M OGGACH D EBORAH
TULIPANOWA GOR C Z KAĄ
Magiczna powie o mi o c i i sztuce.ść ł ś
XVII wiek, Amster d a m . Tulipano w a mania osi g a rozmiary epide m ii.ą
Cebulki tych pi k n y c h kwiatów s najbard zi ej po d a n y m toware m ię ą żą
p aci si za nie niewyobra a l n e sumy - jedneg o dnia mo n a zdoby lubł ę ż ż ć
straci fortun . Cornelis Sandvoort, zamo n y kupiec, zamawia uć ę ż
znaneg o malarza swój portre t z m o d a o n . Mi d z y pi k n Sophi ał ż ą ę ę ą ą
artyst rodzi sie gor c e uczucie, które zrujnuje ich w i a t. Mistrzo w s k oą ą ś
napisana powie w magicz ny sposó b przeno si czytelnika do Holandiiść
czasów Verme e r a i Rem bra n d t a - do w i a t a p o m i e n n y c h uczu iś ł ć
wielkiej sztuki.
1
Sophia
Nie wierz pozorom.
Jacob Cats, Emblematy moralne, 1632
Jemy obiad. Mój m i ja. Widz , jak strz p pora przyczepiony do jego bąż ę ę rody po rusza si wę
rytm ucia to w goreż , to w dó , niczym owad zapl t a ny w trawie. Przygl d a m sił ą ą ę
beznami t nie, bo jestem tylko m od kobiet i yj zwyczajnie,ę ł ą ą ż ę tu i leraz. Nie umar a mł
jeszcze i nie odrodzi a m si . Nie umar a m le po raz drugi — wspominam o mierci, bo wł ę ł ż ś
oczach wiata b dzie to mia o pozór drugiej mierci. Pocz t e k mój tam, gdzie mój kres,ś ę ł ś ą
w gorz zwija si i po e r a w asny ogon. W a n ie, na pocz t k u wci jestem pe na energii,ę ę ż ł ł ś ą ąż ł
m oda, cho ma mój jest stary. Podnosimy smuk e kielichy i pijemy. W szkle, kióreł ć ż ł
trzymam w d oni, wyryto s owa: „Ludzkie nadzieje s jak kruche szk o, przeto i ycie jestł ł ą ł ż
krótkie". Wydrapane kazanie, widoczne przez ot piaj c y p yn.ę ą ł
Cornelis od amuje kawa ek chleba i zanurza go w zupie. Przez chwil uje.ł ł ę ż
— Kochanie, chcia bym co omówi . Wyc iera usta serwetł ś ć k . — Czy w tym przemijaj c y mą ż ą
wiecie nie t sknimy wszyscy za nie miertelno ci ?ś ę ś ś ą
Nieruchomiej ; wiem, co mnie czeka. Wpatruj si w bu k le c przede mn na obrusieę ę ę ł ę żą ą ą
— podczas pieczenia ciasto p k o, upodabniaj c si do rozchylonych ust. Jeste m yę ł ą ę ś
ma e s t w e m od trzech lat, a ja do tej pory nie wydalam na wiat dziecka. Przyczyna niełż ń ś
tkwi w braku stara . Je li o to chodzi, mój m nadal ma dosy wigoru. W nocy wchodzi nań ś ąż ć
mnie, rozk ada moje nogi. Le wtedy jak uk przewrócony na grzbiet i przycił żę ż śni ty butemę
do ziemi. Ca ym sercem pragnie syna, nast p cy,ł ę
który biega by po marmurowych posadzkach i wprowadzi przył ł sz o do tegoł ść
przestronnego, zamieszkanego przez echo domu przy Herengracht.
Sprawiam m owi zawód. Oczywi cie ulegam, bo jestem on pos uszn i zawszeęż ś ż ą ł ą
powinnam by mu wdzi czna. wiat jest zdradliwy, a ten cz owiek uchroni mnie przedć ę Ś ł ł
nim, ucywilizo wa , podobnie jak my wydarli my nasz kraj morzu, osuszaj c go, otaczaj cł ś ą ą
rowami, groblami, zaporami, eby by bezpieczny, eby uchroni go przed zatopieniem.ż ł ż ć
Kocham za to mojego m a.ęż
Teraz jednak zaskakuje mnie.
— Dlatego zaanga owa em pewnego malarza. Nazywa si Jan van Loos i nale y doż ł ę ż
najbardziej obiecuj cych artystów w Amą sterdamie. Specjalizuje si w martwych naturach,ę
pejza ach, lecz nade wszystko w portretach. Poleca mi go Hendrick Uylenburgh, który, jakż
wiesz, handluje obrazami i zna si na rzeczy, a Remę brandt van Rijn, przyby y niedawno zł
Lejdy, zalicza si do grona jego protegowanych.ę
M cz sto robi mi tego rodzaju wyk ady. Mówi wi cej, ni pragn wiedzie , aleąż ę ł ę ż ę ć
dzisiejszego wieczoru jego s owa po prostu osiadaj mi kko wokó mnie, nie czyni cł ą ę ł ą
ha asu.ł
Powstanie nasz portret!
— Ma trzydzie ci sze lat, dok adnie tyle, ile nasze nowe, mia e stulecie. — Cornelisś ść ł ś ł
opró nia kielich i od razu nape nia go ponownie. Upaja go my l o nas uwiecznionych naż ł ś
p ótnie. Kiedy pije piwo, staje si senny, po winie bior w nim gór uczucia patriotyczne.ł ę ą ę
— To my sami, my, którzy yjemy w najż wi kszym mie cie, w domu najwi kszego narodu naę ś ę
kuli ziem skiej. — Cho tylko ja siedz naprzeciwko niego, on zwraca si do szerszejć ę ę
publiczno ci. Nad wyp owia brod policzki p on rumie cem. — Czy nie tak w a nieś ł łą ą ł ą ń ż ł ś
Vondel opisuje nasz Am sterdam: „Których to wód nie ocienia aglami swych statków? Naż
których targach nie sprzedaj jego towarów? Których ludów nie widuje w wietle ksi ycaą ś ęż
ten, który sam ustanawia prawa ca ego oceanu?".ł
Nie spodziewa si , e udziel odpowiedzi, bo jestem tylko m od on , która nie y a zbytę ż ę ł ą ż ą ż ł
d ugo poza murami tego domu. Przy pasie nie nosz innych kluczy oprócz tych od kufrów zł ę
bie lizn , gdy wszystko, co ma wi ksze znaczenie, mam dopiero otworzy . W istocieą ż ę ć
najbardziej zajmuje mnie kwestia, w jakim
stroju pozowa do portretu. W a nie taki jest wymiar mojego wiata. Nie ma co wspominać ł ś ś ć
o oceanach i imperiach.
Maria przynosi talerz ze ledziami, po chwili odchodzi, poś ci gaj c nosem. Przez ca y dzieą ą ł ń
dokucza jej kaszel — pewnie z powodu mg y, któr wiatr przywiewa znad morza. Toł ł ą
jednak ani troch nie gasi pogody jej ducha. Pewna jestem, i w tajemę ż nicy ma kochanka; w
kuchni pod piewuje, a od czasu do czasu przy apuj j , jak stoi przed lustrem i poprawiaś ł ę ą
w osy pod czepł kiem. Ale ja si wszystkiego dowiem. Jeste my swoimi powierę ś nicami, to
znaczy powierzamy sobie takie sekrety, jakie w na szym po o eniu mo emy mie . Od kiedył ż ż ć
opu ci am siostry, ona jest mi najbli sza.ś ł ż
Malarz rozpocznie prac w przysz ym tygodniu. Mój m jest koneserem malarstwa, wę ł ąż
domu mamy mnóstwo obrazów. Na przyk ad za jego plecami na cianie wisi p ótnoł ś ł
Zuzanna i starcy. Starcy gapi si na nag dziewczyn w k pieli. Normalnie, w wietleą ę ą ę ą ś
dnia, dostrzegam ich po dliwe spojrzenia, ale teraz, przy wiecy, gin one w g bokimżą ś ą łę
cieniu; nad g ow m a widz jedynie pulchne, blade cia o. Cornelis przenosi ryb zł ą ęż ę ł ę
pó miska na talerz. Jest kolekcjonerem pi knych przedmiotów.ł ę
Widz nas jako malowid o. Bia y, koronkowy ko nierz Corne- lisa odcina si wyra nie na tleę ł ł ł ę ź
czerni, w trakcie jedzenia porusza brod . Na talerzu przede mn led , po yskuj ca,ą ą ś ź ł ą
ponacinana skórka, wewn trz bia e mi so; rozchylone usta bu ki. Winogroą ł ę ł na, ci kie ięż
matowe w wietle wiecy; cynowy kielich jarzy si przygaszonym blaskiem.ś ś ę
Widz nas siedz cych przy stole w pokoju jadalnym, zastygę ą ych w bezruchu — na t jednł ę ą
chwil — nim wszystko si zmieni.ę ę
Po obiedzie Cornelis czyta fragment Biblii:
— Wszelkie cia o to jakby trawa, a ca y wdzi k jego jest niby kwiat polny. Trawa usycha,ł ł ę
wi dnie kwiat, gdy na nie wiatr Jahwe powieje. Prawdziwie, traw jest naród...ę ą
Ale ja ju wisz na cianie i stamt d si nam przygl dam.ż ę ś ą ę ą
Maria
Musi mie baczenie na zachowanie s ug swoich, przygl da si , jak m czy ni i kobietyć ł ą ć ę ęż ź
patrz na siebie, jak si pozdrawiaj , dotykaj i artuj , jaą ę ą ą ż ą kich u ywaj s ów i jak siż ą ł ę
zmieniaj na twarzy, bo je li to si zaniedba, w murach ich domów nie- przystojnoą ś ę ść
zago ci, tak jest, szale stwo, co skaz wielk b dzie dla pa stwa.ś ń ą ą ę ń
J. Dod i R. Cleaver, O pobo ny m kszta cie zarz dzania dome m ,ż ł ą 1612
Maria, s u ca, czy ci miedziany garnek. Jest ot pia a z mił żą ś ę ł o ci. Przygniata j ci arł ś ą ęż
po dania; czuje si powolna, jakby si porusza a pod wod . Zniekszta cone odbicie jejżą ę ę ł ą ł
twarzy na zaokr glonej powierzchni naczynia odwzajemnia u miech. Maą ś ria jest du ,żą
dorodn , rumian wiejsk dziewczyn , której dopisuje apetyt. Zdrowy mechanizmą ą ą ą
przystosowawczy rz dzi te jej sumieniem. Kiedy Maria przyjmuje Willema w swoim ó ku,ą ż ł ż
to znaczy g boko we wn ce za piecem, zaci ga załę ę ą s on , aby si odgrodzi od boskiegoł ę ę ć
pot pienia. Co z oczu, to z my li. Przecie i tak pewnego dnia zostanie on Wilę ś ż ż ą lema.
