aleksandra-20

  • Dokumenty58
  • Odsłony8 749
  • Obserwuję3
  • Rozmiar dokumentów1.8 GB
  • Ilość pobrań3 780

Kałamacki Stanisław - Gra wywiadów pod Giewontem

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :5.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Kałamacki Stanisław - Gra wywiadów pod Giewontem.pdf

aleksandra-20 PRL
Użytkownik aleksandra-20 wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 111 stron)

Stanisław Kałamacki Gra wywiadów pod Giewontem Zakopane 2010

© 2010 Agencja Reklamowo-Wydawnicza „Stanmar” Zakopane Wszystkie prawa zastrzeżone Tekst i korekta: Stanisław Kałamacki Okładka: Zdjęcia: Krystian Morawetz Wydanie I ISBN 978-83-925240-0-7 Wydawca Agencja Reklamowo-Wydawnicza Zakopane ul. Piłsudskiego 27 tel./fax: (0*18) 20 613 29 arwstanmar@poczta.onet.pl STANMAR R ozdział I 1925 - 1939 1. Historia zakopiańskiego biologa. Zakopane. Warszawa. Tokio. Londyn. Moskwa. Zakopane, 1925 Józef po ukończeniu studiów medycznych i biologicznych otrzy­ mał ofertę pracy w Zakopanem w miejscowej stacji epidemiologicz­ nej. Praca żmudna, wymagająca cierpliwości. Ponadto pracował w laboratorium wojskowym w dawnym sanatorium dr Kazimie­ rza Dłuskiego w Kościelisku. Jego matka była zadowolona, że syn po studiach wrócił do swego miasta. Laboratorium wojskowe w Kościelisku było pod nadzorem pol­ skiego wywiadu naukowo technicznego. Józef do późnego wieczoru badał zarazki tyfusu, czerwonki, dżumy, cholery, nosacizny, anali­ zował przyczyny zatruć w jednostkach wojskowych wywołane za­ razkami salmonelli. Skuteczność działania zarazek Józef badał na szczurach. Efek­ ty działania zarazek, toksyn były obiecujące. Jego dokładność, naukowa dociekliwość zostały zauważone przez kapitana Wojska Polskiego, kierownika laboratorium. - Doktorze Józefie, Twoja praca wzbudza zainteresowanie na­ szego kierownictwa. - To znaczy? zapytał Józef. 5

- Wojska Polskiego, to znaczy wywiadu naukowo technicznego. Twoje wyniki mogą być wykorzystane w dalszych pracach, w tym w warunkach operacyjnych. Tymczasem centrala przyznała Ci dodatkową premię. To są do­ bre pieniądze. Jesteś miody, czas się urządzić. Ponadto pomagasz rodzicom, którzy jak wiem chcą Twoją siostrę wysłać na studia medyczne, a to wymaga sporych nakładów pieniężnych. - Zgadza się, ale skąd te informacje? - My wiemy wiele, Józefie. Zapraszam jutro, do mego gabinetu. Premia do odbioru. Następnego dnia. Gabinet kierownika laboratorium wojskowe­ go w Kościelisku. Józef wchodzi do sekretariatu kierownika. - Proszę wejść, kapitan już czeka. Awans lub podwyżka? zapy­ tała młoda sekretarka. - Nie mam pojęcia, odrzekł Józef. - Witam Józefie, zwrócił się kapitan. Pozwoli Pan, że przed­ stawię majora Mirosława z polskiego wywiadu. Oto zasłużona premia. Major Mirosław rozmawiał z Józefem dwie godziny. Złożył mu propozycję pracy w polskim wywiadzie wojskowym w wydzia­ le naukowo technicznym. - Już w końcówce studiów był Pan w kręgu naszych zaintereso­ wań. Oferta pracy w Zakopanem i w Kościelisku wypłynęła od na­ szej służby. Pokładamy w Panu duże nadzieje. Mirosław przedsta­ wił założenia pracy, warunki finansowe. Następnego dnia Jozef złożył podpis pod dokumentem. Stał się pracownikiem polskiego wywiadu, w dziale naukowo technicznym. Józef z końcem miesiąca złożył wypowiedzenie pracy w stacji epidemiologicznej. Dyrektor stacji zapytał, dlaczego? - W Warszawie mam narzeczoną, żenię się! - Rozumiem, choć żałuję, taki zdolny lekarz i biolog! Życzę powodzenia. W miesiąc później, Józef opuścił Zakopane. Nie zdawał sobie sprawę, jak ta decyzja wpłynie na dalsze jego życie. Po przyjeździe 6 do Warszawy został skierowany na kurs szkoleniowy polskiego wywiadu naukowo technicznego. Po jego ukończeniu został pracownikiem w tajnym laborato­ rium biologiczno medycznym w Warszawie. Oficjalnie był zatrud­ niony w Instytucie Przeciwgruźliczym. Broń biologiczna. Tajna broń. Polski wywiad wojskowy zdobywa informację o zaawansowa­ nych pracach niemieckich i sowieckich naukowców nad bronią biologiczną. Niemcy udoskonalili prace nad zarazkami nosacizny, które użyli po raz pierwszy w 1916 roku na froncie zachodnim, kiedy to masowo padły konie aliantów. Prowadzono też prace nad zaraz­ kami tyfusu. Niemcy zdobyli informację od swoich szpiegów w ar­ mii sowieckiej, iż zarazki tyfusu spowodowały 40 % umieralność wśród zarażonych w czasie epidemii w latach 1918 - 1921 na tere­ nach Rosji Sowieckiej. Naukowcy sowieccy pracowali w tajnym laboratorium biologicz­ nym na wyspach Sołowieckich. Pracami kierował Ken Alibek, je­ den z twórców sowieckiej broni biologicznej. Ich prace były daleko zaawansowane, prowadzono doświadczenia w jednostkach wojsko­ wych Kazachstanu. Sowieci, zresztą jak i Niemcy mieli plany wy­ korzystania broni biologicznej w warunkach bojowych. Nad bronią biologiczną pracowali i Japończycy. Na terenach Mandżurii okupowanych przez Japonię ujęto kilku sowieckich szpiegów, przy których znaleziono nie określone ampułki. Tajne laboratorium w Pingfan odkryło, iż zawierały one zarazki chole­ ry i wąglika. Japońscy oficerowie wywiadu w trakcie śledztwa otrzymali ze­ znania Sowietów, iż przy pomocy toksyn zamordowali 5 tysięcy żołnierzy japońskich i 2 tysiące koni. Japońskie centrum prac wywiadu nad bronią biologiczną zlo­ kalizowano w Pingfan. Japonia była zdecydowanym liderem w pracach i produkcji bro­ ni biologicznej. W wspomnianym centrum badawczym wyprodukowano 4 ty­ siące bomb z wąglikiem. Japończycy zbombardowali 50 tysięczne 7

chińskie miasto Changte. Wyniki ataku nie były zadawalające, zmarło jedynie 90 osób. Już po zakończeniu drugiej wojny światowej, w 1947 roku od­ naleziono masowy groby jeńców wojennych, którzy zostali podda­ ni eksperymentom broni biologicznej z centrum Pingfan. Podczas sekcji zwłok odkryto zarazki cholery, dyzenterii, tężca, gruźlicy i tyfusu. Siedziba polskiego wywiadu. - Mamy decyzję o zwiększeniu budżetu do naukowych prac i praktycznych prób z bronią biologiczną. Chciałem powiedzieć, że nasz wywiad współpracuje z Japonią. Wkrótce dojdzie do spo­ tkania w Polsce. Szefem grupy polskich badaczy naszego wywiadu jest major Józef. Panowie, nie możemy zostać w tyle za Niemca­ mi i Sowietami - rzekł dyrektor wywiadu naukowo technicznego do oficerów Sztabu Głównego Wojska Polskiego. Józef po ukończeniu kursu rozpoczął prace w Instytucie Prze­ ciwgruźliczym w Warszawie w tajnym laboratorium. Józef zajął się tematem badawczym wpływu toksyn wytwarzanych przez bak­ terie. Ponadto badał przypadki zatruć w jednostkach wojskowych. Wytworzone toksyny przeszły pozytywne próby. Jest rok 1933 —Józef wyjeżdża do jednostek Korpusu Ochrony Pogranicza na granicy wschodniej. W jednostce zlokalizowanej w Kuńcu spotyka się z podporucz­ nikiem Janem, któremu przekazuje pakunek ampułek z toksyna­ mi. W miejscowym garnizonie sowieckiemu szpiegowi zatrzymane­ go na pracy operacyjnej po polskiej stronie granicy podano toksynę botulinową w kiszce. Po dwóch dniach mężczyzna poddany próbie zmarł. Co stało się z ciałem sowieckiego szpiega? Zwłoki przetrans­ portowano do przystani rzecznej nad Prypecią i wrzucono do rze­ ki na sowiecką stronę. Podobnych eksperymentów było co najmniej kilkanaście, nie tylko w Kuńcu, ale i innych jednostkach Korpusu Ochrony Pogra­ nicza zlokalizowanych wzdłuż wschodniej granicy. 8 Tajne Laboratorium w Warszawie Prace Jozefa skupiały się nad kilkoma zagadnieniami. Opra­ cował metodę przechowywania zarazków dzięki ich odwodnieniu. Wynalazł sposób wytwarzania, mnożenia zarazków na skalę prze­ mysłową przy pomocy sztucznej pożywki. Był autorem praktyczne­ go doświadczenia w Warszawie rozpylania bakterii. Warto w tym miejscu wspomnieć, że podobną metodę wraz z praktycznym eks­ perymentem wywiad brytyjski przeprowadził dopiero w 1963 roku na stacji metra w Londynie. Tajna konferencja wywiadu polskiego i japońskiego. Jest maj 1936 roku. Do Warszawy przyjeżdża delegacja ja­ pońskich lekarzy i biologów na międzynarodową konferencję. Za­ mieszkali w hotelu „Grand”. Przewodniczącym delegacji był Frank, młody naukowiec z Tokio. Po wykładach i dyskusji Japończycy zwiedzali miasto. Byli pod wrażeniem Warszawy i muzyki Chopina. Przewodniczącym pol­ skiej delegacji był Józef, wówczas doktor nauk biologicznych. Tylko polski wywiad wiedział, że delegacja japońska to naukowcy zwią­ zani z japońskim wywiadem pracującym nad bronią biologiczną. Japończycy zwiedzili Instytut Przeciwgruźliczy zapoznając się z jego osiągnięciami w walce z bakteriami gruźlicy. W programie pobytu japońskiej delegacji była wizyta w Zako­ panem, wówczas prężnym ośrodkiem przeciwgruźliczym. Mia­ sto pod Giewontem słynęło z licznych sanatoriów, placówek leczniczych. Delegacja japońska zamieszkała w apartamentach sanatorium wojskowego w Kościelisku. Doktor Józef oprowadził po byłym sa­ natorium dr Kazimierza Dłuskiego, zwiedzano też inne sanato­ ria przeciwgruźlicze między innymi Akademickie, Nauczycielskie, Warszawiankę, Pocztowców. Delegacja japońska była pod wrażeniem pracy zakopiańskich placówek służby zdrowia. W czasie pobytu organizowano kilka wycieczek, górskich — do Morskiego Oka, dolin tatrzańskich, Kościeliskiej, Chochołow­ skiej i po Gubałówce. W czasie wędrówek wierchem Gubałówki, Frank do Józefa: 9

