alex219997

  • Dokumenty98
  • Odsłony22 343
  • Obserwuję8
  • Rozmiar dokumentów197.1 MB
  • Ilość pobrań9 436

Green Roger Lancelyn - Mity Skandynawskie

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :519.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Green Roger Lancelyn - Mity Skandynawskie.pdf

alex219997 EBooki
Użytkownik alex219997 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 120 stron)

ROGER LANCELYN GREEN MITY SKANDYNAWSKIE (Tłumaczyła: Aldona Szpakowska) 1

Jest to wielka opowieść północy, która dla całej rasy powinna być tym, czym opowieść o Troi była dla Greków William Moris 2

IGGDRASIL, DRZEWO ŚWIATA W krajach północnych lata są krótkie, a zimy długie i mroźne. Życie jest ciągłą walką z bezlitosną przyrodą: z chłodem i mrokiem, ze śnieżycami i lodem zimy, z przejmującym wiatrem, z nagą skałą, której nie porasta żadna zieleń, z grozą wiejącą od ciemnych gór i głębokich parowów, rozbrzmiewających wyciem wilków. Ludzie, którzy tam żyli w zaraniu dziejów, musieli być silni i wytrzymali, aby w ogóle przetrwać. Byli oraczami, a także wojownikami, walczyli z wilkami i dzikszymi jeszcze niż one ludźmi, którzy napadali na nich z gór lub przychodzili znad morskich cieśnin i fiordów, by palić ich domy, rabować dobytek i żywność, a częstokroć porywać im żony i córki. A jeśli nawet nie trzeba było się zmagać z dzikim zwierzem lub dzikszym jeszcze człowiekiem, wydawało się, że same żywioły to olbrzymy, które toczą wojnę ż ludźmi, mając za oręż mróz, wiatr i śnieg. Był to okrutny świat, nie budził nadziei, ale istniały na nim: miłość i cześć, odwaga i wytrwałość. Wielkie czyny domagały się spełnienia - żyli bardowie i skaldowie, mający o nich śpiewać, aby nie zaginęła pamięć o bohaterach. A jak w pieśniach i podaniach wspominano wielkie czyny mężów, tak snuto opowieści o bogach, o Asach, którzy z pewnością w zaraniu czasu toczyć musieli jeszcze sroższe boje z olbrzymami lodu, mrozu, śniegu i wody - skoro i teraz ledwo zdołano utrzymać ich w ryzach. Dawni Skandynawowie wierzyli, że na początku czasu nie było takiej ziemi, jaką mamy teraz, wokół rozpościerała się tylko Ginnungagap, ziejąca pustka. Krążyły w niej jakieś dziwne mgły, które w końcu się rozdzieliły, pozostawiając jeszcze głębszą pustkę. Na południe od niej leżał Muspellsheim, kraina ognia, a na północ - Niflheim, kraina mgły. Na południowym krańcu świata siedział z ognistym mieczem w ręku Surt, olbrzym ognia, czekając na dzień zagłady, aby powstać i zniszczyć zarówno bogów, jak ludzi. W samej głębi ziejącej pustki tryskało źródło życia, Hvergelmir, z niego wypływały rzeki, ale okrutne tchnienie Północy ścinało ich wody, tworząc z nich miażdżące wszystko bryły lodowe. Z upływem wieków bryły lodowe w tajemniczy sposób osiadały przy źródle życia i powstał z nich Ymir, największy z olbrzymów, ojciec straszliwych olbrzymów mrozu i w ogóle całego rodu olbrzymów. Ymir począł żyć, a wraz z nim pojawiła się cudowna krowa Audumla, której mlekiem się karmił. Ale po bardzo krótkim czasie lodowe ciało Ymira popękało na drobne kawałki, a każdy z nich stał się olbrzymem szronu, ojcem wiedźm i czarowników, wilkołaków i trolli. Audumla potrzebowała pożywienia, lizała więc lód wokół siebie i czerpała stamtąd sól życia, która wypływała z Hvergelmiru. Lizała lód pierwszego dnia, a wieczorem się ukazały spod niego włosy mężczyzny, lizała drugiego dnia, a wieczorem wyłoniła się głowa mężczyzny, zaś pod koniec trzeciego dnia - cały mężczyzna. Ten pierwszy z Asów nazywał się Buri, był wysoki, silny i piękny. Miał syna imieniem Bór, który poślubił olbrzymkę Bestię. Byli rodzicami tego z Asów, który zasadził drzewo świata, Yggdrasil i stworzył ziemię. 3

Bór miał trzech synów: Odina, Viii i Ve. Odin, wszechojciec, był z nich największy i najszlachetniejszy. Toczyli boje z Ymirem, potężnym olbrzymem lodu. Z jego ran wytrysnęła lodowata woda i zatopiła prawie wszystkich olbrzymów szronu z wyjątkiem jednego Bergelmira, który był bardzo mądry j zręczny, i dlatego oszczędził go Odin. Bergelmir bowiem zbudował arkę, schronił się w niej z żoną i dziećmi i wyszedł cało z wód potopu. Odin zaś i jego bracia strącili martwego Ymira w otchłań Ginnungagap i z jego ciała uczynili świat, w którym żyjemy. Z jego lodowej krwi wyłoniło się morze i rzeki, z ciała - suchy ląd, z jego kości wzniosły się góry, a z jego zębów powstały żwir i kamienie. Odin i jego dzieci opasali ziemię kręgiem morza, a drzewo świata, jesion Yggdrasil, wyrosło, aby utrzymać ją w miejscu, zacieniać potężnymi konarami i podtrzymywać niebo – lodowato - błękitny szczyt czaszki Ymira. Zgarnęli iskry, tryskające z Muspellsheimu, i zrobili z nich gwiazdy. Z królestwa Surta, olbrzyma ognia, przynieśli roztopione złoto i odlali z niego świetlisty wóz słońca. Ciągnęły go rumaki wcześnie się budzące i mocarne, a powoziła nim piękna dziewczyna, Sol. Przed nią biegł jasny chłopak Mani, prowadząc wóz księżycowy zaprzężony w rumaki najszybsze. Słońce i księżyc biegną szybko i nigdy nie odpoczywają. Nie odważą się zatrzymać ani na chwilę, bo każde z nich ściga rozjuszony wilk, dyszący żądzą pożarcia swej ofiary - co nastąpi w dniu ostatniej wielkiej bitwy Ragnaroku. Owe dwa wilki są dziećmi zła, ich matka, niegodziwa wiedźma, żyła w żelaznym borze ze swym mężem olbrzymem i rodziła mu wilkołaki i trolle. Kiedy Odin wprawił w ruch gwiazdy i oświetlił ziemię słońcem i księżycem, zwrócił się ku nowemu światu, przez siebie uczynionemu. Olbrzymy i inne twory zła już spiskowały przeciw niemu, wziął więc jeszcze trochę kości Ymira i odgrodził się ścianą gór od ziemi olbrzymów, czyli Jotunheimu. Potem zwrócił się ku krainie, którą stworzył dla ludzi i nazwał krainą środka, czyli Midgardem, i zaczął ją użyźniać i upiększać. Z kędzierzawych włosów Ymira zrobił drzewa, z jego brwi - trawę i kwiaty, uformował też chmury, aby płynęły po niebie i skrapiały ziemię łagodnym deszczem. A potem, chcąc zapoczątkować ród ludzki, wszechojciec zaniósł drzewo jesionu i czarnego bzu nad brzeg morza, z pierwszego zrobił Aska, z drugiego Emblę, pierwszego mężczyznę i pierwszą kobietę. Dał im dusze, jego brat Viii obdarzył ich zdolnością myślenia i czucia, a Ve wzbogacił ich mową, słuchem i wzrokiem. Potomstwo tych dwojga zaludniło Midgard, ale panował wśród nich grzech i smutek, ponieważ olbrzymi i inne złe twory przybierały postać mężczyzny lub kobiety i wchodziły z nimi w związki małżeńskie, wbrew wszystkiemu, co czynił Odin. Karły również przyłożyły do tego ręki, ponieważ nauczyły ludzi kochać złoto i potęgę, jaką daje bogactwo. Te drobne istoty żyły w Niflheimie, krainie mgły, i w wielkich podziemnych pieczarach. Powstały z ciała zmarłego Ymira i Asowie nadali im ludziki kształt, ale obdarzyli o wiele większą sprawnością w dziedzinie sztuk i rzemiosł związanych z obróbką żelaza, złota i drogich kamieni. 4

