alien231

  • Dokumenty8 931
  • Odsłony451 776
  • Obserwuję281
  • Rozmiar dokumentów21.6 GB
  • Ilość pobrań374 462

Adrian G. Gilbert - Magowie Trzej królowie nauczycielami Jezusa

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :2.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Adrian G. Gilbert - Magowie Trzej królowie nauczycielami Jezusa.pdf

alien231 EBooki G GI. GILBERT ADRIAN.
Użytkownik alien231 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 175 stron)

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert www.kippin.prv.pl PRZEDRUK ADRIAN G. GILBERT MAGOWIE. TRZEJ KRÓLOWIE NAUCZYCIELAMI JEZUSA [Przekład: Kamil Omar Kuraszkiewicz, Wydawnictwo Amber 1997, Tytuł oryginału: „Magi. The quest for a secret tradition” 1996] Mistrzom Mądrości – gdziekolwiek są! SPIS TREŚCI: Prolog Rozdział 1. Pielgrzymka do miasta Dawida Rozdział 2. Spotkanie z magiem Rozdział 3. Poszukiwania wśród sufich Rozdział 4. Hermes Trismegistos Rozdział 5. Tajemnica Oriona Rozdział 6. W poszukiwaniu tajemnego bractwa Rozdział 7. Lew Kommageny Rozdział 8. Miasto patriarchów file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...0Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-ind.htm (1 z 2) [2008-09-25 23:51:27]

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert Rozdział 9. Opowieść o dwóch miastach Rozdział 10. Kolumny Nemroda Rozdział 11. Trzej Królowie Rozdział 12. Druga krucjata i świątynia nad Renem Epilog Załącznik 1. Narodziny Horusa i Wielki Sfinks w Giza Załącznik 2. Orion Myśliwy Załącznik 3. Podróż Abrahama do Ziemi Obiecanej Załącznik 4. Wniebowstąpienie Jezusa Przypisy Królowie Kommageny (drzewo genealogiczne) Herod i jego następcy (drzewo genealogiczne) Bibliografia Podziękowania Ilustracje kolorowe file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...0Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-ind.htm (2 z 2) [2008-09-25 23:51:27]

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert Spis Treści / Dalej Prolog Nasz świat jest pełen tajemnic – jedne z nich są wielkie, inne małe. Nawet najprostsi ludzie mają swoje sekrety – ma je też, w o wiele większej skali, historia. Największa chyba tajemnica świata dotyczy początków religii chrześcijańskiej. Kim właściwie był Jezus? Skąd przybył? Jaką naprawdę miał misję do spełnienia? W przeciwieństwie do Buddy czy Muhammada, których życiorysy są dobrze udokumentowane i którzy pozostawili po sobie własne pisma, historyczny Jezus ciągle pozostaje zagadką. Historia biblijna jest niezwykle fragmentaryczna i nawet jeśli potraktujemy ewangelie jako rzeczywiste biografie – mówią nam one zaskakująco mało o historycznym Jezusie. Pomiędzy dwunastym a trzydziestym rokiem życia – czyli w okresie, kiedy kształtowała się jego osobowość – zupełnie tracimy go z oczu. Jeśli Mateusz, Marek, Łukasz i Jan wiedzieli, co się z nim działo w latach dzieciństwa i młodości milczą na ten temat, podobnie jak Kościół założony w jego imieniu. Wielu ludzi uważa – co nie jest dziwne, jeśli weźmiemy pod uwagę kontekst ewangelii – że chrześcijaństwo jest zreformowaną i unowocześnioną wersją judaizmu. Pomijając wszystko inne, Jezus był Żydem, co więcej – jeśli wierzyć genealogiom podanym przez Nowy Testament – w prostej linii potomkiem legendarnego króla Dawida. Trzy lata jego publicznej działalności upłynęły głównie wśród Żydów i został uznany przez swoich towarzyszy za wyczekiwanego żydowskiego Mesjasza. Dlaczego więc – mógłby ktoś zapytać – to, czego nauczał, było tak bardzo nieżydowskie? Można by oczekiwać, że jako prorok przemawiałby do ludzi podobnie jak Jeremiasz czy Ezechiel, nawołując ich do porzucenia fałszywych bogów i uznania Prawa Mojżeszowego. Tymczasem, chociaż w ewangeliach jest wiele odwołań do Starego Testamentu, a zwłaszcza do proroctwa Izajasza, to wcale nie są one najważniejszymi elementami chrześcijańskiej nauki. Jezus, o którym czytamy, jest inteligentnym, dalekim od dewocji człowiekiem, który leczy choroby i cieszy się, mogąc biesiadować z grzesznikami. Niewiele uwagi przykłada do zakazu pracy w szabas, mówi raczej o potrzebie tolerancji, miłosierdzia i przebaczenia bliźnim. Wydaje się, że utrzymywał przyjazne stosunki z cudzoziemcami, nawet z Rzymianami. Jedna z jego najważniejszych przypowieści, ta o miłosiernym Samarytaninie, mówi wyraźnie, że człowiek obdarzony