alien231

  • Dokumenty8 985
  • Odsłony462 563
  • Obserwuję286
  • Rozmiar dokumentów21.8 GB
  • Ilość pobrań381 770

84. Lucerno James- Próba bohatera

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

84. Lucerno James- Próba bohatera.pdf

alien231 EBooki S ST. STAR WARS - (SERIA).
Użytkownik alien231 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 332 stron)

4 James Lucerno - Próba bohatera

5 Mojemu synkowi Jake’owi i Nowej erze Jedi

6 NIEZNANE REGIONY GROMADAGWIEZDNA SSI-RUUKÓW BakuraEndorVaronat IsonBespin Hoth SEKTORY SENEKSA- -JUVEKSA SEKTOR ELROODA GROMADA MINOS SEKTOR KATHOLA DZIKIE PRZESTWORZA Sullusta Eriadu Clak’dor VII Sluis Van Dagobah Zhar Alzoc III Umgul Naboo Rimmiañskiszlakhandlowy Koreliañski szlak handlowy TrasanaKoreliê Tatooine Ryloth Rodia Bothawui Roon PRZESTW ORZA BOTHAN ŒRODKOW E RUBIE ODLEG£E RU RUBIE¯E REJON EKSPANSJI Yag’Dhul Tynna Gyndina Rhommamool Osarian G Ith OrdMantell AnobisVortexBilbringiReecee Coruscant Duro Fondor KOLONIE (Alderaan) Kuat Korelia Commenor G£ÊBOKIE J¥DROGROM ADA KOORNACHT galaktyki Œwiaty j¹dra W EW NÊTRZNE

7 Barab I Pzob Gamorra Kessel Honoghr E¯E BIE¯E Nal Hutta Ilezja PRZESTW O RZA H U TTÓ W BimmisaariKashyyyk Tholatin Kalam ar SZCZ¥TKI GROM ADY CRON GROMADA TION GROMADA HAPES szlak handlowy Myrkr Obroa-skai Perlemiañski Almania Wayland SEKTOR MERIDIANA Yavin Hydiañska droga SEKTOR WSPÓLNY RAM IÊ TINGEL Belkadan(Helska)Bastion (Sernpidal) Dubrillion MuunilistDantooine Yaga Mniejsza GarquiAgamar Dathomira hor IMPERIUM Hydiañska droga Corulag Chandrila Brentaal Esseles Rhinnal Rallttiir Perlemiañski szlak handlowy

8 44 lata przed Now¹ nadziej¹ Uczeñ Jedi czêœæ I i II 32 lata przed Now¹ nadziej¹ Gwiezdne Wojny czêœæ I: Mroczne widmo 22 lata przed Now¹ nadziej¹ Gwiezdne Wojny czêœæ II 20 lat przed Now¹ nadziej¹ Gwiezdne Wojny czêœæ III 3 lata po Nowej nadziei Gwiezdne Wojny czêœæ V: Imperium kontratakuje Opowieœci ³owców nagród 3,5 roku po Nowej nadziei Cienie Imperium 4 lata po Nowej nadziei Gwiezdne Wojny czêœæ VI: Powrót Jedi Opowieœci z pa³acu Hutta Jabby Wojny ³owców nagród: Mandaloriañska zbroja Spisek Xizora Twardy towar Pakt na Bakurze 6,5–7,5 roku po Nowej nadziei X-skrzyd³owiec: Eskadra £obuzów Ryzyko Wedge’a Pu³apka z Krytos Wojna o bactê Eskadra Widm ¯elazna Piêœæ Dowódca Solo 14 lat po Nowej nadziei Kryszta³owa gwiazda 16–17 lat po Nowej nadziei Trylogia Kryzys Czarnej Floty: Przed burz¹ Tarcza k³amstw Próba tyrana 17 lat po Nowej nadziei Nowa rebelia 18 lat po Nowej nadziei Trylogia koreliañska: Zasadzka na Korelli Napaœæ na Selonii Zwyciêstwo na Centerpoint Gwiezdne Wojny: Powieœci

9 10–0 lat przed Now¹ nadziej¹ Trylogia Hana Solo: Rajska pu³apka Gambit Huttów Œwit Rebelii ok. 2–5 lat przed Now¹ nadziej¹ Przygody Landa Calrissiana: Myœloharfa Sharów Ogniowicher Oseona Gwiazdogrota ThonBoka Przygody Hana Solo: Han Solo na Krañcu Gwiazd Zemsta Hana Solo Han Solo i utracona fortuna Gwiezdne Wojny czêœæ IV: Nowa Nadzieja 0–3 lata po Nowej nadziei Opowieœci z kantyny Mos Eisley Spotkanie na Mimban 8 lat po Nowej nadziei Œlub ksiê¿niczki Leii 9 lat po Nowej nadziei Trylogia Thrawna: Dziedzic Imperium Ciemna Strona Mocy Ostatni rozkaz X-skrzyd³owiec: Zemsta Isard 11 lat po Nowej nadziei Trylogia Akademia Jedi: W poszukiwaniu Jedi Uczeñ Ciemnej Strony W³adcy Mocy Ja, Jedi 12–13 lat po Nowej nadziei Dzieci Jedi Miecz Ciemnoœci Planeta zmierzchu X-skrzyd³owiec: Wojownicy z Adumara 19 lat po Nowej nadziei Duologia Rêka Thrawna: Widmo przesz³oœci Wizja przysz³oœci 22 lata po Nowej nadziei Najm³odsi rycerze Jedi: Z³ota Kula Œwiat Lyrica Obietnice Wyprawa Anakina Forteca Vadera Ostrze Kenobiego 25 lat po Nowej nadziei Nowa era Jedi: Wektor Pierwszy Mroczny przyp³yw I: Szturm Mroczny przyp³yw II: Inwazja Agenci Chaosu I: Próba bohatera 23–24 lata po Nowej nadziei M³odzi rycerze Jedi: Spadkobiercy Mocy Akademia Ciemnej Strony Zagubieni Miecze œwietlne Najciemniejszy Rycerz Oblê¿enie Akademii Jedi Okruchy Alderaana Sojusz Ró¿norodnoœci Mania wielkoœci Nagroda Jedi Zaraza Imperatora Powrót na Ord Mantell Tarapaty w Mieœcie w Chmurach Kryzys na Crystal Reef Kiedy co siê wydarzy³o

11 R O Z D Z I A £  Je¿eli s³oñce systemu by³o zaniepokojone tym, co dzia³o siê na powierzchni i w przestworzach wokó³ czwartej planety, nie dawa³o ni- czego po sobie poznaæ. Wype³niaj¹c atmosferê ciep³ym z³ocistym bla- skiem, œwieci³o równie spokojnie i jasno jak wówczas, kiedy bitwa do- piero siê zaczyna³a. Cierpia³ tylko ujarzmiony œwiat, czego dowodzi³y sk¹panews³onecznymblaskuranynajegopowierzchni.Okolice,które kiedyœ mieni³y siê zieleni¹, b³êkitem lub biel¹, przybra³y teraz barwê rudobrunatn¹ albo popielatoszar¹. Spomiêdzy przera¿onych chmur wznosi³y siê k³êby dymu ze spustoszonych miast i czarnych œcie¿ek, wypalonych w ciemnej zieleni iglastych lasów. Dna wysuszonych gór- skich jezior i p³ytkich mórz kry³y siê w ob³okach przegrzanej pary. W g³êbi otaczaj¹cych planetê chmur popio³ów i wyrzuconych w powietrze szcz¹tków unosi³ siê gwiezdny okrêt, g³ówny sprawca wszystkich zniszczeñ. Wygl¹da³ jak gigantyczne jajo wykonane z korala yorik. Jego szorstk¹ czarn¹ powierzchniê zdobi³y tu i ówdzie b³yszcz¹ce niczym wulkaniczne szkliwo g³adkie plamy. W mrocz- nych wg³êbieniach chropowatej pow³oki kry³y siê wyrzutnie rakiet i dzia³a plazmowe. Inne, jeszcze g³êbsze, podobne do kraterów jamy mieœci³y dovin basale, które nie tylko napêdza³y okrêt, ale tak¿e chro- ni³y go, poch³aniaj¹c energiê laserowych strza³ów. Z dziobowej i rufowej czêœci jednostki wystawa³y krwistoczerwone i b³êkitne ra- miona. Niczym skorupiaki przyczepi³y siê do nich, podobne do astero- id, gwiezdne myœliwce. Wokó³ okrêtu roi³o siê od mniejszych stat- ków. Piloci jednych usuwali odniesione w trakcie bitwy uszkodzenia; inni uzupe³niali zapasy energii systemów uzbrojenia, kilku zaœ trans- portowa³o ³upy ze spustoszonej planety.

