ala197251

  • Dokumenty305
  • Odsłony42 873
  • Obserwuję43
  • Rozmiar dokumentów560.3 MB
  • Ilość pobrań30 449

Kristen Proby - 05 - Safe with me

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Kristen Proby - 05 - Safe with me.pdf

ala197251 EBooki Kristen Proby cykl - Ze Mną w Seattle
Użytkownik ala197251 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 231 stron)

Safe with Me Tłumaczenie : weronika13001

Prolog -Dlaczego musimy jechać do tatusia ?- pyta Maddie z tylnego siedzenia mojego SUV-a, jej małymi rączkami skrzyżowanymi na piersi i z grymasem na twarzy. -Ponieważ jest Święto Dziękczynienia.-odpowiadam cierpliwie- -Wasz tata chce się z wami zobaczyć na święta. -Nie chcę iść…- przyłącza się Josie, odzwierciedlając jej siostrę bliźniaczkę, a ja wzdycham głęboko przesuwając dłońmi po twarzy czekając na zmianę światła na zielony. -Tylko do soboty.- przypominam im robiąc co w mojej mocy by zignorować dół w żołądku. Ja również nie chcę żeby tam jechały. Ich tata widzi je tylko na święta lub urodziny, jeśli pojawia się w ogóle. Oczywiście nie chcą z nim zostawać. One go nie znają. Gdy podjeżdżamy do małego domu Jeff’a na przedmieściach Chicago, trzej mężczyźni pośpiesznie wychodzą z jego domu i wskakują do czarnego SUV-a zaparkowanego na okrągłym podjeździe. Tuż przed otworzeniem drzwi jeden z mężczyzn spoglądają na nas. Wyłączam silnik i marszczę brwi gdy oglądam pojazd jedzie w dół ulicy. Moje flagi są czerwone i latają po całej mojej głowie. Spoglądam na dziewczyny -Zostańcie tutaj na chwilkę, a ja upewnię się że wasz tatuś jest gotowy na was, okay ? Marszczą brwi na mnie, ich ciemne brązowe oczy są całe zaniepokojone i smutne. Ja też marszczę brwi. -Przestańcie się smucić. Wasz tata was kocha. Będziecie się świetnie bawić. One po prostu wzruszają ramionami, wychodzę z samochodu i idę do wejściowych drzwi. Spoglądam przez ramię ciekawa kto był w tym

SUV-ie. Mogli być współpracownikami Jeff’a, ale jeśli to prawda nie zostawię z nim dziewczynek. Jeff jest tajniakiem, a ludzie z którymi współpracuje są co najmniej niesmaczni. Pukam do drzwi, ale bez odpowiedzi. Pukam ponownie i wzdycham głęboko. Jeśli znowu wystawił dziewczyny, skopię mu tyłek. Gdy nadal nie ma odpowiedzi, sięgam po klamkę i marszczę brwi gdy drzwi łatwo się otwierają. To nie jest w stylu Jeff’a. On zawsze zamyka drzwi gdy jest w domu. -Jeff??-wołam gdy wchodzę do środka, ale nikt nie odpowiada. Ostry i metaliczny zapach wypełnia moje nozdrza. Przechodzę do salonu i zatrzymuję się jak wryta. Jeff leży na podłodze, jego oczy są szeroko otwarte tak jak i usta, a z rany postrzałowej na jego czole leci strużka krwi. Dobry Boże. Moją pierwszą myślą jest to żeby podbiec do niego i sprawdzić czy wszystko w porządku, ale nie byłam żoną policjanta przez pięć lat na marne i mam dzieci w samochodzie. Biegnę z powrotem do auta , uruchamiam silnik, wrzucam bieg i wyjeżdżam z podjazdu zmierzając w przeciwnym kierunku od którego pojechał wcześniej SUV. Jeff nie żyje!! -Mamusiu myślałam że idziemy do tatusia.- Maddy odwróciła się w fotelu próbując zobaczyć coś przez tylnią szybę. -Siadaj, Mads.- Rozkazuję ostrzej niż powinnam. Muszę zadzwonić na policję. -Gdzie jest tatuś?- pyta Josie. Obie dziewczynki obserwują mnie uważnie i wiem że moje trzęsące ręce i ostry głos może je wystraszyć,

więc robię wszystko co w mojej mocy aby wyglądać i brzmieć spokojnie. Jestem pewna, że to nie działa. -Miał coś do zrobienia w pracy.- Kłamię i sprawdzam po raz setny lusterko. -Okay.- odpowiada Maddie i przytula mocno jej lalkę. Cholera, co ja mam zrobić? Zatrzymuje się na stacji benzynowej , chwytam telefon i wychodzę z samochodu by dziewczynki mnie nie usłyszały.. Partner Jeff’a odpowiada po drugim sygnale. -Dlaczego dzwonisz na ten numer? -Jeff nie żyje.- odpowiadam natychmiast- Właśnie znalazłam go w jego domu . Dzwonię na 911, ale chciałam najpierw zadzwonić do ciebie. -Sukinsyn…- mruczy- Byłaś świadkiem czegoś ? -Widziałam jak opuszczają dom, ale nie widziałam jak go zastrzelili. I nawet nie pomyślałam aby spisać numer rejestracyjny samochodu. To czarny SUV. -To nie pomoże, Bryn.- jego głos jest smutny i sfrustrowany. Sully pracował z Jeff’em mniej więcej dziesięć lat. -Wiem. Przepraszam. Nie dotykałam niczego. -Zadzwonię. Potrzebujemy oficjalnego zezwolenia. Znasz zasady. Kiwam głową, a potem zdaję sobie sprawę, że on nie może mnie zobaczyć. -Myślę, że wyjadę z miasta, Sul. - wzdycha i chrząka: -Gdzie jedziesz ? -Dom. Seattle. Mam tam rodzinę. Brat mojego szwagra jest policjantem w Seattle PD. Matt Montgomery. Mogę złożyć zeznania jemu ? -Będę musiał spisać twoje zeznania przed wyjazdem. Wiesz, że nie

