Rozdział 1
Wyprowadziłam ciężki cios w nos, przewróciłam go, chwyciłam za szyję i zaczęłam
dusić. Po bólu i niewyobrażalnym upokorzeniu, ta wściekłość była całkowicie czysta i
dobra. Chwycił mnie rękami w nadgarstkach i próbował odciągnąć moje palce. Krzyczał,
charczał i błagał, a ja stopniowo zdawałam sobie sprawę, że wymawiał moje imię.
To nie jest część moich wspomnień.
I nie byłam znów w tej budzie na polu bawełny.
Leżałam na szerokim firmowym łożu, a nie na rozwalającej się, starej kanapie.
– Lily! Przestań! Uścisk na nadgarstkach wzmógł się.
Nie byłam w odpowiednim miejscu – czy raczej, złym miejscu.
– Lily!
To nie był odpowiedni człowiek … zły człowiek.
Wyskoczyłam z łóżka i stanęłam w rogu sypialni. Mój oddech wyglądał jakby
chodził w poszarpanych spodniach a moje serce waliło zbyt blisko uszu. Zapaliło się
światło, oślepiając mnie na chwilę. Kiedy przyzwyczaiłam się się do blasku, dywagując
powoli, zdałam sobie sprawę, że patrzę na Jacka. Jack Leeds. Jackowi leciała krew z nosa,
a na szyi miał czerwone znaki. Ja mu to zrobiłam. Zrobiłam to wszystko, aby zabić
mężczyznę, którego kocham.
***
- Wiem, że nie chcesz tego robić, ale to może pomóc- powiedział Jack.
Jego głos był zmieniony przez obrzęk nosa i gardła. Bardzo się starałam nie wyglądać
ponuro. Nie chciałam iść do żadnej, cholernej grupy terapeutycznej. Nie lubiłam o sobie
opowiadać i w ogóle po co ta cała terapia? Z drugiej i to decydującej strony, nie chciałam
znów uderzyć Jacka. Bicie to straszna zniewaga dla osoby, którą się kocha. Z drugiej strony
Jack mógł mi oddać. Branie pod uwagę, jak silny był, nie było istotnym czynnikiem. Więc,
później tego ranka, po wyjściu Jacka, który musiał jechać do Little Rock, na spotkanie z
klientem, zadzwoniłam na numer, który zobaczyliśmy z Jackiem na ulotce w sklepie
spożywczym. Nadrukowany był na jasnozielonym papierze, który Jack wyłowił kątem oka,
kiedy kupowałam znaczki pocztowe.
Napis głosił:
BYŁAS MOLESTOWANA SEXUALNIE?
CZUJESZ SIĘ SAMOTNIE?
ZADZWOŃ JUŻ DZIŚ 237-7777
WEŹ UDZIAŁ W NASZEJ TERAPII GRUPOWEJ
NIGDY WIĘCEJ SAMOTNOŚCI!
- Centrum Zdrowia Hartsfield County - powiedział kobiecy głos.
Oczyściłam gardło.
- Chciałabym dowiedzieć się czegoś o grupie terapeutycznej dla ofiar gwałtów-
powiedziałam,
menedżerskim tonem głosu.
- Oczywiście - powiedziała kobieta, jej głos skrupulatnie neutralny sprawił, że rozbolały
mnie zęby. - Grupa spotyka się we wtorki o ósmej, tutaj w centrum. Nie musisz podawać
swoich danych. Wystarczy, że przyjdziesz i wejdziesz przez tylne drzwi, prowadzące na
parking. Można tam też zaparkować.
– Dobrze, w porządku - powiedziałem. Zawahałam się, a następnie zadałam kluczowe
pytanie.
– Ile to kosztuje?
– Dostaliśmy dotację, aby to realizować – powiedziała - To nic nie kosztuje.
Taa... dotację, z moich podatków. Ta wiadomość sprawiła jednak, że w jakiś sposób
poczułam się lepiej.
– Czy mogę powiedzieć Tamsin, że będziesz przychodzić? - zapytała kobieta.
– Muszę to przemyśleć – odpowiedziałam, bojąc się uczynić krok, który z pewnością
przysporzy mi bólu.
***
Carol Althaus mieszkała w środku chaosu. Porzuciłam większość moich klientów i
chciałabym, aby Carol była jednym z nich, ale miałam jeden z moich rzadkich momentów
litości i zostałam przy sprzątaniu u niej. Sprzątałam tylko u Carol, Wintropów i
Drinkwatersów, a poniedziałek był jedynym dniem, kiedy sprzątałam we wszystkich trzech
domach. Wróciłam do sprzątania u Wintropów również we czwartki i pozostawałam otwarta
na jednorazowe posyłki czy okazyjne sprzątanie również w inne dni, ale pracowałam też dla
Jacka, więc mój rozkład zajęć był skomplikowany.
Chaos panujący w domu Carol był jej własnym dziełem, widziałam to w jego stylu, ale
to wciąż był chaos, a ja lubię porządek. Życie Carol wymknęło się spod kontroli kiedy
poślubiła Jaya Althausena, rozwiedzionego sprzedawcę z dwoma synami. Jay sprawował
opiekę nad synami. Aby spłacić kredyt, pracował cały czas i choć może kochał Carol, która
był anatomicznie atrakcyjna, religijna i głupia, również bardzo potrzebował opiekunki do
dzieci. Więc ożenił się z Carol i pomimo wielu doświadczeń i jego synami, mieli również
wspólne dzieci, dwie córki. Zaczęłam pracować dla Carol gdy była w ciąży z drugą córką,
kiedy to każdego dnia siedziała bezwładnie w fotelu. Opiekowałam się jej dziećmi półtora
dnia, tylko raz, kiedy Jay miał wypadek samochodowy za miastem. Prawdopodobnie te
dzieci nie były demonami. Być może były one nawet zwyczajne, ale wszystkie razem
tworzyły piekło. I niestety, w domu też.
Carol potrzebowała, abym przychodziła do niej co najmniej dwa razy w tygodniu, na
jakieś sześć godzin bez przerwy, a mogła sobie pozwolić na jakieś cztery godziny w
tygodniu, ledwo. Dałam Carol najlepszą jakość usług, za takie pieniądze, jakiej nigdzie
indziej by nie dostała. W czasie roku szkolnego prawie możliwym było dla Carol uporać się
z tym wszystkim. Dziewczynki – Heather i Dawn - były jeszcze w domu, miały tylko pięć i
trzy lata, ale chłopcy byli w szkole. Lato było inną parą kaloszy. Był to koniec czerwca,
więc wszystkie dzieci były w domu przez około trzy tygodnie. Carol nie zapisała ich do
żadnej z czterech szkół biblijnych. Pierwszy Kościół Baptystów i Centralny Kościół
Metodystyczny miały już skompletowane grupy na to lato, więc dom był jeszcze bardziej
niż zwykle zaśmiecony papierowymi rybkami, chlebem poprzyklejanym do papierowych
talerzyków, owieczkami zrobionymi z wacików i patyczków od lodów, koślawymi
rysunkami rybaków ciągnących sieci wypełnione ludźmi. Kościół Fundamentalistyczny i
Episkopalny były jeszcze przed nimi. Weszłam otwierając własnym kluczem. Zastałam
Carol, stojącą pośrodku kuchni. Próbowała rozczesać długie, splątane loki Dawn.
Dziewczynka płakała. Miała na sobie koszulę nocną z Kubusiem Puchatkiem na przodzie.
Miała na sobie plastikowe, zabawkowe buty na wysokim obcasie, a na twarzy makijaż
zrobiony kosmetykami matki. Rozejrzałam się po kuchni i zaczęłam zbierać naczynia.
Kiedy wróciłam do kuchni minutę później z ładunkiem brudnych szklanek i dwoma płytami,
które leżały na podłodze w gabinecie, Carol nadal stała pośrodku kuchni, a jej twarz
wyrażała ekstremalną ekspresję.
– Dzień dobry, Lily- powiedziała w spiczasty sposób.
– Cześć Carol.
– Czy coś się stało?
– Nie – Dlaczego zapytała? Czy martwiła by się o moje samopoczucie, gdybym jej
powiedziała, że w nocy próbowałam zabić Jacka?
– Mogłabyś się przywitać kiedy wchodzisz.
Kiedy Carol mówiła, ten mały uśmieszek wciąż grał na jej twarzy. Dawn spojrzała na mnie
z taką fascynacją jakbym była kobrą. Jej włosy nadal były w nieładzie. Mogłabym
rozwiązać ten problem za pomocą nożyczek w około pięć minut i uważam ten pomysł za
bardzo kuszący.
– Przepraszam, myślałam o czymś innym – powiedziałam do Carol grzecznie.
– Czy jest dziś coś specjalnego do zrobienia?
Carol pokręciła głową z tym małym uśmieszkiem na twarzy.
– Te same magiczne rzeczy co zawsze – powiedziała ironicznie i znów pochyliła się
nad głową Dawn. Kiedy pracowała szczotką nad gęstymi włosami dziewczynki, najstarszy
chłopiec wpadł do kuchni ubrany w kąpielówki.
– Mamo, mogę iść popływać?
Dziewczynki odziedziczyły po Carol cerę i brązowe włosy, ale chłopcy byli faworytami w
dziedziczeniu. Przypuszczam, że po swojej biologicznej matce, obaj byli rudzi i piegowaci.
– Gdzie? - zapytała Carol, wiążąc włosy Dawn w kucyk żółtą gumką.
– U Tommy'ego Suttona. Zostałem zaproszony. - powiedział Cody.
– Pamiętasz, że mogę tam pójść sam?
Cody miał dziesięć lat i Carol pokazała mu kilka ulic, które mógł przemierzać sam.
– Ok.. Wróć za dwie godziny.
Tyler ryknął wściekle w kuchni.
– To nie fair. Chcę iść popływać.
– Nie byłeś zaproszony.
Cody uśmiechnął się szyderczo.
– Byłem!
– Znam brata Tommy,ego. Mógłbym pójść!
Tak jak ustaliłam z Carol, załadowałam zmywarkę i wyczyściłam kuchenkę. Tyler
wycofał się do swojego pokoju trzaskając drzwiami. Dawn pobiegła truchtem grać w swoje
Duplo, a Carol tak szybko wyszła z kuchni, że pomyślałam iż się rozchorowała. Heather
pojawiła się przy moim łokciu i obserwowała każdy mój ruch. Nie jestem osobą nie lubiącą
dzieci.. Nie to, że lubię lub nie lubię wszystkich dzieci. Do każdego z nich podchodzę
indywidualnie, tak jak do dorosłych. I niemal lubiłam Heather Althaus. Była na tyle duża
by iść do przedszkola, miała krótkie, łatwe do rozczesywania włosy, a nie takie, które
wymagały drastycznie dużo pracy i doprowadzały Carol do łez, a ona starała się dbać o
siebie. Heather spojrzała na mnie i z powagą powiedziała:
– Hej, panno Lily - i wyjęła zamrożonego gofra z zamrażarki. Po przypieczeniu go w
tosterze, Heather wzięła dla siebie talerz, widelec i nóż i ustawiła je na blacie. Heather miała
na sobie limonkowo - zielone szorty i niebieską koszulę, niezbyt szczęśliwe połączenie, ale
ona sama się ubrała i ja to szanuję. W uznaniu, nalałam szklankę soku pomarańczowego dla
niej i położyłam na stole. Tyler i Dawn truchtem wybiegli na ogrodzone podwórko. Dla
wygody, Heather i ja siedziałyśmy w kuchni w milczeniu. Kiedy zjadła swojego gofra,
podniosła stopy do góry, po czym zeszła z krzesła i odsunęła je z drogi, kiedy myłam
mopem podłogę. Kiedy na jej talerzu została tylko plama po syropie, Heather powiedziała:
– Moja mama będzie mieć dziecko. Mówi, że Bóg da nam małego brata lub siostrę.
W ten sposób wyjaśniła mi nieprzyjemne dźwięki dochodzące z łazienki. Oparłam się na
moim mopie próbując przetrawić tą wiadomość. Nie potrafiłam wymyślić jednej, normalnej
odpowiedzi, więc skinęłam tylko głową. Heather wykręciła krzesło i pobiegła do
przełącznika aby włączyć wentylator, by szybciej wysuszyć umytą podłogę. Zawsze tak
robiłam.
– Czy to prawda, że dziecko przybędzie dopiero za jakiś czas?- zapytała mnie
dziewczynka.
– Prawda. - powiedziałam.
– Tyler mówi, że brzuch mamy będzie taki duży jak arbuz.
– To też prawda.
– Będą musieli wyciąć je nożem, tak, jak tatuś tnie arbuza?
– Nie - miałam nadzieję, że nie będę musiała kłamać – w ogóle nie będą musieli
przecinać- dodałam aby ukryć lęk przed następnym pytaniem.
– Jak dziecko wydostanie się na zewnątrz?
– Mama wytłumaczy ci to, tak jak trzeba – powiedziałam po chwili namysłu.
Wolałabym odpowiedzieć jej rzeczowo, ale nie chciałam uzurpować sobie roli Carol.
Przez szklane, przesuwane drzwi na podwórko (drzwi, które były wiecznie
ozdobione odciskami dłoni), widziałam, że Dawn zaniosła swoje Duplo do piaskownicy.
Trzeba będzie je wymyć. Tyler strzelał miękkimi pociskami z pistoletu Nerf w kierunku
butelki po wodzie mineralnej, nadal wypełnionej wodą. Wszystko wydawało się być w
porządku i nie widziałam żadnego czającego się niebezpieczeństwa, więc postanowiłam
sprawdzić za pięć minut, podczas gdy Carol nadal była niedysponowana. Z Heather,
depczącą mi po piętach poszłam do pokoju, który dzieliła z siostrą z zaczęłam zmieniać
pościel. Pomyślałam, że sekunda mojej koncentracji zmusi Heather do znalezienia sobie
czegoś innego do roboty. Zamiast tego siedziała na małym krzesełku Fisher-Price i
przyglądała mi się z uwagą.
– Nie wyglądasz na szaloną – powiedziała. Przestałam wygładzać płaski kawałek
pościeli i spojrzałam przez ramię na dziewczynkę.
– Nie jestem – powiedziałam. Mój głos był płaski i zbliżał się do furii. Trudno
powiedzieć dlaczego mnie to zraniło, ale tak było.
Bezsensownym by było wyżywać się na dziecku za to, że powtarza to, co najwyraźniej
usłyszało od dorosłych.
– Więc dlaczego chodzisz sama po nocy? Czy to nie jest straszne? Tylko duchy i
potwory wychodzą na zewnątrz w nocy.
Moją pierwszą reakcją było, że ja jestem straszniejsza, niż jakikolwiek duch czy potwór, ale
to wcale nie było pocieszające dla małej dziewczynki, a w głowie zamigotał mi już inny
pomysł.
- Nie boję się wychodzić nocą – powiedziałam, co było bliskie prawdy. I nie było w nocy
więcej rzeczy do przestraszenia się niż w dzień, na pewno.
– Więc robisz to, żeby pokazać, że się nie boisz? - Zapytała Heather.
Poczułam ten sam ból, który ogarnął mnie, gdy zobaczyłam zakrwawiony nos Jacka.
Wyprostowałam się, trzymając w rękach wiązkę brudnej pościeli i popatrzyłam na tę małą
dziewczynkę przez chwilę.
– Tak- powiedziałam- dokładnie dlatego to robię.
Wtedy, w tamtym miejscu wiedziałam, że następnego wieczoru pójdę na sesję
terapeutyczną. Już czas. Na razie nauczę Heather jak zrobić szpitalną fałdę na pościeli.
