RKGTYU\["
Mężczyzna uśmiechnął się, a ja powoli przesunęłam wzrokiem po jego
twarzy. Miał oczy o pięknym chabrowym odcieniu, podobnym jak u psa husky,
tylko że siedząca obok mnie osoba w żadnym razie nie była zwierzęciem.
Oczywiście, człowiekiem też nie.
- Muszę już iść, Nick - powiedziałam. - Dzięki za drinki.
Delikatnie pogłaskał moje ramię.
- Napij się jeszcze jednego. Pozwól mi popodziwiać twoje piękne oblicze.
Stłumiłam prychnięcie. Pochlebca! Ale skoro tak bardzo podobała mu się
moja twarz, chyba nie powinien wbijać wzroku w dekolt.
- W porządku. Barman...
- Niech zgadnę. - Głos, który dobiegł z drugiej strony baru, był donośny;
na nieznajomej twarzy widniał szeroki uśmiech. - Gin z tonikiem, prawda.
Kostucho?
O, cholera.
Nick zamarł, a po chwili zrobił coś, czego się obawiałam. Rzucił się do
ucieczki.
- Kod czerwony! - warknęłam, rzucając się za nim w pościg.
Uzbrojeni po zęby mężczyźni w czarnych strojach wpadli do baru,
roztrącając gości na boki.
Uciekając, Nick zaczął rzucać we mnie ludźmi. Próbowałam łapać
krzyczących i machających rękami nieszczęśników, a jednocześnie przebić
Nicka srebrnym ostrzem. Jeden z noży wbił się w jego pierś, ale zbyt daleko od
serca. Nie mogłam jednak pozwolić, żeby ludzie padali na podłogę jak śmieci.
Nick pewnie tak o nich myślał, ja nie.
Mój oddział rozbiegł się po barze, obstawił wszystkie wyjścia i starał się
usunąć z drogi spanikowany tłum.
Nick dotarł do końca sali i rozejrzał się gorączkowo. Ja zbliżałam się do
niego ze srebrnymi nożami w rękach, moi chłopcy celowali do niego ze swoich
magnum.
- Jesteś otoczony - rzuciłam, choć było to oczywistością. - Nie wkurzaj
mnie, bo wtedy przestaję być ładna. Puść dziewczyny.
Uciekinier zaciskał dłonie na szyjach dwóch młodych kobiet. Widząc
przerażenie w ich oczach, poczułam, że ogarnia mnie wściekłość. Tylko tchórze
chowają się za zakładnikami. Albo mordercy, jak Nick.
- Ja wychodzę, one żyją, Kostucho - W jego głosie nie było już nawet
śladu romantyczności. - Powinienem się domyślić. Twoja skóra jest zbyt
doskonała jak na ludzką, choć włosy nie są rude, a oczy masz szare.
- Kolorowe soczewki. Nowoczesna technika działa cuda.
Bladoniebieskie oczy Nicka zapłonęły zielenią. Z ust wysunęły się kły.
- To był wypadek! - krzyknął. - Nie chciałem jej zabić. Po prostu wziąłem
za dużo!
Wypadek? Chyba jaja sobie robił.
- Powinno cię ostrzec coraz wolniejsze bicie jej serca, więc nie wciskaj mi
kitu z wypadkiem - odparłam. - Żyję z wampirem, a jemu ani razu coś takiego
się nie zdarzyło.
O ile to było możliwe, Nick zbladł jeszcze bardziej. - A skoro ty tutaj
jesteś...
- Właśnie, koleś.
Akcent był angielski, ton śmiertelnie groźny. Poczułam na plecach
niewidzialne fale mocy, kiedy moi ludzie się rozstąpili, żeby przepuścić Bonesa,
wampira, któremu najbardziej ufałam... i którego kochałam.
Nick nie przesunął na niego wzroku, na co w duchu liczyłam. Nawet na
chwilę nie oderwał ode mnie oczu. Nagle wyszarpnął ze swojego ciała sztylet,
wbił go w pierś jednej z dziewczyn, a następnie rzucił nią we mnie.
Złapałam ją odruchowo.
- Pomóż jej! - krzyknęłam do Bonesa, który już skoczył na Nicka. Z taką
raną dziewczynie pozostało zaledwie kilka sekund życia.
Bones zaklął pod nosem, ale zawrócił i ukląkł przy rannej. Ja popędziłam
za Nickiem, sama klnąc jak szewc. Rozległy się strzały, ale tylko kilka. Ze
względu na tłum gości usiłujących dostać się do drzwi i drugą dziewczynę, którą
Nick trzymał jak tarczę, mój zespól nie mógł tak po prostu otworzyć ognia. Nick
wiedział o tym równie dobrze jak ja.
Wbrew zasadom grawitacji wyskoczył w powietrze ponad głowami
klientów i rzucił zakładniczką w jednego z moich ludzi. Żołnierz runął na
ziemię razem z dziewczyną, a Nick zanurkował jak ptak i wyrwał mu broń.
Rzuciłam jeszcze trzy noże, ale w kłębiącym się tłumie nie mogłam
dobrze wycelować. Nick krzyknął, kiedy jeden ze sztyletów wbił mu się w
plecy, tuż obok serca. W następnej chwili odwrócił się i strzelił do mnie.
W ułamku sekundy dotarło do mnie, że jeżeli się uchylę, kule trafią w
otaczających mnie ludzi. Oni nie byli półwampirami, jak ja, więc pociski pewnie
by ich zabiły. Przygotowałam się na ból... i nagłe ktoś błyskawicznie mnie
obrócił. Czołem uderzyłam w pierś Bonesa i poczułam, że jego ciałem
wstrząsają trzy silne uderzenia. Przeznaczone dla mnie kule.
Bones puścił mnie, odwrócił się i skoczył na Nicka, który próbował
porwać kolejnego zakładnika. Nie udało mu się. Bones wpadł na niego z takim
impetem, że obaj przebili się przez ścianę. Przeskakując nad ludźmi, rzuciłam
się za nimi, i zobaczyłam, jak Bones przekręca sztylet w sercu Nicka.
Odprężyłam się. Rozcięcie serca srebrem oznaczało dla Nicka koniec
przedstawienia... podobnie jak dla każdego innego wampira.
Bones dla pewności przekręcił nóż jeszcze raz, po czym wyrwał go z
piersi Nicka i przeniósł na mnie płonące spojrzenie.
- Krwawisz - stwierdził, a na jego twarzy pojawił się niepokój.
Dotknęłam policzka. Musiał trafić mnie w tym miejscu pasek, but albo
coś innego, kiedy Nick rzucał mi ludzi pod nogi.
- Ty zostałeś postrzelony, a martwisz się o zadrapanie na mojej twarzy?
Bones podszedł i musnął mój policzek.
- Ja zdrowieję natychmiast, skarbie, ty nie.
Wiedziałam, że ma rację. Ale nie mogłam się powstrzymać, żeby nie
przesunąć dłonią po jego plecach. Chciałam się przekonać, że jego skóra jest
gładka, bez krwawych ran po kulach.
- Skoro o tym mowa, jest tutaj mnóstwo ludzi, których musisz uleczyć.
Potem możesz zająć się moim draśnięciem.
Nie zważając na moje słowa, Bones przeciągnął kciukiem po jednym z
kłów, potem dotknął nim mojej rany, i na koniec ust.
- Dla mnie zawsze jesteś najważniejsza, Kitten.
Nikt inny tak mnie nie nazywał. Dla matki byłam Catherine. Ludzie z
jednostki zwracali się do mnie Cat. W świecie nieumarłych znano mnie jako
Rudą Kostuchę. Zlizałam krew z palca Bonesa. Wiedziałam, że spieranie się z
nim nie ma sensu. Poza tym, czułam do niego to samo.
- W porządku - powiedziałam. Rana na twarzy już przestała piec. -
Zabierajmy się stąd.
Niedaleko nas leżała dziewczyna, którą Nick rzucił na jednego z moich
ludzi. Bones zmierzył ją wzrokiem, stwierdził, że nie jest ranna, i ruszył dalej.
- To... On nie jest... - zaczęła bełkotać dziewczyna na widok jego kłów i
płonących oczu.
Poklepałam ją po ramieniu.
- Nie martw się. Za dziesięć minut nie będziesz niczego pamiętać.
- A-ale co...?
Zignorowałam ją i zaczęłam sprawdzać, co z innymi. Wydawało się, że
poza Nickiem nikt nie zginął. Dzięki Bogu. Bones uleczył drugą zakładniczkę.
Teraz jedyną pamiątką, która została jej po niedawnych przeżyciach, była plama
krwi na piersi i rozdarcie w koszuli, w miejscu gdzie przebił ją mój sztylet.
Mieliśmy szczęście.
- Jakie szkody? - zapytałam Coopera, który klęczał nad jednym z
pokiereszowanych gości baru.
- Nieźle, Dowódco. Dużo złamań, otarć, kontuzji. To co zwykle.
Patrzyłam, jak Bones chodzi wśród rannych i zmusza tych w
poważniejszym stanie, żeby przełknęli kilka kropel jego krwi. Nie istniał na
świecie lek skuteczniejszy od krwi wampira.
- Następny czerwony kod, querida - stwierdził jeden z moich kapitanów,
Juan.
Wskazał na gadatliwego wampira, którego po drugiej stronie baru trzymał
mój kolejny kapitan. Dave był ghulem, co oznaczało, że poradzi sobie z
wyrywającym się wampirem. Żaden człowiek z mojej jednostki nie sprostałby
temu zadaniu.
Pokiwałam głową.
- Niestety.
Juan westchnął.
- To trzeci raz z rzędu. Nie najlepszy ten kamuflaż mimo zmienionego
koloru oczu i włosów.
Nie powiedział mi niczego nowego. Dostrzegłam spojrzenie Bonesa,
które wręcz krzyczało: A nie mówiłem!.
W ciągu ostatnich miesięcy zrobiło się bardziej niebezpiecznie. Zbyt
wielu nieumarłych słyszało, że jest pół wampir, który na nich poluje. Już,
wiedzieli, za czym się rozglądać.
Wbiłam wzrok w schwytanego wampira.
- Dzięki, że mnie wydałeś.
- Chciałem tylko postawić ci drinka. Nie byłem nawet pewien, czy to ty,
ale twoja skóra... jest zbyt doskonała jak na ludzką. I nieważne, że oddychasz.
Poza tym jesteś ruda. Zobaczyłem to, kiedy uniosłaś ramię. Ślad włosów nie był
koloru blond.
Z niedowierzaniem uniosłam rękę i dokładnie przyjrzałam się
wydepilowanej pasze. Dave też ją obejrzał i stwierdził:
- Facet ma rację. Kto by pomyślał, że będą się gapić na twoje pachy?
Rzeczywiście, kio? Z frustracją przesunęłam dłonią po swoich
rozjaśnionych włosach. Nie zostały mi już żadne kolory do wypróbowania.
Byłam brunetką i szatynką, zmieniałam barwę oczu. Ostatnio jednak nawet to
nic pomagało.
- Juan, potrzymaj - powiedziałam, podając mu noże. Zamrugałam kilka
razy i wyjęłam soczewki z oczu. Co za ulga! Cały wieczór mnie wkurzały.
- Pokaż mi je - poprosił nagle wampir. - Słyszałem o nich... ale mógłbym
je zobaczyć?
Dave ścisnął go mocniej.
- Ona nie jest dziwadłem w wesołym miasteczku.
- Nie jestem? - Westchnęłam i pozwoliłam, żeby moje oczy zapłonęły
zielenią.
Jarzyły się teraz tak samo jak u wszystkich wampirów. Był to
niepodważalny dowód mojego mieszanego pochodzenia.
- No dobra. Przekonaj mnie, że nie powinnam cię zabijać.
- Nazywam się Ernie. Jestem z klanu Two-Chaina, przyjaciela Bonesa.
Sama więc widzisz, że nie możesz mnie zabić.
- Komu potrzebni wrogowie, kiedy ma takich przyjaciół jak ty? - rzucił
zjadliwie Bones, podchodząc do mnie. Właśnie skończył leczyć rannych i
hipnozą zmieniać im wspomnienia. - Cholera, wywrzaskując jej imię, zawiesiłeś
jej tarczę na szyi. Choćby już tylko za to powinienem urwać ci jaja i wepchnąć
ci je do gardła.
U niektórych takie słowa byłyby czczą pogróżką. Ale nie u Bonesa. On
nigdy nie blefował. Najwyraźniej Ernie znał jego reputację, bo odruchowo
zasłonił krocze.
- Proszę, nie rób tego. - Porzucił negocjacje i przeszedł do błagania. - Nie
chciałem jej skrzywdzić, przysięgam na Kaina.
- Jasne - odparł zimno Bones. - Ale jeśli kłamiesz, nie pomoże ci nawet
stwórca wszystkich wampirów. Kitten, chciałbym wsadzić go do pudła i
przewieźć do ośrodka. Sprawdzać, czy naprawdę jest jednym z ludzi Two-
Chaina.
Bones zwrócił się do mnie o pozwolenie, bo w pracy to ja dowodziłam.
Natomiast w sprawach osobistych miał nade mną przewagę ponad dwóch
stuleci.
- Pewnie. Ale nie spodoba mu się kapsuła.
Bones roześmiał się ponuro. Wiedział z doświadczenia, jak nieprzyjemny
jest nasz środek transportu przeznaczony dla wampirów.
- Jeśli kłamie, będzie to najmniejsze z jego zmartwień.
Podszedł do nas Cooper i zameldował:
- Dowódco, kapsuła gotowa do użycia.
- Zapakujcie go do niej i kończmy przedstawienie.
W tym momencie do klubu wszedł mój zastępca Tate Bradley i
spojrzeniem swych ciemnoniebieskich oczu powiódł po sali, szukając mnie w
tłumie.
- Cat, już trzeci raz cię rozpoznano.
Jakbym nie wiedziała.
- Będziemy musieli po prostu wymyślić jakieś lepsze przebranie. I to
szybko, jeszcze przed zadaniem, które nas czeka w przyszłym tygodniu.
Tate nie dał się zbyć.
- Ryzykując w ten sposób, w końcu zginiesz. Któregoś dnia ktoś znowu
cię rozpozna i po prostu wyciągnie broń, zamiast zaproponować ci drinka. To
się robi coraz bardziej niebezpieczne, nawet według twoich standardów.
- Nie mów mi, co mam robić, Tate. Ja tu dowodzę, nie musisz więc
odgrywać przede mną Taty Misia.
- Wiesz, że moje uczucia do ciebie są dalekie od ojcowskich.
Zanim zdążyłam mrugnąć, Bones chwycił Tate'a za gardło i podniósł go
tak, że jego nogi zadymiały w powietrzu. Komentarz. Tatea tak mnie zirytował,
że dopiero po chwili powiedziałam Bonesowi, żeby go puścił.
Gdybym nie znała Tate'a od kilku lat, sama zaczęłabym go dusić za to, że
wciąż drażnił Bonesa. Teraz, zamiast wierzgać albo walczyć, skrzywił twarz w
grymasie podobnym do uśmiechu.
- I co mi zrobisz, Strażniku Krypty? - wycharczał. - Zabijesz mnie?
- Zostaw go, Bones - powiedziałam. - Mamy większe problemy. Musimy
dokończyć akcję tutaj, w klubie, sprawdzić pochodzenie Erniego, zdać Donowi
sprawozdanie, a potem jeszcze dostać się do domu. Chodźmy, już późno.
- Któregoś dnia posuniesz się za daleko - warknął Bones i zwolnił uścisk.
Tate runął na podłogę. Rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie. Był moim
przyjacielem i zależało mi na nim, ale on żywił do mnie całkiem inne uczucia.
Martwiło mnie również, że ostatnio najwyraźniej postanowił je demonstrować,
zwłaszcza w obecności Bonesa, co na tego ostatniego działało jak czerwona
płachta na byka.
Wampiry były znane z tego, że raczej nie lubią się dzielić swoją
własnością. Na razie udawało mi się zapobiec bójce, ale wiedziałam, że jeśli
Tate kiedyś naprawdę wyprowadzi Bonesa z równowagi, nie pożyje na tyle
długo, żeby tego pożałować.
"
,",",","
"
- Senator Thompson będzie zadowolony, że morderca jego córki został
ukarany - powiedział mój stryj i zarazem szef. Don Williams. Wszyscy
siedzieliśmy w jego biurze. - Cat, słyszałem, że znowu cię rozpoznano. To już
trzeci raz.
- Mam pomysł. Może ty, Tate i Juan ustawicie się na dachu i zaczniecie o
tym krzyczeć na cały świat? Wiem, że to już trzeci pieprzony raz, Don!
Mój wybuch nie zrobił na nim wrażenia. Don był nieobecny w moim
życiu przez pierwsze dwadzieścia dwa lata, ale przez ostatnie pięć stanowił jego
centrum. Do niedawna nawet nie miałam pojęcia, że jestem z nim
spokrewniona. Don ukrył przede mną nasze rodzinne związki, bo nie chciał,
żebym się dowiedziała, że wampirem, który - rzekomo - zgwałcił moją matkę,
był jego brat.