współczuciem jest w oczach Boga dobry, niezależnie od swojej rasy i narodowości. Jezus nie był jednak, jak przypuszczają niektórzy, rewolucjonistą. Według historii opowiedzianej w ewangelii, wpada w pułapkę, dobrowolnie pozwala się uwięzić, zostaje osądzony i ukrzyżowany. Daleki od prowadzenia swoich ludzi, jak Jozue, do rewolucji przeciw Rzymianom, mówi im, by oddali cesarzowi co cesarskie – trudno uznać to za słowa przywódcy rewolucji. Z ewangelii jasno wynika, że Jezus był uważany przez żydowskie władze za osobę niebezpieczną. Otwarcie potępiał faryzeuszy i saduceuszy, często publicznie robiąc z nich głupców, kiedy próbowali zaskoczyć go trudnymi pytaniami. Podważanie ich autorytetu w takich sprawach jak kamienowanie cudzołożnic sprawiło, że stał się jeszcze bardziej podejrzany. Wyraźnie więc było w tym człowieku i jego naukach coś, co sanhedryn, najwyższa rada arcykapłanów, uznał za szczególnie szkodliwe. Uważali Jezusa za niebezpiecznego heretyka; tak niebezpiecznego – jeśli wierzyć ewangeliom – że wspólnie z Rzymianami postanowili skazać go na śmierć. Kościół przedstawia zwykle chrześcijaństwo jako całkowicie nowe objawienie, które pojawiło się na świecie nieoczekiwanie jak grom z jasnego nieba. Ale czy to prawda? Czy ta wyrafinowana religia nie miała żadnych poprzedników? Jeśli obiektywnie spojrzeć na ewangelie, staje się oczywiste, że żydowscy kapłani uznawali Jezusa za odszczepieńca. Nie tylko z powodu jego dość elastycznego podejścia do Prawa Mojżeszowego, ale także dlatego, że niektóre elementy jego nauki wyraźnie wywodziły się ze źródeł nie związanych z judaizmem. I tu powstaje kolejne pytanie: jakie to były źródła i jak Jezus mógł się z nimi zetknąć? Właśnie tego chciałem się dowiedzieć i właśnie dlatego zainteresowałem się magami, ponieważ wydaje się, że w jakiś sposób byli związani z tym tajemniczym źródłem wiedzy. Przez ponad dwadzieścia lat, zwłaszcza od czasu, kiedy jako dwudziestoparolatek odwiedziłem Betlejem, nieustannie poszukiwałem prawdy, ukrytej za legendą o magach. Z pewnych przyczyn opowieść o Trzech Królach wryła się w moją pamięć; wydawało mi się, że skrywa jakąś głębszą tajemnicę. Pamiętam, jak kiedyś, jako mały chłopiec, rozciąłem jedną z piłek golfowych mojego ojca, żeby się dowiedzieć, dlaczego jest tak ciężka mimo niewielkich rozmiarów. Zadziwiło mnie odkrycie, że pod twardą zewnętrzną warstwą z dołeczkami znajduje się niezwykle długa, splątana gumowa taśma. Kiedy ją rozwinąłem, dotarłem do rdzenia piłki, którym okazał się mały balonik wypełniony białą pastą ołowianą. Właśnie ten mały, raczej delikatny przedmiot sprawia, że piłeczka golfowa ma tak dużą masę. To nieoczekiwane odkrycie jest dla mnie odzwierciedleniem poszukiwania ezoterycznej – tajemnej – wiedzy 1. Moje poszukiwania magów i tradycji, z której sięw co wierzę – wywodzili, były długie i wielokrotnie wymagały rozszyfrowywania „elastycznych” symboli i idei, aby ujawnić to, co skrywa się za mitologią. Podobnie jak wtedy, kiedy rozciąłem piłeczkę golfową, tak i teraz znalazłem – pod wieloma warstwami symboli, historii, nauki i mistyki – sekret religii chrześcijańskiej. Ten sekret, tajemnica ukryta w tajemnicy, nie jest z ołowiu, jak środek piłeczki golfowej, ale z gwiezdnego pyłu. Jestem przekonany, że Jezus, Mesjasz, którego większa część świata czci jako Syna Bożego, nie działał sam. Był instruowany przez tajemniczych Mistrzów Mądrości, zarówno w materii roli historycznej, jaką miał odegrać – jego przeznaczenia – jak też pewnej wiedzy ezoterycznej. Teraz rozumiem, że ludzie związani z tzw. doktryną monofizycką – głoszącą, że Jezus i Chrystus, Syn Boży, są jednym i tym samym; że ciało i dusza Chrystusa są nierozerwalnie ze sobą związane przez całą wieczność i że Jezus jako dziecko był w pełni świadomy roli, jaką miał do spełnienia już od momentu swego poczęcia mogą nie zgodzić się z pewnymi rzeczami, które mam do powiedzenia. Mogę tylko prosić tych ludzi, być może większość współczesnych chrześcijan, o cierpliwość, i zachęcić ich, aby dla siebie samych rozpatrzyli moje argumenty, zanim odrzucą to, co przedstawię. Z samej definicji ezoteryczna, tajemna historia świata jest niewidzialna. Jest niejasna i trudna do file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...20Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-00.htm (1 z 2) [2008-09-25 23:51:30]

