alien231

  • Dokumenty8 985
  • Odsłony462 563
  • Obserwuję286
  • Rozmiar dokumentów21.8 GB
  • Ilość pobrań381 770

60. Barbara Hambly - Dzieci Jedi

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

60. Barbara Hambly - Dzieci Jedi.pdf

alien231 EBooki S ST. STAR WARS - (SERIA).
Użytkownik alien231 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 186 stron)

DZIECI JEDI BARBARA HAMBLY Przekład ANDRZEJ SYRZYCKI JAROSŁAW KOTARSKI

Tytuł oryginału CHILDREN OF THE JEDI Ilustracja na okładce JOHN ALVIN Redakcja stylistyczna JADWIGA PILLER Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta HANNA RYBAK Skład WYDAWNICTWO AMBER Published originally under the title “Children of the Jedi” by Berkley Books Copyright © 1997 by Lucasfilm, Ltd. AU rights reserved. For the Polish translation © Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1997. ISBN 83-7169-446-6 WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13, 620 81 62 Warszawa 1997. Wydanie I Druk: Elsnerdruck Berlin

Annie

ROZDZIAŁ 1 Z nieba, po którym płynęły przesycone kwasem chmury, lały się strugi ulewnego deszczu. Uciekający łowca się potknął. Pragnąc odzyskać równowagę, przebiegł niepewnie kilkanaście metrów, po czym znów usiłował przycupnąć pod jakimś dachem. Myślał - miał nadzieję - Ŝe znalazł się na progu jakiegoś domu, ale po sekundzie poczuł, Ŝe ogarnia go przeraŜenie. Wydało mu się, Ŝe budowla o zaokrąglonych kształtach unosi się, zaczyna wić jak wąŜ i zmienia w pełną ostrych zębów czeluść, z której wnętrza wypływa czerń cuchnąca wymiocinami i gnijącymi kośćmi. Mógłby przysiąc, Ŝe węŜe - macki - wijące się kończyny - wyciągają ku niemu coś, co było zakończone maleńkimi dłońmi barwy chlorku kobaltawego... ale krople ognistego deszczu nadal wypalały dziury w jego ciele, a więc rzucił się w gąszcz macek. Po chwili jednak oprzytomniał i wówczas zorientował się, Ŝe macki są tylko porośniętymi niebieskimi kwiatami pędami dzikiego wina. Mimo iŜ swąd palonego ciała nie przestawał draŜnić nozdrzy, a ogniste krople nadal wypalały dziury w dłoniach, nie widział śladów Ŝadnych obraŜeń. Widocznie rzeczywistość i urojenia mieszały się mu w mózgu niczym karty w talii. Czy moŜliwe, Ŝeby ciało jego dłoni zostało spalone do samej kości? Czy nadal miał na palcach kilka pierścieni ozdobionych kryształami andurytu, a pod paznokciami resztki silnikowego smaru? W jakiej rzeczywistości te palce były zwinne i silne? Dlaczego w następnej sekundzie odnosił wraŜenie, Ŝe są poskręcane jak suche korzenie i zakończone zakrzywionymi paznokciami podobnymi do szponów rankora? Nie wiedział. Okresy, kiedy mógł trzeźwo myśleć, następowały coraz rzadziej i rzadziej i z trudem przypominał sobie podczas kolejnego przypływu świadomości, co właściwie czuł poprzednio. Łup. Zdobycz. Szukał kogoś. Musiał go odnaleźć. Był łowcą przez te wszystkie wypełnione wrzeszczącym mrokiem lata. Zabijał, rozszarpywał, nawet jadł ociekające krwią mięso. Teraz musiał jednak odnaleźć... musiał odnaleźć... Dlaczego przypuszczał, Ŝe ten, którego poszukiwał, przebywa właśnie w tym... w tym miejscu nieustannie zmieniającym kształty? Będącym w jednej chwili rozwrzeszczaną zębatą dziurą w murze, a w następnej porośniętymi dzikim winem ścianami budynku o łagodnej, wdzięcznie zaokrąglonej formie? Dlaczego zamieniało się to znów w koszmar? Dlaczego działo się tak ze wszystkim? MęŜczyzna zaczął grzebać w kieszeni luźnego kombinezonu, po czym wyciągnął zabrudzony Ŝółtozielony kawałek flimsiplastu, na którym ktoś - moŜe on sam - napisał: HAN SOLO ITHOR CZAS SPOTKANIA - Czy widziałeś to juŜ kiedyś? Han Solo, oparty jedną ręką o parapet owalnego okna, pokręcił głową. - Kiedyś poleciałem na jedno z takich Spotkań, zorganizowanych gdzieś w głębinach przestworzy, mniej więcej w połowie odległości między Jamami Ploomy a ObrzeŜem Galaktyki - odparł. - Troszczyłem się jednak tylko o to, Ŝebym nie został dostrzeŜony przez systemy czujników Ithorian. Miałem wówczas dostarczyć Worrtowi Grambie prawie sto kilogramów białej jak kość słoniowa skały i wynieść się stamtąd, zanim dopadną mnie imperialni celnicy. UwaŜam, Ŝe to było najbardziej... a zresztą, nie wiem. - Wykonał lekki ruch ręką, jakby zakłopotany tym, Ŝe został przyłapany na zabawie w sentymenty. - Imponujące nie jest odpowiednim słowem. Nie. Leia Organa Solo wstała z fotela ustawionego przed terminalem komunikatora i podeszła do męŜa. Biały jedwab płaszcza ciągnął się za nią, układając w idealnie prostej linii. Dla przemytnika, którym był w tamtych czasach, mogło to być osiągnięcie „imponujące" pod względem nawigacyjnym, a moŜe i nie tylko takim. Leia widziała jednak kiedyś, jak wielkie ithoriańskie latające miasta-oazy gromadzą się, manewrując między polami deflektorów innych miast ze swobodą i wdziękiem ławicy

srebrzystych rybek. Obserwowała, jak łączą się ze sobą, nie wahając się chwili dłuŜej niŜ palce prawej ręki pragnące złączyć się z palcami lewej. Dzisiaj chodziło jednak o coś więcej. Przyglądając się Spotkaniu, jakie wyznaczono nad zieloną ithoriańską dŜunglą, Leia nie potrafiła określić go inaczej niŜ „pełne Mocy": Ŝyjące Mocą, przesiąknięte Mocą, poruszające się w rytm oddechu Mocy. I tak piękne, Ŝe trudno byłoby opisać je słowami. Gruba warstwa deszczowych chmur zaczynała się przerzedzać, rozstępować. Padające ukośnie promienie słońca zalewały jasnym blaskiem baldachim dŜungli, niemal muskany przez najniŜej szybujące miasta. Odbijały się od kamiennych, gipsowych i marmurowych ścian, uwypuklając mozaikę dziesiątków odcieni Ŝółtych, róŜowych i brązowych powierzchni. Padały na osłony antygrawitacyjnych generatorów i zachwaszczone ogrody, pełne błękitnolistnych roślin, tremminów i ogromnych paproci. Pomiędzy miastami przerzucono mnóstwo pomostów. Dziesiątki takich konstrukcji łączyło antygrawitacyjne platformy, po których ciurkały strumyki Ithorian, odzianych w róŜnobarwne szaty i przypominających kwiaty. Szkarłatne i błękitne proporce trzepotały na wietrze jak Ŝagle. Na kaŜdym bogato rzeźbionym balkonie, kaŜdej klatce schodowej, kaŜdym stabilizatorze i maszcie, a nawet w kaŜdym plecionym koszu, których mnóstwo zwisało na podobieństwo korzeni pod kaŜdą gigantyczną latającą wyspą, widać było tłumy Ithorian. - A ty? - zapytał Han. Leia uniosła szybko głowę i spojrzała na męŜczyznę stojącego u jej boku. Tu, ponad ciągnącym się jak okiem sięgnąć gąszczem drzew bafforr tworzących dŜunglę, powietrze było ciepłe i rześkie, przesycone aromatami roślin i kwiatów, a konstrukcje projektowanych przez Ithorian pomieszczeń zwiewne i lekkie, podobne do struktury rafy koralowej. Han i jego Ŝona stali, otoczeni kwiatami i skąpani w blasku słońca. - Kiedy byłam mała i miałam pięć, a moŜe sześć lat, ojciec zabrał mnie na Czas Spotkania jako przedstawiciel imperialnego Senatu - odparła Leia. - UwaŜał, Ŝe powinnam to wszystko zobaczyć. Przez chwilę milczała, przypominając sobie pulchną dziewczynkę o włosach splecionych w grube warkocze i ozdobionych niewielkimi perłami. Pamiętała takŜe uśmiechniętego męŜczyznę, którego i teraz nie przestawała uwaŜać za prawdziwego ojca. Uprzejmego nawet wówczas, kiedy czasami nie opłacało się być uprzejmym; mądrego wtedy, kiedy nie wystarczała największa mądrość. Baila Organę, ostatniego księcia Alderaanu. Han otoczył Ŝonę ramieniem. - Teraz takŜe tu jesteś - powiedział. Leia uśmiechnęła się z przymusem. Dotknęła pereł zdobiących jej długie kasztanowate włosy. - Jestem - powtórzyła. Od strony stojącego za ich plecami terminala komunikatora doleciał cichy świst sygnalizujący pojawienie się codziennego raportu z Coruscant. Leia spojrzała na wodny zegar składający się głównie ze szklanych baniek i tryskających fontann. Doszła do wniosku, Ŝe moŜe poświęcić trochę czasu, aby przynajmniej zerknąć na to, co wydarzyło się w stolicy Nowej Republiki. Gorzkie doświadczenie nauczyło ją, Ŝe niewielkie anomalie mogą często zwiastować katastrofy. Albo - pomyślała, przeglądając podsumowania i raporty, a takŜe zapoznając się z mniej lub bardziej ciekawymi opisami róŜnych zdarzeń - mogą pozostać niewielkimi anomaliami. - No, i jak powiodło się Pancernikom podczas meczu ubiegłej nocy? - Han podszedł do szafy, by włoŜyć odświętną, ciemnozieloną wełnianą marynarkę. Pasowała na niego jak ulał, a szkarłatno--biały pasek, jakim została obszyta, jeszcze bardziej podkreślał szerokość jego barków i gibkość ciała. Sugerował spręŜystość i siłę, ale w taki sposób, Ŝeby marynarka nie kojarzyła się z wojskową bluzą. Leia zauwaŜyła kątem oka, jak Han przegląda się w zwierciadle. Starannie ukryła lekki uśmiech. - Czy sądzisz, Ŝe wyniki meczów smeczpiłkarskich wywiad uznał za waŜniejsze od raportów na temat kryzysów międzyplanetarnych czy doniesień o ostatnich posunięciach imperialnych lordów? Leia właśnie zaglądała na koniec raportu, gdzie wywiad na ogół umieszczał takie informacje. - Jasne - odparł pogodnie Solo. - PrzecieŜ nie zakładali się o wyniki tych kryzysów. - Rozjuszone Dzikusy wygrały dziewięć do dwóch - rzekła Leia. - Rozjuszone... co takiego? Rozjuszone Dzikusy to banda tchórzliwych półgłówków! - ZałoŜyłeś się z Landem, Ŝe wygrają Pancerniki? - Leia odwróciła się i błysnęła zębami w szerokim uśmiechu, ale kiedy ponownie spojrzała na ekran, na wiadomość umieszczoną tuŜ nad wynikami meczu, na jej czole pojawiła się głęboka zmarszczka. -Stinna Draesinge Sha została zamordowana. - Kto? - zainteresował się Han Solo. - Kobieta, która nauczała w Instytucie Magrody'ego - odparła Leia. - Była nawet kiedyś studentką samego Magrody'ego. To ona uczyła Cray Minglę. - Tę samą Cray, która studiuje teraz w akademii Luke'a? - Han podszedł do terminala i stanął za plecami Leii. - Blondynkę z taaakimi nogami?

