4
1
15 października 1275 roku
Darius pokonał konno bród w Csekes, po czym skierował
się na północ. Mroźny poranek szybko przeistoczył się w
pogodne przedpołudnie, ale doceniał w jeździe upływający czas.
Stawał się jego sprzymierzeńcem, ilekroć ciężar męskich
decyzji, jakich po nim oczekiwano, zaczynał przeważać nad
spokojem ducha. Jadąc nie myślał o niczym innym niż tylko o
dotarciu do celu, a ten zmieniał się wraz z krajobrazem, jaki
mijał po drodze. Czarny rumak posłuszny rycerzowi także lubił
szybki bieg przez węgierski las, a choć jego pan czasem smagał
go pręgierzem po karku, dogadywali się. Ogier bywał równie
narowisty jak jego jeździec, toteż jedynie książę go dosiadał.
Koń nie pozwalał na to nikomu innemu, a stajenni bali się nawet
podejść do „szatana z Sirok”, jak go nazywano. Darius sam
oporządzał swego wierzchowca, gdyż nie ufał przy tym sługom
czy przypadkowym ludziom, a nie raz już powiadano, że
podczas bitwy najlepiej sprawdza się koń osobiście osiodłany. Z
szatanem stoczyli niejedną potyczkę i nigdy go nie zawiódł.
Zrodziła się między nimi tajemna nić porozumienia, której ani
on ani jego szlachetne zwierzę nie zamierzało kończyć. Los
chciał jednak inaczej i w swej nieskończonej złośliwości,
postawił przed nimi przeszkodę.
Książę nigdy nie należał do zuchwalców, którzy
bezpodstawnie chełpili się łupem. Zawsze wracał z polowania
obłowiony, a czy były to kuropatwy czy bażanty, juki na siodle
miał wypełnione po brzegi. To był dość pogodny,
październikowy dzień, jeden z tych cieplejszych jeszcze przed
nastaniem zimowej słoty, jeden z nielicznych, które uznawał za
udane. Wstał bardzo wcześnie, zanim zaświtało, lecz chętnie
5
wyjeżdżał z Sirok, gdy chciał znaleźć się jak najdalej od zamku
i unikać surowego spojrzenia ojca. Gotów był spędzić na
polowaniu nawet cały dzień, byle tylko nie musieć spoglądać w
twarz starca, w której odczytywał jedynie wyraz rozczarowania.
Wielki Książę Almos Hayany nigdy nie okazał swemu
pierworodnemu synowi choćby krzty aprobaty, o jego miłości
Darius mógł tylko pomarzyć. To dlatego, że zabiłem matkę,
powtarzał sobie w myślach, ale by śmierć kobiety podczas
porodu uznawać za świadome dzieło noworodka, wydawało się
niesprawiedliwe i okrutne. Mimo wszystko ojciec widział w nim
jej zabójcę, natomiast nie dostrzegał syna. Czyż każdy z
okolicznych szlachciców nie pragnąłby mieć podobnego
następcy? Wysokiego, silnego i walecznego ponad miarę, ponoć
nawet uznawanego przez niewiasty za urodziwego i miłego dla
oka. A jednak Wielki Książę pozostawał głuchy na pochwały
napływające zewsząd, ślepy na dokonania bitewne i poważanie
wśród sąsiadów jego pierworodnego syna. Jeśli Darius miał
kiedyś poznać, co to nienawiść, pojął, co oznacza bardzo
wcześnie, za czasów swej młodości. Dziś miał dwadzieścia
sześć lat, a czuł się znacznie starszy, obciążony bagażem
doświadczeń, jakich żaden inny by nie udźwignął. On się nie
ugiął, jak zwykle stawił czoła niebezpieczeństwom, wykazał się
odwagą i silną wolą. Nawet w czasie najazdów ordy Mongołów
na granice książęcych włości, dzielnie przeciwstawiał się
wrogowi, a jego ludzie czerpali odwagę właśnie z niezłomności,
jaką wykazywał. Walczył tak, jakby świat miał się skończyć,
jakby od przebiegu potyczki zależał los nie tylko jego, ale i
całego królestwa. Może w rzeczywistości tak było, ponieważ
gdyby dynastia Arpadów została zdziesiątkowana czy wręcz
przerwana, skoligaceni z nimi książęta Hayany mieliby prawo
do tronu Węgier. Darius nie miał aż takich aspiracji, jednak
przez to pokrewieństwo czuł większą odpowiedzialność, z całą
6
pewnością zaś czuł ją jego ojciec. Dotąd nie nalegał na szybki
ożenek jedynie dlatego, że chciał mu znaleźć idealną
kandydatkę, by jak mawiał, zawrzeć korzystną unię. Młody
rycerz nie chciał o tym słyszeć, a jeśli pragnął kobiety, to ją brał.
Ojciec nie miał tu nic do gadania, powtarzał sobie, a tak
naprawdę w to nie wierzył. Dopóki starzec będzie nim rządził,
nie zazna spokoju. Czasem przyłapywał się na tym, że modlił
się, by wyzionął już ducha, lecz potężny Wielki Książę
nieustannie robił mu na złość i przetrzymywał kolejną zimę.
Darius przeklinał swe wychowanie w wierze katolickiej, które
nie pozwalało podjąć mu kroków ostatecznych, jak również
kodeks rycerski, gdyż potępiał ojcobójstwo w imię mało
szlachetnych idei. Przeklinał całą swą wiedzę i zasady, bo jakże
chciałby wyzbyć się nieznośnych wyrzutów sumienia, ilekroć
zgrzeszył samą myślą przeciw boskim przykazaniom. Jeśli
czekało go wieczne potępienie, to pragnął choć zaznać
przyjemności przy zadawaniu śmierci, gdy wyobrażał sobie, jak
będzie przeszywał ojca mieczem. Niestety wizja tak odległa, bo
mało prawdopodobna, stała się jego największą torturą. Nie
przeczuwał, że przyjdzie mu zaznać większej.
Pędził jak na złamanie karku gościńcem, który pokonywał
już tyle razy, że znał prawie na pamięć każdy wystający kamień,
każdą kałużę czy zakręt, niespodziewanie zakrzywiający trasę.
Mógłby przebyć bród w Csekes nawet po ciemku i z
zamkniętymi oczami. Nie raz już jechał porządnie spojony
czerwonym winem, ale wierny koń prowadził go bezpiecznie do
domu. I teraz również polegał na swym rumaku, który uwielbiał
szybki bieg po równej drewnianej powierzchni brodu nad rzeką.
Zawsze wtedy przyspieszał i zawsze zadziwiał, ile sił miał w
nogach, pomimo długiego galopu przez las. Darius nawet nie
zauważył kłody na wprost, koń tym bardziej nie zdołał w porę
wyhamować. Wraz z jeźdźcem zaryli ostro w przód, a książę
7
poszybował kilka metrów dalej. Opadł ciężko na drewniany
most i prawie wypadł za lichą barierkę, lecz ta zatrzymała go
boleśnie, gdy drewniane rusztowanie roztrzaskało się na jego
żebrach. Zaklął siarczyście, ale powinien dziękować Bogu, że
żyje. Koń miał mniej szczęścia i gdy Darius podniósł się
obolały, z żalem spojrzał na dogorywające zwierzę. Ogier
połamał na kłodzie obie nogi, a smukłe pęciny obnażały
postrzępione mięśnie i wystające z nich ostro kawałki kości.
Rycerz opadł na kolana, tuż obok swego druha, którego
uspokajał głaszcząc go po szyi. Koń patrzył tak rozumnie, jakby
wiedział, co go czeka, a jednocześnie wymuszał podjęcie
decyzji na swym jeźdźcu. Darius wiedział, co musiał zrobić, że
to nieuniknione, ale na samą myśl, wzbierała w nim rozpacz.
Nieuchronny wybór tak naprawdę przedstawiał się mu jako
nieznośna powinność, rodzaj ostatniej przysługi dla wiernego
kompana w podróży i w boju, dla niemego przyjaciela, z którym
wiele przeszedł. Zebrał się w sobie i powstał. zdumiony, ile
wysiłku musiał włożyć w uniesienie się z klęczek. Sięgnął do
pasa, gdzie nosił swój wielki, ciężki miecz z najlepszej stali
damasceńskiej. Tylko wielki mocarz potrafił nim władać i
Darius świetnie sobie z tym radził, ale teraz brakowało mu sił,
by dokonać makabrycznego aktu miłosierdzia. Tym właśnie
będzie zabicie konia, wmawiał sobie. Wziął zamach, a zanim
uderzył, wyszeptał:
- Żegnaj przyjacielu.
Odrąbał głowę jednym pchnięciem, a rdzawa posoka
zalała mu twarz, żupan oraz płócienne spodnie. Nie zważał na
to, a jedynie na brzemię świadomości, że stał się katem
najdoskonalszego konia, jakiego kiedykolwiek miał, jedynego,
który był go godny. Może nawet uroniłby nad nim łzę, lecz to
nie smutek go przepełniał, a złość. Darius nie wierzył w
przypadki, uznał więc, że kłodę pozostawiono na moście
8
specjalnie. Należało spodziewać się zasadzki rabusiów, a może
to nawet tureckie hordy, które grasowały w okolicy, nastawały
na życie przejezdnych. Jeśli tylko spróbują, to go popamiętają,
przysięgał sobie w duchu, gdy do jego uszu dotarł odgłos
przyspieszonych kroków. Ktoś biegł w jego stronę. Już z daleka
rozróżnił głos mężczyzny, co więcej był w stanie określić, że
był to wątły i stary chłop. Zatem jeśli rabusie posługiwali się
kimś takim, musieli być albo głupi albo niezwykle przebiegli.
Podstarzały mężczyzna w lnianej koszuli i niedbale zarzuconym
na nią płaszczu krzyczał już z daleka:
- Panie! Jak dobrze, żeś nie skończył żywota, jak twe biedne
zwierzę… – Chłop przyjrzał się oddzielonej od korpusu głowie
konia i odwrócił się na widok krwi. Bardziej interesował go
rycerz, który patrzył na niego dzikim wzrokiem. – Biegłem, co
tchu, by cię przestrzec, aleś jechał tak szybko! Boże drogi, cud
to, żeś nie padł trupem.
- Po coś za mną biegł, człeku? – zapytał groźnie książę, gdy
ocierał miecz z krwi. – Nie wiesz to, że konia nie przegonisz?
- Panie, jam odźwierny tego mostu, wyznaczon przez
miłościwego pana na zamku Szayar. – Zdjął wełnianą czapkę z
głowy, a jego posiwiałe już, tłuste włosy, rozeszły się na
wszystkie strony. Dariusa uderzył odór, który poczuł od chłopa,
ale postanowił go wysłuchać. – Miałem przestrzegać
przejezdnych o kłodzie na drodze.
- Więc to nie zasadzka – powiedział bardziej do siebie niż do
niego.
- Zasadzka? – powtórzył chłop, jakby nie rozumiał.
Roześmiał się głupkowato. – Złodziei czy zbójów jużci tu nie
znajdziesz, panie. Hrabia Szayar przepędził ich do czorta!
- Pan tego zamku? – Książę skinął w stronę wież widocznych
nad skrajem lasu, a rozmówca pokiwał zgodnie głową. – A tyś
9
jego odźwiernym? Zali to nie hrabia nastaje na życie
przejezdnych? – Uśmiechnął się wstrętnie.
- Na Boga, nie! – zarzekał się chłop. – Przysłać miał więcej
ludzi, usunąć kłodę mieli, alem sam został. Wyczekiwać miałem
i ostrzegać.
- Zatem wywiązałeś się z zadania? – Darius jawnie z niego
drwił, lecz miał przed sobą prostego człowieka, który nie znał
się na dworskich manierach ani nie miał pojęcia, co to sarkazm.
