alien231

  • Dokumenty8 985
  • Odsłony462 773
  • Obserwuję286
  • Rozmiar dokumentów21.8 GB
  • Ilość pobrań382 092

50. Wolverton Dave - Ślub księżniczki Leii

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

50. Wolverton Dave - Ślub księżniczki Leii.pdf

alien231 EBooki S ST. STAR WARS - (SERIA).
Użytkownik alien231 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 137 stron)

Dave Wolverton1 Ślub Księżniczki Leii 2 ŚLUB KSIĘŻNICZKI LEII DAVE WOLVERTON Przekład ANDRZEJ SYRZYCKI Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton3 Tytuł oryginału THE COURTSHIP OF PRINCESS LEIA Ilustracja na okładce DREW STRUZAN Redakcja merytoryczna DOROTA LESZCZYŃSKA Redakcja techniczna WIESŁAWA ZIELIŃSKA Korekta ELŻBIETA GEPNER Copyright © 1994 by Lucasfilm Ltd Published originally under the title The Courtship of Princess Leia by Bantam Books For the Polish edition Copyright © 1995 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-7082-956-2 Ślub Księżniczki Leii 4 Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton5 R O Z D Z I A Ł 1 Generał Han Solo stał przy iluminatorze obok konsolety dowodzenia na mostku kalamariańskiego krążownika gwiezdnego „Mon Remonda". Statek krążący w pobliżu stolicy Nowej Republiki na Coruscant przygotowywał się właśnie do wyjścia z nad- przestrzeni; sygnały ostrzegawcze rozbrzmiały w uszach generała niczym kuranty. Od chwili, kiedy po raz ostatni się widział z Leią, upłynęło pięć miesięcy. Pięć długich miesięcy, w trakcie których polował na „Żelazną Pięść", gwiezdny superniszczyciel lorda Zsinja. A przecież Nowa Republika wydawała się taka bezpieczna. Może teraz, kiedy udało mu się zniszczyć „Żelazną Pięść", lord Zsinj przestanie ich nękać i życie stanie się prostsze. Han już od dawna marzył o tym, by opuścić zatęchłe i wilgotne wnętrze kalamariańskiego statku. Brakowało -mu pocałunków Leii, pieszczoty delikat- nych dłoni na czole. Ostatnio widywał zbyt wiele ciemności i mroku. Napęd nadprzestrzenny statku przestał działać, a widoczne na ekranie świetlne smugi zamieniły się znów w pojedyncze gwiazdy. Stojący obok generała Chewbacca ryknął ostrzegawczo. Na tle ciemnego błękitu przestworzy, gdzie błyskały pojedyncze światła pogrążonej w mroku Coruscant, pojawiły się dziesiątki ogromnych, podobnych do spodków statków gwiezdnych. Han natychmiast rozpoznał w nich hapańskie Bitew- ne Smoki. Pomiędzy nimi krążyło kilkadziesiąt stalowo-szarych imperialnych gwiezd- nych niszczycieli. - Wynosimy się stąd! - zawołał Han. Tylko raz miał okazję spotkać się z hapań- skim Bitewnym Smokiem, ale to mu aż nadto wystarczyło. - Pełne osłony! Manewr wymijający! Generał obserwował trzy najwyżej umieszczone działa jonowe na pokładzie naj- bliższego Smoka, oczekując, że za chwilę zamienią jego statek w ognistą kulę. Po chwili zauważył, jak wszystkie wieżyczki blasterów na krawędzi spodka kierują się w jego stronę. Nagle „Mon Remonda" gwałtownie skręcił i zanurkował ku powierzchni planety, w stronę widocznych świateł Coruscant. Han poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gar- dła, jego kalamariański pilot miał jednak duże doświadczenie. Wiedział, że nie mogą uciec, nie wytyczywszy następnego kursu, skierował więc swoją jednostkę prosto w Ślub Księżniczki Leii 6 gąszcz statków wojennych Hapan tak, aby Bitewne Smoki nie mogły otworzyć ognia, nie ryzykując, iż się nawzajem ostrzelają. Iluminator, przy którym stał Han, wykonany był prawdziwie po mistrzowsku, po- dobnie jak wszystkie urządzenia na pokładzie kalamariańskiego statku. Kiedy przela- tywali koło mostka najbliższego Bitewnego Smoka, Han dojrzał nie tylko zdziwione twarze hapańskich oficerów, ale nawet srebrne naszywki na kołnierzach ich mundurów z wyhaftowanymi nazwiskami. Solo nigdy przedtem nie widział żadnego obywatela Hapes. Należący do nich sektor galaktyki zaliczał się do najbogatszych, a Hapanie zaw- sze strzegli troskliwie swoich granic. Han wiedział tylko tyle, że podobnie jak on byli ludźmi - ludzie przecież rozplenili się po całej galaktyce jak chwasty - ale zdumiał się, kiedy stwierdził, że wszyscy trzej oficerowie na mostku to wyjątkowo urodziwe kobie- ty, przypominające kruche figurki z porcelany. - Przerwać manewr wymijający! - zawołał kapitan Ono-ma, kalamariański oficer o łososiowej skórze, siedzący przy konsolecie sterowniczej i obserwujący wskazania czujników statku. - Co takiego? - krzyknął Han, zdumiony, że niższy od niego stopniem Kalamaria- nin odważył się odwołać jego rozkaz. - Hapanie nie otworzyli ognia, a wręcz przeciwnie, nadali komunikat, że przybyli tu jako przyjaciele - odparł Onoma, obracając na Hana swoje wielkie złote oko. Kalamariański krążownik wyrównał lot, wychodząc z szaleńczego nurkowania ku planecie. - Przyjaciele? - zapytał Han. - To Hapanie! Hapanie nigdy nie byli naszymi przy- jaciółmi! - Niemniej wygląda na to, że przybyli w pokojowej misji; może chcą zawrzeć z władzami Nowej Republiki jakiś układ. Towarzyszące im niszczyciele gwiezdne należą też do nich i zostały odebrane siłom gwiezdnym Imperatora. Jak pan widzi, statkom ochrony planety także nic się nie stało. Kapitan Onoma wskazał na jeden z niszczycieli zawieszony w innym kwadrancie przestrzeni, a Han natychmiast rozpoznał widoczne na jego burdę znaki. Był to „Sen Rebeliantów", flagowy statek Leii. Kiedy odebrali go Imperatorowi, wydawał się taki potężny, taki wielki, a teraz, w porównaniu ze statkami floty Hapan, sprawiał wrażenie mało znaczącego patrolowca. Obok „Snu Rebeliantów" Solo dostrzegł kilkanaście mniejszych republikańskich pancerników. Na ich kadłubach wciąż widniały nie zama- lowane barwy Sojuszu Rebeliantów. Han ujrzał po raz pierwszy hapańskiego Bitewnego Smoka, kiedy przemycał dzia- ła na statku wchodzącym w skład niewielkiego konwoju pod dowództwem kapitana Ruli. Hapanie nie ulegli jeszcze wówczas siłom Imperium. Przemytnicy, wiedząc o tym, korzystali z usług jednego z wysuniętych portów znajdujących się w neutralnej przestrzeni w pobliżu granicy należącej do Hapan gromady gwiazd. Liczyli na to, że w tym miejscu mogą nie obawiać się floty Imperatora. Pewnego dnia jednak, kiedy kon- wój wyłonił się z nadprzestrzeni, ujrzeli tuż przed sobą jeden z hapańskich Bitewnych Smoków. Mimo iż znajdowali się na terytorium neutralnym i nie uczynili żadnego Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton7 wrogiego ruchu, tylko trzem spośród dwudziestu statków udało się uniknąć zagłady po ataku Hapan. - Generale Solo, właśnie odbieramy wiadomość od Jej Wysokości ambasador Al- deraanu Leii Organy - powiedział nagle oficer łącznościowiec. - Odbiorę u siebie - oświadczył Han i pospieszył na górę, by włączyć komunikator. Na niewielkim ekranie pojawiła się twarz Leii. Księżniczka uśmiechała się, pełna euforii patrzyła na Hana ciemnymi rozmarzonymi oczyma. - Och, Han - odezwała się słodko. - Tak się desze, że wróciłeś. Ubrana była w śnieżnobiałą szatę alderaańskiego ambasadora, a jej piękne, opada- jące na plecy włosy wydawały się Hanowi dłuższe, niż kiedykolwiek przedtem. Wpięła w nie kilka małych grzebyków, które jej kiedyś podarował. Wykonano je z opali i sre- bra wydobytego na Alderaanie, jeszcze zanim Wielki Moff Tarkin zamienił tę planetę w żużel za pomocą pierwszej Gwiazdy Śmierci. - Ja także tęskniłem za tobą - odparł Han nieco ochrypłym ze wzruszenia głosem. - Czekam na ciebie w Coruscant, w Wielkiej Sali Przyjęć - rzekła Leia. - Ambasa- dorzy z Hapes za chwilę tu będą. - Czego chcą? - Nie chodzi o to, czego chcą, ale co nam ofiarują - oznajmiła Leia. - Przed trzema miesiącami poleciałam na Hapes i rozmawiałam z królową-matką. Prosiłam ją o pomoc w walce z siłami lorda Zsinja. Wyglądała wówczas na nieobecną duchem, chyba nie bardzo wiedziała, czy powinna finansować naszą walkę, ale przynajmniej obiecała, że się zastanowi. Mogę się domyślać, że jej wysłannicy przybywają tu z oświadczeniem, iż pragnie nam pomóc. Ostatnio Han coraz częściej myślał o tym, że wygranie wojny przeciwko resztkom Imperium może zająć im lata, o ile nie dziesięciolecia. Zsinj z pomocą kilku pomniej- szych lordów umocnił swoją władzę w ponad jednej trzeciej części galaktyki, a od kilku miesięcy czynił starania, aby zasięg tej władzy rozciągnąć na inne planety. Plądrował w tym celu całe systemy gwiezdne, coraz bardziej zbliżając się do wolnych światów. No- wa Republika nie była w stanie patrolować tak ogromnego obszaru i podobnie jak kie- dyś stare Imperium starało się odeprzeć siły Sojuszu Rebeliantów, tak teraz Nowa Re- publika walczyła z siłami lordów i ich niezliczonymi flotami. Mimo wszystko Han wo- lałby, żeby Leia nie przywiązywała zbyt dużej wagi do sojuszu z Hapanami. - Nie spodziewaj się zbyt wiele po Hapanach - powiedział. - Nie słyszałem, żeby ofiarowali komuś cokolwiek poza zmartwieniami. - Nawet ich nie znasz. Chcę tylko, byś przybył do Wielkiej Sali Przyjęć - odparła Leia, zwracając się do niego nagle w sposób bardzo oficjalny. - Aha, i witaj w domu. Odwróciła się. Transmisja dobiegła końca. - Ta-a - szepnął Han. - Ja także tęskniłem za tobą. Han i Chewbacca spieszyli ulicami Coruscant w stronę Wielkiej Sali Przyjęć. Znajdowali się w pradawnej części stolicy, gdzie miasto nie wyrastało ponad ruinami, toteż otaczające ich plastalowe gmachy piętrzyły się po obu stronach niczym zbocza głębokiego jaru. Cienie rzucane przez te domostwa były tak mroczne, że przelatujące nad głowami przechodniów promy miały nawet w ciągu dnia zapalone światła, roz- Ślub Księżniczki Leii 8 świetlające okolicę migoczącym blaskiem. Kiedy Han i Chewie dotarli do Wielkiej Sa- li, orkiestra powitalna grała dziwny, patetyczny marsz, używając zestawu dzwonków i basowo pomrukujących rogów. Sala Przyjęć była ogromnym gmachem, mającym ponad tysiąc metrów długości i wysokim na czternaście pięter, z których można było obserwować, co się dzieje na par- terze. Han znalazłszy się w środku stwierdził, że miejsca na wszystkich balkonach są zajęte przez tłoczących się gapiów, którzy pragną za wszelką cenę zobaczyć delegację Hapan. Han przeszedł przez pierwszych pięcioro drzwi i wówczas niespodziewanie uj- rzał złocistego androida, nerwowo przestępującego z nogi na nogę i co chwila wspina- jącego się na palce, żeby spojrzeć ponad zgromadzonym tłumem. Wielu ludzi uważało, że wszystkie androidy tego samego typu są podobne do siebie jak krople wody, ale Han natychmiast rozpoznał See-Threepia. Żaden inny, specjalizujący się w zawiłościach dy- plomatycznego protokołu android, nie mógł być tak bardzo zdenerwowany i podnieco- ny. - Threepio, ty stara blaszana puszko! - krzyknął Han, starając się przekrzyczeć pa- nujący hałas. Chewbacca także ryknął na widok androida. - Generale Solo! - odezwał się Threepio z wyraźną ulgą. - Księżniczka Leia popro- siła mnie, bym pana odszukał i zaprowadził na balkon ambasadora Alderaanu. Obawia- łem się, że nie znajdę pana w takim tłumie. Ma pan szczęście, że okazałem się na tyle przezorny, żeby czekać właśnie w tym miejscu. Proszę za mną, tędy. Threepio wyprowadził ich z budynku, przeszedł przez szeroką ulicę i wskazał dro- gę w górę rampy obok kilku stojących tam strażników. Kiedy wspinali się długim i krę- tym korytarzem, mijając po drodze jedne drzwi po drugich, Chewbacca pociągnął no- sem i coś warknął. Po chwili skręcili za kolejny róg, wówczas Threepio zatrzymał się i otworzył drzwi prowadzące na balkon. W środku znajdowało się tylko kilkoro ludzi. Wszyscy obserwowali przez szybę to, co się działo w dole. Han stwierdził, że niektó- rych już zna. Był wśród nich Carlist Rieekan, alderaański generał - dowódca bazy Hoth, i Threkin Horm, przewodniczący potężnej Rady Alderaanu, mężczyzna o niebywałej tuszy, który wolał spoczywać na unoszącym się na repulsorach krześle, niż powierzać cały ciężar ciała własnym nogom. Rozpoznał także Mon Mothmę, przywódczynię No- wej Republiki, która stała obok brodatego Gotala o szarej skórze. Ten patrzył obojętnie na dół z pochyloną głową i spoglądał rogatymi czułkami w stronę Leii. Dyplomaci rozmawiali przyciszonymi głosami, wsłuchani w komunikatory i wpa- trzeni w Leię. Księżniczka siedziała na ustawionym na podium tronie i spoglądała z królewską godnością na prom z hapańskimi dyplomatami, który właśnie osiadał na lą- dowisku, znajdującym się pośrodku wielkiej, pozbawionej dachu przestrzeni. Na parte- rze zgromadziło się chyba z pięćset tysięcy istot, pragnących chociaż rzucić okiem na delegację Hapan. Złotego dywanu wiodącego od lądowiska do podium, na którym umieszczono tron Leii, pilnowały dziesiątki tysięcy strażników. Han podniósł głowę i spojrzał na piętra. Niemal każdy system gwiezdny starego Imperium miał tutaj własny balkon, oznaczony właściwą flagą. Ponad sześćset tysięcy takich flag zwisało z wieko- wych marmurowych ścian, świadcząc niezbicie o przynależności reprezentowanych Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton9 przez nie planet do Nowej Republiki. Kiedy hapański prom wylądował, na parterze za- legła cisza. Han podszedł do Mon Mothmy. - Co się stało? - zapytał. - Dlaczego nie jest pani na parterze, na podium obok Le- ii? - Nie zostałam zaproszona na powitanie Hapan - odparła Mon Mothma. - Poprosili jedynie o spotkanie z Leią. A ponieważ w okresie ostatnich trzech tysiącleci nawet Sta- ra Republika utrzymywała z władcami Hapan tylko sporadyczne kontakty, uznałam, że lepiej będzie się nie narzucać i czekać, aż sami mnie zaproszą. - To bardzo rozsądne - oświadczył Han - tylko że jest pani wybraną przywódczy- nią Nowej Republiki... - Ale królowa-matka Ta'a Chume czuje się zagrożona naszymi demokratycznymi zwyczajami - wpadła mu w słowo Mon Mothma. - Nie, myślę, że znacznie lepiej będzie pozwolić ambasadorom Ta'a Chume zwrócić się do nas za pośrednictwem Leii, jeżeli jej zdaniem będą się czuli dzięki temu bardziej pewnie. Czy liczyłeś, ile Bitewnych Smoków przyleciało tu razem z resztą floty Hapan? Dokładnie sześćdziesiąt trzy - po jednym na każdą zamieszkałą planetę w całej ich gromadzie gwiezdnej. Nigdy jeszcze się nie zdarzyło, by Hapanie nawiązywali z kimkolwiek stosunki od razu na tak dużą skalę. Podejrzewam, że będzie to najważniejszy kontakt, jaki nawiązały ze sobą nasze ludy w ciągu ostatnich trzech tysiącleci. Han miał na ten temat co prawda inne zdanie, ale i tak czuł lekką urazę, że nie sie- dzi teraz u boku Leii. Sam fakt, że i Mon Mothmę potraktowano w ten sam sposób, sprawiał, że uznał to niemal za zniewagę. Nie miał czasu jednak rozmyślać o tym dłu- żej, bo po chwili Hapanie zaczęli schodzić po opuszczonej rampie wahadłowca. Jako pierwsza ukazała się kobieta o długich, czarnych włosach i oczach onyksowej barwy, które błyszczały w skierowanych na statek Hapan światłach. Miała na sobie lekką suknię z połyskującego, brzoskwiniowego materiału, odsłaniającą jej długie nogi. Kiedy piękna kobieta skierowała się w stronę podium, dzięki umieszczonym na parte- rze mikrofonom, przekazującym dźwięki na balkony, dało się słyszeć szmer podziwu, który przeszedł przez zgromadzone tłumy. Zbliżyła się do Leii i przyklęknęła zgrabnie na kolano, nie przestając wpatrywać się w jej oczy. Głośno i wyraźnie odezwała się po hapańsku: - Ellene sellibeth e Ta'a Chume: „Shakal Leia, ereneseth a'apelle seranel Hapes. Rennithelle saroon". Odwróciła się i sześć razy klasnęła w dłonie. Na ten sygnał z pokładu wahadłowca zaczęły wysypywać się dziesiątki kobiet odzianych w złote, także błyszczące suknie. Biegły w kierunku podium. Niektóre grały na srebrnych fletach lub wybijały rytm na bębenkach, inne śpiewały głośno bardzo wysokimi głosami, powtarzając w kółko: Ha- pes, Hapes, Hapes. Mon Mothma zaczęła wsłuchiwać się uważnie w tłumaczenie słów Hapan na język basie, jakie dobiegało z jej komunikatora, ale Han nie usłyszał z tego tłumaczenia ani słowa. - Czy rozumiesz ten bełkot? - zapytał w końcu Threepia. Ślub Księżniczki Leii 10 - Opanowałem ponad sześć milionów języków, generale - odezwał się z ubolewa- niem android - ale myślę, że musiało mi się coś zepsuć. Hapańska pani ambasador nie mogła powiedzieć tego, co usłyszałem. - Odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia. - Niech licho porwie te moje zardzewiałe obwody logiczne! Proszę mi wybaczyć, ale muszę się teraz oddalić w celu dokonania