał z zaułka i na pierwszym skrzyżowaniu zawrócił. Jadąc, z całych sił zaciskał dłonie na kierownicy, starając się za wszelką cenę powstrzymać wymioty. - Nie mogę dłużej kłamać - wymamrotał wreszcie, kiedy przedostali się już na drugą stronę Caldwell. Zakrztusił się, potem rozkasłał. - Oczywiście, że możesz. - To mi nie daje spokoju. Beth musi wiedzieć. - Nie chcę, żeby się martwiła. - Rozumiem - Butch znów się zadławił. - Zaczekaj. Zatrzymał się na oblodzonym poboczu, szarpnięciem otworzył drzwi, wychylił się i... Ciężko dyszał. Ghrom oparł głowę na zagłówku; gdzieś z tyłu, za oczami zaczął narastać ból. Nie zaskoczył go. Ostatnio tak często miewał migreny jak alergicy katar. Butch po omacku czegoś szukał za sobą. - Chcesz wody? - zapytał Ghrom. - Ta... - Ponowna fala nudności uniemożliwiła mu dokończenie słowa. Ghrom podał mu butelkę. Kiedy nastąpiła przerwa w wymiotowaniu, Butch wypił trochę wody, ale nie udało mu się długo utrzymać jej w żołądku. Widząc to, Ghrom wyjął telefon. - Dzwonię do V. - Daj mi jeszcze minutę.

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 16 Zajęło to więcej niż dziesięć minut, ale w końcu Butch doszedł do siebie i ruszyli dalej. Milczeli. Ból głowy Ghroma nasilał się. Nie jesteś już bratem... Nie jesteś już bratem... Ale przecież musi być. Jego rasa go potrzebowała. Odchrząknął. - Kiedy V pojawi się w kostnicy, powiesz mu, że znalazłeś ciało cywila i rozprawiłeś się z reduktorami. - Na pewno zapyta, skąd ty się wziąłeś. - Powiemy mu, że byłem na spotkaniu z Mordhem w Zero Sum i po prostu wyczułem, że potrzebujesz pomocy. Ghrom zacisnął dłoń na ramienia Butcha, - Nikt nie może się dowiedzieć, zrozumiałeś? - To nie jest dobry pomysł. To naprawdę nie jest dobry pomysł. - Właśnie, że, kurwa, jest. Oślepiające światła jadących z naprzeciwka samochodów sprawiły że Ghrom się skrzywił. Odwiódł twarz w bok, jakby gapił się przez okno. - V wie, że coś się dzieje - zamruczał Butch po chwili. - I niech się dalej nad tym zastanawia. Muszę być w terenie. - A co będzie, jeśli kiedyś zostaniesz ranny? Ghrom zasłonił twarz przedramieniem, licząc, że w ten sposób zablokuje te przeklęte światła. Jezu, teraz on miał mdłości. - Nie zostanę, nie martw się.

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 17 3. - JESTEŚ GOTOWY NA SWÓJ SOK, OJCZE? Nie słysząc odpowiedzi, Ehlena, córka krwi Alyne'a, przerwała zapinanie guzików uniformu. - Ojcze? Z dołu dobiegały słodkie dźwięki muzyki Chopina i szuranie pantofli po deskach podłogi. No i cicho szemrzący wodospad słów. To dobrze wróżyło. Wstał sam. Ehlena odrzuciła włosy, skręciła je w węzeł i związała białą gumką. Potem będzie musiała związać kok ponownie, bo Agrhes, medyk rasy, wymagał od swoich pielęgniarek, żeby były wyprasowane, wy krochmalone i wyglądające tak porządnie, jak wszystko w klinice. Standardy, jak zawsze mówił, to podstawa. Wychodząc z sypialni, zarzuciła na ramię czarną torbę, którą kupiła na Target. Dziewiętnaście dolców. Prawdziwa okazja. Była w niej krótka spódniczka i sweter polo; jakieś dwie godziny przed świtem zamierzała się przebrać. Randka. Naprawdę szła na randkę. W kuchni zajrzała do staromodnej lodówki. W środku, w trzech rzędach, po sześć sztuk w każdym, stało osiemnaście małych butelek soku żurawinowo-malinowego Ocean Spray. Wzięła jedną, następnie ostrożnie przesunęła te z tyłu do przodu, żeby wszystkie stały w równej linii. Tabletki schowane były za stertą zakurzonych książek kucharskich. Wyjęła jedną trifluoperazine i dwie tabletka loxapiny i wrzuciła je do białego kubka. Łyżeczka ze stali nierdzewnej, której używała do ich zgniatania, była już lekko wygięta, tak samo zresztą jak wszystkie pozostałe; w końcu gniotła te tabletki już od dwóch lat. Zalała biały proszek sokiem, starannie rozpuściła, żeby mieć pewność, że smak zostanie dobrze ukryty dorzuciła jeszcze dwie kostki lodu. Im zimniejsze, tym lepsze. - Ojcze, twój sok jest gotowy. Postawiła kubek na małym stoliku, dokładnie na środku kółka wyznaczającego