Rozdział 2
Następnego wieczoru, wsunęłam się przez oznaczone drzwi, jakbym chciała ukraść
trochę pomocy, a nie dostać ją za darmo. Na parkingu, tylko częściowo widocznym z ulicy,
stały cztery samochody. Rozpoznałam dwa z nich. Boczne drzwi, które widziałam, były
ciężkie i metalowe. Zamknęły się za mną z ciężkim łomotem, a ja skierowałam się w stronę
tylko dwóch rozświetlonych pokoi. Wszystkie pozostałe drzwi w górę i w dół korytarza
były zamknięte, o co byłam gotowa się założyć. Kobieta pojawiła się w progu pierwszego
otwartego pokoju i zawołała:
– Chodź! Jesteśmy gotowi, aby zacząć!
Im bliżej podchodziłam, tym bardziej się upewniałam, że kobieta była tak ciemna jak ja
blond, była tak delikatna, jak ja twarda i mówiła dwa razy więcej niż ja mogłabym nawet
pomyśleć.
– Jestem Tamsin Lynd – powiedziała, machając ręką.
– Lily Bard – powiedziałam, łapiąc ją za rękę i potrząsając energicznie. Skrzywiła się.
– Lily?
– Bard – dodałam, chcąc zrezygnować z tego co miało nadejść. Jej oczy zrobiły się
okrągłe za małymi, grubo oprawionymi okularami. Moje imię wyraźnie było jej
znane. Było sławne, jeśli ktoś dużo czytał o zbrodniach.
– Przed wejściem do pokoju terapii, Lily, wyjaśnię zasady.
Cofnęła się i gestem wskazała miejsce, które najwyraźniej było jej biurem. Biurko i krzesło
ustawione były naprzeciwko drzwi, a na nim wszędzie walały się książki i dokumenty.
Pokój był bardzo mały i nie było miejsca na nic więcej jak biurko, krzesło i dwie szafki na
książki. Ściana za biurkiem pokryta była czymś, co wyglądało jak wykładzina,
ciemnoszarym z różowymi drobinkami, aby pasowało do dywanu na podłodze. Uznałam, że
wykładzina przeznaczona była do przypinania dokumentów i wycinków z gazet. Wycinki i
biuletyny poprzypinane były pinezkami a efekt był co najmniej niewesoły. Terapeutka nie
zaprosiła mnie abym usiadła, tylko stała naprzeciwko badając mnie wzrokiem uważnie.
Zastanawiałam się czy wyobraża sobie, że czyta mi w myślach. Czekałam. Kiedy Tamsin
zobaczyła, że nie zamierzam nic powiedzieć, zaczęła.
– Każda kobieta, należąca do tej grupy, wiele o sobie powiedziała, a grupa ta ma na
celu pomóc im przywyknąć do sytuacji społecznych, pracowniczych i osobistych,
bez uczucia strachu. Więc to co tutaj mówimy jest poufne i musisz dać słowo, że
historie, które usłyszysz w tym pokoju, zostaną w Twojej głowie. To jest
najważniejsza zasada. Czy zgadzasz się z tym?
Skinęłam głową. Czasami myślałam, że cały świat znał moją historię, ale gdybym miała
możliwość zapobieżenia temu, nikt nigdy nie dowiedział by się o niej.
– Nigdy nie miałam grupy takiej jak ta, w Shakespeare musiałam znaleźć te kobiety.
Zaczęły przychodzić, kiedy były już gotowe powiedzieć o tym co je spotkało lub
kiedy życie z tym, stało się nie do zniesienia. Kobiety opuszczają grupę, kiedy
poczują się lepiej. Możesz przychodzić tak długo, jak długo będę prowadzić terapię,
jeśli będziesz tego potrzebować. Teraz chodźmy do sali terapeutycznej, poznasz
resztę grupy.
Ale zanim zdążyłyśmy się ruszyć, zadzwonił telefon. Reakcja Tamsin była nadzwyczajna.
Szarpnęła się i odwróciła do biurka. Jej ręka wystrzeliła w stronę aparatu. Kiedy ponownie
rozległ się dźwięk dzwonka, jej palce zacisnęły się na słuchawce, ale nadal jej nie uniosły.
Pomyślałam, ze taktowniej będzie ominąć biurko i popatrzeć na wycinki na ścianie.
Zgodnie z przewidywaniami, większość była o gwałtach, nękaniu i funkcjonowaniu
systemu sądowego. Niektóre były o dzielnych kobietach. Dyplomy i stopnie naukowe
zostały oprawione w ramki i wyeksponowane, a ja byłam pod prawdziwym wrażeniem.
Oczywiście, inteligentna Tamsin, podniosła słuchawkę i powiedziała:
– Halo?
Zabrzmiało to jakby była śmiertelnie wystraszona. Następną rzeczą, którą zobaczyłam, była
dysząca i zatopiona w stojącym przed biurkiem, krześle dla klientów, Tamsin. Porzuciłam
moje próby wyglądania jakby mnie tam nie było.
– Przestań! - terapeutka syknęła do telefonu – Musisz z tym skończyć! Nie, nie będę
tego słuchać! - i rzuciła słuchawką na podstawkę, jakby chciała nią rozbić komuś
głowę. Tamsin wzięła kilka głębokich wdechów, niemal szlochając. Potem
opanowała się na tyle by móc ze mną rozmawiać.
– Jeśli mogła byś pójść do pokoju obok, to będę tam za kilka minut, muszę tylko
zabrać kilka rzeczy.
Polubiłam jej spryt i zimną krew. Zawahałam się, czy zaoferować pomoc, ale uświadomiłam
sobie, że okoliczności byłyby śmieszne. Wycofałam się zza biurka Tamsin, wyszłam z
pokoju, skręciłam dwa kroki w lewo i weszłam do drugiego pokoju. Drugi pokój
przypominał wiele rzeczy, ale na pewno nie pokój terapeutyczny. Był tam duży,
konferencyjny stół, otoczony krzesłami. Pokój był bez okien, na ścianach wisiało kilka
mdłych krajobrazów. Był to gest w kierunku dekoracji. Czekały tam już kobiety, niektóre z
puszkami napojów, a przed nimi leżały notatniki. Moja prawie przyjaciółka, Janet Shook,
była tam, oraz kobieta, która miała nieprzyjemny wyraz twarzy. Przez moment próbowałam
sobie przypomnieć jak się nazywa, aż zdałam sobie sprawę, że ta formalnie ubrana kobieta,
wyczesana w okazałą fryzurę to Sandy McCorkindale, żona pastora Kościoła
Fundamentalistycznego, znanego lokalnie jako NIK. Sandy i ja spotkałyśmy się parę razy,
kiedy kościół zatrudniał mnie by przygotować poczęstunek na posiedzeniach zarządu
przedszkola SCC i miałyśmy różnice poglądów na temat składu menu lunchu na corocznym
posiedzeniu zarządu kościoła. Sandy była tak samo zadowolona, że mnie widzi, jak ja że
spotkałam ją. Po drugiej stronie stołu Janet uśmiechnęła się szeroko. Janet jest, tak samo jak
ja, wysportowana i cholernie umięśniona. Ma ciemnobrązowe włosy, kołyszące się w tył i
w przód, opadające na policzki i mające tendencje do wchodzenia do oczu. Janet i ja
trenujemy czasem razem i jesteśmy członkiniami tej samej grupy trenującej karate.
Usiadłam obok niej i przywitałam się z reszta kobiet i wtedy weszła Tamsin i zaczęła się
krzątać, trzymała podkładkę z klipsem i kilka dokumentów, a jej duże piersi podskakiwały.
Na moje oko całkiem się uspokoiła.
– Drogie Panie, czy zapoznałyście się ze sobą?
– Wszystkie, oprócz ostatnio wchodzącej – wycedziła jedna z kobiet siedzących po
drugiej stronie stołu.
Była jedną z trzech kobiet, których nigdy wcześniej nie widziałam. Tamsin pełniła honory.
– To jest Carla, a to jest Melanie - Tamsin wskazała kobietę, która wcześniej mówiła,
niską, szczupłą i bardzo pomarszczoną z kaszlem palacza. Młodsza kobieta, siedząca
obok niej, Melanie, była pulchną blondynką z ostrym spojrzeniem i wściekłością
widoczną na twarzy. Ostatnia przedstawiona mi kobieta, Firella, była jedyną
Afroamerykanką w grupie. Miała fryzurę, której czubek wyglądał jakby był
zbudowany z baterii. Nosiła bardzo poważne okulary. Ubrana była luźno i wygodnie.
– Panie, to jest Lily. - powiedziała Tamsin z rozmachem, kończąc wprowadzenie.
Czując się tak wygodnie, jak tylko pozwalało mi na to krzesło, skrzyżowałam ręce na piersi,
czekając na to co będzie dalej. Tamsin zdawała się liczyć nas. Wyjrzała przez drzwi na
korytarz, jakby oczekiwała, że ktoś jeszcze przyjdzie, zmarszczyła brwi i powiedziała:
– Dobra, zaczynajmy, wszyscy maja kawę lub co tam chcą do picia? Okay, dobra
robota.
Tamsin Lynd wzięła głęboki wdech.
– Niektóre z Was zostały zgwałcone. Niektóre z Was zostały zgwałcone lata temu.
Czasami ludzie po prostu muszą wiedzieć, że kogoś innego spotkało to samo. Więc,
czy któraś z Was mogłaby opowiedzieć trochę o tym co jej się przydarzyło?
Skuliłam się w środku, bardzo mocno pragnąc wyparować stąd i znaleźć się w moim małym
domu, niewiele ponad kilometr stąd. Jakoś wiedziałam, że Sandy McCorkindale będzie
mówić jako pierwsza i miałam rację.
- Panie – zaczęła. Jej głos brzmiał niemal tak profesjonalnie, ciepło i przyjaźnie, jak jej
męża z ambony.
– Jestem Sandy McCorkindale, a mój mąż jest pastorem Kościoła
Fundamentalistycznego. - Wszyscy skinęli głowami. Wszyscy znali ten kościół.
– Zostałam skrzywdzona, dawno, dawno temu. - powiedziała Sandy z profesjonalnym
uśmiechem.
W galaktyce, daleko, daleko?
– Kiedy dopiero co rozpoczęłam studia.
Czekaliśmy, ale Sandy nie powiedziała nic więcej. Pozostała uśmiechnięta. Tamsin nie
zmuszała Sandy do powiedzenia niczego więcej. Zamiast tego zwróciła się do Janet, która
siedziała obok niej.
– Lily i ja jesteśmy koleżankami z siłowni – powiedziała Janet do Tamsin.
– Och, naprawdę? To świetnie – rozpromieniła się Tamsin.
– Ona wie, że zostałam zgwałcona, ale nic poza tym – powiedziała powoli Janet.
Spojrzała na mnie kątem oka. Wydawała się być skonsternowana, tym, jaki wpływ na
mnie będzie miała jej historia. Niedorzeczne.
– Zostałam zaatakowana jakieś trzy lata temu, kiedy byłam na randce z chłopakiem,
którego znałam całe moje życie. Wyjechaliśmy z parkingu i jechaliśmy polami,
wiesz, jak nastolatki. I on nagle się zatrzymał. On po prostu... Nigdy nie
powiedziałam policji . Powiedział, że nie pozostawił na mnie żadnych śladów, że
policja nigdy mu tego nie udowodni, że nie będą go ścigać.
– Dalej, ah, Carla?
– Grałam w bilard – powiedziała ochryple. Wyglądała na około pięćdziesiąt lat, a były
to ciężkie lata.
– Wygrałam też trochę pieniędzy. Myślę, że jeden z tych chłopców musiał mnie nie
lubić. Wrzucił coś do mojego drinka. Następna rzecz, jaką pamiętam, to że jestem w
moim samochodzie, naga, bez grosza. Moje klucze sterczały między moimi nogami.
Musieli mnie gwałcić, kiedy byłam nieprzytomna. Znam każdego z nich.
– Zgłosiłaś to? - zapytała Tamsin.
– Nie, ja ich znam, wiem gdzie mieszkają – powiedziała Carla.
Zapadła długa chwila ciszy, kiedy przetrawiałyśmy to, co usłyszałyśmy.
– To uczucie, ta potrzeba zemsty, to jest coś, o czym będziemy rozmawiać na dalszym
etapie – powiedziała wreszcie Tamsin..
– Melanie, chcesz nam powiedzieć co się stało?
Pomyślałam, że Tamsin nie zna zbyt dobrze Melanie, tylko wie jak brzmi jej głos.
– To dla mnie coś nowego, więc odpuśćcie mi na razie.
Melanie wydała z siebie nerwowy chichot, bardzo nieodpowiedni, ale pasujący do jej
pulchnych, różowych policzków, który kontrastował z gniewem w jej ciemnych oczach.
Pomyślałam, że Melanie była jeszcze młodsza od Janet.
– Dlaczego tu jesteś, Melanie?
Tamsin była teraz w pełni terapeutą z jej ubraniami, formularzami, działającymi na jej
korzyść. Skrzyżowała kostki, pokryte grubymi, beżowymi pończochami, starając się nie
bawić ołówkiem przy podstawce z klipsem.
– Masz na myśli, co mi się przydarzyło?- zapytała Melanie.
– Tak - odpowiedziała Tamsin cierpliwie.
– Bo zgwałcił mnie mój przyrodni brat, dlatego! Przyszedł do mojej przyczepy,
wszystko porozwalał i złapał mnie w drzwiach, a chwilę później był już na mnie. Nie
miałam czasu wyjąć mojego Magnum 357, nie mogłam zadzwonić na policję.
Wszystko odbyło się tak szybko, że nie dały byście wiary.
– Czy policja aresztowała go?
– Jasne. Nie wyszłam z posterunku policji zanim nie znalazł się za kratkami. Policja
próbowała mnie odwieść od tego, co robiłam, mówili, że w relacjach rodzinnych coś
poszło nie tak, ale ja wiedziałam co robię i wiedziałam co on zrobił. Moje zamiary
były niczym w porównaniu z tym, jak mnie skrzywdził. Jego żona powiedziała, że jej
też to robił, kiedy była chora lub nie miała ochoty. Byli małżeństwem, więc myślę, że
wydawało jej się, że nie wolno jej się poskarżyć, ale ja wiem, że może to zrobić.
– To dobrze, Melanie – powiedziała Tamsin, a ja w myślach powtórzyłam te słowa.
– Może być trudno stanąć w obronie prawdy, Firella?
– Oh, cóż... przeniosłam się tutaj z Nowego Orleanu jakiś rok temu - powiedziała
Firella – Jestem zastępcą dyrektora gimnazjum, tu, w Shakespeare, podobną pracę
miałam w Luizjanie.
Moje poglądy co do jej wieku poszły w górę. Firella była prawdopodobnie koło
pięćdziesiątki, a nie trzydziestki piątki, jak pierwotnie zakładałam.
– Kiedy mieszkałam w Nowym Orleanie, zostałam zgwałcona w szkole, przez ucznia.
Wtedy Firella zamknęła usta i przemilczała resztę tej historii, tak, jakby już dość dała nam
do myślenia. I miała rację. Pamiętałam zapach szkoły, kreda, szafki, brudna wykładzina
przemysłowa i cisza w budynku, kiedy uczniowie poszli do domu. Myślałam o kimś,
jakimś drapieżniku, poruszającym się bezgłośnie po budynku …
– Złamał mi też rękę – powiedziała Firella. Poruszyła lewą ręką, trochę tak, jakby
badając jej użyteczność - Wybił kilka zębów. Zaraził mnie opryszczką.