Rycerz nie zamierzał mu niczego tłumaczyć. Ręka
dosłownie sama zacisnęła się na rękojeści miecza, który
zwierzęciu ulżył w cierpieniu, a chłopu miał je zadać. Nie
zastanawiał się dłużej, wziął zamach mieczem i wycelował w
klatkę piersiową człowieka. Ostrze weszło w niego jak w masło,
przebiło się na plecach w okolicy lewej łopatki i zaczynało
ociekać krwią. Rubinowy odcień, doskonale znany mu z bitew,
ponownie igrał z jego wzrokiem, przesłaniał cały otaczający
świat. Darius był w tej chwili tak wściekły, że gdyby tylko
potrafił, zabiłby każdego, kto znalazłby się w zasięgu broni.
Chłop charczał, krztusił się własnymi wnętrznościami i osuwał
powoli na kolana. Książę jednak nie przestał go męczyć, gdyż
ostrze przekręcił jeszcze kilkakrotnie w jego ciele, zanim je
wysunął.
- Przez ciebie musiałem zabić konia, głupcze! – wysyczał
nienaturalnie mocnym głosem. Wspomógł się stopą, którą
odepchnął zwłoki mężczyzny, by wyjąć z nich miecz. – Wart
był więcej niż twe nędzne życie. Sczeźnij w piekle! – Splunął
ordynarnie i ze wstrętem minął trupa, którego pozbawił życia ze
śmieszną łatwością.
Zabójstwo tylko nieznacznie poprawiło mu humor, bo
skoro nie miał konia, drogę do rodzinnego Sirok będzie musiał
pokonać pieszo. Dopiero, gdy przeszedł kilkanaście metrów i
opuścił most, odczuł własne zmęczenie oraz ból stłuczonych
10
żeber. Taszczył juki, wypełnione zwierzyną, którą upolował i
choć był dumny z łupów, koszt, jaki poniósł wybierając się w
las, ciążył mu teraz bardziej niż torby. Podczas krucjaty do
Jerozolimy przed kilkoma laty wyrobił sobie odporność i
nauczył się pokonywać słabość ciała w znacznie trudniejszych
warunkach. To słabość ducha jednak przeszkadzała w marszu, a
zniechęcony i spragniony postanowił na moment spocząć przy
strumieniu. Rzeka, którą przecinał most, przechodziła na północ
w mniejsze koryto, niemniej płynęła równie wartkim nurtem.
Pochylił się nad przejrzystą, chłodną wodą i oblał nią twarz.
Potrzebował takiej ulgi, a spoglądając w toń, dawał się ponieść
wraz z wartkim nurtem. Dokąd wędrowały jego myśli? Jak
udało mu się odnaleźć spokój po tym, co dziś przeszedł? Nie
śpieszył się do domu, nie miał tam po co wracać, chyba jedynie
po więcej zgryzoty i nienawistnej woli ojca, jednak jakże miał
wrócić pokonany? Był rycerzem, zaprawionym w boju
wojownikiem, a teraz miałby pojawić się w zamku ojca pieszo,
sponiewierany przez las i wyczerpany? Musiało istnieć lepsze
wyjście z tej podłej sytuacji, lecz nie wierzył, by objawiło mu
się tak niespodziewanie i bezszelestnie. Dał się zaskoczyć, ale
miecz wyciągnął nie przeciw rabusiowi bez skrupułów, a
zlęknionej niewiaście, która stąpała lekko po polanie tuż za jego
plecami. Te wielkie niebieskie oczy, niczym szafiry w oprawie z
alabastru patrzyły na niego tak, że prawie zaglądały w duszę.
Wzdrygnął się na widok kobiety w jasnej szacie, gdyż przez swe
piękno zdała mu się nierzeczywista. Może to anioł zastąpił z
nieba, by zabrać go do jego bram, ale czy to nie w piekle miał
wylądować? Zda się na jej łaskę, pomyślał, gdy upewniła go, że
była równie rzeczywista jak on. Odezwała się cichym, choć
melodyjnym głosem:
11
- Jesteś ranny, panie? – Spoglądała na jego umorusane
posoką ubranie i nieśmiało spuszczała wzrok. – Czyś zbłądził w
lesie i szukasz schronienia?
- Ktoś ty, pani? – Musiał to wiedzieć, natychmiast i
nieodwołalnie. Dociekałby do skutku, gdyby nie chciała mu
zdradzić swego imienia.
- Eleonora Szayar. – Dygnęła z gracją, czym udowodniła
szlacheckie pochodzenie, jeszcze zanim uczyniło to jej
nazwisko. Darius dopiero po chwili przypomniał sobie, że chłop
wspominał mu o hrabim Szayar. Zatem była jego żoną, a może
córką?
- Darius Hayany, pani. – Oddał jej pokłon.
Usilnie starał się przy tym nie stęknąć, ale zaczynał
podejrzewać, że nie tylko koń, a i on sam musiał coś sobie
złamać. Kobieta przejęła się i podeszła bliżej, by go obejrzeć.
Dotknęła jego ramienia delikatnie i z wielką ostrożnością, jakby
wiedziała, co robić. Najwyraźniej się na tym znała, a on z chęcią
nadstawił ramię, by mu je opatrzyła. Przez cały czas zastanawiał
się, jaki miała kolor włosów, bo chowała je szczelnie pod
białym welonem, na który miała założony miedziany, ozdobny
diadem. Nieświadomie spełniła życzenie Dariusa, gdy zerwała
nakrycie głowy i zaczęła targać je na bandaże. Miała w ręku
jedwab i nie było jej szkoda przeznaczyć go dla obcego w
potrzebie. Czy to bogactwo było przyczyną tego
marnotrawstwa, czy też jej miłosierdzie? Nie potrafił odgadnąć,
gdyż jaśniejące niczym kłosy pszenicy loki kobiety skutecznie
pochłaniały jego uwagę. Zdumiony obserwował, co robiła, jak
nieśmiało podnosiła wzrok, jak jej smukłe palce lekko zadrżały,
gdy dotknęła jego rozgrzanej skóry. I on zerkał częściej niż
wypadało, niż by chciał. Co takiego miała w sobie ta drobna
istota, która zawładnęła nim w tak krótkim czasie? Czy aby na
12
pewno należała do świata ludzi, czy jedynie tak mu się zdawało?
Sama wyrwała go z tego snu na jawie, pytając:
- Co ci się przytrafiło, panie? – Nagle zwróciła się w stronę
mostu, gdzie ujrzała kontury ciała konia, a także zwisającą poza
barierkę rękę człowieka. Ujrzał w jej oczach niekłamane
przerażenie, a gdy chciała się upewnić, zatrzymał ją.
- Nie idź tam.
- Ale czyś widział, panie, co spotkało biednego Brevica? –
Skrzyżowała ręce na piersiach i zaczęła się miotać. – To on tam
leży bez tchu. Tylko on może tam leżeć! Co mogło go spotkać?
- Jeno los, na jaki zasłużył – odparł, nie wdając się w
szczegóły. Jeśli kobieta zapyta czy go zabił, nie będzie się
wypierać, jednak jeśli postanowi zaniechać dociekań, i on
zachowa milczenie. Czuł, że swym wyznaniem zburzyłby całą
jej wiarę w dobroć, bo czyż nie zabił chłopa w akcie zemsty i
napadzie niewysłowionego gniewu? Podobna świadomość
podcięłaby jej skrzydła, gdyż zdawała się równie krucha jak
motyl, a nie chciał się do tego przyczyniać.
- Bandyci powrócili – wywnioskowała, bo tylko to mogło
wytłumaczyć tak haniebny uczynek.
- Tak – potwierdził – bandyci. Zastawili na mnie pułapkę i
straciłem konia.
Skłamał. Nie potrafił przed nią przyznać się do prawdy,
jak również uniknąć grzechu. Skłaniała ku grzesznej rozpuście
jego myśli, ilekroć tylko na nią spojrzał, lecz jeszcze nie
dopuszczał ich do głosu. Jak długo wytrzymał zanim to uczynił?
I kiedy dokładnie postanowił przestać być człowiekiem?
13
2
2 października 1686 roku
Stajenny kończył pośpiesznie pracę przy koniach, gdyż
złowieszczy mrok zaczynał powoli pokrywać cały plac przed
zamkiem. Nawet taki osiłek obawiał się ciemności, a raczej
tego, co mogło w niej grasować. Lanek doskonale wiedział, że
nie powinien się ociągać, jednak wierzchowce pana muszą być
w dobrej kondycji i w razie konieczności gotowe do jazdy.
Poczucie obowiązku nie pozwalało mu na zaniedbania, nawet
kosztem swego strachu. Zorientował się, że na placu nie było
żywej duszy i wzdłuż kręgosłupa przeszły mu ciarki. Nagle
usłyszał diaboliczny śmiech. Ujął widły w silne dłonie i
kurczowo zacisnął palce na drewnianym kiju, gotując się na
ewentualny atak, który mógł nadejść z każdej strony. Nie był
pewny, czy właśnie nie okrążał go najgroźniejszy w tych
okolicach drapieżnik, bo wątpił, czy zwykłe echo niosłoby tak
upiorne dźwięki. Gdy doszło do tego dziwne skrzypienie, Lanka
oblał zimny pot i wycofał się w stronę stajni. Stanął za
drewnianymi drzwiami i trzymał widły w pogotowiu, gdy ku
jego uldze, w polu widzenia pojawiła się znajoma, pokryta
szczeciną, zmęczona twarz.
- Na Boga, chłopcze! Schowaj te widły, bo jeszcze zrobisz
komuś krzywdę – Igar Madny, starszy łowczy hrabiego Baratyn
wysunął się na czoło grupy mężczyzn.
Skórzany strój strzelecki idealnie podkreślał jego
wypracowane muskuły, a kilka bruzd na czole, zdradzających
wiek dojrzałego już mężczyzny, czyniło z niego groźnego
oponenta. Lanek zawsze czuł się w jego obecności lekko
podenerwowany, lecz bardziej miał mu za złe, że wyraźnie
zaznaczał swą wyższość.
14
- Nie skrzywdziłbym starca – rzucił odważnie, czekając tylko
jak Igar zareaguje na zaczepkę. Mimo powagi oblicza, roześmiał
się po chwili i poklepał go po ramieniu.
- Uważaj, młokosie, bo przerzucając siano, nie wyrobiłeś
sobie jeszcze takiej krzepy, jaką ja zyskałem z wiekiem.
Spojrzał za siebie, widząc, jak chłopak przygląda się
wozowi zaprzęgniętemu dwoma końmi. Lanek pojął, że to koła
wozu skrzypiały, ale kto się śmiał? Aż strach było gdybać. W
pierwszej kolejności zwrócił uwagę na strudzone wierzchowce,
objawiając wrodzoną sympatię dla zwierząt, z którymi miał do
czynienia od małego. Dopiero potem przyjrzał się wnętrzu
wozu. Nie potrafił rozpoznać kształtu, który rysował się pod
szeroką płachtą szarego płótna. Zanim zadał pytanie, zrozumiał,
co miał przed oczami. Igar westchnął z żalem:
- Biedacy nie mieli szans.
- Czy to ten potwór? – Lankowi zadrżały wargi, ale nie dał po
sobie poznać, że ogarniało go przerażenie.
- Jego dwaj synowie, ale niewątpliwie wydał im rozkaz.
- Igarze, znasz tożsamość tych nieszczęśników? – Na placu
pojawił się młody dziedzic rodu Baratyn, hrabia Valod.
Gdyby nie to, że moda dworska docierała do górzystych
Maradan nieco z opóźnieniem, hrabia miałby pewnie na sobie
wielorzędową perukę. Zrezygnował z niej tym chętniej, by z
dumą prezentować swe gęste i lśniące, brązowe włosy. Nosił za
to wąsko przystrzyżone wąsy, wystylizowane jak u
prawdziwego eleganta. Jego strój, najbardziej wyszukany
szustokor spośród aksamitnych odzień, o wyśmienitym,
gustownym kroju, miał jednak ciemne barwy, jak u wszystkich
mieszkańców. Nikt nie chciał kusić losu i stać się łatwym celem,
nawet arystokrata. Valod cieszył się wielkim szacunkiem wśród
swych ludzi i nie śmieliby zakłócić mu drogi do wozu, nawet,
gdyby chcieli oszczędzić widoku. Sęk w tym, że młody hrabia
15
był oswojony z krwawą posoką, kapiącą mu na wypastowane,
skórzane buty. Nie oznaczało to, że pozostawał zupełnie
niewrażliwy, bo to, co zobaczył pod płachtą, zmieniło mu
oblicze nie do poznania i znacznie pobladł.
