ala197251

  • Dokumenty305
  • Odsłony42 632
  • Obserwuję43
  • Rozmiar dokumentów560.3 MB
  • Ilość pobrań30 319

Colleen H. Tarryn F. - 01

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Colleen H. Tarryn F. - 01.pdf

ala197251 EBooki Colleen Hoover
Użytkownik ala197251 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 189 stron)

Tłumaczenie: MoreThanBooks

Książka dedykowana jest dla każdego, kto nie jest Sundae Colletti

Łomot. Książki spadają na plamistą podłogę linoleum. Ślizgają się przez kilkadziesiąt centymetrów, jednocześnie wirując i zatrzymując się obok stóp. Moich stóp. Nie rozpoznaję czarnych sandałów ani czerwonych paznokci, lecz te poruszają się, kiedy im tak każę, zatem muszą być moje, co nie? Rozbrzmiewa dzwonek.

Przenikliwy. Podskakuję z kołaczącym sercem. Mój wzrok przesuwa się z boku na bok, gdy oglądam otoczenie, próbując się jednocześnie nie zdradzić. Co to za dzwonek? Gdzie ja jestem? Dzieciaki z plecakami wchodzą żwawo do pomieszczenia, rozmawiając i śmiejąc się. To szkolny dzwonek. Siadają przy ławkach, przekrzykując się. Dostrzegam poruszenie przy moich stopach i gwałtownie cofam się w zaskoczeniu. Ktoś pochyla się, zbierając z podłogi książki - dziewczyna z zaczerwienioną twarzą i okularami. Zanim wstaje, spogląda na mnie z czymś w rodzaju strachu w oczach, a następnie odbiega. Ludzie śmieją się. Gdy rozglądam się dookoła, myślę, że to ja jestem obiektem drwin, jednak oni patrzą na okularnicę. - Charlie! - Woła ktoś. - Widziałaś to? - A następnie – Charlie... masz jakiś problem? Halo! Moje serce bije szybko, tak bardzo szybko... Gdzie jestem? Dlaczego nie mogę sobie przypomnieć? - Charlie! - ktoś syczy. Rozglądam się. Kim jest Charlie? Które z nich ma na imię Charlie? Jest tu tak wiele dzieciaków. O włosach blond, szarych, brązowych, z okularami, bez okularów... Do środka wchodzi mężczyzna z teczką. Stawia ją na biurku. To nauczyciel. Jestem w szkolnej klasie, a to jest nauczyciel. Szkoła średnia albo uniwersytet, zastanawiam się. Wstaję gwałtownie. Jestem w niewłaściwym miejscu. Wszyscy

siedzą, lecz ja stoję... idę. - Dokąd się pani wybiera, panno Wynwood? - Nauczyciel spogląda na mnie znad krawędzi okularów, gdy przedziera się przez stos dokumentów. Uderza nimi tak mocno o biurko, aż podskakuję. To ja muszę być tą panną Wynwood. - Ma ciotę! - Woła ktoś. Ludzie chichoczą. Czuję wspinający się po moich plecach dreszcz i pocieram się po ramionach. Śmieją się ze mnie, chociaż nawet nie mam pojęcia, kim są ludzie ci. Słyszę głos dziewczyny. - Zamknij się, Michael. - Nie wiem - mówię, po raz pierwszy słysząc swój głos. Jego ton jest zbyt wysoki. Chrząkam i próbuję ponownie. - Nie wiem. Nie powinno mnie tu być. Słychać więcej śmiechu. Rozglądam się wokół po plakatach na ścianie, po twarzach prezydentów z dopisanymi pod nimi datami. Klasa od historii? Wychodzi na to, że jestem w liceum. Mężczyzna - nauczyciel - przechyla głowę w bok, jakbym powiedziała najgłupszą możliwą rzecz. - A gdzie indziej powinnaś być w dniu egzaminu? - Ja... nie wiem. - Usiądź - mówi. Nie mam pojęcia, dokąd miałabym pójść, gdybym teraz wyszła. Odwracam się, żeby wrócić na miejsce. Dziewczyna w okularach spogląda na mnie, kiedy ją mijam. Odwraca wzrok niemal równie szybko. Gdy tylko siadam, nauczyciel zaczyna rozdawać arkusze. Przechodzi pomiędzy ławkami i brzęczącym głosem mówi nam, jak ów test wpłynie