Powiedziała to bardzo poważnie i rzeczowo. Wzruszyła ramionami i zamilkła.
– I złapali go?
– Tak – powiedziała kobieta ze znużeniem.
– Złapali go, powiedział, że sypiałam z nim od miesięcy. Taki konsensus. Zrobiło się
naprawdę paskudnie. To było we wszystkich gazetach, ale złamana ręka i brakujące
zęby były mocnym dowodem, naprawdę.
Tamsin rzuciła spojrzenie w moją stronę, aby upewnić się, że pojęłam fakt, że nie jestem
jedyną ofiarą na świecie, która przeszła straszną gehennę. Nigdy nie byłam egoistką.
- Lily, czujesz się na siłach opowiedzieć nam dziś swoją historię? - zapytała terapeutka.
Walczyłam z niemal przytłaczającą chęcią by wstać i wyjść, ale zmusiłam się, by usiąść i się
zastanowić. Myślałam o nosie Jacka, o zaufaniu, które okazały mi te kobiety. Gdybym miała
o tym opowiedzieć, równie dobrze mogę to zrobić teraz, jak i każdego innego dnia.
Skupiłam się na klamce, kilka stóp za uchem Tamsin. Żałowałam, że jakiś czas temu nie
nagrałam tego na taśmę.
– Kilka lat temu mieszkałam w Memphis – powiedziałam stanowczo – Pewnego dnia
w drodze z pracy do domu zepsuł mi się samochód. Kiedy szłam na stację
benzynową, jakiś człowiek, grożąc bronią uprowadził mnie. Wynajął mnie małej
grupie rowerzystów na weekend. Tym się zajmował. Zabrali mnie do takiej... starej
budy na polach w Tennessee.
Poczułam drżenie, prawie niezauważalne dreszcze,ale mogłam je poczuć aż do podeszew
moich stóp.
– Było ich około pięciu, pięciu mężczyzn i jedna lub dwie kobiety. Zawiązali mi oczy
więc ich nie widziałam. Przykuli mnie do łóżka. Gwałcili mnie i wycięli nożami
wzory na mojej klatce piersiowej i brzuchu. Kiedy wychodzili, jeden z nich dał mi
pistolet. Był wściekły na faceta, który im mnie wynajął. Nie pamiętam dlaczego.
To nie była prawda, ale nie chciałam dalej wyjaśniać.
– Pistolet miał jeden nabój. Mogłam się zabić. Zrobiłabym tym niezły bałagan. Na
zewnątrz było wtedy bardzo gorąco.
Miałam zaciśnięte pięści. Walczyłam by zachować równy oddech.
– Ale kiedy porywacz wrócił, zastrzeliłam go. I umarł.
W pokoju było tak cicho, że słyszałam swój własny oddech. Czekałam, aż Tamsin coś
powie. Ale oni czekali na mnie. Janet powiedziała:
– Powiedz nam, jak to się skończyło.
– Ach, cóż, rolnik, do którego należała ziemia, przyszedł i mnie znalazł. Zadzwonił na
policję, a oni zabrali mnie do szpitala. .
Wersja skrócona.
- Jak długo? -Tamsin zapytała.
– Jak długo mnie tam trzymali? Cóż, zobaczmy.
Dreszcze się wzmogły. Wiedziałam, że teraz musi je już być widać.
– Cały piątek, całą noc, sobotę i część niedzieli, tak myślę.
– Jak długo, zanim rolnik przyszedł.
– Och, tak, przepraszam, czyli jeszcze resztę niedzieli, poniedziałek i większość
wtorku. Jakoś tak - powiedziałam. Wyprostowałam się tak mocno, że klatka
piersiowa chciała mi pęknąć. Próbowałam się trzymać.
- Pamiętam to – powiedziała Melanie – Byłam tylko dzieckiem, ale pamiętam, to było we
wszystkich gazetach. Pamiętam, jak życzyłam ci, abyś miała szansę zastrzelić ich
wszystkich.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
– Pamiętam, że myślałam, że sama się o to prosiłaś, idąc, po tym, jak twój samochód
się zepsuł – powiedziała Firella. Wszyscy spojrzeli na nią.
– To było zanim dowiedziałam się, że kobiety mają prawo chodzić tam, gdzie chcą i
nikt nie może im przeszkadzać.
– To prawda Firella – powiedziała stanowczo Tamsin.
– Jaka jest zasada, ludzie?
Wszyscy czekali.
– Nie obwiniaj ofiary za zbrodnię – powiedziała, prawie śpiewnie.
– Nie obwiniaj ofiary za zbrodnię – odpowiedzieliśmy chórem.
Myślę, że niektórzy wiedzieli coś o tym, więcej niż inni, sądząc po wyrazach twarzy.
- Opiekunka do dziecka jest odwożona do domu przez ojca dziecka, gwałci ją,jest winna? -
zapytała ostro Tamsin.
– Nie obwiniaj ofiary za zbrodnię – odpowiedzieliśmy. Muszę przyznać, że był to dla
mnie wysiłek. Musiałam się zdecydować, czy Jack powinien dać mi czas, ale
przypomniałam sobie krew wypływającą z jego nosa.
– Kobieta spaceruje sama w nocy, zostaje złapana i zgwałcona – powiedziała Tamsin –
Czy to jej wina?
– Nie obwiniaj ofiarę za zbrodnię – powiedzieliśmy stanowczo.
– Kobieta jest ubrana w obcisłą spódniczkę, bez stanika, idzie do baru w złej części
miasta, upija się, wsiada do samochodu z nieznajomym, zostaje zgwałcona. Czy to
jest jej wina?
Chór zamarł. To wymagało większego przemyślenia.
– Jak myślisz, Lily? - Tamsin zapytała bezpośrednio mnie.
– Myślę, że chce wyglądać atrakcyjnie, nawet prowokacyjnie, ale tonie znaczy, że
zasługuje na zgwałcenie. Myślę, że nawet głupota, upijanie się z ludźmi, których nie
znasz, nie zasługuje na karę bycia zgwałconym. Kobieta musi być odpowiedzialna za
swoje własne bezpieczeństwo – zamilkłam.
– A co masz na myśli, mówiąc: odpowiedzialna za swoje własne bezpieczeństwo?
To było pytanie, na które mogłam odpowiedzieć.
– To oznacza naukę walki – powiedziałam z całą pewnością – To oznacza bycie
ostrożnym. To tak, jak dbanie o samochód żeby się nie zepsuł, upewnianie się czy
drzwi są zamknięte i ocena otoczenia w zakresie zagrożenia.
Niektóre kobiety spojrzały na mnie z powątpiewaniem, kiedy wspomniałam o walce, ale
reszta moich działań doczekała się akceptacji.
– Jak odpowiedzialna byłaś za swoje bezpieczeństwo zanim zostałaś zgwałcona-
zapytała terapeutka.
Jej ciemne oczy zostały skierowane prosto na mnie. Pochyliła się do przodu, a jej
bluzka rozchyliła się nieznacznie, bo była za bardzo wypełniona.
– Nie bardzo. Upewniałam się, że zawsze mam dość pieniędzy by zadzwonić. Kiedy
jechałam na pierwszą randkę z kimś, kogo nie znałam, mówiłam przyjaciółce lub
dwóm, gdzie idę i z kim.
– Tak więc można powiedzieć, że większość z tych mądrości nie przydała Ci się?
– Tak.
– Czy możesz winić kobietę za to, że nie ma tych samych zasad?
– Nie.
W miarę jak dyskusja się rozwijała, ja ograniczyłam się do słuchania przez resztę godziny.
Problem odpowiedzialności był zawiły. Kobiety ubierały się prowokacyjnie, aby
przyciągnąć uwagę i podziw, bo je to satysfakcjonowało. Wierzę, że bardzo niewiele kobiet
nosi biustonosz push-up, bluzkę low-cut [bluzka z głębokim dekoltem, odsłaniająca piersi –
tłum.], mini spódnicę i wysokie obcasy, jeżeli mają zamiar zostać w domu czy na przykład
pracować przy komputerze. Ale zainteresowanie seksualne nie jest tożsame z gwałtem.
Wiem, że nie istnieje kobieta, która wychodzi wieczorem z domu, wystrojona, z myślą, że
ucieszy ją bycie zmuszoną groźbą użycia noża do zrobienia loda komuś obcemu. I istnieje
bardzo niewiele kobiet, które chodzą same po nocy, mając nadzieje, że jakiś facet zaoferuje
jej wybór między seksem a uduszeniem. Faktem pozostaje, że głupota i/lub słabość nie jest
karalna. I to by było na tyle, jeśli chodzi o mnie. A co ze zgwałconymi babciami i dziećmi?
Były obiektami seksualnymi w oczach wypaczonych zboczeńców. Ten wzorzec myślenia
był mi znany, przestarzały. Potwierdzał w jakim miejscu byliśmy i dokąd zmierzaliśmy.
Myślałam o własnej terapii. Tamsin Lynd, swoją obecnością, zmuszała na do myślenia o
wydarzeniach i problemach, z którymi trudno się zmierzyć, udźwignąć. Co za praca –
musieć słuchać o tym wszystkim. Zastanawiałam się czy ona kiedykolwiek została
zgwałcona, pomyślałam, że to nie mój interes, nie powinnam pytać, ponieważ była
neutralna, była liderem grupy, przynajmniej pozornie. Czy Tamsin przeżyła gwałt? Z
pewnością miała teraz kłopoty, z którymi musiała sobie radzić. Ten telefon nie był od
znajomego. Kiedy sesja się skończyła, Tamsin wyprowadziła nas, pozostając w pustym
budynku – aby uporządkować kilka rzeczy – jak powiedziała. Gdy byłyśmy na parkingu,
kokon wzajemnego, rozpuszczonego bólu i Melanie, i Sandy, rozwiał się natychmiast.
Carla wsiadła do swojego starego samochodu i zapaliła papierosa, zanim przekręciła
kluczyk w stacyjce. Firella powiedziała do nikogo szczególnego:
– Mieszkam tu, w prawo, w dole ulicy – ułożyła kluczyki w dłoni, przybrała dumną
minę i ruszyła w ciemność.
Janet przytuliła mnie. Nie było to coś typowego w naszych relacjach i prawie się
wzdrygnęłam. Trzymałam ręce sztywno za jej plecami i próbowałam się zbliżyć, aby
odwzajemnić uścisk. Zrobiła krok do tyłu i roześmiała się.
– Tak lepiej?
Poczułam się zakłopotana, dałam jej to odczuć.
– Nie musisz przede mną udawać – powiedziała.
– Kim jest Tamsin? – zapytałam aby zmienić temat.
– Pracuje tu około roku – powiedziała Janet, chcąc przejść na moje tory – Ona i jej maż
mają niewielki dom na Compton. Oboje są Jankesami. On ma inne nazwisko.
Janet jasno dała do zrozumienia, że to małżeństwo było bardzo nietradycyjne.
– Przeszkadza ci to?
Janet pokręciła głową.
– Ona może spędzać czas nawet z aligatorami. Przyjście do tej grupy jest najlepszą
rzeczą, jaką zrobiłam, odkąd zostałam zgwałcona.
– Nie zgłoszenie gwałtu nie wydaje się pasować do ciebie – powiedziałam ostrożnie.
– Nie pasuje do takiej mnie, jaką jestem teraz. To byłam ja wtedy.
– Czy kiedykolwiek pomyślałaś o zgłoszeniu tego, nawet teraz?
– On nie żyje – powiedziała po prostu Janet – To było w gazetach w zeszłym roku.
Może pamiętasz? Mart Weekins? Próbował przejść przez żółtą linię na tym dużym
zakręcie za miastem, na trasie nr 6. Sprawiedliwość przyszła z innej strony.
– Tak -odpowiedziałam.
– Nie wziął odpowiedzialności za swoje bezpieczeństwo, tak myślę. Czy myślisz, że
to, że on był tam wtedy było nierozsądne?
– Zastanawiam się, czy był ubrany prowokacyjnie – powiedziała Janet i obie
roześmiałyśmy się, trochę maniakalnie.
***
Jak to się często zdarzało, kiedy poznałam Tamsin Lynd, słyszałam o niej wszędzie i ciągle
ja spotykałam. Widziałam ją na poczcie, w sklepie spożywczym, na stacji benzynowej.
Czasami towarzyszył jej tęgi mężczyzna z ciemnymi włosami, brodą i wąsami, wygolonymi
w staranny wzór. Za każdym razem uśmiechała się do mnie przyjaźnie, ale bezosobowo,
więc mogłam odpowiedzieć uśmiechem lub zignorować go, wybór należał do mnie. Jako, że
następnego tygodnia, po mojej drugiej sesji, pojechałam z Jackiem do Little Rock, starałam
się opisać mu jej wygląd i charakter, ale w ogóle nie mogłam sobie z tym poradzić.
Zazwyczaj od razu wiem, czy kogoś lubię czy nie, ale z Tamsin nie mogłam się
zdecydować. Może to nie ma znaczenia z osobą , jeśli ma ona tylko pomóc ci wyprostować
coś w twojej głowie. Może nie miałam po prostu powodu lubić ja lub nienawidzić.
– Jest inteligentna – powiedziałam – Zawsze mówi nam o innych stronach naszych
doświadczeń.
– Czy jest sympatyczna?
Jack wygładził włosy z boku jedną ręką, przełożył drugą rękę na kierownicę i wygładził z
drugiej strony. Jego wymykające się, niesforne kosmyki, sztywnych czarnych włosów, to
pewny znak, że myślał o czymś innym kiedy się ubierał. Zastanawiałam się, czy zaprzątała
mu myśli moja wydajność w pracy.
– Nie bardzo – powiedziałam- ma silny charakter. Po prostu nie wiem, co się na niego
składa.
– Zazwyczaj podejmujesz decyzje co do ludzi szybciej niż w tym przypadku.
– Zastanawiam się nad nią. Może jest to część bycia doradcą, ale ona nie wydaje się
skupiać teraz na tym, co czujemy do napastnika, tylko o problemach, które wynikły z
ataku.
– Może ona wychodzi z założenia, że nienawidzisz wszystkich mężczyzn.
– Możliwe. Albo po prostu czeka, aż my to powiemy. Chyba żadna z nas nie należy do
klubu „Mężczyźni są wspaniali” i myślę, że jedna lub dwie osoby z grupy naprawdę
nienawidzą wszystkich mężczyzn, do pewnego stopnia.
Jack rzucił mi niewygodne spojrzenie. Nie byłam pewna jak bardzo chciał usłyszeć o moich
nowych doświadczeniach, a ja nie byłam pewna, jak bardzo chcę się nimi podzielić.
– Jesteś pewna, że dobrze się czujesz w tej nowej pracy? - spytał po raz setny.
– Jack – powiedziałam ostrzegawczo.
– Wiem, wiem, ja tylko... czuje się odpowiedzialny.
– Jesteś odpowiedzialny. Wszystko jest w porządku i nawet trochę się cieszę.
To Jack wpadł na pomysł, abym była prywatnym detektywem, jak on. Aby to osiągnąć,
muszę pracować razem z doświadczonym śledczym przez dwa lata. Ta praca była moim
pierwszym krokiem, a doświadczonym śledczym był Jack. Zatrzymaliśmy się na parkingu
przy centrum handlowym w zachodniej części Little Rock. To był drugi Marvel Gym
otwarty w tym mieście i zajmował dwie trzecie powierzchni całego centrum handlowego.