mogę ci pozwolić wyjechać bez tego.- słyszę, że odciąga telefon z dala od twarzy. – Czekaj, Bryn. Krążę przy samochodzie czekając, aż Sully wróci. Jezu to się dzieje naprawdę ? Czy mam czas by iść do domu po parę rzeczy dziewcząt? Chciałam wrócić do Seattle od lat, ale nigdy nie marzyłam, że to będzie w takich okolicznościach… Nagle, Sully wraca na linię. -Myślę, że to dobry pomysł abyś wyjechała Bryn. Nie mogę ci powiedzieć kto to był , ale widziałaś w domu Jeff’a złych ludzi. Zabierz dziewczynki i wyjedź z miasta. Jeśli nie będziesz się wychylać powinno być w porządku, ale chcę żebyś wyjechała. Kurwa. Jeff co w ciebie wstąpiło ? - Co z moimi zeznaniami ?- mój głos jest silniejszy niż czuję. -Spotkamy się w jakimś miejscu z innym gliniarzem, aby spisać zeznania. Ale nie chcę, żebyś wracała do siebie. Wyślę ci twoje rzeczy za kilka dni. Przeczesuję ręką włosy i rzucam okiem do samochodu, dziewczyny mnie obserwują. -Okay, potrzebuję kilka rzeczy dla siebie i dziewczynek.- Wklepuję lokalizację najbliższego domu towarowego i słyszę jak Sully wzdycha. -Bądź ostrożna. I prześlij mi numer Montgomerego. -Okay. Linia zostaje przerwana, a ja wracam do samochodu uśmiechając się uspokajająco do dziewczynek, które przyglądają mi się wystraszonymi oczami. Dzieci są o wiele mądrzejsze niż ludzie przypuszczają. Szukam telefonu w torebce i piszę SMS do męża Stacy , Isaac’a. Montgomerowie będą wiedzieć co robić.

Trzęsącymi się palcami piszę : „Proszę zadzwoń do mnie kiedy będziesz sam” Grzebie znowu w torebce by sprawdzić czy mam portfel i wszystkie potrzebne rzeczy i wtedy uderza we mnie świadomość, że nie mogę wrócić do naszego domu. Mój telefon dzwoni, imię Isaac’a wyświetla się na ekranie i moja odpowiedź jest natychmiastowa : - Isaac. -Bryn? Co jest ? -Nie mogę podać ci szczegółów, ponieważ dziewczynki są ze mną w samochodzie, ale muszę wrócić do Seattle właśnie teraz. -Bryn, zwolnij. Jesteś ranna? -Nie, nic nam nie jest, ale myślę że nie jesteśmy bezpieczne. -Co masz na myśli?- jego głos nabrał twardości i to stabilizuje mnie. -Właśnie widziałam coś czego nie powinnam widzieć. Wytłumaczę Ci kiedy się tam dostanę. Chciałam tylko poinformować że jadę do domu.- Spoglądam do tyłu i widzę, jak dziewczynki przyglądają mi się z szeroko otwartymi, ponurymi oczami. -Prowadzisz?- pyta z niedowierzaniem –Jest prawie grudzień, Bryn. Drogi będą straszne. -Wiem. Będę pilnować czasu. Mam zamiar się zatrzymać na noc dla dziewczynek w każdym razie. To może potrwać tydzień zanim się tam dostanę. -Nie podoba mi się to. – odpowiada ponuro. -Mi również.-Gdy dopada mnie szok, łzy spływają mi po policzkach. -Będziemy tu. Dzwoń do mnie codziennie, żebym wiedział gdzie jesteś. Porozmawiam z Matt’em. -Potrzebuję porozmawiać z Matt’em kiedy tam dojadę, Isaac. I detektyw z Chicago powinien zadzwonić do niego w każdej chwili. -Masz kłopoty?- głos Isaac’a jest spokojny i zimy, a ja wiem że myśli o najgorszym. -Nie takich jak myślisz, ale jest źle. -Jedź ostrożnie. Informuj mnie na bieżąco.

-Okay.- rozłączam się i wjeżdżam na parking WalMart. -Chodźcie dziewczynki, potrzebujemy kupić kilka rzeczy. -Jedziemy zobaczyć babcię i dziadka w Seattle ?- pyta Josie Są tak cholernie inteligentne. -Tak, kochanie, więc musimy wziąć kilka rzeczy ze sobą. -Jej, jedziemy zobaczyć babcię i dziadka!- Maddie tańczy obok mnie gdy wchodzimy do sklepu by kupić potrzebne rzeczy takie jak bieliznę czy szczoteczki do zębów. Dziewczynki mają kilka dni wypełnionymi ubraniami zapakowanymi z nami, ale ja mam tylko moją torebkę i może jakąś farbę do włosów. Wyciągam mój telefon i wyrzucam do kosza, dodają następny punkt do listy rzeczy do kupienia. Myślę, że będziemy w Seattle szybciej niż się spodziewałam. Rozdział 1 Puk ! Puk ! Puk! Mój budzik nie powinien jeszcze dzwonić. Puk! Puk! Puk! Budzę się nagle i stwierdzam, że ktoś próbuje wyłamać drzwi, moje serce natychmiast zaczyna szybciej bić. Wyskakuję z łóżka nie zadając sobie trudu aby zarzucić cokolwiek na swoje skromne ubranie i szukam szaleńczo broni każdego rodzaju. -Mamusiu?- pyta sennie Maddie stojąc w progu jej sypialni. -Wracaj do łóżka, Mads.- wprowadzam ją z powrotem do sypialni i daje jej najlepszy uśmiech, który czuję, że wygląda na grymas. -Ktoś jest przy drzwiach.-informuje mnie Josie i ciągnie swoją lalkę w jej małe rączki. -Wiem. Idę to sprawdzić. Zostańcie w pokoju.- mój głos jest surowy. Zamykam drzwi i lecę na dół do salonu.