- Panie doktorze. Jesteśmy w pod wrażeniem pańskich osią­ gnięć i pracy. Nasi naukowcy wiele mogli by się od Pana nauczyć. Czy możliwa jest ściślejsza współpraca? - Przecież już współpracujemy, niech ta konferencja będzie na to dowodem. - Oczywiście, Pan i ja doskonale wiemy, że jesteśmy pracow­ nikami naukowymi pracującymi na potrzeby wojska, a mówiąc wprost wywiadu swoich państw. Nam chodzi o pozyskanie Pana do wywiadowczej współpracy. Niech Pan przemyśli. Nasza propo­ zycja jest warta dyskusji. Czekam na Pana w moim apartamencie, no powiedzmy jutro po obiedzie. Potem wybierzemy się na mały spacer. Odpowiada? - Na spacer chętnie się wybiorę! - Więc jesteśmy umówieni! Józef po powrocie do swego pokoju długo myślał nad propozycją. Jeszcze tego samego wieczoru wysłał szyfr do centrali o otrzyma­ nej propozycji. Następnego ranka miał wiadomość: „Podejmij roz­ mowę, bądź ostrożny. Naczelnik.” Kolejnego dnia, po obiedzie Józef, zapukał do apartamentu Franka. - Jestem. - Cieszę się, idziemy na spacer? - Ale bez żadnych numerów, nagrań, ja jestem czysty! A Pan? - Ja też, chłodno powiedział Frank, słowo samuraja! Udali się w kierunku Salamandry. Rozmawiali o ewentualnej współpracy. Frank zaprezentował sposoby kontaktów, przekazywania informacji. Oczywiście istot­ ną sprawą było wynagrodzenie. - Nasz wywiad zaprosi Cię na staż w naszym laboratorium. Oczywiście zaproszenie będzie z Uniwersytetu Biologiczno Me­ dycznego w Tokio. Dzień przed wyjazdem Frank do Józefa. - Czekaj na mój znak. A teraz podpisz ten dokument. - Józef zapoznał się z treścią dokumentu mówiącego o podjęciu stażu naukowego w Tokio. Druga kartka dokumentu była pusta. To oczywiste, to zasadniczy dokument dla japońskiego wywiadu. 10 Delegacja japońska i polska opuściła Kościelisko i udali się eks­ presowym pociągiem do Warszawy. Siedziba polskiego wywiadu. O dokonanym przez japoński wywiad werbunku Józef poinfor­ mował dyrektora wydziału wywiadu. - Słuchaj Józef. Gramy. Będziesz japońskim agentem. Nasz plan działania jest następujący. Pułkownik usiadł i przez godzinę prezentował zadania Jozefa. Plan gry jest zatwierdzony. Dwa miesiące później Józef wyjeżdża do Japonii na zaprosze­ nie Uniwersytetu Tokijskiego. Przez cały miesiąc zapoznaje się z pracą instytutu biologicznego. Japoński wywiad wywozi go do centrum badań nad bronią biologiczną w Pingfan w południo­ wej Mandżurii. Japończycy zapraszają go na naukowe ekspery­ menty na jeńcach chińskich, którym wszczepiają liczne bakte­ rie. Ponadto zapoznaje się z specjalnymi komorami, do których zamykano jeńców. Drzwi komory zamykano i wtłaczano bakte­ rie. Po zgonie więźnia jego zwłoki rozpuszczano w specjalnej wan­ nie kamionkowej wypełnionej mieszaniną kwasu solnego z do­ datkiem dwusiarczku węgla i stężonego kwasu azotowego. Kwas solny odwapniał kości, dwusiarczek węgla rozpuszczał tłuszcze, a kwas azotowy spalał tkanki i też odwapniał kości. Te badania były w szczególnym zainteresowaniu Józefa jako polskiego oficera wywiadu. Józef przekazuje własne doświadczenia i wyniki z ba­ dań nad zarazkami, a szczególnie nad ich masową produkcją, ich sproszkowaniem. Japoński wywiad jest pod wrażeniem, otrzyma­ nych informacji. Józef prowadzi ostrożną grę wywiadowczą. Przekazuje to, co może sprzedać, a informacje najpilniej strzeżone przez polski wywiad zostają nienaruszone. Z kolei Józef zdobywa kilka nowinek naukowych, które pilnie filmuje i tworzy wywiadowczy materiał. Przez polskiego agenta przekazuje je do polskiej ambasady w Tokio. Po kilku dniach materiał od Józefa jest w Warszawie. Na zakończenie pobytu Józefa w Tokio, Frank wręcza Jó­ zefowi czek na sporą sumę dolarów amerykańskich, które zo­ i l

stają przelane na konto w Szwajcarii. W rzeczywistości jest to za­ konspirowane konto polskiego wywiadu wojskowego. Frank przekazuje kolejne zadania dla Józefa. Dotyczą one działań polskiego wywiadu w Sowieckiej Rosji w zakresie bro­ ni biologicznej. Japonia ma informację, iż w laboratorium na wy­ spach Sołowieckich pracuje Rosjanin, który jest polskim szpiegiem. Józef wraca do Warszawy. Na ściśle tajnym posiedzeniu rady wydziału naukowo-technicznego przekazuje najnowsze wyniki ba­ dań Japończyków nad bakteriami i eksperymentami na jeńcach. Polski wywiad forsuje budowę tajnego laboratorium w specjal­ nej więziennej twierdzy w Brześciu nad Bugiem. Właśnie tam na podstawie zdobytych informacji przez Józe­ fa Polska buduje kolejne tajne laboratorium biologiczne. Powstaje komora ciśnieniowa w celu eksperymentowania z więźniami prze­ znaczonymi na śmierć. Kwiecień 1939. Józef zostaje wysłany do japońskiego ośrodka badań biolo­ gicznych do Mandżurii w Pingfan. Tam zastaje go wybuch woj­ ny światowej. Józef nie ma powrotu, nie może wyjechać do Polski. Otrzymuje informację o kapitulacji Warszawy, ucieczce rządu i na­ czelnego dowództwa do Rumunii. - Kiedy wrócę do Polski, Warszawy, Zakopanego? to pytanie zostaje bez odpowiedzi. Czas II wojny światowej. Do 1941 roku pracuje w japońskim laboratorium. Tu poznaje młodą Japonkę, zawiera z nią związek małżeński. Za rok na świat przychodzi syn. Placówka wywiadu rosyjskiego w Tokio. Mikołaj Woroblew, jesteśmy w posiadaniu informacji, że w ośrodku Pingfan w Mandżurii pracuje polski biolog Józef. To pol­ ski pracownik wywiadu, mający znaczne osiągnięcia w pracy nad bronią biologiczną. Wiemy o nim sporo. Ożenił się z Japonką, 12 ma syna. Pragnie przedostać się do Polski. Możemy mu pomóc, uśmiechał się do Siergieja, oficera wywiadu. - Siergiej, Józef ma być za tydzień w Tokio. Masz tu paszport dla niego, otrzymał nową tożsamość. To pozwoli mu przedostać się do Indii. My stamtąd go przerzucimy pod nasze skrzydła i do Moskwy. Oczywiście zapewnimy mu, iż jego żona i syn dostaną się do Moskwy. Jesienią 1942 roku Józef zostaje wysłany do Tokio. Jest sobotnie popołudnie. Józef wchodzi do restauracyjki. Za­ mawia przekąskę i herbatę. Za moment podchodzi do niego mło­ dy człowiek. - Pan Józef? - Nie rozumiem? - Szkoda czasu, Panie Józefie. Jest Pan Polakiem i chce Pan być w swoim kraju. Ja jestem tu, po to, by Panu pomóc. Musi mi Pan zaufać. Jestem radcą handlowym radzieckiej ambasady. Za chwilę wyjdę z restauracji i spotkamy się na rogu następnej ulicy. Jest tam mały hotelik. Będę czekał w holu. - Józef wszystko zrozumiał. Znów gra, gdzie ja w końcu będę? By nie zbudzić podejrzeń Józef poczęstował go papierosem, w tym czasie kelner podał posiłek. Rosjanin podziękował i wyszedł. Po pół godzinie Rosjanin czekał w holu hoteliku. Józef wszedł do hoteliku, rozejrzał się, zobaczył rosyjskiego agenta. Usiedli przy stoliku. Rosjanin wyjął z płaszcza książkę. - Józefie, tu jest paszport na nazwisko Arnold Fritz, jest Pan niemieckim handlowcem. Za dwie godziny wyjeżdża Pan z miasta. W paszporcie są bilety na całą podróż. Trasa podróży będzie daleka, ale my ją będziemy zabezpieczać. Dotrze Pan do Delhi. Stamtąd za pośrednictwem naszego oficera dotrze Pan do Moskwy, u nas jest polskie wojsko. Zobowiązujemy się przerzucić pańską żonę i syna. - Dlaczego robicie to dla mnie? - Pan jest nam potrzebny, pańska wiedza... Józef przez moment zamyślił się, jeśli mnie zdekonspirują, to zostanę skazany i rozstrzelany. Moja żona, syn? Nie mam wy­ boru, gram! 13

- Jaką mam gwarancję, że mówi Pan prawdę? - Jesteśmy ludźmi wywiadu. Jest okrutna wojna światowa. Jaką Pan ma gwarancję, że przetrwa Pan w Mandżurii? Musimy sobie ufać. Zresztą jest nam Pan potrzebny. To wspólny interes, by Pan wyrwał się z Mandżurii do Polski. Za kilka minut Józef wyszedł z hoteliku. Kilka metrów dalej zauważył dwóch mężczyzn czytających gazetę. Och, moi aniołowie! W bazie wywiadu japońskiego alarm, znikł Józef. Jest jednak poza zasięgiem japońskich służb specjalnych. Japoński wywiad osadza żonę Józefa i jego syna w więzieniu wojskowym. Po trzech tygodniach Józef dociera do Delhi. Tam łamie zasa­ dę, nie nawiązuje kontaktu wskazanego przez agenta rosyjskiego. Rosjanie są wściekli. Tymczasem zgłasza się do ambasady brytyjskiej. Chce wstą­ pić do polskiej jednostki wojskowej. Zostaje przesłuchany i osą­ dzony w domowym areszcie. Służby brytyjskie sprawdzają Józefa. Po miesiącu nie mają wątpliwości z kim mają do czynienia. To wy­ bitny biolog, pracownik polskiego wywiadu. Pół roku później jest w Londynie. Brytyjski wywiad osadza go w specjalnym wywiadowczym ośrodku. Oficerowie brytyjscy prowadzą z nim rozmowy. Józef nie ma wyboru, zostaje agentem brytyjskiego wywia­ du. Przyjmuje pracę w tajnym laboratorium broni biologicznej w Porton. Józef przekazuje Brytyjczykom metodę technologii zasusza­ nia zarazków i ich przechowywania w sproszkowanej formie. Wraz z brytyjskimi mikrobiologami pracuje nad wytwarzaniem takiej formy wąglika, który można rozpylać przy pomocy bomb kasetowych. Anglicy, w 1943 roku na wyspie Gruinard przeprowadzają uda­ ne próby rozrzucania bomb kasetowych wypełnionych wąglikiem. Józef ciągle ma nadzieję, że brytyjski wywiad wyrwie jego żonę i syna z Mandżurii. Brytyjczycy potwierdzają: czynimy wysiłki, niech Pan będzie spokojny. 14 Londyn, 1944. Sowiecki wywiad podejmuje działania mające na celu zlokali­ zowanie Józefa. Zapewne jest w bazie Porton, stwierdza sowiecki rezydent wy­ wiadu rosyjskiego w Londynie. Teraz nam nie umknie! Oficerowie rosyjskiego wywiadu zatrzymują Józefa na londyń­ skiej ulicy. Błyskawicznie wrzucają go do samochodu na brytyj­ skich numerach rejestracyjnych i odjeżdżają. Nikt z przechodniów nie zwraca uwagi na zdarzenie. Po godzinnej jeździe, samochód zatrzymuje się. Jeden z sowieckich oficerów udaje się do pobliskie­ go sklepu i po chwili przynosi Józefowi kanapkę i kubek herbaty. Po chwili odjeżdżają dalej. Po trzech godzinach jazdy wjeżdżają do małego miasteczka. Podjeżdżają do jednego z domów za mia­ stem. To tajna siedziba sowieckiego wywiadu. Józef zostaje prze­ słuchany i osadzony w maleńkim pokoju. Przy jego drzwiach jest uzbrojony oficer. Następnego dnia rozmowy sowieccy oficerowie rozmawiają z Józefem. Są mili, uprzejmi, częstują Józefa amerykańskimi papierosa­ mi „Camelami”. - Panie Józefie, brzydko Pan postąpił, iż nie nawiązał z nami planowanego kontaktu. Ale nasze służby miały Pana cały czas w polu widzenia. Jak mamy to rozumieć? Dzięki nam Pan jest tutaj, a żona wraz z synem w japońskim więzieniu. Jak długo będzie na Pana cze­ kać? jest młoda, atrakcyjna, a Japończycy utrzymują, że Pan za­ ginął, a może i zginął od rosyjskich kul. Zresztą tak może się stać, zawiódł Pan nasze zaufanie. To okrutne! Niech Pan przemyśli i naprawi błąd. Nie ukrywamy, że napra­ wa i zamazanie błędu musi Pana kosztować, terasz musi być czas by Panu zaufać! Teraz będzie Pan pracował dla nas. Pańska ojczyzna będzie wyzwolona przez sowieckich żołnierzy. Brytyjczycy, Francuzi zo­ stawili Was samych w 1939 roku. - A wy wkrótce weszliście do Polski. Potem Katyń. W tym momencie jeden z oficerów sowieckich znokautował Jó­ zefa wybijając mu dwa zęby. Potem kolejne ciosy w brzuch, twarz. 15