Mel Brentwood ryzykował trochę pieniędzy otwierając drugą siłownię, zwłaszcza, że
Marvel nie było zwyczajnym miejscem do podnoszenia ciężarów. Marvel było luksusową
siłownią, z różnymi zajęciami, otwartą cały dzień, ze specjalną salą do ćwiczeń aerobowych
(bieżnie, ścianka do wspinaczki), sauną, solarium, jacuzzi, dużą ilością hantli, dla ludzi,
którzy chcieli przyjść powyciskać trochę żelastwa. Poszłam do damskiej szatni, która
posiadała również damską łazienkę, zdjęłam bluzkę i spodenki i złożyłam aby schować je
do zamykanej szafki. Pod spodem nosiłam strój do ćwiczeń, zawsze go zakładałam. Był to
spandeksowy kostium w cętki leoparda, bez rękawów, z nogawkami do połowy uda. Z boku
klatki piersiowej, wypukłymi literami, widniał napis MARVEL, a pod nim słowo siłownia,
mniejszą czcionką. Mimo, że kostium odsłaniał każdy posiadany przeze mnie kilogram,
zakrywał moje blizny. Nosiłam czarne skarpety i ciężkie czarne Nike'i, wyglądające trochę
militarnie. Po chwili namysłu zostawiłam torebkę, zamknęłam szafkę i poszłam na parter,
aby się zalogować w systemie, odliczającym czas pracy. Moja praca była mało płatna, jako
dla nowo przyjętych i polegała na tym, że miałam się opiekować i sprawdzać ludzi, którzy
zapłacili za roczne członkostwo. Reszta mojej pracy polegała na pokazywaniu nowym
gościom, jak korzystać z urządzeń, asekurowaniu ludzi którzy przyszli bez kumpla,
sprzedawaniu napojów i ubrań i odbieranie telefonów. Na jednej zmianie pracowały zawsze
dwie osoby, kobieta i mężczyzna. Jeśli kolega, który dzielił ze mną zmianę, chciał iść
poćwiczyć, miałam go zastąpić i on musiał to samo robić dla mnie.
Nigdy nie pokazałam tak dużo siebie tak wielu obcym, praktycznie z dnia na dzień.
Zanim jeszcze złe czasy mnie naznaczyły, zawsze byłam skromna. Ale musiałam się poznać
z innymi pracownikami, którzy byli ode mnie młodsi. Jack zapewnił mnie, że jeśli
którykolwiek z miałby takie ciało jak moje, obnosiłby się z nim znacznie bardziej niż ja.
Aby zminimalizować moją samoświadomość o pojawiającym się zainteresowaniu,
ograniczyłam makijaż do minimum, unikałam bezpośredniego kontaktu wzrokowego z
mężczyznami i ignorowałam jakiekolwiek zainteresowanie objawiane przez którąkolwiek z
osób. Ponieważ przednie drzwi były otwarte już wiedziałam, że kierownik tam był.
Rzeczywiście w jego biurze paliło się światło. Linda Doan mnie nie lubiła i była
zdecydowana pozbyć się mnie przy pierwszej nadarzającej się okazji. Linda nie mogła mnie
zwolnić, ale jeszcze o tym nie wiedziała. Nie wiedziała co ja tak naprawdę tam robiłam.
Byłam pod przykrywką. Samo to określenie wywoływało u mnie chichot, ale to była
prawda. Od otwarcia, siedem miesięcy temu, w siłowni grasował złodziej. Ktoś wkradał się
do szatni i innych miejsc i kradł gościom różne rzeczy – pieniądze, biżuterię, telefony
komórkowe. Niemożliwym było, że złodziej był gościem, a Jack uważał, że robił to jeden z
pracowników, biorąc pod uwagę miejsca, z których ginęły te rzeczy.
– Szatnia męska, damska, składzik przy saunie – jęczał Mel Brentwood – napoje,
zegarki, łańcuszki, pieniądze, niedużo, niezbyt drogie, ale to tylko kwestia czasu.
Goście usłyszą o tym i przestaną przychodzić. Jeśli nie znajdziemy złodzieja, wywalę
wszystkich z pracy, przysięgam, zrobię to.
Byłam pewna, że takie drastyczne działanie było niezgodne z prawem, ale to nie była
moja sprawa by o tym mówić. Zauważyłam, że Jack, który wyglądał przez okno, miał pusty
wyraz twarzy. Mel nie mógł być takim idiotą na jakiego pozował. Otworzył sieć siłowni za
pieniądze, które pożyczył od sceptycznych przyjaciół, rodziców i sprawił, że dobrze
prosperowały, ciągle myśląc jak je zareklamować w telewizji bez wielkich nakładów.
– Czy możemy zainstalować kamery w szatniach? - zapytał Jack.
– Jasne, że nie! Jak myślisz, jak większość z tych ludzi zareaguje na to, że ich
filmujemy? Nie ma sposobu na umieszczenie ich tam tak, by nikt nie zauważył.
Ale byłam pewna, że Mel zainteresował się tym pomysłem.
– Jeśli nie chciałbym zgłaszać kradzieży policji... - powiedział powoli – gdybym tylko
chciał złapać drania i zwolnić...
– Kamera nigdy nie wyszłaby na jaw – powiedział Jack – Możemy ją zdemontować,
zniszczyć taśmę, nikt się nie dowie. Możemy ją uruchamiać zdalnie. Nie jestem
entuzjastą filmowania nieświadomych tego ludzi, ale to zadziała.
– Czy nadal potrzebuję Lily? - zmierzył mnie jak rewolwerowiec, który może użyć
swojej zabawki.
– Oczywiście, są rzeczy, których kamera nie wyłapie – powiedział Jack – a my musimy
jeszcze wymyślić sposób na pozbycie się problemu.
– Dobra, dziewczyny – powiedział Mel waląc mnie w ramię, jakby chciał mnie zagrzać
do gry – Zaczynasz działać tak szybko, jak jesteś w stanie założyć rajstopy.
Spojrzałam na niego groźnie. Nie byłam zadowolona z pracy dla Mela, ale pracowałam już
dla wielu osób, dla których praca nie podobała mi się. Powiedziałam sobie, żeby odpuścić.
Był niepoprawny politycznie, ale płacił Jackowi za tą pracę. Jack mógłby złapać innego
klienta, który zadzwoniłby do niego stojąc akurat w korku i jego firma kręciłaby się. Więc
tkwiłam tam, w siłowni Marvel, w chwalebnym firmowym, leopardzim kostiumie,
upewniając się, że goście przeciągnęli swoje zielone karty przez czytnik aby komputer mógł
zarejestrować ich obecność. Wręczałam gościom małe ręczniki, jeśli zapomnieli o swoich,
sprawdzałam zapas dużych ręczników kąpielowych w pokoju z szafkami, sprzedawałam
drogie „zdrowe” napoje, umieszczone w lodówce za ladą. Były to codzienne obowiązki, ale
każdego dnia zdarzał się jakiś konkretny problem do rozwiązania. W ciągu pierwszej
godziny mojej dzisiejszej pracy, zmieniłam ustawienia wagi w urządzeniu do treningu nóg,
potem dyskretnie wyczyściłam ławeczkę do podnoszenia ciężarów, na której potwornie
spocony gość, leżąc, tak ją ubrudził, że wyglądała jakby ktoś wytarzał ją w błocie. Przez
sekundę lub dwie byłam wściekła na Byrona, dwudziestoczteroletniego chłopaka, który
dzielił ze mną zmianę. Zastępował wszystkie kobiety podczas treningu, co zjednywało mu
względy wszystkich kobiet, oprócz mnie. Ze mną próbował pogrywać. Był wyrzeźbiony.
Można powiedzieć, że miał o sobie mniemanie, że jest zbudowany jak grecki posąg,
zmysłowy, męski. To znaczy, jeśli Byron w ogóle znał któreś z tych słów. Byron był
marnowaniem miejsca pracy, jeśli chodzi o moją opinię. Podczas dwóch tygodni pracy w
Marvel, nie jestem w stanie zliczyć ile razy miałam nadzieję, że on jest złodziejem. Chyba,
że ludzie płacili grube pieniądze za kartę członkowską by popatrzeć na Byrona, biednego
pracownika: uprzejmego dla ludzi, których lubił, którzy mogli mu pomóc i niegrzeczny dla
gości, którzy nie mogli nic dla niego zrobić czy spodziewali się po nim, że będzie pracował.
A on nie zajmował się niczym, co stało nieruchome. Dlaczego Linda Doan zatrudniła
Byrona, było dla mnie zagadką.
– Muszę zanieść ręczniki do damskiej szatni – powiedziałam – potem mam zamiar
potrenować.
– Dobra – powiedział Byron. Mówca. Zaczął robić inny zestaw brzuszków.
Zabrałam stertę ręczników do damskiej szatni. Kiedy weszłam, w łazience ktoś brał
prysznic, co było zaskakujące, bo było zbyt wcześnie, mogła być dziesiąta, może dziesiąta
trzydzieści. Strumień wody zamilkł, kiedy dotarłam do szafki na ręczniki. Szłam cicho, bo
zawsze tak chodzę. Złapałam gościa na gorącym uczynku. Kobieta przeszukała moją
torebkę, którą zostawiłam na wierzchu, by kusiła, dodatkową parę butów, opartą o moją
szafkę. Przeszukiwałam w myślach listę gości, próbując przyporządkować zdjęcie twarzy,
którą widziałam do danych personalnych. Uczyłam się tego na pamięć. W końcu wpadłam
na jej nazwisko: Mandy Easley. Mandy dowiedziała się o mojej obecności w szatni po tym,
jak wyciągnęła dwadzieścia dolarów z mojego portfela i otworzyła przegródkę z kartami
kredytowymi. Mandy miała tylko dwadzieścia lat, ale kiedy mnie zobaczyła, wyglądała jak
stara wiedźma. Jej ciemnobrązowe włosy były jeszcze mokre od prysznica, wąska twarz
była naga od makijażu, a ręcznik owijał się skromnie wokół niej, ale nadal nie wyglądała
niewinnie. Jej spojrzenie było winne jak cholera.
– Oh, ah, Lily, prawda? Szukałam właśnie drobnych do automatu, na tampony –
powiedziała roztrzęsionym głosem.
– To automat przyjmuje teraz dwudziestki?
– Ah, ja... - dwadzieścia dolarów powiewało z jej palców kiedy wpatrywała się w
torebkę, zupełnie, jakby drobne miały się zmaterializować w jej rękach – och, to
wypadło! Przykro mi, po prostu pozwól mi schować to z powrotem... - i zaczęła
szukać drobnych. Cała był spięta.
– Pani Easley – z tonu mojego głosu zorientowała się, że nie ujdzie jej to płazem.
– O, cholera – powiedziała i zakryła twarz dłońmi, jakby wstyd ją przytłoczył.
– Lily, szczerze mówiąc nigdy nie robiłam czegoś takiego. - Starała się wycisnąć kilka
łez, ale nie potrafiła na zawołanie.
– Mam straszne kłopoty finansowe, proszę, nie dzwoń na policje! Moja mama może
umrzeć, jeśli byłabym karana.
– Jesteś karana – obserwowałam ją. Jej twarz podniosła się z dłoni i spojrzała na mnie.
– Co?
– Jesteś karana. Za kradzieże w sklepach i wystawianie czeków bez pokrycia.
Komputer w siłowni pokazał nam, którzy pracownicy i goście byli w siłowni w
czasie, kiedy zdarzały się kradzieże i dwudziestotrzyletnia rozwódka, Mandy Easley się
powtarzała. Jack sprawdził jej przeszłość kryminalną.
– Z chęcią zwrócimy ci pieniądze za twoją kartę członkowską, przelewem, jak tylko
nam ją zwrócisz. - poinstruowałam ją.
– Kiedy będę miała kartę w ręku, będziesz mogła odejść.
– Nie zamierzasz zadzwonić na policję? - Zapytała, nie mogąc uwierzyć w swoje
szczęście. Czułam się tak samo.
– Kiedy zwrócisz kartę, możesz iść.
– Dobrze, Robokopie – powiedziała z furią, ulga popchnęła ją na granice ostrożności.
– Weź tą cholerną kartę! -
Odwróciła się i szarpała kieszeń szortów leżących na szafce za nią. Wydobyła
plastikową kartę i rzuciła nią we mnie. Mandy nie wyglądała jak młoda, zadbana
kobieta, kiedy wyszarpywała dwadzieścia dolarów z mojej torebki, miała szyderczy
wyraz twarzy. Rzadko spotykałam osobę o tak brzydkim wyrazie twarzy, kobietę czy
mężczyznę. Myślę, że Mandy Easley była takim samym marnotrawstwem przestrzeni
jak Byron i chciałam wyrzucić ją za drzwi. Czułam się przez nią chora. Odczytała
coś z mojej twarzy, bo zaprzestała swoich maniakalnych wybuchów. Zszarpała z
siebie ręcznik pozwalając mu upaść na podłogę, po czym włożyła szorty i koszulkę i
wsunęła stopy w sandały. Zabrała torebkę, złośliwie przewróciła stos ręczników i
skierowała się do sali prowadzącej do głównego wejścia. Odwróciła się na pięcie,
rzuciła jakiś ognisty komentarz do osób przebywających w sali do wyciskania, tak
aby wszyscy słyszeli, ale ruszyłam w jej kierunku z największym obrzydzeniem na
twarzy. Wybiegła z siłowni po raz ostatni. Musiałam wrócić i posprzątać i choć
robiło mi się niedobrze, podniosłam kartę, którą rzuciła we mnie Mandy. Kiedy
składałam ręczniki i odkładałam na miejsce, wyobrażałam sobie różne sposoby na to
jak zmusiłabym Mandy do podniesienia tej karty. Potem ponownie zajęłam miejsce
obok Byrona.
– Co się stało z Mandy? - zapytał od niechcenia, odrywając się na chwilę od fascynacji
swoją twarzą odbitą w lśniącym blacie.
– Wybiegła stąd jak poparzona kotka.
Nie mogłam mu powiedzieć, że ona kradła. To wyrzucało by za burtę cały pomysł. Ale
mogę powiedzieć mu coś innego.
– Miałam jej zabrać kartę członkowską – powiedziałam, jeszcze bardziej poważnie i
spokojnie, niż normalnie. Wytrzeszczył oczy z ciekawości.
– Co? Dlaczego? - pozostałam niewzruszona.
– Czy ona złożyła na ciebie skargę? - Byron stworzył teorię. Mogłam praktycznie
zobaczyć parę uchodzącą z jego uszu.
– Czy ona faktycznie coś zrobiła? Pod prysznicem?
Miałam nie ujawniać układów biznesowych między Jackiem a Melem Brentwoodem.
Odwróciłam wzrok, mając nadzieję, że zauważy moje zakłopotanie.
– Nie chcę o tym mówić – powiedziałam zgodnie z prawdą.
– To było naprawdę okropne.
– Biedna Lily – powiedział Byron, kładąc rękę na moim ramieniu i lekko przyciskając.
– Biedna dziewczynka.
Gryząc wargę od środka żeby nie zawarczeć, zasugerowałam Byronowi, że chciałabym
wrócić do pracy. Zdjął rękę z mojego ramienia kiedy odsunęłam się do stojaka z prasą.
