alien231

  • Dokumenty8 985
  • Odsłony462 563
  • Obserwuję286
  • Rozmiar dokumentów21.8 GB
  • Ilość pobrań381 770

2. Magowie -Krzyżanowska Wiera

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

2. Magowie -Krzyżanowska Wiera.pdf

alien231 EBooki K KR. KRZYŻANOWSKA WIERA.
Użytkownik alien231 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 70 stron)

Wiera Iwanowna Krzy˝anowska Pi´cioksiàg ezotoryczny dziewi´ciotomowy MMMMAAAAGGGGOOOOWWWWIIIIEEEE wydane przez Powrót do Natury Katolickie publikacje 80-345 Gdaƒsk-Oliwa ul. Pomorska 86/d tel/fax. (058) 556-33-32

Rozdzia∏ I str - 2 Rozdzia∏ II str - 12 Rozdzia∏ III str - 21 Rozdzia∏ VI str - 31 Rozdzia∏ V str - 40 Rozdzia∏ VI str - 45 Rozdzia∏ VII str - 58 Rozdzia∏ VIII str - 64 MMMM AAAA GGGG OOOO WWWW IIII EEEE Rozdzia∏ pierwszy Sà miejscowoÊci, które stworzy∏a natura jak gdyby w chwili smutku. Owiewa je jakaÊ t´sknota i to dziwne, niewymowne przygn´biajàce wra˝enie odnosi ka˝dy, ktokolwiek znajdzie si´ w ich obr´bie. MiejscowoÊç takà posiada pó∏nocna Szkocja. Brzeg jest tam wysoki, skalisty, poszarpany g∏´bokimi zatokami. W miejscu tym morskie fale szumià nieustannie, pieniàc si´ burzliwie wÊród ostrych ska∏ pod- wodnych, które tworzà groêny i zdradliwy ∏aƒcuch, trudny do przebycia dla marynarzy. Na szczycie najwy˝szej ska∏y wznosi∏ si´ staro˝ytny zamek, którego wyglàd ponury i surowy by∏ har- monijnym uzupe∏nieniem ogólnego obrazu pustki i melancholii. Ci´˝ka, o grubych liniach architektura, szerokie, poczernia∏e Êciany, tudzie˝ wàskie i g∏´bokie, jak strzelnice okna nadawa∏y zamkowi pi´tno XIII w. Mimo swej staroÊci zachowa∏ si´ on tak doskonale, ˝e móg∏ uchodziç za rezydencj´ jakiegoÊ zamo˝nego pana, rozmi∏owanego w zabytkach Êredniowiecza. Istotnie, dwie grube, okràg∏e wie˝e nie utraci∏y jeszcze ani jednej ceg∏y. Mur ogrodzenia sta∏ nietkni´- ty przez zàb czasu, a szeroka fosa, okrà˝ajàca zamek od strony równiny, nape∏niona by∏a wodà, zresz- tà, jak dawniej. PrzejÊcia przez fos´ broni∏y strzelnice i most zwodzony z ochronnà siatkà. Ale wra˝enie wspó∏czesnoÊci zamek ten sprawia∏ tylko z daleka. Natomiast z bliska w´drowiec przekonywa∏ si´, ˝e ol- brzymie g∏azy, sk∏adajàce si´ na ca∏oÊç zamku, pokryte by∏y pleÊnià i mchem, oraz ˝e jedynie d∏ugo- wiecznoÊç istnienia zabarwi∏a czarnoszarym kolorem to dzikie siedlisko, które zros∏o si´ ze ska∏à, jak or- le gniazdo. Od strony làdu okolica równie˝ mia∏a wyglàd pos´pny i odstraszajàcy. Do∏em, u podnó˝a zamku, ciàgn´∏a si´ dolina zaroÊni´ta ja∏owcem i pokryta g∏´bokimi wybojami. Dopiero w dali, na wzgórzu widnia∏a szpiczasta dzwonnica koÊció∏ka i tonàce w zieleni domki wie- Êniacze. Równie˝ z tej strony, spoza Êcian zamczyska ukazywa∏a si´ zieleƒ stuletnich d´bów i wiàzów. O ile jednak ogólny widok zamku przenosi∏ oczy w´drowca o kilka wieków wstecz, o tyle szeroka, wspaniale wymoszczona szosa, przerzynajàca równin´, rozwiewa∏a z∏udzenie, Êwiadczàc wymownie o kulturalnej rzeczywistoÊci wieku XIX. W pewien pochmurny, sierpniowy dzieƒ drogà tà, utrzymanà znakomicie i obsadzonà drzewami, je- cha∏y dwa powozy. W pierwszym z nich, w∏aÊciwie w niedu˝ej bryczce siedzia∏o dwoje m∏odych ludzi: m´˝czyzna i kobieta, ubrana w zwyk∏y ciemnogranatowy strój, w kapeluszu tego samego koloru. Ten ciemny strój uwydatnia∏ oÊlepiajàcà bia∏oÊç jej twarzy. W∏osy mia∏a tak jasne, ˝e by∏yby zupe∏nie bia∏e, gdyby nie b´dàca ich szczególnym jakimÊ pi´knem delikatna, poz∏ocistoÊç lÊnienia. Drugim powozem by∏ du˝y, szeroki furgon, zaopatrzony z przodu w niskie siedzenie, zaj´te obecnie przez m´˝czyzn´ 2

w sile wieku i starszà kobiet´, wyjàtkowo ma∏omównà. W pierwszych podró˝nych czytelnik pozna∏ zapewne Ralfa Morgana czyli innymi s∏owy - ksi´cia Su- pramati i jego ma∏˝onk´ Nar´; oboje zmierzali do swego szkockiego zamku w celu zdobycia sztuki i wie- dzy w t a j e m n i c z o n y c h. Wieêli ze sobà starà s∏u˝àcà, powiernic´ Nary i Tortoza, na którego wiernoÊci, szlachetnym rozumie i dyskrecji mo˝ne by∏o ca∏kowicie polegaç. M∏odzi milczeli, patrzàc w zamyÊleniu na rozpostarty przed nimi smutny krajobraz lub zwracali wzrok na zamek, którego czarna sylwetka odcina∏a si´ od szarego t∏a nieba. Pogoda by∏a z∏a. Od oceanu zrywa∏ si´ wiatr ch∏odny, Êwiszczàcy, na horyzont wyleg∏y czarne chmury. Przeciàg∏e wycie burzy odzywa∏o si´ coraz g∏oÊniej i dochodzi∏o coraz bli˝ej. - Mam wra˝enie, ˝e ten stary zamek powita nas huraganem - zauwa˝y∏ Supramati. - O, nie sàdz´, gdy˝ zanim burza rozszaleje si´ na dobre, b´dziemy ju˝ w domu - odrzek∏a Nara. - Zresztà z tej wysokoÊci widok szalejàcego morza jest groênym, ale jednoczeÊnie wspania∏ym wido- wiskiem. - Zapewne Narajana kocha∏ to miejsce - ciàgnà∏ Supramati. - W teczce jego znalaz∏em zdj´cie tego zamku, chocia˝ trudno jest przypuÊciç, aby nieprzesycony jeszcze Êwiatowiec, czujàcy si´ dobrze tylko w wirze Êwiata i w zgie∏ku, móg∏ sobie upodobaç tak osamotnione, tchnàce smutkiem pustkowie. - Ale˝ zapominasz chyba, ˝e Narajana by∏ nieÊmiertelny! W∏aÊnie rozwiàz∏y tryb ˝ycia budzi∏ w nim g∏´bokie nastroje ducha, a wszak˝e w takich chwilach chaos rozpasanych ˝ywio∏ów najbardziej odpo- wiada∏ szaleƒstwom burz, które on prze˝ywa∏. Narajana istotnie kocha∏ to schronisko w ci´˝kich chwi- lach swego ˝ycia. Tylko jego pietyzmowi nale˝y zawdzi´czaç oryginalne urzàdzenie wn´trza zamku i to, ˝e w ogóle zamek ten dotychczas istnieje tak dobrze zakonserwowany. Dlatego radzi∏am ci, abyÊ przy- jecha∏ tu na studia ni˝szej magii. Bardziej odpowiedniego miejsca nie znajdziemy nigdzie, gdy˝ jeÊli cho- dzi∏o o przyjemnoÊç lub o laboratoria, Narajana by∏ mistrzem w urzàdzaniu i zdobywaniu niezb´dnych akcesorii. Ostatnie s∏owa powiedzia∏a Nara, Êmiejàc si´. Tymczasem bryczka zaprz´˝ona w ogniste rumaki, przelecia∏a b∏yskawicznie drog´, dzielàcà jà od zamku, przemkn´∏a przez most zwodzony, min´∏a ciemnà, g∏´bokà bram´ i zatrzyma∏a si´ przed pod- jazdem, nad którym zwisa∏ murowany daszek. W du˝ym, ciemnym korytarzu, b´dàcym niegdyÊ zbrojownià, gospodarzy powita∏ zarzàdzajàcy zam- ku - starzec o srebrzystej brodzie, ochmistrzyni w podesz∏ym wieku i kilkoro s∏ug o ponurych, Êciàgni´- tych w zmarszczki twarzach. - Spotyka nas tutaj kolekcja staro˝ytnoÊci. Doprawdy wydaje mi si´, ˝e ludzi tych zgromadzi∏ tutaj Narajana dla kokietowania przybyszów - powiedzia∏ ksià˝´, gdy znaleêli si´ na schodach. - Narajana nie lubi∏ ludzi zatwardzia∏ych niepoprawnie w cnocie, skromnoÊci - odpowiedzia∏a Nara z lekkim uÊmiechem. - Ludziom tym, którzy byli mu oddani, a którzy przedtem widzieli i s∏yszeli wszyst- ko, cokolwiek mogli widzieç i s∏yszeç, Narajana usi∏owa∏ przed∏u˝aç ˝ycie. Wi´kszoÊç tych s∏ug to starcy, liczàcy ju˝ po sto lat. Mimo tak podesz∏ego wieku, s∏u˝ba zamkowa na przyj´cie paƒstwa zacz´∏a krzàtaç si´ ˝wawo. Wsz´dzie na ozdobionych herbami kominkach p∏onà∏ ˝ywy ogieƒ, rozniecajàc ciep∏o pod sklepieniami, po ca∏ym zamku, gdzie panowa∏a wilgoç i ch∏ód. W sali jadalnej zastawiony by∏ stó∏ z przepychem. Co zaÊ dotyczy obiadu, to pod wzgl´dem przyrzàdzenia potraw i doboru daƒ na specjalne uznanie zas∏u˝y∏ kucharz. Supramati wyrazi∏ swe szczere zadowolenie. Po obiedzie uda∏ si´ na zwiedzanie zamku. Umeblowanie komnat by∏o antyczne, pe∏ne prostoty i powÊciàgliwego komfortu. Ka˝dà niemal Êcia- n´ pokrywa∏y rzeêby z czarnego d´bowego drzewa, lub makaty. Rzeêbione meble w komnatach ksi´cia nale˝a∏y bez wàtpienia do koƒca czternastego stulecia, na- tomiast meble w apartamentach Nary pochodzi∏y z czasów królowej El˝biety. Jeden tylko szczegó∏ niewiele mia∏ wspólnego z ogólnym stylem tego Êredniowiecznego siedliska - wschodnie dywany, zaÊcielajàce pod∏ogi. Drzwi z gabinetu Supramatiego prowadzi∏y na obwiedziony kamiennà balustradà balkon, który jak gniazdo jaskó∏cze, zwisa∏ nad przepaÊcià. Stanàwszy na balkonie, ksià˝´ wspar∏ si´ ∏okciami o balustrad´ i zapatrzy∏ w przestrzeƒ z zachwy- 3

tem, przej´ty jednoczeÊnie dreszczem l´ku. Pod nim, w dali, w przestworzach szala∏a burza. OÊlepiajàce b∏yskawice ostrymi ci´ciami przerzyna- ∏y czarne t∏o nieba, rozwÊcieczone fale urasta∏y nagle jak góry, pieni∏y si´, uderza∏y o ska∏´ i z ∏oskotem rozbija∏y si´ u brzegu. Wicher wy∏ i gwizda∏, grzmia∏y pioruny, a Supramati sta∏ na balkonie, jak gdyby wznosi∏ si´ razem z nim ponad tym chaosem. I gdy to wspania∏e, lecz przejmujàce zgrozà widowisko poch∏on´∏o go ca∏kowicie - drobna ràczka do- tkn´∏a jego r´ki, a jasnow∏osa g∏ówka opar∏a si´ o jego rami´. W milczeniu Supramati przytuli∏ ˝on´ do siebie i ju˝ oboje, pogrà˝eni w zadumie, spoglàdali w mroku na bezdennà przestrzeƒ, rozpostartà u ich stóp. Nagle, niewiadomo skàd b∏ysnà∏ szeroki promieƒ Êwia- t∏a, rozdar∏ ciemnoÊci, zamigota∏ ˝ywym jaÊnieniem na falach, osrebrzy∏ bia∏à pian´, uwydatni∏ grzbiety zba∏wanionych wód. Na okrzyk zdziwienia m´˝a Nara odpowiedzia∏a: - W pobli˝u jest latarnia. Dzisiaj niejeden marynarz dozna zmi∏owania i z radoÊcià ujrzy to Êwiat∏o, które b´dzie mu przewodnikiem wÊród niebezpiecznych dróg. Mnie si´ wydaje, ˝e ta latarnia jest zna- mieniem twojego ˝ycia. Supramati! Jak ten ˝eglarz, walczàcy z rozszala∏ym morzem, puÊci∏eÊ si´ na nieznany ocean tajem- niczej i przejmujàcej trwogà wiedzy. WÊród mroku, który otoczy∏ ci´ zewszàd, w walce, którà b´dziesz musia∏ podjàç z ˝ywio∏ami, jedynym twoim sternikiem b´dzie twoja wola; lecz w nadziei wtajemniczenia znajdziesz t´ latarni´, którà upatrzysz sobie jako cel swoich wysi∏ków, podczas gdy w olÊniewajàcym Êwietle wy˝szej magii znajdziesz swego przewodnika, bo ono, jak gwiazda rozjaÊni drog´, którà sobie obra∏eÊ. - Tà przewodniczkà, tà Êwiecàcà gwiazdà na szlaku moich przedziwnych losów ty b´dziesz, Naro - rzek∏ Supramati, przyciskajàc ˝on´ do piersi. - Ty dasz mi mi∏oÊç, która mnie wesprze, ty dasz mi swà mi∏oÊç, która rozproszy we mnie zwàtpienie i uko∏ysze mojà t´sknot´ w czasie majàcych nastàpiç ci´˝- kich doÊwiadczeƒ. - O, tak, Supramati! Dam ci mi∏oÊç, nie ziemskà, nie zmys∏owà, ale czystà i niezniszczalnà, uszla- chetniajàcà i wià˝àcà nasze dusze na wieki, mi∏oÊç, która b´dzie nas pociàga∏a na drog´ nieskoƒczone- go doskonalenia si´ i wiedzy. Ksià˝´ nie odpowiedzia∏ i uca∏owa∏ r´k´ ˝ony z wdzi´cznoÊcià. Oboje byli tak wzruszeni, ˝e zamilkli, rozkoszujàc si´ tylko wspania∏ym widokiem burzy. Dopiero, gdy zacz´∏a si´ ulewa, wrócili do pokoju. Gabinet oÊwietla∏a lampa z b∏´kitnym aba˝urem. Na kominku trzaska∏ weso∏o ogieƒ, rozsiewajàc cie- p∏o. Mi∏y przepych tej komnaty stanowi∏ kontrast z szalejàcà na zewnàtrz burzà. To przyjemne wra˝enie spot´gowa∏a weso∏oÊç Nary, która Êmiejàc si´ i swawolàc, nalewa∏a m´˝owi herbaty. Reszt´ wieczoru sp´dzili weso∏o. Poniewa˝ jednak podró˝ zm´czy∏a ich troch´, wi´c wczeÊniej udali si´ do swoich komnat. Supramati po∏o˝y∏ si´ do ∏ó˝ka, ale nie móg∏ zasnàç. To, co by∏o niewiadomego we wtajemniczeniu, do którego przygotowywa∏ si´, m´czy∏o go. To zaÊ co dotychczas widzia∏ z pozagrobowego Êwiata, ra- czej odpycha∏o go ni˝ pociàga∏o. Ponadto dzia∏a∏a mu na nerwy szalejàca nieustannie burza. W g∏´bo- kiej nocnej ciszy s∏ychaç by∏o z bolesnà wprost ÊwiadomoÊcià, jak gwizda∏ i j´cza∏ wicher w kominie, jak wy∏ ocean. Nacierajàc na brzeg fale uderza∏y z takà si∏à o ska∏´, ˝e zdawa∏o si´, i˝ wzniesiony na niej zamek dr˝y w swoich posadach. Aby myÊlom swoim daç inny kierunek, Supramati zaczà∏ oglàdaç otaczajàce go przedmioty. Na ma- katach, pokrywajàcych Êciany, by∏ przedstawiony turniej: zwyci´zca kl´cza∏ u stóp damy i bra∏ z jej ràk ∏aƒcuch z∏oty. Rysunek ten jednak pozostawia∏ wiele do ˝yczenia, gdy˝ blade twarze damy i rycerza by- ∏y nad wyraz nieprzyjemne. Supramati zwróci∏ oczy na portret wiszàcy na przeciwleg∏ej Êcianie i oÊwietlony zawieszonà u sufitu lampà. Portret ten malowany na drzewie wyobra˝a∏ kobiet´ w czarnym stroju z przykrytà g∏owà. Wyko- nanie malowid∏a by∏o nieudolne, jakkolwiek zdradza∏o ono p´dzel dobrego artysty. Z p∏askiej kredowej, twarzy patrza∏o dwoje b∏´kitnych oczu tak pe∏nych wyrazu g∏´bokiej goryczy, ˝e dama ta, z której ju˝ przed wiekami zosta∏y tylko prochy, budzi∏a szczere wspó∏czucie. O tak, wszystko tu mówi∏o o zaginionych w historii wiekach i o znikomoÊci ludzkiego ˝ycia. RadoÊci 4