- Musimy znaleźć inną kobietę do roli przynęty - stwierdził Don. - Dla
ciebie stało się to zbył niebezpieczne, ale oczywiście nadal będziesz, dowodziła
oddziałem, Cat. Wiem, że Bones się ze mną zgadza.
Słysząc to, parsknęłam śmiechem. Bones lubił moją ryzykowną prace, tak
jak ja lubiłam swojego ojca.
- Oczywiście, że się zgadza. Do diabła, Bones zatańczyłby na twoim
grobie, gdybym odeszła z pracy.
Bones ze stoicką miną uniósł brew, ale nie zaprzeczył.
- Wtedy pewnie kazałabyś mu wyciągnąć Dona spod ziemi, Cat -
powiedział z uśmiechem Dave.
Ja również się uśmiechnęłam. Właśnie to zrobił z nim Bones, kiedy Dave
zginął w czasie jednej z misji. Wiedziałam, że krew wampira jest silnym
eliksirem uzdrawiającym, ale nie miałam pojęcia, że jeśli ranny człowiek wypije
jej dużo tuż przed śmiercią, będzie można później wskrzesić go jako ghula.
Don kaszlnął.
- Tak czy inaczej, wszyscy się zgadzamy, że to zbyt niebezpieczne, żebyś
nadal była przynętą. Pomyśl o osobach postronnych, Cat. Kiedy ogłaszasz kod
czerwony, wielu z nich grozi śmierć.
Miał rację. Dzisiejszy wieczór stanowił najlepszy dowód. Przypierając
wampiry i ghule do muru, można było doprowadzić je do ostateczności.
Zważywszy na moją reputację osoby, która nie bierze zakładników, dlaczego nie
miały przy okazji zabić tylu ludzi, ilu się da?
- Cholera. - Tym jednym słowem przyznałam się do porażki. - Ale to
przez twoje seksistowskie zasady, Don, nie mamy w zespole żadnej innej
kobiety, a już w przyszłym tygodniu czeka nas następne zadanie. Jest za mało
czasu na to, żeby znaleźć wyszkoloną żołnierkę, przekazać jej złe wieści o
istnieniu wampirów i ghuli, nauczyć ją samoobrony i jeszcze odpicować przed
akcją.
W gabinecie zapadła cisza. Don skubnął brew. Juan zagwizdał. Dave
poruszał głową, strzelając kręgami.
- A Belinda? - podsunął Tate.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- Przecież to morderczyni.
Tate odchrząknął.
- Tak, ale nieźle sobie radzi w czasie treningów z mężczyznami.
Obiecaliśmy, że wypuścimy ją po dziesięciu latach za dobre sprawowanie.
Może, biorąc ją na akcję, sprawdzimy, czy rzeczywiście - jak twierdzi - całkiem
się zmieniła.
Bones wzruszył ramionami.
- To ryzykowne, ale Belinda jest wampirem, więc nadaje się do tej roboty.
Ponadto jest wystarczająco atrakcyjna, żeby być przynętą, no i nie potrzebuje
szkolenia.
Nie lubiłam Belindy, i to nie tylko dlatego, że kiedyś próbowała mnie
zabić. Dawno temu brała udział w przyjęciu urodzinowym Bonesa razem z
jeszcze jedną wampirzycą o imieniu Annette i dwiema innymi dziewczynami.
Wiedziałam, że niewiele wtedy rozmawiali.
- Don?
- Wypróbujemy Belindę w przyszłym tygodniu - postanowił w końcu. -
Jeśli sobie nie poradzi, wtedy poszukamy kogoś innego.
Posłużenie się wampirzycą, żeby zwabić w pułapkę i zabić inne wampiry.
Ten pomysł był niemal równie szalony jak to, co robiliśmy do tej pory. To
znaczy, wykorzystywaliśmy do tego samego celu półwampira, czyli mnie.
- Musimy jeszcze o czymś porozmawiać - powiedział Don. - Kiedy ponad
trzy miesiące temu Bones dołączył do jednostki, stało się to pod pewnym
warunkiem. Ale nie poproszono go jeszcze o największy wkład w nasze
operacje... aż do dzisiaj.
Zesztywniałam. Wiedziałam, co Don ma na myśli. Bones uniósł brew,
wyraźnie znudzony.
- A ja zamierzam dotrzymać umowy. Po prostu wymień osobę, którą mam
zmienić w wampira.
- Mnie.
Z niedowierzaniem skierowałam wzrok na Tatea.
- Przecież ty nienawidzisz wampirów! - wybuchłam. - Dlaczego chcesz,
żeby cię zmienił w jednego z nich?
- Nienawidzę jego - poprawił mnie Tate. - Ale ty sama mówiłaś, że to
osoba decyduje o charakterze wampira, a nie na odwrót. To znaczy, że
nienawidziłbym Bonesa, nawet gdyby był człowiekiem.
To miłe, pomyślałam, nadal wstrząśnięta. Dobrze wiedzieć, że Tate ma
otwarty umysł, jeśli chodzi o nieumartych.
Tak, jasne.
Bones spojrzał na Dona.
- Będę potrzebował czasu, żeby przygotować go do przemiany. -
Przeniósł wzrok na Tatea. - Pozwól jednak, że od razu coś wyjaśnię. To nie
sprawi, że ona cię pokocha.
Uciekłam spojrzeniem. Bones wypowiedział na głos również moje
obawy. Boże, miałam nadzieję, że to nie z mojego powodu Tate postanowił
zostać wampirem jako pierwszy żołnierz z naszej jednostki. Proszę, niech nie
robi tak drastycznego kroku tylko ze względu na mnie.
- Kocham cię jak przyjaciela, Tate - powiedziałam cicho. Nie podobało mi
się, że muszę o tym mówić przy świadkach, ale wszyscy wiedzieli, co Tate do
mnie czuje. Ostatnio wcale się z tym nie krył. - Jesteś jedną z najbliższych mi
osób. I właśnie tak na ciebie patrzę. Wyłącznie jak na przyjaciela.
Don odchrząknął.
- Dopóki ty albo Bones nie macie uzasadnionych wątpliwości, osobiste
uczucia Tatea są nieistotne.
- Mam wątpliwości co do jego motywów - przyznał Bones. - Co będzie,
jeśli się rozczaruje, kiedy nie uda mu się odbić mi Cat? A jest oczywiste, że mu
się nie uda. Powstaje zatem pytanie, czy Tate dokonuje wyboru dla siebie, czy
dla niej? Jeśli zrobi to z niewłaściwego powodu, będzie miał mnóstwo czasu,
żeby pożałować swojej decyzji.
W końcu odezwał się sam Tate.
- Mam swoje powody, ale zapewniam, że nie wpłyną one na moje
zaangażowanie i lojalność wobec naszej jednostki.
Bones posłał mu blady uśmiech.
- Za sto lat ani tej jednostki, ani twojego szefa już dawno nie będzie, ale ty
nadal będziesz mi winien lojalność, dopóki nie pozwolę ci założyć, własnego
klanu albo dopóki nie wyzwiesz mnie na pojedynek i zwyciężysz. Jesteś pewien,
że się na to piszesz?
- Poradzę sobie - odparł krótko Tate.
Bones wzruszył ramionami.
- W takim razie ustalone. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Don, będziesz
miał swojego wampira. Tak jak obiecałem.
Na twarzy Dona pojawił się wyraz, ponurej satysfakcji.
- Mam nadzieję, że nie będę tego żałował.
Ja również.
FTWIK""
W środku nocy obudziłam się w łóżku sama. Zaspanym wzrokiem
powiodłam po pokoju, ale Bonesa nie było w sypialni. Zaintrygowana zeszłam
na dół i znalazłam go w salonie.
Patrzył przez, okno na widoczne w oddali górskie pasmu. Wampiry
potrafiły tkwić w całkowitym bezruchu, jak prawdziwe posągi. Rzeczywiście,
Bones był piękny niczym dzieło sztuki. W księżycowym blasku jego
ciemnokasztanowe włosy wydawały się jaśniejsze. Wrócił do swojego
naturalnego koloru, żeby mniej rzucać się w oczy w czasie wykonywania
naszych zadań. Srebrzyste promienie pieściły jego nieskazitelna skórę,
podkreślały szczupłą, kształtną budowę. Ciemniejsze brwi pasowały kolorem do
oczu, kiedy te nie lśniły zielenią. Gdy odwrócił głowę i zobaczył mnie w progu,
cienie jeszcze bardziej uwydatniały doskonałość jego kości policzkowych.
- Hej, coś nie w porządku? - Ciaśniej zawiązałam szlafrok, wyczuwając,
napięcie w powietrzu.
- Wszystko w porządku, skarbie. Tylko trochę się denerwuję.
Tymi słowami przykuł moją uwagę. Usiadłam obok niego na kanapie.
- Ty się nigdy nie denerwujesz.
Bones się uśmiechnął.
- Mam coś dla ciebie. Ale nie wiem, czy będziesz tego chciała.
- A dlaczego miałabym nie chcieć?
Bones zsunął się z kanapy i uklęknął przede mną, ale dopiero kiedy
zobaczyłam w jego dłoni niewielkie pudełko z czarnego aksamitu, zrozumiałam,
jakie są jego zamiary.
- Catherine. - Nawet gdybym się nie domyśliła, użycie mojego pełnego
imienia z pewnością naprowadziłoby mnie na właściwy trop. - Catherine
Kathleen Crawfield, wyjdziesz za mnie?
Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, jak bardzo chciałam, żeby
Bones zadał mi to pytanie. Owszem, według prawa wampirów byliśmy
małżeństwem, ale nacięcie dłoni nożem, złączenie jej z moją i ogłoszenie mnie
żoną nie było szczytem marzeń, które miałam jako mała dziewczynka. W
dodatku Bones zrobił to, żeby zapobiec wojnie ze swoim stwórcą Ianem z
powodu spornej kwestii, czyją jestem własnością.
Patrząc teraz na Bonesa, zapomniałam o dziecięcych marzeniach. To
prawda, Bones był kiedyś żigolakiem zmienionym w wampira i płatnym
zabójcą, a nie księciem z bajki, ale też żadna heroina z pewnością nie czuła się
tak, jak ja teraz, kiedy mężczyzna, którego kochałam do szaleństwa, prosił mnie
na kolanach o rękę. Gardło ścisnęło mi się z emocji. Jakim cudem spotkało mnie
takie szczęście?
Bones westchnął z irytacją i rozbawieniem.
- Akurat w takiej chwili zaniemówiłaś. Może łaskawie wybierzesz jedną z
dwóch odpowiedzi. To napięcie jest prawdziwą torturą.
- Tak.
Do oczu napłynęły mi łzy, a jednocześnie zaczęłam się śmiać z radości,
która mnie przepełniała. Poczułam, że Bones wsuwa mi na palec coś twardego i
chłodnego, wzrok miałam zamglony od łez, ale dostrzegłam błysk czerwieni.
- Dałem go do oszlifowania już pięć lat temu - powiedział Bones. -
Uważasz, że wtedy byłem zmuszony się z tobą związać, ale zapewniam cię, że
to nieprawda. Zawsze miałem zamiar się z tobą ożenić.
Po raz tysięczny pożałowałam, że lata temu bez uprzedzenia opuściłam
Bonesa. Myślałam, że go chronię. Okazało się jednak, że tylko niepotrzebnie
zraniłam nas oboje.
- Jak mogłeś się denerwować oświadczynami, Bones? Umarłabym dla
ciebie. Dlaczego miałabym nie chcieć dla ciebie żyć?
Całował mnie tak długo, że kilka razy musiałam się odsunąć, żeby
zaczerpnąć tchu.
- Ja właśnie to zamierzam robić.
Dużo później leżałam wtulona w jego objęcia i czekałam na świt, który
wkrótce miał nadejść.
- Chcesz gdzieś uciec i wziąć cichy ślub czy raczej myślisz o hucznym
weselu? - zapytałam sennie.
Bones się uśmiechnął.
- Znasz wampiry, kotku. Nigdy nie gardzimy dobrym widowiskiem.
Wiem również, że nasza ceremonia niespecjalnie spełniła twoje wyobrażenia
o prawdziwym ślubie, dlatego chciałbym to zmienić.
Prychnęłam z rozbawieniem.
- Rany, wielkie wesele. Będziemy mieli piekielny problem z
wyjaśnieniem menu firmie cateringowej. Do wyboru: wołowina albo owoce
morza dla ludzi, surowe mięso i różne części ciała dla ghuli... a dla wampirów
beczka ciepłej, świeżej krwi przy barze. Boże, już wyobrażam sobie wyraz
twarzy mojej matki.
Bones uśmiechnął się diabolicznie i wstał. Zaciekawiona, nie odrywałam
od niego wzroku, kiedy przeszedł przez pokój i sięgnął po swoja komórkę.
- Justina.
Kiedy usłyszałam imię mojej matki, wyskoczyłam z łóżka jak oparzona.
Bones uciekł przede mną, starając się nie wybuchnąć śmiechem, i kontynuował
rozmowę.
- Tak, z tej strony Bones. Ach, jak możesz tak brzydko mnie nazywać...
Hm, nawzajem, z pewnością...
- Oddaj mi telefon - zażądałam.
Znowu czmychnął poza zasięg moich rąk. Od chwili poznania mojego
ojca matka nienawidziła wampirów z wręcz patologiczną zaciekłością. Kiedyś
nawet próbowała doprowadzić do śmierci Bonesa - dwa razy - dlatego teraz tak
dobrze się bawił, mogąc trochę się na niej odegrać.
- Tak naprawdę, Justino, nie zadzwoniłem, żeby porozmawiać o tym,
jakim to jestem obrzydliwym, nieumarłym mordercą... Tak, zdegenerowanym
sukinsynem również. A czy wspomniałem już, że moja mama była kurwą? Nie?
Do licha. Bo musisz wiedzieć, że wywodzę się z długiej linii dziwek...
Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza, kiedy Bones zaczął wyjawiać
ciekawe szczegóły ze swojej przeszłości. Do tej pory moja matka pewnie już
toczyła pianę z ust.
- ...zadzwoniłem, żeby przekazać ci dobrą nowinę. Poprosiłem twoją
córkę o rękę, a ona przyjęła moje oświadczyny. Gratulacje! Teraz oficjalnie
zostanę twoim zięciem. Chcesz, żebym od razu zaczął mówić ci mamo czy
mam zaczekać z tym do ślubu?
Lotem nurkowym przeleciałam przez pokój, dopadłam go w końcu i
wyrwałam mu telefon. Bones zaczął się tak śmiać, że w końcu musiał
zaczerpnąć tchu.
- Mamo? Jesteś tam? Mamo...?
- Coś mi się zdaje, że będziesz musiała chwilę poczekać, Kitten. Chyba
zemdlała.
"
,",",","
"
Bywały dni, kiedy czułam żal, że nigdy nic zostanę matką. Mój ojciec był
wystarczająco młodym wampirem, żeby zapłodnić moją matkę, ale wampiry z
zasady nie mogły się rozmnażać. A ja nigdy nie zaryzykowałabym przekazania
swoich zmutowanych genów dziecku poczętemu na drodze sztucznego
zapłodnienia ani nie naraziłabym adoptowanego na mój niebezpieczny styl
życia.
Teraz jednak byłam zadowolona, że nie jestem matką. Polując na
wampiry i ghule, widziałam dużo potworności, a mimo to przerażała mnie wizja
hordy dzieci tłuczonych cukrem i z wrzaskiem biegających od jednej gry wideo
do drugiej. I to, że nie było żadnej przed nimi ucieczki.
Ze względu na swoją moc Bones czekał na zewnątrz Chuck E. Cheese,
szczęśliwy drań. Kiedy był blisko, na przykład w lokalu, inne wampiry go
wyczuwały, dlatego zwykle obserwował nas do chwili rozpoczęcia zabawy, gdy
nasz cel już wiedział, że na niego polujemy. Mnie nie otaczała typowa dla
nieumarłych aura, którą odbierało się jak mrowienie od naelektryzowanego
powietrza albo nawet jak porażenie prądem, w zależności od mocy wampira.
Nie, ja oddychałam, moje serce biło, więc wydawałam się nieszkodliwa tym,
którzy nie wiedzieli, na co jeszcze zwracać uwagę.
Poza tym, moje ciało było niemal całe zakryte. Już nie służyłam jako
przynęta, więc nie musiałam nosić swojego tradycyjnego stroju zdziry. To
Belinda miała na sobie głęboko wycięty top i biodrówki, ukazujące kilkanaście
centymetrów brzucha. Poza tym zakręciła sobie włosy i zrobiła makijaż. Rzadko
tak wyglądała, bo prawie nigdy nie opuszczała więzienia Dona.
Patrząc na jej blond włosy, pełne usta rozchylone w uśmiechu i ponętne
krągłości, ludzie nigdy by nie zgadli, że jest wampirem. Zwłaszcza że słońce
jeszcze nie zaszło. Nawet ci, który wierzyli, że wampiry istnieją, błędnie sądzili,
że mogą one wychodzić jedynie nocą. A to, łącznie ze wszystkimi historiami o
spaniu w trumnach, strachu przed symbolami religijnymi i zabijaniu
drewnianym kołkiem, było nieprawdą.