na nasze końcowe oceny. Kiedy dociera do mojej ławki, zatrzymuje się, a między jego brwiami pojawia się głęboka zmarszczka. - Nie wiem, co próbujesz osiągnąć. - Przyciska tłusty palec wskazujący do mojego biurka. - Jednak mam tego dość. Jeszcze jeden wybryk, a wylądujesz w biurze dyrektora. - Rzuca arkusz przede mnie i przechodzi dalej. Nie przytakuję, nie robię niczego. Próbuję zdecydować, co robić. Ogłosić wszystkim obecnym, że nie mam pojęcia, kim jestem i gdzie - a może odciągnąć nauczyciela na bok i powiedzieć mu o tym po cichu. Mówił żadnych więcej wybryków. Mój wzrok przenosi się na papier przede mną. Inni już pochylili się nad swoimi testami, pisząc na nich ołówkami. LEKCJA CZWARTA HISTORIA PAN DULCOTT Jest miejsce na nazwisko, które powinnam wpisać, jednak nie mam pojęcia, jak ono brzmi. Nauczyciel nazwał mnie panną Wynwood. Dlaczego nie rozpoznaję własnego nazwiska? Ani tego, gdzie jestem? Ani tego, kim jestem? Nad arkuszami pochylone są wszystkie głowy z wyjątkiem mojej. Siedzę więc i wpatruję się prosto przed siebie. Pan Dulcott patrzy na mnie ze złością ze swojego miejsca przy biurku. Im dłużej tak siedzę, tym bardziej czerwienieje mu twarz. Czas upływa, jednak mój świat pozostaje zatrzymany. W końcu pan Dulcott wstaje i otwiera usta, żeby mi coś powiedzieć, jednak wtedy

właśnie rozbrzmiewa dzwonek. - Połóżcie swoje klasówki na biurku, gdy będziecie wychodzić - mówi ze wzrokiem wciąż wbitym w moją twarz. Wszyscy wychodzą przez drzwi. Wstaję i idę za nimi, bo nie wiem, co innego mogłabym zrobić. Wpatruję się w podłogę, lecz i tak czuję wściekłość nauczyciela. Nie rozumiem, dlaczego jest na mnie taki zły. Teraz już znajduję się na pokrytym z obu stron niebieskimi szafkami korytarzu. - Charlie! - woła ktoś. - Charlie, zaczekaj! - Chwilę później ręka chwyta za moją. Nie wiem, dlaczego spodziewam się okularnicy. To nie ona. Teraz jednak wiem, że jestem Charlie. Charlie Wynwood. - Zapomniałaś - mówi dziewczyna, wręczając mi biały plecak. Biorę go od niej, zastanawiając się, czy w środku znajduje się prawo jazdy. Ja oraz dziewczyna wciąż mamy splecione ręce, gdy idziemy. Jest niższa ode mnie, ma długie, ciemne włosy i rozrzewnione, brązowe oczy, które obejmują połowę jej twarzy. Jest także olśniewająco piękna. - Dlaczego zachowywałaś się tam tak dziwnie? - pyta. - Skopałaś karlicy książki na podłogę, po czym całkowicie się wyłączyłaś. Czuję zapach jej perfum - jest znajomy i zbyt słodki, jakby był zapachem miliona konkurujących o uwagę kwiatów. Myślę o dziewczynie w okularach, o spojrzeniu na jej twarzy, gdy pochyliła się, żeby zebrać swoje książki. Jeśli ja jej to zrobiłam, to dlaczego tego nie pamiętam? - Ja... - Jest pora lunchu, dlaczego idziesz tędy? - Pociąga mnie w inny korytarz. Mijamy jeszcze większą ilość uczniów. Wszyscy patrzą na mnie, zerkają przelotnie. Zastanawiam się, czy znają mnie i dlaczego ja siebie

nie znam. Nie wiem, dlaczego nie mówię o wszystkim tej dziewczynie ani panu Dulcottowi, dlaczego nie łapię kogoś przypadkowego i nie mówię mu, że nie wiem, kim jestem, ani gdzie. Do czasu, kiedy już naprawdę mam taki zamiar, przechodzimy już przez podwójne drzwi stołówki, gdzie panuje harmider. Pomieszczenie wypełnione jest ciałami, z których każde posiada swój unikalny zapach oraz jasnym, fluorescencyjnym światłem, które sprawia, że wszystko wygląda brzydko. O mój Boże. Kurczowo trzymam się za koszulkę. Dziewczyna przy mnie trajkocze. Andrew to, Marcy tamto. Podoba jej się Andrew i nienawidzi Marcy. Nie kojarzę żadnego z nich. Zagania mnie do kolejki po jedzenie. Dostajemy sałatkę i dietetyczne cole. Następnie przesuwamy tace na stolik, przy którym siedzą już inni ludzie: czterech chłopaków i dwie dziewczyny. Zdaję sobie sprawę, że nawet liczebnie dopełniamy grupę. Każda dziewczyna dopasowana jest do chłopaka. Wszyscy patrzą na mnie wyczekująco, jakbym miała coś powiedzieć, coś zrobić. Jedyne wolne miejsce znajduje się obok czarnowłosego kolesia. Siadam powoli, kładąc obie dłonie płasko na stole. Jego oczy wędrują w moim kierunku, po czym on sam pochyla się nad jedzeniem. Widzę drobne kropelki potu na jego czole, tuż pod linią włosów. - Wasza dwójka czasami jest taka dziwna - mówi z naprzeciwka mnie nowa dziewczyna, blondynka. Spogląda na mnie i na chłopaka, obok którego siedzę. Ten podnosi wzrok od swojego makaronu, a ja zdaję sobie sprawę, że jedynie przesuwa jedzenie po swoim talerzu. Nie wziął nawet gryza, chociaż wygląda na bardzo zajętego zawartością naczynia. Patrzy