- Ilu? – zapytał zdławionym, ciężkim głosem.
- Dwunastu, panie – odparł Igar Madny i ponownie zakrył
zmasakrowane ciała materiałem. – Znaleźliśmy ich nad rzeką.
Nie zdołali jej przekroczyć.
- Po co w ogóle tam poszli? Czyż nie wiedzą, że rzeka
wyznacza granicę, za którą czyha śmierć? – Kiwał głową
zrezygnowany. – Dlaczego kowal poszedł do zamku księcia?
- Nie wiesz, panie? – wtrącił Lanek, który nieśmiało wyszedł
mu naprzeciw. Jako stajenny, nie powinien wymuszać posłuchu
u swego dziedzica, lecz był zbyt poruszony, aby to przemilczeć.
– Córka kowala Pevica, Hevra, przepadła bez wieści dwa
tygodnie temu. Ponoć ojciec widział ją w pobliżu domu. Ona…
- Nie przepadła, a została przemieniona – dokończył za niego
hrabia, wysuwając oczywisty wniosek. – Dlaczego nic o tym nie
wiedziałem?
Zapadła niezręczna chwila ciszy, a mężczyźni patrzyli na
siebie niespokojnie. Hrabia wiedział, że coś ukrywają. Igar
niechętnie, ale powodowany koniecznością, napomknął:
- Nie mieliśmy pewności. Kowal Pevic był w tak wielkiej
rozpaczy i desperacji, że uwierzyłby w każdą pogłoskę i
zrobiłby wszystko, by uratować córkę.
- Czy to jego płonna nadzieja kazała mu zawierzyć w te
pogłoski, czy też stało się to za sprawą podstępnych
podszeptów?
Hrabia wnikliwie przyjrzał się twarzom swych
rozmówców, z których wyczytał, że nadal nie mówili mu całej
prawdy. Czy sądzili, że nie mógłby jej znieść, lub co gorsza, że
16
nie podoła rozpaczy, jaką ze sobą niosła? Miał swoje
podejrzenia, ale musiał je potwierdzić:
- Niczego nie powiecie? Skąd te konspiracyjne spojrzenia?
- Panie, my nie… – odezwał się jeden z zawstydzonych
myśliwych. Nikt nie miał odwagi podjąć się zadania i
uświadomić hrabiego o powadze sytuacji. Valod powoli tracił
cierpliwość:
- Nie szczędzicie mi widoku krwi, czy okrutnie
zmaltretowanych ciał. Nie szczędźcie mi więc prawdy,
jakkolwiek gorzka miałaby się okazać. Coś widzieliście? Może
kogoś?
- Panie, ponoć praczka Celina coś widziała.
- Praczka Celina? – Valod chwilę myślał, ale natychmiast
skojarzył. – Ach tak, ta kobieta ze wsi, której kazaliśmy
powiesić w progu krzyż i ząbki czosnku?
- Ta sama, panie – potwierdził łowczy Madny. A po jego
smętnej minie stało się jasne, że było coś jeszcze. Przenikliwe
spojrzenie hrabiego Baratyn nie pozwalało mężczyźnie dłużej
milczeć. – Zabili ją.
- Kiedy? – Valod otworzył szeroko oczy.
- Dziś przed świtem znaleźliśmy jej ciało – westchnął, jakby
wyznanie kosztowało go połowę sił. – Bracia musieli odkryć
krzyżyk u progu jej domostwa, a nawet całe wiadro wody
wrzosowej, którą dodawała do krochmalenia im koszul, nie
zabiło zapachu czosnku. Chciała się od nich uwolnić i przez to
zginęła.
- Celina była dobrą kobietą – wtrącił nieśmiało Lanek, a
hrabia patrzył na niego przez moment tak dzikim wzrokiem,
jakby budziło się w nim pragnienie zemsty. Było to coś innego –
poczucie winy, gdyż czuł się odpowiedzialny za każdego
mieszkańca Maradan, za nich wszystkich razem i za każdego z
17
osobna. Dalsze wyjaśnienia Igara nie pomagały w odzyskaniu
spokoju:
- Zabili ją z zemsty, że śmiała zwrócić się do nas po pomoc i
doniosła nam o…
- O czym, Igarze? – wydusił z siebie prawie tracąc dech.
- Panie, zdaje się, że część zaginionych, których uznawaliśmy
za zmarłych, została w istocie splugawiona wieczną krwią
księcia. – Łowczy obserwował rekcję szlachcica, a choćby
nawet nie był dwa razy młodszy od niego, powierzyłby mu swe
życie bez wahania. Musiał się więc dowiedzieć. Valod ani
drgnął, jedynie słuchał. – Celina ich widziała. Widziała ich po
zmroku w towarzystwie braci Lerniejev, panie. Córkę kowala,
Hevrę, córkę karczmarza, Danorę i tego innowiercę, Sebę Barsa.
- On też? – zmartwił się Lanek. W tej właśnie chwili pojął,
czyj diaboliczny śmiech wcześniej słyszał. Przyjaźnili się z Sebą
i teraz może być w wielkim niebezpieczeństwie, bo wampir
zwykle wraca wykończyć swych bliskich i znajomych.
- Niestety. Musisz mieć się na baczności, chłopcze.
- Wszyscy musimy mieć się na baczności – stwierdził hrabia.
Obszedł wóz z ciałami, pogłaskał się po niewielkiej bródce,
jakby zbierał siły i przemówił z pełnią przekonania. – Odtąd
każdy, kto wyruszy do lasu bez eskorty, zdany jest na siebie.
Pojmanym nie przyjdziemy z pomocą. Jest nas zbyt mało, a
każdy, którego stracimy, zasila armię księcia. Nie zapominajcie
o tym.
Słowa te niemal stanęły mu w gardle, ale wiedział, że jeśli
jasno tego nie oznajmi, ludzie nadal będą podejmowali
desperackie próby odzyskania swych bliskich. Czuł się za nich
bezpośrednio odpowiedzialny i nie chciał ich zawieść, jednak
czasem obowiązek ochrony ludności przerastał go tak znacznie,
że tracił dech. Wiedział, że do niego zwrócą się w chwilach
zwątpienia, musiał dawać zarówno przykład, jak i nadzieję,
18
tymczasem z każdym dniem słońce zdawało się mniej
stanowczo oświetlać mrok, jakby zwiastowało to nadejście
jakiegoś nieszczęścia. Hrabia Baratyn nie chciał wierzyć w złe
omeny, lecz jeden majaczył mu w pamięci, powracając jak
nieznośne echo w jaskini. Nie tyle omen, co pewna
przepowiednia, nie sposób było jednak zupełnie jej zignorować.
To właśnie w niej odnalazł dla siebie natchnienie, gdyż to,
czego od nich zażąda, wymagać będzie wielkiej odwagi:
- Zakołkujcie wszystkie trupy, zanim złożycie je do grobu.
Nie możemy ryzykować. Skoro książę Hayany masowo
przemienia ludzi w wampiry, nie mamy pewności, czy jego
bezduszni poplecznicy nie uczynili z tych biedaków
niewolników wiecznego mroku.
- Tak, panie – Igar przystąpił do zadania bez zwłoki. –
Chodź, chłopcze. Pomożesz mi.
- Ja? – Lanek po stokroć wolałby przerzucić stóg siana niż
uczestniczyć w równie podłym zajęciu. Ktoś jednak musiał to
zrobić, a łowczy nie wybrał go bez powodu. W razie, gdyby
któryś z trupów powstał, stajenny dałby mu radę. Igar w to nie
wątpił i chciał jednocześnie wprawić chłopaka, bo zanosiło się,
że w przyszłości będą mieli do tego więcej okazji.
- Tak, nadasz się. – potwierdził hrabia. – A potem wszyscy
wyruszymy na patrol wokół zamku.
- W nocy, panie? – rzucił ktoś z tłumu.
- Zło nie śpi w nocy, my również nie powinniśmy.
Jego zdanie było ostateczne, a jeśli szlachcic nie okazywał
jawnie bojaźni przed zapuszczeniem się w ponury,
niebezpieczny las, mężczyźni pójdą za nim, choćby w ogień.
Valod nie wiedział, co go czeka, lecz widok piętrzących się ciał
na wozie uwolnił tłumione dotąd pokłady gniewu, który pragnął
obrócić przeciwko potworowi, ukrywającemu się w zamczysku
po drugiej stronie góry. Od dawna pragnął zemsty i dziś był
19
bliski wyruszenia naprzeciw oczekiwaniom zbolałej duszy. Jeśli
pogrąży się w rozpaczy, jeśli pozwoli sobie na lekkomyślność,
może narazić swoich ludzi, lecz walka z samym sobą zanadto go
już męczyła, aby dalej się powstrzymywać. Odnalazł w sobie
tajemniczą energię, która popychała go naprzód. Początek
października, jesień w pełni i wspomnienia ukochanej siostry,
która co roku o tej porze wpatrywała się w gwiazdy, usiłując
wypatrzyć wyczekiwany znak. Czy i jemu uda się go dostrzec?
Czy po tym wszystkim nadal łudził się nadzieją, że ona się
pojawi, że ona w ogóle istnieje?
٭٭٭
Październikowe niebo zrzekło się przyjemnej palety różu
na rzecz nijakiego odcienia szarości. Cały horyzont pokryła
jednolita zasłona półmroku i tylko gdzieniegdzie dostrzec
można było jakieś większe szczegóły terenu, prawie w całości
porośniętego bukowym lasem. Ponad drzewami górowały wieże
sąsiadujących ze sobą zamków. Jeden usytuowany znacznie
wyżej, na niedostępnym wzniesieniu, odstraszał ponurym
wyglądem ruiny, którą stwierdzić można było już z daleka.
Drugi, wybudowany niżej, obwarowany fosą, stwarzał z kolei
wrażenie twierdzy nie do zdobycia, lecz były to jedynie pozory.
To, co czyniło mury zamku nieprzeniknionymi, nie zależało od
twardości kamieni, z których powstał. Tkwiło w jego wnętrzu,
stwarzało barierę skuteczniejszą niż najdoskonalsza linia obrony
i chroniło ludność niczym tarcza. Żaden śmiałek nie chciał
przekonać się na własnej skórze, co może go spotkać, jeśli tylko
spróbuje sforsować siedzibę rodu Baratyn. Przynajmniej żaden
martwy śmiałek.
W położonej wysoko górskiej wiosce odwieczny rytm
dnia i nocy zachodził szybko. Seba Bars uznawał to za wysoce
20
przydatne podczas łowów, a zmierzch nastający jesienią
znacznie wcześniej niż w lecie, skracał czas oczekiwania na
upragniony zachód słońca. Wampir wybrał się z zamku później
niż zamierzał, lecz nawet powstanie z płytkiego grobu w ziemi,
nie oznaczało, że będzie musiał swój wygląd długo
doprowadzać do porządku. Przywykł już do przebierania się w
mgnieniu oka, mimo że zdolność tę opanował ledwie przed
kilkoma miesiącami. Z każdą pobudką z wiecznego snu tuż po
nastaniu ciemności, wiązał wielkie nadzieje, przede wszystkim
zaś chęć zaistnienia w nowym dla siebie świecie, w którym
dominował jeden pan – pragnienie krwi. To z tą pierwszą myślą
powstawał co noc, to z nią też zasypiał zmożony sennością po
kilkunastu godzinach śledzenia żywych ofiar. Jego prawdziwy
pan, ten do którego należał, zachęcał go do eksploracji terenu,
szczególnie tych niezgłębionych obszarów w pobliżu Maradan,
bo te od dawna były zakazane. Czy stwórca wysyłał go na
patrole, wiedząc, że wykaże się nadmierną ciekawością i
zignoruje niebezpieczeństwo, jak i odwieczną prawdę o nie
wkraczaniu na poświęconą ziemię? Motywacja nie była dla
Seby istotna. Chciał się mu przypodobać, bo zadowolić pana
było niezwykle trudno. Bywał porywczy i nieprzejednany. Sam
widział, jak miażdżył krtań kilku swym podwładnym czy
skracał ich o głowę w razie niesubordynacji, lub tego, co za nią
uznawał. Wszyscy drżeli, by go nie zawieść, ponieważ władał
twardą, zimną ręką i nie miał sobie równych, a jedynym
sposobem na uniknięcie zgładzenia, było go zadowolić.