Leia wymierzyła mu kuksańca w Ŝebra. - MoŜe nie wiesz, ale ta blondynka z taaakimi nogami jest jedną z najbardziej błyskotliwych programistek z dziedziny sztucznej inteligencji. Niewiele takich jak ona objawiło się w ciągu ostatniego dziesięciolecia - powiedziała. Han wyciągnął rękę ponad ramieniem Leii i posłuŜył się klawiaturą, Ŝeby zapoznać się z dodatkowymi informacjami na ten temat. - No cóŜ, to nie zmienia faktu, Ŝe nadal jest blondynką z taaakimi nogami... - zaczął. - To dziwne. - Co takiego? - zapytała Leia. - To, Ŝe ktoś zamordował emerytowaną specjalistkę od teorii programowania androidów? - Co innego. Dziwne jest to, Ŝe do zamordowania tej emerytowanej specjalistki ktoś wynajął samego Phlygasa Grynne'a. - Han przemieścił podświetlony pasek na ekranie w taki sposób, Ŝeby ukazywał rubrykę danych personalnych Domniemanego Sprawcy. - Phlygas Grynne jest jednym z najlepiej opłacanych morderców, jakich moŜna wynająć w systemach gwiezdnych rozrzuconych w okolicach jądra galaktyki. Za wykonanie zlecenia dostaje zazwyczaj sto tysięcy kredytów. Kto mógłby aŜ tak znienawidzić tę biedną programistkę? Leia odsunęła fotel i wstała. Było widać, Ŝe rzucona przez Hana zdawkowa uwaga uderzyła ją jak obuchem. - To zaleŜy od tego, co programowała. Han wyprostował się, ale ujrzawszy zmianę, jaka zaszła na twarzy jego Ŝony, nie odwaŜył się odpowiedzieć. - Jej nazwisko nie figurowało na Ŝadnej liście - odezwał się dopiero wówczas, kiedy Leia, starając się nie dać po sobie znać, jak bardzo jest wstrząśnięta, podeszła do lustra w szafie, by przypiąć kolczyki. - Była jedną ze studentek Magrody'ego - powtórzyła Leia. - Podobnie jak sto pięćdziesięcioro innych ludzi - zauwaŜył łagodnie Han. Zorientował się, Ŝe od Ŝony promieniuje zdenerwowanie, podobne do promieni gamma wydobywających się z otchłani czarnej dziury. - Tak się złoŜyło, Ŝe Nasdra Magrody nauczał w czasach, kiedy Imperator budował swoją Gwiazdę Śmierci. On i jego studenci naleŜeli wówczas do najlepszych specjalistów w swoim fachu. KogóŜ innego miałby zatrudniać Palpatine? - Wiesz, nadal krąŜy plotka, Ŝe to ja jestem odpowiedzialna za zniknięcie Magrody'ego. - Leia odwróciła się do męŜa. Zacisnęła usta, co nadało jej twarzy wyraz gorzkiej ironii. - Oczywiście, ludzie mówią tak tylko wówczas, kiedy tego nie słyszę - dodała szybko, niemal widząc w oczach męŜa iskry gniewu, a na jego ustach pytanie:„Kto tak mówi?" - Czy nie sądzisz, Ŝe powinnam zawsze wiedzieć nawet to, co szepcze się za moimi plecami? PoniewaŜ to wszystko działo się jeszcze zanim zaczęłam być kimś waŜnym pośród Rebeliantów, twierdzono, Ŝe kazałam swoim „przyjaciołom przemytnikom" zamordować i naukowca, i jego rodzinę, a później ukryć zwłoki, tak by nikt nigdy ich nie znalazł. - Ludzie zawsze wygadują bzdury o tych, którzy sprawują władzę. - Han wyczuwał ból Ŝony, kryjący się za pancerzem opanowania. W jego chropawym głosie brzmiał jednak gniew. - Z pewnością coś takiego moŜna było powiedzieć na temat samego Palpatine'a. Leia nie odpowiedziała. Jej spojrzenie skierowało się na chwilę ku odbiciu w zwierciadle. Kobieta najpierw wygładziła fałdy płaszcza, a potem poprawiła zaplecione pukle włosów. Kiedy ruszyła do wyjścia, Han chwycił ją za ramiona i obrócił, pragnąc spojrzeć w jej oczy. Ujrzał szczupłą i drobną kobietę, niespełna trzydziestoletnią: księŜniczkę Rebeliantów, która została wybrana przywódczynią Nowej Republiki. Nie miał pojęcia, co chciałby albo mógłby powiedzieć, Ŝeby przynieść jej ukojenie. Przyciągnął Leię do siebie i pocałował, ale uczynił to o wiele delikatniej, niŜ początkowo zamierzał. - Najgorsze w tym wszystkim jest to - odezwała się cicho - Ŝe kaŜdego dnia rozmyślam, czy jednak tego nie powinnam zrobić. Obróciła się, nadal trzymając jego dłoń w swoich. Na twarzy Leii pozostał jednak wyraz chłodnej zawziętości. Han wiedział, Ŝe Ŝona skrywa w ten sposób ból, którego istnienia nie moŜe zdradzić nawet jemu. Lata przymusowego polegania tylko na własnych siłach i nie ujawniania przed nikim własnych uczuć wycisnęły na jej twarzy niezatarte piętno. - Mam te listy - oznajmiła. - Wiem, kto pracował na pokładach Gwiazdy Śmierci, kogo Palpatine zatrudniał w swoim sztabie naukowców i kto nauczał na pokładzie krąŜącej wokół Omwat edukacyjnej orbitalnej sfery... i dobrze wiem, Ŝe ci wszyscy ludzie pozostają w tej chwili poza zasięgiem wymiaru sprawiedliwości Nowej Republiki. Wiem jednak i to, jak łatwo mogłabym wysupłać kredyty ze skarbca, by wynająć zabójców pokroju Phlygasa Grynna, Dannika Jerycha, czy któregokolwiek z „przyjaciół przemytników", o których się tak często mówi. śeby kazać im odnaleźć tych ludzi i po prostu... sprawić, Ŝeby zniknęli. Bez procesu. Bez zadawania jakichkolwiek pytań. Bez moŜliwości uwolnienia na podstawie zawiłych kruczków prawnych. Jedynie dlatego, Ŝe j a wiem, iŜ są winni. PoniewaŜ j a tak chcę.

Westchnęła, ale kiedy ponownie spojrzała na Hana, było widać, Ŝe z jej oczu zniknęła część bólu. - Luke twierdzi, Ŝe ciemna strona Mocy daje wielką władzę -ciągnęła po chwili. - Moc nie jest jedyną rzeczą mającą ciemną stronę, Hanie. A najbardziej zdradliwą cechą kaŜdej ciemnej strony jest łatwość, z jaką moŜna się nią posługiwać... i to, Ŝe zapewnia ci wszystko, czego, twoim zdaniem, pragniesz. Wspięła się na palce i pocałowała go, jakby chciała mu w ten sposób podziękować. Wiejący za oknami wiatr przyniósł dźwięki kurantów. Wydawało się, Ŝe po niebie rozlewa się niezwykła jasność. Leia lekko się uśmiechnęła. - JuŜ czas - powiedziała. Oazy zbierały się w wielkie stada. Miasta łączyły się, by utworzyć jeden gigantyczny, bogato zdobiony zielenią organizm, wzniesiony z róŜnobarwnych kamieni, ciemnego drewna i błyszczącego szkła. Segmentowane pomosty stykały się, jakby wyciągały do siebie długie ręce, by połączyć platformę jakiegoś klanu z platformą innego; jeden napowietrzny dom z drugim. W przestrzeni nad platformami roiło się od balonów i latawców. Arborale, brzytwodzioby i inne okazy ithoriańskiej fauny, Ŝyjące w gęstwinie liści najwyŜszych pięter dŜungli, siadały beztrosko na krawędziach plecionych wielkich koszy wiszących tuŜ nad wierzchołkami drzew. Ćwierkały i szczebiotały, nie wiedząc, Ŝe w tym czasie Ithorianie zaczynają gromadzić się na centralnym placu „Chmury-Matki". „Chmura-Matka" - stado słynące ze szpitali i hut szkła zostało wybrane jako oficjalne miejsce powitania przedstawicieli rozmaitych światów Republiki, głównie dlatego, Ŝe dysponowało największymi lądowiskami dla wahadłowców i najlepszymi pomieszczeniami dla przybywających gości. Gdyby ktoś chciał powiedzieć całą prawdę, musiałby takŜe wspomnieć, iŜ Ŝadne inne nie było takie piękne. Kiedy Leia stanęła na najwyŜszym stopniu schodów wiodących na wielką platformę recepcyjną, skąpaną w słonecznym blasku, odniosła wraŜenie, Ŝe ogromna kwadratowa przestrzeń jest po brzegi wypełniona istotami odzianymi w róŜnobarwne stroje i wymachującymi pękami kwiatów. Ujrzała morze nieforemnych, podobnych do skórzanych głów, i kierujących na nią łagodne, wielkie oczy. Od strony tłumu Ithorian zaczęło napływać to wznoszące się, to opadające zawodzenie świadczące o podziwie i zachwycie. Przypominało śpiew milionów ptaków witających nadejście nowego świtu. Ithorianie machali szarfami i kwiatami, ale ruchy ich rąk nie były wcale chaotyczne. Przywodziły na myśl łagodnie falującą taflę wody. Niektórzy ludzie uwaŜali ich za istoty niezgrabne czy nawet straszne, ale tu, na rodzimym świecie, tubylców cechowało dziwaczne piękno. Leia uniosła ręce w geście pozdrowienia. Ujrzała, Ŝe jej mąŜ takŜe zaczyna machać ręką. Stojące za nimi trzyletnie bliźnięta: Jacen i Jaina puściły dłonie Winter i poszły w ślady rodziców. W przeciwieństwie do nich mały Anakin, nie wypuszczając dłoni Jainy, stał nieruchomo. Szeroko otworzywszy oczy, spoglądał w prawo i lewo. Po chwili od tłumu oderwała się grupa przywódców stada - kilkanaście istot róŜnego wzrostu, mających na ogół od dwóch do trzech metrów. Członkowie delegacji róŜnili się takŜe barwą skóry. Niektórzy mieli karnację ciemnozieloną, inni zaś jaskrawoŜółtą, podobną do barwy upierzenia ptaka pellata. Długie szyje i spłaszczone głowy nadawały im wygląd litery T, ale w szeroko rozstawionych oczach kryły się mądrość i wielki spokój. - Wasza Wysokość... - Umwaw Moolis, ithoriańska przedstawicielka w Senacie, pochyliła głowę i rozłoŜyła szeroko ręce w geście pełnym szacunku i oddania. - W imieniu stad Ithor witam cię na Czasie Spotkania. Witam takŜe ciebie, generale Solo, i ciebie, mistrzu Luke'u Skywalkerze... Leia niemal zapomniała, Ŝe Luke równieŜ został zaproszony na Spotkanie. Musiał zejść na platformę tuŜ za nią. Stał teraz z pochyloną głową, odpowiadając na powitanie. Leia mogła odnieść wraŜenie, iŜ jej brat jest otoczony szczelnie ciszą jak opończą. Cechował go głęboki smutek wynikający ze świadomości bycia mistrzem Jedi i konieczności wędrowania trudnymi szlakami, związanymi z tym faktem. Dopiero kiedy się uśmiechnął, Leia zobaczyła ponownie tego samego podnieconego jasnowłosego wiejskiego chłopca, który, odziany w błyszczący biały pancerz szturmowca, wdarł się do jej więziennej celi na pokładzie imperialnej Gwiazdy Śmierci i powiedział: „Jestem Luke Skywalker"... W cieniu wspierającego się na kolumnach portyku sali recepcyjnej Leia mogła dostrzec innych, którzy zjawili się na uroczystości. Mignęła jej sylwetka Wookiego Chewbaccy, drugiego pilota, mechanika i najlepszego przyjaciela Hana z czasów, kiedy byli przemytnikami. Chewie, ponad dwumetrowy kudłacz, przybył na Spotkanie ze starannie uczesaną rudobrązową sierścią. Leia dostrzegła takŜe złocisty błysk pancerza protokolarnego androida See-Threepia, a takŜe kopułkę Artoo- Detoo, jego niŜszego druha, baryłkowa-tego robota astronawigacyjnego. Po tych wszystkich bitwach... - pomyślała Leia, odwracając się tyłem do ithoriańskiej delegacji. - Po tych bitwach, toczonych na planetach, których nazwy ledwie pamiętała, mimo iŜ w koszmarach sennych nadal czuła chłód, gorąco i przeraŜenie... A jednak, po tych wszystkich niebezpieczeństwach i zagroŜeniach, Republika istniała. Rosła w siłę, pomimo knowań róŜnych lordów, satrapów starej

władzy, a takŜe planet, które tak bardzo ukochały wolność, Ŝe teraz nie chciały wchodzić w skład Ŝadnej federacji i nie zgadzały się na nic oprócz całkowitej niepodległości. Pławiąc się w blasku promieni słońca i ciesząc absolutnym spokojem tego świata, nie moŜna było nie odczuwać radości na myśl o tym, Ŝe jednak odnieśli wielki sukces. Leia ujrzała nagle, Ŝe Luke, jakby usłyszał jakiś dźwięk, raptownie się odwrócił, po czym zaczął przyglądać się otaczającym salę recepcyjną dwupiętrowym arkadom. W tej samej chwili i ją ogarnęło przeczucie straszliwego niebezpieczeństwa... - Solo! Głos przypominał raczej krzyk, jaki mógł wydrzeć się tylko z udręczonej piersi. - Solo! Z górnego balkonu arkad zeskoczył nagle jakiś męŜczyzna. Uczynił to bez zastanowienia, z szybkością zwierzęcia. Wylądował w połowie schodów i rozłoŜywszy szeroko ręce, zaczął biec w ich stronę. Zaskoczeni Ithorianie zachwiali się, kiedy przeciskał się między nimi, ale później, przeraŜeni i wstrząśnięci, zaczęli rozstępować się na boki. Leia zwróciła uwagę na białka oczu męŜczyzny, który sprawiał wraŜenie szaleńca. Ujrzała kropelki śliny na jego zmierzwionej brudnej brodzie, ale w tej samej chwili pomyślała, Ŝe przecieŜ nieznajomy nie jest uzbrojony. W następnym ułamku sekundy uświadomiła sobie jednak, Ŝe nie naleŜy on do takich, którzy by się tym przejmowali. Ithoriańscy przywódcy stada zaczęli otaczać męŜczyznę, ale ich odruchy miały szybkość charakterystyczną dla tysięcy pokoleń istot roślinoŜernych. Napastnik znalazł się o niespełna pół metra od Hana, kiedy Luke włączył się do akcji. Nie spiesząc się, przeszedł obok przyjaciela i pochwycił rękę nieznajomego tuŜ powyŜej dłoni, zakończonej rozczapierzonymi palcami. Bez widocznego wysiłku przerzucił męŜczyznę nad głową, po czym schwycił w locie i nie czyniąc Ŝadnej krzywdy, łagodnie ułoŜył na kamiennej posadzce. Han, który cofnął się o krok, by ułatwić mistrzowi Jedi przerzucenie napastnika, podszedł teraz do leŜącego nieznajomego, Ŝeby pomóc go obezwładnić. Z równym powodzeniem mógłby starać się powstrzymać oszalałego rankora. Było coś odraŜająco zwierzęcego w sposobie, w jaki męŜczyzna szarpał się i miotał, usiłując uwolnić z uchwytu palców Hana i Luke'a. Przez cały czas nie przestawał wrzeszczeć jak szalony. Udałoby mu się wyrwać, gdyby na pomoc nie nadbiegł Chewbacca w towarzystwie kilku Ithorian. - Zabić was! Zabić was! - krzyczał napastnik. Kiedy Han, Wookie i kilku tubylców ciągnęło go po posadzce, jego brudne poranione ręce, szarpane konwulsyjnymi drgawkami, usiłowały wyrwać się z uścisku ich palców. - Zabić was! Pozabijać was wszystkich! Solo! Solo! Ostatni okrzyk przypominał zwierzęce wycie. W tej samej chwili z boku sali recepcyjnej wyskoczyło kilku ithoriańskich lekarzy. Podbiegli do męŜczyzny tak szybko, Ŝe aŜ powiewały ich purpurowe szaty. Jeden przytknął do szyi wylot aparatu infuzyjnego i wstrzyknął dawkę jakiegoś środka uspokajającego. Napastnik otworzył szeroko usta, jakby chciał chwycić podwójną porcję powietrza, a w jego oczach odmalował się straszliwy ból. Po chwili zwiotczał i przytrzymywany przez kilka par dłoni naraz, osunął się na posadzkę. Pierwszym odruchem Leii było chwycenie ręki Hana. Nagle jednak dwa metry platformy, jakie dzieliły ich od siebie, zamieniły się dosłownie w barykadę ciał Ithorian, górujących nad nimi, gwałtownie gestykulujących i wydających melodyjne dźwięki. Mogłoby się wydawać, Ŝe słychać odgłosy nieprawdopodobnie zgranej orkiestry, w której wszystkich muzyków naszpikowano mózgoskrętem albo yarrockiem. Przez tłum tubylców juŜ przeciskała się Umwaw Moolis. - Wasza Ekscelencjo, jeszcze nigdy w historii tego stada, a nawet tego świata, nie wydarzyło się coś, co choćby przypominało tę niezwykłą napaść... Z trudem powstrzymywała się, by nie zepchnąć dostojnych gości na bok. Tymczasem Luke udał się prosto do miejsca, z którego zeskoczył nieznajomy. Podskoczywszy, pofrunął z platformy na balkon, a stamtąd zaczął obserwować i kolumnadę, i widoczny pod nim kwadrat platformy. Dzieci ! Leia zaczęła przeciskać się przez tłum, zmierzając w stronę wyjścia. Winter jednak zniknęła. Z cienia pod kolumnami wyłoniła się sylwetka złocistego androida. See- Threepio podszedł do Leii, stawiając dziwnie sztywno mechaniczne nogi. Chwycił ją za rękę. - Wasza Wysokość, pani Winter wróciła z Jacenem, Jainą i Anakinem do komnat dzieci - zameldował. - Pozostawała tu tylko przez chwilę, aby pokazać im, Ŝe generałowi Solo nie przydarzyło się nic złego. MoŜe byłoby celowe, gdyby przy najbliŜszej okazji pani i generał Solo udali się tam i sami uspokoili pociechy. - Czy dzieci są dobrze strzeŜone? - zapytała Leia. Wiedziała, Ŝe Han potrafi sam zatroszczyć się o siebie... Przez jedną, krótką jak mgnienie oka chwilę, znów dostrzegła targaną konwulsjami zarośniętą twarz szaleńca. Wydało się jej, Ŝe napastnik wyciąga szponiaste palce, usiłując pochwycić jej maleństwa... - Jest teraz z nimi Chewbacca.