Marzy o tym. I marzy jej si , e pan i pani zgin li — w kataę ż ę strofie na morzu — ona za iś
Willem mieszkaj w tym domu z sze ciorgiem s odkich dzieci tek. Gdy sprz ta, robi to zą ś ł ą ą
my l , e sprz ta w swoim domu. Kiedy zostaje sama, zamyka dolne skrzyd a okiennic, abyś ą ż ą ł
nie widzia jej nikt z ulicy. Ma wtedy wra enie, e ton cy w mroku salonik to dno morza,ł ż ż ą
po którym si przechadza. Wk ada nale cy do pani niebieski, aksamitny kaftan zę ł żą
obszytymi futrem mankietami i ko nierzem, a potemł
kr ci si po domu, zerkaj c na siebie to tu, to tamę ę ą w lustrach. Chyba nie ma nic z ego wł
takim zwyk ym marzeniu?ł
Teraz Maria kl czy w salonie. Szoruje niebiesko bia e flizy wzd u listwy przy pod odze.ę ł ł ż ł
Ka dy kafel przedstawia zaj te zabaw dziecko — jedno z obr cz , inne z pi k . Toż ę ą ę ą ł ą
dziecko, któte najbardziej lubi, dosiada kija z ko sk g ow . Mnóstwo tuń ą ł ą wy marzonych
dzieci. Przeciera je delikatnie ciereczk .ś ą
Przez cian dobiegaj uliczne d wi ki — s ycha kroki,ś ę ą ź ę ł ć glosy. Maria urodzi a si na wsi ił ę
nadal zdumiewa j gwar wokó Ią ł le rengracht i to, jak bardzo wciska si w jej sekretnyę
wiat mi dzy tymi cianami. Wo a sprzedawca kwiatów, jego g os brzmiś ę ś ł ł nie samowicie jak
krzyk czajki. Druciarz uderza w blaszan pokryw k i wzywa ludzi, by oddawali naczyniaą ę
do naprawienia; zdawa by si mog o, e nawo uje grzeszników. Kto przechodzi bardzoć ę ł ż ł ś
blisko, odchrz kuje i spluwa.ą
Potem s ycha d wi k dzwonka. To Willem.ł ć ź ę
— Ryby, wie e ryby! — nuci fa szywie; g os ma doprawdy okropny. — P ocie, leszcze,ś ż ł ł ł
ledzie, dorsze! —ś Potem porusza dzwonkiem.
Maria, czujna jak pasterka, która mimo odg osów stada s yszy, e zbli a si ukochany.ł ł ż ż ę
Podrywa si . Wyciera nos w fartuch, wyg adza spódnic i otwiera drzwi. Poranek jestę ł ę
mglisty: ledwie wida kana za pasem bruku.ć ł
— Witaj, mój ukochany. — Twarz Marii rozkwita w u miechu — Z czym przychodzisz?ś
Rzu my no okiem.ć
— A czego sobie yczysz, Mario, moja go bko? Willem podnosi koszyk na wysokoż łą ść
bioder.
— Ano, powiedzmy pi knego, t ustego w gorza.ę ł ę
— A ten jak ci si podoba?ę
— Dobrze wiesz jak — chichocze Maria.
— A jakby go poddusi z dodatkiem morelić i octu?
— Mmm — wzdycha Maria. W oddali m czy ni roz adowuj , bark . Beczki spadaj naęż ź ł ą ę ą
ulic ; bum, bum, tak samo bije jeję serce.
— Co powiesz na ledzia? — pyta Willem.ś Co powiesz na poca unek? — Post puje o krok,ł ę
zbli aż si doę niej. Bum, bum.
— Ciii! — Maria cofa si . Niedaleko przechodzi ludzie. Wilę ł lem zwiesza a o nie g ow .ż ł ś ł ę
Jest prostym cz owiekiem o poci gł ą -
ej, gumowatej, ponurej twarzy, która wzbudza u innych wesoł o , ale staje si naprawdł ść ę ę
cudowna, gdy rozpromienia j u miech. I kochanym, niewinnym m czyzn sprawiaj cym,ą ś ęż ą ą
e Maria czuje si jak kobieta bywa a w wiecie. A jak e, nawet ona! Taki z niego naiwny,ż ę ł ś ż
niewinny cz owiek. Willem nie mo e uwierzy , e jej na nim zale y.ł ż ć ż ż
— Pr zechodzi em wczoraj. Dlaczego mi nie otworzy a ?ł ł ś
— Ojej, akurat wtedy pewien jegomo na targu pokazywa mi swoj marchewk .ść ł ą ę
— Chcesz mi dokuczy ?ć
— By am na targu. — U miecha si do niego. — To ciebie kocham. Jestem jak zamkni ty wł ś ę ę
muszli ma . Tylko ty mo esz mnie otworzy .łż ż ć
Cofa si i wpuszcza go do domu. M czyzna upuszcza koszyk i bierze j w ramiona.ę ęż ą
— Fuj! Te twoje palce! — Wiedzie go przez voorhuis, wzd u korytarza i po schodach doł ż
kuchni. On szczypie j w po ladek i oboje zataczaj si w stron zleą ś ą ę ę wu.
Maria szarpie za d wigni . Woda tryska z rury na jego wyci gź ę ą ni te d onie: m odzieniecę ł ł
stoi pos usznie niczym dziecko przy matce. Ona wyciera do sucha jego palce, potem jeł
w cha. On napiera na ni ca ym cia em, wciska kolano mi dzy jej uda — jest bliskaą ą ł ł ę
omdlenia — i ca uje.ł
— Nie mo esz zosta d ugo — szepce Maria. — S w domu.ż ć ł ą
Ci gnie go za sob do ó ka w niszy. Oboje potykaj si o drewą ą ł ż ą ę nian ram i ze miechemą ę ś
l duj na materacu. Jak e tu ciep o, to najcieplejsze ó ko w domu. Kiedy ju wejd wą ą ż ł ł ż ż ą
posiadanie domu, zawsze b d tu spali, bo to jej jama, centrum jej egzysę ą tencji.
Willem szepce s odkie s owa prostó do jej ucha. Ona go asł ł ł kocze. On szczeka. Wtedy go
ucisza. Chwyta jego d o i wciska sobie mi dzy uda; nie maj czasu do stracenia.ł ń ę ą
Chichocz oboje jak dzieci, bo dorastali, pi c ci ni ci mi dzy bra mi i siostą ś ą ś ś ę ę ć rami, tul cą
si , wierc c i tr caj c kolanami.ę ą ą ą
— No i co my tutaj mamy? — szepcze Maria. — Co inteś resuj cego?ą
Jak z oddali dobiega dudnienie do frontowych drzwi. Maria podrywa si . Odpycha Willemaę
i schodzi z ó ka. Chwil pó niej zarumieniona i bez tchu przesuwa rygiel.ł ż ę ź
Za drzwiami stoi m czyzna. Niewysoki, ciemnow osy — ma czarne loki, niebieskie oczy ięż ł
aksamitny beret na g owie.ł
— Jestem umówiony — powiada. — Przyszed em namalował ć portret.
3
Sophia
Dojrza a gruszka sama spada do fartuszka.ł
Jacob Cats, Emblematy moralne, 1632
Czy d o mam oprze tu, na biodrze? — Cornelis robi pó obrotu w stron malarza. Wypinał ń ć ł ę
pier ; w drugiej r ce trzyma laseczk . Ma na sobie surdut z brokatu, na g owie wysokiś ę ę ł
cylin der; uczesa brod i skr ci ko ce wywoskowanych w sów. W oł ę ę ł ń ą ł y kryz — wysok iż ł ę ą
nie nobia . Jego g owa wydaje si odś ż łą ł ę dzielona od cia a, jakby j kto podawa na tacy.ł ą ś ł
Cornelis stara si ukry podniecenie. — Zna pan przys owie: „Po co budowa tam naę ć ł ć ę
strumieniu, skoro w pobli u woda sama tryska"? Cho wybielili my nasze ko cio y,ż ć ś ś ł
usuwaj c z nich wi te wizerunki... — kiwa g ow w moj stron — ...w tym miejscu muszą ś ę ł ą ą ę ę
prosi on , aby zechcia a mi wybaczy , jest bowiem katoliczk ... cho nasz zreformowanyć ż ę ł ć ą ć
Ko ció przesta otacza opiek malarzy, ich talenty rozwijaj si wsz dzie, a my wszyscyś ł ł ć ą ą ę ę
korzystamy na tym, gdy przedstawiaj oni nasze codzienne ycie z ogromnym kunż ą ż sztem i
wielkim zami owaniem do szczegó u, co — eby nie by pos dzonym o blu nierstwo —ł ł ż ć ą ź
graniczy z tym, co nadprzy rodzone.
Malarz dostrzega, e na niego patrz . Unosi brwi i u miecha si . Jak on mie! Uciekamż ę ś ę ś
spojrzeniem w bok.
— Pani, prosz trzyma g ow nieruchomo — powiada.ę ć ł ę
Pozujemy w bibliotece mego m a. Zas ony nie s zaci gni te; s oneczne wiat o bezęż ł ą ą ę ł ś ł
przeszkód wpada do rodka, docieraj c do gabloty z osobliwo ciami — skamielinami,ś ą ś
figurkami i musz lami nautilusa poustawianymi na srebrnym postumencie. Na stole
przykrytym tureckim dywanikiem stoi globus i waga, obok le y ludzka czaszka. Globusż
symbolizuje zaj cie mojego m a,ę ęż
kupiectwo. Cornelis ma w porcie sk ad towarów; sprowadza zboł e z krajów ba tyckich iż ł
rzadkie przyprawy ze Wschodu. Wysy a statki z adunkiem tkanin do krajów, które leł ł żą
daleko za moim ciasnym horyzontem. Z dum prezentuje swe bogactwo, lecz zarazem, jaką
na dobrego kalwina przysta o, ma wiadomo zni-komo ci spraw i dóbr doczesnych; wie,ł ś ść ś
e w dniu S du Ostateż ą cznego ci ar naszych grzechów zostanie zwa ony; st d czaszka ięż ż ą
waga. Marno nad marno ciami i wszystko marno . Cornelis chcia wesprze d o naść ś ść ł ć ł ń
czaszce, ale malarz ustawi go inaczej.ł
Cornelis mówi. Z ukosa widz , jak porusza si jego broda na kryzie, w gór i w dó , jakbyę ę ę ł
to by o ó tawe futerko jakiego zwierz cia. W my lach nakazuj mu milczenie.ł ż ł ś ę ś ę
— Doprawdy, szcz liwy jestem, i dzi ki osobistym staraęś ż ę niom zgromadzi em du e zasobył ż
i osi gn em znacz c pozycj . — Chrz kni ciem usuwa jak przeszkod w gardle. —ą ął ą ą ę ą ę ąś ę
Wsze lako najbardziej szcz liwy jestem dlatego, e posiadam klejnot, przy którym ga nieęś ż ś
blask rubinów, czyli moj drog Sophi . Nają ą ę wi ksz rado i pokój duszy zapewniaę ą ść
m czy nie dom, gdzie po ca ym dniu pracy mo e zamkn drzwi, znale spokój i ukoęż ź ł ż ąć źć -
jenie przy kominku, cieszy si serdeczn trosk b ogos awionejć ę ą ą ł ł żony.
Zduszony chichot. Malarz t umi weso o . Znowu patrzy na mnie zza sztalugi. Czuj nał ł ść ę
sobie jego wzrok, cho sama patrz na cian . Nie cierpi go.ć ę ś ę ę
Najgorsze jednak ma dopiero nadej .ść
— Jedno mnie tylko zasmuca. Otó do tej pory nie s yszymy tu lekkiego tupotu male kichż ł ń
stóp, lecz to mam nadziej zmieę ni . — Cornelis mieje si . — Bo cho mo e i usch y mojeć ś ę ć ż ł
li cie, nadal p yn we mnie soki ywotne.ś ł ą ż
Nie! Jak e on mo e tak mówi ? Malarz znów owi moje spoż ż ż ć ł jrzenie. U miecha si szeroko,ś ę
pokazuje bia e z by. Przygl da mi si uwa nie, taksuje od stóp po czubek g owy, rozbierał ę ą ę ż ł
wzro kiem. Oto stoj przed nim naga.ę
Chc umrze . Cale moje cia o oblewa rumieniec. Dlaczego to robimy? Jak Cornelis mógę ć ł ł
tak powiedzie ? Czy w ten sposób objawia ekscytacj z powodu wydarzenia, jakim jestć ę
powstawa nie jego portretu? Jak on móg zrobi z nas takich g upców?ł ć ł
Malarz patrzy na mnie zza sztalugi. Jego niebieskie oczy s w stanie dojrze , co dzieje sią ć ę
w mojej duszy. Jest drobnym,
muskularnym m czyzn z g stwin czarnych w osów. Przechyli! g ow na jedn stron .ęż ą ę ą ł ł ę ą ę
W odpowiedzi patrz ch odno. Wtedy uprzytomniam sobie, e on wcale na mnie nie patrzy.ę ł ż
Interesuje go kompozycja, uk ad przedmiotów, które przeniesie na p ótno. Wyciera p dzelł ł ę
w materia i marszczy czoio. Jestem tylko przedł miotem — ja to br zowe w osy, bia yą ł ł
koronkowy ko nierzyk i niebieska, po yskliwa suknia uszyta z jedwabiu.ł ł
Dra ni mnie to. Nie jestem baranim ud cem! Serce bije mi mocniej ni zwykle. Czuj siż ź ż ę ę
oszo omiona i zmieszana. Co si ze mn dzieje?ł ę ą
— Jak d ugo to potrwa? — pytam lodowato.ł
— Ju jeste zm czona, pani? — Malarz podchodzi i daje mi swoj chustk . — Nie czuje siż ś ę ą ę ę
pani dobrze?