Stojący obok mały chłopiec pociągnął mnie za ramię.
- Jestem głodny - powiedział.
- Przecież dopiero co jadłeś - zdziwiłam się.
Malec przewrócił oczami.
- Proszę pani, to było godzinę temu.
- Mów do mnie mamo, Ethanie - przypomniałam mu z promiennym
uśmiechem, sięgając do torebki po pieniądze.
Było to dziwne zadanie. Nie miałam pojęcia, skąd Don wytrzasnął
dziesięciolatka, żeby udawał mojego syna. Tłumaczył, że jeśli spędzimy kilka
godzin w Chuck E. Cheese bez dziecka, nasz cel uzna, że jesteśmy pedofilami
albo... łowcami wampirów.
Ethan porwał mi z dłoni garść drobnych, nie czekając, aż wyjmę
banknoty.
- Dzięki! - rzucił przez ramię i popędził do kolejki po pizzę.
W porządku, to wyglądało autentycznie. Przez cały dzisiejszy dzień, i
również wczorajszy, widziałam, że dzieci tak samo postępują ze swoimi
rodzicami. Dobry Boże. Przez dwa dni wydałam na jedzenie i żetony więcej niż
przez cały tydzień pracy, kupując w barach niezliczone giny z tonikiem. Dobrze
przynajmniej, że wszystko fundował Wuj Sam, a nie ja.
Chuck E. Cheese miał tylko jedno piętro, dlatego łatwiej było pilnować
Belindy, nie chodząc za nią krok w krok. Teraz grała w skee-ball niedaleko
głównych drzwi. Po raz kolejny umieściła piłkę w samym środku kręgów.
Światełka maszyny przygasły, kiedy z boku wypadły kupony. Przy nogach
Belindy już ich leżała pokaźna sterta. Wokół zgromadziła się spora grupa dzieci
wraz z podziwiającymi ją ojcami.
Ale w Chuck E. Cheese nie było żadnego wampira, choć przed trzema
tygodniami w tajemniczy sposób zniknęła w nim cała rodzina. Żaden z klientów
nic nie zauważył. Don zaczął podejrzewać, że w tę dziwną sprawę są
zamieszane wampiry, bo kamery przemysłowe zarejestrowały parę zielonych,
jarzących się oczu.
Nieumarli zabójcy lubili po kilka razy odwiedzać ten sam teren łowiecki,
co bardzo mnie dziwiło. Gdyby wampiry czy ghule nie wracały na miejsce
przestępstwa, wydział specjalny Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego,
którym kierował mój stryj, zostałby pewnie rozwiązany. Krwiopijcom
brakowało przezorności, żeby, jak błyskawica, nigdy nie uderzać dwa razy w to
samo miejsce.
Poczułam wibracje komórki. Zdjęłam ją z paska, spojrzałam na numer... i
uśmiechnęłam się. Na ekranie wyświetliło się 911, co oznaczało, że na parkingu
właśnie zauważono wampira. Powoli zbliżyłam się do Belindy, nie spuszczając
przy tym Ethana z oczu. Gdy położyłam jej dłoń na ramieniu, spojrzała na mnie
z irytacją.
- Czas na pokaz - powiedziałam cicho.
- Zabieraj ręce - odwarknęła, nie przestając słodko się uśmiechać.
W odpowiedzi ścisnęłam ją mocniej.
- Jeśli czegoś spróbujesz, zabiję cię - ostrzegłam. - O ile Bones nie zrobi
tego pierwszy.
Jej oczy na chwilę rozjarzyły się zielenią. Potem Belinda wzruszyła
ramionami.
- Jeszcze dziesięć lat i nie będę musiała więcej na ciebie patrzeć.
Puściłam ją.
- Masz rację. Nie zasłużyłaś na tę ofertę, więc lepiej jej nie spieprz.
- Nie powinnaś być gdzie indziej., Kostucho? - wysyczała Belinda tak
cicho, że ledwie ją usłyszałam. - Nie chcesz chyba spłoszyć rybki, co?
Zanim odeszłam, obrzuciłam Belindę chłodnym, taksującym spojrzeniem.
Mówiłam serio. Gdyby spróbowała wyciąć jakiś numer i narazić którekolwiek z
dzieci, zabiłabym ją bez wahania. Ale cóż, daj komuś wolność, a sam się
powiesi. Wystarczyło tylko poczekać.
Kiedy wracałam do Ethana, moja komórka znowu zaczęła wibrować.
Zerknęłam na wyświetlacz i jęknęłam w duchu. Znowu 911. Pojawił się kolejny
wampir. Nie dobrze.
Stanęłam przy Ethanie, żeby mieć na oku zarówno jego, jak i drzwi.
Wkrótce zobaczyłam, jak oba wampiry wchodzą do środka. Poznałam ich po
lśniącej skórze i zdecydowanych ruchach, które odróżniały ich od zwyczajnych
ludzi.
Podenerwowana rozejrzałam się po Chuck E. Cheese. Zważywszy na
tłum dzieciaków, było to najgorsze miejsce na walkę z nieumarłymi. Gdybym to
ja służyła za przynętę, starałabym się zwabić wampiry z powrotem na parking,
żeby zmniejszyć zagrożenie dla osób postronnych. Cóż, Belinda raczej nie
przejmowała się ludźmi. Musiałam zostać i jej pomóc.
Chwyciłam Ethana za rękę.
- Już czas - powiedziałam.
Zielono niebieskie oczy chłopca się rozszerzyły.
- Są tutaj źli ludzie? - zapytał szeptem.
Wątpiłam, żeby Don wyjaśnił Ethanowi - albo jego rodzicom, kimkolwiek
byli ci szaleńcy, którzy zgodzili się na udział syna w tej maskaradzie - jakiego
rodzaju złych ludzi ścigamy. Ja również nie zamierzałam się nad tym
rozwodzić.
- Masz nie znikać mi z oczu, jasne? - przypomniałam łagodnie, ale
stanowczo. - Wszystko będzie dobrze.
Ethan skinął głową z dzielną miną.
Grzeczny chłopiec.
Moja komórka zawibrowała, na ekranie pojawiły się znajome liczby.
911-911.
- O, kur... - W ostatniej chwili ugryzłam się w język.
Ethan zerknął na mnie.
- Co się stało?
Mocniej ścisnęłam jego rękę.
- Nic.
Oczywiście, to było kłamstwo. Podniosłam wzrok w samą porę, żeby
zobaczyć trzeciego wampira wchodzącego przez drzwi. Potem czwartego.
Belinda zamarła z ręką uniesioną do rzutu piłką, popatrzyła na nich i
uśmiechnęła się szeroko.
Zapowiadało się piekielne popołudnie.
VT\GEK""
Wampiry od razu zauważyły Belindę. Może nawet wyczuły najpierw jej
zapach, bo nie minęła nawet minuta od ich wejścia, kiedy skierowały się w jej
stronę. Mocno trzymałam Ethana za rękę, słuchając, jak Belinda się z nimi wita.
Wytężałam słuch, by się upewnić, że nie powie czegoś podejrzanego. Na
przykład: pułapka albo Kostucha. Na razie było dobrze. Belinda po prostu
sobie flirtowała... z podtekstem, pytając ich, czy zamierzają tu kogoś zjeść.
- A myślałaś, że po co tu jesteśmy? - powiedział jeden z nich. uśmiechając
się z wyższością. - Z pewnością nie dla wielkiej, grubej myszy.
Pozostali roześmiali się, a ja zacisnęłam zęby. Dranie.
- Jesteś tu z kimś? - zapytał kolejny, obcinając Belindę pożądliwym
wzrokiem.
- Z laską, którą tutaj spotkałam, i jej synem - odparła wymijająco. - Jeden
z was może ją zjeść, ale do chłopaka ja mam pierwszeństwo.
- Pokaż ich - zażądał brunet.
Gdy Belinda wskazała nas palcem, przeniosłam spojrzenie na Ethana,
przywołując na twarz fałszywy uśmiech. Nie martw się. Nic ci się nie stanie.
- Blondynka w czarnym golfie, która trzyma chłopca za rękę. To oni.
- Ładna - skomentował brunet i dodał pośpiesznie: - Ale oczywiście nie
tak ładna jak ty.
- Dzięki. - Ton Belindy świadczył, że wampir nie wykazał się
dostatecznym refleksem, ale postanowiła dać sobie spokój. - Jak to zwykle
robicie? Po prostu łapiecie dzieciaka i zwiewacie?
- Widzisz tamtego faceta? - Wysoki, chudy wampir wskazał mężczyznę z
plakietką na piersi, - Wystarczy, że spojrzę mu w oczy i zahipnotyzuję, a odda
mi swój strój.
- A niby po co chcesz nosić łachy jakiegoś gościa? - spytała z
niedowierzaniem Belinda.
Od niechcenia spojrzałam w ich kierunku. Sama się nad tym
zastanawiałam.
- Nie ubranie, tylko uniform Chuck E. Cheese - odparł z szerokim
uśmiechem wampir. - Kiedy masz go na sobie, łatwo wyprowadzić dzieciaki bez
wzbudzania podejrzeń. Nawet jeśli rodzice coś zauważą, jeden z nas po prostu
ich hipnotyzuje, a oni wracają do domu przekonani, że wszystko jest w
porządku. Dopiero po jakichś dwóch dniach orientują się, że ich dzieci nie ma w
domu, ale nie pamiętają, gdzie je zgubili.
- Wyprowadzamy je po kolei i zamykamy w bagażniku - dodał inny. - O
tej porze roku jest wystarczająco chłodno, żeby nie umarły i nie zgniły, a dzięki
hipnozie siedzą cicho.
Tak mocno ścisnęłam dłoń Ethana, że aż jęknął. Szybko rozluźniłam
chwyt, walcząc ze sobą, żeby moje oczy nagle nie rozbłysły z wściekłości.
Każda śmierć będzie dla nich zbyt szybka.
Belinda się uśmiechnęła.
- Wampir w kostiumie Chuck E. Cheese? Muszę to zobaczyć.
Mężczyzna również odpowiedział uśmiechem.
- Poczekaj tu, kochanie. Spodoba ci się przedstawienie.
Jak na zawołanie, na scenie ożyły postacie przypominające roboty. Dzieci
zapiszczały z uciechy. Zobaczyłam, że jeden z wampirów idzie za kulisy za
wskazanym wcześniej pracownikiem. Już miałam pójść za nimi, ale gdy
usłyszałam następne słowa, zamarłam w pół kroku.
- ...głodny, idę wrzucić coś na ząb - oznajmił rudowłosy wampir,
nieśpiesznym krokiem oddalając się od Belindy i pozostałych.
Puściłam dłoń Ethana. Belinda uprzedziła, że chłopiec należy do niej, co
w obecnej sytuacji czyniło go najbezpieczniejszym dzieckiem na sali. Uklękłam
obok niego, żeby móc spojrzeć mu w oczy.
- Widzisz tamtą grę? - spytałam, wskazując na najbliższą maszynę. -
Zagraj w nią i nie ruszaj się stąd, dopóki po ciebie ktoś nie przyjdzie. Ja albo
jeden z mężczyzn, których wcześniej poznałeś. Obiecaj mi.
Ethan skinął głową.
- Obiecuję.
- Grzeczny chłopiec - mruknęłam.
Ethan podszedł do automatu i wrzucił do niego wszystkie swoje drobne.
Obserwując, jak rudowłosy wampir luje na ofiarę, poczułam, że budzi się we
mnie wściekłość.
- Wszystkie jednostki, przygotować się - powiedziałam cicho do komórki.
Sprawy szybko mogły przybrać zły obróć.
Dyskretnie śledziłam wzrokiem wampira, który krążył po sali i badał,
które dzieci są z opiekunem, a które bez. Przy automacie do rozmieniania stał
chłopiec i zgarniał żetony. Wampir obserwował go przez, chwilę, chodząc nim,
podczas gdy chłopiec wybierał gry. Zaczekał, aż znajdą się w kącie sali, i
położył mu dłoń na ramieniu.
Malec podniósł wzrok... i tyle wystarczyło. Wampir coś do niego
powiedział, tak cicho, że nic nie usłyszałam. Jego oczy jarzyły się zielonym
blaskiem. Nikt niczego nie zauważył. Chłopiec bez wahania podążył za
wampirem do następnej sali i zniknął za jednym z przepierzeń.
Ruszyłam za nimi. Zauważyłam, że wampir wybrał mniej uczęszczane
miejsce, które służyło do magazynowania zepsutych automatów. Klęczał przed
chłopcem, a ten nawet nie próbował uciekać czy krzyczeć. Na jego twarzy
odbijała się zielona poświata.
Zaraz go ugryzie, pomyślałam. Właśnie tutaj, gdzie w niecałą minutę
może ukryć jego ciało za jedną z zepsutych maszyn. A rodzice zaczną
podejrzewać, że synowi coś grozi, dopiero kiedy on już będzie martwy...
Rudzielec pochylił się do szyi chłopca, nie bojąc się rodziców, Boga ani
nikogo innego. Wyciągnęłam z rękawa srebrny sztylet i podkradłam się bliżej.
Przywitaj się z moim małym przyjacielem, dupku!
- Co, do...
Odwróciłam sie błyskawicznie, gdy poczułam na plecach falę mocy,
jeszcze zanim usłyszałam zdziwiony głos. Stojący za mną wampir w przebraniu
Chuck E. Cheese pytająco przekrzywił wielką, mysią głowę. Drugi krwiopijca
zdjął ręce z ramion chłopca i zmrużonymi oczami spojrzał na mój nóż.
- Srebro - mruknął.
Pora na przedstawienie.
- Na pozycje! - krzyknęłam, wiedząc, że Bones mnie usłyszy, i rzuciłam
nożem.
Ostrze wbiło się aż po rękojeść w pierś wampira. Prawie w tym samym
momencie skoczyłam, powaliłam go na ziemię i kilka razy przekręciłam sztylet.
Jednocześnie wylądowało na mnie coś ciężkiego. I miękkiego. Wampir w
przebraniu myszy.
Przetoczyłam się na bok, podkurczyłam nogi i zrzuciłam go z siebie
kopniakiem. Napastnik z takim impetem rąbnął w jedną z maszyn, że ta wypadła
przez okno. Usłyszałam okrzyk Tatea: Departament Bezpieczeństwa
Wewnętrznego, nie ruszać się! i rzuciłam następnymi nożami. Trafiłam w sam
środek pluszowej piersi. Wampir zatoczył się do tyłu, ale nie upadł. Cholerny
kostium musiał być bardzo gruby.
Wydobyłam kolejne noże i rzuciłam się na przeciwnika. Walczył zaciekle,
choć był uwięziony w za dużym, niewygodnym przebraniu. Zaczęliśmy tarzać
się po ziemi. Ja starałam się wbić sztylet tak głęboko, żeby go zabić, a on
próbował mnie uderzyć mimo stroju krepującego ruchy.
- Zostaw Chuckyego w spokoju! - usłyszałam dziecięce zawodzenie. Po
chwili dołączyło do niego jeszcze kilka płaczliwych głosów.
Jezu, tyle się mówi o psychicznym okaleczaniu dzieci, a te tutaj patrzyły
na wariatkę usiłującą zasztyletować ich ukochaną maskotkę. Jeśli Bones nie
usunie im tego wspomnienia, przez całe lata będą im się śnić koszmary.
Przestałam o tym myśleć i skupiłam się na walce. Słyszałam, że niedaleko
toczą się inne pojedynki. W końcu udało mi się wbić nóż wystarczająco
głęboko, żeby leżący pode mną wampir zwiotczał. Przekręciłam ostrze.
Gdy wstałam z podłogi, napotkałam przerażony wzrok dzieci i ich
rodziców. Nie miałam jednak czasu im wyjaśniać, że Chucky nie był Chuckym,
tylko jego złym bliźniakiem, bo rzucił się na mnie z wrzaskiem wampir o blond
włosach, niemal tratując ludzi po drodze. Sięgnęłam po kolejny nóż i
zauważyłam, że zostało mi ich już tylko kilka. Nie mogłam ryzykować rzutu, bo
gdyby przeciwnik zrobił unik, trafiłabym kogoś, kto stał za nim. Nie, musiałam
stoczyć bezpośrednią walkę. Z rozjarzonymi oczami ruszyłam na napastnika.
No, blondasku, zobaczmy co potrafisz.
Na widok moich oczu wampir się zawahał, ale tylko na chwilę. Kątem
oka zauważyłam, że Belinda mocuje się z jego ciemnowłosym kompanem. Z
oczywistych powojów nie daliśmy jej żadnej broni, ale z pewną ulgą
stwierdziłam, że walczy dla nas, a nie przeciwko nam.
Za blondynem pojawił się ostatni z grupy wampirów. Kiedy mnie
zobaczył, warknął wściekle i też ruszył w moją wronę, ale zatrzymał się w pół
kroku i spojrzał na drzwi.