***
Po rozgrzewce i zrobieniu pierwszych czterdziestu pięciu powtórzeń, usiadłam na
siedzisku i postawiłam stopy na dużej metalowej płycie. Pchnęłam lekko by wyważyć
ciężar, odrzuciłam barki do tyłu i pozwoliłam kolanom uderzyć w moją klatkę piersiową,
wdech. Nogi prosto, wydech. Nogi do klatki piersiowej, wdech. Nogi prosto, wydech. I tak
w kółko, aż wykonałam czterdzieści pięć powtórzeń. Pod koniec treningu zrozumiałam, że
powinnam być dumna, że zakończyłam sukcesem moją pierwszą sprawę, jako prywatny
detektyw. Jakoś telewizja i przemysł filmowy nie przygotowały mnie do poczucia
satysfakcji z wykrycia złodzieja. Nie biegałam wymachując bronią, policja nie groziła mi,
Mel Brentwood nie próbował się ze mną przespać. Czy to możliwe, że media wprowadziły
mnie w błąd? Kiedy tak rozmyślałam, zauważyłam, że Byron był tak podekscytowany
możliwością szerzenia wiadomości o Mandy, że wziął płyn i zaczął czyścić lustra
pokrywające ściany w sali gimnastycznej. Czynność ta zbliżyła go na odległość szeptu do
Tłumaczenie nieoficjalne: czarymery Charlaine Harris Lily Bard 05 Czysta terapia
Rozdział 1 Wyprowadziłam ciężki cios w nos, przewróciłam go, chwyciłam za szyję i zaczęłam dusić. Po bólu i niewyobrażalnym upokorzeniu, ta wściekłość była całkowicie czysta i dobra. Chwycił mnie rękami w nadgarstkach i próbował odciągnąć moje palce. Krzyczał, charczał i błagał, a ja stopniowo zdawałam sobie sprawę, że wymawiał moje imię. To nie jest część moich wspomnień. I nie byłam znów w tej budzie na polu bawełny. Leżałam na szerokim firmowym łożu, a nie na rozwalającej się, starej kanapie. – Lily! Przestań! Uścisk na nadgarstkach wzmógł się. Nie byłam w odpowiednim miejscu – czy raczej, złym miejscu. – Lily! To nie był odpowiedni człowiek … zły człowiek. Wyskoczyłam z łóżka i stanęłam w rogu sypialni. Mój oddech wyglądał jakby chodził w poszarpanych spodniach a moje serce waliło zbyt blisko uszu. Zapaliło się światło, oślepiając mnie na chwilę. Kiedy przyzwyczaiłam się się do blasku, dywagując powoli, zdałam sobie sprawę, że patrzę na Jacka. Jack Leeds. Jackowi leciała krew z nosa, a na szyi miał czerwone znaki. Ja mu to zrobiłam. Zrobiłam to wszystko, aby zabić mężczyznę, którego kocham. *** - Wiem, że nie chcesz tego robić, ale to może pomóc- powiedział Jack. Jego głos był zmieniony przez obrzęk nosa i gardła. Bardzo się starałam nie wyglądać ponuro. Nie chciałam iść do żadnej, cholernej grupy terapeutycznej. Nie lubiłam o sobie opowiadać i w ogóle po co ta cała terapia? Z drugiej i to decydującej strony, nie chciałam znów uderzyć Jacka. Bicie to straszna zniewaga dla osoby, którą się kocha. Z drugiej strony Jack mógł mi oddać. Branie pod uwagę, jak silny był, nie było istotnym czynnikiem. Więc, później tego ranka, po wyjściu Jacka, który musiał jechać do Little Rock, na spotkanie z klientem, zadzwoniłam na numer, który zobaczyliśmy z Jackiem na ulotce w sklepie
spożywczym. Nadrukowany był na jasnozielonym papierze, który Jack wyłowił kątem oka, kiedy kupowałam znaczki pocztowe. Napis głosił: BYŁAS MOLESTOWANA SEXUALNIE? CZUJESZ SIĘ SAMOTNIE? ZADZWOŃ JUŻ DZIŚ 237-7777 WEŹ UDZIAŁ W NASZEJ TERAPII GRUPOWEJ NIGDY WIĘCEJ SAMOTNOŚCI! - Centrum Zdrowia Hartsfield County - powiedział kobiecy głos. Oczyściłam gardło. - Chciałabym dowiedzieć się czegoś o grupie terapeutycznej dla ofiar gwałtów- powiedziałam, menedżerskim tonem głosu. - Oczywiście - powiedziała kobieta, jej głos skrupulatnie neutralny sprawił, że rozbolały mnie zęby. - Grupa spotyka się we wtorki o ósmej, tutaj w centrum. Nie musisz podawać swoich danych. Wystarczy, że przyjdziesz i wejdziesz przez tylne drzwi, prowadzące na parking. Można tam też zaparkować. – Dobrze, w porządku - powiedziałem. Zawahałam się, a następnie zadałam kluczowe pytanie. – Ile to kosztuje? – Dostaliśmy dotację, aby to realizować – powiedziała - To nic nie kosztuje. Taa... dotację, z moich podatków. Ta wiadomość sprawiła jednak, że w jakiś sposób poczułam się lepiej. – Czy mogę powiedzieć Tamsin, że będziesz przychodzić? - zapytała kobieta. – Muszę to przemyśleć – odpowiedziałam, bojąc się uczynić krok, który z pewnością przysporzy mi bólu. *** Carol Althaus mieszkała w środku chaosu. Porzuciłam większość moich klientów i
chciałabym, aby Carol była jednym z nich, ale miałam jeden z moich rzadkich momentów litości i zostałam przy sprzątaniu u niej. Sprzątałam tylko u Carol, Wintropów i Drinkwatersów, a poniedziałek był jedynym dniem, kiedy sprzątałam we wszystkich trzech domach. Wróciłam do sprzątania u Wintropów również we czwartki i pozostawałam otwarta na jednorazowe posyłki czy okazyjne sprzątanie również w inne dni, ale pracowałam też dla Jacka, więc mój rozkład zajęć był skomplikowany. Chaos panujący w domu Carol był jej własnym dziełem, widziałam to w jego stylu, ale to wciąż był chaos, a ja lubię porządek. Życie Carol wymknęło się spod kontroli kiedy poślubiła Jaya Althausena, rozwiedzionego sprzedawcę z dwoma synami. Jay sprawował opiekę nad synami. Aby spłacić kredyt, pracował cały czas i choć może kochał Carol, która był anatomicznie atrakcyjna, religijna i głupia, również bardzo potrzebował opiekunki do dzieci. Więc ożenił się z Carol i pomimo wielu doświadczeń i jego synami, mieli również wspólne dzieci, dwie córki. Zaczęłam pracować dla Carol gdy była w ciąży z drugą córką, kiedy to każdego dnia siedziała bezwładnie w fotelu. Opiekowałam się jej dziećmi półtora dnia, tylko raz, kiedy Jay miał wypadek samochodowy za miastem. Prawdopodobnie te dzieci nie były demonami. Być może były one nawet zwyczajne, ale wszystkie razem tworzyły piekło. I niestety, w domu też. Carol potrzebowała, abym przychodziła do niej co najmniej dwa razy w tygodniu, na jakieś sześć godzin bez przerwy, a mogła sobie pozwolić na jakieś cztery godziny w tygodniu, ledwo. Dałam Carol najlepszą jakość usług, za takie pieniądze, jakiej nigdzie indziej by nie dostała. W czasie roku szkolnego prawie możliwym było dla Carol uporać się z tym wszystkim. Dziewczynki – Heather i Dawn - były jeszcze w domu, miały tylko pięć i trzy lata, ale chłopcy byli w szkole. Lato było inną parą kaloszy. Był to koniec czerwca, więc wszystkie dzieci były w domu przez około trzy tygodnie. Carol nie zapisała ich do żadnej z czterech szkół biblijnych. Pierwszy Kościół Baptystów i Centralny Kościół Metodystyczny miały już skompletowane grupy na to lato, więc dom był jeszcze bardziej niż zwykle zaśmiecony papierowymi rybkami, chlebem poprzyklejanym do papierowych talerzyków, owieczkami zrobionymi z wacików i patyczków od lodów, koślawymi rysunkami rybaków ciągnących sieci wypełnione ludźmi. Kościół Fundamentalistyczny i Episkopalny były jeszcze przed nimi. Weszłam otwierając własnym kluczem. Zastałam Carol, stojącą pośrodku kuchni. Próbowała rozczesać długie, splątane loki Dawn. Dziewczynka płakała. Miała na sobie koszulę nocną z Kubusiem Puchatkiem na przodzie.
Miała na sobie plastikowe, zabawkowe buty na wysokim obcasie, a na twarzy makijaż zrobiony kosmetykami matki. Rozejrzałam się po kuchni i zaczęłam zbierać naczynia. Kiedy wróciłam do kuchni minutę później z ładunkiem brudnych szklanek i dwoma płytami, które leżały na podłodze w gabinecie, Carol nadal stała pośrodku kuchni, a jej twarz wyrażała ekstremalną ekspresję. – Dzień dobry, Lily- powiedziała w spiczasty sposób. – Cześć Carol. – Czy coś się stało? – Nie – Dlaczego zapytała? Czy martwiła by się o moje samopoczucie, gdybym jej powiedziała, że w nocy próbowałam zabić Jacka? – Mogłabyś się przywitać kiedy wchodzisz. Kiedy Carol mówiła, ten mały uśmieszek wciąż grał na jej twarzy. Dawn spojrzała na mnie z taką fascynacją jakbym była kobrą. Jej włosy nadal były w nieładzie. Mogłabym rozwiązać ten problem za pomocą nożyczek w około pięć minut i uważam ten pomysł za bardzo kuszący. – Przepraszam, myślałam o czymś innym – powiedziałam do Carol grzecznie. – Czy jest dziś coś specjalnego do zrobienia? Carol pokręciła głową z tym małym uśmieszkiem na twarzy. – Te same magiczne rzeczy co zawsze – powiedziała ironicznie i znów pochyliła się nad głową Dawn. Kiedy pracowała szczotką nad gęstymi włosami dziewczynki, najstarszy chłopiec wpadł do kuchni ubrany w kąpielówki. – Mamo, mogę iść popływać? Dziewczynki odziedziczyły po Carol cerę i brązowe włosy, ale chłopcy byli faworytami w dziedziczeniu. Przypuszczam, że po swojej biologicznej matce, obaj byli rudzi i piegowaci. – Gdzie? - zapytała Carol, wiążąc włosy Dawn w kucyk żółtą gumką. – U Tommy'ego Suttona. Zostałem zaproszony. - powiedział Cody. – Pamiętasz, że mogę tam pójść sam? Cody miał dziesięć lat i Carol pokazała mu kilka ulic, które mógł przemierzać sam. – Ok.. Wróć za dwie godziny. Tyler ryknął wściekle w kuchni. – To nie fair. Chcę iść popływać.
– Nie byłeś zaproszony. Cody uśmiechnął się szyderczo. – Byłem! – Znam brata Tommy,ego. Mógłbym pójść! Tak jak ustaliłam z Carol, załadowałam zmywarkę i wyczyściłam kuchenkę. Tyler wycofał się do swojego pokoju trzaskając drzwiami. Dawn pobiegła truchtem grać w swoje Duplo, a Carol tak szybko wyszła z kuchni, że pomyślałam iż się rozchorowała. Heather pojawiła się przy moim łokciu i obserwowała każdy mój ruch. Nie jestem osobą nie lubiącą dzieci.. Nie to, że lubię lub nie lubię wszystkich dzieci. Do każdego z nich podchodzę indywidualnie, tak jak do dorosłych. I niemal lubiłam Heather Althaus. Była na tyle duża by iść do przedszkola, miała krótkie, łatwe do rozczesywania włosy, a nie takie, które wymagały drastycznie dużo pracy i doprowadzały Carol do łez, a ona starała się dbać o siebie. Heather spojrzała na mnie i z powagą powiedziała: – Hej, panno Lily - i wyjęła zamrożonego gofra z zamrażarki. Po przypieczeniu go w tosterze, Heather wzięła dla siebie talerz, widelec i nóż i ustawiła je na blacie. Heather miała na sobie limonkowo - zielone szorty i niebieską koszulę, niezbyt szczęśliwe połączenie, ale ona sama się ubrała i ja to szanuję. W uznaniu, nalałam szklankę soku pomarańczowego dla niej i położyłam na stole. Tyler i Dawn truchtem wybiegli na ogrodzone podwórko. Dla wygody, Heather i ja siedziałyśmy w kuchni w milczeniu. Kiedy zjadła swojego gofra, podniosła stopy do góry, po czym zeszła z krzesła i odsunęła je z drogi, kiedy myłam mopem podłogę. Kiedy na jej talerzu została tylko plama po syropie, Heather powiedziała: – Moja mama będzie mieć dziecko. Mówi, że Bóg da nam małego brata lub siostrę. W ten sposób wyjaśniła mi nieprzyjemne dźwięki dochodzące z łazienki. Oparłam się na moim mopie próbując przetrawić tą wiadomość. Nie potrafiłam wymyślić jednej, normalnej odpowiedzi, więc skinęłam tylko głową. Heather wykręciła krzesło i pobiegła do przełącznika aby włączyć wentylator, by szybciej wysuszyć umytą podłogę. Zawsze tak robiłam. – Czy to prawda, że dziecko przybędzie dopiero za jakiś czas?- zapytała mnie dziewczynka. – Prawda. - powiedziałam. – Tyler mówi, że brzuch mamy będzie taki duży jak arbuz. – To też prawda.
– Będą musieli wyciąć je nożem, tak, jak tatuś tnie arbuza? – Nie - miałam nadzieję, że nie będę musiała kłamać – w ogóle nie będą musieli przecinać- dodałam aby ukryć lęk przed następnym pytaniem. – Jak dziecko wydostanie się na zewnątrz? – Mama wytłumaczy ci to, tak jak trzeba – powiedziałam po chwili namysłu. Wolałabym odpowiedzieć jej rzeczowo, ale nie chciałam uzurpować sobie roli Carol. Przez szklane, przesuwane drzwi na podwórko (drzwi, które były wiecznie ozdobione odciskami dłoni), widziałam, że Dawn zaniosła swoje Duplo do piaskownicy. Trzeba będzie je wymyć. Tyler strzelał miękkimi pociskami z pistoletu Nerf w kierunku butelki po wodzie mineralnej, nadal wypełnionej wodą. Wszystko wydawało się być w porządku i nie widziałam żadnego czającego się niebezpieczeństwa, więc postanowiłam sprawdzić za pięć minut, podczas gdy Carol nadal była niedysponowana. Z Heather, depczącą mi po piętach poszłam do pokoju, który dzieliła z siostrą z zaczęłam zmieniać pościel. Pomyślałam, że sekunda mojej koncentracji zmusi Heather do znalezienia sobie czegoś innego do roboty. Zamiast tego siedziała na małym krzesełku Fisher-Price i przyglądała mi się z uwagą. – Nie wyglądasz na szaloną – powiedziała. Przestałam wygładzać płaski kawałek pościeli i spojrzałam przez ramię na dziewczynkę. – Nie jestem – powiedziałam. Mój głos był płaski i zbliżał się do furii. Trudno powiedzieć dlaczego mnie to zraniło, ale tak było. Bezsensownym by było wyżywać się na dziecku za to, że powtarza to, co najwyraźniej usłyszało od dorosłych. – Więc dlaczego chodzisz sama po nocy? Czy to nie jest straszne? Tylko duchy i potwory wychodzą na zewnątrz w nocy. Moją pierwszą reakcją było, że ja jestem straszniejsza, niż jakikolwiek duch czy potwór, ale to wcale nie było pocieszające dla małej dziewczynki, a w głowie zamigotał mi już inny pomysł. - Nie boję się wychodzić nocą – powiedziałam, co było bliskie prawdy. I nie było w nocy więcej rzeczy do przestraszenia się niż w dzień, na pewno. – Więc robisz to, żeby pokazać, że się nie boisz? - Zapytała Heather. Poczułam ten sam ból, który ogarnął mnie, gdy zobaczyłam zakrwawiony nos Jacka. Wyprostowałam się, trzymając w rękach wiązkę brudnej pościeli i popatrzyłam na tę małą
dziewczynkę przez chwilę. – Tak- powiedziałam- dokładnie dlatego to robię. Wtedy, w tamtym miejscu wiedziałam, że następnego wieczoru pójdę na sesję terapeutyczną. Już czas. Na razie nauczę Heather jak zrobić szpitalną fałdę na pościeli.