— Czuj si doskonale.ę ę
— Ale poci gasz, pani, nosem przez ca y dzie .ą ł ń
— Nic mi nie jest, ot, lekkie przezi bienie. Nabawi am si tego od s u cej. — Nie chcę ł ę ł żą ę
jego chustki. Wyci gam w asn i delikatnie wycieram nos. Malarz zbli a si do mnieą ł ą ż ę
jeszcze bardziej; wyczuwam zapach oleju lnianego i tytoniu.
— Nie jeste szcz liwa, prawda? — pyta.ś ęś
— Có to ma znaczy , panie?ż ć
— Nie jeste szcz liwa, stoj c, ma si rozumie . — Podaje mi krzes o. — Usi d , prosz ,ś ęś ą ę ć ł ą ź ę
tutaj. Je li zmieni to... i to... — Przestawia stó . Zmienia ustawienie przedmiotów, poruszaś ę ł
si szybko. Odsuwa globus bardziej w bok, cofa si , sprawdza efekt. Pracuje w najwy szymę ę ż
skupieniu. Jego br zowy skórzany fartuch poplamiony jest farb .ą ą
Naraz kuca przede mn . Poprawia brzeg mojej sukni, ods ania czubek pantofelka. ci gaą ł Ś ą
beret i drapie si po g owie; widz jego loki. Opiera po ladki na pi tach, rzuca okiem naę ł ę ś ę
moj stoą p , si ga, delikatnie ujmuje j w d o . Przesuwa nieco w prawo i stawia naę ę ą ł ń
ogrzewaczu do nóg, potem uk ada fa dy spódnicy.ł ł
— Kobieta taka jak ty, pani, zas uguje na szcz cie — mruczy. Wycofuje si za sztalug .ł ęś ę ę
Og asza, e odb d si trzy seanse,ł ż ę ą ę
a poz osta cz pracy wykona w pracowni. Teraz przemawia mój m , wspomina ołą ęść ąż
cz owieku, znajomym malarza, przyjacielu burmistrza, który straci na morzu okr t ił ł ę
ogromn fortun . Hią ę szpanie napadli i zatopili statek. G os Cornelisa brzmi niczym echo wł
oddali. Ja te tam siedz . Moje piersi wype niaj koszul ;ż ę ł ą ę
pod halk p on uda. Co wi nie w mym gardle, czuj p atki uszu, pulsowanie krwi.ą ł ą ś ęź ę ł
Dygocz , ale tylko dlatego, e mam goę ż r czk . Dlatego jestem obola a, ci ka i zarazemą ę ł ęż
lekka jak piór ko.
Malarz pracuje . Zerka to na mnie, to na p ótno. Kiedy maluje, mam wra enie, e przesuwał ż ż
p dzlem po mojej skórze...ę
Jestem w ó ku z siostrami. Mocno zaciskam powieki, bo wiem, e on tam siedzi, przygl dał ż ż ą
si . Przesuwa czerwonym j zykiem po z bach. Je li otworz oczy, ujrz wilka,ę ę ę ś ę ę
czuwaj cego przy moim ó ku. Serce mi si ciska. Odmawiam ró aniec... wi ta Mario,ą ł ż ę ś ż Ś ę
Matko Bo a... na twarzy czuj gor cy, zwierz cy oddech. Przykrywam d o mi mojeż ę ą ę ł ń
p czkuj ce piersi. Coraz szybą ą ciej mamrocz s owa i coraz bardziej pragn , by ten potwórę ł ę
zbli y si do mnie.ż ł ę
4
Maria
Obowi zek do pracy mnie wzywa, lecz Mi oą ł ść
nie daje mi wytchn .ąć
Nie mam ochoty na nic;
Mi o zaprz ta moje my li, my li me syc sił ść ą ś ś ą ę
Mi o ci ,ł ś ą
W walce z ni jestem bezsilna.ą
Robi wszystko wbrew woli i chceniu.ę
Ty bo wiem, niespokojna Mi o ci, masz mnieł ś
w swojej mocy!
J.H. Krul, 1644
Kocham go. Kiedy mnie dotyka, ciarki chodz mi po ca ym ciele. Kiedy na mnie patrzy,ą ł
wewn trz dos ownie wszystko we mnie t eje. - Maria opiera si o szafą ł ęż ę ę z bielizn . Maą
zamkni te oczy.ę Jestem taka szcz liwa, e chyba p kn . Ojej prosz pan,, zawsze b d goęś ż ę ę ę ę ę
kocha a i b dziemy mieli sze cioro dzieci bo kiedy rano jad am jab ko, my la am o nim, ał ę ś ł ł ś ł
gdy wyplu am pestki, by o ich razem sze .ł ł ść
Maria przyciska prze cierad o do piersi. Wcale nie zamierzaś ł a si zwierza , ale s ował ę ć ł
same cisn y si jej na usta. Tylko swojej pani mog a o tym powiedzie , tylko jej mog a sięł ę ł ć ł ę
zwie rzy . W ca ym Amsterdamie Maria nie zna nikogo prócz drobć ł nych handla rzy i swego
ukochanego, smutnego, czulego, zabaw nego Willema z tymi jego palcami, które zwykle
pachną ryba.
— Kocham go nad ycie.ż
Sophia nie odpowiada. Bierze od Marii prze cierad a i wk ada je na polk . Kot ociera si oś ł ł ę ę
jej nogi. Nie doczekawszy si reakę cji, maszeruje na sztywnych nogach do Marii i asi si doł ę
niej .
Przechodzi od jednej kobiety do drugiej, licz c na odzew, ale one s g boko zatopione wą ą łę
marzeniach.
Obie kobiety kichaj w tej samej chwili. Maria wybucha mieą ś chem, ale Sophia zdaje się
niczego nie dostrzega . To gniewa nieco s u c , która spodziewa a si , e jej pani zasypieć ł żą ą ł ę ż
j pyą taniami: Któ to taki? Kiedy go pozna a ? Czy jego intencje s czyste? (Owszem).ż ł ś ą
Na dworze zapada zmierzch. Sophia zamyka drzwi od szafy i opiera si o nie. Wygl da jakę ą
podparta laleczka. Ma na sobie niebiesk sukni z jedwabiu, w której rankiem pozowa aą ę ł
mala rzowi, tylko e teraz z szyi zwisa jej zloty krucyfiks. Wygl da blado; na pewnoż ą
dlatego, e nie czuje si dobrze, chocia wcaż ę ż le nie chce i do ó ka. W oczach Mariiść ł ż
uchodzi za adn , adn w bardzo wytworny sposób. Przy niej Maria czuje si jak kawa ekł ą ł ą ę ł
surowego ciasta. Dzisiaj jej pani mo na porówą ż na do porcelanowego naczynia, które wć
ka dej chwili mo e si rozbi .ż ż ę ć
Maria nie nale y do ciekawskich kobiet, a w tych szczż ęś liwych dniach bardziej koncentruje
si na sobie. Niewiele wie o swej pani. S rówie nicami — maj po dwadzie cia cztery lataę ą ś ą ś
— ojciec Sophii, który w Utrechcie pracowa jako drukarz, umar m odo, pozostawiaj cł ł ł ą
d ugi i gromadk córek. W a nie dlatego Sophi wydano za bogatego cz owieka. Mariał ę ł ś ę ł
uwa a, i Cornelis to stary nudziarz, jednak e jest kobiet praktyczn : przecie trzebaż ż ż ą ą ż
jako y , wszystko za ma swoj cen . Nale do narodu kupców, najszcz liwszego, jakiś ż ć ś ą ę żą ęś
wiat widzia , zaś ł tem mi dzy jej pani i panem dosz o do transakcji. M odoę ą ł ł ść
przehandlowano za bogactwo; zdolno do rozrodu (potencjalść n ) wymieniono na ycieą ż
wolne od gro by g odu. Zdaniem Marii to rozs dny uk ad, bo cho lubi marzy i jestź ł ą ł ć ć
przes dna, w g bi serca pozostaje prost dziewczyn ze wsi i pewnie st pa po ziemi.ą łę ą ą ą
Mim o wszystko irytuje si . W a nie przed chwil otworzy a serce, i po co? Po nic.ę ł ś ą ł
Odpowiedzi jest cisza. Nios c w r kach prze cierad o, ci kim krokiem wchodzi doą ą ę ś ł ęż
sypialni. Jej pani po d a za ni , by pomóc przygotowa lo e — cz sto pracuj razem. Naąż ą ć ż ę ą
d bowej komodzie stoj trzy zapalone wiece. Maria upuszę ą ś cza prze cierad a na ó ko iś ł ł ż
zdmuchni ciem ;;asi jedn z nich.ę ą
— Dlaczego to robisz? — pyta Sophia.
Maria wzdryga si .ę
— Trzy wiece to z y omen.ś ł
— Jaki omen?
- Zapowiada smierc - wyjasnia krotko. - Toć chyba wiadomo.
5
Cornelis
Pozy kobiet i m odzie y: Kobiet i niedojrza ej m oł ż ł ł dzie y nie powinno si przedstawia zż ę ć
rozrzuconymi lub zbyt rozstawionymi nogami. Oznacza to bowiem zuchwalstwo lub
ca kowity brak wstydu. Nogi za zaci ni te obrazuj wstydliwy l k.ł ś ś ę ą ę
Leonardo da Vinci, Traktat o malarstwie
Znowu ryba? — Cornelis spogl da na talerz. — Przez ca y tydzie jemy tylko ryby. Je lią ł ń ś
dobrze pami tam, to samo by o w ubieg ym tygodniu. Ju nied ugo wyrosn nam p etwy. —ę ł ł ż ł ą ł
mieje si z w asnego artu. — Znaczna cz naszego kraju le a a niegdy pod wod .Ś ę ł ż ęść ż ł ś ą
Chcesz, by my znowu poddali si w aś ę ł daniu tego ywio u?ż ł
— My la am, e lubi pan ryby — odpowiada s u ca. — A to jest w a nie leszcz, któryś ł ż ł żą ł ś
smakuje panu najbardziej. — Pokazuje na Sophi . — Pani przyrz dzi a go z suszonymię ą ł
liwkami, tak jak pan lubi.ś
Cornelis odwraca si do ony.ę ż
— Co by powiedzia a na adny kawa ek wieprzowiny? Pójd jutro do rze nika, moja drogaś ł ł ł ź ź
ono, zanim przemienimy si wszyscy w uskowatych mieszka ców morskich gż ę ł ń łębin.