Józef był mocno zmasakrowany, cały we krwi. W kilka sekund, kolejne ciosy, to za zdradę! Józef upadł na podłogę, stracił przytomność. Po piętnastu mi­ nutach wrócono do rozmowy. - Józefie, zostawcie historię na boku i nie głoście fałszywych poglądów i ocen. Macie żonę, syna w japońskiej niewoli. Musimy się dogadać. Praca dla Nas, a my spowodujemy, że lżona i syn do­ trą do was. Zgoda? \ - Zgoda. - No to wypijmy za współpracę, Józefie. W tym momencie ofi­ cer wyjął z szafy butelkę wódki, nalał Józefowi pełną szklankę. - Za zdrowie, za zwycięstwo, za wolną Polskę, socjalistyczną Polskę! Józef podniósł szklankę wódki do ust i powiedział - za wolną Polskę! - Za socjalistyczna Polskę! - Za socjalistyczną Polskę —cicho powiedział Józef. Po tygodniu, Józefa wyprowadzili z domu i wsadzili do samo­ chodu. Samochód jechał dwie godziny. Wjechali na dużą polanę, jakby lotnisko. Tam czekał już samolot z brytyjskimi znakami woj­ skowymi. Do kabiny samolotu wraz z Józefem wsiadło czterech uzbrojonych oficerów sowieckich. Samolot wystartował biorąc kie­ runek na Moskwę. Moskwa. Józef z lotniska zostaje przewieziony na Łubiankę. Jest prze­ słuchiwany przez sowieckich oficerów wywiadu. Pokazują mu ope­ racyjne zdjęcia żony i syna z więzienia wywiadu japońskiego. Na Łubiance spędza cztery dni. Jest dobrze traktowany, niezłe jedzenie, otrzymuje nawet pa­ pierosy. Po tygodniu zostaje wyprowadzony i odjeżdża na wyspy Sołowieckie do tajnego laboratorium broni biologicznej. Podróż trwa pięć dni. Józef spędza tam blisko 5 lat. Po roku pracy Jozefa, sowiecki wywiad dokonuje wymiany szpiegów z wywiadem japońskim. Do Rosji wracają —żona Józe- 16 la wraz z synem. Jednak nie zamieszkują w ośrodku badań broni biologicznej lecz w podmoskiewskiej wsi. Pewnego dnia Józef zostaje wezwany przez dyrektora laboratorium. - Józef! masz dwa dni urlopu. Wojskowy samochód zawiezie Cię pod Moskwę. Potem wrócisz do ośrodka. Czyby znów jakaś gra, pomyślał Józef. - Dziękuję, Towarzyszu dyrektorze. Jest późny wieczór, Józef nie ma pojęcia dokąd zawiózł go wojskowy samochód. Zabudowania wyglądają na wojskową bazę. Wkoło baraki, pełno żołnierzy w pełnym uzbrojeni, budki strażnicze. Wysiedli z samochodu. Jeden z oficerów towarzyszący Józefo­ wi w podróży: - W tym domku masz pokój, pierwsze drzwi na lewo. Za dwa dni się spotykamy przed domem. Józef wyszedł z samochodu. Żołnierz go wylegitymował, popa­ trzył w oczy. - Możecie iść. Pierwsze drzwi na lewo. Spokojnej i upojnej nocy, uśmiechał się. Masz dwa dni czasu! Józef wchodzi do środka. Długi korytarz, zatrzymuje się przy pierwszych drzwiach po lewej stronie. Puka do drzwi. - Kto tam? - To ja, Józef, poznaje głos swej żony! oczom nie wierzy przy stole siedzi jego żona wraz z synem. - Józef, mój kochany! Wpadają w ramiona, Józef namiętnie ca­ łuje żonę, jakby chciał nadrobić brak jej ust. - Mamo, kto to? - To Twój tatuś! Syn patrzy jakby z rezerwą. Minęło pięć lat, nie bardzo po­ znał ojca. Podszedł do ojca, popatrzył: - Mój tatusiu, czekałem na Ciebie, mama płakała za Tobą, ja też, choć wiedziałem, że wrócisz do nas! Po skromnej kolacji, syn zasnął. Wtedy mieli czas dla siebie. Ta noc była dla nich. Józef jak­ by oszalał. Szybko zrzucił z siebie ubranie, w pośpiechu rozbierał 17

żonę, ta całowała go namiętnie, szybko po całym ciele, drżała, serce jej mocno bilo, co chwilę wydawała szybkie, głośne miłosne oddechy i okrzyki, które przerodziły się w miłosne westchnienia, była rozpalona, podniecona, nie chciała już dłużej czekać, jesteś mój, cały mój! W końcu doszli łóżka. Pocałunkom, pieszczotom nie było końca. Kochali się jak szaleni. - Dlaczego płaczesz? - Bo jestem szczęśliwa! Wiedziałam że wrócisz do nas! Prosi­ łam Twego Boga, by to sprawił. Zona do Józefa: - Mam nadzieję, że już, a może wkrótce będziemy razem! Woj­ na powoli dobiega końca. Gdzie my wrócimy? do Japonii, Polski, czy zostaniemy w Rosji? To pytanie zostało bez odpowiedzi. Minęły dwa dni. Wczesnym rankiem, Józef szybko ubrał się. Syn jeszcze spał. Przytulił żonę. - Kocham Cię. Już się nie rozdzielimy! Ich pocałunek był dowodem, że będą czekać na siebie. - Będziemy razem, cokolwiek się stanie, moja kochana. Spojrzał na synka, podszedł do łóżka, delikatnie go pocałował i poprawił kołdrę. Przed domem czekał już oficer. Józef wsiadł do samochodu. Józef spojrzał na ganek domu, na którym stała żona. Samochód odjechał. Warszawa 1947 Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Urząd Bezpieczeństwa aresztuje byłych pracowników tajnego laboratorium biologiczne­ go Instytutu Przeciwgruźliczego w Warszawie. Są przesłuchiwani. Nie siedzieli na Rakowickiej, tylko w zakonspirowanych willach w okolicach Warszawy, Zakopanego. Przez kilka następnych mie­ sięcy w ogóle z nimi nikt nie rozmawia. Do Krzysztofa, najbliższe­ go współpracownika Józefa, wojskowy prokurator po raz pierwszy przyszedł po 8 miesiącach pobytu w willi w Zakopanem - pytając —co słychać. Rozmawiali o jego pracy w okresie 1932-1939. Trak­ tował go w miarę łagodnie. 18 Polscy stalinowscy śledczy przygotowywali proces. Oskarżenie było ustawione, że pracownicy Sztabu Głównego Wojska Polskiego pracowali nad bronią biologiczną przeciwko Związkowi Sowieckie­ mu, prowadzili eksperymenty na ludziach. Prace nad oskarżeniem nabierały tempa, miał to być pokazowy proces. Kiedy przygotowania do procesu dobiegły końca, w marcu 1953 roku umiera Józef Stalin. Maj 1953 rok - ambasador Sowieckiej Rosji w Warszawie, Ar- kadij Sobolew przekazuje notę dyplomatyczną od Rady Ministrów ZSRR skierowaną do Bolesława Bieruta nakazującą wstrzymać pracę nad procesem pracowników w tzw. procesie twórców polskiej broni biologicznej. We wrześniu 1953 roku dochodzi do tajnego procesu przeciw­ ko czterem pracownikom tajnego laboratorium Rozprawa była utajniona. Złamani śledztwie naukowcy przyznali się do winy. Jednak ni­ kogo nie skazano na karę śmierci. Sąd orzeka wyroki od 3 lat do 13 lat pozbawienia wolności. Rok po procesie, trzech skazanych wyszło na wolność, a jeden skazany na 13 lat. Po dwóch latach pobytu w więzieniu odzyskał wolność. Dlaczego tak się stało? trudno jednoznacznie powiedzieć. Pew­ ne jest to, że ZSRR pilnie kontrolował poczynania polskiego wy­ wiadu i nie zgadzał się na prowadzenie prac nad bronią biologicz­ ną w Polsce. Maj 1954 Józef, po złożeniu oświadczeń o zachowaniu tajemnicy nauko­ wej, kilka dni potem wojskowym samolotem wraz z rodziną odle­ ciał do Warszawy. Po dwudniowych przesłuchaniach na Rakowic­ kiej i podpisaniu oświadczeń o lojalności wobec władzy ludowej jest wypuszczony. W dwa dni później wsiadają do pociągu relacji Warszawa Zakopane. - To moje rodzinne miasto powiedział do żony i syna. Bagaż mieli niewielki, raptem dwie walizki i podręczne torebki. Na dwor­ cu podszedł do dorożkarza i kazał jechać na Bogdańskiego. Doroż­ karz do Józefa: 19

- Ta Pani, to żona, czy... - Zona - roześmiał się Józef. - Jest Chinką, Japonką czy Mongołką? - Jestem Japonką, proszę Pana, śmiała się żona Józefa. Ja też pochodzę z gór, mieszkałam w Sapporo. Po pół godzinie dotarli pod rodzinny dom Józefa. Józefowi biło serce na widok rodzinnego domu. - To dom Twoich dziadków, zwrócił się do syna. W ogrodzie był ojciec, naprawiał płot. Józef wraz z rodziną wszedł do ogrodu, ojciec odwrócił się. Wstał i patrzył: - Synu! mój, wróciłeś! - Tak tato, jestem. Oto, moja żona i syn. Za moment z domu wybiegła matka: - Synku wróciłeś! I wpadli sobie w ramiona. - Synu, witaj w domu! Matka przytulia swoją synową, i ucałowała wnuka. - Dzień dobry babciu i dziadku! powiedział wnuczek. Wszyscy weszli do domu. Józef przez dwa lata pracował w miejscowej stacji epidemiolo­ gicznej, tam gdzie pracował tuż po ukończeniu studiów. Zona pro­ wadziła dom, a syn chodził do miejscowej szkoły. W 1956 roku po­ stanowili opuścić kraj i wyemigrować do Ameryki. Przed wyjazdem, Józef otrzymał zaproszenie do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Krakowie. Rozmowę prowadził oficer Teodor. Po wygłoszeniu mowy o za­ daniach władzy ludowej, walce z imperializmem, powiedział: - Nasz kontrwywiad będzie cię miał na oku. Józef złożył podpis pod dokumentem o lojalności. Zamieszkali w Los Angeles. Józef otrzymał etat na miejsco­ wym Uniwersytecie w katedrze biologii. Małżonka została tłu­ maczem literatury amerykańskiej, pracowała na wydziale filologii japońskiej miejscowego Uniwersytetu. Syn podjął naukę w amery­ kańskiej szkole. Józef w czasie pobytu w Ameryce nie był nachodzony przez ofi­ cerów wywiadu polskiego i amerykańskiego. 20 Po 20 latach, w 1976 roku przylecieli do Polski na wakacje. Spędzili je pod Giewontem. Józef wraz z zna i synem zamieszkał w rodzinnym domu. Pewnego dnia zabrał żonę i syna na małą sen­ tymentalną wycieczkę. Jej trasa wiodła poprzez miejsca jego pracy, stację epidemiologiczną, laboratorium w Kościelisku. Spacerowali grzbietem Gubałówki, doliną Kościeliską, Chochołowską. Oczywiście, że w czasie pobytu w Zakopanem odwiedzili Mu­ zeum Karola Szymanowskiego w Atmie, akurat był koncert mu­ zyki Chopinowskiej. W dwóch ostatnich dniu pobytu w Zakopanem zwiedzili Mor­ skie Oka i zdobyli Giewont. Potem podróż do Warszawy i odlot do Waszyngtonu. 21