- O, kurwa - zaklął, odwrócił się i popędził za scenę. Nie musiałam się
oglądać, żeby wiedzieć, co go tak przeraziło. Poczułam, że do sali wszedł
Bones. W tym samym momencie zaatakował mnie drugi z wampirów, więc nie
mogłam nacieszyć oczu widokiem również tego przeciwnika podkulającego pod
siebie ogon.
- Bierz tamtego, ja się zajmę blondaskiem! - zawołałam, uchylając się
przed kłami sięgającymi do mojego gardła.
- Dorwę sukinsyna - warknął Bones i zniknął za dużymi, puszystymi
stworami, które wciąż śpiewały i wygłupiły się na scenie.
- Wszyscy na zewnątrz! - rozkazałam między jednym a drugim ciosem.
I to szybko, zanim któreś z dzieci lub rodziców zostanie zakładnikiem,
pomyślałam.
Zerknęłam na Belindę i zobaczyłam, że złapała ciemnowłosego wampira
w niedźwiedzi uścisk i właśnie wyprowadza go z sali. Wydawało mi się, że coś
do niego mówi, ale w całym tym zgiełku nie usłyszałam, co.
Silny cios skierował moją uwagę z powrotem na jasnowłosego
przeciwnika. Jeszcze kawałeczek dalej, powiedziałam do siebie w myślach. Nie
chcę również ciebie zabić na oczach tych dzieci. I tak będą miały koszmary.
Kiedy stanął przed dziurą w oknie wybitym przez automat do gier,
zaatakowałam go, schylając się nisko, żeby uniknąć jego kłów. Wypadliśmy na
parking i twardo uderzyliśmy o asfalt. Zostało mi już tylko kilka noży, bo nie
spodziewałam się, że tyle ich zmarnuję, próbując przebić ubranko Chuckyego.
Musiałam wybrać właściwy moment.
- Mamusiu, niech oni przestaną! - wyło jakieś dziecko.
Zaklęłam w duchu. To było najgorsze miejsce na obławę na wampiry.
Sądząc po odgłosach, moi ludzie mieli pełne ręce roboty z
powstrzymaniem spanikowanych rodziców i dzieci przed wybiegnięciem na
parking, co jeszcze bardziej skomplikowałoby sytuację. Dave rzucił rozkaz,
żeby ciemnowłosego wampira, którego złapała Belinda, umieścić w kapsule.
Sprytnie. Zamknięty w pudle nie stanowiłby już zagrożenia, a zabić można go
później, po powrocie do ośrodka.
Uchyliłam się przed potężnym ciosem, który przetrąciłby mi kark, i
spojrzałam na Belindę. Niczym na zwolnioym filmie, zobaczyłam, że uwolniona
od swojego jeńca wampirzyca doskakuje nagle do Zacharyego, nowego członka
naszej jednostki, i zatapia kły w jego szyi.
- Tate, powstrzymaj ją! - wrzasnęłam, bo sama nic nie mogłam zrobić.
Belinda gwałtownie uniosła głowę, puściła Zacharyego i rzuciła się do
ucieczki. Ranny upadł na ziemię, trzymając się za szyję. Spomiędzy jego palców
tryskała krew.
Usłyszałam strzały, przekleństwa i tupot stóp kilku żołnierzy z jednostki.
- Wróg na wolności! Zabezpieczyć teren! - krzyknął Cooper.
Ponurym wzrokiem spojrzałam na swojego wampira.
- Nie mam czasu - warknęłam i natarłam na niego z takim impetem, że
oboje się przewróciliśmy.
Przeciwnik zaczął okładać mnie pięściami, ale ja się nie broniłam.
Przyjmowałam wszystkie ciosy, jedną ręką odsuwając jego szczękę od mojego
gardła. Drugą chwyciłam sztylet i wbiłam mu go w serce. Przekręciłam ostrze
trzy razy i wampir był naprawdę martwy.
Odsunełam się od niego. Zebra bolały mnie jak diabli, ale zwalczyłam
impuls, żeby przycisnąć do nich rękę. Nagle po mojej lewej stronie wybuchło
zamieszanie. Odwróciłam głowę w samą porę, by zobaczyć, jak ciemnowłosy
wampir, którego właśnie pakowano do kapsuły, powala na ziemię dwóch
najbliżej stojących żołnierzy. Członkowie oddziału, którzy nie pilnowali wyjść z
lokalu, pobiegli za Belindą. Zostali tylko ci, którzy opatrywali Zacharyego.
Wampir zaś w pełni wykorzystał ich nieuwagę.
Dave rzucił się na niego, ale krwiopijca zrobił unik, niczym makabryczny
pingwin przejechał brzuchem po asfalcie, a potem zerwał się i pognał przed
siebie.
Ja natomiast pobiegłam sprintem za głosami Tate'a i Juana, którzy ścigali
Belindę. Jako śmiertelnicy nie mieli najmniejszych szans, żeby ją dogonić,
dlatego w ułamku sekundy podjęłam decyzję i rzuciłam się w pościg za
wampirzycą. Stanowiła dla nas większe zagrożenie. Znała nazwiska ludzi z
jednostki. Znała szczegóły działalności organizacji Dona i nasz system
bezpieczeństwa, także mogła przekazać jego dokładny opis komuś, kto byłby
wystarczająco szalony, żeby spróbować się do niego włamać. W żadnym razie
nie zamierzałam jej na to pozwolić.
Biegnąc najszybciej, jak potrafiłam, wkrótce dogoniłam Tatea i Juana.
Nie widziałam przed sobą Belindy, usłyszałam jednak pisk hamulców i gniewne
okrzyki ludzi. Wampirzyca najwidoczniej przecięła jakieś ruchliwa
skrzyżowanie.
- Weź samochód - wydyszałam, pędem mijając Tate'a. - Namierzcie mnie!
W pagerze miałam zamontowany nadajnik, a samochodem mogli mnie
dogonić. I załatwić sprawę z policją, gdyby zaszła taka potrzeba. Znowu
zapiszczały hamulce. Skręciłam w tamtą stronę, przemknęłam przez
skrzyżowanie i dostrzegłam Belindę znikającą w jednej z bocznych uliczek. O
nie, nic z tego, pomyślałam.
Wytężyłam siły, choć przy każdym kroku miałam wrażenie, że zaraz
pękną, mi obolałe żebra. Modliłam się w duchu, żeby Belinda nie wpadła do
jakiegoś domu i nie próbowała wziąć zakładnika. Miałam nadzieję, że
wystarczająco dobrze poznała mnie i jednostkę, by wiedzieć, że nie wyszłoby jej
to na dobre. Nie, dalej biegła na złamanie karku, a ja deptałam jej po piętach,
przeklinałam ją w myślach na czym świat stoi.
Nie zwalniając ani trochę, Blinda wybiła się w powietrze i przeskoczyła
przez płot. Dzięki Bogu, nie należała do mistrzów, którzy potrafili latać. Wtedy
byłoby po mnie. Pokonałam płot niemal tak szybko jak ona, ale sterczący
kawałek metalu skaleczył mnie w nogę. Niestety rana nie zagoiła się
błyskawicznie jak u wampirów. Czasami zazdrościłam nieumarłym tej
zdolności. Ale nie aż tak bardzo, żeby stać się jednym z nich.
Kiedy zbliżyłam się do Belindy na dostateczną odległość, rzuciłam
dwoma nożami, ostatnimi, jakie mi zostały. Sztylety wbiły się w jej plecy.
Belinda zachwiała się, ale nie upadla. Cholera, nie trafiłam w serce! Moja
celność podczas karkołomnego biegu po nierównym terenie, w dodatku z
ruchomym celem, nie mogła się równać z tą, którą prezentowałam w sali
treningowej. Do zapamiętania: popracować nad rzucaniem nożami w trakcie
pościgu.
Mimo to, ranna Belinda zaczęła trochę zwalniać. Gwałtowne ruchy
musiały spowodować przesuniecie się jednego z ostrzy bliżej serca.
Wampirzyca nie mogła jednak się zatrzymać, sięgnąć do tyłu i wyszarpnąć ich z
ciała. Próbowała chwycić noże, nie zmniejszając szalonej prędkości, ale jedyne,
co osiągnęła, to wepchnęła je jeszcze głębiej. Znowu się zachwiała, a ja
zmusiłam się do jeszcze szybszego biegu.
Już prawie... Gaz do dechy. Cat, nie możesz pozwolić jej zwiać!
Zebrałam wszystkie siły i skoczyłam na Belindę. Udało mi się chwycić ją
za kostki i powalić na ziemię. Wampirzyca obróciła się jak błyskawica i
zaatakowała kłami każdy skrawek mojego ciała znajdujący się w jej zasięgu.
Nie robiłam uników, tylko rzuciłam się na nią i całym ciężarem przygniotłam jej
pierś.
Belinda natychmiast znieruchomiała. Spojrzenie jej ogromnych,
chabrowych oczu na moment zwarło się z moim. Potem jej powieki opadły, a z
gardła wyrwał się krótki krzyk. Ostrza wciąż tkwiące w plecach przecięły jej
serce.
Nie zamierzałam jednak ryzykować. Przewróciłam ją na brzuch,
chwyciłam za obie rękojeści i mocnym ruchem przekręciłam noże. Poczułam,
jak jej ciało zwiotczało.
Trzeba było zgodzić się na dziesięcioletnią umowę, pomyślałam chłodno.
A tak, zobacz, na co ci przyszło.
Głośny krzyk przywrócił mnie do rzeczywistości. Wyglądało na to, że
Belinda i ja leżymy na czyimś trawniku. Właścicielkę domu, starszą kobietę,
wyraźnie zdenerwował widok dwóch dziewczyn toczących ze sobą śmiertelną
walkę na jej podwórku. Usiadłam z westchnieniem.
- Proszę zadzwonić na dziewięćset jedenaście. Lepiej się pani poczuje.
Wiedziałam, że policja i tak mnie nie tknie. Chroniły mnie dokumenty od
Dona. Poza tym byłam gotowa się założyć, że wkrótce zjawią się tu zarówno
Tate z chłopakami, jak i Bones. On nie potrzebował żadnego nadajnika, żeby
mnie zlokalizować. Wystarczał mu mój zapach.
Kobieta wymamrotała pod nosem coś, co zabrzmi: jak morderczyni,
weszła do domu i zatrzasnęła drzwi. Chwilę później usłyszałam, jak dzwoni na
policję.
Zostałam na trawie przy ciele Belindy. Uprzejmie skinęłam głową kilku
sąsiadom, którzy z ciekawości wyszli na dwór. Wszyscy jednak natychmiast
wracali do domów i, tak jak staruszka, sięgali po telefon, żeby wezwać policję.
Nie minęły trzy minuty, kiedy zobaczyłam Bonesa. Na mój widok zwolnił i
kilka ostatnich metrów pokonał spacerkiem.
- Nic ci nie jest, skarbie?
- Tylko zadrapania i siniaki. Nic poważnego. A co z wampirem, którego
ścigałeś?
Bones uklęknął obok mnie.
- Myślę, że w tej chwili wita się w piekle z Belindą.
Świetnie. Jeden może i uciekł, ale trzem się nie udało, a najbardziej
niebezpieczna z tej trójki zaczynała się marszczyć i wysychać w słońcu późnego
popołudnia.
- A Zachary?
Bones potrząsnął głową. Głęboko zaczerpnęłam tchu, żałując, że nie
mogę jeszcze raz zabić Belindy.
Pisk opon obwieścił przyjazd chłopaków. Z samochodu, który zatrzymał
się tuż obok nas, wyskoczyli Tate i Juan. Wstałam i otrzepałam się z trawy i
kurzu.
- Jak widzicie, chłopcy, Belinda została wylana.
E\YCTV[""
Ciemnowłosemu wampirowi udało się uciec. Dave obwiniał się, że
osobiście nie wsadził go do kapsuły, ale atak na Zacharyego, który Belinda
oczywiście od początku zaplanowała, całkowicie odwrócił jego uwagę. Ranny
wykrwawił się, zanim Bones skończył z ostatnim wampirem, więc nie było
szans, żeby go uzdrowić. Zachary zostawił również testament życia. Nie chciał,
żeby w razie śmie ci podczas misji wskrzeszono go jako nieumarłego. Dla tego
też, mimo smutku, pochowaliśmy go zgodnie z zyczeniem.
Okazało się, że Ethan jest sierotą. Wyjaśniło się więc dlaczego rodzice nie
oponowali, żeby odgrywał mojego syna. Zmusiłam Dona, by obiecał, że nigdy
więcej nie wykorzysta jego albo innego dziecka do niebezpiecznych zadań i
poszuka dla chłopca rodziny zastępczej. Skoro potrafi kierować tajnym
ośrodkiem rządowym do walk z nieumarłymi, znalezienie dobrych opiekunów
nie po winno sprawić mu większych trudności.
W końcu dla Tate'a nadeszła godzina próby. Tego dnia wszyscy zjawili
się w ośrodku. Brakowało tylko jednej osoby, ponieważ jej samolot miał
opóźnienie z powodu usterek technicznych. Annette - pierwszy wampir
stworzony przez Bonesa - przyjeżdżała, żeby pomóc nam z Tateem.
To ja wpadłam na ten pomysł. Odkąd Annette próbowała mnie do niego
zniechęcić, opowiadając pikantne historie z przeszłości, Bones prawie z nią nie
rozmawiał. Wiedziałam jednak, że to ochłodzenie stosunków mu doskwiera.
Zaproponowałam więc, żeby Annette też pełniła dyżury w celi, w której Tate
będzie zamknięty po przemianie. Przewidywano, że minie nawet tydzień, zanim
Tate nauczy się kontrolować głód na tyle, żeby nie rozerwać pierwszej żyły,
jaką zobaczy, tak że przez kilka pierwszych dni mogli przy nim czuwać tylko
nieumarli. Dave już się zgłosił na ochotnika, ale gdyby znalazł się ktoś trzeci,
Bones miałby więcej wolnego czasu. I może pogodziłby się z Annette, gdyby
wampirzyca dobrze wykorzystała szansę. Czyż nie byłam świetnym rozjemcą?
Teraz jednak się denerwowałam. Za pół godziny Bones zabije Tatea
tylko po to, żeby zaraz potem go wskrzeci. Okres pomiędzy śmiercią a
ponownymi narodzinami mógł potrwać jedną godzinę albo kilka. Wszystko
zaplanowano na dwudziestą, tuż po zachodzie słońca, kiedy Bones zwykle był
najsilniejszy. Słyszałam, że przemiana jest wyczerpująca dla wampira, ale po
raz pierwszy miałam być jej świadkiem.
Don oczywiście polecił zainstalować kamery i podłączyć Tatea do
monitorów, które miały zarejestrować dokładny moment zaniku fal mózgowych
i zgonu. Na widok całej wymyślnej aparatury Bones tylko pokręcił głową i
złośliwie spytał, czy wszystko będzie transmitować w sieci. Don nie raczył mu
odpowiedzieć. Zamierzał zebrać tyle informacji, ile tylko zdoła. Jeśli chodziło o
badania, nigdy nie miał skrupułów.
Tate znajdował się w pomieszczeniu wyposażonym w tytanowe zamki.
Do diabła, był tam nawet stół operacyjny z klamrami z tego samego metalu.
Bones powiedział Donowi, że wszystkie te środki ostrożności to gruba przesada,
ale Don bał się, że Bradley ucieknie z sali i wpadnie w szał. Teraz Tate leżał
unieruchomiony właśnie na tym stole, w samych szortach, z elektrodami
rozmieszczonymi na ciele. Wśliznęłam się do pokoju, żeby po raz ostatni
porozmawiać z nim jako człowiekiem.
W lodówce umieszczono worki z krwią na kilka pierwszych posiłków po
przemianie. Spojrzałam w cierni niebieskie oczy Tate'a, jednocześnie unosząc
go wraz ze stołem do pozycji siedzącej.
- Boże, Tate. - Głos mi się łamał. - Jesteś pewien.
Próbował się uśmiechnąć, ale nie za bardzo mu to wyszło.
- Nie bój się, Cat. Można by pomyśleć, że to ty masz umrzeć, nie ja.
Dotknęłam jego policzka. Skórę miał równie ciepłą jak moja. Ale już
niedługo. Tate westchnął i przysunął do mnie głowę.
- Dziwnie się potoczyło, co? - powiedział cicho. - Pamiętam, że kiedyś nie
wierzyłem w wampiry. A terza spójrz. Mam się stać jednym z nich i znaleźć pod
władzą sukinsyna, którym gardzę. Czy to nie ironia losu?
- Tate, nie musisz tego robić. Możesz zmienić zdanie, a wtedy wszystko
odwołamy.
Wziął głęboki wdech.
- Jako wampir będę silniejszy, szybszy i trudniej będzie mnie zabić.
Jednostka tego potrzebuje... i ty też.
- Nie waż się robić tego dla mnie, Tate. - Mój głos drżał. - Jeśli tak jest,
natychmiast złaź ze stołu.
- Zrobię to - oświadczył z mocą Tate. - Nie namówisz mnie, żebym
zrezygnował, Cat.
Od odpowiedzi wybawił mnie Bones, podchodząc z tyłu.
- Już czas, Kitten.