i smutki tylu wymar∏ych pokoleƒ poch∏onà∏ tajemniczy niewidzialny Êwiat. MyÊl o ˝yciu, trwajàcym wiecz- nie, rozwijajàcym si´ w nieskoƒczonoÊç przej´∏a ksi´cia l´kiem. Nie zwraca∏ ju˝ uwagi na otoczenie i za- stanowi∏ si´ nad zdarzeniami, które w dziwny sposób pokierowa∏y jego ˝yciem. Jak w kalejdoskopie przesuwa∏y si´ lata jego biednej, przecià˝onej pracà doli, gdy by∏ doktorem. Je- go naukowe dociekania i bezwiedna obawa przed Êmiercià. Strach niewyt∏umaczony, tym wi´kszy, im bardziej podcina∏y go rozwijajàce si´ suchoty. Potem przyszed∏ moment, kiedy zjawi∏ si´ Narajana, jak niezrównany czarnoksi´˝nik z “Tysiàca i jednej nocy” i przeistoczy∏ biednego, konajàcego Ralfa Morga- na w ksi´cia Supramati, nieÊmiertelnego milionera. A oto podró˝ do lodowców w towarzystwie tajemni- czego przewodnika, który opowiada∏ mu o cudownych w∏asnoÊciach eliksiru ˝ycia. Potem spotkanie Na- ry, obcowanie z istotami nieÊmiertelnymi i wstàpienie do bractwa rycerzy “Okràg∏ego Sto∏u WiecznoÊci” w zaczarowanym pa∏acu Graala. Wreszcie - wycieczka do Indii i zawarcie znajomoÊci z magiem Ebra- marem, w którym uzyska∏ opiekuna na kilku stuleci. Wspomnienie to rozwia∏o w duszy ksi´cia niepokój i d∏awiàcy go smutek. Azali˝ ma straciç wiar´ we w∏asne si∏y, gdy posiada w oddanej mu z bezgranicznà mi∏oÊcià ˝onie i w przyjacielu Dachirze, tym wspó∏bracie nieÊmiertelnoÊci, tak pot´˝ne duchy opiekuƒ- cze? Czemu˝ mia∏by nie wystawiç si´ na takie same próby, na jakie wystawili si´ inni. Naturalnie, cia∏o jest s∏abe i doznaje wstrzàsu wskutek dotkni´cia si∏ okultystycznych. Lecz gdzie˝ jest wola, aby zwyci´- ˝yç t´ s∏aboÊç. RozmyÊlajàc tak, Supramati poczu∏ goràce pragnienie zasiàgni´cia rady u Ebramara, chcia∏ wypo- wiedzieç mu swoje zwàtpienia i prosiç go o pomoc i wskazówki. Wsta∏ szybko i postanowi∏ wypróbowaç przedmiot, który ofiarowa∏ mu Ebramar w chwili, gdy opuszcza∏ on Himalaje. Mag powiedzia∏, ˝e w razie istotnie zachodzàcej potrzeby mo˝na go wywo∏aç za pomocà tego przedmiotu. Na kanapie sta∏a niewielka walizka z przeró˝nymi tajemniczymi rzeczami, które Supramati pragnà∏ mieç zawsze pod ràkà, a których nie wolno by∏o nikomu dotykaç. Otworzywszy walizk´, Supramati wyjà∏ z niej okràg∏e pude∏ko wielkoÊci talerza, nieg∏´bszego ni˝ dziesi´ç centymetrów. Pude∏ko by∏o zrobione z jakiegoÊ bia∏ego metalu, jak gdyby ze srebra, ale mieni- ∏o si´ ró˝nymi barwami, sprawiajàc wra˝enie masy per∏owej. Wieko zdobi∏y jakieÊ, nieznane, Êwiecàce, fosforycznie znaki. Supramati ju˝ niejednokrotnie oglàda∏ ten przedmiot. Teraz, obraca∏ go w r´kach, przyk∏ada∏ do ucha, gdy˝ zdawa∏o mu si´ ˝e wewnàtrz pude∏ka rozlega si´ jakiÊ dêwi´k. Istotnie pude∏ko gra∏o tym g∏´bokim, charakterystycznym szumem, jaki wydaje muszla. Ksià˝´ poruszy∏ g∏owà, usiad∏, postawi∏ pude∏ko na stole i nacisnà∏ poÊrodku wieka pod∏u˝ny znak, na który kiedyÊ zwróci∏ mu uwag´ Ebramar. Rozleg∏ si´ g∏uchy trzask i wieko otworzy∏o si´. Z pude∏ka buchnà∏ duszàcy aromat i powia∏a fala ciep∏ego powietrza, tego powietrza, którym Supramati oddycha∏ wieczorami podczas pobytu swego w Himalajach. Ksià˝´ pochyli∏ si´ z zaciekawieniem, aby ujrzeç zawartoÊç pude∏ka, lecz wewnàtrz nic nie zobaczy∏, oprócz szarego, sk∏´bionego tumanu. G∏´bokoÊç pude∏ka wyda∏a mu si´ tak otch∏annà, jak czarna prze- paÊç, której przecie˝ nie móg∏ zawieraç tak p∏ytki przedmiot. Supramati gubi∏ si´ w domys∏ach. Nie mo- gàc dociec tego, czego sam nie pojmowa∏, poprzesta∏ na dok∏adnym wykonaniu wskazówek swego mi- strza i zapatrzy∏ si´ w pude∏ko. Wkrótce w ciemnej g∏´bokoÊci ukaza∏ si´ czerwony punkt. Punkt ten porusza∏ si´, zbli˝a∏, powi´k- szajàc si´ szybko. Nagle okrzyk przera˝enia wybieg∏ z ust Supramatiego. Ukaza∏a mu si´ zupe∏nie wyraênie, choç w mglistym zarysie, wspania∏a g∏owa Ebramara, otoczona delikatnym, srebrzystym ob∏okiem. Du˝e, ogniste oczy maga patrzy∏y na niego g∏´bokim, jasnym spojrzeniem; uÊmiechni´te usta roz- chyli∏y si´ i g∏uchy, dobrze znajomy g∏os oznajmi∏: - Witam ci´, mój synu! Nie trwó˝ si´, albowiem to, co widzisz, nie jest cudem lub czarodziejstwem, lecz zwyczajnym zastosowaniem praw natury. Wiedz o tym, ˝e dosz∏y mnie twoje myÊli trwo˝ne i nie- spokojne i zjawiam si´, aby ci powiedzieç: nie opuszczaj ramion, dopóki nie rozpoczà∏eÊ pracy i nie l´kaj si´ pot´g nieznanych, gdy˝ czuwamy nad tobà. Zapewne czeka ci´ droga ci´˝ka, ciernista, lecz kto wy- trwa, ten b´dzie nagrodzony. Nie mo˝esz wyobraziç sobie nawet tego szcz´Êcia, jakiego zaznasz, gdy 5

przekonasz si´, ˝e twoja si∏a astralna sta∏a si´ pot´gà i ˝e ta pot´ga jest s∏u˝ebnicà twojej wyçwiczonej woli. Zaznasz szcz´Êcia, majàc ÊwiadomoÊç, ˝e nie jesteÊ ju˝ uleg∏ym niewolnikiem nieznanych, roz- strzelonych si∏, lecz panem kosmicznych ˝ywio∏ów, zale˝nych od twojej myÊli i pot´˝nej woli. Supramati s∏ucha∏, jak we Ênie i nie móg∏ pojàç, w jaki sposób Ebramar, oddzielony od niego oce- anem i tysiàcami mil, móg∏ rozmawiaç z nim i zjawiç mu si´ w dotykalnej postaci. Dreszcz nadprzyro- dzonej trwogi wstrzàsnà∏ jego cia∏em. W tej chwili da∏ si´ s∏yszeç cichy Êmiech. - Synu mój, wszystko to, na co teraz patrzysz, wyda ci si´ rzeczà zupe∏nie zrozumia∏à, gdy poznasz mechanizm zjawiska, które ci´ obecnie tak zaniepokoi∏o. Bàdê cierpliwy, oka˝ m´stwo i stanowczoÊç, a nadejdzie czas, gdy rozproszà si´ cienie i gdy jasnym, zachwyconym spojrzeniem ujrzysz objawienie cudów nieskoƒczonoÊci. Uczyniwszy ostatni znak, zjawisko zacz´∏o blednàç. G∏owa utraci∏a swój rysunek, stopniowo rozp∏y- n´∏a si´ w ob∏oku, wreszcie zosta∏ tylko czerwony punkt, niknàcy w g∏´bi. Pude∏ko zamkn´∏o si´ samo. Oddychajàc z trudem, Supramati zawinà∏ pude∏ko w p∏ótno i w∏o˝y∏ z powrotem do walizki. Nast´pnie po∏o˝y∏ si´ do ∏ó˝ka, lecz znowu d∏ugo nie móg∏ zasnàç. To, co przed chwilà widzia∏ i s∏ysza∏, wywar∏o na nim wstrzàsajàce wra˝enie, ale zarazem pod wp∏ywem tego wra˝enia zapragnà∏ tym bardziej zbadaç ten tajemniczy Êwiat, w którym utajone sà tak cudowne zjawiska. Wstàpi∏a w niego otucha. MyÊl, ˝e w ka˝dej chwili posiada mo˝noÊç skomunikowania si´ ze swym pot´˝nym protektorem, który bez wzgl´- du na dzielàcà ich przestrzeƒ, przebywa w pobli˝u, podzia∏a∏a na niego dobroczynnie i uspakajajàco. Wreszcie g∏´boki, pokrzepiajàcy sen sklei∏ mu powieki. Obudzi∏ si´ Êwie˝y i rzeÊki, doskonale usposobiony. Pogoda równie˝ poprawi∏a si´ i morze zalane by∏o Êwiat∏em s∏onecznym. Nawet pustelnicza miejscowoÊç mia∏a jakiÊ inny radosny wyglàd pod wp∏y- wem o˝ywczych promieni. Nara by∏a równie˝ o˝ywiona i weso∏a. Gdy po Êniadaniu Supramati chcia∏ udaç si´ na dok∏adne, szczegó∏owe zwiedzanie zamku, sprzeci- wi∏a si´ temu i rzek∏a z uÊmiechem: - Na to b´dziesz mia∏ jeszcze doÊç czasu. Nie ma tu nic osobliwego, a jeÊli chodzi o cz´Êç zamku przeznaczonà na okultystyczne zaj´cia, to radz´ ci zwiedziç jà wy∏àcznie pod przewodnictwem Dachira. Teraz zaÊ, korzystajàc z pi´knego poranku, pójdziemy na spacer i obejrzymy okolic´. Po obiedzie za- prowadz´ ci´ sama do sali, którà nazwa∏am Êwiàtynià wtajemniczenia. Czy zgadzasz si´ na ten pro- gram, panie mój i rozkazodawco? - Zastosuj´ si´ do niego z radoÊcià, ty moja czarodziejko, mój cudzie! Gotów jestem s∏uchaç ci´ za- wsze. Przy tym musz´ wyznaç szczerze, ˝e spacer na Êwie˝ym powietrzu jest bardziej zajmujàcy i przy- jemny, ani˝eli oglàdanie tych starych sklepieƒ - doda∏ weso∏o Supramati. Odbyli konno d∏ugi spacer, po czym zeszli ku morzu kr´tà, ukrytà w skale Êcie˝kà, którà zna∏a tylko Nara. Droga ta by∏a bezpieczna i dost´pna dla istot nieÊmiertelnych. Po obiedzie Nara uj´∏a m´˝a pod rami´ i prowadzàc go ze sobà, rzek∏a podst´pnie: - Pójdziemy do twego przysz∏ego czyÊçca. Znaleêli si´ w ma∏ym gabinecie, do którego drzwi ukryte w obiciu Êciany prowadzi∏y z gabinetu Su- pramatiego. Stàd udali si´ kr´tymi schodami na górne pi´tro i weszli do ciemnego gabinetu pozbawionego okien. W Êwietle kaganka, który nios∏a Nara, Supramati ujrza∏ w g∏´bi pokoju olbrzymie ˝elazne drzwi, po- kryte czarnymi i czerwonymi znakami kabalistycznymi. PoÊrodku ka˝dego skrzyd∏a drzwi, w medalionie, majàcym kszta∏t pi´cioramiennej gwiazdy umieszczone by∏y symboliczne malowid∏a. Malowid∏o jednego medalionu przedstawia∏o czerwonego w´˝a, stojàcego na ogonie i trzymajàcego kaganek, malowid∏o drugiej - wyobra˝a∏o go∏´bia, niosàcego w dziobie z∏oty pierÊcieƒ. Nad drzwiami, niby nad wejÊciem do egipskiej Êwiàtymi, widnia∏a skrzydlata tarcza s∏oneczna, a nad nià symbole czterech ˝ywio∏ów, wÊród których przewija∏a si´ czarna wst´ga z nast´pujàcym napisem, utworzonym z liter ognistego koloru: “Ten, kto studiuje wiedz´ we wszystkich jej dziedzinach, osiàga chwa∏´ maga; lecz nie masz powro- tu dla tego, kto odchyli zas∏on´ tajemnicy!”. Nara poczeka∏a, a˝ mà˝ obejrzy drzwi, a nast´pnie rzek∏a: 6

- Znaki, które tu widzisz, to klucze do wywo∏ania wielu ciekawych zjawisk. Wejdêmy tutaj. Nacisn´∏a spr´˝yn´ i drzwi otworzy∏y si´ bezszelestnie. Pokój, do którego weszli by∏ okràg∏y i nie mia∏ okien. Z zawieszonej u sufitu szklanej kuli sàczy∏o si´ delikatne, niebieskawe Êwiat∏o, zaledwie roz- widniajàce pokój. Supramati jednak widzia∏ wyraênie ka˝dy przedmiot. Sala ta by∏a jednoczeÊnie Êwiàtynià i pracow- nià: po jednej stronie na wzniesieniu, majàcym kilka stopni, sta∏ o∏tarz z czarnà, jedwabnà zas∏onà, roz- chylonà w tej chwili; po drugiej znajdowa∏ si´ piec zaopatrzony w olbrzymie miechy, retorty, zwoje rurek destylacyjnych i w inne przyrzàdy, s∏u˝àce do alchemii. Na pó∏kach pouk∏adane by∏y ksià˝ki w starych skórzanych oprawach, le˝a∏y zwoje papieru i sta∏y szkatu∏ki oraz pude∏eczka; oszklona szafa pe∏na by∏a baniek, garnuszków i woreczków najrozmaitszej wielkoÊci. Na o∏tarzu le˝a∏ miecz, sta∏ kubek i wznosi∏ si´ krzy˝ odlany z jakiegoÊ nieznanego metalu. Tu˝ przy o∏tarzu zawieszony by∏ dzwon. Pod Êcianà na wysokiej podstawie sta∏o lustro o ró˝nokolorowej, b∏yszczàcej powierzchni, takie sa- mo, jakie Supramati widzia∏ ju˝ w zamku nad Renem. Tutaj równie˝ poÊrodku pokoju znajdowa∏a si´ metalowa, wypolerowana tarcza i le˝a∏ m∏otek, ale mia∏a ona wi´ksze rozmiary ni˝ ta, w którà kiedyÊ tak nieostro˝nie uderzy∏, wywo∏ujàc tym widzenie armii krzy˝owców. WÊród tych rzeczy by∏y porozstawiane maleƒkie stoliki zaopatrzone w z∏ote lub srebrne lichtarze z grubymi, woskowymi Êwiecami, u˝ywanymi powszechnie w koÊció∏kach. Dwa du˝e sto∏y dêwiga∏y na sobie olbrzymie, zapiecz´towane ksi´gi i na ka˝dym z nich sta∏o doÊç du˝e naczynie, pe∏ne wody tak Êwie˝ej i czystej, jak gdyby jej przed chwilà nalano. Niskie i mi´kkie fote- le uzupe∏nia∏y umeblowanie pokoju. W sali unosi∏ si´ dziwny, ostry, lecz jedno-czeÊnie orzeêwiajàcy aro- mat. Gdy Supramati obejrza∏ ju˝ wszystko, Nara rzek∏a z uÊmiechem: - Chodêmy! Wywo∏amy zaraz Dachira. Poprowadzi∏a m´˝a do dziwacznego lustra i nacisn´∏a spr´˝yn´. Lustro poruszy∏o si´ natychmiast, osun´∏o si´ z podstawy i stan´∏o przed nimi. Dopiero teraz Supramati dostrzeg∏ wielkoÊç lustra, równà jego wzrostowi. - W tej samej chwili Nara nacisn´∏a kawa∏ek jakiejÊ materii, podobnej do waty i zacz´∏a nià mocno nacieraç polerowanà powierzchni´. Lustro pociemnia∏o, utraci∏o swe ró˝nokolorowe zabarwienie i uczy- ni∏o si´ czarne jak atrament. Nast´pnie na powierzchni´ wystàpi∏y srebrzyste krople, jak gdyby przesià- ka∏y od wewnàtrz. JednoczeÊnie z ukazaniem si´ tej Êwiecàcej rosy, Nara zanuci∏a coÊ pó∏g∏osem, w nieznanym m´˝o- wi j´zyku. Nast´pnie, skoƒczywszy Êpiew, rzek∏a: - Teraz patrz uwa˝nie! Supramati zaczà∏ obserwowaç, ze zrozumia∏ym zaciekawieniem, zachodzàcy w jego oczach proces. Powierzchnia lustra jak gdyby wprawi∏a si´ w ruch, dr˝a∏a, wydajàc trzask; nastàpnie zasz∏a g´stym oparem, który z kolei przeistoczy∏ si´ w fioletowà mg∏´. Potem zas∏ona ta rozsun´∏a si´ i ukaza∏a widok na morze. Przed nimi, ginàc w oddali, rozpoÊciera∏a si´ równina, sfalowana powiewem Êwie˝ego wiatru. Ostre morskie powietrze uderzy∏o z impetem, a z dala, sunàc po falach, szybko zbli˝a∏ si´ okr´t, w któ- rym Supramati pozna∏ od razu statek Dachira. Wkrótce pok∏ad okr´tu zaczà∏ zarysowywaç si´ coraz wy- raêniej i po up∏ywie kilku minut statek stanà∏ na jednym poziomie z oknem. Na pok∏adzie sta∏ Dachir, po- chylony ku masztowi z twarzà bladà, uÊmiechni´tà. Uchyliwszy kapelusza, mag sk∏oni∏ si´ uprzejmie. - Âpiesz si´ Dachirze! - krzykn´∏a Nara, czyniàc r´kà przyjazny znak. - Oczekujemy ciebie. Supra- mati p∏onie z niecierpliwoÊci. - Jutro b´d´ wieczerzaç z wami - odpowiedzia∏ dêwi´czny, dobrze znany g∏os. W tej chwili fioletowa mg∏a zas∏oni∏a otwór dziwnego okna, nast´pnie ukaza∏a si´ metalowa tarcza i zacz´∏a szybko poch∏aniaç resztki oparu, unoszàce si´ jeszcze nad jej powierzchnià. Wreszcie wszyst- ko powróci∏o do poprzedniego stanu. Supramati osunà∏ si´ na krzes∏o i otar∏ pot z czo∏a. - Wszystko to, czego doÊwiadczam, oglàdajàc nieprawdopodobne zjawiska, obalajàce wszystkie prawa natury, mo˝e przyprawiç o pomieszanie zmys∏ów! - wykrztusi∏, pochylajàc w ty∏ g∏ow´. 7