Wszystkie rolety są nadal zamknięte więc nie widzę nic z zewnątrz. Puk ! Puk ! Puk ! Biorę śrubokręt, którego wczoraj używałam i idę otworzyć drzwi. -Kto tam ? – pytam. -Bryn, to tylko Caleb i ja. – Matt Montgomery odpowiada , jego przystojna twarz jest ponura. Robię krok do tyłu i otwieram drzwi wzdychając z ulgą. -Piekielnie mnie wystraszyłeś! -Co robisz z tym śrubokrętem?- pyta Matt pokazując na rekwizyt w mojej ręce. -To moja broń.- mówię im i podnoszę brodę z uporem. -Racja...-mówi Caleb, podchodzi do mnie i wyrywa mi z dłoni śrubokręt.-… to bardzo efektywne. -Mogłabym cię dźgnąć, gdybyś był zły.-robię krok do tyłu i odgarniam włosy z twarzy.-Dlaczego tutaj jesteście o cholernej szóstej rano? -Może powinnaś coś na siebie założyć ?- sugeruje Matt, a ja piszczę gdy zdaję sobie sprawę, że jestem praktycznie naga. -Cholera! -Mamusiu nie powinnaś tak mówić…- mówi Josie stojąc na dolnych stopniach schodów-… Maddie ! Matt i Caleb są tutaj ! -Idź załóż coś, kochanie, zrobimy sobie dziewczyńskie śniadanie.- Matt uśmiecha się i ściska moje dwie dziewczynki, ale Caleb jest wciąż spokojny, obserwuje mnie z trzeźwych niebieskich oczu. -Dlaczego tu jesteście?- pytam ich ponownie. -O tym także porozmawiamy.- zapewnia mnie Caleb i wreszcie daje mi pół uśmiech. Pokazując dołeczki w obu policzkach kiedy pozwala oczom wędrować w dół mojego pół-nagiego ciała. Ten mężczyzna sprawia, że drżę w środku. Od czasu, kiedy wróciłam do domu mniej więcej rok temu i dałam się wciągnąć do tej wielkiej kochającej się rodziny. Caleb dał mi stały przypadek mokrych majtek. Od kiedy niósł mój pijany tyłek do domu po wieczorze panieńskim Jules w zeszłym roku.

Nawet w moim pijanym stanie, moje ciało było w pełni pobudzone podczas gdy byłam w jego ramionach. -Zaraz będę z powrotem.- mruczę i biegnę po schodach, starając się nie myśleć o tym, że zarówno gorący jak piekło mężczyzna Montgomery po prostu widział mój prawie nagi tyłek i że to prawdopodobnie pierwszy mężczyzna, który go widział tak blisko od jakiś pięciu lat. Żałosne. Słyszę jak dziewczyny rozmawiają z chłopakami, szybko wciągam na siebie bluzę i spodnie od jogi, a włosy układam w przypadkowy kok i schodzę na dół. -Mamy Coco Puffs na śniadanie.- informuje mnie Maddie. -W porządku, jeśli będziesz mieć też banana. - Och, człowieku ! – narzeka Josie. -Znasz zasady. Możesz mieć cukier do płatków jeśli owoce też będą.- całuje główki obu dziewczynek gdy przechodzę obok nich, by napełnić ekspres do kawy wodą. Matt łapie banany i obiera je dla dzieci. -Nie powiedziałyście mi o tej zasadzie.- informuje ich z udawanym oburzeniem. -Nie wiedziałyśmy o tym.- kłamie Maddie, starając się nie roześmiać. -Wiesz, że mogę zabrać cię do więzienia za okłamywanie policjanta.- Matt informuje je z uśmiechem -Nu-uh!- wykrzykuje i chichocze Josie. -Yep.- kiwa głową. -Zjemy banana.-przyznaje Maddie i bierze duży gryz. -Tak lepiej…- mówi ciągnąc ją za kucyk- …nie aresztuję cię dzisiaj. On tak dobrze radzi sobie z dziećmi. Wszyscy Montgomerowie tacy są. Caleb stoi oparty o blat, obserwując mnie uważnie z rękami skrzyżowanymi na piersi. Jego włosy urosły nieco od swojej bardzo krótkiej wojskowej fryzury, a jego podbródek jest pokryty zarostem o jasno truskawkowym blondzie.

To znak towarowy Montgomerych, niebieskie oczy śledzą mnie gdy chodzę po kuchni, nalewam kawę i upewniam się że dziewczyny mają swoje śniadania. Za każdym razem kiedy go widzę, impuls elektryczny strzela w dół mojego kręgosłupa i moich kończyn, a ja po prostu chcę podejść do niego i pożreć go. Ale zamiast tego po prostu się uśmiecham i pocieram jego biceps gdy przechodzę obok. -Kawy?- pytam go. Jego mięśnie reagują na mój dotyk a mój żołądek się zaciska. Jezu jego ramiona są wielkości mojego uda. -Po proszę.-kiwa głową -Dla mnie też.- Matt zgadza się i kradnie Maddie kawałek banana, przez co zaczyna się śmiać. -To co się dzieje chłopaki ?- pytam kiedy wręczam im kubki ze świeżą kawą. -Dziewczyny, skończcie śniadanie a my pójdziemy do salonu porozmawiać, okay ?-Caleb uśmiecha się do dziewczyn i całuje je w policzki.-Po prostu krzyczcie jak będziecie nas potrzebować. -Okay.- Josie zgadza się i siorbie jakieś Coco Puffs, właśnie teraz mleko czekoladowe jest na całym barze śniadaniowym. Maddie kiwa głową i bierze następny kawałek banana. Idę za chłopakami do salonu ciesząc się widokiem ich tyłów które obserwuję. -Siadaj.- Matt pokazuje jedno z krzeseł, ale ja tylko krzyżuję ręce i nadal stoję. Usiądź mój tyłku. -Powiedz mi o co chodzi. -Bryna, proszę usiądź. – miękko pomrukuje Caleb i siada na kanapie obok krzesła na którym chcą abym usiadła. Patrzę na nich i wiem, że to przegrana bitwa więc opadam na krzesło i siadam na skraju. -Okay. Siedzę. Po co jesteście obaj w moim domu o prawie szóstej nad ranem, wystraszyć mnie ? -Miałem wczoraj w pracy telefon.- Matt zaczyna i wzdycha głęboko. -Na posterunku ? – pytam. -Tak. To był P.I i zadał kilka pytań na temat rodziny…- patrzy na mnie, jego oczy są trzeźwe.-… Całej rodziny.