Pomimo strachu Seba podjął próbę i po raz pierwszy kilka
miesięcy temu przeszedł bez trudu granicę cmentarza na
wzgórzu. Nawet znalazł się w środku kościoła. Ciekawość, czy
to możliwe, nie dała mu długo czekać, ale też nigdy przedtem
nie był w chrześcijańskiej świątyni. Szybko okazał się
niezastąpiony, gdyż całe zastępy przemienionych Katolików nie
21
mogły powtórzyć jego dokonania. Odtąd Seba Bars był oczami i
uszami księcia na terenie dla nikogo niedostępnym. Poplecznicy
księcia rzadko zapuszczali się tak blisko twierdzy rodu Baratyn,
ale nieodparta pokusa zasmakowania we krwi możnych, nie
odstraszała odważnych. I Seba poszedł w ślad za jednymi z tych
najbardziej butnych. Wiedział, że bracia Marco i Kristov
Lerniejev, o ujmującej aparycji nad wiek dojrzałych urwisów,
mieli za cel uprzykrzanie mieszkańcom życia i ich właśnie
postanowił wziąć sobie za przykład. Książę pochwaliłby go za
wykazanie tak pokrętnej inicjatywy, innej nie uznawał.
Wybrał się na polowanie, tuż za starszymi braćmi krwi.
Wyczuwał w powietrzu zapach ich zamszowych, długich
płaszczy, a także wykrochmalone, pachnące wodą wrzosową
koszule, które odbierali co tydzień od praczki ze wsi. Za tę
usługę pozwalali jej żyć, co Seba uznawał za uczciwą cenę,
szczególnie, że bracia słynęli z okrucieństwa. Nie dorównywał
im posturą ani dowcipem, dzięki czemu byli w stanie oczarować
każdą dziewkę, jaka tylko wpadła im w oko, lecz posiadał coś,
czego brawura czy arogancja nie mogła im zastąpić, mianowicie
spryt. To właśnie dlatego książę Hayany go wybrał, jak usłyszał
tuż po swej przemianie, dla jego sprytu. Twierdził, że
potrzebował kogoś, kto umiejętnie zakradnie się w najdalsze
zakamarki wioski, kto doniesie mu o wszelkich błahych jak i
tych istotnych wydarzeniach, kto stanie się jego osobistym
szpiegiem. To, co miał do przekazania swemu stwórcy, nigdy
nie trafiało do uszu innych, odpowiadał jedynie przed nim. Seba
zdawał sobie sprawę, że ogromny rycerz cenił wojowników nad
tych, mieniących się uczonymi, lecz on nie był żadnym z nich.
Zbyt niski czy wątły, by dzierżyć miecz czy choćby rapier, zbyt
niedouczony by prowadzić długie, skomplikowane dysputy,
dociekał, czym zaskarbił sobie uwagę księcia. Odniósł wrażenie,
że ostatnio Darius drastycznie uszczuplał zapasy miejscowej
22
ludności, ale nie tylko ich wykrwawiał. Przemienił całą masę
mężczyzn, tworząc sobie niewielką armię. Wybierał
skrupulatnie, choć nie był też zanadto wybredny. Zresztą, kogo
spodziewał się znaleźć w Maradanach, mieszczących się w
górzystym paśmie na południu kraju? W stolicy Węgier, Budzie,
uznawano je za prowincję. Seba usłyszał jedynie, że książę
przybył z Wiednia kilkadziesiąt lat temu i osiadł tu, jakby nie
mógł znaleźć sobie innego, bardziej odpowiedniego dla swej
pozycji i bogactwa miejsca. Nie śmiał pytać o przyczyny,
wiedząc, że stwórca nie odpowie, ale frapowało go to równie
mocno, jak od niedawna stale powiększane posiłki na zamku.
Ciemnowłosy wampir zebrał palcem kilka kropel rosy,
które opadły mu na czubek głowy, gdy przechodził obok
wysokiego dębu. Słyszał je, na długo przed tym jak uderzyły w
jego miękkie włosy, ale nie uchylił się. Lubił deszcz, a nawet
lubił moknąć, bo żadne, nawet gwałtowne zjawisko natury, nie
było mu straszne. Żadne, poza jednym, lecz odkąd pogrążył się
w mroku nocy, nigdy już nie pomyślał o słońcu. Poczuł jedyną,
niepowtarzalną nutę zapachową, jakiej nie sposób było pomylić
z czymś innym. Rozchodziła się w powietrzu z szybkością
błyskawicy i całkowicie nim zawładnęła. Wyczuł nie tylko
człowieka, ale też krew i nie mógł wprost doczekać się, kiedy go
dopadnie. Wyruszył na łowy, w nadziei szybkiego zaspokojenia
głodu i w myślach nawoływał braci Lerniejev, gdy przystanął
oszołomiony świadomością, że nie tylko nie odpowiadali.
Zupełnie ich nie wyczuwał! Od dawna nie zaznał równie
wielkiej bojaźni, która dławiła wszelki jego zapał do działania.
Nieświadomie dla siebie podążył na spotkanie śmierci, tej
prawdziwej śmierci, której nie można było uznać za początek
wiecznego życia, lecz koniec ostateczny. Przejście w niebyt. I
poznał przyczynę milczenia braci krwi, gdy przyczaił się za
drzewem i obserwował z ukrycia grupkę ludzi.
23
- Osłaniajcie tyły i boki. Musimy dotrzeć do zamku jak
najszybciej! – Rozkazywał swym ludziom młody hrabia
Baratyn, którego wampir bezbłędnie rozpoznał z daleka. Książę
szczerze go nienawidził i jemu nie wypadało odczuwać inaczej.
- Tak, panie. A co z nią? – zapytał rosły chłopak, który
trzymał jasnowłosą kobietę w ramionach. Hrabia przyjrzał się
jej szyi, obejrzał też pobieżnie nadgarstek.
- Ukąsiły ją – stwierdził za niego Igar Madny, starszy łowczy
hrabiego. – Ale dziw, że oszczędzona przez nich została. Nocne
kreatury nie słyną raczej z okazywania litości.
- I to mnie martwi. – Hrabia zmarszczył brwi. – Najpewniej
to kolejny podstęp tych plugawych stworzeń. Chyba, że…
Nie dalej jak kilka metrów od miejsca, gdzie znaleźli
dziewczynę, na ściółce leśnej błyszczało coś w nikłym świetle
pochodni. Szlachcic podszedł bliżej i niepewnie schylił się, by
sięgnąć po zabytkową broń. Tuż obok niej ujrzał dwie kupki
prochów. Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia:
- Czy to możliwe, że ich zgładziła?
- I przeżyła starcie? – Igar również powątpiewał.
- Przekonamy się o świcie. – Valod Baratyn zwołał ludzi. –
Ruszajmy do zamku.
Seba cudem powstrzymał się przed ruszeniem ku grupce
mężczyzn, jednak to nie na nich skupiał wzrok. Czuł krew
kapiącą z ran dziewczyny, którą tak szczelnie osłaniali i miał
ochotę posmakować, choćby odrobinę zwilżyć nią język.
Oznaczałoby to pewną śmierć i najpewniej podzieliłby los
swych braci. Otrzeźwienie przyszło z chwilą, gdy domyślił się
co zaszło. Wcześniej nie słyszał ludzi, a jedynie rozmowę
szlachciców z dziewką. Marco i Kristov nie postarali się
dostatecznie, by ją oczarować. Co mogło pójść nie tak? I
dlaczego teraz tylko ona została przy życiu, otoczona ludźmi
hrabiego? Musiał o tym natychmiast donieść księciu, niestety
24
wieści te raczej go nie uradują. Równie dobrze sam może na
tym ucierpieć, ale nie miał wyjścia. Książę Darius musi
dowiedzieć się, że jego dwaj synowie polegli w walce i to z ręki
kobiety.
٭٭٭
Zrelacjonował księciu wszystko tak, jak przebiegło oraz
to, co podejrzewał, że zaszło. Sądził, że pan go wyśmieje lub co
gorsza każe wychłostać, lecz milczał. Nigdy dotąd takim go nie
widział, gdy stał pod wąskim oknem i wpatrywał się w głębię
nocy. Co mogło tak go poruszyć? Czy zwykła opowieść o
kobiecie, która pokonała dwóch jego synów krwi zasiała w nim
namiastkę bojaźni? A może frapowało go bardziej to, co dotąd
przemilczał? Darius był jego stwórcą i Seba wiedział, że nie
odczytają sobie nawzajem myśli, jednak pan bezbłędnie
odgadywał, gdy coś zatajał.
- Mów – polecił surowym tonem. Jeszcze się nie odwrócił,
ale młody wampir czuł, że pan zaraz to uczyni. Zdjął kapelusz z
głowy i ścisnął go na piersiach, które od dobrych kilku miesięcy
nie tłoczyły już powietrza w płuca.
- Panie, ja nie sądzę, by…
- Nie obchodzi mnie, co sądzisz. Mów! – Nie lubił się
powtarzać, co słychać było w jego głosie.
- Ludzie Valoda Baratyn byli przejęci spotkaniem w lesie tej
kobiety. Ponoć ubiór jej i wygląd zdumiewały. Mówili, że
przepowiednia…
- Do diabła z tą ich przepowiednią! – syknął. – Powiesz
wreszcie, czy mam to z ciebie wyciągać siłą? – Książę w
sekundzie znalazł się tuż obok swego sługi, a jego błyszczące
oczy wdzierały się mu w duszę, jakby zamierzały ją pożreć. O
ile jeszcze Seba posiadał duszę, w co wątpił. Schylił się i przez
to przypominał karła, ale nawet w pełni wyprostowany, nie miał
25
się co mierzyć ze swym potężnym stwórcą. Mało który
przewyższał księcia wzrostem i czyniło go to jeszcze
groźniejszym.
- Ona… – zawahał się, lecz ostatecznie rzekł – przypomina
damę na tym obrazie, panie.
- Jakim obrazie?
- Tym, który wisi w twej krypcie.
Czy Darius zaniemówił, czy Seba tylko odniósł takie
wrażenie? Zobaczył, jak jego jarzące oczy rozszerzają się, jak
każdy mięsień w jego ciele się spina, jak blednąca twarz
upodabnia go do trupa z koszmarów, a przecież nie żył już od
czterech wieków. Jeśli kiedyś Seba Bars miał stwierdzić, że
książę wydał mu się straszny, to nie znalazłby lepszej chwili niż
ta. Wbrew temu, czego się spodziewał, szlachcic nie zabił go na
miejscu. Zwyczajnie wyszedł i tak szybko opuścił komnatę, że
sługa nie spostrzegł nawet kiedy to się stało. Nieśmiało
wyruszył za nim, jednak wiedział, że go nie dogoni. W swym
szaleństwie Darius zapragnął chyba poznać ograniczenia
niezniszczalnego ciała, bo Seba nie miał wątpliwości, że
pokonywał nawet wiatr. Wszystkim rzucał wyzwanie, tym
razem własnej poczytalności, która topniała pod wpływem
świadomości, że nawiedził go duch zmarłej przed wiekami
ukochanej. Wmawiał Sebie, że wampiry nie widują duchów,
choć te ponoć istnieją, ale dziś sam podważył prawdy, jakie
słyszał od tego, który go stworzył. Dziś poznał pragnienie tak
silne, że złamał własny zakaz i udał się pod zamek hrabiego
Baratyn. Gotowy był czekać nawet całą noc, by się przekonać,
czy jeszcze raz dane mu będzie ujrzeć Eleonorę.