Maria prycha — nie wiadomo, czy to wyraz weso o ci czy pogardy — i maszeruje doł ś
kuchni. Co za impertynencja! Od kiedy odszed Kare , s u cy, znacznie pogorszy y sił ł ł żą ł ę
panuj ce tu obyczaje; Cornelis musi porozmawia o tym z on .ą ć ż ą
Sophia nie je. Wpatrzona w kieliszek z winem powiada:
— Niechaj ten malarz nie przychodzi wi cej do naszego domu.ę
— Co powiedzia a ?ł ś
— Nie chc go widzie . Nie chc , aby malowa nasz portret.ę ć ę ł
Cornelis wytrzeszcza na ni oczy.ą
— Dlaczego?
— Prosz !ę
— Ale dlaczego?
— To jest niebezpieczne.
— Niebezpieczne?
Sophia milczy przez chwil , po czym dodaje:ę
— Czy przez to nie schlebiamy w nadmiarze naszej pró no ci?ż ś
— A czemu ty schlebiasz, moja droga, kiedy przychodzi do ciebie krawcowa?
— To nie to samo...
— Ile godzin tracisz na przym iarki, wyginaj c si to tak, to owak? — Cornelis si ga nadą ę ę
sto em i g aszcze jej nadgarstek. — Jestem szcz liwy, e to robisz, kochana, podziwianieł ł ęś ż
twojej urody wype nia bowiem najprawdziwsz rado ci moje stare serł ą ś ą ce. Dlatego chcę
zachowa ów kwiat na p ótnie. Rozumiesz?ć ł
Sophia skubie brzeg obrusu.
— Ale to mi si wydaje zbyt kosztowne. Osiemdziesi t floę ą renów!
— Czy bym nie móg wydawa pieni dzy wed ug w asnego uznania?ż ł ć ę ł ł
— Osiemdziesi t florenów sk ada si na wielomiesi czny zaą ł ę ę robek... na przyk ad... cie li...ł ś
— J ka si . — Albo marynarza.ą ę
— Dlaczego to ci martwi?ę
Znowu na chwil zapada cisza. Potem nast puje wyja nienie:ę ę ś
— Nie lubi go.ę
— Sprawia wra enie cz owieka do mi ego. Podnosi wzrok, ma zarumienion twarz.ż ł ść ł ą
— Nie lubi go: jest zuchwa y.ę ł
— Je eli rzeczywi cie nie lubisz tego m czyzny, to có , odż ś ęż ż prawi go i poszukam innegoę
malarza. — Cornelis pragnie spra wi jej przyjemno . — W gr wchodzi niejaki Nicholaesć ść ę
Eliasz albo Thomas de Keyser. Obaj ciesz si du ym wzi ciem, wi c mo e b dziemyą ę ż ę ę ż ę
musieli si liczy z bardziej odleg ym terminem. W gr wchodzi by te Rembrandt vanę ć ł ę ł ż
Rijn. Móg bym z nim porozmawia , cho zap ata, jakiej da, jest wysoka, bior c podł ć ć ł żą ą
uwag nawet moje zasoby. — U miecha si do ony. — Gotów jestem uczyni wszystko,ę ś ę ż ć
byleby ci uszcz liwi , moja najdroę ęś ć ż sza.
Je uspokojony. Ot, i po sprawie. Kobiety są przedziwnymi stworzenimi z tymi swoimi
zabawnymi podchodami. Jakież są pods epne w porównaniu z m czyznami. Przypominajęż ą
magicz ne sz katu ki:ł tu musisz obróci tarcz , tam przekrć ę ę cie kluczyk i doniero wtedy
poznasz ich sekretn zawarto .ą ść
Cornelis kocha on do szale stwa. Czasem, przy blasku wiec, widok jej urody sprawia,ż ę ń ś
e serce przestaje mu bi .ż ć
Ona jest jego nadziej , rado ci ,ą ś ą ród emź ł zyaodajnych si . Cudowł nym zjawiskiem!
Po mog ał mu wróci doć normalnego zycia, kie dy już w a ciwie utracił ś ł wszelką nadziej .ę
Uratowa ał go tak jak on cho w ca kowicieć ł odmienny sposób, uratował j .ą
Po obiedzie Cornelis dok ad a do ogniał nast pn bry tortu siada i podpalaę ą łę fajk .ę
Najwi kszymę pokrze pieniem m czyzny jest sz liwyęż ęś dom, w którym mo eż ste cieszyć
trosk kochaj cej onyą ą ż .
Sophia jest nieobecna. Z góry dochodzi skrzypienie — odg osy jej kroków. Potem zapadał
cisza. Powiedzia a, e boli j g owa, i posz a do ó ka. Zwykle siada z nim i zajmuje sił ż ą ł ł ł ż ę
jak robótk ; czasem graj w karty. Tego wieczoru by a niespokojna jak klacz przedąś ą ą ł
burz . Ów wybuch gniewu na malarza by zupe nie iego niepodobny do jeją ł ł
zachowania.
Cornelis martwi si , e Sophia zę ż apada na jak chorob ;ąś ę tego popo udnia wydawa a sił ł ę
blada. Mo e t skni za rodzin . Nie ma wielu przyjació ek w Amsteż ę ą ł rdamie, natomiast onyż
jego zna jomych s od niej znacznie starszą e. Nie wychodzi z domu zbyt cz sto, brakuje jeję
rozrywki. Kied y si zar czyli, Sophia by a yę ę ł ż w , szcz liw dziewczyn , ale w miarą ęś ą ą ę
up ywu czasu stawa a si coraz bardziej zamkni ta w sobie. Mo e przyczyn s oboł ł ę ę ż ą ą wi zkią
zwi zane z prowadzeniem domu — chyba musz przyj nast pn s u c . Mo e jegoą ą ąć ę ą ł żą ą ż żona
czuje si w tym domu jakę w pu apce, niczym szczygie , którego jako ch opiec trzyma wł ł ł ł
klatce.
Cornelis odk ada fajk i d wiga si na nogi. Dokuczaj mu stawy, bol plecy. Zima trwa ał ę ź ę ą ą ł
d ugo. Czuje ci ar mg y opadaj cej na miasto niczym pokrywka kot a nał ęż ł ą ł miasto. S owem,ł
czuje swoje lata.
Zamyka dom. Zdmuc hni ciemę gasi wiece, wszystkie z wyj tś ą kiem jednej, któr zabiera naą
gór . Zapach sma onej ryby nadal wype nia powietrze. Wczoraę ż ł j na brzeg w Beverwijk
morze wy rzuci o wieloryba. Olbrzymie stworzenie, najwi ksze, jakie kie-ł ę
dykolwiek widziano w tych okoli cach. W ród okolicznych mieszś ka ców zawrza o. Byi toń ł
z owieszczy omen, oczywista zapowied nieszcz cia — ocean zwymiotowa potwora, abył ź ęś ł
ukara ich za grzechy.ć
Cornelis wie, e takie my lenie jest prymitywne. Wie to z w asnego do wiadczenia.ż ś ł ś
Tragedie wcale nie bior si z erupcji natury, tylko uderzaj na o lep. Rozbite lustro wcaleą ę ą ś
nie spo wodowa o mierci jego drogiej ony Hendrijke, kiedy mia a zał ś ż ł ledwie czterdzie ciś
lat. adna konstelacja gwiazd nie sprawi a, ze dwoje jego dzieci umar o w dzieci stwie.Ż ł ł ń
Cornelis utraci! ju jedn rodzin . Jak wszyscy osieroceni przez najbli szych wie, e wiatż ą ę ż ż ś
nie ma wewn trznego sensu W g bi serca s o tym prze wiadczeni, cho wmawiaj sobieę łę ą ś ć ą
i mnym, e taka jest wola Boga. Wype nia obowi zki cz owieka pobo nego. Codziennież ł ą ł ż
czyta Sophii fragment Biblii; oboje po chylaj g owy w modlitwie. Co niedziela chodzi doą ł
swojego kościo a, z kolei ona uczestniczy w tajnej mszy, jej religia bowiem jest tolerowana,ł
póki nabo e stwa odprawiane s skrycie. Czuje jednak, e porusza ustami bezmy lnie jakż ń ą ż ś
ryba. Jego wiat nie oferuje s ów zw tpienia. Cornelis sam przed sob jeszcze si do tegoś ł ą ą ę
otwarcie nie przyzna . Nie wie nic wi cej ponad to, e strata raczej os abi a ni wzmocni ał ę ż ł ł ż ł
jego wiar i e jedyn pewę ż ą no ci , która dodaje mu otuchy i zach ca do ycia, jest Sophiaś ą ę ż
lez ca w jego puchowym o u.ą ł ż
Cornelis wchodzi do sypialni. Sophia kl czy i modli si . Dziwę ę ne. S dzi , e ju jest wą ł ż ż
po cieli. Zapewne modli si ju od d u szego czasu. Kiedy go dostrzega, wzdryga si ,ś ę ż ł ż ę
kre li w poś wietrzu znak krzy a, wskakuje do ó ka i le y, wbijaj c wzrok w sufit. Z belkiż ł ż ż ą
zwisa jej lubny diadem z papieru; pokryty teraz kurzem, przypomina gniazdo os. Sophia,ś
gdzie tam gś łęboko w o u, wzdycha i porusza si . Roztacza wokó siebie wo m odo ci.ł ż ę ł ń ł ś
Po danie rozgrzewa stare ko ci; rozchodzi si w zimnym leniwym krwiobiegu. Cornelisżą ś ę
rozbiera si , opró nia p cherz do nocnika i wk ada nocn koszul . To ó ko jest jego ko emę ż ę ł ą ę ł ż ł
ratun kowym; co noc mocne, m ode ramiona Sophii broni go przed utoni ciem.ł ą ę
Sophia le y skulona, jej g owa ginie w puchowych poduchach. Udaje, ze pi. Cornelis gasiż ł ś
wiec i wspina si na o e. ci gaś ę ę ł ż Ś ą
z ony koszul i przykrywa d oni jedn z ma ych piersi, ciska brodawk .ż ę ł ą ą ł ś ę
— Moja droga ono — szepce. Kieruje jej d o ku skurczoż ł ń nemu cz onkowi. — Mój ma ył ł
wojak jest dzi cokolwiek senny. A czas bra si do roboty.ś ć ę
Jej palce s zaci ni te. On je odgina i zamyka wokó swego cia a; porusza jej r k w gór ią ś ę ł ł ę ą ę
w dó .ł
— Czas ruszy do boju... — Cz onek sztywnieje. Cornelis odć ł dycha chrapliwie. — Uwaga,
baczno — mruczy; to ma y art, na który pozwala sobie w obecno ci ony. Rozchyliwszyść ł ż ś ż
jej nogi, powoli zajmuje pozycj . Kiedy wdziera si do rodka, ona przez chwil dygocze.ę ę ś ę
Zanurza twarz w jej w osach, chwyta j z obu stron za po ladki i mocno do siebieł ą ś
przyciska; spr yny ó ka rytmicznie skrzypi . lizga si tam i z powrotem, a brak muęż ł ż ą Ś ę ż
tchu.
Mijaj minuty. Staro daje o sobie zna . Im jest starszy, coraz wi cej czasu musi min ,ą ść ć ę ąć
zanim wyp ynie z niego nasienie. Kieł dy s abnie, wspomina pewne bardzo nieprzyzwoiteł
zdarzenie z przesz o ci, co nieodmiennie rozpala go na nowo. Jest ch opł ś ł cem, mieszka w
Antwerpii i wieczorem przychodzi do niego s u ca Gretje, aby mu yczy dobrych snów.ł żą ż ć
Naraz unosi skraj spódnicy i wsuwa jego d o mi dzy swe nogi. Wtedy on wył ń ę czuwa
dotykiem sztywne, poskr cane w osy, wilgotne wargi. Ona porusza jego palcami; wargię ł
ocieraj si o siebie jak grube plastry wo owiny. Ona przyciska mu palce do czego , coą ę ł ś
wydaje si twarde jak szklana kulka ukryta mi dzy g adkimi zakamarę ę ł kami cia a; zmuszał
go, aby to g aska ... z góry na dó i z do u do góry, coraz mocniej i mocniej... Nagle jej udał ł ł ł
zaciskaj si i jego d o wi nie. Ona j czy. Potem wyci ga jego r k , wyą ę ł ń ęź ę ą ę ę bucha miechem,ś
klepie go po twarzy i odchodzi.
