James Luceno
Janko5
5
R O Z D Z I A Ł
1
Zachodnią półkulę obleganej Cato Neimoidii zaczynała ogarniać ciemność, ale
wysoko nad powierzchnią planety trwała nadal wymiana błyskawic spójnego światła,
która rozszarpywała nadciągającą noc na strzępy. O wiele niżej, w sadzie manaksow-
ców porastających dolne wały obronne majestatycznej reduty wicekróla Gunraya, z
bezlitosną precyzją mordowały się nawzajem kompanie sklonowanych żołnierzy i bo-
jowych robotów.
W pewnej chwili pod gęstwiną liści rozbłysnął jaskrawy wachlarz błękitnej energii
- klinga świetlnego miecza Obi-Wana Kenobiego.
Atakowany przez dwa strażnicze roboty mistrz Jedi ani myślał o ucieczce. Obraca-
jąc uniesioną klingę w prawo i w lewo, odbijał blasterowe błyskawice z powrotem ku
napastnikom. Oba automaty, trafione własnymi strzałami w korpus, rozpadły się na
kawałki i runęły na ziemię.
Obi-Wan ruszył w dalszą drogę.
Przetoczył się pod segmentowanym tułowiem neimoidiańskiego żuka żniwiarza,
ale zerwał się na nogi i pobiegł naprzód. Raz po raz przestrzeń między drzewami rozja-
śniały błyski eksplozji pocisków lądujących na ochronnym polu cytadeli, a na po-
wierzchnię gruntu kładły się cienie strzaskanych pni manaksowców. Długa kolumna
niepomnych na panujący chaos pięciometrowych zwierząt parła naprzód w kierunku
kopca, na którym się wznosiła forteca Gunraya. Żuki niosły na grzbietach i w żuchwach
ładunki ściętych gałązek i zerwanych liści, a chrzęst nieustannego żucia dziwnie kon-
trastował z hukiem detonacji oraz sykiem i skowytem blasterowych błyskawic.
Nagle z lewej strony Obi-Wana doleciał pomruk serwomotorów, a z prawej napły-
nęło ciche ostrzeżenie:
- Pochyl się, mistrzu!
Kenobi kucnął, zanim jeszcze Anakin Skywalker skończył wypowiadać drugie
słowo, i skierował szpic klingi w dół, żeby nie przebić nadbiegającego byłego padawa-
na. W przesyconym wilgocią powietrzu rozległ się pomruk i syk energii, a chwilę póź-
niej dała się wyczuć ostra woń spalonych obwodów i ozonu. W miękki grunt wbiła się
blasterowa błyskawica, a niespełna metr od stóp Obi-Wana przetoczyła się wydłużona
Labirynt zła
Janko5
6
głowa bojowego robota. Sypiąc iskry, zniknęła w ciemności, ale nie przestała powta-
rzać:
- Odebrałem i zrozumiałem... odebrałem i zrozumiałem...
Nie wstając, Obi-Wan obrócił się na prawej stopie w samą porę, żeby zobaczyć,
jak smukły robot wali się na ziemię. Nie zdziwił się, że kolejny raz Anakin ocalił mu
życie, chociaż ognista klinga miecza młodego Jedi świsnęła zbyt blisko nad jego głową,
żeby mógł nie odczuć niepokoju. W końcu się wyprostował, a oczy miał szeroko otwar-
te z zaskoczenia.
- O mało nie odciąłeś mi głowy - powiedział.
Anakin skierował ostrze miecza w bok. Rozbłyski toczącej się wokół nich bitwy
ukazały ponure rozbawienie w jego błękitnych oczach.
- Przykro mi, mistrzu, ale mój miecz musiał przeciąć miejsce, w którym znajdowa-
ła się twoja głowa.
Mistrzu.
Anakin zwracał się tak do Obi-Wana nie jako uczeń, który tytułuje swojego na-
uczyciela, ale jak rycerz do członka Rady Jedi. Po zuchwałych wyczynach młodego
Jedi na Praesitlynie warkoczyk, oznaczający jego wcześniejszy stan, został rytualnie
odcięty. Tunika Anakina, sięgające kolan buty i dopasowane spodnie były równie czar-
ne jak nadciągająca noc, twarz szpeciły blizny po pojedynku z wyszkoloną przez Do-
oku Asajj Ventress, a mechaniczną prawą dłoń okrywała obcisła rękawica. W ciągu
poprzednich kilku miesięcy młody mężczyzna nie ścinał włosów, które sięgały mu
prawie do ramion. Miał jednak gładko ogoloną twarz, w przeciwieństwie do Obi-Wana,
którego kanciastą szczękę porastała krótka broda.
- Chyba powinienem być wdzięczny, że klinga twojego miecza musiała, a nie
chciała przeciąć tamto miejsce - burknął Kenobi.
Anakin rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
- Ostatnim razem, mistrzu, kiedy się upewniałem, walczyliśmy po tej samej stronie
- powiedział.
- Mimo to gdybym się chociaż trochę spóźnił... - Nie dawał za wygraną starszy Je-
di.
Anakin kopnął na bok blaster bojowego robota.
- Twoje obawy istnieją tylko w twoim umyśle - odparł cierpko.
Obi-Wan zmierzył go ponurym spojrzeniem.
- Gdybyś pozbawił mnie głowy, niewiele przyszłoby mi z tego umysłu, prawda? -
zapytał. Wykonał zamaszysty gest i klingą świetlnego miecza pokazał wiodącą w górę
alejkę między manaksowcami. - Idź przodem.
Poruszając się z nadprzyrodzoną szybkością i wdziękiem, jakie zapewniała im
Moc, podjęli atak na nowo. Za plecami Obi-Wana łopotały fałdy brązowego płaszcza.
Na powierzchni gruntu spoczywały nieruchomo szczątki dziesiątków bojowych robo-
tów, które padły ofiarą wcześniejszego bombardowania. Inne, niczym popsute mario-
netki, zwisały smętnie z gałęzi manaksowców, na które cisnęła je siła eksplozji ładun-
ków wybuchowych.
Tu i ówdzie płonęła gęstwina liści.
James Luceno
Janko5
7
Na widok pary nadchodzących Jedi uniosły broń do strzału dwa uszkodzone robo-
ty, z których nie zostało właściwie nic oprócz torsów i górnych kończyn, ale Anakin
wyciągnął lewą rękę i silnym pchnięciem Mocy po prostu rozpłaszczył automaty na
wilgotnym gruncie.
Skręcili w prawo, przetoczyli się pod odwłokami dwóch żuków żniwiarzy i prze-
skoczyli nad plątaniną kolczastych zarośli, które dziwnym trafem rozpleniły się w ską-
dinąd starannie utrzymanym sadzie. Wyłonili się spomiędzy drzew na brzegu szerokie-
go kanału nawadniającego, odchodzącego od jeziora, które ograniczało z trzech stron
neimoidiańską fortecę. Na zachód od nich, między płynącymi po niebie chmurami,
unosiły się trzy wielkie kliny szturmowych krążowników klasy Aklamator. Raz po raz
ciemne niebo na północy i na wschodzie przecinały smugi zjonizowanej energii, bły-
skawice turbolaserowych strzałów i kreski szkarłatnego światła, szybujące w górę z
rozmieszczonych na obrzeżu ochronnego pola stanowisk artylerii. Na szczycie wznie-
sienia zajmującego kraniec półwyspu wznosiła się piętrowa forteca. Przypominała
kształtem wieże dowodzenia okrętów Federacji Handlowej, które rzeczywiście były na
niej wzorowane.
W fortecy otoczonej przez siły zbrojne Republiki kryli się najwyżsi rangą dostoj-
nicy Federacji Handlowej.
Wiedząc, że jego ojczyźnie zagraża zagłada, a najbogatsze planety Deko i Koru
Neimoidia zostały spustoszone, wicekról Gunray postąpiłby rozsądniej, gdyby się wy-
cofał na Odległe Rubieże, dokąd podobno starali się ewakuować pozostali członkowie
Rady Separatystów. Rozsądek nigdy jednak nie należał do mocnych stron Neimoidian,
tym bardziej że na powierzchni Cato Neimoidii pozostały przedmioty, bez których
wicekról chyba nie wyobrażał sobie życia. Korzystając ze wsparcia grupy szturmowej
okrętów Federacji, wylądował na planecie z zamiarem wywiezienia co się da z cytadeli,
zanim wpadnie w ręce nieprzyjaciół. Siły zbrojne Republiki czekały jednak w zasadzce,
żeby schwytać go żywego i postawić przed obliczem wymiaru sprawiedliwości.. .
Trzynaście lat za późno, jak wielu uważało.
Cato Neimoidia znajdowała się równie niedaleko Coruscant, jak Obi-Wan i Ana-
kin zbliżyli się do siebie w ciągu ostatnich prawie czterech standardowych miesięcy, a
skoro z rejonu Jądra galaktyki i Kolonii zniknęły ostatnie pozostałe twierdze separaty-
stów, obaj Jedi przypuszczali, że pod koniec tygodnia powrócą na Odległe Rubieże.
Nagle Kenobi usłyszał, że na przeciwległym brzegu nawadniającego kanału coś
się poruszyło.
Chwilę potem spomiędzy drzew porastających tamten brzeg wyłoniło się czterech
sklonowanych żołnierzy Republiki. Wszyscy zajęli dogodne pozycje do strzału między
wygładzonymi przez wodę skałami. Daleko za nimi płonął wrak zniszczonej kanonierki
szturmowej typu LAAT. Znad baldachimu liści wystawał tępy ogon okrętu ozdobiony
ośmiopromiennym emblematem sił zbrojnych Galaktycznej Republiki.
Od strony dolnego biegu kanału nadleciał patrolowiec. Jego pilot wylądował nie-
daleko miejsca, w którym czekali obaj Jedi. Stojący na rufie sklonowany dowódca o
nazwisku Cody dał rękami znaki żołnierzom na drugim brzegu i w kabinie patrolowca.
Labirynt zła
Janko5
8
Jego podwładni natychmiast wyskoczyli i rozbiegli się po okolicy, żeby utworzyć bez-
pieczny perymetr.
Żołnierze mogli się wprawdzie porozumiewać z kolegami dzięki komunikatorom
zainstalowanym w hełmach ze szczelinami w kształcie litery T, ale komandosi z elitar-
nych oddziałów zwiadowczych wymyślili system gestów, który miał uniemożliwiać
nieprzyjaciołom podsłuchiwanie ich rozmów. Cody kilkoma sprężystymi susami zna-
lazł się przed Obi-Wanem i Anakinem.
- Mam panom przekazać ostatnie rozkazy dowództwa wojsk powietrznych - po-
wiedział.
- Proszę je wyświetlić - polecił młody Jedi.
Oficer klęknął na jedno kolano i włączył urządzenie umieszczone w nadgarstku
rękawicy okrywającej lewą dłoń. Z projektora wystrzelił stożek błękitnego światła,
który przemienił się po chwili w hologram z wizerunkiem dowódcy grupy szturmowej,
komandora Dodonny.
- Generale Kenobi, generale Skywalker - zaczął dowódca. - Z meldunków oddzia-
łu zwiadowczego wynika, że wicekról Gunray i jego świta kierują się w stronę północ-
nego skraju reduty. Nasze oddziały ostrzeliwują ochronną tarczę z góry i ze stanowisk
na brzegu jeziora, ale generator pola znajduje się w opancerzonej kryjówce i na razie
nie udało się nam go zniszczyć. Załogi naszych kanonierek zmagają się z silnym ostrza-
łem turbolaserowych dział rozmieszczonych w dolnych wałach ochronnych fortecy.
Jeżeli wasz oddział nadal zamierza schwytać Gunraya żywego, powinniście obejść
stanowiska turbolaserów i poszukać innej drogi do pałacu. W tej chwili nie możemy,
powtarzam, nie możemy przysłać wam posiłków.
Kiedy hologram zniknął, Obi-Wan spojrzał na Cody'ego.
- Ma pan jakieś propozycje, kapitanie? - zapytał.
Oficer przełączył projektor w nadgarstku i w powietrzu pojawił się trójwymiarowy
schemat pomieszczeń reduty.
- Jeżeli forteca Gunraya wygląda podobnie jak te na Deko i na Kom, w podzie-
miach powinny się mieścić farmy grzybowe, przetwórnie i pomieszczenia, w których
ładuje się towary na pokłady frachtowców. Prawdopodobnie można się stamtąd dostać
do położonych na wyższym poziomie wylęgarni larw, a z nich na parter i dalsze piętra
samej fortecy.
Cody był uzbrojony w karabin blasterowy typu DC-15 z krótkim łożyskiem i miał
biały pancerz oraz hełm z systemem wizyjnym. Ten żołnierz symbolizował Wielką
Armię Republiki wyhodowaną, wychowaną i wyszkoloną trzy lata wcześniej na odle-
głej planecie Kamino. W obecnej chwili na jego pancerzu i hełmie pozostało niewiele
białych miejsc pomiędzy smugami błota, zakrzepłą krwią, wgnieceniami, otarciami i
osmoleniem. Wojskowy stopień Cody'ego ujawniały pomarańczowe znaki na nara-
miennikach i na brzegu hełmu, a paski na prawym ramieniu pancerza symbolizowały
udział we wcześniejszych kampaniach: na Aagonarze, Praesitlynie, Paracelusie Mniej-
szym, Antarze Cztery, Tibrinie, Skórze Dwa i na dziesiątkach innych planet rozsianych
po przestworzach od Jądra po Odległe Rubieże galaktyki.
James Luceno
Janko5
9
W ciągu wielu poprzednich lat walki Obi-Wan zaprzyjaźnił się z kilkoma koman-
dosami z elitarnych oddziałów zwiadowczych, z którymi przebywał w więzieniach na
Rattataku, Jangotacie i Ord Cestusie. Pierwsze pokolenie komandosów z tych oddzia-
łów wyszkolił Jango Fett, mandaloriański wzornik wszystkich klonów. Kaminoanie
nadawali niektórym klonom cechy Fetta, ale do elitarnych oddziałów zwiadowczych
kierowali tylko najlepszych z najlepszych, którzy przejawiali najwięcej inicjatywy i
wykazywali największe zdolności przywódcze -krótko mówiąc, byli najbardziej podob-
ni do zmarłego łowcy nagród, co oznaczało, że w największym stopniu przypominali
ludzi. Wprawdzie pod względem genetycznym Cody nie był komandosem z elitarnych
oddziałów zwiadowczych, ale dzięki odpowiedniemu przeszkoleniu wykazywał wiele
niezbędnych cech charakteru.
Na początku wojny sklonowanych żołnierzy traktowano właściwie tak samo jak
pojazdy, które pilotowali, albo broń, z której strzelali. Wielu sądziło, że klony mają
dużo wspólnego z bojowymi robotami wytwarzanymi w dziesiątkach tysięcy egzempla-
rzy przez Zakłady Zbrojeniowe Baktoid na powierzchniach niezliczonych planet opa-
nowanych przez separatystów. Przekonanie to uległo zmianie, dopiero kiedy na róż-
nych polach walki traciło życie coraz więcej żołnierzy. Dzięki ich niezłomnej wierności
okazywanej Republice i Jedi zaczęto traktować klony jak prawdziwych towarzyszy
broni, zasługujących na szacunek i współczucie, jakie obecnie im okazywano. Jedi i
inni postępowo myślący dostojnicy Republiki zażądali, żeby zamiast poprzednio przy-
znawanych numerów nadawać imiona przedstawicielom drugiego i trzeciego pokolenia
żołnierzy, co jeszcze bardziej zacieśniło więź między klonami a zwykłymi żołnierzami.
- Zgadzam się, że prawdopodobnie dostaniemy się stamtąd na wyższe poziomy,
kapitanie - odezwał się w końcu Kenobi. - Problem w tym, jak dotrzeć na teren farmy
grzybowej.
Cody wyprostował się i wyciągnął rękę w stronę sadów.
- Dostaniemy się tam ze żniwiarzami - powiedział.
Obi-Wan spojrzał niepewnie na Anakina i gestem polecił mu, żeby stanął z boku.
- Jest nas tylko dwóch - przypomniał. - Co o tym sądzisz?
- Chyba za bardzo się martwisz, mistrzu - odparł młody Skywalker.
Mistrz Jedi zaplótł ręce na piersi.
- A kto ma się martwić o ciebie, jeżeli nie ja? - zapytał.
Anakin przekrzywił głowę i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Są jeszcze inni - stwierdził.
- Pewnie chodzi ci o See-Threepia - domyślił się Kenobi. - Pamiętaj jednak, że
sam go skonstruowałeś.
- Możesz myśleć, co chcesz - odciął się Skywalker.
Obi-Wan zamyślił się i zmrużył oczy.
- Ach, rozumiem - odparł w końcu. - Sądziłem jednak, że bardziej interesuje cię
pani senator Amidala niż Wielki Kanclerz Palpatine. -Zanim Anakin zdążył coś powie-
dzieć, dodał szybko: - Mimo że ona także jest politykiem.
- Niech ci się nie wydaje, mistrzu, że nie starałem się zwrócić na siebie jej uwagi -
odparł młody Jedi.
Labirynt zła
Janko5
10
Obi-Wan popatrzył na niego uważnie.
- Jeżeli kanclerz Palpatine naprawdę troszczy się o twój los, powinien zatrzymać
cię przy sobie, a przynajmniej wysłać gdzieś bliżej Coruscant - stwierdził.
Anakin położył sztuczną dłoń na lewym ramieniu Obi-Wana.
- Możliwe, mistrzu - przyznał beztrosko. - Ale kto wówczas troszczyłby się o cie-
bie?
James Luceno
Janko5
11
R O Z D Z I A Ł
2
Żuki żniwiarze miały szerokie tułowie, dwie pary potężnych łap i wystające z dol-
nych żuchw zębate szczypce, jeżeli jednak nie groziło im bezpośrednie niebezpieczeń-
stwo, były stworzeniami potulnymi i usłużnymi. Z ich płaskich łbów wystawała para
skręconych czułków, które służyły także do porozumiewania się za pośrednictwem
silnych feromonów. Każdy żuk potrafił udźwignąć pięć razy tyle gałęzi i liści, ile wa-
żył. Podobnie jak u Neimoidian, którzy je oswoili, społeczność żuków miała strukturę
hierarchiczną. Należeli do niej robotnicy, żniwiarze, strażnicy i reproduktorzy. Wszy-
scy służyli żyjącej w kryjówce królowej, która nagradzała ich wysiłki porcjami poży-
wienia.
Obi-Wan, Anakin i komandosi z Oddziału Siódmego musieli biec, żeby dotrzymać
kroku żukom. Zwierzęta spieszyły z zerwanymi gałęziami i liśćmi manaksowców do
pieczary w naturalnym wzgórzu, na którym wzniesiono redutę Neimoidian. Pancerze
żuków zapewniały osłonę przed patrolami bojowych robotów latających na jednooso-
bowych platformach typu STĄP Najważniejsze jednak, że żuki znały bezpieczne przej-
ścia między zaminowanymi obszarami oczyszczonego z roślinności terenu, jaki oddzie-
lał sady od fortecy.
Chrząszcze miały jednak zwyczaj często spuszczać łby, żeby wymieniać informa-
cje z innymi, spieszącymi w przeciwnym kierunku żniwiarzami, wskutek czego Jedi i
komandosi musieli się chronić między tylnymi odnóżami. Zgarbiony Obi-Wan biegł z
mieczem świetlnym w dłoni, ale nie zapalał energetycznej klingi. Na widok chronionej
przez siłowe pole królewskiej rezydencji żuki zaczęły zdradzać pierwsze oznaki niepo-
koju i w ich uporządkowane kolumny wkradło się zamieszanie. Kenobi podejrzewał, że
wychodzące z pieczary żuki uprzedzają towarzyszy o potencjalnym zagrożeniu ich
gniazda, stwarzanym przez nieustanny ostrzał artylerii Republiki. Starając się opano-
wać początki paniki, do grupy dołączyły żuki strażnicy, które miały zapędzać zdener-
wowane osobniki z powrotem do kolumn.
Anakin, najwyższy z grupy, musiał biec z tyłu, niemal bezpośrednio pod odwło-
kiem zwierzęcia. Z prawej strony Obi-Wana biegł Cody, a obok niego i z tyłu pozostali
komandosi z oddziału.
Labirynt zła
Janko5
12
Mimo wysiłków żuków strażników, w kolumny biegnących żuków coraz szybciej
wkradał się chaos.
W pewnej chwili żniwiarz, pod którym się ukrył jeden z komandosów, odłączył od
kolumny, zanim strażnicy zwrócili na niego uwagę. Zamiast poszukać kryjówki pod
tułowiem innego żuka, sklonowany żołnierz postanowił dotrzymać towarzystwa swo-
jemu żniwiarzowi i w pewnej chwili znalazł się na odsłoniętym terenie.
Obi-Wan poczuł zmarszczkę w Mocy ułamek sekundy wcześniej, zanim żuk na-
depnął prawą przednią łapą na lądową minę.
Ze skalistego gruntu trysnął gejzer potężnej eksplozji, która oderwała połowę
przedniej kończyny żniwiarza. Komandos skoczył w bok i wyturlał się spomiędzy po-
zostałych trzech tratujących grunt łap zwierzęcia. Żniwiarz zaczął się kręcić w kółko,
jakby zamierzał go zdeptać, więc pechowiec musiał kulić się i uskakiwać w różne stro-
ny. Mimo to w pewnej chwili, uderzony tylną lewą łapą zwierzęcia, runął na ziemię.
Oszalały z bólu żniwiarz spuścił łeb i tratował łapami leżący na ziemi biały przedmiot,
dopóki na pancerzu komandosa nie pozostało ani jedno gładkie miejsce.
Strach żniwiarza udzielił się także innym żukom.
Większość zbiła się w ciasną gromadę, ale pozostałe odłączyły się od stada i roz-
proszyły na boki, co zmusiło strażników do zdwojenia wysiłków. Nagle drugi żuk na-
depnął na dwie miny równocześnie, a siła eksplozji wyrzuciła go wysoko. W stadzie
zapanowała panika. Żniwiarze i strażnicy rozbiegli się we wszystkie strony, a koman-
dosi i Jedi robili co mogli, żeby się schować pod cielskami żuków.
- Dołączcie do tych, które nadal kierują się do pieczary! - krzyknął Anakin.
Obi-Wan, który już wcześniej doszedł do takiego samego wniosku, zauważył, że
wdeptany w ziemię komandos wstaje i zataczając się, biegnie w jego stronę. Od czasu
do czasu poklepywał bok hełmu ukrytą w rękawicy dłonią, ale nie zwracał uwagi na to,
gdzie stawia stopy. W pewnej chwili zauważył go żniwiarz biegnący prosto do otworu
pieczary. Chwycił go szczypcami w pasie i uniósł wysoko nad płaski łeb. Zdeptany
komandos zebrał resztkę sił i zaczął miotać się w różne strony, ale nadaremnie.
Dostrzegł to Anakin i wybiegł spod cielska swojego zwierzęcia. Ściskając świetlny
miecz w osłoniętej rękawicą dłoni, pomknął przez pozbawiony roślinności teren na
ratunek schwytanemu komandosowi. Dzięki Mocy stawiał stopy bezpiecznie między
minami. Gdyby pozostałe żuki nie były tak bardzo zajęte ochroną zebranego ładunku i
dostarczeniem go do pieczary, mogłyby go uznać za obłąkanego daraioskoczka.
Ostatni skok wyniósł Anakina bezpośrednio przed łeb żniwiarza, który chwycił
rannego komandosa. Młody Jedi uniósł rękę ze świetlnym mieczem i jednym ciosem
odciął żukowi parę szczypiec. Uwolnił żołnierza, ale doprowadził do szału wszystkich
strażników. Obi-Wan niemal poczuł woń uwalnianych feromonów i bez trudu domyślił
się ich znaczenia: w okolicy roi się od drapieżników!
Zbite w stado żuki zaczęły wydawać piski o tonach tak wysokich, że z trudem dało
sieje usłyszeć, i wpadły w popłoch. Wkrótce dotarły do nich odgłosy eksplozji kolej-
nych min, a ze snujących się nad sadem kłębów dymu wyleciało ponad sto jednooso-
bowych platform typu STAR
James Luceno
Janko5
13
Każda była neimoidiańską wersją wyposażonego w repulsory zwrotnego stanowi-
ska obserwacyjnego, stosowanego jak galaktyka długa i szeroka, i każda miała dwa
identyczne blastery dysponujące większą siłą ognia niż grubolufowe modele, w jakie
uzbrajano zautomatyzowanych piechurów.
Rój latających robotów zaczął razić energetycznymi strzałami z największej moż-
liwej odległości wszystko, co się ruszało. Ulewa blasterowych błyskawic szerzyła
śmierć pośród żniwiarzy i przemieniała skalisty grunt w pole śmierci. Eksplozje na-
stępnych kilkunastu min utworzyły zygzakowatą linię. Podtrzymując rannego koman-
dosa lewą ręką i odbijając prawą na boki nadlatujące błyskawice, Anakin powrócił do
towarzyszy. Osłonę zapewniali mu pozostali żołnierze Oddziału Siódmego, którzy ze-
strzelili kilkadziesiąt latających platform.
Cody nakazał gestami, żeby wszyscy wskoczyli do płytkiego rowu nawadniające-
go biegnącego u podnóża kopca. Kiedy Obi-Wan się tam znalazł, zastał komandosów
prowadzących ciągły ogień do przelatujących nad nimi platform. Anakin wskoczył do
rowu zaraz po nim i ostrożnie ułożył klona na rozmiękłym zboczu. Chwilę później
podczołgał się do nich sanitariusz, który rozpiął pas rannego komandosa i zdjął po-
wgniatany hełm.
Obi-Wan spojrzał na twarz żołnierza.
Twarz, której nigdy nie zapomniał... i nie potrafiłby zapomnieć.
W ciągu tych wszystkich lat pamiętał krótką rozmowę, jaką odbył z Jangiem Fet-
tem na planecie Kamino. Powiódł spojrzeniem po twarzach Cody'ego i pozostałych
komandosów. „Armia jednego mężczyzny... ale mężczyzny odpowiedniego do tego
zadania".
Zawołanie bitewne sklonowanych żołnierzy.
Ranny komandos już wcześniej polecił, żeby pancerz zaaplikował mu zastrzyki ze
środkiem przeciwbólowym, więc kiedy sanitariusz zdejmował mu napierśnik i rozcinał
nożem osłaniający ciało czarny materiał ochronny, leżał nieruchomo. Okazało się, że
szczypce żniwiarza wgniotły pancerz w jego podbrzusze. Skóra nie została przecięta,
ale obrażenia musiały być rozległe.
Z pierwotnej armii liczącej milion dwieście tysięcy żołnierzy zdolnych do walki
została tylko połowa, więc cenne było życie każdego klona. Wprawdzie krew i organy
zastępcze, które zawodowi żołnierze określali mianem części zamiennych, były łatwo
dostępne i szybko dostarczane, ale z każdym dniem wojny liczba rannych na polach
bitew rosła i ratowanie życia klonów stało się sprawą najwyższej wagi.
Sanitariusz oddziału spojrzał na Anakina.
- Niewiele mogę tu dla niego zrobić - powiedział. - Może gdybyśmy zażądali zrzu-
tu FX-Siódemki...
- Nie potrzebujemy androida - przerwał młody Jedi.
Uklęknął obok rannego komandosa, położył obie dłonie na jego podbrzuszu i po-
sługując się techniką uzdrawiania Jedi, zapobiegł głębokiemu wstrząsowi.
Nagle uwagę wszystkich przyciągnął napływający z góry dziwny odgłos.
Labirynt zła
Janko5
14
Z otworów w najniższych wałach obronnych fortecy staczały się dziesiątki przed-
miotów wyglądających jak wielkie głazy. Cody przyłożył do oczu makrolornetkę i
skierował ją w górę.
- To nie jest zwyczajna lawina - powiedział, wręczając przyrząd Obi-Wanowi.
Mistrz Jedi uniósł makrolornetkę i zaczekał, aż automatycznie ogniskujące się
obiektywy wyostrzą obraz.
Z prędkością przekraczającą osiemdziesiąt kilometrów na godzinę toczyła siew
stronę rowu najstraszliwsza broń z arsenału separatystów.
Roboty niszczyciele.
James Luceno
Janko5
15
R O Z D Z I A Ł
3
Roboty niszczyciele były szybko reagującymi automatami-zabójcami, produkowa-
nymi przez istoty obcych ras, które nie przepuszczały żadnej okazji do zabijania albo
przynajmniej okaleczania przeciwników. Dzięki kombinacji momentu obrotowego i
sekwencyjnie działających mikrorepulsorów chronione przez pancerz z bfonzium robo-
ty potrafiły toczyć się niczym kule, błyskawicznie rozkładać i przemieniać w trój-nożne
machiny do zabijania, osłaniane przez indywidualne ochronne tarcze i uzbrojone w dwa
potężne dwulufowe działka blasterowe.
Osłony zapewniały im wystarczającą obronę przed klingami świetlnych mieczy i
strzałami z blasterów, a nawet błyskawicami z luf dział lekkiej artylerii, więc jedyną
rozsądną strategią podczas spotkania z robotami niszczycielami była ucieczka.
Tym bardziej że nie wchodziło w grę poddanie się.
Okazało się jednak, że Anakin wpadł na inny pomysł. "Odwrócił się do Cody'ego.
- Wezwij przez komunikator wsparcie artylerii - rozkazał na tyle głośno, żeby do-
wódca oddziału go usłyszał mimo hałaśliwej wymiany ognia między pilotami jedno-
osobowych platform latających typu STAP i karabinów blasterowych typu DC-15. -
Natychmiast.
Kapitan usłuchał bez zadawania zbędnych pytań. W końcu rozkaz pochodził bez-
pośrednio od Nieustraszonego Bohatera albo Wojownika Nieskończoności, jak czasami
nazywano młodego Jedi. Cody musiał jednak przestrzegać drogi służbowej, więc skie-
rował spojrzenie na Kenobiego, jakby szukał u niego potwierdzenia.
Mistrz Jedi kiwnął głową.
- Rób, co ci każe - zdecydował.
Dowódca oddziału komandosów wezwał gestem podoficera łącznościowca, który
przyszedł, brodząc w płytkiej wodzie, rozpłaszczył się obok niego na błotnistym zboczu
rowu i przekazał wymagane współrzędne. Cody nawiązał łączność ze stanowiskiem
artylerii i powiedział szybko:
- Dowódca Oddziału Siódmego do stanowiska artylerii. Znajdujemy się w sektorze
Jenth-Bacta-Jon, pod ciągłym ostrzałem działek pilotów platform typu STAR Z reduty
toczą się na nas roboty niszczyciele, które niedługo zasypią nas ogniem swoich działek.
Proszę o natychmiastowe wsparcie artyleryjskie w punkcie o współrzędnych towarzy-
Labirynt zła
Janko5
16
szących mojej prośbie. Zalecam wysłać taktyczny impuls elektromagnetyczny, a po
nim ogień zaporowy z dział stanowisk kroczącej artylerii typu SPHA-T.
- Impulsy elektromagnetyczne nie odróżniają wrogów od przyjaciół, panie kapita-
nie - uznał za słuszne wtrącić Kenobi.
Cody wzruszył ramionami.
- Wiem, ale to jedyny sposób - powiedział.
- Powiedz im, że mamy rannego żołnierza, który powinien jak najszybciej trafić do
Mobilnej Republikańskiej Jednostki Chirurgicznej -dodał Anakin.
Dowódca spełnił jego życzenie.
- Proszę ostrzec pilota, że będzie lądował w rejonie zaciętych walk - dodał. -
Oznaczymy dymami bezpieczną strefę lądowania i zostawimy do pomocy dwóch ko-
mandosów.
Zastępca dowódcy wykonał prawą ręką kilka gestów, które powtórzyli pozostali
żołnierze. Wszyscy komandosi zdjęli hełmy, wyłączyli wbudowane w pancerze elek-
troniczne urządzenia i położyli siew cuchnącej płytkiej wodzie.
Od strony południa napłynął dziwny hałas.
Zaraz po nim pojawił się błysk podobny do eksplozji nowej, a dwie sekundy póź-
niej ryk, po którym bębenki Obi-Wana odmówiły posłuszeństwa. W stronę obronnych
wałów pomknęła fala udarowa. Objęła oczyszczone z roślinności przedpole u stóp kop-
ca i płonące sady. Połowa robotów niszczycieli toczących się w stronę nawadniającego
rowu rozłożyła się przedwcześnie, tworząc plątaninę kończyn i broni. Niczym kamie-
nie, z powietrza spadały jedna po drugiej platformy typu STĄP i roztrzaskiwały się
między płonącymi manaksowcami.
Pozostałe przy życiu oszołomione żuki dreptały w kółko, rozsypując na boki dro-
gocenny ładunek.
Potem dał się słyszeć piekielny skowyt. Kroczące stanowiska artylerii Republiki
zasypały laserowym ogniem te roboty niszczyciele, które przetrwały impuls elektroma-
gnetyczny. Pozbawione siłowych tarcz i niezdolne do strzelania automaty topiły się w
strugach trafiającej w zbocze promienistej energii niczym woskowe kule.
Nie zakładając hełmu, Cody wstał i zaczął oburącz dawać znaki podwładnym.
Obi-Wan domyślił się ich znaczenia: „Policzyć do sześćdziesięciu, włączyć urzą-
dzenia, włożyć hełmy i rozpocząć szturm na otwór pieczary".