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert sprawdzenia. Jednak, prowadząc dochodzenie, możemy złożyć układankę. Możliwe, że znajdziemy sekretną drogę, prowadzącą nas wstecz, do magów, a nawet jeszcze dalej. Nowe dowody, przedstawione tutaj po raz pierwszy, przekonały mnie, że nie tylko chrześcijaństwo, ale także judaizm ma swoje korzenie w tajemnej tradycji, zagubionej w mrokach historii. Z nie do końca jasnych powodów ta tradycja, żywa do dzisiaj, zawsze była związana z Syriuszem i konstelacją Oriona. Moim zdaniem, kiedy zrozumiemy i docenimy ważność tych gwiazd, wszystko, co w Biblii, a nawet w szerzej pojętej mitologii świata dziś wydaje się niezrozumiałe, stanie się jasne. Ale historia zaczyna się w Betlejem. file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...20Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-00.htm (2 z 2) [2008-09-25 23:51:30]

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 1 Pielgrzymka do miasta Dawida Był słoneczny dzień na początku września. Jasne, kłębiaste chmury przesuwały się wolno po niebie, a ptaki, jakby przeczuwając, że piękna pogoda nie utrzyma się długo, przygotowywały się do długiej podróży na południe, do Afryki. Podekscytowany pakowałem plecak, ponieważ i ja szykowałem się do długiej drogi – a może raczej powinienem powiedzieć: pielgrzymki; wybierałem się rowerem do Ziemi Świętej. W ciągu poprzednich dwóch tygodni ja i John, mój towarzysz podróży i wieloletni przyjaciel, mieliśmy pełne ręce roboty – zajmowaliśmy się ostatnimi przygotowaniami do podróży; wybraliśmy rowery nie tylko z przyczyn finansowych, ale też dlatego, że w ten sposób czuliśmy, iż podejmujemy wyzwanie. Mieliśmy w głowach obraz krzyżowców, dosiadających koni i wyruszających do Jerozolimy, a to w jakiś sposób zaowocowało pragnieniem wybrania trudniejszej drogi; tak żeby sama podróż była próbą i żebyśmy lepiej mogli odczuć smak pielgrzymki. Mając mało pieniędzy, ale za to duża entuzjazmu, wyruszyliśmy, planując dotrzeć do Betlejem w dzień Bożego Narodzenia. Nie wiedzieliśmy, że miały to być ostatnie dni, kiedy Izrael mógł się cieszyć chwałą swego niezwykłego zwycięstwa w wojnie sześciodniowej, nim Arabowie odzyskali część swojej dumy w wojnie 1973 roku. Mieliśmy po dwadzieścia dwa lata i obaj byliśmy zaprawieni w podróżach; ostatnie wakacje spędziliśmy jeżdżąc po Hiszpanii, a wcześniej dwukrotnie zwiedzaliśmy autostopem Skandynawię. Jednak nic nie przygotowało nas ani na psychiczne trudy czekającej nas podróży, ani na złą pogodę, z jaką mieliśmy się spotkać. Silne deszcze padały cały czas, kiedy jechaliśmy po równych pikardyjskich drogach. Mijaliśmy upiorne ślady dramatycznej przeszłości, przejeżdżając przez cmentarze z pierwszej wojny światowej i porośnięte trawą pozostałości okopów, gdzie niegdyś toczyły się najstraszliwsze bitwy na świecie. Noce spędzaliśmy pod mostami lub we wrakach porzuconych samochodów, nasze wojskowe kurtki przemakały w padających bez przerwy deszczach. Ponieważ zdawaliśmy sobie sprawę, że nie powinniśmy trwonić skąpego majątku na rozkosze francuskiej kuchni, na naszą dietę składało się głównie bardzo słodkie muesli. Cambrai, Saint-Quentin, Laon, Reims... które najpierw były tylko punktami na mapie, stawały się miastami i miasteczkami, zanim pozostawiliśmy je za sobą w tumanie kurzu. Ludzie ukryci przed deszczem w swoich samochodach trąbili na nas – nie byliśmy do końca pewni, czy irytując się, że tarasujemy im drogę, czy dając wyraz solidarności z samotnymi rowerzystami w kraju Tour de France. Deszcz padał dzień po dniu, bez chwili przerwy – zaczynaliśmy wątpić, że ulewa skończy się kiedykolwiek. W końcu zwyciężył w nas pragmatyzm – wsiedliśmy do pociągu, który przewiózł nas przez góry do doliny Saony i Rodanu. Przez cały czas modliliśmy się o lepszą pogodę. Dotarłszy do Dijon, słynącego z musztardy, niegdyś stolicy niezależnej Burgundii, pozwoliliśmy sobie na chwilę odpoczynku i odwiedziliśmy tamtejszą katedrę. Wrażenie, jakie wywołuje ta wielka budowla, jest trudne do sprecyzowania, ma coś wspólnego z tamtejszą atmosferą i naturą żyjących tam ludzi. Wśród książek, które przeczytałem w ciągu minionego roku, była też nosząca dziwny tytuł The New Model of the Universe (Nowy model wszechświata) praca rosyjskiego filozofa i dziennikarza, P.D. Uspienskiego. W tej godnej uwagi książce wyłożył on między innymi tezę, że paryska katedra Notre Dame skrywa tajemnicę. Nie została zbudowana przypadkowo, nie była po prostu dzielem sztuki. Uspienski wierzył, że jej budowniczowie posiedli głęboką wiedzę i byli śpadkobiercami starożytnej tradycji, sięgającej czasów piramid, lub nawet jeszcze dawniejszych. W jaki sposób zdobyli tę – dziś zaginioną – wiedzę, nie wyjaśniał; ale kiedy czytałem te słowa, brzmiały bardzo przekonująco. Czułem, że Uspienski ma rację, że średniowieczne katedry Francji i Brytanii stanowią manifestację starożytnej tradycji, a ich budowniczowie posiedli tajemną wiedzę. Katedra w Dijon, w której właśnie stalem, należy do tej samej tradycji co o wiele lepiej znana Notre Dame i jest do niej podobna. To arcydzieło gotyku z końca XIII wieku. Chociaż niewielka w porównaniu z innymi budowlami Francji, ma swój szczególny charakter. Burgundczycy – francuski odpowiednik Szkotów byli zawsze przeświadczeni, że ich urodzajne księstwo jest czymś odrębnym, innym od reszty Francji. W tutejszej świątyni spoczywają Filip Śmiały i Anna, córka Jana bez Trwogi – już z samych imion bije duma. W katedrze ciągle unosi się echo tej dumy i niemal mogłem słyszeć głosy z przeszłości, mówiące: „Nie jesteśmy Francuzami ani Niemcami, lecz Burgundczykami”. Ale największe wrażenie zrobiła na mnie niezwykła romańska krypta. W tym ciasnym pomieszczeniu o sklepieniu wspartym na kolumnach zapadłem w dziwny stan. Nagle zrozumiałem, dlaczego kandydaci na rycerzy musieli spędzić jakiś czas – niekiedy wiele dni – w odosobnieniu, modląc się, zanim zostali w czasie wielkiej ceremonii pasowani przez monarchę. Stojąc w krypcie mogłem sobie wyobrazić, prawie przypomnieć, czym było zmierzenie się z ciemnością, w ciszy i samotności, we wnętrzu własnej czaszki. Rycerza wieków średnich nie rozpraszały rzeczy, którym stawiamy czoło w dzisiejszych czasach. Być może, dlatego jego wewnętrzne życie było bogatsze. Religia oznaczała dla niego jedno – chrześcijaństwo. Nawet jeśli spotykał się z jakąkolwiek inną – powiedzmy judaizmem czy islamem – trwał w niezłomnym przekonaniu, że tylko chrześcijaństwo może mu zagwarantować wieczne życie w niebie. Chociaż prawdopodobnie nie miał złudzeń co do przedstawicieli Boga na ziemi (w końcu miejscowy biskup byk jego bratem czy kuzynem), wierzył w wielki porządek rzeczy i w to, że jeśli będzie spełniać swe obowiązki, krew Chrystusa uwolni go od grzechów. Uzbrojony w tę nieskomplikowaną wiarę mógł wyruszać na wojnę z wrogami Kościoła, wierząc, że jeśli zginie pełniąc tę świętą służbę, zostanie męczennikiem i pójdzie prosto do nieba. Nasz rycerz był, jak sądzę, całkowitym ignorantem. Z pewnością nie czytał tłumaczeń Koranu, jego wiedza o starożytnej Grecji i Rzymie była ograniczona, a o starożytnej Persji i Egipcie wiedział tyle, ile było napisane W Biblii. O buddyzmie, filozofii zen, taoizmie czy kulturach indiańskich nie wiedział w ogóle nic i – jeśli o niego chodziło – kultury te mogły równie dobrze istnieć na innych planetach. file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...20Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-01.htm (1 z 9) [2008-09-25 23:51:41]