Wówczas, przed laty, bardzo si przestraszy . Przerazi nawet. Czu si zdegustowany ię ł ł ł ę
by o mu wstyd. Mial tylko dziesi lat. Palce pachnia y mu solank i jednocze nie trochł ęć ł ą ś ę
M OGGACH D EBORAH TULIPANOWA GOR C Z KAĄ Magiczna powie o mi o c i i sztuce.ść ł ś XVII wiek, Amster d a m . Tulipano w a mania osi g a rozmiary epide m ii.ą Cebulki tych pi k n y c h kwiatów s najbard zi ej po d a n y m toware m ię ą żą p aci si za nie niewyobra a l n e sumy - jedneg o dnia mo n a zdoby lubł ę ż ż ć straci fortun . Cornelis Sandvoort, zamo n y kupiec, zamawia uć ę ż znaneg o malarza swój portre t z m o d a o n . Mi d z y pi k n Sophi ał ż ą ę ę ą ą artyst rodzi sie gor c e uczucie, które zrujnuje ich w i a t. Mistrzo w s k oą ą ś napisana powie w magicz ny sposó b przeno si czytelnika do Holandiiść czasów Verme e r a i Rem bra n d t a - do w i a t a p o m i e n n y c h uczu iś ł ć wielkiej sztuki.
1 Sophia Nie wierz pozorom. Jacob Cats, Emblematy moralne, 1632 Jemy obiad. Mój m i ja. Widz , jak strz p pora przyczepiony do jego bąż ę ę rody po rusza si wę rytm ucia to w goreż , to w dó , niczym owad zapl t a ny w trawie. Przygl d a m sił ą ą ę beznami t nie, bo jestem tylko m od kobiet i yj zwyczajnie,ę ł ą ą ż ę tu i leraz. Nie umar a mł jeszcze i nie odrodzi a m si . Nie umar a m le po raz drugi — wspominam o mierci, bo wł ę ł ż ś oczach wiata b dzie to mia o pozór drugiej mierci. Pocz t e k mój tam, gdzie mój kres,ś ę ł ś ą w gorz zwija si i po e r a w asny ogon. W a n ie, na pocz t k u wci jestem pe na energii,ę ę ż ł ł ś ą ąż ł m oda, cho ma mój jest stary. Podnosimy smuk e kielichy i pijemy. W szkle, kióreł ć ż ł trzymam w d oni, wyryto s owa: „Ludzkie nadzieje s jak kruche szk o, przeto i ycie jestł ł ą ł ż krótkie". Wydrapane kazanie, widoczne przez ot piaj c y p yn.ę ą ł Cornelis od amuje kawa ek chleba i zanurza go w zupie. Przez chwil uje.ł ł ę ż — Kochanie, chcia bym co omówi . Wyc iera usta serwetł ś ć k . — Czy w tym przemijaj c y mą ż ą wiecie nie t sknimy wszyscy za nie miertelno ci ?ś ę ś ś ą Nieruchomiej ; wiem, co mnie czeka. Wpatruj si w bu k le c przede mn na obrusieę ę ę ł ę żą ą ą — podczas pieczenia ciasto p k o, upodabniaj c si do rozchylonych ust. Jeste m yę ł ą ę ś ma e s t w e m od trzech lat, a ja do tej pory nie wydalam na wiat dziecka. Przyczyna niełż ń ś tkwi w braku stara . Je li o to chodzi, mój m nadal ma dosy wigoru. W nocy wchodzi nań ś ąż ć mnie, rozk ada moje nogi. Le wtedy jak uk przewrócony na grzbiet i przycił żę ż śni ty butemę do ziemi. Ca ym sercem pragnie syna, nast p cy,ł ę
który biega by po marmurowych posadzkach i wprowadzi przył ł sz o do tegoł ść przestronnego, zamieszkanego przez echo domu przy Herengracht. Sprawiam m owi zawód. Oczywi cie ulegam, bo jestem on pos uszn i zawszeęż ś ż ą ł ą powinnam by mu wdzi czna. wiat jest zdradliwy, a ten cz owiek uchroni mnie przedć ę Ś ł ł nim, ucywilizo wa , podobnie jak my wydarli my nasz kraj morzu, osuszaj c go, otaczaj cł ś ą ą rowami, groblami, zaporami, eby by bezpieczny, eby uchroni go przed zatopieniem.ż ł ż ć Kocham za to mojego m a.ęż Teraz jednak zaskakuje mnie. — Dlatego zaanga owa em pewnego malarza. Nazywa si Jan van Loos i nale y doż ł ę ż najbardziej obiecuj cych artystów w Amą sterdamie. Specjalizuje si w martwych naturach,ę pejza ach, lecz nade wszystko w portretach. Poleca mi go Hendrick Uylenburgh, który, jakż wiesz, handluje obrazami i zna si na rzeczy, a Remę brandt van Rijn, przyby y niedawno zł Lejdy, zalicza si do grona jego protegowanych.ę M cz sto robi mi tego rodzaju wyk ady. Mówi wi cej, ni pragn wiedzie , aleąż ę ł ę ż ę ć dzisiejszego wieczoru jego s owa po prostu osiadaj mi kko wokó mnie, nie czyni cł ą ę ł ą ha asu.ł Powstanie nasz portret! — Ma trzydzie ci sze lat, dok adnie tyle, ile nasze nowe, mia e stulecie. — Cornelisś ść ł ś ł opró nia kielich i od razu nape nia go ponownie. Upaja go my l o nas uwiecznionych naż ł ś p ótnie. Kiedy pije piwo, staje si senny, po winie bior w nim gór uczucia patriotyczne.ł ę ą ę — To my sami, my, którzy yjemy w najż wi kszym mie cie, w domu najwi kszego narodu naę ś ę kuli ziem skiej. — Cho tylko ja siedz naprzeciwko niego, on zwraca si do szerszejć ę ę publiczno ci. Nad wyp owia brod policzki p on rumie cem. — Czy nie tak w a nieś ł łą ą ł ą ń ż ł ś Vondel opisuje nasz Am sterdam: „Których to wód nie ocienia aglami swych statków? Naż których targach nie sprzedaj jego towarów? Których ludów nie widuje w wietle ksi ycaą ś ęż ten, który sam ustanawia prawa ca ego oceanu?".ł Nie spodziewa si , e udziel odpowiedzi, bo jestem tylko m od on , która nie y a zbytę ż ę ł ą ż ą ż ł d ugo poza murami tego domu. Przy pasie nie nosz innych kluczy oprócz tych od kufrów zł ę
bie lizn , gdy wszystko, co ma wi ksze znaczenie, mam dopiero otworzy . W istocieą ż ę ć najbardziej zajmuje mnie kwestia, w jakim stroju pozowa do portretu. W a nie taki jest wymiar mojego wiata. Nie ma co wspominać ł ś ś ć o oceanach i imperiach. Maria przynosi talerz ze ledziami, po chwili odchodzi, poś ci gaj c nosem. Przez ca y dzieą ą ł ń dokucza jej kaszel — pewnie z powodu mg y, któr wiatr przywiewa znad morza. Toł ł ą jednak ani troch nie gasi pogody jej ducha. Pewna jestem, i w tajemę ż nicy ma kochanka; w kuchni pod piewuje, a od czasu do czasu przy apuj j , jak stoi przed lustrem i poprawiaś ł ę ą w osy pod czepł kiem. Ale ja si wszystkiego dowiem. Jeste my swoimi powierę ś nicami, to znaczy powierzamy sobie takie sekrety, jakie w na szym po o eniu mo emy mie . Od kiedył ż ż ć opu ci am siostry, ona jest mi najbli sza.ś ł ż Malarz rozpocznie prac w przysz ym tygodniu. Mój m jest koneserem malarstwa, wę ł ąż domu mamy mnóstwo obrazów. Na przyk ad za jego plecami na cianie wisi p ótnoł ś ł Zuzanna i starcy. Starcy gapi si na nag dziewczyn w k pieli. Normalnie, w wietleą ę ą ę ą ś dnia, dostrzegam ich po dliwe spojrzenia, ale teraz, przy wiecy, gin one w g bokimżą ś ą łę cieniu; nad g ow m a widz jedynie pulchne, blade cia o. Cornelis przenosi ryb zł ą ęż ę ł ę pó miska na talerz. Jest kolekcjonerem pi knych przedmiotów.ł ę Widz nas jako malowid o. Bia y, koronkowy ko nierz Corne- lisa odcina si wyra nie na tleę ł ł ł ę ź czerni, w trakcie jedzenia porusza brod . Na talerzu przede mn led , po yskuj ca,ą ą ś ź ł ą ponacinana skórka, wewn trz bia e mi so; rozchylone usta bu ki. Winogroą ł ę ł na, ci kie ięż matowe w wietle wiecy; cynowy kielich jarzy si przygaszonym blaskiem.ś ś ę Widz nas siedz cych przy stole w pokoju jadalnym, zastygę ą ych w bezruchu — na t jednł ę ą chwil — nim wszystko si zmieni.ę ę
Po obiedzie Cornelis czyta fragment Biblii: — Wszelkie cia o to jakby trawa, a ca y wdzi k jego jest niby kwiat polny. Trawa usycha,ł ł ę wi dnie kwiat, gdy na nie wiatr Jahwe powieje. Prawdziwie, traw jest naród...ę ą Ale ja ju wisz na cianie i stamt d si nam przygl dam.ż ę ś ą ę ą
Maria Musi mie baczenie na zachowanie s ug swoich, przygl da si , jak m czy ni i kobietyć ł ą ć ę ęż ź patrz na siebie, jak si pozdrawiaj , dotykaj i artuj , jaą ę ą ą ż ą kich u ywaj s ów i jak siż ą ł ę zmieniaj na twarzy, bo je li to si zaniedba, w murach ich domów nie- przystojnoą ś ę ść zago ci, tak jest, szale stwo, co skaz wielk b dzie dla pa stwa.ś ń ą ą ę ń J. Dod i R. Cleaver, O pobo ny m kszta cie zarz dzania dome m ,ż ł ą 1612 Maria, s u ca, czy ci miedziany garnek. Jest ot pia a z mił żą ś ę ł o ci. Przygniata j ci arł ś ą ęż po dania; czuje si powolna, jakby si porusza a pod wod . Zniekszta cone odbicie jejżą ę ę ł ą ł twarzy na zaokr glonej powierzchni naczynia odwzajemnia u miech. Maą ś ria jest du ,żą dorodn , rumian wiejsk dziewczyn , której dopisuje apetyt. Zdrowy mechanizmą ą ą ą przystosowawczy rz dzi te jej sumieniem. Kiedy Maria przyjmuje Willema w swoim ó ku,ą ż ł ż to znaczy g boko we wn ce za piecem, zaci ga załę ę ą s on , aby si odgrodzi od boskiegoł ę ę ć pot pienia. Co z oczu, to z my li. Przecie i tak pewnego dnia zostanie on Wilę ś ż ż ą lema. Marzy o tym. I marzy jej si , e pan i pani zgin li — w kataę ż ę strofie na morzu — ona za iś Willem mieszkaj w tym domu z sze ciorgiem s odkich dzieci tek. Gdy sprz ta, robi to zą ś ł ą ą my l , e sprz ta w swoim domu. Kiedy zostaje sama, zamyka dolne skrzyd a okiennic, abyś ą ż ą ł nie widzia jej nikt z ulicy. Ma wtedy wra enie, e ton cy w mroku salonik to dno morza,ł ż ż ą po którym si przechadza. Wk ada nale cy do pani niebieski, aksamitny kaftan zę ł żą obszytymi futrem mankietami i ko nierzem, a potemł
kr ci si po domu, zerkaj c na siebie to tu, to tamę ę ą w lustrach. Chyba nie ma nic z ego wł takim zwyk ym marzeniu?ł Teraz Maria kl czy w salonie. Szoruje niebiesko bia e flizy wzd u listwy przy pod odze.ę ł ł ż ł Ka dy kafel przedstawia zaj te zabaw dziecko — jedno z obr cz , inne z pi k . Toż ę ą ę ą ł ą dziecko, któte najbardziej lubi, dosiada kija z ko sk g ow . Mnóstwo tuń ą ł ą wy marzonych dzieci. Przeciera je delikatnie ciereczk .ś ą Przez cian dobiegaj uliczne d wi ki — s ycha kroki,ś ę ą ź ę ł ć glosy. Maria urodzi a si na wsi ił ę nadal zdumiewa j gwar wokó Ią ł le rengracht i to, jak bardzo wciska si w jej sekretnyę wiat mi dzy tymi cianami. Wo a sprzedawca kwiatów, jego g os brzmiś ę ś ł ł nie samowicie jak krzyk czajki. Druciarz uderza w blaszan pokryw k i wzywa ludzi, by oddawali naczyniaą ę do naprawienia; zdawa by si mog o, e nawo uje grzeszników. Kto przechodzi bardzoć ę ł ż ł ś blisko, odchrz kuje i spluwa.ą Potem s ycha d wi k dzwonka. To Willem.ł ć ź ę — Ryby, wie e ryby! — nuci fa szywie; g os ma doprawdy okropny. — P ocie, leszcze,ś ż ł ł ł ledzie, dorsze! —ś Potem porusza dzwonkiem. Maria, czujna jak pasterka, która mimo odg osów stada s yszy, e zbli a si ukochany.ł ł ż ż ę Podrywa si . Wyciera nos w fartuch, wyg adza spódnic i otwiera drzwi. Poranek jestę ł ę mglisty: ledwie wida kana za pasem bruku.ć ł — Witaj, mój ukochany. — Twarz Marii rozkwita w u miechu — Z czym przychodzisz?ś Rzu my no okiem.ć — A czego sobie yczysz, Mario, moja go bko? Willem podnosi koszyk na wysokoż łą ść bioder. — Ano, powiedzmy pi knego, t ustego w gorza.ę ł ę — A ten jak ci si podoba?ę — Dobrze wiesz jak — chichocze Maria. — A jakby go poddusi z dodatkiem morelić i octu?