12 Nieco dalej od miejsca bitwy unosi³ siê o wiele mniejszy okrêt. Jego fasetkowa pow³oka sprawia³a wra¿enie wypolerowanej po- wierzchni klejnotu. Od czasu do czasu niektóre fasetki rozjaœnia³y siê albo gas³y. Wygl¹da³o to, jakby jedne sektory przekazywa³y s¹- siednim wa¿ne informacje. W dolnej czêœci kanciastego dziobu okrêtu, na poduszkach kryj¹- cych podobny do grzêdy stojak, siedzia³a ze skrzy¿owanymi nogami posêpna chuda istota. Obserwowa³a unosz¹ce siê w przestworzach przedmioty i szcz¹tki, pêdzone przez grawitacyjne si³y w okolice jej jednostki. Spogl¹da³a obojêtnie na fragmenty rozerwanych okrêtów liniowych i myœliwców Nowej Republiki. Nie okazywa³a ¿adnych uczuæ na widok ubranych w pró¿niowe skafandry cia³, zastyg³ych w najró¿niejszych pozach. Chyba nie widzia³a pocisków, które nie wybuch³y, bo nie dotar³y do celu. W pewnej chwili jej uwagê zwró- ci³ podziurawiony kad³ub cywilnego statku. Napis na burcie g³osi³ „Rozpadlina Pengi”. W niewielkiej odleg³oœci unosi³ siê sczernia³y szkielet obronnej platformy. Nieopodal przewala³ siê bezw³adnie z burty na burtê wy- palony wrak gwiezdnego kr¹¿ownika. Ju¿ wkrótce mia³ roztrzaskaæ siê o powierzchniê planety. Wysysane przez pró¿niê, z jego wnêtrza niczym z siewnika wysypywa³y siê ró¿ne przedmioty. W innym miej- scu wype³niony uchodŸcami transportowiec zosta³ pochwycony przez szpikulec pêkatego zdobywczego statku, który wci¹ga³ go do wnê- trza gigantycznego okrêtu. Siedz¹ca istota patrzy³a na to wszystko, nie okazuj¹c ani rado- œci, ani wspó³czucia. Zniszczenia by³y podyktowane najzwyklejsz¹ koniecznoœci¹. Musia³o siê tak staæ. W tylnej czêœci grzêdy dowodzenia sta³ m³ody akolita. Przeka- zywa³ najnowsze informacje, jakie otrzymywa³ od cienkiego stwo- rzenia, przyczepionego szeœcioma cienkimi nogami do wewnêtrznej powierzchni jego prawego przedramienia. – Zwyciê¿yliœmy, eminencjo – odezwa³ siê w pewnej chwili. – Nasze si³y powietrzne i l¹dowe opanowa³y g³ówne skupiska ludnoœci, a koordynator wojenny zainstalowa³ siê w p³aszczu. – Akolita zerk- n¹³ na przytwierdzonego do przedramienia odbiorczego villipa, któ- rego ³agodny bioluminescencyjny blask rozjaœnia³ pomieszczenie chyba bardziej ni¿ sk¹pe oœwietlenie grzêdy dowodzenia. – Wojsko- wy taktyk komandora Tli jest przekonany, ¿e przechowywane tam astrogacyjne mapy i historyczne dane oka¿¹ siê podczas naszej kam- panii bardzo cenne.

13 Kap³an Harrar przeniós³ spojrzenie na wielki okrêt. – Czy taktyk powiadomi³ komandora Tlê o swojej opinii? Akolita zawaha³ siê, zanim siê odezwa³, co samo w sobie wy- starczy³o za odpowiedŸ. Ale Harrar i tak pragn¹³ j¹ us³yszeæ. – Nasze przybycie nie wprawi³o komandora w zachwyt, emi- nencjo – odrzek³ w koñcu akolita. – Co prawda, dowódca nie oœwiadczy³ wprost, ¿e uwa¿a sk³adanie ofiar za coœ zbytecznego; stwierdzi³ jednak, ¿e dziêki pomyœlnemu przebiegowi dotychcza- sowej kampanii nie musi uciekaæ siê do pomocy religijnych nad- zorców. Obawia siê, ¿e nasza obecnoœæ mo¿e tylko utrudniæ jego zadanie. – Komandor Tla nie potrafi poj¹æ, ¿e anga¿ujemy wroga na ró¿nych frontach – oznajmi³ Harrar. – Przeciwników mo¿na bardzo ³atwo zmusiæ do pos³uszeñstwa. Nikt jednak nie zagwarantuje, ¿e wrogowie nawróc¹ siê na nasz¹ wiarê. – Czy mam przekazaæ tê opiniê komandorowi, eminencjo? – zapyta³ akolita. – To nie twoje zadanie – burkn¹³ kap³an. – Sam siê tym zajmê. Harrar, samiec w œrednim wieku, wsta³ i podszed³ do prze- zroczystego wieloboku. Sta³ tam jakiœ czas ze splecionymi z ty³u g³owy trójpalczastymi d³oñmi. W religijnym zapale pozosta³e palce poœwiêci³ podczas ró¿nych rytualnych ceremonii. Jego szczup³e cia- ³o okrywa³a luŸna szata o pastelowych barwach, a d³ugie czarne w³osy ukrywa³a starannie spleciona chusta. Na karku widnia³y wyciête w skórze i wypchniête przez koœci krêgos³upa znaki, które porusza- ³y siê przy ka¿dym ruchu g³owy. Harrar chwilê spogl¹da³ na obracaj¹c¹ siê tarczê planety. – Jak nazywa siê ten œwiat? – zapyta³ w koñcu. – Obroa-skai, eminencjo. – Obroa-skai... – powtórzy³ kap³an, jakby myœla³ g³oœno. – Co oznacza ta nazwa? – Na razie tego nie wiemy – odrzek³ akolita. – Bez w¹tpienia odkryjemy to, kiedy zapoznamy siê ze zdobytymi informacjami. Harrar uczyni³ praw¹ rêk¹ gest na znak, ¿e jego rozmówca mo¿e odejœæ. – To i tak nie ma najmniejszego znaczenia – powiedzia³. Ujrza³ k¹tem oka jakiœ b³ysk i odwróci³ g³owê w kierunku pla- nety Obroa-skai. Z jej cienia wy³oni³a siê koralowa kanonierka. Ru- fowe dzia³ka okrêtu plu³y ogniem w stronê czwórki œcigaj¹cych j¹ gwiezdnych myœliwców typu X, które z pewnoœci¹ ukry³y siê w mroku