R ozdział II* Czas II Wojny Światowej Wcrrszcrwcr, styczeń 1939. Kawiarnia hotelu „Polonia” słynie z doskonałej kawy i pysz­ nych ciastek. Po rozmowie przy kawie i ciastku Andrzej i Maria udali się do wynajętego pokoju w tym hotelu. Andrzej leżąc obok Marii, uśmiecha się do niej. Ona wie, że to mężczyzna jej życia. - Wszystko załatwione, jutro wyjeżdżamy do Krynicy na nar­ ty! Zostaniesz moją żoną? Maria zalotnie spojrzała na Andrzeja: - Jak to? A kiedy mi się oświadczysz? - Właśnie zamierzam to uczynić na Górze Parkowej. - No, to co innego, zastanowię się - odpowiedziała zmysłowo. Andrzej objął ją w ramiona, schylił swe usta do jej piersi. Za­ czął wędrować niżej. Maria falowała ciałem, rozchylając swe usta, dłońmi objęła jego głowę. Cicho wydawała westchnienia. Zadzwonił telefon. A niech sobie dzwoni - pomyślała, oddając się rozkosznym falowaniu ich ciał. Telefon ciągle dzwonił. W koń­ cu Maria podniosła słuchawkę. - Halo? - Maria? Tu Kazimierz. Czy cię przebudziłem? - Powiedzmy, że dzwonisz w złym momencie. Skąd wiesz, że tu jestem? - Skąd wiem? Dbam o Twoje bezpieczeństwo! Jak wiesz, nigdy nie ma dobrej godziny. Jesteś mi pilnie potrzebna. Jutro o 9:00 w moim biurze. - Boże, jutro od ósmej mam wykłady, a po popołudniu wyjeż­ dżam do Krynicy Górskiej na narty.

- Do zobaczenia jutro, już teraz mogę Ci powiedzieć, że Twój wyjazd jest nieaktualny. - Jak to? mam zarezerwowany pensjonat? - odrzekła Maria. - Wiem, ale jesteś potrzebna. Nie mogę teraz ci tłumaczyć. Maria rzuciła słuchawkę. - Co się stało? - zapytał Andrzej. - Musimy odroczyć nasz wyjazd i śnieżne zaręczyny. Kocham Cię, wyjdę za Ciebie. Maria wtuliła się w ciało Andrzeja, po czym stanowili już jed­ ną całość. W hotelowym pokoju rozlegały się ich miłosne westchnienia. Następny dzień. Siedziba Wywiadu Wojskowego. Dochodzi 9 rano. Wartownik sprawdza dokument tożsamości Marii. Patrzy wprost w jej oczy. - Naczelnik czeka. Maria szybko przemierzyła długi, ciemny korytarz. Stanęła przed drzwiami. Co może ode mnie chcieć? - pomyślała. Mocno zastukała w drzwi. - Dobrze, że jesteś. Naczelnik podszedł do niej, pocałował w rękę. - Siadaj, proszę. Jak wiesz w Zakopanem odbędą się Mistrzo­ stwa Świata w narciarstwie. To wielka impreza, będą ekipy naro­ dowe z Europy, Ameryki. Zakopane jest zapewne nie mniej atrak­ cyjne niż Krynica Górska. Na Mistrzostwach będzie wiele ciekawych osób będących w na­ szym kręgu zainteresowania. Nie muszę Ci mówić jak skompli­ kowana jest sytuacja w Europie, nie wspominając o relacjach z Niemcami. Tu masz niezbędne dokumenty, bilet na wieczorny pociąg pod Giewont. Zamieszkasz w hotelu „Europa”. Jedziesz jako dzienni­ karka, tu karta akredytacyjna. Nasz człowiek, Janek zadzwoni do Ciebie. Baw się dobrze i wra­ caj do Warszawy. - A właściwie, po co miałaś jechać do Krynicy Górskiej? 24 - Mój narzeczony miał mi się oświadczyć! - No, nic straconego, może to uczynić w Zakopanem! Maria wzięła dokumenty, schowała je do torebki i wyszła z gabinetu. Lux Torpeda, specjalny pociąg pośpieszny szybko dotarł do Za­ kopanego. Było wczesne popołudnie. Maria wzięła walizkę, wyszła z wagonu. Podeszła na postój dorożek. - Do hotelu „Europa” proszę - rzekła do góralskiego fiakra. Gazda strzelił lekko biczem, konik ruszył. Sanie podążały w kierunku hotelu „Europa”. Jechali sankami przez ulicę Mar­ szałkowską, w oddali było widać Giewont, gdzieś w pośrodku uli­ cy była brama powitalna uczestników Mistrzostw Świata w nar­ ciarstwie, ulica odświętnie udekorowana flagami państwowymi uczestników mistrzostw. Maria otrzymała pokój na piętrze. Po krótkim odpoczynku, za­ dzwonił telefon. - Proszę! - Pani Maria? Jestem Janek. Czekam w holu przy stoliku obok okna. Maria poprawiła fryzurę, delikatnie użyła szminki, perfum i zeszła do hotelowego holu. Przy stoliku przy oknie siedział młody mężczyzna ubrany w strój sportowy. Maria podeszła. - Jestem Janek. Przez chwilę rozmawiali o miasteczku, narciarskiej modzie, szansach polskiej ekipy. - Może Marusarz wyskoczy medal? - Oby tak się stało! - odrzekła Maria. - Pracujemy w biurze prasowym. W programie mamy rau­ ty, spotkania z ekipami zagranicznymi. Planowane jest spotka­ nie w domu przemysłowca łódzkiego, niejakiego Borneta, w jego posiadłości. Będzie tam kilka osobistości, będzie też ekipa nie­ miecka. Ponadto, szef ekipy niemieckiej jest w naszym kręgu zainteresowania. Po spotkaniu z Jankiem Maria spędziła czas w biurze pra­ sowym, po czym udała się do restauracji „Trzaska” na kolację. Do hotelowego pokoju wróciła po północy. Położyła się spać. 25

Następnego dnia Andrzej - również „Lux Torpedą” - zjawia się w Zakopanem. Zamieszkuje w pensjonacie „Carlton”. W tym eleganckim pensjonacie mieszkał Jim Williams, szef ekipy spor­ towej Wielkiej Brytanii. Po zakwaterowaniu Andrzej dzwoni do „Europy” i prosi o po­ łączenie z pokojem Marii. - Andrzej? Skąd dzwonisz? - Jestem blisko, dwie ulice stąd, mieszkam w „Carltonie”. Jeszcze tego wieczoru spotkali się w „Europie”. - Jesteś szalony! Co cię przygnało do Zakopanego? - z uśmie­ chem zapytała Maria. - Ty! Ale i mój szef tu mnie wysłał na dwa dni. W „Carltonie” mieszka kierownictwo ekipy brytyjskiej. Po kolacji poszli do jej pokoju. Andrzej wyjął coś z kieszeni ma­ rynarki i trzymał zaciśniętej dłoni. - Co tam masz? zaśmiała się Maria. Andrzej drżącym głosem zwrócił się do Marii. - Wyjdziesz za mnie? - A gdzie pierścionek? figlarnie spytała Maria. - Oto on. I założył jej na palec. - Jest piękny! Andrzej! - Tak wyjdę za Ciebie! Jesteś moim światem! Andrzej objął Marię. Po chwili pocałował Marię, długo i na­ miętnie. Andrzej wziął Marię w ramiona, zsunął z niej bluz­ kę, biustonosz. Była śliczna, wysoka, miała jędrne piersi, płaski brzuch. Andrzej pieścił jej ciało, a ona poddawała się jego piesz­ czotom. Kochali się całą noc. - Spójrz jaki piękny poranek, czas wstawać, rzekł Andrzej do uśmiechniętej Marii. - Mam już Twój pierścionek, a kiedy pójdziemy na narty? - To jest na razie niemożliwe. Ty masz zajęcie w biurze praso­ wym. Moje plany też licho wzięły. Za trzy dni wyjeżdżam z moim dyrektorem do Londynu. Mamy spotkanie w brytyjskim departa­ mencie wojskowym. Wiesz coraz bardziej jestem zaniepokojony sy­ tuacją w Europie. Tak wiec, jeszcze dziś muszę wracać do Warsza­ wy. Wypad na narty musimy przełożyć. Może w marcu? 26 - Oby tak się stało Andrzeju! Choć, nie jestem tego aż tak pew­ na, cicho powiedziała Maria. Andrzej pośpiesznie opuścił hotel „Europa”. Musiał zajrzeć do „Carltonu”, gdzie był zakwaterowany. Jeszcze tego wieczoru Maria odprowadziła go na zakopiański dworzec. - Andrzej, do zobaczenia w Warszawie. Uważaj na siebie. Andrzej spojrzał na Marię, pocałował ją, patrzył w oczy. W od­ dali były Tatry. Kiedy ja znów tu przyjadę? pomyślał. Gdzie rzu­ ci mnie los? Nikt nie przypuszczał, że ich wyprawa na narty musi poczekać. Ich znajomość miała początek na korytarzu Ministerstwa Woj­ skowego. Maria, doktorantka matematyki, biegle władająca an­ gielskim i niemieckim pracowała w dziale szyfrów. Została zatrud­ niona tuż po studiach na Uniwersytecie Warszawskim. Andrzej był zatrudniony w dziale zagranicznym. Dużo podróżował. Maria była doskonała w łamaniu szyfrów. Ich uczucie rozwijało się powoli i w romantycznym stylu. Dłu­ gie spacery, rozmowy, wypady do kina, restauracji, na koncerty i teatralne spektakle. Rozmawiali o studiach na Uniwersytecie Warszawskim, o swych rodzinach. Andrzej był warszawiakiem,. Maria pochodziła z Krakowa, a jej dalsza rodzina mieszkała w Za­ kopanem. Czasem nawiązywali do zatrudnienia w Ministerstwie Wojska. - Moją pasją jest matematyka, szyfry. Już w szkole średniej bawiłam się szyframi, układałam z nich tekst. Z cyfr powstawa­ ły zdania. Tak, to się zaczęło. Dziś to mój zawód. Na moje biurko przychodzą zaszyfrowane depesze z całego świata, a ja je usiłuję rozszyfrować i z magii cyfr ułożyć tekst! - Andrzej: moją pasją były zawsze języki. Najpierw uczyłem w szkole. Potem ktoś zaproponował mi pracę w Ministerstwie i tak trafiłem na uroczą dziewczynę na korytarzu! Andrzej wymownie spojrzał na Marię. Wtedy po raz pierwszy ją pocałował. Maria przyjęła ten pocałunek. Potem spotykali się w hotelowym pokoju. Andrzej wysiadł na dworcu kolejowym w Nowym Targu. Tam przeszedł do operacyjnego mieszkania na ulice Długą. Czekał na niego Franciszek. Po chwili odjechali samochodem w kierun­ ku Łysej Polany. 27