— Mmm — wzdycha Maria. W oddali m czy ni roz adowuj , bark . Beczki spadaj naęż ź ł ą ę ą ulic ; bum, bum, tak samo bije jeję serce. — Co powiesz na ledzia? — pyta Willem.ś Co powiesz na poca unek? — Post puje o krok,ł ę zbli aż si doę niej. Bum, bum. — Ciii! — Maria cofa si . Niedaleko przechodzi ludzie. Wilę ł lem zwiesza a o nie g ow .ż ł ś ł ę Jest prostym cz owiekiem o poci gł ą -
ej, gumowatej, ponurej twarzy, która wzbudza u innych wesoł o , ale staje si naprawdł ść ę ę cudowna, gdy rozpromienia j u miech. I kochanym, niewinnym m czyzn sprawiaj cym,ą ś ęż ą ą e Maria czuje si jak kobieta bywa a w wiecie. A jak e, nawet ona! Taki z niego naiwny,ż ę ł ś ż niewinny cz owiek. Willem nie mo e uwierzy , e jej na nim zale y.ł ż ć ż ż — Pr zechodzi em wczoraj. Dlaczego mi nie otworzy a ?ł ł ś — Ojej, akurat wtedy pewien jegomo na targu pokazywa mi swoj marchewk .ść ł ą ę — Chcesz mi dokuczy ?ć — By am na targu. — U miecha si do niego. — To ciebie kocham. Jestem jak zamkni ty wł ś ę ę muszli ma . Tylko ty mo esz mnie otworzy .łż ż ć Cofa si i wpuszcza go do domu. M czyzna upuszcza koszyk i bierze j w ramiona.ę ęż ą — Fuj! Te twoje palce! — Wiedzie go przez voorhuis, wzd u korytarza i po schodach doł ż kuchni. On szczypie j w po ladek i oboje zataczaj si w stron zleą ś ą ę ę wu. Maria szarpie za d wigni . Woda tryska z rury na jego wyci gź ę ą ni te d onie: m odzieniecę ł ł stoi pos usznie niczym dziecko przy matce. Ona wyciera do sucha jego palce, potem jeł w cha. On napiera na ni ca ym cia em, wciska kolano mi dzy jej uda — jest bliskaą ą ł ł ę omdlenia — i ca uje.ł — Nie mo esz zosta d ugo — szepce Maria. — S w domu.ż ć ł ą Ci gnie go za sob do ó ka w niszy. Oboje potykaj si o drewą ą ł ż ą ę nian ram i ze miechemą ę ś l duj na materacu. Jak e tu ciep o, to najcieplejsze ó ko w domu. Kiedy ju wejd wą ą ż ł ł ż ż ą posiadanie domu, zawsze b d tu spali, bo to jej jama, centrum jej egzysę ą tencji. Willem szepce s odkie s owa prostó do jej ucha. Ona go asł ł ł kocze. On szczeka. Wtedy go ucisza. Chwyta jego d o i wciska sobie mi dzy uda; nie maj czasu do stracenia.ł ń ę ą Chichocz oboje jak dzieci, bo dorastali, pi c ci ni ci mi dzy bra mi i siostą ś ą ś ś ę ę ć rami, tul cą si , wierc c i tr caj c kolanami.ę ą ą ą — No i co my tutaj mamy? — szepcze Maria. — Co inteś resuj cego?ą Jak z oddali dobiega dudnienie do frontowych drzwi. Maria podrywa si . Odpycha Willemaę i schodzi z ó ka. Chwil pó niej zarumieniona i bez tchu przesuwa rygiel.ł ż ę ź
Za drzwiami stoi m czyzna. Niewysoki, ciemnow osy — ma czarne loki, niebieskie oczy ięż ł aksamitny beret na g owie.ł — Jestem umówiony — powiada. — Przyszed em namalował ć portret.
3 Sophia Dojrza a gruszka sama spada do fartuszka.ł Jacob Cats, Emblematy moralne, 1632 Czy d o mam oprze tu, na biodrze? — Cornelis robi pó obrotu w stron malarza. Wypinał ń ć ł ę pier ; w drugiej r ce trzyma laseczk . Ma na sobie surdut z brokatu, na g owie wysokiś ę ę ł cylin der; uczesa brod i skr ci ko ce wywoskowanych w sów. W oł ę ę ł ń ą ł y kryz — wysok iż ł ę ą nie nobia . Jego g owa wydaje si odś ż łą ł ę dzielona od cia a, jakby j kto podawa na tacy.ł ą ś ł Cornelis stara si ukry podniecenie. — Zna pan przys owie: „Po co budowa tam naę ć ł ć ę strumieniu, skoro w pobli u woda sama tryska"? Cho wybielili my nasze ko cio y,ż ć ś ś ł usuwaj c z nich wi te wizerunki... — kiwa g ow w moj stron — ...w tym miejscu muszą ś ę ł ą ą ę ę prosi on , aby zechcia a mi wybaczy , jest bowiem katoliczk ... cho nasz zreformowanyć ż ę ł ć ą ć Ko ció przesta otacza opiek malarzy, ich talenty rozwijaj si wsz dzie, a my wszyscyś ł ł ć ą ą ę ę korzystamy na tym, gdy przedstawiaj oni nasze codzienne ycie z ogromnym kunż ą ż sztem i wielkim zami owaniem do szczegó u, co — eby nie by pos dzonym o blu nierstwo —ł ł ż ć ą ź graniczy z tym, co nadprzy rodzone. Malarz dostrzega, e na niego patrz . Unosi brwi i u miecha si . Jak on mie! Uciekamż ę ś ę ś spojrzeniem w bok. — Pani, prosz trzyma g ow nieruchomo — powiada.ę ć ł ę Pozujemy w bibliotece mego m a. Zas ony nie s zaci gni te; s oneczne wiat o bezęż ł ą ą ę ł ś ł przeszkód wpada do rodka, docieraj c do gabloty z osobliwo ciami — skamielinami,ś ą ś figurkami i musz lami nautilusa poustawianymi na srebrnym postumencie. Na stole przykrytym tureckim dywanikiem stoi globus i waga, obok le y ludzka czaszka. Globusż symbolizuje zaj cie mojego m a,ę ęż
kupiectwo. Cornelis ma w porcie sk ad towarów; sprowadza zboł e z krajów ba tyckich iż ł rzadkie przyprawy ze Wschodu. Wysy a statki z adunkiem tkanin do krajów, które leł ł żą daleko za moim ciasnym horyzontem. Z dum prezentuje swe bogactwo, lecz zarazem, jaką na dobrego kalwina przysta o, ma wiadomo zni-komo ci spraw i dóbr doczesnych; wie,ł ś ść ś e w dniu S du Ostateż ą cznego ci ar naszych grzechów zostanie zwa ony; st d czaszka ięż ż ą waga. Marno nad marno ciami i wszystko marno . Cornelis chcia wesprze d o naść ś ść ł ć ł ń czaszce, ale malarz ustawi go inaczej.ł Cornelis mówi. Z ukosa widz , jak porusza si jego broda na kryzie, w gór i w dó , jakbyę ę ę ł to by o ó tawe futerko jakiego zwierz cia. W my lach nakazuj mu milczenie.ł ż ł ś ę ś ę — Doprawdy, szcz liwy jestem, i dzi ki osobistym staraęś ż ę niom zgromadzi em du e zasobył ż i osi gn em znacz c pozycj . — Chrz kni ciem usuwa jak przeszkod w gardle. —ą ął ą ą ę ą ę ąś ę Wsze lako najbardziej szcz liwy jestem dlatego, e posiadam klejnot, przy którym ga nieęś ż ś blask rubinów, czyli moj drog Sophi . Nają ą ę wi ksz rado i pokój duszy zapewniaę ą ść m czy nie dom, gdzie po ca ym dniu pracy mo e zamkn drzwi, znale spokój i ukoęż ź ł ż ąć źć - jenie przy kominku, cieszy si serdeczn trosk b ogos awionejć ę ą ą ł ł żony. Zduszony chichot. Malarz t umi weso o . Znowu patrzy na mnie zza sztalugi. Czuj nał ł ść ę sobie jego wzrok, cho sama patrz na cian . Nie cierpi go.ć ę ś ę ę Najgorsze jednak ma dopiero nadej .ść — Jedno mnie tylko zasmuca. Otó do tej pory nie s yszymy tu lekkiego tupotu male kichż ł ń stóp, lecz to mam nadziej zmieę ni . — Cornelis mieje si . — Bo cho mo e i usch y mojeć ś ę ć ż ł li cie, nadal p yn we mnie soki ywotne.ś ł ą ż Nie! Jak e on mo e tak mówi ? Malarz znów owi moje spoż ż ż ć ł jrzenie. U miecha si szeroko,ś ę pokazuje bia e z by. Przygl da mi si uwa nie, taksuje od stóp po czubek g owy, rozbierał ę ą ę ż ł wzro kiem. Oto stoj przed nim naga.ę Chc umrze . Cale moje cia o oblewa rumieniec. Dlaczego to robimy? Jak Cornelis mógę ć ł ł tak powiedzie ? Czy w ten sposób objawia ekscytacj z powodu wydarzenia, jakim jestć ę
powstawa nie jego portretu? Jak on móg zrobi z nas takich g upców?ł ć ł Malarz patrzy na mnie zza sztalugi. Jego niebieskie oczy s w stanie dojrze , co dzieje sią ć ę w mojej duszy. Jest drobnym,