Owe karły, których władcą był Durin wyrabiały pierścienie, miecze i bezcenne skarby i dobywały z ziemi złoto na użytek Asów. Kiedy bowiem mądry Odin ukończył Midgard, zapragnął na wysokich gałęziach Yggdrasilu, drzewa świata, stworzyć dla siebie potężną i piękną krainę, Asgard. Pierwszy jego paląc, cały z lśniącego złota, nazywał się Gladsheim, siedziba blasku, i w nim to zasiadał na wysokim tronie Odin, mając u boku piękną Frigg, swoją królową. Ta para wzniosła pałace dla swych dzieci, wielkich bogów i bogiń, które miały wkrótce wypełnić przeznaczone sobie zadania w długiej walce przeciw mocom zła: dla Thora, pana grzmotu, i jego żony, złotowłosej Sif; dla śmiałego, rwącego się do boju młodego Tyra strażnika bogów; dla jasnego Baldra, najpiękniejszego z Asów, i jego żony, słodkiej Nanny; dla Bragego i Idun, zakochanych w muzyce i młodości; dla Ulla łucznika i Vidara milczącego, i wielu, wielu innych. Opasywały Asgard warowne mury z wieżami, wznosiły się w nim domy i pałace, a w środku leżała jasna równina Idy, gdzie przed pałacem Odina, Gladsheimem, rozpościerały się rozkoszne ogrody. Odin i wszyscy Asowie przejeżdżali co dzień przez most Bifrost, ukazujący się ludziom na ziemi jako tęcza, i schodzili do źródła Urd, pod korzeń jesionu Yggdrasil - wszyscy z wyjątkiem potężnego Thora, który nie ośmielał się postawić stopy na ten delikatny łuk z obawy, że załamie się pod jego ciężarem. Musiał przeto udawać się tam okólną, wyboistą drogą przez góry, a na jego widok pierzchali w przerażeniu wszyscy olbrzymi. Most Bifrost jaśniał na niebie, u wejścia nań bowiem płonął wielki ogień, który nie dozwalał rodowi olbrzymów wedrzeć się do Asgardu. W cienistym mroku, u stóp drzewa świata, Asowie odbywali narady, chcąc zadecydować, jak udzielić pomocy rodzajowi ludzkiemu i jak prowadzić długą wojnę przeciw olbrzymom. A jeszcze niżej, w pobliżu źródła, stał piękny dwór, gdzie mieszkały trzy wieszcze siostry Norny: Urd, Verdandi i Skuld, które wiedziały więcej niż nawet sam Odin. Urd mogła widzieć wszystko, co zdarzyło się w przeszłości, przed Verdandi nie ukryło się nic, co działo się współcześnie na którymkolwiek ze światów, Skuld zaś posiadała mądrość największą, bo widziała przyszłość - a tego nie potrafił nawet sam Odin. Później niejednokrotnie Norny zjawiały się w chwili urodzin bohatera, aby snuć przędziwo jego losu i udzielić mu dobrych i złych darów, mających zaważyć na jego przyszłym życiu. Mogły odsłonić przed Odinem bieg świata i od nich to, jak również dzięki własnej mądrości, wiedział o Ragnaroku, ostatniej wielkiej bitwie, która musi być stoczona przy końcu świata, kiedy to Asowie i ich nieprzyjaciele, olbrzymi, rozgrywać będą do ostatecznego zwycięstwa wielką wojnę dobra ze złem. Norny chodziły również do jesionu Yggdrasil i codziennie podlewały jego największy korzeń wodą ze źródła Urd. Źli zaś nieustannie starali się zniszczyć drzewo świata: w dole. w Niflheimie, skąd wyrastał jeden z jego korzeni, podły Nidhogg podgryzał go nieustannie, a węże korzeń oplatały, zatruwając ukąszeniami. Wyżej zaś, cztery jelonki biegały po gałęziach, podskubując liście. Na szczycie siedział mądry orzeł, przyglądając się temu, co się 5

dzieje, a intrygantka Ratatosk, ruda wiewiórka, przeskakując z gałęzi na gałąź krążyła w dół i w górę między Nidhoggiem a orłem, przenosząc nowiny i plotki. W środku tego przedziwnie skomplikowanego świata siedział Odin wszechojciec, niczym łagodny pająk na pajęczynie. Jego siedziba, górująca nad Asgardem, nazywała się Hlidskjalf, czyli ława drzwi, i stamtąd spoglądał na świat. Dwa oswojone kruki, Hugin i Munin spoczywały mu na ramionach. Im to zawdzięczał wiele ze swej wiedzy, gdyż codziennie rano zrywały się do lotu i przeleciawszy cały świat wracały wieczorem, opowiadając, co widziały - Hlugin szybki jak myśl. Munin o wspaniałej pamięci, której nie dorównywała niczyja. Odm patrzał przed siebie i widział, jak za wysokimi górami, w Jotunheimie, olbrzymi knują zło. Patrzył ku Midgardowi i widział, jak rasa ludzi pracuje w znoju na polach i niemal jednej myśli nie poświęca wojnie i wojennej chwale. Czuł, że trzeba jeszcze coś zrobić, i to szybko, aby w dniu ostatniej wielkiej bitwy mogli stanąć u jego boku wojownicy zdolni do walki z olbrzymami. Przywołał do siebie syna. Heimdalla. jasnego boga. zrodzonego w tajemniczy sposób o poranku czasu przez dziewięć matek, dziewcząt-fal z krańców świata. Bóg ten miał zęby ze szczerego złota, widział równie dobrze we dnie, jak w nocy, wzrok jego, doprawdy, był tak bystry, że dostrzegał rzeczy o sto mil odległe, słuch zaś tak dobry, że słyszał, jak trawa rośnie na ziemi, a wełna na grzbietach owiec. Odin mianował Heimdalla strażnikiem i kazał mu zamieszkać na skraju Asgardu, w pobliżu Bifrostu. I mieć zawsze przy sobie wielki róg - Gjallar, aby w razie napaści olbrzymów na Asgard mógł w ten róg zadąć. Głos rogu niósł się przez cały świat. - Heimdallu, mój synu - rzecze Odin. - Wyruszysz do Midgardu, przyjąwszy na siebie postać, jaką uznasz za stosowną. Idź między mieszkających tam ludzi. Są oni dobrzy i prości, a jednak nieodpowiedni do moich zamiarów. Wybierz spomiędzy nich najlepszych i przez tajemne moce. jakimi władasz, spraw, niech dadzą początek trzem stanom, aby w przyszłości człowiek rodził się z darami, jakie najlepiej rozwinąć może. i aby potrafił doskonale wypełnić to. co jest jego zadaniem, a nie jak teraz umiał robić wiele rzeczy, lecz żadnej dobrze. Niech to będą w odpowiedniej liczbie włościanie i ludzie rzemiosła oraz wodzowie - każdy zrodzony do swojej roli. Chcę, żeby dzięki temu powstał potężny lud. z którego mógłbym powołać bohaterów Midgardu, mających stanąć przy naszym boku w ostatniej wielkiej bitwie, Ragnaroku. Heimdall przeto przyjął na siebie postać krzepkiego wędrowca i minąwszy most Bifrost znalazł się w krainie środka. Wielkimi krokami szedł przez zielone ścieżki, przez lasy i pola. aż o zmierzchu stanął przed czyimś domostwem. Drzwi były uchylone, wszedł więc. Na palenisku płonął ogień, wisiał nad nim garnek, po jednej stronie siedział pan domu. po drugiej - pani domu. wieśniak Ai i jego żona Edda w kapturze z tkanego w domu płótna. - Witaj, obcy przybyszu - rzekli. - Powiedz nam. jak się nazywasz. i rozgość się jak u siebie w domu. - Jestem Rig wędrowiec - odparł Heimdall i usiadł pośrodku ławy. mając po jednej stronie gospodarza, a po drugiej gospodynię. 6

Wtedy Edda przełamała chleb, ciężki, grubo mielony, zmieszany z otrębami, który zwykle spożywali na kolację, i podawszy część gościowi, poprosiła, aby jadł i popijał rosołem z garnka. A kiedy zapadła noc, Rig wędrowiec rzeczywiście rozgościł się jak u siebie. Położył się bowiem pośrodku legowiska, tam gdzie było najcieplej i najmiękcej, Ai i Edda zaś zmuszeni byli leżeć po obu skrajach. Trzy dni przebywał u nich ten dziwny gość, potem wyruszył w drogę, uśmiechając się do siebie. A w dziewięć miesięcy później Ai i Edda mieli syna, którego nazwali Thrall, co znaczy niewolnik. Wyrósł szybko na mocarnego mężczyznę o twardych rękach z grubymi palcami, o krzepkich barach, długich stopach i brzydkiej twarzy. Poślubił wędrowną dziewczynę o spalonych słońcem ramionach, która zaszła boso na to wrzosowisko, a ich dzieci wznosiły płoty i orały ziemię, hodowały świnie, wypasały stada kóz i wykopywały torf na ogień. Ich synowie mieli takie imiona, jak Niezdara, Gbur i Prostak, a na córki wołano: Zawada, Popiółka, Grubonoga. Tymczasem Heimdall szedł dalej swą drogą przez Midgard i następnego wieczoru przybył do innej zagrody. Drzwi były zaryglowane, lecz śmiało wszedł do izby. zobaczył ogień płonący na kominku i siedząca przy nim parę dobrych ludzi, zajętych pilnie swą robotą. Nazywali się Atti i Amma, byli porządnie ubrani i schludni - on miał przystrzyżoną brodę i włosy przycięte, a kobieta włożyła czysty fartuch i zawiązała na szyi chusteczkę. - Witaj, obcy przybyszu - rzekli. - Powiedz nam swoje imię i rozgość się jak u siebie w domu. - Jestem Rig wędrowiec - odparł Heimdall i usiadł na środkowym zydlu, mając po jednej stronie gospodarza, a po drugiej gospodynię. Wtedy Atti podał wieczerzę składającą się z aromatycznie pachnącej zupy i gotowanej cielęciny, a potem poprowadził gościa do jedynego posłania w ich domu. Tutaj Rig wędrowiec rzeczywiście rozgościł się jak u siebie. Położył się bowiem na środku posłania, mając z jednego boku gospodarza, a z drugiego gospodynię, aby go grzali. Przez trzy noce gościł u Attego i Ammy, a potem udał się w drogę uśmiechając się do siebie. A w dziewięć miesięcy później Attemu i Aminie urodził się syn. Nazwano go Karl, czyli rzemieślnik, i wyrósł na silnego, wesołego mężczyznę o rumianych policzkach. Potrafił przyuczać woły do orki, miał zręczną rękę do budowania domów, do kowalstwa, umiał robić wozy i pługi. Kiedy przyszła pora, znaleziono mu żonę i oboje prowadzili wspólne gospodarstwo, uprawiali ziemię, tkali płótno i skrzętnie składali oszczędności.. Żyli w szczęściu, a ich synowie nosili takie imiona, jak Gospodarz, Rolnik, Kowal i Sąsiad, a na ich córki wołano: Gospodyni. Prządka, Dzieweczka; albo Dójka. A Heimdall wyruszył w dalszą wędrówkę przez Midgard, stanął następnego wieczoru przed domostwem, którego drzwi zwrócone były na południe. Rygli nie zasunięto, więc wszedł do środka i zastał tam dwoje zacnych ludzi ubranych w piękne szaty, którzy mówiąc do niego patrzyli mu prosto w oczy, a ręce mieli kształtne, białe, o długich 7