14 zacienionej strony. Niewielkie X-skrzyd³owce bardzo szybko zmniej- sza³y odleg³oœæ dziel¹c¹ je od wiêkszej jednostki. Ryzykuj¹c prze- ci¹¿enie silników swoich gwiezdnych maszyn, czterej ludzie zasy- pywali kanonierkê b³yskawicami laserowych strza³ów. Harrar s³ysza³, ¿e piloci Nowej Republiki opanowali ca³kiem nieŸle sztukê wywo- dzenia dovin basali w pole, zmieniaj¹c czêstotliwoœæ i si³ê ognia laserowych dzia³ek. Ci czterej œcigali kanonierkê, opanowani prze- mo¿n¹ ¿¹dz¹ mordu. Ich pewnoœæ siebie i skupienie uwagi na jed- nym celu znamionowa³y cechy charakteru, o których Yuuzhanie nie powinni zapominaæ podczas dalszej kampanii. Tymczasem wojow- nicy rasy Yuuzhan Vong nie przejmowali siê takimi drobiazgami. Musieli siê jednak nauczyæ, ¿e pragnienie przetrwania odgrywa w psychice wrogów równie wa¿n¹ rolê jak œmieræ w wierzeniach Yuuzhan. Piloci kanonierki zmienili wektor lotu i skierowali siê ku wielkie- mu okrêtowi. Zapewne zamierzali skorzystaæ z os³ony, jak¹ mog³y im zapewniæ dzia³a jednostki komandora Tli. Czterej piloci myœliwców nie zrezygnowali z poœcigu. Z³amali szyk i jeszcze bardziej przyspie- szyli. Zaatakowali kanonierkê z czterech stron równoczeœnie. Wykonali swój manewr ze zdumiewaj¹c¹ precyzj¹. Usi³uj¹c pokonaæ opór dovin basali du¿ej jednostki, nie przestawali raziæ jej laserowymi b³yskawicami i jaskraworó¿owymi smugami pro- tonowych torped. Mniej wiêcej po³owê strza³ów poch³ania³y wy- twarzane przez dovin basale czarne mikrodziury, ale co najmniej drugie tyle trafia³o do celu. Raz po raz w kad³ubie szturmowej jed- nostki pojawia³y siê ogniste dziury. W przestworza szybowa³y bry³y czerwonawo-czarnego koralu yorik. Zaskoczona zaciek³oœci¹ ataku za³oga kanonierki kuli³a siê za os³on¹ tarcz. Zapewne czeka³a na chwilê wytchnienia, ale napastnicy nie rezygnowali. Uciekaj¹c¹ jednostkê raz po raz trafia³y energetyczne ciosy, które zmusza³y j¹ do zmiany kursu. W koñcu dovin basale zaczê³y dawaæ za wygran¹. Ujrzawszy, ¿e elementy obronne s³abn¹, za³oga wiêkszej jednostki postanowi³a przes³aæ energiê do systemów uzbrojenia. Rozpaczliwie chwytaj¹c siê ostatniej szansy ocalenia, przyst¹- pi³a do kontrataku. Z dziesi¹tków stanowisk artylerii pomknê³y w przestworza mœciwe nitki z³ocistego ognia. Myœliwce Nowej Re- publiki by³y jednak szybsze i zwrotniejsze. Atakuj¹c raz po raz, ich piloci przeorywali ognistymi smugami kad³ub bezbronnej kanonier- ki. Z g³êbokich ran i wypalanych przez lasery bruzd strzela³y fon- tanny zwêglonych tkanek. W pewnej chwili zniszczenie wyrzutni

15 plazmy zapocz¹tkowa³o ³añcuchow¹ eksplozjê stanowisk ogniowych sterburty. Ogniste rozb³yski przewêdrowa³y od dziobu do rufy. Sto- pione bry³y koralu yorik ci¹gnê³y siê za kanonierk¹ niczym smuga dymu. Z rdzenia zaczê³y siê wydobywaæ b³yski oœlepiaj¹cego œwiat- ³a. Skazany na zag³adê okrêt zmniejszy³ prêdkoœæ i zacz¹³ wirowaæ wokó³ osi. W koñcu, wstrz¹œniêty ostatnim paroksyzmem, znikn¹³ w kuli ognia, która p³onê³a zaledwie kilka sekund. Wygl¹da³o na to, ¿e w zapale walki zdecydowani na wszystko piloci X-skrzyd³owców zamierzaj¹ zaatakowaæ wielki okrêt. W ostat- niej chwili jednak zawrócili. Salwy z potê¿nych dzia³ przeciê³y po- bliskie przestworza, ale ¿aden pocisk nie trafi³ do celu. Poznaczona bliznami twarz Harrara by³a nieprzenikniona jak maska. W pewnej chwili kap³an odwróci³ g³owê i spojrza³ nad ra- mieniem na akolitê. – Zaproponuj komandorowi Tli, ¿eby jego ¿arliwi artylerzyœci pozwolili tym ma³ym uciec – odezwa³ siê, ani na chwilê nie trac¹c opanowania i pewnoœci siebie. – Mimo wszystko ktoœ musi prze¿yæ, ¿eby opowiedzieæ, co siê tu wydarzy³o. – Niewierni walczyli mê¿nie i zginêli jak bohaterowie – zary- zykowa³ akolita. Harrar odwróci³ g³owê jeszcze bardziej i popatrzy³ na rozmów- cê. W g³êboko osadzonych oczach kap³ana zab³ys³y iskierki zdzi- wienia. – Czy¿bym us³ysza³ w twoim g³osie cieñ szacunku? Akolita powa¿nie kiwn¹³ g³ow¹. – To by³a tylko uwaga, eminencjo. Gdyby chcieli zas³u¿yæ na mój szacunek, musieliby z w³asnej woli przyj¹æ prawdê, któr¹ im g³osimy. Na grzêdzie pojawi³ siê m³odszy stopniem pos³aniec. Oddaj¹c wojskowe honory, skrzy¿owa³ rêce na piersi i uderzy³ piêœciami w przeciwleg³e barki. – Belek tiu, eminencjo – oznajmi³. – Przynoszê wiadomoœæ, ¿e zgromadzono wszystkich jeñców. – Ilu? – Kilkuset, ró¿nych ras. Czy ¿yczysz sobie osobiœcie dokonaæ wyboru tych, których z³o¿ymy w ofierze? Harrar wyprostowa³ siê i poprawi³ fa³dy eleganckiej szaty. – Uczyniê to z prawdziw¹ przyjemnoœci¹.

16 Przezroczysta pieczêæ gardzieli transportowca otworzy³a siê i ukaza³a oczom kap³ana olbrzymi¹ ³adowniê. Wype³niali j¹ po brzegi jeñcy, pochwyceni na powierzchni i w przestworzach wokó³ planety Obroa-skai. Do pomieszczenia weszli najpierw towarzysz¹cy Har- rarowi stra¿nicy i s³udzy. Dopiero za nimi wp³yn¹³ sam kap³an. Pod- kuliwszy jedn¹ nogê i zwiesiwszy drug¹, siedzia³ na unosz¹cej siê poduszce. Utrzymywa³ j¹ w powietrzu niewielki pulsuj¹cy dovin basal o kszta³cie serca. Reaguj¹c na wydawane przez Harrara rozka- zy, móg³ przyczepiæ siê do sufitu, gdyby kap³an ¿yczy³ sobie znaleŸæ siê jeszcze wy¿ej. Potrafi³ tak¿e po¿eglowaæ w stronê którejkolwiek odleg³ej grodzi, gdyby Harrar wyda³ polecenie lotu w przód, w pra- wo albo w lewo. £adowniê zalewa³o jakrawe œwiat³o. Wydobywa³o siê z bio- luminescencyjnych ³at, rozmieszczonych w nieregularnych odstê- pach na suficie i œcianach. Pomieszczenie zosta³o podzielone na dwa równoleg³e rzêdy, licz¹ce po dwadzieœcia odizolowanych od siebie krêpuj¹cych obszarów. Za wytwarzanie ich i utrzymywanie odpo- wiada³y wiêksze dovin basale. W ka¿dym obszarze stali, st³oczeni ciasno obok siebie, naukowcy i badacze z ró¿nych planet: ludzie, Bothanie, Bithowie, Quarrenowie i Caamasjanie. Be³kotali coœ g³oœno w ojczystych jêzykach, jakby starali siê przekrzyczeæ wszystkich pozosta³ych. Selekcji mieli pilnowaæ odziani na czarno stra¿nicy uzbrojeni w amphistaffy. S³u¿¹ce zazwyczaj do transportu zaopa- trzenia koralowych skoczków, ogromne pomieszczenie cuchnê³o te- raz krwi¹, potem i wyziewami cia³ istot z ró¿nych planet. Przede wszystkim w powietrzu wyczuwa³o siê jednak przera- ¿enie. Harrar unosi³ siê na poduszce, kieruj¹c os³oniête kapturem oczy coraz to w inn¹ stronê. Cz³onkowie jego œwity zostali z ty³u, tak by kap³an móg³ unosiæ siê nad biegn¹cym œrodkiem ³adowni przejœciem i przygl¹daæ wiêŸniom, st³oczonym po obu stronach. Zanim jednak móg³ dotrzeæ w pobli¿e pierwszej pary krêpuj¹cych obszarów, mu- sia³ omin¹æ ogromny stos skonfiskowanych automatów. Setki robo- tów i androidów, rzuconych byle jak jedne na drugie, tworzy³o pl¹- taninê koñczyn, wysiêgników, wypustek, manipulatorów i innych mechanicznych podzespo³ów. Kiedy Harrar wyda³ rozkaz zatrzymania siê obok góry au- tomatów, te spoœród nich, które spoczywa³y na wierzchu, zadr¿a³y pod jego bezlitosnym spojrzeniem. Rozleg³o siê brzêczenie przeci¹- ¿onych serwomotorów. Obróci³y siê czerepy w kszta³cie kopu³ek,