na mnie, a ja na niego, po czym oboje spoglądamy na blondynkę. - Czy stało się coś, o czym powinniśmy wiedzieć? - pyta. - Nie - mówimy jednocześnie. On jest moim chłopakiem. Wiem to po sposobie, w jaki nas traktują. Nagle uśmiecha się do mnie, odsłaniając doskonale białe zęby i wyciąga rękę, żeby mnie objąć. - Jest doskonale - mówi chłopak, ściskając mnie za ramię. Automatycznie sztywnieję, lecz kiedy dostrzegam sześć par oczu na mojej twarzy, pochylam się i dołączam do gry. Niewiedza, kim się jest, przeraża, jednak bardziej przerażająca jest myśl, że zostaniesz źle zrozumiana. Boję się, naprawdę się boję. To wszystko zaszło za daleko. Jeśli teraz coś powiem, wyjdę na... szaleńca. Gest chłopaka zdaje się zrelaksować wszystkich. Wszystkich... poza nim samym. Pozostali wracają do rozmów, lecz słowa mieszają się ze sobą: piłka nożna, impreza, więcej piłki nożnej. Koleś, który siedzi obok mnie, śmieje się i dołącza do ich pogadanek. Jego ręka wciąż oplata moje ramiona. Mówią na niego Silas. Mnie nazywają Charlie. Czarnowłosa dziewczyna z dużymi oczami to Annika. W całym tym hałasie zapomniałam imion pozostałych. Lunch kończy się i wszyscy wstajemy. Idę obok Silasa, a może raczej to on idzie obok mnie. Nie mam pojęcia, dokąd się udaję. Annika zajmuje mój wolny bok, splatając swoją rękę z moją i paplając o treningu cheerleaderek. Przyprawia mnie o klaustrofobie. Kiedy docieramy do aneksu w korytarzu, pochylam się i odzywam się do niej tak, że jedynie ona może mnie usłyszeć. - Możesz odprowadzić mnie na moją następną lekcję? - Jej twarz poważnieje. Odchodzi, żeby powiedzieć coś swojemu chłopakowi, po

czym nasze ręce znów są splecione. Zwracam się do Silasa. - Annika odprowadzi mnie na moją następną lekcję. - W porządku - mówi. Wygląda, jakby mu ulżyło. - Zobaczymy się... potem. - Udaje się w przeciwnym kierunku. Annika odwraca się do mnie w momencie, gdy Silas znika nam z oczu. - Gdzie on idzie? Wzruszam ramionami. - Na lekcję. Potrząsa głową, jakby była zdezorientowana. - Nie rozumiem was. Jednego dnia jesteście w sobie wielce zakochani, następnego zachowujecie się tak, jakbyście nie mogli znieść przebywania w tym samym pomieszczeniu. Charlie, serio, musisz podjąć decyzję co w związku z nim. - Annika zatrzymuje się za drzwiami. - To ja... - mówię, żeby zobaczyć, czy będzie protestować. Nie robi tego. - Zadzwoń do mnie - mówi. - Chcę wiedzieć o ostatniej nocy. Przytakuję. Kiedy znika w morzu twarzy, wchodzę do klasy. Nie wiem, gdzie mam usiąść, dlatego też przechodzę do tylnego rzędu i zajmuję miejsce przy oknie. Jestem przed czasem, więc otwieram plecak. Między kilkoma notatnikami i kosmetyczką znajduje się portfel. Wyciągam go i otwieram, po czym widzę prawo jazdy ze zdjęciem rozpromienionej, czarnowłosej dziewczyny. Moim zdjęciem. CHARLIZE MARGARET WYNWOOD