Nara rozeÊmia∏a si´ g∏oÊno. - Ach, Supramati, gdy wpadasz w napuszonà zarozumia∏oÊç uczonego, zaczynasz mówiç rzeczy za- bawne. Czy˝ mo˝na obaliç prawa natury? Czy˝ nie prostszym i bardziej logicznym b´dzie przypuszczenie, ˝e istniejà nieznane przez nas prawa, których zastosowanie przez ludzi, umiejàcych kierowaç nimi, two- rzy zjawiska, które zdumiewajà ci´ jedynie dlatego, ˝e nie znasz ich istoty? Wkrótce b´dziesz móg∏ wyjaÊniç te wszystkie “tajemnice” i pierwszy b´dziesz si´ Êmia∏ z dzisiejsze- go swego wzruszenia. Supramati z niecierpliwoÊcià oczekiwa∏ nast´pnego wieczoru. Dzi´ki wrodzonemu sceptycyzmowi nie wierzy∏ w∏asnym oczom, mimo oczywistoÊci zjawisk. Wydawa∏o mu si´ niemo˝liwoÊcià zapowiedzia- ne przybycie Dachira. Wczorajsze widzenie by∏o zapewne tylko halucynacjà, spowodowanà przez roz- strojone nerwy. Z polecenia Nary kolacj´ przygotowano dla trzech osób. Oko∏o dziesiàtej jeden ze starych s∏u˝àcych wprowadzi∏ oczekiwanego goÊcia. Tym razem Dachir mia∏ na sobie wspania∏y ubiór wspó∏czesny. Po powitaniu wszyscy zasiedli do sto∏u. Gdy skoƒczono kolacj´, Nara opuÊci∏a pokój, a goÊç i gospodarz zostali sami. Dachir uÊcisnà∏ moc- no r´k´ Supramatiego i rzek∏: - Dzi´kuj´ ci, przyjacielu, ˝eÊ obra∏ sobie we mnie przewodnika! Zm´czony ju˝ jestem b∏àkaniem si´ po morzach i b´d´ szcz´Êliwy, mogàc odpoczàç tu w waszym towarzystwie! - Dzia∏a∏em tylko pod wp∏ywem sympatii dla ciebie, a to nie zas∏uguje na ˝adnà wdzi´cznoÊç - weso- ∏o odpowiedzia∏ Supramati - kiedy jednak masz zamiar rozpoczàç nasze prace? - Je˝eli nie b´dziesz mia∏ nic przeciwko temu, to jutro wieczorem. - Doskonale! Czy potrzebny mi b´dzie jakiÊ rytua∏, abym przygotowa∏ si´ do pracy? - Przygotowania zacznà si´ dopiero jutro, a na razie jesteÊmy wolni! - Tym lepiej - zauwa˝y∏ Supramati. Nast´pnie rozmowa zosta∏a skierowana na inne tematy. Nazajutrz up∏ywa∏ im czas bardzo szybko na rozmowach, spacerze i spo˝yciu obiadu, który obydwaj poch∏on´li z apetytem. O wtajemniczeniu nie wspomniano ani jednym s∏owem. Dopiero wieczorem Da- chir oznajmi∏: - Czas ju˝ na nas, Supramati, po˝egnaj si´ na tydzieƒ ze swojà pi´knà ma∏˝onkà. Ten czas jest nie- zb´dny na przygotowanie si´ do pierwszego aktu twojego wtajemniczenia. Udali si´ do laboratorium, które opisaliÊmy. Ku zdziwieniu Supramatiego Dachir otworzy∏ drzwi, któ- rych istnienia nie domyÊla∏ si´ i wprowadzi∏ go do sàsiedniej komnaty. Sta∏y tu dwa ∏ó˝ka i coÊ w kszta∏cie du˝ej, szerokiej, szklanej wanny, nape∏nionej niebieskawym przezroczystym p∏ynem. - Tutaj - rzek∏ Dachir - powinniÊmy sp´dziç tydzieƒ na postach, modlitwie i oczyszczeniu. Zacznijmy zaraz! Zapali∏ dwanaÊcie grubych, jak r´ce, Êwiec w lichtarzach i roznieci∏ na trójnogu w´gle, rzuciwszy na nie garÊç proszku; proszek natychmiast buchnà∏ ró˝nokolorowym p∏omieniem, nape∏niajàc pokój dusz- nym zapachem. - Teraz rozbierz si´ i wejdê do basenu! - rozkaza∏ Dachir. Supramati spe∏ni∏ polecenie; lecz spostrzeg∏ ku swemu najwy˝szemu zdumieniu, ˝e to, co w wannie, wydawa∏o mu si´ wodà, by∏o jakàÊ materià prawie nieuchwytnà. Wprawdzie odczuwa∏ wilgoç, ale ta wilgoç pochodzi∏a raczej z powietrza, ni˝ z p∏ynu. Nast´pnie do- zna∏ na ca∏ym ciele goràcych uk∏uç i znowu ze zdumieniem stwierdzi∏, ˝e wype∏niona po brzegi wanna opró˝ni∏a si´ nagle w sposób niepoj´ty. Supramati nie zdawa∏ sobie sprawy, czy ta dziwna materia wyciek∏a przez jakiÊ specjalny kana∏, czy poch∏oni´ta zosta∏a przez jego organizm. Poczu∏ w sobie spokój i przyp∏yw si∏, wyszed∏ z wanny z uczu- ciem zadowolenia i zaczà∏ si´ ubieraç. Potem czas up∏ywa∏ szybko. Supramati kàpa∏ si´ codziennie w tajemniczej substancji i poddawa∏ si´ okadzaniu. Dachir dwa razy dziennie dawa∏ mu posi∏ek, z∏o˝ony z bia∏ego chleba i kubka czerwonego wina, które przynosi∏ z o∏tarza 8

w laboratorium. Reszt´ czasu Supramati sp´dza∏ na odmawianiu modlitw, oznaczonych w kajecie przez jego nauczyciela, na zapami´tywaniu przeró˝nych magicznych formu∏ek i na çwiczeniach, majàcych na celu kszta∏cenie woli oraz osiàgni´cie zdolnoÊci skupienia si´ na jednym przedmiocie. Zaabsorbowany tymi pracami, nie spostrzega∏ nawet, jak czas up∏ywa∏. Czu∏ si´ dobrze, by∏ rzeÊki; umys∏ mia∏ jasny, jak nigdy. Nie odczuwa∏ ju˝ g∏odu ani zm´czenia, zdziwi∏ si´ ogromnie, gdy nagle Da- chir oznajmi∏ mu: - Tydzieƒ ju˝ up∏ynà∏. Weê ostatnià kàpiel i w∏ó˝ ubranie, które znajdziesz w tym pudle. Zlecenie to Supramati wykona∏ bezzw∏ocznie. Gdy wyszed∏ z wanny, wydoby∏ z pud∏a d∏ugà, obszer- nà tunik´ koloru mlecznego i w∏o˝y∏ jà na siebie. Sp∏yn´∏a po jego ciele a˝ do stóp, uk∏adajàc si´ w mi´k- kie fa∏dziste zwoje. Materia∏ ten nie by∏ ani jedwabny, ani we∏niany, ani p∏ócienny. Nadzwyczaj cienka i zarazem mocna, lecz delikatna jak puch materia mieni∏a si´, jakby by∏a pokryta rosistym py∏em i za do- tkni´ciem chrz´Êci∏a lekko. - Có˝ to jest? Nigdy niczego podobnego nie widzia∏em - zapyta∏ Supramati. - Materia ta jest utkana z w∏ókien roÊliny magicznej - odrzek∏ Dachir, nak∏adajàc na siebie podobnà tunik´. Potem wyjà∏ z drugiego pud∏a dwa metalowe pasy z uwypuklonymi na nich znakami kabalistycznymi i ∏aƒcuch z fioletowà gwiazdà. Gdy Supramati opasa∏ si´ i za∏o˝y∏ ∏aƒcuch, Dachir doda∏: - Zjedz kawa∏ek chleba i wypij kubek wina. Potem weê woskowà Êwiec´ i w drog´! Supramati us∏ucha∏ go w milczeniu. Serce bi∏o mu silnie, gdy˝ zrozumia∏, ˝e nadszed∏ czas, gdy po- raz pierwszy zetknie si´ z niewidzialnym, strasznym Êwiatem. Uzbroiwszy si´ w miecz, który le˝a∏ na o∏tarzu i wziàwszy w drugà r´k´ Êwiec´ woskowà, Dachir rzek∏: - Teraz podejdê do zas∏ony, wiszàcej w g∏´bi pokoju! Id´ za tobà! Supramati opanowa∏ m´˝nie rosnàcy w nim niepokój i uda∏ si´ we wskazanym kierunku. Zaledwie postàpi∏ kilka kroków ci´˝ka zas∏ona rozsun´∏a si´, jakby targn´∏y nià niewidzialne r´ce i otworzy∏a wàskie przejÊcie podobne do k∏adki, przerzuconej przez czarnà otch∏aƒ, ziejàcà z obu stron. Patrzàc wy∏àcznie przed siebie, Supramati przeszed∏ nad otch∏anià. Podnios∏a si´ druga kurtyna i ksià˝´ zszed∏ do obszernej sali, okràg∏ej jak laboratorium i prawie zu- pe∏nie pustej. PoÊrodku na kamiennej pod∏odze, by∏ narysowany czerwony kràg, wokó∏ którego sta∏y cztery trójnogi z w´glami, p∏onàcymi ró˝nokolorowym ogniem: bia∏ym, niebieskim, zielonym i czerwo- nym. Aromat wype∏niajàcy pokój by∏ tak silny, ˝e Supramati dozna∏ zawrotu g∏owy. Nagle znikn´∏o mu wszystko przed oczami, bo oto ujrza∏ Nar´, uÊmiechajàcà si´ do niego przyjaênie. Podobnie jak on - bosa odziana w takà samà tunik´, m∏oda kobieta sta∏a w g∏´bi pokoju przy sznurze dzwonu, wiszàcego pod sufitem. Rozpuszczone, spadajàce a˝ do stóp w∏osy tworzy∏y na niej wspania∏y p∏aszcz. By∏a pi´kniejsza, ni˝ kiedykolwiek, ale jej czarujàca twarzyczka mia∏a surowy wyraz uroczysto- Êci i niez∏omnej woli. Pójdê i staƒ poÊrodku! - zwróci∏a si´ do m´˝a tonem rozkazujàcym. Supramati spe∏ni∏ rozkaz, u˝ywajàc ca∏ej swej mocy, aby zachowaç nale˝yty spokój. Wówczas Dachir podniós∏ miecz w gór´ i uczyniwszy nim ruch w kierunku pó∏nocy, po∏udnia, wscho- du i zachodu, zanuci∏ dziwnà pieʃ. JednoczeÊnie Nara zacz´∏a powoli uderzaç w dzwon. Rozleg∏y si´ przeciàg∏e, j´kliwe dêwi´ki, akompaniujàce g∏osowi Dachira. Mia∏o si´ wra˝enie, ˝e dzwoni jakiÊ szklany instrument. Nagle ucich∏o wszystko. Po chwili wÊród grobowej ciszy Dachir zakrzyknà∏ gromowym g∏osem: - Du- chy ˝ywio∏ów! Wyjdêcie z wn´trza ziemi, z g∏´biny wód, z wy˝yn eteru i z ognia, który przenika wszystko! Zjawcie si´ nam, s∏ugi przestrzeni, poruszajàce pot´gi ˝ywio∏ów! Na ten zew sal´ nape∏ni∏ szum. Wiatr gwizda∏, ziemia dr˝a∏a, a w powietrzu rozleg∏ si´ trzask. Zda- wa∏o si´, ˝e nap∏ywa∏ zewszàd jakiÊ t∏um niewidzialny i t∏oczy∏ si´ wokó∏ Supramatiego, Nary i Dachira. Nast´pnie g´ste jak dym, chmury rozwia∏y si´, ustàpiwszy miejsca jasnoÊci. Przy kr´gu t∏oczy∏a si´ ja- kaÊ niezwyk∏a armia, utkwiwszy swe pa∏ajàce spojrzenia w Supramatiego. By∏y to szarawe, o niewyraênych konturach istoty, przyodziane w rozwiewajàce si´ szaty. Próbowa∏y przestàpiç kràg, ale sprawia∏o im to m´k´. Nagle powietrze przeszy∏a b∏yskawica i na g∏owie Suprama- 9

tiego ukaza∏ si´ jaÊniejàcy Ênie˝nobia∏y krzy˝. Napowietrzne masy cofn´∏y si´ i utworzy∏y cztery grupy skupione wokó∏ czterech trójnogów. Obecnie t∏um zjaw mia∏ wyraêniejsze zarysy i mo˝na by∏o odró˝niç kszta∏ty tych fantastycznych istot; dziwaczne i okropne. Jedne z tych zjaw by∏y czerwone jak ogieƒ i jak gdyby odlane z rozpalonego ˝elaza; inne zielonawe utworzone z b∏otnej zakrzep∏ej piany, zresztà oprócz fosforyzujàcych oczu, nie mia∏y w sobie nic ludzkie- go. Trzecia grupa wyró˝nia∏a si´ dziwacznymi formami i posiada∏a skrzyd∏a koloru b∏´kitnego. Grupa ta bezustannie unosi∏a si´ ko∏o trójnoga, na którym p∏onà∏ niebieski ogieƒ. Wreszcie wÊród k∏´bów czarne- go dymu porusza∏y si´ obrzydliwe maleƒkie istoty o z∏owrogich, ziemistoszarych twarzach. Supramati patrzy∏ na ten straszny t∏um widziade∏ i dygocàc febrycznie, zaledwie móg∏ utrzymaç w r´- ku Êwiec´. Jak we Ênie, s∏ysza∏ rozlegajàcy si´ w przestrzeni Êpiew: to harmonijny wrzask. By∏a to mie- szanina skarg, ∏kaƒ, radosnych okrzyków i t´sknoty do Êwiat∏a. I znowu rozleg∏ si´ dêwi´czny g∏os Dachira: - Duchy ˝ywio∏ów! Poszukujecie swego pana, szukacie pola pracy? A oto on - wasz nowy pan! ¸à- cz´ was z nim, a wy przysi´gnijcie mu pos∏uszeƒstwo i pomoc. Og∏uszajàce uderzenie pioruna wstrzàsn´∏o zamkiem a˝ do jego posad. Jasne b∏yskawice strzela∏y ze wszystkich stron, chwytajàc Supramatiego jak w ogniowà siatk´. Ziemia, zda si´, znikn´∏a zupe∏nie, utworzywszy mu pod stopami czarnà, bezdennà przepaÊç. W tej chwili z drugiej strony przepaÊci zary- sowa∏a si´ kamienna arka - monumentalne wejÊcie do nieznanego, ukrytego w ciemnoÊciach “tamtego” Êwiata. Nara i Dachir znaleêli si´ obok neofity, chwycili go za r´ce i popchn´li przed siebie. - Przejdê, nie cofaj si´ bo zginiesz! Trzymaj mocno Êwiat∏o i idê bez wahania! - wo∏ali oboje g∏osem stanowczym. Zdeterminowany, z zaciÊni´tymi z´bami, Supramati rzuci∏ si´ naprzód i przeszed∏ otch∏aƒ, trzymajàc kurczowo woskowà Êwiec´. Przestàpiwszy próg arki, znalaz∏ si´ w absolutnej ciemnicy. Grunt by∏ pod nogami Êliski i zda si´ co chwila grozi∏ usuni´ciem si´. Mimo to Supramati szed∏ wytrwale, zapatrzony w p∏omieƒ Êwiecy, popy- chany wiatrem, uderzajàcym w niego z ty∏u. Po chwili, która wyda∏a mu si´ wiecznoÊcià, w pó∏mroku zarysowa∏a si´ druga arka, innego kszta∏tu, s∏u˝àca za wejÊcie do wàskiego i prawie ciemnego korytarza. Supramati, oÊmielony ju˝, wszed∏ zdecydowanie. Nagle ze wszystkich stron otoczy∏y go straszne, potworne zwierz´ta. P∏azy, nietoperze i jadowite owady pojawia∏y si´ co kroku, kàsajàc go i czepiajàc si´. Z resztkami ÊwiadomoÊci Supramati szed∏ dalej po Êliskim gruncie, nie zdajàc sobie sprawy, gdzie idzie. Dopiero, gdy oÊlepiajàca Êwiat∏oÊç uderzy∏a go w twarz, zatrzyma∏ si´ na chwil´. Nieoczekiwanie ko- rytarz rozszerzy∏ si´ i ukaza∏ nowe drzwi ca∏e w ogniu. Z drzwi tych, jak z pieca bucha∏ p∏omieƒ, a na progu siedzia∏o fantastyczne zwierz´, olbrzymich rozmiarów, o ludzkiej twarzy. Zza pleców potwora wyrasta∏y ogromne skrzyd∏a, a spojrzenie jego grozi∏o Êmiercià ka˝demu, kto oÊmieli∏by si´ zbli˝yç do niego. Zimny pot wystàpi∏ na czo∏o m∏odego doktora, a w uszach dêwi´cza∏y mu jeszcze s∏owa przewodni- ków: - Idê ciàgle naprzód, bez wahania, nie cofaj si´, bo zginiesz! Wi´c z rozpaczliwym m´stwem rzuci∏ si´ znowu przed siebie. Odniós∏ wra˝enie, ˝e wpad∏ do ognistego potoku. Wzrok potwora przeszywa∏ go na wskroÊ, jak rozpalone ˝elazo. Odruchowo podniós∏ Êwiec´ do gó- ry. Wówczas ujrza∏ ze zdziwieniem, ˝e potwór, zamiast rzuciç si´ na niego, pochyli∏ g∏ow´ i poszed∏ na- przód, jakby wskazywa∏ mu drog´. W miar´ jak post´powali tà tajemniczà drogà, wyglàd obrzydliwego potwora ulega∏ przemianie. Twarz wstr´tna przeistacza∏a si´ w oblicze anio∏a cudownej pi´knoÊci. Na k´dzierzawej g∏owie mia∏ girland´ Ênie˝no bia∏ych kwiatów. Cielsko potwora pozbywa∏o si´ stopniowo swego ci´˝aru i masy, wreszcie, gdy sta∏o si´ zupe∏nie przeêroczystym i lotnym cia∏em, okry∏a je ognista tunika, sp∏yn´∏a po 10