172 – Próba bohatera prostopad³oœcianów i ludzkich g³ów. Z obudów wy³oni³y siê czujni- ki dŸwiêków. Niezliczone fotoreceptory nastawi³y siê na najwiêksz¹ czu³oœæ i ostroœæ. Chwilê póŸniej ze szczytu ruszy³a niewielka lawi- na. Kilka automatów, tocz¹c siê i kozio³kuj¹c, spoczê³o u stóp stosu, g³êboko pod powierzchni¹ pok³adu. Harrar skierowa³ zdumione spojrzenie na wykrzywionego pro- tokolarnego androida. Górn¹ praw¹ koñczynê automatu zdobi³a prze- paska z wielobarwnej tkaniny. Kap³an rozkaza³, aby poduszka pod- p³ynê³a w pobli¿e unieruchomionego mechanizmu. – Dlaczego niektóre z tych bluŸnierstw nosz¹ ubrania? – zapy- ta³ szefa swojej œwity. – Wygl¹da na to, eminencjo, ¿e pe³nili obowi¹zki pomocników naukowców – wyjaœni³ s³u¿¹cy. – Do bibliotek planety Obroa-skai mieli dostêp tylko ci, którzy zawarli kontrakt z wykwalifikowanymi badaczami. Opaska na rêce tej maszyny wskazuje, ¿e pracowa³a ona w tak zwanym Obroañskim Instytucie. Harrar sprawia³ wra¿enie wstrz¹œniêtego. – Chcesz powiedzieæ, ¿e szanowani naukowcy traktowali te przedmioty jak równych sobie? S³u¿¹cy kiwn¹³ g³ow¹. – Wszystko na to wskazuje, eminencjo – powiedzia³. Kap³an u³o¿y³ twarz w wyraz pogardy i obrzydzenia. – Pozwólcie maszynie myœleæ, ¿e jest równa ¿ywej istocie, a nie- d³ugo zacznie uwa¿aæ siebie za kogoœ lepszego. – Wyci¹gn¹³ rêkê i zerwa³ opaskê z koñczyny androida, po czym rzuci³ kawa³ek mate- ria³unapok³ad.–Dopilnujcie,¿ebyz³o¿onowofierzereprezentatywn¹ próbkê tych bluŸnierstw – rozkaza³ w³adczym tonem. – A pozosta³e wrzuæcie do ognia. – Jesteœmy zgubieni – z g³êbi stosu rozleg³ siê st³umiony syntetyzowany g³os. Kiedy siedz¹cy na poduszce Harrar skierowa³ siê do najbli¿szego krêpuj¹cego obszaru, wyci¹gnê³y siê ku niemu w b³agalnym geœcie ¿ywe koñczyny ró¿nych d³ugoœci, barw i kszta³tów. Niektórzy wiêŸ- niowie prosili go o zmi³owanie; wiêkszoœæ jednak milcza³a i tylko patrzy³a na niego z przera¿eniem. Kap³an zachowywa³ siê obojêt- nie, dopóki jego spojrzenie nie spoczê³o na cz³ekokszta³tnej istocie poroœniêtej d³ug¹ sierœci¹. Z wystaj¹cego czo³a stworzenia wyrasta- ³a para rogów w kszta³cie sto¿ków. Na obna¿onych d³oniach i sto- pach widnia³y œlady ciê¿kiej fizycznej pracy. Odciski i zgrubienia skóry nie mog³y jednak ukryæ inteligencji w kryszta³owo przejrzystych

18 oczach. Cz³ekokszta³tna istota by³a ubrana w pozbawiony rêkawów, podobny do worka strój, opadaj¹cy do kolan i przewi¹zany w pasie sznurem splecionym z jakichœ roœlin. – Do jakiej nale¿ysz rasy? – zapyta³ Harrar, zwracaj¹c siê do istoty w nienagannym basicu. – Jestem Gotalem. Harrar wskaza³ przewi¹zany w pasie strój przypominaj¹cy wo- rek. – Twoje ubranie przystoi bardziej pokutuj¹cemu grzesznikowi ni¿ naukowcowi – zauwa¿y³. – Kim jesteœ? – I jednym, i drugim, a zarazem ¿adnym z nich – odpar³ Gotal. – Jestem h’kigiañskim kap³anem. Harrar energicznie obróci³ siê na poduszce i popatrzy³ na cz³on- ków swojej œwity. – Mamy szczêœcie – powiedzia³. – ZnaleŸliœmy jakiegoœ œwiê- tego. – Przeniós³ spojrzenie z powrotem na Gotala. – Opowiedz mi coœ o swojej religii, h’kigiañski kap³anie. – Dlaczego interesujesz siê moimi wierzeniami? – Ach, ja tak¿e jestem wykonawc¹ rytua³ów – oznajmi³ Yuuz- hanin. – Je¿eli wolisz, mo¿esz zwierzyæ mi siê jak kap³an ka- p³anowi. – My, H’kigianie, wierzymy, ¿e najwiêksz¹ wartoœæ ma cnot- liwe ¿ycie – odpar³ szczerze Gotal. – To prawda, ale jakiemu celowi ma to s³u¿yæ? – zapyta³ Har- rar. – Zapewnieniu obfitych plonów, wywy¿szeniu siebie czy te¿ mo¿e zapewnieniu odpowiedniego miejsca w przysz³ym ¿yciu? – Cnota jest nagrod¹ sam¹ w sobie. Na twarzy yuuzhañskiego kap³ana odmalowa³o siê zaintere- sowanie. – Tak oœwiadczyli ci twoi bogowie? – Tak przedstawia siê nasza prawda – odpar³ wiêzieñ. – Jedna z wielu. – Jedna z wielu – powtórzy³ Harrar. – A z jak¹ prawd¹ zapoznali ciê Yuuzhanie? Je¿eli oœwiadczysz, ¿e uznajesz naszych bogów, mo¿e zastanowiê siê i darujê ci ¿ycie. Gotal spojrza³ na niego z niezm¹conym spokojem. – Tylko fa³szywy bóg móg³by ¿¹daæ œmierci tylu istot i zni- szczeñ tylu œwiatów – powiedzia³. – A zatem to prawda – stwierdzi³ Yuuzhanin. – Obawiasz siê œmierci.