2417 HOLCOURT WAY NOWY ORLEAN, LUIZJANA. Mam siedemnaście lat. Urodziny obchodzę dwudziestego pierwszego marca. Mieszkam w Luizjanie. Wpatruję się w zdjęcie w lewym górnym rogu dokumentu i nie rozpoznaję tej twarzy. To moja twarz, lecz nigdy jej nie widziałam. Jestem... ładna. I mam jedynie dwadzieścia osiem dolarów. Miejsca w klasie są zajmowane. To obok mnie pozostaje puste, niemal tak, jakby wszyscy zbyt mocno obawiali się tam usiąść. Znajduję się w klasie od języka hiszpańskiego. Nauczycielka jest młoda i ładna. Mówią na nią pani Cardona. Nie patrzy na mnie tak, jak gdyby mnie nienawidziła, w przeciwieństwie do tak wielu innych ludzi na mnie spoglądających. Zaczynamy od czasów. Nie mam przeszłości. Nie mam przeszłości. Po pięciu minutach lekcji drzwi otwierają się. Do środka wchodzi Silas z przygnębionym wzrokiem. Myślę, że jest tu, żeby mi coś powiedzieć albo gdzieś mnie zabrać. Przygotowuję się, gotowa do udawania, lecz pani Cardona żartobliwie komentuje jego spóźnienie. Silas zajmuje jedyne wolne miejsce obok mnie i patrzy się prosto przed siebie. Wpatruję się w niego. Nie przestaję się gapić, aż w końcu odwraca głowę, żeby na mnie spojrzeć. Linia potu naznacza bok jego twarzy. Jego oczy są szeroko otwarte. Szeroko... dokładnie tak jak moje. Tłumaczenie: qurran02 Korekta: Bat

Trzy godziny Minęły niemal trzy godziny, a mój umysł wciąż jest zamglony. Nie, nie zamglony. Nawet nie w gęstej mgle. Czuję się tak, jakbym wędrował w czarnym jak smoła pomieszczeniu, szukając włącznika światła. - Nic ci nie jest? - pyta Charlie. Przez kilka sekund wpatrywałem się

w nią, próbując zyskać poczucie, że znam jej twarz, z którą teoretycznie powinienem być zaznajomiony. Nic takiego się nie dzieje. Charlie spuszcza wzrok na swoje biurko, a jej grube, czarne włosy opadają pomiędzy nami jak zasłona. Chcę lepiej jej się przyjrzeć. Potrzebuję czegoś, co mogłoby mnie przyciągnąć, czegoś znajomego. Chcę umieć przewidzieć, gdzie na jej ciele znajduje się znamię czy pieg, zanim w ogóle je dostrzegę, bo potrzebuję czegoś do rozpoznania. Chwycić się jakiegokolwiek fragmentu, który może przekonać mnie, że nie tracę zmysłów. Charlie w końcu unosi dłoń i zakłada włosy za ucho. Patrzy na mnie parą szerokich i całkowicie nieznajomych mi oczu. Zmarszczka pomiędzy jej brwiami pogłębia się, a sama Charlie zaczyna gryźć opuszek swojego kciuka. Martwi się o mnie. Być może o nas. Nas. Mam ochotę zapytać ją, czy wie, co mogło się ze mną stać, jednak nie chcę jej straszyć. Jak mam jej wyjaśnić, że nie znam swojej dziewczyny? Jak mam wyjaśnić komukolwiek to wszystko? Ostatnie trzy godziny spędziłem, starając się zachowywać normalnie. Na początku byłem przekonany, że musiałem zażyć jakąś nielegalną substancję, która sprawiła, że straciłem przytomność, jednak w moim przypadku jest inaczej. To różni się od bycia naćpanym czy pijanym. Nie mam pojęcia, skąd w ogóle to wiem. Nie pamiętam niczego sprzed ostatnich trzech godzin. - Hej. - Charlie wyciąga rękę, jakby zamierzała mnie dotknąć, a następnie cofa ją. - Dobrze się czujesz?