palcach. On pracowicie skręcał cięciwę i przymocowywał ją do swego długiego łuku z wiązu i nazywał się Dziedzic, a ona Dziedziczka. - Witaj, obcy przybyszu - rzekli. - Powiedz nam swoje imię i rozgość się jak u siebie w domu. - Jestem Rig wędrowiec - brzmiała odpowiedź i gość usiadł mając po jednej stronie gospodynię, a po drugiej gospodarza. Wtedy Dziedziczka rozpostarła na stole haftowany obrus z pięknego płótna, położyła na nim bochny białego pszennego chleba, dobrze uwędzoną szynkę i pieczony drób na srebrnych półmiskach, postawiła wino w wysokim dzbanie i puchary o podstawkach ze srebra. Po wieczerzy siedzieli rozmawiając i popijając wino, aż nadeszła pora spoczynku. A wtedy Rig wędrowiec rzeczywiście zachował się, jakby był u siebie w domu, bo pierwszy wstał od stołu i legł na środku łoża, tak że Dziedzic i Dziedziczka musieli położyć się po jego bokach. Trzy noce spędził u Dziedzica i Dziedziczki, a potem ruszył w drogę, uśmiechając się do siebie. A w dziewięć miesięcy później urodził się w tym domostwie syn o jasnych włosach, różowych policzkach i oczach bystrych jak oczy orła. Nazwano go Jarl, co znaczy wojownik, a kiedy wyrósł, okazał swą zręczność w napinaniu łuku, rzucaniu dzidą, jeździe konnej, szermierce i pływaniu. Kiedy z młodzieńca przeobrażał się w męża, Rig wędrowiec przybył ponownie z ciemnego lasu, aby go wykształcić w niektórych sztukach i wskazać mu jego miejsce na świecie. - Jesteś panem krainy Udał - oznajmił mu. - Kraina ta na zawsze należeć będzie do twoich synów i synów twoich synów. Jesteś bowiem jednym z Asów, panujących w Asgardzie, uznaję cię za mojego chrzestnego syna, nadaję tobie ten tytuł i czynię cię władcą ludzi. Następnie Rig wędrowiec, który w Asgardzie był Heimdallem, jasnym bogiem, udzielił Jarlowi wiele ze swej mądrości i powiódł go na wielkie przygody do Myrkvidu, mrocznego lasu, gdzie buszowały trolle. Pokazał mu, jak wymachiwać mieczem, potrząsać tarczą i galopem pędzić na bitwę. Jarl zgromadził więc zdatnych do walki mężów i odebrał ziemie złym ludziom, żyjącym nie opodal olbrzymów. Zaślubił księżniczkę i ich syn był pierwszym królem Midgardu, królem Danii. Ów władca zgromadził panów i wojowników, podbijał ziemie i zaprowadzał na nich pokój. A później wyprawił dla swych ludzi ucztę w zamku i obdarował złotymi pierścieniami tych, co walczyli najdzielniej. Odtąd zawsze ćwiczyli sio w walce na miecze, w jeździe konnej i wyruszali na bitwę przeciw każdemu, kto chciał najechać ich ziemie lub czynić krzywdę ludowi. Król jednakże posiadł nie tylko męstwo, ale i mądrość i znał niektóre tajemnice życia i zamiary Odina. H e im dali bowiem powiedział chrzestnemu synowi o wielkiej wojnie, toczącej się między Asami i olbrzymami, i o Ragnaroku. Wyjawił mu, że z rozkazu Odina wszyscy, co 8

będą mężnie walczyć i polegną, zostaną po śmierci zaprowadzeni do Asgardu i utworzą tam armię Asów, która weźmie udział w wielkiej bitwie w ten dzień ostateczny. Nim jeszcze urodził się Jarl wojownik, Heimdall, wróciwszy do Asgardu, ujrzał w pobliżu pola jasności nowy pałac. Było to wielkie dworzyszcze Odina, Valholl, czyli Walhalla, o pięciuset czterdziestu bramach. Przez każdą wejść mogło jednocześnie ośmiuset rycerzy. Jego dach pokryto tarczami, a krokwie były z drzewców włóczni. Słupem, podtrzymującym środek dworzyszcza, było potężne, żywe drzewo; jego liśćmi żywiła się czarodziejska koza, Heidrun, dająca zamiast mleka wiecznie płynący strumień miodu, słodkiego napoju, przeznaczonego dla bohaterów. Kiedy już byli bohaterowie gotowi paść w bitwie, Odin posyłał walkirie, aby wybierały najwaleczniejszych na tę nie kończącą się ucztę. Owe walkirie, dziewice Odina - wśród nich znajdowały się jego córy - były to nieśmiertelne kobiety, które jeździły za nim po chmurach, gdy ukończył swe łowy. Kiedy indziej znowu wzlatywały nad światem pod postacią łabędzi, szukając, kto jest najgodniejszy, by zasiąść w Walhalli. Czasem zstępowały na ziemię, zrzucały swe łabędzie szaty, by wykąpać się w ustronnych jeziorkach lub rzekach. Jeżeli wtedy ujrzał je jakiś mężczyzna i ukrył ich szaty, wydawało się, że niczym nie różnią się od ziemskich kobiet, można było zalecać się do nich i pojąć którąś za żonę - o czym przekonali się niektórzy bohaterowie z Midgardu - ale Walkiria poślubiwszy człowieka stawała się zwykłą śmiertelnicą. Kiedy Odin wyruszał na polowanie, zdarzały się czasami dziwne rzeczy. Pewnej nocy. gdy rozpętała się burza i pioruny huczały wśród gór, Olaf kowal skulony nad ogniem swej kuźni w Haligolandzie modlił się o odwrócenie złych losów. Nagle posłyszą} tętent kopyt końskich na skale i ciężkie uderzenie w drzwi. Powstał, drżąc cały, otwarł drzwi i oto stanął w nich potężny król w lśniącej czarnej zbroi z szerokim mieczem u boku. Prowadził olbrzymiego konia, który prychał i rżał niecierpliwie, grzebiąc nogą ziemię i potrząsając grzywą. - Otwieraj szybko, mistrzu kowalu! - wołał król. - Koń mój zgubił podkowę, a daleka czeka mnie droga przed świtem. - Dokąd jedziecie, szlachetny panie, w takim pośpiechu i w taką noc? - pytał Olaf prowadząc wierzchowca do kuźni i oglądając jego kopyta. - Noc jasna i nie mam czasu do stracenia - odparł król. - Muszę być w Norwegii, nim wzejdzie dzień. - Gdybyście mieli skrzydła, mógłbym uwierzyć waszym słowom - roześmiał się kowal na ten, jak sądził, żart. - Mój rumak szybszy niż wiatr - posłyszał - a wiatr dobiegnie do Norwegii szybciej niż ptak. Lecz gwiazdy bledną, pośpiesz się, mistrzu kowalu. Drżącymi dłońmi wybrał Olaf największą podkowę i przymierzył ją do wspartego na swym kolanie kopyta. Wygięte żelazo było o wiele za małe, lecz gdy dotknęło kopyta, zaczęło rosnąć, aż osiągnęło odpowiednią wielkość. Przerażony kowal wyciągnął hacele i ze zdumieniem ujrzał, że wkręcają się same bez jego pomocy. - Dobrej nocy, kowalu Olafie! - zawołał król wskoczywszy na grzbiet konia. - Dobrze okułeś rumaka Odina! A teraz na bitwę! 9

I gdy Olaf padłszy na kolana gonił go wzrokiem, Odin mknął w chmurach z głową promieniejącą jasnością - i raz jeszcze rozszalała się burza, gdy tak pędził na wielką bitwę, po której walkirie miały wybrać wielu bohaterów. Tak więc w Walhalli rosły szeregi odważnych mężów i wielkich wojowników, którzy co wieczór zasiadali przy stole biesiadnym. Miód płynął obficie, lecz choćby nawet się mocno popili, żadnemu z nich rano nie dokuczał ból głowy. Z nadejściem dnia przywdziewali zbroje i wychodzili na pola Odina, pomiędzy złociste drzewa, i tam toczyli śmiertelne boje, lecz wieczorem powstawali zdrowi i w najlepszej przyjaźni szli do Walhalli. Kiedy walczyli, kucharz Andhrimnir zabijał ogromnego dzika, Sahrimnira, i gotował jego mięso w ogromnym kotle. Lecz następnego rana Sahrimnir znów był żywy, można go było zabić i zjeść wieczorem. Wówczas bohaterowie zasiadłszy przy biesiadnym stole ucztowali jedząc mięso dzika i popijając je obficie miodem, a skaldowie Asgardu śpiewali wzruszające pieśni o początku świata, o wojnie między Asami i olbrzymami, a być może o bitwie, która się miała rozegrać o świcie ostatniego wielkiego dnia, Ragnaroku. 10

ODIN POSZUKUJE MĄDROŚCI Wielu już było herosów w Walhalli, lecz Odinowi, siedzącemu samotnie na Hlidskjalfie, wydawało się, że miną jeszcze długie lata, nim walkirie zdołają zebrać hufiec rycerzy dostatecznie liczny, aby mógł się przydać w dniu Ragnaroku. Ale czy olbrzymi zechcą czekać? Nie znajdował na to odpowiedzi, a Norny nie wyjawiłyby mu tego, nawet gdyby dla nich nie stanowiło to tajemnicy. Odin zatem doszedł do wniosku, że musi za wszelką cenę zdobyć mądrość, bo mądrością i podstępem zdoła może powstrzymać zakusy wrogów, aż jego bohaterowie będą gotowi do ostatniej bitwy. Różnymi i dziwnymi sposobami poszukiwał Odin mądrości. Szukał jej nawet między olbrzymami i udał się do Jotunheimu w przebraniu, aby uczyć się od synów władcy lodu. Szukał także mądrości u zmarłych i wisiał przez dziewięć dni i nocy - złożony w ofierze samemu sobie. Kazał bowiem powiesić się na gałęziach Yggdrasilu, drzewa świata, niczym na szubienicy, i zabronił Asom podawać sobie w tym czasie chleba czy wina. Dzięki temu, nim zszedł z drzewa, napłynęły ku niemu z głębin, spod pieczary Nidhogga, tajemnice śmierci. A potem odwiedził karły w ich podziemnych pieczarach i od najmądrzejszego z nich, Dvalina, nauczył się, czego zdołał, z ich specjalności. Na ostatku skierował swe kroki w dół. aż ku korzeniom Yggdrasilu, i idąc wzdłuż tego korzenia, który sięga krainy olbrzymów szronu, dzieci Bergelmira, odnalazł mędrca Mimira. Był to brat dobrodusznej olbrzymki Bestii, matki Odina, i nikt na całym świecie nie dorównywał mu mądrością. Mimir w najskrytszych głębiach ziemi strzegł źródła mądrości i co dzień wypijał jeden łyk bezcennego napoju. - Mądry Mimirze - błagał Odin - daj mi choć jeden róg wody z twojej krynicy. - Nie - odpowiedział olbrzym - nie wolno mi lekkomyślnie trwonić tego skarbu, dzielić się z kimkolwiek, kto nie byłby gotów za len łyk mądrości oddać najcenniejszej rzeczy, jaką posiada. - A więc, na święty Asgard! - zaklinał się Odin. - Pozwoliłbym nawet wydrzeć sobie jedno oko, jeżeli miałbym za to prawo napić się tej wody i osiągnąć glebie mądrości potrzebną dla ocalenia tych, co mieszkają w Asgardzie i w Midgardzie. - Taka jest, zaiste, cena za łyk mądrości z mojej krynicy - odparł ponuro Mimir. I od tego dnia Odin miał tylko jedno oko. Mimir został doradcą Odina i wkrótce polecił mu zawrzeć przymierze z Vanami, ponieważ Asowie powinni zdobyć jak najwięcej sprzymierzeńców. Vanowie był to lud błyszczący, zrodzony w wyższych, sferach powietrza, zamieszkujący pierwotnie w Vanalandzie nad wysokim szczytem Yggdrasilu. Nigdy nie pojawiali się w Asgardzie ani Migdardzie, nigdy nawet nie tknęli stopą ziemi. Sądzić by można, że nie wiedzieli o istnieniu Asów. zaś Asowie nie wiedzieli nic o nich. Odin rozkazał swym posłańcom szukać Vanów w Vanalandzie, ale szukali ich daremnie. Wołali głośno w przestworza, że Odin i inni Asowie przystąpią do przymierza, jeśli ci przyślą na rozmowy do Asgardu choć jedną osobę ze swego grona. Nie otrzymali żadnej odpowiedzi. 11