miejsce, gdzie miał się znaleźć. Sięgnęła do jednej z sześciu szafek, uporządkowanych i prawie pustych jak lodówka, i wyciągnęła pudełko Wheaties. Z kolejnej szafki wzięła miseczkę. Zalała płatki mlekiem i natychmiast odstawiła karton na miejsce, obok dwóch takich samych, z etykietą skierowaną na zewnątrz. Zerknęła na zegarek i przeszła na Stary Język. - Ojcze? Muszę już iść. Słońce zaszło, co oznaczało, że zaczęła się właśnie jej zmiana. Jak zwykle piętnaście minut po zmroku. Spojrzała w kierunku okna, chociaż i tak nie mogła ocenić, czy jest już ciemno. Szyby zaklejone były aluminiową folią. Gdyby nawet ona i jej ojciec nie byli wampirami i mogliby znosić światło dzienne, to i tak. w każdym oknie w tym domu musiały być zainstalowane rolety. Odgradzały ich od reszty Świata, chroniąc ten mały nędzny wynajęty dom... przed zagrożeniami, które tylko jej ojciec mógł wyczuć. Kiedy skończyła śniadanie, umyła i papierowym ręcznikiem wytarła miskę - gąbki i ścierki były zabronione - i razem z łyżką odłożyła na miejsce. - Mój ojcze? Oparła się biodrem o wyszczerbiony blat i czekała, starając się za bardzo nie wpatrywać w wypłowiałą tapetę czy powycierane linoleum. Dom był zwykłą, obskurną budą, ale tylko na to mogła sobie pozwolić. Wizyty lekarza przy-

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 18 chodzącego do ojca, opieka pielęgniarki i lekarstwa zabierały znaczną część jej pensji, resztki rodzinnego majątku - srebra, antyki i biżuterię - dawno już spieniężyła i wydała. Ledwo utrzymywali się na powierzchni. A jednak, kiedy ojciec pojawił się w drzwiach, nie mogła się nie uśmiechnąć. Jego niezwykle delikatne, srebrzyste włosy tworzyły wokół głowy jakby puchową aureolę, dzięki czemu przypominał Beethovena, a uważne, trochę dzikie oczy potęgowały wrażenie szalonego geniusza. Wyglądał zdecydowanie lepiej. Przede wszystkim dobrze założył postrzępioną atłasową szatę i jedwabną piżamę - góra i dół pasowały do siebie i przewiązane były starannie paskiem. Był też czysty, świeżo umyty i pachnący. Tkwiła w nim jakaś dziwna sprzeczność - otoczenie zawsze musiało być nieskazitelne i uporządkowane, najmniejszego jednak znaczenia nie przywiązywał do higieny i stroju. - Moja córko - zwrócił się do niej w Starym Języku - jak radzisz sobie tej nocy? Odpowiedziała w tym samym języku. - Dobrze, mój ojcze. A ty? Ukłonił się z gracją arystokraty, jakim przecież był z racji krwi i pozycji. —Jak zawsze jestem urzeczony twoim powitaniem. Ach, tak, psanka już przygotowała mój sok. Ojciec usiadł, z fantazją odrzucając poły szaty, potem podniósł zwykły ceramiczny kubek niczym cenną angielską porcelanę. - Dokąd się wybierasz? - Do pracy. Idę do pracy. Zmarszczył brwi. - Wiesz dobrze, ze nie popieram twoich poczynań poza domem. Kobieta o twojej pozycji nie powinna marnotrawić czasu w taki sposób. - Wiem, ojcze. Ale to mnie uszczęśliwia. Wyraz jego twarzy zmiękł. - Cóż, to co innego. Niestety, nie rozumiem młodego pokolenia. Twoja matka zarządzała gospodarstwem i służbą, i ogrodami, i to wystarczyło, żeby okiełznać jej nocne impulsy. Ehlena spuściła oczy Cóż, matka zapłakałaby się, widząc, gdzie skończyli. - Wiem. - Zrobisz jak zechcesz, ale i tak będę cię zawsze kochał. Uśmiechnęła się, słysząc dobrze znane jej słowa. W takim razie... - Ojcze? Opuścił kubek. - Tak? - Wrócę dzisiaj trochę później. - Doprawdy? Dlaczego? - Wybieram się na kawę z samcem... - A to co takiego? - Nagła zmiana w tonie jego głosu sprawiła, że uniosła głowę i rozejrzała się. - O, nie... - Nic takiego, ojcze, naprawdę, to nic takiego. Poderwała się, chwyciła łyżkę, której używała do kruszenia tabletek, i podbiegła do zlewu. - Dlaczego to tam leżało? Ja... - głos ojca drżał. Ehlena szybko wytarła łyżkę i wrzuciła ją do szuflady. - Widzisz? Już jej nie ma. Widzisz? Blat jest czysty. Niczego tu nie ma. - Była tam... Widziałem to. Metalowych przedmiotów nie należy zostawiać... To nie jest bezpieczne... Kto to zostawił... Kto zostawił to tam... Kto zostawił łyżkę...