1 „Zagubiona w mroku” Tom 1 Podróż w mrok Autor: KG 2012
2 Spis treści: 1………………………………………………………………………………………………… 4 2………………………………………………………………………………………………… 13 3………………………………………………………………………………………………… 26 4………………………………………………………………………………………………… 33 5………………………………………………………………………………………………… 40 6………………………………………………………………………………………………… 46 7………………………………………………………………………………………………… 60 8………………………………………………………………………………………………… 66 9………………………………………………………………………………………………… 80 10………………………………………………………………………………………………. 90 11………………………………………………………………………………………………. 94 12………………………………………………………………………………………………. 112 13………………………………………………………………………………………………. 123 14………………………………………………………………………………………………. 134 15………………………………………………………………………………………………. 149 16………………………………………………………………………………………………. 160 17………………………………………………………………………………………………. 170 18………………………………………………………………………………………………. 179 19………………………………………………………………………………………………. 188 20………………………………………………………………………………………………. 205 21………………………………………………………………………………………………. 223 22………………………………………………………………………………………………. 227 23………………………………………………………………………………………………. 229 24………………………………………………………………………………………………. 241 25………………………………………………………………………………………………. 249 26………………………………………………………………………………………………. 257 27………………………………………………………………………………………………. 265 28………………………………………………………………………………………………. 272 29………………………………………………………………………………………………. 285 30………………………………………………………………………………………………. 308 31………………………………………………………………………………………………. 334 32………………………………………………………………………………………………. 350
3 33………………………………………………………………………………………………. 375 34………………………………………………………………………………………………. 396 35………………………………………………………………………………………………. 402 36………………………………………………………………………………………………. 419 37………………………………………………………………………………………………. 433 38………………………………………………………………………………………………. 454 39………………………………………………………………………………………………. 459 40………………………………………………………………………………………………. 481 41………………………………………………………………………………………………. 500 42………………………………………………………………………………………………. 506 43………………………………………………………………………………………………. 539 44………………………………………………………………………………………………. 556
4 1 15 października 1275 roku Darius pokonał konno bród w Csekes, po czym skierował się na północ. Mroźny poranek szybko przeistoczył się w pogodne przedpołudnie, ale doceniał w jeździe upływający czas. Stawał się jego sprzymierzeńcem, ilekroć ciężar męskich decyzji, jakich po nim oczekiwano, zaczynał przeważać nad spokojem ducha. Jadąc nie myślał o niczym innym niż tylko o dotarciu do celu, a ten zmieniał się wraz z krajobrazem, jaki mijał po drodze. Czarny rumak posłuszny rycerzowi także lubił szybki bieg przez węgierski las, a choć jego pan czasem smagał go pręgierzem po karku, dogadywali się. Ogier bywał równie narowisty jak jego jeździec, toteż jedynie książę go dosiadał. Koń nie pozwalał na to nikomu innemu, a stajenni bali się nawet podejść do „szatana z Sirok”, jak go nazywano. Darius sam oporządzał swego wierzchowca, gdyż nie ufał przy tym sługom czy przypadkowym ludziom, a nie raz już powiadano, że podczas bitwy najlepiej sprawdza się koń osobiście osiodłany. Z szatanem stoczyli niejedną potyczkę i nigdy go nie zawiódł. Zrodziła się między nimi tajemna nić porozumienia, której ani on ani jego szlachetne zwierzę nie zamierzało kończyć. Los chciał jednak inaczej i w swej nieskończonej złośliwości, postawił przed nimi przeszkodę. Książę nigdy nie należał do zuchwalców, którzy bezpodstawnie chełpili się łupem. Zawsze wracał z polowania obłowiony, a czy były to kuropatwy czy bażanty, juki na siodle miał wypełnione po brzegi. To był dość pogodny, październikowy dzień, jeden z tych cieplejszych jeszcze przed nastaniem zimowej słoty, jeden z nielicznych, które uznawał za udane. Wstał bardzo wcześnie, zanim zaświtało, lecz chętnie
5 wyjeżdżał z Sirok, gdy chciał znaleźć się jak najdalej od zamku i unikać surowego spojrzenia ojca. Gotów był spędzić na polowaniu nawet cały dzień, byle tylko nie musieć spoglądać w twarz starca, w której odczytywał jedynie wyraz rozczarowania. Wielki Książę Almos Hayany nigdy nie okazał swemu pierworodnemu synowi choćby krzty aprobaty, o jego miłości Darius mógł tylko pomarzyć. To dlatego, że zabiłem matkę, powtarzał sobie w myślach, ale by śmierć kobiety podczas porodu uznawać za świadome dzieło noworodka, wydawało się niesprawiedliwe i okrutne. Mimo wszystko ojciec widział w nim jej zabójcę, natomiast nie dostrzegał syna. Czyż każdy z okolicznych szlachciców nie pragnąłby mieć podobnego następcy? Wysokiego, silnego i walecznego ponad miarę, ponoć nawet uznawanego przez niewiasty za urodziwego i miłego dla oka. A jednak Wielki Książę pozostawał głuchy na pochwały napływające zewsząd, ślepy na dokonania bitewne i poważanie wśród sąsiadów jego pierworodnego syna. Jeśli Darius miał kiedyś poznać, co to nienawiść, pojął, co oznacza bardzo wcześnie, za czasów swej młodości. Dziś miał dwadzieścia sześć lat, a czuł się znacznie starszy, obciążony bagażem doświadczeń, jakich żaden inny by nie udźwignął. On się nie ugiął, jak zwykle stawił czoła niebezpieczeństwom, wykazał się odwagą i silną wolą. Nawet w czasie najazdów ordy Mongołów na granice książęcych włości, dzielnie przeciwstawiał się wrogowi, a jego ludzie czerpali odwagę właśnie z niezłomności, jaką wykazywał. Walczył tak, jakby świat miał się skończyć, jakby od przebiegu potyczki zależał los nie tylko jego, ale i całego królestwa. Może w rzeczywistości tak było, ponieważ gdyby dynastia Arpadów została zdziesiątkowana czy wręcz przerwana, skoligaceni z nimi książęta Hayany mieliby prawo do tronu Węgier. Darius nie miał aż takich aspiracji, jednak przez to pokrewieństwo czuł większą odpowiedzialność, z całą
6 pewnością zaś czuł ją jego ojciec. Dotąd nie nalegał na szybki ożenek jedynie dlatego, że chciał mu znaleźć idealną kandydatkę, by jak mawiał, zawrzeć korzystną unię. Młody rycerz nie chciał o tym słyszeć, a jeśli pragnął kobiety, to ją brał. Ojciec nie miał tu nic do gadania, powtarzał sobie, a tak naprawdę w to nie wierzył. Dopóki starzec będzie nim rządził, nie zazna spokoju. Czasem przyłapywał się na tym, że modlił się, by wyzionął już ducha, lecz potężny Wielki Książę nieustannie robił mu na złość i przetrzymywał kolejną zimę. Darius przeklinał swe wychowanie w wierze katolickiej, które nie pozwalało podjąć mu kroków ostatecznych, jak również kodeks rycerski, gdyż potępiał ojcobójstwo w imię mało szlachetnych idei. Przeklinał całą swą wiedzę i zasady, bo jakże chciałby wyzbyć się nieznośnych wyrzutów sumienia, ilekroć zgrzeszył samą myślą przeciw boskim przykazaniom. Jeśli czekało go wieczne potępienie, to pragnął choć zaznać przyjemności przy zadawaniu śmierci, gdy wyobrażał sobie, jak będzie przeszywał ojca mieczem. Niestety wizja tak odległa, bo mało prawdopodobna, stała się jego największą torturą. Nie przeczuwał, że przyjdzie mu zaznać większej. Pędził jak na złamanie karku gościńcem, który pokonywał już tyle razy, że znał prawie na pamięć każdy wystający kamień, każdą kałużę czy zakręt, niespodziewanie zakrzywiający trasę. Mógłby przebyć bród w Csekes nawet po ciemku i z zamkniętymi oczami. Nie raz już jechał porządnie spojony czerwonym winem, ale wierny koń prowadził go bezpiecznie do domu. I teraz również polegał na swym rumaku, który uwielbiał szybki bieg po równej drewnianej powierzchni brodu nad rzeką. Zawsze wtedy przyspieszał i zawsze zadziwiał, ile sił miał w nogach, pomimo długiego galopu przez las. Darius nawet nie zauważył kłody na wprost, koń tym bardziej nie zdołał w porę wyhamować. Wraz z jeźdźcem zaryli ostro w przód, a książę
7 poszybował kilka metrów dalej. Opadł ciężko na drewniany most i prawie wypadł za lichą barierkę, lecz ta zatrzymała go boleśnie, gdy drewniane rusztowanie roztrzaskało się na jego żebrach. Zaklął siarczyście, ale powinien dziękować Bogu, że żyje. Koń miał mniej szczęścia i gdy Darius podniósł się obolały, z żalem spojrzał na dogorywające zwierzę. Ogier połamał na kłodzie obie nogi, a smukłe pęciny obnażały postrzępione mięśnie i wystające z nich ostro kawałki kości. Rycerz opadł na kolana, tuż obok swego druha, którego uspokajał głaszcząc go po szyi. Koń patrzył tak rozumnie, jakby wiedział, co go czeka, a jednocześnie wymuszał podjęcie decyzji na swym jeźdźcu. Darius wiedział, co musiał zrobić, że to nieuniknione, ale na samą myśl, wzbierała w nim rozpacz. Nieuchronny wybór tak naprawdę przedstawiał się mu jako nieznośna powinność, rodzaj ostatniej przysługi dla wiernego kompana w podróży i w boju, dla niemego przyjaciela, z którym wiele przeszedł. Zebrał się w sobie i powstał. zdumiony, ile wysiłku musiał włożyć w uniesienie się z klęczek. Sięgnął do pasa, gdzie nosił swój wielki, ciężki miecz z najlepszej stali damasceńskiej. Tylko wielki mocarz potrafił nim władać i Darius świetnie sobie z tym radził, ale teraz brakowało mu sił, by dokonać makabrycznego aktu miłosierdzia. Tym właśnie będzie zabicie konia, wmawiał sobie. Wziął zamach, a zanim uderzył, wyszeptał: - Żegnaj przyjacielu. Odrąbał głowę jednym pchnięciem, a rdzawa posoka zalała mu twarz, żupan oraz płócienne spodnie. Nie zważał na to, a jedynie na brzemię świadomości, że stał się katem najdoskonalszego konia, jakiego kiedykolwiek miał, jedynego, który był go godny. Może nawet uroniłby nad nim łzę, lecz to nie smutek go przepełniał, a złość. Darius nie wierzył w przypadki, uznał więc, że kłodę pozostawiono na moście