Przygotował się w taki sposób, że się uspokoił.
Zauroczeni specjalizowanymi automatami i robotami, tchórzliwi, zachłanni i prze-
biegli Neimoidianie byli jednak wrażliwi na punkcie swoich potomków. Pierwsze sie-
dem lat życia spędzali w postaci larw, walcząc o dostęp do ograniczonych zasobów
pożywienia w komunalnych rojowiskach. W ten sposób od najwcześniejszych lat po-
znawali korzyści płynące z dwulicowości i troszczenia się o własne interesy. Wytwa-
rzane z grzybów pożywienie znaczyło dla nich wiele zarówno we wczesnym, jak i w
późniejszym okresie życia. Nie było w tym nic dziwnego, skoro te same grzyby cieszy-
ły się uznaniem także wielu innych istot galaktyki. Dzięki nim Neimoidianie stali się
zamożnym, zdolnym do lotów w przestworzach społeczeństwem, dysponującym wy-
James Luceno
Janko5
17
starczającą liczbą statków, żeby przyciągnąć uwagę sławnej Federacji Handlowej, a
później wystarczającą liczbą robotów, żeby wystawić potężną armię.
Można było zakładać, że grzyby - cenione ze względu na wartości odżywcze i
lecznicze- preparowano w jakiś sposób ze zbieranych przez żniwiarzy liści manaksow-
ca, w rzeczywistości jednak liście i gałęzie działały właściwie tylko jako środek zapew-
niający wzrost. Wytwarzane przez żuki enzymy w połączeniu z dużą wilgotnością wy-
drążonych w głębi kopca nor i pieczar przyspieszały wzrost produktu, który wystarczy-
ło z grubsza oczyścić, żeby nadawał się do spożycia.
Podczas oblężeń Deku i Koru Neimoidii Obi-Wan ani razu nie zapuścił się w głąb
grzybnej farmy, ale zaledwie, osłaniany przez Anakina, wbiegł do pieczary, w mgnie-
niu oka przypomniał sobie wskazówki, jakie otrzymał ponad dziesięć standardowych
lat wcześniej.
Zobaczył starannie ułożone warstwami, częściowo przeżute liście i pęki gałęzi -
wszystko to pełne zanieczyszczeń, żuki robotników i zrobotyzowanych nadzorców,
taśmociągi i inne urządzenia przeznaczone do składowania i transportu... Nigdzie nie
dostrzegł ani śladu Nemoidianina, ale to zgadzałoby się z doktryną tej rasy, w myśl
której każdy wysiłek fizyczny był zakazany. W głębi kopca, dokąd nie dochodziły
promienie słońca, poddawano zarodniki grzybów, pleśnie i chorobliwie blade owocniki
działaniu naturalnych i syntetycznych środków przyspieszających wzrost. Prawdopo-
dobnie na wyższym poziomie, na którym mieściły się piwnice cytadeli, dojrzały pro-
dukt podsuwano larwom jako pożywienie albo pakowano i przygotowywano do wysył-
ki.
Cody polecił podwładnym zabezpieczyć pomieszczenie. Idący z tyłu komandosi
wciąż jeszcze ściągali na siebie ogień robotów pilotujących platformy typu STĄP, ale
automaty nie mogły się zbliżyć do wlotu pieczary, bo zasłaniały go stosy cielsk zabi-
tych żuków żniwiarzy.
Do Obi-Wana i Anakina podbiegł sanitariusz Oddziału Siódmego.
- Chyba powinni panowie trzymać w pogotowiu maski do oddychania - powie-
dział. - Może nie będzie trzeba zapuszczać się daleko w głąb pieczary, ale w niektórych
miejscach możemy się natknąć na rozpylone zarodniki.
Mistrz Jedi zmarszczył brwi.
- Trujące, sierżancie? - zapytał.
- Nie, panie generale - odparł podoficer. - Wiadomo jednak, że wywierają nieko-
rzystny wpływ na organizmy istot ludzkich.
- Co to znaczy: niekorzystny? - zainteresował się Anakin.
- Najczęściej opisuje się go jako zaburzenia, proszę pana - odparł sanitariusz.
Kenobi spojrzał na Skywalkera.
- Chyba lepiej go posłuchajmy - stwierdził.
Palcami lewej ręki wyciągnął z kieszeni pasa wyposażoną w dwa pojemniki nie-
wielką maskę do oddychania, ale w tej samej chwili do pieczary wpadła seria blastero-
wych błyskawic. Dwaj sklonowani żołnierze, trafieni w pierś, runęli na skaliste dno
pomieszczenia.
Labirynt zła
Janko5
18
Nieoczekiwane strzały padły z wąskiego bocznego tunelu, do którego zamykania
służyły opuszczane wrota. Anakin chwycił oburącz rękojeść świetlnego miecza, puścił
się biegiem do mrocznego wylotu i odbił większość następnych błyskawic z powrotem
w głąb tunelu.
Obi-Wan odskoczył w bok i uniósł klingę swojej broni, żeby odbić dwa strzały,
które przeleciały obok młodszego Jedi. Pierwszy posłał ponownie w czeluść tunelu, ale
drugi skierował celowo w dno pieczary. Strzał odbił się od skalistego podłoża, trafił w
ścianę, w sufit, w drugą ścianę i znów w skaliste dno. Odbił się ostatni raz i w końcu
trafił w sam środek kontrolnego panelu służącego do opuszczania i podnoszenia wrót.
Posypały się iskry, doszło do zwarcia i ciężka płyta z wytrzymałego stopu runęła z
głuchym łoskotem na dno pieczary.
Anakin wyłączył klingę świetlnego miecza i popatrzył z podziwem na starszego
Jedi.
- Świetna robota, mistrzu - powiedział.
- Właśnie na tym polega urok Formy Trzeciej - odparł Obi-Wan z teatralną non-
szalancją. - Sam kiedyś powinieneś tego spróbować.
- Zawsze byłeś lepszy niż ja w unikaniu niebezpieczeństw - stwierdził młody Jedi.
- Wolę bardziej bezpośrednie taktyki walki.
Obi-Wan przewrócił oczami.
- To zbyt mało powiedziane - mruknął.
- Generale Kenobi! - zawołał nagle podoficer łącznościowiec z przeciwległego
krańca pieczary. - Patrol zwiadowczy melduje, że wicekról Gunray i jego świta zdążają
w kierunku lądowisk. Całą grupę osłaniają bojowe superroboty, które kierują się w
naszą stronę.
Anakin podszedł do Obi-Wana.
- Jeden z nas powinien odwrócić ich uwagę - zauważył.
- Jeden z nas - powtórzył Kenobi. - Czy już kiedyś tego nie przerabialiśmy?
- Na tym polega urok naszego partnerstwa, mistrzu - odparł Skywalker. - Ty od-
wrócisz uwagę strażników, a ja schwytam wicekróla Gunraya. Taka taktyka jeszcze
nigdy nas nie zawiodła, prawda?
Obi-Wan zacisnął wargi.
- Z pewnego punktu widzenia masz rację, Anakinie - przyznał niechętnie.
Młody Jedi posłał mu urażone spojrzenie.
- Niech ci będzie - powiedział. - Tym razem ja będę odgrywał rolę przynęty.
- To nie ma sensu - sprzeciwił się szybko mistrz Jedi, kręcąc głową. - Powinniśmy
jak najlepiej wykorzystywać nasze silne strony.
- Wiedziałem, że usłuchasz głosu rozsądku, mistrzu. - Skywalker nie mógł po-
wstrzymać się od uśmiechu. Wskazał czterech komandosów. - Pójdziecie ze mną.
- Rozkaz, proszę pana - odparli chórem wybrani żołnierze.
Obi-Wan, Cody i pozostali komandosi z Oddziału Siódmego ruszyli w kierunku
szybów turbowind. Kenobi przeszedł jakieś pięć metrów, stanął i odwrócił się do byłe-
go padawana.
James Luceno
Janko5
19
- Anakinie, wprawdzie mamy z Gunrayem rozmaite porachunki, ale nie traktuj te-
go jako sprawy osobistej - powiedział. - Chcemy go ująć żywego!
Labirynt zła
Janko5
20
R O Z D Z I A Ł
4
Przecież to jest sprawa osobista, pomyślał młody Jedi, kiedy Obi-Wan, Cody i
czterech komandosów zniknęli w kabinie turbowindy.
Była sprawą osobistą z powodu tego, co Nutę Gunray wyrządził trzynaście lat
wcześniej planecie Naboo.
Była sprawą osobistą, bo przed trzema laty Gunray wynajął Janga Fetta, żeby za-
mordował Padme. Najpierw za pomocą bomby na pokładzie jej statku, a potem pary
kouhunów, które kobieta odmieniec przemyciła do jej senatorskiego apartamentu na
Coruscant.
Do apartamentu kobiety, którą Anakin kochał ponad życie. Kobiety, która została
jego żoną... Fakt ten był najściślej strzeżoną, a zarazem najradośniejszą tajemnicą.
Młody Jedi nie zdradził jej nawet Obi-Wanowi, bo to przysporzyłoby mu zbyt wielu
problemów.
Wreszcie była sprawą osobistą z powodu wszystkiego, co wydarzyło się na Geo-
nosis: parodii procesu, wyroku i egzekucji, jaka miała się dokonać na tamtejszej are-
nie...
Nawet gdyby mógł o tym zapomnieć, jak chciał tego Kenobi, sprawa nadal pozo-
stawała osobista, bo Gunray sprzymierzył się z Dooku i separatystami, a rozpętana
przez nich wojna obróciła w perzynę tysiąc planet.
Śmierć przywódców separatystów była obecnie jedynym rozwiązaniem. Zawsze
zresztą tak uważał, pomimo sprzeciwu niektórych członków Rady Jedi, którzy nadal
wierzyli w pokojowe zakończenie straszliwego konfliktu. A także mimo starań senatu,
który usiłował związać ręce Wielkiemu Kanclerzowi Palpatine'owi, żeby skorumpowa-
ni politycy mogli nadal czerpać krociowe zyski i wypychać kieszenie błyszczo-
jedwabnych płaszczy łapówkami od przedstawicieli finansujących machinę wojenną
amoralnych korporacji, które dostarczały obu stronom broń, okręty i wszystko, co nie-
zbędne do przedłużania wojny.
Na myśl o tym Anakin czuł, że gotuje się krew w jego żyłach.
Rzeczywiście miał w sobie wiele gniewu, który od razu wyczuł Yoda, gdy tylko
Qui-Gon Jinn i Obi-Wan uwolnili go z niewoli na Tatooine i sprowadzili do Świątyni
Jedi. Yoda nie uświadamiał sobie jednak, że taki gniew może być czymś w rodzaju
James Luceno
Janko5
21
środka napędowego. Może w okresie pokoju Anakin potrafiłby go powściągnąć, ale na
razie wykorzystywał go jako bodziec do kształtowania swojej osobowości.
Odetnij mu głowę, pomyślał.
Już dwa razy mógł osobiście zabić Dooku, gdyby go nie powstrzymał Obi-Wan
Kenobi. Anakin nie miał jednak tego za złe byłemu mistrzowi. Mimo wszystkich swo-
ich umiejętności, nadal uważał go za życiowego przewodnika.
Od czasu do czasu.
Kiedy opuszczał pieczarę w towarzystwie czterech komandosów, niechcący kop-
nął czubkiem buta jakiś przedmiot, który potoczył się po skalistym dnie pieczary. Mło-
dy Jedi posłużył się Mocą, żeby przywołać go do lewej dłoni, i przekonał się, że to
maska Obi-Wana. Prawdopodobnie wypadła z kieszeni pasa mistrza Jedi podczas krót-
kiej wymiany strzałów z niewidocznymi robotami bojowymi. Anakin uznał, że do tej
pory mistrz Jedi chyba zdążył się znaleźć na parterze reduty, gdzie maska nie powinna
mu być potrzebna.
Odpiął kieszeń pasa i wsunął maskę do środka.
Przynaglił do pośpiechu żołnierzy, którzy i tak trzymali się blisko za nim.
W górę... Przez jaskinie, po rampach i szybami wykorzystywanymi tylko przez ro-
boty. Przez pomieszczenia, w których przetwarzano i przygotowywano grzyby do wy-
syłki. Przez wylęgarnie pełne piszczących larw. W górę... Na okazałe środkowe pozio-
my cytadeli. Przez pomieszczenia wielkości lądowisk dla gwiezdnych statków, wypeł-
nione od posadzki po sufit najróżniejszymi przedmiotami: Setkami i tysiącami niepo-
trzebnych drobiazgów, rytualnych podarków i dokonanych pod wpływem impulsu za-
kupów. Setkami i tysiącami najdziwniejszych urządzeń, nigdy nieużywanych, ale zbyt
cennych, żeby je wyrzucić, podarować czy zniszczyć. Każdy wolny centymetr sze-
ścienny ogromnego pomieszczenia zajmowało więcej poukładanych jedne na drugich
elektronicznych cacek, niż można było znaleźć w sklepach na powierzchni niejednej
planety.
Anakin mógł tylko się uśmiechać i kręcić głową z podziwu. W Mos Espie na Ta-
tooine on i jego matka żyli bardzo skromnie i nigdy nie mieli żądzy posiadania.
Młody Jedi szybko jednak przestał się uśmiechać.
Zgrzytnął zębami z gniewu i desperacji.
W górę... W końcu dotarł do półkolistego występu lądowisk cytadeli, skąd rozcią-
gał się widok na jezioro i łańcuch porośniętych lasami gór.
Dał znak komandosom, żeby stanęli. Jeden uniósł rękę z dłonią skierowaną na ze-
wnątrz i poklepał bok hełmu na znak, że odbiera jakąś wiadomość. Słuchał kilka se-
kund i gestami obu rąk przekazał jej treść Anakinowi.
W ich stronę kierowała się świta wicekróla Gunraya.
- Testują możliwe wektory ucieczki wahadłowca, wyłączając fragmenty ochron-
nego pola i wystrzeliwując wabię - odezwał się półgłosem komandos. - Turbolaserowe
strzały umożliwiły kilku takim wabiom przedarcie przez naszą blokadę i osiągnięcie
orbity, na której unoszą się okręty dowodzenia Federacji Handlowej.
Anakin napiął mięśnie szczęki.
- Więc musimy działać szybko - powiedział.
Labirynt zła
Janko5
22
Nikt się nie sprzeciwił, kiedy zajął miejsce na czele grupy. Komandosi uświadomi-
li sobie bez wyjaśnień, że osobiste pancerze i systemy wizyjne są nic niewarte w po-
równaniu z potęgą Mocy. Zaczęli się skradać urządzonymi z przepychem korytarzami,
których podłogę zaścielały przedmioty porzucone w pośpiechu podczas ucieczki.
Dochodząc do skrzyżowania, Anakin uniesioną ręką dał znak komandosom, żeby
stanęli.
Wytężył słuch i usłyszał napływający zza rogu znajomy odgłos głośnego stąpania
ciężkich superrobotów bojowych. Stojący po lewej stronie Skywalkera komandos kiw-
nął głową na znak potwierdzenia. Wysunął za róg cienką jak palec kamerę i włączył
projektor hologramów ukryty w lewej rękawicy. W powietrzu przed nim utworzył się
usiany iskrami zakłóceń wizerunek Nute'a Gunraya i jego świty. W miarę jak wicekról i
jego dostojnicy oddalali się korytarzem, nakrycia ich głów kołysały się, a poły drogo-
cennych płaszczy falowały. Z przodu i z tyłu osłaniały ich krzepkie superroboty.
Anakin dał znak komandosom, żeby zachowywali ciszę, i już chciał skręcić w po-
przeczny korytarz, gdy z przeciwległej odnogi wyłonił się poobijany srebrzysty android
protokolarny. Na ich widok uniósł ręce z zachwytu i zdumienia.
- Witam panów! - odezwał się głośno. - Nawet nie wiecie, jak się cieszę na widok
niespodziewanych gości w tym pałacu! Nazywam się TeeCee-Sixteen, do waszych
usług. Niemal wszyscy już odlecieli, naturalnie z powodu inwazji, ale z pewnością
zechcecie się rozgościć. Jestem przekonany, że wicekról Gunray będzie zachwycony...
Jeden z komandosów skoczył do TC-16, zasłonił rękawicą niewielki prostokąt je-
go wokabulatora i odciągnął androida na bok, ale było za późno. Anakin wyskoczył za
róg i zauważył, że Neimoidianie rzucili się do ucieczki. Czerwonooki, płaskonosy Gun-
ray raz po raz nerwowo oglądał się przez ramię.
Superroboty bojowe zawróciły i pomaszerowały na sztywnych nogach w stronę
Anakina. Kiedy go zobaczyły, uniosły do poziomu prawe górne kończyny, obróciły je i
zablokowały w pozycji gotowej do strzału.
W korytarzu zaczęły szybować blasterowe błyskawice.
James Luceno
Janko5
23
R O Z D Z I A Ł
5
Kiedy Obi-Wan i towarzyszący mu komandosi zjeżdżali na najniższy poziom for-
tecy, Kenobi przypomniał sobie, że Qui-Gon Jinn nie miał serca do zastawiania puła-
pek. Wymagało to bowiem wcześniejszego planowania, a jego dawny mistrz był na to
zbyt niecierpliwy. Zazwyczaj rozwiązywał problemy w miarą jak się pojawiały: pro-
stował plecy, ruszał śmiało w sam środek najzaciętszej bitwy i pozwalał, żeby instynkty
i świetlny miecz radziły sobie z konsekwencjami jego postępowania. Musiał cierpieć
katusze, służąc słynącemu z metodyczności Dooku, mistrzowi planowania i mistrzowi
pojedynków.
A obecnie Sithowi.
Pod pewnymi względami to miało nawet sporo sensu.
Zwłaszcza biorąc pod uwagę żądzę dominacji i sprawowania władzy, jaką odzna-
czał się Doku.
Jakiś czas te same problemy leżały u podstaw konfliktów między Obi-Wanem a
Anakinem. Wszystko wskazywało, że młody Skywalker jest równie silny Mocą jak
każdy Jedi, którego kiedykolwiek wybierano w poczet członków Rady. Mimo to, jak
Kenobi powtarzał mu wiele razy, sens bycia rycerzem Jedi nie polegał na mistrzowskim
opanowaniu sztuki władania Mocą ale na mistrzowskim panowaniu nad sobą. Któregoś
dnia, kiedy Anakin to zrozumie, stanie się naprawdę niepokonany. Qui-Gon domyślił
się tego ponad dziesięć lat wcześniej, a Obi-Wan obiecał byłemu mistrzowi, że zajmie
się szkoleniem Anakina i pomoże chłopcu osiągnąć to, co jest mu przeznaczone.
Do tego stopnia wierzył w Anakina, że stał się jego najzagorzalszym obrońcą
przed członkami Rady, których niepokoiła waleczność Skywalkera. Niektórym nie
podobało się też bezgraniczne zaufanie, jakie młody Jedi okazywał Wielkiemu Kancle-
rzowi Palpatine'owi. Jeżeli jednak Anakin traktował Obi-Wana jak ojca, którego nigdy
nie miał, to Palpatine'a uważał za kogoś w rodzaju mądrego wuja, doradcy i przewod-
nika po życiu poza Świątynią Jedi.
Obi-Wan wiedział, że Anakin zazdrości mu wyboru w poczet członków Rady. Jak
zresztą mógłby nie zazdrościć, skoro jego samego obwołano Wybrańcem, a Palpatine
nieustannie obsypywał go pochwałami i zachęcał, aby udowodnił byłemu mistrzowi, że
może się stać doskonałym rycerzem Jedi?
Labirynt zła
Janko5
24
Przy niezliczonych okazjach śmiałe akcje Anakina pozwalały im odnieść zwycię-
stwo w niemal beznadziejnych sytuacjach, jednak równie często z najtrudniejszych
tarapatów wyciągała ich roztropność Obi-Wana. Mistrz Jedi nie potrafiłby powiedzieć,
czy dalekowzroczność jest wrodzoną cechą jego charakteru, czy też może wynika z
nieustającej fascynacji jednoczącą wszystko Mocą. Wiedział tylko, że przywykł ufać
instynktowi Anakina.
Od czasu do czasu.
W przeciwnym razie nie mógłby odgrywać roli przynęty.
- Na następnym poziomie wysiadamy, panie generale - odezwał się stojący za nim
Cody.
Obi-Wan odwrócił się i obserwował, jak oficer umieszcza w karabinie blastero-
wym typu DC-15 nowy zasobnik energetyczny. Po chwili usłyszał znajomy skowyt
przetwornicy doładowującej kondensator broni.
Reagując odruchowo, położył kciuk na guziku włączającym energetyczną klingę
świetlnego miecza.
- Jak pan chce to rozegrać, panie generale? - zainteresował się dowódca komando-
sów.
- Masz w tych sprawach większe doświadczenie, kapitanie - odparł Kenobi. -
Przekazuję ci dowodzenie.
Cody kiwnął głową i może nawet uśmiechnął się.
- No cóż, panie generale, nasze zadanie jest bardzo proste - powiedział. - Mamy
zniszczyć tylu nieprzyjaciół, ilu się da.
Obi-Wan przypomniał sobie rozmowę, jaką odbył na Ord Cestusie ze sklonowa-
nym żołnierzem o nazwisku Nate, z którym dyskutował o analogiach między rycerzami
Jedi a klonami. Pierwsi, nakłaniani do tego przez midichloriany, dochowywali wierno-
ści Mocy, drudzy zaś, hodowani i programowani, dochowywali wierności Republice.
Na tym jednak podobieństwa się kończyły, bo żołnierze nie zastanawiali się nad
możliwymi konsekwencjami swoich akcji. Ilekroć otrzymywali rozkazy, wykonywali je
najlepiej jak umieli, podczas gdy ostatnio nawet najpotężniejsi Jedi mieli chwile wąt-
pliwości. Qui-Gon zawsze krytykował Radę za to, że jest zbyt autorytarna i hołduje
nieelastycznym metodom nauczania. Uznawał Świątynię za miejsce, w którym kandy-
daci są programowani, żeby zostawali Jedi, zamiast się uczyć, zdobywać doświadczenie
i stawać się rycerzami. Qui-Gonowi nie były obce „agresywne negocjacje", w których
zazwyczaj większą rolę odrywały świetlne miecze niż dyplomacja, Obi-Wan zastana-
wiał się jednak, co jego były mistrz miałby do powiedzenia na temat tej wojny. Pamię-
tał, jakby to było dzisiaj, a nie dawno na Geonosis, drwiny Dooku, który twierdził, że
Qui-Gon z pewnością przyłączyłby się do niego i został orędownikiem sprawy separa-
tystów.
Kiedy kabina turbowindy znieruchomiała i drzwi się rozsunęły, dwaj komandosi
rzucili granaty udarowe na boki. Szczątki bojowych robotów zagrzechotały o ściany i
sufit po obu stronach szybu turbowindy. Chwilę później w korytarzu szybowały już
setki blasterowych błyskawic. Obi-Wan, Cody i jego podwładni wyskoczyli z kabiny i
dali ognia z samopowtarzalnych karabinów. Serie strzałów rozprawiły się szybko z
James Luceno
Janko5
25
resztą robotów, ale zaraz w głębi korytarza pojawiły się następne. Kiedy mistrz Jedi i
pozostali kierowali się w stronę pomieszczeń, w których przygotowywano towary do
wysyłki, życie stracili dwaj komandosi. W połowie drogi natknęli się na oddział bojo-
wych superrobotów wysłanych przez Neimoidian w celu rozprawienia się z intruzami.
Porównywanie smukłych automatów bojowych do czarnych super-robotów byłoby
czymś w rodzaju stawiania Muuna obok mistrza gry we wstrząsową piłkę. Nikt nie
mógł nawet marzyć o szybkim pozbawieniu superrobota ukrytej głowy i, przyspawanej
do szerokiego korpusu. Długie ręce i nogi osłaniał gruby pancerz, a mechaniczne dłonie
służyły wyłącznie do chwytania broni i strzelania z potężnych blasterów.
- Wygląda, że połknęli przynętę, panie generale - odezwał się Cody, kiedy on,
Obi-Wan i dwaj komandosi, tocząc zacięte walki, przedzierali się w stronę drzwi wio-
dących do jakiegoś pomieszczenia.
- Jeszcze jedna akcja zakończona sukcesem! - odkrzyknął mistrz Jedi. - Teraz mu-
simy tylko ją przeżyć.
Cody wskazał drzwi po przeciwnej stronie.
- Tamtędy! - zawołał. - Za nimi znajduje się drugi komplet szybów turbowind. -
Poklepał Obi-Wana po ramieniu. - Niech pan idzie pierwszy - powiedział. - Będziemy
pana osłaniali. Teraz!
Mistrz Jedi puścił się biegiem w stronę wskazanych drzwi. Umiejętnie odbijając
blasterowe błyskawice, zniszczył dwa bojowe super-roboty zagradzające mu drogę.
Wpadł do pomieszczenia i zobaczył dziesiątki wykonanych z lekkiego stopu repulso-
rowych pojemników wielkości trumny. Gąsienicowe automaty robocze transportowały
z sąsiedniego pomieszczenia następne pojemniki. Nagle skrzydła drzwi w przeciwległej
ścianie się rozsunęły i pojawił się w nich bojowy robot. Obi-Wan zerknął na panel kon-
trolny umożliwiający otwieranie i zamykanie drzwi. Przyjął postawę obronną i podob-
nie jak w pieczarze, posłał pierwszą błyskawicę z powrotem w stronę robota, a następną
skierował w taki sposób, żeby po odbiciu od ścian i sufitu zniszczyła zainstalowany na
ścianie kontrolny panel.
Jego plan byłby się powiódł, gdyby nie kolejny gąsienicowy automat roboczy, któ-
ry w nieodpowiedniej chwili wjechał do pokoju, ciągnąc w powietrzu następny pojem-
nik. Zanim odbita od podłogi druga błyskawica trafiła w kontrolny panel, przebiła
trumnę na wylot. Skrzydła drzwi zaczęły się zamykać, ale uniemożliwił im to zniszczo-
ny pojemnik, który leżał na progu. Skrzydła zderzyły się z nim, cofnęły i ukryły w
ścianie. Po chwili znów zaczęły się zamykać, natrafiły na przeszkodę...
Ilekroć się otwierały, do pokoju wdzierał się bojowy robot. Dawał ognia do Keno-
biego i zmuszał go do cofania się w stronę wyjścia na korytarz, na którym nadal toczyła
się zacięta walka między komandosami a bojowymi superrobotami.
Obi-Wan zauważył jednak coś niepokojącego. Z otworów przebitych w ściankach
pojemnika sączyła się biaława mgiełka.
Od razu uświadomił sobie, co to takiego.
Sięgnął do kieszeni pasa, żeby wyciągnąć maskę do oddychania, ale kieszeń była
pusta.
- Koniec świata - mruknął do siebie, bardziej rozczarowany niż rozgniewany.
Labirynt zła
Janko5
26
Poczuł, że zaczyna mu się kręcić w głowie.
James Luceno
Janko5
27
R O Z D Z I A Ł
6
- Proszę panów, zaszło straszliwe nieporozumienie! - odezwał się TC-16, korzy-
stając z chwilowej przerwy w walce.
- Ucisz go - polecił Anakin komandosowi stojącemu najbliżej protokolarnego an-
droida.
- Ależ proszę panów...
Drugi komandos spojrzał na Skywalkera i gestem wskazał odcinek korytarza za
ich plecami.
- Panie generale, nadchodzi stamtąd sześć bojowych robotów - zameldował. - Za
chwilę wezmą nas w krzyżowy ogień.
Anakin pokręcił głową.
- Mylisz się - powiedział. - Chodźcie za mną i nie zapomnijcie zabrać tego andro-
ida.
Z wokabulatora TC-16 wydobył się stłumiony okrzyk przerażenia.
Młody Jedi poczuł, że wściekłość mąci mu ostrość spojrzenia. Trzymając świetlny
miecz w zgiętej prawej ręce, puścił się biegiem w boczną odnogę korytarza. Nie musiał
się „posługiwać" Mocą, jak powiadali niektórzy Jedi, bo cały czas był w niej całkowi-
cie zanurzony. Zamiast Mocy wezwał na pomoc gniew i wspomnienia z przeszłości,
które miały podsycić jego złość. Nie było to szczególnie trudne, bo miał z czego wybie-
rać: wydarzenia z obozu Jeźdźców Tusken na Tatooine, Yavin Cztery, porażkę na Ja-
biimie, Praesitlyn...
Wymachując błękitną klingą, oczyścił drogę ucieczki między bojowymi superro-
botami. Rozrąbywał ich połyskujące pancerze ukośnymi ciosami, odcinał kończyny z
blasterami i unieruchamiał automaty, kierując odbijane błyskawice w ich hermetycznie
uszczelnione kolana. Starał się nie dopuszczać, aby choć jeden strzał przeleciał obok
niego. Zależało mu na tym, żeby podążający za nim komandosi mogli skupić ogień na
robotach, które on tylko uszkadzał.
Nieprzyjacielskie automaty padały na boki, zupełnie jakby się poddawały.
Podążając szlakiem ucieczki Gunraya i jego sługusów, biegł korytarzami i skręcał,
nawet nie zwalniając. Kierował się do lądowiska usytuowanego w przeciwległym krań-
cu korytarza. Kiedy stanął przed zamykaną jak tęczówkowa przysłona, odporną na
Labirynt zła
Janko5
28
strzały z blasterów klapą włazu, wbił szpic rozjarzonej klingi w metal, jakby miał przed
sobą żywe ciało. Obnażył zęby i starał się zmusić energetyczne ostrze do błyskawicz-
nego wypalenia otworu w przeszkodzie. Skupił całą uwagę na zadaniu, ale świetlny
miecz nawet w rękach potężnego Jedi mógł osiągnąć najwyżej tyle, na ile pozwalała
mu energia.
W końcu wyciągnął szpic klingi, cofnął się i poruszył dłońmi, żeby zogniskować
Moc i zmusić tęczówkę do otwarcia. Klapa zadygotała, ale nie ustąpiła. Sycząc przez
zaciśnięte zęby, Anakin ponowił próbę.
Kiedy dołączyli do niego komandosi, odwrócił się na pięcie w ich stronę.
- Wysadzić tę klapę! - rozkazał.
Jeden z żołnierzy pospiesznie przytwierdził do płyty zaopatrzone w magnetyczny
zatrzask ładunki wybuchowe. Czekając niecierpliwie, aż skończy, Anakin przechadzał
się za jego plecami. Na bezpieczną odległość odciągnął go dopiero drugi komandos.
Ładunki eksplodowały i klapa się poddała. Młody Skywalker przebiegł przez roz-
suwające się płatki, jeszcze zanim zupełnie się otworzyły.
Na płycie lądowiska walały się pojemniki, ubrania i przedmioty, których Neimo-
idianie nie zdążyli wziąć albo na które nie znaleźli miejsca na pokładzie.
Wahadłowiec jednak zniknął.
W powietrzu snuły się pasemka dymu i unosiła się słaba woń gazów wylotowych.
Anakin podbiegł do zaokrąglonej czołowej krawędzi platformy i uniósł głowę, usiłując
dostrzec chociaż ślad odlatującego statku na przecinanym błyskawicami strzałów noc-
nym niebie. Przekonał się, że ochronne pola fortecy zostały wyłączone, a z ukrytych na
zboczach kopca baterii turbolaserów szybują w niebo grube słupy szkarłatnego światła.
Chwilę później za jego plecami stanęli żołnierze. Jeden trzymał dłoń na lewym
ramieniu protokolarnego androida. Anakin spojrzał na niego.
- Jaki to był typ statku? - zapytał groźnym tonem. TC-16 przekrzywił głowę.
- Jakiego statku, proszę pana?
- Wahadłowca wicekróla Gunraya - warknął Skywalker. - Jaki to był model?
- No cóż, to chyba jednostka klasy Sheathipede, proszę pana - odparł TeeCee-
Sixteen.
- Transportowy wahadłowiec klasy Sheathipede produkcji Haor Chall Engineer-
ing, panie generale - podsunął jeden z komandosów. -Konstrukcja oparta na wyglądzie
żuków strażników. Zadarta rufa, rampa na dziobie i łapy ładownicze w kształcie szpo-
nów. Gunray nadał mu nazwę „Lazurytowy Kuter".
Chwilę później do rozmowy przyłączył się drugi komandos. Dał znak, że odbiera
jakąś informację.
- Panie generale, wiadomość z pokładu flagowego okrętu komandora Dodonny -
zameldował. - Z lądowisk neimoidiańskiej reduty wystartowało ponad sześćdziesiąt
wahadłowców i ładowników. Trzynaście zniszczono, osiemnaście przechwycono. Nie
wiadomo, ile wylądowało w hangarach okrętów dowodzenia Federacji Handlowej i
niekompletnych pierścieniach transportowców klasy Lucrehulk. Wiele innych waha-
dłowców nie zdołało się przedrzeć przez naszą blokadę.
James Luceno
Janko5
29
Anakin obrócił się, ukrytą w rękawicy dłonią chwycił rękojeść świetlnego miecza,
drugą dłoń zacisnął w pięść i wyładował gniew na biegnącej w pobliżu rurce izolacyj-
nej. Pocięta na kawałki, spadła na idealnie gładką płytą lądowiska. Młody Skywalker
zaczął znów spacerować, ale w pewnej chwili stanął, chwycił za ramię bliższego ko-
mandosa i przyciągnął go do siebie.