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert Te myśli i wiele innych przechodziły mi przez głowę, kiedy oddawałem się rozmyślaniom w krypcie. W przeciwieństwie do naszego rycerza, ja od wielu lat praktykowałem jogę, czytałem Upaniszady i – podobnie jak wielu innych z pokolenia lat sześćdziesiątych – chciałem pojechać do Indii. Studiowałem też pisma Platona i starałem się poznać mistyczną kulturę Zachodu. To właśnie pragnienie (które podzielał i John) doprowadziło do naszej podróży. Podobnie jak pielgrzymi od wieków, i my mieliśmy nadzieję, że znajdziemy coś w Ziemi Świętej. Mieliśmy nadzieję, że spotkamy kogoś lub znajdziemy coś, co wskaże nam drogę. Ufaliśmy, że znajdziemy przynajmniej ślady jakiejś tajemnej wiedzy, nieosiągalnej w Anglii. W krypcie katedry w Dijon czułem ciężar czasu skompresowanego w krótkiej chwili nieskończonego trwania. Po raz pierwszy zrozumiałem, co miał na myśli Uspienski, kiedy napisał, że w rzeczywistości były dwie historie świata, rozgrywające się równolegle – jedna widzialna i ciągle relacjonowana przez media, druga tajemna, ukryta. Przypomniałem sobie jego słowa: Jedna historia przebiega jawnie i jest, mówiąc ściśle, historią zbrodni, ponieważ gdyby nie było zbrodni, nie byłoby historii. Wszystkie najważniejsze punkty zwrotne i etapy tej historii zostały wyznaczone przez zbrodnie: morderstwa, akty przemocy, rabunki, wojny, powstania, masakry, tortury, egzekucje... To jedna historia, historia, którą wszyscy znają, historia, której naucza się w szkołach. Inna historia jest znana tylko nielicznym. Większość zupełnie jej nie dostrzega za historią zbrodni. Ale to, co tworzy ta ukryta historia, trwa długo potem, czasem przez wiele stuleci, jak Notre Dame. Historia jawna, historia rozgrywająca się na powierzchni, historia zbrodni, przypisuje sobie to, co stworzyła historia ukryta. Lecz w rzeczywistości jawna historia zostaje zawsze przechytrzona przez to, co ukryta historia stworzyła 1. Słowa te wywarły na mnie wielkie wrażenie, kiedy po raz pierwszy je czytałem. Idea historii ukrytej za widocznymi, zewnętrznymi wydarzeniami, o których uczymy się w szkole, miała sens. Teraz, w ciemnej, ciasnej krypcie słowa Uspienskiego powróciły do mnie z jeszcze większą siłą. Byłem pewien, że miał on rację i że istniał jakiś niewidzialny, niewypowiedziany związek między budowniczymi katedr a starożytnymi tajemnymi szkołami Egiptu i Mezopotamii. Wówczas nie wiedziałem, co by to mogło oznaczać w praktyce ani jak do tego mogło dojść, ale byłem zdecydowany się tego dowiedzieć. Z takimi niejasnymi i niesprecyzowanymi myślami wyszedłem z krypty na oślepiające światło słońca, zalewające miasto Dijon. Następnego dnia, z wiatrem wiejącym w plecy, kontynuowaliśmy podróż do doliny Saony i Rodanu. Nuits-Saint-Georges, Beaune, Chalon, Mâcon... te nazwy brzmiały jak lista z katalogu win. Wzdłuż drogi ciągnęły się winnice, czasem pogoda poprawiała się na tyle, że mogliśmy się cieszyć widokami, dźwiękami i zapachami wokół nas. Musieliśmy zrezygnować z muesli, godząc się z psychiczną, jeśli niej wręcz fizyczną potrzebą bardziej urozmaiconej diety. Zatrzymawszy się w małej kafejce gdzieś w Prowansji, wyjaśniliśmy w łamanej francuszczyźnie, że jesteśmy pielgrzymami w drodze do Ziemi Świętej. Patron z zadowoleniem mieszającym się z niedowierzaniem zaprosił nas i zapewnił, że każdy dostanie szklankę domowego; wina. Kiepskie, mocne wino nie było tym, o czym marzyliśmy o dziesiątej przed południem, ale właściciel nalegał, abyśmy wylali wodę z naszych manierek i, z ge stem, który przypomniał nam wesele w Kanie Galilejskiej, napełnił je winem. Przy siadł się do nas jego syn Jean i pomagał jako tłumacz. Wyjaśnił, że winogrona wyro sły w ich własnej winnicy. Podziękowaliśmy za wino i obiecaliśmy wysłać Jeanowi pocztówkę, kiedy w końcu dotrzemy do Betlejem. Patron prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy ze znaczenia swojego gestu, ale był on dla nas bardzo ważny. Wydawało się nam, że doświadczyliśmy sięgającej za mierzchłej przeszłości solidarności między oberżystami i pielgrzymami, która niegdyś musiała być powszechna w całej Europie. Tutaj, w małym francuskim miasteczku, to, co robiliśmy, spotkało się z akceptacją i entuzjazmem, ponad granicami języka i narodowości. Jako spadkobiercy niezliczonych pielgrzymów i krzyżowców, którzy w ciągu wieków przebywali tę samą drogę przez dolinę Saony i Rodanu, stawaliśmy się, kimś ważniejszym. Oferując pielgrzymom własne wino, patron nie tylko przejawił gościnność, ale także – przynajmniej duchem – uczestniczył w naszej podróży i przyłączył się do wielkiej przygody. Takie przeżycia musiały być czymś normalnym kiedyś, gdy ludzie podróżowali konno lub pieszo, ale nie dziś, kiedy latają samolotami. Dla nas było to jedno z najciekawszych wydarzeń w podróży. Przejechawszy przez Włochy głównie pociągami, wsiedliśmy na pokład statku płynącego do Grecji. I znowu podobnie jak wielu pielgrzymów przed nami, zanim popłynęliśmy do Izraela, zatrzymaliśmy się, aby zobaczyć Ateny i ich majestatyczną przeszłość. Nasz prom, potomek wszystkich weneckich i genueńskich statków kupieckich, jakie pływały niegdyś między greckimi wyspami a bogatym cesarstwem bizantyjskim, zatrzymał się na Rodos. Zarzucono kotwicę i kiedy motorówka dowoziła pasażerów na ląd, oglądałem wspaniałą fortecę joannitów. Trudno było sobie wyobrazić, że właśnie na tej wyspie, prawdziwym klejnocie wschodniej części Morza Śródziemnego, krzyżowcy stoczyli jedną z ostatnich bitew. 24 czerwca 1522 roku armia osmańska w sile dwustu tysięcy ludzi wylądowała na Rodos z zamiarem zniszczenia raz na zawsze tego ostatniego bastionu potęgi krzyżowców. Przeciwko nim stanęło zaledwie pięciuset rycerzy i półtora tysiąca najemników i Rodyjczyków, którzy nie zamierzali się poddawać. Walka trwała sześć miesięcy, zanim pozbawieni nadziei i zdziesiątkowani file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...20Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-01.htm (2 z 9) [2008-09-25 23:51:41]