Chwytam za rękaw mojej koszuli i ocieram wilgoć ze swojego czoła. Kiedy Charlie znów na mnie zerka, dostrzegam nadal wypełniającą jej oczy troskę. Zmuszam usta do uśmiechu. - Nic mi nie jest - mamroczę. - Miałem długą noc. Wzdrygam się w momencie, gdy wypowiadam te słowa. Nie mam pojęcia, jaką miałem noc, a jeśli ta siedząca naprzeciwko mnie osoba naprawdę jest moją dziewczyną, to wypowiedziane przeze mnie zdanie prawdopodobnie nie jest zbyt pocieszające. Dostrzegam, jak jej oko delikatnie drga, po czym ona sama przechyla głowę. - Dlaczego? Cholera. - Silas. - Głos dobiega z przodu klasy. Podnoszę wzrok. - Nie rozmawiaj - mówi nauczycielka. Powraca do swojego wykładu, nie troszcząc się o moją reakcję na to, że zwróciła uwagę wyłącznie mnie. Zerkam krótko na Charlie, a następnie natychmiastowo spuszczam wzrok na swoje biurko. Moje palce śledzą imiona wyryte w drewnie. Charlie wciąż się we mnie wpatruje, lecz ja na nią nie patrzę. Odwracam dłoń i przebiegam dwoma palcami po zgrubieniach znajdujących się na wewnętrznej stronie mojej dłoni. Czy gdzieś pracuję? Koszę trawniki, żeby zarobić na życie? Może to od futbolu. Podczas lunchu zdecydowałem się wykorzystać czas na obserwację wszystkich wokół mnie i dowiedziałem się, że dzisiejszego popołudnia mam trening. Nie mam pojęcia o której, ani gdzie, lecz jakimś cudem przetrwałem ostatnie kilka godzin nie wiedząc, kiedy lub gdzie powinienem być. Mogę nie posiadać żadnych wspomnień, lecz teraz

wiem, że jestem naprawdę dobry w udawaniu. Być może aż nazbyt dobry. Odwracam drugą dłoń i na niej także znajduję takie same szorstkie odciski. Może mieszkam na farmie. Nie, nie mieszkam. Nie wiem, skąd to wiem, lecz nawet nie będąc w stanie przypomnieć sobie niczego, zdaję się mieć natychmiastowe przeczucie, które z moich założeń są słuszne, a które nie. To raczej zwyczajna droga eliminacji niż intuicja czy pamięć. Na przykład nie sądzę, żeby ktoś, kto mieszkałby na farmie, nosiłby ubrania, które mam na sobie. Takie porządne. Modne? Biorąc pod uwagę moje obuwie, gdyby ktoś zapytał mnie, czy mam bogatych rodziców, odpowiedziałbym mu twierdząco, chociaż nie wiem tego, ponieważ ich nie pamiętam. Nie wiem, gdzie mieszkam, z kim, ani czy przypominam bardziej matkę czy ojca. Nie wiem nawet, jak wyglądam. Wstaję raptownie, popychając jednocześnie ławkę o kilka, wywołujących hałas, centymetrów. Odwracają się do mnie wszyscy obecni w klasie, no może poza Charlie, ponieważ ona nie przestała wpatrywać się we mnie, odkąd usiadłem. Jej wzrok nie jest dociekliwy, ani życzliwy. Tylko oskarżający. Nauczycielka patrzy na mnie ze złością, lecz nie wydaje się być zaskoczona utratą uwagi wszystkich moim kosztem. Stoi jedynie zadowolona, czekając, żebym ogłosił powód mojego nagłego wtrącenia. Przełykam. - Łazienka. - Moje wargi są lepkie, usta suche. Umysł rozbity. Nie czekam na pozwolenie, zanim zaczynam kierować się w kierunku łazienki. Czuję na sobie wzrok wszystkich, gdy przechodzę przez drzwi.

Idę w prawo i dochodzę do końca korytarza, nie znajdując toalety. Wracam i przechodzę obok drzwi do mojej klasy, kontynuując, aż skręcam za róg i znajduję łazienkę. Otwieram drzwi, mając nadzieję na samotność, lecz przy pisuarze stoi ktoś odwrócony do mnie plecami. Odwracam się do zlewu, lecz nie patrzę w lustro. Wpatruję się w zlew, umieszczając dłonie po obu jego stronach, ściskając mocno. Robię wdech. Gdybym tylko spojrzał na siebie, moje odbicie w lustrze mogłoby wywołać wspomnienie lub może dałoby mi chociaż jakieś niewielkie poczucie rozpoznania. Coś. Cokolwiek. Koleś, który chwilę temu stał przy pisuarze, stoi teraz obok mnie z założonymi rękami. Kiedy spoglądam na niego, wpatruje się we mnie ze złością. Jego włosy są takie jasne, niemal białe. Skóra tak bardzo blada, że przypomina mi meduzę. Niemal przeźroczysta. Może i pamiętam, jak wygląda meduza, lecz kto wie, co zobaczę, kiedy spojrzę na siebie w lustrze? - Wyglądasz jak gówno, Nash - mówi z uśmieszkiem chłopak. Nash? Wszyscy inni nazywają mnie Silas. Nash musi być moim nazwiskiem. Sprawdziłbym w portfelu, lecz nie mam go w kieszeni. Jedynie zwitek banknotów. Portfel był jedną z pierwszych rzeczy, których szukałem po tym... po tym, jak stało się to. - Nie czuję się zbyt dobrze - narzekam w odpowiedzi. Przez kilka sekund facet nie odpowiada. Po prostu wciąż wpatruje się we mnie w ten sam sposób, co Charlie wtedy na lekcji, lecz z mniejszym zmartwieniem i większą ilością zadowolenia. Szczerzy się i odpycha od zlewu. Wyprostowuje się, lecz wciąż brakuje mu kilku centymetrów do