Zdziar posterunek polsko —słowacki. —Wjakim celu i gdzie jedziecie na Słowację? —Do Popradu. Jestem handlowcem, przedstawicielem polskiej firmy z Warszawy. Słowacki celnik popatrzył na dokumenty, twarz Andrzeja. —A Pan? celnik zwrócił się do Franciszka. —Jestem kierowcą szefa. —Proszę bardzo. Udanych interesów. Dojechali do Tatrzańskiej Łomnicy. Andrzej rozejrzał się w osa­ dzie. Wynajęli prywatną kwaterę w Starym Smokowcu. —Skąd Pan jest? zapytał Słowak. —Z Polski, z Warszawy. Proszę paszport. —Nie, trzeba uśmiechnął się gospodarz. —To dobrze, pomyślał Andrzej. Nie będzie śladu po moim po­ bycie na Słowacji. —Proszę, oto pokój. Następnego dnia, Andrzej pieszo udał się do Tatrzańskiej Łom­ nicy. Za godzinę poszedł i Franciszek. Andrzej podszedł do hotelu, popatrzył, udał się do hotelowego kiosku z gazetami i zakupił paczkę papierosów. Wyszedł i udał się do pobliskiego piwnego baru. Za chwilę wszedł tam i Franciszek. Trzymał w ręku swój kapelusz. To znak, że nikt ich nie obserwuje. Teren jest czysty, stwierdził Andrzej. Na masztach hotelu „Łomnica” powiewały jeszcze flagi słowac­ kie i niemieckie. Tu, w hotelowej Sali Konferencyjnej odbyło się spotkanie wysokich oficerów wojska niemieckiego i słowackiego. Tematem ich rozmów była sytuacja na pograniczu polsko słowac­ kim na południowej granicy. —Polacy zabrali nam skrawek Państwa, aż do Zdziaru! Musi­ my je odzyskać, tylko kiedy? zapytał czechosłowacki generał. —Jesteśmy z Wami generale! odrzekł generał Wermachtu, przewodniczący delegacji niemieckiej. W hotelu „Łomnica” pracował na recepcji Stanisław Mazurek. Pochodził z pobliskiego Popradu. Po otrzymanych instrukcjach polskiego wywiadu, Stanisław zainstalował urządzenie podsłu­ chowe na sali obrad. 28 - Gdzie jest kawiarnia? zapytał Andrzej pracownika recepcji hotelu „Łomnica”. - Proszę iść na lewo. Serwują tam dobre kremówki. Wszystko się zgadza, to nasz agent, pomyślał Andrzej. Andrzej poznał Stanisława. Dysponował jego aktualnym zdję­ ciem, opisem sylwetki i twarzy. - Zna Pan Tomasza? \ - Tak, to nasz kelner, jdziś są świeże kremówki, uśmiechnął się Stanisław. - To na pewno, Stanisław. Świeże kremówki, czyli sala jest czysta od agentów. Andrzej wszedł do kawiarni, zamówił kawę. Po chwili podcho­ dzi kelner i podaje kawę na tacy. Pod filiżanką znajduje maleńką kopertę. Tak, to zapewne nagranie, myśli Andrzej. Andrzej dyskretnie rozgląda się po sali. Jest może z dwanaście osób. Pijąc kawę, sięga pod kopertę i chowa do kieszeni. Po pół godzinie Andrzej wstaje od kawiarnianego stolika. Andrzej szybko wyszedł z hotelu. Szedł czujnie badając czy nie jest obserwowany. Po drugiej stronie ulicy, Franciszek dał wy­ mowny znak, że teren jest czysty. Jeszcze tego popołudnia wracali do Zakopanego. Materiał wy­ wiadowczy schowano w specjalnej skrytce samochodowej. Na gra­ nicy wszystko odbyło się bez przeszkód. Po okazaniu dokumentów celnik i strażnik słowacki odrzekli: - Do ponownego zobaczenia na Słowacji! - Tak, Słowacja i Wasze Tatry są piękne. Po powrocie do Nowego Targu, Andrzej wsiadł do pociągu re­ lacji Zakopane —Warszawa. - Do zobaczenia w Warszawie! zwrócił się do Franciszka. Kolejne dni Marii upływały na byciu na zawodach, na Guba­ łówce, Kasprowym Wierchu i pod skoczniami na Krokwi. Popołu­ dnia spędzała w biurze prasowym. - Pani Maria? - Pozwoli Pani, że się przedstawię, Jim Carter, Jestem dzien­ nikarzem angielskim. - Miło mi, skąd Pan zna moje imię? 29

- Mam znajomego Polaka, Jana. Powiedział, że w razie potrze­ by, Pani mi pomoże. - W jakim sensie miałabym pomóc? - Powiedzmy, gdybym się zgubił w Zakopanem. Maria wiedziała już wszystko. Jan był pracownikiem sekcji brytyjskiej polskiego wywiadu, a Jim podwójnym agentem? Ten wieczór Maria i Jim szaleli na tańcach w restauracji „Trzaska”. - Pani pozwoli do tańca? ukłonił się wysoki blondyn w mundu­ rze niemieckiego oficera. - Jim skinął głowa, ok! ale tylko jeden taniec! - Pięknie Pani tańczy, powiedział mężczyzna. - Kim Pan jest? - Przepraszam, że się nie przedstawiłem, kapitan Wolfgang Nieder z Berlina, szef niemieckiej ekipy narciarskiej. - A urocza Pani kim jest? - Maria Klonowska, dziennikarka polskiej prasy na Mistrzo­ stwa Świata. Po kilku tańcach orkiestra zrobiła przerwę. Wolfgang Nieder odprowadził Marię do stolika Jima, który nie był zadowolony. - No, gdzie niemieckie słowo, miał być tylko jeden taniec? - Pan wybaczy, ale Pana przyjaciółka nie tylko pięknie tańczy, ale jest uroczą kobietą. Jim, nad ranem odprowadził Marię do hotelu. Zauważyła, że Wolfgang Nieder jest w pobliżu. - Życzę Pani dobrej nocy, do zobaczenia pod skocznią. Jutro mamy konkurs skoków, odrzekł Nieder. Maria skinęła głową. A Jim Carter był wściekły, co za niemiec­ ki tupet. Nieder wsiadł do góralskich sań i pomknęli do „Maratonu”. Następny dzień. Wielka Skocznia na Krokwi. Tłumy kibiców, na trybunach najwyżsi dostojnicy polscy. Jest Marszałek Polski Edward Rydz Śmigły, jest i Prezydent RP Igna­ cy Mościcki. Czy Stanisław Marusarz skoczy po zloty medal? To najczę­ ściej zadawane pytanie na trybunach wśród polskich kibiców. Głośno zachowująca się ekipa kibiców niemieckich, co chwilę 30 wykrzykująca groźnie brzmiące okrzyki, nie budziła entuzjazmu kibiców zgromadzonych na trybunach dużej skoczni na Krokwi. - Te pozdrowienia mnie przerażają, mówi Maria do Janka. Czyżby zapowiedź złych czasów w Europie? - Czują się jak u siebie w domu, dodał Janek. - Witam Panią! - nagle, obok stanowiska prasowego znalazł «ię Wolfgang Nieder. - Jak Pani sadzi, kto wygra Norweg Ruud czy nasz Bradl? - A może nasz Marusarz? odpowiedziała Maria. - W narciarskich skokach rządzą niemieccy skoczkowie, zresz­ tą nie tylko w skokach odrzekł Nieder. - To się jeszcze okaże! odrzekła Maria. - Jeśli wygra Bradl, to zapraszam Panią na raut niemieckiej ekipy w „Maratonie”. Konkurs skoków wygrał Josef Bradl, Stanisław Marusarz za­ jął piąte miejsce. Pensjonat „Maraton”. Pensjonat wystrojony hitlerowskimi fla­ gami, z głośników rozlega się głośna muzyka marszowa, czyżby znak nadchodzących czasów? pomyślała Maria. - Witam Panią! rzekł Nieder. Wasz Marusarz miał słaby pierwszy skok, ale w drugiej serii pokazał swą klasę! i pokonał naszego mistrza. Pani pozwoli do mego stolika. Nieder zaprowadził Marię do za­ stawionego stolika. W między czasie podszedł Witalis Wieder. - Witalis Wieder, kapitan Wojska Polskiego, jestem właścicie­ lem „Maraton”. Miło mi Panią poznać powiedział Wieder. Niemcy święcą swój wielki dzień, ale my też mamy powody do dumy. Piąte miejsce Marusarza nie jest złe! ^ - Prawda, nasz skoczek wspaniale skakał. Lata świetności przed nim, odrzekła Maria. - Pani Mario, niech Pani powie coś o sobie zapytał Nieder po­ dając Marii kieliszek wódki. - Jak Pan wie, jestem dziennikarką. - Z tego da się wyżyć? - Tak, dużo podróżuje po świecie, znam języki. Możemy swo­ bodnie rozmawiać po niemiecku, odparła Maria. 31

- Świetnie! rzekł Nieder. -Czyli jest Pani humanistką? - Mam zdolność i do matematyki. - Ja miałem słabość do przedmiotów ścisłych. - A Pan? poza kierowaniem ekipą narodową czym Pan się zajmuje? - Cóż, jak każdy porządny Niemiec jestem patriotą, przyjacie­ lem Pani kraju. Przed nami duże zadania. Na co dzień pracuję w wojsku. Jestem majorem lotnictwa. - Pani Mario, pozwoli pani, że przedstawię moich gości zwró­ cił się do Marii Wieder. Oto Rudolf Wiesner, wiceprezydent Bielska, Joseph Gajduschek, wytwórca sprzętu narciarskiego, Sepp Roedrl, trener narciarski. No, doskonale towarzystwo! Maria wiedziała, ze przedstawieni goście to uśpieni agenci niemieccy w Polsce. Rozlega się muzyka. Zaczęły się tańce. Po chwili grała i góral­ ska kapela. - Mario, Pani pozwoli, że przedstawię naszego przyjaciela, Wa­ cław Krzeptowski, przewodniczący Związku Górali. Górale polscy i niemieccy, to jedna krew. - Jak to rozumieć? zapytała Maria. - Zakłopotany Nieder odrzekł —Widzi Pani, góry kształtują charakter, marzenia o wolności, swobodzie. Zresztą jeśli popatrzy­ my na historię, to górale mają wspólne niemieckie korzenie, prze­ konywał Nieder. - Chłopcy! zagrajcie dla Pani Marii, krzyknął Wacław Krzep­ towski do kapeli. Muzyka zagrała góralskie nuty, a Nieder porwał Marię do tań­ ca przypominający góralski. - Panie Nieder, jutro organizujemy kulig do Chochołowskiej. Po saniach będzie ognisko, muzyka, wódeczka. Musimy oblać suk­ ces Bradla! Pensjonat „Maraton" Witalis Wieder, kapitan Wojska Polskiego, przez Klubu Ofice­ rów Rezerwy, właściciel eleganckiego pensjonatu przy ulicy Sien­ kiewicza podejmuje Wolfganga Niedera i jego gości. 32 Witam Panów, Wieder podchodzi do Wacława Krzeptowskie­ go, Henryka Szatkowskiego, Adama Trzebuni z Związku Górali. Za kilka minut wchodzi Wolfgang Nieder w niemieckim mundu­ rze oficera lotnictwa. Zapraszam Panów do stołu. Oblejmy sukces niemieckich za­ wodników. Bradl był rewelacyjny! pokonał całą plejadę Skandyna­ wów! A niemieccy strzelcy w biegu patrolowym wyśmienici! Wspa­ niały bieg, świetne strzelania - to świadczy o niemieckim wojsku, mówi twardą polszczyzną Wieder. - To nasz wielki sukces, panowie - zwraca się do uczestników przyjacielskiej biesiady Nieder. Rozmowa toczy się w języku polskim, Adam Trzebunia, Witalis Wieder doskonale znają niemiecki., a dr Henryk Szatkowski jest wietnie wykształconym prawnikiem biegle włada nie tylko nie­ mieckim, ale i angielskim. Wacław Krzeptowski zna tylko kilka słów i potrzebuje tłumacza. Rolę tę pełni Trzebunia, zresztą jest jego doradcą. Dr praw Henryk Szatkowski prezentuje organizację regionalną, jej rolę w życiu na Podhalu. Po opróżnieniu kilku butelek wódki, które podaje Józia, kelnerka „Maratonu” rozmowa toczy się coraz głośniej i schodzi na tematy polityczne, obyczajowe. W kącie holu gra kapela góralska. - Wolfgang, byłoby lepiej n Podhalu, gdyby nie Żydzi, mówi z przekąsem Szatkowski. - A to ciekawy pogląd! My, w Rzeszy mamy ten sam problem. Niemiecka przestrzeń życiowa skurczyła się za sprawą trakta­ tu wersalskiego, a ponadto Żydzi. To przekleństwo Europy! Nasz Fiihrer ma nad czym myśleć. - A ilu ich macie? - Parę tysięcy, trzymają handel, wiele dziedzin życia gospodar­ czego. Panoszą się niemiłosiernie. - Adam, co on godo? - Wacek, o mośkach! - Powiedz mu, no Wolfgangowi, że trza się z nimi rozprawić. Ciupagi pójdą w ruch! - Przetłumacz mu, że to ja powiedziałem, Wacek Krzeptowski. Trzebunia przetłumaczył myśl Krzeptowskiego. 33