- Wydaj rozkaz przez komunikator - zażądał. - Chcę, żeby natychmiast sprowa-
dzono tu mój myśliwiec i astromechanicznego robota. Myśliwcem może przylecieć
jeden z pilotów ARC-Stosiedemdziesiątki.
Żołnierz kiwnął głową i przekazał wiadomość.
- Ci z wysuniętego stanowiska dowodzenia obiecali spełnić pana życzenie, genera-
le - powiedział. - Pierwszy dostanie pan swój gwiezdny myśliwiec.
Anakin stanął na krawędzi platformy i głęboko odetchnął nocnym powietrzem. Bi-
twa chyba zamierała, ale nie w jego sercu. Pomyślał, że nie zazna spokoju, dopóki nie
schwyta Gunraya...
- Panie generale - odezwał się nagle stojący za nim komandos. - Pilna wiadomość
od kapitana Cody'ego. On i generał Kenobi wpadli w pułapkę na parterze fortecy.
Skywalker posłał mu pytające spojrzenie.
- Kto ich w nią schwytał? - zapytał. - Roboty?
- Wygląda na to, że całe mnóstwo, panie generale - potwierdził żołnierz.
Anakin popatrzył na przecinane błyskawicami czarne niebo, ale zaraz przeniósł
spojrzenie na zwiastuna wiadomości od Cody'ego.
- Panie generale, ci z wysuniętego stanowiska dowodzenia meldują, że pański
gwiezdny myśliwiec już do pana leci - odezwał się inny komandos.
Anakin odwrócił się do pierwszego komandosa.
- Więc gdzie pan mówił, że w tej chwili znajdują się Obi-Wan i Cody? - zapytał.
- Na parterze fortecy, panie generale - powtórzył klon. - W pomieszczeniu ekspe-
dycyjnym.
Anakin zacisnął wargi.
- No dobrze - zdecydował. - Pospieszmy im na ratunek.
Labirynt zła
Janko5
30
R O Z D Z I A Ł
7
Rozsuwane drzwi pomieszczenia ekspedycyjnego cały czas się zamykały i otwie-
rały, kiedy natrafiały na przedziurawiony pojemnik. Ilekroć się rozsuwały, do pomiesz-
czenia wciskały się bojowe roboty, a w powietrzu unosiło się coraz więcej zarodników
z uszkodzonego pojemnika.
W sali niewiele się zmieniło z wyjątkiem tego, że Obi-Wan czuł się, jakby opróż-
nił trzy butelki rezerwy whyrena. Miał załzawione, błyszczące oczy, ale zawroty głowy
nie przeszkadzały mu w trzeźwej ocenie sytuacji. Czuł się zmęczony, zachowywał jed-
nak czujność... Stan jego ciała i umysłu składał się na razie z samych przeciwieństw.
Stojąc mniej więcej w tym samym miejscu, kołysał się z boku na bok, chwiał, ki-
wał, zataczał i słaniał na nogach, ale uchylał się przed nadlatującymi strzałami albo
odbijał z powrotem większość lecących ku niemu blasterowych błyskawic. Jego osma-
lony i podziurawiony płaszcz dowodził, jak niewiele brakowało, żeby został trafiony,
ale o skuteczności odbijanych strzałów najlepiej świadczył piętrzący się na podłodze
obok drzwi stos szczątków robotów, całych albo z oderwanymi, ale wciąż jeszcze drga-
jącymi i sypiącymi snopy iskier kończynami.
Mistrz Jedi czuł się chwilami, jakby to świetlny miecz wykonywał za niego całą
pracę. Nie miało znaczenia, czy trzymał go jedną dłonią, czy oburącz. Czasami, kiedy
przewidywał jakiś strzał, uchylał się w ostatnim ułamku sekundy i pozwalał, żeby bły-
skawica odbijała się od ścian, podłogi i sufitu.
Kiedy indziej poświęcał chwilę, żeby pogratulować sobie umiejętności odbijania
strzałów.
Był pewien zespolenia z Mocą, ale także świadom pogrążenia w jakiejś innej stre-
fie. Oszołomiony i zdumiony, odnosił wrażenie, że wszystko wokół niego porusza się
w zwolnionym tempie.
Uprzedzony przez komandosów, że w powietrzu unoszą się zarodniki, Anakin
wsunął ustnik maski między zęby i dopiero wtedy wpadł do pomieszczenia ekspedy-
cyjnego. Stwierdził, że Obi-Wan dzielnie stawił czoło ponad pięćdziesięciu bojowym
robotom, z których większość leżała rozrzucona w kawałkach na podłodze. Kiedy Ana-
James Luceno
Janko5
31
kin wszedł do pomieszczenia, wijący się jak w ukropie mistrz Jedi właśnie rozprawiał
się z ostatnim.
W końcu Kenobi go zniszczył i skierował niedbale klingę świetlnego miecza ku
podłodze. Słaniał się na nogach i ciężko dyszał, ale był uśmiechnięty.
- Witaj, Anakinie - odezwał się pogodnie. - Co cię tu sprowadza?
Kiedy młody Skywalker podszedł do niego, Obi-Wan od razu osunął się w jego
ramiona.
Anakin wyłączył klingę broni Obi-Wana i wcisnął mu ustnik maski, tej samej, któ-
rą znalazł na dnie pieczary. Wyniósł starszego Jedi na korytarz, gdzie czekali Cody i
kilku jego podwładnych. Niektórzy zdjęli hełmy.
- Właściwie z jakiej formy walki świetlnym mieczem korzystałeś, mistrzu? - zapy-
tał młody Jedi, kiedy Obi-Wan przyszedł do siebie i przestał używać maski do oddy-
chania.
- Formy? - powtórzył Kenobi.
- Coś mi się wydaje, że z żadnej. - Anakin parsknął śmiechem. -Jaka szkoda, że
nie mogli cię widzieć Mace, Kit czy Shaak Ti.
Wciąż jeszcze trochę oszołomiony Obi-Wan zamrugał. Zajrzał do pomieszczenia
ekspedycyjnego i powiódł spojrzeniem po stosach zaścielających podłogę bojowych
robotów. Potem spojrzał na dowódcę komandosów.
- To nasza robota? - zapytał.
- Tak naprawdę to pańska, generale - uściślił Cody. Obi-Wan spojrzał na Anakina,
jakby nadal niczego nie rozumiał.
- Potem ci to wyjaśnię - obiecał młody Jedi.
Kenobi przeczesał palcami włosy i coś sobie przypomniał.
- Gunray! Udało ci się go schwycić? - wykrzyknął.
Skywalker sposępniał.
- On i jego świta uciekli z pałacu - powiedział. Obi-Wan zastanawiał się jakiś czas
nad tym, co usłyszał.
- Trzeba go było ścigać - odezwał się w końcu. Anakin wzruszył ramionami.
- Miałem zostawić ciebie? - zapytał ponuro i urwał na chwilę. - Naturalnie, gdy-
bym wiedział, że stałeś się mistrzem nowej formy walki świetlnym mieczem...
W oczach Obi-Wana zapłonęły dziwne błyski.
- Zostaną schwytani na orbicie - zapewnił Kenobi.
- Możliwe - przyznał młody Jedi.
- A może innym razem wpadną w nasze ręce - ciągnął starszy Jedi. - Już my się o
to zatroszczymy.
Anakin kiwnął głową.
- Na pewno, mistrzu - powiedział.
Kenobi chyba chciał jeszcze coś dodać, ale otworzyły się drzwi kabiny pobliskie-
go szybu turbowindy. Wyszedł z niej komandos i podbiegł do nich.
- Generale Kenobi, generale Skywalker - zaczął wyraźnie podniecony. - Pośród
przedmiotów zostawionych w pośpiechu przez Neimoidian znaleźliśmy coś ciekawego.
Labirynt zła
Janko5
32
R O Z D Z I A Ł
8
Wprawdzie wahadłowiec klasy Sheathipede prześlizgnął się między ulewą turbo-
laserowych słupów światła i przycumował do bakburty wieży dowodzenia okrętu Fede-
racji Handlowej, ale to jeszcze nie gwarantowało pasażerom bezpieczeństwa. I rzeczy-
wiście, kiedy wszyscy schodzili po podobnej do jęzora rampie statku, okrętem dowo-
dzenia wstrząsnęły salwy ognia z luf dział jednostek Republiki.
Zaledwie wicekról Nutę Gunray, ubrany w długi krwistoczerwony płaszcz i wyso-
ką, podobną do hełmu infułę, postawił stopę na płycie pokładu, zwrócił się do czekają-
cych na lądowisku techników o oczach zasłoniętych goglami i zażądał aktualnego ra-
portu o rozwoju sytuacji.
- Właśnie obliczamy współrzędne skoku do nadprzestrzeni, wicekrólu - odezwał
się najbliższy technik. - Jeszcze kilka chwil i opuścimy przestworza Cato Neimoidii. W
Odległych Rubieżach czekają już na pana członkowie Rady Separatystów.
- Miejmy nadzieję - mruknął Gunray, kiedy pokładem zakołysała kolejna silna
eksplozja.
Za Gunrayem zszedł jego adiutant, Runę Haako, w grzebieniastej piusce na gło-
wie, a za nim doradcy do spraw finansowych, prawnicy i dyplomaci. Wszyscy mieli
charakterystyczne dla pełnionych funkcji nakrycia głowy. Wkrótce potem roboty zaczę-
ły wynosić różne przedmioty - skarby, dla których zdobycia Gunray tyle ryzykował.
Kiedy świta opuszczała sterylną płytę lądowiska, gestem dał znak Haakowi, żeby
odszedł z nim na bok.
- Jak myślisz, czy będziemy mieli szansę wrócić i odzyskać chociaż część tego, co
zostało w fortecy? - zapytał cicho.
- Mowy nie ma - odparł stanowczo pomarszczony adiutant. - Nasze najbogatsze
planety należą do Republiki. Jedyną szansą dla nas jest teraz znalezienie schronienia w
Odległych Rubieżach. W przeciwnym razie pokład tego okrętu będzie nam służył jako
dom, a prawdopodobnie także jako miejsce ostatniego spoczynku!
W czerwonych oczach Gunraya odmalował się smutek.
- Ale moje zbiory, moje pamiątki... - zaczął.
- Twoje najbardziej umiłowane drobiazgi przyleciały z tobą - przerwał Haako,
wymownym gestem wskazując pojemniki, które zaczynały się piętrzyć u stóp rampy
James Luceno
Janko5
33
ładowniczej. - Najważniejsze jednak, że uszliśmy z życiem. Jeszcze chwila i dopadliby
nas tamci Jedi.
Gunray kiwnął głową, jakby niechętnie przyznawał mu rację.
- Ostrzegałeś mnie - przypomniał sobie.
- To prawda - przyznał adiutant.
- Hrabia Dooku pomoże nam znaleźć nowe planety, na których się osiedlimy, kie-
dy ta wojna zakończy się zwycięstwem - powiedział wicekról.
- Chciałeś powiedzieć: jeżeli ta wojna zakończy się zwycięstwem -poprawił go
Haako. - Republice zależy chyba, żeby przepędzić nas z tej galaktyki.
Gunray wykonał lekceważący gest tłustymi paluchami.
- To tylko chwilowe porażki - burknął ponuro. - Republika jeszcze nie widziała
oblicza prawdziwego przeciwnika.
Haako skulił się lekko po tych słowach.
- Ale czy nawet on da im radę, wicekrólu? - zapytał cicho.
Gunray nie odpowiedział, chociaż w ciągu poprzednich kilku tygodni zadawał so-
bie to samo pytanie.
Jedno było oczywiste: najwspanialsze dni Federacji Handlowej dobiegły przed-
wczesnego końca. Jak na ironię losu za ten wspaniały okres, podobnie jak za karierę
samego Nute'a Gunraya, odpowiadała ta sama osoba, która tyle razy go zdradziła i któ-
rą Gunray i pozostali separatyści musieli obecnie prosić o ratunek.
Lord Sithów, Darth Sidious.
Manipulował wydarzeniami na planetach Dorvalla i Eriadu, żeby władza i wpływy
dostały się w ręce Neimoidian. Wydał rozkaz blokady Naboo, zabicia rycerzy Jedi i
zamordowania królowej, co zakończyło się rozgromieniem wojsk Federacji Handlowej.
Od wielu lat Republika usiłowała postawić przed trybunałem Gunraya i jego najwyż-
szych stopniem dostojników; od wielu lat starała się złamać monopol Federacji Han-
dlowej na transport towarów w galaktyce, a mimo to w okresie publicznej niesławy
Gunray ani razu nie wspomniał o roli, jaką odegrał Darth Sidious.
Czyżby ze strachu?
Naturalnie.
Ale także z powodu przekonania, że Sidious nie opuścił go do końca. Gunray był
przekonany, że Czarny Lord w jakiś sposób się troszczy, aby wicekról nigdy nie stanął
przed trybunałem, a przynajmniej żeby go nie spotkała żadna dotkliwa kara. W miarę
jak ruch separatystów przybierał na sile i stwarzał zagrożenie dla transportu i handlu w
odległych sektorach galaktyki, Federacja Handlowa zdołała zwiększyć liczebność i siłę
armii bojowych robotów dzięki nawiązaniu bezpośrednich stosunków z władcami pla-
net w rodzaju Geonosis i Hypori, na których je konstruowano. Wykorzystując nieocze-
kiwaną niestabilność Republiki, Federacja zawarła także korzystne kontrakty z Soju-
szem Korporacyjnym, Galaktycznym Klanem Bankowym, Unią Technokratyczną,
Gildią Kupiecką i wieloma innymi korporacjami.
W okresie ostatniej próby skontaktował się z Gunrayem hrabia Dooku, który obie-
cał, że w ostatecznym rozrachunku Federacja Handlowa na tym nie ucierpi. W chwili
słabości Gunray wyjawił mu, że utrzymuje kontakty z Darthem Sidiousem. Dooku wy-
Labirynt zła
Janko5
34
słuchał go uważnie i obiecał przedstawić sprawę pod dyskusję członkom Rady, ale
kilka lat później sam opuścił Zakon Jedi. Gunray nie bardzo wiedział, co myśleć o celu,
dla którego Dooku powołał do życia ruch separatystów, głównie dlatego, że korupcja w
Senacie Republiki była tyle razy korzystna dla Federacji Handlowej. Nie miałby jednak
nic przeciwko temu, gdyby założona przez Dooku Konfederacja Niezależnych Syste-
mów potrafiła choć częściowo wyeliminować łapownictwo, powszechnie towarzyszące
prowadzeniu galaktycznego handlu.
Wkrótce potem stały się oczywiste prawdziwe cele Dooku. Hrabia był mniej zain-
teresowany tworzeniem alternatywy dla Republiki, a bardziej powaleniem tej Republiki
na kolana, nawet przy użyciu brutalnej siły. W podobny sposób, w jaki Federacja Han-
dlowa powołała do życia armię przed nosem Wielkiego Kanclerza Valoruma, Dooku,
nie kryjąc się przed nikim, starał się, żeby Zakłady Zbrojeniowe Baktoid dostarczały
broń wszystkim korporacjom, które zgodziły się zawrzeć z nim przymierze.
Nie przejmując się niczym, Gunray nie zgadzał się udzielić pełnego poparcia ru-
chowi separatystów, dopóki wciąż można było ciągnąć zyski w niezliczonych syste-
mach gwiezdnych Republiki. Prowadząc własną grę i przy okazji drażniąc Dooku,
oświadczył hrabiemu, że warunkiem wstępnym zawarcia jakiegokolwiek wyłącznego
porozumienia jest śmierć poprzedniej królowej Naboo, Padme Amidali, która już dwa
razy pokrzyżowała plany wicekróla i która najgłośniej protestowała, kiedy nie wiodło
mu się najlepiej.
Dooku wynajął łowcę nagród, żeby się tym zajął, ale obie próby zabicia pani sena-
tor Amidali zakończyły się niepowodzeniem.
Potem zaś przyszła kolej na Geonosis.
Kiedy jednak Gunray w końcu dostał Amidalę w swoje ręce, żeby osądzić ją pod
zarzutem szpiegowania, Dooku uciekł się do wykrętów i nie pozwolił mu jej zabić. Co
więcej, nie kiwnął nawet palcem, kiedy prawie dwustu Jedi pojawiło się na czele pota-
jemnie wyhodowanej przez Republikę armii klonów! Tamtego dnia Gunray pierwszy
raz, choć nie ostatni, cudem uszedł z życiem. Czmychnął do katakumb w towarzystwie
Dooku i w ostatniej chwili odleciał ze swoim adiutantem z powierzchni objętej wojenną
pożogą planety. Od całkowitej zagłady ocalił tylko te okręty dowodzenia i transportow-
ce robotów, które nie uległy zniszczeniu podczas wcześniejszych działań zbrojnych.
Po tamtych wydarzeniach już nikt nie mógł wystąpić z Konfederacji hrabiego Do-
oku.
Dopiero po wybuchu wojny Dooku zdradził swoją tajemnicę. On także był Sithem,
a jego mistrzem został sam Sidious. Gunray nie interesował się, czy hrabia został na-
stępcą budzącego grozę Dartha Maula, czy może był już Sithem podczas służby w za-
konie Jedi. Liczyło się tylko, że Nutę Gunray wylądował dokładnie w miejscu, w któ-
rym znajdował się wiele lat wcześniej - służył siłom, nad którymi nie miał jakiejkol-
wiek władzy.
Dopóki wojna toczyła się po jego myśli, nie interesował się właściwie, komu słu-
ży. Handel kwitł, a Federacja Handlowa osiągała zyski. Jakiś czas wydawało się, że
marzenia Sidiousa i Dooku o obaleniu Republiki mają szansę spełnienia. Obaj napotkali
jednak godnego przeciwnika w osobie Wielkiego Kanclerza Palpatine'a, również z pla-
James Luceno
Janko5
35
nety Naboo. Kanclerz nie wywarł na Gunrayu większego wrażenia, ale -dzięki kombi-
nacji osobistego uroku i sprytu - nie tylko utrzymał się przy władzy o wiele dłużej niż
okres, na jaki został wybrany, ale także prowadził działania zbrojne, korzystając z po-
parcia zakonu Jedi. Powoli koleje wojny zaczęły się odmieniać. Republika opanowywa-
ła, jedną po drugiej, planety separatystów, a obecnie sam wicekról Nutę Gunray został
przepędzony z Jądra galaktyki.
Dla Federacji Handlowej było to tragedią. Gunray obawiał się nawet, że oznaczało
to tragedię dla wszystkich Neimoidian.
Powiódł spojrzeniem po przedmiotach, które zdążył zabrać z Cato Neimoidii: dro-
gocenne szaty i infuły, iskrzące się kosztowności, bezcenne dzieła sztuki.
Nagle przeszył go dreszcz, a wystające czoło i dolna szczęka za-świerzbiały z
przerażenia. Wybałuszył osadzone w cętkowanej szarej twarzy oczy i odwrócił się do
Rune'a Haaka.
- Fotel! - wykrzyknął. - Gdzie jest mój fotel?
Adiutant wpatrywał się w niego, jakby nie wiedział, o co chodzi.
- Mechanofotel! -jąknął Gunray. - Nigdzie go nie widzę!
Dopiero wówczas Haako otworzył szerzej oczy z przerażenia.
- Na pewno go zabraliśmy - powiedział. - Niemożliwe, żebyśmy o nim zapomnieli.
Usiłując przypomnieć sobie, gdzie i kiedy ostatnio widział kroczący mebel, wice-
król zaczął niecierpliwie się przechadzać.
- Jestem pewien, że kazałem mu się udać na lądowisko - odezwał się po chwili. -
Tak, tak, przypominam sobie, że go tam widziałem. Wystartowaliśmy jednak w takim
pośpiechu...
- Ale z pewnością go uzbroiłeś, żeby sam się zniszczył - uspokoił go adiutant. -
Zrobiłeś to, prawda?
Gunray wytrzeszczył oczy i zamilkł.
- Sądziłem, że to ty go uzbroiłeś - wyznał w końcu.
- Nawet nie znam sekwencji kodów - przypomniał z urazą Haako.
Gunray znów jakiś czas się nie odzywał.
- Haako, a jeżeli zaczną przy nim majstrować? - zapytał z przerażeniem.
Adiutant nawet nie usiłował ukrywać drżenia szerokich ust, które w jego twarzy
wyglądały jak rozcięcie.
- Bez kodów chyba nic z niego nie wydobędą? - przypomniał niepewnie.
- Racja - przyznał uspokojony Gunray. - Naturalnie masz racją.
Starał się przekonać sam siebie, że to prawda. Mimo wszystko, to był tylko me-
chanofotel. Wprawdzie misternie wykonany, ale nic więcej niż kroczący mebel. Tyle że
wyposażony w hiperfalową aparaturą nadawczo-odbiorczą, przekazaną mu czternaście
lat wcześniej przez...
- A jeśli się dowie, że zapomnieliśmy go zabrać z Cato Neimoidii? - wychrypiał,
nagle znów zdjęty przerażeniem.
- Kto, Sidious? - zapytał cicho Haako.
- Nie Sidious!
- Chodzi ci o Dooku? - domyślił się adiutant.
Labirynt zła
Janko5
36
- Czyś ty postradał zmysły? - wyrzęził Gunray. - Grievous! Co się stanie, jeżeli
dowie się o tym Grievous?
Generał Grievous był naczelnym dowódcą armii bojowych robotów i podarunkiem
Sana Hilla i Poggle'a Mniejszego dla hrabiego Dooku. Kiedyś był tylko żywym barba-
rzyńcą, zanim stał się budzącym grozę, ogarniętym żądzą niszczenia cyborgiem. Nazy-
wano go rzeźnikiem.
- Jeszcze nie jest za późno - przypomniał sobie nagle Haako. - Możemy się połą-
czyć z fotelem za pomocą pokładowej aparatury naszego okrętu.
- I wydać mu rozkaz, żeby się sam zniszczył? Adiutant pokręcił głową.
- Możemy mu tylko rozkazać, żeby się sam uzbroił - powiedział. Kiedy spieszyli
do ośrodka łączności z komunikacyjną konsoletą, na ich spotkanie wyszedł jeden z
techników.
- Wicekrólu, jesteśmy gotowi wskoczyć do nadprzestrzeni - zameldował.
- Nie wolno wam tego robić! - sprzeciwił się Gunray - Nie wcześniej, aż wydam
taki rozkaz!
- Wicekrólu, nasz okręt nie wytrzyma długo tak silnego ostrzału -żachnął się za-
skoczony technik.
- Ostrzał to najmniejszy z naszych problemów! - odparł Gunray.
- Szybko! - ponaglił go Haako, który dotarł pierwszy do ośrodka łączności. - Nie
mamy dużo czasu!
Neimoidiański wicekról przyspieszył i usiadł obok niego przed pulpitem konsole-
ty.
- Tylko nikomu o tym ani słowa! - ostrzegł surowo.
James Luceno
Janko5
37
R O Z D Z I A Ł
9
Lekko pokrzywiony, wyposażony w sierpowato wygięte nogi i ozdobiony zawi-
łymi wzorami mechanofotel stał na płycie lądowiska fortecy, opanowanej przez siły
zbrojne Republiki, między stosami równie cennych drobiazgów, jakie porzucili w po-
śpiechu uciekający Neimoidianie.
Obi-Wan okrążał mebel, prawą dłonią głaszcząc krótką brodę.
- Chyba już gdzieś go widziałem - odezwał się wreszcie. Anakin, który kucnął
obok mebla, spojrzał na niego i zapytał:
- Gdzie? Obi-Wan przystanął.
- Na Naboo - przypomniał sobie. - Krótko po opanowaniu miasta Theed i osadze-
niu w areszcie wicekróla Gunraya i jego dostojników.
Młody Skywalker pokręcił głową.
- Nie przypominam sobie, żebym go tam widział - powiedział.
Obi-Wan prychnął.
- Prawdopodobnie byłeś zbyt podekscytowany zniszczeniem orbitalnej stacji kon-
trolnej robotów, żeby zwracać uwagę na cokolwiek innego - zauważył. - Oglądałem ten
fotel krótko, ale pamiętam, że uderzył mnie wygląd płytki holoprojektora. Nigdy wcze-
śniej takiej nie widziałem... ani później, jeżeli już o tym mowa.
Po przeciwnej stronie przestronnego hangaru spoczywał smukły żółty myśliwiec
gwiezdny Anakina. Obok niego stał astromechaniczny robot R2-D2, pogrążony w roz-
mowie z TC-16. Kapitan Cody i pozostali komandosi Oddziału Siódmego przebywali
wciąż jeszcze w pałacu, gdzie „sprzątali", jak mieli zwyczaj mawiać sklonowani żołnie-
rze.
Skywalker oglądał holoprojektor fotela, ale go nie dotykał. Owalne urządzenie z
żebrowanego stopu miało w górnej części parę gniazd, przewidzianych zapewne do
przekazywania danych.
- Bardzo niezwykłe - odezwał się w końcu młody Jedi. - Wiesz, mistrzu, w jego
matrycach pamięciowych mogą być zapisane ważne informacje.
- To jeszcze jeden powód więcej, żeby nic nie majstrować, dopóki go nie obejrzą
funkcjonariusze wywiadu - stwierdził Kenobi.
Anakin zmarszczył brwi.
Labirynt zła
Janko5
38
- To może potrwać całą wieczność, mistrzu - zauważył. Obi-Wan zaplótł ręce na
piersi i zmierzył go spojrzeniem.
- Spieszysz się dokądś, Anakinie? - zapytał.
- Matryce pamięciowe mogły zostać zaprogramowane w taki sposób, żeby same
skasowały zarejestrowane w nich informacje - odparł Skywalker.
- Widzisz coś, co by na to wskazywało?
- Nie, ale...
- Więc lepiej zaczekajmy, aż będziemy mogli wdrożyć odpowiednią procedurę
diagnostyczną - dokończył Kenobi.
Anakin się skrzywił.
- Co wiesz o wdrażaniu takich procedur, mistrzu? - zapytał.
- Wpadałem od czasu do czasu do cybernetycznych laboratoriów Świątyni, Anaki-
nie - uspokoił go starszy Jedi.
- Wiem, wiem, ale taką procedurę mógłby przeprowadzić Artoo -nalegał młody
Jedi. Gestem nakazał, żeby astromechaniczny robot podjechał do mechanofotela.
- Anakinie... - zaczął Obi-Wan.
- Proszę panów, jestem zmuszony zaprotestować - wtrącił się TC-16, spiesząc za
Artoo. - Te przedmioty są własnością wicekróla Gunraya i członków jego świty.
- Twoje zdanie w tej sprawie się nie liczy - burknął Skywalker.
W odpowiedzi na uwagę poobijanego androida R2-D2 wydał serię pisków i świer-
gotów. Obaj dogadywali sobie, odkąd Artoo pojawił się na płycie lądowiska.
- Doskonale wiem, że moje obwody są skorodowane - odparł urażony TC-16. - A
jeżeli chodzi o moją postawę, niewiele mogę na nią poradzić, dopóki ktoś się nie zajmie
moim stawem biodrowym. Wy, astromechaniczne roboty, może i potraficie pilotować
gwiezdne myśliwce, ale macie o sobie bardzo wysokie mniemanie.
- Nie zwracaj uwagi na Artoo, TeeCee - odezwał się Anakin. - Rozpieścił go inny
protokolarny android. Nie mam racji, Artoo?
Astromechaniczny robot zaćwierkał, wysunął chwytak zakończony komputero-
wym wtykiem i umieścił końcówkę w gnieździe holoprojektora.
- Anakinie! - powiedział ostro Kenobi.
Młody Jedi wyprostował się i podszedł do byłego mistrza. Obi-Wan uniósł rękę i
wskazał na mroczne niebo. Mrugające tam światełko stawało się z każdą chwilą więk-
sze.
- Widzisz je? - zapytał. - Możliwe, że to wahadłowiec, na który czekamy. Lecący
na jego pokładzie funkcjonariusze Wywiadu nie będą zachwyceni, że wtykamy nos w
nie swoje sprawy.
- Proszę panów... - odezwał się stojący za nimi TC-16.
- Nie teraz, TeeCee - przerwał mu Kenobi.
R2-D2 zaczął wydawać długie serie gwizdów, pisków i świergotów.
- Jeżeli i kiedy się na to zgodzą, będziesz mógł rozłożyć cały fotel na części - cią-
gnął Obi-Wan. - Jeśli naprawdę na tym ci zależy.
- Nie na tym mi zależy, mistrzu - sprzeciwił się młody Jedi.
James Luceno
Janko5
39
- Może jednak Qui-Gon powinien cię zostawić w rupieciarni Wat-ta - stwierdził
Kenobi.
- Chyba nie mówisz poważnie, mistrzu - żachnął się Anakin.
- Naturalnie, że nie - uspokoił go starszy Jedi. - Wiem jednak, jak lubisz rozbierać
takie urządzenia.
- Proszę panów...
- Bądź cicho, TeeCee - skarcił go Skywalker. R2-D2 zagwizdał i zapiszczał, ale
tym razem ciszej.
- Ty też, Artoo - dodał młody Jedi.
Obi-Wan obejrzał się przez ramię i otworzył usta ze zdumienia.
- Gdzie się podział mechanofotel? - zapytał.
Anakin odwrócił się i omiótł spojrzeniem płytę lądowiska.
- I co się stało z Artoo? - dodał lekko zaskoczony.
- Starałem się to panom powiedzieć - odezwał się TC-16, wskazując tęczówkowo
otwieraną zniszczoną klapę włazu. - Fotel odszedł... a wraz z nim odjechał wasz prze-
mądrzały mały robot!
Osłupiały Obi-Wan spojrzał na byłego padawana.
- No cóż, piechotą nie mógł zajść daleko, mistrzu - uspokoił go Anakin.
Wybiegli na korytarz, ale nikogo nie zobaczyli ani w lewej, ani w prawej odnodze.
Zaczęli więc przeszukiwać pomieszczenia przylegające do hangaru. W pewnej chwili
usłyszeli generowany przez elektroniczną aparaturę przeciągły pisk i wybiegli na głów-
ny korytarz.
- To Artoo - odezwał się młody Jedi.
- Albo on, albo TeeCee nauczył się go świetnie naśladować - dodał Kenobi.
Kiedy wbiegali do niewielkiego ośrodka łączności, protokolarny android ruszył za
nimi. W pomieszczeniu zobaczyli astromechanicznego robota z wtyczką systemu kom-
puterowego w gnieździe mechanofotela i chwytakiem manipulatora zaciśniętym na
uchwycie niedużej szafki. Od neimoidiańskiego mebla wiódł wyciągnięty na całą dłu-
gość kabel systemu informatycznego, dołączony do gniazda na pulpicie kontrolnej kon-
solety. Podobne do szponów nogi kroczącego fotela, drepcząc bez przerwy, ślizgały się
po gładkiej posadzce, jakby chciały skierować mebel bliżej konsolety.
- Co ten fotel wyprawia? - zaniepokoił się Kenobi. Anakin wzruszył ramionami i
pokręcił głową.
- Może usiłuje się dostać do źródła energii? - mruknął niepewnie. R2-D2 zaćwier-
kał i prychnął.
Obi-Wan odwrócił się do protokolarnego androida.
- TeeCee, co powiedział Artoo? - zapytał.
- Powiedział, proszę pana, że mechanofotel właśnie się uzbroił i przygotował do
samozniszczenia! - przetłumaczył android.
Skywalker skoczył do konsolety.
- Artoo, odłącz się! - rozkazał Kenobi. - Anakinie, odejdź jak najdalej od tego fote-
la!
Labirynt zła
Janko5
40
Młody Jedi gorączkowo rozplątywał kable i przewody łączące holoprojektor z nie-
zwykłym meblem.
- Nie mogę, mistrzu - powiedział. - Teraz wiemy, że w pamięci tego fotela zareje-
strowano coś, co nie powinno nigdy ujrzeć światła dziennego.
Coraz bardziej zaniepokojony mistrz Jedi przeniósł spojrzenie na astromechanicz-
nego robota.
- Ile zostało czasu, Artoo? - zapytał.
- Kilka sekund, proszę pana! - przetłumaczył TC-16.
Obi-Wan podbiegł do byłego padawana.
- Nie ma czasu, Anakinie - powiedział. - A poza tym fotel może eksplodować, je-
żeli ktoś nieupoważniony będzie przy nim majstrował.
- Już prawie skończyłem, mistrzu... - zaczął Skywalker.
- A przy okazji skończysz z nami!
Nagle Obi-Wan wyczuł zakłócenie w Mocy.
Nie zastanawiając się, pociągnął Anakina na posadzkę. Ułamek sekundy później
dał się słyszeć głośny syk i centymetry nad głową młodego Jedi przeleciała wystrzelona
z fotela chmura białego dymu.
Krztusząc się i kaszląc, Obi-Wan zasłonił usta i nos obszernym rękawem płaszcza
Jedi.
- To gaz trujący - wychrypiał. - Prawdopodobnie ten sam, którym Gunray usiłował
zabić mnie i Qui-Gona, kiedy pierwszy raz przylecieliśmy na Naboo.
Nie wstając, Anakin uniósł głowę i popatrzył uważnie na mechanofotel.
- Musimy zaryzykować - odezwał się w końcu.
Zanim Obi-Wan zdążył go powstrzymać, wyprostował się i wyszarpnął kabel łą-
czący mebel z gniazdem w pulpicie kontrolnej konsolety.