- Dzięki, Threepio. - Nie sądzę, Ŝeby groziło nam jeszcze jakiekolwiek niebezpieczeństwo - odezwał się Luke, który szeleszcząc czarnym płaszczem, nagle znalazł się u boku Leii. Kiedy ściągnął kaptur z głowy, ukazały się rozczochrane jasnobrązowe włosy. Z jego twarzy, poznaczonej bliznami od czasów spotkania z lodowym stworzeniem na Hoth, nie moŜna było wyczytać, o czym myśli, ale błękitne oczy dostrzegały chyba wszystko. - Dzieci są bezpieczne? - Przebywają w swoich komnatach - odpowiedziała Leia. - Pilnuje ich Chewbacca. Rozejrzała się po wielkim placu. Han stał nadal w tym samym miejscu, co poprzednio, otoczony tłumem Ithorian, zawodzących i wymachujących rękami. Wpatrywał się w drzwi, przez które wyniesiono napastnika, mimo iŜ były ukryte w głębokim cieniu. Od czasu do czasu kiwał głową i nawet usiłował odpowiadać przywódcom stada, zapewniającym go, Ŝe taka rzecz jeszcze nigdy nie miała miejsca na ich świecie. Leia widziała jednak, Ŝe jej mąŜ myśli o czymś innym i właściwie nie słyszy, co do niego mówią. Ujęła brata pod rękę i oboje przecisnęli się do Hana. - Nic ci się nie stało? - zapytała. Han pokręcił głową, ale poświęcił im tylko chwilę uwagi. Leia pamiętała, Ŝe bywał mniej zdenerwowany, kiedy odpierał ataki imperialnej floty strzelającej do niego ze wszystkich dział i korzystającej ze wsparcia wielu eskadr gwiezdnych myśliwców. - To nie mógł być z góry ukartowany atak. - Luke obrócił głowę i popatrzył na te same drzwi, na które spoglądał Solo. - Kiedy przestanie działać środek uspokajający, spróbuję zapuścić myśli do mózgu napastnika. MoŜe wówczas dowiemy się, kim jest... - Wiem, kim jest - przerwał Han. Brat i siostra popatrzyli na niego, nie kryjąc zaskoczenia. - JeŜeli to nie była zjawa, a wcale nie twierdzę, Ŝe tak nie było... -zaczął Han - powiedziałbym, Ŝe widzieliśmy mniej więcej pięćdziesiąt procent mojego starego kumpla, Druba McKumba.

ROZDZIAŁ 2 - Dzieci. Przywiązany do diagnostycznego łoŜa męŜczyzna wybełkotał to słowo, jakby jego wargi, język i podniebienie były napuchnięte i zdrętwiałe. W pomarszczonej twarzy, przypominającej księŜycowy krajobraz, tkwiły nie widzące niczego niebieskie oczy. Kilka niewielkich monitorów wiszących nad miękkim łoŜem nieustannie ukazywało rzędy róŜnobarwnych zygzakowatych linii. Spoglądając na środkowy ekran, Leia widziała, Ŝe przemytnik nie czuje Ŝadnego bólu. Wiedziała, Ŝe naszpikowany takimi ilościami gylocalu nawet nie mógł go odczuwać. Linie, pokazywane na ekranie monitora znajdującego się z prawej strony, przypominały jednak skomplikowaną pajęczynę, splecioną z jaskrawoczerwonych i pomarańczowych nitek. Dowodziły, Ŝe chyba wszystkie koszmary galaktyki sprzysięgły się, by pohulać na przednim płacie mózgowym nieszczęśnika. - Dzieci - mruknął znów męŜczyzna. - Ukryli dzieci w głębi szybu. Leia spojrzała na Hana stojącego po drugiej stronie ogromnego łoŜa. W jego orzechowych oczach wcale jednak nie ujrzała odbicia leŜącej przed nim wycieńczonej istoty, odzianej w zielony zniszczony plastenowy kombinezon pilota transportowców dalekiego zasięgu. Dostrzegła kapitana, którego dobrze znał przed wielu laty; grubego, tryskającego zdrowiem i bezustannie latającego od jednego świata do drugiego. W Domu Zdrowia „Chmury-Matki" panował łagodny półmrok, rozjaśniany jedynie niebieskozielonym blaskiem paneli jarzeniowych. Podobnie jak we wszystkich innych pomieszczeniach stada, umieszczono tu mnóstwo rozmaitych roślin. Tomla El, naczelny uzdrowiciel stada, był dosyć niskim Ithorianinem, obdarzonym błękitnozieloną karnacją skóry. Nic dziwnego, Ŝe okryty purpurową szatą, w panującym półmroku mógł wydawać się duchem albo zjawą. Przez jakiś czas przyglądał się ekranom monitorów, by w końcu zwrócić się do Luke'a stojącego u jego boku. - Nie jestem pewien, czy zaglądanie do jego mózgu przyniesie ci jakąś korzyść, mistrzu Skywalkerze. - Kiedy popatrzył na szaleńcze skoki plamek świetlnych, widoczne na ekranie monitora wiszącego z prawej strony, zamrugał powiekami okrągłych złocistych oczu. - Otrzymał takie dawki gylocalu i hypnocanu, jakie tylko odwaŜyliśmy się mu zaaplikować. Jego mózg został powaŜnie uszkodzony, a w organizmie pozostały ślady świadczące o częstym zaŜywaniu bardzo duŜych dawek yarrocku. - Yarrocku? - zapytał zdumiony Luke. - To by wyjaśniało, dlaczego zachowywał się jak szaleniec -zauwaŜył Han. -Nie widziałem się z Drubem przez ostatnie siedem czy osiem lat, ale w czasach, kiedy go znałem, nie odwaŜył się nawet powąchać pogromcy zmartwień, a tym bardziej szpikować takimi ilościami środków halucynogennych. - MoŜe to dziwne - odezwał się uzdrowiciel - ale nie sądzę, Ŝeby stan jego zdrowia moŜna było przypisać tylko działaniu narkotyków. Sądząc po reakcjach odruchowych, przypuszczam, Ŝe yarrock działał jedynie jako środek hamujący olbrzymią aktywność jego mózgu. To właśnie dzięki niemu mógł cieszyć się chociaŜ krótkimi chwilami świadomości. Te wszystkie rzeczy znaleźliśmy w kieszeniach jego kombinezonu. Wręczył mistrzowi Jedi kilka zmiętych kawałków flimsiplastu, poplamionych i zabrudzonych. Han i Leia podeszli do Luke'a, by zobaczyć nad jego ramieniem, co jest na nich napisane. HAN SOLO ITHOR CZAS SPOTKANIA BIUST BELII - SULLUSTA - LĄDOWISKO 58 CUCHNĄCY ŚWIĘTY - YETOOM NA UUN - LĄDOWISKO 12 FARGEDNIM P'TAAN - P'taan jest mało znaczącym handlarzem narkotyków na Yetoomie. - Solo potarł odruchowo

bliznę na brodzie, jakby samo dotknięcie jej przypomniało mu burzliwe czasy, kiedy jako przemytnik zajmował się transportem zakazanych towarów. - JeŜeli Drub zaŜywał yarrock, jest moŜliwe, Ŝe kupił go od niego, pod warunkiem, Ŝe w ciągu tych siedmiu lat znalazł jakiś sposób, aby stać się milionerem. A trzeba być milionerem, by móc kupić wystarczającą ilość narkotyku, która mogłaby spowodować tak duŜe uszkodzenie jego mózgu. Pokręcił głową i ponownie spojrzał na spoczywające na łoŜu wycieńczone ciało. Zwrócił uwagę na brudne paznokcie przypominające szpony. - Rozumiem, Ŝe „Śmierdzący Święty" i „Biust Belii" to nazwy jakichś statków? Leia nie odrywała spojrzenia od skaczących punkcików, widocznych na ekranach monitorów wiszących nad wielkim łoŜem. - „Święty" transportuje z systemu Kimm kradzione egzemplarze agrodroidów - odparł Han. - Czasami takŜe niewolników z sektora Senexa. To ma sens. Yetoom znajduje się na samym skraju tego sektora. Znów pokręcił głową, jakby nie wierzył własnym oczom, co pozostało z człowieka, którego pamiętał z dawnych czasów. - Był kiedyś grubszy niŜ my wszyscy razem - powiedział. -Czasami kpiłem z niego, Ŝe jest młodszym i przystojniejszym bratem Hutta Jabby. - Dzieci - powtórzył szeptem McKumb. Z jego oczu zaczęły płynąć łzy. - Ukryli dzieci w głębi szybu. Szybu Pletta. - Szarpnął głową, a rysy jego twarzy wykrzywił nagły spazm bólu. - Han... Zabić was. Zabić was wszystkich. Muszę powiedzieć Hanowi. Oni są tam... - Muszę powiedzieć Hanowi - powtórzył cicho Luke. - To nie brzmi jak groźba. - Szyb Pletta... Leia zastanawiała się, co przypomina jej ta nazwa; jakie wspomnienia usiłuje przywołać... Czyj głos to powiedział i kto, usłyszawszy te słowa, uciszył tego, który je wymówił? - Z całą pewnością jego organizm jest od dawna powaŜnie niedoŜywiony - odezwał się Tomla El, przyglądając się rzędom liczb, widocznym na ekranie najniŜszego monitora. - Kiedy widział go pan po raz ostatni, generale Solo? - Przed siedmioma, a moŜe ośmioma laty - odrzekł Han. - Jeszcze zanim wziąłem udział w walkach na Hoth. Spotkaliśmy się na Ord Mantell... To właśnie on uprzedził mnie o tym, Ŝe Hutt Jabba wyznaczył wysoką nagrodę za moją głowę. Nigdy jednak nie słyszałem o miejscu, które nazywałoby się „szyb Pletta". - Pletwell - odezwał się McKumb. Tym razem powiedział to normalnym tonem. Odwrócił głowę w stronę Leii stojącej najbliŜej jego łoŜa, ale jego oczy, przez chwilę sprawiające wraŜenie całkiem przytomnych, spoglądały chyba nie na nią, lecz na coś albo kogoś innego. - Odszukaj Solo, złotko. Powiedz mu. Ja nie mogę. Wszystkie dzieci znajdowały się w głębi szybu. Oni przygotowują się... Nagle zamrugał powiekami. Krzywe na ekranie, zawieszonym z prawej strony, zamieniły się w krwiste zygzaki. Ciało męŜczyzny konwulsyjnie zadrŜało, po czym uniosło się i wygięło w drgający łuk. - Zabić ich! - zawył McKumb. - Powstrzymaj ich! Tomla El pospieszył ku męŜczyźnie, by zaaplikować kolejną porcję gylocalu. Przylepił plaster ze środkiem uspokajającym na szyi, obok rzędu innych, umieszczonych tam nieco wcześniej. Powieki starego przemytnika powoli się zamknęły, a ogniste linie na ekranie zaczęły blednąc i ciemnieć. - Dzieci - wyszeptał jeszcze raz McKumb. - Dzieci Jedi. MęŜczyzna zapadał w niespokojny sen. Świadczące o aktywności mózgu linie, ukazywane na ekranie monitora znajdującego się z lewej strony, opadły i przerwały szaleńczy taniec. Pozostałe krzywe, widoczne na prawym monitorze, nadal jednak wznosiły się i opadały, jarząc się szkarłatnym blaskiem. Nieszczęśnikowi zaczynało się śnić coś, co miało nie pozwolić mu się obudzić. - Pletwell. Doktor Cray Mingla wymówiła to słowo, jakby chciała poznać jego smak. Obracała je jak nieznaną płytkę drukowaną z układami elektronicznymi, zapewne pragnąc obejrzeć ją z kaŜdej strony. Równocześnie długimi, starannie wypielęgnowanymi palcami przebierała w niewielkim stosie przedmiotów, wygrzebanych z kieszeni kombinezonu Druba McKumba - szczątków dokumentów kredytowych, rozbitych ampułek i niewielkich torebek z czarnego plastenu, wypełnionych resztkami cuchnącego zgnilizną yarrocku. Pośród tego wszystkiego leŜało kilka staromodnych kosztowności: wisiorek z trzema opalami, bransoletka i cztery kolczyki róŜnych kształtów i wielkości. Cray zwróciła uwagę, Ŝe ciemnobrązowe, kunsztownie splecione druty i wiszące perły były pokryte grubą zakrzepłą powłoką róŜowozłocistego proszku będącego zapewne jakimś minerałem. Proste brwi kobiety, barwy nieco ciemniejszej niŜ jasnoblond włosy, zaczesane na tył głowy, niemal łączyły się nad nasadą nosa. Leia, siedząca w Domu Gości po drugiej stronie biesiadnego stołu, ponownie powtórzyła w myślach te słowa.