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 19 - Pokojówka. - Znowu! Trzeba ją zwolnić. Powiedziałem jej przecież, że nie można zostawiać nic metalowego… nie można zostawiać nic metalowego… nie można zostawiać nic metalowego… Oni patrzą… i ukarzą tych, którzy nie będą posłuszni. Oni są bliżej, niż się nam wydaje i … Podczas pierwszych takich ataków Ehlena podchodziła do ojca, przekonana, że klepnięcie w ramię czy uścisk dłoni mogą mu pomóc. Teraz wiedziała już, że im mniej impulsów docierało do jego mózgu, tym szybciej rozkręcająca się histeria zwalniała. Tak jak kazała pielęgniarka, opisywała mu tylko rzeczywistość, a potem nie ruszała się ani nic nie mówiła. To było jednak trudne, tak patrzeć, jak cierpi, nie być w stanie mu pomóc. Szczególnie wtedy, kiedy sama sprowokowała w jakiś sposób atak. Głowa ojca trzęsła się, a ręce trzymające kubek drżały tak bardzo, że sok oblewał jego żylaste ręce, rękaw szaty i blat stołu. Z jego roztrzęsionych ust słowa tryskały niczym fontanna, niczym zdarta płyta odgrywana w przyspieszonym tempie. Taki strumień szaleństwa pędzący ku jego gardłu i palący policzki. Ehlena modliła się, żeby nie był to jeden z tych gorszych ataków, intensywniejszy i dłuższy. Zazwyczaj leki pomagały, ale czasami to przypadłość brała górę nad chemią. Wypowiadane przez ojca słowa stały się już całkiem niezrozumiałe, z drżących rąk wypadł kubek... Ehlena mogła jednak tylko czekać i modlić się do Pani Kronik, żeby atak szybko minął. Zmuszając się do pozostania w miejscu, zamknęła oczy i splotła ręce na piersi. Dlaczego nie schowała tej łyżeczki. Dlaczego... Kiedy krzesło ojca z hukiem przesunęło się do tyłu i uderzyło o podłogę, wiedziała, że spóźni się do pracy. Znowu. „Ludzie naprawdę zachowują się jak bydło", pomyślała Xhex, patrząc na głowy i ramiona tłoczących się dookoła baru w Zero Sum. Zupełnie jak krowy przepychające się do koryta zapełnionego żarciem, gotowe do wydojenia. Nie żeby takie właśnie cechy homo sapiens były czymś złym. Mentalność stada ułatwiała kierowanie nimi, zwłaszcza z punktu widzenia bezpieczeństwa, no i - jak w przypadku krów - wystarczała jedna osoba do nakarmienia wszystkich. A alkohol czyścił portfele, wypłukując forsę wprost do skarbca. Sprzedaż wódki opłacała się, chociaż narkotyki i seks jeszcze bardziej. Xhex powoli szła wzdłuż zewnętrznej krawędzi baru, gasząc twardym spojrzeniem płomienie w oczach heteroseksualnych mężczyzn i homoseksualnych kobiet. Naprawdę nie rozumiała tego. Nigdy. Mimo że ubierała się wyłącznie w sportowe koszulki i skóry, a włosy miała ścięte krótko jak piechur, skupiała uwagę w takim samym stopniu jak półnagie prostytutki w sektorze dla VIP-ów. Chociaż... ostry seks był teraz w modzie, a wielbiciele erotycznego podduszania, chłostania i zakuwania w kajdanki przypominali szczury w kanałach Caldwell - byli wszędzie i wyłazili nocą. I im kluby zawdzięczały ponad jedną trzecią miesięcznych dochodów. Należała się im więc wdzięczność. Ona jednak, w przeciwieństwie do pozostałych pracujących dziewczyn, nigdy nie brała pieniędzy za seks. W zasadzie seks w ogóle jej nie interesował. Wyjątkiem był Butch O'Neal, ten glina. Cóż, ten glina i... Xhex podeszła do aksamitnego sznura oddzielającego sektor VIP-ów i zajrzała do ekskluzywnej części klubu. Kurwa. Był tam.