bycia mojego wzrostu. Robi krok do przodu. Po jego spojrzeniu wnioskuję, że nie zbliża się do mnie w trosce o moje zdrowie. - Wciąż nie załatwiliśmy piątkowej nocy - mówi do mnie facet. - Właśnie po to tu jesteś? - Jego nozdrza rozszerzają się ze złości, kiedy wypowiada te słowa, a dłonie opadają mu po bokach, dwukrotnie zaciskając się i rozluźniając. Przeprowadzam kilkusekundową bezsłowną rozmowę ze sobą, świadomy, że jeśli odejdę od tego kolesia, wyjdę na tchórza. Świadomy jestem jednak, że jeśli wyjdę mu naprzeciw, będę walczyć z nim o coś, z czym nie chcę mieć w tej chwili do czynienia. Oczywiste jest to, że facet ma ze mną jakiś problem i to, co zrobiłem w piątkowy wieczór, poważnie go wkurzyło. Osiągam kompromis, nie dając mu reakcji w ogóle. Patrzę bez emocji. Leniwie przenoszę uwagę na zlew i odwracam jeden z kurków, dopóki z kranu nie zaczyna wylewać się strumień wody. - Zachowaj to na mecz - mówię. Natychmiastowo chcę cofnąć te słowa. Nie rozważyłem tego, że może w ogóle nie grać w futbol. Założyłem tak na podstawie jego rozmiarów, lecz jeśli się mylę, mój komentarz nie będzie miał żadnego cholernego sensu. Wstrzymuję oddech i czekam, aż mnie poprawi albo zacznie się drzeć. Żadna z tych rzeczy się nie dzieje. Wpatruje się we mnie jeszcze przez kilka sekund, a następnie mija mnie, celowo trącając mnie ramieniem w drodze do drzwi. Złączam dłonie pod strumieniem wody i biorę łyka. Ocieram usta ręką i spoglądam w górę. Na siebie. Na Silasa Nasha.

Tak w ogóle, to co to za imię, do cholery? Wpatruję się bez emocji w parę ciemnych, nieznajomych oczu. Czuję się tak, jakbym nigdy ich wcześniej nie widział, pomimo faktu, że najprawdopodobniej patrzyłem w nie codziennie, odkąd tylko byłem na tyle duży, żeby sięgnąć lustra. Osoba w lustrze jest mi tak samo znajoma jak dziewczyna, którą, według jakiegoś Andrew, "pukam" od dwóch lat. Osoba w lustrze jest mi tak samo znajoma jak każdy pojedynczy aspekt mojego życia. Czyli wcale. - Kim jesteś? - szepczę do swojego odbicia. Drzwi łazienki zaczynają otwierać się powoli, a mój wzrok przesuwa się z mojego odbicia na odbicie drzwi. Pojawia się dłoń, która chwyta drzwi. Rozpoznaję elegancki, czerwony lakier na paznokciach. To ta dziewczyna, którą "pukam" od ponad dwóch lat. - Silas? Wyprostowuję się i zwracam twarzą do w pełni otwartych drzwi, przez które zagląda dziewczyna. Kiedy jej wzrok spotyka się z moim, trwa to jedynie dwie sekundy. Odwraca spojrzenie, skanując resztę łazienki. - Jestem tu tylko ja - mówię. Dziewczyna przytakuje i pokonuje resztę drogi przez drzwi, chociaż robi to z ogromnym niezdecydowaniem. Żałuję, że nie wiem, jak uspokoić ją, jak zapewnić, że wszystko jest w porządku, dzięki czemu nie stawałaby się podejrzliwa. Żałuję też, że nie pamiętam niczego o naszym związku, ponieważ chcę jej powiedzieć. Muszę jej powiedzieć. Potrzebuję, żeby ktoś jeszcze o tym wiedział, żebym mógł zadawać pytania.