Szyb Pletta... JuŜ kiedyś je słyszała. Z czyichś ust... moŜe ojca? Ale kiedy? - Moja matka... - odezwała się po jakimś czasie Cray. - Wydaje mi się, Ŝe ona o tym mówiła. - Popatrzyła niepewnie na Luke'a stojącego w milczeniu obok drzwi apartamentu. - Chyba przypominam sobie, jak kłóciła się z nią o to moja cioteczna babka. Byłam wówczas bardzo mała, ale pamiętam, jak babka uderzyła matkę w twarz, przykazując, Ŝeby nigdy nie wymawiała tych słów... Ale to właśnie ona nosiła biŜuterię podobną do tej. Kiedy Cray zaczęła wspominać czasy dzieciństwa, na jej pięknej twarzy odmalowało się niezdecydowanie. Luke przypomniał sobie, Ŝe kobieta miała zaledwie dwadzieścia sześć lat, o kilka mniej niŜ on. Zaczęła zdrapywać czubkiem polakierowanego na róŜowo paznokcia warstwę zakrzepłego proszku z kolczyka. Tomla El stwierdził, Ŝe proszek składa się głównie z utlenionej siarki i molibdenu, zmieszanych ze szczątkowymi ilościami innych minerałów i gliną. - Moje ciotki równieŜ takŜe taką nosiły - stwierdziła zamyślona Leia. - Ciotka Rouge, ciotka Celly, ciotka Tia... siostry ojca. -Wspomnienie trzech strasznych wdów wywołało przelotny grymas na jej twarzy. - Nigdy nie ustawały w staraniach uczynienia ze mnie kogoś, kogo nazywały Prawdziwą KsięŜniczką... i wydania mnie za mąŜ za jakiegoś bezmyślnego pajaca pochodzącego z któregoś z rządzących od dawien dawna rodów... - W rodzaju księcia Isoldera? - zapytał stojący obok Luke'a Han, wymieniając imię następcy tronu gromady gwiezdnej Hapes, niedawnego konkurenta jego Ŝony. Leia obróciła się w stronę drzwi i spiorunowała męŜa spojrzeniem. - One wszystkie nosiły podobną biŜuterię - ciągnęła po chwili. -Ten metal to szlachetny brąz, z którego wykonywano ozdoby w czasach Starej Republiki. Poznaję takŜe te sploty i opalizującą warstwę ozdobną. - Musiał wystartować z kieszeniami pełnymi takich świecidełek - stwierdził Han - jeŜeli po drodze zamierzał kupować za nie yarrock. Leia sięgnęła do pojemnika, w którym złoŜyła własne kolczyki. Zdejmowała je zawsze, ilekroć tylko przestawała pokazywać się publicznie. Wyjęła jeden i spojrzała na elegancki modny krąŜek, wykonany z czystego wypolerowanego srebra. - Tamte muszą mieć ze czterdzieści, a moŜe pięćdziesiąt lat -powiedziała. - Nikt teraz takich juŜ nie robi. Cray, która doskonale znała się na wszystkim, co dotyczyło mody, kiwnęła głową. Nawet wówczas, kiedy studiując w Instytucie Magrody'ego spędzała czas w laboratoriach i salach wykładowych, uchodziła za osobę nienagannie ubraną. Była wysoką i szczupłą „blondynką z taaakimi nogami" - Leia przypomniała sobie słowa Hana. Trochę jej zazdrościła, Ŝe dzięki wysokiemu wzrostowi moŜe ubierać się w sposób, który u niej, niŜszej co najmniej o osiemnaście centymetrów, byłby nie do pomyślenia. Dopiero kiedy Cray podjęła naukę w akademii Jedi na Yavinie Cztery i zaczęła wykonywać trudne ćwiczenia, przewidziane programem zajęć, Leia miała okazję zobaczyć ją bez ozdób i makijaŜu. Z odrobiną zazdrości stwierdziła, Ŝe nawet wówczas młoda badaczka wyglądała doskonale. - Czy pamiętasz, co wtedy odpowiedziała twoja matka? - zapytał jak zwykle cicho Luke. - Dlaczego cioteczna babka nie chciała, Ŝeby o tym mówiła? Cray pokręciła głową, a mistrz Jedi odwrócił się do złocistego androida, który wraz z nieodłącznym baryłkowatym przyjacielem takŜe przebywał w apartamencie. - Coś ci to mówi, Threepio? - Obawiam się, Ŝe nie, proszę pana - odparł zasmucony android. - To była forteca. Wszyscy odwrócili głowy i w zdumieniu popatrzyli na męŜczyznę - a raczej na kogoś, kto kiedyś był męŜczyzną- stojącego za krzesłem Cray. Oficjalne uroczystości dobiegły końca. Ceremonie zwiedzania róŜnych stad, uczestniczenia w dyplomatycznych bankietach, oglądania wystaw kwiatów i wycieczek nad gęstą dŜunglą przebiegły bez zakłóceń, chociaŜ trzeba przyznać, Ŝe towarzyszyła im większa niŜ zwykle i lepiej uzbrojona grupa straŜników. O zapewnienie osobistej ochrony dostojnym gościom poproszono Cray Minglę i jej narzeczonego, Nichosa Marra- dwoje uczniów Luke'a. Oboje przylecieli niedawno na Yavin Cztery, Ŝeby uczyć się w jego akademii Jedi, a później wyprawili się z nim na Ithor, by zasięgnąć opinii uzdrowiciela Tomli Ela. Cray i Nichos mieli wytęŜać wyostrzone dzięki szkoleniu Jedi zmysły. Ich zadanie polegało na wyłuskiwaniu nieprzyjaciół, jacy mogli się ukryć pośród tłumu tubylców, odzianych w róŜnobarwne szaty. Kiedy latające megalopolie zaczęły znikać, okrywane łagodnym całunem nocy, wszyscy powrócili w zacisze własnych komnat, przygotowanych dla nich w Domach Gości. Dopiero wtedy Leia mogła porozmawiać z Cray na temat morderstwa, dokonanego na Stinnie Draesinge Sha... niepozornej specjalistce od zagadnień teoretycznych, studiującej kiedyś z ludźmi, którzy pomagali zaprojektować Gwiazdę Śmierci.

ChociaŜ Cray była wstrząśnięta, kiedy Leia oznajmiła jej o popełnieniu tej zbrodni, kobieta nie miała wiele do powiedzenia na temat swojej byłej nauczycielki. Draesinge, podobnie jak sam Nasdra Magrody, prawie wcale nie zajmowała się polityką. Oboje szukali wiedzy dla samej wiedzy... Tak samo jak Qwi Xux, którą Magrody uczył podstaw sztucznej inteligencji na pokładzie orbitalnej sfery edukacyjnej moffa Tarkina, krąŜącej wokół zniewolonej planety Omwat - pomyślała Leia. Zza okien apartamentu, ograniczonych koronkowymi opalizującymi ścianami i łukami, dobiegały dźwięki muzyki. Mroki ciepłej nocy raz po raz rozbłyskiwały, rozjaśniane róŜnobarwnymi światłami świadczącymi o tym, Ŝe połączone flotylle stad, klanów i rodzin biorą udział w radosnej zabawie. Z sufitu wielkiej sali zwieszały się plecione sieci, a uczepione w jej węzłach kosze ze słonecznymi kulami oświetlały całą grupę łagodnym blaskiem. Leia była wciąŜ jeszcze odziana w uroczysty biały płaszcz, narzucony na winojedwabną zielono-złocistą szatę. Han miał na sobie białą koszulę i obcisłe wojskowe spodnie, jako Ŝe pierwszą rzeczą, jaką zrobił po znalezieniu się w Domu Gości, było pozbycie się marynarki. Luke Skywalker, ubrany jak zwykle w czarny płaszcz Jedi, mógł wydawać się zjawą albo cieniem. - Artoo sprawdził dokładnie, czy w bazie danych głównego komputera statku stada „Drzewo Tarinthy", największego na całej planecie, nie znajdzie jakiejś informacji na temat szybu Pletta albo Pletwell - odezwał się nieśmiało Threepio, informując o tym wszystkich zebranych. - Nie znalazł jednak na ten temat nawet Ŝadnej wzmianki. - Kiedy byłem dzieckiem... - zaczął Nichos, ale urwał, jakby pragnął zebrać myśli. Luke zwrócił uwagę na tę manierę, poniewaŜ było to coś, czego jego uczniowie niemal nigdy nie czynili. ZauwaŜył, jak Cray odwróciła głowę i spojrzała na męŜczyznę... a raczej na kogoś, kto kiedyś nim był - z którym była oficjalnie zaręczona. Zwrócił uwagę na to, jak mu się przyglądała. Wiedział, Ŝe kobieta szuka innych manier, na przykład przykładania dłoni do czoła, kiedy intensywnie myślał... bezskutecznie czekając, czy przypadkiem nie zobaczy innych zwykłych ludzkich gestów w rodzaju marszczenia brwi czy mrugania powiekami... Spoglądała na twarz młodego męŜczyzny, który przed ponad rokiem przyleciał na czwarty księŜyc Yavina, prosząc Luke'a, Ŝeby sprawdził, czyjego narzeczona potrafi posługiwać się Mocą. Tylko tę twarz udało się ocalić specjalistom z instytutu biomedycznego na Coruscant. InŜynierowie odtworzyli takŜe jego ręce. Luke dostrzegał na małym palcu prawej ręki bliznę po zranieniu, powstałą gdy Nichos, po raz pierwszy posługując się Mocą, próbował manipulować niebezpieczną bronią. Kiedy pojawiły się pierwsze objawy choroby Quannota, okazało się, Ŝe obie ręce pasują idealnie do zaprojektowanej przez Cray powłoki androida. Teraz Nichos - ten sam Nichos, którego znał Luke i którego kochała Cray - znajdował się we wnętrzu gładkiego, starannie ukształtowanego pancerza, wykonanego z polerowanej ołowianoszarej stali. KaŜdy staw i kaŜde zagłębienie tej powłoki wypełniono metalowym plastoidem i pokryto warstwą delikatnej jak winojedwab masy, tak Ŝe nie wystawał ani jeden drut czy przewód, który mógłby wyjawić komukolwiek, iŜ młody męŜczyzna jest właściwie androidem. Jego twarz była jednak gładka, pozbawiona wyrazu, mimo iŜ odtworzono wszystkie mięśnie z dokładnością, nigdy przedtem nie osiąganą w protetyce. Nichos wiedział, Ŝe jego nieruchome rysy twarzy denerwują i sprawiają ból Cray. ChociaŜ starał się o tym pamiętać, na ogół nie poruszał mięśniami twarzy. W tej chwili takŜe nie malował się na niej Ŝaden wyraz. Było widać, Ŝe męŜczyzna-android usilnie próbuje porozumieć się z kaŜdą moŜliwą komórką cyfrowej pamięci, szukając w nich zapomnianej informacji. - Byłem tam - odezwał się w końcu. - Pamiętam, jak biegłem róŜnymi korytarzami, wykutymi w litej skale. Ktoś wówczas... wzniósł myślową przeszkodę wywołującą uczucie przeraŜenia, Ŝeby trzymać nas z daleka przynajmniej od niektórych. Dla osiągnięcia tego celu posłuŜył się Mocą. Ktoś powiedział nam, Ŝe krecze nas zjedzą... zjedzą nas krecze. Mimo to podjudzaliśmy się nawzajem, Ŝeby chociaŜ spróbować. Starsze dzieci... Lagan Ismaren i Hoddas... a moŜe Hoddag?... Umgil, tak chyba się nazywały - mówiły, Ŝe powinniśmy szukać szybu Pletta. - Czym były krecze? - zapytała Cray, przerywając ciszę, jaka zapadła po jego słowach. - Nie wiem - odparł Nichos. Kiedyś pewnie takŜe wzruszyłby ramionami. - Przypuszczam, Ŝe czymś, co zjadało dzieci. - Ktoś, posługując się Mocą, wzniósł myślową przeszkodę, Ŝebyście nie wchodzili do tuneli, do których nie powinniście wchodzić? - Leia pochyliła się, nie wypuszczając kolczyka z palców. - Chyba tak, tak - odparł z namysłem Nichos. - UŜył Mocy, Ŝeby... Ŝeby wzbudzić w nas obrzydzenie. Wtedy nie uświadamiałem sobie tego, ale teraz, patrząc z perspektywy tych wszystkich lat... myślę, Ŝe to musiała być zapora Mocy. - Trzeba będzie wypróbować tę sztuczkę na Jacenie i Jainie -zauwaŜył Han, a Chewbacca, siedzący dotąd w milczeniu po drugiej stronie stołu, warknął na znak, Ŝe zgadza się z jego propozycją. - Ile miałeś lat? - zapytał Luke. - Czy przypominasz sobie jakieś inne imiona albo nazwiska? Stojący obok mistrza Jedi Artoo cicho zabrzęczał, gotów do zarejestrowania informacji. Błękitne oczy Nichosa - sztuczne, ale do złudzenia przypominające prawdziwe - przez kilka chwil