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 20 Właśnie tego potrzebowała tej nocy. Siedział w głębi, przy stoliku Bractwa, a po obu jego bokach siedzieli dwaj kumple, oddzielający go od trzech dziewczyn. Do diabła, jaki wielki się wydawał. Ubrany był w T-shirt i czarną skórzaną kurtkę, pod którą zawsze nosił broń. Pistolety. Noże. Jakże się zmienił. Kiedy pojawił się po raz pierwszy, miał tak kiepskie mięśnie, że mógłby co najwyżej unieść mieszadełko do koktajlu. Ale minęło trochę czasu i proszę... Kiedy skinęła głową ochroniarzowi i przeszła trzy stopnie wyżej, John Matthew uniósł wzrok. Nawet przez kłęby dymu widać było jego głębokie, niebieskie oczy, lśniące na jej widok jak szafiry. Naprawdę mogła go mieć. Sukinsyn był tuż po przemianie. Król był jego gwardhem. Żył z Bractwem. I był pieprzonym niemową. Chryste. A ona myślała, że Rhezun był złym wyborem. Wydawałoby się, że już dwie dekady wcześniej dostała od niego wystarczającą nauczkę. Ale nieee... Wystarczyło, że popatrzyła na tego dzieciaka i już wyobrażała go sobie leżącego nago na łóżku, z potężnym fiutem w ręku, z dłonią wędrującą w górę i w dół... aż wreszcie z jego ust wydobywało się w bezdźwięcznym jęku jej imię i spuszczał się na swój wyrzeźbiony brzuch. Najgorsze było to, że to wcale nie była tylko jej wyobraźnia. To naprawdę się zdarzyło. I to niejeden raz. A skąd wiedziała? Ponieważ czytała jego myśli i łapała Memorex, jakość jak żywa. Zniesmaczona sama sobą, Xhex weszła głębiej do sektora dla VIP-ów, na wszelki wypadek trzymając się od niego z daleka. Przywitała się z menedżerem pracujących dziewczyn. Jedną z najlepiej zarabiających była Maria Teresa, brunetka ze świetnymi nogami i zawsze w drogich ciuchach; prawdziwa profesjonalistka, dokładnie taka suka, jakiej trzeba. Nigdy nie była złośliwa, zawsze punktualna, a nawet jeśli w jej życiu osobistym było coś nie tak, nigdy nie przenosiła tego na pracę. Po prostu była porządną kobietą wykonującą okropną pracę. - Co słychać? - zapytała Xhex. - Potrzebujesz czegoś ode mnie i moich chłopców? Maria Teresa rozejrzała się, obserwując pozostałe pracujące dziewczyny. W przyćmionym świetle wyglądała naprawdę pięknie i podniecająco. - Na razie nie. Dwie są w tej chwili na zapleczu, interes toczy się jak zwykle. No może tylko to, że brak jednej dziewczyny. Xhex zmarszczyła brwi. - Znowu Chrissy? Maria Teresa kiwnęła głową, potrząsając długimi, czarnymi włosami. - Trzeba coś zrobić z tym dżentelmenem wydzwaniającym do niej. - „Coś" już zrobiono, ale nie do końca się to udało. I jeśli on jest dżentelmenem, to ja jestem Estée pieprzona Lauder. - Xhex zacisnęła pięści. - Ten sukinsyn... - Szefowo? Xhex spojrzała przez ramię na wielkiego jak góra bramkarza, który próbował zwrócić na siebie jej uwagę. Bezwiednie złapała kolejny sygnał od Johna Matthew, który wciąż się na nią gapił. - Szefowo? Xhex udało się skupić. - Co? - Jest tu gliniarz, który chce się z tobą widzieć. Nie odrywała wzroku od ochroniarza.