Udałam się do niewielkiej sali piętro wyżej, w której umieszczono sprzęt
rejestrujący całe wydarzenie. Mój stryj już tam był, wpatrzony w monitory.
Juan, Cooper i Dave weszli do pokoju tuż za mną. Nie mogłam oderwać wzroku
od ekranu, kiedy z gracją prawdziwego drapieżnika Bones zbliżył się do stołu.
Puls Tatea nagle przyśpieszył. Bones wbił w niego obojętny wzrok.
- Nie dostaniesz tego, na co tak liczysz, kolego, ale z tą decyzją będziesz
musiał żyć do końca swoich dni. Pytam więc po raz ostatni: naprawdę tego
chcesz?
Tate głęboko zaczerpnął powietrza.
- Od dawna chciałeś mnie zabić. Teraz masz swoją szansę. Zrób to.
W następnej sekundzie Bones zatopił kły w jego szyi. Tate zesztywniał, a
urządzenia pokazały, że jego tętno szaleje. Dave chwycił moją dłoń.
Odwzajemniłam uścisk, patrząc, jak Bones wypija życie z mojego przyjaciela.
Blada grdyka poruszała się miarowo, kiedy przełykał. Piknięcia monitora EKG
RKGTYU\[" Mężczyzna uśmiechnął się, a ja powoli przesunęłam wzrokiem po jego twarzy. Miał oczy o pięknym chabrowym odcieniu, podobnym jak u psa husky, tylko że siedząca obok mnie osoba w żadnym razie nie była zwierzęciem. Oczywiście, człowiekiem też nie. - Muszę już iść, Nick - powiedziałam. - Dzięki za drinki. Delikatnie pogłaskał moje ramię. - Napij się jeszcze jednego. Pozwól mi popodziwiać twoje piękne oblicze. Stłumiłam prychnięcie. Pochlebca! Ale skoro tak bardzo podobała mu się moja twarz, chyba nie powinien wbijać wzroku w dekolt. - W porządku. Barman... - Niech zgadnę. - Głos, który dobiegł z drugiej strony baru, był donośny; na nieznajomej twarzy widniał szeroki uśmiech. - Gin z tonikiem, prawda. Kostucho? O, cholera. Nick zamarł, a po chwili zrobił coś, czego się obawiałam. Rzucił się do ucieczki. - Kod czerwony! - warknęłam, rzucając się za nim w pościg. Uzbrojeni po zęby mężczyźni w czarnych strojach wpadli do baru, roztrącając gości na boki. Uciekając, Nick zaczął rzucać we mnie ludźmi. Próbowałam łapać krzyczących i machających rękami nieszczęśników, a jednocześnie przebić Nicka srebrnym ostrzem. Jeden z noży wbił się w jego pierś, ale zbyt daleko od serca. Nie mogłam jednak pozwolić, żeby ludzie padali na podłogę jak śmieci. Nick pewnie tak o nich myślał, ja nie. Mój oddział rozbiegł się po barze, obstawił wszystkie wyjścia i starał się usunąć z drogi spanikowany tłum. Nick dotarł do końca sali i rozejrzał się gorączkowo. Ja zbliżałam się do niego ze srebrnymi nożami w rękach, moi chłopcy celowali do niego ze swoich magnum. - Jesteś otoczony - rzuciłam, choć było to oczywistością. - Nie wkurzaj mnie, bo wtedy przestaję być ładna. Puść dziewczyny. Uciekinier zaciskał dłonie na szyjach dwóch młodych kobiet. Widząc przerażenie w ich oczach, poczułam, że ogarnia mnie wściekłość. Tylko tchórze chowają się za zakładnikami. Albo mordercy, jak Nick. - Ja wychodzę, one żyją, Kostucho - W jego głosie nie było już nawet śladu romantyczności. - Powinienem się domyślić. Twoja skóra jest zbyt doskonała jak na ludzką, choć włosy nie są rude, a oczy masz szare. - Kolorowe soczewki. Nowoczesna technika działa cuda. Bladoniebieskie oczy Nicka zapłonęły zielenią. Z ust wysunęły się kły.
- To był wypadek! - krzyknął. - Nie chciałem jej zabić. Po prostu wziąłem za dużo! Wypadek? Chyba jaja sobie robił. - Powinno cię ostrzec coraz wolniejsze bicie jej serca, więc nie wciskaj mi kitu z wypadkiem - odparłam. - Żyję z wampirem, a jemu ani razu coś takiego się nie zdarzyło. O ile to było możliwe, Nick zbladł jeszcze bardziej. - A skoro ty tutaj jesteś... - Właśnie, koleś. Akcent był angielski, ton śmiertelnie groźny. Poczułam na plecach niewidzialne fale mocy, kiedy moi ludzie się rozstąpili, żeby przepuścić Bonesa, wampira, któremu najbardziej ufałam... i którego kochałam. Nick nie przesunął na niego wzroku, na co w duchu liczyłam. Nawet na chwilę nie oderwał ode mnie oczu. Nagle wyszarpnął ze swojego ciała sztylet, wbił go w pierś jednej z dziewczyn, a następnie rzucił nią we mnie. Złapałam ją odruchowo. - Pomóż jej! - krzyknęłam do Bonesa, który już skoczył na Nicka. Z taką raną dziewczynie pozostało zaledwie kilka sekund życia. Bones zaklął pod nosem, ale zawrócił i ukląkł przy rannej. Ja popędziłam za Nickiem, sama klnąc jak szewc. Rozległy się strzały, ale tylko kilka. Ze względu na tłum gości usiłujących dostać się do drzwi i drugą dziewczynę, którą Nick trzymał jak tarczę, mój zespól nie mógł tak po prostu otworzyć ognia. Nick wiedział o tym równie dobrze jak ja. Wbrew zasadom grawitacji wyskoczył w powietrze ponad głowami klientów i rzucił zakładniczką w jednego z moich ludzi. Żołnierz runął na ziemię razem z dziewczyną, a Nick zanurkował jak ptak i wyrwał mu broń. Rzuciłam jeszcze trzy noże, ale w kłębiącym się tłumie nie mogłam dobrze wycelować. Nick krzyknął, kiedy jeden ze sztyletów wbił mu się w plecy, tuż obok serca. W następnej chwili odwrócił się i strzelił do mnie. W ułamku sekundy dotarło do mnie, że jeżeli się uchylę, kule trafią w otaczających mnie ludzi. Oni nie byli półwampirami, jak ja, więc pociski pewnie by ich zabiły. Przygotowałam się na ból... i nagłe ktoś błyskawicznie mnie obrócił. Czołem uderzyłam w pierś Bonesa i poczułam, że jego ciałem wstrząsają trzy silne uderzenia. Przeznaczone dla mnie kule. Bones puścił mnie, odwrócił się i skoczył na Nicka, który próbował porwać kolejnego zakładnika. Nie udało mu się. Bones wpadł na niego z takim impetem, że obaj przebili się przez ścianę. Przeskakując nad ludźmi, rzuciłam się za nimi, i zobaczyłam, jak Bones przekręca sztylet w sercu Nicka. Odprężyłam się. Rozcięcie serca srebrem oznaczało dla Nicka koniec przedstawienia... podobnie jak dla każdego innego wampira. Bones dla pewności przekręcił nóż jeszcze raz, po czym wyrwał go z piersi Nicka i przeniósł na mnie płonące spojrzenie. - Krwawisz - stwierdził, a na jego twarzy pojawił się niepokój.
Dotknęłam policzka. Musiał trafić mnie w tym miejscu pasek, but albo coś innego, kiedy Nick rzucał mi ludzi pod nogi. - Ty zostałeś postrzelony, a martwisz się o zadrapanie na mojej twarzy? Bones podszedł i musnął mój policzek. - Ja zdrowieję natychmiast, skarbie, ty nie. Wiedziałam, że ma rację. Ale nie mogłam się powstrzymać, żeby nie przesunąć dłonią po jego plecach. Chciałam się przekonać, że jego skóra jest gładka, bez krwawych ran po kulach. - Skoro o tym mowa, jest tutaj mnóstwo ludzi, których musisz uleczyć. Potem możesz zająć się moim draśnięciem. Nie zważając na moje słowa, Bones przeciągnął kciukiem po jednym z kłów, potem dotknął nim mojej rany, i na koniec ust. - Dla mnie zawsze jesteś najważniejsza, Kitten. Nikt inny tak mnie nie nazywał. Dla matki byłam Catherine. Ludzie z jednostki zwracali się do mnie Cat. W świecie nieumarłych znano mnie jako Rudą Kostuchę. Zlizałam krew z palca Bonesa. Wiedziałam, że spieranie się z nim nie ma sensu. Poza tym, czułam do niego to samo. - W porządku - powiedziałam. Rana na twarzy już przestała piec. - Zabierajmy się stąd. Niedaleko nas leżała dziewczyna, którą Nick rzucił na jednego z moich ludzi. Bones zmierzył ją wzrokiem, stwierdził, że nie jest ranna, i ruszył dalej. - To... On nie jest... - zaczęła bełkotać dziewczyna na widok jego kłów i płonących oczu. Poklepałam ją po ramieniu. - Nie martw się. Za dziesięć minut nie będziesz niczego pamiętać. - A-ale co...? Zignorowałam ją i zaczęłam sprawdzać, co z innymi. Wydawało się, że poza Nickiem nikt nie zginął. Dzięki Bogu. Bones uleczył drugą zakładniczkę. Teraz jedyną pamiątką, która została jej po niedawnych przeżyciach, była plama krwi na piersi i rozdarcie w koszuli, w miejscu gdzie przebił ją mój sztylet. Mieliśmy szczęście. - Jakie szkody? - zapytałam Coopera, który klęczał nad jednym z pokiereszowanych gości baru. - Nieźle, Dowódco. Dużo złamań, otarć, kontuzji. To co zwykle. Patrzyłam, jak Bones chodzi wśród rannych i zmusza tych w poważniejszym stanie, żeby przełknęli kilka kropel jego krwi. Nie istniał na świecie lek skuteczniejszy od krwi wampira. - Następny czerwony kod, querida - stwierdził jeden z moich kapitanów, Juan. Wskazał na gadatliwego wampira, którego po drugiej stronie baru trzymał mój kolejny kapitan. Dave był ghulem, co oznaczało, że poradzi sobie z wyrywającym się wampirem. Żaden człowiek z mojej jednostki nie sprostałby temu zadaniu.
Pokiwałam głową. - Niestety. Juan westchnął. - To trzeci raz z rzędu. Nie najlepszy ten kamuflaż mimo zmienionego koloru oczu i włosów. Nie powiedział mi niczego nowego. Dostrzegłam spojrzenie Bonesa, które wręcz krzyczało: A nie mówiłem!. W ciągu ostatnich miesięcy zrobiło się bardziej niebezpiecznie. Zbyt wielu nieumarłych słyszało, że jest pół wampir, który na nich poluje. Już, wiedzieli, za czym się rozglądać. Wbiłam wzrok w schwytanego wampira. - Dzięki, że mnie wydałeś. - Chciałem tylko postawić ci drinka. Nie byłem nawet pewien, czy to ty, ale twoja skóra... jest zbyt doskonała jak na ludzką. I nieważne, że oddychasz. Poza tym jesteś ruda. Zobaczyłem to, kiedy uniosłaś ramię. Ślad włosów nie był koloru blond. Z niedowierzaniem uniosłam rękę i dokładnie przyjrzałam się wydepilowanej pasze. Dave też ją obejrzał i stwierdził: - Facet ma rację. Kto by pomyślał, że będą się gapić na twoje pachy? Rzeczywiście, kio? Z frustracją przesunęłam dłonią po swoich rozjaśnionych włosach. Nie zostały mi już żadne kolory do wypróbowania. Byłam brunetką i szatynką, zmieniałam barwę oczu. Ostatnio jednak nawet to nic pomagało. - Juan, potrzymaj - powiedziałam, podając mu noże. Zamrugałam kilka razy i wyjęłam soczewki z oczu. Co za ulga! Cały wieczór mnie wkurzały. - Pokaż mi je - poprosił nagle wampir. - Słyszałem o nich... ale mógłbym je zobaczyć? Dave ścisnął go mocniej. - Ona nie jest dziwadłem w wesołym miasteczku. - Nie jestem? - Westchnęłam i pozwoliłam, żeby moje oczy zapłonęły zielenią. Jarzyły się teraz tak samo jak u wszystkich wampirów. Był to niepodważalny dowód mojego mieszanego pochodzenia. - No dobra. Przekonaj mnie, że nie powinnam cię zabijać. - Nazywam się Ernie. Jestem z klanu Two-Chaina, przyjaciela Bonesa. Sama więc widzisz, że nie możesz mnie zabić. - Komu potrzebni wrogowie, kiedy ma takich przyjaciół jak ty? - rzucił zjadliwie Bones, podchodząc do mnie. Właśnie skończył leczyć rannych i hipnozą zmieniać im wspomnienia. - Cholera, wywrzaskując jej imię, zawiesiłeś jej tarczę na szyi. Choćby już tylko za to powinienem urwać ci jaja i wepchnąć ci je do gardła.
U niektórych takie słowa byłyby czczą pogróżką. Ale nie u Bonesa. On nigdy nie blefował. Najwyraźniej Ernie znał jego reputację, bo odruchowo zasłonił krocze. - Proszę, nie rób tego. - Porzucił negocjacje i przeszedł do błagania. - Nie chciałem jej skrzywdzić, przysięgam na Kaina. - Jasne - odparł zimno Bones. - Ale jeśli kłamiesz, nie pomoże ci nawet stwórca wszystkich wampirów. Kitten, chciałbym wsadzić go do pudła i przewieźć do ośrodka. Sprawdzać, czy naprawdę jest jednym z ludzi Two- Chaina. Bones zwrócił się do mnie o pozwolenie, bo w pracy to ja dowodziłam. Natomiast w sprawach osobistych miał nade mną przewagę ponad dwóch stuleci. - Pewnie. Ale nie spodoba mu się kapsuła. Bones roześmiał się ponuro. Wiedział z doświadczenia, jak nieprzyjemny jest nasz środek transportu przeznaczony dla wampirów. - Jeśli kłamie, będzie to najmniejsze z jego zmartwień. Podszedł do nas Cooper i zameldował: - Dowódco, kapsuła gotowa do użycia. - Zapakujcie go do niej i kończmy przedstawienie. W tym momencie do klubu wszedł mój zastępca Tate Bradley i spojrzeniem swych ciemnoniebieskich oczu powiódł po sali, szukając mnie w tłumie. - Cat, już trzeci raz cię rozpoznano. Jakbym nie wiedziała. - Będziemy musieli po prostu wymyślić jakieś lepsze przebranie. I to szybko, jeszcze przed zadaniem, które nas czeka w przyszłym tygodniu. Tate nie dał się zbyć. - Ryzykując w ten sposób, w końcu zginiesz. Któregoś dnia ktoś znowu cię rozpozna i po prostu wyciągnie broń, zamiast zaproponować ci drinka. To się robi coraz bardziej niebezpieczne, nawet według twoich standardów. - Nie mów mi, co mam robić, Tate. Ja tu dowodzę, nie musisz więc odgrywać przede mną Taty Misia. - Wiesz, że moje uczucia do ciebie są dalekie od ojcowskich. Zanim zdążyłam mrugnąć, Bones chwycił Tate'a za gardło i podniósł go tak, że jego nogi zadymiały w powietrzu. Komentarz. Tatea tak mnie zirytował, że dopiero po chwili powiedziałam Bonesowi, żeby go puścił. Gdybym nie znała Tate'a od kilku lat, sama zaczęłabym go dusić za to, że wciąż drażnił Bonesa. Teraz, zamiast wierzgać albo walczyć, skrzywił twarz w grymasie podobnym do uśmiechu. - I co mi zrobisz, Strażniku Krypty? - wycharczał. - Zabijesz mnie? - Zostaw go, Bones - powiedziałam. - Mamy większe problemy. Musimy dokończyć akcję tutaj, w klubie, sprawdzić pochodzenie Erniego, zdać Donowi sprawozdanie, a potem jeszcze dostać się do domu. Chodźmy, już późno.