8 specjalnie. Należało spodziewać się zasadzki rabusiów, a może to nawet tureckie hordy, które grasowały w okolicy, nastawały na życie przejezdnych. Jeśli tylko spróbują, to go popamiętają, przysięgał sobie w duchu, gdy do jego uszu dotarł odgłos przyspieszonych kroków. Ktoś biegł w jego stronę. Już z daleka rozróżnił głos mężczyzny, co więcej był w stanie określić, że był to wątły i stary chłop. Zatem jeśli rabusie posługiwali się kimś takim, musieli być albo głupi albo niezwykle przebiegli. Podstarzały mężczyzna w lnianej koszuli i niedbale zarzuconym na nią płaszczu krzyczał już z daleka: - Panie! Jak dobrze, żeś nie skończył żywota, jak twe biedne zwierzę… – Chłop przyjrzał się oddzielonej od korpusu głowie konia i odwrócił się na widok krwi. Bardziej interesował go rycerz, który patrzył na niego dzikim wzrokiem. – Biegłem, co tchu, by cię przestrzec, aleś jechał tak szybko! Boże drogi, cud to, żeś nie padł trupem. - Po coś za mną biegł, człeku? – zapytał groźnie książę, gdy ocierał miecz z krwi. – Nie wiesz to, że konia nie przegonisz? - Panie, jam odźwierny tego mostu, wyznaczon przez miłościwego pana na zamku Szayar. – Zdjął wełnianą czapkę z głowy, a jego posiwiałe już, tłuste włosy, rozeszły się na wszystkie strony. Dariusa uderzył odór, który poczuł od chłopa, ale postanowił go wysłuchać. – Miałem przestrzegać przejezdnych o kłodzie na drodze. - Więc to nie zasadzka – powiedział bardziej do siebie niż do niego. - Zasadzka? – powtórzył chłop, jakby nie rozumiał. Roześmiał się głupkowato. – Złodziei czy zbójów jużci tu nie znajdziesz, panie. Hrabia Szayar przepędził ich do czorta! - Pan tego zamku? – Książę skinął w stronę wież widocznych nad skrajem lasu, a rozmówca pokiwał zgodnie głową. – A tyś
9 jego odźwiernym? Zali to nie hrabia nastaje na życie przejezdnych? – Uśmiechnął się wstrętnie. - Na Boga, nie! – zarzekał się chłop. – Przysłać miał więcej ludzi, usunąć kłodę mieli, alem sam został. Wyczekiwać miałem i ostrzegać. - Zatem wywiązałeś się z zadania? – Darius jawnie z niego drwił, lecz miał przed sobą prostego człowieka, który nie znał się na dworskich manierach ani nie miał pojęcia, co to sarkazm. Rycerz nie zamierzał mu niczego tłumaczyć. Ręka dosłownie sama zacisnęła się na rękojeści miecza, który zwierzęciu ulżył w cierpieniu, a chłopu miał je zadać. Nie zastanawiał się dłużej, wziął zamach mieczem i wycelował w klatkę piersiową człowieka. Ostrze weszło w niego jak w masło, przebiło się na plecach w okolicy lewej łopatki i zaczynało ociekać krwią. Rubinowy odcień, doskonale znany mu z bitew, ponownie igrał z jego wzrokiem, przesłaniał cały otaczający świat. Darius był w tej chwili tak wściekły, że gdyby tylko potrafił, zabiłby każdego, kto znalazłby się w zasięgu broni. Chłop charczał, krztusił się własnymi wnętrznościami i osuwał powoli na kolana. Książę jednak nie przestał go męczyć, gdyż ostrze przekręcił jeszcze kilkakrotnie w jego ciele, zanim je wysunął. - Przez ciebie musiałem zabić konia, głupcze! – wysyczał nienaturalnie mocnym głosem. Wspomógł się stopą, którą odepchnął zwłoki mężczyzny, by wyjąć z nich miecz. – Wart był więcej niż twe nędzne życie. Sczeźnij w piekle! – Splunął ordynarnie i ze wstrętem minął trupa, którego pozbawił życia ze śmieszną łatwością. Zabójstwo tylko nieznacznie poprawiło mu humor, bo skoro nie miał konia, drogę do rodzinnego Sirok będzie musiał pokonać pieszo. Dopiero, gdy przeszedł kilkanaście metrów i opuścił most, odczuł własne zmęczenie oraz ból stłuczonych
10 żeber. Taszczył juki, wypełnione zwierzyną, którą upolował i choć był dumny z łupów, koszt, jaki poniósł wybierając się w las, ciążył mu teraz bardziej niż torby. Podczas krucjaty do Jerozolimy przed kilkoma laty wyrobił sobie odporność i nauczył się pokonywać słabość ciała w znacznie trudniejszych warunkach. To słabość ducha jednak przeszkadzała w marszu, a zniechęcony i spragniony postanowił na moment spocząć przy strumieniu. Rzeka, którą przecinał most, przechodziła na północ w mniejsze koryto, niemniej płynęła równie wartkim nurtem. Pochylił się nad przejrzystą, chłodną wodą i oblał nią twarz. Potrzebował takiej ulgi, a spoglądając w toń, dawał się ponieść wraz z wartkim nurtem. Dokąd wędrowały jego myśli? Jak udało mu się odnaleźć spokój po tym, co dziś przeszedł? Nie śpieszył się do domu, nie miał tam po co wracać, chyba jedynie po więcej zgryzoty i nienawistnej woli ojca, jednak jakże miał wrócić pokonany? Był rycerzem, zaprawionym w boju wojownikiem, a teraz miałby pojawić się w zamku ojca pieszo, sponiewierany przez las i wyczerpany? Musiało istnieć lepsze wyjście z tej podłej sytuacji, lecz nie wierzył, by objawiło mu się tak niespodziewanie i bezszelestnie. Dał się zaskoczyć, ale miecz wyciągnął nie przeciw rabusiowi bez skrupułów, a zlęknionej niewiaście, która stąpała lekko po polanie tuż za jego plecami. Te wielkie niebieskie oczy, niczym szafiry w oprawie z alabastru patrzyły na niego tak, że prawie zaglądały w duszę. Wzdrygnął się na widok kobiety w jasnej szacie, gdyż przez swe piękno zdała mu się nierzeczywista. Może to anioł zastąpił z nieba, by zabrać go do jego bram, ale czy to nie w piekle miał wylądować? Zda się na jej łaskę, pomyślał, gdy upewniła go, że była równie rzeczywista jak on. Odezwała się cichym, choć melodyjnym głosem:
11 - Jesteś ranny, panie? – Spoglądała na jego umorusane posoką ubranie i nieśmiało spuszczała wzrok. – Czyś zbłądził w lesie i szukasz schronienia? - Ktoś ty, pani? – Musiał to wiedzieć, natychmiast i nieodwołalnie. Dociekałby do skutku, gdyby nie chciała mu zdradzić swego imienia. - Eleonora Szayar. – Dygnęła z gracją, czym udowodniła szlacheckie pochodzenie, jeszcze zanim uczyniło to jej nazwisko. Darius dopiero po chwili przypomniał sobie, że chłop wspominał mu o hrabim Szayar. Zatem była jego żoną, a może córką? - Darius Hayany, pani. – Oddał jej pokłon. Usilnie starał się przy tym nie stęknąć, ale zaczynał podejrzewać, że nie tylko koń, a i on sam musiał coś sobie złamać. Kobieta przejęła się i podeszła bliżej, by go obejrzeć. Dotknęła jego ramienia delikatnie i z wielką ostrożnością, jakby wiedziała, co robić. Najwyraźniej się na tym znała, a on z chęcią nadstawił ramię, by mu je opatrzyła. Przez cały czas zastanawiał się, jaki miała kolor włosów, bo chowała je szczelnie pod białym welonem, na który miała założony miedziany, ozdobny diadem. Nieświadomie spełniła życzenie Dariusa, gdy zerwała nakrycie głowy i zaczęła targać je na bandaże. Miała w ręku jedwab i nie było jej szkoda przeznaczyć go dla obcego w potrzebie. Czy to bogactwo było przyczyną tego marnotrawstwa, czy też jej miłosierdzie? Nie potrafił odgadnąć, gdyż jaśniejące niczym kłosy pszenicy loki kobiety skutecznie pochłaniały jego uwagę. Zdumiony obserwował, co robiła, jak nieśmiało podnosiła wzrok, jak jej smukłe palce lekko zadrżały, gdy dotknęła jego rozgrzanej skóry. I on zerkał częściej niż wypadało, niż by chciał. Co takiego miała w sobie ta drobna istota, która zawładnęła nim w tak krótkim czasie? Czy aby na
12 pewno należała do świata ludzi, czy jedynie tak mu się zdawało? Sama wyrwała go z tego snu na jawie, pytając: - Co ci się przytrafiło, panie? – Nagle zwróciła się w stronę mostu, gdzie ujrzała kontury ciała konia, a także zwisającą poza barierkę rękę człowieka. Ujrzał w jej oczach niekłamane przerażenie, a gdy chciała się upewnić, zatrzymał ją. - Nie idź tam. - Ale czyś widział, panie, co spotkało biednego Brevica? – Skrzyżowała ręce na piersiach i zaczęła się miotać. – To on tam leży bez tchu. Tylko on może tam leżeć! Co mogło go spotkać? - Jeno los, na jaki zasłużył – odparł, nie wdając się w szczegóły. Jeśli kobieta zapyta czy go zabił, nie będzie się wypierać, jednak jeśli postanowi zaniechać dociekań, i on zachowa milczenie. Czuł, że swym wyznaniem zburzyłby całą jej wiarę w dobroć, bo czyż nie zabił chłopa w akcie zemsty i napadzie niewysłowionego gniewu? Podobna świadomość podcięłaby jej skrzydła, gdyż zdawała się równie krucha jak motyl, a nie chciał się do tego przyczyniać. - Bandyci powrócili – wywnioskowała, bo tylko to mogło wytłumaczyć tak haniebny uczynek. - Tak – potwierdził – bandyci. Zastawili na mnie pułapkę i straciłem konia. Skłamał. Nie potrafił przed nią przyznać się do prawdy, jak również uniknąć grzechu. Skłaniała ku grzesznej rozpuście jego myśli, ilekroć tylko na nią spojrzał, lecz jeszcze nie dopuszczał ich do głosu. Jak długo wytrzymał zanim to uczynił? I kiedy dokładnie postanowił przestać być człowiekiem?
13 2 2 października 1686 roku Stajenny kończył pośpiesznie pracę przy koniach, gdyż złowieszczy mrok zaczynał powoli pokrywać cały plac przed zamkiem. Nawet taki osiłek obawiał się ciemności, a raczej tego, co mogło w niej grasować. Lanek doskonale wiedział, że nie powinien się ociągać, jednak wierzchowce pana muszą być w dobrej kondycji i w razie konieczności gotowe do jazdy. Poczucie obowiązku nie pozwalało mu na zaniedbania, nawet kosztem swego strachu. Zorientował się, że na placu nie było żywej duszy i wzdłuż kręgosłupa przeszły mu ciarki. Nagle usłyszał diaboliczny śmiech. Ujął widły w silne dłonie i kurczowo zacisnął palce na drewnianym kiju, gotując się na ewentualny atak, który mógł nadejść z każdej strony. Nie był pewny, czy właśnie nie okrążał go najgroźniejszy w tych okolicach drapieżnik, bo wątpił, czy zwykłe echo niosłoby tak upiorne dźwięki. Gdy doszło do tego dziwne skrzypienie, Lanka oblał zimny pot i wycofał się w stronę stajni. Stanął za drewnianymi drzwiami i trzymał widły w pogotowiu, gdy ku jego uldze, w polu widzenia pojawiła się znajoma, pokryta szczeciną, zmęczona twarz. - Na Boga, chłopcze! Schowaj te widły, bo jeszcze zrobisz komuś krzywdę – Igar Madny, starszy łowczy hrabiego Baratyn wysunął się na czoło grupy mężczyzn. Skórzany strój strzelecki idealnie podkreślał jego wypracowane muskuły, a kilka bruzd na czole, zdradzających wiek dojrzałego już mężczyzny, czyniło z niego groźnego oponenta. Lanek zawsze czuł się w jego obecności lekko podenerwowany, lecz bardziej miał mu za złe, że wyraźnie zaznaczał swą wyższość.