- Wacek, wypij za Rzeszę. Dobrze mówisz. Stuknęli się kieliszkami. - Wypijmy za naszą znajomość, zaproponował Wieder. Dalsza rozmowa toczyła się wokół sportu, ale Nieder spryt­ nie pytał o zagadnienia lotnicze, warunki pogodowe, wiatry. Ale za moment zmieniał temat. Józia, co chwile donosiła kolejne butelki wódki, przekąski. Gdy uczestnicy biesiady byli już mocno podpici, Józia weszła na mo­ ment do gabinetu Wiedera. Spojrzała na biurko. Leżała na nim skórzana teczka. Otworzyła ją w pośpiechu, wyjęła dokumenty i schowała pod kelnerski fartuszek. Pobiegła na zaplecze kuchen­ ne. W tym czasie była już tylko sama, kucharka i pomoc kuchen­ na poszły już do domu. Józia z swojej szafki wyjęła maleńki apa­ rat fotograficzny. Była przeszkolona przez Janka, jak go używać, jak oświetlać materiały, z jakiej odległości wykonywać zdjęcia. Na chwilę zamknęła pomieszczenie na klucz. Zaczęła fotografo­ wać dokumenty Wiedera, które miał przekazać dla Wolfganga Nie- dera. Po skończeniu fotografowaniu, włożyła aparat fotograficzny do szafki. Wyszła do gabinetu Wiedera, położyła teczkę na swoim miejscu. Potem skierowała się na salę bankietową. - Panowie czegoś sobie życzą? skierowała pytanie do Wiedera. - No, może jeszcze jedna flaszeczkę wódeczki, a może Pani się z nami napije? zapytał Krzeptowski. - Jestem w pracy, proszę pana. - A po pracy? - Nie piję alkoholu. - Co za dziewka? zaśmiał się Trzebunia. - Daj jej spokój, to porządna dziewczyna, odpowiedział już mocno podchmielony Wieder. Zresztą nie jest szaleńczo przystojna! Spotkanie zakończyli nad ranem. Tymczasem Józia, kelnerka „Maratonu” zanim skończyła pracę dochodziła czwarta nad ranem. Gdy już gości nie było. Podeszła do biesiadnego stołu i spod bla­ tu wyjęła maleńki mikrofon. Schowała go za stanik. Nie poszła jednak do swego mieszkania. Niepostrzeżenie uda­ ła się na Małe Żywczańskie do jednego z pensjonatów. Janek już czekał na Józię. 34 Jak tylko zobaczył ją przed domem, otworzył dom, a Józia nie­ postrzeżenie weszła do jego pokoju. - Tak, oto nagranie i film. Dziękuję. Wykonałaś dobrą robotę, odrzekł Janek. - To dla Ciebie od centrali. Wręczył jej paczkę, jest tam kawa, czekolada, a tu koperta z pieniężną nagrodą. Tu podpisujesz. Józia podpisała na pustej kartce papieru „Kwituję” - Dziękuję. Po chwili, Józia wyszła z pensjonatu. Nikt ją nie zauwa­ żył. Szybkim krokiem udała się na Strążyską do swego domku. Szybko usnęła. Jej sen był krótki, bo o 9. oo rano musiała już być w „Maratonie”. Koło południa Janek dzwoni do „Europy”. - Mario? - Tak, mam dla Ciebie kartki z gór. Będę za moment. Po piętnastu minutach, Maria zeszła do hotelowej kawiarni. Przy stoliku pod oknem czekał Janek. Zamówili kawę i ciastka. Janek dyskretnie rozglądał się po sali. Było kilka kobiet w towa­ rzystwie zagranicznych gości. Głośno rozmawiali i sączyli wino. Nic podejrzanego nie zauważył. Na moment wyszedł do toalety. — Może Pan wejść, jest wolna, usłyszał od młodego mężczyzny. Janek skinął głową. To znak, że kawiarnia jest bez agentów. Andrzej wrócił na salę kawiarni. Usiadł przy Marii. Po chwili rozmowy przekazał jej kopertę. Zawierała nagranie i film. - Dziękuję, Janek. Pożegnali się. W pokoju Maria sprawdziła otrzymane materiały. Kolejny dzień. Jedziemy do Chochołowskiej! proszę wsiadać do sań! W pierw­ szych saniach siedział już Krzeptowski, Trzebunia, Szatkowski i jakiś niemiecki wojskowy. - Pani Mario, zechce Pani wsiąść do moich sań? Wolfgang Nie­ der z uśmiechem skierował zaproszenie. - Z przyjemnością, odpowiedziała Maria. Kulig ruszył. Najpierw zjechali Małym Żywczańskim, Ka- sprusiami, a dalej ulicą Kościeliska podążali do Kir. Na Groniku, 35

Nieder spojrzał na wojskowy ośrodek lotniczy. Tu szkolicie pol­ skich lotników? - Ne mam pojęcia, odrzekła Maria. Usłyszawszy to fiakier rzekł do Marii: - Niech Pani powie swemu gościowi, że tak, tu nasi lotnicy szkolą się przed lotami. Nieder i Maria rozmawiali o wielu sprawach. Czasem pytał ją o dziennikarską pracę, a za chwilę o odbytych studiach, rodzi­ nie, życiowych planach. Maria odpowiadała, sprytnie manewrując faktami. - Jesteśmy na miejscu! krzyknęli fiakrzy. Na Polanie Chochołowskiej płonęły watry, grała kapela. Bie­ siada odbywała się na polanie przy szałasie. Po zjedzeniu barana, wypiciu kilku kieliszków wódki. Zaczęły się tańce górali na śniegu. Ach, jak oni pięknie tańczą! z uznaniem wyraził się Nieder do Krzeptowskiego. - Nasz lud jest uzdolniony, jak przystało na ludzi z gór. Maria, do Krzeptowskiego: - Piękne te tańce i śpiewy! zechce Pan opowiedzieć nieco o kul­ turze górali? Krzeptowski wziął Marię za rękę i zaprowadził do szałasu. Na­ lał kieliszek wódki i zalotnie opowiadał o góralach, ich gazdówce, kulturze. - W naszych żyłach płynie niezwykła krew, prawie, że niemiecka! - Jak to niemiecka? zapytała Maria. - Mamy wiele wspólnego zaczął Krzeptowski, - Ale jesteście Polakami! - Niby tak, ale jesteśmy góralami, mamy wiele cech podobnych z Niemcami. Krzeptowski uzasadniał swój sąd. - Czy on zgłupiał? a może coś za tym się kryje? pomyślała Maria. 36 Ostatni dzień mistrzostw. Okazały Dom Borneta, łódzkiego przemysłowca. Jego córka Ja­ dwiga startowała na mistrzostwach świata, zajęła dobre osiemna­ sto miejsce miejsce. Na parterze domu, w ogromnej sali zastawiono stoły z wyśmie­ nitym jedzeniem, dobra wódka. Na fortepianie grał miejscowy pia­ nista. Wśród zaproszonych gości było kierownictwo niemieckiej ekipy wraz z Granz Christ, złota medalistka w biegi zjazdowym. Zjawił się Krzeptowski, Trzebunia, Szatkowski, Wieder. Jadwiga Bornetówna wraz z koleżanką Marią Marusarz, która zajęła jedenaste miejsce w biegu zjazdowym, pogratulowały Granz Christ. Zawodniczki siadły przy swoim stoliku. Tłumaczem była •ladzia Bornetowna znająca niemiecki. Zawodniczki mówiły o ko­ lejnych startach. Teraz trochę odpoczniemy. W marcu będą jesz­ cze starty w Niemczech i Francji i koniec sezonu! odparła Granz. A potem przygotowania do kolejnych zmagań zimą 1940 roku! Zapewne się spotkamy! radośnie odpowiedziała Bornetowa. - Wtedy wystartuje już i Hela Marusarz, po kontuzji nie bę­ dzie śladu. Szkoda, że złamała rękę. To uniemożliwiło jej start w mistrzostwach, powalczyła by z najlepszymi, kontynuowała roz­ mowę Maria Marusarz. - Słyszałam o Heli, świetna zjazdówka, niezwykle odważna i dynamiczna, oparła Christ. - Christ Granz: a może spotkamy się jesienią u mnie w Bawa­ rii? latem nie mogę, muszę odwiedzić ciotkę w naszym Gdańsku. - Gdańska był i jest polski, pomyślały Jadwiga i Maria. - Zobaczymy, fajnie by było! odparła Maria i Jadzia. - Tatusiu, mistrzyni Granz zaprasza mnie i Marusarzównę do siebie do Bawarii jesienią. - Zaraz, skory Ty będziesz latem w Gdańsku, to przyjedź do nas, do Juraty odparła Jadzia. Ty Marysiu przyjedź wraz z Helą. - To wyśmienite. Powiedz, że udostępnimy Granz i Marusa­ rzówną naszą rezydencję w Juracie na Helu. Lato jest piękne, a ponoć tegoroczne ma być ciepłe i słoneczne! 37

- Panie Nieder, moja córka zaprasza Granz do Juraty na Hel. Mamy tam okazały dom. Polskie morze jest piękne. Może i Pan zechciałby tam z zajrzeć? - Być może zobaczę Juratę. Jak daleko z naszego Gdańska? Borneta aż zatkało, niemiecki Gdańsk? to polskie miasto! - Panie Nieder, do naszej, polskiej Juraty z polskiego Gdańska jakieś 50 - 60 kilometrów. - Pani pozwoli, jestem Maria, polska dziennikarka, chcę za­ mienić kilka zdań z mistrzynią świata, zwróciła się do Christ Granz. Obie usiadły przy stoliku. - O, Pani Maria! miło mi Panią widzieć ukłonił się Wolfgang Nieder. Jak Pani widzi, jesteśmy potęgą i w zjazdach! Zwyciężają nie tylko Niemcy, ale i nasze kobiety! - Tak, ale gdyby nasza Helena Marusarz wystartowała to nie wiadomo, co by było na podium! odpowiedział Maria. - Na nas już czas, odpowiedział Nieder. Za trzy godziny cere­ monia zamknięcia mistrzostw. - Do zobaczenia latem w Juracie! Panie Nieder odparł Bornet. - Do zobaczenia nad naszym Bałtykiem odrzekł Nieder. Maria i Bornet zamilkli. Ceremonia zamknięcia mistrzostw świata była imponującym wydarzeniem. Władze Polskiego Związku Narciarskiego, przedsta­ wiciele rządu polskiego zbierali gratulacje od zagranicznych ekip za dobrą organizację mistrzostw, gościnność, entuzjazm miesz­ kańców, piękną regionalną oprawę. Do zobaczenia na kolejnych mistrzostwach świata w 1941 roku! Wojsko polskie wystrzeliło setki petard, sztucznych ogni, niebo nad Tatrami rozjaśniało. Zakopiańskie mistrzostwa świata prze­ szły do wspaniałej historii polskiego narciarstwa. Stary Gąsienica fiakier stojący w pobliżu skoczni czekał na mi­ nistra Aleksandra Bobkowskiego - posmutniał. - Cosik mi się widzi, że może być inaczej, te gesty i okrzy­ ki Niemców są złowrogie. Ej, Giewoncie, rycerze tam śpiący, idzie czas byście się obudzili ze snu, wzięli miecze i bronili Pol- 38 uki! mówił sam do siebie. Jakby czuł, że nadchodzi mroczny czas niemieckiej okupacji. Panie ministrze siadajcie do sań! ukłonił się Wawrytko - Bobkowskiemu i jego małżonce. Po ceremonii zamknięcia mistrzostw świata, Maria szybko wróciła do hotelowego pokoju. Prosiła na recepcji by jej nikt nie przeszkadzał. Po chwili odpoczynku i zebraniu myśli, Maria wykręciła nu­ mer telefoniczny do siedziby wywiadu wojskowego. - Tak, słucham! rozległ się znajomy głos naczelnika. - Tu, Maria. Za dwa dni będę w Warszawie. Pobyt w górach udany i bogaty. - Doskonale, czekam, za dwa dni o 14. oo. Do widzenia! i trzask słuchawki. Maria na godzinę położyła się spać. Po krótkim śnie poszła na raut dziennikarzy, w restauracji na Gubałówce. - Pani Mario! usłyszała znajomy głos - To, ja Jim. A wiec koń­ czymy nasz pobyt w Zakopanem. Oto mój stolik, proszę usiąść. - Dobrze, uśmiechnęła się Maria. - Po uroczystej kolacji, przemówieniach zaczęła się zabawa do białego ranka. - Na szczęście nie ma tu, Pani zwolennika, Wolfganga Niedera. To typowy Niemiec, aż ciarki przechodzą po ciele. - Co Pan ma na myśli? - Doskonale Pani wie, jak zachowują się Niemcy. Prawie na­ rzucają dyktat w Europie. Ale mój kraj wraz z Francja nie pozwoli na zbyt wiele ustępstw wobec Hitlera. Pokój musi być zachowany. - Oby tak było. Przecież po zimie będzie lato. Czekają nas Mi­ strzostwa Świata w lekkiej atletyce, a za rok kolejna letnia Olim­ piada, rzekła Maria. Maria i Jim wyszli z restauracji nad ranem. Zjechali kolejką li­ nowo terenową. Na dolnej stacji na postoju dorożek, czekały sanie na dziennikarzy, uczestników pożegnalnego bankietu. Jim i Maria wsiedli do jednych sań. Panią do „Europy”, a mnie do „Carltonu”, rzekł łamaną polszczyzną Jim. W pewnej chwili ich dłonie jakby przypadkowo się splotły. Maria spojrzała na Jima. Ten schylił głowę i jak szalony zaczął 39