nieruchomo wpatrywały się w pustą przestrzeń. śywy człowiek zapewne by je zamknął. Cray odwróciła głowę i spojrzała w inną stronę. - Brigantes - odezwał się po chwili męŜczyzna-android. - Ustu. Była Ho'Dinką, miała prawie dwa metry i najpiękniejszą jasnozieloną karnację skóry, jaką kiedykolwiek widziałem... Opiekowała się nami kobieta - dziewczyna - o imieniu Margolis. Byłem wówczas bardzo mały. - Moja matka miała na imię Margolis - odezwała się łagodnie Cray. Przez kilka chwil znów nikt się nie odzywał. - Dzieci Jedi - szepnął Luke. - Kolonia dzieci rycerzy Jedi? - spytała Leia. - Jakaś grupa? Poczuła, Ŝe cała drŜy. Zastanawiała się, dlaczego te słowa zabrzmiały tak znajomo. - Moja matka... - Cray zawahała się, a potem długimi palcami jednej dłoni przygładziła pasmo jasnoŜółtych włosów. - Cioteczna babka zawsze ją obserwowała, zawsze krytykowała. Dopiero później zorientowała się, Ŝe matka mojej matki była Jedi. Babcia Sophra obawiała się, Ŝe matka - albo ja - moŜemy zdradzać oznaki, iŜ potrafimy posługiwać się Mocą. Matka jednak nigdy ich nie wykazywała. Powiedziałam ci o tym, Luke'u, kiedy Nichos zabrał mnie po raz pierwszy na księŜyc Yavina. Mistrz Jedi pamiętał to. Kiwnął głową. Przypomniał sobie słowa Nichosa: „Najbardziej błyskotliwa programistka w dziedzinie sztucznej inteligencji, studiująca w Instytucie Magrody'ego... w dodatku silna Mocą". - Jak mój wuj Owen - odezwał się cicho. - Nikt nigdy nie nakrzyczał na mnie tak jak on, kiedy... myślę, Ŝe było to wówczas, gdy znalazłem jakiś przedmiot, posługując się Mocą. Cioci Beru zapodział się śrubokręt, którym zwykle naprawiała automat do cerowania. Zamknąłem oczy i powiedziałem: „LeŜy pod tapczanem". Nie potrafię wyjaśnić, skąd to wiedziałem. Wujek Owen twierdził zawsze, Ŝe ukarał mnie dlatego, iŜ nie mógłbym wiedzieć, gdzie leŜy, gdybym sam go tam nie schował. Teraz myślę jednak, Ŝe był pewien, iŜ posługiwałem się Mocą, i dlatego był na mnie taki wściekły. Wzruszył ramionami. - Miałem wtedy chyba sześć lat. Nigdy później niczego takiego nie zrobiłem. Nawet nie pamiętałem o tym, dopóki nie zacząłem się uczyć na Dagobah pod kierunkiem mistrza Yody. - Tak - przyznała Cray. - Babcia Sophra tak samo postępowała z moją matką. A ja musiałam chyba wziąć sobie do serca jej słowa, poniewaŜ do chwili, kiedy ja i Nichos zaczęliśmy o tym rozmawiać, nigdy... nie przyszło mi nawet do głowy, Ŝe mogę być wraŜliwa na działanie Mocy. Nichos pamiętał, Ŝeby się uśmiechnąć. Podszedł do Cray i połoŜył dłoń na jej ramieniu. Luke wiedział, Ŝe nawet temperaturę ciała męŜczyzny-androida dobrano bezbłędnie, przynajmniej jeŜeli chodziło o twarz i ręce. - Ukryli dzieci w głębi szybu - przypomniała cicho Leia. - Czy sądzisz, Ŝe... kiedy Vader i Imperator zaczęli tropić i mordować rycerzy Jedi, niektórzy... no, nie wiem, przemycili Ŝony i dzieci w miejsce, w którym ich bliscy mogli czuć się bezpieczni? Czy rozmawiałeś z Drabem McKumbem na temat rycerzy Jedi, Hanie? Na temat Mocy? - Niewiele pamiętam z tego, o czym wówczas rozmawialiśmy -wyznał Han. - Zwłaszcza po tym, jak raczyliśmy się trunkami. Przypominam sobie jednak, Ŝe wspominałem mu o Luke'u i starym Benie. Drab nie pozwoliłby na to, Ŝeby takie sprawy przeszkadzały mu w prowadzeniu interesów, ale o ile pamiętam, zawsze pragnął, Ŝeby zwycięŜyli Rebelianci. - Wzruszył ramionami, wyraźnie zakłopotany. - Przypuszczam, Ŝe Drab był niepoprawnym romantykiem. Leia miała własne zdanie na temat przemytników, którym Rebelia przeszkodziła w prowadzeniu interesów, ale powstrzymała się od uśmiechu i spojrzała znów na Luke'a. - Musieli się rozproszyć później - powiedziała. - JeŜeli jednak istniała jakaś grupa rodzin rycerzy Jedi, ukrywająca się w szybie Pletta albo miejscu, zwanym Pletwell... mogły pozostać jakieś informacje na temat tego, dokąd się udali. I kim byli. Ponownie uniosła kolczyk i zaczęła przyglądać mu się w blasku światła. - Wspomniałeś, Ŝe Yetoom leŜy na skraju sektora Senexa - ciągnęła. - Tymczasem Sullusta znajduje się gdzieś pomiędzy nami a Yetoomem. Większość tych papierów kredytowych została wystawiona na Sulluście... Jaki zasięg mógł mieć ten „Śmierdzący Święty"? - To lekki towarowy frachtowiec, podobny do „Sokoła" - odrzekł z namysłem Han. Popatrzył na Chewbaccę, chcąc, Ŝeby ten potwierdził jego słowa. Wookie kiwnął głową. - MoŜe latać na duŜe odległości, ale większość drobnych przemytników nie wykonuje skoków dłuŜszych niŜ dwadzieścia parseków. PoniewaŜ wokół nas nie ma niczego ani pod, ani nad ekliptyką, moŜna przypuszczać, Ŝe jego macierzysta planeta znajdowała się w sektorze Senexa albo Juvexa. A moŜe w Dziewiątym Kwadrancie; powiedzmy, gdzieś pomiędzy gromadą Greeba-Streeblinga a Noopiths. - To całkiem spory obszar - stwierdziła z namysłem Leia. - A poza tym niejednolity... Pełno tam imperialnych twierdz i niewielkich, dwuplanetarnych konfederacji. Admirałowi Thrawnowi nigdy nie udało się pozyskać przychylności królewskich rodów władających sektorem Senexa. Nam zresztą takŜe.

Wiem, Ŝe ród Vandronów panuje na Karfeddionie, bogacąc się dzięki pracy niewolników, zatrudnianych na tamtejszych farmach. Z kolei ród Garonninów czerpie większość zysków, eksploatując kopalnie odkrywkowe na wielu asteroidach w warunkach, na których wspomnienie jeŜy się włos na głowie.. . Nawet w dawnych czasach pytano w trakcie posiedzeń Senatu o to, czy tam pamięta się o prawach istot Ŝywych. - Nie przypuszczam, Ŝe będzie łatwo znaleźć jakieś zapiski, które mogły pozostać z czasów tamtych rycerzy Jedi - stwierdziła Cray. - Nigdzie to nie będzie łatwe - zauwaŜyła Leia. - PoniewaŜ przywykliśmy do skakania z jednego punktu nadprzestrzeni do drugiego, czasami zapominamy, jaka odległość - ile tysięcy lat świetlnych - dzieli jakiś zamieszkany system od sąsiedniego. Ludzie mogą się ukrywać wszędzie, a raczej mogli zostać ukryci wszędzie. Wystarczy, Ŝe gdzieś z ekranu monitora jakiegoś komputera zniknie jedna linia będąca zbieraniną fosforyzujących punktów, a ci ludzie pozostaną zagubieni. Całkowicie. Na zawsze. Wszelkie próby ich szukania nie zdadzą się na nic. - Z pewnością pozostały jakieś informacje w rezerwowych bazach danych - rzekła Cray. Kobietę wydawała się niepokoić sama myśl, Ŝe poszukiwania mogą okazać się bezowocne. Leia wywnioskowała, Ŝe po okresie nauki w akademii Luke'a, Cray nie była juŜ tak skłonna twierdzić, iŜ wszelkie problemy dadzą się w końcu rozwiązać, jeŜeli ktoś będzie posługiwał się inteligencją. Mimo to musiała jeszcze wiele się nauczyć. Popatrzyła na brata. - Czy próbowałeś juŜ dostać się do mózgu McKumba? - zapytała. Luke kiwnął głową, ale skrzywił się na wspomnienie tego, co wówczas przeŜył. Czy to z uwagi na długotrwałe zaŜywanie yarrocku, czy z powodu uszkodzenia mózgu, czy jeszcze z jakiegoś innego względu, nie napotkał Ŝadnych barier chroniących zwykły ludzki mózg przed działaniem siły telepatii. Dostrzegł jedynie płonący ocean bólu, z którego raz po raz wyłaniały się odraŜające myśli o koszmarnych bestiach, strugach parzącego kwasu, potwornym hałasie draŜniącym uszy albo ogniu, który niemal dusił nieszczęsnego przemytnika. W ułamku sekundy po tym, jak mistrz Jedi zapuścił myślową sondę, leŜącym męŜczyzną zaczęły wstrząsać konwulsyjne drgawki. Tomla El, który natychmiast podbiegł, Ŝeby go przytrzymać, z niepokojem popatrzył na pacjenta. - Czy mógłbyś takŜe wniknąć w głąb mojego? - zainteresował się Nichos, zwracając się do Luke'a. - Pamiętam tylko to, co widziało dziecko, ale moŜe mógłbyś w ten sposób chociaŜ ograniczyć zasięg poszukiwań. Byłem wtedy człowiekiem - dodał, pamiętając o tym, Ŝeby się uśmiechnąć. - I w tamtych czasach potrafiłem dotykać Mocy. Tylko Cray i Leia towarzyszyły Luke'owi i Nichosowi, kiedy schodzili po kręconych stopniach klatki schodowej i przemierzali niewielki plac, kierując się do apartamentu, zajmowanego przez oboje uczniów mistrza Skywalkera. Mimo iŜ Han i Luke byli niemal przekonani, Ŝe Drub McKumb chciał ich ostrzec, a nie zamordować, Solo nie zamierzał przyznać, iŜ wiedzą absolutnie wszystko, co stary przemytnik usiłował im powiedzieć. Postanowił zatem pozostać z Chewbaccą w prezydenckim Domu Gości, w którym mógł przebywać w pobliŜu dzieci. Obserwował, jak Artoo-Detoo nie odchodzi od drukarki wypluwającej arkusze gwiezdnych map i wyniki obliczeń współrzędnych planet z sektora Senexa. Przyglądał się, jak stojący na balkonie uszczęśliwiony Threepio porównuje skomplikowane ithoriańskie ceremonie, odprawiane na kwadratowej platformie w dole, z informacjami na ich temat, zaczerpniętymi z wewnętrznych baz danych. - Wiedzieliśmy, Ŝe kiedy zostanie... przeniesiony, przynajmniej na jakiś czas straci zdolność władania Mocą- odezwała się pospiesznie Cray. Jej głos lekko się załamywał, jakby kobieta chciała przyznać, Ŝe spodziewała się, iŜ potrafi przezwycięŜyć tę dolegliwość. Popatrzyła na Nichosa i Luke'a idących przed nią ramię w ramię. Wysoka srebrzysta postać byłego studenta górowała nad niepozorną, odzianą w czarny płaszcz sylwetką mistrza Jedi. Taras na zewnątrz pomieszczeń dla gości znajdował się w dosyć duŜej odległości od kwadratowej platformy, na której nadal bawiono się i tańczono, dzięki czemu dźwięki ich kroków było słychać wyraźnie, kiedy przechodzili po posadzce, wyłoŜonej złocistymi i błękitnymi kamykami tworzącymi gwiezdną mapę. - Znam Luke'a, Kypa Durrona i kilkoro innych, którzy zapoznawali się z mądrością holocronu Jedi - ciągnęła Cray. - Wiem, Ŝe wszyscy uwaŜają, iŜ Moc jest pochodną Ŝycia organicznego, ale nie pojmuję, dlaczego nie moŜe wypływać takŜe z Ŝycia nieorganicznego. Nichos nie jest wyłącznie mechanizmem w rodzaju Artoo czy Threepia. Jest Ŝyjącą istotą podobnie jak ty i ja. Trzymała głowę wysoko uniesioną, a w jej głosie brzmiało oŜywienie. Mimo to w blasku rzucanym przez słoneczne kule, częściowo ukryte pośród gałęzi drzew, Leia dostrzegała srebrzysty błysk zdradliwych łez, które napływały do oczu młodszej kobiety. - Właśnie teraz zajmuję się rozdrabnianiem i obliczaniem objętości supermałych mikrosów, Ŝeby móc skopiować to wszystko, co da się wyciągnąć za pomocą promieni Roentgena z mózgów niektórych uczniów akademii Luke'a. Dzięki temu, co uczyniłam z mózgiem Nichosa, zawarte w nich informacje

zostaną przeniesione do pamięci skuteczniejszych procesorów, w miarę jak będę rozwijała i doskonaliła swój projekt. Dotknęła znów włosów, maskując w ten sposób szybki ruch, jakim otarła łzę z kącika delikatnie ubarwionej powieki. W jej doprowadzonym do perfekcji zachowaniu nie było miejsca na łzy ani wątpliwości. - Nichos przebywa w tej powłoce zaledwie od... ilu, sześciu miesięcy? - zapytała Leia. Czuła wstręt do siebie za to, Ŝe usiłuje dodawać otuchy, chociaŜ podejrzewała, Ŝe naprawdę jest jej to obojętne. - To prawdziwy cud, Ŝe jeszcze w ogóle Ŝyje - dodała, tym razem całkiem szczerze. Cała grupa przechodziła teraz przez kruŜganek o koronkowych ścianach i zwieszających się ze sklepienia stalaktytach. Całość przypominała jaskinię, ozdobioną girlandami kwiatów. Cray lekko kiwnęła głową jakby nie przypisywała sobie za to Ŝadnej zasługi. - Nie Ŝyłby, gdyby nie wyniki niektórych badań, jakie przeprowadziła Stinna Draesinge Sha na pokładzie wraku gwiezdnego statku Ssiruuków - odrzekła. - Dotyczyły przekazania do sztucznej obudowy całej osobowości, a nie tylko najwaŜniejszych informacji... Z pracami nad Nichosem wiązała duŜe nadzieje. Bardzo nam pomogła. Oświadczyła, Ŝe opracowany przez Ssiruuków proces umieszczania osobowości w konstrukcji mechanicznej zafascynowałby nawet samego Magrody'ego -jej nauczyciela - który niemal z całą pewnością znalazłby lepsze niŜ ona rozwiązania problemów dotyczących wzajemnych stosunków, jakie mogą istnieć między organiczną a sztuczną inteligencją. Niestety, Magrody w tym czasie... uhm... odszedł. A ona... Pokręciła głową. - Nie mogę sobie wyobrazić, by ktokolwiek chciał wyrządzić jej jakąś krzywdę - dodała po chwili. Znów umilkła. Tymczasem cała grupa znalazła się we wnętrzu przytulnej, podobnej do jaskini centralnej komnaty apartamentu Cray i Nichosa. MęŜczyzna-android usiadł przy stole, oświetlonym łagodnym róŜowym blaskiem, rzucanym przez kilka słonecznych kul, które zawieszono pod sufitem w węzłach opalizującej sieci. Mistrz Skywalker zajął miejsce naprzeciwko niego. We wnęce komnaty ustawiono półkolistą otomanę, dostosowaną do kształtów ciał istot ludzkich. Obie kobiety usiadły na niej, a Leia wyciągnęła rękę i pragnąc rozjaśnić niszę łagodnym róŜowawym blaskiem, odsunęła zasłonę okrywającą jeszcze jedną słoneczną kulę. Starając się mówić cicho, Ŝeby nie przeszkadzać męŜczyznom siedzącym przy stole, Cray ciągnęła: - Ucieszyłam się, kiedy Nichos... kiedy wykryto u niego objawy. .. - Kobieta wzdrygnęła się na wspomnienie tamtych czasów. -Ucieszyłam się, gdy udało mi się utrzymać go przy Ŝyciu. Byłam zadowolona, Ŝe potrafi posługiwać się Mocą na tyle, aby... odłączyć się od... własnego organicznego ciała. A przeanalizowanie, jak przekazać materii organicznej umiejętność władania Mocą, będzie tylko kwestią czasu. Wskazywały na to zresztą wyniki niektórych badań, jakie przeprowadził sam Magrody, zanim... Ponownie przygryzła wargę, Ŝeby nie powiedzieć: „zniknął". Leia wiedziała, Ŝe Cray takŜe słyszała te same plotki. Szepty. Pogłoski, jakoby to ona, Leia Organa Solo, skorzystała z pomocy „przyjaciół przemytników", aby wywrzeć zemstę na męŜczyźnie, który nauczał niegdyś Qwi Xux, Ohrana Keldora, Bevela Lemeliska i innych późniejszych projektantów imperialnej Gwiazdy Śmierci. Zapuszczanie się w głąb umysłu Nichosa było jedną z najdziwniejszych rzeczy, jaka przydarzyła się Luke'owi. Kiedy mistrz Jedi wysyłał wici Mocy, pragnąc poznać czyjeś sny albo myśli, najczęściej odbierał mgliste wizerunki, jak gdyby przypominał sobie coś albo śnił o czymś, co sam widział przed wielu laty. Czasami wizerunki te przyjmowały postać dźwięków - głosów - a kiedy indziej, aczkolwiek bardzo rzadko, pojawiały się jako uczucie ciepła lub zimna. Luke zamknął oczy, po czym pogrąŜył się w lekkim transie, skupiając się na szukaniu i słuchaniu. Był świadomy faktu, Ŝe penetruje umysł Nichosa, otwarty i podatny na jego myśli, gdyŜ właśnie tego nauczyło go szkolenie Jedi... Był świadomy osobowości młodego męŜczyzny, który przybył do niego na Yavin Cztery, dysponując ogromnym potencjałem i szczerą chęcią wykorzystania go w sposób właściwy, odpowiedzialny. Luke kształcił kiedyś innych uczniów dysponujących o wiele większym potencjałem, ale - mimo iŜ Nichos liczył sobie kilka lat więcej niŜ jego nauczyciel -jak nikt inny chłonął nauki mistrza Jedi. Luke czuł ciepło jego dłoni, których dotykał swoimi dłońmi, z których jedna była takŜe protezą, ogrzewaną przez podskórne mikroobwody do właściwej temperatury, tak by wszyscy, którzy jej dotykali, nie poczuli się zakłopotani. Skywalker uzmysławiał sobie, Ŝe Cray i Leia umilkły, ale był świadom szmerów ich oddechów, a takŜe niesionych z nocnym powietrzem dźwięków wspaniałych pieśni, przy których bawiono się w całym mieście. Kiedy jednak zapadł w trochę głębszy trans, przez krótką chwilę uświadamiał sobie, Ŝe Nichos nie oddycha. Idąc przez plac do apartamentu obojga uczniów, zastanawiał się, czy w ogóle będzie w stanie uczynić coś takiego. Był ciekaw czy Nichos jest n a p r a w -d ę tym samym męŜczyzną, którego znał, męŜczyzną, który przyleciał do niego na Yavin Cztery i powiedział: „Wydaje mi się, ze władam mocami, których poszukujesz ...