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 21 - Mario Tereso, powiedz dziewczynom, żeby zrobiły sobie dziesięć minut przerwy. - Już idę. Maria Teresa mimo wysokich szpilek poruszała się z ogromnym wdziękiem. Podchodziła do każdej dziewczyny, wymownie poklepywała ją w lewe ramię, wskazując wzrokiem zaplecze. Potem pukała do drzwi każdej z łazienek ciągnących się wzdłuż ciemnego korytarza. Kiedy zniknęły już wszystkie dziewczyny Xhex zapytała ochroniarza: - Kto to i czego chce? - To detektyw z wydziału zabójstw. - Ochroniarz podał jej wizytówkę. - Powiedział, że nazywa się José de la Cruz. Xhex wiedziała już, z jakiego powodu zjawił się ten gość. I dlaczego nie było Chrissy - Zaprowadź go do mojego biura. Będę tam za dwie minuty. - Rozumiem. Xhex podniosła rękę do ust i powiedziała do maleńkiego mikrofonu ukrytego w zegarku: - Trez? Jesteś? Robi się gorąco. Powiedz bukmacherom, żeby wyluzowali, a Raptus niech wyłączy wagę. Kiedy potwierdzenie dotarło przez słuchawkę w jej uchu, raz jeszcze upewniła się, że wszystkie dziewczyny zeszły już z parkietu, potem skierowała się do otwartej części klubu. Opuszczając sekcję VIP-ów, znów poczuła na sobie spojrzenie Johna Matthew. Starała się nie myśleć o tym, co zrobiła dwa dni temu, kiedy wróciła do domu… i także o tym, co prawdopodobnie zrobi też tego wieczoru, kiedy wreszcie zostanie sama. Pieprzony John Matthew. Odkąd tylko wlazła do jego mózgu i zobaczyła, co robił, ilekroć o niej myślał... robiła to samo. Pieprzony. John. Matthew. Z wściekłością przeciskała się przez tłum gości, nie troszcząc się o to, że kilku z nich walnęła łokciem. A nawet w głębi duszy miała nadzieję, że któryś zacznie narzekać, a wtedy bezpardonowo przewróci go na ziemię. Jej biuro mieściło się na antresoli, najdalej, jak to było możliwe, od miejsc seksu do wynajęcia, bijatyki i interesów prowadzonych w prywatnej strefie Mordha. Jako szefowa ochrony była łącznikiem z policją. Zdolność przeszukiwania ludzkich umysłów była przydatnym narzędziem, ale powodowała też nieraz komplikacje. Drzwi do jej gabinetu były szeroko otwarte i z daleka mogła już przyjrzeć się detektywowi. Nie był zbyt wysoki, ale miał mocną budowę, co jej się nawet spodobało. Ubrany był w sportowy płaszcz z Men's Wearhouse i buty Florsheim, a na jego ręku dostrzegła zegarek Seiko. Kiedy odwrócił się w jej kierunku, zobaczyła ciemne, brązowe oczy. Oczy sprytnego Sherlocka Holmesa. Z pewnością nie był idiotą. - Witam pana, detektywie - powiedziała, zamykając drzwi i siadając za biurkiem. Pomieszczenie było puste. Żadnych obrazków, żadnych kwiatów. Nie było nawet telefonu i komputera. Trzy ognioodporne szalki kryły teczki z aktami dotyczącymi jedynie legalnej części biznesu, a przy biurku stała niszczarka. To gwa- rantowało, że detektyw, przez ostatnie 120 sekund, które spędził tu, czekając na nią, nie dowiedział się absolutnie niczego. De la Gruz błysnął odznaką, mówiąc:

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 22 - Jestem tu z powodu jednego z twoich pracowników. Xhex udawała, że przygląda się odznace, chociaż wcale nie potrzebowała żadnego jego dowodu. Jej symphacka zdolność sprawiała, że wiedziała już wszystko, co chciała wiedzieć. Emocje detektywa były mieszaniną podejrzeń, ciekawości, determinacji i wkurwienia. Wyraźnie traktował swoją robotę poważnie i był tu wyłącznie w służbowej sprawie. - O którego pracownika chodzi? - spytała. - Chrissy Andrews. - Xhex rozluźniła się i rozsiadła na krześle. - Kiedy zginęła? - Skąd wiesz, że nie żyje? - Nie baw się w gierki, detektywie. Gdyby tak nie było, dlaczego ktoś z wydziału zabójstw pytałby o nią? - Wybacz, zapomniałem, że to nie przesłuchanie. Wsunął odznakę z powrotem do kieszeni na piersi i usiadł naprzeciwko niej. - Najemca mieszkający piętro niżej zobaczył rano plamę krwi na suficie i natychmiast wezwał policję. Wszyscy mieszkańcy