nim lekkimi wspaniale u∏o˝onymi fa∏dami. Nagle ogieƒ zgas∏. Supramati powiód∏ wystrszonym wzrokiem dooko∏a i ujrza∏ przed sobà rozlanà szeroko powierzchni´ wód. Wiatr zawy∏, wzdymajàc burzliwe fale jak wielkie góry i ciskajàc strz´py roz- wianej piany w twarz neofity i ognistego anio∏a. Supramati uczyni∏ ruch, jakby chcia∏ przystanàç, ale anio∏ spojrza∏ na niego z tak znaczàcym uÊmie- chem, ˝e ksià˝´ rzuci∏ si´ w fale. Przez chwil´ mia∏ wra˝enie, ˝e tonie w bezdennej przepaÊci. Poch∏o- n´∏a go zimna jak lód woda, zapar∏szy w nim oddech; szumia∏o mu w uszach, w oczach pociemnia∏o, do- zna∏ zawrotu g∏owy. Lecz nagle wpad∏a na niego fala, unios∏a go i wyrzuci∏a na powierzchni´. Spojrza∏ zdziwiony. Woda znikn´∏a, wiatr umilk∏: panowa∏a wokó∏ uroczysta cisza. Sta∏ na wyg∏adzonej jak lustro, powierzchni niewielkiego jeziora i patrzy∏ na rozpostarty doko∏a krajo- braz, pe∏en ˝ywych barw. Widaç by∏o zielone skupiska drzew, mokrad∏a usiane kwiatami, a w górze ja- Ênia∏o b∏´kitne sklepienie niebios. Opodal, tonàc w potokach oÊlepiajàcego Êwiat∏a, sta∏ anio∏ ognisty, dzier˝àc w podniesionej r´ce Ênie˝nobia∏y krzy˝, zalany krwià. Na twarzy tego tajemniczego przewodnika malowa∏ si´ jakiÊ nadludzki majestat; jasne p∏omienne oczy utkwi∏ w olÊnionych oczach Supramatiego i mówi∏ dêwi´cznym g∏osem, wskazujàc na krzy˝: - Patrz! Oto droga wiecznoÊci zalana krwià tych, którzy przezwyci´˝yli w∏asnà cielesnoÊç. Na tej dro- dze cierpià wszyscy; tutaj trzeba pokonaç wszystkie ˝àdze ludzkie, wszystkie pragnienia zmys∏owe, wszystkie u∏omnoÊci ducha. Tu cz∏owiek materialny b´dzie ukrzy˝owany, a˝eby zmartwychwstaç du- chem i a˝eby przekroczyç próg wiedzy absolutnej. Otó˝ uczyƒ krok, abyÊ przestàpi∏ ten próg, oblany po- tem twojej pracy i zdobyty za cen´ twego zmys∏owego cia∏a, a w Êwiecie niewidzialnym zap∏onie dla cie- bie olÊniewajàca gwiazda maga. Krajobraz przes∏oni∏ si´ mg∏à i zmieni∏ swój wyglàd. Zieleniejàca ziemia unios∏a si´ i utworzy∏a pod sobà sklepienie, rozwidnione przyçmionym Êwiat∏em. PoÊrodku sta∏ otwarty sarkofag, a nad nim Êwieci∏a promienna gwiazda; obok grobowca sta∏ ten sam duch genialny, który s∏u˝y∏ ksi´ciu za przewodnika. Obecnie jednak zamiast krzy˝a mia∏ w r´ku czarny kubek. - Co to wszystko znaczy? - przemkn´∏o przez myÊl Supramatiego jak b∏yskawica. - Ma to znaczenie nast´pujàce: oto zagadka, którà musisz rozwiàzaç - odrzek∏ duch, podnoszàc czarny kubek. W tej chwili zapad∏y ciemnoÊci. Supramati poczu∏, ˝e leci w otch∏aƒ i zemdla∏. Gdy otworzy∏ oczy, ujrza∏ pochylonà nad nim Nar´ i Dachira. Powiód∏ r´kà po czole, usi∏ujàc zebraç myÊli. Mia∏ wra˝enie, jakby ocknà∏ si´ po ci´˝kim Ênie, pe∏- nym okropnych koszmarów. Nagle zbudzi∏a si´ w nim pami´ç i uprzytomni∏ sobie dok∏adnie wszystko, co zasz∏o. Lecz kiedy roz- chyli∏ usta, aby przemówiç, Dachir po∏o˝y∏ mu palec na wargach i rzek∏ takim g∏osem, który zmusi∏ go do pos∏uszeƒstwa: - Milcz! Nie ods∏aniaj tajemnicy, którà oglàda∏eÊ. NoÊ jà w sobie jak przewodnie Êwiat∏o. RRoozzddzziiaa∏∏ ddrruuggii Po up∏ywie kilku dni, przeznaczonych na odpoczynek i sp´dzonych na weso∏ych, przyjacielskich po- gaw´dkach tudzie˝ na interesujàcej lekturze, Dachir oznajmi∏ pewnego wieczoru, ˝e znowu nadszed∏ czas pracy i prac´ t´ rozpocznà nazajutrz z rana w laboratorium. - Czy znowu b´dzie wywo∏ywanie? - zapyta∏ Supramati z odcieniem niech´ci. Nara pogrozi∏a m´˝owi palcem, a Dachir odpowiedzia∏ ze Êmiechem: - Nie, tym razem weêmiemy si´ do teorii, na praktyk´ mamy jeszcze czas. Nazajutrz z rana, zaledwie wzesz∏o s∏oƒce, Supramati zjawi∏ si´ w laboratorium. Zasta∏ ju˝ tam Da- chira, który pochylony nad jakimÊ olbrzymim folia∏em, zaj´ty by∏ czytaniem. Powitali si´ serdecznie i Dachir, podnoszàc si´ z krzes∏a rzek∏: - Najpierw musz´ pokazaç ci, mój przyjacielu, jak nale˝y rozpoczynaç dzieƒ. 11

Zaprowadzi∏ Supramatiego do pokoju, w którym sta∏y dwa ∏ó˝ka i wanna! Min´li go jednak i otwo- rzywszy ukryte w Êcianie drzwi, zeszli kr´tymi schodami na ni˝sze pi´tro, na którym znajdowa∏a si´ prawdziwa ∏azienka z umieszczonym poÊrodku du˝ym, marmurowym basenem. Reszt´ umeblowania stanowi∏a toaleta, zaopatrzona w niezb´dne przybory, poÊciel i dwa du˝e kosze. - B´dziemy tu si´ odÊwie˝aç trzy razy dziennie. Czy widzisz t´ spr´˝yn´? Za niaciÊni´ciem jej, ba- sen nape∏nia si´, za przesuni´ciem jej w prawo, p∏yn znika. Ta niebieska emaliowana amfora zawiera esencj´ aromatycznà, której szklank´ nale˝y wlaç do wody. Po u˝yciu kàpieli b´dziesz przywdziewa∏ szaty, które znajdziesz w tym oto kufrze. W szatach tych poczujesz si´ daleko wygodniej i ponadto pod wzgl´dem kroju i koloru nadajà si´ one bardziej do naszych zaj´ç, ani˝eli te wasze modne ubrania. Po wykonaniu tego wszystkiego, co ci zaleci∏em, przyjdê do mnie do laboratorium. Kàpiel istotnie odÊwie˝y∏a Supramatiego. Aromatyczna esencja zabarwi∏a wod´ delikatnym, ró˝o- wym kolorem i nape∏ni∏a pokój zapachem ró˝ i fio∏ków. W kufrze Supramati znalaz∏ d∏ugà, szerokà szat´ z czarnej we∏ny, czarnà czapeczk´ i z∏oty ∏aƒcuch z przywieszonym poÊrodku znakiem, który by∏ wysadzany siedmioma ró˝nymi drogocennymi kamienia- mi. Wróciwszy do laboratorium, Supramati spostrzeg∏, ˝e Dachir jest ubrany tak samo jak on. - Obydwaj uczyniliÊmy si´ podobni do Fausta! Dla zupe∏nego z∏udzenia brak tylko Mefista. - O, nie! - zaprzeczy∏ weso∏o Dachir. - W∏aÊnie ja kreuj´ Mefistofelesa w przebraniu uczciwego uczo- nego doktora. Albowiem przeze mnie b´dziesz wtajemniczony w arkana czarnej magii, o ty szlachetny FauÊcie, który zosta∏eÊ obdarzony wiecznà m∏odoÊcià, majàcà trwaç daleko d∏u˝ej, ni˝ m∏odoÊç twego pierwowzoru. Zresztà rola kusiciela odpowiada mi znakomicie, a to z uwagi na kiepskà s∏aw´, jakà mnie obdarzy∏a legenda. Gdy obydwaj usiedli, Dachir ciàgnà∏: - Najpierw powiem ci o pramaterii, tj. o tej niezwyk∏ej substancji, którà wch∏onà∏eÊ w siebie, a o której nic nie wiesz. Nie myÊl, ˝e b´d´ móg∏ udzieliç ci zupe∏nie zrozumia∏ych wyjaÊnieƒ; ja sam zaledwie po- siadam znajomoÊç alfabetu tej olbrzymiej nauki, w której zawarty jest ca∏y mechanizm wszechÊwiata. Nie b´d´ wspomina∏ o zdobyczach wspó∏czesnych nauk, które bez wàtpienia znasz doskonale, jako doktor i znakomity chemik. Nadmieni´ tylko, ˝e nauka “oficjalna” nie zna istoty olbrzymiej iloÊci tych czynników, które dzia∏ajà wokó∏ nas, nie wie, ˝e poznawanie pierwiastków lub sk∏adników cia∏ prowadzi do coraz nowych odkryç i ˝e niejedna rzecz, która wydawa∏a si´ byç bardzo prosta, okaza∏a si´ nader z∏o˝onà. Otó˝ ca∏a nieskoƒczona przestrzeƒ wype∏niona jest eterem substancji bardziej subtelnej ni˝ najsub- telniejszy i najl˝ejszy gaz czy fluid. Substancj´ t´ nazywamy pierwotnà materià. JeÊli mo˝na si´ tak wy- raziç, jest to ogieƒ w stanie nieuchwytnego fluidu, motor, dajàcy ˝ycie, coÊ, czym jest wszystko prze- siàkni´te. Ale czy duchy wy˝sze, wtajemniczone znajà w∏aÊciwoÊci tej niezwyk∏ej substancji, którà s∏usznie mo˝na nazwaç “˝ywotnym sokiem wszechÊwiata”, nie wiem. Substancja ta wype∏nia ca∏à przestrzeƒ, ca∏y kosmos. Gdy zaczyna si´ tworzyç mg∏awicowa plama, wówczas pierwotna materia g´stnieje dzi´ki niezwyk∏ej szybkoÊci wiru i ka˝da powstajàca planeta po- ch∏ania jà w takiej iloÊci, jaka jest jej niezb´dna dla przysz∏ych potrzeb. Ta matka-karmicielka jest nie- odzowna dla ˝ycia cia∏ niebieskich w ciàgu miliarda lat, gdy˝ pierwotnà materià obdzielone jest wszyst- ko, cokolwiek ˝yje, oddycha, porusza si´ i wydaje energi´ Êwiat∏a. Tam, gdzie Êwiat∏o to gaÊnie, zaczy- na si´ rozka∏d; to - Êmierç. Ka˝da planeta zawiera w swoim wn´trzu pewien zapas tego ˝ywotnego soku i Êwiat istnieje tylko do czasu, zanim nie wyczerpie si´ ostatnia kropla pierwotnej materii i zanim nie zachwieje si´ równowaga ˝ywio∏ów, utrzymywana dzi´ki tej dziwnej substancji; albowiem jest ona w∏aÊnie tym boskim tchnieniem, o którym wspomina ksi´ga bytu - tchnieniem Stworzyciela, które unosi si´ nad mrokami chaosu i rozgra- nicza ˝ywio∏y. Istotnie pierwotna substancja, przenikajàca tworzàcà si´ materi´, dokonuje podzia∏u, ale zawsze zachowuje dominujàcà rol´, przeistaczajàc si´ wskutek wirowania w ró˝norodne, o˝ywiane przez nià cia∏a; jakkolwiek na poczàtku zadanie jej polega na zasilaniu Êwiat∏a w ciàgu jego trwania pla- netarnego, to jednak wskutek atomizowania si´ i nieskoƒczonego procesu przemiany, daje ona tylko ˝y- cie ograniczone, jakie posiadajà roÊliny, zwierz´ta i ludzie. 12

W wolnej postaci substancja ta nigdy nie jest sk∏adnikiem zwyk∏ego ˝ycia, lecz przechodzi z pokole- nia na pokolenie za pomocà przeradzania si´. Nam, nieÊmiertelnym, wszystko to przedstawia si´ odmiennie. Pierwotnà materi´ poch∏aniamy w jej pierwotnej postaci i wobec tego cia∏a nasze osiàgajà d∏ugowiecznoÊç ˝ycia planetarnego. Jak ci ju˝ wiadomo, ˝aden zbytek i ˝aden przypadek nie mogà wyczerpaç êród∏a zawartej w nas ˝y- wotnoÊci pod warunkiem, ˝e nie chwycimy si´ Êrodka, u˝ytego przez Narajan´ i pociàgajàcego za sobà nader powa˝ne nast´pstwa. A˝eby umrzeç, musimy wyczekiwaç przejÊcia na innà planet´. Tam pier- wotna materia znajduje si´ w zgo∏a odmiennych chemicznych kombinacjach, z którymi ju˝ nie mo˝e utworzyç organicznego zwiàzku zawarta w nas, wyczerpana i os∏abiona materia tutejszego ˝ycia. Nastàpi rozk∏ad i oto po zakoƒczeniu naszego d∏ugiego ˝ycia doczekamy si´ nareszcie chwili uro- czystego przejÊcia do Êwiata niewidzialnego. Dlatego jest rzeczà wielce rozsàdnà u˝ywaç wszystkich si∏, aby ciàgle czyniç post´py i aby w naszym duchowym ˝yciu nie zatrzymywaç si´ na jednym miejscu. Supramati drgnà∏ i nerwowo odrzuci∏ w ty∏ swe ciemne w∏osy. - Wiesz, co ci powiem, Dachirze? Oto, gdybym na poczàtku zdawa∏ sobie spraw´ z tego, co czyni´, za nic w Êwiecie nie wzià∏bym do ust tego zdradzieckiego kubka. Chwilami, patrzàc w perspektyw´ bez- kresnego ˝ycia, dostaj´ zawrotu g∏owy. - Wierz´ ci! W∏aÊnie tego samego i ja doÊwiadcza∏em. A jednak w miar´, jak zg∏´bia∏em nauk´, uczucie to znika∏o. Bàdê co bàdê tym razem Rubikon przekroczony - trzeba iÊç naprzód! - Lecz powiedz, prosz´, kto pierwszy mia∏ szcz´Êcie otrzymaç t´ pierwotnà materi´ w ca∏ej jej ogromnej pot´dze i w jaki sposób przekaza∏ jà innym? Zapytujesz o to, czego sam nie wiem. Trudno jest wskazaç wynalazc´ “panaceum”, z którego dobro- dziejstwa korzystamy z uwagi na archaicznoÊç samego zdarzenia. Na ten temat istniejà pewne podania, które wydadzà ci si´ nazbyt legendarne. Podobno Ewa, skuszona przez w´˝a zakosztowa∏a tej substancji; gdy˝ ˝ycie wyda∏o jej si´ tak pi´k- ne, ˝e zapragn´∏a przed∏u˝yç je w nieskoƒczonoÊç. Pocz´stowa∏a równie˝ Adama i za to oboje zostali wygnani z Raju. Lecz opuszczajàc Raj, oboje wzi´li ze sobà zapas tej materii, co stanowi przyczyn´ tak d∏ugiego ˝ycia pierwszych patriarchów, tu- dzie˝ Matuzala. Podobno Melchizedech posiada∏ t´ materi´ i by∏ ju˝ w owym czasie cz∏onkiem bractwa. Powy˝sze wyjaÊnia równie˝ historia Prometeusza. Lecz, gdzie si´ znajduje pierwotne êród∏o tej tajemniczej substancji - nie wiem. Jedni twierdzà, ˝e na wyspie Ceylon, gdzie znajdowa∏ si´ Raj ziemski, inni wspominajà o tajemniczym miejscu w Mezopota- mii, pomi´dzy Tygrysem i Eufratem, ktoÊ jednak zapewnia∏ mnie, ˝e w Afryce jest pewna grota, która g∏´bokoÊcià swà dochodzi prawie do Êrodka ziemi, skàd wyp∏ywa∏o êród∏o ˝yciowych si∏. Któ˝ jednak doszuka si´ prawdy w tych wszystkich opowiadaniach? Jestem jedynie pewien, ˝e znacznà iloÊç tej substancji posiada oÊrodek naszego bractwa, znajdujàcy si´ nad dozorem jednego spoÊród cz∏onków. W lodowcach stra˝nikiem takiego sk∏adu by∏ Narajana, obecnie zaÊ rola ta przypad∏a tobie. Pocze- kaj! Chc´ ci coÊ jeszcze powiedzieç. Mówiono mi, ˝e niektóre olbrzymie w´˝e znajà w∏aÊciwoÊci pier- wotnej materii i potrafià odszukaç drog´ do zdobycia jej. Jakoby mia∏a poch∏aniaç jà królowa tych w´˝y. Po prze∏kni´ciu materia ta odchodzi z powrotem i dzi´ki zetkni´ciu si´ z powietrzem oraz wskutek ˝y- wotnych emanacji, którymi jest przesycona, przybiera kszta∏t b∏´kitnego Êwiecàcego kamienia, obdarzo- nego cudownà mocà. Jest to tak zwane “palladium” ka˝dego królestwa w´˝y. Ale jedynie wtajemniczeni umiejà zdobywaç ten kamieƒ, posiadajàcy niezwyk∏à w∏asnoÊç. Leczy on choroby, zabezpiecza przed Êmiertelnà truciznà, lub jadem, zabliênia rany, rozwija okultystyczne zdolnoÊci duszy, wywo∏uje jasnowidzenia itp. Posiadacz takiego kamienia mo˝e poddaç swojej woli wol´ innych ludzi, nie b´dàc nara˝onym na podobne zakusy z innej strony. Podobne kamienie posiadali niejednokrotnie profani, nie domyÊlajàcy si´ wszystkich ich w∏asnoÊci. Ten, kto jest wtajemniczonym nieÊmiertelnym, mo˝e jednà kroplà pierwotnej materii roz∏o˝yç ten ka- mieƒ, który wówczas ulatnia si´ i przechodzi w gaz. Z kamieni tych mo˝na wyrabiaç magiczne gwiazdy; podobny kamieƒ ma na piersi Mahatma. Z sub- stancji takiego kamienia by∏ proszek, który mia∏ w swym r´ku Van Hellmont i Helwecjusz i za pomocà 13