JeŜeli chodziło o teorię programowania obiektów, obdarzonych sztuczną inteligencją, Cray Mingla, mimo iŜ stosunkowo młoda, zaliczała się do najlepszych ekspertów w całej galaktyce. Co więcej, była takŜe uczennicą Jedi, świadomą wzajemnego oddziaływania, jakie istniało pomiędzy Mocą, ciałem, umysłem i wszystkim, co Ŝyło. Pilnie studiowała pod kierunkiem Nasdry Magrody'ego, próbując zasypać przepaść, dzielącą sztuczną inteligencję i organiczny mózg. Starając się dowiedzieć, czym właściwie jest esencja osobowości i energia Ŝyciowa człowieka, zajmowała się nawet badaniami czegoś, co moŜna było określić mianem zakazanej techniki Ssiruuków. Mimo to Luke nadal nie wiedział, czy ma przed sobą Nichosa Marra, czy tylko androida, którego sztuczny mózg zaprogramowano w ten sposób, aby zawierał wszystkie informacje, jakie znał przedtem jego pierwowzór. Tak, pamięć nie zmieniła swojego miejsca. Jak uprzedzał Nichos, była to pamięć dziecka. Luke dostrzegał mroczne wijące się tunele, wykute w litej skale, i czuł w jednych miejscach wilgoć i ciepło, a w innych przenikliwe zimno. Słyszał wycie wichrów niosących tumany śniegu i hulających nad pustyniami, pokrytymi skorupą lodu, spod której wystawały tylko czarne skały. Widział wykute w lodzie jaskinie, a pod nimi wklęśnięcia w wulkanicznych stoŜkach, wypełnione ponurą dymiącą mazią. Dostrzegał błyszczące jak lodowe kryształy zbocza gór, połyskujące błękitem w promieniach słońca, które nie dawało ciepła. Zwracał uwagę na gęste dŜungle, pełne bujnych paproci sięgających ramion i porastających brzegi strumieni i stawów, znad których unosiły się w chłodne niebo obłoki pary. I słyszał śpiew kobiety. Dzieci, które igrały na kwiecistej łące, Król, co powracał z polowania na zające... Pamiętał tę piosenkę. Prawdę mówiąc, znał ją od tak dawna, Ŝe nawet nie mógł sobie przypomnieć, kto ją śpiewał. Był jednak świadom wszystkich wspomnień, jak gdyby gdzieś o nich przeczytał. „Wycie wichrów niosących tumany śniegu i hulających nad pustyniami"... Ta sekwencja zapisanych w jego pamięci słów nie odnosiła się do zawodzenia lodowatej wichury, jakie pamiętał z czasów, kiedy przebywał na Hoth. Wiedział, Ŝe znad powierzchni, graniczących z lodowcami, unoszą się obłoki pary, mimo iŜ nie widział ani wody, ani lodu. W pamięci Nichosa pozostały wszystkie słowa prastarej piosenki. Luke przypuszczał, Ŝe męŜczyzna-android pamięta takŜe melodię, utrwaloną za pomocą standardowego zapisu muzycznego. Nie odnalazł jednak Ŝadnego dowodu na to, Ŝe Nichos zna osobę, która śpiewała tę melodię i te słowa. Mistrz Jedi takŜe tego nie pamiętał. Wyczuwał tylko ciemność: niesamowitą, złowieszczą, przeraŜająco pustą. Królowa miała sokoła, królowa miała psa, I słowika, co pięknie kląskał kaŜdego dnia. Król oznajmił, Ŝe czekają niechybnie stryczek, JeŜeli jej zwierzęta nie spełnią jego Ŝyczeń... Nagle poczuł cios, jakby ktoś uderzył go pięścią między oczy. Było to zapierające dech w piersi, przeraŜające uczucie lodowej grozy i kłującego niemal-dźwięku, które przeszyło jego mózg niczym odłamek zamarzniętej stali. Na krótką jak mgnienie oka chwilę ujrzał wysokie urwiska pokryte warstwą lodu błyszczącego w ponurym blasku zmierzchu jak wulkaniczne szkliwo. Nieco niŜej dostrzegł wielofasetkową powierzchnię wypukłej anty grawitacyjnej kopuły, okrywającej ukrytą dolinę. Powierzchnia kopuły miała kształt gigantycznej soczewki i przypominała szlachetny kamień. Przez otwory w kopule uciekały obłoki pary. Mimo to moŜna było dostrzec światła i drzewa obsypane kwiatami i owocami, a takŜe ogrody, podobne do zawieszonych w powietrzu zaczarowanych statków... I zrujnowaną wieŜę, wzniesioną w ten sposób, Ŝe jeden bok stykał się ze stromą ścianą mrocznego wzgórza... A takŜe coś jeszcze. Jakiś wstrząsający wizerunek... Falę mroku rozprzestrzeniającą się coraz dalej i dalej, wyciągającą macki, szukającą, wysyłającą mroczne jęzory we wszystkie strony. Na jej widok Luke zamarł z przeraŜenia, ale zanim zdołał zidentyfikować koszmarną falę, zaczęła się cofać, ustępować... jak czarny kwiat, który zamiast rosnąć, zamienia się w złowieszczy pąk, a potem w mroczne ziarno, by po chwili zniknąć w glebie bez śladu... I nagle zaczął chwytać powietrze jak wyrzucona na brzeg ryba. Uświadomił sobie, Ŝe znów jest całkiem przytomny. Poczuł, jak zdumiony Nichos szarpnął rękami, usiłując wyswobodzić je z uchwytu jego palców. - Co się stało? - zapytał natychmiast. Cray zerwała się z otomany i przebiegła przez komnatę. - Nich...

Srebrzysty męŜczyzna popatrzył pytająco w oczy mistrza Skywalkera. Luke poczuł, jak Nichos uwalnia ręce, ale później zobaczył, Ŝe w zdumieniu spogląda na nie, jakby nigdy przedtem ich nie widział. - Wzdrygnąłeś się. - Cray uklękła obok krzesła Nichosa i zaczęła sprawdzać stany rzędów wskaźników, umieszczonych na torsie narzeczonego. - Co się stało? - zainteresował się mistrz Skywalker. - Co poczułeś? - Nic. - Nichos pokręcił głową, o ułamek sekundy za późno, aby wyglądało to naturalnie. - To znaczy, nie przypominam sobie, Ŝebym odczuwał cokolwiek niezwykłego. Czułem tylko dotyk twoich palców przytrzymujących moje ręce, a kiedy wyszedłem z transu, moje ręce po prostu odsunęły się od twoich dłoni. - Czy widziałeś coś dziwnego? - zapytała Leia, która takŜe wstała z otomany i podeszła do brata. Cray nadal sprawdzała wskazania mierników, chociaŜ bez wątpienia znała je na pamięć. - Myślę, Ŝe to musiała być Belsavis. - Luke potarł skronie. Czuł w nich ból, chociaŜ zupełnie niepodobny do pulsowania, jakie odczuwał, kiedy posługiwał się Mocą, pragnąc przezwycięŜyć opór badanej osoby albo wsłuchać się w coś, co przekraczało zdolność słyszenia istot ludzkich. - Widziałem bardzo dziwną kopułę spoczywającą na antygrawach. SłuŜyła do wzmacniania blasku światła i chroniła dość długą, głęboką wulkaniczną rozpadlinę. Belsavis jest jedynym miejscem, jakie znam, które miało taką kopułę. - Ale tamtą wzniesiono zaledwie przed kilkunastu laty - zaprotestowała Cray. - JeŜeli Nichos przebywał tam, będąc dzieckiem... Luke zawahał się, rozmyślając, skąd mógł pojawić się w jego myślach wizerunek kopuły, który ujrzał w swoim transie. Dlaczego czuł się taki wstrząśnięty, przeraŜony... Dlaczego wydawało mu się, Ŝe jakąś część wizji zdąŜył juŜ zapomnieć. - Nie, to zgadza się takŜe z innymi szczegółami - odparł. - Tunele, które zapamiętał Nichos, mogły być geotermicznymi szybami wentylacyjnymi. Przypuszczam, Ŝe takie wulkaniczne rozpadliny mogły być porośnięte gęstą dŜunglą, dopóki nie pojawili się tam pracownicy zbierający i pakujący owoce dla towarzystw handlowych. Rzucił ukradkowe spojrzenie na Cray. ZauwaŜył, jak trzyma dłonie Nichosa w swoich, jak wpatruje się w jego twarz... Nie wykrył ani śladu wspomnień wzrokowych, słuchowych czy węchowych. Jedynie wypraną z wszelkich uczuć wiedzę na temat tego, co się wydarzyło. Luke miał wraŜenie, Ŝe jego umysł usiłuje podpowiedzieć mu, Ŝe o czymś zapomniał, ale kiedy sięgnął myślami, Ŝeby to pochwycić, wyparowało jak ulotna mgiełka. - Belsavis takŜe znajduje się na skraju sektora Senexa - odezwał się po chwili. - A zatem bardzo łatwo moŜna dotrzeć tam z Yetooma. Jak nazywała się dolina, nad którą wznieśli kopułę? Nie wiesz, Cray? - Są tam jeszcze dwie albo trzy inne wulkaniczne rozpadliny, ukryte pośród lodowców i osłonięte podobnymi kopułami - odparła kobieta, ujrzawszy pytające spojrzenie mistrza Jedi. - Takie kopuły są standardowymi konstrukcjami słuŜącymi do wzmacniania blasku światła. Ich krawędzie wspierają się na urządzeniach antygrawitacyjnych, których zadaniem jest równowaŜenie części ich cięŜaru. Pierwszą taką kopułę wzniosło Towarzystwo Brathflena przed dwunastu, a moŜe czternastu laty nad Plawal... Urwała, jakby po raz pierwszy usłyszała tę nazwę. -Plawal... - Pletwell - podpowiedziała natychmiast Leia. - Szyb Pletta. - Od jak dawna znajdują się tam kolonie ludzi? Leia pokręciła głową. - Zapytamy Artoo - odparła. - Przypuszczam, Ŝe najwyŜej od jakichś dwudziestu pięciu, trzydziestu lat. Dziewiąty Kwadrant jest dosyć odizolowany, a systemy gwiezdne znajdują się w duŜych odległościach od siebie. JeŜeli rycerze Jedi dowiedzieli się, Ŝe Imperator zamierza ich wymordować, mogli się zorientować, Ŝe tamto miejsc idealnie nadaje się na kryjówkę dla ich rodzin. Wyprostowała się, a podczas tego ruchu fałdy płaszcza nadały jej postaci kształt białego połyskującego posągu. - „Ukryli dzieci w głębi szybu" - powtórzyła. - A kiedy się rozproszyli, zapomnieli nawet to, kim byli i po co tam przylecieli. Zmarszczyła brwi. Przypomniała sobie, Ŝe jest dyplomatką. - Belsavis to niepodległa planeta, chociaŜ sympatyzująca z Nową Republiką - oznajmiła. - Z uwagi na plantacje winokawy i winojedwabiu, jej władcy bardzo troszczą się o bezpieczeństwo poddanych. Myślę jednak, Ŝe pozwolą mi wylądować, Ŝebym mogła choćby rzucić okiem na ich rejestry. Han i ja zdąŜymy ściągnąć „Sokoła" z Coruscant i powrócić, zanim przyjdzie pora poŜegnać gospodarzy Czasu Spotkania. Domyślam się, Ŝe musi tam być bardzo pięknie - dodała z namysłem. - Jestem ciekawa, czy nasze dzieci... - Nie! - Luke chwycił rękaw jej płaszcza, jakby chciał uŜyć fizycznej siły, by powstrzymać siostrę przed zabraniem dzieci. Leia i Cray spojrzały na niego, nie kryjąc zaskoczenia. - Nie zabieraj ich nawet

w pobliŜe tamtego miejsca! W następnej chwili Luke sam zaczął się zastanawiać nad tym, dlaczego to powiedział. Był ciekaw, czego właściwie się obawiał. Pamiętał tylko, Ŝe wyczuwał coś przeraŜającego, coś złego... W jego umyśle pozostał wizerunek czerni wsiąkającej do kryjówki... Pokręcił głową. - Wszystko jedno. JeŜeli mieszka tam więcej facetów pokroju Druba McKumba, to nie moŜe być miejsce, do którego chciałabyś zabrać swoje dzieci. - Nie - przyznała miękko Leia, spojrzawszy znów, podobnie jak Luke czynił to przez cały czas, na przypiętego do diagnostycznego łoŜa jęczącego męŜczyznę, a takŜe na skaczące czerwone i Ŝółte nitki na ekranach monitorów, świadczące o tym, Ŝe zaczęła się agonia. - Będziemy ostroŜni - obiecała cicho. - Ale znajdziemy je, Luke'u. A przynajmniej dowiemy się, co się z nimi stało. Kiedy przechodziła pomiędzy kolumnami, by po chwili zniknąć w aksamitnych ciemnościach ithoriańskiej nocy, fałdy jej uroczystego płaszcza zalśniły, oświetlone łagodnym blaskiem słonecznych kul, zawieszonych pod sufitem.