-To znaczy, że zadawał pytania o mnie…- mruczę i czuję lekki pot na mojej skórze.-… a jeśli zaliczyli mnie do twojej rodziny, muszę wyjechać … -Nigdzie nie jedziesz.- przerywa mi Caleb i bierze mnie za rękę, ściskając ją mocno. -Śledczy nie pytał specjalnie o ciebie, ale to budzi we mnie złe przeczucia. Nie podoba mi się to.- Matt kręci głową i zaczyna chodzić po salonie. -To było mniej więcej rok temu, Mat. Dlaczego teraz?- staram się zachować spokojny głos, aby dziewczynki mnie nie usłyszały. -Nie wiem.- odwraca się od nas- To może nie mieć nic wspólnego z tym co stało się w Chicago. -Nie myślałam, że ktoś może mnie tutaj znaleźć.- mówię mu.-Nie jestem właścicielem tego domu, pracuję dla Isaac’a pod stołem. Ja nawet nie włączyłam mojego prawa jazdy do Waszyngtonu z Illinois. Nie ma powodu, aby flagi wzrosły. -Zgadzam się, a my dalej będziemy ostrożni, ale uważam, że najlepiej dla ciebie i dziewczynek będzie jeżeli przeniesiecie do mnie albo do Caleb’a. -Absolutnie nie.- wyciągam dłoń z uścisku Caleb’a . -Dlaczego ?- pyta Caleb, jego głos jest spokojny i niski. -Ponieważ dziewczynki mają szkołę. Ja mam pracę. Mamy rutynę. Nie zakłócę tego. One już przez tyle przeszły…- nadal utrzymuję spokojny głos, ale całe moje ciało jest napięte i chcę krzyczeć.- … Jesteśmy wreszcie na swoim miejscu nie będziemy skakać z miejsca na miejsce za każdym razem gdy coś się dzieje. -Dlatego otworzyłaś drzwi z pieprzonym śrubokrętem jako bronią ?- pyta Caleb z napiętym czołem. -Zazwyczaj nie mam gości tak wcześnie rano. -Musimy wiedzieć, że jesteście bezpieczne.- nalega Matt podpierając ręce na biodrach i patrząc na mnie. -Nie wyprowadzimy się z tego domu.- krzyżuję ręce na piersiach i spoglądam na Matt’a. -Dobrze, ja się wprowadzę. – Caleb wstaje i bierze moje ramiona w jego wielkie dłonie, jego twarz jest zacięta.- Jeśli masz być taka uparta, dobrze, ty i dziewczynki zostajecie tu, ale ja się wprowadzam. - Jak to możliwe ?- pytam z niedowierzaniem.- Możesz wyjechać na misje w każdej chwili. Jak to pomoże ?

Matt chrząka, i Caleb zamyka na chwilę powieki, a potem przyszpila mnie jego niebieskim spojrzeniem jeszcze raz. -Nigdy więcej. Poprzednia misja była moją ostatnią. -Co ?- pytam z szeroko otwartymi oczami przeszukując jego przystojną twarz- Dlaczego ? - To był właściwy czas. – kręci głową , cofając się ode mnie i zwracając swoje spojrzenie na Mata’a – Ja z nią zostanę. - Jak dla mnie to brzmi dobrze. - Co mam powiedzieć dziewczyną? – pytam starając się ogarnąć to wszystko. Caleb jest z Navy SEAL’s, tak ? - Czy nie słuchałaś, Bryna – pyta Caleb. – Możesz być w niebezpieczeństwie. Nie jestem skłonny tak ryzykować. Dopóki nie będziemy wiedzieć o co w tym chodzi, będę tu. Począwszy od dziś. - Dzisiaj nie jest to dla mnie dobre…- zaczynam - Od dzisiaj.- głos ma spokojny i bardzo niski gdy pochyla się w moją stronę. -To jest to co robimy w tej rodzinie Bryna. Chronimy co nasze. - Ja nie… -Tak, jesteś.- odpowiada Matt zanim skończę swoje zdanie.- Przestań być taka uparta i wybierz najlepiej. Patrzę na obu i już wiem że ta bitwa jest dla mnie stracona. Czuję jak moje ramiona opadają, a dolna warga zaczyna drżeć więc zaciskam mocno szczękę. -Czy może chcesz, abym to zrobił po swojemu?- Caleb pyta sarkastycznie, ale jego twarz jest miękka, a oczy obserwują mnie uważnie. -Nie, chcę tylko aby nasze życie było normalne, ale czuję że to nigdy nie nastąpi. Wcześniej wiedziałam co się dzieje teraz Caleb wziął mnie w swoje silne ramiona, jego ręce przesuwają się w górę i dół moich pleców i mruczy mi do ucha : -Wszystko będzie w porządku. Obiecuję. -Śpisz na kanapie, marynarzu. – bełkoczę w jego miękki szary t-shirt, przez co on chichocze. -Deal.