19 – Nie bojê siê zgin¹æ w imiê prawdy – oznajmi³ Gotal. – Nie bojê siê, je¿eli moja œmieræ przyniesie ulgê w cierpieniu albo po³o¿y kres z³u i nienawiœci. – Cierpienie? – Harrar pochyli³ siê z³owieszczo ku jeñcowi. – Pozwól, ¿e powiem ci coœ o nim, kap³anie. Cierpienie jest esencj¹ ¿ycia. Ci, którzy uznaj¹ tê prawdê, rozumiej¹, ¿e tylko œmieræ uwal- nia ich od cierpienia. Pogodziliœmy siê z tym i dlatego nie boimy siê œmierci. – Wyprostowa³ siê, powiód³ spojrzeniem po wiêŸniach i podniós³ g³os tak, aby mogli us³yszeæ go wszyscy w wielkiej ³a- downi. – Nie ¿¹damy od was wiêcej ni¿ od siebie. Chcemy tylko, ¿ebyœcie odwdziêczyli siê bogom za ofiary, jakie ponieœli podczas stwarzania kosmosu. Sk³adamy im w ofierze cia³o i krew, aby ich dzie³o mog³o przetrwaæ. – Nasi bogowie nie wymagaj¹ od nas niczego oprócz dobrych uczynków – odezwa³ siê Gotal. – Uczynków, które wzbudzaj¹ niechêæ i nienawiœæ – parskn¹³ pogardliwie Yuuzhanin. – Je¿eli wymagaj¹ od was tylko tego, nic dziwnego, ¿e opuœcili was w potrzebie. – Nie czujemy siê opuszczeni – zaprotestowa³ wiêzieñ. – Mamy rycerzy Jedi. Przez t³um wiêŸniów przetoczy³a siê fala potakuj¹cych po- mruków. Z pocz¹tku ledwie s³yszalna, po chwili przybra³a na sile i przekonaniu. Harrar powiód³ spojrzeniem po stoj¹cych pod nim istotach. Za- skoczy³o go, jak ró¿ne mieli twarze: pomarszczone albo g³adkie, poroœniête sierœci¹ albo bezw³ose, z guzami, rogami albo g³êbokimi bruzdami o miêsistych albo cienkich wargach. Zamieszkuj¹ce inn¹ galaktykê istoty rasy Yuuzhan Vong stara³y siê kiedyœ wyelimino- waæ tak¹ ró¿norodnoœæ. Wybuch³y wojny, które trwa³y ca³e tysi¹cle- cia. Kosztowa³y œmieræ tylu ofiar i spowodowa³y zniszczenie tylu œwiatów, ¿e nie da³oby siê wszystkich zliczyæ. Tym razem jednak Yuuzhanie zamierzali byæ przezorniejsi. Planowali unicestwiæ tylko te ludy i planety, które by³y niezbêdne do dokoñczenia czystki. – Czy ci Jedi to wasi bogowie? – zapyta³ w koñcu Harrar, zwra- caj¹c siê do wiêŸnia. Gotal zastanawia³ siê chwilê czy dwie, zanim odpowiedzia³. – Rycerze Jedi s¹ stra¿nikami sprawiedliwoœci i pokoju. – A ta Moc, o której mi mówiono – dopytywa³ siê Yuuzhanin. – Jak móg³byœ j¹ opisaæ? Gotal rozci¹gn¹³ usta w lekkim uœmiechu.

20 – To coœ, czego nigdy nie dotkniesz – odpar³ cicho. – Gdybym nie wiedzia³, ¿e to niemo¿liwe, powiedzia³bym, ¿e wyskoczyliœcie z jej ciemnej strony. Zainteresowanie Harrara wyraŸnie wzros³o. – Chcesz powiedzieæ, ¿e ta Moc ma jasn¹ i ciemn¹ stronê? – Jak wszystko inne na tym œwiecie. – A któr¹ ty zajmujesz w stosunku do nas? – zapyta³ Yuuzhanin. – Jesteœ taki pewien, ¿e stoisz po jasnej stronie? – Wiem tylko to, czego uczy mnie serce. Harrar zastanawia³ siê chwilê nad tym, co us³ysza³. – A zatem ta walka to coœ wiêcej ni¿ zwyczajna wojna – stwier- dzi³ po chwili. – To zmagania bogów, a wy i my jesteœmy tylko na- rzêdziami. Gotal uniós³ dumnie g³owê. – To mo¿liwe – powiedzia³. – Ale ostateczny wynik ju¿ zosta³ ustalony. Harrar prychn¹³. – Niech to przekonanie przyniesie ci ulgê w ostatnich chwi- lach ¿ycia – burkn¹³. – Zapewniam, nie zosta³o ci ich wiele. – Pod- niós³ g³os i zwróci³ siê do st³oczonych jeñców. – A¿ dot¹d istoty waszych ras mia³y do czynienia tylko z yuuzhañskimi wojownikami i politykami. Dowiedzcie siê, ¿e dzisiaj przybyli prawdziwi archi- tekci waszego przeznaczenia. Odwróci³ g³owê i gestem zachêci³ cz³onków œwity, ¿eby do nie- go do³¹czyli. – Ta Moc to tylko dziwaczne, irracjonalne wierzenia – po- wiedzia³ cicho do s³u¿¹cego, który stan¹³ obok podtrzymywanej przez dovin basala poduszki. – Je¿eli jednak naprawdê zamierzamy nad nimi panowaæ, powinniœmy zrozumieæ, w jaki sposób jednoczy mi- liardy tak odmiennych istot. Musimy tak¿e unicestwiæ wszystkich Jedi. Skutecznie i raz na zawsze.

21 R O Z D Z I A £ Mimo i¿ galaktyka obfitowa³a w wiele cudów i dziwów, skupiska potê¿nych drzew i krzy¿uj¹cych siê ga³êzi podtrzymuj¹cych miasto Wookiech – Rwookrrorro – cieszy³y siê zas³u¿on¹ s³aw¹. Ogl¹dane z góry, na tle ciemnej zieleni bezdennego lasu, miasto sprawia³o nie- zwyk³ewra¿enie.Wygl¹da³o,jakbyocala³ozestraszliwych,najni¿szych poziomówd¿ungliKashyyykaijakoprzyk³addoskona³ejharmoniiprzy- rody i techniki, zosta³o powierzone opiece zachmurzonego nieba. Na skraju miasta – z daleka od okr¹g³ych domów, które wyra- sta³y z g¹bczastego pod³o¿a i trzyma³y siê pni gigantycznych wro- shyrów – na wierzcho³ku wielkiego konaru ³¹cz¹cego korony kilku drzew trwa³a uroczysta ceremonia ku czci nie koñcz¹cego siê cyklu narodzin i œmierci. Uczestniczy³o w niej dwadzieœcioro kilkoro Wookiech i istot ludzkich obojga p³ci. Wszyscy tworzyli kr¹g wokó³ drewnianego sto³u, który tak¿e by³ okr¹g³y. Jedni stali, inni kucali, a jeszcze inni siedzieli, ale na twarzach wszystkich malowa³ siê taki sam wyraz smutku i powagi. Jedyny wyj¹tek stanowi³y dwa automaty, C-3PO – Threepio i R2-D2 – Artoo-Detoo. Im tak¿e pozwolono wzi¹æ udzia³ w ceremonii, ale bez wzglêdu na okolicznoœci, na ich metalowych obliczach nie mog³y siê odmalowaæ ¿adne uczucia. C-3PO sta³ z g³ow¹ przekrzywion¹ na bok i rêkami zgiêtymi pod k¹tem rzadko spotykanym u istot, na wzór których go skonstru- owano. Dziwaczna postawa nie wydawa³a siê jednak z³ocistemu androidowi niczym niestosownym. Stanowi³a konsekwencjê szczegó- ³ów konstrukcyjnych i wiecznie zmieniaj¹cych siê wymagañ narzuca- nych serwomotorom, które pozwala³y mu poruszaæ siê i wykonywaæ