naprawy. - Zaczekaj! - zawołał za nim Han. - Daj spokój z naprawami. Chcę wiedzieć, co powiedziała. - Proszę pana, nadal sądzę, że musiałem ją źle zrozumieć - upierał się Threepio. - Powiedz mi! - powtórzył bardziej stanowczo Han, a Chewbacca poparł go ostrzegawczym warknięciem. - No, jeżeli pan aż tak nalega... - odezwał się Threepio tonem, w którym nawet nie starał się ukryć urazy. - O ile moje czujniki działają poprawnie, przedstawicielka Hapan przytoczyła księżniczce Leii słowa swojej wielkiej królowej--matki: „Godna szacunku Leio, ofiarowuję ci podarunki ze wszystkich sześćdziesięciu trzech światów Hapan. Ze- chciej przyjąć je i nacieszyć nimi swoje oczy". - Podarunki? - odezwał się Han. - To stwierdzenie wydaje mi się dosyć jedno- znaczne. - I takie w istocie rzeczy jest, proszę pana. Hapanie nigdy nie proszą o przysługę, zanim nie ofiarują komuś daru o takiej samej wartości - odrzekł nieco protekcjonalnie Threepio. - Nie, martwi mnie tylko użycie słowa shakal, co oznacza „godna szacunku". Królowa-matka nigdy nie użyłaby tego słowa wobec Leii, jako że Hapanie posługują się nim tylko wówczas, kiedy zwracają się do równych sobie. - No cóż - zaryzykował Han. - Obydwie pochodzą przecież z królewskiego rodu. - To prawda - przyznał android - ale musi pan wiedzieć, że Hapanie ubóstwiają swoją królową-matkę. Prawdę mówiąc, jeden z jej tytułów brzmi Ereneda, co znaczy: „Ta, która nie ma równej sobie". Widzi więc pan, że to nie byłoby logiczne, gdyby kró- lowa-matka Hapan zwracała się do Leii jak do kogoś równego sobie. Han popatrzył w stronę opuszczonej rampy i zadrżał, jak gdyby przeczuwając, że za chwilę może wydarzyć się coś złego. Dudnienie bębenków niepokojąco przybrało na sile. Zobaczył, jak z promu wybiegły trzy kobiety odziane w jaskrawe, niemal krzykli- we jedwabne szaty, niosąc wielki, opalizujący na perłowo pojemnik. Threepio wciąż jeszcze powtarzał, kręcąc głową: „Naprawdę będę musiał oddać te obwody logiczne do naprawy", kiedy trzy kobiety zbliżyły się do podium i przechyliły pojemnik, wysypując jego zawartość na podłogę. Zebranym z wrażenia zaparło dech w piersi. - Tęczowe klejnoty z Gallinore! Klejnoty błyszczały dziesiątkami barw od purpury do płonącego szmaragdu, jak gdyby żyły swoim życiem. Prawdę mówiąc, te drogocenne cacka nie były wcale ka- mieniami, a opartymi na krzemie formami życia emitującymi własne, specyficzne świa- tło. Stwory te, noszone najczęściej jako medaliony, potrzebowały aż tysiąca lat na to, by dojrzeć. Za jeden taki klejnot można było kupić kalamariański krążownik, a Hapanie wysypali na podłogę dosłownie setki takich kosztownych błyskotek. Leia nie okazała jednak zaskoczenia na ich widok. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton11 Z promu wyłoniła się kolejna trójka kobiet odzianych w skórzane stroje barwy brązowej ochry i cynamonu, tym razem o wiele wyższych niż poprzednie. Idąc tańczyły w takt dźwięków wydobywających się z bębenków i fletów, a pomiędzy nimi unosiła się platforma z widocznym na niej niewielkim, poskręcanym drzewem, na którym rosły czerwonobrunatne owoce. Nad drzewem zawieszono dwa źródła światła, które rozja- śniały je swoimi nieruchomymi promieniami niczym dwa słońca jakiegoś pustynnego świata. Tłum cicho zaszemrał na ten widok, czekając, co oznajmi pani ambasador. - Selabah, terrefel n lasarla. (Drzewo mądrości z Selab, rodzące owoce). Tłumy zaczęły nagle krzyczeć i wiwatować w euforii, a Han stał jak porażony gromem. Sądził zawsze, że drzewo mądrości z Selab jest tylko legendą. Powiadano, że owoce tego drzewa mogą wspomóc inteligencję osób, które osiągnęły wiek dojrzały. Han czuł pulsowanie krwi w skroniach, a w głowie dziwną lekkość. Zobaczył, jak na rampie promu pojawił się jakiś mężczyzna, także tańczący w rytm muzyki. Był to cyborg dorównujący wzrostem Chewbacce, odziany w srebrzystoczarną zbroję hapań- skiego wojownika. Zbliżywszy się do podium, wyciągnął ze schowka w ręce jakiś dziwny przyrząd i położył go na podłodze u stóp Leii. - Charubah endara, mella n sesseltar. (Z zaawansowanego technicznie świata Charubah ofiarujemy ci Karabin Posłuchu). Han się zachwiał z wrażenia i musiał oprzeć się o szybę, aby nie upaść. Karabin Posłuchu czynił z Hapan w walce na bliskie odległości niezwyciężonych wojowników. Wytwarzał silną falę promieniowania elektromagnetycznego, która zakłócała proces myślowy przeciwnika. Znajdujący się w zasięgu Karabinu Posłuchu ludzie byli bezrad- ni jak dzieci, nieświadomi niczego, co ich otaczało, i posłusznie wykonywali wszelkie polecenia, nie mogąc odróżnić rozkazów wroga od własnych myśli. Han poczuł, że za- czyna się pocić. Każdy świat, każda planeta w systemie Hapan ofiaruje to, co ma naj- cenniejszego - pomyślał. - Co zamierzają przez to osiągnąć? Co chcieliby otrzymać w zamian za te skarby? Patrzył tak jeszcze przez godzinę. Rytm bębenków i muzyka fletów oraz wysokie, donośne głosy kobiet śpiewających bez przerwy: Hapes, Hapes, Hapes tętniły mu w uszach niczym młoty. Każdy z dwunastu uboższych światów ofiarował Leii niszczycie- le gwiezdne odebrane siłom Imperatora, a pozostałe planety złożyły w darze inne przedmioty, równie cenne, chociaż ich wartość była mniej wymierna. Pewna stara ko- bieta z Arabanthy, która powiedziała tylko kilka słów na temat korzystania z życia i go- dzenia się z nieuchronnością śmierci, przyniosła „myślową łamigłówkę", podobno bar- dzo cenioną przez ludzi z jej planety. Inna, rodem z Ut, odśpiewała pieśń tak rzewną i piękną, że Han poczuł, jak traci kontakt z rzeczywistością i odlatuje duchem niczym piórko unoszone podmuchami ciepłego wiatru. W pewnej chwili usłyszał, jak Mon Mothma szepnęła: - Wiem, że Leia prosiła o pieniądze, by móc dalej walczyć z lordami, ale nigdy nie sądziłam... Nadeszła wreszcie chwila, kiedy kobiety przestały śpiewać i grać na instrumen- tach, a nieprzebrane skarby, pochodzące z tajemniczych hapańskich światów, piętrzyły się na podłodze w Wielkiej Sali Przyjęć u stóp Leii. Han stwierdził, że powietrze z jego Ślub Księżniczki Leii 12 płuc wydobywa się z dziwnym świstem, zapewne dlatego, iż za każdym razem, kiedy jego oczom ukazywał się kolejny dar, nieświadomie wstrzymywał oddech. Cisza, jaka zapadła na parterze, wydawała się przytłaczająca, niemal złowieszcza. Na złocistym dywanie stało ponad dwieście kobiet z różnych należących do Hapan światów, a Han nie mógł się nadziwić ich pięknu, wdziękowi, sile. Nigdy przedtem nie widział Hapanki. Teraz wiedział, że tak uroczych istot już nigdy nie zapomni. Kiedy Hapanie zamilkli, nikt nie śmiał się odezwać. Han podobnie jak wszyscy czekał, ciekaw, czego zażądają w zamian za skarby. Czuł pulsowanie krwi; przypusz- czał, że mogą chcieć tylko jednego: zawarcia porozumienia z Republiką. Był pewien, że Hapanie poproszą Leię o zgodę na udział Republiki w ostatecznej walce przeciwko połączonym flotom lordów dowodzących niedobitkami sił Imperium. Zobaczył, jak Leia wychyla się z tronu i patrzy z aprobatą na złożone skarby. - Wspominałaś, że chcesz złożyć mi dary z sześćdziesięciu trzech swoich światów - przemówiła, zwracając się do Hapanki. - Widzę jednak dary tylko z sześćdziesięciu dwóch. Nie daliście mi nic z samej Hapes. Han przeżył prawdziwy wstrząs. Olśniony ofiarowanymi przez Hapan skarbami, już dawno stracił rachubę składanych darów. Uwaga Leii wydała mu się grubiaństwem, dowodem zachłanności. Spodziewał się, że Hapanie, zbulwersowani jej fatalnymi ma- nierami, zabiorą wszystko na swój statek i odlecą. Zamiast tego zobaczył, jak przedstawicielka Hapan obdarza Leię ciepłym uśmie- chem, jak gdyby zachwycona uwagą księżniczki, a później spogląda jej w oczy i coś mówi. Threepio pospiesznie przetłumaczył słowa gościa: - To dlatego, że zachowałam nasz najcenniejszy dar na sam koniec. Uczyniła gest w stronę promu, a wszystkie stojące na dywanie kobiety cofnęły się, robiąc przejście. Okazało się, że pragną złożyć ostatni dar bez żadnych fanfar, bez śpiewów i bez muzyki, w zupełnej ciszy. Z wnętrza promu wyłoniły się dwie kobiety ubrane bardzo skromnie na czarno. Jedynymi ozdobami, jakie nosiły, były srebrne kółeczka wpięte w ciemne włosy. Mię- dzy Hapankami szedł mężczyzna. Na głowie miał srebrny diadem, z którego zwisała czarna, osłaniająca twarz woalka. Wystające spod niej złociste włosy opadały mło- dzieńcowi aż na ramiona. Prawie nagi tors osłaniała skąpa, jedwabna szata spięta na ramionach srebrnymi spinkami, w muskularnych rękach trzymał duże, bogato zdobione pudełko, wykonane z inkrustowanego srebrem hebanu. Podszedł do tronu Leii i postawił je u jej stóp na podłodze. Później kucnął, oparł- szy lekko ręce na kolanach, a kobiety zdjęły mu woalkę. Oczom Hana ukazała się twarz najprzystojniejszego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek widział. Jego głęboko osadzo- ne, błękitnoszare oczy przywodziły na myśl kolor wzburzonego morza. Emanowała z nich mądrość, ale także duże poczucie humoru. Muskularne ramiona i mocno zaryso- wana szczęka świadczyły o zdecydowaniu i sile. Han pomyślał, że musi to być jakiś wysoki rangą dygnitarz z dworu samej królowej-matki. Po chwili usłyszał głos pani ambasador. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton13 - Hapesah, rurahsen Ta'a Chume, elesa holder Chume'da (Królowa-matka z pla- nety Hapes ofiarowuje swój najcenniejszy skarb, syna Isoldera, Chume'dę, którego żo- na będzie rządziła jako przyszła królowa). Chewbacca warknął, a zgromadzone na dole istoty zaczęły mówić wszystkie jed- nocześnie. Harmider był tak wielki, że Han miał wrażenie, iż słyszy huk fal morskich rozbijających się o brzeg podczas sztormu. Mon Mothma ściągnęła z głowy słuchawki i popatrzyła z namysłem na Leię. Jeden z generałów cicho zaklął i uśmiechnął się szeroko, a Han odsunął się od okna. - Co takiego? - zapytał. - Co to wszystko ma znaczyć? - Ta'a Chume pragnie, by Leia poślubiła jej syna - odparła łagodnie Mon Mothma. - Ale ona tego nie zrobi, prawda? - zapytał Han, lecz po chwili zrozumiał, że sam zaczyna w to coraz bardziej wątpić. Dysponując sześćdziesięcioma trzema najbogat- szymi planetami w całej galaktyce i władając nimi jako królowa rządząca miliardami ludzi, a w dodatku mając takiego mężczyznę u boku... Mon Mothma spojrzała Hanowi prosto w oczy, jak gdyby starała się rozszyfrować jego myśli. - Mając całe bogactwo hapańskich światów i mogąc z łatwością opłacić koszty wojny, Leia rozgromi resztki Imperium bardzo szybko, oszczędzając przy okazji milio- ny istnień. Wiem, jak wielkim uczuciem darzył ją pan kiedyś, generale Solo. Mimo to sądzę, że wyrażę myśli większości obywateli Nowej Republiki, kiedy powiem, iż dla dobra nas wszystkich powinna przyjąć tę propozycję. Ślub Księżniczki Leii 14 R O Z D Z I A Ł 2 Luke wyczuwał istnienie ruin pradawnego domu Mistrza Jedi znacznie wcześniej, niż pokazał mu je jego whiphidzki przewodnik. Podobnie jak cała Toola, na której spod płatów pozostałego po zimie lodu zalegającego na nieurodzajnej równinie wystawały jedynie krótkie purpurowe porosty, ruiny sprawiały wrażenie krzepiących i czystych, ale i opustoszałych, jak gdyby nigdy nikt ich nie odwiedzał. Uczucie dziwnej lekkości upewniło Luke'a, że musiał tutaj mieszkać kiedyś jakiś dobry Jedi. Ogromny Whiphid, którego jasnożółte futro falowało w podmuchach wiosennego wiatru, przedzierał się przez gąszcz purpurowych mchów, nie wypuszczając z łapy wi- brosiekiery. W pewnej chwili zatrzymał się, wciągnął ze świstem powietrze w nozdrza, kierując ogromne wystające kły ku odległemu purpurowemu słońcu, i wydał z siebie ni to ryk, ni to gwizd, patrząc w dal małymi czarnymi oczkami. Luke zsunął na plecy kaptur kombinezonu śnieżnego i spoglądając w tę samą stro- nę, czuł nadciągające niebezpieczeństwo. Dostrzegł stado śnieżnych demonów, które opuściły dotychczasową kryjówkę w burzowych chmurach. Opadały teraz ku ziemi z łopotem włochatych szarych skrzydeł, połyskujących w promieniach wiszącego nisko nad horyzontem słońca. Whiphid wydał z siebie bitewny gwizd, obawiając się, że go zaatakują, ale Luke dosięgnął je swoją myślą i poczuł ich głód. Polowały na stado ku- dłatych motmotów poruszających się na horyzoncie niczym lodowe góry, wypatrując cielaka na tyle małego, by mogły bez kłopotu rozerwać go na strzępy. - Spokojnie - odezwał się Luke, wyciągnął rękę i dotknął nią barku Whiphida. - Proszę cię, zaprowadź mnie teraz do tych ruin. Luke starał się użyć Mocy, żeby uspokoić whiphidzkiego wojownika, ale ten tylko zadrżał i ożywiony żądzą walki, mocniej ścisnął rękojeść wibrosiekiery. Po chwili zagwizdał przeciągle, wskazując na pomoc, a Luke, korzystając z Mocy, zrozumiał jego intencje. - Przeszukaj grób Mistrza Jedi, mój mały, jeśli musisz, ale ja udaję się na polowa- nie. Kiedy dostrzegłem wroga, honor nakazuje mi walczyć. Mój klan będzie dzisiaj ucztował, racząc się upolowanymi przeze mnie śnieżnymi demonami. Jedyne ubranie Whiphida stanowił szeroki pas z prawdziwym arsenałem broni. Odchodząc wyciągnął spomiędzy zwisających z niego przedziwnych przedmiotów po- Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton15 czerniały, żelazny, wysadzany szpikulcami korbacz. Trzymając wibrosiekierę w jednej, a korbacz w drugiej łapie, zaczął przedzierać się przez tundrę szybciej, niż Luke mógł się spodziewać. Młody Jedi pokręcił głową, nie zazdroszcząc śnieżnym demonom. Zza pleców do- biegł go świst Artoo, proszącego, żeby choć trochę zwolnił i dał czas małemu robotowi na ominięcie jakiejś szczególnie zdradzieckiej tafli lodu. Po chwili Luke i Artoo skie- rowali się na północ. Po pewnym czasie dotarli do trzech ogromnych płaskich bloków skalnych, które stanowiły ściany boczne i strop jakiegoś szybu. Powietrze w szybie by- ło suche. Luke odpiął od pasa latarkę, zapalił ją i zaczął schodzić. Nie zdążył jednak dojść zbyt głęboko, kiedy stwierdził, że szyb został zawalony. Dalszą drogę blokował ogromny skalny głaz. Ciemne ślady na jego boku wskazywały miejsce, gdzie kiedyś, przed wiekami, umieszczono termiczny granat, którego wybuch oderwał głaz z po- przedniego miejsca, uniemożliwiając dostęp do wszystkiego, co kryło się za nim. Luke zamknął oczy i starał się wybiec myślą przed siebie. Poczuł w całym ciele przepływ Mocy. Przesunął głaz trochę na bok, potem uniósł go i przytrzymał w powie- trzu. - Ruszaj pierwszy, Artoo - szepnął, a robot potoczył się naprzód, pogwizdując nie- spokojnie, kiedy przejeżdżał pod unoszącym się głazem. Kiedy R2 znalazł się po dru- giej stronie, Luke przeczołgał się za nim i pozwolił, by głaz opadł łagodnie na ziemię. Na klepisku tuż poza skałą Luke spostrzegł ślady butów imperialnych szturmow- ców, widoczne wyraźnie mimo upływu tak długiego czasu. Przyjrzał się im uważnie, rozmyślając, czy któreś z nich nie należały do jego ojca. Darth Vader z pewnością tu dotarł. Któż inny mógł być sprawcą śmierci mieszkającego kiedyś w tej grocie Mistrza Jedi? Ślady jednak nie dały odpowiedzi. Korytarz w środku szybu przez cały czas się obniżał, wijąc się obok magazynów wykopanych głęboko pod powierzchnią. W powietrzu czuło się zatęchłą woń odcho- dów i sierści rozmaitych gryzoni. W jednym z bocznych korytarzy spoczywał nieru- chomo niewielki kanciasty android, od dawna pozbawiony źródeł zasilania. W kolejnej jaskini Luke ujrzał zajmujący całe wnętrze ogromny ogrzewacz, ale izolację przewo- dów energetycznych zjadły jakieś małe zwierzęta. Idąc dalej głównym korytarzem szy- bu, kierowali się w stronę, z której emanowała najsilniej obecność dobrego Jedi, i w końcu dotarli do komnaty, gdzie mieszkał kiedyś zmarły Mistrz. Jego dało zniknęło, podobnie jak dała Yody i Bena, ale Luke wyczuwał wyraźnie resztkę mocy Mistrza. Spostrzegł pocięty i osmalony kombinezon śnieżny oraz leżący obok niego miecz świetlny. Schylił się, podniósł go i włączył, a gdy miecz obudził się do żyda, z cichym sykiem wystrzeliła z niego smuga opalizującej energii. Zanim Luke wyłączył broń, przez krótką chwilę rozmyślał o człowieku, który był kiedyś jej właścicielem. Nie wiedział o nim właściwie nic więcej poza tym, że Mistrz Jedi ostatnie chwile żyda poświęcił, by służyć Starej Republice. Luke przez wiele mie- sięcy podążał jego śladem. Jako kustosz zbiorów danych o innych Jedi na Coruscant, Mistrz był zapewne tylko niezbyt ważnym