muskularnym m czyzn z g stwin czarnych w osów. Przechyli! g ow na jedn stron .ęż ą ę ą ł ł ę ą ę W odpowiedzi patrz ch odno. Wtedy uprzytomniam sobie, e on wcale na mnie nie patrzy.ę ł ż Interesuje go kompozycja, uk ad przedmiotów, które przeniesie na p ótno. Wyciera p dzelł ł ę w materia i marszczy czoio. Jestem tylko przedł miotem — ja to br zowe w osy, bia yą ł ł koronkowy ko nierzyk i niebieska, po yskliwa suknia uszyta z jedwabiu.ł ł Dra ni mnie to. Nie jestem baranim ud cem! Serce bije mi mocniej ni zwykle. Czuj siż ź ż ę ę oszo omiona i zmieszana. Co si ze mn dzieje?ł ę ą — Jak d ugo to potrwa? — pytam lodowato.ł — Ju jeste zm czona, pani? — Malarz podchodzi i daje mi swoj chustk . — Nie czuje siż ś ę ą ę ę pani dobrze? — Czuj si doskonale.ę ę — Ale poci gasz, pani, nosem przez ca y dzie .ą ł ń — Nic mi nie jest, ot, lekkie przezi bienie. Nabawi am si tego od s u cej. — Nie chcę ł ę ł żą ę jego chustki. Wyci gam w asn i delikatnie wycieram nos. Malarz zbli a si do mnieą ł ą ż ę jeszcze bardziej; wyczuwam zapach oleju lnianego i tytoniu. — Nie jeste szcz liwa, prawda? — pyta.ś ęś — Có to ma znaczy , panie?ż ć — Nie jeste szcz liwa, stoj c, ma si rozumie . — Podaje mi krzes o. — Usi d , prosz ,ś ęś ą ę ć ł ą ź ę tutaj. Je li zmieni to... i to... — Przestawia stó . Zmienia ustawienie przedmiotów, poruszaś ę ł si szybko. Odsuwa globus bardziej w bok, cofa si , sprawdza efekt. Pracuje w najwy szymę ę ż skupieniu. Jego br zowy skórzany fartuch poplamiony jest farb .ą ą Naraz kuca przede mn . Poprawia brzeg mojej sukni, ods ania czubek pantofelka. ci gaą ł Ś ą beret i drapie si po g owie; widz jego loki. Opiera po ladki na pi tach, rzuca okiem naę ł ę ś ę moj stoą p , si ga, delikatnie ujmuje j w d o . Przesuwa nieco w prawo i stawia naę ę ą ł ń ogrzewaczu do nóg, potem uk ada fa dy spódnicy.ł ł — Kobieta taka jak ty, pani, zas uguje na szcz cie — mruczy. Wycofuje si za sztalug .ł ęś ę ę Og asza, e odb d si trzy seanse,ł ż ę ą ę a poz osta cz pracy wykona w pracowni. Teraz przemawia mój m , wspomina ołą ęść ąż
cz owieku, znajomym malarza, przyjacielu burmistrza, który straci na morzu okr t ił ł ę ogromn fortun . Hią ę szpanie napadli i zatopili statek. G os Cornelisa brzmi niczym echo wł oddali. Ja te tam siedz . Moje piersi wype niaj koszul ;ż ę ł ą ę pod halk p on uda. Co wi nie w mym gardle, czuj p atki uszu, pulsowanie krwi.ą ł ą ś ęź ę ł Dygocz , ale tylko dlatego, e mam goę ż r czk . Dlatego jestem obola a, ci ka i zarazemą ę ł ęż lekka jak piór ko. Malarz pracuje . Zerka to na mnie, to na p ótno. Kiedy maluje, mam wra enie, e przesuwał ż ż p dzlem po mojej skórze...ę Jestem w ó ku z siostrami. Mocno zaciskam powieki, bo wiem, e on tam siedzi, przygl dał ż ż ą si . Przesuwa czerwonym j zykiem po z bach. Je li otworz oczy, ujrz wilka,ę ę ę ś ę ę czuwaj cego przy moim ó ku. Serce mi si ciska. Odmawiam ró aniec... wi ta Mario,ą ł ż ę ś ż Ś ę Matko Bo a... na twarzy czuj gor cy, zwierz cy oddech. Przykrywam d o mi mojeż ę ą ę ł ń p czkuj ce piersi. Coraz szybą ą ciej mamrocz s owa i coraz bardziej pragn , by ten potwórę ł ę zbli y si do mnie.ż ł ę
4 Maria Obowi zek do pracy mnie wzywa, lecz Mi oą ł ść nie daje mi wytchn .ąć Nie mam ochoty na nic; Mi o zaprz ta moje my li, my li me syc sił ść ą ś ś ą ę Mi o ci ,ł ś ą W walce z ni jestem bezsilna.ą Robi wszystko wbrew woli i chceniu.ę Ty bo wiem, niespokojna Mi o ci, masz mnieł ś w swojej mocy! J.H. Krul, 1644 Kocham go. Kiedy mnie dotyka, ciarki chodz mi po ca ym ciele. Kiedy na mnie patrzy,ą ł wewn trz dos ownie wszystko we mnie t eje. - Maria opiera si o szafą ł ęż ę ę z bielizn . Maą zamkni te oczy.ę Jestem taka szcz liwa, e chyba p kn . Ojej prosz pan,, zawsze b d goęś ż ę ę ę ę ę kocha a i b dziemy mieli sze cioro dzieci bo kiedy rano jad am jab ko, my la am o nim, ał ę ś ł ł ś ł gdy wyplu am pestki, by o ich razem sze .ł ł ść Maria przyciska prze cierad o do piersi. Wcale nie zamierzaś ł a si zwierza , ale s ował ę ć ł same cisn y si jej na usta. Tylko swojej pani mog a o tym powiedzie , tylko jej mog a sięł ę ł ć ł ę zwie rzy . W ca ym Amsterdamie Maria nie zna nikogo prócz drobć ł nych handla rzy i swego ukochanego, smutnego, czulego, zabaw nego Willema z tymi jego palcami, które zwykle pachną ryba. — Kocham go nad ycie.ż Sophia nie odpowiada. Bierze od Marii prze cierad a i wk ada je na polk . Kot ociera si oś ł ł ę ę jej nogi. Nie doczekawszy si reakę cji, maszeruje na sztywnych nogach do Marii i asi si doł ę niej .
Przechodzi od jednej kobiety do drugiej, licz c na odzew, ale one s g boko zatopione wą ą łę marzeniach. Obie kobiety kichaj w tej samej chwili. Maria wybucha mieą ś chem, ale Sophia zdaje się niczego nie dostrzega . To gniewa nieco s u c , która spodziewa a si , e jej pani zasypieć ł żą ą ł ę ż j pyą taniami: Któ to taki? Kiedy go pozna a ? Czy jego intencje s czyste? (Owszem).ż ł ś ą Na dworze zapada zmierzch. Sophia zamyka drzwi od szafy i opiera si o nie. Wygl da jakę ą podparta laleczka. Ma na sobie niebiesk sukni z jedwabiu, w której rankiem pozowa aą ę ł mala rzowi, tylko e teraz z szyi zwisa jej zloty krucyfiks. Wygl da blado; na pewnoż ą dlatego, e nie czuje si dobrze, chocia wcaż ę ż le nie chce i do ó ka. W oczach Mariiść ł ż uchodzi za adn , adn w bardzo wytworny sposób. Przy niej Maria czuje si jak kawa ekł ą ł ą ę ł surowego ciasta. Dzisiaj jej pani mo na porówą ż na do porcelanowego naczynia, które wć ka dej chwili mo e si rozbi .ż ż ę ć Maria nie nale y do ciekawskich kobiet, a w tych szczż ęś liwych dniach bardziej koncentruje si na sobie. Niewiele wie o swej pani. S rówie nicami — maj po dwadzie cia cztery lataę ą ś ą ś — ojciec Sophii, który w Utrechcie pracowa jako drukarz, umar m odo, pozostawiaj cł ł ł ą d ugi i gromadk córek. W a nie dlatego Sophi wydano za bogatego cz owieka. Mariał ę ł ś ę ł uwa a, i Cornelis to stary nudziarz, jednak e jest kobiet praktyczn : przecie trzebaż ż ż ą ą ż jako y , wszystko za ma swoj cen . Nale do narodu kupców, najszcz liwszego, jakiś ż ć ś ą ę żą ęś wiat widzia , zaś ł tem mi dzy jej pani i panem dosz o do transakcji. M odoę ą ł ł ść przehandlowano za bogactwo; zdolno do rozrodu (potencjalść n ) wymieniono na ycieą ż wolne od gro by g odu. Zdaniem Marii to rozs dny uk ad, bo cho lubi marzy i jestź ł ą ł ć ć przes dna, w g bi serca pozostaje prost dziewczyn ze wsi i pewnie st pa po ziemi.ą łę ą ą ą Mim o wszystko irytuje si . W a nie przed chwil otworzy a serce, i po co? Po nic.ę ł ś ą ł Odpowiedzi jest cisza. Nios c w r kach prze cierad o, ci kim krokiem wchodzi doą ą ę ś ł ęż sypialni. Jej pani po d a za ni , by pomóc przygotowa lo e — cz sto pracuj razem. Naąż ą ć ż ę ą d bowej komodzie stoj trzy zapalone wiece. Maria upuszę ą ś cza prze cierad a na ó ko iś ł ł ż
zdmuchni ciem ;;asi jedn z nich.ę ą — Dlaczego to robisz? — pyta Sophia.