14 - Nie skrzywdziłbym starca – rzucił odważnie, czekając tylko jak Igar zareaguje na zaczepkę. Mimo powagi oblicza, roześmiał się po chwili i poklepał go po ramieniu. - Uważaj, młokosie, bo przerzucając siano, nie wyrobiłeś sobie jeszcze takiej krzepy, jaką ja zyskałem z wiekiem. Spojrzał za siebie, widząc, jak chłopak przygląda się wozowi zaprzęgniętemu dwoma końmi. Lanek pojął, że to koła wozu skrzypiały, ale kto się śmiał? Aż strach było gdybać. W pierwszej kolejności zwrócił uwagę na strudzone wierzchowce, objawiając wrodzoną sympatię dla zwierząt, z którymi miał do czynienia od małego. Dopiero potem przyjrzał się wnętrzu wozu. Nie potrafił rozpoznać kształtu, który rysował się pod szeroką płachtą szarego płótna. Zanim zadał pytanie, zrozumiał, co miał przed oczami. Igar westchnął z żalem: - Biedacy nie mieli szans. - Czy to ten potwór? – Lankowi zadrżały wargi, ale nie dał po sobie poznać, że ogarniało go przerażenie. - Jego dwaj synowie, ale niewątpliwie wydał im rozkaz. - Igarze, znasz tożsamość tych nieszczęśników? – Na placu pojawił się młody dziedzic rodu Baratyn, hrabia Valod. Gdyby nie to, że moda dworska docierała do górzystych Maradan nieco z opóźnieniem, hrabia miałby pewnie na sobie wielorzędową perukę. Zrezygnował z niej tym chętniej, by z dumą prezentować swe gęste i lśniące, brązowe włosy. Nosił za to wąsko przystrzyżone wąsy, wystylizowane jak u prawdziwego eleganta. Jego strój, najbardziej wyszukany szustokor spośród aksamitnych odzień, o wyśmienitym, gustownym kroju, miał jednak ciemne barwy, jak u wszystkich mieszkańców. Nikt nie chciał kusić losu i stać się łatwym celem, nawet arystokrata. Valod cieszył się wielkim szacunkiem wśród swych ludzi i nie śmieliby zakłócić mu drogi do wozu, nawet, gdyby chcieli oszczędzić widoku. Sęk w tym, że młody hrabia
15 był oswojony z krwawą posoką, kapiącą mu na wypastowane, skórzane buty. Nie oznaczało to, że pozostawał zupełnie niewrażliwy, bo to, co zobaczył pod płachtą, zmieniło mu oblicze nie do poznania i znacznie pobladł. - Ilu? – zapytał zdławionym, ciężkim głosem. - Dwunastu, panie – odparł Igar Madny i ponownie zakrył zmasakrowane ciała materiałem. – Znaleźliśmy ich nad rzeką. Nie zdołali jej przekroczyć. - Po co w ogóle tam poszli? Czyż nie wiedzą, że rzeka wyznacza granicę, za którą czyha śmierć? – Kiwał głową zrezygnowany. – Dlaczego kowal poszedł do zamku księcia? - Nie wiesz, panie? – wtrącił Lanek, który nieśmiało wyszedł mu naprzeciw. Jako stajenny, nie powinien wymuszać posłuchu u swego dziedzica, lecz był zbyt poruszony, aby to przemilczeć. – Córka kowala Pevica, Hevra, przepadła bez wieści dwa tygodnie temu. Ponoć ojciec widział ją w pobliżu domu. Ona… - Nie przepadła, a została przemieniona – dokończył za niego hrabia, wysuwając oczywisty wniosek. – Dlaczego nic o tym nie wiedziałem? Zapadła niezręczna chwila ciszy, a mężczyźni patrzyli na siebie niespokojnie. Hrabia wiedział, że coś ukrywają. Igar niechętnie, ale powodowany koniecznością, napomknął: - Nie mieliśmy pewności. Kowal Pevic był w tak wielkiej rozpaczy i desperacji, że uwierzyłby w każdą pogłoskę i zrobiłby wszystko, by uratować córkę. - Czy to jego płonna nadzieja kazała mu zawierzyć w te pogłoski, czy też stało się to za sprawą podstępnych podszeptów? Hrabia wnikliwie przyjrzał się twarzom swych rozmówców, z których wyczytał, że nadal nie mówili mu całej prawdy. Czy sądzili, że nie mógłby jej znieść, lub co gorsza, że
16 nie podoła rozpaczy, jaką ze sobą niosła? Miał swoje podejrzenia, ale musiał je potwierdzić: - Niczego nie powiecie? Skąd te konspiracyjne spojrzenia? - Panie, my nie… – odezwał się jeden z zawstydzonych myśliwych. Nikt nie miał odwagi podjąć się zadania i uświadomić hrabiego o powadze sytuacji. Valod powoli tracił cierpliwość: - Nie szczędzicie mi widoku krwi, czy okrutnie zmaltretowanych ciał. Nie szczędźcie mi więc prawdy, jakkolwiek gorzka miałaby się okazać. Coś widzieliście? Może kogoś? - Panie, ponoć praczka Celina coś widziała. - Praczka Celina? – Valod chwilę myślał, ale natychmiast skojarzył. – Ach tak, ta kobieta ze wsi, której kazaliśmy powiesić w progu krzyż i ząbki czosnku? - Ta sama, panie – potwierdził łowczy Madny. A po jego smętnej minie stało się jasne, że było coś jeszcze. Przenikliwe spojrzenie hrabiego Baratyn nie pozwalało mężczyźnie dłużej milczeć. – Zabili ją. - Kiedy? – Valod otworzył szeroko oczy. - Dziś przed świtem znaleźliśmy jej ciało – westchnął, jakby wyznanie kosztowało go połowę sił. – Bracia musieli odkryć krzyżyk u progu jej domostwa, a nawet całe wiadro wody wrzosowej, którą dodawała do krochmalenia im koszul, nie zabiło zapachu czosnku. Chciała się od nich uwolnić i przez to zginęła. - Celina była dobrą kobietą – wtrącił nieśmiało Lanek, a hrabia patrzył na niego przez moment tak dzikim wzrokiem, jakby budziło się w nim pragnienie zemsty. Było to coś innego – poczucie winy, gdyż czuł się odpowiedzialny za każdego mieszkańca Maradan, za nich wszystkich razem i za każdego z
17 osobna. Dalsze wyjaśnienia Igara nie pomagały w odzyskaniu spokoju: - Zabili ją z zemsty, że śmiała zwrócić się do nas po pomoc i doniosła nam o… - O czym, Igarze? – wydusił z siebie prawie tracąc dech. - Panie, zdaje się, że część zaginionych, których uznawaliśmy za zmarłych, została w istocie splugawiona wieczną krwią księcia. – Łowczy obserwował rekcję szlachcica, a choćby nawet nie był dwa razy młodszy od niego, powierzyłby mu swe życie bez wahania. Musiał się więc dowiedzieć. Valod ani drgnął, jedynie słuchał. – Celina ich widziała. Widziała ich po zmroku w towarzystwie braci Lerniejev, panie. Córkę kowala, Hevrę, córkę karczmarza, Danorę i tego innowiercę, Sebę Barsa. - On też? – zmartwił się Lanek. W tej właśnie chwili pojął, czyj diaboliczny śmiech wcześniej słyszał. Przyjaźnili się z Sebą i teraz może być w wielkim niebezpieczeństwie, bo wampir zwykle wraca wykończyć swych bliskich i znajomych. - Niestety. Musisz mieć się na baczności, chłopcze. - Wszyscy musimy mieć się na baczności – stwierdził hrabia. Obszedł wóz z ciałami, pogłaskał się po niewielkiej bródce, jakby zbierał siły i przemówił z pełnią przekonania. – Odtąd każdy, kto wyruszy do lasu bez eskorty, zdany jest na siebie. Pojmanym nie przyjdziemy z pomocą. Jest nas zbyt mało, a każdy, którego stracimy, zasila armię księcia. Nie zapominajcie o tym. Słowa te niemal stanęły mu w gardle, ale wiedział, że jeśli jasno tego nie oznajmi, ludzie nadal będą podejmowali desperackie próby odzyskania swych bliskich. Czuł się za nich bezpośrednio odpowiedzialny i nie chciał ich zawieść, jednak czasem obowiązek ochrony ludności przerastał go tak znacznie, że tracił dech. Wiedział, że do niego zwrócą się w chwilach zwątpienia, musiał dawać zarówno przykład, jak i nadzieję,
18 tymczasem z każdym dniem słońce zdawało się mniej stanowczo oświetlać mrok, jakby zwiastowało to nadejście jakiegoś nieszczęścia. Hrabia Baratyn nie chciał wierzyć w złe omeny, lecz jeden majaczył mu w pamięci, powracając jak nieznośne echo w jaskini. Nie tyle omen, co pewna przepowiednia, nie sposób było jednak zupełnie jej zignorować. To właśnie w niej odnalazł dla siebie natchnienie, gdyż to, czego od nich zażąda, wymagać będzie wielkiej odwagi: - Zakołkujcie wszystkie trupy, zanim złożycie je do grobu. Nie możemy ryzykować. Skoro książę Hayany masowo przemienia ludzi w wampiry, nie mamy pewności, czy jego bezduszni poplecznicy nie uczynili z tych biedaków niewolników wiecznego mroku. - Tak, panie – Igar przystąpił do zadania bez zwłoki. – Chodź, chłopcze. Pomożesz mi. - Ja? – Lanek po stokroć wolałby przerzucić stóg siana niż uczestniczyć w równie podłym zajęciu. Ktoś jednak musiał to zrobić, a łowczy nie wybrał go bez powodu. W razie, gdyby któryś z trupów powstał, stajenny dałby mu radę. Igar w to nie wątpił i chciał jednocześnie wprawić chłopaka, bo zanosiło się, że w przyszłości będą mieli do tego więcej okazji. - Tak, nadasz się. – potwierdził hrabia. – A potem wszyscy wyruszymy na patrol wokół zamku. - W nocy, panie? – rzucił ktoś z tłumu. - Zło nie śpi w nocy, my również nie powinniśmy. Jego zdanie było ostateczne, a jeśli szlachcic nie okazywał jawnie bojaźni przed zapuszczeniem się w ponury, niebezpieczny las, mężczyźni pójdą za nim, choćby w ogień. Valod nie wiedział, co go czeka, lecz widok piętrzących się ciał na wozie uwolnił tłumione dotąd pokłady gniewu, który pragnął obrócić przeciwko potworowi, ukrywającemu się w zamczysku po drugiej stronie góry. Od dawna pragnął zemsty i dziś był
19 bliski wyruszenia naprzeciw oczekiwaniom zbolałej duszy. Jeśli pogrąży się w rozpaczy, jeśli pozwoli sobie na lekkomyślność, może narazić swoich ludzi, lecz walka z samym sobą zanadto go już męczyła, aby dalej się powstrzymywać. Odnalazł w sobie tajemniczą energię, która popychała go naprzód. Początek października, jesień w pełni i wspomnienia ukochanej siostry, która co roku o tej porze wpatrywała się w gwiazdy, usiłując wypatrzyć wyczekiwany znak. Czy i jemu uda się go dostrzec? Czy po tym wszystkim nadal łudził się nadzieją, że ona się pojawi, że ona w ogóle istnieje? ٭٭٭ Październikowe niebo zrzekło się przyjemnej palety różu na rzecz nijakiego odcienia szarości. Cały horyzont pokryła jednolita zasłona półmroku i tylko gdzieniegdzie dostrzec można było jakieś większe szczegóły terenu, prawie w całości porośniętego bukowym lasem. Ponad drzewami górowały wieże sąsiadujących ze sobą zamków. Jeden usytuowany znacznie wyżej, na niedostępnym wzniesieniu, odstraszał ponurym wyglądem ruiny, którą stwierdzić można było już z daleka. Drugi, wybudowany niżej, obwarowany fosą, stwarzał z kolei wrażenie twierdzy nie do zdobycia, lecz były to jedynie pozory. To, co czyniło mury zamku nieprzeniknionymi, nie zależało od twardości kamieni, z których powstał. Tkwiło w jego wnętrzu, stwarzało barierę skuteczniejszą niż najdoskonalsza linia obrony i chroniło ludność niczym tarcza. Żaden śmiałek nie chciał przekonać się na własnej skórze, co może go spotkać, jeśli tylko spróbuje sforsować siedzibę rodu Baratyn. Przynajmniej żaden martwy śmiałek. W położonej wysoko górskiej wiosce odwieczny rytm dnia i nocy zachodził szybko. Seba Bars uznawał to za wysoce