twierdzili, że nie znali panny Andrews, nie znaleźliśmy też żadnego jej krewnego. Dopiero podczas przeszukania trafiliśmy na zeznania podatkowe, gdzie podała ten klub jako pracodawcę. Potrzebujemy kogoś do zidentyfikowania ciała i... Xhex wstała. W jej myślach nieustannie krążyło słowo „skurwiel". - Ja to zrobię. Pozwól tylko* te zorganizuję swoich ludzi, zanim wyjdę. De la Cruz mrugnął zdziwiony że tak szybko się zgodziła. - Czy chcesz żebym cię podwiózł do kostnicy? - Świętego Franciszka? - Tak. - Dziękuję, znam drogę, Spotkamy się tam za dwadzieścia minut. De la Cruz wstał, bacznie przyglądając się jej twarzy, jakby szukał oznak szczególnego zdenerwowania. - To jesteśmy umówieni. - Nie martw się. detektywie. Nic zemdleję na widok trupa. - Wiesz... jakoś mnie to nie dziwi.

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 23 4. DOJEŻDŻAJĄC DO CALDWELL, Mordh w pierwszej chwili chciał pojechać prosto do Zero Sum. Wiedział jednak, że nie powinien, że ma kłopoty. Po wyjeździe z bezpiecznego domu Monsthera w Connecticut zatrzymał nawet bentleya na poboczu i strzelił sobie podwójną dawkę dopaminy; jednak ten cudowny lek po raz kolejny go zawiódł. Gdyby tylko miał przy sobie więcej tego gówna, z pewnością w ruch poszłaby kolejna strzykawka. Cóż, każdy diler musi mieć swojego dilera, do którego musi się udać, kiedy jest na głodzie. Teraz jedynym źródłem zaopatrzenia Mordha były legalne kanały, ale zamierzał to zmienić. Jeśli będzie wystarczająco sprytny i zapewni ciągłą dostawę X. koki, trawy, amfy, OxyC i hery w swoich dwóch klubach, z pewnością będzie w stanie załatwić sobie fiolki dopaminy - A, daj spokój, rusz dupę. To jest tylko pieprzony zjazd. Nigdy takim nie jechałeś? Zaoszczędził wprawdzie spora czasu na autostradzie, ale teraz, w mieście, jechał dużo wolniej. ?I to nie tylko z powodu korków. Zdawał sobie sprawę z tego, że ma trudności z prawidłową oceną odległości między samochodami, musiał więc jechać szczególnie ostrożnie. I jeszcze ten debil w swoim wiekowym gruchocie, przesadnie nerwowo wciskający pedał hamulca. - Nie... nie... na wszystko, co święte, nie zmieniaj pasa. Przecież nic nie widzisz we wstecznym lusterku... Mordh w ostatniej chwili dał po hamulcach, ponieważ Panu Nieśmiałemu wydawało się, że powinien zjechać na pas szybkiego ruchu, co w jego rozumieniu oznaczało konieczność natychmiastowego zatrzymania się. Zazwyczaj Mordh kochał prowadzić wóz. Wolał to nawet od dematerializacji, ponieważ wtedy czuł się naprawdę sobą: był szybki, zwinny, potężny. Jeździł bentleyem nie tylko ze względu na to, że samochód był szykowny i było go na niego stać, ale również dla sześciuset koni mechanicznych pod maską. Na co dzień odrętwiały i podpierający się laską dla utrzymania równowagi, ten stary i kaleki samiec pragnął choć przez moment czuć się... normalnym. Oczywiście, ten doskwierający brak czucia miał i plusy. Gdyby na przykład uderzył czołem o kierownicę, zobaczyłby tylko gwiazdy. A ból głowy? Luz. Prowizoryczna klinika wampirów była jakieś piętnaście minut za mostem, na który właśnie wjeżdżał, ale placówka nie zaspokajała wszystkich potrzeb swoich pacjentów. Była niewiele więcej niż bezpiecznym domem przekształconym w szpital polowy. Te parę zdrowasiek było wszystkim, czym rasa w tym momencie dysponowała, wystarczało akurat wtedy, gdy ktoś złamał nogę. Po letnich atakach Ghrom pracował z medykiem rasy nad zdobyciem nowego lokum, ale jak wszystko, także i to wymagało czasu. Biorąc pod uwagę, ile miejsc zostało spalonych przez Korporację Reduktorów, nikt nie uważał, że dobrym pomysłem będzie wykorzystywanie nieruchomości, które rasa aktualnie posiadała, ponieważ Bóg jeden wiedział, jak wiele z nich zostało ujawnionych. Król rozglądał się więc za kupnem kolejnego miejsca, ale musiało być ono odosobnione i … Mordh pomyślał o Monstherze. Czy naprawdę wojna prowadziła do zabicia Ghroma?