Ale jednego dnia przybyła do Asgardu dziewczyna olbrzymka. Zwała się Gullveig. Nieznacznie tylko górowała wzrostem nad Asami i wyglądała bardzo miło: miała złociście lśniące oczy i włosy, a również całe jej ciało lśniło jak złoto. Asowie gościli ją chętnie w swej szczęśliwej krainie, a ona, niby złoty promień słońca, przesuwała się między nimi, kiedy siedząc na dziedzińcach swych pałaców w cieniu Yggdrasilu grali w szachy złotymi figurami lub w warcaby - złotymi krążkami. Gullveig przebywała jakiś czas między nimi, później zeszła do Midgardu i wkrótce potem cień padł na świat. Odin spostrzegł, że ludzie nie są już tak szczęśliwi i szczerzy jak dawniej. Nagle zrodziła się wśród nich miłość do złota; wykuwali z niego monety- pierścienie, chowali je w tajemniczych miejscach, spiskowali, oszukiwali, mordowali, aby posiąść to, co przedtem uważano po prostu za najbardziej użyteczny i najpiękniejszy metal do wyrobu naczyń i ozdób. Zobaczywszy to, Odin zawezwał Asów na spotkanie do Walhalli i postawił przed nimi na środku sali Gullveig. - Patrzcie! - zawołał. - Oto dziewczyna olbrzymka, która przyszła do nas! Jest wiedźmą i uroczycą i wpuściła grzech do Midgardu, gdzie przedtem go nie znano. A teraz koniec już ze złotym wiekiem! Nasi wrogowie w Jotunheimie odnieśli nowe zwycięstwo! Asowie Asgardu, bracia moi i synowie, jaki wyrok wydacie na Gullveig, matkę grzechu? - Wyrok śmierci! - krzyknęli wszyscy jednym głosem i powstawszy rzucali w nią oszczepami. Lecz choć godziły w nią ze wszystkich stron, przeszły przez jej ciało i z brzękiem padły na ziemię, a Gullveig, nietknięta, stała przed Asami, śmiejąc się. Rozpalono zatem wielkie ognisko w sali, wepchnięto w nie Gullveig i ogarnęły ją płomienie. A kiedy przygasły, wyszła żywa i nietknięta, jaśniejąc i lśniąc bardziej niż kiedykolwiek. Trzykrotnie próbowano ją spalić na popiół w dworzyszczu Odina i trzykrotnie wychodziła z ognia cała, piękniejsza nawet niż przedtem - podobnie jak złoto topione w ogniu staje się coraz lepsze i cenniejsze za każdym razem, gdy je wlewają do formy. Gullveig, wyszedłszy z ognia, skierowała się ku najbliższym drzwiom i zwracając się ku Asom, zawołała: - Poróżniłam ze sobą ludzi, a wyście poróżnili ze sobą bogów! Spójrzcie, przybyłam jako wysłanniczka Vanów i oto, jak żeście się ze mną obeszli! A teraz powracam, aby im powiedzieć, że nie można ufać nikomu w Asgardzie: na gościa spada grad dzid, herolda wrzuca się w ogień! Ale cel swój osiągnęłam: nastąpi wojna między Asami a Vanami! To rzekłszy, wskoczyła na najbliższy promień słoneczny i natychmiast opuściła Asgard. Asowie zebrali się na naradę, bo Odm podejrzewał, że Gullveig oszukuje i Vanów, podobnie jak ich oszukała, chce bowiem doprowadzić do wojny między nimi, co dałoby olbrzymom szansę zdobycia Asgardu. I rzeczywiście, nim zdążyli zadecydować, co czynić, ukazała się wielka armia Vanów i spadając jak grom z jasnego nieba, ruszyła do ataku na mury Asgardu. Odin wystąpił naprzeciw wrogom i rzucił dzidą w ich wodza. Lecz ten pochwycił oręż w locie i zwrócił go z niskim ukłonem. - Królu Vanów, jakie nosisz imię? - zapytał Odin. 12

- Jestem Njord, władca Vanaheimu - odparł lśniący wojownik. - Wyruszyłem zaś przeciw wam nie w gniewie, ale z żalu, że tak źle przyjęliście moją wysłanniczkę. - Jeżeli mówisz o wiedźmie Gullveig - powiedział Odin - to jej nie można uważać za wysłanniczkę bogów. Należy bowiem do rasy Jotun, a jedynym jej pragnieniem jest sprowadzenie nieszczęścia na lud twój, lud mój, o tak, a również i na mieszkańców Midgardu. aby mogło nadejść panowanie olbrzymów. Mówił dalej, opowiadając, jak to Gullveig wpuściła grzech między ludzi, a kiedy Njord posłyszał o tym i zrozumiał, jak rozpaczliwą walkę toczą Asowie przeciw olbrzymom, rzucił o ziemię swym błyszczącym mieczem i uścisnął dłoń Odina. - Niech zapanuje między nami pokój! - zawołał. - Pokój między Asami i Vanami, między ziemią a powietrzem. Wspomożemy was przeciw olbrzymom, będziemy jak jeden lud, zaprzysiężemy wieczystą przyjaźń i wymienimy zakładników. Rozradowali się tym ogromnie Asowie, a Honir, brat Odina, oświadczył dobrowolnie, że pójdzie z Vanami i zamieszka u nich jako rękojmia przyjaźni. - A ja sam pozostanę tutaj, w Asgardzie - rzekł Njord. - Witaj więc - zawołał Odin - witaj nie jako obcy zakładnik, ale jako jeden z nas. Możesz wznieść pałac i żyć tu ciesząc się taką swobodą i szacunkiem jak Asowie. Na wszystkich naszych radach przypadnie ci takie miejsce, jak gdybyś rzeczywiście był moim bratem. Przypieczętowano więc przymierze między Asami i Vanami i odprawiono uroczystość, w czasie której Asowie i Vanowie składali sobie nawzajem przysięgi wierności spluwając w zloty garnek na znak dobrej wiary. W ten sposób Njord zamieszkał w Asgardzie i tutaj po latach urodził mu się syn, Frey, który został panem pogody i rolnictwa, i córka Freyja, pani piękna i miłości. Każdemu z nich wzniesiono piękny pałac. A Odin pojął teraz, w jaki sposób zdobyć może jeszcze większą mądrość. Wziął złoty gar, znak pojednania Asów i Vanów, i sztuką, której nauczyła go już mądrość Mimira, przemienił go w człowieka, imieniem Kvasir. Człowiek ten zaczął swe życie jako dorosły, bez wspomnień dzieciństwa, lecz w zamian za to otrzymał mądrość zarówno Vanów, jak Asów. W Asgardzie kochano go za dobroć, a w Midgardzie czczony był przez wszystkich, gdyż sprowadził pokój między ludzi, nauczył ich, jak mają postępować, a także wielu sztuk i rzemiosł, co uczyniło ich życie lepszym i szczęśliwszym. Jeżeli ktokolwiek znalazł się w kłopocie albo potrzebował rady, posyłał po Kvasira, a ten szedł, gdzie go potrzebowano. Lecz w końcu stało się to przyczyną jego zguby. Dwóch niegodziwych karłów, imieniem Fjalar i Galar, poprosiło go, żeby przyszedł i udzielił im rady w pewnej sprawie. W dobroci swego serca nie podejrzewał nic złego, udał się więc skrycie do karłów, a ci zwabili go w głąb swych przepastnych pieczar, zamordowali i przetoczyli jego czarodziejską krew do dwóch kadzi i kotła. Potem domieszali do niej miodu i warzyli ją z czarodziejskim nektarem, który posiadał taką moc, że każdy, kto go skosztował, stawał się poetą, uczonym lub jasnowidzem. Karły nie skosztowały napoju, lecz w tajemnicy radowały się jego posiadaniem. Aby wytłumaczyć zniknięcie Kvasira, rozgłaszały dookoła, że mędrca zniszczyła jego własna 13