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert obrońcy zostali ostatecznie zmuszeni do poddania się i zaakceptowania warunków kapitulacji. W wigilię Bożego Narodzenia sułtan Sulejman Wspaniały, który osobiście był na miejscu niemal przez cały czas trwania bitwy, złożył hołd odwadze rycerzy. Pozwolił, by oni i wszyscy, którzy chcieli z nimi pójść, opuścili zdobytą wyspę, oferując nawet swoje własne statki, żeby mogli się przeprawić do bezpiecznego portu. Gdyby wiedział, że za niecałe czterdzieści lat joannici, umocnieni w swojej nowej siedzibie na Malcie, znowu poprowadzą armię i udaremnią mu podbój Italii, nie byłby tak łaskawy. To jednak była inna bitwa, jedna z tych, które zadecydowały o ostatecznym zasięgu imperium osmańskiego. W każdym razie rok 1522 wyznaczył koniec wypraw krzyżowych – i zdarzyło się to na plażach Rodos. Nie znałem całej tej historii, kiedy spoglądałem na potężne mury cytadeli. Ale nawet wtedy wyczuwałem atmosferę tego miejsca; doceniałem strategiczne znaczenie wyspy dla statków pływających między portami wschodniej części Morza Śródziemnego. W pewnym sensie wszystko zmieniło się w ciągu ostatnich czterystu pięćdziesięciu lat, ale w innym, głębszym – wszystko pozostawało takie samo. Ciągle była ta sama wrogość między Grekami a Turkami, ta sama rywalizacja między Wschodem a Zachodem. Wydawało się, że historia zatoczyła koko, ponieważ teraz nie tylko Grecy znowu panowali na Rodos, ale też powstało nowe „państwo krzyżowców” w Palestynie: republika Izraela. I to państwo, chociaż raczej żydowskie niż chrześcijańskie, jest podobnie jak niegdyś frankijskie Królestwo Jerozolimy – finansowane i zbrojone przez Zachód. Wszystko to miało swoje znaczenie, można się było w nim dopatrzyć czegoś więcej niż tylko śladów „ukrytej historii”, ale jakie to było znaczenie – nie wiedziałem. Po przybyciu do Hajfy, trzeciego co do wielkości miasta i najważniejszego portu Izraela, John i ja spotkaliśmy w dokach żołnierzy z pistoletami maszynowymi. Poczuliśmy się, jakbyśmy weszli do obozu Spartan, ponieważ w przeciwieństwie do północnej Francji, gdzie blizny z pierwszej wojny światowej były ciągle widoczne, ale już nie krwawiły, tutaj rany były ciągle otwarte – wszędzie było wojsko. Nad Hajfą wznosi się góra Karmel, zwieńczona zupełnie do niej nie pasującą bahaicką kaplicą o złotej kopule. Tutaj ma swój grób Bab, dziewiętnastowieczny perski prorok. Widok kopuły błyszczącej w porannym słońcu przypominał, że w Izraelu religia nie jest wcale sprawą prostą, ponieważ każda z religii Bliskiego Wschodu ma swoje korzenie tutaj, w tym małym kraju. Karmel był niegdyś siedzibą szkoły starożytnych hebrajskich proroków, których księgi tworzą Biblię. Później dał nazwę zakonowi karmelitów, żebrzących braci. Został on założony w XII wieku, kiedy krzyżowiec imieniem Bertold i dziesięciu podzielających jego poglądy towarzyszy osiedlili się jako pustelnicy w pobliżu domniemanej jaskini Eliasza. Kiedy my odwiedziliśmy górę Karmel, obecnie będącą rodzajem ogrodowego przedmieścia, po pustelnikach nie było już śladu. Zostawiając za sobą błękit Morza Śródziemnego, ruszyliśmy w głąb kraju, przez skaliste wzgórza Zafed i suchą dolinę Megiddo (biblijny Armagedon) docierając do porośniętej bujną roślinnością doliny Hulah. Tutaj, w czymś w rodzaju urodzajnej oazy, znajdowały się jedne z najbogatszych i najwydajniejszych w Izraelu spółdziel ni rolniczych, czyli kibuców. John i ja wkrótce zajęliśmy się zbieraniem grejpfrutów dla jednego z nich, noszącego nazwę Kefar Szoki. Była to stara osada, w której mieszkało wielu ludzi ocalałych z Holocaustu. Ci ludzie, niejednokrotnie tak okaleczeni i przez to, co przeżyli, że już dawno stracili nadzieję na wyleczenie, byli żywym oskarżeniem przeciwko bestialstwu ludzkości. Wydawało się ironią losu, że w odległości kilku metrów od naszych domów znajdowały się zasieki z kolczastego drutu. Uciekinierzy z hitlerowskich obozów śmierci byli ciągle na linii frontu. Za zasiekami były Wzgórza Golam mała część Syrii, zajęta przez Izrael w czasie wojny sześciodniowej w 1967 roku. Mogliśmy się wspinać, chociaż ostrzegano nas, żebyśmy nie schodzili z wyznaczonej ścieżki, gdyż wokół rozciągały się pola minowe. Spacerując wieczorami, kiedy słońce przestawało palić, a górę Hermon spowijał pomarańczowy blask zachodzącego słońca, rozmyślałem i zastanawiałem się, czy Jezus chodził po tych samych wzgórzach. Czy i on obserwował sępy gromadzące się i krążące nad padliną? Czy to tutaj przeklinał drzewo figowe – być może takie jak te, które rosły dziko obok drogi – za to, że nie wydaje owoców? Wszystkie te pytania pojawiły się nieoczekiwanie w mojej głowie, jak nigdy wcześniej, dopóki nie postawiłem stopy w tym niezwykłym kraju, dopóki nie zacząłem wdychać jego zapachów i pić jego wody. Wyjąłem z torby Biblię i otworzyłem na chybił trafił. „Szukajcie, a znajdziecie; pukajcie, a będzie wam otworzone – czytałem – ponieważ każdy, kto prosi, otrzyma, a temu, kto puka, będzie otworzone”. Pukam – pomyślałem – pukam; czy powinienem jeszcze głośniej? Gdzieś z głębi duszy otrzymałem odpowiedź: Jeszcze nie teraz, ale taki dzień nadejdzie. Bądź cierpliwy, a drzwi się otworzą; z czasem wszystko się wyjaśni. Zachowałem w sercu te słowa, postanawiając właśnie tam i wtedy, że nigdy nie przestanę poszukiwać wiedzy; że pewnego dnia dowiem się, czym naprawdę są ewangelie, i poznam prawdę o tym dziwnym człowieku imieniem Jezus. W Boże Narodzenie udaliśmy się do Betlejem i stanęliśmy wśród tłumów na Placu Żłóbka. Było zimno, padał śnieg i, czego się nie spodziewaliśmy, wszędzie widać było ordynarną pogoń za zyskiem. Powstało małe zamieszanie, kiedy Harold Wilson, ówczesny premier Zjednoczonego Królestwa, szedł z eskortą do kościoła, szczelnie owinięty swoim słynnym płaszczem. Podobnie jak Maria i Józef przed gospodą, nie mogliśmy mu towarzyszyć do ciepłego wnętrza, ponieważ przybyto zbyt wielu ważnych dygnitarzy, ważniejszych niż zwykli pielgrzymi, tacy jak my. Natychmiast poszliśmy na pocztę i wysłaliśmy pocztówkę do Jeana z małego miasteczka we Francji. Kiedy wróciliśmy na plac, amerykańskie chóry śpiewały bez końca hymny „Once in Royal David's City” i „We Three Kings”, jakby dla arabskiego miasta wokół nich. Ponad placem, jak kiepską imitację biblijnej opowieści, umieszczono oświetloną plastikową gwiazdę. Migotała i błyszczała jak światła na Oxford Street, tak niewiarygodnie wulgarna, że nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać. Przez chwilę, która wydawała się wiecznością, stałem i patrzyłem na tę gwiazd z mieszaniną obrzydzenia i fascynacji. Zastanawiałem się, jak to możliwe, żeby to miejsce, prawdopodobnie miejsce urodzenia Jezusa, zostało zamienione w taki cyrk? Co zrobiłby sam Jezus z chórem, który przybył do tego szacownego miejsca, aby śpiewać hymny pod plastikową gwiazdą? Uderzyło mnie coś jeszcze: gwiazda była pięcioramienna. Wiedziałem, że gwiazda bożonarodzeniowa tradycyjnie jest właśnie taka, ale nagle wydało mi się to dziwne. Pomijając całą resztę, byliśmy w Betlejem, w file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...20Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-01.htm (3 z 9) [2008-09-25 23:51:41]