ją całować. Maria, najpierw zaskoczona, po chwili oddała pocału­ nek. Jego dłonie wsunęły się pod góralski koc i dotknęły nóg Marii. - Nie, Jim, każdy z nas odjedzie w inną stronę. Kiedyś się zo­ baczymy! Jim, obiecuję Ci, szepnęła Maria. Jim oderwał usta od twarzy Marii, z wolna wysunął dłonie spod koca i objął ją. - Obiecuję, że gdziekolwiek będziesz odnajdę Cię Mario! Sanie zatrzymały się przed hotelem „Europa”. Maria spojrza­ ła na Jima. On, lekko pocałował Marię. Maria jakby oszołomiona oddała pocałunek. - Do zobaczenia Jim! Maria wbiegła do hotelu. Sanie Jima odjechały do pensjona­ tu „Carlton”. Po śniadaniu, Jim wszedł do swego pokoju i nadal meldunek do swej centrali. Napisał go szyfrem „Moja misja zakończona, mi­ strzostwa przeszły do historii. Zapowiada się gorące lato”. Janek w swoim pokoiku w pensjonacie na Małym Żywczańskim wykonał telefon do centrali: - Mam ciekawe materiały. Zdjęcia z Tatr są piękne, a rozmowy z góralami ciekawe. Następnego dnia, Maria odwiedziła swoją Ciocię mieszkającą w Zakopanem przy ulicy Strążyskiej. - W końcu jesteś! Ja wiem, że w czasie mistrzostw nie miałaś czasu, bo zawody, pisanie do prasy, konferencję, bankiety, mogłaś zadzwonić, że już jesteś. A ja się dowiaduje od Twojej mamy, że re­ prezentujesz prasę na naszych mistrzostwach! Ale najważniejsze, że jesteś! - Siadaj naparzę herbaty. Rozmowa toczyła się najpierw wokół spraw rodzinnych, ciocia dopytywała się o zdrowie jej matki. Tak się martwię, że Ewa cho­ ruje na serce! Nie dba o siebie, ciężko pracuje, dobrze, że ma Cie­ bie Mario! Ja wiem, że masz dużo pracy, robisz doktorat. Maria rozmawiała dość długo z ciocia, która była nauczycielką w zako­ piańskiej szkole na Wiliczniku, o jej pracy w Warszawie, dokto­ racie z matematyki, w końcu o planach na najbliższa przyszłość. 40 - A co z Andrzejem? To inteligentny, miły, opiekuńczy mężczy­ zna. Chłopiec. Czy planujecie ślub? - M aria uśm iechnęła się i wskazała na pierścionek od Andrzeja. - To jesteście zaręczeni? Kiedy ślub? - Nie wiemy, czasy są trudne, napięte. Dużo pracujemy. Może za rok? - Pamiętaj, wtedy Was zapraszam w podróż na narty do Za­ kopanego. Jak wiesz mieszkam sama. Będzie mi miło Was gościć. - Uważaj Mario na siebie, powiedziała ciocia. - Tak, będę uważać, a Ty, ciociu też miewaj się zdrowo. Maria przespacerowała do hotelu. Szybko się spakowała by zdążyć na nocny pociąg do Warszawy. Warszawa. Następnego ranka wysiada na warszawskim dworcu. Gaze­ ciarz biegnie z „Kurierem Warszawskim” i krzyczy! Hitler znów żąda! tylko w Kurierze czytaj o nowych żądaniach Hitlera! Ma­ ria sięgnęła do portfometki i kupiła gazetę. Na pierwszej stronie tytuł „Hitler znów wysuwa groźby. Francja i Anglia nie ustąpią! Maria odetchnęła z ulgą. Bierze do reki gazetę i czyta. Niemcy znów żądają... Tymczasem w siedzibie wywiadu wojskowego w gabinecie na­ czelnika trwała narada. Analizowano materiały otrzymane od An­ drzeja i Marię. Miał przed sobą raporty organizacji wojskowej z Podhala. Raport wskazywał na pełną gotowość organizacyjną i zbrojną. W końcu, górale to patrioci, myślał naczelnik. Wydaje się, że Niemcy mają rozbudowaną i dobrze wkomponowana agen­ turę niemiecką w Zakopanem, Nowym Targu, Bielsku. Niepokój budzą wypowiedzi grupy górali o ich niemieckim pochodzeniu etnicznym. Mistrzostwa Świata służyły do przekazania materiałów o zna­ czeniu wywiadowczym i wojskowym. Niepokój budzi spotkanie wojskowych w Tatrzańskiej Łomnicy. Niemcy wyrażają gotowość do działań na rzecz odebrania przez Słowację obszaru od Łysej Po­ lany do Żdziaru. Jest duże zgrupowanie wojsk czechosłowackich słowackich w Poradzie. 41

Naczelnik po skończeniu narady, zapalił cygaro. Patrzył za okno. Zycie toczyło się szybko, w pobliskiej kawiarni tłoczno i wesoło. Jednak naczelnik był zamyślony, zatroskany - czy uda się uratować pokój? - Maria zapukała do sekretariatu naczelnika. - Tak, proszę wejść odpowiedziała sekretarka. - Jestem, Panie naczelniku. - Niech Pani siada. - Czytałem Pani materiały, zaprezentowane analizy. Dyrektor Departamentu wysoko ocenił Pani działalność. Dobrze, że Pani nawiązała kontakt z kierownikiem ekipy niemieckiej Wolfgangiem Nieder, angielskim dyplomatą, dziennikarzem Jimem Carterem. Jak Pani wie, Nieder to oficer lotnictwa, a Jim Carter pracuje w brytyjskiej misji wojskowej w Warszawie. Dziennikarz to tylko przykrywka wywiadu brytyjskiego. To dobry kontakt, Anglia jest po naszej stronie. Teraz, niech Pani czeka na dyspozycję. Zegnam Panią, wszyst­ ko w porządku? - Tak, Panie naczelniku. - Ach zapomniałem, proszę zgłosić się do kasy, ma Pani nagro­ dę, to parę groszy, idzie wiosna, nadejdzie lato. Niech pani sobie coś kupi eleganckiego. Tak przystojna kobieta jak Pani zasługuje na odrobinę luksusu, uśmiechnął się naczelnik. A Andrzej? - Oto pierścionek, ale narty odroczone, odrzekła Maria. - No, tak, korygujemy swoje plany, zamierzenia. Miejmy na­ dzieję, że będzie dobrze. Oczekuję zawiadomienia o ślubie! Ze­ gnam, Panią Marię. Naczelnik podał jej dłoń i skinął głowę. Jurata. Sierpień 1939. Upalne lato nad Bałtykiem. Na plażach sporo gości z Warsza­ wy, Lwowa, Krakowa. Wszyscy rozmawiają z niepokojem o sytu­ acji politycznej. - Nawet gdyby Niemcy się odważyli wejść do Polski, to dostaną srogą nauczkę! mówi elegancki starszy Pan. - Mamy za sobą Anglików, Francuzów! dostana baty, że hej! dodaje inny. 42 —Ja się boję, wczoraj byłam w Gdańsku. Marsze wykrzyku­ jącej niemieckiej młodzieży, ponoć co chwila zbrojne prowokacje, wszędzie flagi niemieckie, mnie to przeraża. Kazimierz! wracajmy do domu, do Warszawy, mówi elegancka kobieta. A jej córeczka krzyczy, - Mamusiu nie wracajmy, tu jest tak fajnie, plaża, piasek, mewy, morze! Mamusiu, tatusiu, zostańmy do końca wakacji! - No dobrze, córeczko. Dom Bornetów w Juracie położony tuż przy molo. Piękny ogród, a z niego kilka kroków na prywatną plażę. Sierpień, to miesiąc wypoczynku rodziny Bornetów. Czas zostawić interesy w Łodzi, fabryka włókiennicza dobrze prosperuje. Trzeba podreperować zdrowie, a Ty Jadziu musisz też odpocząć po udanym sezonie nar­ ciarski. Zasługujesz na to! —Oj, tatko. Wszystko jest dobrze. Teraz wypocznę, ale i będę budować kondycję na przyszły sezon. —A kiedy przyjeżdża Christ Granz, mistrzyni świata na śnież­ nych trasach? a Maria i Helena Marusarzównę przyjadą? —Granz jest już w Gdańsku u swej cioci. Jutro będzie u nas. A Marusarzównę dopiero z początkiem września. Ich rodzice, jak wiesz mają gazdówki. Dziewczęta muszą pomóc. A to siano kosić, grabić, bydło wyprowadzać na pastwisko w Strążyskiej. Tatko, będziemy biegać od Jastarni do Helu! - Wspaniale córciu, odrzekł ojciec. - Tatuś, Christ przyjechała! Stary Bornet zamarł na widok ubioru mistrzyni. Typowy dla niemieckich dziewcząt związanych z niemieckimi bojówkami. Właśnie wracam z obozu pod Gdańskiem, stad ten ubiór! roze­ śmiała się Christ. - Witam Panią mistrzynię! Jadzia zaprowadziła Christ do pokoju na piętrze. Kolejne dni Jadzia spędzała z Christ na pobliskiej plaży, trochę biegały w kierunku Helu, grały w tenisa, siatkówkę. Wieczorami siedziały na balkonie popijając soki, śmiały się, pa­ trzyły w morze. —Jakie masz sportowe plany? musisz utrzymać prymat mi­ strzyni z uśmiechem powiedziała Jadzia. 43