*** -To czego się dzisiaj nauczyłyście?- pytam dziewczyny kiedy nakrywam do stołu i wracam do kuchenki, sprawdzić sos do spaghetti. -Dowiedziałam się że Nelson zjada swoje gluty.- odpowiada Josie z grymasem- Chłopcy są obrzydliwi. -Kto to Nelson?- pytam ze śmiechem kiedy wsypuję makaron do gotującej się wody. -Jest w jej klasie.- odpowiada Maddie, przygotowując pieczywo czosnkowe. Frontowe drzwi się otwierają i zamykają i kilka sekund później do kuchni wchodzi Caleb z grymasem na twarzy. -Dlaczego drzwi były otwarte? -Caleb.- wzdycham i potrząsam głową wracając do gotującego się makaronu.- Nic nam nie jest. -Zamykaj te cholerne drzwi Bryna. -Caleb! Nie powinieneś przeklinać.- Josie upomniała Caleba -Dlaczego masz torbę? Zostajesz na noc?- pyta Maddie, patrząc na zieloną torbę marynarską w ręce Caleb’a. -Zostanę z wami chwilę.- odpowiada, a ja zaciskam powieki. Cholera, nie rozmawiałam jeszcze z dziewczynami. -Dlaczego?- pyta Josie. -Ponieważ Caleb ma u siebie mały remont - odpowiadam pośpiesznie zanim Caleb zdąży to zrobić za co otrzymuję od niego zaskoczoną minę.- Więc Caleb zostanie tutaj przez jakiś czas. -Okay.- Maddie wzrusza ramionami i uśmiecha się szeroko do wysokiego mężczyzny w mojej kuchni. - Możesz spać w moim pokoju? -Nie, myślę że zostanę na kanapie. -Będziesz czytał opowieści na dobranoc ?- pyta -Dam radę to zrobić.- potwierdza i uśmiecha się do niej -Fajnie! -Mama zazwyczaj nam czyta.- na twarzy Josie wykwita grymas.

Josie zawsze była bardziej ostrożniejsza od swojej siostry. Ona szybko nie zaufała nawet Montgomerym, którzy byli częścią jej życia przez ponad rok. Ona jest również bardziej markotna od siostry. -Jeżeli chcesz żeby to ona zrobiła, to dobrze.- Caleb wzrusza ramionami i stawia swoją torbę w przedpokoju. -Ja chcę Caleb’a !- krzyczy Maddie. -Ja chcę mamę !- odkrzykuje Josie. -Dość!- krzyczę.- To nie jest wielka sprawa dziewczyny, przestańcie się kłócić i idźcie umyć ręce. Kolacja gotowa. Obie dziewczyny dąsają się, ich dolna warga jest wysunięta gdy wychodzą z kuchni do małej łazienki na korytarzu by umyć ręce. -Jeżeli będziecie wykrzywiać tak twarz to tak wam zostanie.- mówię im i uśmiecham się gdy słyszę ich chichot. Caleb uśmiecha się do mnie gdy podnosi pokrywę sosu, aby mógł poczuć aromat pomidorów i tymianku, a następnie odkłada ją na miejsce. - Wygląda na to że jestem na czas. - Jeżeli lubisz spaghetti to tak jesteś.- wylewam makaron na durszlak i wyjmuje pieczywo czosnkowe z piekarnika.- Przygotowałam ci miejsce przy stole. -Dziękuję. Kiwam głową i odwracam się, ale on łapie mnie za rękę i ciągnie mnie z powrotem do siebie. -Wszystko w porządku? -Tak. -Remontuję dom?- pyta pokazując dołeczki w policzkach kiedy się uśmiecha i mruga do mnie. -Nie wiedziałam co im powiedzieć. Nie chciałam ich wystraszyć.

-Moje ręce są czyste!- informuje Maddie gdy wchodzi do pokoju tanecznym krokiem. -Porozmawiamy później. – szepcze do mnie Caleb i pomaga mi ustawić wszystko na stole.- Pachnie świetnie. -To moje ulubione danie.- mówi z dumą Maddie.- Wybrałam to dzisiaj, ponieważ miałam wszystkie słowa dobrze na moim teście z ortografii. - Dobra robota.- Caleb chwali ją i odsuwa krzesła dla dziewczynek. -Dlaczego tak robisz?- pyta Josie marszcząc nosek. -Ponieważ tak robią dżentelmeni, odsuwają krzesło dla kobiety kiedy ona chce usiąść. -Nie jestem kobietą.- chichocze Maddie.- Jestem małą dziewczynką. -Jesteście małymi kobietami.- Caleb mruga do nich i czeka cierpliwie jak postawie na stole miskę z spaghetti by odsunąć mi krzesło. -Dziękuję, sir. – mówię sztywno i siadam na krześle. Kiedy ostatni raz siedział przy naszym stole mężczyzna? Pomijając rodzinne wakacje to nigdy. Nigdy. Caleb pomaga nałożyć spaghetti i czeka na mnie by później nałożyć również sobie. Siedzę i obserwuję ich trójkę jak jedzą, śmieją się i rozmawiają i chwyta mnie coś za serce. Czy to jest normalność ? -…prawda mamo?- Josie patrzy na mnie wyczekująco. -Przepraszam, co? -Dzisiaj mamy lody na derser. -Tak jasne.- kiwam głową i biorę łyk czerwonego wina. Przez resztę posiłku patrzę jak Caleb łatwo nawiązuje kontakt z moimi dziećmi. Jest szybki, śmieje się z ich wybryków. Nawet Josie zaczęła walczyć z Maddie, aby opowiedzieć o swoim dniu.