R2-D2 zapiszczał, a przerażony TC-16 jęknął.
Fotel i konsoletę oplatała pajęczyna błękitnych wyładowań, która powaliła Sky-
walkera na plecy.
W tej samej chwili z płytki projektora fotela wystrzelił niebieski hologram o wy-
jątkowo dużej rozdzielczości.
Zaniepokojony Artoo zakwilił.
Wizerunek przedstawiał ubraną w płaszcz z kapturem niewysoką postać, do której
wicekról Nutę Gunray mówił:
- Tak, tak, naturalnie. Możesz być pewien, że osobiście się tym zajmę, Lordzie Si-
diousie.
James Luceno
Janko5
41
R O Z D Z I A Ł
10
Wyglądało na to, że umówionego spotkania z Wielkim Kanclerzem Palpatine'em
nie powinien lekceważyć nikt, nawet członek tak zwanego Komitetu Lojalistów.
Spotkania?
Lepiej byłoby powiedzieć: audiencji.
Bail Organa właśnie przyleciał na Coruscant i wciąż jeszcze był ubrany w ciem-
noniebieski płaszcz, koszulę z marszczonym kołnierzem i sięgające kolan czarne buty,
które żona przygotowała mu przed odlotem z Alderaana. Opuścił stolicę galaktyki zale-
dwie na standardowy miesiąc i z trudem mógł uwierzyć, że w ciągu jego krótkiej nie-
obecności zaszły tak niepokojące zmiany.
Nigdy przedtem Alderaan nie wydawał mu się oazą takiego spokoju, takim rajem.
Na samą myśl o pięknej niebieskobiałej ojczyźnie zatęsknił i za nią, i za towarzystwem
ukochanej żony.
- Muszę zobaczyć jeszcze jeden dowód pańskiej tożsamości - oznajmił sklonowa-
ny żołnierz Wojsk Bezpieczeństwa Ojczyzny, strzegący wyjścia z platformy ładowni-
czej.
Bail wskazał płytkę z identyfikacyjnym mikroprocesorem, którą wsunął do czytni-
ka skanera.
- Wszystko tam jest, panie sierżancie - powiedział. - Jestem szanowanym człon-
kiem Senatu Republiki.
Podoficer odwrócił ukrytą w hełmie głowę w stronę ekranu czytnika; po chwili
spojrzał znów na Baila.
- Tak tu jest napisane - stwierdził obojętnie. - Mimo to muszę zobaczyć jeszcze je-
den dowód pańskiej tożsamości.
Bail westchnął z irytacją i wyłowił z kieszeni na piersi brokatowej tuniki mikro-
procesorową kartę kredytową.
Ach, to nowe Coruscant, pomyślał zrezygnowany.
Pozbawieni twarzy, uzbrojeni w blastery żołnierze stali na platformach ładowni-
czych dla wahadłowców i na placach, przed wejściami banków, hoteli, teatrów i wszę-
dzie, gdzie zbierały się albo przebywały inteligentne istoty. Omiatali spojrzeniami tłu-
my i legitymowali wszystkich, którzy wyglądali podobnie jak znani terroryści. Nie
Labirynt zła
Janko5
42
wahali się przeszukiwać osób, bagaży i rezydencji. Nie działali jednak pod wpływem
impulsu czy kaprysu, bo sklonowani żołnierze nie kierowali się podobnymi motywami.
Zostali w ten sposób, wyszkoleni i byli przekonani, że wykonywane przez nich obo-
wiązki służą dobru Galaktycznej Republiki.
Słyszało się pogłoski o zdławionych siłą antywojennych demonstracjach, o znika-
niu niewygodnych osób i konfiskowaniu własności prywatnej. Dowody podobnych
nadużyć władzy rzadko jednak wypływały na powierzchnię i zazwyczaj bywały szybko
tuszowane.
Bail zorientował się, że wszechobecność żołnierzy martwi bardziej jego niż nie-
liczne grono przyjaciół na Coruscant czy pozostałych senatorów Republiki. Przypisy-
wał swój niepokój faktowi, że pochodzi z miłującego pokój Alderaana, ale takie wyja-
śnienie rozpraszało tylko część jego wątpliwości. Najbardziej przerażała go łatwość, z
jaką większość obywateli Coruscant przywykła do zmian zachodzących na ich planecie.
Niepokoiło go ich przyzwolenie, ich ochocze wyrzeczenie się swobód obywatelskich na
rzecz bezpieczeństwa... i to bezpieczeństwa fałszywego, bo chociaż Coruscant znajdo-
wała się z daleka od rejonu działań zbrojnych, tkwiła jednak w samym środku wojny.
Obecnie, trzy lata od chwili wybuchu konfliktu, który mógł się zakończyć równie
szybko, jak się zaczął, godzono się bez sprzeciwu na wszystkie nowe środki bezpie-
czeństwa. Naturalnie protestowały istoty ras najściślej związanych z ruchem separaty-
stów - Geonosjanie, Muunowie, Neimoidianie, Gossamowie i pozostali - spośród któ-
rych wielu było bojkotowanych albo zmuszanych do opuszczenia stolicy galaktyki. Po
tylu latach życia w strachu i ignorancji niewielu tylko obywateli Coruscant zadawało
sobie pytanie, co się dzieje. Najmniej interesował się tym chyba sam senat, do tego
stopnia zajęty modyfikowaniem konstytucji, że zupełnie zrezygnował z odgrywania roli
równoważącego organu władzy Republiki.
Przed wybuchem wojny szerzyła się korupcja, która dławiła proces legislacyjny.
Uchwalanie ustaw się ślimaczyło, problemy czekały latami na rozwiązanie, a głosowa-
nia podważano z różnych względów i powtarzano w nieskończoność. Wybuch wojny,
chociaż w pewnym stopniu ukrócił korupcję i inercję, doprowadził jednak do zanie-
dbywania obowiązków przez senat. Do rzeczowych dyskusji i debat dochodziło obecnie
tak rzadko, że wielu zaczęło je uważać za przeżytek. W politycznym klimacie, w któ-
rym przedstawiciele wielu planet obawiali się wypowiadać szczerze własne opinie, było
łatwiej - a podobno także bezpieczniej - po prostu przekazać władzę w ręce tych, którzy
przynajmniej stwarzali wrażenie, że znają cząstkę prawdy.
- Możesz iść, dokąd chcesz - odezwał się w końcu strażnik, wreszcie przekonany,
że Bail jest rzeczywiście tym, za kogo się podaje. Alderaanin roześmiał się w duchu.
Zastanawiał się, dokąd mógłby pójść. Na takiej wysokości na Coruscant nie cho-
dziło się piechotą. Przechodniów spotykano tylko na najniższych poziomach stolicy
galaktyki, bardzo skąpo oświetlonych odbitym światłem. Bail przywołał gestem przela-
tującą w pobliżu wolną taksówkę powietrzną i polecił androidowi-kierowcy, żeby go
zawiózł do gmachu Senatu Republiki.
Nawet z daleka od uczęszczanych powietrznych szlaków, jakie wiodły nad miria-
dami przecinających miejski krajobraz przepastnych wąwozów, z daleka od patroli
James Luceno
Janko5
43
żołnierzy służby bezpieczeństwa czy wścibskich oczu szpiegów Republiki, Coruscant
wyglądała jak zwykle, odkąd Bail ją pamiętał. W powietrzu widziało się, jak zawsze,
tysiące statków, transportowców i wahadłowców, bo wciąż nowe przylatywały ze
wszystkich zakątków galaktyki. Otwierano nowe restauracje, powstawały nowe dzieła
sztuki. Zakrawało na paradoks, że w powietrzu wyczuwało się ogólne zadowolenie, a
występek szerzył się powszechniej niż zazwyczaj. Mimo zaburzeń handlu z Odległymi
Rubieżami, wielu obywateli Coruscant wiodło nadal beztroskie życie, a wielu senato-
rów w dalszym ciągu przyznawało sobie nieograniczone przywileje, takie same jak
przed wybuchem wojny.
Z tak wysoka trzeba było uważnie się przyglądać, żeby zauważyć zachodzące
zmiany.
Na przykład w jajowatej kabinie dwusilnikowej taksówki powietrznej.
Po ekranie monitora fotela pasażera przesuwały się literki reklamy służby publicz-
nej zachwalającej zalety KOCHRY, Komisji Ochrony Republiki.
DOSTĘPNE TYLKO DLA ISTOT RASY LUDZKIEJ.
Nagle na tle pionowej fasady biurowego wysokościowca pojawiła się przekazana
za pośrednictwem HoloNetu najnowsza wiadomość o zwycięstwie, jakie odniosły siły
zbrojne Republiki na powierzchni Cato Neimoidii. Ostatnio Republika odnosiła zwy-
cięstwo po zwycięstwie. Chwała niech będzie Wielkiej Armii Republiki i wieczna sła-
wa jej sklonowanym żołnierzom.
W wiadomościach prawie nie wspominano o żadnym Jedi, z wyjątkiem tych, któ-
rych chwalił sam Palpatine w Wielkiej Rotundzie Senatu Republiki. Był to przeważnie
młody Anakin Skywalker, rzadziej ktoś inny. Nieczęsto widywało się na Coruscant
dorosłych Jedi. Rozproszeni po galaktyce, na ogół uczestniczyli w walkach na czele
kompanii klonów. Opisując ich akcje w holowiadomościach, nadużywano zwrotu
„agresywne utrzymywanie pokoju". Bail poznał kilku Jedi w nadziei, że się z nimi za-
przyjaźni. Do ich grona należeli mistrzowie Jedi Obi-Wan Kenobi, Yoda, Mace Windu
i Saesee Tiin, stanowiący nieliczną, uprzywilejowaną grupę osób, którym także pozwo-
lono spotykać się z Palpatine'em.
Bail poruszył się niespokojnie na fotelu pasażera.
Nawet najzagorzalsi krytycy Wielkiego Kanclerza w Senacie czy w różnych środ-
kach przekazu nie mogli go obarczać wyłączną odpowiedzialnością za zmiany zacho-
dzące na powierzchni Coruscant. Palpatine nie był wprawdzie tak niewinny, za jakiego
czasami starał się uchodzić, ale też nie ponosił całej odpowiedzialności. Został wybra-
ny, bo potrafił być zarazem szczery i wymagający. Przynajmniej taką opinię o nim
wyrobił sobie Bail Antilles, poprzednik Baila Organy w Senacie Republiki.
Antilles powiedział kiedyś Organie, że przed trzynastu laty senat był zaintereso-
wany jedynie pozbyciem się Finisa Valoruma, poprzedniego Wielkiego Kanclerza,
któremu się wydawało, że potrafi wprowadzić do porządku obrad problem uczciwości.
Tymczasem nawet w obecnym okresie Palpatine miał grono wpływowych przyjaciół.
Mimo to Bail zastanawiał się, kto mógłby zastąpić Palpatine'a na stanowisku
Wielkiego Kanclerza, gdyby kryzysy na Raksusie Prime i Antarze Cztery nie wydarzy-
ły się, kiedy się wydarzyły... gdy okres rządów Palpatine'a na tym stanowisku dobiegał
Labirynt zła
Janko5
44
końca. Pamiętał argumenty, jakimi szermowano przed uchwalaniem ustawy o nadzwy-
czajnych uprawnieniach. Twierdzono wówczas, że „niebezpiecznie jest zmieniać
dewbacka pośrodku wędrówki przez pustynię". Wielu senatorów uważało, że Republi-
ka powinna uzbroić się w cierpliwość i pozwolić, aby rewolta hrabiego Dooku wygasła
sama z siebie.
Przestali tak myśleć dopiero wtedy, gdy oczywiste stało się prawdziwe zagrożenie
ze strony separatystów.
To wtedy od Republiki odłączyło się mniej więcej sześć tysięcy planet zwabio-
nych obietnicą nieskrępowanego handlu; wtedy z Dooku sprzymierzyły się uzbrojone
po zęby korporacje w rodzaju Gildii Kupieckiej i Unii Technokratycznej, a cały odci-
nek wiodącego ku Rubieżom Rimmańskiego Szlaku Handlowego stał się niedostępny
dla transportowców i frachtowców Republiki.
Dopiero wówczas ogromna większość senatorów przegłosowała wniosek o wpro-
wadzenie poprawek do konstytucji Republiki i zgodziła się przedłużyć okres rządów
Palpatine'a na czas nieograniczony. Naturalnie wszyscy przypuszczali, że po zażegna-
niu kryzysu Wielki Kanclerz dobrowolnie zrezygnuje, jednak prawdopodobieństwo
takiego obrotu spraw szybko zmalało do zera. Niemal z dnia na dzień dotychczas do-
brotliwy i skromny Palpatine przerodził siew nieugiętego szermierza demokracji i przy-
siągł, że nie dopuści do rozpadu Republiki. Wkrótce potem zaczęły krążyć pogłoski na
temat ustawy o stworzeniu sił zbrojnych, ale Palpatine nie opowiedział się po stronie
osób nalegających na powołanie do życia armii Republiki. Zostawił to innym - nomi-
nalnym Piaskowym Panterom Senatu. Wysunął nawet propozycję zorganizowania po-
kojowych negocjacji, ale hrabia Dooku nie zgodził się w nich uczestniczyć. Zamiast
tego wybuchła wojna.
Bail pamiętał dokładnie dzień, kiedy stał w towarzystwie Palpatine'a, Masa
Ameddy, malastarańskich i innych senatorów na balkonie gmachu senatu i obserwował,
jak dziesiątki tysięcy sklonowanych żołnierzy wchodzą na pokłady ogromnych okrętów
desantowych, żeby stawić czoło armiom separatystów. Pamiętał smutek swoich towa-
rzyszy, zrozpaczonych, że po tysiącach lat pokoju do galaktyki powróciły zło i wojenna
zawierucha.
A ściślej pozwolono im powrócić.
Nie bacząc na nic, Bail postanowił odgrywać swoją rolę. Popierał ustawy, które
wcześniej mógłby potępić, i pochwalał przeprowadzane przez Palpatine'a „skuteczne
likwidowanie przerostów biurokracji". Zastrzeżenia Alderaanina wypłynęły na nowo
dopiero przed mniej więcej czternastoma miesiącami, kiedy senat uchwalił tak zwaną
poprawkę refleksową. Nagłe zniknięcie senatora Setiego Ashgada po tym, jak sprzeci-
wił się zainstalowaniu inwigilacyjnych kamer w gmachu senatu, podejrzana eksplozja
gwiezdnego frachtowca, na którego pokładzie podróżował Finis Valorum, uchwalenie
ustawy o środkach bezpieczeństwa, która dawała Palpatine'owi prawie nieograniczoną
władzę nad Coruscant...
I wreszcie zachowanie samego Wielkiego Kanclerza, często izolowanego przez
gromadę doradców i nieformalną grupę ubranych w czerwone płaszcze osobistych
strażników -jego niezłomna wola toczenia walki do ostatecznego zwycięstwa. Zniknął
James Luceno
Janko5
45
gdzieś dawny skromny, ujmujący Palpatine, a wraz z nim zniknął uległy Bail Organa.
Alderaanin poprzysiągł, że odtąd będzie mówił otwarcie o swoich zastrzeżeniach, i
zaprzyjaźnił się z senatorami, którzy okazywali podobny niepokój.
Niektórzy spośród nich czekali na niego, kiedy powietrzna taksówka osiadła ła-
godnie na placu przez frontem gmachu senatu w kształcie ogromnego grzyba. Bail zo-
baczył senatorki Padme Amidalę z planety Naboo, Mon Mothmę z Chandrili, Terr Ta-
neel i Banę Breemu, senatora Fanga Zara oraz senatorkę obcej rasy Chi Eekway.
Kiedy wysiadł z kabiny, podeszła do niego szczupła, krótkowłosa Mon Mothma,
która serdecznie go uściskała.
- To doniosła okazja, Bailu - szepnęła mu do lewego ucha. - Audiencja u Palpatin
'a.
Organa roześmiał się w duchu. Oboje myśleli tak samo.
Padme także podeszła i go uściskała, chociaż jakby z przymusem. Wyglądała
kwitnąco. Może odrobinę się zaokrągliła, odkąd Bail ją widział, ale w eleganckich sza-
tach i wymyślnej fryzurze stanowiła uosobienie klasycznego piękna. Towarzyszył jej
złocisty android protokolarny. Padme wyjawiła, że wróciła właśnie po spędzeniu wspa-
niałego tygodnia na Naboo, dokąd poleciała zobaczyć się z rodziną.
- Naboo to wyjątkowa planeta - stwierdził Organa. - Nigdy nie zrozumiem, jak
mógł się na niej urodzić ktoś równie uparty jak nasz Wielki Kanclerz.
Padme zmarszczyła brwi i posłała mu urażone spojrzenie.
- Nie jest uparty, Bailu - powiedziała. - Po prostu nie znasz go równie dobrze jak
ja. Bardzo bierze sobie do serca nasze problemy.
- Pytanie tylko, czy wyniknie z tego cokolwiek dobrego - odezwała się senatorka
Chi Eekway z niezadowoleniem, które wywoływało zmarszczki na jej niebieskiej twa-
rzy.
- Nie doceniacie jego przenikliwości - oznajmiła Padme. - A poza tym Palpatine
lubi, jeżeli ktoś jest z nim szczery.
- Cały czas staramy się rozmawiać z nim szczerze, pani senator -przypomniał
śniadoskóry i brodaty Fang Zar. - Z ograniczonym powodzeniem.
Padme powiodła spojrzeniem po twarzach pozostałych senatorów.
- Jeżeli będzie miał do czynienia z nami wszystkimi, na pewno... -zaczęła.
- Gdybyśmy mieli za sobą jedną dziesiątą senatorów, i tak byłoby nas zbyt mało -
przerwała jej Bana, ubrana od stóp do głów w błyszczo-jedwab. - Ważne jednak, aby-
śmy nie rezygnowali z naszych planów.
Eekway z namysłem pokiwała głową.
- Możemy mieć taką nadzieję, ale nie wolno nam na to liczyć - stwierdził Fang Za-
r.
Kiedy znaleźli się w ogromnym gmachu, rozmowa zeszła na tematy osobiste. Ga-
wędząc z ożywieniem, weszli do urządzonej bezpośrednio pod Wielką Rotundą pocze-
kalni, gdzie odpowiedzialny za ustalanie terminów audiencji osobisty sekretarz Palpa-
tine'a polecił im zaczekać.
Labirynt zła
Janko5
46
Czekali godzinę i już zaczęli tracić ducha, kiedy wreszcie drzwi do gabinetu Wiel-
kiego Kanclerza rozsunęły się i na progu stanął Sate Pestage, jeden z głównych dorad-
ców Palpatine'a.
- Witam państwa - powiedział. - Co za miła niespodzianka!
Bail zerwał się na nogi, żeby zabrać głos w imieniu pozostałych.
- Nasza wizyta nie powinna być żadną niespodzianką, bo została potwierdzona
ponad trzy tygodnie temu - powiedział.
Pestage spojrzał na sekretarza.
- Doprawdy? - zapytał. - Nie zostałem o tym poinformowany.
- Na pewno pan o tym wiedział - sprzeciwiła się Padme. - Taka decyzja nie mogła
zapaść bez pańskiej zgody.
- Kilkoro spośród nas wiele ryzykowało i odbyło długie podróże -dodała Eekway.
Pestage rozłożył ręce w geście bezradności.
- Obecne czasy wymagają ofiar - stwierdził protekcjonalnym tonem. - A może
wyobrażacie sobie, że ryzykowaliście więcej niż Wielki Kanclerz?
- Nikt nie sugeruje, że Wielki Kanclerz nie poświęca się dla dobra Republiki, ale
faktem jest, że zgodził się nas przyjąć - oznajmił Organa. - A my nie ruszymy się stąd,
dopóki nie wywiąże się ze swojej obietnicy.
- Nie zajmiemy mu dużo czasu - odezwała się pojednawczo Terr Taneel.
- Wierzę wam, ale przypominam, jak bardzo kanclerz jest zajęty. Przecież co-
dziennie dzieje się coś nowego i ważnego - odparł Pestage, spoglądając na Baila Orga-
nę. - Słyszałem, że zaprzyjaźniłeś się z członkami Rady Jedi. Dlaczego nie mielibyście
się spotkać z nimi, kiedy będę się starał przełożyć waszą wizytę na inny termin? Na
brodatej twarzy Alderaanina pojawiły się cętki gniewu.
- Nie odejdziemy stąd, dopóki się z nim nie zobaczymy, Sate - powiedział.
Pestage wzruszył ramionami.
- Masz do tego prawo, senatorze - stwierdził, uśmiechając się z przymusem.
James Luceno
Janko5
47
R O Z D Z I A Ł
11
Na pokładzie wahadłowca, którego światła pozycyjne zwróciły uwagę Obi-Wana,
przylecieli na Cato Niemoidię nie tylko funkcjonariusze wywiadu i technicy, ale także
Yoda. Mistrz chciał się przekonać na własne oczy o znaczeniu odkrycia Anakina.
Technicy zmusili holoprojektor mechanofotela do powtórnego wyświetlenia wize-
runku Lorda Sidiousa, a kryptografowie Republiki we współpracy z Jedi byli pewni, że
kiedy to niezwykłe urządzenie zostanie przetransportowane na Coruscant i dokładnie
zbadane, wyjawi jeszcze więcej ważnych tajemnic.
Nie spuszczając oczu z mebla, Anakin nadzorował przenoszenie fotela do czekają-
cego wahadłowca. Obi-Wan i Yoda, czując się niepotrzebni, postanowili pospacerować
korytarzami zdobytej właśnie reduty wicekróla Gunraya. Sędziwy mistrz Jedi wyglądał
na zamyślonego, a panującą ciszę zakłócały tylko odgłosy odległej wymiany blastero-
wych strzałów i cichy stuk sporządzonej z drewna gimer laski Yody o wypolerowaną
posadzkę korytarza.
Sędziwy mistrz Jedi miał nieprzenikniony wyraz twarzy.
Obi-Wan nie był pewien, czy jego towarzysz zastanawia się nad znaczeniem wize-
runku Sidiousa, czy może ubolewa, że podczas walk na powierzchni Cato Neimoidii
życie straciło dwóch następnych rycerzy. Każdego dnia ginęli nowi Jedi. Wielu doznało
obrażeń podobnych do tych, jakie odnosili sklonowani żołnierze. Ranni, oślepiani,
oszpecani, pozbawiani rąk albo nóg, odzyskiwali zdrowie dzięki zastrzykom z boty lub
kąpielom w zbiornikach z bactą. Ponad tysiąc padawanów straciło mistrzów, ponad
tysiąc mistrzów nie miało padawanów. Ilekroć Jedi się spotykali, dyskutowali nie na
temat Mocy, ale o kampaniach wojennych. Świetlne miecze konstruowano nie w ra-
mach medytacyjnych ćwiczeń, ale w celu sprostania wymogom walki wręcz.
Kiedy Obi-Wan i Yoda dotarli do końca korytarza, zawrócili. Ważnego coś znala-
złeś, Obi-Wanie - odezwał się w końcu Yoda, nie odrywając spojrzenia od posadzki. -
Że hrabia Dooku sprzymierzył się z kimś, to dowód jest. I że podczas tej wojny więk-
szą rolę Sithowie odgrywają, niż uświadamiać sobie mogliśmy.
Tylko raz od początku tej wojny wypłynęło na powierzchnię imię „Sidious": było
to na planecie Geonosis, na której Dooku wyjawił uwięzionemu Obi-Wanowi, że pod
wpływem Lorda Sithów Dartha Sidiousa znajdują się setki senatorów Republiki. Keno-
Labirynt zła
Janko5
48
bi przypuszczał wówczas, że Dooku fantazjuje, aby przekonać go, iż nadal opowiada
się po stronie Jedi i usiłuje swoimi metodami przeciwstawiać się potędze Ciemnej Stro-
ny. Co więcej, nawet kiedy hrabia ujawnił, że jego szkoleniem zajmował się Sith, i
opowiedział im o Sidiousie, Yoda i pozostali członkowie Rady nadal sądzili, że to nie-
prawda. Dwaj członkowie Rady byli przekonani, że Czarnym Lordem jest sam Dooku,
który w jakiś sposób - prawdopodobnie dzięki holocronowi Sithów -na własną rękę
opanował sztukę władania potęgą Ciemnej Strony.
Obecnie jednak, kiedy wszystko wskazywało, że Sidious naprawdę istnieje, Obi-
Wan nie miał pojęcia, co o tym sądzić.
Polowanie na sprzymierzonych z Dooku Sithów ciągnęło się niemal od początku
wojny. Wiadomo było, że hrabia szkolił we władaniu ciemną potęgą rycerzy Jedi, któ-
rzy stracili zaufanie do ideałów Republiki. Kształcił także padawanów urzeczonych
potęgą Ciemnej Strony i wprowadzonych w błąd nowicjuszy w rodzaju Asajj Ventress,
pobierającej nauki u mistrza Jedi. Nikt jednak nie wiedział, kto był nauczycielem sa-
mego Dooku i czy rzeczywiście taka osoba istnieje.
Czy kiedy trzynaście lat wcześniej Obi-Wan pokonał Sitha na Naboo, zabił mi-
strza czy ucznia? Pytanie wynikało z przeświadczenia, że Sithowie, którzy skutecznie
wytępili się nawzajem przed tysiącem lat, doszli do wniosku, iż armia Sithów nie jest
najlepszym rozwiązaniem. Postanowili, że odtąd będzie zawsze żyło tylko dwóch Si-
thów, mistrz i uczeń. Nie chcieli dopuścić, żeby para uczniów połączyła siły w nadziei
wyeliminowania nauczyciela.
To domniemanie było bardziej doktryną niż regułą, ale dzięki tej doktrynie zakon
Sithów przetrwał, chociaż w ukryciu, całe tysiąclecie.
Rogaty i oszpecony przez tatuaż Sith, którego Obi-Wan zabił na Naboo, nie mógł
być jednak nauczycielem Dooku, bo hrabia był wówczas wciąż jeszcze członkiem za-
konu Jedi. Ciemna Strona zacierała wprawdzie jasność postrzegania wielu problemów,
ale dopóki Dooku przebywał w murach Świątyni, po prostu nie mógł wieść podwójne-
go życia.
- Mistrzu Yodo - odezwał się w końcu Kenobi. - Czy Dooku mógł kłamać, kiedy
twierdził, że senat znalazł się we władzy Sidiousa?
Nie zwalniając, sędziwy mistrz energicznie pokręcił głową.
- Bardzo uważnie senatowi się przyglądaliśmy - zaczął. - Postępując tak, wiele ry-
zykowaliśmy... potajemnie wypytując tych, którym służymy. Żadnego dowodu jednak
nie znaleźliśmy. - Uniósł głowę i spojrzał na młodszego Jedi. - Gdyby nad senatem
władzę Sidious przejął, czy pokonana do tej pory nie zostałaby Republika? Czy do
Konfederacji Jądro i Wewnętrzne Rubieże by nie należały?
Urwał i jakiś czas się zastanawiał.
- Może na Geonosis przez przypadek Dooku się wygadał - podjął po chwili. -
Gdyby tego nie zrobił, o istnieniu Sidiousa szukać musielibyśmy informacji. W spokoju
byśmy Dooku zostawili, a on do eskalacji wojny by doprowadził. Co sądzisz o tym,
Obi-Wanie? Hmmm?
Kenobi zaplótł ręce na piersi.
James Luceno
Janko5
49
- Tamtego dnia długo nad tym rozmyślałem, mistrzu - przyznał młodszy Jedi. -
Doszedłem do wniosku, że Dooku po prostu nie potrafił utrzymać języka za zębami,
chociaż może później tego żałował. Kiedy uciekał na pokład okrętu, zachowywał się,
jakby mu zależało, abyśmy go zobaczyli. Zupełnie jakby chciał nas zmusić do pościgu i
do walki. W pierwszej chwili pomyślałem, że stara się tylko zapewnić bezpieczną
ucieczkę Gunrayowi i pozostałym przywódcom separatystów, instynkt jednak podpo-
wiada mi, że ponad wszystko chciał nam udowodnić, jaki się stał potężny. Przypusz-
czam, że był naprawdę zaskoczony twoim widokiem. Zamiast zabijać Anakina albo
mnie, świadomie darował nam życie, żeby przesłać sygnał wszystkim Jedi.
- Rację masz, Obi-Wanie - stwierdził Yoda. - Jego duma go zgubiła. Do pokazania
nam prawdziwej twarzy go zmusiła.
- Czy możliwe, żeby został wyszkolony przez tego... Sidiousa? - zapytał Kenobi.
- To rozsądne się wydaje - odparł starzec. - Zapewne zaakceptowany przez Sidiou-
sa został po stracie tego, którego ty na Naboo uśmierciłeś.
Obi-Wan zastanawiał się jakiś czas nad jego słowami.
- Słyszałem pogłoskę, że Dooku bardzo wcześnie zaczął zdradzać zainteresowanie
Ciemną Stroną - odezwał się w końcu. - Czy w Świątyni nie wydarzył się incydent,
podczas którego skradziono holocron Sithów?
Yoda zamknął oczy i kiwnął głową.
- Prawdziwa ta pogłoska jest - przyznał. - Pamiętać jednak musisz, Obi-Wanie, że
Dooku był Jedi. Wiele lat, bardzo wiele. Porzucić zakon trudna to decyzja. Wpływ na
Dooku wiele wydarzeń wywierało. Jednym z nich śmierć twojego byłego mistrza się
stała... nawet chociaż Qui-Gon pomszczony został. - Przeniósł spojrzenie na młodszego
Jedi. - Skomplikowane to wszystko jest. Skomplikowane -podjął po chwili. - Nie tylko
przez to, co wiemy, ale przede wszystkim przez to, czego nie wiemy i co przypuszczać
musimy.
Stanął i gestem wskazał rzeźbioną ławę.
- Na chwilę usiądźmy - zaproponował. - Oświecić cię mogę.
Obi-Wan usłuchał, chociaż jego serce waliło jak szalone.
- Surowy mistrz Dooku był dla Qui-Gona i pozostałych - zaczął Yoda. - Potężny
był, dobrze wyszkolony, przepełniony pogardą. Najważniejsze jednak, że uważał, iż
zasłona Ciemnej Strony się uchyla. Dotyczące nas wszystkich znaki się pojawiały o
wiele wcześniej, niż w Świątyni się zjawiłeś. Długo przed przybyciem do niej Qui-
Gona. Wielkie nieprawości, faworyzowanie swoich, korupcja... Coraz częściej Jedi
wzywani byli, żeby pokój zaprowadzać. Coraz częściej do ich śmierci dochodziło. Spod
kontroli wydarzenia wymykać się zaczynały.
- Czy członkowie Rady wyczuli powrót Sithów? - zainteresował się Kenobi.
- Zawsze Sithowie byli obecni, Obi-Wanie - odparł Yoda. - Nagle jednak silniejsi
się stali. Bliżej powierzchni wypłynęli. Dooku często o przepowiedni mówił.
- Przepowiedni na temat Wybrańca? - zapytał młodszy Jedi.
- Jeszcze większej przepowiedni - wyjaśnił Yoda. - O tym, że powrócą mroczne
czasy. Pośrodku nich Wybraniec się narodzi, aby przywrócić równowagę w Mocy.
- Anakin - domyślił się Kenobi.
Labirynt zła
Janko5
50
Yoda popatrzył na niego w milczeniu.
- Trudno to powiedzieć - odezwał się w końcu. - Może tak, może nie. Ważniejsza
jest zasłona Ciemnej Strony. Wiele, wiele dyskusji Dooku prowadził. Ze mną i z pozo-
stałymi członkami Rady, przeważnie jednak z mistrzem Sifo-Dyasem.
Obi-Wan zachował milczenie.
- Wielkimi przyjaciółmi byli - ciągnął Yoda. - Związanymi jednoczącą Mocą. Si-
fo-Dyas niepokoił się jednak tym, co z mistrzem Dooku się dzieje. Martwił się rozcza-
rowaniem jego, jakie względem ideałów Republiki żywił. Martwił się, że Jedi pochło-
nięci tylko sobą są. Widział wrażenie, jakie na Dooku śmierć Qui-Gona wywarła.
Wpływ ujawnienia się Sithów dostrzegał. - Starzec z ubolewaniem pokręcił głową. -
Mistrz Sifo-Dyas rychłego odejścia Dooku się domyślał -podjął po chwili. - Może na-
rodziny ruchu separatystów przeczuwał.
- A jednak członkowie Rady uważali Dooku za idealistę - przypomniał Kenobi.
Yoda wbił spojrzenie w posadzkę.
- Kim się stał, na własne oczy widziałem, ale uwierzyć w to nie chciałem - powie-
dział.
- Ale jak Dooku odszukał Sidiousa? - zainteresował się młodszy Jedi. - A może to
Sidious go odnalazł?
- Niemożliwe to wiedzieć - stwierdził starzec. - Ale Sidiousa jako nauczyciela Do-
oku zaakceptował.
- Czy Sifo-Dyas mógł był również to przewidzieć? - zapytał Obi-Wan.
- Także niemożliwe to wiedzieć - powtórzył Yoda. - Domyślać się mógł, że Si-
dious odnaleźć Dooku zechce. Żeby go zniszczyć.
- Może właśnie to sprawiło, że Dooku rozstał się z zakonem?
- Może - przyznał sędziwy Jedi. - Ale potęga Ciemnej Strony nawet najbardziej
nieugięte serce uwieść potrafi.