22 ró¿ne gesty. Obok androida tkwi³ nieruchomo jak pos¹g jego bary³- kowaty partner, robot Artoo-Detoo. Wci¹gn¹³ œrodkowy wspornik, a dwa boczne unieruchomi³ na powierzchni konara. Threepio zauwa¿y³, ¿e z miejsca, gdzie sta³, roztacza³ siê nie- zwyk³y widok. Konary pobliskich drzew ledwo majaczy³y w gêstej mgle; nie by³o nawet widaæ krêgu pobliskich ¿³obków, szkó³ i przed- szkoli. Przez gêste chmury tylko z trudem przedziera³y siê pierwsze promienie s³oñca, rozproszone i rozszczepione jak przez pryzmat. Threepio doszed³ do wniosku, ¿e ten widok z pewnoœci¹ wielu – ale nie jemu – zapiera dech w piersi. [Zgrromadziliœmysiê,¿ebyuczciæpamiêæChewbaccy,czcigodnego syna, ukochanego mê¿a, oddanego ojca, lojalnego przyjaciela i towa- rzysza broni, mistrza i bliskiego krrewnego wszystkich cz³onków kla- nu... przynajmniej w duchowym, je¿eli nie w tradycyjnym znaczeniu.] Wookie, który wypowiedzia³ te s³owa, nazywa³ siê Ralrrachen. Threepio jednak s³ysza³, ¿e najczêœciej nazywano go po prostu Ralr- ra. By³ stary i wysoki, nawet je¿eli porówna³o siê go z innymi istota- mi rasy Wookie. Od pozosta³ych odró¿nia³o go jednak coœ wiêcej ni¿ tylko niezwyk³y wzrost czy siwa sierœæ na twarzy. Ralrra mia³ dziwn¹ wadê wymowy, dziêki której istoty ludzkie mog³y rozumieæ wszystko, co mówi³. Gdyby mowê wyg³asza³ inny Wookie, popro- szono by Threepia, aby s³u¿y³ ludziom jako t³umacz. Tego poranka jednak ¿adna uczestnicz¹ca w ceremonii istota ludzka nie musia³a korzystaæ z jego umiejêtnoœci protokolarnego androida-poligloty. [To w³aœnie w nim p³omieñ buntu p³on¹³ z najwiêksz¹ si³¹] ci¹- gn¹³ Ralrra. Jego czarny nos dr¿a³, a rêce zwisa³y luŸno wzd³u¿ tor- su. [Czy to na Kashyyyku, czy gdzie indziej, Chewbacca by³ zawsze odwa¿ny i nieprzekupny. Mia³ serrce jak dziesiêciu, a si³ê i odwagê jak piêædziesiêciu Wookiech.] Chewbacca zgin¹³ szeœæ standardowych miesiêcy wczeœniej, podczas zakoñczonej katastrof¹ operacji ratunkowej. Straci³ ¿ycie na planecie Sernpidal, któr¹ wybrali do zniszczenia najeŸdŸcy rasy Yuuzhan Vong. Wszyscy ubolewali, ¿e cia³a Chewbaccy nigdy nie znaleziono. Gdyby uda³o siê przetransportowaæ zw³oki na rodzinny Kashyyyk, odby³aby siê uroczysta ceremonia pogrzebowa. Uczest- niczyæ w niej mogliby tylko najbardziej powa¿ani cz³onkowie ro- dziny. To, co istoty rasy Wookie robi³y ze zw³okami ziomków, sta- nowi³o pilnie strze¿on¹ tajemnicê. Jedni eksperci twierdzili, ¿e Wookie kremuj¹ cia³a swoich zmar³ych. Inni uwa¿ali, ¿e zw³oki s¹ albo grzebane w g¹szczu ga³êzi wroshyrów, albo opuszczane za

23 pomoc¹ pêdów winoroœli kshyy w mroczne g³êbiny d¿ungli, sk¹d istoty siê wywodzi³y. Jeszcze inni utrzymywali, ¿e cia³a zmar³ych Wookiech s¹ krojone na kawa³ki przy u¿yciu œwiêtych ostrzy ryyyk i pozostawiane na wybranych ga³êziach wroshyrów, sk¹d zabieraj¹ je drapie¿ne katarny albo ptaki kroyie. C-3PO uwa¿a³, ¿e nawet gdyby odbywa³a siê ceremonia pog- rzebowa, i tak nikt nie pozwoli³by mu wzi¹æ w niej udzia³u. Uczestnicy ceremonii ku czci Chewbaccy byli cz³onkami jego licznej i szeroko rozumianej rodziny. Chyba nikt jednak nie móg³by zaliczyæ do ich grona z³ocistego androida – a ju¿ w ¿adnym wypadku jego bary³ko- watego partnera, Artoo. Chocia¿ istoty z krwi i koœci bardzo czêsto styka³y siê z automatami, inteligentnymi i innymi, to w sprawach dotycz¹cych wiêzów rodzinnych albo pokrewieñstwa potrafi³y byæ wyj¹tkowo dra¿liwe. Obok Ralrry przykucn¹³ ojciec Chewbaccy, Attichitcuk, a obok niego siostra zabitego bohatera, br¹zowow³osa Kallabow. Nieco dalej siedzia³a wdowa po Chewbacce, Mallatobuck, i ich syn, Lumpawar- rump. Kiedy m³odzieniec pomyœlnie przeby³ ceremoniê wkroczenia w wiek dojrza³y, przybra³ imiê Lumpawaroo – w skrócie Waroo. Inni Wookie byli przyjació³mi, kuzynami, bratankami i siostrzeñcami za- bitego. Do grona tych ostatnich zalicza³ siê Lowbacca, rycerz Jedi. W ceremonii ku czci Chewbaccy uczestniczy³o tylko szeœcioro ludzi: pan Luke, pani Leia, pan Solo i trójka dzieci Solo: Anakin, Jacen i Jaina. Rzuca³a siê w oczy nieobecnoœæ Landa Calrissiana. Ciemnoskóry mê¿czyzna – ku wielkiemu zaniepokojeniu pana Hana – przys³a³ wiadomoœæ, ¿e udzia³ w uroczystoœci uniemo¿liwiaj¹ mu nieoczekiwane, choæ bli¿ej niesprecyzowane okolicznoœci. W cere- monii nie uczestniczy³a tak¿e ¿ona pana Luke’a, Mara. Z pewnoœci¹ wziê³aby w niej udzia³, gdyby nie nag³e pogorszenie stanu zdrowia. Jej organizm wyniszcza³a tajemnicza choroba, wskutek czego ko- bieta musia³a pozostaæ na Coruscant. Artystycznie rzeŸbiony stó³ poœrodku krêgu uczestników cere- monii spoczywa³ na kobiercu z liœci wroshyrów. Jego podstawê opla- ta³y ciemnozielone pêdy winoroœli kshyy, a okr¹g³y blat zdobi³y kwiaty kolvissha, jagody wasaka, korzenie orga i b³yszcz¹ce jaskra- wo¿ó³te p³atki syreniowca. W ch³odnym powietrzu unosi³a siê aro- matyczna woñ ¿ywicznych kadzide³. [To w³aœnie tu, na Kashyyyku, charakterr Chewbaccy ujawni³ siê ju¿ we wczesnym okrresie jego ¿ycia] ci¹gn¹³ Ralrra. [Rrazem ze zmar³ym przyjacielem Salporinem] mówca przerwa³ na chwilê,