Boże jest tak cholernie przystojny. Jak wszyscy Montgomerowie jest wysoki i dobrze zbudowany. Jego włosy są koloru ciemnego blondu, ale jego oczy są lodowato niebieskie, a kiedy przyszpila mnie spojrzeniem przysięgam, że widzi prawdę w moim sercu. Jest ubrany w szary podkoszulek, wyblakłe niebieskie dżinsy i czarne skarpetki. Zastanawiam się jak wygląda nago. Od ponad roku chciałam poczuć go na mnie, trzymającego mnie. We mnie. Były momenty kiedy wiedziałam że on czuje tak samo, ale on nigdy nie przekroczy granicy przyjaźni. Niech go szlag. -Kto zmywa naczynia?- pyta Caleb gdy kończymy jeść. Ja nie tknęłam swojej porcji, ale kto by jadł kiedy Caleb „Gorący Navy SEAL’s” Montgomery siedzi obok ? Nie ja. -Pomożemy.- mówi mu Josie.-Możesz zamiatać podłogę. -To twoje zajęcie.- przypominam jej. -To jest jej ulubione zajęcie.- mówię Caleb’owi z uśmiechem. -Cholera.- szepcze i zanosi swój talerz do zlewu. -Wszyscy będziemy mieć obowiązek KP.- informuje Caleb dziewczyny. -Co to za obowiązek?- pyta Maddie. -K.P.- Caleb zeskrobuje resztki do plastikowej miski.- To znaczy „kuchenny patrol”. -To brzmi fair.- śmieję się i wkładam naczynia do zmywarki gdy Caleb z dziewczynkami sprzątają ze stołu i ścierają blaty.

Gdy kuchnia jest czysta, nakładam każdemu lody z sosem czekoladowym i posypką dla dziewcząt. -Możemy usiąść na patio?- pyta Maddie. -Nie Mads, jest zima.- przypominam jej. -Chcę lato. Kiedy będzie lato?- pyta. -Za kilka miesięcy.- odpowiada Caleb i całuje ją w głowę gdy wszyscy siadamy do stoły by zjeść deser. -Nie pada.- wskazuje Josie. -Nie ale meble na patio są schowane i jest zimno. -Cholerna zima.- dąsa się i bierze kęs lodów . *** -Są w łóżku?- pyta Caleb gdy schodzę po schodach do salonu. -Tak.- ciężko wzdycham i siadam obok niego na kanapie.- Kocham ich, ale dobry Boże są męczące. - Są piękne.- mruczy Caleb kiedy podaje mi piwo. -Pijemy?- pytam z podniesionymi brwiami. -Dzielimy ten jeden. -Okay.- biorę łyk z brązowej butelki i oddaje mu ją.- Wiesz, że nie musisz zostawać Caleb. Dziewczynki i ja jesteśmy bezpieczne. -Bryna czy ty rozumiesz dlaczego tu jestem ? -Ponieważ ktoś zadawał kilka pytań, które nie były nawet o mnie. Caleb nie wiemy czy ktoś mnie szuka. -Spójrz.- Caleb przysuną się bliżej mnie i owinął rękę wokół moich ramion.- Wiem, że mamy oko na policję w Chicago i nie wiemy na pewno czy ktoś cię śledzi, ale Bryna jeśli istnieje nawet najmniejsza szansa, że możesz być w niebezpieczeństwie, muszę być tu.- całuje moją skroń i wzdycha głęboko.- Jeśli instynkt Matt’a mówi mu że coś jest nie tak to tak jest. - Nie podoba mi się to. -Nie musi.- Bierze mój podbródek w jego palce i podnosi mi głowę abym mogła spojrzeć mu w oczy.-Powiedz dziewczyną, że potrzebuję miejsca do zostania. Zostanę w jak największym stopniu. Tylko

zamykaj te cholerna drzwi i miej otwarte oczy. -Nie chcę żeby nasza rutyna została popsuta. -Jezu, ale jesteś uparta. -Już wiesz to o mnie.- przypominam mu z uśmiechem. -Pracujesz dla Isaac’a trzy dni w tygodniu, tak ? -Tak. -Dobra powinnaś być tam bezpieczna z Isaac’iem, a wszyscy inni faceci wchodzą i wychodzą. Obetnę tydzień pracy do trzech dni w tygodniu więc będę tu razem z tobą. -Pracujesz już?- pytam z zaskoczeniem. -Tak, szkolę najemników cywilnych na obrzeżach Seattle.- sprawia wrażenie jakby nie wygodnie mu było mówić o swojej nowej pracy, ale ja chcę wiedzieć więcej. -Jaki rodzaj szkolenia.-pytam -Głównie broń. Broń jest moją specjalnością. -Jaki rodzaj broni?- pytam siadając bliżej nieco, opierając się o jego tors, ciesząc się jego głosem. -Ty to nazwiesz, wiem to. -Hmm.. - W rzeczywistości myślę, że zabiorę cię jutro nauczyć szczelać. -Mnie?- pytam i siadam prosto-Dlaczego? -Ponieważ musisz wiedzieć jak się bronić. Prymitywną bronią też. -Ja już… -Przestań.-kładzie palce na moich ustach zarabiając ode mnie gwałtowne odblaski-Pozwól mi nauczyć cię tego, Bryn. Jego ramie jest wciąż owinięte wokół mnie, a jego druga ręka jest na moich ustach i jedyne co teraz mogę zrobić to myśleć tylko o fakcie, że jego usta są o cal od moich. Cal. Opuszczam wzrok do nich i biorę głęboki wdech.