urzędnikiem i najeźdźcy Imperium prawdo- podobnie nie zawracaliby sobie nim głowy, ale mimo to uciekł z Coruscant, zabierając ze sobą rejestry tysięcy pokoleń rycerzy Jedi. Ślub Księżniczki Leii 16 Luke miał cichą nadzieję odnaleźć w tych rejestrach coś więcej niż tylko katalogi ważniejszych czynów Jedi. Liczył na to, że uda mu się odkryć w nich także mądrość starożytnych Mistrzów, spisane ich myśli i cele, do których dążyli. Jako młody Jedi, nie znający wszystkich sposobów władania Mocą, Luke spodziewał się dowiedzieć czegoś więcej o tajemnych metodach, z pomocą których Mistrzowie szkolili swoich wojowników, uzdrowicieli i jasnowidzów. Rozejrzał się po komnacie, usiłując w migoczącym świetle latarni ujrzeć coś, co mogłoby posłużyć mu za wskazówkę. Artoo tymczasem skręcił do innego korytarza, oświetlając sobie drogę małymi reflektorami. Po chwili Luke usłyszał żałosne gwizd- nięcie robota i pospieszył, by zobaczyć, co się stało. Korytarz prowadził do kilku wykutych w litej skale mniejszych komnat, których ściany były osmalone jak po wybuchu. Luke zrozumiał, że w setkach nisz znajdujących się w tych komnatach przechowywano tysiące, a może dziesiątki tysięcy holograficz- nych wideogramów. Teraz jednak, po wybuchach i szalejącym tu pożarze, nagrania zamieniły się w popiół. Cylindry z zapisaną na nich komputerową informacją leżały w stosach zwęglonej szlaki, a ich rdzenie pamięciowe zostały bezpowrotnie zniszczone. Zniszczeń tych dokonano za pomocą termicznych ładunków wybuchowych, ale Luke znalazł w komnatach także odłamki elektromagnetycznych granatów. Kimkolwiek był ten, kto zniszczył holograficzne wideogramy, zrobił wszystko, by dokładnie skasować zapisaną w nich informację. Luke zaczął obchodzić komnaty, mijając kolejne nisze, i zaglądając do każdej z nich czuł, jak serce zamienia mu się powoli w kamień. Nie zostało nic. Przepadło wszystko, cała zgromadzona tu wiedza o czynach tysięcy pokoleń rycerzy Jedi. - To na nic, Artoo - powiedział, a jego słowa rozpłynęły się w mroku i panującej w opustoszałych korytarzach ciszy. Artoo gwizdnął coś w odpowiedzi bardzo smutnie i potoczył się dalej korytarzem, od czasu do czasu przystając i unosząc się na bocznych kółkach, żeby zajrzeć do środka którejś z nisz. Wszystko stracone. Luke po raz kolejny uświadomił sobie tę straszną prawdę. Im- perator nie zadowolił się wytropieniem i zabiciem Mistrza Jedi. W swoim dążeniu do przejęcia absolutnej władzy nad galaktyką uznał za konieczne stłumić raz na zawsze płonący we wszechświecie ogień rycerzy Jedi, zagasić najmniejsze nawet tlące się jego ogniki i zamierać wszystko w popiół tak, aby władza tajemnych Mistrzów nigdy nie mogła się odrodzić. Po wielu miesiącach poszukiwań Luke odnalazł tylko prochy. Usiadł bezradnie na ziemi i zasłonił dłonią oczy. Rozmyślał, co powinien uczynić. Z pewnością musiały istnieć inne rejestry i inne kopie. Powróci na Coruscant i zacznie wszystko od nowa. Nagle z końca korytarza, z ostatniej komnaty, dobiegł go podniecony świergot Ar- too. - Znalazłeś coś? - zapytał Luke z nadzieją. Wstał, strzepnął popiół z ubrania i podążył za Artoo, starając się zachować spokój. Okazało się, że robot odkrył niszę z nie zniszczonymi wideogramami. Na wierz- chu wciąż jeszcze leżał termiczny ładunek wybuchowy, który z nieznanych przyczyn Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton17 nie eksplodował. Elektromagnetyczny granat co prawda rozerwał się na kawałki, ale nie było wiadomo, na ile okazał się skuteczny. Luke sięgnął po pierwszy, leżący najbliżej cylinder i umieścił go w czytniku Artoo. Robot wydał z siebie pojedynczy gwizd i na- chylił się, przygotowany do wyświetlenia holograficznego obrazu, po chwili jednak ze zgrzytliwym piskiem wysunął cylinder z czytnika. - Może inny - szepnął Luke. Sięgnął po kolejny walec leżący w głębi niszy, wyciągnął go i wsunął do czytnika robota. Po chwili Artoo wyświetlił hologram mężczyzny odzianego w powiewną zielo- ną szatę. Wkrótce jednak obraz zaczął migotać, a kiedy zakłócenia się nasiliły, holo- gram zniknął. Artoo wypluł cylinder, a potem zapalił reflektor i skierował jego światło w głąb niszy, zachęcając w ten sposób Luke'a, by spróbował raz jeszcze. - No dobrze - westchnął Luke. Zaczął przeszukiwać stos, starając się znaleźć wideogram znajdujący się jak najda- lej od miejsca wybuchu granatu. Natrafił w końcu dłonią na jeden leżący na podłodze w samym kącie niszy i już miał go wyciągnąć, kiedy poczuł, jak Moc kieruje jego rękę w inną stronę. Wodził dłonią tak długo, aż w końcu jego palce dotknęły właściwego wi- deogramu. Poczuł, że ogarnia go jakiś dziwny spokój. To ten, właśnie ten - zdał się szeptać mu do ucha jakiś głos. - To właśnie tego szukasz. Luke uchwycił cylinder, wyciągnął go ze stosu i odszedł o krok na bok. Był dziw- nie pewien, że dalsze przeszukiwanie komnat byłoby bezcelowe. Czuł, że jeżeli miał w ogóle znaleźć odpowiedź na dręczące go pytania, trzyma ją w dłoni. Wsunął walec do otworu czytnika Artoo, który niemal natychmiast uzyskał sygnał. Przed robotem pojawił się świetlisty obszar ukazujący pradawną salę tronową, w której rycerze Jedi po kolei stawali przed swoimi mistrzami i składali im sprawozdania z tego, co zrobili. A jednak i ten hologram był uszkodzony, miejscami nawet zatarty tak bar- dzo, że Luke widział tylko fragmenty: mężczyznę o błękitnej skórze, który opisywał szczegółowo wyczerpującą kosmiczną bitwę, jaką stoczył z galaktycznymi korsarzami, żółtookiego Twi'leka z ogonami wyrastającymi z głowy, opowiadającego o wykryciu spisku mającego na celu zabicie jakiegoś ambasadora. Każdy raport na holograficznym wideogramie poprzedzała wyświetlana data i godzina nagrania. Zapisu dokonano przed prawie czterystu standardowymi laty. Nagle na wideogramie pojawił się Yoda spoglądający w stronę stojącego w sali tronu. Wygląd Mistrza odbiegał nieco od tego, jaki Luke zachował w swojej pamięci. Jego skóra miała odcień bardziej szafirowozielony, poza tym przy chodzeniu nie posłu- giwał się laską. Będąc w średnim wieku, wyglądał beztrosko i dziarsko. W niczym nie przypominał zgarbionego i wiecznie stroskanego starca, którego poznał Luke. Więk- szość ścieżki dźwiękowej została zatarta, ale w pewnej chwili przez towarzyszący na- graniu szum przedarły się słowa Yody: - Próbowaliśmy uwolnić Chu'unthora z Dathomiry, ale zostaliśmy odparci przez czarownice... potyczka, z mistrzami Gra'aton i Vulatan... zginęło czternastu akolitów... musimy wrócić tam, by odzyskać... Słowa zanikły, zakłócone przez szum, a wkrótce i holograficzny obraz przemienił się w błękitną poświatę, w której tylko błyskały od czasu do czasu różnobarwne iskry. Ślub Księżniczki Leii 18 Inni ludzie także zdawali sprawozdania, ale nic z tego, co mówili, nie brzmiało za- chęcająco. Luke rozważał w myślach słowa Yody: „Chu'unthora z Dathomiry". Czy Chu'unthor był kimś w rodzaju przywódcy politycznego, czy może było to określenie jakiejś nieznanej rasy? I gdzie mogła znajdować się Dathomira? - Artoo - zwrócił się Luke do robota - przeszukaj swoje atlasy gwiezdne i powiedz mi, czy jest w nich jakaś wzmianka o miejscu zwanym Dathomira? To może być system gwiezdny, a może pojedyncza planeta... A może nawet osoba - pomyślał pełen obaw. Artoo zabrał się do pracy, ale po chwili gwizdnął przecząco. - Tak myślałem - stwierdził Luke. - Ja też nigdy o niej nie słyszałem. Pamiętał, że podczas wojen klonowych wiele planet zostało zniszczonych, a wiele innych zamieniono w pustynie nie nadające się do zamieszkania. Może więc Dathomira była jednym ze światów zdewastowanych w takim stopniu, że całkiem o nim zapo- mniano. A może nie była nawet światem, tylko księżycem jakiejś planety znajdującej się na skraju galaktyki, oddalona od cywilizacji tak bardzo, że nawet nie umieszczono jej w atlasach? Kto wie, może nawet nie była księżycem, a jedynie kontynentem, wy- spą, czy miastem? Czymkolwiek jednak była, Luke czuł, że kiedyś w jakiś sposób ją odnajdzie. Kiedy wydostali się na powierzchnię, stwierdzili, że zapadła noc. Czekali dosyć długo, zanim z ciemności wyłonił się Whiphid, dźwigający szczątki wypatroszonego śnieżnego demona. Białe szpony stwora były teraz skurczone, a po ziemi ciągnął się wystający spomiędzy potężnych kłów długi purpurowy jęzor. Luke był trochę zdziwio- ny, że Whiphid się nie zmęczył, wlokąc za sobą takiego olbrzyma, ale przewodnik tyl- ko ścisnął mocniej trzymany w łapie długi włochaty ogon stwora i zaciągnął zdobycz do obozowiska. Luke spędził resztę nocy w obozie Whiphidów, w klatce z żeber olbrzymiego motmota wyściełanej skórami, by ochronić jej mieszkańców przed przenikliwym wia- trem. Whiphidzi rozpalili pod gołym niebem wielkie ognisko i piekli śnieżnego demo- na, młodzież tańczyła wokół ogniska, a starsi przygrywali na harfach, szarpiąc struny pazurami. Luke siedział w klatce; spoglądając na płomienie, wsłuchiwał się w dźwięki wydawane przez struny harf i rozmyślał. „Ujrzysz przyszłość, ale także przeszłość. Zo- baczysz starych przyjaciół, o których już zapomniałeś" - te słowa powiedział mu dawno temu Yoda, kiedy uczył go przenikać myślami poprzez mgłę zasłony czasu. Luke przyglądał się przez chwilę konstrukcji z żeber motmota. Wysoko ponad głową zauważył wyryty na kościach jakiś napis. Litery ciągnęły się na przestrzeni dzie- sięciu czy dwunastu metrów i przedstawiały rodowód przodków klanu Whiphidów. Luke wprawdzie nie znał tego pisma, ale czuł, że litery tańczą w migoczącym świetle ogniska, jak gdyby były kawałkami drewna czy kamieniami spadającymi ku niemu pro- sto z nieba. Kości żeber zaginały się wysoko nad nim, tworząc sklepienie klatki; Luke powiódł wzrokiem za ich krzywizną. Widział, jak lecące w powietrzu kawałki drewna i głazy obracają się w locie. Miał wrażenie, że zaraz go zmiażdżą. Czuł, że głazy z każdą upływającą chwilą zbliżają się coraz bardziej. Oddychał głęboko i mimo przenikliwego chłodu Tooli na czoło zaczęły występować mu mikroskopijne krople potu. Zrozumiał, że nawiedza go jakaś wizja. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton19 Stał na szczycie skalistej górskiej fortecy i spoglądał na rozciągającą się w dole równinę i widniejące w oddali wzgórza 0 zboczach porośniętych gęstymi, mrocznymi lasami. Z tamtej strony nadciągała gwałtowna burza. Silny wiatr gnał przed sobą zwały ciemnych chmur i pyłu, wyrywał z korzeniami napotkane na drodze drzewa i targał je po równinie. Skłębione chmury przykryły wkrótce całe niebo, przecinając je coraz częściej jaskrawymi, purpurowymi strzałami błyskawic. Luke odczuwał bardzo wyraźnie emanującą z nich wrogość. Zda- wał sobie sprawę, że cała ta nawałnica została stworzona przy udziale ciemnej strony Mocy. Ujrzał szybujące w powietrzu niczym zwiędłe liście kamienie 1 wielkie grudy ziemi. Musiał trzymać się kamiennej balustrady, aby nie oderwać się od ścian fortecy. Wiatr huczał mu w uszach jak rozszalałe fale wzburzonego oceanu. Kiedy wzniecona przez ciemną stronę Mocy nawałnica szalała nad okolicą, a pię- trzące się czarne chmury zbliżały się coraz bardziej, Luke usłyszał niespodziewanie pe- łen słodyczy, beztroski kobiecy śmiech. Wpatrując się w skłębione zwały na niebie, uj- rzał kobiety unoszące się niczym ogromne ćmy pośród odłamków skał i głazów. Jakiś głos wydawał się szeptać: „Czarownice z Dathomiry". Ślub Księżniczki Leii 20 R O Z D Z I A Ł 3 Leia wyciągnęła z ucha słuchawkę komunikatora i wstrząśnięta, popatrzyła na ha- pańską oficjalną wysłanniczkę. Wiedziała, że nawiązanie kontaktu z Hapanami nastrę- czało zwykle sporo trudności. Byli całkowicie odmienni kulturowo i skłonni do chowa- nia uraz. Wsłuchując się w narastający wokół ryk setek tysięcy osób, spoglądała na al- deraański balkon, zastanawiając się, co odpowiedzieć. Zobaczyła, że Han odsunął się od szyby i rozmawia z ożywieniem z Mon Mothmą. Zaczekawszy, aż gwar nieco ucichnie, zwróciła się do przedstawicielki Hapes: - Proszę powiedzieć Ta'a Chume, że uważam jej dary za wspaniałe, a jej hojność za nie mającą granic. Muszę mieć jednak trochę czasu na to, żeby szczegółowo rozwa- żyć jej propozycję. Przerwała, bo nie była pewna, o jak długi czas do namysłu należy poprosić. Sły- szała, że Hapanie mają opinię ludzi stanowczych i zdecydowanych. Kiedyś nawet po- wiedziano jej, że Ta'a Chume podejmuje decyzje najwyższej wagi po namyśle trwają- cym nie dłużej niż kilka godzin. Czy zatem wypada jej rozważać propozycję królowej- matki przez cały dzień? Poczuła nagłe oszołomienie, przyprawiające niemal o zawrót głowy. - Przepraszam, czy wolno mi coś powiedzieć? - zapytał książę Isolder, mówiąc ję- zykiem basie, choć z wyraźnym akcentem. Leia popatrzyła na niego, zdumiona, że potrafi posługiwać się jej mową. Spojrzała w szare oczy, przypominając sobie burzowe chmury, które widziała nad szczytami gór w tropikalnych rejonach planety Hapes. Isolder uśmiechnął się przepraszająco. Z jego postawy i rysów emanowała dziwna siła. - Wiem, że twoje zwyczaje różnią się od naszych. Nasi władcy jednak od pradaw- nych czasów właśnie w taki sposób zawierają związki małżeńskie. Pragnę, byś podjęła decyzję bez pośpiechu. Proszę, zechciej poświęcić trochę czasu na poznanie Hapes, na- szych światów i naszych obyczajów. Chciałbym także, abyś mogła poznać mnie. Coś w sposobie, w jaki to powiedział, sprawiło, że Leia uświadomiła sobie, iż nie była to zwyczajna propozycja. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton21 - Trzydzieści dni? - zapytała. - Zajęłoby mi to mniej czasu, ale za kilka dni muszę polecieć w misji dyplomatycznej do światów systemu Ropes. Książę Isolder spuścił ze zrozumieniem oczy, zgadzając się na ten okres. - Oczywiście - powiedział. - Królowa zawsze musi mieć czas dla swoich podwład- nych. - Przerwał na chwilę, po czym zapytał z nadzieją: - Czy przed udaniem się w drogę nie zechciałabyś się spotkać ze mną w mniej oficjalnych okolicznościach? Leia gorączkowo rozważała propozycję. Przed odlotem musiała jeszcze zapoznać się z całym mnóstwem dokumentów: traktatów i umów handlowych, rejestrów zgło- szonych zażaleń, rozpraw egzobiologicznych i tak dalej. Z raportów, jakie otrzymała, wynikało, że Verpinowie, rasa inteligentnych insektoidów, nie wywiązali się należycie z umów o budowę statków wojennych dla mięsożernych Barabelów. Dobrze wiedzieli, że złamanie chociaż jednej umowy może mieć dla nich bardzo przykre skutki. Tłuma- czyli się tym, że wykonane statki zostały porwane przez jedną z matek jakiegoś szalo- nego roju, nie czuli się jednak w obowiązku zmusić jej, aby zwróciła skradzione jed- nostki. Całą sprawę komplikowały wyglądające na wiarygodne plotki, jakoby Barabe- lowie wdawali się w negocjacje z przepadającymi za owadzim mięsem Kubazami, pra- gnąc sprzedać szefom kuchni niektóre części ciał Verpinów. Leia czuła, że jej prywatne życie nie może kolidować z obowiązkami zawodowymi, przynajmniej nie w tej chwili. Popatrzyła w górę na balkon Alderaanu. Han z Chewbaccą już wyszli, a przy szybie stała Mon Mothma, trzymając przy uchu słuchawkę komunikatora. Kobieta nie uczyni- ła jednak żadnego gestu, natomiast siedzący obok niej Threkin Horm - przewodniczący Rady Alderaanu - kiwnął głową zachęcając Leię, by przyjęła propozycję młodego Ha- panina. - Tak, oczywiście - odezwała się w końcu księżniczka. - Jeżeli tylko znajdziesz czas dla mnie, zanim wyruszę w drogę. - Moje dni i noce należą do ciebie, pani - odrzekł książę, łagodnie się uśmiechając. - A zatem czy mógłbyś dziś wieczorem zjeść ze mną kolację w moich apartamen- tach na pokładzie „Snu Rebeliantów"? - zapytała Leia. Isolder ponownie spuścił wzrok, po czym używając palców wskazujących i kciu- ków, zasłonił twarz woalką. Leia, która przez cały czas nie mogła nadziwić się jego urodzie, poczuła dawny żal, że książę ukrył twarz, a zarazem wyrzuty sumienia na myśl o tym, że chciałaby przyglądać się jej chociaż odrobinę dłużej. Podniosła się z tronu i opuściła Wielką Salę Przyjęć, a wzrok tysięcy istot podążył za nią. Czuła narastający niepokój i nade wszystko chciała zobaczyć się z Kanon. Udała się do swoich komnat w ambasadzie, licząc na to, że tam go zastanie, ale nie było niko- go. Zakłopotana, wyciągnęła komunikator i używając częstotliwości wojskowej, do- wiedziała się, że opuścił Coruscant i poleciał na „Sen Rebeliantów". Nie wróżyło to ni- czego dobrego. Na pokładzie „Snu Rebeliantów" dokował statek Hana, „Tysiącletni Sokół'', czekając na powrót dowódcy. Leia wiedziała, że kiedy Han był zmartwiony al- bo rozdrażniony, lubił poświęcać się rozmaitym pracom na swoim statku. Twierdził, że oddawanie się pracy fizycznej, a zwłaszcza takiej, na której się dobrze zna, działa koją- co na jego umysł. A zatem najprawdopodobniej i teraz uciekł na „Sokoła". Widocznie propozycja Hapan musiała go głęboko poruszyć, zapewne o wiele bardziej, niż byłby Ślub Księżniczki Leii 22 skłonny przyznać przed samym sobą. Leia dobrze wiedziała, dlaczego Han był w fatal- nym nastroju, i mimo skrajnego wyczerpania, nie zastanawiając się dłużej, wezwała swój prywatny wahadłowiec. Znalazła „Sokoła" we wnęce dziewięćdziesiątego lądowiska. Han i Chewie sie- dzieli w głównej kabinie przed pulpitami kontrolnymi, dyskutując nad plątaniną powy- ciąganych ze środka kabli łączących pulpity z wyrzutniami i generatorami energetycz- nych pól ochronnych. Chewie dostrzegł księżniczkę i ryknął na powitanie, ale Han z zapalonym palnikiem plazmowym w dłoni spoglądał w inną stronę. Po chwili zgasił palnik, nie obrócił się jednak, nawet na nią nie spojrzał. - Cześć - odezwała się cicho Leia. - Miałam nadzieję, że zastanę was w swoich komnatach na Coruscant. - Ta-a, no cóż, mieliśmy tu parę spraw, które trzeba było załatwić - odrzekł Han. Leia przez długą chwilę milczała. Chewbacca wstał, podszedł do niej i objął ją na powitanie, przyciskając jej twarz do brązowego futra, po czym oddalił się dyskretnie, zostawiając ich samych. Dopiero wówczas Han odwrócił się w stronę Leii. Na czoło wystąpiły mu krople potu, co z całą pewnością nie było wynikiem ciężkiej pracy. - No więc... hmm... jak to się zakończyło? - zapytał. - Co im odpowiedziałaś? - Poprosiłam ich, by dali mi kilka dni do namysłu - odparła Leia. Nie czuła się jeszcze gotowa oznajmić mu, że ten wieczór zamierza spędzić w to- warzystwie Isoldera na pokładzie „Snu Rebeliantów". - Hm - mruknął Han. Leia ujęła jego zabrudzone smarem dłonie i powiedziała łagodnie: - Nie mogłam ich tak po prostu odesłać. To byłoby niegrzeczne. Nie mogę zaprze- paścić szansy nawiązania z nimi stosunków, nawet jeżeli nie chcę poślubić ich księcia. Hapanie są przecież bogaci i bardzo silni. Jedynym powodem, dla którego poleciałam na Hapes, było uzyskanie od nich pomocy w naszej walce przeciwko lordom. - Wiem o tym - westchnął Han. - Zrobiłabyś niemal wszystko, by wygrać tę walkę. - Zaraz, zaraz, o co ci właściwie chodzi? - Nienawidziłaś Imperium, a teraz Zsinj i jego lordowie są wszystkim, co z niego pozostało. Dziesiątki razy walczyłaś z nimi i ryzykowałaś w tej walce życie. W każdej chwili oddałabyś je za Nową Republikę, prawda? Bez zastanawiania się, bez żalu? - Oczywiście - przyznała Leia. - Ale... - A zatem mam prawo podejrzewać, że oddasz to życie teraz - przerwał jej Han. - I to oddasz je Hapanom. Ale zamiast umrzeć, będziesz dla nich żyła. - Ja... ja nie mogłabym tego zrobić - zapewniła go stanowczo Leia. Han popatrzył na nią, oddychając z wysiłkiem, a jego głos przepełniony bólem stracił nagle całą kryjącą się w nim oskarżycielską siłę. - Oczywiście, że nie - westchnął i odstawił palnik na metalową podłogę kabiny. - Sam już nie wiem, o co mi właściwie chodzi. Chciałem tylko... Leia łagodnie przesunęła dłonią po jego czole. Nie widziała Hana od pięciu mie- sięcy i teraz czuła się trochę skrępowana. Przypuszczała, że gdyby nie ta rozłąka, Han potraktowałby propozycję Hapan jako dobry dowcip. Teraz jednak zachowywał się ina- Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton23 czej, a więc musiało się kryć za tym coś więcej. Musiało być coś, czym trapił się bar- dziej niż zwykle. - Co się stało? - zapytała. - Zachowujesz się, jakbyś nie był sobą. - Nie wiem - szepnął Han. - To chyba... z powodu tego, co przeżyłem podczas tej ostatniej wyprawy. Jeszcze nie zdążyłem dojść do siebie po tym wszystkim, co widzia- łem. Jestem taki zmęczony. Widziałaś, co „Żelazna Pięść" zrobiła na Sellagis? Zamie- niła całą tę kolonię w zgliszcza. Podążałem za statkiem Zsinja przez kilka miesięcy i wszędzie znajdowałem to samo: całe światy obrócone w perzynę, spalone i zniszczone miasta, zrujnowane stocznie. A sprawił to tylko jeden superniszczyciel gwiezdny z sza- leńcem i mordercą za sterami. Kiedy zginął Imperator, myślałem, że wygraliśmy. Przekonałem się jednak, że nasz przeciwnik jest znacznie groźniejszy niż przypuszczałem, monstrualnie wielki. Za każdym razem, kiedy pozwalamy sobie choć na krótką przerwę, jakiś wielki moff ogła- sza się kolejnym zbawcą światów albo inny generał czy lord knuje równie zdradliwe plany. Często w nocy śniłem, że walczę w gęstej mgle z wielogłową bestią, a ona prze- raźliwie ryczy i stara się mnie połknąć. Nie widzę reszty jej ciała, a tylko ogniste oczy i łeb wyłaniający się z półmroku. Staram się go odciąć siekierą i w końcu mi się to udaje, ale po chwili bestii odrasta nowy łeb i znów słyszę, jak z ciemności dobiega mnie prze- rażający ryk. Nie widzę, skąd dochodzi, i nie widzę już ciała bestii. Wiem tylko, że gdzieś tam czyha, ale jej nie dostrzegam. Przegraliśmy już tyle razy i nadal przegrywa- my. - Wojnę? - zapytała Leia. - Tam, w ogniu walki, może naprawdę to tak wyglądać - dodała, chcąc go uspokoić. - Lordowie, podobnie jak Imperium, któremu służyli, kieru- ją się zachłannością i nienawiścią. Ja jednak, będąc dyplomatką, widzę niemal same zwycięstwa. Każdego dnia jakiś świat przyłącza się do Nowej Republiki. Każdego dnia dostrzegam jakiś mały postęp. Możliwe, że przegrywamy bitwy, ale w ogólnym rozra- chunku stanowczo zwyciężamy. - A co będzie, jeżeli Imperium udoskonali urządzenia maskujące gwiezdne nisz- czyciele? - zapytał Han. - Od dawna słyszy się plotki na ten temat. Albo jeżeli Zsinj czy jakiś inny wielki moff zbuduje następny superniszczyciel gwiezdny podobny do „Że- laznej Pięści", a może nawet całą flotę takich statków? Leia odetchnęła głęboko. - Wówczas będziemy walczyli nadal. Myślę jednak, że korzystanie z supernisz- czycieli tej klasy co „Żelazna Pięść" wymaga tak dużo energii, że Zsinja nie stać na używanie więcej niż jednej czy dwóch takich jednostek naraz. Koszty ich utrzymania są zbyt duże i w końcu dojdzie do tego, że nie będzie mógł sobie na to pozwolić. - Wojna się jeszcze nie skończyła - stwierdził Han. - Może nawet nie skończy się za naszego życia. Leia nigdy przedtem nie widziała go tak bardzo zrezygnowanego, tak przybitego. - Jeżeli nie będziemy w stanie zapewnić pokoju nam, zapewnimy go naszym dzie- ciom - odparła. Ślub Księżniczki Leii 24 Han wyprostował się w fotelu i oparł głowę o pierś Leii, a ona wiedziała, co może zaprzątać teraz jego umysł. Powiedziała: naszym dzieciom, a Han, słysząc te słowa, z pewnością pomyślał o Hapanach. - Muszę przyznać - odezwał się w końcu - że Hapanie złożyli ci dzisiaj bardzo ku- szącą propozycję. Od dawna dochodziły nas plotki na temat bogactw ich „ukrytych światów", a tu pstryk! Czy kiedy przebywałaś na Hapes, udało ci się zobaczyć coś cie- kawego?- Tak - odparła zdecydowanie Leia. - Powinieneś i ty zobaczyć, co królowa- matka zrobiła z ich planety. Miasta są wspaniałe, spokojne i takie piękne. Nie chodzi mi o domy, fabryki i ulice, ale przede wszystkim o mieszkańców i o to, w jaki sposób my- ślą. Wyczuwa się u nich... po prostu wielki spokój. Han spojrzał w jej rozmarzone oczy. - Zakochałaś się - stwierdził. - Wcale nie - zaprzeczyła Leia. Han jednak obrócił się w fotelu i chwycił ją za ramiona. - A właśnie, że tak - powiedział, a później jeszcze raz popatrzył jej w oczy. - Po- słuchaj, kochanie, możliwe, że nie zakochałaś się w Isolderze, ale z całą pewnością za- kochałaś się w ich świecie. Kiedy Imperator zniszczył Alderaan, pozbawił cię tego wszystkiego, co kochałaś, wszystkiego, o co walczyłaś. Nie możesz powiedzieć, że to nieprawda. Od tamtego czasu tęsknisz za czymś, co mogłabyś nazwać swoim domem! Leia wstrzymała na chwilę oddech. Zdała sobie sprawę z tego, że powiedział prawdę. Nigdy przedtem nie opłakiwała Alderaanu ani zabitych tam jej bliskich, ale Alderaan i Hapes były do siebie podobne pod względem prostoty i wdzięku architektu- ry. Mieszkańcy Alderaanu uwielbiali przyrodę i życie tak bardzo, że nie mieli zwyczaju budowania miast na równinach, gdzie ludzie mogliby deptać rosnącą tam bujnie trawę. Zamiast tego wznosili swoje majestatyczne budowle na wyniosłych skalistych wyży- nach, pośród łagodnych pagórków albo upychali je w szczeliny pod czapami polarnego lodu czy nawet stawiali na gigantycznych platformach pośrodku płycizn i mielizn alde- raańskich oceanów. Leia zakryła dłonią oczy, czując napływające łzy. To były dawne, piękne czasy. - Spokojnie, spokojnie - szepnął Han, ujmując jej dłoń i składając na niej pocału- nek. - Nie ma żadnych powodów, żeby płakać. - Wszystko jest tak strasznie skomplikowane... - rzekła Leia - misja dyplomatycz- na na planetę Verpinów, wojna przeciwko lordom. Pracuję tak ciężko, że wyruszam w następną wyprawę, zanim zdążę odpocząć po poprzedniej. Przez cały czas mam nadzie- ję, że w końcu znajdę jakiś świat, który będę mogła traktować jak ojczyznę, ale nic z tego nie wychodzi. - A co z Nowym Alderaanem? - zapytał Han. - Służby Pomocnicze znalazły ci przecież całkiem miłe miejsce. - Ale pięć miesięcy temu odkryli je także agenci Zsinja. Musieliśmy zarządzić ewakuację, choć możliwe, że jeszcze tam powrócimy. - Jestem pewien, że wkrótce uda się nam znaleźć coś innego - pocieszył ją Han. - Możliwe, ale nawet jeżeli znajdziemy, nie będzie tam tak samo jak w domu - stwierdziła Leia. - Co miesiąc biorę udział w posiedzeniu Rady Alderaanu. Rozmawia- liśmy kiedyś na temat przemiany jednego z naszych światów w taki, który przypomi- Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton25 nałby nam tamten bezpowrotnie utracony, dyskutowaliśmy o budowie ogromnej stacji orbitalnej, a nawet o kupnie nowego świata, ale większość alderaańskich uchodźców, których podczas ataku Imperium nie było na planecie, nie zalicza się do zręcznych dy- plomatów czy handlowców. Poza tym nie mamy zbyt wiele pieniędzy. Taki wydatek zubożyłby kilka pokoleń naszych ludzi. I chociaż wysłani przez nas zwiadowcy prze- mierzają najdalsze krańce galaktyki, wciąż poszukując nie odkrytych jeszcze światów, nasi handlowcy nie chcą nawet słyszeć o kupnie nowej planety. Nawiązali kontakty z większością innych światów i nie można wymagać, by teraz rezygnowali z czegoś, co stanowi jedyne źródło ich zarobków. Osiągnęliśmy zatem impas i nie dziwię się, że niektórzy członkowie rady czują się zniechęceni. - A co z darami, które dzisiaj wręczyli ci Hapanie? Wystarczyłoby ich na wpłace- nie pokaźnej zaliczki na kupno nowej planety. - Nie znasz Hapan - odrzekła Leia. - Ich zwyczaje są nadzwyczaj surowe. Jeśli zgodzę się przyjąć ich dary, muszę wyrazić zgodę także na całą resztę. Muszę wziąć wszystko albo nie brać niczego. Jeżeli nie poślubię Isoldera, powinnam wszystko od- dać. - To oddaj - doradził Han. - Nie sądzę, żebyś musiała zawracać sobie nimi głowę. Nie wywarli na mnie najlepszego wrażenia. - To dlatego, że ich nie znasz - odparła Leia, zdumiona, że Han może w taki bez- troski sposób wyrażać się o rasie ludzkiej, która zamieszkuje dziesiątki systemów gwiezdnych. - Przypuszczam, że ty znasz ich bardzo dobrze? - odciął się Han. - Czy tydzień prania mózgów przez ekspertów od propagandy na Hapes sprawił, że stałaś się specja- listką w dziedzinie ich cywilizacji? - Mówisz o całych gromadach gwiezdnych - tłumaczyła cierpliwie Leia. - Za- mieszkują je miliardy ludzi. Nigdy przedtem nie widziałeś żadnego Hapanina. Skąd możesz mieć o nich tak złe zdanie? - Hapanie od ponad trzech tysiącleci pilnują swoich granic jak oczka w głowie - stwierdził Han. - Widziałem na własne oczy, co się stało, kiedy za bardzo się do nich zbliżyliśmy. Wierz mi, oni muszą coś ukrywać. - Ukrywać? Nie sądzę, by mieli coś do ukrycia. Chyba że chodzi ci o pokojowy tryb życia, który chcą chronić przed zagrożeniem z zewnątrz. - Jeżeli ich królowa-matka jest takim wzorem cnót, jak mówisz, dlaczego obawia się, że moglibyśmy jej zagrozić? - spytał Han. – Nie-e, księżniczko, ona musi coś ukrywać. Czy nie widzisz, że się czegoś boi? - Nie wierzę w to - oświadczyła Leia. - Jak możesz myśleć w ten sposób? Gdyby sprawy w gromadzie Hapan wyglądały naprawdę tak źle, nie sądzisz, że mielibyśmy do czynienia z uchodźcami czy dezerterami? A tymczasem nikt stamtąd nie ucieka. - Zapewne dlatego, że nie może - obstawał przy swoim Han. - Może patrole Hapan wyłapują wszystkich, którzy sprawiają kłopot władzom. - To absurd - żachnęła się Leia. - Zaczynasz wpadać w paranoję. Ślub Księżniczki Leii 26 - W paranoję, tak? A co z tobą, księżniczko? Czy te kilka świecidełek i błyskotek zawróciło ci w głowie tak bardzo, że nie umiesz odróżnić, co jest kłamstwem, a co prawdą? - Och, przestań wreszcie być taki pewny siebie. Czy naprawdę poczułeś się zagro- żony z powodu Isoldera? - Zagrożony? Przez tego dryblasa bez ogłady? Ja? - Han pokazał na siebie palcem. - Skądże znowu! Wiedziała, że nie mówi prawdy. - A zatem nie będziesz miał nic przeciwko temu, że dzisiaj wieczorem zaproszę go na kolację? - Kolację? - powtórzył Han. - Dlaczego miałbym mieć coś przeciwko temu, że bę- dzie jadł kolację z kobietą, którą kocham, i która zapewniała, że mnie też kocha? - Nie bądź złośliwy - odparła sarkastycznie Leia. - Przyszłam tu, bo ciebie także chciałam zaprosić, ale teraz uważam, że może powinnam pozwolić ci zostać tutaj, że- byś mógł dalej wysuwać te swoje niczym nie uzasadnione podejrzenia. Powiedziawszy to, odwróciła się i niemal biegiem opuściła pokład statku. Han krzyknął za nią: - Bardzo dziękuję za zaproszenie! W takim razie do zobaczenia na kolacji! - I ude- rzył pięścią w ścianę. Po wyjściu Leii Han rzucił się ze zdwojoną energią w wir pracy na „Sokole". Sta- rał się nie myśleć o czymkolwiek innym. Pracował tak intensywnie, że na czoło wystą- piły mu wielkie krople potu. Wykorzystał kilka sztuczek, żeby zwiększyć moc wyj- ściową i skuteczność rufowego generatora pola ochronnego o czternaście procent po- wyżej dotychczas osiąganej wartości maksymalnej, potem zszedł ze statku i zajął się obrotowymi działkami. Chewbacca pozostał na pokładzie, pracując przy ustawianiu so- czewek celowników blasterów, umieszczonych pod kadłubem. Kiedy minęły dwie go- dziny wytężonej pracy, u wejścia do doku pojawiła się nagle grupa ludzi. Przewodził jej otyły Threkin Horm. Przewodniczący Rady Alderaanu siedział jak zwykle na swoim unoszącym się na repulsorach krześle, a tuż za nim kroczył książę Isolder w towarzy- stwie dwóch kobiet będących jego osobistymi strażniczkami. Nieco z tyłu podążało kil- koro niższych rangą urzędników, którzy zatrzymali się w pobliżu wejścia. - Jak Wasza Wysokość sam widzi, znajdujemy się w jednym z naszych doków re- montowych - odezwał się nosowym głosem Threkin Horm, wsuwając kciuk lewej ręki między trzeci i czwarty podbródek. - A oto nasz sławny generał Han Solo, bohater No- wej Republiki, który właśnie zajmuje się remontem swojego... ee... hm... statku... „Ty- siącletniego Sokoła". Książę Isolder obejrzał uważnie jednostkę Hana, zwracając szczególną uwagę na pordzewiały kadłub i umieszczoną na nim niezwykłą zbieraninę działek i blasterów. Han po raz pierwszy w życiu poczuł, że ogarnia go dziwne zakłopotanie. Prawdę mó- wiąc, jego „Sokół" przypominał bardziej kupę złomu niż prawdziwy statek, zwłaszcza kiedy tak tkwił nieruchomo na lśniącym, czarnym pokładzie gwiezdnego niszczyciela. Han zauważył, że Isolder jest od niego nieco wyższy, a jego muskularny tors i umię- śnione ramiona wyglądają naprawdę groźnie. Znacznie bardziej jednak onieśmielały go Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton27 królewskie maniery księcia, malujący się na jego twarzy spokój, spojrzenie stalowonie- bieskich oczu, prosty nos, a także opadające na ramiona gęste złociste włosy. Młody książę ubrany był teraz inaczej niż podczas audiencji. Miał na sobie jedwabną, spiętą na ramionach krótką pelerynę narzuconą na równie krótką białą tunikę. Ubiór ten nie za- krywał jego mocarnych ramion, umięśnionego torsu ani opalenizny