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert Biblii nazywanym miastem Dawida. A gwiazda Dawida, którą możemy zobaczyć na synagogach i na każdej izraelskiej fladze, jest sześcioramienna. Więc dlaczego gwiazda betlejemska miałaby mieć pięć ramion, a nie sześć? Później dowiedziałem się, że ta z pozoru niewiele znacząca różnica w kształcie jest podstawowa w kategoriach rozumienia ezoterycznego znaczenia tego symbolu. Patrząc na gwiazdę, zacząłem myśleć o legendzie o trzech magach, zwykle przedstawianych jako królowie i nazywanych imionami Kacpra, Melchiora i Baltazara. Oni byli pierwszymi pielgrzymami, jacy przybyli do Betlejem, a my od kilku miesięcy czuliśmy, że kroczymy po ich śladach. Pamiętałem jak w wieku sześciu lat, przebrany, odgrywałem w szkolnej szopce rolę Melchiora i nikt, ani wtedy, ani później, nie potrafił mi wyjaśnić, kim byli ci królowie. Skąd przybyli? Czy byli związani z jakimś rodzajem mistycznej tradycji? Nagle, chociaż nie wiedziałem dlaczego, te pytania wydały mi się bardzo ważne i chciałem znaleźć kogoś doświadczonego, komu mógłbym je zadać. Mialem nazwisko i adres jednego z uczniów Uspienskiego i postanowiłem, że po powrocie do Anglii złożę mu wizytę. Człowiek ten był z całą pewnością jednym z najbardziej niezwykłych ludzi swojego pokolenia, ale – jak odkryłem – to był dopiero początek tego, co okazało się bardzo długą drogą. Ewangeliczna opowieść o trzech mędrcach Opowieść o magach przekazuje jedna z czterech ewangelii, napisana przez Mateusza: A oto jak było z narodzeniem Jezusa Chrystusa: Kiedy Maryja, matka jego, była dana za żonę Józefowi, nim jeszcze zamieszkali razem, poczuła, że stanie się matką za sprawą Ducha Świętego. Wtedy Józef, mąż jej, ponieważ był człowiekiem prawym i nie chciał jej zniesławiać publicznie, postanowił oddalić ją od siebie po kryjomu. Lecz kiedy uczynił to postanowienie, ukazał mu się we śnie anioł Pański i powiedział: Józefie, synu Dawida, nie bój się przyjąć do siebie Maryi, małżonki twojej; to bowiem, co się w niej poczęło, pochodzi od Ducha Świętego. Właśnie ona porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus; On to bowiem uwolni lud swój od jego grzechów. A wszystko to stało się, aby się wypełniło słowo Pańskie wypowiedziane przez Proroka: Oto panna pocznie i porodzi syna, któremu będzie nadarte unię Emmanuel, to znaczy: Bóg z nami. Obudziwszy się Józef uczynił tak, jak mu nakazał anioł Pański: przyjął swoją małżonkę. I chociaż żył z nią w dziewictwie, porodziła mu syna, któremu on nadał imię Jezus. A kiedy Jezus przyszedł na świat za czasów króla Heroda w Betlejem judzkim, oto Mędrcy ze wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Widzieliśmy bowiem gwiazdę jego na wschodzie i przyszliśmy, aby się mu pokłonić. Usłyszawszy o tym król Herod przeraził się, a z nim cała Jerozolima. Zwołał tedy wszystkich kapłanów i uczonych w Piśmie spośród całego ludu i wypytywał ich, gdzie miał się narodzić Mesjasz. A oni mu powiedzieli: W Betlejem judzkim, bo tak oto napisał Prorok: A ty Betlejern, ziemio judzka, wcale nie jesteś najmniejsze z pokoleń Judy. Z ciebie przecież wyjdzie Władca, który będzie pasterzem Izraela, ludu mojego. Wtedy Herod, przywoławszy potajemnie Mędrców, wypytywał ich dokładnie, kiedy się gwiazda ukazała. A potem wysłał ich do Betlejem, mówiąc: Idźcie, wypytujcie dokładnie o Dziecię, a gdy tylko Je znajdziecie, dajcie mi znać, ażebym i ja także mógł pójść i złożyć mu pokłon. Usłyszawszy tedy takie polecenie od króla, udali się w drogę. Gwiazda zaś, którą widzieli na wschodzie, poprzedzała ich aż do miejsca, gdzie znajdowało się Dziecię; tam też się zatrzymała. Widok tej gwiazdy napełnił ich bardzo wielką radością. A gdy weszli do środka, zobaczyli Dziecię z Maryją, Matką Jego. Upadli tedy na kolana i oddali mu hołd, a potem, otworzywszy swe szkatuły, złożyli w darze: złoto, kadzidło i mirrę. A kiedy zostali we śnie pouczeni, by nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do swojej ojczyzny 2. Rola Mędrców w Mateuszowej opowieści o narodzinach jest zagadkowa. Pojawiają się jak dobre duszki, przynosząc prezenty, z których każdy w jakiś sposób symbolizował przeznaczenie Jezusa: złoto dla króla, kadzidło dla kapłana i mirrę dla uzdrowiciela. Chociaż niektórzy twierdzą, że cała ta historia jest wytworem wyobraźni Mateusza (ja się z tym nie zgadzam), musiała istnieć jakaś przyczyna, dla której została włączona do ewangelii. Jakkolwiek na nią spojrzeć, legenda ta ma w sobie coś bardzo dziwnego i ezoterycznego. file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...20Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-01.htm (4 z 9) [2008-09-25 23:51:41]