Lecz jak facet ma powiedzieć swojej dziewczynie, że nie ma pojęcia, kim ona jest? Kim jest on sam? Nie mówi jej. Udaje przed nią dokładnie tak samo, jak przed wszystkimi innymi. Setki niewypowiedzianych pytań wypełnia na raz jej wzrok, a ja natychmiastowo mam ochotę odgonić je wszystkie. - Nic mi nie jest, Charlie. - Uśmiecham się do niej, bo zdaje mi się, że właśnie tak powinienem zrobić. - Po prostu źle się czuję. Wracaj na lekcję. Nie porusza się. Nie uśmiecha. Pozostaje na miejscu, nie słuchając mojej instrukcji. Przypomina mi jednego z tych zwierzaków na sprężynach, na których jeździ się na placach zabaw dla dzieci. Z rodzaju tych, które naciskasz, lecz one zwyczajnie odbijają się w górę. Mam wrażenie, że gdyby ktoś nacisnął jej ramiona, odchyliłaby się w górę ze stopami wciąż na ziemi, a następnie odbiłaby się ponownie. Nie pamiętam, jak te rzeczy się nazywały, lecz notuję sobie w myślach, żebym w jakiś sposób przypomniał sobie ich nazwę. Przez ostatnie trzy godziny zanotowałem sobie w myślach naprawdę wiele. Jestem w ostatniej klasie. Mam na imię Silas. Nash może być moim nazwiskiem. Moja dziewczyna ma na imię Charlie. Gram w futbol. Wiem, jak wyglądają meduzy. Charlie przechyla głowę, a kącik jej ust drga lekko. Jej wargi

otwierają się i przez chwilę słyszę jedynie nerwowe oddechy. Kiedy Charlie w końcu tworzy słowa, chcę się przed nimi ukryć. Chcę jej powiedzieć, żeby zamknęła oczy i policzyła do dwudziestu, aż będę zbyt daleko, żeby usłyszeć jej pytanie. - Silas, jak mam na nazwisko? Jej głos jest jak dym. Łagodny i delikatny, a później już go nie ma. Nie potrafię stwierdzić, czy to ona ma bardzo silną intuicję, czy może mi tak źle idzie ukrywanie faktu, że niczego nie wiem. Przez chwilę rozważam, czy powinienem jej powiedzieć. Jeśli to zrobię, a ona mi uwierzy, będzie mogła odpowiedzieć na wiele pytań, które mam. Lecz jeśli mi nie uwierzy... - Kochanie - mówię z lekceważącym śmiechem. Czy nazywam ją kochaniem? - Co to w ogóle za pytanie? Charlie unosi stopę, którą miałem nadzieję, że była przyklejona do podłogi, i robi krok do przodu. Potem kolejny. Idzie w moim kierunku, aż nie znajduje się jedynie kilkadziesiąt centymetrów ode mnie - jest wystarczająco blisko, żebym mógł poczuć jej zapach. Lilie. Pachnie liliami, a ja nie wiem, jak w ogóle mogę pamiętać, jak pachną te kwiaty i jednocześnie nie móc przypomnieć sobie osoby, która stoi przede mną i która ma ich zapach. Spojrzenie Charlie nie opuszcza mojego nawet na chwilę. - Silas - mówi. - Jak mam na nazwisko? Poruszam szczęką w obie strony, a następnie odwracam się ponownie twarzą do zlewu. Pochylam się i ściskam go mocno dłońmi. Powoli unoszę wzrok, aż spotykam się z jej spojrzeniem w lustrzanym odbiciu.

- Twoje nazwisko? - Moje usta są znów suche, a słowa wypowiadam chropowatym głosem. Charlie czeka na odpowiedź. Odwracam od niej wzrok i znów patrzę w lustrze w oczy nieznajomego faceta. - Nie pamiętam. Z głośnym plaśnięciem Charlie znika z lustrzanego odbicia. Dźwięk ten przypomina mi odgłos wydawany przez ryby w Pike Place Market1 , kiedy łapią je i wrzucają do woskowanego papieru. Plaśnięcie! Odwracam się i widzę, jak Charlie leży z zamkniętymi oczami i rozłożonymi rękami na podłogowych płytkach. Natychmiast klękam i podnoszę jej głowę, lecz kiedy tylko unoszę ją z podłoża o kilka centymetrów, powieki dziewczyny zaczynają trzepotać. - Charlie? Zasysa w pośpiechu oddech i siada. Wydostaje się z mojego uchwytu i odpycha mnie niemal tak, jakby się mnie bała. Przytrzymuję dłonie w pobliżu niej na wypadek, gdyby próbowała wstać, lecz nie robi tego. Pozostaje w pozycji siedzącej na podłodze z dłońmi przyciśniętymi do płytek. - Zemdlałaś - mówię jej. Spogląda na mnie krzywo. - Zauważyłam. Nie odzywam się już więcej. Prawdopodobnie powinienem wiedzieć, co oznaczają wszystkie jej miny, lecz jest inaczej. Nie wiem, czy jest przerażona, wściekła, czy... - Jestem zdezorientowana - mówi, potrząsając głową. - Ja...czy 1 publiczny targ, będący miejscem widokowym na Zatokę Elliotta w Seattle w stanie Waszyngton w Stanach Zjednoczonych. (przyp. tłum.)