ROZDZIAŁ 3 Tatooine. Przenikliwe zimno napływające od strony pustyni. Dusząca woń ciemności, wyczuwalna nawet wówczas, kiedy nie niósł jej wiatr. Luke leŜał, wpatrzony w łagodny łuk sklepienia swojego pokoju. Ledwo widział go w blasku podświetlonych wskaźników, umieszczonych na płycie czołowej ustawionego tuŜ za oknem skraplacza wilgoci... Słyszał kojące dźwięki, wydawane przez domowe urządzenia: klekotanie automatu cioci Beru, przyspieszającego fermentację jogurtu, szmer urządzenia zraszającego hydroponiczną roślinę, którą wujek Owen zasadził w ubiegłym roku, i buczenie otaczającego całe gospodarstwo ochronnego płotu. Dlaczego ta noc wydawała mu się taka cicha? Dlaczego w głębi serca czuł przeraŜenie? Dlaczego wydawało mu się, Ŝe w ciemnościach powoli pełznie coś ogromnego, przeraŜającego i wrogiego? Wstał z łóŜka i narzucił pled na ramiona. Stopnie schodów okazały się zbyt wysokie dla jego małych nóg, a chłodne nocne powietrze boleśnie kąsało czubki palców. Napływająca znad pustyni woń draŜniła nozdrza, szczypała skórę warg i całej twarzy. Luke był jeszcze bardzo młody. Kiedy dotarł do szczytu schodów, zostawiając w dole za sobą gospodarstwo wuja, popatrzył na uśpioną, zupełnie cichą pustynię. Na czarnym jak smoła niebie świeciły ogromne gwiazdy. Sprawiały wraŜenie, Ŝe otworzywszy szeroko oczy, wpatrują się w małe dziecko, które idzie na palcach po piasku, Ŝeby znaleźć się tuŜ przed granicą ochronnego pola... Nawet w tamtych czasach Luke potrafił z dokładnością do centymetra określić, którędy przebiegała. Zaczął wpatrywać się w przestrzeń pełną piaskowych wydm, zagłębień z resztkami soli i przysypanych kamieniami wzgórz, w ciemnościach sprawiających wraŜenie nieruchomych i bezkształtnych. W mrokach nocy czaiło się zagroŜenie. Złowieszcze i olbrzymie. Powoli skradało się w stronę samotnego domu. Luke nagle się przebudził. Otworzył oczy i popatrzył na wysmukłe łuki ścian pachnących Ŝywicą i ozdobionych wisiorkami, utkanymi ze splotów szklistej winorośli. Zobaczył krzyŜujące się pędy kwiatów, częściowo zasłaniające okna, a takŜe drzewa rosnące na dziedzińcu i umieszczone pośród gałęzi słoneczne kule, których blask rzucał na ściany koronkowe cienie. Mimo bardzo późnej pory nadal słyszał dźwięki muzyki, dolatujące z tysięcy platform, gdzie bezustannie bawiono się, weselono i tańczono. Razem z nimi od strony dŜungli w dole napływały aromaty dziesiątków kwitnących nocnych kwiatów, będące mieszaninami woni miodu, przypraw i wanilii. Tatooine. Dlaczego właśnie teraz przyśniła mu się planeta, na której mieszkał, będąc dzieckiem? Z jakiego powodu śnił właśnie o tamtej nocy, kiedy obudził się, Ŝeby stwierdzić, iŜ na pustyni jest równie cicho jak w jego sercu, chociaŜ wiedział, Ŝe zbliŜa się coś strasznego? Wówczas byli to Jeźdźcy Tusken, ludzie piasku. Tamtej nocy zbliŜył się za bardzo do granicy siłowego pola, wskutek czego uruchomił jeden niewielki czujnik alarmowy. Natychmiast z domu wyskoczył szukający go wujek Owen i w tej samej chwili w oddali rozległy się pierwsze ciche ryki banthów. Gdyby Luke nie obudził się i nie uruchomił czujnika, pozostali dowiedzieliby się o planowanej napaści dopiero wówczas, kiedy ludzie piasku pokonywaliby ochronne pole. Dlaczego równieŜ tej nocy wydawało mu się, Ŝe panuje taka sama absolutna cisza? Dlaczego takŜe miał przeczucie, Ŝe zbliŜa się coś złego? Co takiego zauwaŜył w tamtym ułamku sekundy, kiedy otworzył umysł, Ŝeby zapoznać się ze wspomnieniami, przechowywanymi w elektronicznym mózgu męŜczyzny-androida? Wyskoczył z łóŜka i narzucił na plecy prześcieradło, w ten sam sposób, jak otulił się pledem we śnie z czasów dzieciństwa, po czym podszedł do najbliŜszego okna.

Na dziedzińcu takŜe panowała głucha cisza, jeŜeli nie liczyć szmeru niewidocznych fontann i szelestu liści drzew, poruszanych lekkimi podmuchami wiatru. Jakiś ptak zaćwierkał pośród gałęzi. I słowika, co pięknie kląskał kaŜdego dnia... Han i Leia odlecieli. Oznajmili, Ŝe obawiają się o bezpieczeństwo dzieci, uzasadniając ten lęk rzekomą napaścią Druba McKumba. Przywódcy Ithorian stwierdzili, Ŝe doskonale rozumieją ich obawy. Nie wątpili, Ŝe oboje muszą skrócić dyplomatyczną wizytę i powrócić na Coruscant, Ŝeby nie naraŜać dzieci na nieprzewidywalne zagroŜenie. Stary przemytnik, pogrąŜony w snach pełnych majaków i koszmarów, pozostał pod opieką Tomli Ela. Razem z Hanem i Leią odleciał Artoo-Detoo. Luke wiedział, Ŝe baryłkowaty robot, dysponujący o wiele większą mocą obliczeniową, będzie bardziej potrzebny tam, dokąd lecieli. Poza tym Threepio, mimo iŜ jak zawsze gadatliwy i grymaśny, był niezbędny jako ktoś, kto mógłby pomóc Luke'owi wykonać dziwne i trudne zadanie, z jakim przybył na Ithor. Mistrz Skywalker i Cray Mingla potrzebowali go jako tłumacza, Ŝeby móc porozumieć się z ithoriańskimi uzdrowicielami. Tomla El i jego koledzy mieli próbować pomóc Nichosowi Marrowi stać się takim człowiekiem, jakim był poprzednio. Mimo to Luke Ŝałował, Ŝe nie ma w tej chwili obok siebie Artoo. Nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Zawiązał końce prześcieradła pod brodą i podszedł cicho do drzwi. See-Threepio, siedzący w opustoszałej jadalni Domu Gości, włączył zasilanie swoich obwodów w tej samej chwili, kiedy mistrz Jedi przekroczył próg komnaty. Złociste oczy androida rozjarzyły się w ciemnościach jak dwa małe okrągłe księŜyce. Luke jednak machnął ręką i pokręcił głową. - Nie, nie, Threepio, wszystko w porządku. - Czy mógłbym coś dla pana zrobić, mistrzu Skywalkerze? - W tej chwili nie. Dziękuję. Protokolarny android usiadł znów na krześle. Mimo to, kiedy Luke schodził po kilku stopniach ku drzwiom wiodącym na zewnątrz i później, gdy przemierzał pogrąŜony w ciemnościach taras, był świadom tego, Ŝe Threepio nie wyłączył zasilania. Pomyślał, Ŝe złocisty android czasami potrafi być wścibski zupełnie jak człowiek. Podobnie jak Threepio, Nichos Marr takŜe siedział w pokoju przylegającym do apartamentu, który przydzielono Cray Mingli. Ograniczył moc wyjściową, co było u androidów odpowiednikiem odpoczynku. Identycznie jak Threepio, odwrócił głowę na pierwszy szmer bardzo lekkich kroków Luke'a, dając dowód, iŜ wie o jego obecności. - Luke? - zapytał. Cray wyposaŜyła go w najczulsze modulatory głosu, dzięki czemu Nichos wypowiedział to słowo szeptem niewiele głośniejszym niŜ szmer poruszanych podmuchami wiatru liści. Wstał i podszedł do miejsca, gdzie przystanął mistrz Skywalker. Jego srebrzyste ramiona połyskiwały matowo w panującym półmroku niczym kończyny ducha albo zjawy. - Co się stało? - Nie wiem. - Obaj przeszli do niewielkiej jadalni, w której Luke zapuszczał myślową sondę do umysłu Nichosa. Nauczyciel Jedi wyciągnął rękę, by odchylić osłonę słonecznej kuli w ten sposób, Ŝeby wąska smuga ŜółtaworóŜowego światła padła na blat stołu, wykonany z drewna wulwy. - Miałem sen. MoŜliwe, Ŝe nawet przeczucie. W następnej chwili zamierzał zapytać Nichosa, czy równieŜ miewa sny, ale zrezygnował, kiedy przypomniał sobie mroczny, przeraŜający wizerunek ciemności, jaki dostrzegł w jego mózgu. Nie był pewien, czy Nichos uświadamia sobie róŜnicę w sposobie postrzegania i rozumowania, istniejącą między człowiekiem a androidem. Czy zdaje sobie sprawę z tego, co stracił, kiedy jego świadomość, jego osobowość, zostały przeniesione do powłoki androida. - Jak bardzo jesteś świadom istnienia komputerowej strony swojej osobowości? -zapytał zamiast tego. Człowiek zapewne zmarszczyłby brwi, przyłoŜyłby palec do ust albo podrapałby się za uchem... lub wykonałby inny, zwykły ludzki gest. Nichos odpowiedział z szybkością charakteryzującą androidy. - Owszem, uświadamiam sobie fakt, Ŝe istnieje. Gdybyś zapytał mnie, ile wynosi pierwiastek kwadratowy z liczby pi albo jaki jest stosunek długości do częstotliwości fali świetlnej, odpowiedziałbym ci bez wahania. - Czy potrafisz generować liczby losowe? - Oczywiście. Oczywiście. - Kiedy badałem twój umysł i zapoznawałem się ze wspomnieniami pochodzącymi z tamtej planety, na której upłynęło twoje dzieciństwo, natrafiłem na... zakłócenie. Odniosłem wraŜenie, Ŝe coś wyciągało się ku mnie, szukało... Coś złego, coś... -Kiedy zdecydował się powiedzieć to na głos, zorientował się, Ŝe wie, co wówczas odczuwał. - Coś obdarzonego własną świadomością. Czy mógłbyś wpaść w podatny trans, podobny do takiego, podczas którego medytujesz nad Mocą, a potem otworzyć

własny umysł i... zacząć generować ciągi liczb losowych? Losowych współrzędnych? Podam ci świetlny pisak; tu zresztą jeden jest, dołączony do terminala komputerowego. Zostałeś przeszkolony jako Jedi - ciągnął Luke, pochylając się nad blatem stołu i zaglądając w sztuczne, błękitne jak chlorek kobaltawy oczy. - Znasz... uczucie, smak i cięŜar Mocy, mimo iŜ w tej chwili nie potrafisz się nią posługiwać. Muszę odnaleźć to... zakłócenie. Tę falę ponurego mroku, którą wówczas czułem. Czy potrafisz to zrobić? Niespodziewanie Nichos się uśmiechnął. Na jego twarzy pojawił się grymas, który był Luke'owi dobrze znany. - Nie mam najmniejszego pojęcia - odparł męŜczyzna-android. -Ale z pewnością moŜemy spróbować. Wczesnym rankiem Luke wymówił się od wzięcia udziału w wyprawie, którą zorganizował Tomla El dla niego, Cray i Nichosa. Wszyscy mieli polecieć do wodospadów w Dessiar, uwaŜanych za jedno z najpiękniejszych, najbardziej majestatycznych miejsc na całej planecie. Kiedy jego uczniowie zaczęli przygotowywać się do wyprawy, Luke odszukał Umwaw Moolis. Wysoka przywódczyni stada powaŜnie wysłuchała jego cokolwiek niezwykłej prośby i obiecała, Ŝe uczyni wszystko, co tylko będzie mogła, by ją spełnić. Nieco później Luke udał się do Domu Uzdrowicieli, w którym konał stary Drub McKumb, naszpikowany środkami uśmierzającymi ból, ale nadal dręczony hulającymi w jego mózgu koszmarami. - Zabić cię! - MęŜczyzna szarpnął się, ale przytrzymujące go pasy nie puściły. Piorunował Luke'a spojrzeniem nie widzących błękitnych oczu. Z wściekłością wymachiwał na oślep rękami, usiłując dosięgnąć go palcami, zakrzywionymi jak prawdziwe szpony. - To wszystko trucizna! - krzyczał. - Widzę cię! Widzę mroczną otoczkę wokół twojego ciała! Ty jesteś nim! Ty jesteś nim! WypręŜył się, wyginając ciało w łuk nad diagnostycznym łoŜem. MoŜna było odnieść wraŜenie, Ŝe jego pełne przeraŜenia okrzyki są wyciskane z wnętrzności ciała przez piekielny magiel. Luke poznał najciemniejsze miejsca w całym wszechświecie. Zapuścił się do najbardziej mrocznych zakamarków własnego mózgu. Doświadczył większego zła niŜ jakikolwiek inny człowiek podąŜający szlakami, po których ciągnęły go siły Mocy... Mimo to tylko z trudem powstrzymywał się, by nie odwrócić się i nie odejść. - Ubiegłej nocy odwaŜyliśmy się nawet podać mu dawkę yarrocku - odezwał się dyŜurny uzdrowiciel, niewysoki i szczupły Ithorianin o skórze ubarwionej w piękne zielono-Ŝółte pasy. Istota miała na sobie purpurowy lniany płaszcz, pozbawiony jakichkolwiek ozdób. - Wygląda na to, Ŝe poprzednie dawki, dzięki którym miał na tyle jasny umysł, by przylecieć tu stamtąd, skąd wystartował, spowodowały przewraŜliwienie jego organizmu. Za pięć albo sześć dni spróbujemy podać mu następną. Luke popatrzył na wykrzywioną, zniekształconą twarz starego przemytnika. - Jak sam widzisz - ciągnął tymczasem uzdrowiciel - wewnętrzne postrzeganie bólu i trwogi powoli ustępuje. Obecnie utrzymuje się na poziomie dziewięćdziesięciu trzech procent wartości, jaką miało w chwili, kiedy go tu przywieziono. Wiem, Ŝe to niewielka róŜnica, ale zawsze róŜnica. - To on! On! ON! - zawył męŜczyzna. Kropelki piany opryskały jego siwą poplamioną brodę. Kto? - Nie radziłbym, mistrzu Skywalkerze, Ŝebyś próbował nawiązać jakikolwiek kontakt z jego mózgiem, dopóki nie osiągnie przynajmniej pięćdziesięciu procent. - Rozumiem - odrzekł łagodnie Luke. „Zabić was wszystkich". I: „Gromadzą się". - Czy dysponujesz zapisem wszystkiego, co powiedział? - O, tak. - Ogromne brązowozłociste oczy mrugnęły na znak potwierdzenia. - MoŜesz zapoznać się z tym, jeŜeli skorzystasz z terminala komputerowego, umieszczonego w niszy na korytarzu. Nic z tego nie mogliśmy zrozumieć. MoŜe jego słowa będą miały większy sens dla ciebie. Niestety, nie miały. Luke zapoznał się ze wszystkimi niezrozumiałymi jękami i wrzaskami. Wysłuchał urywków słów i zdań, których reszty mógł tylko się domyślać. Od czasu do czasu słyszał jednak wyraźniej nie powiązane ze sobą okrzyki: „Solo! Solo! Czy mnie słyszysz? Dzieci... Zło... Zbierają się tam... Zabić was wszystkich!" NajwaŜniejsza jest interpunkcja-pomyślał z kwaśną miną Luke, wyjmując słuchawkę z ucha. - Czy to jest jedna myśl, czy trzy? A moŜe tylko krwotok myśli, związanych z koszmarami dręczącymi nieszczęśnika? Z kieszeni u pasa wyjął kawałek wydruku, sporządzonego nieco wcześniej tego ranka za pomocą świetlnego pióra, którym rejestrował szeregi losowych liczb, generowanych przez Nichosa. Zapoznał się takŜe z dołączonym do niego wykazem, jaki kilka godzin później kazał sporządzić centralnemu komputerowi stada. Nie wiedział, co to wszystko mogło oznaczać, ale sam fakt, Ŝe w sposób oczywisty coś jednak oznaczało, wprawiał go w niepokój. Usłyszał dobiegający z korytarza odgłos kroków; charakterystyczny głośny stuk modnych, ale