20 przydatne podczas łowów, a zmierzch nastający jesienią znacznie wcześniej niż w lecie, skracał czas oczekiwania na upragniony zachód słońca. Wampir wybrał się z zamku później niż zamierzał, lecz nawet powstanie z płytkiego grobu w ziemi, nie oznaczało, że będzie musiał swój wygląd długo doprowadzać do porządku. Przywykł już do przebierania się w mgnieniu oka, mimo że zdolność tę opanował ledwie przed kilkoma miesiącami. Z każdą pobudką z wiecznego snu tuż po nastaniu ciemności, wiązał wielkie nadzieje, przede wszystkim zaś chęć zaistnienia w nowym dla siebie świecie, w którym dominował jeden pan – pragnienie krwi. To z tą pierwszą myślą powstawał co noc, to z nią też zasypiał zmożony sennością po kilkunastu godzinach śledzenia żywych ofiar. Jego prawdziwy pan, ten do którego należał, zachęcał go do eksploracji terenu, szczególnie tych niezgłębionych obszarów w pobliżu Maradan, bo te od dawna były zakazane. Czy stwórca wysyłał go na patrole, wiedząc, że wykaże się nadmierną ciekawością i zignoruje niebezpieczeństwo, jak i odwieczną prawdę o nie wkraczaniu na poświęconą ziemię? Motywacja nie była dla Seby istotna. Chciał się mu przypodobać, bo zadowolić pana było niezwykle trudno. Bywał porywczy i nieprzejednany. Sam widział, jak miażdżył krtań kilku swym podwładnym czy skracał ich o głowę w razie niesubordynacji, lub tego, co za nią uznawał. Wszyscy drżeli, by go nie zawieść, ponieważ władał twardą, zimną ręką i nie miał sobie równych, a jedynym sposobem na uniknięcie zgładzenia, było go zadowolić. Pomimo strachu Seba podjął próbę i po raz pierwszy kilka miesięcy temu przeszedł bez trudu granicę cmentarza na wzgórzu. Nawet znalazł się w środku kościoła. Ciekawość, czy to możliwe, nie dała mu długo czekać, ale też nigdy przedtem nie był w chrześcijańskiej świątyni. Szybko okazał się niezastąpiony, gdyż całe zastępy przemienionych Katolików nie
21 mogły powtórzyć jego dokonania. Odtąd Seba Bars był oczami i uszami księcia na terenie dla nikogo niedostępnym. Poplecznicy księcia rzadko zapuszczali się tak blisko twierdzy rodu Baratyn, ale nieodparta pokusa zasmakowania we krwi możnych, nie odstraszała odważnych. I Seba poszedł w ślad za jednymi z tych najbardziej butnych. Wiedział, że bracia Marco i Kristov Lerniejev, o ujmującej aparycji nad wiek dojrzałych urwisów, mieli za cel uprzykrzanie mieszkańcom życia i ich właśnie postanowił wziąć sobie za przykład. Książę pochwaliłby go za wykazanie tak pokrętnej inicjatywy, innej nie uznawał. Wybrał się na polowanie, tuż za starszymi braćmi krwi. Wyczuwał w powietrzu zapach ich zamszowych, długich płaszczy, a także wykrochmalone, pachnące wodą wrzosową koszule, które odbierali co tydzień od praczki ze wsi. Za tę usługę pozwalali jej żyć, co Seba uznawał za uczciwą cenę, szczególnie, że bracia słynęli z okrucieństwa. Nie dorównywał im posturą ani dowcipem, dzięki czemu byli w stanie oczarować każdą dziewkę, jaka tylko wpadła im w oko, lecz posiadał coś, czego brawura czy arogancja nie mogła im zastąpić, mianowicie spryt. To właśnie dlatego książę Hayany go wybrał, jak usłyszał tuż po swej przemianie, dla jego sprytu. Twierdził, że potrzebował kogoś, kto umiejętnie zakradnie się w najdalsze zakamarki wioski, kto doniesie mu o wszelkich błahych jak i tych istotnych wydarzeniach, kto stanie się jego osobistym szpiegiem. To, co miał do przekazania swemu stwórcy, nigdy nie trafiało do uszu innych, odpowiadał jedynie przed nim. Seba zdawał sobie sprawę, że ogromny rycerz cenił wojowników nad tych, mieniących się uczonymi, lecz on nie był żadnym z nich. Zbyt niski czy wątły, by dzierżyć miecz czy choćby rapier, zbyt niedouczony by prowadzić długie, skomplikowane dysputy, dociekał, czym zaskarbił sobie uwagę księcia. Odniósł wrażenie, że ostatnio Darius drastycznie uszczuplał zapasy miejscowej
22 ludności, ale nie tylko ich wykrwawiał. Przemienił całą masę mężczyzn, tworząc sobie niewielką armię. Wybierał skrupulatnie, choć nie był też zanadto wybredny. Zresztą, kogo spodziewał się znaleźć w Maradanach, mieszczących się w górzystym paśmie na południu kraju? W stolicy Węgier, Budzie, uznawano je za prowincję. Seba usłyszał jedynie, że książę przybył z Wiednia kilkadziesiąt lat temu i osiadł tu, jakby nie mógł znaleźć sobie innego, bardziej odpowiedniego dla swej pozycji i bogactwa miejsca. Nie śmiał pytać o przyczyny, wiedząc, że stwórca nie odpowie, ale frapowało go to równie mocno, jak od niedawna stale powiększane posiłki na zamku. Ciemnowłosy wampir zebrał palcem kilka kropel rosy, które opadły mu na czubek głowy, gdy przechodził obok wysokiego dębu. Słyszał je, na długo przed tym jak uderzyły w jego miękkie włosy, ale nie uchylił się. Lubił deszcz, a nawet lubił moknąć, bo żadne, nawet gwałtowne zjawisko natury, nie było mu straszne. Żadne, poza jednym, lecz odkąd pogrążył się w mroku nocy, nigdy już nie pomyślał o słońcu. Poczuł jedyną, niepowtarzalną nutę zapachową, jakiej nie sposób było pomylić z czymś innym. Rozchodziła się w powietrzu z szybkością błyskawicy i całkowicie nim zawładnęła. Wyczuł nie tylko człowieka, ale też krew i nie mógł wprost doczekać się, kiedy go dopadnie. Wyruszył na łowy, w nadziei szybkiego zaspokojenia głodu i w myślach nawoływał braci Lerniejev, gdy przystanął oszołomiony świadomością, że nie tylko nie odpowiadali. Zupełnie ich nie wyczuwał! Od dawna nie zaznał równie wielkiej bojaźni, która dławiła wszelki jego zapał do działania. Nieświadomie dla siebie podążył na spotkanie śmierci, tej prawdziwej śmierci, której nie można było uznać za początek wiecznego życia, lecz koniec ostateczny. Przejście w niebyt. I poznał przyczynę milczenia braci krwi, gdy przyczaił się za drzewem i obserwował z ukrycia grupkę ludzi.
23 - Osłaniajcie tyły i boki. Musimy dotrzeć do zamku jak najszybciej! – Rozkazywał swym ludziom młody hrabia Baratyn, którego wampir bezbłędnie rozpoznał z daleka. Książę szczerze go nienawidził i jemu nie wypadało odczuwać inaczej. - Tak, panie. A co z nią? – zapytał rosły chłopak, który trzymał jasnowłosą kobietę w ramionach. Hrabia przyjrzał się jej szyi, obejrzał też pobieżnie nadgarstek. - Ukąsiły ją – stwierdził za niego Igar Madny, starszy łowczy hrabiego. – Ale dziw, że oszczędzona przez nich została. Nocne kreatury nie słyną raczej z okazywania litości. - I to mnie martwi. – Hrabia zmarszczył brwi. – Najpewniej to kolejny podstęp tych plugawych stworzeń. Chyba, że… Nie dalej jak kilka metrów od miejsca, gdzie znaleźli dziewczynę, na ściółce leśnej błyszczało coś w nikłym świetle pochodni. Szlachcic podszedł bliżej i niepewnie schylił się, by sięgnąć po zabytkową broń. Tuż obok niej ujrzał dwie kupki prochów. Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia: - Czy to możliwe, że ich zgładziła? - I przeżyła starcie? – Igar również powątpiewał. - Przekonamy się o świcie. – Valod Baratyn zwołał ludzi. – Ruszajmy do zamku. Seba cudem powstrzymał się przed ruszeniem ku grupce mężczyzn, jednak to nie na nich skupiał wzrok. Czuł krew kapiącą z ran dziewczyny, którą tak szczelnie osłaniali i miał ochotę posmakować, choćby odrobinę zwilżyć nią język. Oznaczałoby to pewną śmierć i najpewniej podzieliłby los swych braci. Otrzeźwienie przyszło z chwilą, gdy domyślił się co zaszło. Wcześniej nie słyszał ludzi, a jedynie rozmowę szlachciców z dziewką. Marco i Kristov nie postarali się dostatecznie, by ją oczarować. Co mogło pójść nie tak? I dlaczego teraz tylko ona została przy życiu, otoczona ludźmi hrabiego? Musiał o tym natychmiast donieść księciu, niestety
24 wieści te raczej go nie uradują. Równie dobrze sam może na tym ucierpieć, ale nie miał wyjścia. Książę Darius musi dowiedzieć się, że jego dwaj synowie polegli w walce i to z ręki kobiety. ٭٭٭ Zrelacjonował księciu wszystko tak, jak przebiegło oraz to, co podejrzewał, że zaszło. Sądził, że pan go wyśmieje lub co gorsza każe wychłostać, lecz milczał. Nigdy dotąd takim go nie widział, gdy stał pod wąskim oknem i wpatrywał się w głębię nocy. Co mogło tak go poruszyć? Czy zwykła opowieść o kobiecie, która pokonała dwóch jego synów krwi zasiała w nim namiastkę bojaźni? A może frapowało go bardziej to, co dotąd przemilczał? Darius był jego stwórcą i Seba wiedział, że nie odczytają sobie nawzajem myśli, jednak pan bezbłędnie odgadywał, gdy coś zatajał. - Mów – polecił surowym tonem. Jeszcze się nie odwrócił, ale młody wampir czuł, że pan zaraz to uczyni. Zdjął kapelusz z głowy i ścisnął go na piersiach, które od dobrych kilku miesięcy nie tłoczyły już powietrza w płuca. - Panie, ja nie sądzę, by… - Nie obchodzi mnie, co sądzisz. Mów! – Nie lubił się powtarzać, co słychać było w jego głosie. - Ludzie Valoda Baratyn byli przejęci spotkaniem w lesie tej kobiety. Ponoć ubiór jej i wygląd zdumiewały. Mówili, że przepowiednia… - Do diabła z tą ich przepowiednią! – syknął. – Powiesz wreszcie, czy mam to z ciebie wyciągać siłą? – Książę w sekundzie znalazł się tuż obok swego sługi, a jego błyszczące oczy wdzierały się mu w duszę, jakby zamierzały ją pożreć. O ile jeszcze Seba posiadał duszę, w co wątpił. Schylił się i przez to przypominał karła, ale nawet w pełni wyprostowany, nie miał
25 się co mierzyć ze swym potężnym stwórcą. Mało który przewyższał księcia wzrostem i czyniło go to jeszcze groźniejszym. - Ona… – zawahał się, lecz ostatecznie rzekł – przypomina damę na tym obrazie, panie. - Jakim obrazie? - Tym, który wisi w twej krypcie. Czy Darius zaniemówił, czy Seba tylko odniósł takie wrażenie? Zobaczył, jak jego jarzące oczy rozszerzają się, jak każdy mięsień w jego ciele się spina, jak blednąca twarz upodabnia go do trupa z koszmarów, a przecież nie żył już od czterech wieków. Jeśli kiedyś Seba Bars miał stwierdzić, że książę wydał mu się straszny, to nie znalazłby lepszej chwili niż ta. Wbrew temu, czego się spodziewał, szlachcic nie zabił go na miejscu. Zwyczajnie wyszedł i tak szybko opuścił komnatę, że sługa nie spostrzegł nawet kiedy to się stało. Nieśmiało wyruszył za nim, jednak wiedział, że go nie dogoni. W swym szaleństwie Darius zapragnął chyba poznać ograniczenia niezniszczalnego ciała, bo Seba nie miał wątpliwości, że pokonywał nawet wiatr. Wszystkim rzucał wyzwanie, tym razem własnej poczytalności, która topniała pod wpływem świadomości, że nawiedził go duch zmarłej przed wiekami ukochanej. Wmawiał Sebie, że wampiry nie widują duchów, choć te ponoć istnieją, ale dziś sam podważył prawdy, jakie słyszał od tego, który go stworzył. Dziś poznał pragnienie tak silne, że złamał własny zakaz i udał się pod zamek hrabiego Baratyn. Gotowy był czekać nawet całą noc, by się przekonać, czy jeszcze raz dane mu będzie ujrzeć Eleonorę.