którego najmniej szlachetne metale mo˝na przekszta∏ciç w z∏oto. Prawdziwe magiczne ber∏a, ale nie zwyczajne ber∏a zaklinaczy, majà w sobie zawsze materi´ pier- wotnà. Stàd w∏aÊnie wyp∏ywa ich moc w opanowywaniu ˝ywio∏ów. Posiadajàc takie ber∏o, mag budzi ro- ÊlinnoÊç, wywo∏uje ∏adnà pogod´ lub Êciàga deszcz, burz´, pioruny i b∏yskawice. Za pomocà podobnego ber∏a Moj˝esz otworzy∏ ziemi´ i wywo∏a∏ ogieƒ, który strawi∏ buntowników. Pierwotna materia w postaci proszku jest filozoficznym kamieniem alchemików; zmieszany z ziemià, powo∏uje do ˝ycia magiczne roÊliny; ten sam proszek w po∏àczeniu z ró˝nymi chemicznymi materia∏ami tworzy drogocenne kamienie, obdarzone ró˝nymi w∏aÊciwoÊciami magicznymi. Jednym s∏owem, mag w zale˝noÊci od stopnia swego wykszta∏cenia mo˝e wywo∏ywaç ró˝ne zjawiska; gdybyÊ je widzia∏, zda- wa∏oby ci si´, ˝e znalaz∏eÊ si´ w Êwiecie zaczarowanym, podczas, gdy w rzeczywistoÊci by∏oby to tylko umiej´tnym zastosowaniem pot´g, nieznanych przez profanów. Pierwotnà materià pos∏ugujà si´ wszyscy magowie i wtajemniczeni. Jedni biorà jà w celu zagwaran- towania sobie ˝ycia planetarnego, inni natomiast zadowalajà si´ tym, ˝e korzystajà z jej w∏asnoÊci i zaj- mujà si´ badaniem, jak studiami naukowymi. - Z tego wynika∏oby, ˝e nie wszyscy magowie i wtajemniczeni cieszà si´ ˝yciem planetarnym? - za- pyta∏ Supramati. - ˚yjà oni wszyscy bardzo d∏ugo, nawet ci, którzy nie pragnà przed∏u˝yç swego ˝ycia za pomocà wiedzy. Ta d∏ugotrwa∏oÊç pochodzi stàd, ˝e ich ˝ycie trzeêwe, proste, pozbawione wszelkich wybryków, bardziej uduchowione, ni˝ ˝ycie istoty materialnej, nader powoli wyczerpuje ˝ywotne moce. Lecz niezale˝nie od nieÊmiertelnych z naszego bractwa, istnieje olbrzymia liczba wtajemniczonych, którzy zabezpieczajà si´ na wielowiekowe ˝ycie, dzia∏ajàc innymi Êrodkami. Ârodki te zachowujà im m∏odoÊç, ewentualnie wiek dojrza∏y i dajà im mo˝noÊç odejÊcia w Êwiat niewidzialny w ka˝dym czasie. Ale kategoria tych m´drców podlega specjalnej surowej regule, obowiàzani sà wystrzegaç si´ wszelkie- go zbytku, czego znowu mo˝e nie uczyniç nieÊmiertelny z naszego bractwa. Niestety w niejednym brac- twie znajdzie si´ cz∏owiek w rodzaju Narajany lub spotkaç mo˝na zdeprawowane jednostki igrajàce ogniem, dalekie od poznania tej si∏y, jakà dysponujà. Lecz ludzie tacy znikajà po up∏ywie krótszego lub d∏u˝szego czasu swego istnienia, podobnie, jak zniknà∏ twój poprzednik. - Wi´c mamy zaczàç od poznania pierwotnej materii? - zagadnà∏ Supramati. - Tak i nie! Pierwotna substancja zawarta jest niewàtpliwie we wszystkim i spotykamy jà wsz´dzie, w najró˝norodniejszym zastosowaniu; ale nasz program b´dzie bardziej ograniczony. Zaczniemy od po- znawania tego, co ma nazw´ czarnej materii. Weêmiemy si´ do poznawania ˝ywio∏ów w ich niezespolo- nym i burzliwym stanie. Ka˝dy ˝ywio∏ posiada w∏asnych prawodawców. Otó˝ zapoznasz si´ przede wszystkim z tymi ni˝szymi, lecz strasznymi w swej pot´dze czynnikami. Dopiero wtedy, gdy ich poko- nasz, zostaniesz ich w∏adcà, wyzb´dziesz si´ obawy przed ich groênymi mocami, wówczas przejdziemy do ni˝szego stopnia bia∏ej magii, gdzie wysi∏ki nasze b´dà ju˝ uwieƒczone wzgl´dnym spokojem, pewnà harmonià wewn´trznà i ÊwiadomoÊcià w∏asnych si∏. Mam nadziej´, ˝e po przejÊciu tego stopnia b´- dziesz móg∏ zostaç uczniem Ebramara i pod jego kierunkiem wznieÊç si´ o kilka faz wy˝ej do jaÊniejàce- go przybytku “absolutnej harmonii”. - Czy starczy mi si∏ na tej ciernistej drodze? - westchnà∏ z powàtpiewaniem Supramati. - Przede wszystkim - nie powàtpiewaj! Pami´taj zawsze, ˝e wàtpienie jest ju˝ cz´Êciowà pora˝kà. OczywiÊcie, musisz pokonaç jeszcze wiele rzeczy i znieÊç wiele ci´˝kich prób; ale posiadajàc energi´ i stanowczoÊç, przezwyci´˝ysz to, co przezwyci´˝one zosta∏o przez tylu innych, co przed tobà przezwy- ci´˝y∏em i ja! PomyÊl tylko, z jakim mozo∏em musia∏ przechodziç pierwsze stopnie wiedzy nieokrzesany, gruboskórny korsarz, a w jakich warunkach ty jesteÊ, b´dàc uczonym, zaprawionym w pracy umys∏owej. - S∏usznoÊcià swoich wywodów zawstydzi∏eÊ mnie, Dachirze. Pozwól, ˝e ci podzi´kuj´ i wybacz, ˝e obarczy∏em ci´ takim niewdzi´cznym zadaniem, jak wtajemniczenie ciemnego profana, jakiego masz w mojej osobie, dla którego potrzeba wiele cierpliwoÊci. Dachir uÊmiechnà∏ si´ i serdecznie uÊcisnà∏ d∏oƒ Supramatiego. - Nie rób sobie zbytecznych wyrzutów - rzek∏. Rad jestem, ˝e mog´ byç twym nauczycielem. Wszak jesteÊmy prawdziwymi braçmi, zwiàzanymi wspólnym losem, jednakowymi dà˝eniami i wspólnà pracà. CierpliwoÊci mam doÊç, gdy˝ przeszed∏em ju˝ wszystkie zwàtpienia, niepokoje i ci´˝kie próby, które te- raz oczekujà ciebie. Prze˝y∏em nieuchronne momenty upadku ducha, zniecierpliwienia i nawet przykro- 14

Êci, a by∏ to czas, gdy przez stosowanie praw okultystycznych obserwowa∏em zjawiska, których zasady nie mog∏em sobie wyt∏umaczyç; wiele zadanych przeze mnie pytaƒ zosta∏o bez odpowiedzi, jakkolwiek wmawiano we mnie wspania∏omyÊlnie dla otuchy: “Zrozumiesz to póêniej!” Dalsza rozmowa ciàgn´∏a si´ na ten sam temat. Supramati zainteresowa∏ si´ szczególnie pierwotnà materià i ciàgle dopytywa∏ si´ o nià, a˝ Dachir rzek∏ mu z uÊmiechem: - Widz´, ˝e rad byÊ za jednym zamachem przeniknàç “Êwi´te Êwi´tych” i dowiedzieç si´ wi´cej ni˝ ja sam mog´ ci tej wiedzy udzieliç. Jest to niemo˝liwe. Naucz´ ci´ tylko sylabizowania. Poniewa˝ jednak w∏asnoÊci i dzia∏anie pierwotnej materii zainteresowa∏y ci´ tak bardzo, pójdê ze mnà: zrobimy doÊwiad- czenie, z którego dowiesz si´, jak dzia∏a tajemniczy czynnik podczas formowania si´ planet i jak roz- dziela on na ró˝ne sk∏adniki i zasadnicze pierwiastki. Supramati wsta∏ bardzo zadowolony i podà˝y∏ za Dachirem, który skierowa∏ si´ w g∏àb pokoju, gdzie za naciÊni´ciem spr´˝yny otworzy∏ drzwi. - Zamek ten jest zupe∏nie podobny do pude∏ka z sekretnymi przedzia∏kami! Âciany i pod∏ogi majà pe∏no niespodzianek - zauwa˝y∏ weso∏o Supramati. Wszed∏ Êmia∏o ze swoim przewodnikiem do okràg∏ej sali, w której pod∏oga by∏a po∏yskujàca i tak wy- g∏adzona, ˝e poÊlizgnàwszy si´, omal nie upad∏. - Do licha! Zdaje mi si´, ˝e id´ po tafli kryszta∏owej! - zawo∏a∏. - Tak jest w istocie - odpar∏ równie˝ weso∏o Dachir. - Wi´c idê ostro˝niej! Supramati z ciekawoÊcià rozejrza∏ si´ dooko∏a. Sala by∏a prawie pusta. - Powiedz mi, Dachirze - zapyta∏ - dlaczego wszystkie pokoje sà tutaj okràg∏e, a nie czworoboczne? Czy i to ma jakiÊ zwiàzek z magicznà praktykà? - OczywiÊcie - odrzek∏ Dachir - funkcjonowaniu toków podczas wszystkich magicznych operacji sprzyjajà bardziej ko∏a, ni˝ figury ∏amane, w to jest w∏àczona energia kszta∏tu Ziemi. Nast´pnie uniós∏ ci´˝kà kotar´ i ods∏oni∏ wysokie, wàskie okno, oszklone jednà grubà szybà. - Spójrz! Ârodek pod∏ogi sk∏ada si´ z czerwonego kryszta∏u, a tam na cokole stoi coÊ w rodzaju kryszta∏owego pud∏a. Jest to w∏aÊnie instrument, za pomocà którego dokona si´ nasze doÊwiadczenie. Supramati zbli˝y∏ si´ i pochyli∏ nad du˝ym, przeêroczystym pud∏em. Pud∏o to by∏o zupe∏nie pró˝ne, zaledwie na dnie jego widnia∏a maleƒka sk∏´biona mgie∏ka, mieniàca si´ wszystkimi barwami t´czy. - W tej gablocie znajduje si´ fluid przestrzeni w takim stanie i w takich kombinacjach, jakie towarzy- szy∏y tworzeniu si´ i naszej planety. Zaraz zobaczysz, jak na niego podzia∏a materia pierwotna. Dachir wyjà∏ z kieszeni ma∏y flakonik ze z∏otym korkiem nape∏niony tajemniczym p∏ynem, który Su- pramati zna∏ ju˝ dobrze. - Ten flakon - rzek∏ - zapatrzony jest w przyrzàd, przepuszczajàcy zaledwie jednà dziesiàtà cz´Êç kropli materii, niezb´dnej dla naszego doÊwiadczenia. Po chwili kropla, podobna do iskierki ognia, pad∏a na dno pud∏a. W oka mgnieniu Supramati poczu∏ mocne uderzenie w kark i odniós∏ wra˝enie, jak gdyby ziemia zako∏ysa∏a mu si´ pod nogami. Dachir chwyci∏ go za r´k´ i przytrzyma∏. Zresztà trwa∏o to wszystko zaledwie jednà sekund´ tak, ˝e Supramati nie zwróci∏ na przyjaciela uwagi, gdy˝ poch∏on´∏o go widowisko, rozgrywajàce si´ w jego oczach. Wewnàtrz kryszta∏owego pud∏a wrza∏o. Ró˝nokolorowe ob∏oki zacz´∏y wirowaç z nieprawdopodobnà szybkoÊcià, rozlewajàc si´, g´stniejàc, tworzàc spirale i rwàc si´ na strz´py, jakby je p´dzi∏ huragan. Aby z∏udzenie by∏o zupe∏ne, w pokoju rozlega∏ si´ jednoczeÊnie trzask, Êwist, szum og∏uszajàcy, jak gdyby pracowa∏o naraz kilka elektrycznych motorów. Szum ten chwilami zag∏usza∏o przewalenie si´ pio- runa. Nagle wrzawa ucich∏a i wszystko rozp∏yn´∏o si´ w szarej parze, przeoranej by∏skawicà. Wreszcie uczyni∏ si´ jakiÊ nieopisany ruch i - ku najwy˝szemu zdziwieniu Supramatiego utworzy∏y si´ cztery war- stwy, ró˝niàce sià kolorami i materià. W g∏´bi pud∏a burzy∏a si´ roztopiona masa; ukaza∏a si´ nad nià czerwona, przeêroczysta warstwa. Trzecia warstwa by∏a bardziej przeêroczysta i mia∏a b∏´kitnawe zabarwienie. Reszt´ przestrzeni wype∏ni- ∏a szara para. Bardziej uwa˝ny wzrok dostrzega∏, ˝e z py∏em tej pary miesza∏o si´ mnóstwo Êwiecàcych punktów. Z roztopionej materii wyrasta∏y i unosi∏y si´ w gór´ cienkie w∏ókna, które niezatrzymywane nigdzie i skr´cone na kszta∏t olbrzymiego w´˝a przebiega∏y przez wszystkie trzy warstwy z lekkim chrz´stem. 15

- To, co obecnie zasz∏o w ciàgu kilku minut, w przestrzeni dokonuje si´ w ciàgu milionów lat i to pod dzia∏aniem tej materii pierwotnej, której kilka kropel wystarczy∏oby, aby planeta nasza zosta∏a strawiona i obróci∏a si´ w gaz. Poniewa˝ doÊwiadczenie nasze by∏o nader niedoskona∏e, przeto forma sferyczna nie mog∏a si´ utworzyç. Ale nie gra to roli! I bez tego powinieneÊ rozumieç, ˝e roztopiona materia - to Êrodek, wn´trze planety i ognisko, skàd bierze poczàtek ˝ycie. Warstwa czerwona wyobra˝a pierwszà kondensacj´ najmniej szlachetnych materii, tworzàcych kor´. Nast´pnie idzie p∏ynna i atmosferyczna warstwa, która przenika ogieƒ przestrzeni, majàca w waszym s∏owniku nazw´ elektrycznoÊci. Toki tej rzekomej elektrycznoÊci, przedstawiajàce si´ w postaci ognistych ˝y∏, zawsze sà w stycznoÊci z g∏ów- nym rezerwuarem centrum. Gdy Supramati nie móg∏ si´ napatrzeç na ten wywo∏any w oka mgnieniu dziwny wzór Êwiata, Dachir poda∏ mu olbrzymià lup´. - Prosz´, weê to. Instrument ten jest zrobiony z brylantu, wa˝àcego z górà sto karatów. Jest on o wiele doskonalszy, ni˝ wasze lupy. Za pomocà niego mo˝esz widzieç, jak podczas ukszta∏towania si´ materii, w stopniu obecnie oglàdanym, ju˝ ró˝niczkujà si´ kszta∏ty istot ˝ywych i roÊlin, których zaczàtki sà ju˝ dane i które póêniej wytworzy ziemia. Supramati chwyci∏ instrument, a gdy spojrza∏, z ust jego wybieg∏ zd∏awiony okrzyk. Zdumionymi oczami ujrza∏ nieprzeliczone mnóstwo roÊlin i zwierzàt, majàcych przeró˝ne kszta∏ty. By∏a to flora i fauna w stosunku do siebie ró˝norodna. Ale by∏o to zarazem coÊ tak mglistego, w takim chaotycznym stanie, ˝e na zorientowanie si´ w szczegó∏ach nale˝a∏oby poÊwi´ciç ca∏e miesiàce. Tote˝ Dachir przerwa∏ mu oglàdanie. - Czas ju˝ od∏o˝yç to wszystko. Na razie napatrzy∏eÊ si´ dosyç, a na szegó∏owe obejrzenie wszyst- kiego potrzebowa∏byÊ du˝o czasu. Dop∏yw Êwie˝ego powietrza zaraz zburzy ten mikroskopijny Êwiatek. Otworzy∏ okno i do pokoju wpad∏a fala Êwie˝ego morskiego powietrza. Dachir uchyli∏ wieko pud∏a i - utworzone w nim warstwy zmiesza∏y si´ momentalnie i rozp∏yn´∏y w szarej parze, która ulotni∏a si´ w at- mosferze, nie pozostawiwszy ˝adnego Êladu. Zamknàwszy okno, zasunà∏ kotar´, potem obydwaj przeszli do sàsiedniego pokoju. Supramati, zaabsorbowany tym, co widzia∏ i wzburzony siad∏ w fotelu i zamyÊli∏ si´ g∏´boko. - Chodêmy na obiad. Nie widzia∏eÊ jeszcze naszej jadalni, - rzek∏ Dachir, weso∏o klepiàc przyjaciela po ramieniu. - Masz racj´! Zapomnia∏em o tym, ˝e jestem g∏odny. - Dobry znak! Je˝eli wyszed∏ ci z pami´ci obiad, to nadajesz si´ na uczonego. Rozmawiajàc tak, min´li laboratorium, zeszli ze schodów i drzwiami, znajdujàcymi si´ w ciemnym gabinecie, weszli do niewielkiej sali o poczernia∏ych wskutek staroÊci belkach i ciemnych, pokrytych rzeêbami Êcianach. Ci´˝ki, masywny kredens, stó∏ i krzes∏a z wysokimi oparciami Êwiadczy∏y o staro˝yt- noÊci zamku. Wàskie okno z kolorowymi szybami by∏o otwarte i obok niego sta∏ du˝y fotel pod baldachimem. Stó∏, nakryty bia∏ym obrusem, zastawiony srebrami i kwiatami by∏ przygotowany na przyj´cie dwóch osób. Za jednym z krzese∏ sta∏ karze∏ek, spe∏niajàcy powinnoÊci lokaja. Obiad sk∏ada∏ si´ z jarzyn, jaj i puddingu z suszonych owoców. Oprócz tego na stole le˝a∏y ser, chleb, mas∏o, mleko i sta∏a butelka wina. Na deser by∏y przeznaczone winogrona, gruszki i brzoskwinie. - Menu nasze nie jest zbyt z∏o˝one, ale podczas prowadzonych tu prac musisz zadawalaç si´ potra- wami jarskimi. Wszyscy wtajemniczeni praktykujà w ten sposób - zauwa˝y∏ Dachir z uÊmiechem. - Gdy- byÊmy byli zwyk∏ymi Êmiertelnikami, musielibyÊmy poprzestaç wy∏àcznie na chlebie i wodzie, aby cia∏a swe przygotowaç Êcis∏ym postem do przysz∏ych doÊwiadczeƒ; poniewa˝ jednak jesteÊmy nieÊmiertelni, wi´c mo˝emy pozwoliç sobie na tak zbytkowny obiad. - O, wed∏ug mnie zasady wegetarianizmu sà znakomite - odrzek∏ Supramati. - W ciàgu ca∏ego czasu zamieszkiwania u Ebramara, ˝ywi∏em si´ wy∏àcznie jarzynami i nie czu∏em ˝adnego pociàgu do mi´- snych potraw, do których zresztà mam wstr´t. - Gdy up∏ynie termin twego pierwszego “wtajemniczenia” i w ogóle, gdy wrócisz do Êwiata, mo˝esz znowu jeÊç mi´so, lecz byç mo˝e wtedy sam nie b´dziesz ju˝ chcia∏! - Bardzo mo˝liwe, gdy˝ rozumiem, ˝e potrawy mi´sne zara˝ajà organizm sk∏adnikami trupimi. 16