-Nie-szepcze i delikatnie odciąga swoje palce od mojej twrzy -Co?- szepczę, cały czas patrząc się na jego usta, a mój żołądek powiewa kiedy je oblizuje. -Nie patrz na mnie tak. Podnoszę wzrok powrotem do jego oczu –Jak ? -Jakbyś chciała, żebym cię pocałował. -Chcę, żebyś mnie pocałował. Powiedziałam to. Wzdycha głęboko, wodząc kciukiem po mojej dolnej wardze, a następnie otula mnie ramionami przytulając mocno. -Nie mogę tego zrobić. Idź do łóżka Brynna. -Ale… Nagle stoi wyciąga butelkę piwa z mojej ręki i odchodzi ode mnie. – Idź do łóżka. Rozdział 2 Caleb Co ja, kurwa, tutaj robię? Wyraz wspaniałej twarzy Brynny kiedy powiedziałem, że nie mogę jej pocałować powtarza się w kółko w mojej głowie. Jest druga nad ranem a mój sen jest jeszcze daleko. Nie sypiam dużo. Kobieta, która śpi na górze była w mojej głowie mniej więcej przez większość ubiegłego roku. Ona i jej dwie niesamowite córeczki owinęły mnie wokół swoich malutkich paluszków. Bryna jest chyba najpiękniejszą kobietą jaką widziałem, z długimi ciemnymi włosami i głębokimi brązowymi oczami, a jej usta zostały stworzone do

całowania. Ma wspaniałe nogi, a jej tyłek jest okrągły i byłby idealny dla moich rąk. Nieprawdopodobne. A jej dziewczyny są tak piękne z długimi ciemnymi włosami i brązowymi oczami ich matki. Wstaję z kanapy i chodzę po domu. Po raz trzeci sprawdzam wszystko, aby upewnić się, że wszystko jest tak jak powinno być. Zarówno przednie jak i tylne drzwi są zamknięte tak jak i wszystkie okna. W domu jest spokojnie oprócz okazjonalnych domowych hałasów. Jedna niska lampa pali się w salonie obok kanapy. Czerwony koc i białe prześcieradło są starannie poskładane na jednym końcu kanapy, które pewnie Brynna tam zostawiła. Zadowolony z tego, że dom jest bezpieczny na noc, ściągam koszulkę przez głowę i wkładam go do torby, odpinam górny guzik dżinsów i wyciągam pistolet 9 mm, który ustawiam na stoliku obok kanapy. Gdy sięgam po czysty podkoszulek i szorty do koszykówki słyszę miękki płacz na górze. Chwytając pistolet szybko przedostaję się do schodów i się po nich wspinam. Opieram plecy o ścianę i zaglądam głową do pokoju dziewczynek jednak hałas nie wydobywa się z pokoju Maddie i Josie. Gdy przechodzę obok sypialni Brynny hałas staje się głośniejszy i przypomina bardziej krzyk rozpaczy. Zabiję kurwa każdego kto ją skrzywdzi. Jej drzwi są częściowo uchylone. Otwieram je ostrożnie, moje oczy szybko przyzwyczajają się do ciemności i pośpiesznie rozglądam się po pokoju starając się nie zwracać uwagi na piękną kobietę podrzucającą i obracającą się na łóżku.

Pokuj jest pusty. -Nie dotkniesz jej !-Brynna krzyczy i obraca się na brzuch. Chowam pistolet do szuflady jej nocnego stolika i od razu wchodzę na łóżko pochylając się nad nią. Odgarniam jej je wilgotne od potu włosy z czoła i policzka kiedy obraca cię na plecy jeszcze raz moje serce zacina się na widok absolutnego bólu na jej pięknej twarzy. -Bryn….- mówię cicho nie chcąc straszyć jej. -Nie pozwolę ci je zdobyć.-potrząsa głową w przód i tył, a z jej oczu wyciekają łzy i znikają w linii jej włosów. -Kochanie, śpisz.-nadal pieszczę delikatnie jej twarz-Brynna obudź się. Otwiera szeroko oczy, a jej spojrzenie natychmiast znajduje moje,-O mój Boże. Próbuje się wyrwać, ale chwytam ją za ramiona i przyciągam do siebie i chowam jej słodko pachnącą głowę pod moją głowę i kołyszę gdy ona płacze. -Jest okay;- szepczę i przesuwam dłońmi w górę i dół jej pleców. Czuję jej ciepło przez materiał jej małego, białego topu i chcę go rozerwać by poczuć jej soczystą gładką skórę. Jej serce bije jak młotem przy mojej piersi. -Kurwa, nienawidzę koszmarów.- szepcze w moją pierś, jej oddech łaskocze moją skórę. -Ja też.- zagadam się z nią. Tak bardzo, że nawet nie śpię dłużej.- Chcesz o tym porozmawiać? -Nie miałam go już od dłuższego czasu.-mamrocze i pociąga nosem. Łzy przestały jej płynąć, dzięki Bogu, bo gdy widzę jak Brynna płacze moje serce wyrywa się z mojej piersi. Nie mogę tego wytrzymać.

-Co ci się śniło? –pytam szczotkując palcami jej długie ciemne włosy. Pasma są miękkie, długie i spadają jej, aż na plecy. Kocham to kiedy nosi je rozpuszczone, czy pozostawia je proste lub układa je w faliste loki nie ma znaczenia. -Moje dziewczynki.- szepcze i bardziej chowa twarz w moją twarz i trzyma się mnie mocno jak gdyby myśl o tym co ją dręczy była nie do zniesienia.- Próbowali zranić moje dziewczyny. -Kochanie- szepcze i przechylam jej głowę do tyłu do póki nie spojrzy mi w oczy.-Nikt nigdy nie skrzywdzi dziewczyn. Nigdy. Widzę łzy w jej dużych brązowych oczach i to jest moja zguba. -Nie płacz, Bryn.- ocieram kciukiem jej łzy- Jesteście bezpieczne. -Jestem tak bardzo zmęczona baniem się, Caleb. -Hej.- szepcze i przesuwam kostkami dłoni po jej gładkich policzkach.- Nie musisz się bać. Mam cię. Jej oczy wędrują do moich ust w ten sam sposób tak jak wcześniej na kanapie , moje jelita zaciskają się, a mój fiut budzi się do życia. Wypierdalaj stąd Montgomery. -Caleb?- pyta miękko. -Tak. -Dlaczego nie chcesz mnie pocałować? Nie mogę jej odpowiedzieć. Prawda jest, kurwa, do bani, a ja jej nie będę okłamywał. Nigdy. Zamiast tego przecieram kciukiem jej dolną wargę i kocham to jak czuję dotyk jej ust pod moim kciukiem i życzę sobie z całego serca aby było inaczej. Gdy mój palec jest na środku jej wargi wysuwa język i dotyka nim mojego kciuka, zatracam się. Kołyszę jej policzek w ręku i chowam swoje usta w jej dłoni, a potem opadam na nią i słyszę jak jęczy ze szczęścia, jej silne ramiona oplatają się wokół mnie i przyciąga mnie do siebie.