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 24 Retoryczne pytanie, podsunięte przez jego wampirzą część natury, przemknęło mu przez głowę, ale nie wywołało żadnych emocji. Kalkulacja wzięła górę. Kalkulacja nieobciążona przez moralność. Wniosek, do którego doszedł po opuszczeniu Monsthera, nadal był aktualny. Tak jak i postanowienie. - Dzięki, o najdroższa Pani Kronik - zamruczał, kiedy gruchot wreszcie zmienił pas i zjazd wydał mu się darem niebios, jak odblaskowy zielony znak z jego nazwą. Zielony? Mordh rozejrzał się. Czerwień zaczęła odpływać z jego wizji, a pozostałe kolory świata ponownie pojawiły się dwuwymiarowo. Wziął głęboki oddech; ależ ulga. Nie chciał trafić do kliniki w takim stanie. Poczuł ogarniające go zimno i chociaż w samochodzie było ponad dwadzieścia stopni, podkręcił jeszcze ogrzewanie. Dreszcze były przykrym, ale dobrym symptomem, że lekarstwo zaczyna działać. Przez całe życie musiał ukrywać, kim był. Podobni do niego mieli dwa wyjścia: mogli zostać uznani za normalnych albo zostać przeniesieni do kolonii, deportowani ze społeczeństwa, jakby byli toksycznym odpadem. To, że był mieszańcem, nie miało znaczenia. Jeśli miałeś w sobie coś z symphaty, byłeś uważany za jednego z nich. Cóż, za bardzo lubili tkwiące w nich zło, żeby im ufać. Do kurwy nędzy, wystarczy przypomnieć sobie dzisiejszą noc i to, co zamierzał zrobić. Jedna rozmowa i już pociąga za spust - wcale nie dlatego, że musi, ale dlatego, że chce. Nawet bardziej - potrzebuje tego. Gierki toczone przez żądnych władzy były jak tlen dla jego złej części, a powody stojące za jego wyborami typowe dla symphatów służyły wyłącznie jemu. Nikomu innemu, nawet nie królowi, który przecież -w pewnym sensie - był jego przyjacielem. To dlatego każdy wampir, który wiedział o przebywającym na wolności ścierwojadzie, zgodnie z prawem musiał zgłosić go do deportacji. Jeśli tego nie zrobił, czekał go sąd. Regulacje dotyczące miej- sca pobytu socjopatów i trzymanie ich z daleka od moralnych i przestrzegających prawa były dowodem zdrowego instynktu, zapewniającego przetrwanie w każdej społeczności. Dwadzieścia minut później Mordh podjechał do żelaznej bramy, która była bardziej funkcjonalna niż ładna - bez żadnego wdzięku, tylko solidne pręty połączone razem i zwieńczone zwojem drutu kolczastego. Po lewej stronie był intercom i kiedy tylko opuścił szybę, żeby wcisnąć przycisk dzwonka, zamontowane na bramie kamery skupiły się najpierw na kratce chłodnicy jego samochodu, potem przedniej szybie i wreszcie drzwiach po stronie kierowcy. Nie był zaskoczony, słysząc po chwili pełen napięcia damski głos: - Proszę pana... nie powiadomiono mnie, że jest pan umówiony. - Bo nie jestem. Cisza, a po chwili: - Ponieważ nie jest to planowana wizyta, czas oczekiwania może się znacznie wydłużyć. Być może chciałby pan się umówić... Spojrzał wprost w oko najbliższej kamery. - Wpuść mnie. Natychmiast. Muszę zobaczyć Agrhesa. I to jest nagły wypadek. Musiał jak najszybciej wrócić do klubu i zameldować się. Cztery zmarnowane już tego wieczoru godziny to niemal całe życie, zwłaszcza w sytuacji, kiedy ma się do