- Któregoś dnia posuniesz się za daleko - warknął Bones i zwolnił uścisk. Tate runął na podłogę. Rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie. Był moim przyjacielem i zależało mi na nim, ale on żywił do mnie całkiem inne uczucia. Martwiło mnie również, że ostatnio najwyraźniej postanowił je demonstrować, zwłaszcza w obecności Bonesa, co na tego ostatniego działało jak czerwona płachta na byka. Wampiry były znane z tego, że raczej nie lubią się dzielić swoją własnością. Na razie udawało mi się zapobiec bójce, ale wiedziałam, że jeśli Tate kiedyś naprawdę wyprowadzi Bonesa z równowagi, nie pożyje na tyle długo, żeby tego pożałować. " ,",","," " - Senator Thompson będzie zadowolony, że morderca jego córki został ukarany - powiedział mój stryj i zarazem szef. Don Williams. Wszyscy siedzieliśmy w jego biurze. - Cat, słyszałem, że znowu cię rozpoznano. To już trzeci raz. - Mam pomysł. Może ty, Tate i Juan ustawicie się na dachu i zaczniecie o tym krzyczeć na cały świat? Wiem, że to już trzeci pieprzony raz, Don! Mój wybuch nie zrobił na nim wrażenia. Don był nieobecny w moim życiu przez pierwsze dwadzieścia dwa lata, ale przez ostatnie pięć stanowił jego centrum. Do niedawna nawet nie miałam pojęcia, że jestem z nim spokrewniona. Don ukrył przede mną nasze rodzinne związki, bo nie chciał, żebym się dowiedziała, że wampirem, który - rzekomo - zgwałcił moją matkę, był jego brat. - Musimy znaleźć inną kobietę do roli przynęty - stwierdził Don. - Dla ciebie stało się to zbył niebezpieczne, ale oczywiście nadal będziesz, dowodziła oddziałem, Cat. Wiem, że Bones się ze mną zgadza. Słysząc to, parsknęłam śmiechem. Bones lubił moją ryzykowną prace, tak jak ja lubiłam swojego ojca. - Oczywiście, że się zgadza. Do diabła, Bones zatańczyłby na twoim grobie, gdybym odeszła z pracy. Bones ze stoicką miną uniósł brew, ale nie zaprzeczył. - Wtedy pewnie kazałabyś mu wyciągnąć Dona spod ziemi, Cat - powiedział z uśmiechem Dave. Ja również się uśmiechnęłam. Właśnie to zrobił z nim Bones, kiedy Dave zginął w czasie jednej z misji. Wiedziałam, że krew wampira jest silnym eliksirem uzdrawiającym, ale nie miałam pojęcia, że jeśli ranny człowiek wypije jej dużo tuż przed śmiercią, będzie można później wskrzesić go jako ghula. Don kaszlnął. - Tak czy inaczej, wszyscy się zgadzamy, że to zbyt niebezpieczne, żebyś nadal była przynętą. Pomyśl o osobach postronnych, Cat. Kiedy ogłaszasz kod czerwony, wielu z nich grozi śmierć.
Miał rację. Dzisiejszy wieczór stanowił najlepszy dowód. Przypierając wampiry i ghule do muru, można było doprowadzić je do ostateczności. Zważywszy na moją reputację osoby, która nie bierze zakładników, dlaczego nie miały przy okazji zabić tylu ludzi, ilu się da? - Cholera. - Tym jednym słowem przyznałam się do porażki. - Ale to przez twoje seksistowskie zasady, Don, nie mamy w zespole żadnej innej kobiety, a już w przyszłym tygodniu czeka nas następne zadanie. Jest za mało czasu na to, żeby znaleźć wyszkoloną żołnierkę, przekazać jej złe wieści o istnieniu wampirów i ghuli, nauczyć ją samoobrony i jeszcze odpicować przed akcją. W gabinecie zapadła cisza. Don skubnął brew. Juan zagwizdał. Dave poruszał głową, strzelając kręgami. - A Belinda? - podsunął Tate. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. - Przecież to morderczyni. Tate odchrząknął. - Tak, ale nieźle sobie radzi w czasie treningów z mężczyznami. Obiecaliśmy, że wypuścimy ją po dziesięciu latach za dobre sprawowanie. Może, biorąc ją na akcję, sprawdzimy, czy rzeczywiście - jak twierdzi - całkiem się zmieniła. Bones wzruszył ramionami. - To ryzykowne, ale Belinda jest wampirem, więc nadaje się do tej roboty. Ponadto jest wystarczająco atrakcyjna, żeby być przynętą, no i nie potrzebuje szkolenia. Nie lubiłam Belindy, i to nie tylko dlatego, że kiedyś próbowała mnie zabić. Dawno temu brała udział w przyjęciu urodzinowym Bonesa razem z jeszcze jedną wampirzycą o imieniu Annette i dwiema innymi dziewczynami. Wiedziałam, że niewiele wtedy rozmawiali. - Don? - Wypróbujemy Belindę w przyszłym tygodniu - postanowił w końcu. - Jeśli sobie nie poradzi, wtedy poszukamy kogoś innego. Posłużenie się wampirzycą, żeby zwabić w pułapkę i zabić inne wampiry. Ten pomysł był niemal równie szalony jak to, co robiliśmy do tej pory. To znaczy, wykorzystywaliśmy do tego samego celu półwampira, czyli mnie. - Musimy jeszcze o czymś porozmawiać - powiedział Don. - Kiedy ponad trzy miesiące temu Bones dołączył do jednostki, stało się to pod pewnym warunkiem. Ale nie poproszono go jeszcze o największy wkład w nasze operacje... aż do dzisiaj. Zesztywniałam. Wiedziałam, co Don ma na myśli. Bones uniósł brew, wyraźnie znudzony. - A ja zamierzam dotrzymać umowy. Po prostu wymień osobę, którą mam zmienić w wampira. - Mnie.
Z niedowierzaniem skierowałam wzrok na Tatea. - Przecież ty nienawidzisz wampirów! - wybuchłam. - Dlaczego chcesz, żeby cię zmienił w jednego z nich? - Nienawidzę jego - poprawił mnie Tate. - Ale ty sama mówiłaś, że to osoba decyduje o charakterze wampira, a nie na odwrót. To znaczy, że nienawidziłbym Bonesa, nawet gdyby był człowiekiem. To miłe, pomyślałam, nadal wstrząśnięta. Dobrze wiedzieć, że Tate ma otwarty umysł, jeśli chodzi o nieumartych. Tak, jasne. Bones spojrzał na Dona. - Będę potrzebował czasu, żeby przygotować go do przemiany. - Przeniósł wzrok na Tatea. - Pozwól jednak, że od razu coś wyjaśnię. To nie sprawi, że ona cię pokocha. Uciekłam spojrzeniem. Bones wypowiedział na głos również moje obawy. Boże, miałam nadzieję, że to nie z mojego powodu Tate postanowił zostać wampirem jako pierwszy żołnierz z naszej jednostki. Proszę, niech nie robi tak drastycznego kroku tylko ze względu na mnie. - Kocham cię jak przyjaciela, Tate - powiedziałam cicho. Nie podobało mi się, że muszę o tym mówić przy świadkach, ale wszyscy wiedzieli, co Tate do mnie czuje. Ostatnio wcale się z tym nie krył. - Jesteś jedną z najbliższych mi osób. I właśnie tak na ciebie patrzę. Wyłącznie jak na przyjaciela. Don odchrząknął. - Dopóki ty albo Bones nie macie uzasadnionych wątpliwości, osobiste uczucia Tatea są nieistotne. - Mam wątpliwości co do jego motywów - przyznał Bones. - Co będzie, jeśli się rozczaruje, kiedy nie uda mu się odbić mi Cat? A jest oczywiste, że mu się nie uda. Powstaje zatem pytanie, czy Tate dokonuje wyboru dla siebie, czy dla niej? Jeśli zrobi to z niewłaściwego powodu, będzie miał mnóstwo czasu, żeby pożałować swojej decyzji. W końcu odezwał się sam Tate. - Mam swoje powody, ale zapewniam, że nie wpłyną one na moje zaangażowanie i lojalność wobec naszej jednostki. Bones posłał mu blady uśmiech. - Za sto lat ani tej jednostki, ani twojego szefa już dawno nie będzie, ale ty nadal będziesz mi winien lojalność, dopóki nie pozwolę ci założyć, własnego klanu albo dopóki nie wyzwiesz mnie na pojedynek i zwyciężysz. Jesteś pewien, że się na to piszesz? - Poradzę sobie - odparł krótko Tate. Bones wzruszył ramionami. - W takim razie ustalone. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Don, będziesz miał swojego wampira. Tak jak obiecałem. Na twarzy Dona pojawił się wyraz, ponurej satysfakcji. - Mam nadzieję, że nie będę tego żałował.
Ja również.
FTWIK"" W środku nocy obudziłam się w łóżku sama. Zaspanym wzrokiem powiodłam po pokoju, ale Bonesa nie było w sypialni. Zaintrygowana zeszłam na dół i znalazłam go w salonie. Patrzył przez, okno na widoczne w oddali górskie pasmu. Wampiry potrafiły tkwić w całkowitym bezruchu, jak prawdziwe posągi. Rzeczywiście, Bones był piękny niczym dzieło sztuki. W księżycowym blasku jego ciemnokasztanowe włosy wydawały się jaśniejsze. Wrócił do swojego naturalnego koloru, żeby mniej rzucać się w oczy w czasie wykonywania naszych zadań. Srebrzyste promienie pieściły jego nieskazitelna skórę, podkreślały szczupłą, kształtną budowę. Ciemniejsze brwi pasowały kolorem do oczu, kiedy te nie lśniły zielenią. Gdy odwrócił głowę i zobaczył mnie w progu, cienie jeszcze bardziej uwydatniały doskonałość jego kości policzkowych. - Hej, coś nie w porządku? - Ciaśniej zawiązałam szlafrok, wyczuwając, napięcie w powietrzu. - Wszystko w porządku, skarbie. Tylko trochę się denerwuję. Tymi słowami przykuł moją uwagę. Usiadłam obok niego na kanapie. - Ty się nigdy nie denerwujesz. Bones się uśmiechnął. - Mam coś dla ciebie. Ale nie wiem, czy będziesz tego chciała. - A dlaczego miałabym nie chcieć? Bones zsunął się z kanapy i uklęknął przede mną, ale dopiero kiedy zobaczyłam w jego dłoni niewielkie pudełko z czarnego aksamitu, zrozumiałam, jakie są jego zamiary. - Catherine. - Nawet gdybym się nie domyśliła, użycie mojego pełnego imienia z pewnością naprowadziłoby mnie na właściwy trop. - Catherine Kathleen Crawfield, wyjdziesz za mnie? Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, jak bardzo chciałam, żeby Bones zadał mi to pytanie. Owszem, według prawa wampirów byliśmy małżeństwem, ale nacięcie dłoni nożem, złączenie jej z moją i ogłoszenie mnie żoną nie było szczytem marzeń, które miałam jako mała dziewczynka. W dodatku Bones zrobił to, żeby zapobiec wojnie ze swoim stwórcą Ianem z powodu spornej kwestii, czyją jestem własnością. Patrząc teraz na Bonesa, zapomniałam o dziecięcych marzeniach. To prawda, Bones był kiedyś żigolakiem zmienionym w wampira i płatnym zabójcą, a nie księciem z bajki, ale też żadna heroina z pewnością nie czuła się tak, jak ja teraz, kiedy mężczyzna, którego kochałam do szaleństwa, prosił mnie na kolanach o rękę. Gardło ścisnęło mi się z emocji. Jakim cudem spotkało mnie takie szczęście? Bones westchnął z irytacją i rozbawieniem.
- Akurat w takiej chwili zaniemówiłaś. Może łaskawie wybierzesz jedną z dwóch odpowiedzi. To napięcie jest prawdziwą torturą. - Tak. Do oczu napłynęły mi łzy, a jednocześnie zaczęłam się śmiać z radości, która mnie przepełniała. Poczułam, że Bones wsuwa mi na palec coś twardego i chłodnego, wzrok miałam zamglony od łez, ale dostrzegłam błysk czerwieni. - Dałem go do oszlifowania już pięć lat temu - powiedział Bones. - Uważasz, że wtedy byłem zmuszony się z tobą związać, ale zapewniam cię, że to nieprawda. Zawsze miałem zamiar się z tobą ożenić. Po raz tysięczny pożałowałam, że lata temu bez uprzedzenia opuściłam Bonesa. Myślałam, że go chronię. Okazało się jednak, że tylko niepotrzebnie zraniłam nas oboje. - Jak mogłeś się denerwować oświadczynami, Bones? Umarłabym dla ciebie. Dlaczego miałabym nie chcieć dla ciebie żyć? Całował mnie tak długo, że kilka razy musiałam się odsunąć, żeby zaczerpnąć tchu. - Ja właśnie to zamierzam robić. Dużo później leżałam wtulona w jego objęcia i czekałam na świt, który wkrótce miał nadejść. - Chcesz gdzieś uciec i wziąć cichy ślub czy raczej myślisz o hucznym weselu? - zapytałam sennie. Bones się uśmiechnął. - Znasz wampiry, kotku. Nigdy nie gardzimy dobrym widowiskiem. Wiem również, że nasza ceremonia niespecjalnie spełniła twoje wyobrażenia o prawdziwym ślubie, dlatego chciałbym to zmienić. Prychnęłam z rozbawieniem. - Rany, wielkie wesele. Będziemy mieli piekielny problem z wyjaśnieniem menu firmie cateringowej. Do wyboru: wołowina albo owoce morza dla ludzi, surowe mięso i różne części ciała dla ghuli... a dla wampirów beczka ciepłej, świeżej krwi przy barze. Boże, już wyobrażam sobie wyraz twarzy mojej matki. Bones uśmiechnął się diabolicznie i wstał. Zaciekawiona, nie odrywałam od niego wzroku, kiedy przeszedł przez pokój i sięgnął po swoja komórkę. - Justina. Kiedy usłyszałam imię mojej matki, wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. Bones uciekł przede mną, starając się nie wybuchnąć śmiechem, i kontynuował rozmowę. - Tak, z tej strony Bones. Ach, jak możesz tak brzydko mnie nazywać... Hm, nawzajem, z pewnością... - Oddaj mi telefon - zażądałam. Znowu czmychnął poza zasięg moich rąk. Od chwili poznania mojego ojca matka nienawidziła wampirów z wręcz patologiczną zaciekłością. Kiedyś
nawet próbowała doprowadzić do śmierci Bonesa - dwa razy - dlatego teraz tak dobrze się bawił, mogąc trochę się na niej odegrać. - Tak naprawdę, Justino, nie zadzwoniłem, żeby porozmawiać o tym, jakim to jestem obrzydliwym, nieumarłym mordercą... Tak, zdegenerowanym sukinsynem również. A czy wspomniałem już, że moja mama była kurwą? Nie? Do licha. Bo musisz wiedzieć, że wywodzę się z długiej linii dziwek... Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza, kiedy Bones zaczął wyjawiać ciekawe szczegóły ze swojej przeszłości. Do tej pory moja matka pewnie już toczyła pianę z ust. - ...zadzwoniłem, żeby przekazać ci dobrą nowinę. Poprosiłem twoją córkę o rękę, a ona przyjęła moje oświadczyny. Gratulacje! Teraz oficjalnie zostanę twoim zięciem. Chcesz, żebym od razu zaczął mówić ci mamo czy mam zaczekać z tym do ślubu? Lotem nurkowym przeleciałam przez pokój, dopadłam go w końcu i wyrwałam mu telefon. Bones zaczął się tak śmiać, że w końcu musiał zaczerpnąć tchu. - Mamo? Jesteś tam? Mamo...? - Coś mi się zdaje, że będziesz musiała chwilę poczekać, Kitten. Chyba zemdlała. " ,",","," " Bywały dni, kiedy czułam żal, że nigdy nic zostanę matką. Mój ojciec był wystarczająco młodym wampirem, żeby zapłodnić moją matkę, ale wampiry z zasady nie mogły się rozmnażać. A ja nigdy nie zaryzykowałabym przekazania swoich zmutowanych genów dziecku poczętemu na drodze sztucznego zapłodnienia ani nie naraziłabym adoptowanego na mój niebezpieczny styl życia. Teraz jednak byłam zadowolona, że nie jestem matką. Polując na wampiry i ghule, widziałam dużo potworności, a mimo to przerażała mnie wizja hordy dzieci tłuczonych cukrem i z wrzaskiem biegających od jednej gry wideo do drugiej. I to, że nie było żadnej przed nimi ucieczki. Ze względu na swoją moc Bones czekał na zewnątrz Chuck E. Cheese, szczęśliwy drań. Kiedy był blisko, na przykład w lokalu, inne wampiry go wyczuwały, dlatego zwykle obserwował nas do chwili rozpoczęcia zabawy, gdy nasz cel już wiedział, że na niego polujemy. Mnie nie otaczała typowa dla nieumarłych aura, którą odbierało się jak mrowienie od naelektryzowanego powietrza albo nawet jak porażenie prądem, w zależności od mocy wampira. Nie, ja oddychałam, moje serce biło, więc wydawałam się nieszkodliwa tym, którzy nie wiedzieli, na co jeszcze zwracać uwagę. Poza tym, moje ciało było niemal całe zakryte. Już nie służyłam jako przynęta, więc nie musiałam nosić swojego tradycyjnego stroju zdziry. To Belinda miała na sobie głęboko wycięty top i biodrówki, ukazujące kilkanaście