Jej usta są jak kurwa czysta rozkosz. Moja druga ręka ześlizguje się po jej boku na zewnątrz piersi i z powrotem do jej twarzy. Trzymam ją tak i delektuję się jej ustami. Kurwa, chciałem spróbować jej od miesięcy, a teraz ona jest w końcu w moich ramionach. Jej lekki, egzotyczny zapach mnie otacza, odurza mnie. Wzdycha głęboko, powoli ją całuję w nos, policzki i wreszcie przyciągam ją z powrotem obserwując uważnie. Jej oczy są nadal zamknięte gdy przesuwa swoje ręce na poją pierś i otwiera te niesamowite, ciemne oczy. -Myślę, że chcesz mnie pocałować. -Nic na to nie poradzę.- siedząc tu z nią w ciemnej ciszy w środku nocy czuję, że ma absolutną racje. -Okay.- mruczy i oferuje mi uśmiech. -Powinnaś się trochę przespać. -Nie idź.- chwyta się mocno moich ramion, a jej oczy są szeroko otwarte z strachu.-Proszę? Jeszcze nie idź. -Połóż się. -Caleb… -Zostanę, kochanie tylko połóż się. Przesuwa się na prawą stronę i kładzie z powrotem na łóżku, by zrobić dla mnie miejsce. Moje stopy najprawdopodobniej zawisną no końcu łóżka. Kładę się na boku i przyciągam ją naprzeciwko siebie, całuję jej głowę i wzdycham głęboko. -Przepraszam ,że cię obudziłam –mruczy wtulając swój noc w mój mostek. Uśmiecham się w jej włosy. Ona jest tak cholernie słotka. Tak cholernie dobra. -Nie obudziłaś. -Nie spałeś jeszcze?- pyta i ziewa.

-Jeszcze nie. -Idź spać Caleb. Owija rękę wokół mojej talii i przyciska się do mnie od głowy do stóp, krzyżuje swoje stopy z moimi i cholera jeśli nie pasuje do mnie idealnie. Jej ciało jest długie. W łamaczach-kostek, obcasach, które zakłada z innymi dziewczynami jest o kilka cali ode mnie niższa. -Caleb? –pyta zaspana. -Tak, Bryn. -Śpij. To rozkaz. Chichoczę i chowam nos w jej włosach, zatrzymując jej zapach w zamknięciu. -Tak, proszę pani. I ku mojemu zaskoczeniu zapadam w najspokojniejszy sen jaki miałem w tym roku. Rozdział 3 Brynna Budzę się powoli i leniwie, rozciągając się jak leniwy kot. Celowo trzymam zamknięte oczy i uśmiecham się słodko, pamiętając jak Caleb przyszedł do mojego łóżka, aby pocieszyć mnie po przerażającym koszmarze. Wiem, że już go nie ma w łóżku, ponieważ wokół mnie jest zimno, ale on trzymający mnie, pocieszający mnie w środku nocy był po prostu… niesamowity. Wygląda niesamowicie bez koszulki. Cały czas spędziłam z nim, nigdy nie widziałam go bez koszulki, a nawet w ciemności, jest na co popatrzeć. Jezu, nawet jego mięśnie mają mięśnie. Przecieram dłońmi twarz i wtedy otwieram oczy i marszczę brwi. Jest jasno na zewnątrz. Zbyt jasno, aby było przed moim alarmem.

Podnoszę głowę i patrzę na budzik, zaczynam ciężko oddychać gdy widzę godzinę. Jestem spóźniona! -Cholera, cholera, cholera.- mruczę i zrzucam pościel . Pędzę do łazienki , spodnie od jogi w ręku, szybko siku, umyję zęby i układam włosy w kok. -Dziewczyny!- wołam wychodząc i energicznie idę do ich pokoju- Zaspałyśmy! Otwieram drzwi, ale ich łóżka są puste. -Dziewczyny?- wołam i schodzę na dół. Zanim wchodzę do kuchni słyszę jak Caleb i dziewczynki się śmieją więc się zatrzymuję i słucham. -Ile masz lat?- pyta Josie. -Więcej od ciebie.-odpowiada Caleb. Mogę usłyszeć skwierczenie i poczuć zapach bekonu, a mój żołądek się odzywa. -Jesteś starszy od mamy?- pyta Maddie z pełną buzią czegoś. -Tak.- śmieje się.- Jestem kilka lat od niej starszy. -Mama ma trzydzieści.- informuje Josie.- Ona jest naprawdę, naprawdę stara. -Jesteś starszy od Empire State Building?- pyta Maddie z podziwem w głosie, a ja muszę przykryć usta dłonią więc nie śmieję się głośno. -Uh, wyglądam starzej od Empire State Building?- pyta. -Może.- odpowiada Maddie. -Masz psa?- pyta Josie siorbiąc coś. Musiała go namówić na miskę Coco Puffs. -Nie.- odpowiada Caleb. -Masz kota?- pyta Maddie. -Nie. -Masz aligatora?- Josie pyta głośno. -Myślisz o aligatorze?- pyta Caleb ze śmiechem. -To właśnie powiedziałam.