Obi-Wan odwrócił się i spojrzał na starego nauczyciela.
- Mistrzu, czy to Sifo-Dyas rozkazał wyhodować armię klonów? - zapytał.
Yoda kiwnął głową.
- Z Kaminoanami się skontaktował - powiedział.
- Bez twojej wiedzy?
- Bez mojej wiedzy, tak - potwierdził starszy Jedi. - Ale rejestr jego pierwszego
kontaktu z nimi istnieje.
Obi-Wan pozwolił sobie dać upust frustracji.
- Powinienem bardziej szczegółowo przesłuchać Lamę Su - stwierdził ponuro.
- Kaminoanie przesłuchani zostali - oznajmił Yoda. - Wiele nam wyjawili.
- Naprawdę? - zapytał zaskoczony Kenobi. - Kiedy?
- Powściągliwi i małomówni byli, kiedy pierwszy raz do nich poleciałem - zaczął
Yoda. - Tylko to, co ci powiedzieli, usłyszałem. Że zamówienie Sifo-Dyas złożył i że
Tyranus dostarczył Lama Su wzornik klonów. Że klony przeznaczone dla Republiki
były. Ani Sifo-Dyasa, ani Tyranusa Kaminoanie nie widzieli. Później jednak, po ataku
na Kamino, więcej od Taun We i Ko Sai się dowiedziałem. Na temat zapłaty.
- Którą miał im przekazać Sifo-Dyas? - domyślił się Kenobi.
James Luceno Janko5 1 Labirynt zła Janko5 2 LABIRYNT ZŁA JAMES LUCENO Przekład ANDRZEJ SYRZYCKI
James Luceno Janko5 3 Tytuł oryginału LABYRINTH OF EVIL Redaktor serii ZBIGNIEW FONIAK Redakcja stylistyczna MAGDALENA STACHOWICZ Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta RENATA KUK ELŻBIETA SZELEST Ilustracja na okładce STEVEN D. ANDERSON Skład WYDAWNICTWO AMBER Copyright © 2005 by Lucasfilm, Ltd. & TM. All rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2006 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-241-2089-0 Labirynt zła Janko5 4 Moim kochanym cioci i wujkowi, Rosemary i Joemu Savoca, oraz moim najwcześniejszym mentorom: Patowi Mathisonowi, który zawsze zachęcał mnie do opowiadania historii, i Richardowi Thomasowi, który zapoznał mnie z fantastyką naukową, z łanem Flemingiem i Thomasem Pynchonem
James Luceno Janko5 5 R O Z D Z I A Ł 1 Zachodnią półkulę obleganej Cato Neimoidii zaczynała ogarniać ciemność, ale wysoko nad powierzchnią planety trwała nadal wymiana błyskawic spójnego światła, która rozszarpywała nadciągającą noc na strzępy. O wiele niżej, w sadzie manaksow- ców porastających dolne wały obronne majestatycznej reduty wicekróla Gunraya, z bezlitosną precyzją mordowały się nawzajem kompanie sklonowanych żołnierzy i bo- jowych robotów. W pewnej chwili pod gęstwiną liści rozbłysnął jaskrawy wachlarz błękitnej energii - klinga świetlnego miecza Obi-Wana Kenobiego. Atakowany przez dwa strażnicze roboty mistrz Jedi ani myślał o ucieczce. Obraca- jąc uniesioną klingę w prawo i w lewo, odbijał blasterowe błyskawice z powrotem ku napastnikom. Oba automaty, trafione własnymi strzałami w korpus, rozpadły się na kawałki i runęły na ziemię. Obi-Wan ruszył w dalszą drogę. Przetoczył się pod segmentowanym tułowiem neimoidiańskiego żuka żniwiarza, ale zerwał się na nogi i pobiegł naprzód. Raz po raz przestrzeń między drzewami rozja- śniały błyski eksplozji pocisków lądujących na ochronnym polu cytadeli, a na po- wierzchnię gruntu kładły się cienie strzaskanych pni manaksowców. Długa kolumna niepomnych na panujący chaos pięciometrowych zwierząt parła naprzód w kierunku kopca, na którym się wznosiła forteca Gunraya. Żuki niosły na grzbietach i w żuchwach ładunki ściętych gałązek i zerwanych liści, a chrzęst nieustannego żucia dziwnie kon- trastował z hukiem detonacji oraz sykiem i skowytem blasterowych błyskawic. Nagle z lewej strony Obi-Wana doleciał pomruk serwomotorów, a z prawej napły- nęło ciche ostrzeżenie: - Pochyl się, mistrzu! Kenobi kucnął, zanim jeszcze Anakin Skywalker skończył wypowiadać drugie słowo, i skierował szpic klingi w dół, żeby nie przebić nadbiegającego byłego padawa- na. W przesyconym wilgocią powietrzu rozległ się pomruk i syk energii, a chwilę póź- niej dała się wyczuć ostra woń spalonych obwodów i ozonu. W miękki grunt wbiła się blasterowa błyskawica, a niespełna metr od stóp Obi-Wana przetoczyła się wydłużona Labirynt zła Janko5 6 głowa bojowego robota. Sypiąc iskry, zniknęła w ciemności, ale nie przestała powta- rzać: - Odebrałem i zrozumiałem... odebrałem i zrozumiałem... Nie wstając, Obi-Wan obrócił się na prawej stopie w samą porę, żeby zobaczyć, jak smukły robot wali się na ziemię. Nie zdziwił się, że kolejny raz Anakin ocalił mu życie, chociaż ognista klinga miecza młodego Jedi świsnęła zbyt blisko nad jego głową, żeby mógł nie odczuć niepokoju. W końcu się wyprostował, a oczy miał szeroko otwar- te z zaskoczenia. - O mało nie odciąłeś mi głowy - powiedział. Anakin skierował ostrze miecza w bok. Rozbłyski toczącej się wokół nich bitwy ukazały ponure rozbawienie w jego błękitnych oczach. - Przykro mi, mistrzu, ale mój miecz musiał przeciąć miejsce, w którym znajdowa- ła się twoja głowa. Mistrzu. Anakin zwracał się tak do Obi-Wana nie jako uczeń, który tytułuje swojego na- uczyciela, ale jak rycerz do członka Rady Jedi. Po zuchwałych wyczynach młodego Jedi na Praesitlynie warkoczyk, oznaczający jego wcześniejszy stan, został rytualnie odcięty. Tunika Anakina, sięgające kolan buty i dopasowane spodnie były równie czar- ne jak nadciągająca noc, twarz szpeciły blizny po pojedynku z wyszkoloną przez Do- oku Asajj Ventress, a mechaniczną prawą dłoń okrywała obcisła rękawica. W ciągu poprzednich kilku miesięcy młody mężczyzna nie ścinał włosów, które sięgały mu prawie do ramion. Miał jednak gładko ogoloną twarz, w przeciwieństwie do Obi-Wana, którego kanciastą szczękę porastała krótka broda. - Chyba powinienem być wdzięczny, że klinga twojego miecza musiała, a nie chciała przeciąć tamto miejsce - burknął Kenobi. Anakin rozciągnął usta w szerokim uśmiechu. - Ostatnim razem, mistrzu, kiedy się upewniałem, walczyliśmy po tej samej stronie - powiedział. - Mimo to gdybym się chociaż trochę spóźnił... - Nie dawał za wygraną starszy Je- di. Anakin kopnął na bok blaster bojowego robota. - Twoje obawy istnieją tylko w twoim umyśle - odparł cierpko. Obi-Wan zmierzył go ponurym spojrzeniem. - Gdybyś pozbawił mnie głowy, niewiele przyszłoby mi z tego umysłu, prawda? - zapytał. Wykonał zamaszysty gest i klingą świetlnego miecza pokazał wiodącą w górę alejkę między manaksowcami. - Idź przodem. Poruszając się z nadprzyrodzoną szybkością i wdziękiem, jakie zapewniała im Moc, podjęli atak na nowo. Za plecami Obi-Wana łopotały fałdy brązowego płaszcza. Na powierzchni gruntu spoczywały nieruchomo szczątki dziesiątków bojowych robo- tów, które padły ofiarą wcześniejszego bombardowania. Inne, niczym popsute mario- netki, zwisały smętnie z gałęzi manaksowców, na które cisnęła je siła eksplozji ładun- ków wybuchowych. Tu i ówdzie płonęła gęstwina liści.
James Luceno Janko5 7 Na widok pary nadchodzących Jedi uniosły broń do strzału dwa uszkodzone robo- ty, z których nie zostało właściwie nic oprócz torsów i górnych kończyn, ale Anakin wyciągnął lewą rękę i silnym pchnięciem Mocy po prostu rozpłaszczył automaty na wilgotnym gruncie. Skręcili w prawo, przetoczyli się pod odwłokami dwóch żuków żniwiarzy i prze- skoczyli nad plątaniną kolczastych zarośli, które dziwnym trafem rozpleniły się w ską- dinąd starannie utrzymanym sadzie. Wyłonili się spomiędzy drzew na brzegu szerokie- go kanału nawadniającego, odchodzącego od jeziora, które ograniczało z trzech stron neimoidiańską fortecę. Na zachód od nich, między płynącymi po niebie chmurami, unosiły się trzy wielkie kliny szturmowych krążowników klasy Aklamator. Raz po raz ciemne niebo na północy i na wschodzie przecinały smugi zjonizowanej energii, bły- skawice turbolaserowych strzałów i kreski szkarłatnego światła, szybujące w górę z rozmieszczonych na obrzeżu ochronnego pola stanowisk artylerii. Na szczycie wznie- sienia zajmującego kraniec półwyspu wznosiła się piętrowa forteca. Przypominała kształtem wieże dowodzenia okrętów Federacji Handlowej, które rzeczywiście były na niej wzorowane. W fortecy otoczonej przez siły zbrojne Republiki kryli się najwyżsi rangą dostoj- nicy Federacji Handlowej. Wiedząc, że jego ojczyźnie zagraża zagłada, a najbogatsze planety Deko i Koru Neimoidia zostały spustoszone, wicekról Gunray postąpiłby rozsądniej, gdyby się wy- cofał na Odległe Rubieże, dokąd podobno starali się ewakuować pozostali członkowie Rady Separatystów. Rozsądek nigdy jednak nie należał do mocnych stron Neimoidian, tym bardziej że na powierzchni Cato Neimoidii pozostały przedmioty, bez których wicekról chyba nie wyobrażał sobie życia. Korzystając ze wsparcia grupy szturmowej okrętów Federacji, wylądował na planecie z zamiarem wywiezienia co się da z cytadeli, zanim wpadnie w ręce nieprzyjaciół. Siły zbrojne Republiki czekały jednak w zasadzce, żeby schwytać go żywego i postawić przed obliczem wymiaru sprawiedliwości.. . Trzynaście lat za późno, jak wielu uważało. Cato Neimoidia znajdowała się równie niedaleko Coruscant, jak Obi-Wan i Ana- kin zbliżyli się do siebie w ciągu ostatnich prawie czterech standardowych miesięcy, a skoro z rejonu Jądra galaktyki i Kolonii zniknęły ostatnie pozostałe twierdze separaty- stów, obaj Jedi przypuszczali, że pod koniec tygodnia powrócą na Odległe Rubieże. Nagle Kenobi usłyszał, że na przeciwległym brzegu nawadniającego kanału coś się poruszyło. Chwilę potem spomiędzy drzew porastających tamten brzeg wyłoniło się czterech sklonowanych żołnierzy Republiki. Wszyscy zajęli dogodne pozycje do strzału między wygładzonymi przez wodę skałami. Daleko za nimi płonął wrak zniszczonej kanonierki szturmowej typu LAAT. Znad baldachimu liści wystawał tępy ogon okrętu ozdobiony ośmiopromiennym emblematem sił zbrojnych Galaktycznej Republiki. Od strony dolnego biegu kanału nadleciał patrolowiec. Jego pilot wylądował nie- daleko miejsca, w którym czekali obaj Jedi. Stojący na rufie sklonowany dowódca o nazwisku Cody dał rękami znaki żołnierzom na drugim brzegu i w kabinie patrolowca. Labirynt zła Janko5 8 Jego podwładni natychmiast wyskoczyli i rozbiegli się po okolicy, żeby utworzyć bez- pieczny perymetr. Żołnierze mogli się wprawdzie porozumiewać z kolegami dzięki komunikatorom zainstalowanym w hełmach ze szczelinami w kształcie litery T, ale komandosi z elitar- nych oddziałów zwiadowczych wymyślili system gestów, który miał uniemożliwiać nieprzyjaciołom podsłuchiwanie ich rozmów. Cody kilkoma sprężystymi susami zna- lazł się przed Obi-Wanem i Anakinem. - Mam panom przekazać ostatnie rozkazy dowództwa wojsk powietrznych - po- wiedział. - Proszę je wyświetlić - polecił młody Jedi. Oficer klęknął na jedno kolano i włączył urządzenie umieszczone w nadgarstku rękawicy okrywającej lewą dłoń. Z projektora wystrzelił stożek błękitnego światła, który przemienił się po chwili w hologram z wizerunkiem dowódcy grupy szturmowej, komandora Dodonny. - Generale Kenobi, generale Skywalker - zaczął dowódca. - Z meldunków oddzia- łu zwiadowczego wynika, że wicekról Gunray i jego świta kierują się w stronę północ- nego skraju reduty. Nasze oddziały ostrzeliwują ochronną tarczę z góry i ze stanowisk na brzegu jeziora, ale generator pola znajduje się w opancerzonej kryjówce i na razie nie udało się nam go zniszczyć. Załogi naszych kanonierek zmagają się z silnym ostrza- łem turbolaserowych dział rozmieszczonych w dolnych wałach ochronnych fortecy. Jeżeli wasz oddział nadal zamierza schwytać Gunraya żywego, powinniście obejść stanowiska turbolaserów i poszukać innej drogi do pałacu. W tej chwili nie możemy, powtarzam, nie możemy przysłać wam posiłków. Kiedy hologram zniknął, Obi-Wan spojrzał na Cody'ego. - Ma pan jakieś propozycje, kapitanie? - zapytał. Oficer przełączył projektor w nadgarstku i w powietrzu pojawił się trójwymiarowy schemat pomieszczeń reduty. - Jeżeli forteca Gunraya wygląda podobnie jak te na Deko i na Kom, w podzie- miach powinny się mieścić farmy grzybowe, przetwórnie i pomieszczenia, w których ładuje się towary na pokłady frachtowców. Prawdopodobnie można się stamtąd dostać do położonych na wyższym poziomie wylęgarni larw, a z nich na parter i dalsze piętra samej fortecy. Cody był uzbrojony w karabin blasterowy typu DC-15 z krótkim łożyskiem i miał biały pancerz oraz hełm z systemem wizyjnym. Ten żołnierz symbolizował Wielką Armię Republiki wyhodowaną, wychowaną i wyszkoloną trzy lata wcześniej na odle- głej planecie Kamino. W obecnej chwili na jego pancerzu i hełmie pozostało niewiele białych miejsc pomiędzy smugami błota, zakrzepłą krwią, wgnieceniami, otarciami i osmoleniem. Wojskowy stopień Cody'ego ujawniały pomarańczowe znaki na nara- miennikach i na brzegu hełmu, a paski na prawym ramieniu pancerza symbolizowały udział we wcześniejszych kampaniach: na Aagonarze, Praesitlynie, Paracelusie Mniej- szym, Antarze Cztery, Tibrinie, Skórze Dwa i na dziesiątkach innych planet rozsianych po przestworzach od Jądra po Odległe Rubieże galaktyki.
James Luceno Janko5 9 W ciągu wielu poprzednich lat walki Obi-Wan zaprzyjaźnił się z kilkoma koman- dosami z elitarnych oddziałów zwiadowczych, z którymi przebywał w więzieniach na Rattataku, Jangotacie i Ord Cestusie. Pierwsze pokolenie komandosów z tych oddzia- łów wyszkolił Jango Fett, mandaloriański wzornik wszystkich klonów. Kaminoanie nadawali niektórym klonom cechy Fetta, ale do elitarnych oddziałów zwiadowczych kierowali tylko najlepszych z najlepszych, którzy przejawiali najwięcej inicjatywy i wykazywali największe zdolności przywódcze -krótko mówiąc, byli najbardziej podob- ni do zmarłego łowcy nagród, co oznaczało, że w największym stopniu przypominali ludzi. Wprawdzie pod względem genetycznym Cody nie był komandosem z elitarnych oddziałów zwiadowczych, ale dzięki odpowiedniemu przeszkoleniu wykazywał wiele niezbędnych cech charakteru. Na początku wojny sklonowanych żołnierzy traktowano właściwie tak samo jak pojazdy, które pilotowali, albo broń, z której strzelali. Wielu sądziło, że klony mają dużo wspólnego z bojowymi robotami wytwarzanymi w dziesiątkach tysięcy egzempla- rzy przez Zakłady Zbrojeniowe Baktoid na powierzchniach niezliczonych planet opa- nowanych przez separatystów. Przekonanie to uległo zmianie, dopiero kiedy na róż- nych polach walki traciło życie coraz więcej żołnierzy. Dzięki ich niezłomnej wierności okazywanej Republice i Jedi zaczęto traktować klony jak prawdziwych towarzyszy broni, zasługujących na szacunek i współczucie, jakie obecnie im okazywano. Jedi i inni postępowo myślący dostojnicy Republiki zażądali, żeby zamiast poprzednio przy- znawanych numerów nadawać imiona przedstawicielom drugiego i trzeciego pokolenia żołnierzy, co jeszcze bardziej zacieśniło więź między klonami a zwykłymi żołnierzami. - Zgadzam się, że prawdopodobnie dostaniemy się stamtąd na wyższe poziomy, kapitanie - odezwał się w końcu Kenobi. - Problem w tym, jak dotrzeć na teren farmy grzybowej. Cody wyprostował się i wyciągnął rękę w stronę sadów. - Dostaniemy się tam ze żniwiarzami - powiedział. Obi-Wan spojrzał niepewnie na Anakina i gestem polecił mu, żeby stanął z boku. - Jest nas tylko dwóch - przypomniał. - Co o tym sądzisz? - Chyba za bardzo się martwisz, mistrzu - odparł młody Skywalker. Mistrz Jedi zaplótł ręce na piersi. - A kto ma się martwić o ciebie, jeżeli nie ja? - zapytał. Anakin przekrzywił głowę i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - Są jeszcze inni - stwierdził. - Pewnie chodzi ci o See-Threepia - domyślił się Kenobi. - Pamiętaj jednak, że sam go skonstruowałeś. - Możesz myśleć, co chcesz - odciął się Skywalker. Obi-Wan zamyślił się i zmrużył oczy. - Ach, rozumiem - odparł w końcu. - Sądziłem jednak, że bardziej interesuje cię pani senator Amidala niż Wielki Kanclerz Palpatine. -Zanim Anakin zdążył coś powie- dzieć, dodał szybko: - Mimo że ona także jest politykiem. - Niech ci się nie wydaje, mistrzu, że nie starałem się zwrócić na siebie jej uwagi - odparł młody Jedi. Labirynt zła Janko5 10 Obi-Wan popatrzył na niego uważnie. - Jeżeli kanclerz Palpatine naprawdę troszczy się o twój los, powinien zatrzymać cię przy sobie, a przynajmniej wysłać gdzieś bliżej Coruscant - stwierdził. Anakin położył sztuczną dłoń na lewym ramieniu Obi-Wana. - Możliwe, mistrzu - przyznał beztrosko. - Ale kto wówczas troszczyłby się o cie- bie?
James Luceno Janko5 11 R O Z D Z I A Ł 2 Żuki żniwiarze miały szerokie tułowie, dwie pary potężnych łap i wystające z dol- nych żuchw zębate szczypce, jeżeli jednak nie groziło im bezpośrednie niebezpieczeń- stwo, były stworzeniami potulnymi i usłużnymi. Z ich płaskich łbów wystawała para skręconych czułków, które służyły także do porozumiewania się za pośrednictwem silnych feromonów. Każdy żuk potrafił udźwignąć pięć razy tyle gałęzi i liści, ile wa- żył. Podobnie jak u Neimoidian, którzy je oswoili, społeczność żuków miała strukturę hierarchiczną. Należeli do niej robotnicy, żniwiarze, strażnicy i reproduktorzy. Wszy- scy służyli żyjącej w kryjówce królowej, która nagradzała ich wysiłki porcjami poży- wienia. Obi-Wan, Anakin i komandosi z Oddziału Siódmego musieli biec, żeby dotrzymać kroku żukom. Zwierzęta spieszyły z zerwanymi gałęziami i liśćmi manaksowców do pieczary w naturalnym wzgórzu, na którym wzniesiono redutę Neimoidian. Pancerze żuków zapewniały osłonę przed patrolami bojowych robotów latających na jednooso- bowych platformach typu STĄP Najważniejsze jednak, że żuki znały bezpieczne przej- ścia między zaminowanymi obszarami oczyszczonego z roślinności terenu, jaki oddzie- lał sady od fortecy. Chrząszcze miały jednak zwyczaj często spuszczać łby, żeby wymieniać informa- cje z innymi, spieszącymi w przeciwnym kierunku żniwiarzami, wskutek czego Jedi i komandosi musieli się chronić między tylnymi odnóżami. Zgarbiony Obi-Wan biegł z mieczem świetlnym w dłoni, ale nie zapalał energetycznej klingi. Na widok chronionej przez siłowe pole królewskiej rezydencji żuki zaczęły zdradzać pierwsze oznaki niepo- koju i w ich uporządkowane kolumny wkradło się zamieszanie. Kenobi podejrzewał, że wychodzące z pieczary żuki uprzedzają towarzyszy o potencjalnym zagrożeniu ich gniazda, stwarzanym przez nieustanny ostrzał artylerii Republiki. Starając się opano- wać początki paniki, do grupy dołączyły żuki strażnicy, które miały zapędzać zdener- wowane osobniki z powrotem do kolumn. Anakin, najwyższy z grupy, musiał biec z tyłu, niemal bezpośrednio pod odwło- kiem zwierzęcia. Z prawej strony Obi-Wana biegł Cody, a obok niego i z tyłu pozostali komandosi z oddziału. Labirynt zła Janko5 12 Mimo wysiłków żuków strażników, w kolumny biegnących żuków coraz szybciej wkradał się chaos. W pewnej chwili żniwiarz, pod którym się ukrył jeden z komandosów, odłączył od kolumny, zanim strażnicy zwrócili na niego uwagę. Zamiast poszukać kryjówki pod tułowiem innego żuka, sklonowany żołnierz postanowił dotrzymać towarzystwa swo- jemu żniwiarzowi i w pewnej chwili znalazł się na odsłoniętym terenie. Obi-Wan poczuł zmarszczkę w Mocy ułamek sekundy wcześniej, zanim żuk na- depnął prawą przednią łapą na lądową minę. Ze skalistego gruntu trysnął gejzer potężnej eksplozji, która oderwała połowę przedniej kończyny żniwiarza. Komandos skoczył w bok i wyturlał się spomiędzy po- zostałych trzech tratujących grunt łap zwierzęcia. Żniwiarz zaczął się kręcić w kółko, jakby zamierzał go zdeptać, więc pechowiec musiał kulić się i uskakiwać w różne stro- ny. Mimo to w pewnej chwili, uderzony tylną lewą łapą zwierzęcia, runął na ziemię. Oszalały z bólu żniwiarz spuścił łeb i tratował łapami leżący na ziemi biały przedmiot, dopóki na pancerzu komandosa nie pozostało ani jedno gładkie miejsce. Strach żniwiarza udzielił się także innym żukom. Większość zbiła się w ciasną gromadę, ale pozostałe odłączyły się od stada i roz- proszyły na boki, co zmusiło strażników do zdwojenia wysiłków. Nagle drugi żuk na- depnął na dwie miny równocześnie, a siła eksplozji wyrzuciła go wysoko. W stadzie zapanowała panika. Żniwiarze i strażnicy rozbiegli się we wszystkie strony, a koman- dosi i Jedi robili co mogli, żeby się schować pod cielskami żuków. - Dołączcie do tych, które nadal kierują się do pieczary! - krzyknął Anakin. Obi-Wan, który już wcześniej doszedł do takiego samego wniosku, zauważył, że wdeptany w ziemię komandos wstaje i zataczając się, biegnie w jego stronę. Od czasu do czasu poklepywał bok hełmu ukrytą w rękawicy dłonią, ale nie zwracał uwagi na to, gdzie stawia stopy. W pewnej chwili zauważył go żniwiarz biegnący prosto do otworu pieczary. Chwycił go szczypcami w pasie i uniósł wysoko nad płaski łeb. Zdeptany komandos zebrał resztkę sił i zaczął miotać się w różne strony, ale nadaremnie. Dostrzegł to Anakin i wybiegł spod cielska swojego zwierzęcia. Ściskając świetlny miecz w osłoniętej rękawicą dłoni, pomknął przez pozbawiony roślinności teren na ratunek schwytanemu komandosowi. Dzięki Mocy stawiał stopy bezpiecznie między minami. Gdyby pozostałe żuki nie były tak bardzo zajęte ochroną zebranego ładunku i dostarczeniem go do pieczary, mogłyby go uznać za obłąkanego daraioskoczka. Ostatni skok wyniósł Anakina bezpośrednio przed łeb żniwiarza, który chwycił rannego komandosa. Młody Jedi uniósł rękę ze świetlnym mieczem i jednym ciosem odciął żukowi parę szczypiec. Uwolnił żołnierza, ale doprowadził do szału wszystkich strażników. Obi-Wan niemal poczuł woń uwalnianych feromonów i bez trudu domyślił się ich znaczenia: w okolicy roi się od drapieżników! Zbite w stado żuki zaczęły wydawać piski o tonach tak wysokich, że z trudem dało sieje usłyszeć, i wpadły w popłoch. Wkrótce dotarły do nich odgłosy eksplozji kolej- nych min, a ze snujących się nad sadem kłębów dymu wyleciało ponad sto jednooso- bowych platform typu STAR
James Luceno Janko5 13 Każda była neimoidiańską wersją wyposażonego w repulsory zwrotnego stanowi- ska obserwacyjnego, stosowanego jak galaktyka długa i szeroka, i każda miała dwa identyczne blastery dysponujące większą siłą ognia niż grubolufowe modele, w jakie uzbrajano zautomatyzowanych piechurów. Rój latających robotów zaczął razić energetycznymi strzałami z największej moż- liwej odległości wszystko, co się ruszało. Ulewa blasterowych błyskawic szerzyła śmierć pośród żniwiarzy i przemieniała skalisty grunt w pole śmierci. Eksplozje na- stępnych kilkunastu min utworzyły zygzakowatą linię. Podtrzymując rannego koman- dosa lewą ręką i odbijając prawą na boki nadlatujące błyskawice, Anakin powrócił do towarzyszy. Osłonę zapewniali mu pozostali żołnierze Oddziału Siódmego, którzy ze- strzelili kilkadziesiąt latających platform. Cody nakazał gestami, żeby wszyscy wskoczyli do płytkiego rowu nawadniające- go biegnącego u podnóża kopca. Kiedy Obi-Wan się tam znalazł, zastał komandosów prowadzących ciągły ogień do przelatujących nad nimi platform. Anakin wskoczył do rowu zaraz po nim i ostrożnie ułożył klona na rozmiękłym zboczu. Chwilę później podczołgał się do nich sanitariusz, który rozpiął pas rannego komandosa i zdjął po- wgniatany hełm. Obi-Wan spojrzał na twarz żołnierza. Twarz, której nigdy nie zapomniał... i nie potrafiłby zapomnieć. W ciągu tych wszystkich lat pamiętał krótką rozmowę, jaką odbył z Jangiem Fet- tem na planecie Kamino. Powiódł spojrzeniem po twarzach Cody'ego i pozostałych komandosów. „Armia jednego mężczyzny... ale mężczyzny odpowiedniego do tego zadania". Zawołanie bitewne sklonowanych żołnierzy. Ranny komandos już wcześniej polecił, żeby pancerz zaaplikował mu zastrzyki ze środkiem przeciwbólowym, więc kiedy sanitariusz zdejmował mu napierśnik i rozcinał nożem osłaniający ciało czarny materiał ochronny, leżał nieruchomo. Okazało się, że szczypce żniwiarza wgniotły pancerz w jego podbrzusze. Skóra nie została przecięta, ale obrażenia musiały być rozległe. Z pierwotnej armii liczącej milion dwieście tysięcy żołnierzy zdolnych do walki została tylko połowa, więc cenne było życie każdego klona. Wprawdzie krew i organy zastępcze, które zawodowi żołnierze określali mianem części zamiennych, były łatwo dostępne i szybko dostarczane, ale z każdym dniem wojny liczba rannych na polach bitew rosła i ratowanie życia klonów stało się sprawą najwyższej wagi. Sanitariusz oddziału spojrzał na Anakina. - Niewiele mogę tu dla niego zrobić - powiedział. - Może gdybyśmy zażądali zrzu- tu FX-Siódemki... - Nie potrzebujemy androida - przerwał młody Jedi. Uklęknął obok rannego komandosa, położył obie dłonie na jego podbrzuszu i po- sługując się techniką uzdrawiania Jedi, zapobiegł głębokiemu wstrząsowi. Nagle uwagę wszystkich przyciągnął napływający z góry dziwny odgłos. Labirynt zła Janko5 14 Z otworów w najniższych wałach obronnych fortecy staczały się dziesiątki przed- miotów wyglądających jak wielkie głazy. Cody przyłożył do oczu makrolornetkę i skierował ją w górę. - To nie jest zwyczajna lawina - powiedział, wręczając przyrząd Obi-Wanowi. Mistrz Jedi uniósł makrolornetkę i zaczekał, aż automatycznie ogniskujące się obiektywy wyostrzą obraz. Z prędkością przekraczającą osiemdziesiąt kilometrów na godzinę toczyła siew stronę rowu najstraszliwsza broń z arsenału separatystów. Roboty niszczyciele.