24 ¿eby rzuciæ spojrzenie na wdowê po Salporinie, Gorrlyn [Chewbac- ca opuœci³ szkolny kr¹g, ¿eby pod¹¿yæ w dó³, Szlakiem Rryatta do Studni Zmar³ych; do samego serrca Lasu Cieni. Uzbrojony jedynie w ostrze ryyyk, stawia³ czo³o fa³szywym shyrrom, mchom jaddyyk, ig³opluskwom, pu³apkostawom, cieniotwórrcom i wielu innym za- grro¿eniom. W koñcu zdoby³ pasmo w³ókien ze œrodka miêso¿err- nego syreniowca, dziêki czemu uzyska³ prrawo noszenia baldrica, broni i imienia, pod którym chcia³, ¿eby znali go wszyscy inni. To w³aœnie tu, na Kashyyyku, Chewbacca zapuœci³ siê w g³¹b wielkiej jamy Anarrad – i to nie rraz czy dwa, ale piêæ rrazy. Trzykrrotnie upolowa³ szponiastego katarna i tylko raz dopuœci³, ¿eby bestia za- da³a mu lekk¹ ranê.] Ralrra wskaza³ miejsce na swoim kosmatym torsie. [ W³aœnie tu, po lewej strronie piersi.] [Przygotowuj¹c siê do zawarcia ma³¿eñskiego zwi¹zku, w któ- rry wst¹pi³ tu, na tej ga³êzi, Chewbacca zapuœci³ siê w g³¹b d¿ungli a¿ na pi¹ty poziom. Korzystaj¹c tylko z si³y miêœni w³asnych r¹k, upolowa³ quillarata i podarowa³ go Mallabutock jako dowód swojej mi³oœci. A kiedy nadszed³ czas, ¿eby jego wkrraczaj¹cy w wiek doj- rza³y syn Waroo wyruszy³, by upolowaæ p³ochliwego rroœlino¿ercê, Chewbacca wspiera³ go i zachêca³]. Chocia¿ Threepio s³ysza³ o niektórych czynach, jakich Chew- bacca dokona³ na swej ojczystej planecie, nie mia³ w pamiêci infor- macji na ich potwierdzenie. Postanowi³ zatem przypomnieæ sobie, co sam prze¿y³ i zapamiêta³, gdy spotyka³ siê z ros³ym Wookiem. Natychmiast zala³a go fala wspomnieñ. Wiele mia³o a¿ dwadzieœcia piêæ standardowych lat. Kiedy ujrza³ go pierwszy raz, Chewbacca sta³ niczym ¿ó³- tobr¹zowa wie¿a na skraju l¹dowiska dziewiêædziesi¹tego czwar- tego w kosmoporcie Mos Eisley na planecie Tatooine... Potem sromotnie przegrywa³ w holograficznej planszowej grze zwanej dejarikiem... W Mieœcie w Chmurach na planecie Bespin nieprawi- d³owo przytwierdzi³ g³owê z³ocistego androida do tu³owia po tym, jak ci paskudni Ugnaughtowie bawili siê ni¹ w grê zwan¹ „Wookie w Œrodku”... Pan Han stwierdzi³ kiedyœ, ¿e Wookie myœli tylko brzu- chem... Wiele, bardzo wiele razy nazywa³ go „zapchlonym futrza- kiem”, „przeroœniêtym kud³aczem”, „chodz¹cym dywanikiem” czy te¿ „ha³aœliwym brutalem”... Czêsto tak samo nazywa³ go Threepio – rzecz jasna, naœladowa³ ludzi. Zwa¿ywszy jednak na nienaganny charakter i wielk¹ si³ê Chewbaccy, zawsze mówi³ to na tyle ciep³ym tonem, aby istoty nie uraziæ.

25 Nagle Threepia przeniknê³o dziwaczne dr¿enie. Z³ocisty android uœwiadomi³ sobie, ¿e nie potrafi przywo³aæ dalszych wspomnieñ. Jego obwody ogarnê³o nienaturalne i w najwy¿szym stopniu niepo- koj¹ce ciep³o. Sk³oni³o go to do przeprowadzenia procedury auto- diagnostycznej. Wyniki badañ nie pozwoli³y jednak odkryæ przy- czyny niezwyk³ego stanu. Tymczasem Ralrra nie przestawa³ warczeæ, ryczeæ i posz- czekiwaæ. [Wrrodzona ciekawoœæ sprawi³a, ¿e Chewbacca opuœci³ Ka- shyyyk w bardzo m³odym wieku. Wkrrótce jednak, jak wiêkszoœæ z nas, zosta³ niewolnikiem Imperium. Na szczêœcie szybko odzyska³ wolnoœæ. Sta³o siê to za sprraw¹ cz³owieka... mê¿czyzny o podobnej szlachetnoœci i sile charakteru, naszego czcigodnego brata, Hana Solo. Chewbacca przysi¹g³, ¿e odda za niego ¿ycie. Dopierro w jego to- warzystwie móg³ odegrraæ w Rrebelii bardzo wa¿n¹ rolê. Uczestni- czy³ w wydarzeniach, które w koñcu przyczyni³y siê do upadku Im- peratorra Palpatine’a.] C-3PO skierowa³ fotorecep mê¿czyzny otacza³y czerwone obwódki. Prawa rêka spoczywa³a miê- dzy d³oñmi pani Jainy. Pan Han w³o¿y³ na tê okazjê ciemnoniebieskie spodnie wojskowego kroju. Trochê przypomina³y podniszczon¹ parê, któr¹ mia³ nadziejê zachowaæ dla potomnoœci. Poprzedniego dnia jed- nak, kiedy chcia³ siê w nie ubraæ, okaza³o siê, ¿e ostatnio nieznacznie przyty³. Stare spodnie zdecydowanie odmówi³y pos³uszeñstwa. Roz- dar³y siê tak bardzo, ¿e nie nadawa³y siê do naprawy. Threepio by³ œwiadkiem tego wydarzenia – jednej z przyczyn niezwyk³ego rozdra¿- nienia i utrapienia pana Hana. Pomaga³ mu póŸniej przytwierdzaæ do zewnêtrznych szwów nowych spodni podwójne krwistoczerwone oz- doby zwane koreliañskimi lampasami. Po drugiej stronie krêgu, naprzeciwko ojca i córki, stali pan Jacen i pani Leia. Kobieta opar³a g³owê o ramiê syna, a na jej twarzy b³yszcza³y œlady ³ez. Obok nich przykucn¹³ panicz Anakin. Mia³ ponur¹ minê i sprawia³ wra¿enie pogr¹¿onego w myœlach. Tu¿ za nim sta³ pan Luke. On tak¿e wygl¹da³ na przygnêbionego, a prze- cie¿ niejednokrotnie prze¿ywa³ œmieræ bliskiej osoby. Straci³ i w³as- nych, i przybranych rodziców, nie wspominaj¹c o dwójce nauczy- cieli Jedi, mistrzach Obi-Wanie Kenobim i Yodzie. [W koñcu Chewbacca zosta³ ¿o³nierzem Nowej Republiki] grzmia³ i pomrukiwa³ Ralrra. [Kiedy Bitwa o Endorr dobieg³a koñ- ca, mia³ swój udzia³ w oswobodzeniu Kashyyyka. Mimo to poœwiêci³

26 ¿ycie przede wszystkim Hanowi Solo... jako przyjaciel i dozgonny d³u¿nik, a tak¿e opiekun i obroñca jego ¿ony i trójki dzieci.] Ralrra odwróci³ siê w stronê Hana. [Kilka rrazy mia³ zaszczyt przybywaæ na ratunek i wyci¹gaæ z oprresji swojego przyjaciela, na przyk³ad w trakcie ostatniego kryzysu, którego sprawcami byli Yevethowie. Chewbacca uwolni³ wtedy Hana Solo z celi wiêzienia, urz¹dzonego na pok³adzie yevethañskiego okrrêtu.] Threepio ponownie skierowa³ fotoreceptory na pana Hana. Ogar- niêty rozpacz¹ mê¿czyzna zwiesi³ g³owê. Jego córka g³adzi³a go po plecach. Z³ocisty android pomyœla³, ¿e ³¹cz¹ce pana Hana i Chewbac- cê stosunki trochê przypomina³y te, jakie ³¹czy³y jego i Artoo. Czasa- mi jednak odnosi³ wra¿enie, ¿e spêdzi³ w towarzystwie astromecha- nicznegopartnerawiêcejczasuni¿panHanwtowarzystwieWookiego. Widocznie bary³kowaty robot równie¿ obserwowa³ pana Hana, bo w pewnej chwili obróci³ kopu³kê i skierowa³ samotny fotoreceptor na z³ocistego towarzysza. Wyda³ ca³¹ seriê cichych gwizdów i œwis- tów. Zachowywa³ siê, jakby i jego korpus przenika³o to samo dziw- ne dr¿enie. Threepio zmieni³ k¹t pochylenia g³owy. W ci¹gu ostatnich kilku miesiêcy mia³ wiele okazji obserwowaæ zachowanie zasmuconych istot ludzkich. Mimo tych wszystkich obserwacji nadal nie rozumia³, dlaczego ludzi ogarnia smutek – po- dobnie jak nie pojmowa³ tego, zanim Chewbacca straci³ ¿ycie na tamtej paskudnej planecie. Wczeœniej czy póŸniej umiera³y przecie¿ wszystkie ¿ywe istoty – w wyniku naturalnego procesu starzenia, wypadków czy rozmaitych chorób, których by³o chyba zbyt wiele, ¿eby wszystkie poznaæ i zapamiêtaæ. Pod pewnymi wzglêdami œmieræ przypomina³a wy³¹czenie albo skasowanie zawartoœci pamiêci. Pod innymi wszak¿e by³a czymœ zupe³nie odmiennym... utrat¹ œwiado- moœci, kresem wszystkich prze¿yæ i przygód. Zastanawiaj¹c siê nad tym spostrze¿eniem, C-3PO doszed³ do przekonania, ¿e mo¿e nie mia³ racji, kiedy rozmyœla³ o w³asnym losie. Je¿eli rzeczywiœcie, jak czêsto mawia³, automaty stworzono w tym celu, aby cierpia³y, w³aœ- ciwie co stanowi³o esencjê ¿ycia istot z krwi i koœci? Mo¿e lepiej by³o siê nad tym nie zastanawiaæ? Cechy konstrukcji protokolarnego androida uniemo¿liwia³y mu ronienie ³ez czy prze¿ywanie stanu, jaki nazywano nerwowym za³a- maniem. Oprogramowanie pozwala³o mu jednak odczuwaæ coœ w rodzaju smutku... rzecz jasna, nie do tego stopnia, jak odczuwali go ludzie i inne istoty. Threepio uœwiadomi³ sobie nagle jasno, ¿e to