Maria wzdryga si .ę — Trzy wiece to z y omen.ś ł — Jaki omen? - Zapowiada smierc - wyjasnia krotko. - Toć chyba wiadomo. 5 Cornelis Pozy kobiet i m odzie y: Kobiet i niedojrza ej m oł ż ł ł dzie y nie powinno si przedstawia zż ę ć
rozrzuconymi lub zbyt rozstawionymi nogami. Oznacza to bowiem zuchwalstwo lub ca kowity brak wstydu. Nogi za zaci ni te obrazuj wstydliwy l k.ł ś ś ę ą ę Leonardo da Vinci, Traktat o malarstwie Znowu ryba? — Cornelis spogl da na talerz. — Przez ca y tydzie jemy tylko ryby. Je lią ł ń ś dobrze pami tam, to samo by o w ubieg ym tygodniu. Ju nied ugo wyrosn nam p etwy. —ę ł ł ż ł ą ł mieje si z w asnego artu. — Znaczna cz naszego kraju le a a niegdy pod wod .Ś ę ł ż ęść ż ł ś ą Chcesz, by my znowu poddali si w aś ę ł daniu tego ywio u?ż ł — My la am, e lubi pan ryby — odpowiada s u ca. — A to jest w a nie leszcz, któryś ł ż ł żą ł ś smakuje panu najbardziej. — Pokazuje na Sophi . — Pani przyrz dzi a go z suszonymię ą ł liwkami, tak jak pan lubi.ś Cornelis odwraca si do ony.ę ż — Co by powiedzia a na adny kawa ek wieprzowiny? Pójd jutro do rze nika, moja drogaś ł ł ł ź ź ono, zanim przemienimy si wszyscy w uskowatych mieszka ców morskich gż ę ł ń łębin. Maria prycha — nie wiadomo, czy to wyraz weso o ci czy pogardy — i maszeruje doł ś kuchni. Co za impertynencja! Od kiedy odszed Kare , s u cy, znacznie pogorszy y sił ł ł żą ł ę panuj ce tu obyczaje; Cornelis musi porozmawia o tym z on .ą ć ż ą Sophia nie je. Wpatrzona w kieliszek z winem powiada: — Niechaj ten malarz nie przychodzi wi cej do naszego domu.ę — Co powiedzia a ?ł ś — Nie chc go widzie . Nie chc , aby malowa nasz portret.ę ć ę ł
Cornelis wytrzeszcza na ni oczy.ą — Dlaczego? — Prosz !ę — Ale dlaczego? — To jest niebezpieczne. — Niebezpieczne? Sophia milczy przez chwil , po czym dodaje:ę — Czy przez to nie schlebiamy w nadmiarze naszej pró no ci?ż ś — A czemu ty schlebiasz, moja droga, kiedy przychodzi do ciebie krawcowa? — To nie to samo... — Ile godzin tracisz na przym iarki, wyginaj c si to tak, to owak? — Cornelis si ga nadą ę ę sto em i g aszcze jej nadgarstek. — Jestem szcz liwy, e to robisz, kochana, podziwianieł ł ęś ż twojej urody wype nia bowiem najprawdziwsz rado ci moje stare serł ą ś ą ce. Dlatego chcę zachowa ów kwiat na p ótnie. Rozumiesz?ć ł Sophia skubie brzeg obrusu. — Ale to mi si wydaje zbyt kosztowne. Osiemdziesi t floę ą renów! — Czy bym nie móg wydawa pieni dzy wed ug w asnego uznania?ż ł ć ę ł ł — Osiemdziesi t florenów sk ada si na wielomiesi czny zaą ł ę ę robek... na przyk ad... cie li...ł ś — J ka si . — Albo marynarza.ą ę — Dlaczego to ci martwi?ę Znowu na chwil zapada cisza. Potem nast puje wyja nienie:ę ę ś — Nie lubi go.ę — Sprawia wra enie cz owieka do mi ego. Podnosi wzrok, ma zarumienion twarz.ż ł ść ł ą — Nie lubi go: jest zuchwa y.ę ł — Je eli rzeczywi cie nie lubisz tego m czyzny, to có , odż ś ęż ż prawi go i poszukam innegoę malarza. — Cornelis pragnie spra wi jej przyjemno . — W gr wchodzi niejaki Nicholaesć ść ę Eliasz albo Thomas de Keyser. Obaj ciesz si du ym wzi ciem, wi c mo e b dziemyą ę ż ę ę ż ę musieli si liczy z bardziej odleg ym terminem. W gr wchodzi by te Rembrandt vanę ć ł ę ł ż
Rijn. Móg bym z nim porozmawia , cho zap ata, jakiej da, jest wysoka, bior c podł ć ć ł żą ą uwag nawet moje zasoby. — U miecha si do ony. — Gotów jestem uczyni wszystko,ę ś ę ż ć byleby ci uszcz liwi , moja najdroę ęś ć ż sza. Je uspokojony. Ot, i po sprawie. Kobiety są przedziwnymi stworzenimi z tymi swoimi zabawnymi podchodami. Jakież są pods epne w porównaniu z m czyznami. Przypominajęż ą magicz ne sz katu ki:ł tu musisz obróci tarcz , tam przekrć ę ę cie kluczyk i doniero wtedy poznasz ich sekretn zawarto .ą ść Cornelis kocha on do szale stwa. Czasem, przy blasku wiec, widok jej urody sprawia,ż ę ń ś e serce przestaje mu bi .ż ć Ona jest jego nadziej , rado ci ,ą ś ą ród emź ł zyaodajnych si . Cudowł nym zjawiskiem! Po mog ał mu wróci doć normalnego zycia, kie dy już w a ciwie utracił ś ł wszelką nadziej .ę Uratowa ał go tak jak on cho w ca kowicieć ł odmienny sposób, uratował j .ą Po obiedzie Cornelis dok ad a do ogniał nast pn bry tortu siada i podpalaę ą łę fajk .ę Najwi kszymę pokrze pieniem m czyzny jest sz liwyęż ęś dom, w którym mo eż ste cieszyć trosk kochaj cej onyą ą ż . Sophia jest nieobecna. Z góry dochodzi skrzypienie — odg osy jej kroków. Potem zapadał cisza. Powiedzia a, e boli j g owa, i posz a do ó ka. Zwykle siada z nim i zajmuje sił ż ą ł ł ł ż ę jak robótk ; czasem graj w karty. Tego wieczoru by a niespokojna jak klacz przedąś ą ą ł burz . Ów wybuch gniewu na malarza by zupe nie iego niepodobny do jeją ł ł zachowania. Cornelis martwi si , e Sophia zę ż apada na jak chorob ;ąś ę tego popo udnia wydawa a sił ł ę blada. Mo e t skni za rodzin . Nie ma wielu przyjació ek w Amsteż ę ą ł rdamie, natomiast onyż jego zna jomych s od niej znacznie starszą e. Nie wychodzi z domu zbyt cz sto, brakuje jeję rozrywki. Kied y si zar czyli, Sophia by a yę ę ł ż w , szcz liw dziewczyn , ale w miarą ęś ą ą ę up ywu czasu stawa a si coraz bardziej zamkni ta w sobie. Mo e przyczyn s oboł ł ę ę ż ą ą wi zkią zwi zane z prowadzeniem domu — chyba musz przyj nast pn s u c . Mo e jegoą ą ąć ę ą ł żą ą ż żona czuje si w tym domu jakę w pu apce, niczym szczygie , którego jako ch opiec trzyma wł ł ł ł klatce.
Cornelis odk ada fajk i d wiga si na nogi. Dokuczaj mu stawy, bol plecy. Zima trwa ał ę ź ę ą ą ł d ugo. Czuje ci ar mg y opadaj cej na miasto niczym pokrywka kot a nał ęż ł ą ł miasto. S owem,ł czuje swoje lata. Zamyka dom. Zdmuc hni ciemę gasi wiece, wszystkie z wyj tś ą kiem jednej, któr zabiera naą gór . Zapach sma onej ryby nadal wype nia powietrze. Wczoraę ż ł j na brzeg w Beverwijk morze wy rzuci o wieloryba. Olbrzymie stworzenie, najwi ksze, jakie kie-ł ę
dykolwiek widziano w tych okoli cach. W ród okolicznych mieszś ka ców zawrza o. Byi toń ł z owieszczy omen, oczywista zapowied nieszcz cia — ocean zwymiotowa potwora, abył ź ęś ł ukara ich za grzechy.ć Cornelis wie, e takie my lenie jest prymitywne. Wie to z w asnego do wiadczenia.ż ś ł ś Tragedie wcale nie bior si z erupcji natury, tylko uderzaj na o lep. Rozbite lustro wcaleą ę ą ś nie spo wodowa o mierci jego drogiej ony Hendrijke, kiedy mia a zał ś ż ł ledwie czterdzie ciś lat. adna konstelacja gwiazd nie sprawi a, ze dwoje jego dzieci umar o w dzieci stwie.Ż ł ł ń Cornelis utraci! ju jedn rodzin . Jak wszyscy osieroceni przez najbli szych wie, e wiatż ą ę ż ż ś nie ma wewn trznego sensu W g bi serca s o tym prze wiadczeni, cho wmawiaj sobieę łę ą ś ć ą i mnym, e taka jest wola Boga. Wype nia obowi zki cz owieka pobo nego. Codziennież ł ą ł ż czyta Sophii fragment Biblii; oboje po chylaj g owy w modlitwie. Co niedziela chodzi doą ł swojego kościo a, z kolei ona uczestniczy w tajnej mszy, jej religia bowiem jest tolerowana,ł póki nabo e stwa odprawiane s skrycie. Czuje jednak, e porusza ustami bezmy lnie jakż ń ą ż ś ryba. Jego wiat nie oferuje s ów zw tpienia. Cornelis sam przed sob jeszcze si do tegoś ł ą ą ę otwarcie nie przyzna . Nie wie nic wi cej ponad to, e strata raczej os abi a ni wzmocni ał ę ż ł ł ż ł jego wiar i e jedyn pewę ż ą no ci , która dodaje mu otuchy i zach ca do ycia, jest Sophiaś ą ę ż lez ca w jego puchowym o u.ą ł ż Cornelis wchodzi do sypialni. Sophia kl czy i modli si . Dziwę ę ne. S dzi , e ju jest wą ł ż ż po cieli. Zapewne modli si ju od d u szego czasu. Kiedy go dostrzega, wzdryga si ,ś ę ż ł ż ę kre li w poś wietrzu znak krzy a, wskakuje do ó ka i le y, wbijaj c wzrok w sufit. Z belkiż ł ż ż ą zwisa jej lubny diadem z papieru; pokryty teraz kurzem, przypomina gniazdo os. Sophia,ś gdzie tam gś łęboko w o u, wzdycha i porusza si . Roztacza wokó siebie wo m odo ci.ł ż ę ł ń ł ś Po danie rozgrzewa stare ko ci; rozchodzi si w zimnym leniwym krwiobiegu. Cornelisżą ś ę rozbiera si , opró nia p cherz do nocnika i wk ada nocn koszul . To ó ko jest jego ko emę ż ę ł ą ę ł ż ł ratun kowym; co noc mocne, m ode ramiona Sophii broni go przed utoni ciem.ł ą ę Sophia le y skulona, jej g owa ginie w puchowych poduchach. Udaje, ze pi. Cornelis gasiż ł ś wiec i wspina si na o e. ci gaś ę ę ł ż Ś ą
z ony koszul i przykrywa d oni jedn z ma ych piersi, ciska brodawk .ż ę ł ą ą ł ś ę — Moja droga ono — szepce. Kieruje jej d o ku skurczoż ł ń nemu cz onkowi. — Mój ma ył ł wojak jest dzi cokolwiek senny. A czas bra si do roboty.ś ć ę Jej palce s zaci ni te. On je odgina i zamyka wokó swego cia a; porusza jej r k w gór ią ś ę ł ł ę ą ę w dó .ł — Czas ruszy do boju... — Cz onek sztywnieje. Cornelis odć ł dycha chrapliwie. — Uwaga, baczno — mruczy; to ma y art, na który pozwala sobie w obecno ci ony. Rozchyliwszyść ł ż ś ż jej nogi, powoli zajmuje pozycj . Kiedy wdziera si do rodka, ona przez chwil dygocze.ę ę ś ę Zanurza twarz w jej w osach, chwyta j z obu stron za po ladki i mocno do siebieł ą ś przyciska; spr yny ó ka rytmicznie skrzypi . lizga si tam i z powrotem, a brak muęż ł ż ą Ś ę ż tchu. Mijaj minuty. Staro daje o sobie zna . Im jest starszy, coraz wi cej czasu musi min ,ą ść ć ę ąć zanim wyp ynie z niego nasienie. Kieł dy s abnie, wspomina pewne bardzo nieprzyzwoiteł zdarzenie z przesz o ci, co nieodmiennie rozpala go na nowo. Jest ch opł ś ł cem, mieszka w Antwerpii i wieczorem przychodzi do niego s u ca Gretje, aby mu yczy dobrych snów.ł żą ż ć Naraz unosi skraj spódnicy i wsuwa jego d o mi dzy swe nogi. Wtedy on wył ń ę czuwa dotykiem sztywne, poskr cane w osy, wilgotne wargi. Ona porusza jego palcami; wargię ł ocieraj si o siebie jak grube plastry wo owiny. Ona przyciska mu palce do czego , coą ę ł ś wydaje si twarde jak szklana kulka ukryta mi dzy g adkimi zakamarę ę ł kami cia a; zmuszał go, aby to g aska ... z góry na dó i z do u do góry, coraz mocniej i mocniej... Nagle jej udał ł ł ł zaciskaj si i jego d o wi nie. Ona j czy. Potem wyci ga jego r k , wyą ę ł ń ęź ę ą ę ę bucha miechem,ś klepie go po twarzy i odchodzi. Wówczas, przed laty, bardzo si przestraszy . Przerazi nawet. Czu si zdegustowany ię ł ł ł ę by o mu wstyd. Mial tylko dziesi lat. Palce pachnia y mu solank i jednocze nie trochł ęć ł ą ś ę