mądrość, że udławił się własnymi słowami, nie znajdując nikogo, z kim mógłby prowadzić dysputę. Wydawało się nikczemnikom, że nikt ich nie podejrzewa, postanowili zatem zamordować również i pewnego olbrzyma. Zaprosili niejakiego Gillinga wraz z żoną i ugaszczali ich bardzo przyjaźnie. Pierwszego poranku zaproponowali, aby Gilling popłynął z nimi ich łodzią, gdy będą łowić ryby na śniadanie. - Ale wiosłujcie ostrożnie - zastrzegł się olbrzym - bo nie umiem pływać. Fjalar mrugnął do Galara i wyruszyli na gładką toń morza. Lecz w drodze powrotnej skierowali łódź na burzliwe wody, w pobliże zwisających skał. Łódź się wywróciła, Gilling utonął, ale karły, będąc doskonałymi pływakami, odwróciły łódź jak trzeba i powiosłowały do domu. Kiedy powiedzieli żonie olbrzyma, że Gilling wypadł z łodzi i wywrócił ją, kiedy usiłował się do niej dostać, krzyczała i zawodziła tak, że mało nie pogłuchli. - Chodź ze mną! - zawołał w końcu Fjalar. - Zabiorę cię do wejścia do naszej pieczary i zobaczysz miejsce, gdzie utoną twój mąż. Z pewnością będzie to dla ciebie jakąś pociechą. Olbrzymka zgodziła się, a gdy przygotowywała się do drogi, Fjalar odciągnął na bok brata i szepnął: - Mamy więc okazję i ją zabić! Idź do górnego okna. Dawszy bratu trochę czasu, sam poprowadził olbrzymkę przez pieczarę do wyjścia, skąd rozciągał się widok na morze. - Wyjdź tędy - poradził jej - znajdziesz się tak blisko miejsca, gdzie utonął twój mąż, że będziesz jakby razem z nim. Nic nie podejrzewając wyszła szybko przed pieczarę, a wtedy Galar strącił na nią z okna ogromny kamień i ją zabił. Jednak tajemnicze zniknięcie obojga rodziców wzbudziło w synu Gillinga, Suttungu, pewne podejrzenia. Zjawił się w pieczarze karłów, nim zdążyły ukryć ciało jego matki. Kiedy niespodzianie rzucił się na nich, opanowało ich takie przerażenie, że nawet nie próbowali wypierać się tego, co uczynili. - A więc to tak! - krzyczał olbrzym. - Zabiliście moich rodziców wodą i kamieniem! Oboje szybko umarli. Teraz ja was zabiję również wodą i kamieniem, ale postaram się, byście umierali długo. Zaniósł ich daleko na morze i postawił na niskim grzbiecie skał. - Jest teraz najdalszy odpływ - oznajmił. - O tej porze roku skał tych nie zalewa woda nawet przy przypływie. Ale za parę tygodni silny przypływ ogarnie skałę i zniesie was w morze. Nawet karły nie potrafią przepłynąć stąd do brzegu, ale jak wiem, możecie obyć się bez jedzenia przez kilka miesięcy... starczy więc wam czasu na rozmyślania, co to znaczy tonąć. Ja będę co dzień przychodzić, aby popatrzeć, jak się czujecie. Śmiejąc się ponuro, olbrzym Suttung odszedł na ląd, a dwa karły kuliły się żałośnie na nagiej skale, broniąc się przed przenikliwym zimnem tej północnej krainy. Minęło kilka dni, czuł się coraz bardziej nieszczęśliwi i przerażeni, bo przypływ był coraz silniejszy, a w końcu nawet na najwyższym wzniesieniu sięgał im do kolan. 14

Każdego dnia olbrzym Suttung przychodził sycić oczy ich niedolą i szydził z nich słysząc błagania o miłosierdzie. - Złożymy ci wysoki okup! - wołali. - Góry złota i skarbów. Będziemy pracować dla ciebie i zrobimy ci przemyślne narzędzia i oręż! - Mam tyle złota, ile pragnę - odpowiedział Suttung. - A na cóż zdadzą mi się wasze narzędzia? Pragnę tylko mieć dostatek jedzenia i picia i żyć wygodnie bez pracy. Karły przypomniały sobie czarodziejski napój, jaki uwarzyły z krwi Kvasira, i Fjalar krzyknął: - Szlachetny olbrzymie, damy ci najcenniejszą rzecz na świecie, napój, jakiego nie mają nawet Asowie, napój, za który Odin oddałby drugie swoje oko, - Co to za napój? - warknął olbrzym. - Nazywa się ambrozja natchnienia - odpowiedziały karły. - Przynajmniej tak słyszeliśmy, bo my nie wiemy, co to znaczy natchnienie. Ale próbowaliśmy tego napoju, i nie ma w świecie lepszego! Zrobiono go z krwi mądrego Kvasira zmieszanej z miodem. Upija on rozkoszniej niż jakikolwiek inny miód. Kiedy się kto nim upije, nie leży pod stołem, ale chodzi i mówi, i śpiewa, a jego słowom nikt nie może się oprzeć. Dlatego to udało się nam zwieść twego ojca i twoją matkę. Suttung pomyślał, że może istotnie jest w tym coś z prawdy, i nie chciał dopuścić, aby ten bezcenny napój dostał się kiedy w ręce Asów, więc w końcu zaniósł na ląd dwa dygocące ze strachu i zimna karły. W zamian za to wręczyli mu trzy naczynia,, wypełnione tym bezcennym napojem, a Suttung zabrał je do swego zamku stojącego na górze na granicy Jotunheimu. Przechowywał je w komnacie-skarbcu, wykutej w twardej skale w samym sercu góry. Odin nie wiedział nic o tym, co się stało, bo mądry Mimir opuścił go i wraz z Honirem udał się do Vanaheimu, głównej siedziby Vanów, ludu błyszczącego, gdzie zamieszkał. Wybuchła tam kłótnia między Mimirem a dostojnymi Vanami, ponieważ ci powzięli posądzenie, że rzucił czar na Honira, bo ten, zagadnięty z nagła, nie dawał nigdy odpowiedzi na postawione przez nich pytanie, tylko mówił zawsze: “Mimir musi na to odpowiedzieć!" W końcu, osądziwszy, że Mimir niezawodnie jest czarnoksiężnikiem lub magikiem, zabili go i odesłali jego głowę Asom. Odin bolał głęboko nad śmiercią Mimira, ale nie szukał pomsty na Vanach, albowiem był pewien, że uczynili to na skutek jakiegoś nieporozumienia. Mocą swą zachował od rozkładu głowę mędrca i umieścił ją koło źródła mądrości - dawnego źródła Mimira. Od tego dnia głowa Mimira ostrzegała Odina o mających nadejść niebezpieczeństwach i doradzała, czego należy unikać. Zaklęta głowa powiedziała mu przede wszystkim o śmierci Kvasira i o ambrozji natchnienia. - Musisz zdobyć ten napój i sprowadzić go do Asgardu - poleciła. - Ani jednej kropli nie wolno zostawić olbrzymom. Ma go teraz w swym zamku Suttung, ale jak dotąd nie ośmielił się jeszcze go spróbować. Kiedy Odin poznał historię zemsty Suttunga, zwołał w Asgardzie radę i opowiedział innym Asom, co się stało. 15

- Nie możemy domagać się, aby nam oddal ten miód czy też go sprzedał - powiedział - bo w ten sposób pokazalibyśmy olbrzymowi, jak cenimy ów napój. Ktoś musi iść w przebraniu i próbować go zdobyć siłą lub ukraść. Nie było chętnych na podjęcie tej beznadziejnej wyprawy i w końcu sam Odin wyruszył następnego dnia, przebrany za starego parobka. Przesłoniwszy niewidzące oko szerokim rondem kapelusza, z kosą na ramieniu, kroczył przez Midgard, aż znalazł się na ziemiach leżących na granicy Jotunheimu, gdzie żył Baugi, brat Suttunga. Zobaczył na łące dziewięciu mężczyzn, którzy żeli trawę, i przystanął, aby z nimi porozmawiać. - Czy jesteście zadowoleni z pracy u olbrzyma? - zapytał. - Tak - odpowiedział jeden z żeńców - ale nasze kosy nie są dość ostre, abyśmy mogli żąć tak szybko, jak tego sobie życzy pan Baugi. - Można temu łatwo zaradzić - rzekł przebrany Odin. - Pozwólcie mi je naostrzyć. Wyciągnął osełkę zza pasa i zabrał się do roboty. Kiedy skończył, kosy cięły jak brzytwy. Wieśniacy byli zdumieni. - Radbym kupić od ciebie tę osełkę! - zawołał jeden. - Zechcesz mi ją sprzedać, obcy człowieku? - Nie, nie - protestował drugi, wypychając się przed niego. - Sprzedaj ją mnie! Ja mam więcej pieniędzy, pan Baugi mnie nagrodził hojniej, kiedyśmy poszli z nim na wyprawę za las Myrkvid, by tam łupić i wzniecać pożogę. Starali się nawzajem przelicytować, mówiąc w podnieceniu o wiele więcej o swych niegodziwych czynach, niż zamierzali. Wreszcie Odin zawołał: - Sprzedam osełkę za tysiąc monet-pierścieni. No więc, kto chwyci pierwszy, będzie ją miał! Mówiąc to, rzucił osełkę gwałtownie w górę, a każdy z dziewięciu mężczyzn skoczył, by ją złapać w locie. Zwarli się w kłębiącą masę, trzymając wciąż wyostrzone kosy w rękach, i wszyscy znaleźli śmierć od ich ostrzy. Kiedy Odin ujrzał, że spotkał ich zasłużony los, podniósł swą osełkę, owinął się płaszczem i ruszył w drogę. Wieczorem przybył do domu olbrzyma Baugego i poprosił o nocleg. - Jestem ubogim parobkiem - powiedział. - Nazywam się Bolverk. Jak moje imię wskazuje, jestem wyszkolony w czarnej magii i potrafię zarobić na nocleg. - Bolverk czy sprawca zła to jedno dla mnie - warknął Baugi. - Jeden człowiek nie zda się na nic, choćby najbardziej zręczny w czynieniu zła. Jakże zbiorę moje plony? Dziewięciu moich żeńców stoczyło bitwę między sobą, zabijając się wzajemnie. Nie dbałbym, o to, gdyby ścięli wpierw trawę. Nie mam pojęcia, skąd wziąć pachołków. Pozabijałem większość ludzi w okolicy, a resztę przepędziłem. Tych dziewięciu to byli moi specjalni słudzy: kosili trawę w lecie, a głowy ludzkie w zimie. Jeden człowiek nie zda się na nic. - Powinieneś mnie wpierw wypróbować, a nie szydzić - rzucił Odin wspierając się na kosie. - A co mi dasz, jeżeli pracę dziewięciu mężczyzn wykonam w krótszym czasie, niż oni by to zrobili? - Co ci dam? - zapytał Baugi, patrząc na niego ogłupiałym wzrokiem. - To niemożliwe. Wszelako jeśli ci się to uda, dam ci wszystko, czego zażądasz. 16