27 smutek spowodowa³ to dr¿enie, które ca³y czas go przeœladowa³o. Chocia¿ bardzo siê stara³, nie móg³ skupiæ myœli. Co gorsza, ka¿de spojrzenie na pana Hana tylko potêgowa³o jego zaniepokojenie. Mo¿liwe, ¿e pan Han by³ najlepszym przyjacielem Chewbaccy. Prawdopodobnie mia³ w sobie wiele naprawdê ludzkich uczuæ. Tak czy owak, cierpia³ chyba najbardziej spoœród wszystkich bior¹cych udzia³ w ceremonii istot ludzkich. Trudno by³oby powiedzieæ, jakie uczucia nim targa³y: udrêka czy wœciek³oœæ, przygnêbienie czy pod- niecenie. Threepio przypomnia³ sobie, ¿e kiedyœ nazwa³ pana Hana niemo¿liwym. Ten cz³owiek teraz bardzo cierpia³. Sprawia³ wra¿e- nie zamkniêtego w sobie, jakby zatopionego w bryle karbonitu. Wygl¹da³o na to, ¿e z³ocisty android nie mo¿e zrobiæ absolutnie nic, ¿eby wyrwaæ go z odrêtwienia. Chocia¿ wprawnie pos³ugiwa³ siê milionami form porozumiewania siê inteligentnych istot, nie potra- fi³ zrozumieæ, dlaczego ludzie zachowuj¹ siê w taki sposób. Nie pojmowa³, jakimi kieruj¹ siê uczuciami. Mimo wszystko by³ tylko automatem. Nikt nie zaprogramowa³ go, ¿eby to rozumia³. Pewnego razu, kiedy pan Han stara³ siê zdobyæ serce i rêkê ksiê¿- niczki Leii, po³o¿y³ d³oñ na ramieniu C-3PO i oznajmi³: „Jesteœ do- brym androidem, Threepio. Niewiele androidów lubiê tak jak cie- bie”. PóŸniej poprosi³ go o radê w sprawach sercowych. C-3PO z radoœci¹ u³o¿y³ s³owa piosenki. Chcia³, ¿eby pan Han, rywalizuj¹c z ksiêciem Isolderem o wzglêdy ksiê¿niczki Leii, pos³u¿y³ siê nimi jak orê¿em. Niech zaraza porwie moje metalowe cia³o, pomyœla³ C-3PO. Dlaczego jego stwórca nie wyposa¿y³ go w niezbêdne oprogramo- wanie? Móg³by teraz przynajmniej spróbowaæ pomóc panu Hano- wi. Tymczasem ca³e jego dzia³anie ogranicza³o siê do bezmyœlnego filozofowania! [¯¹dza przygód wabi, ale krryje w sobie wiele niebezpieczeñstw niczym serrce syreniowca] zarycza³ p³aczliwie Ralrra. [Mimo to ostat- nia czynnoœæ Chewbaccy wi¹za³a siê z poœwiêceniem. Nasz krew- niak zgin¹³, aby ocaliæ od œmierrci kogoœ, kogo mi³owa³ i szano- wa³.] Starzej¹cy siê Wookie skierowa³ spojrzenie na m³odego Anakina. Chwilê potem przeniós³ je znów na pana Hana. [Nie zapo- minajmy te¿, ¿e, jak zawsze, ilekrroæ toczy³ walkê, mia³ wci¹gniête pazurry. A zatem powinniœmy brraæ przyk³ad z ga³êzi wroshyrów. Podobnie jak one wyci¹gaj¹ siê, aby ³¹czyæ siê i wspierraæ, tak i duch Chewbaccy ³¹czy siê z naszymi duchami, aby wzmacniaæ nas i wspierraæ w walkach, którrym musimy stawiæ czo³o.]

28 Walki i wojny by³y podczas istnienia z³ocistego robota czymœ tak powszednim, ¿e najnowsza inwazja nie powinna by³a go zasko- czyæ. W poczynaniach istot rasy Yuuzhan Vong i w prowadzonych na galaktyczn¹ skalê zmaganiach by³o jednak coœ odmiennego. Nie chodzi³o tylko o to, ¿e najeŸdŸcy nie robili ró¿nicy, przeciwko komu walczyli na ujarzmianych œwiatach: obywatelom Nowej Republiki, zwolennikom Szcz¹tków Imperium czy istotom pragn¹cym zacho- waæ neutralnoœæ. Nie chodzi³o te¿ o organiczn¹ broñ, chocia¿ jej niszczycielska si³a budzi³a powszechne przera¿enie. Protokolarne- go androida najbardziej martwi³o coœ innego. Oto mia³ do czynienia z pierwszym konfliktem zbrojnym, podczas którego napastnicy nie oszczêdzali nawet automatów. A to oznacza³o – niewa¿ne, czy mu siê podoba³o, czy te¿ nie – ¿e mo¿e bêdzie mia³ okazjê zrozumieæ istotê cierpienia, smutku i œmierci. Na okr¹g³ym blacie sto³u spoczywa³y teraz talerze i misy z jedze- niem: bulionem z xachibika, opiekanymi trakkrrrnowymi ¿eberkami, plackamipolewanymileœnymmiodemisa³atkamiudekorowanymiziar- nami rillrrnnna. Sta³y tak¿e butelki i karafki wype³nione sokami, wina- mi i kilkoma innymi mocniejszymi trunkami. Skupieni w niewielkich grupach, ludzie i Wookie rozmawiali. Opowiadania o tym, czego doko- na³ Chewbacca, wywo³ywa³y œmiech lub ³zy, a czasem sk³ania³y do za- stanowienia. Ch³odny wiatr przybra³ na sile. Szeleœci³ liœæmi drzew i wygrywa³ w szczelinach miêdzy ga³êziami swoje melodie. Przygnêbiony i zrozpaczony Han siedzia³ na niewysokim drew- nianym sto³ku. Zwiesi³ g³owê i opar³ ³okcie na kolanach. – Wiesz, Jaino – odezwa³ siê w pewnej chwili – nigdy bym nie pomyœla³, ¿e to powiem, ale zazdroszczê Threepiowi. Dziewczyna unios³a g³owê i powêdrowa³a spojrzeniem za spoj- rzeniem ojca ku miejscu, gdzie z³ocisty android sta³ obok przysadzi- stego towarzysza. C-3PO wygl¹da³, jakby zupe³nie nie wiedzia³, co robiæ. – Chcesz powiedzieæ, ¿e czasami lepiej nie mieæ serca – oznaj- mi³a. – Przynajmniej w takich chwilach jak ta. – Han ciê¿ko wes- tchn¹³, a potem przesun¹³ praw¹ d³oni¹ po twarzy. Jaina wskaza³a blat sto³u. – Przyniosê ci coœ do jedzenia, tato – zaproponowa³a. – Wy- gl¹dasz, jakbyœ kona³ z g³odu.