Po skoƒczonym obiedzie m∏odzi ludzie wrócili do laboratorium. Dachir przyniós∏ znaki i niezrozumia- ∏y tekst. - W ksià˝ce tej sà zawarte formu∏y wszystkich kategorii. Wszystkich tych znaków powinieneÊ si´ na- uczyç, a formu∏ki umieç na pami´ç. Sà to poczàtkowe zakl´cia i gdy opanujesz je pami´ciowo, zrobimy pierwsze doÊwiadczenie. Nawet zwykli czarownicy znajà cz´Êç tych formu∏, lecz od ciebie wymaga si´ czegoÊ wi´cej. Nie powinieneÊ, jak zwyk∏y czarownik, byç niewolnikiem z∏ych pot´g, które wywo∏asz; musisz od razu, na wst´pie, zostaç ich panem i rozkazodawcà. Poniewa˝ wzrok twój wtórny jest jeszcze nierozwini´ty, wi´c zaopatrz´ ci´ w magiczne okulary, przez które b´dziesz móg∏ oglàdaç to, co wokó∏ ciebie dzieje si´. Supramati wzià∏ si´ do pracy ˝arliwie. Studiowa∏ tajemnicze znaki i uczy∏ si´ formu∏ek, z∏o˝onych z liczb i s∏ów, których znaczenia nie rozumia∏. Poczàtkowo przyzwyczaja∏ si´ z trudem do tak nowego rodzaju zaj´ç, lecz Dachir pomaga∏ mu i udziela∏ wyjaÊnieƒ. Zanim zapad∏a noc, Supramati umia∏ ju˝ prawie bez b∏´du wymawiaç kilka formu∏ek i kreÊliç wprawionà r´kà niektóre znaki. Praca ta poch∏ania∏a go do tego stopnia, ˝e nie zauwa˝y∏ nadejÊcia nocy. Dachir zapali∏ lamp´ i spoj- rzawszy na zegar, rzek∏ z uÊmiechem: - Skoƒcz ju˝ prac´, na dzisiaj dosyç. Nied∏ugo wybije dziesiàta, a nasza pi´kna pani domu nie mo˝e si´ nas doczekaç. Âpieszysz si´ niepotrzebnie, gdy˝ Bogu dzi´ki, czasu masz du˝o. - To prawda, lecz chcia∏bym jak najpr´dzej przejÊç pierwsze najci´˝sze i najmniej ciekawe stopnie wtajemniczenia - odpar∏ Supramati, ocierajàc pot z czo∏a. Przebrani w swoje zwyk∏e ubrania, przeszli do sto∏owego pokoju, w którym oczekiwa∏a na nich Nara. - Có˝ powiesz, Supramati? Jak˝e sp´dzi∏eÊ pierwszy dzieƒ twego wtajemniczenia? - zapyta∏a z uÊmiechem m∏oda kobieta. - Ogromnie ciekawie - odrzek∏ Supramati, ca∏ujàc ˝on´. Usiad∏ obok niej i z o˝ywieniem zaczà∏ opowiadaç o pracy, dokonanej w ciàgu dnia. - Wszystkie tajemnice Êwiata niewidzialnego, które oglàda∏em, zachwycajà mnie, lecz jednoczeÊnie przejmujà trwog´. Zatrwa˝a mnie leniwego prostaka, olbrzymi trud, jaki mam jeszcze podjàç. Znajdujàc si´ u podnó˝a wysokiej drabiny, po której szczeblach mam iÊç do góry, dziwi´ si´, jak inni mogli wejÊç tak wysoko, nie czujàc zawrotu g∏owy - doda∏ ˝artobliwie smutnym g∏osem. - Skorzystaj z dwóch cnót, które by∏y ogromnie pomocne twoim poprzednikom, a mianowicie: z m´- stwa i stanowczoÊci, a wejdziesz tam bez przeszkód - odrzek∏a weso∏o Nara. I zaraz doda∏a z powagà: - Przeczucie mi mówi, ˝e osiàgniesz wy˝sze stopnie wiedzy i zostaniesz wielkim magiem. By∏eÊ za- wsze myÊlicielem i dobrym pracownikiem. Im dalej posuniesz si´ na nowej drodze, tym bardziej zainte- resuje ci´ Êwiat okultystyczny i pot´ga, jakà zdob´dziesz, gdy zaw∏adniesz ca∏à armià zr´cznych, zdra- dzieckich lecz odwa˝nych ˝o∏nierzy, ukrytych w otaczajàcej ci´ atmosferze i niewidzialnych dla profa- nów. Nie odczuwa∏eÊ jeszcze rozkoszy w górowaniu ponad t∏umem, w odczytywaniu cudzych myÊli, w przynoszeniu ulgi utajonym cierpieniom i we w∏adaniu si∏ami natury. - Daj Bo˝e, aby twoje przeczucia, najdro˝sza moja, spe∏ni∏y si´ i abym sta∏ si´ godnym twojej, tak dobrej o mnie opinii. W ka˝dym razie, do osiàgni´cia tego celu u˝yj´ ca∏ej swej woli - rzek∏ Supramati, ca∏ujàc r´k´ ˝ony. Rozmowa potoczy∏a si´ na ten temat. Gdy Dachir mówi∏ o wywo∏ywaniach, które zamierzali uczyniç, Supramati ze swej strony o kilku seansach spirytystycznych, na których by∏ obecny podczas ostatniego swego pobytu w Londynie. Chorowa∏ wtedy bardzo i wobec zbli˝ajàcej si´ Êmierci chcia∏ dociec prawdy w mroku mogi∏y, do któ- rej zmierza∏ tak szybko. Zosta∏ cz∏onkiem pewnego ko∏a i bra∏ udzia∏ w serii seansów. Widzia∏ nader ciekawe manifestacje: pojawienie si´ przedmiotów, efekty Êwietlne i nawet cz´Êciowà materializacj´. Niektóre zjawiska wywar- ∏y na nim g∏´bokie wra˝enie, inne - zbudzi∏y pewne wàtpliwoÊci. - Wiem o tym - wtràci∏a Nara - ˝e tego rodzaju seanse sà w modzie i ˝e w ogóle spirytyzm rozpo- wszechnia si´ szybko, gdy˝ czyni on zadoÊç potrzebom serca tych ludzi, których znudzi∏a pustka ró˝- nych przekonaƒ i nietolerancja nauki, mogàca Êmia∏o równaç si´ z zacofaniem klerykalnym. Niestety, 17

spirytyzm, znalaz∏szy si´ w chaotycznych i niepomyÊlnych warunkach, utknà∏ na abecadle Êwiata okulty- stycznego, gdy˝ spirytyÊci nie znajà praw, rzàdzàcych zjawiskami. Dobre media spotyka si´ rzadko, a duchom-przewodnikom najcz´Êciej przeszkadza brak harmonijnego nastroju wÊród uczestników i nie- raz z∏a wola. G∏upi, ordynarny t∏um chce patrzeç tylko dlatego, aby póêniej negowaç i wyÊmiewaç si´ w przekonaniu, ˝e Êwiat pozagrobowy ze swymi okropnymi tajemnicami istnieje dla jego rozrywki. - S∏usznie! - rzek∏ Dachir. - Dzi´ki spirytyzmowi du˝o jest b∏aznów. A jednak ta wiedza, Êmieszna na pozór, zrobi∏a du˝o dobrego i uratowa∏a niejednà dusz´ ze zgubnej przepaÊci materializmu. Wiele rze- czy mog∏oby si´ dokonaç, gdyby na spraw´ spirytyzmu patrzono inaczej. Na chwil´ wszyscy umilkli, po czym odezwa∏a si´ Nara: - O, tak, pragn´∏abym, aby spirytyzm, dowodzàcy istnienia ˝ycia pozagrobowego w spobób dla ka˝- dego dost´pny, rozwija∏ si´ i dojrzewa∏ dla dobra ludzkoÊci! Ale, wracajàc do ciebie, Supramati, jeÊli so- bie ˝yczysz, mo˝emy jeszcze dzisiaj urzàdziç seans spirytystyczny. Uczyni´ ci´ momentalnie jasnowi- dzàcym i b´dziesz widzia∏ ca∏y okultystyczny proces manifestacji spirytystycznych. - Naturalnie, prosz´ ci´ bardzo. Uprzedzasz moje pragnienia. Chodêmy pr´dzej do laboratorium. - Po co a˝ tam? Wystarczy mój salonik. Wi´c idêcie tam, panowie i przygotujcie wszystko, a ja tym- czasem zarzàdz´ coÊ na kolacj´, co nie b´dzie zb´dne po seansie. - Naturalnie, coÊ jarskiego? - zapyta∏, Êmiejàc si´ Supramati. - W∏aÊnie. Na razie musisz zapomnieç o mi´sie, póêniej zaÊ, po up∏ywie lat kilku, rostbeef, pieczone ba˝anty i inne smako∏yki tego rodzaju wydadzà ci si´ kawa∏kami trupa. Ujrzysz rzeczy, które odbiorà ci apetyt, a woƒ rozk∏adu, której nie czujà przeci´tni gastronomowie, b´dzie ci´ dusiç. W maleƒkim saloniku Dachir i Supramati pozas∏aniali okna, usun´li zbyteczne meble i poÊrodku ustawili okràg∏y stolik. Potem zgasili lampy i zapalili tylko jednà Êwiec´. Zaledwie zdà˝yli poczyniç te przygotowania, wesz∏a Nara. Przynios∏a ze sobà maleƒki, srebrny trój- nóg i postawi∏a go na stole. Potem ma∏ymi kleszczami wyj´∏a spod kominka tlàce si´ jeszcze w´gle i po- ∏o˝y∏a je na trójnogu. Gdy rozdmuchane przez Dachira w´gle rozpali∏y si´, Nara wyj´∏a z kieszeni flakon i zawarty w nim p∏yn wyla∏a na ogieƒ. Momentalnie buchnà∏ dym g´sty, nape∏niajàc pokój aromatem, w którym Supramati odró˝ni∏ zapach, znany mu ju˝ z pobytu na balu u hrabiego Rocka. Tym razem jed- nak aromat by∏ tak silny, ˝e Supramati dozna∏ zawrotu g∏owy. W milczeniu usiad∏ przy stole. Dachir wzià∏ ber∏o, znaczone kilkoma w´z∏ami i pochyliwszy si´ zakreÊli∏ ko∏o. Na pod∏odze zajaÊnia∏a szeroka, fosforyczna obr´cz, która w chwil´ potem przemieni∏a si´ w szarà par´. Dachir teraz zajà∏ swoje miejsce przy stole i po∏o˝y∏ r´ce na r´kach obecnych. Zapanowa∏o milczenie. Nagle wyda∏o si´ Supramatiemu, ˝e wokó∏ niego wszystko zadêwi´cza∏o, po- ruszy∏o si´, potem zacz´∏o wirowaç z niezwyk∏à szybkoÊcià razem z nim, ze sto∏em, z Narà, z Dachirem. Wkrótce pojawi∏o si´ b∏´kitnawe Êwiat∏o i w tym pó∏Êwietle dostrzeg∏ ze zdziwieniem wysokà, cienkà po- staç odzianà w szare, przypominajàce kolorem nietoperza, szaty. Ta istota, nadzwyczaj gi´tka i ruchli- wa, trzyma∏a w r´kach czerwone ber∏o, na którego koƒcu kr´ci∏a si´ kula równie˝ czerwona. Zewszàd pada∏y fosforyczne iskry, ∏àczàc si´ w locie ognistymi niçmi. Ko∏o, zakreÊlone przez Dachira, wyrzuca∏o teraz w gór´ p∏omienie ró˝nej wielkoÊci. Wkrótce obecni otoczeni zostali jakby fosforycznà siatkà. Su- pramati obserwowa∏ wszystko z wzrastajàcym zainteresowaniem i ze zdziwieniem ujrza∏, ˝e z fa∏d por- tiery, ze Êcian, pod∏ogi i nawet z kominka zacz´∏y wychodziç ró˝ne istoty i grupowaç si´ przy kole. Twa- rze jednych mia∏y wyraz dost´pny i beztroski, innych - z∏y, zwierz´cy i nawet pe∏en nienawiÊci. Te drugie istoty próbowa∏y przejÊç przez siatk´, lecz coÊ, jak pràd elektryczny, odrzuca∏o je z powrotem. Dopiero wtedy, gdy przy stole zjawi∏o si´ kilka istot, podobnych ubiorem i szybkoÊcià ruchów do postaci, dzier˝à- cej ognistà kul´ - Nara wyrazi∏a ˝yczenie, aby z jadalni przyniesiona by∏a karafka z wodà. W tej chwili niektóre z duchów znikn´∏y z pokoju i wkrótce zjawi∏a si´ karafka otoczona bia∏à parà po- dobnà do waty. Karafk´ dêwiga∏y z trudem trzy szare istoty i postawi∏y na stole. Potem Dachir poleci∏ zagraç na flecie, gdy˝ instrument ten le˝a∏ na oknie. Momentalnie jakaÊ postaç chwyci∏a flet i ca∏kiem dobrze zagra∏a krótkà znanà ari´. W tej chwili zjawi∏ si´ nowy duch, który przestàpi∏ z ∏atwoÊcià ogniste ko∏o i przeszed∏ przez siatk´, zatrzymujàc si´ pomi´dzy Narà i Dachirem. Ca∏a postaç przybysza okryta by∏a du˝ym, bia∏ym ca∏unem, zas∏aniajàcym mu tak˝e twarz. W r´kach trzyma∏ bukiet kwiatów, od których szed∏ na ca∏y pokój zapach lilii i ró˝. 18

Duch ten zaczà∏ powoli Êciàgaç zas∏on´ z twarzy i nagle g∏oÊny okrzyk wybieg∏ z ust Supramatiego, który w zjawie tej pozna∏ swojà matk´. Pi´kna i odm∏odzona patrzy∏a na syna jakimÊ dziwnym, nierucho- mym wzrokiem. Na jego okrzyk widziad∏o zachwia∏o si´, poblad∏o, jakby mia∏o zniknàç, lecz zaraz potem zjawi∏o si´ znowu. - Mamo, znów widz´ ciebie, droga mamo! - zawo∏a∏ Supramati, dygocàc z wra˝enia. - Ralfie, drogie dziecko moje! - odezwa∏ si´ kochany i dobrze znajomy g∏os. - Ach, droga matko! Jak˝e byliÊmy ciemni, nie wiedzàc, ˝e mo˝emy si´ spotkaç. TyÊ by∏a w pobli˝u mnie, gdy op∏akiwa∏em naszà roz∏àk´ i nie mog∏aÊ daç mi znaç o sobie, pocieszyç mnie i to tylko dlate- go, ˝e prawa Êwiata niewidzialnego by∏y nam nieznane. Czy jesteÊ szcz´Êliwa, powiedz? Czy widzia∏aÊ mego ojca? - Widzia∏am go. Jest szcz´Êliwy i spokojny, gdy˝ uczciwie spe∏ni∏ swe ˝yciowe zadanie. - Powiedz mu, ˝e go kocham i codziennie modl´ si´ za niego i za siebie. Patrz, mamo, jak jestem sil- ny i zdrów! Teraz nie trwó˝ si´ o moje zdrowie - doda∏ z uÊmiechem. Twarz ducha omroczy∏ wyraz bojaêni i smutku. Po∏o˝ywszy r´k´ na g∏owie syna, widziad∏o odrzek∏o: - Obecnie l´kam si´, czy nie za d∏ugim b´dzie to ˝ycie, o które niegdyÊ obawia∏am si´, ˝e wkrótce zgaÊnie. - Wi´c powiedz, czy nie pochwalasz mi tej drogi, na którà zepchnà∏ mnie los? - z ˝alem i niepokojem zapyta∏ Supramati. - Nie Êmiem ganiç, drogi Ralfie, gdy˝ nie znam si´ na tym. Jedynie obawiam si´, ˝e zbyt ci´˝kà b´- dzie dla ciebie nieÊmiertelnoÊç i oczekujàcy ci´ olbrzymi trud, dzi´ki któremu masz staç si´ godnym si∏ tajemniczych, które ci dano do ràk. Zapytaj tych, którzy dotarli do wy˝szych dziedzin wiedzy i którzy mie- rzà swe ˝ycie lat tysiàcami, czy sà oni szcz´Êliwi, ˝e wiecznie noszà na sobie znikomà pow∏ok´, nie mo- gàc odpoczàç w Êmierci. Skazana na tysiàce cierpieƒ, w∏aÊciwych ˝yciu ziemskiemi, gdy˝ z dobrodziej- stwa nieÊmiertelnoÊci korzysta jedynie cia∏o, dusza jest jak dawniej, uwi´ziona i nie mo˝e nie czuç, nie kochaç, nie op∏akiwaç cierpieƒ, którym ul˝yç nie zdo∏a. Duch na chwil´ umilk∏, po czym znów zaczà∏ mówiç g∏osem coraz s∏abszym: - Czuj´, ˝e opuszcza mnie si∏a, którà mnie obdarzono. Wi´c ˝egnaj, synu mój! Zjawi´ si´, gdy mnie wezwiesz w ci´˝kiej dla siebie chwili, nie po to, aby rozwiàzaç zagadki, rzàdzàce wszechÊwiatem, lecz po to, abyÊ us∏ysza∏ czu∏e s∏owo matki. Supramati czu∏, jak r´ka zjawy traci∏a swój dotyk, a˝ rozp∏yn´∏a si´ i uczyni∏a nieuchwytnà. Widziad∏o topnia∏o, stawa∏o si´ przezroczyste, a˝ wreszcie znikn´∏o zupe∏nie. Dyszàc ci´˝ko, Supramati upad∏ na krzes∏o i zakry∏ oczy. JednoczeÊnie Dachir zapali∏ Êwiec´ i rzek∏: - zm´czony jesteÊ, mój przyjacielu, nie na ciele, lecz na duchu. Przerwijmy ten seans! Zrobisz dobrze, nie baczàc na swà nieÊmiertelnoÊç, jeÊli po∏o˝ysz si´ spaç. Supramati wyprostowa∏ si´, wzià∏ pozostawione przez matk´ na stole kwiaty ze zroszonymi jeszcze p∏atkami i przycisnà∏ je do ust z uczuciem szcz´Êcia i smutku zarazem. Do rady Dachira nikt si´ nie zastosowa∏ i wszyscy zostali na miejscu, ciàgnàc rozmow´. Supramati wiedzia∏, ˝e sceptycy celowo i uporczywie utrudniajà rozwój spirytyzmu który przecie˝ jest êród∏em po- ciechy dla dusz cierpiàcych i jednoczeÊnie sprzyja moralnemu odrodzeniu si´ cz∏owieka, budzàc w nim wiar´ w ˝ycie pozagrobowe. - Ach, ci sceptycy! - zawo∏a∏a, Êmiejàc si´ Nara. - Niekiedy czuj´ ogromnà ch´ç przekonania ich przez nasadzenie im na nosy magicznych okularów. Sàdz´, ˝e ci wszyscy wielcy krzykacze uznaliby rozsàdek za rzecz zbytecznà, przekonawszy si´, ˝e ca∏à atmosfer´ wokó∏ zaludniajà te niewidzialne istoty, których egzystencji zaprzeczali, i ˝e w przestrzeni, wed∏ug ich zarozumia∏ego mniemania pustej, znajduje si´ królestwo istot niewidzialnych. - Da∏o mi si´ niejednokrotnie ju˝ s∏yszeç podczas naszej rozmowy o jakiÊ magicznych okularach. Po- ka˝cie mnie te okulary choç raz - poprosi∏ Supramati. - Ch´tnie - rzek∏a Nara i - otworzywszy rzeêbione biurko, inkrustowane koÊcià s∏oniowà, wyj´∏a du˝e okulary w z∏otej oprawie i poda∏a je m´˝owi. Supramati oglàda∏ je ze zrozumia∏ym zaciekawieniem. Szk∏a zast´powa∏ jakiÊ nieznany mu materia∏ bardziej przeêroczysty ni˝ szk∏o i Êwiecàcy ró˝nymi kolora- 19