- Dobrze - powiedział Odin. - Słyszałem, że twój brat, wielki olbrzym Suttung, ma w piwnicy wspaniały miód, który nazywa się krew Kvasira. Daj mi jeden łyk tego miodu, a zbierzesz obfitsze plony niż kiedykolwiek. - Krew Kvasira! - zagrzmiał Baugi pocierając nos. - Suttung nie da ci nigdy nawet kropelki! Nawet mnie nie dał ani odrobiny. - No dobrze, a czy przyrzekniesz, że dopomożesz mi zdobyć łyk tego miodu bez wiedzy Suttunga? - nalegał Odin. - Olbrzym jak ty i czarnoksiężnik jak ja powinni znaleźć na to sposób. - Och, to mogę przyrzec - zgodził się Baugi. - Ale chcąc to zrobić, musisz być przebieglejszy niż setka karłów. Złożył przysięgę, a potem Odin w przebraniu wziął się do pracy. Nim dojrzało zboże, zżął trawę, zwiózł ją i ustawił w zręczne stogi. Następnie skosi! zboże, wysuszył, wymłócił i złożył ziarno w spichrzach Baugego. - Doskonale, mistrzu czanoksiężniku - pochwalił go olbrzym widząc jego dzieło. - Pracowałeś lepiej niż dziewięciu ludzi i zasłużyłeś na większą nawet nagrodę niż łyk bezcennego miodu mojego brata Suttunga. Chodź ze mną do jego zamku i zobaczymy, czy uda mi się go namówić, aby cię nagrodził wedle twej zasługi. Ruszył więc Odin z Baugim na zamek Suttunga, ale kiedy ten usłyszał prośbę brata, odmówił mu bez ogródek. A nawet wpadł we wściekłość. - Zawsze byłeś głupcem. Baugi! Zdobyłem poufne informacje, że sami Asowie, nasi nieprzyjaciele, pragną mieć mój miód, a ty byś go trwonił dając byle jakiemu parobkowi dlatego tylko, że lepiej żnie trawę niż ci twoi rabusie. Mój miód musi być rzeczywiście cenny, skoro sam Odin go pragnie. Więc nawet ja jeszcze go nie będę pił. Trzymam go w swoim podziemnym skarbcu pod górą, gdzie nikt go nie tknie. A dla większej pewności zamknąłem w nim jako strażniczkę moją córkę Gunnlod. Wsadziłem ją tam, gdy tylko doszło do mych uszu, że Asowie chcą mieć ten miód. Wracaj więc, na swoje gospodarstwo, a jeżeli nie zabierzesz ze sobą tego Bolverka, to z jego krwi zrobię napój. I zapewniam cię, że będę go pić nie tracąc czasu. Odszedł Baugi, gniewny i zmieszany, a Odin kroczył za nim, pogrążony w myślach. - Obawiam się, że nie ma sposobu na zdobycie tego napoju - rzekł wreszcie Baugi. - Kiedy mój brat coś postanowi, nie można go namówić, aby zmienił swą decyzję. - Wspomnij na dalszy ciąg swej przysięgi - odparł Odin. - Przyrzekłeś, że jeżeli Suttung się nie zgodzi dać mi czary miodu, dopomożesz mi ją zabrać bez jego wiedzy. - Och, pomogę ci, jeżeli znajdziesz jakiś sposób - burknął Baugi. - Ale słyszałeś, co mówił? Jest pod górą, strzeże go Gunnlod. - Mimo to zdobędziemy go - zapewnił Odin. - Zaprowadź mnie w pobliże pieczary, gdzie trzyma go Suttung. Zdumiony Baugi zaprowadził go do pieczary pod ową górą i w końcu stanął przed ścianą litej skały. - Stąd jest najbliżej, poza samym zamkiem - oznajmił. - Ale od piwnicy Suttunga dzieli nas pół twardej skały. - Jeżeli uczynisz, co powiem, zdobędę wszystko, czego chcę. - Mówiąc to Odin wyjął z kieszeni świder i wręczył go towarzyszowi. 17

- To zaczarowany świder - wyjaśnił. - Gdy się nim wierci, wydłuża się i wydłuża, choćbyś nie wiem jak głęboko wiercił. Przestaje się wydłużać dopiero wtedy, gdy przejdzie na drugą stronę. Skala jest dla mnie za twarda, ale olbrzym powinien ją z łatwością przewiercić. Baugi, jeszcze bardziej niż przedtem zdumiony, ujął świder obiema rękami i zabrał się do wiercenia dziury w kamieniu. Pracował długo, aż zaczął się męczyć. Wreszcie wyciągnął świder i upuszczając go na ziemię zawołał: - No! Przewierciłem skałę! Ale nie mam pojęcia, na co się przyda taka dziureczka! Odin nachylił się i dmuchnął w nią, a grad kamiennych odłamków uderzył go w twarz. - Olbrzymie Baugi! - zganił go. - Nie myślałem, że mnie oszukasz, po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem. Z gniewnym pomrukiem Baugi podniósł świder i zabrał się ponownie do roboty. Tym razem pracował, póki nie przebił ściany na wylot. Odin znów dmuchnął w dziurę, a ponieważ nic wyleciał pył skalny, wiedział, że przewiercona jest do końca. - Stój tutaj na straży - polecił olbrzymowi, a sam przemienił się w węża i wśliznął w dziurę. Nawet Baugi zorientował się teraz, że Bolverk jest kimś więcej niż zwykłym parobkiem, który liznął nieco czarnej magii. “To jakiś złodziej okradający Asów - pomyślał. - Może być nawet jednym z Asów." Tak rozmyślając pochwycił świder i wcisnął go w dziurkę, chcąc zabić węża. Ale Odin przeczuwał zdradę i skoro tylko wśliznął się w dziurę, przemienił się w robaczka, aby mu świder nie zrobił krzywdy. Wpełzł do podziemnego skarbca Suttunga i tam z robaczka przeistoczył się w pięknego, młodego olbrzyma. Gunnlod, piękna córa Suttunga, zdziwiła się bardzo, gdy go ujrzała. - Myślę, że zjawiłeś się przede mną dzięki czarom, aby napić się ambrozji uwarzonej z krwi Kvasira - powiedziała. - Jestem tutaj, by jej strzec. Ale tak mi się już znudziło to przebywanie w ciemnej, zamkniętej pieczarze, że nie powiem ojcu o tobie. Jeżeli mnie pocałujesz, pozwolę ci napić się ambrozji z jednej z kadzi, w których jest przechowywana. Odin ją pocałował, a dziewczyna była tak zadowolona, że otworzyła pierwszą kadź i zaprosiła go, by się napił. Odin przywołał całą swą znajomość sztuk czarodziejskich. Podniósł do ust wielką kadź i opróżnił ją jednym haustem. - Musiałeś być bardzo spragniony, nieznajomy książę - stwierdziła Gunnlod patrząc na niego szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. - Ach - odpowiedział chytrze Odin - ale to pragnienie, by napić się miodu, jest niczym w porównaniu z pragnieniem jeszcze jednego pocałunku boskich warg pięknej pani Gunnlod! Gunnlod, jak cała rasa olbrzymów, była ociężała w myśleniu, a teraz tak ją podnieciło uwielbienie przystojnego młodego olbrzyma, który potrafił jednym haustem opróżnić całą kadź miodu, że nadstawiła wargi do pocałunku. Złożywszy na jej ustach pocałunek, Odin podniósł drugą kadź. 18

- Za zdrowie Gunnlod, najpiękniejszej z olbrzymek! - zawołał i wypił napój co do kropli. Gunnlod była jak oczarowana i niczego w świecie nie pragnęła tak bardzo, jak miłości tego godnego podziwu olbrzyma. - Pocałuj mnie jeszcze! - prosiła. - Pocałuj, a będziesz mógł napić się ze złotego kociołka, w którym znajduje się najsłodsza ambrozja z krwi Kvasira. Odinowi nie trzeba było więcej. Ale kiedy opróżnił także i kociołek, zupełnie opadł z sił. - Cudowny olbrzymie! - zawołała Gunnlod. - Nie mogę żyć bez ciebie. Zostań mym mężem, a otrzymasz wszystko, co będę mogła ci dać. - Daj mi najpierw trochę świeżego powietrza i widok błękitnego nieba! - zdławionym głosem prosił Odin. Nie podejrzewająca niczego Gunnlod otworzyła drzwi na szczycie wielkiego tunelu w skale, który prowadził do komnaty skarbca, gdzie się znajdowali. Odin natychmiast przemienił się w orła i triumfalnie wzleciał w powietrze. Gunnlod zdała sobie sprawę, że z niej zadrwiono, a jej głośne krzyki sprowadziły wkrótce Suttunga. Skoro się dowiedział, co się zdarzyło, sam również zamienił się w orła i puścił się w pogoń za Odinem. A tymczasem Asowie czekali na murach Asgardu i natężając wzrok patrzyli ku północy. Kiedy wreszcie ujrzeli wielkiego orla lecącego ku nim z ciemności, poznali od razu, że to Odin, i przygotowali się, by go przyjąć zgodnie z poleceniami, jakie wydał ruszając na tę niebezpieczną wyprawę. Postawili na dziedzińcu trzy złote naczynia, potem znowu stanęli na murach trzymając miecze w dłoniach, a Ull naciągnął cięciwę swego łuku. Coraz bliżej nadlatywał orzeł, błyszcząc w ciemnościach. Nagle Asowie ujrzeli drugiego orła, który go gonił, a leciał szybciej od niego - wielki czarny orzeł, o potężnych skrzydłach nie mniejszych chyba od skrzydeł Hrasvelga olbrzyma, który rozpętywał burze. Błyszczący orzeł przeleciał nad murem i zaledwie opadł na pozłacany bruk Asgardu, ujrzano błysk światła i postać Odina, a jednocześnie trzy złote naczynia wypełniły się aż po brzegi ambrozją natchnienia. A w momencie gdy olbrzym Suttung dosięgnął muru i Ull naciągnął cięciwę, słońce wzniosło się nad wschodnie góry. Jego pierwszy promień padł na Suttunga, zsunęła się z niego orla szata i runął na ziemię, zamieniając się w stos kamieni. - Tak będzie z całym rodzajem olbrzymów - obwieścił uroczyście Odin. - Gdy w świętej krainie Asgard oświetlą ich promienie słońca, tkwiące w nich zło powali ich na ziemię i obrócą się w kamienie. Mamy teraz u siebie krew Kvasira i w odpowiednim czasie damy jej się napić tym ludziom z Midgardu, których uznamy za godnych. Zostaną poetami, opiewać będą czyny bogów i herosów, opowiadać wspaniałe sagi o bohaterstwie mężczyzn i kobiet, natchnionych przez Norny do dzielnych czynów albo też okazujących hart ducha w wielkich cierpieniach. Chodźmy, napijmy się ambrozji natchnienia, by spotęgowała się nasza mądrość, potrzebna bowiem nam będzie wielka przebiegłość, aby nie dopuścić olbrzymów do Asgardu. Jednak to, że skradłem krew Kvasira i oszukałem z konieczności Gunnlod, 19