James Luceno Janko5 15 R O Z D Z I A Ł 3 Roboty niszczyciele były szybko reagującymi automatami-zabójcami, produkowa- nymi przez istoty obcych ras, które nie przepuszczały żadnej okazji do zabijania albo przynajmniej okaleczania przeciwników. Dzięki kombinacji momentu obrotowego i sekwencyjnie działających mikrorepulsorów chronione przez pancerz z bfonzium robo- ty potrafiły toczyć się niczym kule, błyskawicznie rozkładać i przemieniać w trój-nożne machiny do zabijania, osłaniane przez indywidualne ochronne tarcze i uzbrojone w dwa potężne dwulufowe działka blasterowe. Osłony zapewniały im wystarczającą obronę przed klingami świetlnych mieczy i strzałami z blasterów, a nawet błyskawicami z luf dział lekkiej artylerii, więc jedyną rozsądną strategią podczas spotkania z robotami niszczycielami była ucieczka. Tym bardziej że nie wchodziło w grę poddanie się. Okazało się jednak, że Anakin wpadł na inny pomysł. "Odwrócił się do Cody'ego. - Wezwij przez komunikator wsparcie artylerii - rozkazał na tyle głośno, żeby do- wódca oddziału go usłyszał mimo hałaśliwej wymiany ognia między pilotami jedno- osobowych platform latających typu STAP i karabinów blasterowych typu DC-15. - Natychmiast. Kapitan usłuchał bez zadawania zbędnych pytań. W końcu rozkaz pochodził bez- pośrednio od Nieustraszonego Bohatera albo Wojownika Nieskończoności, jak czasami nazywano młodego Jedi. Cody musiał jednak przestrzegać drogi służbowej, więc skie- rował spojrzenie na Kenobiego, jakby szukał u niego potwierdzenia. Mistrz Jedi kiwnął głową. - Rób, co ci każe - zdecydował. Dowódca oddziału komandosów wezwał gestem podoficera łącznościowca, który przyszedł, brodząc w płytkiej wodzie, rozpłaszczył się obok niego na błotnistym zboczu rowu i przekazał wymagane współrzędne. Cody nawiązał łączność ze stanowiskiem artylerii i powiedział szybko: - Dowódca Oddziału Siódmego do stanowiska artylerii. Znajdujemy się w sektorze Jenth-Bacta-Jon, pod ciągłym ostrzałem działek pilotów platform typu STAR Z reduty toczą się na nas roboty niszczyciele, które niedługo zasypią nas ogniem swoich działek. Proszę o natychmiastowe wsparcie artyleryjskie w punkcie o współrzędnych towarzy- Labirynt zła Janko5 16 szących mojej prośbie. Zalecam wysłać taktyczny impuls elektromagnetyczny, a po nim ogień zaporowy z dział stanowisk kroczącej artylerii typu SPHA-T. - Impulsy elektromagnetyczne nie odróżniają wrogów od przyjaciół, panie kapita- nie - uznał za słuszne wtrącić Kenobi. Cody wzruszył ramionami. - Wiem, ale to jedyny sposób - powiedział. - Powiedz im, że mamy rannego żołnierza, który powinien jak najszybciej trafić do Mobilnej Republikańskiej Jednostki Chirurgicznej -dodał Anakin. Dowódca spełnił jego życzenie. - Proszę ostrzec pilota, że będzie lądował w rejonie zaciętych walk - dodał. - Oznaczymy dymami bezpieczną strefę lądowania i zostawimy do pomocy dwóch ko- mandosów. Zastępca dowódcy wykonał prawą ręką kilka gestów, które powtórzyli pozostali żołnierze. Wszyscy komandosi zdjęli hełmy, wyłączyli wbudowane w pancerze elek- troniczne urządzenia i położyli siew cuchnącej płytkiej wodzie. Od strony południa napłynął dziwny hałas. Zaraz po nim pojawił się błysk podobny do eksplozji nowej, a dwie sekundy póź- niej ryk, po którym bębenki Obi-Wana odmówiły posłuszeństwa. W stronę obronnych wałów pomknęła fala udarowa. Objęła oczyszczone z roślinności przedpole u stóp kop- ca i płonące sady. Połowa robotów niszczycieli toczących się w stronę nawadniającego rowu rozłożyła się przedwcześnie, tworząc plątaninę kończyn i broni. Niczym kamie- nie, z powietrza spadały jedna po drugiej platformy typu STĄP i roztrzaskiwały się między płonącymi manaksowcami. Pozostałe przy życiu oszołomione żuki dreptały w kółko, rozsypując na boki dro- gocenny ładunek. Potem dał się słyszeć piekielny skowyt. Kroczące stanowiska artylerii Republiki zasypały laserowym ogniem te roboty niszczyciele, które przetrwały impuls elektroma- gnetyczny. Pozbawione siłowych tarcz i niezdolne do strzelania automaty topiły się w strugach trafiającej w zbocze promienistej energii niczym woskowe kule. Nie zakładając hełmu, Cody wstał i zaczął oburącz dawać znaki podwładnym. Obi-Wan domyślił się ich znaczenia: „Policzyć do sześćdziesięciu, włączyć urzą- dzenia, włożyć hełmy i rozpocząć szturm na otwór pieczary". Przygotował się w taki sposób, że się uspokoił. Zauroczeni specjalizowanymi automatami i robotami, tchórzliwi, zachłanni i prze- biegli Neimoidianie byli jednak wrażliwi na punkcie swoich potomków. Pierwsze sie- dem lat życia spędzali w postaci larw, walcząc o dostęp do ograniczonych zasobów pożywienia w komunalnych rojowiskach. W ten sposób od najwcześniejszych lat po- znawali korzyści płynące z dwulicowości i troszczenia się o własne interesy. Wytwa- rzane z grzybów pożywienie znaczyło dla nich wiele zarówno we wczesnym, jak i w późniejszym okresie życia. Nie było w tym nic dziwnego, skoro te same grzyby cieszy- ły się uznaniem także wielu innych istot galaktyki. Dzięki nim Neimoidianie stali się zamożnym, zdolnym do lotów w przestworzach społeczeństwem, dysponującym wy-
James Luceno Janko5 17 starczającą liczbą statków, żeby przyciągnąć uwagę sławnej Federacji Handlowej, a później wystarczającą liczbą robotów, żeby wystawić potężną armię. Można było zakładać, że grzyby - cenione ze względu na wartości odżywcze i lecznicze- preparowano w jakiś sposób ze zbieranych przez żniwiarzy liści manaksow- ca, w rzeczywistości jednak liście i gałęzie działały właściwie tylko jako środek zapew- niający wzrost. Wytwarzane przez żuki enzymy w połączeniu z dużą wilgotnością wy- drążonych w głębi kopca nor i pieczar przyspieszały wzrost produktu, który wystarczy- ło z grubsza oczyścić, żeby nadawał się do spożycia. Podczas oblężeń Deku i Koru Neimoidii Obi-Wan ani razu nie zapuścił się w głąb grzybnej farmy, ale zaledwie, osłaniany przez Anakina, wbiegł do pieczary, w mgnie- niu oka przypomniał sobie wskazówki, jakie otrzymał ponad dziesięć standardowych lat wcześniej. Zobaczył starannie ułożone warstwami, częściowo przeżute liście i pęki gałęzi - wszystko to pełne zanieczyszczeń, żuki robotników i zrobotyzowanych nadzorców, taśmociągi i inne urządzenia przeznaczone do składowania i transportu... Nigdzie nie dostrzegł ani śladu Nemoidianina, ale to zgadzałoby się z doktryną tej rasy, w myśl której każdy wysiłek fizyczny był zakazany. W głębi kopca, dokąd nie dochodziły promienie słońca, poddawano zarodniki grzybów, pleśnie i chorobliwie blade owocniki działaniu naturalnych i syntetycznych środków przyspieszających wzrost. Prawdopo- dobnie na wyższym poziomie, na którym mieściły się piwnice cytadeli, dojrzały pro- dukt podsuwano larwom jako pożywienie albo pakowano i przygotowywano do wysył- ki. Cody polecił podwładnym zabezpieczyć pomieszczenie. Idący z tyłu komandosi wciąż jeszcze ściągali na siebie ogień robotów pilotujących platformy typu STĄP, ale automaty nie mogły się zbliżyć do wlotu pieczary, bo zasłaniały go stosy cielsk zabi- tych żuków żniwiarzy. Do Obi-Wana i Anakina podbiegł sanitariusz Oddziału Siódmego. - Chyba powinni panowie trzymać w pogotowiu maski do oddychania - powie- dział. - Może nie będzie trzeba zapuszczać się daleko w głąb pieczary, ale w niektórych miejscach możemy się natknąć na rozpylone zarodniki. Mistrz Jedi zmarszczył brwi. - Trujące, sierżancie? - zapytał. - Nie, panie generale - odparł podoficer. - Wiadomo jednak, że wywierają nieko- rzystny wpływ na organizmy istot ludzkich. - Co to znaczy: niekorzystny? - zainteresował się Anakin. - Najczęściej opisuje się go jako zaburzenia, proszę pana - odparł sanitariusz. Kenobi spojrzał na Skywalkera. - Chyba lepiej go posłuchajmy - stwierdził. Palcami lewej ręki wyciągnął z kieszeni pasa wyposażoną w dwa pojemniki nie- wielką maskę do oddychania, ale w tej samej chwili do pieczary wpadła seria blastero- wych błyskawic. Dwaj sklonowani żołnierze, trafieni w pierś, runęli na skaliste dno pomieszczenia. Labirynt zła Janko5 18 Nieoczekiwane strzały padły z wąskiego bocznego tunelu, do którego zamykania służyły opuszczane wrota. Anakin chwycił oburącz rękojeść świetlnego miecza, puścił się biegiem do mrocznego wylotu i odbił większość następnych błyskawic z powrotem w głąb tunelu. Obi-Wan odskoczył w bok i uniósł klingę swojej broni, żeby odbić dwa strzały, które przeleciały obok młodszego Jedi. Pierwszy posłał ponownie w czeluść tunelu, ale drugi skierował celowo w dno pieczary. Strzał odbił się od skalistego podłoża, trafił w ścianę, w sufit, w drugą ścianę i znów w skaliste dno. Odbił się ostatni raz i w końcu trafił w sam środek kontrolnego panelu służącego do opuszczania i podnoszenia wrót. Posypały się iskry, doszło do zwarcia i ciężka płyta z wytrzymałego stopu runęła z głuchym łoskotem na dno pieczary. Anakin wyłączył klingę świetlnego miecza i popatrzył z podziwem na starszego Jedi. - Świetna robota, mistrzu - powiedział. - Właśnie na tym polega urok Formy Trzeciej - odparł Obi-Wan z teatralną non- szalancją. - Sam kiedyś powinieneś tego spróbować. - Zawsze byłeś lepszy niż ja w unikaniu niebezpieczeństw - stwierdził młody Jedi. - Wolę bardziej bezpośrednie taktyki walki. Obi-Wan przewrócił oczami. - To zbyt mało powiedziane - mruknął. - Generale Kenobi! - zawołał nagle podoficer łącznościowiec z przeciwległego krańca pieczary. - Patrol zwiadowczy melduje, że wicekról Gunray i jego świta zdążają w kierunku lądowisk. Całą grupę osłaniają bojowe superroboty, które kierują się w naszą stronę. Anakin podszedł do Obi-Wana. - Jeden z nas powinien odwrócić ich uwagę - zauważył. - Jeden z nas - powtórzył Kenobi. - Czy już kiedyś tego nie przerabialiśmy? - Na tym polega urok naszego partnerstwa, mistrzu - odparł Skywalker. - Ty od- wrócisz uwagę strażników, a ja schwytam wicekróla Gunraya. Taka taktyka jeszcze nigdy nas nie zawiodła, prawda? Obi-Wan zacisnął wargi. - Z pewnego punktu widzenia masz rację, Anakinie - przyznał niechętnie. Młody Jedi posłał mu urażone spojrzenie. - Niech ci będzie - powiedział. - Tym razem ja będę odgrywał rolę przynęty. - To nie ma sensu - sprzeciwił się szybko mistrz Jedi, kręcąc głową. - Powinniśmy jak najlepiej wykorzystywać nasze silne strony. - Wiedziałem, że usłuchasz głosu rozsądku, mistrzu. - Skywalker nie mógł po- wstrzymać się od uśmiechu. Wskazał czterech komandosów. - Pójdziecie ze mną. - Rozkaz, proszę pana - odparli chórem wybrani żołnierze. Obi-Wan, Cody i pozostali komandosi z Oddziału Siódmego ruszyli w kierunku szybów turbowind. Kenobi przeszedł jakieś pięć metrów, stanął i odwrócił się do byłe- go padawana.
James Luceno Janko5 19 - Anakinie, wprawdzie mamy z Gunrayem rozmaite porachunki, ale nie traktuj te- go jako sprawy osobistej - powiedział. - Chcemy go ująć żywego! Labirynt zła Janko5 20 R O Z D Z I A Ł 4 Przecież to jest sprawa osobista, pomyślał młody Jedi, kiedy Obi-Wan, Cody i czterech komandosów zniknęli w kabinie turbowindy. Była sprawą osobistą z powodu tego, co Nutę Gunray wyrządził trzynaście lat wcześniej planecie Naboo. Była sprawą osobistą, bo przed trzema laty Gunray wynajął Janga Fetta, żeby za- mordował Padme. Najpierw za pomocą bomby na pokładzie jej statku, a potem pary kouhunów, które kobieta odmieniec przemyciła do jej senatorskiego apartamentu na Coruscant. Do apartamentu kobiety, którą Anakin kochał ponad życie. Kobiety, która została jego żoną... Fakt ten był najściślej strzeżoną, a zarazem najradośniejszą tajemnicą. Młody Jedi nie zdradził jej nawet Obi-Wanowi, bo to przysporzyłoby mu zbyt wielu problemów. Wreszcie była sprawą osobistą z powodu wszystkiego, co wydarzyło się na Geo- nosis: parodii procesu, wyroku i egzekucji, jaka miała się dokonać na tamtejszej are- nie... Nawet gdyby mógł o tym zapomnieć, jak chciał tego Kenobi, sprawa nadal pozo- stawała osobista, bo Gunray sprzymierzył się z Dooku i separatystami, a rozpętana przez nich wojna obróciła w perzynę tysiąc planet. Śmierć przywódców separatystów była obecnie jedynym rozwiązaniem. Zawsze zresztą tak uważał, pomimo sprzeciwu niektórych członków Rady Jedi, którzy nadal wierzyli w pokojowe zakończenie straszliwego konfliktu. A także mimo starań senatu, który usiłował związać ręce Wielkiemu Kanclerzowi Palpatine'owi, żeby skorumpowa- ni politycy mogli nadal czerpać krociowe zyski i wypychać kieszenie błyszczo- jedwabnych płaszczy łapówkami od przedstawicieli finansujących machinę wojenną amoralnych korporacji, które dostarczały obu stronom broń, okręty i wszystko, co nie- zbędne do przedłużania wojny. Na myśl o tym Anakin czuł, że gotuje się krew w jego żyłach. Rzeczywiście miał w sobie wiele gniewu, który od razu wyczuł Yoda, gdy tylko Qui-Gon Jinn i Obi-Wan uwolnili go z niewoli na Tatooine i sprowadzili do Świątyni Jedi. Yoda nie uświadamiał sobie jednak, że taki gniew może być czymś w rodzaju
James Luceno Janko5 21 środka napędowego. Może w okresie pokoju Anakin potrafiłby go powściągnąć, ale na razie wykorzystywał go jako bodziec do kształtowania swojej osobowości. Odetnij mu głowę, pomyślał. Już dwa razy mógł osobiście zabić Dooku, gdyby go nie powstrzymał Obi-Wan Kenobi. Anakin nie miał jednak tego za złe byłemu mistrzowi. Mimo wszystkich swo- ich umiejętności, nadal uważał go za życiowego przewodnika. Od czasu do czasu. Kiedy opuszczał pieczarę w towarzystwie czterech komandosów, niechcący kop- nął czubkiem buta jakiś przedmiot, który potoczył się po skalistym dnie pieczary. Mło- dy Jedi posłużył się Mocą, żeby przywołać go do lewej dłoni, i przekonał się, że to maska Obi-Wana. Prawdopodobnie wypadła z kieszeni pasa mistrza Jedi podczas krót- kiej wymiany strzałów z niewidocznymi robotami bojowymi. Anakin uznał, że do tej pory mistrz Jedi chyba zdążył się znaleźć na parterze reduty, gdzie maska nie powinna mu być potrzebna. Odpiął kieszeń pasa i wsunął maskę do środka. Przynaglił do pośpiechu żołnierzy, którzy i tak trzymali się blisko za nim. W górę... Przez jaskinie, po rampach i szybami wykorzystywanymi tylko przez ro- boty. Przez pomieszczenia, w których przetwarzano i przygotowywano grzyby do wy- syłki. Przez wylęgarnie pełne piszczących larw. W górę... Na okazałe środkowe pozio- my cytadeli. Przez pomieszczenia wielkości lądowisk dla gwiezdnych statków, wypeł- nione od posadzki po sufit najróżniejszymi przedmiotami: Setkami i tysiącami niepo- trzebnych drobiazgów, rytualnych podarków i dokonanych pod wpływem impulsu za- kupów. Setkami i tysiącami najdziwniejszych urządzeń, nigdy nieużywanych, ale zbyt cennych, żeby je wyrzucić, podarować czy zniszczyć. Każdy wolny centymetr sze- ścienny ogromnego pomieszczenia zajmowało więcej poukładanych jedne na drugich elektronicznych cacek, niż można było znaleźć w sklepach na powierzchni niejednej planety. Anakin mógł tylko się uśmiechać i kręcić głową z podziwu. W Mos Espie na Ta- tooine on i jego matka żyli bardzo skromnie i nigdy nie mieli żądzy posiadania. Młody Jedi szybko jednak przestał się uśmiechać. Zgrzytnął zębami z gniewu i desperacji. W górę... W końcu dotarł do półkolistego występu lądowisk cytadeli, skąd rozcią- gał się widok na jezioro i łańcuch porośniętych lasami gór. Dał znak komandosom, żeby stanęli. Jeden uniósł rękę z dłonią skierowaną na ze- wnątrz i poklepał bok hełmu na znak, że odbiera jakąś wiadomość. Słuchał kilka se- kund i gestami obu rąk przekazał jej treść Anakinowi. W ich stronę kierowała się świta wicekróla Gunraya. - Testują możliwe wektory ucieczki wahadłowca, wyłączając fragmenty ochron- nego pola i wystrzeliwując wabię - odezwał się półgłosem komandos. - Turbolaserowe strzały umożliwiły kilku takim wabiom przedarcie przez naszą blokadę i osiągnięcie orbity, na której unoszą się okręty dowodzenia Federacji Handlowej. Anakin napiął mięśnie szczęki. - Więc musimy działać szybko - powiedział. Labirynt zła Janko5 22 Nikt się nie sprzeciwił, kiedy zajął miejsce na czele grupy. Komandosi uświadomi- li sobie bez wyjaśnień, że osobiste pancerze i systemy wizyjne są nic niewarte w po- równaniu z potęgą Mocy. Zaczęli się skradać urządzonymi z przepychem korytarzami, których podłogę zaścielały przedmioty porzucone w pośpiechu podczas ucieczki. Dochodząc do skrzyżowania, Anakin uniesioną ręką dał znak komandosom, żeby stanęli. Wytężył słuch i usłyszał napływający zza rogu znajomy odgłos głośnego stąpania ciężkich superrobotów bojowych. Stojący po lewej stronie Skywalkera komandos kiw- nął głową na znak potwierdzenia. Wysunął za róg cienką jak palec kamerę i włączył projektor hologramów ukryty w lewej rękawicy. W powietrzu przed nim utworzył się usiany iskrami zakłóceń wizerunek Nute'a Gunraya i jego świty. W miarę jak wicekról i jego dostojnicy oddalali się korytarzem, nakrycia ich głów kołysały się, a poły drogo- cennych płaszczy falowały. Z przodu i z tyłu osłaniały ich krzepkie superroboty. Anakin dał znak komandosom, żeby zachowywali ciszę, i już chciał skręcić w po- przeczny korytarz, gdy z przeciwległej odnogi wyłonił się poobijany srebrzysty android protokolarny. Na ich widok uniósł ręce z zachwytu i zdumienia. - Witam panów! - odezwał się głośno. - Nawet nie wiecie, jak się cieszę na widok niespodziewanych gości w tym pałacu! Nazywam się TeeCee-Sixteen, do waszych usług. Niemal wszyscy już odlecieli, naturalnie z powodu inwazji, ale z pewnością zechcecie się rozgościć. Jestem przekonany, że wicekról Gunray będzie zachwycony... Jeden z komandosów skoczył do TC-16, zasłonił rękawicą niewielki prostokąt je- go wokabulatora i odciągnął androida na bok, ale było za późno. Anakin wyskoczył za róg i zauważył, że Neimoidianie rzucili się do ucieczki. Czerwonooki, płaskonosy Gun- ray raz po raz nerwowo oglądał się przez ramię. Superroboty bojowe zawróciły i pomaszerowały na sztywnych nogach w stronę Anakina. Kiedy go zobaczyły, uniosły do poziomu prawe górne kończyny, obróciły je i zablokowały w pozycji gotowej do strzału. W korytarzu zaczęły szybować blasterowe błyskawice.
James Luceno Janko5 23 R O Z D Z I A Ł 5 Kiedy Obi-Wan i towarzyszący mu komandosi zjeżdżali na najniższy poziom for- tecy, Kenobi przypomniał sobie, że Qui-Gon Jinn nie miał serca do zastawiania puła- pek. Wymagało to bowiem wcześniejszego planowania, a jego dawny mistrz był na to zbyt niecierpliwy. Zazwyczaj rozwiązywał problemy w miarą jak się pojawiały: pro- stował plecy, ruszał śmiało w sam środek najzaciętszej bitwy i pozwalał, żeby instynkty i świetlny miecz radziły sobie z konsekwencjami jego postępowania. Musiał cierpieć katusze, służąc słynącemu z metodyczności Dooku, mistrzowi planowania i mistrzowi pojedynków. A obecnie Sithowi. Pod pewnymi względami to miało nawet sporo sensu. Zwłaszcza biorąc pod uwagę żądzę dominacji i sprawowania władzy, jaką odzna- czał się Doku. Jakiś czas te same problemy leżały u podstaw konfliktów między Obi-Wanem a Anakinem. Wszystko wskazywało, że młody Skywalker jest równie silny Mocą jak każdy Jedi, którego kiedykolwiek wybierano w poczet członków Rady. Mimo to, jak Kenobi powtarzał mu wiele razy, sens bycia rycerzem Jedi nie polegał na mistrzowskim opanowaniu sztuki władania Mocą ale na mistrzowskim panowaniu nad sobą. Któregoś dnia, kiedy Anakin to zrozumie, stanie się naprawdę niepokonany. Qui-Gon domyślił się tego ponad dziesięć lat wcześniej, a Obi-Wan obiecał byłemu mistrzowi, że zajmie się szkoleniem Anakina i pomoże chłopcu osiągnąć to, co jest mu przeznaczone. Do tego stopnia wierzył w Anakina, że stał się jego najzagorzalszym obrońcą przed członkami Rady, których niepokoiła waleczność Skywalkera. Niektórym nie podobało się też bezgraniczne zaufanie, jakie młody Jedi okazywał Wielkiemu Kancle- rzowi Palpatine'owi. Jeżeli jednak Anakin traktował Obi-Wana jak ojca, którego nigdy nie miał, to Palpatine'a uważał za kogoś w rodzaju mądrego wuja, doradcy i przewod- nika po życiu poza Świątynią Jedi. Obi-Wan wiedział, że Anakin zazdrości mu wyboru w poczet członków Rady. Jak zresztą mógłby nie zazdrościć, skoro jego samego obwołano Wybrańcem, a Palpatine nieustannie obsypywał go pochwałami i zachęcał, aby udowodnił byłemu mistrzowi, że może się stać doskonałym rycerzem Jedi? Labirynt zła Janko5 24 Przy niezliczonych okazjach śmiałe akcje Anakina pozwalały im odnieść zwycię- stwo w niemal beznadziejnych sytuacjach, jednak równie często z najtrudniejszych tarapatów wyciągała ich roztropność Obi-Wana. Mistrz Jedi nie potrafiłby powiedzieć, czy dalekowzroczność jest wrodzoną cechą jego charakteru, czy też może wynika z nieustającej fascynacji jednoczącą wszystko Mocą. Wiedział tylko, że przywykł ufać instynktowi Anakina. Od czasu do czasu. W przeciwnym razie nie mógłby odgrywać roli przynęty. - Na następnym poziomie wysiadamy, panie generale - odezwał się stojący za nim Cody. Obi-Wan odwrócił się i obserwował, jak oficer umieszcza w karabinie blastero- wym typu DC-15 nowy zasobnik energetyczny. Po chwili usłyszał znajomy skowyt przetwornicy doładowującej kondensator broni. Reagując odruchowo, położył kciuk na guziku włączającym energetyczną klingę świetlnego miecza. - Jak pan chce to rozegrać, panie generale? - zainteresował się dowódca komando- sów. - Masz w tych sprawach większe doświadczenie, kapitanie - odparł Kenobi. - Przekazuję ci dowodzenie. Cody kiwnął głową i może nawet uśmiechnął się. - No cóż, panie generale, nasze zadanie jest bardzo proste - powiedział. - Mamy zniszczyć tylu nieprzyjaciół, ilu się da. Obi-Wan przypomniał sobie rozmowę, jaką odbył na Ord Cestusie ze sklonowa- nym żołnierzem o nazwisku Nate, z którym dyskutował o analogiach między rycerzami Jedi a klonami. Pierwsi, nakłaniani do tego przez midichloriany, dochowywali wierno- ści Mocy, drudzy zaś, hodowani i programowani, dochowywali wierności Republice. Na tym jednak podobieństwa się kończyły, bo żołnierze nie zastanawiali się nad możliwymi konsekwencjami swoich akcji. Ilekroć otrzymywali rozkazy, wykonywali je najlepiej jak umieli, podczas gdy ostatnio nawet najpotężniejsi Jedi mieli chwile wąt- pliwości. Qui-Gon zawsze krytykował Radę za to, że jest zbyt autorytarna i hołduje nieelastycznym metodom nauczania. Uznawał Świątynię za miejsce, w którym kandy- daci są programowani, żeby zostawali Jedi, zamiast się uczyć, zdobywać doświadczenie i stawać się rycerzami. Qui-Gonowi nie były obce „agresywne negocjacje", w których zazwyczaj większą rolę odrywały świetlne miecze niż dyplomacja, Obi-Wan zastana- wiał się jednak, co jego były mistrz miałby do powiedzenia na temat tej wojny. Pamię- tał, jakby to było dzisiaj, a nie dawno na Geonosis, drwiny Dooku, który twierdził, że Qui-Gon z pewnością przyłączyłby się do niego i został orędownikiem sprawy separa- tystów. Kiedy kabina turbowindy znieruchomiała i drzwi się rozsunęły, dwaj komandosi rzucili granaty udarowe na boki. Szczątki bojowych robotów zagrzechotały o ściany i sufit po obu stronach szybu turbowindy. Chwilę później w korytarzu szybowały już setki blasterowych błyskawic. Obi-Wan, Cody i jego podwładni wyskoczyli z kabiny i dali ognia z samopowtarzalnych karabinów. Serie strzałów rozprawiły się szybko z
James Luceno Janko5 25 resztą robotów, ale zaraz w głębi korytarza pojawiły się następne. Kiedy mistrz Jedi i pozostali kierowali się w stronę pomieszczeń, w których przygotowywano towary do wysyłki, życie stracili dwaj komandosi. W połowie drogi natknęli się na oddział bojo- wych superrobotów wysłanych przez Neimoidian w celu rozprawienia się z intruzami. Porównywanie smukłych automatów bojowych do czarnych super-robotów byłoby czymś w rodzaju stawiania Muuna obok mistrza gry we wstrząsową piłkę. Nikt nie mógł nawet marzyć o szybkim pozbawieniu superrobota ukrytej głowy i, przyspawanej do szerokiego korpusu. Długie ręce i nogi osłaniał gruby pancerz, a mechaniczne dłonie służyły wyłącznie do chwytania broni i strzelania z potężnych blasterów. - Wygląda, że połknęli przynętę, panie generale - odezwał się Cody, kiedy on, Obi-Wan i dwaj komandosi, tocząc zacięte walki, przedzierali się w stronę drzwi wio- dących do jakiegoś pomieszczenia. - Jeszcze jedna akcja zakończona sukcesem! - odkrzyknął mistrz Jedi. - Teraz mu- simy tylko ją przeżyć. Cody wskazał drzwi po przeciwnej stronie. - Tamtędy! - zawołał. - Za nimi znajduje się drugi komplet szybów turbowind. - Poklepał Obi-Wana po ramieniu. - Niech pan idzie pierwszy - powiedział. - Będziemy pana osłaniali. Teraz! Mistrz Jedi puścił się biegiem w stronę wskazanych drzwi. Umiejętnie odbijając blasterowe błyskawice, zniszczył dwa bojowe super-roboty zagradzające mu drogę. Wpadł do pomieszczenia i zobaczył dziesiątki wykonanych z lekkiego stopu repulso- rowych pojemników wielkości trumny. Gąsienicowe automaty robocze transportowały z sąsiedniego pomieszczenia następne pojemniki. Nagle skrzydła drzwi w przeciwległej ścianie się rozsunęły i pojawił się w nich bojowy robot. Obi-Wan zerknął na panel kon- trolny umożliwiający otwieranie i zamykanie drzwi. Przyjął postawę obronną i podob- nie jak w pieczarze, posłał pierwszą błyskawicę z powrotem w stronę robota, a następną skierował w taki sposób, żeby po odbiciu od ścian i sufitu zniszczyła zainstalowany na ścianie kontrolny panel. Jego plan byłby się powiódł, gdyby nie kolejny gąsienicowy automat roboczy, któ- ry w nieodpowiedniej chwili wjechał do pokoju, ciągnąc w powietrzu następny pojem- nik. Zanim odbita od podłogi druga błyskawica trafiła w kontrolny panel, przebiła trumnę na wylot. Skrzydła drzwi zaczęły się zamykać, ale uniemożliwił im to zniszczo- ny pojemnik, który leżał na progu. Skrzydła zderzyły się z nim, cofnęły i ukryły w ścianie. Po chwili znów zaczęły się zamykać, natrafiły na przeszkodę... Ilekroć się otwierały, do pokoju wdzierał się bojowy robot. Dawał ognia do Keno- biego i zmuszał go do cofania się w stronę wyjścia na korytarz, na którym nadal toczyła się zacięta walka między komandosami a bojowymi superrobotami. Obi-Wan zauważył jednak coś niepokojącego. Z otworów przebitych w ściankach pojemnika sączyła się biaława mgiełka. Od razu uświadomił sobie, co to takiego. Sięgnął do kieszeni pasa, żeby wyciągnąć maskę do oddychania, ale kieszeń była pusta. - Koniec świata - mruknął do siebie, bardziej rozczarowany niż rozgniewany. Labirynt zła Janko5 26 Poczuł, że zaczyna mu się kręcić w głowie.
James Luceno Janko5 27 R O Z D Z I A Ł 6 - Proszę panów, zaszło straszliwe nieporozumienie! - odezwał się TC-16, korzy- stając z chwilowej przerwy w walce. - Ucisz go - polecił Anakin komandosowi stojącemu najbliżej protokolarnego an- droida. - Ależ proszę panów... Drugi komandos spojrzał na Skywalkera i gestem wskazał odcinek korytarza za ich plecami. - Panie generale, nadchodzi stamtąd sześć bojowych robotów - zameldował. - Za chwilę wezmą nas w krzyżowy ogień. Anakin pokręcił głową. - Mylisz się - powiedział. - Chodźcie za mną i nie zapomnijcie zabrać tego andro- ida. Z wokabulatora TC-16 wydobył się stłumiony okrzyk przerażenia. Młody Jedi poczuł, że wściekłość mąci mu ostrość spojrzenia. Trzymając świetlny miecz w zgiętej prawej ręce, puścił się biegiem w boczną odnogę korytarza. Nie musiał się „posługiwać" Mocą, jak powiadali niektórzy Jedi, bo cały czas był w niej całkowi- cie zanurzony. Zamiast Mocy wezwał na pomoc gniew i wspomnienia z przeszłości, które miały podsycić jego złość. Nie było to szczególnie trudne, bo miał z czego wybie- rać: wydarzenia z obozu Jeźdźców Tusken na Tatooine, Yavin Cztery, porażkę na Ja- biimie, Praesitlyn... Wymachując błękitną klingą, oczyścił drogę ucieczki między bojowymi superro- botami. Rozrąbywał ich połyskujące pancerze ukośnymi ciosami, odcinał kończyny z blasterami i unieruchamiał automaty, kierując odbijane błyskawice w ich hermetycznie uszczelnione kolana. Starał się nie dopuszczać, aby choć jeden strzał przeleciał obok niego. Zależało mu na tym, żeby podążający za nim komandosi mogli skupić ogień na robotach, które on tylko uszkadzał. Nieprzyjacielskie automaty padały na boki, zupełnie jakby się poddawały. Podążając szlakiem ucieczki Gunraya i jego sługusów, biegł korytarzami i skręcał, nawet nie zwalniając. Kierował się do lądowiska usytuowanego w przeciwległym krań- cu korytarza. Kiedy stanął przed zamykaną jak tęczówkowa przysłona, odporną na Labirynt zła Janko5 28 strzały z blasterów klapą włazu, wbił szpic rozjarzonej klingi w metal, jakby miał przed sobą żywe ciało. Obnażył zęby i starał się zmusić energetyczne ostrze do błyskawicz- nego wypalenia otworu w przeszkodzie. Skupił całą uwagę na zadaniu, ale świetlny miecz nawet w rękach potężnego Jedi mógł osiągnąć najwyżej tyle, na ile pozwalała mu energia. W końcu wyciągnął szpic klingi, cofnął się i poruszył dłońmi, żeby zogniskować Moc i zmusić tęczówkę do otwarcia. Klapa zadygotała, ale nie ustąpiła. Sycząc przez zaciśnięte zęby, Anakin ponowił próbę. Kiedy dołączyli do niego komandosi, odwrócił się na pięcie w ich stronę. - Wysadzić tę klapę! - rozkazał. Jeden z żołnierzy pospiesznie przytwierdził do płyty zaopatrzone w magnetyczny zatrzask ładunki wybuchowe. Czekając niecierpliwie, aż skończy, Anakin przechadzał się za jego plecami. Na bezpieczną odległość odciągnął go dopiero drugi komandos. Ładunki eksplodowały i klapa się poddała. Młody Skywalker przebiegł przez roz- suwające się płatki, jeszcze zanim zupełnie się otworzyły. Na płycie lądowiska walały się pojemniki, ubrania i przedmioty, których Neimo- idianie nie zdążyli wziąć albo na które nie znaleźli miejsca na pokładzie. Wahadłowiec jednak zniknął. W powietrzu snuły się pasemka dymu i unosiła się słaba woń gazów wylotowych. Anakin podbiegł do zaokrąglonej czołowej krawędzi platformy i uniósł głowę, usiłując dostrzec chociaż ślad odlatującego statku na przecinanym błyskawicami strzałów noc- nym niebie. Przekonał się, że ochronne pola fortecy zostały wyłączone, a z ukrytych na zboczach kopca baterii turbolaserów szybują w niebo grube słupy szkarłatnego światła. Chwilę później za jego plecami stanęli żołnierze. Jeden trzymał dłoń na lewym ramieniu protokolarnego androida. Anakin spojrzał na niego. - Jaki to był typ statku? - zapytał groźnym tonem. TC-16 przekrzywił głowę. - Jakiego statku, proszę pana? - Wahadłowca wicekróla Gunraya - warknął Skywalker. - Jaki to był model? - No cóż, to chyba jednostka klasy Sheathipede, proszę pana - odparł TeeCee- Sixteen. - Transportowy wahadłowiec klasy Sheathipede produkcji Haor Chall Engineer- ing, panie generale - podsunął jeden z komandosów. -Konstrukcja oparta na wyglądzie żuków strażników. Zadarta rufa, rampa na dziobie i łapy ładownicze w kształcie szpo- nów. Gunray nadał mu nazwę „Lazurytowy Kuter". Chwilę później do rozmowy przyłączył się drugi komandos. Dał znak, że odbiera jakąś informację. - Panie generale, wiadomość z pokładu flagowego okrętu komandora Dodonny - zameldował. - Z lądowisk neimoidiańskiej reduty wystartowało ponad sześćdziesiąt wahadłowców i ładowników. Trzynaście zniszczono, osiemnaście przechwycono. Nie wiadomo, ile wylądowało w hangarach okrętów dowodzenia Federacji Handlowej i niekompletnych pierścieniach transportowców klasy Lucrehulk. Wiele innych waha- dłowców nie zdołało się przedrzeć przez naszą blokadę.