zdobiącej całe cia- ło. Han pomyślał, że Isolder wygląda jak ucieleśnienie starożytnego pogańskiego boż- ka. - Generał Solo jest dobrym znajomym i przyjacielem księżniczki Leii Organy - przedstawił go Threkin Horm. - Prawdę mówiąc, ocalił jej kilka razy życie, o ile się nie mylę. Isolder przeniósł wzrok na Hana i obdarzył go serdecznym uśmiechem. - A więc jesteś nie tylko przyjacielem Leii, ale i jej wybawcą? - zapytał, a Han, spojrzawszy mu w oczy, ujrzał w nich niekłamaną radość. - Nasi ludzie mają więc wo- bec ciebie dług wdzięczności. Isolder odezwał się silnym, głębokim głosem, w którym brzmiał dziwny akcent. Książę przeciągał samogłoski, przesadnie je akcentując, jak gdyby się obawiał, że może wymówić je zbyt szybko. - Och, można powiedzieć, że jestem dla niej kimś więcej niż tylko wybawcą - po- prawił go Han. - Ściśle rzecz ujmując, jesteśmy kochankami. - Generale Solo! - wybuchnął z oburzeniem Threkin, ale książę Isolder przerwał mu, unosząc rękę. - Nic nie szkodzi -powiedział, zwracając się do Hana. - Księżniczka Leia jest ko- bietą bardzo piękną i rozumiem powody, dla których cię pociąga. Mam nadzieję, że moje przybycie nie stanowi dla ciebie powodu do... niepokoju. - Właściwym słowem byłoby: irytacji - odparł Han. - Nie znaczy to, że życzę ci śmierci. Wolałbym, żebyś zniknął, ale niekoniecznie umarł. - Ja... przepraszam cię za jego złe maniery, książę. -Threkin, jąkając się, próbował ratować sytuację, rzuciwszy Hanowi jadowite spojrzenie. - Sądziłem, że generał Nowej Republiki będzie bardziej uprzejmy, a już z pewnością potrafi być bardziej gościnny. Zmarszczone brwi Threkina świadczyły wymownie, że gdyby miał na to jakiś wpływ, Han zostałby natychmiast zdegradowany do stopnia szeregowca. - Generale Solo, czy nie zechciałbyś pokazać mi teraz wnętrza statku? - zapytał uprzejmie książę. - Z przyjemnością, Wasza Wysokość - odparł Han i poprowadził Isoldera w górę opuszczonego trapu. Threkin Horm mruknął coś niewyraźnie i zamierzał pójść za nimi, ale strażniczki Isoldera zatrzymały się przed nim, blokując drogę. Jedna z nich, bardzo piękna, o pło- miennorudych włosach, niby od niechcenia położyła dłoń na kolbie blastera, a Han, wi- dząc ten gest, usłyszał w głowie alarmowy sygnał. Widywał już kobiety podobne do niej, pewne siebie i tak dobrze władające bronią, że blastery w ich dłoniach wydawały się być przedłużeniem rąk. Pojął, jak niebezpieczna musi być ta kobieta. Threkin Horm musiał to także zrozumieć, gdyż natychmiast zaniechał swoich zamiarów. Ślub Księżniczki Leii 28 Wspinając się po trapie, Han podświadomie oczekiwał, że Isolder spróbuje go za- atakować. Książę jednak spokojnie wszedł na pokład i cierpliwie patrzył, jak Han po- kazuje mu nadprzestrzenny napęd, silniki do lotów z prędkościami podświetlnymi, a także elementy uzbrojenia oraz generatory pól ochronnych i deflektory, w które stop- niowo wyposażał statek, aż stopiły się z nim w jedną całość. Kiedy wyjaśnienia Hana dobiegły końca, Isolder nachylił się nad nim i zapytał zdziwiony: - Chcesz powiedzieć, że to naprawdę lata? - O, tak - odparł Han, zastanawiając się, czy książę jest tym faktem rzeczywiście zaskoczony, czy tylko kpi sobie z niego w żywe oczy. - Lata i to szybko. - Sam fakt, że potrafisz utrzymać to wszystko tak, żeby się nie rozpadło, dobrze świadczy o twoich umiejętnościach - oznajmił Isolder. - To przecież statek przemytni- czy, prawda? Bardzo szybki, mający wiele schowków i niezwykłe, ukryte uzbrojenie? Han wzruszył tylko ramionami. - Znam się na takich statkach - ciągnął Isolder. - Kiedy byłem trochę młodszy, opuściłem dom i przez kilka sezonów sam byłem przemytnikiem. Czy widziałeś już któryś z naszych hapańskich lekkich krążowników klasy Nova? - Nie - odrzekł Han, spoglądając z zaciekawieniem na Isoldera i czując, że zaczyna darzyć go trochę większym szacunkiem. Książę, założywszy ręce za plecami, popatrzył na Hana i powiedział z namysłem: - Mają ponad czterysta metrów długości, mogą latać bez tankowania przez ponad rok, są bardzo szybkie i mogą zestrzelić z nieba taki statek jak twój, zanim zdążysz pi- snąć. - Czy zamierzasz mnie przestraszyć? - zapytał go Han. - Nie - odparł Isoder, a później nachylił się nad Hanem i powiedział konfidencjo- nalnym szeptem: - Dam ci taki, jeżeli mi obiecasz, że odlecisz nim jak najdalej stąd. Han wspiął się lekko na palce i odrzekł dokładnie takim samym tonem: - Nie ma mowy. Isolder uśmiechnął się szeroko, a w jego oczach można było wyczytać prawdziwy podziw. - To dobrze. To znaczy, że nie chcesz złamać swoich zasad. Pozwól zatem, że za- apeluję do tych zasad. Generale Solo, co właściwie możesz ofiarować księżniczce Leii? Han przystanął na chwilę, zaskoczony. Nie wiedział, co odpowiedzieć. - Kocham ją i ona mnie kocha - wykrztusił w końcu. - To wystarczy. - Jeżeli ją kochasz, pozostaw ją mnie - nalegał Isolder. - Ona chce mieć poczucie bezpieczeństwa, a takie może zapewnić jej ludowi tylko Hapes. Gdyby cię poślubiła, w pewnym sensie czułaby się zawsze ograniczona. Nie mógłbyś zapewnić jej takiego ży- cia, na jakie zasługuje. Odwrócił się i ruszył w stronę trapu, ale kiedy przeciskał się w wąskim korytarzu obok Hana, ten schwycił go za ramię i odwrócił ku sobie. - Zaczekaj chwilę - zażądał. - O co ci właściwie chodzi? Wyłóżmy na stół wszyst- kie karty! - Co to znaczy? - zapytał Isolder. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton29 - To znaczy, że we wszechświecie jest wiele innych księżniczek, a ja chciałbym znać powód, dla którego tu przybyłeś. Chcę wiedzieć, dlaczego twoja matka wybrała właśnie Leię. Nie ma bogactw ani niczego, co mogłaby ofiarować Hapes. Jeśli pragniesz zawrzeć traktat z Nową Republiką, jest kilka prostszych sposobów, by to zrobić. Isolder popatrzył w oczy Hana i lekko się uśmiechnął. - Dowiedziałem się, że księżniczka Leia zaprosiła na dzisiejszą kolację także cie- bie. Myślę zatem, że oboje powinniście usłyszeć, co mam do powiedzenia. Ślub Księżniczki Leii 30 R O Z D Z I A Ł 4 Kiedy Han, ubrany w swój najlepszy granatowy generalski mundur, pojawił się w apartamencie Leii, podawano właśnie drugie danie. Jedno spojrzenie na twarz Leii wy- starczyło, aby zrozumiał, że księżniczka była zaskoczona jego przybyciem. Książę Isolder odziany w tradycyjny wieczorowy strój siedział po lewej stronie, a o krok za jego plecami stały strażniczki-amazonki. Han nie mógł się oprzeć pokusie, żeby cho- ciaż przez chwilę nie zatrzymać na nich wzroku. Obie miały na sobie powiewne ja- skrawoczerwone suknie z jedwabiu, w których wyglądały niezwykle kusząco. Na jed- nym biodrze lśniły im blastery o misternie inkrustowanych srebrem rękojeściach, na drugim wspaniałe wibromiecze. Po prawej stronie Leii na swoim unoszącym się krześle spoczywał Threkin Horm, pełniący tym razem funkcję przyzwoitki. Kiedy służący po- spieszyli, by zrobić Hanowi miejsce przy stole, Leia przedstawiła go Isolderowi. Threkin Horm przerwał jej, mówiąc lodowatym tonem: - Już się znają. Leia spojrzała pytająco na Threkina, którego zagniewana twarz zaczynała przybie- rać coraz czerwieńszą barwę, a Han odrzekł: - Tak, książę Isolder wpadł do mnie na pogawędkę, kiedy pracowałem na „Tysiąc- letnim Sokole". Okazało się, że... hm... mamy ze sobą wiele wspólnego. Powiedziawszy to, odwrócił się szybko w inną stronę, licząc na to, że Leia nie do- strzeże jego zakłopotania. - Naprawdę? - zapytała jednak księżniczka. - Chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej o tym spotkaniu. Ton jej głosu wskazywał, że pragnie odegrać się na nim za ostatnią sprzeczkę. - Tak, generale Solo, dlaczego nie miałby pan powiedzieć księżniczce całej praw- dy? - burknął Threkin. Zapadła niezręczna cisza, którą przerwał w końcu książę Isolder. - No cóż, przede wszystkim byłem zafascynowany faktem, że zarówno generał So- lo jak i ja trudniliśmy się kiedyś korsarstwem. Jaki ten wszechświat jest mały... - Korsarstwem? - zapytał podejrzliwie Threkin, a Han pozwolił sobie na pełen ulgi oddech. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton31 - Tak - przyznał Isolder. - Kiedy byłem kilkunastoletnim chłopcem, korsarze na- padli na królewski statek flagowy i zamordowali mojego starszego brata. Właśnie z te- go powodu jestem teraz Chume'dą, następcą tronu. Byłem młody, miałem głowę nabitą idealistycznymi pomysłami, więc ukradkiem uciekłem z domu i przybrałem inne na- zwisko. Przez dwa lata przemierzałem handlowe szlaki jako korsarz, pracując na coraz to innym statku i polując na łotra, który zabił mojego brata. - Co za intrygująca opowieść - wtrąciła się Leia. - Czy udało ci się go w końcu od- naleźć? - Tak - odrzekł książę. -Udało. Nazywał się Harravan. Zaaresztowałem go i osa- dziłem w jednym z najlepiej strzeżonych więzień na Hapes. - Praca wśród piratów musiała być bardzo niebezpieczna - stwierdził Threkin. - Gdyby kiedykolwiek dowiedzieli się, kim jesteś... - Piraci nie byli tacy groźni, jak można sądzić - odparł Isolder. - Największym za- grożeniem była dla nas flota gwiezdna mojej matki. A spotykaliśmy się z nią... dosyć często. - Czy to znaczy, że nawet twoja matka nie wiedziała, gdzie jesteś? - zapytała Leia. - Nie. Środki masowego przekazu sądziły, że ukrywam się, zdjęty strachem, a po- nieważ nawet moja matka nie miała pojęcia, gdzie przebywam, starała się nie przywią- zywać do tego dużej wagi w nadziei, że kiedyś się odnajdę. - A ten pirat, którego pochwyciłeś, ten Harravan, co się z nim w końcu stało? - Kiedy czekał w więzieniu na proces, został skrytobójczo zamordowany - powie- dział ponuro Isolder. - Nie zdążył nawet wyjawić nazwisk wsporników. Ponownie za- padła niezręczna cisza, a Leia popatrzyła na Hana. Z pewnością zauważyła, że Isolder zmienił temat rozmowy, chcąc oszczędzić generałowi jej gniewu. Han chrząknął i zapy- tał: - Czy w gromadzie gwiazd należących do Hapes mieliście dużo kłopotów z korsa- rzami? - Raczej nie - oświadczył Isolder. - Przestrzeń w obrębie naszych granic jest bez- pieczna, ale mamy nieustannie problemy na obrzeżach bez względu na to, jak uważnie je patrolujemy. Kontakty ze statkami korsarzy przebywającymi w pobliżu naszych gra- nic są częste... i na ogół kończą się krwawo. - Przeżyłem jeden taki kontakt, kiedy sam trudniłem się korsarstwem - przyznał Han. - Po tym, co przeszliśmy, jestem szczerze zdumiony, że piraci nie boją się do was zbliżać. Han zastanowił się przez chwilę nad życiem księcia Isoldera. Parał się kiedyś kor- sarstwem, narażając życie w potyczkach z flotą własnej matki i ryzykując, że piraci dowiedzą się, kim jest i skąd pochodzi. Był bogaty i przystojny, a te cechy już same w sobie sprawiały, że mógł stanowić dla niego duże zagrożenie. Co więcej, Han zaczął uświadamiać sobie, że książę pod zewnętrzną powłoką ogłady może ukrywać całkiem sporą porcję silnego charakteru. Nie zaliczał się do ludzi, którzy muszą się chować za plecami troszczących się o niego strażniczek-amazonek. Isolder wzruszył ramionami. Ślub Księżniczki Leii 32 - Gromada gwiezdna Hapes należy do najbogatszych we wszechświecie, a to zaw- sze przyciąga różnych awanturników. Jestem pewien, że znacie dobrze naszą historię. Część naszej młodzieży w dalszym ciągu gloryfikuje stary, dawno miniony tryb życia. - Waszą historię? - zapytał go Han. Leia się uśmiechnęła. - Czy w akademii niczego cię nie nauczyli? - Nauczyli mnie pilotować myśliwce i wojenne statki - odparł Han. - Jeżeli chodzi o politykę, wolę zostawić ją dyplomatom. - Na samym początku gromada Hapes była zasiedlona przez piratów, a dokładnie przez jedną z ich grup zwaną Najeźdźcami z Lorell - rzekła Leia. - Przez setki lat krąży- li wokół handlowych szlaków Starej Republiki, porywając statki i rabując ich ładunki. Gdy trafiała się im piękna kobieta, uważali ją za wojenny łup i zabierali na któryś z ukrytych światów należących do Hapes. Krótko mówiąc, Han, Najeźdźcy byli ludźmi bardzo podobnymi do ciebie. Han chciał zaprotestować, ale Leia uśmiechnęła się do niego, dając mu do zrozu- mienia, że jedynie żartowała. Threkin Horm dokończył opowieść Leii swym piskliwym głosem: - A zatem kobiety z Hapes wychowywały swoje dzieci najlepiej jak umiały. Piraci porywali ich synów i przyuczali ich do pirackiego fachu. Przez jakiś czas zostawiali ich matki w spokoju, ale później powracali do nich, by wypocząć. Han uniósł głowę i spojrzał na Threkina. Przewodniczący obserwował strażniczki Isoldera z tą samą ciekawością, z jaką zwykle przyglądał się pożywieniu, a Han nagle zrozumiał, dlaczego niemal wszyscy mieszkańcy Hapes byli tacy piękni. Po prostu ich dawni przodkowie należeli do najurodziwszych ludzi w galaktyce. - Kiedy rycerze Jedi rozprawili się ostatecznie z Najeźdźcami z Lorell, floty pira- tów już nigdy nie powróciły w rejon Hapes - zakończył Isolder. - O naszych światach na długi czas zapomniano, ale hapańskie kobiety postanowiły, że odtąd same będą de- cydowały o swym losie. Złożyły przysięgę, że nigdy więcej nie pozwolą, żeby rządzili nimi mężczyźni. Kolejne królowe-matki dotrzymywały tej przysięgi przez całe tysiąc- lecia. - I naprawdę przysłużyły się dobrze swoim światom - stwierdziła Leia. - Przykro mi to powiedzieć, ale niektórzy nasi mężczyźni czują się z tego powodu niedowartościowani - rzekł Isolder. - Tęsknią do dawnego stylu życia. Wzniecają bunty i stają się piratami, w związku z czym nasze problemy w zasadzie nigdy się nie kończą. Han ugryzł kilka kęsów jakiegoś mięsiwa, które w smaku było równocześnie i pi- kantne, i mdłe, ale właściwie nie miał pojęcia, co spożywa. - Zmieniliśmy jednak temat rozmowy - odezwał się Threkin Horm. - Księżniczka Leia pytała, o czym rozmawialiście dzisiaj podczas spotkania na „Sokole". Popatrzył na Hana. - Ach tak - pospieszył z odpowiedzią książę. – Han poruszył problem, który wy- maga wyjaśnienia. Dziwił się, dlaczego mając tyle innych księżniczek w całej galakty- ce, często o wiele bogatszych od Leii, moja matka zdecydowała się wybrać właśnie ją. Prawdę mówiąc, to nie królowa-matka wybrała Leię. To j a ją wybrałem - dodał spo- kojnie, spoglądając na Hana. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton33 Threkin Horm musiał się czymś zakrztusić, gdyż zasłoniwszy usta serwetką, za- czął nagle głośno kasłać, a Isolder odwrócił się do Leii. - Kiedy wahadłowiec księżniczki wylądował na Hapes, Leia spotkała się z moją matką na przyjęciu wydanym na jej cześć w pałacowych ogrodach. Otaczało ją tak wie- lu dygnitarzy z różnych, należących do Hapes światów, że nie odezwała się do mnie ani słowem. Możliwe, że nawet mnie nie widziała. Nie sądzę, by w ogóle wiedziała, że ist- nieję. Ja jednak zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Nigdy przedtem nic takiego mi się nie zdarzyło. Nie zaliczam się do ludzi impulsywnych. Żadna inna kobie- ta nie była w stanie zawładnąć moim sercem. To nie moja matka wpadła na pomysł, żeby złączyć nas małżeńskim węzłem. Ona tylko zgodziła się na to, o co ją poprosiłem. Isolder ujął dłoń Leii i złożył na niej lekki pocałunek. Leia zaczerwieniła się, spoj- rzała mu w oczy, ale nie mogła wymówić ani słowa. Han także popatrzył na Isoldera, na jego stalowoniebieskie oczy, na złote, długie, opadające na ramiona włosy, na znamionującą siłę urodziwą twarz i pomyślał, że w żadnym razie Leia nie będzie mogła oprzeć się urokowi księcia. Uświadomiwszy to sobie, zapomniał o wszystkim. Świat zaczął wirować mu przed oczyma. Ocknął się, kiedy poczuł, że niezgrabnie wstaje od stołu, potykając się przy tym o odstawione krzesło. Oczy zebranych zwróciły się na niego, a on zdał sobie spra- wę, że zaczyna zachowywać się nieporadnie i głupio jak małe dziecko. Poczuł, że język sztywnieje mu niczym kołek; po chwili bez słowa przysunął sobie krzesło i ponownie usiadł. W głowie panował mu taki zamęt, że siedział w milczeniu do końca kolacji, nie słysząc niczego, co mówiono. Kiedy w godzinę później zaproszeni goście zaczęli się przygotowywać do wyjścia, Han pocałował księżniczkę na dobranoc. Potem przez dobrą chwilę rozmyślał nad tym, że Leia przyjęła ten pocałunek, jak gdyby całowanie było jakąś sportową dyscypliną ocenianą przez grono obserwujących wszystko sędziów. Threkin Horm tylko uścisnął dłoń księżniczki i wyszedł pierwszy, ale Isolder zatrzymał się przy Leii na dłużej. Rozmawiał z nią przez chwilę bardzo cicho, zapewne chcąc podziękować jej za kolację i czas, jaki zgodziła się mu poświęcić. Musiał powiedzieć też jakiś żart, gdyż Leia cicho się roześmiała. W momencie, kiedy Han zaczynał uświadamiać sobie, że książę ociąga się z rozstaniem, Isolder wziął Leię w ramiona i pocałował na dobranoc. Z początku wyglądało to na oficjalny pocałunek, jaki często wymieniają ze sobą dygnitarze, ale książę przeciągnął tę czynność o sekundę, a później o następną i następną. W końcu cofnął się o krok, a Leia spojrzała mu prosto w oczy. Podziękował jej raz jeszcze za wspaniały wieczór, a później przeniósł spojrzenie na Hana. Po chwili obaj znaleźli się za drzwiami, a za księciem podążyły jego straż- niczki-amazonki. - Nie zamierzam poddawać się bez walki - oświadczył Han, kiedy wyszli, zwraca- jąc się do pleców Isoldera. Wiedział, że nie były to najmądrzejsze słowa, ale w głowie czuł taki zamęt, że nie przychodziło mu na myśl nic innego. Książę zatrzymał się, odwrócił i spojrzał mu prosto w oczy. Ślub Księżniczki Leii 34 - Wiem - powiedział cicho. - Ale zapewniam cię, generale Solo, że i ja nie zamie- rzam rezygnować. W tej grze stawka jest duża, tak duża, że nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Leia spoczywała w swoim wielkim łożu i delektowała się chwilą spokoju, długo po tym, jak kolacja z księciem Isolderem dobiegła końca. Omal nie zasnęła, ale rozbu- dził ją cichy świst testowanych przez techników silników napędu nadprzestrzennego. Nad kredensem jarzyła się tęczowa poświata, wywołana przez złożone w nim klejnoty z Gallinore, a z kąta, gdzie umieszczono drzewo z Selabu, dolatywała egzotyczna, orze- chowa, wypełniająca całą komnatę woń. Za namową Threkina wszystkie skarby złożo- no w jej komnacie, ale Leia starała się nie zaprzątać sobie tym głowy. Zamiast tego rozmyślała o Isolderze - o tym, jaki był uprzejmy dla Hana podczas kolacji, jaki grzeczny, dowcipny i niezwykle mądry. I w końcu o tym, jak wyznał jej, że ją kocha. Obudziła się w samym środku nocy, wstała, i chcąc przestać myśleć o Isolderze, usiadła przy konsoli komputera i zajęła się studiowaniem obyczajów Verpinów. Te ogromne owady posiadły umiejętność latania w przestrzeni kosmicznej dawno temu, jeszcze za- nim powstała Stara Republika, i skolonizowały cały pas asteroid Roche'a. Ich społecz- ność zaliczała się do najdziwniejszych w galaktyce. Porozumiewały się ze sobą za po- mocą fal radiowych emitowanych przez osobliwy organ umieszczony w samym środku tułowia. Każdy Verpin mógł połączyć się ze wszystkimi innymi naraz w ciągu dosłow- nie kilku sekund, dzięki czemu wytworzyły coś w rodzaju zbiorowej świadomości. Każdy owad uważał jednak siebie za istotę niezależną, żyjącą poza społecznością i nie podlegającą rozkazom królowej żadnego roju. Kiedy więc jakiś osobnik podjął decyzję uważaną przez resztę zbiorowości za naganną, nigdy nie był ani karany, ani nawet upominany. W tym sensie postępowanie królowej „szalonego" roju, która sabotowała traktaty zawarte z Barabelami, nie było traktowane jako ciężkie przestępstwo, a jedynie jako coś w rodzaju godnej ubolewania niezręczności. Leia przejrzała wszystkie dane i stwierdziła, że historia Verpinów zawiera wiele opisów tego typu przestępstw, morderstw i kradzieży. Odkryła też coś bardzo ciekawe- go. Z danych wynikało, że niemal wszyscy popełniający te czyny Verpinowie mieli uszkodzony zestaw kilku anten. Odkrycie to sprawiło, iż Leia zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem Verpinowie nie posiedli zbiorowej świadomości w większym stopniu, niż zdawali sobie z tego sprawę. Osobnik pozbawiony anten był skazany na wieczną samotność, na brak kontaktu z innymi Verpinami. Bez względu jednak na powód, dla którego Verpinowie postępowali w taki spo- sób, rozwścieczeni Barabelowie zamierzali rozprawić się z całą rasą i porąbać wszyst- kie osobniki na kawałki, a następnie sporządzić z nich wspaniałe hors d'oeuvres. Leia zrozumiała, że nie znajdzie żadnego rozwiązania, dopóki nie dotrze do układu Roche'a i nie spotka się osobiście z Verpinami. Zapewne nie będzie mogła zrozumieć całej praw- dy nawet wówczas, kiedy stanie oko w oko z królową tamtego „szalonego" roju. Przetarła zmęczone oczy, ale była zbyt podniecona swoim odkryciem, by móc za- snąć. Postanowiła więc udać się drugim korytarzem do pokoju łączności wideohologra- ficznej, gdzie zastała czuwającego operatora. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton35 - Chciałabym się skontaktować z Luke'em Skywalkerem - powiedziała. - Powinien przebywać teraz w ambasadzie Nowej Republiki na Tooli. Operator kiwnął głową, połączył się i przez chwilę rozmawiał z przedstawicielem tamtej stacji. - Skywalker wyprawił się do puszczy - oświadczył, kiedy skończył. - Jeżeli to coś pilnego, powinniśmy uzyskać jego obraz na ekranie łączności wideoholograficznej nie później niż za godzinę. - Bardzo dobrze - odrzekła Leia. - Zaczekam na połączenie tutaj. I tak nie potrafi- łabym teraz zasnąć - dodała w myślach. Usiadła na sąsiednim krześle i czekała cierpliwie na połączenie z bratem. Kiedy w końcu komunikacja została nawiązana, ujrzała go ubranego w ciemny wełniany płaszcz, stojącego przed wysokim domem. Za plecami miał wielkie okno z kryształową szybą, w której przeglądało się blade, czerwonawe słońce. Otaczało go czerwoną po- światą niczym ognistą aureolą. - Co to takiego pilnego? - zapytał, nie mogąc złapać tchu jak po długim biegu. Leia poczuła nagłe zakłopotanie, które sprawiło, że straciła poprzednią śmiałość. Udało jej się jednak zwalczyć to uczucie i opowiedziała bratu o Isolderze, o bogac- twach złożonych w jej komnacie, a w końcu o propozycji Hapan. Luke wysłuchał jej cierpliwie, studiując przez moment jej twarz. - Isolder cię przeraża? - zapytał, kiedy zakończyła. - Czuję bardzo wyraźnie ema- nujące od ciebie przerażenie. - Tak - przyznała Leia. - Czujesz względem niego czułość, która z czasem może przemienić się w miłość? Nie chcesz jednak skrzywdzić ani Hana, ani księcia? - Tak - rzekła Leia. - Och, przepraszam, że zwracam się do ciebie z czymś tak bła- hym, ale... - Nie, to wcale nie jest błaha sprawa - przerwał jej Luke i nagle jego jasnoniebie- skie oczy spojrzały ponad nią, skupiając się na czymś, co zapewne tylko on sam do- strzegał gdzieś w oddali. - Czy słyszałaś kiedykolwiek o planecie zwanej Dathomirą? - Nie - odpowiedziała Leia. - Dlaczego pytasz?- Nie wiem - przyznał Luke. - Mam tylko pewne przeczucie. Niedługo przylatuję do ciebie. Pilnie cię potrzebuję. Powinie- nem dotrzeć na Coruscant w ciągu czterech dni. - Za trzy dni odlatuję do układu Roche'a. - A zatem tam się z tobą spotkam. - Świetnie - odparła Leia. - Bardzo liczę na wsparcie z twojej strony. - Póki co, nie spiesz się - doradził jej Luke. - Postaraj się zorientować, co czujesz. Nie musisz wybierać między Hanem a księciem już w tej chwili. Zapomnij o tym, jak bardzo Isolder jest bogaty. Poślubisz przecież jego, a nie należące do niego światy. Po prostu zastanów się nad nim w taki sam sposób, w jaki zastanowiłabyś się nad każdym innym kandydatem, dobrze? Leia kiwnęła głową, uświadamiając sobie nagle, ile to połączenie będzie koszto- wało. - Dziękuję ci - powiedziała tylko. - Niedługo się zobaczymy. Ślub Księżniczki Leii 36 - Kocham cię - odparł Luke i przerwał połączenie. Leia wróciła do sypialni, długo jednak nie mogła zasnąć. Obudził ją wcześnie rano dzwonek do drzwi. Otworzyła je i ujrzała Hana z kwiatami rozgwiezdnika w ręce. - Przyszedłem, by przeprosić cię za wczorajszy wieczór - powiedział, wręczając jej roślinę, której jaskrawożółte kwiaty na ciemnozielonych łodygach otwierały się i za- mykały, jakby mrugając do niej przyjaźnie. Leia przyjęła roślinę i serdecznie się uśmiechnęła, a Han pocałował księżniczkę na powitanie. - Jak, twoim zdaniem, udała się kolacja? - zapytał. - Wspaniale - odparła Leia. - Isolder okazał się prawdziwym dżentelmenem. - Mam nadzieję, że nie jest bez skazy - rzekł Han, ale widząc, że księżniczka na- wet się nie uśmiechnęła, pospiesznie dodał: - Po skończonej kolacji poszedłem do sie- bie i przez dłuższy czas gryzłem się swoimi niczym nie uzasadnionymi podejrzeniami. - I jak smakowały? - zapytała Leia. - Och, sama wiesz. W środku nocy stwierdziłem, że jestem w jednej z okrętowych stołówek i rozglądam się za czymś smaczniejszym do zjedzenia. - Leia uśmiechnęła się, a Han, widząc to, pogładził ją po policzku. - No, nareszcie się uśmiechnęłaś. Kocham cię, wiesz o tym? - Wiem. - To dobrze - powiedział i odetchnął głęboko. - No więc jak, twoim zdaniem, udała się wczorajsza kolacja? - Nie zamierzasz się poddawać, prawda? - zapytała. Han wzruszył ramionami. - No cóż, wydawał się dosyć miły - rzekła Leia. - Tak sądzę. Zamierzam zapropo- nować mu, żeby został na statku w tym czasie, kiedy będę przebywała w układzie Ro- che'a. - Co takiego? - Zamierzam go zaprosić, by pozostał tu, na tym statku, dopóki nie powrócę - po- wtórzyła Leia. - Dlaczego? - Ponieważ ma zamiar spędzić tu tylko kilka tygodni, a później odleci i może już nigdy więcej go nie zobaczę. Właśnie dlatego. Han zaczął z powątpiewaniem kręcić głową. - Mam nadzieję, że nie dałaś się nabrać na tę historię, jak zakochał się w tobie od pierwszego wejrzenia - zauważył trochę głośniej niż zamierzał. - I jak błagał matkę, że- by zezwoliła mu na zawarcie związku z tobą. - I to cię tak niepokoi? - Jasne, że mnie niepokoi! - niemal wykrzyknął Han. - Dlaczego nie miałoby mnie niepokoić? - Jego wzrok zmatowiał, a dłonie zacisnęły się w pięści. - Mówię ci, że od pierwszej chwili, w której ujrzałem tego gościa, wiedziałem, że będzie z nim jakiś kło- pot. Wyczuwam w nim coś bardzo złego... - Spojrzał nagle przytomniej, i jak gdyby przypominając sobie, że Leia jest w komnacie, dodał: - Wasza Wysokość. Ten gość jest... no, nie wiem... oślizgły jak ropucha. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton37 - Oślizgły? - wykrzyknęła Leia. - Nazywasz księcia Hapes oślizgłą ropuchą? Daj spokój, Han, jesteś najzwyczajniej w świecie zazdrosny! - Masz rację! Może jestem po prostu zazdrosny! - przyznał Han. - Ale to nie zmie- nia w niczym tego, co czuję. A czuję, że kryje się w nim jakieś zło. - Ponownie jego wzrok zmatowiał, jak gdyby Han zaglądał w tym czasie w głąb własnej duszy. - Uwierz mi, Wasza Wysokość. Dużą część życia spędziłem w rynsztoku. Ja też jestem oślizgły jak ropucha. Większość moich przyjaciół jest tak samo oślizgła. A kiedy przebywa się pośród ropuch tak długo, jak ja, wyczuwa się je na odległość! Leia nie mogła pojąć, jak Han może wygadywać takie straszne rzeczy. Najpierw ją obraził, uznając za podejrzany fakt, iż jakiś inny mężczyzna może uważać ją za pociągającą, a później nazwał tego mężczyznę oślizgłą ropuchą. Wszystko to pozostawało w jaskrawej sprzeczności z wpajanymi jej od najmłodszych lat zasadami, dotyczącymi postępowania. - Uważam - powiedziała, nie posiadając się ze złości - że powinieneś zabrać tę idiotyczną roślinę i wręczyć ją wraz z przeprosinami księciu! Wiesz, sądzę, że twój ociężały umysł i niewyparzony język wpędzą cię kiedyś w niezłe tarapaty! - A ty za bardzo słuchasz tego, co podszeptuje ci Threkin Horm! Jest dla mnie cał- kiem jasne, że stara się zrobić wszystko, żebyście ty i Isolder poznali się jak najlepiej. Czy wiedziałaś, że twój nieskazitelny książę zaproponował mi wczoraj nowiutki lekki krążownik w zamian za to, że zostawię mu ciebie i wyniosę się stąd jak najdalej? Mó- wię ci, ten gość jest oślizgły jak ropucha! Leia popatrzyła na Hana z furią i wymierzyła palec w jego twarz. - Możliwe... całkiem możliwe, że powinieneś skorzystać z jego propozycji, dopóki masz czas i okazję na tym zyskać! Han cofnął się o krok i zmarszczył brwi, zdumiony obrotem, jaki zaczynała przy- bierać ta rozmowa. - Hej, posłuchaj, Leio - powiedział przepraszająco. - Ja... ja sam nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Nie chciałbym przysparzać ci zmartwień. Jestem świadom, że Isolder sprawia wrażenie bardzo miłego, ale... zeszłej nocy w stołówce słyszałem, co mówią ludzie. A plotkują na ten temat niemal wszyscy. Gdyby to oni mieli decydować, bylibyście małżeństwem od dawna. Ja tymczasem staram się ciebie powstrzymać, ale wydaje mi się, że im bardziej się staram, tym szybciej cię tracę. Leia rozważała, co ma odpowiedzieć. Rozumiała, że Han stara się ją przeprosić, ale on zapewne nawet i w tej chwili nie zdawał sobie sprawy, iż ona uważa jego postę- powanie za obraźliwe. - Posłuchaj, nie mam pojęcia, dlaczego ludzie mówią, że powinnam poślubić księ- cia Isoldera - odezwała się po chwili. - Nie zrobiłam ani nie powiedziałam niczego, co mogłoby usprawiedliwić takie opinie. Nie słuchaj tego, co mówią inni. Słuchaj mnie. Kocham cię za to, kim jesteś, pamiętasz? Rebeliantem, przemytnikiem i samochwałą. To nigdy się nie zmieni, sądzę jednak, że najbliższe kilka dni powinnam mieć wyłącz- nie dla siebie. Dobrze? W ciszy, jaka zapadła po jej słowach, rozległ się dźwięczny sygnał komunikatora. Leia podeszła do małego holograficznego projektora stojącego w kącie i wcisnęła kla- wisz włączający urządzenie. Ślub Księżniczki Leii 38 - Tak? - zapytała. Przed nią wyłonił się, początkowo niewielki, wizerunek Threkina Horma. Stary ambasador złożył cały ogromny ciężar swojego ciała na obszernym szezlongu, a zwały tłuszczu na twarzy niemal zakrywały jego bladoniebieskie oczy. - Księżniczko - odezwał się jowialnym tonem - na jutro zwołujemy nadzwyczajne zebranie Rady Alderaanu. Pozwoliłem sobie zaprosić wszystkich ważniejszych gości. - Nadzwyczajne zebranie rady? - zapytała zdziwiona Leia. - Ale dlaczego? Czy stało się coś złego? - Nie złego! - odparł Horm. - Wszyscy przecież słyszeli dobre wieści o propozycji Hapan, a ponieważ małżeństwo księżniczki Leii z jednym z najbogatszych książąt w galaktyce wpłynie na los wszystkich uchodźców, pomyślałem, że zebranie rady będzie najbardziej odpowiednim miejscem na omówienie wszystkich szczegółów związanych z twoim zamążpójściem. - Dziękuję - odparła wyniośle Leia. - Z pewnością się pojawię. Nie kryjąc niesmaku, wcisnęła klawisz, przerywając połączenie. Han popatrzył na nią znacząco, a potem odwrócił się i w pośpiechu opuścił jej komnatę. Znalazłszy się w sterylnie białym korytarzu „Snu Rebeliantów", Han oparł się o ścianę i zaczął analizować swoją sytuację. Próba przeproszenia Leii zakończyła się kompletnym fiaskiem, a jeżeli chodzi o Isoldera, księżniczka miała prawdopodobnie rację. Wydawał się całkiem miłym gościem, a wszelkie zastrzeżenia, jakie wysuwał wobec niego Han, podszeptywała zapewne zazdrość. Kiedy jednak w rozmowie z Leią wspominał o należących do Hapes spokojnych światach, wyraźnie dostrzegł w jej oczach jakąś dziwną tęsknotę. Poza tym Isolder miał rację, pytając go, co właściwie Han mógłby dać Leii, gdyby udało mu się zdobyć jej rękę. Z pewnością nie dysponował takimi skarbami, jakie ofiarowali jej Hapanie. Gdy- by przekonał Leię, by go poślubiła, alderaańscy uchodźcy nic by na tym nie zyskali. Threkin Horm nieustannie czuwał u boku księżniczki, przypominając jej o nich przy każdej okazji, a przecież Leia była zawsze bezgranicznie lojalna wobec swego ludu. Han cicho zachichotał. „Sądzę, że najbliższe kilka dni powinnam mieć wyłącznie dla siebie" - oświadczyła Leia. Han już kilka razy słyszał, jak mówiła coś takiego i zawsze w kilka dni później oznajmiała: „Baw się dobrze i nie miej do mnie żalu". Miał tylko jeden sposób na to, żeby stać się tak bogatym jak Isolder. Kiedy jednak o tym pomyślał, poczuł, że w gardle mu zasycha, a serce zaczyna walić jak młotem. Mimo to odpiął od pasa miniaturowy komunikator i wystukał na nim numer. Połączył się z dawnym wspólnikiem. Na ekranie pojawiła się ogromna, brązowa, niczym zrobio- na z gumy twarz Hutta spoglądającego na Hana ciemnymi oczami. Jego mętny wzrok świadczył o częstym zażywaniu narkotyków. - Witaj, Dalia, ty stary łotrze - odezwał się Han z udawanym entuzjazmem. - Po- trzebna mi jest twoja pomoc. Chciałbym, żebyś udzielił mi pożyczki pod zastaw „Ty- siącletniego Sokoła" i zorganizował dla mnie dziś w nocy grę w karty. I to grę o naj- wyższe stawki. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton39 Kapitan Astarta, jedna z osobistych strażniczek Isoldera, obudziła księcia, który odpoczywał w swojej sypialni. Była kobietą niezwykłej urody o długich ciemnorudych włosach i oczach tak granatowych jak niebo nad jej rodzinną planetą Terephon. - Flarett a rellaren? (Czy kolacja była wystarczająco pikantna?) - zapytała niby od niechcenia. Rozbudzony Isolder patrzył, jak omiata spojrzeniem całą komnatę, spoglądając po kolei na kredens, na jego łoże, a w końcu na nocną szafkę. Poruszała się tak płynnie, że jej widok przywodził na myśl kota. - Dziękuję, kolacja była wystarczająco pikantna - odrzekł. - A księżniczka okazała się uroczą, naprawdę czarującą gospodynią. Czy stało się coś złego? - Przed godziną otrzymaliśmy szyfrogram. Przesłano go wszystkim statkom naszej floty. Podejrzewam, że jest to rozkaz zamordowania jakieś ważnej osobistości. - Szyfrogram został nadany z Hapes? - Nie. Przesłano go naszym statkom stąd, z Coruscant. - Kto ma zostać zamordowany? - W rozkazie nie wymieniono ani osoby, ani miejsca, ani czasu - odrzekła kapitan Astarta. - Cała wiadomość brzmi: „Kusicielka wydaje się nazbyt wścibska. Przedsię- wziąć niezbędne kroki". Wiem, że to jakiś szyfr, ale jego znaczenie, przynajmniej dla mnie, jest jasne. - Czy powiadomiłaś siły bezpieczeństwa Nowej Republiki, że Leia może zostać zamordowana? Astarta na chwilę się zawahała. - Nie jestem pewna, czy to ona ma być ofiarą. Isolder nie odpowiedział. Gdyby zginął, tron i władza dostałyby się w ręce córki jego ciotki Secciah. Jedna z jego poprzednich narzeczonych - lady Elliar - została także zamordowana. Znaleziono ją utopioną w zbiorniku chłodziwa promiennika. Isolder nie mógł wprawdzie niczego udowodnić, lecz był pewien, że to ciotka Secciah wydała roz- kaz, by zabić Elliar. Był też pewien, że to ona wynajęła piratów w celu zgładzenia jego starszego brata, kiedy opanowali królewski flagowy statek. Piraci zdawali sobie sprawę, ile życie Chume'dy jest warte dla jego matki, a mimo to zabili chłopca, nie żądając na- wet okupu. - Sądzisz więc, że to ja mam być ofiarą? - zapytał w końcu Isolder. - Tak myślę, mój panie - przyznała Astarta. - Lady Secciah będzie później mogła obciążyć za to winą innych... jedną z frakcji politycznych Nowej Republiki lub jednego z lordów, który mógłby się obawiać zawarcia takiego związku, a nawet generała Solo. Ma wiele możliwości. Isolder usiadł w łożu i zaczął rozmyślać, zamknąwszy oczy. Jego ciotki i matka były do cna zdeprawowane, przebiegłe i podstępne. Miał nadzieję na zawarcie małżeń- stwa z kobietą nie wywodzącą się z królewskiej rodziny, z kimś takim jak Leia, nie ska- lanym piętnem skąpstwa, jakie cechowało niemal wszystkie damy z królewskiego rodu. Nie mógł znieść myśli, że jednej z nich udało się przemycić mordercę na pokładzie któ- regoś ze statków jego floty.- Zawiadomisz o tym siły bezpieczeństwa Nowej Republiki - rozkazał Astarcie. - Jeżeli mojej ciotce udało się umieścić mordercę na tym statku, Ślub Księżniczki Leii 40 możliwe, że potrafią go odnaleźć. A później przydzielisz połowę mojej straży przy- bocznej, żeby strzegła Leii. - A kto będzie strzegł ciebie, panie? - zapytała. Isolder spostrzegł w jej oczach tro- skę. Kochała go i nie chciała go zawieść. Wiedział o tym od bardzo dawna. To miłość sprawiała, że była tak dobra w swojej pracy. Może nawet po cichu liczyła na to, że Leia zginie; wiedział jednak, że Astarta wykona każdy jego rozkaz. Mimo wszystko była jego najlepszym żołnierzem. Wyciągnął spod okrycia dłoń z trzymanym w niej odbezpieczonym blasterem i uj- rzał zdumienie na jej twarzy, kiedy uświadomiła sobie, że nie zauważyła wymierzonej przez cały czas w jej serce broni. - Jak zawsze - odezwał się Isolder - tak i teraz sam będę się o siebie troszczył. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton41 R O Z D Z I A Ł 5 Tego wieczoru Han znalazł się na samym „dnie" Coruscant - w obskurnym pod- ziemnym kasynie, które nie widziało słonecznego blasku od ponad dziewiętnastu ty- siącleci. W tym czasie wznoszono ponad nim nowe budynki i ulice, ale kasyno zakli- nowało się w tym miejscu na dobre, jak jakaś skamielina w pradawnej geologicznej warstwie. W otaczającym je zatęchłym, wilgotnym powietrzu wyczuwało się woń gni- jących szczątków, ale dla wielu istot z całej galaktyki, zwłaszcza tych przywykłych do życia pod ziemią, kasyno i jego okolice były miejscem, w którym mogły żyć i prawi- dłowo się rozwijać. Siedząc w środku, Han widział w mrocznych kątach sali wiele par oczu ukradkiem przyglądających się każdemu jego ruchowi. Sam zlecił zorganizowanie dla niego gry w karty o duże stawki, ale po wzięciu udziału w trzech innych rozgrywkach, gdzie stawki były o wiele niższe, stwierdził, iż nawet w najbardziej koszmarnych snach nie sądził, że może znaleźć się w takim towa- rzystwie. Po jego lewej ręce unosił się adwokat z Colurni w swojej antygrawitacyjnej uprzęży. Widoczne na jego ogromnej głowie grube, błękitne i pulsujące, podobne do dżdżownic żyły, były o wiele dłuższe niż kościste, nieprzydatne teraz nogi. Powszech- nie znana, doskonała pamięć Columianina czyniła z niego jednego z najgroźniejszych rywali w grze w sabaka. Naprzeciwko Hana siedziała istota płci żeńskiej z Omogg - drackmariańska feudalna władczyni, posiadająca ogromne bogactwa. Jej jasnobłękitne łuski były wypolerowane do blasku, a kłębiące się za szybą hełmu opary zielonkawego metanu skrywały paskudny pysk pełen koślawych zębów. Po lewej siedział ten sam ambasador z Gotalu, którego Han widział przed dwoma dniami. Była to brodata istota o szarej skórze, która grała w karty z zamkniętymi oczami, ufając, że z pomocą długich, wyrastających z głowy rogów, będzie mogła wyczuć emocje graczy i zorientować się, o czym myślą. Han nigdy jeszcze nie grał w sabaka w tak dziwnym towarzystwie. Prawdę mó- wiąc, nie grał w tę grę od wielu lat. Czuł, że poci się tak obficie, iż wilgotne plamy za- czynają pojawiać się na mundurze. Grali w odmianę gry, która nazywała się sabakiem Mocy i nawiązywała do zdarzeń mających miejsce przed wieloma tysiącleciami. Pod- czas partii normalnego sabaka, specjalne urządzenie w stole zmieniało co pewien czas w sposób przypadkowy walory kart, dzięki czemu gra trzymała w napięciu wiele poko- Ślub Księżniczki Leii 42 leń graczy. Zgodnie jednak z regułami sabaka Mocy stół nie miał takiego urządzenia. Zamiast tego o dokonywanie losowych zmian w czasie gry dbali sami gracze. Każdy po rozdaniu pierwszej karty z talii musiał zdecydować, czy chce, by otrzymywane przez niego karty liczyły się jako jasne, czy ciemne. Wygrywał ten uczestnik, którego suma punktów kart liczonych jako jasne lub ciemne była największa, ale tylko w przypadku, kiedy łączna suma punktów kart wszystkich biorących udział, którzy określili odcień swoich kart w ten sam sposób, była większa od łącznej sumy punktów kart graczy, któ- rzy obrali inny odcień. Każdy z pewnością by poniósł sromotną klęskę, gdyby zdecy- dował się określić swoje karty jako ciemne, a wszyscy pozostali wybraliby odcień ja- sny. Han spojrzał na swoje karty: dwójka szabla, Szatan i Idiota. Licząc razem, nie była to silna karta w odcieniu ciemnym, który wybrał, i nie sądził, żeby mogła zapewnić mu wygraną. Han zdobył kilka pul pod rząd w poprzednich rozdaniach, ale zawsze określał w nich swoje karty jako jasne. Może to był tylko przesąd, ale czuł, że nie wybrał naj- właściwszej chwili na zmianę odcienia na ciemny. Nie mógł jednak na to nic poradzić i musiał się zadowalać takimi kartami, jakie dostawał. - Dokładam twoją stawkę - odezwał się do Hana szeptem Gotal, nie otwierając otoczonych czerwoną obwódką oczu. - I podwyższam o następne czterdzieści milionów kredytów. Stojący za plecami Hana Chewbacca cicho gwizdnął, a Threepio nachylił się nad Hanem i szepnął mu do ucha: - Czy pozwoli pan, że przypomnę, iż szansę wygrania ośmiu rozdań pod rząd są jak jeden do sześćdziesięciu pięciu tysięcy pięciuset trzydziestu sześciu? Nie musiał mówić na głos nic więcej, ale Han dokończył jego myśl: a jeżeli ma się tak słabą kartę, jak ja teraz, są o wiele mniejsze. - Dokładam - powiedział, przesuwając na środek stołu akty własności kopalń mi- nerałów na jakiejś planecie krążącej wokół dawno wygasłej gwiazdy, której nazwę mo- gli wymówić tylko Columianie. - I podwyższam o osiemdziesiąt milionów. Przesunął nerwowo po stole żeton będący świadectwem większościowego udziału w kopalniach przypraw na Kessel. Zdenerwowanie Hana musiało przytłoczyć Gotala, gdyż ambasador nagle uniósł rękę i zakrył nią oba rogate czułki. Pozostali gracze z pewnością zauważyli ten gest, gdyż ochoczo dołożyli do pię- trzącej się na stole puli. - Czy ktoś chce sprawdzić? - zapytał Han, mając nadzieję, że pozostali zaczekają, aż każdy z nich dostanie ostatnią kartę. - Ja sprawdzam - odezwał się Gotal. Każdy gracz wyłożył karty na stół. Gotal wybrał także ciemny odcień, ale na razie suma jego punktów była mniejsza od sumy punktów wszystkich kart Hana. Pozostali dwaj gracze określili posiadany odcień jako jasny i mieli dużą szansę wygrać w tym rozdaniu. Czekali jednak na ostatnią kartę, jaką wkrótce miał przed każdym położyć rozdający android, który zwieszał się u sufitu nad stołem. Kiedy ramię przedpotopowego automatu przesunęło się nad Columianina, rozległ się nieprzyjemny zgrzyt, a adwokat dotknął karty leżącej na stole. Ciepło dłoni wyzwo- liło umieszczone w niej mikroobwody, ukazując wszystkim siedzącym przy stole jej Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton43 walor. Miał dowódcę monet, dowódcę manierek oraz królową powietrza i ciemności. Serce Hana na chwilę zamarło. Wynosząca dwadzieścia dwa suma punktów kart Colu- mianina zapewniała mu niemal pewną wygraną. Han mógł liczyć tylko na to, że łączna suma punktów kart wszystkich graczy, którzy wybrali odcień ciemny, okaże się więk- sza. Android prowadzący rozdanie położył tymczasem na stole ostatnią kartę dla Drackmarianki. Han zobaczył, jak pod dotykiem jej łapy rozkwita rycerz Jedi - karta oznaczająca Umiar, ale leżąca do góry nogami. Fakt, że Umiar położono na stole w po- zycji odwróconej, oznaczał, że jej punkty należało odjąć od sumy punktów zdobytych przez Drackmariankę, która określiła swoje karty jako jasne, a dodać do sumy punktów ciemnego odcienia, wybranego przez Hana i Gotala. Han poczuł, jak serce zaczyna bić mu trochę szybciej. To mogła być przełomowa chwila, decydująca o tym, kto wygra w tym rozdaniu. Zgodnie z regułami gry Drackmarianka mogła jednak odrzucić jedną kar- tę. Odrzuciła leżący do góry nogami Umiar, dzięki czemu suma punktów jej kart okre- ślonych jako jasne wynosiła szesnaście. Mechaniczne ramię przemieściło się nad Gotala, a na stole przed nim pojawiła się siódemka klepka. Liczba punktów tej karty nie była wysoka, ale zwiększała łączną su- mę punktów w odcieniu ciemnym. Gotal miał już przed sobą królową powietrza i ciemności, Równowagę i Dzierżawę, czyli łącznie minus dziewiętnaście punktów. Zdawszy sobie sprawę z tego, że karty o odcieniu ciemnym najprawdopodobniej wy- grają, Han poczuł, że ogarnia go euforia. Gotal musiał wyczuć to uniesienie i doszedł do mylnego wniosku, jakoby Han sądził, że sam wygrał. Popatrzył z zazdrością na le- żący na stole obok Hana pokaźny stos wygranych żetonów, a później odrzucił siódemkę klepkę. Ponieważ suma punktów jego kart w odcieniu ciemnym była teraz mniejsza od minus dwudziestu trzech, oznaczało to kompletną klęskę, chyba żeby Han uzyskał do- kładnie dwadzieścia trzy punkty - bez względu na to, czy dodatnie, czy ujemne. Han przyjrzał się uważnie leżącym przed nim kartom. Idiota nie był wart ani jed- nego punktu, dwójka szabla liczyła się za dwa, a Szatan był wart minus piętnaście. Największą szansę wygrania miałby wówczas, gdyby jego karty tworzyły tak zwany idiotyczny układ. W tym celu mógłby zostawić Idiotę i dwójkę szablę, a gdyby otrzy- mał trójkę dowolnego koloru, miałby dokładnie dwadzieścia trzy punkty. Pomyślał, że szansę dostania trójki były bardzo małe, nie większe jak jeden do piętnastu, ale nie wi- dział innego wyjścia. Mechaniczne ramię androida przesunęło się teraz nad Hana, zgrzytając szczegól- nie głośno. Metalowe palce ujęły leżącą na wierzchu talii kartę i położyły ją przed nim na stole, a on, wyciągnąwszy niepewnie rękę, po chwili dotknął karty. Pod palcami roz- kwitła mu druga Wytrwałość. Minus osiem punktów. Han spojrzał z niedowierzaniem na karty, a później odrzucił dwójkę. Mając dokładnie minus dwadzieścia trzy punkty, osiągnął naturalnego sabaka. - Wygrał pan! - krzyknął Threepio, a ambasador z Go-talu wyraźnie się załamał i zaczął wydawać z siebie dźwięki podobne do szczekania, które Han mógł uznać jedynie za łkanie. Columianin ogromnymi czarnymi oczami popatrzył na zwycięzcę. Ślub Księżniczki Leii 44 - Gratuluję panu, generale Solo - powiedział, połykając końcówki wyrazów. - Ża- łuję, ale stawki w tej grze stały się na mój gust zbyt wysokie. Silniki jego antygrawitacyjnej uprzęży rozjarzyły się poświatą, a po chwili adwo- kat unosił się w stronę wyjścia, manewrując między stolikami i pilnując, aby jego nie- zwykle wielki mózg nie zderzył się z jakimś meblem. Gotalski ambasador także odsunął krzesło od stołu i wstał, a później wtopił się w mrok podziemnego świata. - Jjjesssteśśś terrraz barrrdzo bbbogattty, człooowie-kkku - odezwała się drackma- riańska władczyni; brzmienie jej syczącego głosu zniekształcały umieszczone w hełmie głośniki. Położywszy na stole dwie wielkie przednie łapy, zaczęła drapać pazurami czarny metal blatu przedpotopowego mebla. - Zzzbyttt bbbogattty. Możżżliwwwe, żżże nie wwwyjjjdziesz zzz tttych pppodziemmmi żżżywwwy. - Mimo to zaryzykuję - odparł beztrosko Han. Uderzywszy otwartą dłonią w kaburę blastera umieszczonego na biodrze, spojrzał w hełm Drackmarianki. Za szybą zobaczył jej ciemne oczy, błyszczące niczym dwa wilgotne kamienie w oparach zielonkawego gazu. Nachyliwszy się nad stołem, zgarnął wszystkie żetony kredytowe, świadectwa udziałów i własności na jeden wielki stos. Oceniał jego wartość na ponad osiemset milionów kredytów. Wygrał więcej, niż miał kiedykolwiek w życiu. Ale wciąż jeszcze za mało. Drackmarianka wyciągnęła nagle łapę, a jej długie pazury wpiły się w przegub Hana. - Zzatttrzymmmaj sssię - syknęła. - Jjjeszszszcze jjjed-ddno rrrozdddanie. Han zastanowił się nad jej propozycją, starając się nie zdradzać podniecenia. Czuł, jak jego usta zasychają, ale zamiast przesunąć po nich językiem, pociągnął łyk mocno przyprawianego koreliańskiego piwa. - O wszystko, co dotychczas wygrałem? - zapytał. Drackmarianka kiwnęła łbem na znak zgody, aż zadrżały rurki doprowadzające metan do jej hełmu. Han pomyślał, że spośród wszystkich rywali, z którymi dzisiaj grał, tylko ona może mieć to, czego pra- gnął. Świat. Grając o tak dużą stawkę, jaka leżała na stole, Omogg nie mogła postawić niczego mniejszego od zamieszkanego świata. Drackmariańska władczyni szepnęła coś do kryjącego się w cieniu za nią andro- ida-strażnika, a ten, kierując wyloty luf działek na Hana, z cichym trzaskiem otworzył jakąś skrytkę w brzuchu. Drackmarianka wyciągnęła z niej holograficzny sześcian. - Ttto cccacccko nnnależżżało dddo nnnaszejjj rrrodzinnny oddd wwwielllu pppo- kollleń - wysyczała. - Jjjessst wwwarrrte dddwa kkkoma czczczterrry mmmiliarrrda krrredytttów. Sssprzedddam ccci ttterrraz jjjedddną tttrzecccią udddziałłłu zzza sze- śśścssset mmmilionnnów. Jjjeżżżeli wwwygrrrasz nnnastęp-ppną gggrę, zzzostttaniesz wwwłaśśścicielllem tttej ppplanettty. Jjjeżżżelli jjja wwwygrrram, jjja bbbędę wwwłaśśścicielllką ppplanettty i ww- wszystttkich kkkredytttów, kkktórrre dddo-tychczasss wwwygrrrałeś. Nacisnęła pazurem jakiś guzik na boku sześcianu i w powietrzu przed nią pojawił się hologram planety. Był to świat klasy M o atmosferze składającej się z tlenu i azotu. Na powierzchni Han ujrzał trzy kontynenty i oblewający je bezkresny ocean. Po chwili Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton45 hologram zaczął się zmieniać, ukazując po kolei stado ogromnych dwunożnych bestii, pasących się na purpurowej równinie, błękitne słońce zachodzące nad tropikalną dżun- glą, klucz dzikich, oślepiająco barwnych ptaków lecących nad powierzchnią oceanu - wyglądały jak kawałki witrażu rozpryśniętego o wykładaną błękitnymi kafelkami pod- łogę. Było to coś