mi. Za∏o˝y∏ je, nie namyÊlajàc si´ d∏ugo, lecz ku swemu zdziwieniu niczego nie zobaczy∏, oprócz koloro- wych fal, które wydawa∏y szmer, porusza∏y si´, przelewa∏y. JednoczeÊnie mia∏ wra˝enie, ˝e Êcisn´∏a mu czaszk´ jakaÊ rozpalona obr´cz. - Zdejmij okulary i obmyj twarz - rzek∏a Nara. - Dzisiaj nic nie zobaczysz, gdy˝ organy zmys∏ów masz zbytnio nasycone tà substancjà, którà spali∏am przed seansem. Patrzàc jednak przez te okulary, zwyk∏y cz∏owiek przenika wzrokiem zas∏on´, za którà ukryty jest Êwiat niewidzialny. Rzek∏szy to, schowa∏a okulary, a Supramati poszed∏ do swego pokoju umyç si´, gdy˝ poczu∏ ból g∏o- wy, przemijajàcy zresztà pod dzia∏aniem zimnej wody. RRoozzddzziiaa∏∏ ttrrzzeeccii W ciàgu kilku nast´pnych tygodni nie zdarzy∏o si´ nic osobliwego. Supramati uczy∏ si´ gorliwie magicznych znaków i towarzyszàcych im dziwnych formu∏ek, których najcz´Êciej nie rozumia∏. Gdy jednak zapyta∏ Dachira o ich znaczenie, mag odpowiada∏, ˝e przedtem na- le˝y je umieç na pami´ç. - Ale˝ daleko trudniej nauczyç si´ tego, czego nie rozumiem! - zawo∏a∏ podra˝niony Supramati. A jednak jest to rzecz niezb´dna. Formu∏ki, których si´ uczysz, majà t´ w∏asnoÊç, ˝e gdybyÊ je rozu- mia∏, wywo∏a∏byÊ niepotrzebnie ukryte w nich moce i znalaz∏byÊ si´ w po∏o˝eniu ucznia czarownika u Goethego. Jedynie nieznajomoÊç wypowiadanych s∏ów utrudnia twym myÊlom i woli wywo∏anie zja- wisk. WyjaÊnieniem tym Supramati musia∏ zadowoliç si´ z koniecznoÊci. Z czasem jednak przyzna∏ s∏usz- noÊç s∏owom Dachira, spostrzeg∏szy, ˝e istotnie jego studiom towarzyszà pewne fenomeny. Gdy pewnego razu wymawia∏ magiczne formu∏ki, opanowa∏o go jakieÊ nieokreÊlone i niewymownie ci´˝kie zaniepokojenie. Uszu jego doszed∏ dziwny szum, woko∏o niego pojawi∏y si´ dziwne cienie, z ciemnych kàtów wybucha∏y iskry, ogarnia∏o go tchnienie ˝aru. Dowiedziawszy si´ o tych doÊç cz´stych przejawach, Dachir kaza∏ przerwaç nauk´ i na pewien czas zaleci∏ innà prac´. Zaczà∏ opowiadaç przyjacielowi o ukrytych w∏aÊciwoÊciach drogich kamieni, ukazujàc mu ró˝ne kolory, którymi one Êwiecà i ilustrujàc za pomocà przyk∏adów dzia∏anie tych Êwietlnych ema- nacji na roÊliny, zwierz´ta i ludzi. Zacz´li tak˝e wspólnie rozpoznawaç trucizny roÊlinne, zwierz´ce i mineralne, tudzie˝ w∏asnoÊci ro- Êlin i wp∏yw magnetyzmu zwierz´cego. Przed oczyma m∏odego doktora otwiera∏a si´ teraz dziedzina zu- pe∏nie nowej botaniki i nowej chemii. Kontynuowali równie˝ rozpocz´te çwiczenia myÊlowe. Pewnego razu Dachir przyniós∏ z laborato- rium du˝e ko∏o, owini´te czarnym suknem. Postawiwszy je na stole, zdjà∏ zeƒ sukno. Supramati z ciekawoÊcià zaczà∏ oglàdaç czarnoniebieskà metalowà tarcz´, mieniàcà si´ wszystkimi barwami t´czy, oraz magiczne lusterko, które ju˝ przedtem widzia∏. Tarcza by∏a oprawiona w ram´, ra- ma zaÊ by∏a wysadzona kawa∏kami ró˝nych metali, drogimi kamieniami i medalionami, zawierajàcymi p∏yn. U góry zdobi∏ jà medalion w kszta∏cie amfory. - Có˝ to jest? - zapyta∏ Supramati. Czy jest to lustro magiczne? Do czego ono s∏u˝y? - Tak, jest to lustro magiczne, które oka˝e ci pomoc przy nauczeniu si´ rzeczy bardzo trudnej: kiero- wania i utrzymywania myÊli w karnoÊci oraz jej wyobra˝eƒ. Czy zauwa˝y∏eÊ, ˝e to lustro sk∏ada si´ wy- ∏àcznie z materia∏ów ch∏onnych. Jest ono czulsze od barometru, na który wp∏yw majà tylko zmiany at- mosferyczne. W tym instrumencie, nieodzownym dla ka˝dego prawdziwego maga, odzwierciedlajà si´ najs∏absze wibracje myÊli; jest on barometrem duszy. Profani mniemajà zgo∏a nierozsàdnie, ˝e lustro magiczne ma tylko jedno zadanie: ods∏aniaç magowi obrazy przesz∏oÊci i przysz∏oÊci i zdradzaç tajemni- ce tego lub innego przedmiotu, który zresztà jest oboj´tny dla uczonego. W rzeczywistoÊci jednak prze- znaczone jest ono do prac powa˝nych i na kszta∏t fortepianu, s∏u˝y do çwiczeƒ myÊli. Jest ju˝ czas wiel- ki, abyÊ rozpoczà∏ swoje prace nad myÊlà. Otó˝ patrz na tarcz´, myÊlàc o jakimkolwiek przedmiocie i staraj si´ rzecz pomyÊlanà przedstawiç sobie jak najdok∏adniej. 20

Unikaj w wyobraêni innych przedmiotów, gdy˝ myÊli chaotyczne i przelotne nie dokonujà niczego. Supramati nachyli∏ si´ i zaczà∏ patrzeç w lustro. Wyobrazi∏ sobie mnóstwo przedmiotów, ale na ˝ad- nym z nich nie móg∏ skupiç uwagi. Jakie˝ jednak by∏o jego zdziwienie, gdy zauwa˝y∏, ˝e na metalowej powierzchni odbi∏a si´ bez∏adna masa rzeczy, ˝yjàtek i kwiatów, które miesza∏y si´ ze sobà, wykrzywia- ∏y, a˝ wreszcie znikn´∏y w krwawej mgle. Supramati dozna∏ zawrotu g∏owy i zas∏oni∏ oczy. - Ale˝ poczekaj! - zawo∏a∏ Êmiejàcy si´ Dachir. - Wyobra˝asz sobie wi´cej, ni˝ lustro mo˝e pomieÊciç. Powtarzam: wybierz sobie jakàkolwiek zwy- k∏à rzecz, np. krzes∏o, butelk´ lub byle jaki owoc i wyobraê go sobie dok∏adnie. Im bardziej dok∏adnie b´- dziesz go sobie przedstawia∏, tym ˝ywsze i doskonalsze b´dzie jego odbicie. Supramati znowu pochyli∏ si´ nad lustrem, skupi∏ si´ i wkrótce ujrza∏ szarà, nieokreÊlonà odbitk´ bu- telki. Lecz w tej˝e chwili obraz zmàci∏ si´ i zastàpi∏a go odbitka szklanki nape∏nionej pieniàcym si´ p∏y- nem, doko∏a zaÊ zamigota∏a doÊç niewyraêna zabawna mieszanina g∏osów ró˝nych znajomych: Lormo- eilla, Pierrety i reszty towarzystwa, których wspomnienie bezwiednie po∏àczy∏o si´ z wyobra˝eniem bu- telki. Supramati by∏ zirytowany. Podniós∏ g∏ow´, Êmiejàc si´ mimo woli. - Nie przypuszcza∏em nigdy, aby tak trudno by∏o zeÊrodkowaç myÊli na jednym przedmiocie - wy- zna∏. - Dlatego, ˝e nikt o tym nie myÊli i nikt nie zwraca uwagi na nieskoordynowanà prac´ mózgu - od- rzek∏ Dachir. - A w rezultacie myÊli si´ o mnóstwie rzeczy nieu˝ytecznych, traci si´ drogi czas i m´czy umys∏ niepotrzebnie. Patrz teraz! Poka˝´ ci, jak reaguje ten instrument na myÊl ju˝ zdyscyplinowanà. B´d´ myÊla∏ o talerzu z owocami. Nad lustrem pochyli∏ si´ teraz Dachir. Wzrok jego b∏ysnà∏ i znieruchomia∏; pomi´dzy brwiami wystà- pi∏y mu drobne fa∏dy. Na wyg∏adzonej powierzchni pojawi∏ si´ momentalnie obraz talerza z gruszkami, jab∏kami, winogro- nami i innymi owocami. Odbitka by∏a kolorowa i jakby ˝ywa. Supramati zakrzyknà∏ ze zdziwienia i zachwytu. Lecz Dachir pokiwa∏ g∏owà. - Nie ma si´ czym zachwycaç - rzek∏. - MyÊla∏em teraz doÊç niedbale. Kolory by∏y niezupe∏nie do- k∏adne, zw∏aszcza le˝àce z ty∏u wiÊnie nie odbi∏y si´ wyraênie. Niedok∏adnoÊci te pochodzà stàd, ˝e na- zbyt szybko wyobrazi∏em sobie przedmiot, podczas gdy nale˝y czyniç to skrupulatnie, nadajàc ka˝demu przedmiotowi sposobem malarskim kszta∏t, kolor i w∏aÊciwe odcienie. Dachir nie przestawa∏ patrzeç na wywo∏any przez siebie obraz i Supramati zauwa˝y∏ ku wielkiemu swemu zdziwieniu, ˝e talerz zarysowa∏ si´ wspanialej i owoce nabra∏y naturalnego zabarwienia. - Zdumiewajàce! - zawo∏a∏. - Wyt∏umacz mi jednk, dlaczego obraz, wywo∏any przeze mnie, zniknà∏ z takà samà szybkoÊcià, z jakà si´ pojawi∏. Bo twoja odbitka jest jakby prawdziwym dzie∏em malarskim i trwa ju˝ kilka minut. - Powodem jest to samo, o czym ci mówi∏em. Masz niesta∏e, lotne, chaotyczne myÊli, które nie sà zdolne stworzyç czegoÊ okreÊlonego, a wi´c i odbitka ich nie mo˝e utrzymaç si´ zbyt d∏ugo. Ja zaÊ my- Êl´ tylko o tym, co pragn´ wywo∏aç i nie pozwalam mózgowi zaprzàtaç si´ innà myÊlà. Mózg jest to taki sam organ jak r´ka, trzeba tylko rozwijaç si∏´ myÊlenia i zmuszaç jà do pos∏uszeƒstwa. - A czy lustro to nadaje si´ do odbijania w∏o˝onych obrazów z równà dok∏adnoÊcià? - Bezwàtpienia! Odbijaç si´ tu mo˝e ka˝da myÊl. Z czasem po nabyciu wprawy w lustrze tym jak w panoramie mo˝e przesuwaç si´ ca∏y szereg obrazów. Zaraz dowiod´ ci tego. Naturalnie jest to daleko trudniejsze, ni˝ wywo∏anie odbitki butelki, a jednak rzecz, którà ci poka˝´, jest tylko poczàtkiem wielkiej sztuki myÊlenia. Supramati patrzy∏ w lustro z coraz wi´kszym zainteresowaniem. Wyda∏o mu si´, ˝e lustro rozszerza si´ coraz bardziej powi´ksza i - nagle ujrza∏ w nim odbicie olbrzymiej równiny oceanu, oÊwietlonej ksi´- ˝ycem. Po chwili wyros∏a z fal i podsun´∏a si´ bli˝ej ska∏a, na której widaç by∏o tajemniczà przystaƒ ryce- rzy Graala. Cudowny ten obraz zaczà∏ stopniowo blednàç i rozpraszaç si´, miejsce zaÊ jego zaj´∏a Êwiàtynia bractwa w chwili odprawiania nabo˝eƒstwa. W istocie by∏a to obszerna sala z kolumnadà, pe∏na subtelnych rzeêb, upi´kszona ró˝nokolorowà mozaikà. Przez otwór kopu∏y wpada∏ strumieƒ s∏onecznych promieni, zalewajàc Êwiat∏em kamienne tafle 21

i Ênie˝nobia∏e ubiory rycerzy. Na stopniach o∏tarza sta∏ najstarszy z bractwa, a naprzeciw niego sam Su- pramati. Wszystko to by∏o jakby wyj´te z ˝ycia, najdrobniejszy szczegó∏ mia∏ pozór rzeczywistoÊci. Jak jednak wielkiego trzeba by∏o artysty myÊliciela, aby odtworzyç natur´ i wywo∏aç w tym mrocznym laboratorium widok oceanu, lub zalaç go ˝ywymi promieniami s∏oƒca. Z uczuciem l´ku i zachwytu Supramati spoglàda∏ na Dachira, który dziwnie znieruchomia∏ym wzro- kiem patrzy∏ w lustro. Lecz nagle mag przetar∏ r´kà oczy i z uÊmiechem odwróci∏ si´ do przyjaciela; ob- raz zniknà∏ jednoczeÊnie i lustro powróci∏o do zwyk∏ego swego stanu. - Dachirze! TyÊ osiàgnà∏ doskona∏oÊç w tej wielkiej sztuce, której imienia nie domyÊla∏em si´ nawet. Przypuszczam, ˝e do takiego mistrzostwa nigdy nie dojd´. - Masz mnie za takiego wielkiego mistrza tylko dlatego, ˝e na razie nie widzia∏eÊ niczego lepszego - odrzek∏ Dachir ze Êmiechem. - MyÊl moja nie odtwarza jeszcze zapachu, dêwi´ku itp. W ogóle jestem jeszcze daleki od celu. Poniewa˝ jednak zachwyt twój schlebia mojej ambicji, przeto poka˝´ ci jeszcze jednà czàstk´ swej sztuki, a mianowicie uczyni´ myÊl mojà widzialnà dla osoby drugiej. Zresztà zjawiska te zachodzà i wÊród profanów, którzy t∏umaczà je opacznie i nazywajà przyrodzonym urojeniem. Sam fakt zdarza∏ si´ tak cz´sto, ˝e niepodobieƒstwem ju˝ jest negowaç go. Zdarza∏o si´ to w chwi- lach Êmierci lub niebezpieczeƒstwa. W rzeczywistoÊci zaÊ te “urojenia”, to nic innego jak pot´˝ny objaw myÊli, która sta∏a si´ nie tylko wi- dzialna, ale i dotykalna. Ró˝nica polega tylko na tym, ˝e wÊród profanów fenomeny te zdarzajà si´ wypadkowo i nieÊwiado- mie, podczas gdy ja mog´ je wywo∏aç na ˝àdanie. Nale˝y dodaç, ˝e myÊl bierna, tj. nie zwiàzana z niczym okreÊlonym, odbija si´ w magicznym lustrze w postaci linii fosforycznych, s∏abiej lub silniej Êwiecàcych, zale˝nie od energii wibracji mózgowych. MyÊl jednak nie powinna byç bierna, lecz czynna i robocza. Aby nie m´czyç mózgu, praca mózgu powinna byç harmonijna, gdy˝ ka˝dy wie i doÊwiadczy∏ tego na sobie, ˝e myÊl burzliwa i niespokojna wyczerpuje organizm. - Pójdziemy teraz do sàsiedniego pokoju i odetchniemy Êwie˝ym powietrzem, a póêniej poka˝´ ci swà myÊl, widzialnà w przestrzeni. - Nie jesteÊ zm´czony? - zapyta∏ Supramati, wch∏aniajàc z rozkoszà czyste, Êwie˝e powietrze mor- skie. - Ja nie czuj´ si´ zm´czony, ale ty masz wyglàd ca∏kiem roztargnionego, jakkolwiek to, co widzia∏eÊ, nie powinno tak ci´ wzburzyç. Nawet wasza “oficjalna” nauka zaczyna przekonywaç si´ o dotykalnoÊci myÊli, którà nawet fotografuje si´. Bezwàtpienia, doÊwiadczenia te sà jeszcze s∏abe i dajà kiepskie wyni- ki, jak to zwykle bywa z nowym odkryciem. Nie mniej jednak ludzie znajdujà si´ na drodze do poddania naukowej kontroli najburzliwszych i niesfornych uczuç ludzkich. Nawet dla nas utrzymanie myÊli w karnoÊci jest rzeczà bardzo trudnà. Zdawaç by si´ mog∏o, ˝e uczeni, ci pracownicy umys∏owi, zrobili ju˝ ku temu pierwszy krok; a tymczasem, gdyby potrzeba by∏o, aby skoncentrowali ca∏à swà wol´ do wyobra˝enia sobie jednego przedmiotu, zobaczy∏byÊ, jakie zygza- ki odbi∏yby si´ w magicznym lustrze. Prace, do których dzisiaj wzià∏eÊ si´, sà ci bezwarunkowo potrzebne, gdy˝ musisz myÊlowo odtwa- rzaç wszystkie kabalistyczne znaki i magiczne symbole zakl´ç, przy tym powinieneÊ robiç to szybko i dok∏adnie, bez najmniejszego nawet pozoru wahania. Po godzinnym odpoczynku wrócili obydwaj do laboratorium. Stanàwszy przed magicznym lustrem Dachir rzek∏: - Za chwil´ b´d´ si´ wita∏ z Ebramarem, a ty patrz w lustro. OczywiÊcie nie mog´ przesàdzaç, ˝e uda mi si´ ukazaç w∏asnà osob´ w postaci zupe∏nie realnej i o˝ywionej, gdy˝ sztuka ta wymaga olbrzy- miego zeÊrodkowania woli, ale bàdê co bàdê zobaczysz mnie. Âciàgnàwszy brwi z nabrzmia∏ymi na czole od nat´˝enia woli ˝y∏ami, Dachir wspar∏ si´ ∏okciami na por´czy krzes∏a za plecami Supramatiego, który jednoczeÊnie ujrza∏ poÊrodku lustra Êwietlne ko∏o, roz- szerzajàce si´ do rozmiarów tarczy ksi´˝ycowego Êwiat∏a. Potem ukaza∏ mu si´ taras jego w∏asnego pa- ∏acu w Himalajach. Przy stole zawalonym ksià˝kami siedzia∏ Ebramar, pochylony nad zwojem papirusów; obok, na dy- 22