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert Konstantynopol i Boża Mądrość Historia o Mędrcach jest jedną z ulubionych opowieści Nowego Testamentu, a ich pokłon należy do scen najczęściej wykorzystywanych w sztuce religijnej. W średniowieczu opowieść o magach była bardzo popularna, między innymi dlatego, że dawała artystom i rzeźbiarzom sposobność wspomnienia ich własnych królów, którzy pragnęli złożyć hołd wyższej władzy Chrystusa. Królowie i cesarze chcieli widzieć samych siebie, przedstawionych jako pobożni wyznawcy Chrystusa, i często kazali się wyobrażać w akcie symbolicznego składania ofiary Chrystusowi i Marii. Jedną z najpiękniejszych tego rodzaju scen, i być może jedną z najstarszych, przedstawia mozaika znajdująca się nad wejściem do westybulu kościoła Hagia Sophia w Konstantynopolu (Stambule). Przedstawia ona dwóch wybitnych cesarzy składających ofiarę Madonnie z Dzieciątkiem. Po prawej Konstantyn Wielki, pierwszy chrześcijański cesarz rzymski, ofiaruje Madonnie swoje nowe miasto – Konstantynopol, po lewej Justynian daje swój dar: sam kościół Hagia Sophia. Kościół Hagia Sophia został poświęcony 27 grudnia 573 roku n.e. Kiedy układano mozaikę, około stu pięćdziesięciu lat później, Hagia Sophia ciągle była największą budowlą religijną świata chrześcijańskiego i przyciągała pielgrzymów z całej Europy, Podziwiali nie tylko jej wielkość i bogactwo, ale też legendy o ludziach, którzy ją wznieśli. Zachodnia Europa dopiero wyłaniała się z mroków ciemnych wieków i silnie odczuwała kulturowąpustkę, którąstarała się wypełnić. We Francji, Brytanii i Niemczech tylko nieliczni umieli pisać i czytać, nawet wśród arystokracji. Kolejne fale inwazji barbarzyńców: Wandalów, Gotów, Hunów i wikingów niemal całkowicie unicestwiły rzymskie dziedzictwo na Zachodzie. Ale tutaj, w Konstantynopolu, stare cesarstwo przetrwało, jego splendor nie został zniszczony, cywilizacja chrześcijańska pozostała nietknięta. Nic więc dziwnego, że kiedy cywilizacja zaczęła wracać na Zachód, ludzie myślący właśnie w Bizancjum szukali źródła inspiracji. Postrzegali je jako skarbnicę zagubionej wiedzy, ponieważ były tam biblioteki, jakich w Europie nie widziano od tysiąca lat. Niektórzy wreszcie mieli nadzieję, że Mądrość Bożą, której Hagia Sophia była ucieleśnieniem, można będzie sprowadzić również do stolic Zachodu i tym samym doprowadzić do nowego oświecenia, odnowienia zachodniej cywilizacji. W umysłowości Zachodu trzej królowie z opowieści o magach reprezentowali wszystko to, co egzotyczne i cywilizowane. Byli nie tylko dostojnikami, czy też ambasadorami pogańskiego Wschodu, ale również pielgrzymami w głębszym znaczeniu. Byli świętymi mężami, którzy zrozumieli, że mimo swojej władzy i potęgi na tym świecie są tylko wasalami dzieciątka Jezus. Artyści Zachodu w rzeźbie i malarstwie średniowiecza starali się odzwierciedlić to poczucie ukorzenia w obliczu większego majestatu, a także zapożyczyli od Bizantyjczyków ideę analogii. Podobnie jak na mozaice nad drzwiami westybulu w Hagia Sophia bizantyjscy cesarze Konstantyn i Justynian widzieli siebie składających ofiarę Madonnie z Dzieciątkiem, również europejscy królowie pragnęli zostać sportretowani. Najsłynniejszym przykładem tego jest chyba najbardziej ezoteryczne malowidło średniowiecza. Jego dokładna analiza odkrywa tajemną wiedzę i – o czym jestem przekonany – związki między przynajmniej jedną z koronowanych głów Europy a tajemnym chrześcijańskim hermetyzmem, skrywającym się za opowieścią o magach. Ryszard II i dyptyk z Wilton W roku 1993 w londyńskiej National Gallery zorganizowano ważną wystawę, której głównym eksponatem było dzieło uważane za szczytowe, zachowane do naszych czasów, osiągnięcie sztuki XIV wieku: dyptyk z Wilton. Ten mały przenośny ołtarzyk został zamówiony przez jednego z najmniej rozumianych królów Anglii, Ryszarda II. Jest naprawdę jednym z największych dzieł sztuki na świecie, porównywalnym z Monci Lizą Leonarda da Vinci, Nocną Strażą Rembrandta czy Słonecznikami van Gogha. Nieszczęście Ryszarda polega na tym, że jego głównym powodem do chwały jest fakt, iż właśnie za jego panowania Parlament ostatecznie zmusił króla do uznania jego przewagi. Miał nieszczęście żyć w czasach, kiedy takie sprawy wysuwały się na pierwszy plan. Był inteligentnym i wrażliwym człowiekiem, nie zashtżył na lekceważenie ani na przedwczesną śmierć – kiedy już abdykował na rzecz swego brutalnego kuzyna Henryka IV, został zamordowany w zamku Pontefract w wieku zaledwie trzydziestu trzech lat. Historyk John Harvey napisał o nim: Ryszard II jest postacią ważną, ponieważ w najwyższym stopniu ucieleśniał cechy swo jej rodziny, całej dynastii Plantagenetów, i ponieważ w najbardziej osobisty sposób był doskonałym przykładem władzy pochodzącej od Boga. Jego upór w sprawie świętości i niezbywalności władzy królewskiej, nadanej mu w czasie koronacji, i na zachowanie wszystkich praw Korony, wynikał z tego, że zdawał sobie sprawę, co się zdarzy, kiedy te bariery zostaną przekroczone. Nie będziemy ani sentymentalni, ani romantyczni, widząc w Ryszardzie bardzo inteligentnego i niezwykle kulturalnego człowieka, zaznajomionego z intelektualnymi prądami swoich czasów i lepiej rozumiejącego prawdziwy charakter władzy niż większość ludzi, nawet niż większość królów. [...] przypuszczenie, że im bardziej jakaś epoka jest oddalona w czasie, tym bardziej jest barbarzyńska, dysponuje mniejszymi możliwościami i jest mniej wyrafinowana, to jeden z najczęstszych i najbardziej rozpowszechnionych błędów. Doskonała harmonia Grecji w VI i V wieku p.n.e. oraz subtelna rzeźba, malarstwo i literatura czasów faraona Echnatona – tysiąc lat wcześniej – powinny wystarczyć, by nas o tym przekonać. Podobnie XIV wiek oglądał file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...20Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-01.htm (5 z 9) [2008-09-25 23:51:41]