Rozdział 2 Następnego wieczoru, wsunęłam się przez oznaczone drzwi, jakbym chciała ukraść trochę pomocy, a nie dostać ją za darmo. Na parkingu, tylko częściowo widocznym z ulicy, stały cztery samochody. Rozpoznałam dwa z nich. Boczne drzwi, które widziałam, były ciężkie i metalowe. Zamknęły się za mną z ciężkim łomotem, a ja skierowałam się w stronę tylko dwóch rozświetlonych pokoi. Wszystkie pozostałe drzwi w górę i w dół korytarza były zamknięte, o co byłam gotowa się założyć. Kobieta pojawiła się w progu pierwszego otwartego pokoju i zawołała: – Chodź! Jesteśmy gotowi, aby zacząć! Im bliżej podchodziłam, tym bardziej się upewniałam, że kobieta była tak ciemna jak ja blond, była tak delikatna, jak ja twarda i mówiła dwa razy więcej niż ja mogłabym nawet pomyśleć. – Jestem Tamsin Lynd – powiedziała, machając ręką. – Lily Bard – powiedziałam, łapiąc ją za rękę i potrząsając energicznie. Skrzywiła się. – Lily? – Bard – dodałam, chcąc zrezygnować z tego co miało nadejść. Jej oczy zrobiły się okrągłe za małymi, grubo oprawionymi okularami. Moje imię wyraźnie było jej znane. Było sławne, jeśli ktoś dużo czytał o zbrodniach. – Przed wejściem do pokoju terapii, Lily, wyjaśnię zasady. Cofnęła się i gestem wskazała miejsce, które najwyraźniej było jej biurem. Biurko i krzesło ustawione były naprzeciwko drzwi, a na nim wszędzie walały się książki i dokumenty. Pokój był bardzo mały i nie było miejsca na nic więcej jak biurko, krzesło i dwie szafki na książki. Ściana za biurkiem pokryta była czymś, co wyglądało jak wykładzina, ciemnoszarym z różowymi drobinkami, aby pasowało do dywanu na podłodze. Uznałam, że wykładzina przeznaczona była do przypinania dokumentów i wycinków z gazet. Wycinki i biuletyny poprzypinane były pinezkami a efekt był co najmniej niewesoły. Terapeutka nie zaprosiła mnie abym usiadła, tylko stała naprzeciwko badając mnie wzrokiem uważnie. Zastanawiałam się czy wyobraża sobie, że czyta mi w myślach. Czekałam. Kiedy Tamsin zobaczyła, że nie zamierzam nic powiedzieć, zaczęła. – Każda kobieta, należąca do tej grupy, wiele o sobie powiedziała, a grupa ta ma na celu pomóc im przywyknąć do sytuacji społecznych, pracowniczych i osobistych,
bez uczucia strachu. Więc to co tutaj mówimy jest poufne i musisz dać słowo, że historie, które usłyszysz w tym pokoju, zostaną w Twojej głowie. To jest najważniejsza zasada. Czy zgadzasz się z tym? Skinęłam głową. Czasami myślałam, że cały świat znał moją historię, ale gdybym miała możliwość zapobieżenia temu, nikt nigdy nie dowiedział by się o niej. – Nigdy nie miałam grupy takiej jak ta, w Shakespeare musiałam znaleźć te kobiety. Zaczęły przychodzić, kiedy były już gotowe powiedzieć o tym co je spotkało lub kiedy życie z tym, stało się nie do zniesienia. Kobiety opuszczają grupę, kiedy poczują się lepiej. Możesz przychodzić tak długo, jak długo będę prowadzić terapię, jeśli będziesz tego potrzebować. Teraz chodźmy do sali terapeutycznej, poznasz resztę grupy. Ale zanim zdążyłyśmy się ruszyć, zadzwonił telefon. Reakcja Tamsin była nadzwyczajna. Szarpnęła się i odwróciła do biurka. Jej ręka wystrzeliła w stronę aparatu. Kiedy ponownie rozległ się dźwięk dzwonka, jej palce zacisnęły się na słuchawce, ale nadal jej nie uniosły. Pomyślałam, ze taktowniej będzie ominąć biurko i popatrzeć na wycinki na ścianie. Zgodnie z przewidywaniami, większość była o gwałtach, nękaniu i funkcjonowaniu systemu sądowego. Niektóre były o dzielnych kobietach. Dyplomy i stopnie naukowe zostały oprawione w ramki i wyeksponowane, a ja byłam pod prawdziwym wrażeniem. Oczywiście, inteligentna Tamsin, podniosła słuchawkę i powiedziała: – Halo? Zabrzmiało to jakby była śmiertelnie wystraszona. Następną rzeczą, którą zobaczyłam, była dysząca i zatopiona w stojącym przed biurkiem, krześle dla klientów, Tamsin. Porzuciłam moje próby wyglądania jakby mnie tam nie było. – Przestań! - terapeutka syknęła do telefonu – Musisz z tym skończyć! Nie, nie będę tego słuchać! - i rzuciła słuchawką na podstawkę, jakby chciała nią rozbić komuś głowę. Tamsin wzięła kilka głębokich wdechów, niemal szlochając. Potem opanowała się na tyle by móc ze mną rozmawiać. – Jeśli mogła byś pójść do pokoju obok, to będę tam za kilka minut, muszę tylko zabrać kilka rzeczy. Polubiłam jej spryt i zimną krew. Zawahałam się, czy zaoferować pomoc, ale uświadomiłam sobie, że okoliczności byłyby śmieszne. Wycofałam się zza biurka Tamsin, wyszłam z pokoju, skręciłam dwa kroki w lewo i weszłam do drugiego pokoju. Drugi pokój
przypominał wiele rzeczy, ale na pewno nie pokój terapeutyczny. Był tam duży, konferencyjny stół, otoczony krzesłami. Pokój był bez okien, na ścianach wisiało kilka mdłych krajobrazów. Był to gest w kierunku dekoracji. Czekały tam już kobiety, niektóre z puszkami napojów, a przed nimi leżały notatniki. Moja prawie przyjaciółka, Janet Shook, była tam, oraz kobieta, która miała nieprzyjemny wyraz twarzy. Przez moment próbowałam sobie przypomnieć jak się nazywa, aż zdałam sobie sprawę, że ta formalnie ubrana kobieta, wyczesana w okazałą fryzurę to Sandy McCorkindale, żona pastora Kościoła Fundamentalistycznego, znanego lokalnie jako NIK. Sandy i ja spotkałyśmy się parę razy, kiedy kościół zatrudniał mnie by przygotować poczęstunek na posiedzeniach zarządu przedszkola SCC i miałyśmy różnice poglądów na temat składu menu lunchu na corocznym posiedzeniu zarządu kościoła. Sandy była tak samo zadowolona, że mnie widzi, jak ja że spotkałam ją. Po drugiej stronie stołu Janet uśmiechnęła się szeroko. Janet jest, tak samo jak ja, wysportowana i cholernie umięśniona. Ma ciemnobrązowe włosy, kołyszące się w tył i w przód, opadające na policzki i mające tendencje do wchodzenia do oczu. Janet i ja trenujemy czasem razem i jesteśmy członkiniami tej samej grupy trenującej karate. Usiadłam obok niej i przywitałam się z reszta kobiet i wtedy weszła Tamsin i zaczęła się krzątać, trzymała podkładkę z klipsem i kilka dokumentów, a jej duże piersi podskakiwały. Na moje oko całkiem się uspokoiła. – Drogie Panie, czy zapoznałyście się ze sobą? – Wszystkie, oprócz ostatnio wchodzącej – wycedziła jedna z kobiet siedzących po drugiej stronie stołu. Była jedną z trzech kobiet, których nigdy wcześniej nie widziałam. Tamsin pełniła honory. – To jest Carla, a to jest Melanie - Tamsin wskazała kobietę, która wcześniej mówiła, niską, szczupłą i bardzo pomarszczoną z kaszlem palacza. Młodsza kobieta, siedząca obok niej, Melanie, była pulchną blondynką z ostrym spojrzeniem i wściekłością widoczną na twarzy. Ostatnia przedstawiona mi kobieta, Firella, była jedyną Afroamerykanką w grupie. Miała fryzurę, której czubek wyglądał jakby był zbudowany z baterii. Nosiła bardzo poważne okulary. Ubrana była luźno i wygodnie. – Panie, to jest Lily. - powiedziała Tamsin z rozmachem, kończąc wprowadzenie. Czując się tak wygodnie, jak tylko pozwalało mi na to krzesło, skrzyżowałam ręce na piersi, czekając na to co będzie dalej. Tamsin zdawała się liczyć nas. Wyjrzała przez drzwi na korytarz, jakby oczekiwała, że ktoś jeszcze przyjdzie, zmarszczyła brwi i powiedziała:
– Dobra, zaczynajmy, wszyscy maja kawę lub co tam chcą do picia? Okay, dobra robota. Tamsin Lynd wzięła głęboki wdech. – Niektóre z Was zostały zgwałcone. Niektóre z Was zostały zgwałcone lata temu. Czasami ludzie po prostu muszą wiedzieć, że kogoś innego spotkało to samo. Więc, czy któraś z Was mogłaby opowiedzieć trochę o tym co jej się przydarzyło? Skuliłam się w środku, bardzo mocno pragnąc wyparować stąd i znaleźć się w moim małym domu, niewiele ponad kilometr stąd. Jakoś wiedziałam, że Sandy McCorkindale będzie mówić jako pierwsza i miałam rację. - Panie – zaczęła. Jej głos brzmiał niemal tak profesjonalnie, ciepło i przyjaźnie, jak jej męża z ambony. – Jestem Sandy McCorkindale, a mój mąż jest pastorem Kościoła Fundamentalistycznego. - Wszyscy skinęli głowami. Wszyscy znali ten kościół. – Zostałam skrzywdzona, dawno, dawno temu. - powiedziała Sandy z profesjonalnym uśmiechem. W galaktyce, daleko, daleko? – Kiedy dopiero co rozpoczęłam studia. Czekaliśmy, ale Sandy nie powiedziała nic więcej. Pozostała uśmiechnięta. Tamsin nie zmuszała Sandy do powiedzenia niczego więcej. Zamiast tego zwróciła się do Janet, która siedziała obok niej. – Lily i ja jesteśmy koleżankami z siłowni – powiedziała Janet do Tamsin. – Och, naprawdę? To świetnie – rozpromieniła się Tamsin. – Ona wie, że zostałam zgwałcona, ale nic poza tym – powiedziała powoli Janet. Spojrzała na mnie kątem oka. Wydawała się być skonsternowana, tym, jaki wpływ na mnie będzie miała jej historia. Niedorzeczne. – Zostałam zaatakowana jakieś trzy lata temu, kiedy byłam na randce z chłopakiem, którego znałam całe moje życie. Wyjechaliśmy z parkingu i jechaliśmy polami, wiesz, jak nastolatki. I on nagle się zatrzymał. On po prostu... Nigdy nie powiedziałam policji . Powiedział, że nie pozostawił na mnie żadnych śladów, że policja nigdy mu tego nie udowodni, że nie będą go ścigać. – Dalej, ah, Carla? – Grałam w bilard – powiedziała ochryple. Wyglądała na około pięćdziesiąt lat, a były
to ciężkie lata. – Wygrałam też trochę pieniędzy. Myślę, że jeden z tych chłopców musiał mnie nie lubić. Wrzucił coś do mojego drinka. Następna rzecz, jaką pamiętam, to że jestem w moim samochodzie, naga, bez grosza. Moje klucze sterczały między moimi nogami. Musieli mnie gwałcić, kiedy byłam nieprzytomna. Znam każdego z nich. – Zgłosiłaś to? - zapytała Tamsin. – Nie, ja ich znam, wiem gdzie mieszkają – powiedziała Carla. Zapadła długa chwila ciszy, kiedy przetrawiałyśmy to, co usłyszałyśmy. – To uczucie, ta potrzeba zemsty, to jest coś, o czym będziemy rozmawiać na dalszym etapie – powiedziała wreszcie Tamsin.. – Melanie, chcesz nam powiedzieć co się stało? Pomyślałam, że Tamsin nie zna zbyt dobrze Melanie, tylko wie jak brzmi jej głos. – To dla mnie coś nowego, więc odpuśćcie mi na razie. Melanie wydała z siebie nerwowy chichot, bardzo nieodpowiedni, ale pasujący do jej pulchnych, różowych policzków, który kontrastował z gniewem w jej ciemnych oczach. Pomyślałam, że Melanie była jeszcze młodsza od Janet. – Dlaczego tu jesteś, Melanie? Tamsin była teraz w pełni terapeutą z jej ubraniami, formularzami, działającymi na jej korzyść. Skrzyżowała kostki, pokryte grubymi, beżowymi pończochami, starając się nie bawić ołówkiem przy podstawce z klipsem. – Masz na myśli, co mi się przydarzyło?- zapytała Melanie. – Tak - odpowiedziała Tamsin cierpliwie. – Bo zgwałcił mnie mój przyrodni brat, dlatego! Przyszedł do mojej przyczepy, wszystko porozwalał i złapał mnie w drzwiach, a chwilę później był już na mnie. Nie miałam czasu wyjąć mojego Magnum 357, nie mogłam zadzwonić na policję. Wszystko odbyło się tak szybko, że nie dały byście wiary. – Czy policja aresztowała go? – Jasne. Nie wyszłam z posterunku policji zanim nie znalazł się za kratkami. Policja próbowała mnie odwieść od tego, co robiłam, mówili, że w relacjach rodzinnych coś poszło nie tak, ale ja wiedziałam co robię i wiedziałam co on zrobił. Moje zamiary były niczym w porównaniu z tym, jak mnie skrzywdził. Jego żona powiedziała, że jej
też to robił, kiedy była chora lub nie miała ochoty. Byli małżeństwem, więc myślę, że wydawało jej się, że nie wolno jej się poskarżyć, ale ja wiem, że może to zrobić. – To dobrze, Melanie – powiedziała Tamsin, a ja w myślach powtórzyłam te słowa. – Może być trudno stanąć w obronie prawdy, Firella? – Oh, cóż... przeniosłam się tutaj z Nowego Orleanu jakiś rok temu - powiedziała Firella – Jestem zastępcą dyrektora gimnazjum, tu, w Shakespeare, podobną pracę miałam w Luizjanie. Moje poglądy co do jej wieku poszły w górę. Firella była prawdopodobnie koło pięćdziesiątki, a nie trzydziestki piątki, jak pierwotnie zakładałam. – Kiedy mieszkałam w Nowym Orleanie, zostałam zgwałcona w szkole, przez ucznia. Wtedy Firella zamknęła usta i przemilczała resztę tej historii, tak, jakby już dość dała nam do myślenia. I miała rację. Pamiętałam zapach szkoły, kreda, szafki, brudna wykładzina przemysłowa i cisza w budynku, kiedy uczniowie poszli do domu. Myślałam o kimś, jakimś drapieżniku, poruszającym się bezgłośnie po budynku … – Złamał mi też rękę – powiedziała Firella. Poruszyła lewą ręką, trochę tak, jakby badając jej użyteczność - Wybił kilka zębów. Zaraził mnie opryszczką. Powiedziała to bardzo poważnie i rzeczowo. Wzruszyła ramionami i zamilkła. – I złapali go? – Tak – powiedziała kobieta ze znużeniem. – Złapali go, powiedział, że sypiałam z nim od miesięcy. Taki konsensus. Zrobiło się naprawdę paskudnie. To było we wszystkich gazetach, ale złamana ręka i brakujące zęby były mocnym dowodem, naprawdę. Tamsin rzuciła spojrzenie w moją stronę, aby upewnić się, że pojęłam fakt, że nie jestem jedyną ofiarą na świecie, która przeszła straszną gehennę. Nigdy nie byłam egoistką. - Lily, czujesz się na siłach opowiedzieć nam dziś swoją historię? - zapytała terapeutka. Walczyłam z niemal przytłaczającą chęcią by wstać i wyjść, ale zmusiłam się, by usiąść i się zastanowić. Myślałam o nosie Jacka, o zaufaniu, które okazały mi te kobiety. Gdybym miała o tym opowiedzieć, równie dobrze mogę to zrobić teraz, jak i każdego innego dnia. Skupiłam się na klamce, kilka stóp za uchem Tamsin. Żałowałam, że jakiś czas temu nie nagrałam tego na taśmę. – Kilka lat temu mieszkałam w Memphis – powiedziałam stanowczo – Pewnego dnia w drodze z pracy do domu zepsuł mi się samochód. Kiedy szłam na stację
benzynową, jakiś człowiek, grożąc bronią uprowadził mnie. Wynajął mnie małej grupie rowerzystów na weekend. Tym się zajmował. Zabrali mnie do takiej... starej budy na polach w Tennessee. Poczułam drżenie, prawie niezauważalne dreszcze,ale mogłam je poczuć aż do podeszew moich stóp. – Było ich około pięciu, pięciu mężczyzn i jedna lub dwie kobiety. Zawiązali mi oczy więc ich nie widziałam. Przykuli mnie do łóżka. Gwałcili mnie i wycięli nożami wzory na mojej klatce piersiowej i brzuchu. Kiedy wychodzili, jeden z nich dał mi pistolet. Był wściekły na faceta, który im mnie wynajął. Nie pamiętam dlaczego. To nie była prawda, ale nie chciałam dalej wyjaśniać. – Pistolet miał jeden nabój. Mogłam się zabić. Zrobiłabym tym niezły bałagan. Na zewnątrz było wtedy bardzo gorąco. Miałam zaciśnięte pięści. Walczyłam by zachować równy oddech. – Ale kiedy porywacz wrócił, zastrzeliłam go. I umarł. W pokoju było tak cicho, że słyszałam swój własny oddech. Czekałam, aż Tamsin coś powie. Ale oni czekali na mnie. Janet powiedziała: – Powiedz nam, jak to się skończyło. – Ach, cóż, rolnik, do którego należała ziemia, przyszedł i mnie znalazł. Zadzwonił na policję, a oni zabrali mnie do szpitala. . Wersja skrócona. - Jak długo? -Tamsin zapytała. – Jak długo mnie tam trzymali? Cóż, zobaczmy. Dreszcze się wzmogły. Wiedziałam, że teraz musi je już być widać. – Cały piątek, całą noc, sobotę i część niedzieli, tak myślę. – Jak długo, zanim rolnik przyszedł. – Och, tak, przepraszam, czyli jeszcze resztę niedzieli, poniedziałek i większość wtorku. Jakoś tak - powiedziałam. Wyprostowałam się tak mocno, że klatka piersiowa chciała mi pęknąć. Próbowałam się trzymać. - Pamiętam to – powiedziała Melanie – Byłam tylko dzieckiem, ale pamiętam, to było we wszystkich gazetach. Pamiętam, jak życzyłam ci, abyś miała szansę zastrzelić ich wszystkich.