sprowadziło, niestety, grzech do Asgardu i nie da go się tak łatwo wypędzić jak Gullveig. Ona już tu nie wróci, gdyż Vanowie są z nami. Kto będzie zdrajcą - tego nawet wielki Mimir nie powiedział mi jeszcze. Lękam się, że będzie nim ktoś spośród nas, bo to zdają się głosić runy mądrości, te tajemnicze zapiski, które potrafię odczytywać, odkąd napiłem się krwi Kvasira. Cisza zaległa na chwilę, a Odin na próżno starał się ujrzeć przyszłość. Lecz nawet krew Kvasira nie mogła go obdarzyć taką mocą. 20

JABŁKA IDUN W zaraniu świata, pewnego pogodnego letniego dnia, płynęła po morzu łódź żaglowa. Siedzący w niej przystojny młodzian grał na złotej lirze i śpiewał słodko białym mewom, fruwającym dokoła. Łódka przybiła do brzegu tak blisko Asgardu, jak tylko wody pozwalały, i śpiewak zszedł na ląd. Gdziekolwiek stąpnął, wyrastała z ugoru trawa, a potem rozkwitały kwiaty. Zaczynały śpiewać ptaki, a drobne zwierzątka igrały swawolnie dokoła. Gdy zbliżył się do Asgardu, Asowie posłyszeli słodkie dźwięki liry i pospieszyli mu na spotkanie przez most Bifrost. Lecz zanim nadeszli, ziemia zadrżała, rozwarła się tuż u jego stóp i wyszła z jej wnętrza piękna dziewczyna, jasna jak sama wiosna, trzymając w rękach złoty koszyk. Młodzieniec jakby jej oczekiwał, wyciągnął ku niej rękę, ona ją ujęła, tak że zbliżyli się do stóp Bifrostu trzymając się za ręce. - Witajcie, jaśni panowie Asgardu! - zawołał śpiewak. - Przybywam z Jotunheimu, krainy olbrzymów, ale jestem jednym z was. Piękna Gunnlod jest moją matką, ta, która strzegła ambrozji natchnienia, sporządzonej z krwi Kvasira, Odin jest moim ojcem, on poślubił Gunnlod w komnacie-skarbcu Suttunga. Krew Kvasira płynie w moich żyłach, przyszedłem do Asgardu, aby wam śpiewać i grać. - Witaj, Bragi, mój synu, panie poezji i słodkiej muzyki - pozdrowił go Odin. - W mądrości swojej wiedziałem, że przyjdziesz i przyniesiesz radość Asom. - Rzeczywiście, przyniosłem wam radość - potwierdził Bragi i wyprowadził naprzód piękną córę ziemi. - To moja przyszła oblubienica, piękna Idun, której ojcem jest lvaldi, karzeł ziemi. - Witaj w Asgardzie, Idun, pani młodości - pozdrowił ją Odin. - Powiedz nam, proszę, co niesiesz ze sobą w swym złotym koszyku? - Przynoszę wam jabłka młodości - odpowiedziała Idun głosem tak miękkim i pełnym słodyczy, jak podzwanianie wód w górskim jeziorze. - Jeżeli będziecie jeść te jabłka, to pozostaniecie młodzi na zawsze. - Witaj, po trzykroć witaj w Asgardzie - zawołał Odin z rozjaśnioną radością twarzą. - Nawet bogowie się starzeją, a potrzebujemy młodości i siły, skoro mamy walczyć przeciwko olbrzymom i dawać dobre dary mieszkańcom Midgardu. Wejdźcie oboje do Asgardu, a wieczorem wyprawimy wam ucztę weselną i będziemy się radować jak nigdy przedtem. Tak więc wieczorem odbyły się zaślubiny Bragego z Idun i odtąd zamieszkali wśród Asów. Pod koniec uczty Idun, krążąc wśród weselników, obdarowywała każdego z nich jabłkiem ze złotego koszyka, a gdy je spożyli, poczuł, że młodość pulsuje im w żyłach. A choć Idun rozdawała Asom wiele jabłek, jej koszyczek pozostawał wciąż pełen. Naturalnie, że kiedy olbrzymi posłyszeli o tym cudzie, zapragnęli skraść jabłka i mieć je dla siebie. Przez długi czas wysiłki ich były daremne, bo żadnemu nie udało się wśliznąć do Asgardu, Idun zaś nigdy nie znosiła swoich jabłek na niziny Midgardu. 21

Pewnego dnia jednakże zdarzyło się, że 0din i jego brat, jasny Honir, wędrowali przez Midgard - w przebraniu zwykłych podróżnych, obserwując radości i smutki, prace i rozrywki śmiertelników. Idąc szybko dotarli po dłuższym czasie do gór, wznoszących się niedaleko granicy z Jotunheimem. Gdy przechadzali się tam wśród dolin i sosnowych lasów, napotkali młodzieńca o miłej powierzchowności i łotrowskim spojrzeniu iskrzących się oczu. - Bądźcie pozdrowieni, Odinie i Honirze, potężni Asowie, synowie Bora i Bestli! - zawołał ów młodzieniec. Odin zmarszczył czoło i odpowiedział surowo: - Jakże to być może, młodzieńcze, że wiesz, kim jesteśmy, i znasz nasze imiona? Muszą tkwić w tym chyba jakieś czary olbrzymów. - Nie ma w tym żadnych czarów - odparł nieznajomy. - Jestem bowiem waszym kuzynem, nazywam się Loki. Krew olbrzymów krąży, to prawda, w moich żyłach, ale płynie także i w waszych, o ile mi wiadomo. Przecież ojcem Bestli był olbrzym Bolthorn, a jego brat Bergelmir był ojcem Farbautego, mego ojca... Pozwólcie więc, kuzynowie, abym wędrował razem z wami i dowiódł, że jestem godzien stanąć u boku Asów w ich walce ze złymi olbrzymami, mieszkającymi w Jotunheimie. Tak więc Loki wędrował z Odinem i Honirem, pomagając im w ich pracach. I wkrótce pokazał, że może się przydać strażnikom Asgardu, bo wielce był przebiegły i chytry. Jeśli kiedykolwiek stanęły przed nimi trudności, zawsze znajdował na nie jakiś sposób. Umiał także, podobnie jak Odin, przybierać jaką zechciał postać. Jednego dnia wszakże zetknął się z silą większą niż jego własna i okazało się, że bynajmniej nie jest wolny od zła, cechującego olbrzymów. Wędrował z Odinem i Honirem przez góry i pustkowia, gdzie trudno było znaleźć coś do jedzenia. Ale kiedy zeszli do samotnej doliny, ujrzeli pasące się tam stado bydła. Jedną sztukę zabili i zręczny Loki wzniecił ogień pocierając o siebie dwa suche patyczki, a potem zabrał się do gotowania solidnego obiadu. Po pewnym czasie pomyślał, że pieczeń musi już być gotowa, zdjął więc rożen z ognia i miał zamiar odkroić potężny kawał mięsiwa, kiedy ku swemu zdumieniu spostrzegł, że jest zupełnie surowe. Umieścił je blisko największego żaru i pozostawił tam jeszcze na pól godziny. Czas ten dobiegał już końca, kiedy Honir zawołał: - Z pewnością do tej pory wół się już upiekł! Gdzież twoja zwykła zaradność, Loki? Wtedy Loki opowiedział im, co zaszło. - Myślę, że jest w tym coś dziwnego - zakończył. - Może więc zechcecie obaj przyjrzeć się temu ogniowi, póki się smaży na nim mięso, i mięsu, gdy już je zdejmę z ognia. Rozrzucił ogień i zdjął wołowinę. - Patrzcie! - zawołał...-- Jest tak samo surowe, jak zaraz po zabiciu wołu! A przecież wisiało nad ogniem prawie dwie godziny! Dwaj Asowie przyjrzeli się mięsu i stwierdzili, że Loki ma zupełną rację. - Muszą tu działać złe czary - zawyrokował Odin. - Cha! cha! cha! - zaskrzeczał jakiś glos na drzewie nad nimi. - Nic upieczecie mięsa bez mojej pomocy. 22