wanie le˝a∏ bia∏y chart. Supramati jak oczarowany, patrza∏ na dobrze znany mu obraz: na skrawek ∏àki usianej ˝ywymi kwia- tami, na fontann´, której czysty strumieƒ po∏yskiwa∏ brylantowymi b∏yskami i na Ênie˝ne wierzcho∏ki gór, okalajàce horyzont. Nagle na ciemnym lazurze nieba ukaza∏a si´ i zacz´∏a zbli˝aç szybko ruchoma czerwona chmurka. Pies nastawi∏ uszy, siad∏ i utkwi∏ rozumne spojrzenie w twarzy pana; a ten podniós∏ g∏ow´ i zaczà∏ nas∏uchiwaç. Czerwona chmurka opuÊci∏a si´ na taras i Supramati ujrza∏, ˝e wyszed∏ z niej Dachir. Postaç mia∏ energicznà, linie cia∏a niedoÊç wyraêne, natomiast g∏owa uwypukla∏a si´ wyraênie i mo˝na jà by∏o po- znaç od razu. Supramati mimo woli odwróci∏ g∏ow´ i drgnà∏. Dachir sta∏ w poprzedniej pozycji z ∏okciami na oparciu krzes∏a; ale blada Êmiertelnie twarz i szklane oczy dawa∏y mu wyglàd trupa. Supramati patrzy∏ z trwogà na posinia∏e szeroko otwarte oczy maga i na jego ch∏odnà nieruchomà r´k´ po˝ó∏k∏à jak wosk. O tak, by∏o to cia∏o pozbawione ˝yciowej mocy. Dr˝àc jakby z zimna, przesunà∏ swój wzrok na lustro. Widok indyjskiego pa∏acu nie zniknà∏. Ebramar podniós∏ si´ i rozjaÊniwszy swà szlachetnà twarz przyjaznym uÊmiechem, poda∏ Dachirowi r´k´. Supramati pozna∏ po ruchu warg obydwu, ˝e rozmawiajà. Potem Ebramar wzià∏ ze stojàcego w po- bli˝u wazonu purpurowy kwiatek i wr´czy∏ go Dachirowi. Dzia∏o si´ to tak blisko, ˝e Supramati odniós∏ wra˝enie, i˝ nale˝a∏oby tylko wyciàgnàç r´k´, aby dotknàç r´ki Ebramara. W tej chwili Ebramar odwróci∏ si´, uÊmiechnà∏ i uczyni∏ znak powitalny, jak gdyby równie˝ widzia∏ m∏odego doktora. Potem znowu siad∏ na swoim miejscu i wsparty ∏okciami na stole, utkwi∏ wzrok zamglony w postaci Dachira. Postaç ta jed- nak cofn´∏a si´ i znowu przeistoczy∏a w czerwonà chmurk´. Po chwili obraz zmàci∏ si´ i zniknà∏, Supramati zaÊ us∏ysza∏ za sobà ci´˝kie, g∏´bokie westchnienie. Odwróci∏ si´ szybko i ujrza∏ Êwiecàce oczy przyjaciela, który z ˝yczliwym uÊmiechem poda∏ mu kwia- tek i rzek∏: - Ebramar pozdrawia ci´ i przysy∏a ci to na pamiàtk´. Supramati zerwa∏ si´ z krzes∏a i Êcisnà∏ g∏ow´ oburàcz. - Ach! - krzyknà∏ zachrypni´tym ze wzruszenia g∏osem. - Jest to ju˝ nie realizowanie myÊli, lecz prawdziwa magia. Zakrawa to wprost na czarodziejskà baj- k´! Dachir poruszy∏ g∏owà. - O, nie, przyjacielu. To, co wyda∏o ci si´ czarodziejstwem lub cudem, jest jedynie zwyk∏ym objawem myÊli i astralnej materii wydzielanej przy pomocy woli z pow∏oki cielesnej. Zresztà rzecz zademonstro- wana przeze mnie to b∏ahostka w porównaniu z tym, co mo˝na i co powinno si´ osiàgnàç. Gdy b´dziesz umia∏ to samo, co i ja umiem obydwaj zostaniemy uczniami Ebramara. Pod jego kierunkiem b´dziemy studiowaç wy˝szà magi´ i otworzà nam si´ inne horyzonty. - Dachirze! Tylko przez skromnoÊç zmniejszasz swojà wiedz´, ale w tym kierunku osiàgnà∏eÊ ju˝ stopieƒ doskona∏oÊci - rzek∏ Supramati, siadajàc i trzymajàc w r´ku Êliczny kwiatek, który nape∏ni∏ aro- matem ca∏e laboratorium. Dachir w zamyÊleniu zaprzeczy∏ ruchem g∏owy. - Tak sàdzisz dlatego, ˝e nie masz najmniejszego poj´cia o bezmiarze wiedzy, którà powinniÊmy zg∏´biç. Ebramar oczywiÊcie jest olbrzymem, ja zaÊ w porównanu z nim - lichym Pigmejem. A jednak ten wielki uczony, dla którego we wszechÊwiecie nia ma ju˝, zdaniem moim, ˝adnych tajemnic - zblad∏, wy- znawszy mi pewnego razu: - Gdy rzucam wzrokiem w nieskoƒczonà otch∏aƒ tajemnic, których jeszcze nie dociek∏am, wstydz´ si´ swego prostactwa i zdaje mi si´, ˝e jestem Êlepym i znikomym py∏kiem! - Daruj mi, ˝e wypowiedzia∏em tak g∏upie i krzywdzàce ci´ s∏owa - rzek∏ Supramati, Êciskajàc Dachi- ra. - Lecz niekiedy jestem nieprzytomny w tym dziwnym Êwiecie, w którym znalaz∏em si´ dzi´ki tak nie- oczekiwanym zrzàdzeniom losu. - Ale˝ nie gniewam si´ i doskonale pojmuj´ stan twego ducha, gdy˝ i ja przechodzi∏em to samo. Ale doÊç mamy tego na dzisiaj! JesteÊ zm´czony i wzruszy∏eÊ si´ bardzo. Chodêmy do Nary, jej obecnoÊç uspokoi ci´. 23

Odtàd Supramati wzià∏ si´ do pracy z wi´kszà gorliwoÊcià. Sczególnie pragnà∏ wykszta∏ciç swà zdol- noÊç myÊlenia i d∏ugie godziny sp´dza∏ przed zwierciad∏em magicznym; a gdy po raz pierwszy na meta- lowej tarczy odbi∏ si´ dok∏adnie s∏abo zabarwiony na zielono liÊç, Supramati jak dziecko, nie posiada∏ si´ z radoÊci. Natomiast zapami´tywanie magicznych formu∏ek, których wcale nie rozumia∏, ró˝nych kabalistycz- nych znaków i d∏ugiego szeregu dziwnych imion sz∏o mu daleko trudniej i jedynie dzi´ki nieustannym wysi∏kom woli zmusza∏ si´ do zdobycia tej wiedzy, którà uwa˝a∏ za rzecz nieproduktywnà. Cz´sto opa- da∏ z si∏ i czu∏ ogromne zm´czenie, nie b´dàce zresztà w ka˝dym stosunku do jego si∏ fizycznych, gdy˝ w rzeczywistoÊci by∏ zawsze silny i zdrów; ale chwilami praca umys∏owa, stawa∏a si´ dla niego niezno- Ênà, jakkolwiek dà˝y∏ za wszelkà cen´ do pokonania wszystkich trudnoÊci. Dachir zwraca∏ bacznà uwag´ na stan duchowy swego ucznia i wiele razy okazywa∏ mu swà pomoc: albo przerywa∏ prac´ na kilka dni i czas ten przeznacza∏ na odpoczynek i rozrywki, albo zmienia∏ rodzaj pracy, co równie˝ zawsze dawa∏o Êwietne rezultaty. Jako doktor medycyny Supramati odnosi∏ si´ do specjalnoÊci swej zawsze z jednakowym zaintere- sowaniem; dziwne i zupe∏nie nowe poglàdy na sztuk´ lecznictwa, którà rozwija∏ przed nim jego nauczy- ciel, zajmowa∏y go tak samo ˝ywo jak sztuka myÊlenia, której z takà gorliwoÊcià poÊwi´ca∏ si´. Pewnego razu podczas rozmowy o leczeniu ró˝nych chorób, Supramati niespodzianie zapyta∏: - Wyt∏umacz mi, na Boga, Dachirze, dlaczego trzeba byç dobrym lekarzem, aby zostaç czarownikiem lub magiem choçby najni˝szej kategorii? - Dlatego, poniewa˝ cia∏o jest g∏ównym obiektem, na którym nieszcz´sna wiedza czarownika doko- nuje praktyki: a ponadto cia∏o jest niezb´dnym narz´dziem duszy - to skomplikowana i wymagajàca wie- lu rzeczy maszyna. Dlatego mag powinien znaç wszystkie Êrodki lecznicze, a tak˝e s∏u˝àce do znisz- czenia cia∏a. Jako doktor medycyny wiesz, ˝e do utworzenia ludzkiego cia∏a natura u˝ywa takich mate- ria∏ów, jak mineralne, roÊlinne i zwierz´ce substancje, które poch∏ania materia podczas cià˝y i które s∏u- ˝à potem do utrzymania ognia w tej kropli pierwotnej materii, jakà rodzice obdarzyli przysz∏e jestestwo w chwili pocz´cia. Wp∏yw innych, bardzo pot´˝nych czynników, jak: koloru, dêwi´ku, zapachu itp. jest jeszcze bardzo ma∏o znany wspó∏czesnej nauce. A istotna nauka lekarska polega na umiej´tnoÊci ko- rzystania ze wszystkich Êrodków w celu usuni´cia z organizmu rzeczy niepotrzebnych i zastàpienia ich brakujàcymi. Dlatego powinieneÊ nauczyç si´ czerpaç zewszàd, z atmosfery i ró˝nych dziedzin przyrody si∏y czynne, zdolne do utrzymania ˝ywotnoÊci ka˝dego stworzenia; jednoczeÊnie zaÊ powinieneÊ znaç Êrodki, potrzebne do rozk∏adania cia∏ zarówno okultystyczne jak i materialne. - Zajmowa∏a mnie zawsze botanika i cudowne w∏asnoÊci roÊlin; lecz wnosz´ z tego, co s∏ysza∏em od ciebie, ˝e pod tym wzgl´dem posiadam bardzo niewielkà wiedz´ - zauwa˝y∏ w zamyÊleniu Supramati. - Jest to zupe∏nie naturalne, gdy˝ w nauce leczenia roÊliny zajmujà miejsce drugorz´dne. W godnej po˝a∏owania nieÊwiadomoÊci, cz∏owiek depcze nogami skromnych dobroczyƒców ludzkoÊci. Gdyby le- karze posiadali lup´, podobnà do naszych magicznych okularów, byliby nad wyraz zdziwieni dokonany- mi przez siebie odkryciami. Aby dowieÊç s∏usznoÊci tego, co powiedzia∏em, poka˝´ ci przez magiczne okulary, gdy˝ wzrok masz jeszcze nierozwini´ty, pewne zio∏a i korzenie. Dachir podszed∏ do du˝ej, d´bowej szkatu∏y i otworzy∏ jà. Wnàtrze jej podzielone by∏o na przegródki pe∏ne traw, kwiatów suszonych, korzeni, p´cherzyków i drogich kamieni. Gdy Dachir wyjà∏ dwie roÊliny i po∏o˝y∏ je na stole, Supramati zapyta∏ ze zdziwieniem: - Wszak jest to arnika i waleriana? - OczywiÊcie - potwierdzi∏ Dachir z uÊmiechem - umyÊlnie wybra∏em te dwa dobrze znane gatunki zió∏, którym nawet wasza “dumna” nauka przyznaje lecznicze w∏asnoÊci, jakkolwiek umieszcza je po- mi´dzy Êrodkami domowymi. W∏ó˝ teraz magiczne okulary i nasyç oczy okultystycznà ÊwietnoÊcià tych dwóch wielkich przedsta- wicieli Êwiata roÊlinnego. Supramati zaczà∏ uwa˝nie oglàdaç drobne kwiatki i zczernia∏e korzonki arniki, gdy nagle okrzyk zdu- mienia i zachwytu wybieg∏ z ust jego. Skromne roÊlinki zmieni∏y swój wyglàd ogromnie. Maleƒkie ˝ó∏te p∏atki wyglàda∏y jak z∏ote gwiazdy, rdzeƒ zaÊ przekszta∏ci∏ si´ w niebieskawà kulk´, wirujàcà nieustan- nie. Z ˝ó∏tych p∏atków wystrzela∏y drobne, jakby elektryczne iskierki i tworzy∏y wokó∏ roÊliny zda si´ deli- katnà jak paj´czyna tkanin´, którà przeszywa∏ ostry zygzak b∏yskawicy. 24

- Prawda, jaka to misterna robota? Jest to tkacz fluidu. Usuwa on uszkodzenia tkanek tak fluidycz- nych, jak i materialnych, powsta∏e wskutek rany lub uderzenia. Stàd w∏aÊnie pochodzà jego cudowne lecznicze w∏asnoÊci. Ponadto arnika posiada zdolnoÊci Êciàgania i gromadzenia du˝ej iloÊci s∏onecznego ciep∏a. Mo˝esz wi´c teraz wyobraziç sobie, jak pot´˝nym jest dzia∏anie na organizm ludzki, zwierz´cy i roÊlinny tego skromnego uzdrowiciela, gdy umiej´tnie u˝yje si´ go do wyleczenia z∏amanych, zmi´tych i umierajàcych z wyczerpania kwiatów. Teraz przejdêmy do obejrzenia waleriany - rzek∏ Dachir chowajàc do szkatu∏ki arnik´. Supramati pochyli∏ si´ w milczeniu nad korzonkiem, który równie˝ zmieni∏ swój wyglàd: zaczerwieni∏ si´ teraz jak krew. Z roÊliny tej wyp∏ywa∏o z∏ocistopurpurowe Êwiat∏o, tworzàc wokó∏ niej szerokà aure- ol´. - Zawarty w tej roÊlinie ogieƒ astralny rozbudza si∏y ˝ywotne, uspokaja i ogrzewa organizm, wp∏ywa- jàc przede wszystkim na dzia∏alnoÊç mózgu i funkcj´ serca - rzek∏ Dachir, zdejmujàc z oczu przyjaciela magiczne okulary i chowajàc je do futera∏u. - Zapewne inne roÊliny nie posiadajà tak wybitnych w∏asnoÊci, jak te dwie ksi´˝ne roÊlinnego króle- stwa? - zapyta∏ Supramati. - I tak i nie! Niektóre roÊliny majà specjalne przeznaczenie; ale nie ma poÊród nich ani jednego zdziebe∏ka, ani jednej trawki, nie obdarzonej jakàkolwiek ujemnà lub dodatnià zaletà. A jest to zupe∏nie zrozumia∏e, gdy˝ roÊliny czerpià si∏y z wszystkiego, co je otacza; atmosfera, pràdy gwiazd, ziemia, mine- ra∏y, woda i jej sole - wszystko s∏u˝y do ich powstania. Sk∏adniki te wraz z niewyczerpanym ich bogactwem ma do swojej dyspozycji mag wy˝szy i one dajà mu niemal fantastycznà pot´g´, dzi´ki której mo˝e on równie˝ rozporzàdzaç zapachem, dêwi´kami i barwami - tymi si∏ami, poruszajàcymi wszechÊwiat. My zaÊ mo˝emy zaledwie nauczyç si´ korzystaç z si∏ prymitywnych, studiujàc utajone êród∏a pot´˝nego z∏a, które dzia∏a w otaczajàcym nas chaosie. Wobec tego musimy nauczyç si´ wyrzàdzania z∏a, nie po to, aby korzystaç z tej pot´gi, lecz aby po- znaç destrukcyjne moce, ujarzmiç je i zu˝ytkowaç swà wiedz´ w celu uÊmierzenia ich. - Je˝eli zrozumia∏em dobrze, to znajdujemy si´ w po∏o˝eniu cz∏owieka “uczciwego”, który wie, ˝e mo˝na kraÊç w pewnych razach bezkarnie, ale patrzy na z∏odziejstwo, jak na haƒbiàce przest´pstwo, al- bo w po∏o˝eniu cz∏owieka, który rozumie, ˝e morderstwo jest wielokroç usprawiedliwione, ale za nic na Êwiecie nie zbruka swoich ràk zabójstwem. - MyÊl mojà zdefiniowa∏eÊ doskonale, kochany Supramati! ZnajomoÊç z∏a okultystycznego powinno si´ posiadaç zgo∏a nie w celach zbrodniczych, co haƒbi∏oby rozum, dà˝àcy ku Êwiat∏u. Posiadaç mo˝- noÊç czynienia z∏a i nigdy nie wyrzàdziç go - oto najwi´ksza chluba wy˝szego wtajemniczenia. - Powiedz mi w takim razie, dlaczego Êwiat ziemski jest tak uwarunkowany, ˝e ma ciàg∏à stycznoÊç z okropnym Êwiatem ni˝szych duchów? - zapyta∏ Supramati. - Gdyby bowiem jedynie wy˝sze i dobre duchy komunikowa∏y si´ z ludêmi i ostrzega∏y ich, ile˝ z∏a mo˝na by uniknàç. Dachir poruszy∏ g∏owà wàtpiàco. - Pytaniem tym potwierdzi∏eÊ zupe∏nie swà nieznajomoÊç Êwiata pozagrobowego. Niemo˝liwe jest odgraniczenie jednego Êwiata od drugiego, gdy tak ÊciÊle wià˝à si´ one ze sobà. Istoty wyzwolone z cia∏a i przeniesione do innego Êwiata, zwiàzane sà nadal z ziemià niezliczonym mnóstwem fibrów mi∏oÊci, nienawiÊci, przyzwyczajenia, które pociàgajà je do tego miejsca, gdzie trwa∏o ˝ycie cielesne. Âmierç nie jest zdolna zerwaç tych wi´zów, gdy˝ ka˝da rzecz, ka˝da myÊl i ka˝de uczu- cie - dobre czy z∏e - wydziela astralnà substancj´ tworzàcà mocny zwiàzek. Tak zwani “umarli” - to jedy- nie niewidzialne, ale obecne nadal istoty; wobec tego spojrzenie spirytysty dostrzega, ˝e ci, co w po- wszechnym mniemaniu znikn´li w nieznanej otch∏ani, przebywajà wÊród nas. Gdy odwiedzisz otaczajàcy nas Êwiat niewidzialny, którego ràbek widzia∏ Dante i który s∏usznie ma nazw´ “piek∏a”, b´dziesz móg∏ dopiero wtedy wyrobiç sobie poj´cie o panujàcym tam ˝yciu, o zachodzà- cych tam walkach i o szalejàcych burzach, których odg∏osu t´py s∏uch nasz nie chwyta. OczywiÊcie, nie s∏yszàc i nie widzàc niczego dooko∏a siebie oprócz jasnej i spokojnej atmosfery, rzekomo przesyconej bakcylami i atomami kurzu, cz∏owiek mniema naiwnie, ˝e tylko on jeden egzystuje i panuje w bezkresnej pustce przestrzeni, tworzàcej zdaniem jego wszechÊwiat. 25