centymetrów brzucha. Poza tym zakręciła sobie włosy i zrobiła makijaż. Rzadko tak wyglądała, bo prawie nigdy nie opuszczała więzienia Dona. Patrząc na jej blond włosy, pełne usta rozchylone w uśmiechu i ponętne krągłości, ludzie nigdy by nie zgadli, że jest wampirem. Zwłaszcza że słońce jeszcze nie zaszło. Nawet ci, który wierzyli, że wampiry istnieją, błędnie sądzili, że mogą one wychodzić jedynie nocą. A to, łącznie ze wszystkimi historiami o spaniu w trumnach, strachu przed symbolami religijnymi i zabijaniu drewnianym kołkiem, było nieprawdą. Stojący obok mały chłopiec pociągnął mnie za ramię. - Jestem głodny - powiedział. - Przecież dopiero co jadłeś - zdziwiłam się. Malec przewrócił oczami. - Proszę pani, to było godzinę temu. - Mów do mnie mamo, Ethanie - przypomniałam mu z promiennym uśmiechem, sięgając do torebki po pieniądze. Było to dziwne zadanie. Nie miałam pojęcia, skąd Don wytrzasnął dziesięciolatka, żeby udawał mojego syna. Tłumaczył, że jeśli spędzimy kilka godzin w Chuck E. Cheese bez dziecka, nasz cel uzna, że jesteśmy pedofilami albo... łowcami wampirów. Ethan porwał mi z dłoni garść drobnych, nie czekając, aż wyjmę banknoty. - Dzięki! - rzucił przez ramię i popędził do kolejki po pizzę. W porządku, to wyglądało autentycznie. Przez cały dzisiejszy dzień, i również wczorajszy, widziałam, że dzieci tak samo postępują ze swoimi rodzicami. Dobry Boże. Przez dwa dni wydałam na jedzenie i żetony więcej niż przez cały tydzień pracy, kupując w barach niezliczone giny z tonikiem. Dobrze przynajmniej, że wszystko fundował Wuj Sam, a nie ja. Chuck E. Cheese miał tylko jedno piętro, dlatego łatwiej było pilnować Belindy, nie chodząc za nią krok w krok. Teraz grała w skee-ball niedaleko głównych drzwi. Po raz kolejny umieściła piłkę w samym środku kręgów. Światełka maszyny przygasły, kiedy z boku wypadły kupony. Przy nogach Belindy już ich leżała pokaźna sterta. Wokół zgromadziła się spora grupa dzieci wraz z podziwiającymi ją ojcami. Ale w Chuck E. Cheese nie było żadnego wampira, choć przed trzema tygodniami w tajemniczy sposób zniknęła w nim cała rodzina. Żaden z klientów nic nie zauważył. Don zaczął podejrzewać, że w tę dziwną sprawę są zamieszane wampiry, bo kamery przemysłowe zarejestrowały parę zielonych, jarzących się oczu. Nieumarli zabójcy lubili po kilka razy odwiedzać ten sam teren łowiecki, co bardzo mnie dziwiło. Gdyby wampiry czy ghule nie wracały na miejsce przestępstwa, wydział specjalny Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, którym kierował mój stryj, zostałby pewnie rozwiązany. Krwiopijcom
brakowało przezorności, żeby, jak błyskawica, nigdy nie uderzać dwa razy w to samo miejsce. Poczułam wibracje komórki. Zdjęłam ją z paska, spojrzałam na numer... i uśmiechnęłam się. Na ekranie wyświetliło się 911, co oznaczało, że na parkingu właśnie zauważono wampira. Powoli zbliżyłam się do Belindy, nie spuszczając przy tym Ethana z oczu. Gdy położyłam jej dłoń na ramieniu, spojrzała na mnie z irytacją. - Czas na pokaz - powiedziałam cicho. - Zabieraj ręce - odwarknęła, nie przestając słodko się uśmiechać. W odpowiedzi ścisnęłam ją mocniej. - Jeśli czegoś spróbujesz, zabiję cię - ostrzegłam. - O ile Bones nie zrobi tego pierwszy. Jej oczy na chwilę rozjarzyły się zielenią. Potem Belinda wzruszyła ramionami. - Jeszcze dziesięć lat i nie będę musiała więcej na ciebie patrzeć. Puściłam ją. - Masz rację. Nie zasłużyłaś na tę ofertę, więc lepiej jej nie spieprz. - Nie powinnaś być gdzie indziej., Kostucho? - wysyczała Belinda tak cicho, że ledwie ją usłyszałam. - Nie chcesz chyba spłoszyć rybki, co? Zanim odeszłam, obrzuciłam Belindę chłodnym, taksującym spojrzeniem. Mówiłam serio. Gdyby spróbowała wyciąć jakiś numer i narazić którekolwiek z dzieci, zabiłabym ją bez wahania. Ale cóż, daj komuś wolność, a sam się powiesi. Wystarczyło tylko poczekać. Kiedy wracałam do Ethana, moja komórka znowu zaczęła wibrować. Zerknęłam na wyświetlacz i jęknęłam w duchu. Znowu 911. Pojawił się kolejny wampir. Nie dobrze. Stanęłam przy Ethanie, żeby mieć na oku zarówno jego, jak i drzwi. Wkrótce zobaczyłam, jak oba wampiry wchodzą do środka. Poznałam ich po lśniącej skórze i zdecydowanych ruchach, które odróżniały ich od zwyczajnych ludzi. Podenerwowana rozejrzałam się po Chuck E. Cheese. Zważywszy na tłum dzieciaków, było to najgorsze miejsce na walkę z nieumarłymi. Gdybym to ja służyła za przynętę, starałabym się zwabić wampiry z powrotem na parking, żeby zmniejszyć zagrożenie dla osób postronnych. Cóż, Belinda raczej nie przejmowała się ludźmi. Musiałam zostać i jej pomóc. Chwyciłam Ethana za rękę. - Już czas - powiedziałam. Zielono niebieskie oczy chłopca się rozszerzyły. - Są tutaj źli ludzie? - zapytał szeptem. Wątpiłam, żeby Don wyjaśnił Ethanowi - albo jego rodzicom, kimkolwiek byli ci szaleńcy, którzy zgodzili się na udział syna w tej maskaradzie - jakiego rodzaju złych ludzi ścigamy. Ja również nie zamierzałam się nad tym rozwodzić.
- Masz nie znikać mi z oczu, jasne? - przypomniałam łagodnie, ale stanowczo. - Wszystko będzie dobrze. Ethan skinął głową z dzielną miną. Grzeczny chłopiec. Moja komórka zawibrowała, na ekranie pojawiły się znajome liczby. 911-911. - O, kur... - W ostatniej chwili ugryzłam się w język. Ethan zerknął na mnie. - Co się stało? Mocniej ścisnęłam jego rękę. - Nic. Oczywiście, to było kłamstwo. Podniosłam wzrok w samą porę, żeby zobaczyć trzeciego wampira wchodzącego przez drzwi. Potem czwartego. Belinda zamarła z ręką uniesioną do rzutu piłką, popatrzyła na nich i uśmiechnęła się szeroko. Zapowiadało się piekielne popołudnie.
VT\GEK"" Wampiry od razu zauważyły Belindę. Może nawet wyczuły najpierw jej zapach, bo nie minęła nawet minuta od ich wejścia, kiedy skierowały się w jej stronę. Mocno trzymałam Ethana za rękę, słuchając, jak Belinda się z nimi wita. Wytężałam słuch, by się upewnić, że nie powie czegoś podejrzanego. Na przykład: pułapka albo Kostucha. Na razie było dobrze. Belinda po prostu sobie flirtowała... z podtekstem, pytając ich, czy zamierzają tu kogoś zjeść. - A myślałaś, że po co tu jesteśmy? - powiedział jeden z nich. uśmiechając się z wyższością. - Z pewnością nie dla wielkiej, grubej myszy. Pozostali roześmiali się, a ja zacisnęłam zęby. Dranie. - Jesteś tu z kimś? - zapytał kolejny, obcinając Belindę pożądliwym wzrokiem. - Z laską, którą tutaj spotkałam, i jej synem - odparła wymijająco. - Jeden z was może ją zjeść, ale do chłopaka ja mam pierwszeństwo. - Pokaż ich - zażądał brunet. Gdy Belinda wskazała nas palcem, przeniosłam spojrzenie na Ethana, przywołując na twarz fałszywy uśmiech. Nie martw się. Nic ci się nie stanie. - Blondynka w czarnym golfie, która trzyma chłopca za rękę. To oni. - Ładna - skomentował brunet i dodał pośpiesznie: - Ale oczywiście nie tak ładna jak ty. - Dzięki. - Ton Belindy świadczył, że wampir nie wykazał się dostatecznym refleksem, ale postanowiła dać sobie spokój. - Jak to zwykle robicie? Po prostu łapiecie dzieciaka i zwiewacie? - Widzisz tamtego faceta? - Wysoki, chudy wampir wskazał mężczyznę z plakietką na piersi, - Wystarczy, że spojrzę mu w oczy i zahipnotyzuję, a odda mi swój strój. - A niby po co chcesz nosić łachy jakiegoś gościa? - spytała z niedowierzaniem Belinda. Od niechcenia spojrzałam w ich kierunku. Sama się nad tym zastanawiałam. - Nie ubranie, tylko uniform Chuck E. Cheese - odparł z szerokim uśmiechem wampir. - Kiedy masz go na sobie, łatwo wyprowadzić dzieciaki bez wzbudzania podejrzeń. Nawet jeśli rodzice coś zauważą, jeden z nas po prostu ich hipnotyzuje, a oni wracają do domu przekonani, że wszystko jest w porządku. Dopiero po jakichś dwóch dniach orientują się, że ich dzieci nie ma w domu, ale nie pamiętają, gdzie je zgubili. - Wyprowadzamy je po kolei i zamykamy w bagażniku - dodał inny. - O tej porze roku jest wystarczająco chłodno, żeby nie umarły i nie zgniły, a dzięki hipnozie siedzą cicho.
Tak mocno ścisnęłam dłoń Ethana, że aż jęknął. Szybko rozluźniłam chwyt, walcząc ze sobą, żeby moje oczy nagle nie rozbłysły z wściekłości. Każda śmierć będzie dla nich zbyt szybka. Belinda się uśmiechnęła. - Wampir w kostiumie Chuck E. Cheese? Muszę to zobaczyć. Mężczyzna również odpowiedział uśmiechem. - Poczekaj tu, kochanie. Spodoba ci się przedstawienie. Jak na zawołanie, na scenie ożyły postacie przypominające roboty. Dzieci zapiszczały z uciechy. Zobaczyłam, że jeden z wampirów idzie za kulisy za wskazanym wcześniej pracownikiem. Już miałam pójść za nimi, ale gdy usłyszałam następne słowa, zamarłam w pół kroku. - ...głodny, idę wrzucić coś na ząb - oznajmił rudowłosy wampir, nieśpiesznym krokiem oddalając się od Belindy i pozostałych. Puściłam dłoń Ethana. Belinda uprzedziła, że chłopiec należy do niej, co w obecnej sytuacji czyniło go najbezpieczniejszym dzieckiem na sali. Uklękłam obok niego, żeby móc spojrzeć mu w oczy. - Widzisz tamtą grę? - spytałam, wskazując na najbliższą maszynę. - Zagraj w nią i nie ruszaj się stąd, dopóki po ciebie ktoś nie przyjdzie. Ja albo jeden z mężczyzn, których wcześniej poznałeś. Obiecaj mi. Ethan skinął głową. - Obiecuję. - Grzeczny chłopiec - mruknęłam. Ethan podszedł do automatu i wrzucił do niego wszystkie swoje drobne. Obserwując, jak rudowłosy wampir luje na ofiarę, poczułam, że budzi się we mnie wściekłość. - Wszystkie jednostki, przygotować się - powiedziałam cicho do komórki. Sprawy szybko mogły przybrać zły obróć. Dyskretnie śledziłam wzrokiem wampira, który krążył po sali i badał, które dzieci są z opiekunem, a które bez. Przy automacie do rozmieniania stał chłopiec i zgarniał żetony. Wampir obserwował go przez, chwilę, chodząc nim, podczas gdy chłopiec wybierał gry. Zaczekał, aż znajdą się w kącie sali, i położył mu dłoń na ramieniu. Malec podniósł wzrok... i tyle wystarczyło. Wampir coś do niego powiedział, tak cicho, że nic nie usłyszałam. Jego oczy jarzyły się zielonym blaskiem. Nikt niczego nie zauważył. Chłopiec bez wahania podążył za wampirem do następnej sali i zniknął za jednym z przepierzeń. Ruszyłam za nimi. Zauważyłam, że wampir wybrał mniej uczęszczane miejsce, które służyło do magazynowania zepsutych automatów. Klęczał przed chłopcem, a ten nawet nie próbował uciekać czy krzyczeć. Na jego twarzy odbijała się zielona poświata. Zaraz go ugryzie, pomyślałam. Właśnie tutaj, gdzie w niecałą minutę może ukryć jego ciało za jedną z zepsutych maszyn. A rodzice zaczną podejrzewać, że synowi coś grozi, dopiero kiedy on już będzie martwy...
Rudzielec pochylił się do szyi chłopca, nie bojąc się rodziców, Boga ani nikogo innego. Wyciągnęłam z rękawa srebrny sztylet i podkradłam się bliżej. Przywitaj się z moim małym przyjacielem, dupku! - Co, do... Odwróciłam sie błyskawicznie, gdy poczułam na plecach falę mocy, jeszcze zanim usłyszałam zdziwiony głos. Stojący za mną wampir w przebraniu Chuck E. Cheese pytająco przekrzywił wielką, mysią głowę. Drugi krwiopijca zdjął ręce z ramion chłopca i zmrużonymi oczami spojrzał na mój nóż. - Srebro - mruknął. Pora na przedstawienie. - Na pozycje! - krzyknęłam, wiedząc, że Bones mnie usłyszy, i rzuciłam nożem. Ostrze wbiło się aż po rękojeść w pierś wampira. Prawie w tym samym momencie skoczyłam, powaliłam go na ziemię i kilka razy przekręciłam sztylet. Jednocześnie wylądowało na mnie coś ciężkiego. I miękkiego. Wampir w przebraniu myszy. Przetoczyłam się na bok, podkurczyłam nogi i zrzuciłam go z siebie kopniakiem. Napastnik z takim impetem rąbnął w jedną z maszyn, że ta wypadła przez okno. Usłyszałam okrzyk Tatea: Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego, nie ruszać się! i rzuciłam następnymi nożami. Trafiłam w sam środek pluszowej piersi. Wampir zatoczył się do tyłu, ale nie upadł. Cholerny kostium musiał być bardzo gruby. Wydobyłam kolejne noże i rzuciłam się na przeciwnika. Walczył zaciekle, choć był uwięziony w za dużym, niewygodnym przebraniu. Zaczęliśmy tarzać się po ziemi. Ja starałam się wbić sztylet tak głęboko, żeby go zabić, a on próbował mnie uderzyć mimo stroju krepującego ruchy. - Zostaw Chuckyego w spokoju! - usłyszałam dziecięce zawodzenie. Po chwili dołączyło do niego jeszcze kilka płaczliwych głosów. Jezu, tyle się mówi o psychicznym okaleczaniu dzieci, a te tutaj patrzyły na wariatkę usiłującą zasztyletować ich ukochaną maskotkę. Jeśli Bones nie usunie im tego wspomnienia, przez całe lata będą im się śnić koszmary. Przestałam o tym myśleć i skupiłam się na walce. Słyszałam, że niedaleko toczą się inne pojedynki. W końcu udało mi się wbić nóż wystarczająco głęboko, żeby leżący pode mną wampir zwiotczał. Przekręciłam ostrze. Gdy wstałam z podłogi, napotkałam przerażony wzrok dzieci i ich rodziców. Nie miałam jednak czasu im wyjaśniać, że Chucky nie był Chuckym, tylko jego złym bliźniakiem, bo rzucił się na mnie z wrzaskiem wampir o blond włosach, niemal tratując ludzi po drodze. Sięgnęłam po kolejny nóż i zauważyłam, że zostało mi ich już tylko kilka. Nie mogłam ryzykować rzutu, bo gdyby przeciwnik zrobił unik, trafiłabym kogoś, kto stał za nim. Nie, musiałam stoczyć bezpośrednią walkę. Z rozjarzonymi oczami ruszyłam na napastnika. No, blondasku, zobaczmy co potrafisz.