wspaniałego. Han poczuł, że znów się poci. - Jak się nazywa ta planeta? - zapytał. - Daaathommmirrrnra - tchnęła Drackmarianka. - Dathomira? - powtórzył Han, jak gdyby zahipnotyzowany. Stojący u jego boku Chewbacca ostrzegawczo warknął, a potem położył na ramie- niu Hana ciężką łapę, prosząc go, by miał się na baczności. Threepio przysunął się z drugiej strony, a jego śpiewny głos przebił się przez wi- szące w kasynie chmury tytoniowego dymu: - Czy pozwoli pan, że przypomnę, iż prawdopodobieństwo wygrania dziewięciu rozdań pod rząd jest jak jeden do stu trzydziestu jeden tysięcy siedemdziesięciu dwóch? Słysząc melodyjny dźwięk dzwonka u drzwi swojego apartamentu w alderaańskim konsulacie, Leia otworzyła je i ujrzała stojącego na progu Hana. Włosy miał zmierz- wione, na twarzy krople potu, a jego mundur dawno już stracił swą świeżość i cuchnął dymem. Han wyglądał na skrajnie wyczerpanego, ale na widok Leii uśmiechnął się sze- roko, a w jego nabiegłych krwią oczach było widać nie skrywaną radość. Trzymał nie- wielkie pudełko owinięte w złocistą cienką folię. - Posłuchaj, Han, jeżeli przyszedłeś, żeby mnie przeprosić, to oświadczam, że się nie gniewam, ale nie mogę teraz poświęcić ci więcej czasu. Za kilka minut mam się spotkać z księciem Isolderem, a później odbyć krótką rozmowę z jakimś barabelskim szpiegiem... - Otwórz je - przerwał jej Han, wciskając w dłoń pudełko. - No, otwórz. - Co to jest? - zapytała Leia. Zorientowała się nagle, że materiał, w który owinięto pudełko, nie był złocistą fo- lią. To było szczere złoto. - To dla ciebie - oświadczył Han. Leia rozwiązała złotą taśmę i rozwinęła folię. Jej oczom ukazał się rejestrujący kryształ, jeden ze starszych modeli, zawierający w środku holograficzny sześcian. Kie- dy wcisnęła guzik umieszczony na boku, ujrzała materializujący się przed nią hologram planety widzianej z lotu ptaka. Zobaczyła nieliczne różowe chmurki w pobliżu oddzie- lającego noc od dnia terminatora i wielkie burzowe chmury kłębiące się nad oceanem. Wokół planety krążyły cztery małe księżyce. Leia przyjrzała się zielonym, tętniącym życiem kontynentom, ich bezkresnym purpurowym sawannom i majestatycznym cza- pom lodu na biegunach. - Och, Han - powiedziała, a jej głos lekko drżał z podniecenia. Cała jej twarz ja- śniała, jak gdyby emanowało z niej jakieś dziwne światło. - Jak się nazywa ta planeta? - Dathomira. - Dathomira? - Zmarszczyła brwi, starając się sobie coś przypomnieć. - Już kie- dyś... słyszałam już gdzieś tę nazwę. Gdzie się znajduje? - zapytała rzeczowo. Ślub Księżniczki Leii 46 - W systemie Drackmary. Wygrałem ją w karty od władczyni Omogg. Leia spojrzała na hologram, który właśnie przedstawiał pierwsze szczegóły krajo- brazu. Widać było na nim stado zielonych, ogromnych bestii, najprawdopodobniej ga- dów, pasących się na purpurowej równinie. - Nie może się znajdować w systemie Drackmary - powiedziała Leia, a w jej głosie dźwięczała nieugięta pewność. - Widzę przecież tylko jedno słońce! Podeszła do konsolety komputera połączonego z siecią informatyczną Coruscant i zażądała wyświetlenia współrzędnych Dathomiry. Odszukanie tych informacji w banku danych musiało zająć potężnemu komputerowi sporo czasu, gdyż czekali ponad minutę, nim żądane parametry ukazały się na ekranie. Leia popatrzyła na twarz Hana i ujrzała, jak malująca się na niej obłędna radość zaczyna powoli zmieniać się w niedowierzanie. - Ale... to niemożliwe - unosząc brwi, powiedział w końcu. - To przecież w sekto- rze Quelii... w przestrzeni opanowanej przez lorda Zsinja! Leia uśmiechnęła się współczująco i pogłaskała Hana po głowie, jak gdyby był małym dzieckiem. - Och, ty słodki, naiwny, łatwowierny chłopcze! Wiedziałam, że to zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Mimo to jest mi bardzo miło, że chciałeś mi ją podarować. Wiesz, czasem jesteś naprawdę bardzo hojny. Musnęła lekko wargami jego policzek. Han cofnął się o krok, nie mogąc pozbierać myśli po przeżytym wstrząsie. - W... w sektorze Quelii? - Idź teraz do domu i prześpij się trochę -poradziła Leia. Sprawiała wrażenie roz- targnionej, widocznie myślała już o czymś innym. - Nie warto się tym dłużej martwić. To powinno cię nauczyć, żeby nigdy nie grać w karty z nikim z Drackmary. Odprowadziła go do bramy alderaańskiego konsulatu. Kiedy odeszła, Han zatrzy- mał się na chwilę i przetarł oczy, jak gdyby chciał odpędzić zły sen, po czym starał się zebrać myśli. Popatrzył na piętrzące się przed nim ściany domów oraz na świecące sła- bo słońce. Odnosił wrażenie, że widzi je jak przez baldachim drzew w podzwrotniko- wej dżungli. Wyobrażał sobie, że Leia będzie zachwycona nowym światem i z radości padnie mu w objęcia. Czekał na tę chwilę, chciał poprosić ją o rękę. Tymczasem wygrał bez- wartościową nieruchomość, a Leia rozwichrzyła mu włosy jak młodszemu bratu. Mu- siałem w jej oczach wyjść na głupca - pomyślał z goryczą. - Na głupca i fajtłapę. Za- dzwonił resztką kredytów, które miał w kieszeni, wystarczały akurat na wykupienie za- stawionego „Sokoła". Na szczęście Chewbacca okazał się na tyle przytomny, by ścią- gnąć z leżącego na stole stosu chociaż taką sumę. Wygrał i stracił prawie dwa miliony kredytów... Czuł, że jest za stary na to, by płakać... no, prawie za stary. Odwrócił się i ruszył przed siebie ponurymi, szarymi ulicami Coruscant w kierunku niewielkiego mieszkania. Miał nadzieję, że nareszcie będzie mógł chociaż trochę się przespać. - Naprawdę nie powinnaś iść na to spotkanie - odezwał się książę Isolder. - Nie podoba mi się pomysł, że chcesz sama wybrać się do tego podziemnego świata. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton47 Leia uśmiechnęła się wyrozumiale do księcia. Była mu wdzięczna, że pragnął ją ochraniać, ale po dwóch dniach potykania się o przydzielone jej strażniczki-amazonki zaczynała się zastanawiać, czy nie jest zbyt opiekuńczy. - Nic mi się nie stanie - powiedziała. - Spotykałam się z takimi jak on już nie raz. - Jeżeli ta wiadomość jest tak ważna - rzekł Isolder - to dlaczego nie przekazał ci jej wcześniej? Dlaczego tak nalega na spotkanie? - Bo jest Barabelem. Wiesz dobrze, jak dziwnie potrafią się zachowywać istoty drapieżne, kiedy wiedzą, że ktoś jest na ich tropie. A poza tym jeżeli naprawdę ma in- formacje na temat chwili rozpoczęcia wojny, a także plany napaści, powinnam je po- znać, nim wyruszę do układu Roche'a. Ktoś musi przecież ostrzec Verpinów. Isolder spoglądał na nią spokojnym, stanowczym wzrokiem. Miał na sobie żółtą, krótką, rozciętą z przodu pelerynę, niezwykle szeroki złoty pas i szerokie złote branso- lety na przegubach, które podkreślały miedzianą barwę jego skóry. Podszedł do księż- niczki i położył delikatnie dłonie na jej ramionach. Leia poczuła, że drży. - Jeżeli nalegasz na to, by udać się do tych podziemi, idę z tobą - oświadczył, a widząc, że Leia chce się sprzeciwić, przyłożył palec do ust. - Proszę, pozwól mi iść z tobą. Myślę, że masz rację i nic ci się nie stanie, ale na wszelki wypadek wolę być przy tobie. Leia spojrzała mu w oczy i pomyślała, że już kiedyś grożono jej śmiercią. Isolder sugerował, że frakcje polityczne na Hapes sprzeciwiają się ich związkowi. Miała także informacje od swoich szpiegów, że lordowie z odległych krańców galaktyki zrobią wszystko, aby nie dopuścić do zawarcia tego małżeństwa. Nie chcą, aby flota Hapan walczyła przeciwko nim u boku statków Nowej Republiki. Leia zaczynała uświadamiać sobie, co ją czeka, jeżeli zostanie mającą nieograniczoną władzę królową-matką. - No dobrze, zgadzam się, byś mi towarzyszył - powiedziała w końcu. Podziwiała Isoldera za to, że okazał się tak grzeczny i pełen kurtuazji. Han z pew- nością by nie prosił, a żądał. Była ciekawa, czy dobre maniery księcia były cechą wro- dzoną, czy też zostały mu wpojone dlatego, iż wychowywał się w społeczeństwie ma- triarchalnym, gdzie darzono kobiety wielkim poważaniem. Nie miało to jednak więk- szego znaczenia; najważniejsze, że książę był taki czarujący. Isolder ujął księżniczkę pod rękę i wyszli z budynku konsulatu na ulicę. Przeszli przez dziedziniec, przystanęli przed marmurową bramą wjazdową i czekali na osobisty poduszkowiec Leii. Strażniczki-amazonki nie opuszczały ich ani na chwilę. Nagle spo- strzegli Threkina Horma zbliżającego się w ich stronę na swoim unoszącym się na re- pulsorach krześle. Było jeszcze dość wcześnie i szeroka aleja była prawie pusta, jeżeli nie liczyć pary przechodzących w pobliżu Ishi Tibsów oraz starego androida, który ma- lował słupy ulicznych latarń. Threkin pozdrowił ich od niechcenia. Wyglądało na to, że nie ma zamiaru się nawet zatrzymać. Tymczasem nacisnął guzik unieruchamiający krzesło i razem z nimi czekał na przylot poduszkowca. - Słyszałem, że tam, w górze, jest dziś całkiem przyjemnie - powiedział, wskazu- jąc dachy otaczających budynków i przelatujące nad głowami promy. Popatrzył z roz- marzeniem na załamujące się promienie słońca. - No cóż, chciałbym się teraz opalać. Isolder delikatnie ścisnął rękę Leii, a ona pomyślała, że Ślub Księżniczki Leii 48 Threkin mógłby okazać więcej taktu i zostawić ich samych. Spojrzała na twarz księcia, a on uśmiechnął się do niej, jakby myślał dokładnie o tym samym. - I oto wasz poduszkowiec - odezwał się w pewnej chwili Threkin. Z głębi ulicy wyłonił się czarny pojazd, wolno kierujący się w ich stronę. Nagle przyciemniana boczna szyba kabiny pasażerów rozprysnęła się z głośnym hukiem i ukazała się lufa blastera. - Na ziemię! - krzyknęła któraś ze strażniczek księcia, i zasłoniła swoim ciałem Leię, gdy powietrze przeszyła pierwsza seria czerwonych błyskawic. Jedna z nich trafi- ła kobietę w klatkę piersiową. Strażniczka, rażona siłą uderzenia, padła do tyłu. W po- wietrzu zalśniły krople krwi, a Leia poczuła dobrze jej znaną woń zwęglonej tkanki i ozonu. Threkin Horm krzyknął głośno i gwałtownie wcisnął guzik uruchamiający krzesło, po czym najszybciej jak tylko mógł oddalił się na południe, krzycząc wniebogłosy. Wydawało się, że korzysta nie z krzesła, a ze śmigacza. Isolder ukrył Leię za szerokim filarem bramy wjazdowej i płynnym, niemal niedo- strzegalnym ruchem odpiął pas. Jeden jego koniec - niewielką złotą klamrę - przytrzy- mał w lewej dłoni, a prawą wyciągnął mały blaster. Leia usłyszała ogłuszający hałas i powietrze przeszyła druga seria błyskawic. Tym razem jednak czerwone ogniste smugi nie wyrządziły im krzywdy. W chwilę później Leia ujrzała przed Isolderem półprzeźroczystą, niebieską mgieł- kę. Mgiełka miała owalny kształt, a jej białe brzegi jaśniały niczym aureola wokół księ- życa podczas mroźnej nocy. Osobiste pole siłowe - pomyślała. Druga z amazonek zna- lazła się za jej plecami i korzystając z osłony księcia, krzyczała coś do trzymanego w dłoni komunikatora. Nagle koło głowy Leii przeleciała smuga ognia z blastera i trafiła w marmur bra- my, odłupując kaskadę odłamków. Zaskoczona Leia odwróciła się i ujrzała, jak andro- id, który przedtem malował latarnie, składa się do strzału. - Astarto! - krzyknął Isolder. - Celuj w androida! W przypadku krzyżowego ognia pole siłowe księcia nie mogło zapewnić im osło- ny, mogli więc liczyć jedynie na marmurowe filary. Sięgnąwszy po blaster zabitej ama- zonki, Leia puściła dwie krótkie serie w stronę androida; tamten schronił się jednak w porę za słupem latarni. Dopiero wówczas księżniczka rozpoznała długi i szczupły tu- łów, walcowatą głowę i długie nogi. Był to android-morderca, powszechnie zwany Eliminatorem, model czterysta trzydzieści cztery. Po chwili do Leii przyłączyła się Astarta, i teraz obie próbowały ' unieszkodliwić robota. Poduszkowiec zatrzymał się przy krawężniku. Dwaj mężczyźni, którzy wyskoczy- li ze środka, natychmiast otworzyli ogień. Leia wiedziała, że pole siłowe księcia nie wytrzyma dłużej niż kilka sekund. Tarcze, jakimi dysponował, zapewniały tylko mini- malną osłonę. Źródło zasilania, które miał przy sobie, było na tyle słabe, że tylko przez krótki czas mogło pochłaniać energię z blasterów przeciwnika. Samo pole siłowe stwa- rzało zagrożenie. Po pewnym czasie osłona stawała się tak gorąca, że dotykając jej można było ulec ciężkiemu poparzeniu. Isolder, trzymając przed sobą tarczę, skoczył w stronę napastników. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Dave Wolverton49 Koło jego głowy przeleciały ze świstem kolejne błyskawice. Astarta ponownie strzeliła, trafiając tym razem w sam środek torsu androida. Powietrze przecięły kawałki metalu, a po chwili rozległ się głośny huk. Eksplodowało źródło zasilania robota. Książę zamachnął się trzymaną tarczą jak mieczem, a jej pole siłowe odrzuciło obu napastników na krawędź jezdni. W momencie gdy tarcza zetknęła się z ich ciałami, w powietrzu rozbłysły błękitne iskry, a jeden z morderców wrzasnął z bólu, zasłaniając rękoma poparzoną twarz. Isolder uniósł osłonę nad głowę, zakręcił nią jak lassem i rzu- cił w drugiego napastnika. Lecąca tarcza trafiła w pierś przeciwnika i przecięła na pół jak miecz świetlny, a Isolder wymierzył blaster w pierwszego mordercę, który trzyma- jąc się za twarz, jęczał w agonii. Leia spojrzała na niego i pomyślała, że kiedyś musiał być niezwykle przystojny. Zbyt przystojny. Był Hapaninem. - Mów, kto cię wynajął - rozkazał Isolder. - Llarel! Remarme! - odkrzyknął w odpowiedzi tamten. - Teba illarven? - zapytał go po hapańsku Isolder. - At! Remarme! - zaczął błagać go mężczyzna. Isolder nie przestawał mierzyć w niego z blastera. Napastnik ponownie krzyknął, a z jego twarzy odpadł kawałek niemal zwęglonego ciała. Powoli schylił się i z rynsztoka wyciągnął swój blaster; książę, wi- dząc to, na chwilę się zawahał. Morderca wymierzył jednak lufę broni w skroń i niepo- radnie nacisnął spust. Leia odwróciła głowę. Poczuła nagle, że strażniczka Isoldera szarpie ją za rękę. - Do środka! Proszę wejść do środka! - krzyknęła. Isolder schwycił księżniczkę za ramię i pociągnął w stronę drzwi wejściowych konsulatu. Za drzwiami znajdowała się niewielka wnęka, w której goście mogli zostawiać wierzchnie okrycia. Książę we- pchnął w nią Leię, a sam stanął w ten sposób, by chronić ją własnym ciałem. Astarta zamknęła drzwi wejściowe. Jak w większości konsulatów, były one wykonane z wie- kowej blastali i mogły wytrzymać nawet długotrwałe oblężenie. Amazonka ponownie zaczęła krzyczeć coś do komunikatora, a Leia, która wprawdzie nie znała mowy Hapan, pomyślała, że mimo wszystko krzyczy za głośno. - Kto ich wynajął? - zapytała, zwracając się do księcia. - Nie chciał powiedzieć - odparł zwięźle Isolder. - Błagał tylko, bym go zabił. Zza drzwi konsulatu dobiegły ich nagle jakieś odgłosy. Siły bezpieczeństwa No- wej Republiki, które przybyły z pomocą, zaczęły otaczać kordonem całą okolicę. Isolder, wsłuchując się w słowa strażniczki i odgłosy z ulicy, starał się upewnić, czy niebezpieczeństwo minęło. Przez cały czas trzymał Leię za rękę, a ona czuła, że serce wali jej jak młotem. Starając się uwolnić z jego uścisku, powiedziała: - Dziękuj że uratowałeś mi życie. Książę Isolder, zaintrygowany tym, co dzieje się na ulicy, w pierwszej chwili nie zauważył, iż Leia coraz natarczywiej próbuje się uwolnić. Później jednak popatrzył księżniczce prosto w oczy. Uniósłszy lekko jej brodę, pocałował w usta zachłannie, namiętnie, przysuwając się bliżej i tuląc do niej całym ciałem. Leia przestała myśleć o zagrożeniu, a jej ciałem wstrząsnęły dziwne dreszcze. Po- czuła, jak jej broda zaczyna drżeć, ale nie przestawała całować księcia. Miała wrażenie, że upływające sekundy przeciągają się w nieskończoność. Myślała tylko Ślub Księżniczki Leii 50 0 jednym: oszukuję Hana. Nie chcę, żeby cierpiał z mojego powodu. W końcu jednak Isolder oderwał wargi od jej ust i szepnął jej do ucha rozkazującym tonem: - Poleć ze mną na Hapes! Zobacz światy, którymi będziesz kiedyś rządzić! Leia zdała sobie sprawę, że płacze. Nigdy przedtem nie mogła sobie nawet wyobrazić, by świadomie zgodziła się na coś takiego. Czuła jednak, że cała miłość, jaką kiedyś darzy- ła Hana, rozwiewa się jak poranna mgiełka, jak delikatna para wodna w promieniach palącego słońca, którym był Isolder. Wiedząc, że łzy nadal spływają jej po policzkach, przytuliła się do księcia i obiecała: - Polecę z tobą. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)