Zdumieni podnieśli wzrok i ujrzeli wielkiego orła. - A więc, czy nam pomożesz? - zapytał Loki, który pierwszy ochłonął ze zdumienia. - Tak, pomogę! - krzyknął orzeł. - Ale musicie przyrzec, że gdy mięso będzie gotowe, pozwolicie mi zjeść, ile zechcę, nim sami zaczniecie. Asowie zgodzili się, bo byli bardzo głodni, a wówczas orzeł nadleciał i machając skrzydłami wzniecił potężny ogień. Kiedy Loki rozgarnął płonące gałęzie i zajął mięso ze szpikulca, było doskonale upieczone. - Teraz ja wezmę swoją porcję - zaskrzeczał orzeł - a potem wy będziecie mogli zacząć jeść. To mówiąc zagarnął dla siebie .cztery udźce, szynkę, comber i łopatki. - Dość! - wrzasnął Loki i aż podskoczył z wściekłości. - Zabrałeś wiele więcej, niż ci się należy, a nam zostawiłeś za mało. Ja sam zjadłbym tę resztkę. Orzeł nie zwracał na niego uwagi, tylko siedział łykając wołowinę i chichocząc cicho. Wtedy Loki zupełnie stracił panowanie nad sobą. Porwał za leżącą w pobliżu gałąź i uderzył nią orła, krzycząc: - Oddaj nam trochę mięsa, ty łakoma bestio! Orzeł natychmiast wzbił się w powietrze i odfrunął. Ale gałąź przylgnęła do jego piór, do gałęzi przylepił się Loki. Mimo usilnych starań nie mógł się odkleić. Orzeł obniżył lot, kiedy zbliżyli się do zbocza góry, i wlókł Lokego po ostrych odłamkach skał, po drzewach, tarni i jeżynach, aż nieszczęśnik znalazł się w opłakanym stanie. Zdawało mu się, że lada chwila jego ramiona wyłamią się ze stawów. Zaczął więc błagać orła, aby mu nie zabierał życia, obiecując dać w zamian wszystko, czego zażąda. - Wyprowadź z Asgardu Idun z jej koszykiem jabłek, a zabiorę cię z powrotem do twoich przyjaciół i oddam ci twój obiad odpowiedział orzeł. Oburzony Loki odmówił. - Nie mógłbym tego zrobić, nawet choćbym chciał - zakończył. - Nie należę do Asów i wątpię, czy mnie kiedykolwiek wpuszczą do Asgardu. - W takim razie będę cię wlókł z jednego krańca Midgardu w drugi - wrzasnął wściekle orzeł. - Wiedz, że jestem Thjazi, olbrzym burzy, i to, co dotychczas zrobiłem z tobą, jest niczym w porównaniu z tym, co potrafię! Kiedy usłyszał to Loki, spadło na niego przerażenie i natychmiast przyrzekł, że postara się wyprowadzić Idun z koszeni jabłek poza granicę Asgardu. Wtedy Thjazi zaniósł jeńca z powrotem do Odina i Honira, którzy wciąż czekali przy ogniu, odczepił od niego gałąź i oddal zgłodniałym Asom dwa udźce wołu. Loki nie zdradził swym towarzyszom, za jaką cenę został uwolniony, i nawet nie powiedział, że orzeł był w rzeczywistości olbrzymem burzy. Oświadczył tylko, że spotkała go słuszna kara za uderzenie orła – do którego dodał, należy zabity przez nich wół - że orzeł mu przebaczył i zwrócił część mięsa jako rekompensatę za jego cierpienie. Odin nie podejrzewał nic i tak polubił Lokego, że kiedy wrócili do Asgardu, wyznaczył mu siedzibę w Midgardzie u stóp mostu Bifrost, i często przychodził do niego na naradę. Loki z oddaniem pracował dla Asów. Ale nie za: pomniał obietnicy danej Thjazemu, olbrzymowi burzy, i z całą przebiegłością obmyślał, jak mógłby nakłonić Idun, aby z koszykiem jabłek wyszła samotnie z Asgardu. 23

Pewnego dnia Idun spacerowała z Bragim wśród pięknych łąk i lasów Midgardu, a kiedy na chwilę odłączyła się od małżonka, podszedł do niej w przebraniu Loki i powiedział: - Pani Idun, słyszałem o cudownych jabłkach, jakie masz w Asgardzie. Niedaleko stąd w małym lasku rosną podobne, ale jestem pewien, że są ładniejsze i smaczniejsze od twoich. - Nie wierzę! - zaprotestowała Idun. - Ale gdyby tak było naprawdę, musiałabym zerwać jabłka, o których mówisz, bo tylko Asom wolno ich kosztować. - Gdybyś, pani, miała swoje jabłka ze sobą - podsuwał Loki - mogłabyś je porównać z tymi, które znalazłem. - Nie mam ich ze sobą - odpowiedziała nie przeczuwająca nic złego Idun. - Ale przyniosę tu jutro mój koszyk jabłek. Nie zaznam chwili spokoju, póki się nie przekonam, co to za owoce znalazłeś. Dotąd myślałam, że dobra matka ziemia wydala tylko jeden plon jabłek młodości - te, które mnie powierzyła. Powiedziawszy to, Idun zawróciła, szukając Bragego, a Loki udał się spiesznie do Thjazego, z wiadomością, co go czeka nazajutrz. Następnego dnia, od momentu gdy jasny wóz Słońca wyruszył na niebieskie szlaki, Loki czekał u stóp Bifrostu w tym samym co w przeddzień przebraniu. Wczesnym rankiem Idun, świeża i piękna jak wiosna, zeszła po tęczowym moście, niosąc w rękach złoty koszyk. Loki niezwłocznie sprowadził ją w cień drzew, aby nikt jej nie widział, a gdy znaleźli się dostatecznie daleko od Asgardu, przeprosił ją na chwilę i po kryjomu powrócił spiesznie ścieżką, którą przyszli. Gdy znalazł się na skraju lasu, zrzucił przebranie i kręcił się przez resztę dnia po dolinie, aby go mógł widzieć Odin i inni Asowie. A tymczasem nadleciał olbrzymi orzeł, zakołysał się nad Idun i uniósł ją daleko od Asgardu, w głąb Jotunheimu, aż do Thrymheimu, krainy wiatrów. Tutaj ją osadził w potężnym zamku, zbudowanym na szczycie nagiej turni, wokół której nieustannie szalały burze i zawodziły wichry. Wtedy zrzucił swe orle przebranie i pod własną lęk budzącą postacią stanął przed biedną, drżącą Idun. - Jestem Thjazi, olbrzym burzy! - zawołał. - A to jest moja twierdza, daleko od Asgardu, za daleko, aby Asowie mogli udzielić ci jakiejś pomocy. Tutaj musisz pozostać, a jeżeli pozwolisz mi jeść twoje czarodziejskie jabłka młodości, uczynię cię moją żoną i królową Thrymheimu. - Nigdy, przenigdy - sprzeciwiła się odważnie Idun. - Te jabłka są tylko dla Asów, nigdy ich nie dotkną wargi olbrzyma. Nie mogę być twoją królową, bo jestem żoną Bragego, boskiego śpiewaka, pana wszelkiej słodkiej muzyki. Na te słowa Thjazi wybuchnął taką złością, że aż zamek się zatrząsł od jego gwałtownego oddechu. - A więc tu pozostaniesz! - wrzasnął. - Zostaniesz tu sama, aż dasz mi, czego pragnę! - Po czym zamknął Idun w najwyższej komnacie wieży zamku i w szale gniewu wybiegł szerząc zniszczenie w Jotunheimie i w Midgardzie. Tymczasem w Asgardzie Asowie zaczęli odczuwać brak wieczornych odwiedzin Idun, przynoszącej do sali uczt czarodziejskie jabłka w złotym koszyku. 24

- Gdzie jest Idun? - pytali, a Bragi pochylał smutnie głowę i dobywał żałosnych tonów ze swej złotej liry. - Odeszła ode mnie, nie wiem dokąd - wzdychał. - Z wnętrza ziemi przyszła do mnie. może tam powróciła. Ale z pewnością przyjdzie znowu. Starość zaczęła naznaczać swym piętnem Asów. Nawet w złocistych włosach Baldra pojawiały się srebrne pasma; sztywniały kości Odina i sam Thor odczuwał ciężar lat na swych mocarnych barkach. Odin nie mógł się niczego dowiedzieć o Idun; nawet z Hlidskjalfu nie mógł dojrzeć, co się z nią stało, nawet głowa Mimira nie potrafiła przepowiedzieć mu, kiedy powróci. Ale jego kruki, Hugin i Munin, fruwały szybko i daleko, nad Midgardem i w głąb Jotunheimu, co dzień dalej. Wreszcie przyniosły wiadomość. - Idun zamknięta jest w wysokiej wieży nad zamkiem Thjazego olbrzyma burzy w wietrzystym Thrymheimie - zakrakały. - Jabłka młodości spoczywają bezpiecznie w jej złotym koszyku i Thjazi ich nie tknie. Ale Idun mizernieje i blednie, gdy siedząc w wysokim oknie patrzy bez przerwy w stronę Asgardu i daremnie wzywa męża na ratunek. Odin zwołał Asów na naradę i powiedział im o tym. - Musimy uderzyć na Jotunheim i pozabijać wszystkich olbrzymów! - zagrzmiał Thor. - Nie ma chwili do stracenia, starzejemy się! Odin z uśmiechem potrząsnął głową. - Zawsze byłeś zapaleńcem, mój synu! - upomniał Thora. - Zawsze uważałeś, że siłą dokona się wszystkiego, a cierpliwością nic. Już jako niemowlę mię dawałeś się okiełznać swojej dobrej matce Jord. Doskonale pamiętam, jak pierwszy raz okazałeś swą silę zrzucając dziesięć skór niedźwiedzich, którymi cię przykryła, starając się na próżno zatrzymać cię w kołysce. Nie. tym razem przebiegłość to nasza jedyna szansa. Ale nie wiem, kto nas wesprze, bo olbrzymi czuwają, a ja nie wśliznę się do Jotunheimu w przebraniu tak łatwo jak wtedy, gdy wyniosłem ze skarbca Suttunga ambrozję natchnienia. Następnie zabrał głos świetlisty Honir, mieszkający stale u Vanów, który bawił wówczas w Asgardzie. - Przypominam sobie, że podczas naszej ostatniej wspólnej wędrówki po świecie towarzyszył nam niejaki Loki, na wpół olbrzym, a jednak bardzo podobny do nas, Asów. Dzięki swemu sprytowi pokonywał z łatwością wszelkie przeszkody, jakie stanęły na naszej drodze. - Dobrze to zapamiętałeś, mój bracie - pochwalił go Odin. - Właśnie Lokego nam potrzeba. Mieszka obecnie w Midgardzie. u stóp Bifrostu, i chodzę do niego od czasu do czasu, aby zasięgnąć rady. Odin zatem i wielu Asów zeszli Bifrostem do Midgardu i znaleźli Lokego w pobliskim lesie. Kiedy powiedzieli mu o porwaniu Idun i złotych jabłek i zapytali, czyby im nie chciał dopomóc w jej odzyskaniu, zamyślił się ponuro. - Może zdołałbym sprowadzić do Asgardu panią Idun i jej jabłka - odparł wreszcie - ale zadanie jest ciężkie i niebezpieczne... Jest trudne przede wszystkim dlatego, że nie należę do Asów i jako jeden z plemienia olbrzymów nie mam wstępu do Asgardu. 25