szalenie niepraktycznych butów Cray. Uśmiechnął się do siebie. MoŜna było mieć pewność, Ŝe nawet wówczas, kiedy kobieta wyruszy na wycieczkę po dŜungli, ubierze się tak modnie, jak tylko zdoła. Usłyszał jej głos, znamionujący zwykłą pewność siebie, czasami nawet graniczącą z szorstkością. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy miał okazję słyszeć ten głos coraz częściej i częściej. - Prawdę mówiąc, wszystko sprowadza się do problemu, jak powiększyć czterokrotnie czułość obwodów scalonych, Ŝeby uzyskać generator przebiegów wzorcowych zamiast liniowych. Luke wiedział, Ŝe Cray naleŜy do najlepszych ekspertów w swojej dziedzinie. Jego wiedza na temat programowania androidów i rozumienia, co dzieje się w ich mózgach, zaczynała się i kończyła na tym, w jaki sposób wyperswadować Threepiowi najmniej praktyczne pomysły dotyczące opiekowania się dziećmi Hana i Leii... Mimo to jego zmysły i wraŜliwość na najlŜejsze zmiany intonacji ludzkiego głosu pozwoliły mu wykryć w słowach kobiety rozpaczliwą, chociaŜ zapewne podświadomą próbę przekonania samej siebie, a takŜe chęć rozproszenia własnych wątpliwości. - Hayvlin Vesell z Ośrodka Podstawowych Badań Technomicznych twierdzi w swoim artykule, Ŝe powinniśmy powrócić do stosowania starych obwodów scalonych, opartych na ksylenie, z uwagi na ich większą rozdzielczość przechowywania informacji. Kiedy wrócę do Instytutu... - Właśnie to usiłuję ci wytłumaczyć, doktor Minglo... Cray. - Głos ithoriańskiego uzdrowiciela przypominał kołysankę śpiewaną przez leśne wiatry. - Bez względu na to, jak skutecznie rozdzielisz informację, to wszystko okaŜe się niemoŜliwe. Prawdopodobnie jedyną odpowiedzią, jaką uzyskasz, będzie fakt, Ŝe Ŝadna odpowiedź nie istnieje. Nichos moŜe po prostu nie być zdolny do okazywania ludzkich uczuć. - Och, przypuszczam, Ŝe jeŜeli chodzi o to, nie masz racji. -Aksamitny głos Cray wskazywał na to, Ŝe kobieta odzyskała pewność siebie. Równie dobrze mogła była dyskutować z kolegą specjalistą na temat problemów, związanych z językami programowania. - Zanim odrzucimy taką moŜliwość, z pewnością czeka nas jeszcze mnóstwo wytęŜonej pracy. Opowiadano mi takŜe, iŜ podczas eksperymentów z zakresu przyspieszonego nauczania moŜna dojść do rewelacyjnych rezultatów, jeŜeli przyjąć określoną wielokrotność prędkości przyswajania przez ludzki mózg róŜnych informacji. Zapisałam się na kolejny kurs przyspieszonego nauczania, tym razem z dziedziny dynamiki określania wzorów informacyjnych... Jej głos stopniowo cichnął coraz bardziej. Czeka nas jeszcze mnóstwo wytęŜonej pracy - pomyślał Luke. Współczując kobiecie, przycisnął dłoń do czoła. Cray miała taką samą odpowiedź na wszystkie problemy. Bez względu na cenę, jaką miała zapłacić, kaŜdy problem mógł być rozwiązany, pokonany, przezwycięŜony, jeŜeli poświęciłaby mu dostatecznie duŜo czasu i pracy. Luke wiedział, Ŝe w tym przypadku koszty, jakie poniesie Cray, będą ogromne. Dobrze pamiętał, co się działo w ciągu kilku pierwszych tygodni po tym, jak u Nichosa wystąpiły objawy niewytłumaczalnego zwyrodnieniowego uwiądu systemu nerwowego. Przypominał sobie, jak Cray pojawiała się, by wziąć udział w porannych ćwiczeniach, chociaŜ całymi nocami korzystała z umoŜliwiających przyspieszoną naukę urządzeń, które sama przetransportowała na Yavin Cztery. Zdenerwowana, wyczerpana i rozdraŜniona, nie powiedziała ani Luke'owi, ani nikomu innemu, Ŝe poddaje się hipnozie i zaŜywa narkotyki. śe chce jeszcze szybciej poznawać najnowsze osiągnięcia nauki, aby więcej wiedzieć i rozumieć. śe pragnie ocalić człowieka, którego kocha, zanim będzie na to za późno. Luke pamiętał takŜe te straszliwe noce, spędzone w ośrodku medycznym na Coruscant, kiedy Nichos przebywał w szpitalu, a Cray ślęczała nad własnymi projektami i ponaglała dostawców niezbędnych części. Pragnęła wygrać wyścig z chorobą, a tymczasem na jej oczach ciało narzeczonego słabło i zanikało. Cray dokonała prawdziwego cudu. Ocaliła Ŝycie człowieka, którego kochała. Ocaliła... poniekąd. Człowieka, który pamiętał cały tekst starej piosenki z czasów dzieciństwa, ale nie potrafił określić, jakie uczucia - radość, smutek czy tęsknota - wiąŜą się z jej wspomnieniem. - Luke? Mistrz Jedi usłyszał dobiegający z korytarza odgłos lekkich kroków, któremu towarzyszyło ciche brzęczenie serwomotorów Threepia. Po chwili na progu małej komnaty stanęły oba androidy - złocisty i srebrzystoszary, wyposaŜony w bladą ludzką twarz o niebieskich oczach. - Czy te liczby losowe, które wygenerowałem, powiedziały ci coś ciekawego? Na srebrzystej powierzchni lewego ramienia i ręki męŜczyzny--androida było widać ślady wyschniętych kropel wody, jakby Nichos przebywał zbyt blisko wodospadu. Luke zastanawiał się, w jaki sposób odczucie piękna krajobrazu, oglądanego wspólnie z ukochaną kobietą, zostało zarejestrowane w jego bazach danych. - Tak, to są z pewnością współrzędne - odparł, po czym dotknął wydruku leŜącego przed nim na blacie stołu. - Współrzędne punktu znajdującego się gdzieś w Mgławicy Stokrotka, na samym skraju Odległych RubieŜy, jeszcze dalej niŜ system K-Siedem-Czterdzieści dziewięć. Nic tam nie ma; nigdy

zresztą niczego nie było, ale... Poprosiłem Umwaw Moolis, Ŝeby wypoŜyczyła mi jakiś statek. Mam przeczucie, Ŝe mimo wszystko powinienem polecieć tam i sprawdzić. Jedną z najtrudniejszych lekcji dotyczących władania Mocą, jakie musiał przyswoić sobie mistrz Skywalker, było niezwracanie uwagi na konkretną, dającą się udowodnić rzeczywistość i ufanie własnym przeczuciom. Obecnie ludzie bardzo rzadko zadawali pytania człowiekowi, który potrafił zniszczyć Pogromcę Słońc. - Czy będę mógł polecieć z tobą, mistrzu Skywalkerze? - zapytał złocisty android. - Oczywiście, Ŝe tak, Threepio. - Nichos cofnął się o pół kroku, Ŝeby móc lepiej mu się przyjrzeć. - Ja teŜ polecę. Liczę na to, Ŝe Cray takŜe. Odwrócił głowę i w tej samej chwili mistrz Jedi usłyszał dobiegający z korytarza odgłos szybkich kroków Cray. Po sekundzie młoda kobieta stanęła na progu komnaty nauczyciela. - Na co liczysz? - zapytała, zwracając się do narzeczonego. Objęła go w pasie i uśmiechnęła się niemal dokładnie w taki sam sposób jak zawsze. Luke zauwaŜył jednak, Ŝe w odpowiedzi na jej gest młody męŜczyzna uniósł rękę i połoŜył dłoń na ramieniu kobiety z niemal niedostrzegalnie krótkim opóźnieniem. Jak przypuszczał, Cray pojawiła się, ubrana w elegancki biało-czarny kostium. Jej twarz była starannie umalowana, a blond włosy przewiązane jaskrawą szarfą. - Na to, Ŝe polecisz z Lukiem i Threepiem do Mgławicy Stokrotka, by odszukać to... czymkolwiek to jest. śeby sprawdzić przeczucie mistrza Skywalkera. - Och, ale ja... - W ostatniej chwili urwała i nie powiedziała, dlaczego się sprzeciwia. Luke podejrzewał, Ŝe mogło chodzić o chęć kontynuowania procesu rehabilitacji Nichosa i przywracania mu ludzkich cech, czym Cray miała się zajmować pod kierunkiem Tom-li Ela. Zobaczył jednak, Ŝe kobieta bierze się w garść i spogląda na niego, nie potrafiąc ukryć niepokoju. - Co się stało, Luke'u? Nichos powiedział mi rano o tym doświadczeniu z generowaniem ciągów liczb losowych. - To moŜe jeszcze nic nie znaczyć. - Luke wstał od stolika, wyłączył monitor i schował wydruk z rzędami liczb do kieszeni u pasa. - Poza tym oboje przylecieliście tu, Ŝeby pracować. śeby pomóc ci, Nichosie. Tonie... - Ty takŜe byłeś zajęty swoją pracą w akademii na Yavinie Cztery - przerwała Cray. Spojrzała z powagą w oczy mistrza Skywalkera. Oboje byli mniej więcej tego samego wzrostu. - A mimo to przyleciałeś tu, by nam pomóc. - Nie wiesz, co cię tam czeka, Luke'u. - Nichos połoŜył dłoń na ramieniu nauczyciela. - MoŜesz spotkać lordów dysponujących resztkami imperialnej floty i pragnących zostać wielkimi admirałami. MoŜesz natknąć się na ambitnych ksiąŜąt, następców tronów prastarych rodów władających systemami sektora Senexa, którzy myślą, Ŝe uda im się powiększyć zakres własnej władzy... W kaŜdej chwili moŜe zdarzyć się tam coś nowego. Lepiej będzie, jak poprosisz Umwaw Moolis, Ŝeby wypoŜyczyła ci większy statek. Odległe RubieŜe. Przed wielu laty Luke określił z dosyć duŜą dokładnością planetę Tatooine, na której się wychowywał - a która była jednym ze światów znajdujących się w niedostępnym, rzadko zaludnionym rejonie galaktyki - mianem miejsca najbardziej odległego od tętniącego Ŝyciem centrum wszechświata. Od tamtych czasów odwiedzał jednak planety, w porównaniu z którymi Tatooine wyglądała jak Coruscant podczas Tygodnia Karnawału, ale nie zapomniał swojej dawnej definicji... I dokładnie to samo mógł powiedzieć teraz na temat większości pozostałych światów tworzących Odległe RubieŜe. Opasłe szkarłatne słońca, okrąŜane przez zamarznięte kule metanu albo amoniaku. Gorące błękitnobiałe gwiazdy, których Ŝar spalał pobliskie planety na popiół. Pulsary i okrąŜające je światy, które na przemian to zamarzały, to tajały. Całe gromady gwiazd, przeniknięte szczątkowym promieniowaniem tak silnym, Ŝe mogłoby ściąć białko jakichkolwiek istot, których nie rozerwałyby na kawałki zmagające się ze sobą siły grawitacji... Wszędzie w galaktyce było mnóstwo nie zamieszkanych planet w kształcie metalowych albo skalnych kul. Ich eksploatacja była na ogół zbyt kosztowna z uwagi na panujące warunki: wysoką temperaturę, siły przyciągania albo sąsiedztwo niebezpiecznych miejsc w rodzaju gazowych mgławic i czarnych dziur wydzielających śmiercionośne promieniowanie. Właśnie to miała na myśli Leia, kiedy powiedziała Cray, iŜ odległości pomiędzy systemami gwiezdnymi bywają czasem tak duŜe, Ŝe jeŜeli nie ma powodu ich odwiedzać, bardzo łatwo moŜna zapomnieć nie tylko o pojedynczych planetach czy gromadach, ale nawet o całych sektorach. Tu, na Odległych RubieŜach, Imperium nigdy nie przejmowało się prawami obowiązującymi na poszczególnych światach. Opancerzony krąŜownik zwiadowczy „DrapieŜny Ptak", który Ithorianie poŜyczyli Luke'owi, wyskoczył z nadprzestrzeni w sporej odległości od ogromnej kuli świecącego pyłu i zjonizowanych gazów, oznaczonej na gwiezdnych mapach jako Mgławica Stokrotka. - Jesteś pewien, Ŝe właśnie to miejsce wskazywały wygenerowane przez niego losowe współrzędne? - zapytała z powątpiewaniem Cray, zapoznając się z informacjami na temat obszaru,