Na widok moich oczu wampir się zawahał, ale tylko na chwilę. Kątem oka zauważyłam, że Belinda mocuje się z jego ciemnowłosym kompanem. Z oczywistych powojów nie daliśmy jej żadnej broni, ale z pewną ulgą stwierdziłam, że walczy dla nas, a nie przeciwko nam. Za blondynem pojawił się ostatni z grupy wampirów. Kiedy mnie zobaczył, warknął wściekle i też ruszył w moją wronę, ale zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na drzwi. - O, kurwa - zaklął, odwrócił się i popędził za scenę. Nie musiałam się oglądać, żeby wiedzieć, co go tak przeraziło. Poczułam, że do sali wszedł Bones. W tym samym momencie zaatakował mnie drugi z wampirów, więc nie mogłam nacieszyć oczu widokiem również tego przeciwnika podkulającego pod siebie ogon. - Bierz tamtego, ja się zajmę blondaskiem! - zawołałam, uchylając się przed kłami sięgającymi do mojego gardła. - Dorwę sukinsyna - warknął Bones i zniknął za dużymi, puszystymi stworami, które wciąż śpiewały i wygłupiły się na scenie. - Wszyscy na zewnątrz! - rozkazałam między jednym a drugim ciosem. I to szybko, zanim któreś z dzieci lub rodziców zostanie zakładnikiem, pomyślałam. Zerknęłam na Belindę i zobaczyłam, że złapała ciemnowłosego wampira w niedźwiedzi uścisk i właśnie wyprowadza go z sali. Wydawało mi się, że coś do niego mówi, ale w całym tym zgiełku nie usłyszałam, co. Silny cios skierował moją uwagę z powrotem na jasnowłosego przeciwnika. Jeszcze kawałeczek dalej, powiedziałam do siebie w myślach. Nie chcę również ciebie zabić na oczach tych dzieci. I tak będą miały koszmary. Kiedy stanął przed dziurą w oknie wybitym przez automat do gier, zaatakowałam go, schylając się nisko, żeby uniknąć jego kłów. Wypadliśmy na parking i twardo uderzyliśmy o asfalt. Zostało mi już tylko kilka noży, bo nie spodziewałam się, że tyle ich zmarnuję, próbując przebić ubranko Chuckyego. Musiałam wybrać właściwy moment. - Mamusiu, niech oni przestaną! - wyło jakieś dziecko. Zaklęłam w duchu. To było najgorsze miejsce na obławę na wampiry. Sądząc po odgłosach, moi ludzie mieli pełne ręce roboty z powstrzymaniem spanikowanych rodziców i dzieci przed wybiegnięciem na parking, co jeszcze bardziej skomplikowałoby sytuację. Dave rzucił rozkaz, żeby ciemnowłosego wampira, którego złapała Belinda, umieścić w kapsule. Sprytnie. Zamknięty w pudle nie stanowiłby już zagrożenia, a zabić można go później, po powrocie do ośrodka. Uchyliłam się przed potężnym ciosem, który przetrąciłby mi kark, i spojrzałam na Belindę. Niczym na zwolnioym filmie, zobaczyłam, że uwolniona od swojego jeńca wampirzyca doskakuje nagle do Zacharyego, nowego członka naszej jednostki, i zatapia kły w jego szyi. - Tate, powstrzymaj ją! - wrzasnęłam, bo sama nic nie mogłam zrobić.
Belinda gwałtownie uniosła głowę, puściła Zacharyego i rzuciła się do ucieczki. Ranny upadł na ziemię, trzymając się za szyję. Spomiędzy jego palców tryskała krew. Usłyszałam strzały, przekleństwa i tupot stóp kilku żołnierzy z jednostki. - Wróg na wolności! Zabezpieczyć teren! - krzyknął Cooper. Ponurym wzrokiem spojrzałam na swojego wampira. - Nie mam czasu - warknęłam i natarłam na niego z takim impetem, że oboje się przewróciliśmy. Przeciwnik zaczął okładać mnie pięściami, ale ja się nie broniłam. Przyjmowałam wszystkie ciosy, jedną ręką odsuwając jego szczękę od mojego gardła. Drugą chwyciłam sztylet i wbiłam mu go w serce. Przekręciłam ostrze trzy razy i wampir był naprawdę martwy. Odsunełam się od niego. Zebra bolały mnie jak diabli, ale zwalczyłam impuls, żeby przycisnąć do nich rękę. Nagle po mojej lewej stronie wybuchło zamieszanie. Odwróciłam głowę w samą porę, by zobaczyć, jak ciemnowłosy wampir, którego właśnie pakowano do kapsuły, powala na ziemię dwóch najbliżej stojących żołnierzy. Członkowie oddziału, którzy nie pilnowali wyjść z lokalu, pobiegli za Belindą. Zostali tylko ci, którzy opatrywali Zacharyego. Wampir zaś w pełni wykorzystał ich nieuwagę. Dave rzucił się na niego, ale krwiopijca zrobił unik, niczym makabryczny pingwin przejechał brzuchem po asfalcie, a potem zerwał się i pognał przed siebie. Ja natomiast pobiegłam sprintem za głosami Tate'a i Juana, którzy ścigali Belindę. Jako śmiertelnicy nie mieli najmniejszych szans, żeby ją dogonić, dlatego w ułamku sekundy podjęłam decyzję i rzuciłam się w pościg za wampirzycą. Stanowiła dla nas większe zagrożenie. Znała nazwiska ludzi z jednostki. Znała szczegóły działalności organizacji Dona i nasz system bezpieczeństwa, także mogła przekazać jego dokładny opis komuś, kto byłby wystarczająco szalony, żeby spróbować się do niego włamać. W żadnym razie nie zamierzałam jej na to pozwolić. Biegnąc najszybciej, jak potrafiłam, wkrótce dogoniłam Tatea i Juana. Nie widziałam przed sobą Belindy, usłyszałam jednak pisk hamulców i gniewne okrzyki ludzi. Wampirzyca najwidoczniej przecięła jakieś ruchliwa skrzyżowanie. - Weź samochód - wydyszałam, pędem mijając Tate'a. - Namierzcie mnie! W pagerze miałam zamontowany nadajnik, a samochodem mogli mnie dogonić. I załatwić sprawę z policją, gdyby zaszła taka potrzeba. Znowu zapiszczały hamulce. Skręciłam w tamtą stronę, przemknęłam przez skrzyżowanie i dostrzegłam Belindę znikającą w jednej z bocznych uliczek. O nie, nic z tego, pomyślałam. Wytężyłam siły, choć przy każdym kroku miałam wrażenie, że zaraz pękną, mi obolałe żebra. Modliłam się w duchu, żeby Belinda nie wpadła do jakiegoś domu i nie próbowała wziąć zakładnika. Miałam nadzieję, że
wystarczająco dobrze poznała mnie i jednostkę, by wiedzieć, że nie wyszłoby jej to na dobre. Nie, dalej biegła na złamanie karku, a ja deptałam jej po piętach, przeklinałam ją w myślach na czym świat stoi. Nie zwalniając ani trochę, Blinda wybiła się w powietrze i przeskoczyła przez płot. Dzięki Bogu, nie należała do mistrzów, którzy potrafili latać. Wtedy byłoby po mnie. Pokonałam płot niemal tak szybko jak ona, ale sterczący kawałek metalu skaleczył mnie w nogę. Niestety rana nie zagoiła się błyskawicznie jak u wampirów. Czasami zazdrościłam nieumarłym tej zdolności. Ale nie aż tak bardzo, żeby stać się jednym z nich. Kiedy zbliżyłam się do Belindy na dostateczną odległość, rzuciłam dwoma nożami, ostatnimi, jakie mi zostały. Sztylety wbiły się w jej plecy. Belinda zachwiała się, ale nie upadla. Cholera, nie trafiłam w serce! Moja celność podczas karkołomnego biegu po nierównym terenie, w dodatku z ruchomym celem, nie mogła się równać z tą, którą prezentowałam w sali treningowej. Do zapamiętania: popracować nad rzucaniem nożami w trakcie pościgu. Mimo to, ranna Belinda zaczęła trochę zwalniać. Gwałtowne ruchy musiały spowodować przesuniecie się jednego z ostrzy bliżej serca. Wampirzyca nie mogła jednak się zatrzymać, sięgnąć do tyłu i wyszarpnąć ich z ciała. Próbowała chwycić noże, nie zmniejszając szalonej prędkości, ale jedyne, co osiągnęła, to wepchnęła je jeszcze głębiej. Znowu się zachwiała, a ja zmusiłam się do jeszcze szybszego biegu. Już prawie... Gaz do dechy. Cat, nie możesz pozwolić jej zwiać! Zebrałam wszystkie siły i skoczyłam na Belindę. Udało mi się chwycić ją za kostki i powalić na ziemię. Wampirzyca obróciła się jak błyskawica i zaatakowała kłami każdy skrawek mojego ciała znajdujący się w jej zasięgu. Nie robiłam uników, tylko rzuciłam się na nią i całym ciężarem przygniotłam jej pierś. Belinda natychmiast znieruchomiała. Spojrzenie jej ogromnych, chabrowych oczu na moment zwarło się z moim. Potem jej powieki opadły, a z gardła wyrwał się krótki krzyk. Ostrza wciąż tkwiące w plecach przecięły jej serce. Nie zamierzałam jednak ryzykować. Przewróciłam ją na brzuch, chwyciłam za obie rękojeści i mocnym ruchem przekręciłam noże. Poczułam, jak jej ciało zwiotczało. Trzeba było zgodzić się na dziesięcioletnią umowę, pomyślałam chłodno. A tak, zobacz, na co ci przyszło. Głośny krzyk przywrócił mnie do rzeczywistości. Wyglądało na to, że Belinda i ja leżymy na czyimś trawniku. Właścicielkę domu, starszą kobietę, wyraźnie zdenerwował widok dwóch dziewczyn toczących ze sobą śmiertelną walkę na jej podwórku. Usiadłam z westchnieniem. - Proszę zadzwonić na dziewięćset jedenaście. Lepiej się pani poczuje.
Wiedziałam, że policja i tak mnie nie tknie. Chroniły mnie dokumenty od Dona. Poza tym byłam gotowa się założyć, że wkrótce zjawią się tu zarówno Tate z chłopakami, jak i Bones. On nie potrzebował żadnego nadajnika, żeby mnie zlokalizować. Wystarczał mu mój zapach. Kobieta wymamrotała pod nosem coś, co zabrzmi: jak morderczyni, weszła do domu i zatrzasnęła drzwi. Chwilę później usłyszałam, jak dzwoni na policję. Zostałam na trawie przy ciele Belindy. Uprzejmie skinęłam głową kilku sąsiadom, którzy z ciekawości wyszli na dwór. Wszyscy jednak natychmiast wracali do domów i, tak jak staruszka, sięgali po telefon, żeby wezwać policję. Nie minęły trzy minuty, kiedy zobaczyłam Bonesa. Na mój widok zwolnił i kilka ostatnich metrów pokonał spacerkiem. - Nic ci nie jest, skarbie? - Tylko zadrapania i siniaki. Nic poważnego. A co z wampirem, którego ścigałeś? Bones uklęknął obok mnie. - Myślę, że w tej chwili wita się w piekle z Belindą. Świetnie. Jeden może i uciekł, ale trzem się nie udało, a najbardziej niebezpieczna z tej trójki zaczynała się marszczyć i wysychać w słońcu późnego popołudnia. - A Zachary? Bones potrząsnął głową. Głęboko zaczerpnęłam tchu, żałując, że nie mogę jeszcze raz zabić Belindy. Pisk opon obwieścił przyjazd chłopaków. Z samochodu, który zatrzymał się tuż obok nas, wyskoczyli Tate i Juan. Wstałam i otrzepałam się z trawy i kurzu. - Jak widzicie, chłopcy, Belinda została wylana.
E\YCTV["" Ciemnowłosemu wampirowi udało się uciec. Dave obwiniał się, że osobiście nie wsadził go do kapsuły, ale atak na Zacharyego, który Belinda oczywiście od początku zaplanowała, całkowicie odwrócił jego uwagę. Ranny wykrwawił się, zanim Bones skończył z ostatnim wampirem, więc nie było szans, żeby go uzdrowić. Zachary zostawił również testament życia. Nie chciał, żeby w razie śmie ci podczas misji wskrzeszono go jako nieumarłego. Dla tego też, mimo smutku, pochowaliśmy go zgodnie z zyczeniem. Okazało się, że Ethan jest sierotą. Wyjaśniło się więc dlaczego rodzice nie oponowali, żeby odgrywał mojego syna. Zmusiłam Dona, by obiecał, że nigdy więcej nie wykorzysta jego albo innego dziecka do niebezpiecznych zadań i poszuka dla chłopca rodziny zastępczej. Skoro potrafi kierować tajnym ośrodkiem rządowym do walk z nieumarłymi, znalezienie dobrych opiekunów nie po winno sprawić mu większych trudności. W końcu dla Tate'a nadeszła godzina próby. Tego dnia wszyscy zjawili się w ośrodku. Brakowało tylko jednej osoby, ponieważ jej samolot miał opóźnienie z powodu usterek technicznych. Annette - pierwszy wampir stworzony przez Bonesa - przyjeżdżała, żeby pomóc nam z Tateem. To ja wpadłam na ten pomysł. Odkąd Annette próbowała mnie do niego zniechęcić, opowiadając pikantne historie z przeszłości, Bones prawie z nią nie rozmawiał. Wiedziałam jednak, że to ochłodzenie stosunków mu doskwiera. Zaproponowałam więc, żeby Annette też pełniła dyżury w celi, w której Tate będzie zamknięty po przemianie. Przewidywano, że minie nawet tydzień, zanim Tate nauczy się kontrolować głód na tyle, żeby nie rozerwać pierwszej żyły, jaką zobaczy, tak że przez kilka pierwszych dni mogli przy nim czuwać tylko nieumarli. Dave już się zgłosił na ochotnika, ale gdyby znalazł się ktoś trzeci, Bones miałby więcej wolnego czasu. I może pogodziłby się z Annette, gdyby wampirzyca dobrze wykorzystała szansę. Czyż nie byłam świetnym rozjemcą? Teraz jednak się denerwowałam. Za pół godziny Bones zabije Tatea tylko po to, żeby zaraz potem go wskrzeci. Okres pomiędzy śmiercią a ponownymi narodzinami mógł potrwać jedną godzinę albo kilka. Wszystko zaplanowano na dwudziestą, tuż po zachodzie słońca, kiedy Bones zwykle był najsilniejszy. Słyszałam, że przemiana jest wyczerpująca dla wampira, ale po raz pierwszy miałam być jej świadkiem. Don oczywiście polecił zainstalować kamery i podłączyć Tatea do monitorów, które miały zarejestrować dokładny moment zaniku fal mózgowych i zgonu. Na widok całej wymyślnej aparatury Bones tylko pokręcił głową i złośliwie spytał, czy wszystko będzie transmitować w sieci. Don nie raczył mu odpowiedzieć. Zamierzał zebrać tyle informacji, ile tylko zdoła. Jeśli chodziło o badania, nigdy nie miał skrupułów.
Tate znajdował się w pomieszczeniu wyposażonym w tytanowe zamki. Do diabła, był tam nawet stół operacyjny z klamrami z tego samego metalu. Bones powiedział Donowi, że wszystkie te środki ostrożności to gruba przesada, ale Don bał się, że Bradley ucieknie z sali i wpadnie w szał. Teraz Tate leżał unieruchomiony właśnie na tym stole, w samych szortach, z elektrodami rozmieszczonymi na ciele. Wśliznęłam się do pokoju, żeby po raz ostatni porozmawiać z nim jako człowiekiem. W lodówce umieszczono worki z krwią na kilka pierwszych posiłków po przemianie. Spojrzałam w cierni niebieskie oczy Tate'a, jednocześnie unosząc go wraz ze stołem do pozycji siedzącej. - Boże, Tate. - Głos mi się łamał. - Jesteś pewien. Próbował się uśmiechnąć, ale nie za bardzo mu to wyszło. - Nie bój się, Cat. Można by pomyśleć, że to ty masz umrzeć, nie ja. Dotknęłam jego policzka. Skórę miał równie ciepłą jak moja. Ale już niedługo. Tate westchnął i przysunął do mnie głowę. - Dziwnie się potoczyło, co? - powiedział cicho. - Pamiętam, że kiedyś nie wierzyłem w wampiry. A terza spójrz. Mam się stać jednym z nich i znaleźć pod władzą sukinsyna, którym gardzę. Czy to nie ironia losu? - Tate, nie musisz tego robić. Możesz zmienić zdanie, a wtedy wszystko odwołamy. Wziął głęboki wdech. - Jako wampir będę silniejszy, szybszy i trudniej będzie mnie zabić. Jednostka tego potrzebuje... i ty też. - Nie waż się robić tego dla mnie, Tate. - Mój głos drżał. - Jeśli tak jest, natychmiast złaź ze stołu. - Zrobię to - oświadczył z mocą Tate. - Nie namówisz mnie, żebym zrezygnował, Cat. Od odpowiedzi wybawił mnie Bones, podchodząc z tyłu. - Już czas, Kitten. Udałam się do niewielkiej sali piętro wyżej, w której umieszczono sprzęt rejestrujący całe wydarzenie. Mój stryj już tam był, wpatrzony w monitory. Juan, Cooper i Dave weszli do pokoju tuż za mną. Nie mogłam oderwać wzroku od ekranu, kiedy z gracją prawdziwego drapieżnika Bones zbliżył się do stołu. Puls Tatea nagle przyśpieszył. Bones wbił w niego obojętny wzrok. - Nie dostaniesz tego, na co tak liczysz, kolego, ale z tą decyzją będziesz musiał żyć do końca swoich dni. Pytam więc po raz ostatni: naprawdę tego chcesz? Tate głęboko zaczerpnął powietrza. - Od dawna chciałeś mnie zabić. Teraz masz swoją szansę. Zrób to. W następnej sekundzie Bones zatopił kły w jego szyi. Tate zesztywniał, a urządzenia pokazały, że jego tętno szaleje. Dave chwycił moją dłoń. Odwzajemniłam uścisk, patrząc, jak Bones wypija życie z mojego przyjaciela. Blada grdyka poruszała się miarowo, kiedy przełykał. Piknięcia monitora EKG