James Luceno Janko5 29 Anakin obrócił się, ukrytą w rękawicy dłonią chwycił rękojeść świetlnego miecza, drugą dłoń zacisnął w pięść i wyładował gniew na biegnącej w pobliżu rurce izolacyj- nej. Pocięta na kawałki, spadła na idealnie gładką płytą lądowiska. Młody Skywalker zaczął znów spacerować, ale w pewnej chwili stanął, chwycił za ramię bliższego ko- mandosa i przyciągnął go do siebie. - Wydaj rozkaz przez komunikator - zażądał. - Chcę, żeby natychmiast sprowa- dzono tu mój myśliwiec i astromechanicznego robota. Myśliwcem może przylecieć jeden z pilotów ARC-Stosiedemdziesiątki. Żołnierz kiwnął głową i przekazał wiadomość. - Ci z wysuniętego stanowiska dowodzenia obiecali spełnić pana życzenie, genera- le - powiedział. - Pierwszy dostanie pan swój gwiezdny myśliwiec. Anakin stanął na krawędzi platformy i głęboko odetchnął nocnym powietrzem. Bi- twa chyba zamierała, ale nie w jego sercu. Pomyślał, że nie zazna spokoju, dopóki nie schwyta Gunraya... - Panie generale - odezwał się nagle stojący za nim komandos. - Pilna wiadomość od kapitana Cody'ego. On i generał Kenobi wpadli w pułapkę na parterze fortecy. Skywalker posłał mu pytające spojrzenie. - Kto ich w nią schwytał? - zapytał. - Roboty? - Wygląda na to, że całe mnóstwo, panie generale - potwierdził żołnierz. Anakin popatrzył na przecinane błyskawicami czarne niebo, ale zaraz przeniósł spojrzenie na zwiastuna wiadomości od Cody'ego. - Panie generale, ci z wysuniętego stanowiska dowodzenia meldują, że pański gwiezdny myśliwiec już do pana leci - odezwał się inny komandos. Anakin odwrócił się do pierwszego komandosa. - Więc gdzie pan mówił, że w tej chwili znajdują się Obi-Wan i Cody? - zapytał. - Na parterze fortecy, panie generale - powtórzył klon. - W pomieszczeniu ekspe- dycyjnym. Anakin zacisnął wargi. - No dobrze - zdecydował. - Pospieszmy im na ratunek. Labirynt zła Janko5 30 R O Z D Z I A Ł 7 Rozsuwane drzwi pomieszczenia ekspedycyjnego cały czas się zamykały i otwie- rały, kiedy natrafiały na przedziurawiony pojemnik. Ilekroć się rozsuwały, do pomiesz- czenia wciskały się bojowe roboty, a w powietrzu unosiło się coraz więcej zarodników z uszkodzonego pojemnika. W sali niewiele się zmieniło z wyjątkiem tego, że Obi-Wan czuł się, jakby opróż- nił trzy butelki rezerwy whyrena. Miał załzawione, błyszczące oczy, ale zawroty głowy nie przeszkadzały mu w trzeźwej ocenie sytuacji. Czuł się zmęczony, zachowywał jed- nak czujność... Stan jego ciała i umysłu składał się na razie z samych przeciwieństw. Stojąc mniej więcej w tym samym miejscu, kołysał się z boku na bok, chwiał, ki- wał, zataczał i słaniał na nogach, ale uchylał się przed nadlatującymi strzałami albo odbijał z powrotem większość lecących ku niemu blasterowych błyskawic. Jego osma- lony i podziurawiony płaszcz dowodził, jak niewiele brakowało, żeby został trafiony, ale o skuteczności odbijanych strzałów najlepiej świadczył piętrzący się na podłodze obok drzwi stos szczątków robotów, całych albo z oderwanymi, ale wciąż jeszcze drga- jącymi i sypiącymi snopy iskier kończynami. Mistrz Jedi czuł się chwilami, jakby to świetlny miecz wykonywał za niego całą pracę. Nie miało znaczenia, czy trzymał go jedną dłonią, czy oburącz. Czasami, kiedy przewidywał jakiś strzał, uchylał się w ostatnim ułamku sekundy i pozwalał, żeby bły- skawica odbijała się od ścian, podłogi i sufitu. Kiedy indziej poświęcał chwilę, żeby pogratulować sobie umiejętności odbijania strzałów. Był pewien zespolenia z Mocą, ale także świadom pogrążenia w jakiejś innej stre- fie. Oszołomiony i zdumiony, odnosił wrażenie, że wszystko wokół niego porusza się w zwolnionym tempie. Uprzedzony przez komandosów, że w powietrzu unoszą się zarodniki, Anakin wsunął ustnik maski między zęby i dopiero wtedy wpadł do pomieszczenia ekspedy- cyjnego. Stwierdził, że Obi-Wan dzielnie stawił czoło ponad pięćdziesięciu bojowym robotom, z których większość leżała rozrzucona w kawałkach na podłodze. Kiedy Ana-
James Luceno Janko5 31 kin wszedł do pomieszczenia, wijący się jak w ukropie mistrz Jedi właśnie rozprawiał się z ostatnim. W końcu Kenobi go zniszczył i skierował niedbale klingę świetlnego miecza ku podłodze. Słaniał się na nogach i ciężko dyszał, ale był uśmiechnięty. - Witaj, Anakinie - odezwał się pogodnie. - Co cię tu sprowadza? Kiedy młody Skywalker podszedł do niego, Obi-Wan od razu osunął się w jego ramiona. Anakin wyłączył klingę broni Obi-Wana i wcisnął mu ustnik maski, tej samej, któ- rą znalazł na dnie pieczary. Wyniósł starszego Jedi na korytarz, gdzie czekali Cody i kilku jego podwładnych. Niektórzy zdjęli hełmy. - Właściwie z jakiej formy walki świetlnym mieczem korzystałeś, mistrzu? - zapy- tał młody Jedi, kiedy Obi-Wan przyszedł do siebie i przestał używać maski do oddy- chania. - Formy? - powtórzył Kenobi. - Coś mi się wydaje, że z żadnej. - Anakin parsknął śmiechem. -Jaka szkoda, że nie mogli cię widzieć Mace, Kit czy Shaak Ti. Wciąż jeszcze trochę oszołomiony Obi-Wan zamrugał. Zajrzał do pomieszczenia ekspedycyjnego i powiódł spojrzeniem po stosach zaścielających podłogę bojowych robotów. Potem spojrzał na dowódcę komandosów. - To nasza robota? - zapytał. - Tak naprawdę to pańska, generale - uściślił Cody. Obi-Wan spojrzał na Anakina, jakby nadal niczego nie rozumiał. - Potem ci to wyjaśnię - obiecał młody Jedi. Kenobi przeczesał palcami włosy i coś sobie przypomniał. - Gunray! Udało ci się go schwycić? - wykrzyknął. Skywalker sposępniał. - On i jego świta uciekli z pałacu - powiedział. Obi-Wan zastanawiał się jakiś czas nad tym, co usłyszał. - Trzeba go było ścigać - odezwał się w końcu. Anakin wzruszył ramionami. - Miałem zostawić ciebie? - zapytał ponuro i urwał na chwilę. - Naturalnie, gdy- bym wiedział, że stałeś się mistrzem nowej formy walki świetlnym mieczem... W oczach Obi-Wana zapłonęły dziwne błyski. - Zostaną schwytani na orbicie - zapewnił Kenobi. - Możliwe - przyznał młody Jedi. - A może innym razem wpadną w nasze ręce - ciągnął starszy Jedi. - Już my się o to zatroszczymy. Anakin kiwnął głową. - Na pewno, mistrzu - powiedział. Kenobi chyba chciał jeszcze coś dodać, ale otworzyły się drzwi kabiny pobliskie- go szybu turbowindy. Wyszedł z niej komandos i podbiegł do nich. - Generale Kenobi, generale Skywalker - zaczął wyraźnie podniecony. - Pośród przedmiotów zostawionych w pośpiechu przez Neimoidian znaleźliśmy coś ciekawego. Labirynt zła Janko5 32 R O Z D Z I A Ł 8 Wprawdzie wahadłowiec klasy Sheathipede prześlizgnął się między ulewą turbo- laserowych słupów światła i przycumował do bakburty wieży dowodzenia okrętu Fede- racji Handlowej, ale to jeszcze nie gwarantowało pasażerom bezpieczeństwa. I rzeczy- wiście, kiedy wszyscy schodzili po podobnej do jęzora rampie statku, okrętem dowo- dzenia wstrząsnęły salwy ognia z luf dział jednostek Republiki. Zaledwie wicekról Nutę Gunray, ubrany w długi krwistoczerwony płaszcz i wyso- ką, podobną do hełmu infułę, postawił stopę na płycie pokładu, zwrócił się do czekają- cych na lądowisku techników o oczach zasłoniętych goglami i zażądał aktualnego ra- portu o rozwoju sytuacji. - Właśnie obliczamy współrzędne skoku do nadprzestrzeni, wicekrólu - odezwał się najbliższy technik. - Jeszcze kilka chwil i opuścimy przestworza Cato Neimoidii. W Odległych Rubieżach czekają już na pana członkowie Rady Separatystów. - Miejmy nadzieję - mruknął Gunray, kiedy pokładem zakołysała kolejna silna eksplozja. Za Gunrayem zszedł jego adiutant, Runę Haako, w grzebieniastej piusce na gło- wie, a za nim doradcy do spraw finansowych, prawnicy i dyplomaci. Wszyscy mieli charakterystyczne dla pełnionych funkcji nakrycia głowy. Wkrótce potem roboty zaczę- ły wynosić różne przedmioty - skarby, dla których zdobycia Gunray tyle ryzykował. Kiedy świta opuszczała sterylną płytę lądowiska, gestem dał znak Haakowi, żeby odszedł z nim na bok. - Jak myślisz, czy będziemy mieli szansę wrócić i odzyskać chociaż część tego, co zostało w fortecy? - zapytał cicho. - Mowy nie ma - odparł stanowczo pomarszczony adiutant. - Nasze najbogatsze planety należą do Republiki. Jedyną szansą dla nas jest teraz znalezienie schronienia w Odległych Rubieżach. W przeciwnym razie pokład tego okrętu będzie nam służył jako dom, a prawdopodobnie także jako miejsce ostatniego spoczynku! W czerwonych oczach Gunraya odmalował się smutek. - Ale moje zbiory, moje pamiątki... - zaczął. - Twoje najbardziej umiłowane drobiazgi przyleciały z tobą - przerwał Haako, wymownym gestem wskazując pojemniki, które zaczynały się piętrzyć u stóp rampy
James Luceno Janko5 33 ładowniczej. - Najważniejsze jednak, że uszliśmy z życiem. Jeszcze chwila i dopadliby nas tamci Jedi. Gunray kiwnął głową, jakby niechętnie przyznawał mu rację. - Ostrzegałeś mnie - przypomniał sobie. - To prawda - przyznał adiutant. - Hrabia Dooku pomoże nam znaleźć nowe planety, na których się osiedlimy, kie- dy ta wojna zakończy się zwycięstwem - powiedział wicekról. - Chciałeś powiedzieć: jeżeli ta wojna zakończy się zwycięstwem -poprawił go Haako. - Republice zależy chyba, żeby przepędzić nas z tej galaktyki. Gunray wykonał lekceważący gest tłustymi paluchami. - To tylko chwilowe porażki - burknął ponuro. - Republika jeszcze nie widziała oblicza prawdziwego przeciwnika. Haako skulił się lekko po tych słowach. - Ale czy nawet on da im radę, wicekrólu? - zapytał cicho. Gunray nie odpowiedział, chociaż w ciągu poprzednich kilku tygodni zadawał so- bie to samo pytanie. Jedno było oczywiste: najwspanialsze dni Federacji Handlowej dobiegły przed- wczesnego końca. Jak na ironię losu za ten wspaniały okres, podobnie jak za karierę samego Nute'a Gunraya, odpowiadała ta sama osoba, która tyle razy go zdradziła i któ- rą Gunray i pozostali separatyści musieli obecnie prosić o ratunek. Lord Sithów, Darth Sidious. Manipulował wydarzeniami na planetach Dorvalla i Eriadu, żeby władza i wpływy dostały się w ręce Neimoidian. Wydał rozkaz blokady Naboo, zabicia rycerzy Jedi i zamordowania królowej, co zakończyło się rozgromieniem wojsk Federacji Handlowej. Od wielu lat Republika usiłowała postawić przed trybunałem Gunraya i jego najwyż- szych stopniem dostojników; od wielu lat starała się złamać monopol Federacji Han- dlowej na transport towarów w galaktyce, a mimo to w okresie publicznej niesławy Gunray ani razu nie wspomniał o roli, jaką odegrał Darth Sidious. Czyżby ze strachu? Naturalnie. Ale także z powodu przekonania, że Sidious nie opuścił go do końca. Gunray był przekonany, że Czarny Lord w jakiś sposób się troszczy, aby wicekról nigdy nie stanął przed trybunałem, a przynajmniej żeby go nie spotkała żadna dotkliwa kara. W miarę jak ruch separatystów przybierał na sile i stwarzał zagrożenie dla transportu i handlu w odległych sektorach galaktyki, Federacja Handlowa zdołała zwiększyć liczebność i siłę armii bojowych robotów dzięki nawiązaniu bezpośrednich stosunków z władcami pla- net w rodzaju Geonosis i Hypori, na których je konstruowano. Wykorzystując nieocze- kiwaną niestabilność Republiki, Federacja zawarła także korzystne kontrakty z Soju- szem Korporacyjnym, Galaktycznym Klanem Bankowym, Unią Technokratyczną, Gildią Kupiecką i wieloma innymi korporacjami. W okresie ostatniej próby skontaktował się z Gunrayem hrabia Dooku, który obie- cał, że w ostatecznym rozrachunku Federacja Handlowa na tym nie ucierpi. W chwili słabości Gunray wyjawił mu, że utrzymuje kontakty z Darthem Sidiousem. Dooku wy- Labirynt zła Janko5 34 słuchał go uważnie i obiecał przedstawić sprawę pod dyskusję członkom Rady, ale kilka lat później sam opuścił Zakon Jedi. Gunray nie bardzo wiedział, co myśleć o celu, dla którego Dooku powołał do życia ruch separatystów, głównie dlatego, że korupcja w Senacie Republiki była tyle razy korzystna dla Federacji Handlowej. Nie miałby jednak nic przeciwko temu, gdyby założona przez Dooku Konfederacja Niezależnych Syste- mów potrafiła choć częściowo wyeliminować łapownictwo, powszechnie towarzyszące prowadzeniu galaktycznego handlu. Wkrótce potem stały się oczywiste prawdziwe cele Dooku. Hrabia był mniej zain- teresowany tworzeniem alternatywy dla Republiki, a bardziej powaleniem tej Republiki na kolana, nawet przy użyciu brutalnej siły. W podobny sposób, w jaki Federacja Han- dlowa powołała do życia armię przed nosem Wielkiego Kanclerza Valoruma, Dooku, nie kryjąc się przed nikim, starał się, żeby Zakłady Zbrojeniowe Baktoid dostarczały broń wszystkim korporacjom, które zgodziły się zawrzeć z nim przymierze. Nie przejmując się niczym, Gunray nie zgadzał się udzielić pełnego poparcia ru- chowi separatystów, dopóki wciąż można było ciągnąć zyski w niezliczonych syste- mach gwiezdnych Republiki. Prowadząc własną grę i przy okazji drażniąc Dooku, oświadczył hrabiemu, że warunkiem wstępnym zawarcia jakiegokolwiek wyłącznego porozumienia jest śmierć poprzedniej królowej Naboo, Padme Amidali, która już dwa razy pokrzyżowała plany wicekróla i która najgłośniej protestowała, kiedy nie wiodło mu się najlepiej. Dooku wynajął łowcę nagród, żeby się tym zajął, ale obie próby zabicia pani sena- tor Amidali zakończyły się niepowodzeniem. Potem zaś przyszła kolej na Geonosis. Kiedy jednak Gunray w końcu dostał Amidalę w swoje ręce, żeby osądzić ją pod zarzutem szpiegowania, Dooku uciekł się do wykrętów i nie pozwolił mu jej zabić. Co więcej, nie kiwnął nawet palcem, kiedy prawie dwustu Jedi pojawiło się na czele pota- jemnie wyhodowanej przez Republikę armii klonów! Tamtego dnia Gunray pierwszy raz, choć nie ostatni, cudem uszedł z życiem. Czmychnął do katakumb w towarzystwie Dooku i w ostatniej chwili odleciał ze swoim adiutantem z powierzchni objętej wojenną pożogą planety. Od całkowitej zagłady ocalił tylko te okręty dowodzenia i transportow- ce robotów, które nie uległy zniszczeniu podczas wcześniejszych działań zbrojnych. Po tamtych wydarzeniach już nikt nie mógł wystąpić z Konfederacji hrabiego Do- oku. Dopiero po wybuchu wojny Dooku zdradził swoją tajemnicę. On także był Sithem, a jego mistrzem został sam Sidious. Gunray nie interesował się, czy hrabia został na- stępcą budzącego grozę Dartha Maula, czy może był już Sithem podczas służby w za- konie Jedi. Liczyło się tylko, że Nutę Gunray wylądował dokładnie w miejscu, w któ- rym znajdował się wiele lat wcześniej - służył siłom, nad którymi nie miał jakiejkol- wiek władzy. Dopóki wojna toczyła się po jego myśli, nie interesował się właściwie, komu słu- ży. Handel kwitł, a Federacja Handlowa osiągała zyski. Jakiś czas wydawało się, że marzenia Sidiousa i Dooku o obaleniu Republiki mają szansę spełnienia. Obaj napotkali jednak godnego przeciwnika w osobie Wielkiego Kanclerza Palpatine'a, również z pla-
James Luceno Janko5 35 nety Naboo. Kanclerz nie wywarł na Gunrayu większego wrażenia, ale -dzięki kombi- nacji osobistego uroku i sprytu - nie tylko utrzymał się przy władzy o wiele dłużej niż okres, na jaki został wybrany, ale także prowadził działania zbrojne, korzystając z po- parcia zakonu Jedi. Powoli koleje wojny zaczęły się odmieniać. Republika opanowywa- ła, jedną po drugiej, planety separatystów, a obecnie sam wicekról Nutę Gunray został przepędzony z Jądra galaktyki. Dla Federacji Handlowej było to tragedią. Gunray obawiał się nawet, że oznaczało to tragedię dla wszystkich Neimoidian. Powiódł spojrzeniem po przedmiotach, które zdążył zabrać z Cato Neimoidii: dro- gocenne szaty i infuły, iskrzące się kosztowności, bezcenne dzieła sztuki. Nagle przeszył go dreszcz, a wystające czoło i dolna szczęka za-świerzbiały z przerażenia. Wybałuszył osadzone w cętkowanej szarej twarzy oczy i odwrócił się do Rune'a Haaka. - Fotel! - wykrzyknął. - Gdzie jest mój fotel? Adiutant wpatrywał się w niego, jakby nie wiedział, o co chodzi. - Mechanofotel! -jąknął Gunray. - Nigdzie go nie widzę! Dopiero wówczas Haako otworzył szerzej oczy z przerażenia. - Na pewno go zabraliśmy - powiedział. - Niemożliwe, żebyśmy o nim zapomnieli. Usiłując przypomnieć sobie, gdzie i kiedy ostatnio widział kroczący mebel, wice- król zaczął niecierpliwie się przechadzać. - Jestem pewien, że kazałem mu się udać na lądowisko - odezwał się po chwili. - Tak, tak, przypominam sobie, że go tam widziałem. Wystartowaliśmy jednak w takim pośpiechu... - Ale z pewnością go uzbroiłeś, żeby sam się zniszczył - uspokoił go adiutant. - Zrobiłeś to, prawda? Gunray wytrzeszczył oczy i zamilkł. - Sądziłem, że to ty go uzbroiłeś - wyznał w końcu. - Nawet nie znam sekwencji kodów - przypomniał z urazą Haako. Gunray znów jakiś czas się nie odzywał. - Haako, a jeżeli zaczną przy nim majstrować? - zapytał z przerażeniem. Adiutant nawet nie usiłował ukrywać drżenia szerokich ust, które w jego twarzy wyglądały jak rozcięcie. - Bez kodów chyba nic z niego nie wydobędą? - przypomniał niepewnie. - Racja - przyznał uspokojony Gunray. - Naturalnie masz racją. Starał się przekonać sam siebie, że to prawda. Mimo wszystko, to był tylko me- chanofotel. Wprawdzie misternie wykonany, ale nic więcej niż kroczący mebel. Tyle że wyposażony w hiperfalową aparaturą nadawczo-odbiorczą, przekazaną mu czternaście lat wcześniej przez... - A jeśli się dowie, że zapomnieliśmy go zabrać z Cato Neimoidii? - wychrypiał, nagle znów zdjęty przerażeniem. - Kto, Sidious? - zapytał cicho Haako. - Nie Sidious! - Chodzi ci o Dooku? - domyślił się adiutant. Labirynt zła Janko5 36 - Czyś ty postradał zmysły? - wyrzęził Gunray. - Grievous! Co się stanie, jeżeli dowie się o tym Grievous? Generał Grievous był naczelnym dowódcą armii bojowych robotów i podarunkiem Sana Hilla i Poggle'a Mniejszego dla hrabiego Dooku. Kiedyś był tylko żywym barba- rzyńcą, zanim stał się budzącym grozę, ogarniętym żądzą niszczenia cyborgiem. Nazy- wano go rzeźnikiem. - Jeszcze nie jest za późno - przypomniał sobie nagle Haako. - Możemy się połą- czyć z fotelem za pomocą pokładowej aparatury naszego okrętu. - I wydać mu rozkaz, żeby się sam zniszczył? Adiutant pokręcił głową. - Możemy mu tylko rozkazać, żeby się sam uzbroił - powiedział. Kiedy spieszyli do ośrodka łączności z komunikacyjną konsoletą, na ich spotkanie wyszedł jeden z techników. - Wicekrólu, jesteśmy gotowi wskoczyć do nadprzestrzeni - zameldował. - Nie wolno wam tego robić! - sprzeciwił się Gunray - Nie wcześniej, aż wydam taki rozkaz! - Wicekrólu, nasz okręt nie wytrzyma długo tak silnego ostrzału -żachnął się za- skoczony technik. - Ostrzał to najmniejszy z naszych problemów! - odparł Gunray. - Szybko! - ponaglił go Haako, który dotarł pierwszy do ośrodka łączności. - Nie mamy dużo czasu! Neimoidiański wicekról przyspieszył i usiadł obok niego przed pulpitem konsole- ty. - Tylko nikomu o tym ani słowa! - ostrzegł surowo.
James Luceno Janko5 37 R O Z D Z I A Ł 9 Lekko pokrzywiony, wyposażony w sierpowato wygięte nogi i ozdobiony zawi- łymi wzorami mechanofotel stał na płycie lądowiska fortecy, opanowanej przez siły zbrojne Republiki, między stosami równie cennych drobiazgów, jakie porzucili w po- śpiechu uciekający Neimoidianie. Obi-Wan okrążał mebel, prawą dłonią głaszcząc krótką brodę. - Chyba już gdzieś go widziałem - odezwał się wreszcie. Anakin, który kucnął obok mebla, spojrzał na niego i zapytał: - Gdzie? Obi-Wan przystanął. - Na Naboo - przypomniał sobie. - Krótko po opanowaniu miasta Theed i osadze- niu w areszcie wicekróla Gunraya i jego dostojników. Młody Skywalker pokręcił głową. - Nie przypominam sobie, żebym go tam widział - powiedział. Obi-Wan prychnął. - Prawdopodobnie byłeś zbyt podekscytowany zniszczeniem orbitalnej stacji kon- trolnej robotów, żeby zwracać uwagę na cokolwiek innego - zauważył. - Oglądałem ten fotel krótko, ale pamiętam, że uderzył mnie wygląd płytki holoprojektora. Nigdy wcze- śniej takiej nie widziałem... ani później, jeżeli już o tym mowa. Po przeciwnej stronie przestronnego hangaru spoczywał smukły żółty myśliwiec gwiezdny Anakina. Obok niego stał astromechaniczny robot R2-D2, pogrążony w roz- mowie z TC-16. Kapitan Cody i pozostali komandosi Oddziału Siódmego przebywali wciąż jeszcze w pałacu, gdzie „sprzątali", jak mieli zwyczaj mawiać sklonowani żołnie- rze. Skywalker oglądał holoprojektor fotela, ale go nie dotykał. Owalne urządzenie z żebrowanego stopu miało w górnej części parę gniazd, przewidzianych zapewne do przekazywania danych. - Bardzo niezwykłe - odezwał się w końcu młody Jedi. - Wiesz, mistrzu, w jego matrycach pamięciowych mogą być zapisane ważne informacje. - To jeszcze jeden powód więcej, żeby nic nie majstrować, dopóki go nie obejrzą funkcjonariusze wywiadu - stwierdził Kenobi. Anakin zmarszczył brwi. Labirynt zła Janko5 38 - To może potrwać całą wieczność, mistrzu - zauważył. Obi-Wan zaplótł ręce na piersi i zmierzył go spojrzeniem. - Spieszysz się dokądś, Anakinie? - zapytał. - Matryce pamięciowe mogły zostać zaprogramowane w taki sposób, żeby same skasowały zarejestrowane w nich informacje - odparł Skywalker. - Widzisz coś, co by na to wskazywało? - Nie, ale... - Więc lepiej zaczekajmy, aż będziemy mogli wdrożyć odpowiednią procedurę diagnostyczną - dokończył Kenobi. Anakin się skrzywił. - Co wiesz o wdrażaniu takich procedur, mistrzu? - zapytał. - Wpadałem od czasu do czasu do cybernetycznych laboratoriów Świątyni, Anaki- nie - uspokoił go starszy Jedi. - Wiem, wiem, ale taką procedurę mógłby przeprowadzić Artoo -nalegał młody Jedi. Gestem nakazał, żeby astromechaniczny robot podjechał do mechanofotela. - Anakinie... - zaczął Obi-Wan. - Proszę panów, jestem zmuszony zaprotestować - wtrącił się TC-16, spiesząc za Artoo. - Te przedmioty są własnością wicekróla Gunraya i członków jego świty. - Twoje zdanie w tej sprawie się nie liczy - burknął Skywalker. W odpowiedzi na uwagę poobijanego androida R2-D2 wydał serię pisków i świer- gotów. Obaj dogadywali sobie, odkąd Artoo pojawił się na płycie lądowiska. - Doskonale wiem, że moje obwody są skorodowane - odparł urażony TC-16. - A jeżeli chodzi o moją postawę, niewiele mogę na nią poradzić, dopóki ktoś się nie zajmie moim stawem biodrowym. Wy, astromechaniczne roboty, może i potraficie pilotować gwiezdne myśliwce, ale macie o sobie bardzo wysokie mniemanie. - Nie zwracaj uwagi na Artoo, TeeCee - odezwał się Anakin. - Rozpieścił go inny protokolarny android. Nie mam racji, Artoo? Astromechaniczny robot zaćwierkał, wysunął chwytak zakończony komputero- wym wtykiem i umieścił końcówkę w gnieździe holoprojektora. - Anakinie! - powiedział ostro Kenobi. Młody Jedi wyprostował się i podszedł do byłego mistrza. Obi-Wan uniósł rękę i wskazał na mroczne niebo. Mrugające tam światełko stawało się z każdą chwilą więk- sze. - Widzisz je? - zapytał. - Możliwe, że to wahadłowiec, na który czekamy. Lecący na jego pokładzie funkcjonariusze Wywiadu nie będą zachwyceni, że wtykamy nos w nie swoje sprawy. - Proszę panów... - odezwał się stojący za nimi TC-16. - Nie teraz, TeeCee - przerwał mu Kenobi. R2-D2 zaczął wydawać długie serie gwizdów, pisków i świergotów. - Jeżeli i kiedy się na to zgodzą, będziesz mógł rozłożyć cały fotel na części - cią- gnął Obi-Wan. - Jeśli naprawdę na tym ci zależy. - Nie na tym mi zależy, mistrzu - sprzeciwił się młody Jedi.
James Luceno Janko5 39 - Może jednak Qui-Gon powinien cię zostawić w rupieciarni Wat-ta - stwierdził Kenobi. - Chyba nie mówisz poważnie, mistrzu - żachnął się Anakin. - Naturalnie, że nie - uspokoił go starszy Jedi. - Wiem jednak, jak lubisz rozbierać takie urządzenia. - Proszę panów... - Bądź cicho, TeeCee - skarcił go Skywalker. R2-D2 zagwizdał i zapiszczał, ale tym razem ciszej. - Ty też, Artoo - dodał młody Jedi. Obi-Wan obejrzał się przez ramię i otworzył usta ze zdumienia. - Gdzie się podział mechanofotel? - zapytał. Anakin odwrócił się i omiótł spojrzeniem płytę lądowiska. - I co się stało z Artoo? - dodał lekko zaskoczony. - Starałem się to panom powiedzieć - odezwał się TC-16, wskazując tęczówkowo otwieraną zniszczoną klapę włazu. - Fotel odszedł... a wraz z nim odjechał wasz prze- mądrzały mały robot! Osłupiały Obi-Wan spojrzał na byłego padawana. - No cóż, piechotą nie mógł zajść daleko, mistrzu - uspokoił go Anakin. Wybiegli na korytarz, ale nikogo nie zobaczyli ani w lewej, ani w prawej odnodze. Zaczęli więc przeszukiwać pomieszczenia przylegające do hangaru. W pewnej chwili usłyszeli generowany przez elektroniczną aparaturę przeciągły pisk i wybiegli na głów- ny korytarz. - To Artoo - odezwał się młody Jedi. - Albo on, albo TeeCee nauczył się go świetnie naśladować - dodał Kenobi. Kiedy wbiegali do niewielkiego ośrodka łączności, protokolarny android ruszył za nimi. W pomieszczeniu zobaczyli astromechanicznego robota z wtyczką systemu kom- puterowego w gnieździe mechanofotela i chwytakiem manipulatora zaciśniętym na uchwycie niedużej szafki. Od neimoidiańskiego mebla wiódł wyciągnięty na całą dłu- gość kabel systemu informatycznego, dołączony do gniazda na pulpicie kontrolnej kon- solety. Podobne do szponów nogi kroczącego fotela, drepcząc bez przerwy, ślizgały się po gładkiej posadzce, jakby chciały skierować mebel bliżej konsolety. - Co ten fotel wyprawia? - zaniepokoił się Kenobi. Anakin wzruszył ramionami i pokręcił głową. - Może usiłuje się dostać do źródła energii? - mruknął niepewnie. R2-D2 zaćwier- kał i prychnął. Obi-Wan odwrócił się do protokolarnego androida. - TeeCee, co powiedział Artoo? - zapytał. - Powiedział, proszę pana, że mechanofotel właśnie się uzbroił i przygotował do samozniszczenia! - przetłumaczył android. Skywalker skoczył do konsolety. - Artoo, odłącz się! - rozkazał Kenobi. - Anakinie, odejdź jak najdalej od tego fote- la! Labirynt zła Janko5 40 Młody Jedi gorączkowo rozplątywał kable i przewody łączące holoprojektor z nie- zwykłym meblem. - Nie mogę, mistrzu - powiedział. - Teraz wiemy, że w pamięci tego fotela zareje- strowano coś, co nie powinno nigdy ujrzeć światła dziennego. Coraz bardziej zaniepokojony mistrz Jedi przeniósł spojrzenie na astromechanicz- nego robota. - Ile zostało czasu, Artoo? - zapytał. - Kilka sekund, proszę pana! - przetłumaczył TC-16. Obi-Wan podbiegł do byłego padawana. - Nie ma czasu, Anakinie - powiedział. - A poza tym fotel może eksplodować, je- żeli ktoś nieupoważniony będzie przy nim majstrował. - Już prawie skończyłem, mistrzu... - zaczął Skywalker. - A przy okazji skończysz z nami! Nagle Obi-Wan wyczuł zakłócenie w Mocy. Nie zastanawiając się, pociągnął Anakina na posadzkę. Ułamek sekundy później dał się słyszeć głośny syk i centymetry nad głową młodego Jedi przeleciała wystrzelona z fotela chmura białego dymu. Krztusząc się i kaszląc, Obi-Wan zasłonił usta i nos obszernym rękawem płaszcza Jedi. - To gaz trujący - wychrypiał. - Prawdopodobnie ten sam, którym Gunray usiłował zabić mnie i Qui-Gona, kiedy pierwszy raz przylecieliśmy na Naboo. Nie wstając, Anakin uniósł głowę i popatrzył uważnie na mechanofotel. - Musimy zaryzykować - odezwał się w końcu. Zanim Obi-Wan zdążył go powstrzymać, wyprostował się i wyszarpnął kabel łą- czący mebel z gniazdem w pulpicie kontrolnej konsolety. R2-D2 zapiszczał, a przerażony TC-16 jęknął. Fotel i konsoletę oplatała pajęczyna błękitnych wyładowań, która powaliła Sky- walkera na plecy. W tej samej chwili z płytki projektora fotela wystrzelił niebieski hologram o wy- jątkowo dużej rozdzielczości. Zaniepokojony Artoo zakwilił. Wizerunek przedstawiał ubraną w płaszcz z kapturem niewysoką postać, do której wicekról Nutę Gunray mówił: - Tak, tak, naturalnie. Możesz być pewien, że osobiście się tym zajmę, Lordzie Si- diousie.