możesz... - przerywa, a następnie podejmuje próbę wstania. Wstaję razem z nią, lecz po złowrogim spojrzeniu jakim wpatruje się w moje lekko rozchylone dłonie, oczekujące na złapanie jej na wypadek, gdyby znowu miała upaść, mogę stwierdzić, że jej się to nie podoba. Cofa się ode mnie dwa kroki i krzyżuje ramiona na piersi. Podnosi dłoń i znowu zaczyna przygryzać czubek swojego kciuka. Przez chwilę wpatruje się we mnie w milczeniu, po czym odsuwa kciuk od ust, zaciskając dłoń w pięść. - Nie wiedziałeś, że po lunchu mieliśmy razem lekcję. - Wypowiada te słowa oskarżycielsko. - Nie znasz mojego nazwiska. - Kiwam głową, przyznając się do dwóch spraw, którym zaprzeczyć nie mogę. - Co pamiętasz? - pyta. Jest przestraszona. Zdenerwowana. Podejrzliwa. Czujemy dokładnie te same emocje. Właśnie wtedy mnie oświeca. Może nie wydawać się znajoma. Może i ja nie zdaję się być znajomy. Lecz nasze działania - nasze zachowanie - są dokładnie takie same. - Co pamiętam? - Powtarzam jej pytanie, starając się kupić sobie kilka dodatkowych sekund, aby moje podejrzenia nabrały podstaw. Charlie czeka na odpowiedź. - Historię - mówię, próbując sięgnąć pamięcią tak daleko, jak tylko mogę. - Książki. Widziałem, jak dziewczyna upuszcza swoje książki. - Chwytam się za kark i ściskam go. - O Boże. - Charlie robi szybki krok w moim kierunku. - To... to pierwsza rzecz, jaką pamiętam. - Moje serce skacze mi do gardła. - Nie podoba mi się to. Brakuje w tym sensu. - Wygląda na spokojną - spokojniejszą ode mnie. Mówi opanowanym głosem. Jedyny objaw strachu, który dostrzegam, widnieje w rozciągniętych białkach jej oczu. Bezmyślnie przytulam ją do siebie, chociaż sądzę, że robię to głównie dla

mojej własnej ulgi. Charlie nie odsuwa się i przez chwilę zastanawiam się, czy to dla nas normalne. Zastanawiam się, czy jesteśmy zakochani. Wzmacniam mój uścisk, aż czuje, jak Charlie sztywnieje. - Musimy zrozumieć, o co chodzi - mówi, odsuwając się ode mnie. Moim pierwszym odruchem jest powiedzenie jej, że wszystko będzie dobrze, że rozwiążę ten problem. Oblewa mnie przytłaczająca potrzeba ochrony jej - gdybym tylko miał pojęcie, jak mam to zrobić, kiedy oboje doświadczamy takiej samej rzeczywistości. Dzwoni dzwonek sygnalizujący koniec hiszpańskiego. W ciągu kilku chwil drzwi łazienki prawdopodobnie otworzą się. Szafki będą zamykane. Musimy dowiedzieć się, jakie mamy kolejne lekcje. Chwytam Charlie za dłoń, po czym przesuwam ją za siebie, gdy otwieram drzwi łazienki. - Gdzie idziemy? - pyta. Spoglądam na nią i wzruszam ramionami. - Nie mam pojęcia. Wiem jedynie, że chcę stąd wyjść. Tłumaczenie: qurran02 Korekta:Bat

Ten koleś, Silas, łapie mnie za rękę, jakby mnie znał, i ciągnie mnie za siebie jak małe dziecko. I właśnie tak się czuję - jak niemowlę w ogromnym świecie. Nie rozumiem niczego, a już na pewno nie rozpoznaję. Kiedy Silas ciągnie mnie przez korytarze jakiegoś nieznanego mi liceum, mogę myśleć wyłącznie o tym, że zemdlałam. Przewróciłam