Spojrzałam na nią zaskoczona. – Pamiętam, że myślałam, że sama się o to prosiłaś, idąc, po tym, jak twój samochód się zepsuł – powiedziała Firella. Wszyscy spojrzeli na nią. – To było zanim dowiedziałam się, że kobiety mają prawo chodzić tam, gdzie chcą i nikt nie może im przeszkadzać. – To prawda Firella – powiedziała stanowczo Tamsin. – Jaka jest zasada, ludzie? Wszyscy czekali. – Nie obwiniaj ofiary za zbrodnię – powiedziała, prawie śpiewnie. – Nie obwiniaj ofiary za zbrodnię – odpowiedzieliśmy chórem. Myślę, że niektórzy wiedzieli coś o tym, więcej niż inni, sądząc po wyrazach twarzy. - Opiekunka do dziecka jest odwożona do domu przez ojca dziecka, gwałci ją,jest winna? - zapytała ostro Tamsin. – Nie obwiniaj ofiary za zbrodnię – odpowiedzieliśmy. Muszę przyznać, że był to dla mnie wysiłek. Musiałam się zdecydować, czy Jack powinien dać mi czas, ale przypomniałam sobie krew wypływającą z jego nosa. – Kobieta spaceruje sama w nocy, zostaje złapana i zgwałcona – powiedziała Tamsin – Czy to jej wina? – Nie obwiniaj ofiarę za zbrodnię – powiedzieliśmy stanowczo. – Kobieta jest ubrana w obcisłą spódniczkę, bez stanika, idzie do baru w złej części miasta, upija się, wsiada do samochodu z nieznajomym, zostaje zgwałcona. Czy to jest jej wina? Chór zamarł. To wymagało większego przemyślenia. – Jak myślisz, Lily? - Tamsin zapytała bezpośrednio mnie. – Myślę, że chce wyglądać atrakcyjnie, nawet prowokacyjnie, ale tonie znaczy, że zasługuje na zgwałcenie. Myślę, że nawet głupota, upijanie się z ludźmi, których nie znasz, nie zasługuje na karę bycia zgwałconym. Kobieta musi być odpowiedzialna za swoje własne bezpieczeństwo – zamilkłam. – A co masz na myśli, mówiąc: odpowiedzialna za swoje własne bezpieczeństwo? To było pytanie, na które mogłam odpowiedzieć. – To oznacza naukę walki – powiedziałam z całą pewnością – To oznacza bycie
ostrożnym. To tak, jak dbanie o samochód żeby się nie zepsuł, upewnianie się czy drzwi są zamknięte i ocena otoczenia w zakresie zagrożenia. Niektóre kobiety spojrzały na mnie z powątpiewaniem, kiedy wspomniałam o walce, ale reszta moich działań doczekała się akceptacji. – Jak odpowiedzialna byłaś za swoje bezpieczeństwo zanim zostałaś zgwałcona- zapytała terapeutka. Jej ciemne oczy zostały skierowane prosto na mnie. Pochyliła się do przodu, a jej bluzka rozchyliła się nieznacznie, bo była za bardzo wypełniona. – Nie bardzo. Upewniałam się, że zawsze mam dość pieniędzy by zadzwonić. Kiedy jechałam na pierwszą randkę z kimś, kogo nie znałam, mówiłam przyjaciółce lub dwóm, gdzie idę i z kim. – Tak więc można powiedzieć, że większość z tych mądrości nie przydała Ci się? – Tak. – Czy możesz winić kobietę za to, że nie ma tych samych zasad? – Nie. W miarę jak dyskusja się rozwijała, ja ograniczyłam się do słuchania przez resztę godziny. Problem odpowiedzialności był zawiły. Kobiety ubierały się prowokacyjnie, aby przyciągnąć uwagę i podziw, bo je to satysfakcjonowało. Wierzę, że bardzo niewiele kobiet nosi biustonosz push-up, bluzkę low-cut [bluzka z głębokim dekoltem, odsłaniająca piersi – tłum.], mini spódnicę i wysokie obcasy, jeżeli mają zamiar zostać w domu czy na przykład pracować przy komputerze. Ale zainteresowanie seksualne nie jest tożsame z gwałtem. Wiem, że nie istnieje kobieta, która wychodzi wieczorem z domu, wystrojona, z myślą, że ucieszy ją bycie zmuszoną groźbą użycia noża do zrobienia loda komuś obcemu. I istnieje bardzo niewiele kobiet, które chodzą same po nocy, mając nadzieje, że jakiś facet zaoferuje jej wybór między seksem a uduszeniem. Faktem pozostaje, że głupota i/lub słabość nie jest karalna. I to by było na tyle, jeśli chodzi o mnie. A co ze zgwałconymi babciami i dziećmi? Były obiektami seksualnymi w oczach wypaczonych zboczeńców. Ten wzorzec myślenia był mi znany, przestarzały. Potwierdzał w jakim miejscu byliśmy i dokąd zmierzaliśmy. Myślałam o własnej terapii. Tamsin Lynd, swoją obecnością, zmuszała na do myślenia o wydarzeniach i problemach, z którymi trudno się zmierzyć, udźwignąć. Co za praca – musieć słuchać o tym wszystkim. Zastanawiałam się czy ona kiedykolwiek została zgwałcona, pomyślałam, że to nie mój interes, nie powinnam pytać, ponieważ była
neutralna, była liderem grupy, przynajmniej pozornie. Czy Tamsin przeżyła gwałt? Z pewnością miała teraz kłopoty, z którymi musiała sobie radzić. Ten telefon nie był od znajomego. Kiedy sesja się skończyła, Tamsin wyprowadziła nas, pozostając w pustym budynku – aby uporządkować kilka rzeczy – jak powiedziała. Gdy byłyśmy na parkingu, kokon wzajemnego, rozpuszczonego bólu i Melanie, i Sandy, rozwiał się natychmiast. Carla wsiadła do swojego starego samochodu i zapaliła papierosa, zanim przekręciła kluczyk w stacyjce. Firella powiedziała do nikogo szczególnego: – Mieszkam tu, w prawo, w dole ulicy – ułożyła kluczyki w dłoni, przybrała dumną minę i ruszyła w ciemność. Janet przytuliła mnie. Nie było to coś typowego w naszych relacjach i prawie się wzdrygnęłam. Trzymałam ręce sztywno za jej plecami i próbowałam się zbliżyć, aby odwzajemnić uścisk. Zrobiła krok do tyłu i roześmiała się. – Tak lepiej? Poczułam się zakłopotana, dałam jej to odczuć. – Nie musisz przede mną udawać – powiedziała. – Kim jest Tamsin? – zapytałam aby zmienić temat. – Pracuje tu około roku – powiedziała Janet, chcąc przejść na moje tory – Ona i jej maż mają niewielki dom na Compton. Oboje są Jankesami. On ma inne nazwisko. Janet jasno dała do zrozumienia, że to małżeństwo było bardzo nietradycyjne. – Przeszkadza ci to? Janet pokręciła głową. – Ona może spędzać czas nawet z aligatorami. Przyjście do tej grupy jest najlepszą rzeczą, jaką zrobiłam, odkąd zostałam zgwałcona. – Nie zgłoszenie gwałtu nie wydaje się pasować do ciebie – powiedziałam ostrożnie. – Nie pasuje do takiej mnie, jaką jestem teraz. To byłam ja wtedy. – Czy kiedykolwiek pomyślałaś o zgłoszeniu tego, nawet teraz? – On nie żyje – powiedziała po prostu Janet – To było w gazetach w zeszłym roku. Może pamiętasz? Mart Weekins? Próbował przejść przez żółtą linię na tym dużym zakręcie za miastem, na trasie nr 6. Sprawiedliwość przyszła z innej strony. – Tak -odpowiedziałam. – Nie wziął odpowiedzialności za swoje bezpieczeństwo, tak myślę. Czy myślisz, że
to, że on był tam wtedy było nierozsądne? – Zastanawiam się, czy był ubrany prowokacyjnie – powiedziała Janet i obie roześmiałyśmy się, trochę maniakalnie. *** Jak to się często zdarzało, kiedy poznałam Tamsin Lynd, słyszałam o niej wszędzie i ciągle ja spotykałam. Widziałam ją na poczcie, w sklepie spożywczym, na stacji benzynowej. Czasami towarzyszył jej tęgi mężczyzna z ciemnymi włosami, brodą i wąsami, wygolonymi w staranny wzór. Za każdym razem uśmiechała się do mnie przyjaźnie, ale bezosobowo, więc mogłam odpowiedzieć uśmiechem lub zignorować go, wybór należał do mnie. Jako, że następnego tygodnia, po mojej drugiej sesji, pojechałam z Jackiem do Little Rock, starałam się opisać mu jej wygląd i charakter, ale w ogóle nie mogłam sobie z tym poradzić. Zazwyczaj od razu wiem, czy kogoś lubię czy nie, ale z Tamsin nie mogłam się zdecydować. Może to nie ma znaczenia z osobą , jeśli ma ona tylko pomóc ci wyprostować coś w twojej głowie. Może nie miałam po prostu powodu lubić ja lub nienawidzić. – Jest inteligentna – powiedziałam – Zawsze mówi nam o innych stronach naszych doświadczeń. – Czy jest sympatyczna? Jack wygładził włosy z boku jedną ręką, przełożył drugą rękę na kierownicę i wygładził z drugiej strony. Jego wymykające się, niesforne kosmyki, sztywnych czarnych włosów, to pewny znak, że myślał o czymś innym kiedy się ubierał. Zastanawiałam się, czy zaprzątała mu myśli moja wydajność w pracy. – Nie bardzo – powiedziałam- ma silny charakter. Po prostu nie wiem, co się na niego składa. – Zazwyczaj podejmujesz decyzje co do ludzi szybciej niż w tym przypadku. – Zastanawiam się nad nią. Może jest to część bycia doradcą, ale ona nie wydaje się skupiać teraz na tym, co czujemy do napastnika, tylko o problemach, które wynikły z ataku. – Może ona wychodzi z założenia, że nienawidzisz wszystkich mężczyzn. – Możliwe. Albo po prostu czeka, aż my to powiemy. Chyba żadna z nas nie należy do klubu „Mężczyźni są wspaniali” i myślę, że jedna lub dwie osoby z grupy naprawdę
nienawidzą wszystkich mężczyzn, do pewnego stopnia. Jack rzucił mi niewygodne spojrzenie. Nie byłam pewna jak bardzo chciał usłyszeć o moich nowych doświadczeniach, a ja nie byłam pewna, jak bardzo chcę się nimi podzielić. – Jesteś pewna, że dobrze się czujesz w tej nowej pracy? - spytał po raz setny. – Jack – powiedziałam ostrzegawczo. – Wiem, wiem, ja tylko... czuje się odpowiedzialny. – Jesteś odpowiedzialny. Wszystko jest w porządku i nawet trochę się cieszę. To Jack wpadł na pomysł, abym była prywatnym detektywem, jak on. Aby to osiągnąć, muszę pracować razem z doświadczonym śledczym przez dwa lata. Ta praca była moim pierwszym krokiem, a doświadczonym śledczym był Jack. Zatrzymaliśmy się na parkingu przy centrum handlowym w zachodniej części Little Rock. To był drugi Marvel Gym otwarty w tym mieście i zajmował dwie trzecie powierzchni całego centrum handlowego. Mel Brentwood ryzykował trochę pieniędzy otwierając drugą siłownię, zwłaszcza, że Marvel nie było zwyczajnym miejscem do podnoszenia ciężarów. Marvel było luksusową siłownią, z różnymi zajęciami, otwartą cały dzień, ze specjalną salą do ćwiczeń aerobowych (bieżnie, ścianka do wspinaczki), sauną, solarium, jacuzzi, dużą ilością hantli, dla ludzi, którzy chcieli przyjść powyciskać trochę żelastwa. Poszłam do damskiej szatni, która posiadała również damską łazienkę, zdjęłam bluzkę i spodenki i złożyłam aby schować je do zamykanej szafki. Pod spodem nosiłam strój do ćwiczeń, zawsze go zakładałam. Był to spandeksowy kostium w cętki leoparda, bez rękawów, z nogawkami do połowy uda. Z boku klatki piersiowej, wypukłymi literami, widniał napis MARVEL, a pod nim słowo siłownia, mniejszą czcionką. Mimo, że kostium odsłaniał każdy posiadany przeze mnie kilogram, zakrywał moje blizny. Nosiłam czarne skarpety i ciężkie czarne Nike'i, wyglądające trochę militarnie. Po chwili namysłu zostawiłam torebkę, zamknęłam szafkę i poszłam na parter, aby się zalogować w systemie, odliczającym czas pracy. Moja praca była mało płatna, jako dla nowo przyjętych i polegała na tym, że miałam się opiekować i sprawdzać ludzi, którzy zapłacili za roczne członkostwo. Reszta mojej pracy polegała na pokazywaniu nowym gościom, jak korzystać z urządzeń, asekurowaniu ludzi którzy przyszli bez kumpla, sprzedawaniu napojów i ubrań i odbieranie telefonów. Na jednej zmianie pracowały zawsze dwie osoby, kobieta i mężczyzna. Jeśli kolega, który dzielił ze mną zmianę, chciał iść poćwiczyć, miałam go zastąpić i on musiał to samo robić dla mnie. Nigdy nie pokazałam tak dużo siebie tak wielu obcym, praktycznie z dnia na dzień.