- Zapewne, tanio skory nie sprzedam. Chociaż może być róż­ nie. Na razie nie myślę o zimie. Teraz jestem u siebie w Gdańsku. Będę do końca sierpnia. Tu spotkam się z moim tatą. Jest kapita­ nem marynarki wojennej. Przypłynie na krążowniku „Schelswig Holstein”. Ojca nie widziałam od grudnia, boję się. Nastroje są wo­ jenne. My, Niemcy musimy bronić swej przestrzeni. - Jadzia, zobaczysz będzie pokój! wojna tylko między slalomo­ wymi tyczkami! W ostatnim tygodniu sierpnia. Chris otrzymała telefon od ciot­ ki z Gdańska. - Christ musisz pilnie wracać, twój tata wpłynął do Gdańska. Jutro przyjedzie samochód niemieckiej misji wojskowej z Gdań­ ska to Cię odbierze. Tylko nic nie mów, że byłaś u tych Żydów! - Christ zamilkła. Dobrze Ciociu, będę gotowa z samego ranka. Następnego dnia, wczesne przedpołudnie. Na podwórko rezy­ dencji Bornetów podjeżdża limuzyna wojskowa z znakami nie­ mieckiej misji wojskowej. Z limuzyny wyszedł sierżant niemiecki, odebrał bagaż Christ. Pogardliwie spojrzał na starego Borneta i wsiadł do samochodu. Christ ciepło pożegnała się z Bornetami, a szczególnie z Jadzią. - Pamiętaj, cokolwiek się stanie, jestem Twoją przyjaciółką. Jadzia podała dłoń Christ. - Będziemy walczyć, ale tylko na śnieżnych trasach! - To Ci obiecuję, nie zamierzam przegrywać! Bornetowie stali przed domem. - Chodźmy do domu. Jutro wracamy do Łodzi, coś niedobrego wisi w powietrzu. Następnego ranka Bornetowie opuścili dom w Juracie kierując się do Łodzi. Na miejsce dotarli 30 sierpnia. Bornet udał się do fa­ bryki, nie wiedząc że po raz ostatni. Zakopane. Ostatni tydzień sierpnia 1939. - Och, jaki upał! Słońce grzało każdego dnia, bezchmur­ ne niebo sprzyjało wakacyjnemu wypoczynkowi gości z warsza­ wy, Krakowa i Lwowa. Górale cieszyli się, zarobili trochę dut­ ków od panów, a i zdążyli zebrać siana, wkrótce mieli przystąpić do wykopków gruli na zimę. 44 Tylko to napięcie w polityce! W kawiarniach, na Krupówkach dominował jeden temat. - Niemcy odważą się wejść do Polski, czy też nie? niech tylko zaczną! to nasi chłopcy pokażą im gdzie raki zimują. Panie, woj­ na potrwa dwa, trzy dni. Jak szybko wejdą, tak szybko uciekną! mówili goście. Kilku górali koło „Trzaski” - My, Niemca przegonimy! ciupagi są już wyostrzone! - Góralu, abyś miał tylko rację! powiedziała młoda urocza Pani w słonecznym kapeluszu. - Józek Zubek obsługujący gości w karczmie „U Wnuka”, przy Kościeliskiej tak pewny też nie był. Jak wejdą, to szybko nie wyjdą. A skąd te myśli? Jego wujek, Wacek Krzeptowski mówił, że Niemcy i górale to jedność, z jednej rasy, mają wspólną krew. Dogadamy się z Niemcami. Zubkowie nie podzielali tej opinii swego wujka. Ja, Niemiec? nigdy! jestem Polak, pewnie, że góral, to przecież widać! Wujek tak sobie godo, tłumaczył ojciec Zubka. - Krzeptowscy zebrali dutki na karabin przeciw lotniczy dla naszego wojska! Przegonimy Niemca i tyle! - Tato, obyś mioł rację. Hela Marusarz i jej rodzice gazdowali na Żywczańskim, gaz­ dówkę mieli w paśmie Wierszyków i trochę w pobliżu doliny Strą­ żyskiej. Helenka wywijała grabiami niezwykle intensywnie. - Zobacz, to nasza mistrzyni nart, a grabi siano jak zwykła chłopka! z zdziwieniem rzekł elegancki turysta wędrujący z Żyw- czańskiego do Drogi do Daniela. Helena tylko się uśmiechnęła. - To dobry trening przed zimą odpowiedziała. W ostatnią niedziele sierpnia wędrowała z Kuźnic na Kaspro­ wy Wierch w kierunku na Swinicę. Planowała zejść przez Zawrat do doliny Pięciu Stawów Polskich, a potem zbiec do Wodogrzmotów Mickiewicza, a potem truchtem do Zakopanego. Hela usiadła na Zawracie i myślała. Czyż będzie pokój? Coś się dzieje, bo Zakopane szybko pustoszeje z gości. 45

Faktycznie, wszyscy w pośpiechu wyjeżdżali. Nawet rodzina mecenasa Jackowskiego z Warszawy, która mieszkała w domu Marusarzy. Przypomniała sobie wczorajsza rozmowę. - Pani Helenko, chciałem się pożegnać. Sama Pani wie, co się dzieje, wielkie polityczne zamieszanie. Jak się wszystko uspokoi to wrócimy z żoną w połowie września. Do zobaczenia! - Do zobaczenia, Panie mecenasie. Dorożka Wawrytki czekała na rodzinę mecenasa na podwór­ ku Marusarzy. Stary Marusarz, cosik mi się widzi, że się nie prędko z Panem zobaczymy. A Wawrytko tylko trzasnął batem i dorożka ruszyła Strążyską, Kasprusiami, dalej Nowotarską na dworzec kolejowy. Był tam nie­ opisany tłok, zmieszanie. Tłumy pasażerów wsiadało do pociągu relacji Zakopane - Warszawa. Ostatnie dni sierpnia, Helena coraz bardziej stawała się smut­ na, wieczorami wymykała się z domu. Nikt nie wiedział dokąd idzie. - Czyżby do kawalera? pomyślał ojciec. - Jaki tam kawaler! Artek jest w chałupie, przed chwilą był i nawet pytał się o Helcię. Oficerowie Wojska Polskiego wraz z rodzinami wypoczywają­ cy w Wojskowych Domach w Kościelisku pośpiesznie odjeżdżali wojskowymi samochodami do swoich miejsc wojskowego pobytu. Z Gronika koło Zakopanego szybko startowały śmigłowce z lotni­ kami szkolącymi się na Groniku i w Tatrach. Młodzi chłopcy z Zakopanego i okolicznych wiosek opusz­ czali swe domy w drodze do właściwych jednostek wojskowych. Na dworcu kolejowym i autobusowym ogromny tłum, zgiełk, go­ ście czym prędzej starali się odjechać do domu przerywając w let­ nie wakacje. Stanisław Daniel z Strążyskiej swa dorożką podjechał pod pen­ sjonat „Żabi Dwór” skąd miał odebrać Panią Julię, małżonkę puł­ kownika lotnictwa w krakowskich Czyżynach. - Gazdo, prędziutko na kolejowy dworzec. Jeszcze dziś muszę być w Krakowie. 46 - Pani Julio! przegonimy Niemca? - Oczywiście, że tak! Warszawa. Siedziba Wywiadu Wojskowego. Jest ostatni dzień sierpnia. Sala konferencyjna siedziby Wy­ wiadu Wojskowego. Naczelnik w towarzystwie dyrektora depar­ tamentu rozdaje koperty z zaszyfrowanymi zadaniami dla pra­ cowników wywiadu. - Panie i Panowie! wojna zdaje się być nieunikniona. Nikt z nas nie wie, gdzie rzuci nas wojenny los. Być może gdzieś w kra­ ju, albo i daleko stąd poza granice Rzeczpospolitej. Nie muszę przypominać, że wywiadowcza przysięga obowiązuje. Będziemy w kontakcie. Wasz wywiadowczy sprzęt, broń - proszę zabezpie­ czyć, instrukcje są w kopercie. Maria schowała kopertę do torebki i wyszła z ministerialnego budynku. Na podwórku ministerstwa ruch, jedne samochody przy­ jeżdżają, inne wyjeżdżają. Wszystkim się bardzo śpieszy. Andrzej już czekał na Marię. - Chodź, idziemy na Stare Miasto zaproponował Marii. Nie wiadomo, kiedy znów tam się wybierzemy. - Mam nadzieję, że wkrótce, choć przeczucia mam złe.. - Andrzej, ja mam zostać w Warszawie, być może pojadę do Za­ kopanego. Takie mam instrukcje. - A Ty? - Jeszcze dziś mam być na lotnisku Ławica w Poznaniu. Ko­ cham Cię Mario. - Ja Ciebie też. Zaczęli się gwałtownie całować nie zwracając uwagi na biegną­ cy tłum przechodniów. Ktoś nawet krzyknął. - Wojna tuż, a im amory w głowie, co za młodzież! Andrzej i Maria tego nie słyszeli. Szli Krakowskim Przedmieściem. Weszli do kawiarenki. Rozmawiali przez godzinę. Potem udali się do swego hotelu „Polonia”. Maria spojrzała na Andrzeja, on wyczytał jej oczach namięt­ ne pożądanie. Już na schodach prawie rzucili się siebie. Spla­ tani w ramionach, całując się dotarli do pokoju. W przedpokoju, 47

Andrzej podciągnął jej sukienkę, ona szybko rozpięła mu spodnie. Obsypali się pocałunkami, wręcz chłonęli siebie. Andrzej czuł wzrastające podniecenie, jej piersi stawały się jędrne, dotknął jej brzucha, pośladków, cała drżała, zsunęła majtki. Była cała naga, piękna. Wtuleni w siebie doszli do łóżka. Kochali się kilka godzin. - Mario, na mnie już czas. Za godzinę mam samochód z lot­ nictwa, którym jadę do Poznania. Maria w pośpiechu ubierała się. - Wjej oczach, Andrzej zauważył łzy. - Płaczesz? - Tak, ze szczęścia, że Ciebie spotkałam. - Nigdy Cię nie opuszczę. W milczeniu zeszli do recepcji. Oddali klucz. Wyszli przed hotel. Ludzie biegli jak oszalali, co chwila krzycze­ li —będzie wojna! nie damy się Niemcom! Świat oszalał, pomyśleli. Ich usta znów splotły się. - Na mnie już czas. - Idź już Andrzej, idź szybko, bo się rozpłaczę na dobre. - Kocham Cię Mario! Maria jeszcze przez chwilę wpatrywała się w oddalającą się postać Andrzeja. W pewnym momencie jej ukochany znikł w biegnącym tłumie. Udała się na tramwajowy przystanek. I września 1939 Jest parę minut przed północą, jeszcze sierpień. Na kolejowym dworcu kilkunastu zakopiańczyków oczekuje na wjazd pociągu z Krakowa. Niestety pociąg nie wjechał. - Uwaga! Podajemy komunikat. Planowany wyjazd pociągu z Krakowa został odwołany. Pasa­ żerowie podążają do Zakopanego autobusem. Przepraszamy. Na polsko-słowackiej granicy zgrupowanie wojsk czechosłowac­ kich. Jakby tylko czekają na rozkaz Wchodzić do Polski! Lotnisko w Popradzie —od dwóch tygodni stacjonują czechosłowackie i nie­ mieckie bombowce. Czekają na rozkaz wystartowania w kierun­ ku Polski. 48 Z Jaworiny pośpiesznie odjeżdża polska administracja, pro­ boszcz. Słowaccy zrzucają polskie tabliczki polskiej administracji, Hagi, wywieszają słowackie. Obrzucają kamieniami polskie samo­ chody z ewakuującymi się urzędnikami. Rozlegają się okrzyki — koniec polskiej okupacji! Z głośników płynie niemiecka muzyka marszowa. To zły znak, mówi polski urzędnik z Jaworiny i szybko wsiada do samochodu. Jest 1 września, dochodzi 5:00 rano. Bezchmurne niebo, słońce już świeci. Będzie piękny dzień myśli Jędrek Daniel z Żywczań- skiego. Nagle rozlega się potężny warkot samolotu nadlatującego z kierunku Kasprowego Wierchu. Jaki to samolot? Zapewne polski, zwiadowczy, przecież nie niemiecki! myśli Jędrek. Samolot leci bardzo nisko tuż nad pasmem Regli, dokładnie widać niemieckie oznakowania. A więc wojna! Wpada do chałupy i krzyczy: - Wojna! Jeszcze tego samego dnia od strony Łysej Polany i Suchej Hory wjeżdżają oddziały wojska słowackiego. Triumfalnie zrzucają na­ pisy, polski szlaban graniczny w Zdziarze, Łysej Polanie, na ich miejsce emblematy wsadzają słowackie emblematy. Żołnierze słowaccy: - W końcu mamy swoje państwo! Nieco później zjawiają się oddziały niemieckie. Nikt jeszcze nie przypuszcza, że okupacja potrwa blisko sześć lat. Nadszedł czas niemieckiego terroru. Godzinny popołudniowe. Siedziba Związku Górali. Zaraz przyjdą, denerwuje się Wacław Krzeptowski. Otwierają się drzwi. - Witaj Wacek! mówi roześmiany Witalis Wieder. Jest w nie­ mieckim oficerskim mundurze. Krzeptowski jakby zbladł, Witalis w niemieckim mundurze? - Nie muszę Ci specjalnie przedstawiać moich kolegów oficerów niemieckich, od lat mieszkających w Zakopanem —obok Witalisa Wiedera weszli - Brunon Mazurkiewicz, zakopiański kowal, Wil­ helm Mauer, Wiktor Blaude, fryzjer, Edward Schnell, elektryk, 49