James Luceno Janko5 41 R O Z D Z I A Ł 10 Wyglądało na to, że umówionego spotkania z Wielkim Kanclerzem Palpatine'em nie powinien lekceważyć nikt, nawet członek tak zwanego Komitetu Lojalistów. Spotkania? Lepiej byłoby powiedzieć: audiencji. Bail Organa właśnie przyleciał na Coruscant i wciąż jeszcze był ubrany w ciem- noniebieski płaszcz, koszulę z marszczonym kołnierzem i sięgające kolan czarne buty, które żona przygotowała mu przed odlotem z Alderaana. Opuścił stolicę galaktyki zale- dwie na standardowy miesiąc i z trudem mógł uwierzyć, że w ciągu jego krótkiej nie- obecności zaszły tak niepokojące zmiany. Nigdy przedtem Alderaan nie wydawał mu się oazą takiego spokoju, takim rajem. Na samą myśl o pięknej niebieskobiałej ojczyźnie zatęsknił i za nią, i za towarzystwem ukochanej żony. - Muszę zobaczyć jeszcze jeden dowód pańskiej tożsamości - oznajmił sklonowa- ny żołnierz Wojsk Bezpieczeństwa Ojczyzny, strzegący wyjścia z platformy ładowni- czej. Bail wskazał płytkę z identyfikacyjnym mikroprocesorem, którą wsunął do czytni- ka skanera. - Wszystko tam jest, panie sierżancie - powiedział. - Jestem szanowanym człon- kiem Senatu Republiki. Podoficer odwrócił ukrytą w hełmie głowę w stronę ekranu czytnika; po chwili spojrzał znów na Baila. - Tak tu jest napisane - stwierdził obojętnie. - Mimo to muszę zobaczyć jeszcze je- den dowód pańskiej tożsamości. Bail westchnął z irytacją i wyłowił z kieszeni na piersi brokatowej tuniki mikro- procesorową kartę kredytową. Ach, to nowe Coruscant, pomyślał zrezygnowany. Pozbawieni twarzy, uzbrojeni w blastery żołnierze stali na platformach ładowni- czych dla wahadłowców i na placach, przed wejściami banków, hoteli, teatrów i wszę- dzie, gdzie zbierały się albo przebywały inteligentne istoty. Omiatali spojrzeniami tłu- my i legitymowali wszystkich, którzy wyglądali podobnie jak znani terroryści. Nie Labirynt zła Janko5 42 wahali się przeszukiwać osób, bagaży i rezydencji. Nie działali jednak pod wpływem impulsu czy kaprysu, bo sklonowani żołnierze nie kierowali się podobnymi motywami. Zostali w ten sposób, wyszkoleni i byli przekonani, że wykonywane przez nich obo- wiązki służą dobru Galaktycznej Republiki. Słyszało się pogłoski o zdławionych siłą antywojennych demonstracjach, o znika- niu niewygodnych osób i konfiskowaniu własności prywatnej. Dowody podobnych nadużyć władzy rzadko jednak wypływały na powierzchnię i zazwyczaj bywały szybko tuszowane. Bail zorientował się, że wszechobecność żołnierzy martwi bardziej jego niż nie- liczne grono przyjaciół na Coruscant czy pozostałych senatorów Republiki. Przypisy- wał swój niepokój faktowi, że pochodzi z miłującego pokój Alderaana, ale takie wyja- śnienie rozpraszało tylko część jego wątpliwości. Najbardziej przerażała go łatwość, z jaką większość obywateli Coruscant przywykła do zmian zachodzących na ich planecie. Niepokoiło go ich przyzwolenie, ich ochocze wyrzeczenie się swobód obywatelskich na rzecz bezpieczeństwa... i to bezpieczeństwa fałszywego, bo chociaż Coruscant znajdo- wała się z daleka od rejonu działań zbrojnych, tkwiła jednak w samym środku wojny. Obecnie, trzy lata od chwili wybuchu konfliktu, który mógł się zakończyć równie szybko, jak się zaczął, godzono się bez sprzeciwu na wszystkie nowe środki bezpie- czeństwa. Naturalnie protestowały istoty ras najściślej związanych z ruchem separaty- stów - Geonosjanie, Muunowie, Neimoidianie, Gossamowie i pozostali - spośród któ- rych wielu było bojkotowanych albo zmuszanych do opuszczenia stolicy galaktyki. Po tylu latach życia w strachu i ignorancji niewielu tylko obywateli Coruscant zadawało sobie pytanie, co się dzieje. Najmniej interesował się tym chyba sam senat, do tego stopnia zajęty modyfikowaniem konstytucji, że zupełnie zrezygnował z odgrywania roli równoważącego organu władzy Republiki. Przed wybuchem wojny szerzyła się korupcja, która dławiła proces legislacyjny. Uchwalanie ustaw się ślimaczyło, problemy czekały latami na rozwiązanie, a głosowa- nia podważano z różnych względów i powtarzano w nieskończoność. Wybuch wojny, chociaż w pewnym stopniu ukrócił korupcję i inercję, doprowadził jednak do zanie- dbywania obowiązków przez senat. Do rzeczowych dyskusji i debat dochodziło obecnie tak rzadko, że wielu zaczęło je uważać za przeżytek. W politycznym klimacie, w któ- rym przedstawiciele wielu planet obawiali się wypowiadać szczerze własne opinie, było łatwiej - a podobno także bezpieczniej - po prostu przekazać władzę w ręce tych, którzy przynajmniej stwarzali wrażenie, że znają cząstkę prawdy. - Możesz iść, dokąd chcesz - odezwał się w końcu strażnik, wreszcie przekonany, że Bail jest rzeczywiście tym, za kogo się podaje. Alderaanin roześmiał się w duchu. Zastanawiał się, dokąd mógłby pójść. Na takiej wysokości na Coruscant nie cho- dziło się piechotą. Przechodniów spotykano tylko na najniższych poziomach stolicy galaktyki, bardzo skąpo oświetlonych odbitym światłem. Bail przywołał gestem przela- tującą w pobliżu wolną taksówkę powietrzną i polecił androidowi-kierowcy, żeby go zawiózł do gmachu Senatu Republiki. Nawet z daleka od uczęszczanych powietrznych szlaków, jakie wiodły nad miria- dami przecinających miejski krajobraz przepastnych wąwozów, z daleka od patroli
James Luceno Janko5 43 żołnierzy służby bezpieczeństwa czy wścibskich oczu szpiegów Republiki, Coruscant wyglądała jak zwykle, odkąd Bail ją pamiętał. W powietrzu widziało się, jak zawsze, tysiące statków, transportowców i wahadłowców, bo wciąż nowe przylatywały ze wszystkich zakątków galaktyki. Otwierano nowe restauracje, powstawały nowe dzieła sztuki. Zakrawało na paradoks, że w powietrzu wyczuwało się ogólne zadowolenie, a występek szerzył się powszechniej niż zazwyczaj. Mimo zaburzeń handlu z Odległymi Rubieżami, wielu obywateli Coruscant wiodło nadal beztroskie życie, a wielu senato- rów w dalszym ciągu przyznawało sobie nieograniczone przywileje, takie same jak przed wybuchem wojny. Z tak wysoka trzeba było uważnie się przyglądać, żeby zauważyć zachodzące zmiany. Na przykład w jajowatej kabinie dwusilnikowej taksówki powietrznej. Po ekranie monitora fotela pasażera przesuwały się literki reklamy służby publicz- nej zachwalającej zalety KOCHRY, Komisji Ochrony Republiki. DOSTĘPNE TYLKO DLA ISTOT RASY LUDZKIEJ. Nagle na tle pionowej fasady biurowego wysokościowca pojawiła się przekazana za pośrednictwem HoloNetu najnowsza wiadomość o zwycięstwie, jakie odniosły siły zbrojne Republiki na powierzchni Cato Neimoidii. Ostatnio Republika odnosiła zwy- cięstwo po zwycięstwie. Chwała niech będzie Wielkiej Armii Republiki i wieczna sła- wa jej sklonowanym żołnierzom. W wiadomościach prawie nie wspominano o żadnym Jedi, z wyjątkiem tych, któ- rych chwalił sam Palpatine w Wielkiej Rotundzie Senatu Republiki. Był to przeważnie młody Anakin Skywalker, rzadziej ktoś inny. Nieczęsto widywało się na Coruscant dorosłych Jedi. Rozproszeni po galaktyce, na ogół uczestniczyli w walkach na czele kompanii klonów. Opisując ich akcje w holowiadomościach, nadużywano zwrotu „agresywne utrzymywanie pokoju". Bail poznał kilku Jedi w nadziei, że się z nimi za- przyjaźni. Do ich grona należeli mistrzowie Jedi Obi-Wan Kenobi, Yoda, Mace Windu i Saesee Tiin, stanowiący nieliczną, uprzywilejowaną grupę osób, którym także pozwo- lono spotykać się z Palpatine'em. Bail poruszył się niespokojnie na fotelu pasażera. Nawet najzagorzalsi krytycy Wielkiego Kanclerza w Senacie czy w różnych środ- kach przekazu nie mogli go obarczać wyłączną odpowiedzialnością za zmiany zacho- dzące na powierzchni Coruscant. Palpatine nie był wprawdzie tak niewinny, za jakiego czasami starał się uchodzić, ale też nie ponosił całej odpowiedzialności. Został wybra- ny, bo potrafił być zarazem szczery i wymagający. Przynajmniej taką opinię o nim wyrobił sobie Bail Antilles, poprzednik Baila Organy w Senacie Republiki. Antilles powiedział kiedyś Organie, że przed trzynastu laty senat był zaintereso- wany jedynie pozbyciem się Finisa Valoruma, poprzedniego Wielkiego Kanclerza, któremu się wydawało, że potrafi wprowadzić do porządku obrad problem uczciwości. Tymczasem nawet w obecnym okresie Palpatine miał grono wpływowych przyjaciół. Mimo to Bail zastanawiał się, kto mógłby zastąpić Palpatine'a na stanowisku Wielkiego Kanclerza, gdyby kryzysy na Raksusie Prime i Antarze Cztery nie wydarzy- ły się, kiedy się wydarzyły... gdy okres rządów Palpatine'a na tym stanowisku dobiegał Labirynt zła Janko5 44 końca. Pamiętał argumenty, jakimi szermowano przed uchwalaniem ustawy o nadzwy- czajnych uprawnieniach. Twierdzono wówczas, że „niebezpiecznie jest zmieniać dewbacka pośrodku wędrówki przez pustynię". Wielu senatorów uważało, że Republi- ka powinna uzbroić się w cierpliwość i pozwolić, aby rewolta hrabiego Dooku wygasła sama z siebie. Przestali tak myśleć dopiero wtedy, gdy oczywiste stało się prawdziwe zagrożenie ze strony separatystów. To wtedy od Republiki odłączyło się mniej więcej sześć tysięcy planet zwabio- nych obietnicą nieskrępowanego handlu; wtedy z Dooku sprzymierzyły się uzbrojone po zęby korporacje w rodzaju Gildii Kupieckiej i Unii Technokratycznej, a cały odci- nek wiodącego ku Rubieżom Rimmańskiego Szlaku Handlowego stał się niedostępny dla transportowców i frachtowców Republiki. Dopiero wówczas ogromna większość senatorów przegłosowała wniosek o wpro- wadzenie poprawek do konstytucji Republiki i zgodziła się przedłużyć okres rządów Palpatine'a na czas nieograniczony. Naturalnie wszyscy przypuszczali, że po zażegna- niu kryzysu Wielki Kanclerz dobrowolnie zrezygnuje, jednak prawdopodobieństwo takiego obrotu spraw szybko zmalało do zera. Niemal z dnia na dzień dotychczas do- brotliwy i skromny Palpatine przerodził siew nieugiętego szermierza demokracji i przy- siągł, że nie dopuści do rozpadu Republiki. Wkrótce potem zaczęły krążyć pogłoski na temat ustawy o stworzeniu sił zbrojnych, ale Palpatine nie opowiedział się po stronie osób nalegających na powołanie do życia armii Republiki. Zostawił to innym - nomi- nalnym Piaskowym Panterom Senatu. Wysunął nawet propozycję zorganizowania po- kojowych negocjacji, ale hrabia Dooku nie zgodził się w nich uczestniczyć. Zamiast tego wybuchła wojna. Bail pamiętał dokładnie dzień, kiedy stał w towarzystwie Palpatine'a, Masa Ameddy, malastarańskich i innych senatorów na balkonie gmachu senatu i obserwował, jak dziesiątki tysięcy sklonowanych żołnierzy wchodzą na pokłady ogromnych okrętów desantowych, żeby stawić czoło armiom separatystów. Pamiętał smutek swoich towa- rzyszy, zrozpaczonych, że po tysiącach lat pokoju do galaktyki powróciły zło i wojenna zawierucha. A ściślej pozwolono im powrócić. Nie bacząc na nic, Bail postanowił odgrywać swoją rolę. Popierał ustawy, które wcześniej mógłby potępić, i pochwalał przeprowadzane przez Palpatine'a „skuteczne likwidowanie przerostów biurokracji". Zastrzeżenia Alderaanina wypłynęły na nowo dopiero przed mniej więcej czternastoma miesiącami, kiedy senat uchwalił tak zwaną poprawkę refleksową. Nagłe zniknięcie senatora Setiego Ashgada po tym, jak sprzeci- wił się zainstalowaniu inwigilacyjnych kamer w gmachu senatu, podejrzana eksplozja gwiezdnego frachtowca, na którego pokładzie podróżował Finis Valorum, uchwalenie ustawy o środkach bezpieczeństwa, która dawała Palpatine'owi prawie nieograniczoną władzę nad Coruscant... I wreszcie zachowanie samego Wielkiego Kanclerza, często izolowanego przez gromadę doradców i nieformalną grupę ubranych w czerwone płaszcze osobistych strażników -jego niezłomna wola toczenia walki do ostatecznego zwycięstwa. Zniknął
James Luceno Janko5 45 gdzieś dawny skromny, ujmujący Palpatine, a wraz z nim zniknął uległy Bail Organa. Alderaanin poprzysiągł, że odtąd będzie mówił otwarcie o swoich zastrzeżeniach, i zaprzyjaźnił się z senatorami, którzy okazywali podobny niepokój. Niektórzy spośród nich czekali na niego, kiedy powietrzna taksówka osiadła ła- godnie na placu przez frontem gmachu senatu w kształcie ogromnego grzyba. Bail zo- baczył senatorki Padme Amidalę z planety Naboo, Mon Mothmę z Chandrili, Terr Ta- neel i Banę Breemu, senatora Fanga Zara oraz senatorkę obcej rasy Chi Eekway. Kiedy wysiadł z kabiny, podeszła do niego szczupła, krótkowłosa Mon Mothma, która serdecznie go uściskała. - To doniosła okazja, Bailu - szepnęła mu do lewego ucha. - Audiencja u Palpatin 'a. Organa roześmiał się w duchu. Oboje myśleli tak samo. Padme także podeszła i go uściskała, chociaż jakby z przymusem. Wyglądała kwitnąco. Może odrobinę się zaokrągliła, odkąd Bail ją widział, ale w eleganckich sza- tach i wymyślnej fryzurze stanowiła uosobienie klasycznego piękna. Towarzyszył jej złocisty android protokolarny. Padme wyjawiła, że wróciła właśnie po spędzeniu wspa- niałego tygodnia na Naboo, dokąd poleciała zobaczyć się z rodziną. - Naboo to wyjątkowa planeta - stwierdził Organa. - Nigdy nie zrozumiem, jak mógł się na niej urodzić ktoś równie uparty jak nasz Wielki Kanclerz. Padme zmarszczyła brwi i posłała mu urażone spojrzenie. - Nie jest uparty, Bailu - powiedziała. - Po prostu nie znasz go równie dobrze jak ja. Bardzo bierze sobie do serca nasze problemy. - Pytanie tylko, czy wyniknie z tego cokolwiek dobrego - odezwała się senatorka Chi Eekway z niezadowoleniem, które wywoływało zmarszczki na jej niebieskiej twa- rzy. - Nie doceniacie jego przenikliwości - oznajmiła Padme. - A poza tym Palpatine lubi, jeżeli ktoś jest z nim szczery. - Cały czas staramy się rozmawiać z nim szczerze, pani senator -przypomniał śniadoskóry i brodaty Fang Zar. - Z ograniczonym powodzeniem. Padme powiodła spojrzeniem po twarzach pozostałych senatorów. - Jeżeli będzie miał do czynienia z nami wszystkimi, na pewno... -zaczęła. - Gdybyśmy mieli za sobą jedną dziesiątą senatorów, i tak byłoby nas zbyt mało - przerwała jej Bana, ubrana od stóp do głów w błyszczo-jedwab. - Ważne jednak, aby- śmy nie rezygnowali z naszych planów. Eekway z namysłem pokiwała głową. - Możemy mieć taką nadzieję, ale nie wolno nam na to liczyć - stwierdził Fang Za- r. Kiedy znaleźli się w ogromnym gmachu, rozmowa zeszła na tematy osobiste. Ga- wędząc z ożywieniem, weszli do urządzonej bezpośrednio pod Wielką Rotundą pocze- kalni, gdzie odpowiedzialny za ustalanie terminów audiencji osobisty sekretarz Palpa- tine'a polecił im zaczekać. Labirynt zła Janko5 46 Czekali godzinę i już zaczęli tracić ducha, kiedy wreszcie drzwi do gabinetu Wiel- kiego Kanclerza rozsunęły się i na progu stanął Sate Pestage, jeden z głównych dorad- ców Palpatine'a. - Witam państwa - powiedział. - Co za miła niespodzianka! Bail zerwał się na nogi, żeby zabrać głos w imieniu pozostałych. - Nasza wizyta nie powinna być żadną niespodzianką, bo została potwierdzona ponad trzy tygodnie temu - powiedział. Pestage spojrzał na sekretarza. - Doprawdy? - zapytał. - Nie zostałem o tym poinformowany. - Na pewno pan o tym wiedział - sprzeciwiła się Padme. - Taka decyzja nie mogła zapaść bez pańskiej zgody. - Kilkoro spośród nas wiele ryzykowało i odbyło długie podróże -dodała Eekway. Pestage rozłożył ręce w geście bezradności. - Obecne czasy wymagają ofiar - stwierdził protekcjonalnym tonem. - A może wyobrażacie sobie, że ryzykowaliście więcej niż Wielki Kanclerz? - Nikt nie sugeruje, że Wielki Kanclerz nie poświęca się dla dobra Republiki, ale faktem jest, że zgodził się nas przyjąć - oznajmił Organa. - A my nie ruszymy się stąd, dopóki nie wywiąże się ze swojej obietnicy. - Nie zajmiemy mu dużo czasu - odezwała się pojednawczo Terr Taneel. - Wierzę wam, ale przypominam, jak bardzo kanclerz jest zajęty. Przecież co- dziennie dzieje się coś nowego i ważnego - odparł Pestage, spoglądając na Baila Orga- nę. - Słyszałem, że zaprzyjaźniłeś się z członkami Rady Jedi. Dlaczego nie mielibyście się spotkać z nimi, kiedy będę się starał przełożyć waszą wizytę na inny termin? Na brodatej twarzy Alderaanina pojawiły się cętki gniewu. - Nie odejdziemy stąd, dopóki się z nim nie zobaczymy, Sate - powiedział. Pestage wzruszył ramionami. - Masz do tego prawo, senatorze - stwierdził, uśmiechając się z przymusem.
James Luceno Janko5 47 R O Z D Z I A Ł 11 Na pokładzie wahadłowca, którego światła pozycyjne zwróciły uwagę Obi-Wana, przylecieli na Cato Niemoidię nie tylko funkcjonariusze wywiadu i technicy, ale także Yoda. Mistrz chciał się przekonać na własne oczy o znaczeniu odkrycia Anakina. Technicy zmusili holoprojektor mechanofotela do powtórnego wyświetlenia wize- runku Lorda Sidiousa, a kryptografowie Republiki we współpracy z Jedi byli pewni, że kiedy to niezwykłe urządzenie zostanie przetransportowane na Coruscant i dokładnie zbadane, wyjawi jeszcze więcej ważnych tajemnic. Nie spuszczając oczu z mebla, Anakin nadzorował przenoszenie fotela do czekają- cego wahadłowca. Obi-Wan i Yoda, czując się niepotrzebni, postanowili pospacerować korytarzami zdobytej właśnie reduty wicekróla Gunraya. Sędziwy mistrz Jedi wyglądał na zamyślonego, a panującą ciszę zakłócały tylko odgłosy odległej wymiany blastero- wych strzałów i cichy stuk sporządzonej z drewna gimer laski Yody o wypolerowaną posadzkę korytarza. Sędziwy mistrz Jedi miał nieprzenikniony wyraz twarzy. Obi-Wan nie był pewien, czy jego towarzysz zastanawia się nad znaczeniem wize- runku Sidiousa, czy może ubolewa, że podczas walk na powierzchni Cato Neimoidii życie straciło dwóch następnych rycerzy. Każdego dnia ginęli nowi Jedi. Wielu doznało obrażeń podobnych do tych, jakie odnosili sklonowani żołnierze. Ranni, oślepiani, oszpecani, pozbawiani rąk albo nóg, odzyskiwali zdrowie dzięki zastrzykom z boty lub kąpielom w zbiornikach z bactą. Ponad tysiąc padawanów straciło mistrzów, ponad tysiąc mistrzów nie miało padawanów. Ilekroć Jedi się spotykali, dyskutowali nie na temat Mocy, ale o kampaniach wojennych. Świetlne miecze konstruowano nie w ra- mach medytacyjnych ćwiczeń, ale w celu sprostania wymogom walki wręcz. Kiedy Obi-Wan i Yoda dotarli do końca korytarza, zawrócili. Ważnego coś znala- złeś, Obi-Wanie - odezwał się w końcu Yoda, nie odrywając spojrzenia od posadzki. - Że hrabia Dooku sprzymierzył się z kimś, to dowód jest. I że podczas tej wojny więk- szą rolę Sithowie odgrywają, niż uświadamiać sobie mogliśmy. Tylko raz od początku tej wojny wypłynęło na powierzchnię imię „Sidious": było to na planecie Geonosis, na której Dooku wyjawił uwięzionemu Obi-Wanowi, że pod wpływem Lorda Sithów Dartha Sidiousa znajdują się setki senatorów Republiki. Keno- Labirynt zła Janko5 48 bi przypuszczał wówczas, że Dooku fantazjuje, aby przekonać go, iż nadal opowiada się po stronie Jedi i usiłuje swoimi metodami przeciwstawiać się potędze Ciemnej Stro- ny. Co więcej, nawet kiedy hrabia ujawnił, że jego szkoleniem zajmował się Sith, i opowiedział im o Sidiousie, Yoda i pozostali członkowie Rady nadal sądzili, że to nie- prawda. Dwaj członkowie Rady byli przekonani, że Czarnym Lordem jest sam Dooku, który w jakiś sposób - prawdopodobnie dzięki holocronowi Sithów -na własną rękę opanował sztukę władania potęgą Ciemnej Strony. Obecnie jednak, kiedy wszystko wskazywało, że Sidious naprawdę istnieje, Obi- Wan nie miał pojęcia, co o tym sądzić. Polowanie na sprzymierzonych z Dooku Sithów ciągnęło się niemal od początku wojny. Wiadomo było, że hrabia szkolił we władaniu ciemną potęgą rycerzy Jedi, któ- rzy stracili zaufanie do ideałów Republiki. Kształcił także padawanów urzeczonych potęgą Ciemnej Strony i wprowadzonych w błąd nowicjuszy w rodzaju Asajj Ventress, pobierającej nauki u mistrza Jedi. Nikt jednak nie wiedział, kto był nauczycielem sa- mego Dooku i czy rzeczywiście taka osoba istnieje. Czy kiedy trzynaście lat wcześniej Obi-Wan pokonał Sitha na Naboo, zabił mi- strza czy ucznia? Pytanie wynikało z przeświadczenia, że Sithowie, którzy skutecznie wytępili się nawzajem przed tysiącem lat, doszli do wniosku, iż armia Sithów nie jest najlepszym rozwiązaniem. Postanowili, że odtąd będzie zawsze żyło tylko dwóch Si- thów, mistrz i uczeń. Nie chcieli dopuścić, żeby para uczniów połączyła siły w nadziei wyeliminowania nauczyciela. To domniemanie było bardziej doktryną niż regułą, ale dzięki tej doktrynie zakon Sithów przetrwał, chociaż w ukryciu, całe tysiąclecie. Rogaty i oszpecony przez tatuaż Sith, którego Obi-Wan zabił na Naboo, nie mógł być jednak nauczycielem Dooku, bo hrabia był wówczas wciąż jeszcze członkiem za- konu Jedi. Ciemna Strona zacierała wprawdzie jasność postrzegania wielu problemów, ale dopóki Dooku przebywał w murach Świątyni, po prostu nie mógł wieść podwójne- go życia. - Mistrzu Yodo - odezwał się w końcu Kenobi. - Czy Dooku mógł kłamać, kiedy twierdził, że senat znalazł się we władzy Sidiousa? Nie zwalniając, sędziwy mistrz energicznie pokręcił głową. - Bardzo uważnie senatowi się przyglądaliśmy - zaczął. - Postępując tak, wiele ry- zykowaliśmy... potajemnie wypytując tych, którym służymy. Żadnego dowodu jednak nie znaleźliśmy. - Uniósł głowę i spojrzał na młodszego Jedi. - Gdyby nad senatem władzę Sidious przejął, czy pokonana do tej pory nie zostałaby Republika? Czy do Konfederacji Jądro i Wewnętrzne Rubieże by nie należały? Urwał i jakiś czas się zastanawiał. - Może na Geonosis przez przypadek Dooku się wygadał - podjął po chwili. - Gdyby tego nie zrobił, o istnieniu Sidiousa szukać musielibyśmy informacji. W spokoju byśmy Dooku zostawili, a on do eskalacji wojny by doprowadził. Co sądzisz o tym, Obi-Wanie? Hmmm? Kenobi zaplótł ręce na piersi.
James Luceno Janko5 49 - Tamtego dnia długo nad tym rozmyślałem, mistrzu - przyznał młodszy Jedi. - Doszedłem do wniosku, że Dooku po prostu nie potrafił utrzymać języka za zębami, chociaż może później tego żałował. Kiedy uciekał na pokład okrętu, zachowywał się, jakby mu zależało, abyśmy go zobaczyli. Zupełnie jakby chciał nas zmusić do pościgu i do walki. W pierwszej chwili pomyślałem, że stara się tylko zapewnić bezpieczną ucieczkę Gunrayowi i pozostałym przywódcom separatystów, instynkt jednak podpo- wiada mi, że ponad wszystko chciał nam udowodnić, jaki się stał potężny. Przypusz- czam, że był naprawdę zaskoczony twoim widokiem. Zamiast zabijać Anakina albo mnie, świadomie darował nam życie, żeby przesłać sygnał wszystkim Jedi. - Rację masz, Obi-Wanie - stwierdził Yoda. - Jego duma go zgubiła. Do pokazania nam prawdziwej twarzy go zmusiła. - Czy możliwe, żeby został wyszkolony przez tego... Sidiousa? - zapytał Kenobi. - To rozsądne się wydaje - odparł starzec. - Zapewne zaakceptowany przez Sidiou- sa został po stracie tego, którego ty na Naboo uśmierciłeś. Obi-Wan zastanawiał się jakiś czas nad jego słowami. - Słyszałem pogłoskę, że Dooku bardzo wcześnie zaczął zdradzać zainteresowanie Ciemną Stroną - odezwał się w końcu. - Czy w Świątyni nie wydarzył się incydent, podczas którego skradziono holocron Sithów? Yoda zamknął oczy i kiwnął głową. - Prawdziwa ta pogłoska jest - przyznał. - Pamiętać jednak musisz, Obi-Wanie, że Dooku był Jedi. Wiele lat, bardzo wiele. Porzucić zakon trudna to decyzja. Wpływ na Dooku wiele wydarzeń wywierało. Jednym z nich śmierć twojego byłego mistrza się stała... nawet chociaż Qui-Gon pomszczony został. - Przeniósł spojrzenie na młodszego Jedi. - Skomplikowane to wszystko jest. Skomplikowane -podjął po chwili. - Nie tylko przez to, co wiemy, ale przede wszystkim przez to, czego nie wiemy i co przypuszczać musimy. Stanął i gestem wskazał rzeźbioną ławę. - Na chwilę usiądźmy - zaproponował. - Oświecić cię mogę. Obi-Wan usłuchał, chociaż jego serce waliło jak szalone. - Surowy mistrz Dooku był dla Qui-Gona i pozostałych - zaczął Yoda. - Potężny był, dobrze wyszkolony, przepełniony pogardą. Najważniejsze jednak, że uważał, iż zasłona Ciemnej Strony się uchyla. Dotyczące nas wszystkich znaki się pojawiały o wiele wcześniej, niż w Świątyni się zjawiłeś. Długo przed przybyciem do niej Qui- Gona. Wielkie nieprawości, faworyzowanie swoich, korupcja... Coraz częściej Jedi wzywani byli, żeby pokój zaprowadzać. Coraz częściej do ich śmierci dochodziło. Spod kontroli wydarzenia wymykać się zaczynały. - Czy członkowie Rady wyczuli powrót Sithów? - zainteresował się Kenobi. - Zawsze Sithowie byli obecni, Obi-Wanie - odparł Yoda. - Nagle jednak silniejsi się stali. Bliżej powierzchni wypłynęli. Dooku często o przepowiedni mówił. - Przepowiedni na temat Wybrańca? - zapytał młodszy Jedi. - Jeszcze większej przepowiedni - wyjaśnił Yoda. - O tym, że powrócą mroczne czasy. Pośrodku nich Wybraniec się narodzi, aby przywrócić równowagę w Mocy. - Anakin - domyślił się Kenobi. Labirynt zła Janko5 50 Yoda popatrzył na niego w milczeniu. - Trudno to powiedzieć - odezwał się w końcu. - Może tak, może nie. Ważniejsza jest zasłona Ciemnej Strony. Wiele, wiele dyskusji Dooku prowadził. Ze mną i z pozo- stałymi członkami Rady, przeważnie jednak z mistrzem Sifo-Dyasem. Obi-Wan zachował milczenie. - Wielkimi przyjaciółmi byli - ciągnął Yoda. - Związanymi jednoczącą Mocą. Si- fo-Dyas niepokoił się jednak tym, co z mistrzem Dooku się dzieje. Martwił się rozcza- rowaniem jego, jakie względem ideałów Republiki żywił. Martwił się, że Jedi pochło- nięci tylko sobą są. Widział wrażenie, jakie na Dooku śmierć Qui-Gona wywarła. Wpływ ujawnienia się Sithów dostrzegał. - Starzec z ubolewaniem pokręcił głową. - Mistrz Sifo-Dyas rychłego odejścia Dooku się domyślał -podjął po chwili. - Może na- rodziny ruchu separatystów przeczuwał. - A jednak członkowie Rady uważali Dooku za idealistę - przypomniał Kenobi. Yoda wbił spojrzenie w posadzkę. - Kim się stał, na własne oczy widziałem, ale uwierzyć w to nie chciałem - powie- dział. - Ale jak Dooku odszukał Sidiousa? - zainteresował się młodszy Jedi. - A może to Sidious go odnalazł? - Niemożliwe to wiedzieć - stwierdził starzec. - Ale Sidiousa jako nauczyciela Do- oku zaakceptował. - Czy Sifo-Dyas mógł był również to przewidzieć? - zapytał Obi-Wan. - Także niemożliwe to wiedzieć - powtórzył Yoda. - Domyślać się mógł, że Si- dious odnaleźć Dooku zechce. Żeby go zniszczyć. - Może właśnie to sprawiło, że Dooku rozstał się z zakonem? - Może - przyznał sędziwy Jedi. - Ale potęga Ciemnej Strony nawet najbardziej nieugięte serce uwieść potrafi. Obi-Wan odwrócił się i spojrzał na starego nauczyciela. - Mistrzu, czy to Sifo-Dyas rozkazał wyhodować armię klonów? - zapytał. Yoda kiwnął głową. - Z Kaminoanami się skontaktował - powiedział. - Bez twojej wiedzy? - Bez mojej wiedzy, tak - potwierdził starszy Jedi. - Ale rejestr jego pierwszego kontaktu z nimi istnieje. Obi-Wan pozwolił sobie dać upust frustracji. - Powinienem bardziej szczegółowo przesłuchać Lamę Su - stwierdził ponuro. - Kaminoanie przesłuchani zostali - oznajmił Yoda. - Wiele nam wyjawili. - Naprawdę? - zapytał zaskoczony Kenobi. - Kiedy? - Powściągliwi i małomówni byli, kiedy pierwszy raz do nich poleciałem - zaczął Yoda. - Tylko to, co ci powiedzieli, usłyszałem. Że zamówienie Sifo-Dyas złożył i że Tyranus dostarczył Lama Su wzornik klonów. Że klony przeznaczone dla Republiki były. Ani Sifo-Dyasa, ani Tyranusa Kaminoanie nie widzieli. Później jednak, po ataku na Kamino, więcej od Taun We i Ko Sai się dowiedziałem. Na temat zapłaty. - Którą miał im przekazać Sifo-Dyas? - domyślił się Kenobi.