Zanim jeszcze złe czasy mnie naznaczyły, zawsze byłam skromna. Ale musiałam się poznać z innymi pracownikami, którzy byli ode mnie młodsi. Jack zapewnił mnie, że jeśli którykolwiek z miałby takie ciało jak moje, obnosiłby się z nim znacznie bardziej niż ja. Aby zminimalizować moją samoświadomość o pojawiającym się zainteresowaniu, ograniczyłam makijaż do minimum, unikałam bezpośredniego kontaktu wzrokowego z mężczyznami i ignorowałam jakiekolwiek zainteresowanie objawiane przez którąkolwiek z osób. Ponieważ przednie drzwi były otwarte już wiedziałam, że kierownik tam był. Rzeczywiście w jego biurze paliło się światło. Linda Doan mnie nie lubiła i była zdecydowana pozbyć się mnie przy pierwszej nadarzającej się okazji. Linda nie mogła mnie zwolnić, ale jeszcze o tym nie wiedziała. Nie wiedziała co ja tak naprawdę tam robiłam. Byłam pod przykrywką. Samo to określenie wywoływało u mnie chichot, ale to była prawda. Od otwarcia, siedem miesięcy temu, w siłowni grasował złodziej. Ktoś wkradał się do szatni i innych miejsc i kradł gościom różne rzeczy – pieniądze, biżuterię, telefony komórkowe. Niemożliwym było, że złodziej był gościem, a Jack uważał, że robił to jeden z pracowników, biorąc pod uwagę miejsca, z których ginęły te rzeczy. – Szatnia męska, damska, składzik przy saunie – jęczał Mel Brentwood – napoje, zegarki, łańcuszki, pieniądze, niedużo, niezbyt drogie, ale to tylko kwestia czasu. Goście usłyszą o tym i przestaną przychodzić. Jeśli nie znajdziemy złodzieja, wywalę wszystkich z pracy, przysięgam, zrobię to. Byłam pewna, że takie drastyczne działanie było niezgodne z prawem, ale to nie była moja sprawa by o tym mówić. Zauważyłam, że Jack, który wyglądał przez okno, miał pusty wyraz twarzy. Mel nie mógł być takim idiotą na jakiego pozował. Otworzył sieć siłowni za pieniądze, które pożyczył od sceptycznych przyjaciół, rodziców i sprawił, że dobrze prosperowały, ciągle myśląc jak je zareklamować w telewizji bez wielkich nakładów. – Czy możemy zainstalować kamery w szatniach? - zapytał Jack. – Jasne, że nie! Jak myślisz, jak większość z tych ludzi zareaguje na to, że ich filmujemy? Nie ma sposobu na umieszczenie ich tam tak, by nikt nie zauważył. Ale byłam pewna, że Mel zainteresował się tym pomysłem. – Jeśli nie chciałbym zgłaszać kradzieży policji... - powiedział powoli – gdybym tylko chciał złapać drania i zwolnić... – Kamera nigdy nie wyszłaby na jaw – powiedział Jack – Możemy ją zdemontować,
zniszczyć taśmę, nikt się nie dowie. Możemy ją uruchamiać zdalnie. Nie jestem entuzjastą filmowania nieświadomych tego ludzi, ale to zadziała. – Czy nadal potrzebuję Lily? - zmierzył mnie jak rewolwerowiec, który może użyć swojej zabawki. – Oczywiście, są rzeczy, których kamera nie wyłapie – powiedział Jack – a my musimy jeszcze wymyślić sposób na pozbycie się problemu. – Dobra, dziewczyny – powiedział Mel waląc mnie w ramię, jakby chciał mnie zagrzać do gry – Zaczynasz działać tak szybko, jak jesteś w stanie założyć rajstopy. Spojrzałam na niego groźnie. Nie byłam zadowolona z pracy dla Mela, ale pracowałam już dla wielu osób, dla których praca nie podobała mi się. Powiedziałam sobie, żeby odpuścić. Był niepoprawny politycznie, ale płacił Jackowi za tą pracę. Jack mógłby złapać innego klienta, który zadzwoniłby do niego stojąc akurat w korku i jego firma kręciłaby się. Więc tkwiłam tam, w siłowni Marvel, w chwalebnym firmowym, leopardzim kostiumie, upewniając się, że goście przeciągnęli swoje zielone karty przez czytnik aby komputer mógł zarejestrować ich obecność. Wręczałam gościom małe ręczniki, jeśli zapomnieli o swoich, sprawdzałam zapas dużych ręczników kąpielowych w pokoju z szafkami, sprzedawałam drogie „zdrowe” napoje, umieszczone w lodówce za ladą. Były to codzienne obowiązki, ale każdego dnia zdarzał się jakiś konkretny problem do rozwiązania. W ciągu pierwszej godziny mojej dzisiejszej pracy, zmieniłam ustawienia wagi w urządzeniu do treningu nóg, potem dyskretnie wyczyściłam ławeczkę do podnoszenia ciężarów, na której potwornie spocony gość, leżąc, tak ją ubrudził, że wyglądała jakby ktoś wytarzał ją w błocie. Przez sekundę lub dwie byłam wściekła na Byrona, dwudziestoczteroletniego chłopaka, który dzielił ze mną zmianę. Zastępował wszystkie kobiety podczas treningu, co zjednywało mu względy wszystkich kobiet, oprócz mnie. Ze mną próbował pogrywać. Był wyrzeźbiony. Można powiedzieć, że miał o sobie mniemanie, że jest zbudowany jak grecki posąg, zmysłowy, męski. To znaczy, jeśli Byron w ogóle znał któreś z tych słów. Byron był marnowaniem miejsca pracy, jeśli chodzi o moją opinię. Podczas dwóch tygodni pracy w Marvel, nie jestem w stanie zliczyć ile razy miałam nadzieję, że on jest złodziejem. Chyba, że ludzie płacili grube pieniądze za kartę członkowską by popatrzeć na Byrona, biednego pracownika: uprzejmego dla ludzi, których lubił, którzy mogli mu pomóc i niegrzeczny dla gości, którzy nie mogli nic dla niego zrobić czy spodziewali się po nim, że będzie pracował. A on nie zajmował się niczym, co stało nieruchome. Dlaczego Linda Doan zatrudniła
Byrona, było dla mnie zagadką. – Muszę zanieść ręczniki do damskiej szatni – powiedziałam – potem mam zamiar potrenować. – Dobra – powiedział Byron. Mówca. Zaczął robić inny zestaw brzuszków. Zabrałam stertę ręczników do damskiej szatni. Kiedy weszłam, w łazience ktoś brał prysznic, co było zaskakujące, bo było zbyt wcześnie, mogła być dziesiąta, może dziesiąta trzydzieści. Strumień wody zamilkł, kiedy dotarłam do szafki na ręczniki. Szłam cicho, bo zawsze tak chodzę. Złapałam gościa na gorącym uczynku. Kobieta przeszukała moją torebkę, którą zostawiłam na wierzchu, by kusiła, dodatkową parę butów, opartą o moją szafkę. Przeszukiwałam w myślach listę gości, próbując przyporządkować zdjęcie twarzy, którą widziałam do danych personalnych. Uczyłam się tego na pamięć. W końcu wpadłam na jej nazwisko: Mandy Easley. Mandy dowiedziała się o mojej obecności w szatni po tym, jak wyciągnęła dwadzieścia dolarów z mojego portfela i otworzyła przegródkę z kartami kredytowymi. Mandy miała tylko dwadzieścia lat, ale kiedy mnie zobaczyła, wyglądała jak stara wiedźma. Jej ciemnobrązowe włosy były jeszcze mokre od prysznica, wąska twarz była naga od makijażu, a ręcznik owijał się skromnie wokół niej, ale nadal nie wyglądała niewinnie. Jej spojrzenie było winne jak cholera. – Oh, ah, Lily, prawda? Szukałam właśnie drobnych do automatu, na tampony – powiedziała roztrzęsionym głosem. – To automat przyjmuje teraz dwudziestki? – Ah, ja... - dwadzieścia dolarów powiewało z jej palców kiedy wpatrywała się w torebkę, zupełnie, jakby drobne miały się zmaterializować w jej rękach – och, to wypadło! Przykro mi, po prostu pozwól mi schować to z powrotem... - i zaczęła szukać drobnych. Cała był spięta. – Pani Easley – z tonu mojego głosu zorientowała się, że nie ujdzie jej to płazem. – O, cholera – powiedziała i zakryła twarz dłońmi, jakby wstyd ją przytłoczył. – Lily, szczerze mówiąc nigdy nie robiłam czegoś takiego. - Starała się wycisnąć kilka łez, ale nie potrafiła na zawołanie. – Mam straszne kłopoty finansowe, proszę, nie dzwoń na policje! Moja mama może umrzeć, jeśli byłabym karana. – Jesteś karana – obserwowałam ją. Jej twarz podniosła się z dłoni i spojrzała na mnie.
– Co? – Jesteś karana. Za kradzieże w sklepach i wystawianie czeków bez pokrycia. Komputer w siłowni pokazał nam, którzy pracownicy i goście byli w siłowni w czasie, kiedy zdarzały się kradzieże i dwudziestotrzyletnia rozwódka, Mandy Easley się powtarzała. Jack sprawdził jej przeszłość kryminalną. – Z chęcią zwrócimy ci pieniądze za twoją kartę członkowską, przelewem, jak tylko nam ją zwrócisz. - poinstruowałam ją. – Kiedy będę miała kartę w ręku, będziesz mogła odejść. – Nie zamierzasz zadzwonić na policję? - Zapytała, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście. Czułam się tak samo. – Kiedy zwrócisz kartę, możesz iść. – Dobrze, Robokopie – powiedziała z furią, ulga popchnęła ją na granice ostrożności. – Weź tą cholerną kartę! - Odwróciła się i szarpała kieszeń szortów leżących na szafce za nią. Wydobyła plastikową kartę i rzuciła nią we mnie. Mandy nie wyglądała jak młoda, zadbana kobieta, kiedy wyszarpywała dwadzieścia dolarów z mojej torebki, miała szyderczy wyraz twarzy. Rzadko spotykałam osobę o tak brzydkim wyrazie twarzy, kobietę czy mężczyznę. Myślę, że Mandy Easley była takim samym marnotrawstwem przestrzeni jak Byron i chciałam wyrzucić ją za drzwi. Czułam się przez nią chora. Odczytała coś z mojej twarzy, bo zaprzestała swoich maniakalnych wybuchów. Zszarpała z siebie ręcznik pozwalając mu upaść na podłogę, po czym włożyła szorty i koszulkę i wsunęła stopy w sandały. Zabrała torebkę, złośliwie przewróciła stos ręczników i skierowała się do sali prowadzącej do głównego wejścia. Odwróciła się na pięcie, rzuciła jakiś ognisty komentarz do osób przebywających w sali do wyciskania, tak aby wszyscy słyszeli, ale ruszyłam w jej kierunku z największym obrzydzeniem na twarzy. Wybiegła z siłowni po raz ostatni. Musiałam wrócić i posprzątać i choć robiło mi się niedobrze, podniosłam kartę, którą rzuciła we mnie Mandy. Kiedy składałam ręczniki i odkładałam na miejsce, wyobrażałam sobie różne sposoby na to jak zmusiłabym Mandy do podniesienia tej karty. Potem ponownie zajęłam miejsce obok Byrona. – Co się stało z Mandy? - zapytał od niechcenia, odrywając się na chwilę od fascynacji swoją twarzą odbitą w lśniącym blacie.
– Wybiegła stąd jak poparzona kotka. Nie mogłam mu powiedzieć, że ona kradła. To wyrzucało by za burtę cały pomysł. Ale mogę powiedzieć mu coś innego. – Miałam jej zabrać kartę członkowską – powiedziałam, jeszcze bardziej poważnie i spokojnie, niż normalnie. Wytrzeszczył oczy z ciekawości. – Co? Dlaczego? - pozostałam niewzruszona. – Czy ona złożyła na ciebie skargę? - Byron stworzył teorię. Mogłam praktycznie zobaczyć parę uchodzącą z jego uszu. – Czy ona faktycznie coś zrobiła? Pod prysznicem? Miałam nie ujawniać układów biznesowych między Jackiem a Melem Brentwoodem. Odwróciłam wzrok, mając nadzieję, że zauważy moje zakłopotanie. – Nie chcę o tym mówić – powiedziałam zgodnie z prawdą. – To było naprawdę okropne. – Biedna Lily – powiedział Byron, kładąc rękę na moim ramieniu i lekko przyciskając. – Biedna dziewczynka. Gryząc wargę od środka żeby nie zawarczeć, zasugerowałam Byronowi, że chciałabym wrócić do pracy. Zdjął rękę z mojego ramienia kiedy odsunęłam się do stojaka z prasą. *** Po rozgrzewce i zrobieniu pierwszych czterdziestu pięciu powtórzeń, usiadłam na siedzisku i postawiłam stopy na dużej metalowej płycie. Pchnęłam lekko by wyważyć ciężar, odrzuciłam barki do tyłu i pozwoliłam kolanom uderzyć w moją klatkę piersiową, wdech. Nogi prosto, wydech. Nogi do klatki piersiowej, wdech. Nogi prosto, wydech. I tak w kółko, aż wykonałam czterdzieści pięć powtórzeń. Pod koniec treningu zrozumiałam, że powinnam być dumna, że zakończyłam sukcesem moją pierwszą sprawę, jako prywatny detektyw. Jakoś telewizja i przemysł filmowy nie przygotowały mnie do poczucia satysfakcji z wykrycia złodzieja. Nie biegałam wymachując bronią, policja nie groziła mi, Mel Brentwood nie próbował się ze mną przespać. Czy to możliwe, że media wprowadziły mnie w błąd? Kiedy tak rozmyślałam, zauważyłam, że Byron był tak podekscytowany możliwością szerzenia wiadomości o Mandy, że wziął płyn i zaczął czyścić lustra pokrywające ściany w sali gimnastycznej. Czynność ta zbliżyła go na odległość szeptu do