www.chomikuj.pl/oknoifiranka 25 czynienia z zarządzaniem czymś takim jak Zero Sum i Żelazna Maska. Po krótkiej chwili brama ze zgrzytem rozsunęła się, a on, nie czekając już ani sekundy, ruszył. Dwupoziomowy drewniany dom miał proste i gołe ściany. Żadnej werandy. Żadnych okiennic. Żadnych kominów. Żadnej roślinności. W porównaniu ze starą siedzibą Agrhesa i kliniką przypominał nędzną ogrodową szopę. Mordh zaparkował naprzeciw garaży, w których dostrzegł stojące karetki, i wysiadł. Fakt, że trząsł się już z zimna, był kolejnym dobrym znakiem. Z tylnego siedzenia wziął laskę i jedną z wielu czarnych chusteczek. Wraz ze zobojętnieniem, ujemna strona jego chemicznej maski była tylko kroplą w jego właściwej temperaturze, która przekształcała jego żyły w przewody z chłodziwem. Przeżywając swoje noce i dni w ciele, którego nie czuł ani nie mógł rozgrzać, nie było przyjemnie, ale nie miał wyboru. Gdyby jego matka i siostra nie były normalne, może mógłby jak Darth Vader przejść na ciemną stronę i spędzać czas na pieprzeniu się z umysłami jego braci. Ale sam zdecydował się zająć pozycję zarządcy gospodarstwa i to utrzymywało go w miejscu niebędącym ani tu, ani tam. Mordh przeszedł wzdłuż ściany budynku, przyciskając chusteczkę do gardła. Kiedy dotarł do zwyczajnie wyglądających drzwi, nacisnął dzwonek i zajrzał w elektroniczne oko. Chwilę później pneumatyczny zamek otworzył się z sykiem, wpuszczając go do środka białego pokoju wielkości szafy. Popatrzył w kamerę i otworzył się kolejny zamek. Zszedł po stopniach. Kolejna kontrola. Kolejne drzwi. A potem był już w środku. Recepcja była mniejsza niż ta w poprzedniej klinice, ale czysta i porządnie urządzona - rzędy krzeseł dla oczekujących pacjentów i towarzyszących im rodzin, stare kolorowe magazyny rozrzucone na stolikach, te- lewizor i kilka roślin. Dwie kobiety siedzące za ladą dosłownie zesztywniały na jego widok. - Proszę tędy, sir. Mordh uśmiechnął się do pielęgniarki. W jego przypadku „długie oczekiwanie" oznaczało siedzenie w pokoju badań; pielęgniarki nie chciały, żeby straszył ludzi, nie chciały go też w pobliżu siebie. A jemu to pasowało. Nie był zbyt towarzyski. Pokój badań, do którego go zaprowadzono, znajdował się w części kliniki dla pacjentów niebędących nagłymi przypadkami i był tu już wcześniej. W nich wszystkich był już wcześniej. - Doktor operuje, a reszta personelu zajęta jest pozostałymi pacjentami. Ale zaraz przyślę kogoś, kto pana zbada tak szybko, jak to tylko możliwe. Nie czekając na jego odpowiedź, pielęgniarka wybiegła, jakby ktoś właśnie dostał zapaści, a ona była jedyną mogącą go uratować. Mordh położył się na stole, nie zdejmując futra i nie wypuszczając laski z dłoni. Żeby czas szybciej minął, zamknął oczy i pozwolił napłynąć emocjom: ściany sutereny zniknęły i w ciemności pojawiła się emocjonalna siatka każdej z osób, ich obawy i słabości obnażone przed jego naturą symphaty. A on trzymał pilot sterujący nimi wszystkimi, instynktownie wiedząc, których przycisków użyć na pielęgniarkę przebywającą w sąsiednim pomieszczeniu i martwiącą się, że nie była już pociągająca dla swojego brońca... który zresztą jadał za dużo w First Meal. I na samca, którego leczyła, który spadł ze schodów i przeciął sobie ramię... ponieważ był pod wpływem wódy. I na aptekarza po drugiej stronie korytarza, który podkradał ostatnio xanax na prywatny użytek... aż zorientował się, że zamontowano ukryte kamery, żeby go złapać.