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert szczytowe osiągnięcia ludzkiej egzystencji i będziemy bliżsi prawdy, widząc w Ryszardzie mądrzejszego i lepszego od nas, niż uważając go za prymitywnego władcę z dzikich czasów. Być może, Europa od XIV wieku nie widziała postaci mogącej dorównać Ryszardowi 3. W sztuce Szekspira Ryszard II, pierwszej z cyklu dotyczącego Wojny Dwóch Róż, król jest przedstawiony jako człowiek słaby, bezwolny i pozostający pod wpływem nieszczerych przyjaciół, z którymi miały go łączyć związki homoseksualne. Ta ostatnia sugestia jest niemal na pewno oszczerstwem, rozpowszechnianym przez wrogów, aby usprawiedliwić jego usunięcie. W roku 1382 poślubił Annę, córkę cesarza Karola IV Chociaż małżeństwo pozostało bezdzietne, nie było pozbawione miłości i Ryszard załamał się, gdy jego żona umarła w 1394 roku. Z pozoru mógł wydawać się nieco niezdecydowany, rzeczywiście był bardzo przystojny i z pewnością bardziej interesowała go nauka niż takie męskie zajęcia jak na przykład wojna, ale to wszystko nie świadczy o tym, że był homoseksualistą. Pochodzenie Ryszarda było równie dobre jak jego żony i gdyby mieli dzieci, historia Europy w XIV wieku mogłaby przybrać zupełnie inny obrót. Był synem Czarnego Księcia i wnukiem Edwarda III, po którym odziedziczył tron. Od tej strony drzewa genealogicznego był potomkiem Filipa Pięknego, króla Francji, i jego przyrodniej siostry Małgorzaty. Sięgając głębiej w przeszłość, pochodził od cesarzy bizantyjskich i był spokrewniony z węgierską rodziną królewską. Miał również silne związki z Walią, gdyż pochodził od Llewelyna, męża Joanny, córki króla Jana. Skoro był obdarzony niewątpliwą inteligencją i uprzywilejowaną pozycją potomka tak wielu królewskich dynastii, uzasadnione jest przypuszczenie, że miał dostęp do tajemnej wiedzy. Dyptyk z Wilton, który powstał na jego zamówienie, składa się z dwóch zawiasowo połączonych paneli, malowanych po obu stronach. Ostatnio został oczyszczony, a w czasie prac konserwatorskich był przedmiotem niezwykłych detektywistycznych badań. Patrząc powierzchownie, dostrzegamy w nim tylko przedmiot kultowy, który był prawdopodobnie używany – jak inne dyptyki – jako element do składania przenośnego ołtarza. Na prawym panelu znajduje się wizerunek Madonny trzymającej Dzieciątko, od stóp do głów ubranej na niebiesko. Madonnie towarzyszy jedenastu aniołów, również ubranych na niebiesko i noszących diademy z kwiatów. Większość aniołów stoi spokojnie za Madonną, obserwując w ciszy rozgrywającą się scenę. Jeden z aniołów po jej prawej stronie trzyma flagę świętego Jerzego, symbol Anglii, trzej inni, z których dwóch klęczy po jej obu stronach, wskazują i starają się zwrócić jej uwagę na scenę przedstawioną na drugim panelu. Tutaj klęczy młody Ryszard II, za nim stoją, wyraźnie jako jego protektorzy, trzej święci z aureolami. Dwaj z nich to dawni królowie Anglii, święty Edward Wyznawca, który umarł w 1066 roku, i święty Edmund, ostatni król wschodniej Anglii, który został zamordowany przez Duńczyków w 870 roku. Kult obu świętych był bardzo popularny, centrum kultu świętego Edwarda stanowiła jego kaplica w opactwie westminsterskim, Edmunda zaś – jego grób. Trzecią postacią, stojącą najbardziej z prawej, a więc najbliżej samej Madonny, jest Jan Chrzciciel. Na malowidle Ryszard wyciąga puste ręce, jakby czekając na coś, co ma otrzymać. Idea daru ofiarowanego w rewanżu Mędrcom przez Marię, chociaż nie wspomniana w Ewangelii Mateusza, pojawia się w apokryficznej Ewangelii, znanej dobrze gnostykom w drugim wieku. Ta Ewangelia, opowiadająca obszernie o narodzinach Jezusa w grocie koło Betlejem, przekazuje również interesującą historię o magach i pieluszkach, w które dziecko było owinięte. I stało się, że Pan Jezus narodził się w Betlejem, mieście Judei, w czasach Heroda Króla. Mędrcy przybyli ze Wschodu do Jerozolimy, według proroctwa Zoradaschta [Zaratustry] i przynieśli mu dary: mianowicie złoto, kadzidło i mirrę, i oddali mu cześć i ofiarowali mu swoje dary. Wtedy Pani Maria wzięła jedną z jego pieluszek, w które dziecko było zawinięte, i dała im jako błogosławieństwo, które oni otrzymali od niej jako od najbardziej czcigodnej 4. Ku zaskoczeniu magów okazało się, że pieluszka ma cudowne właściwości. W drodze powrotnej królowie i książęta przyszli do nich pytając: Co widzieli i co zrobili? Jaką mieli podróż i powrót? Jakie mieli towarzystwo w drodze'? Lecz oni wyjęli pieluszkę, którą dała im święta Maria i z której powodu świętowali. Obchodząc święto, stosownie do zwyczaju swojego kraju, rozpalili ogień i oddawali mu cześć. I umieścili w nim pieluszkę i ogień ją przyjął. A kiedy ogień zgasł, wyjęli pieluszkę nienaruszoną, jakby ogień jej nie dotknął. file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...20Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-01.htm (6 z 9) [2008-09-25 23:51:41]

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert Zaczęli ją całować i kładli ją na swoich głowach i oczach, mówiąc: Zaiste to jest prawda i rzecz niespodziewana, że ogień jej nie spalił i nie pochłonął. Wzięli ją i z najwyższym szacunkiem złożyli wśród swoich skarbów 5. Według interpretacji przedstawionej przez National Gallery, Ryszard ofiarowuje Madonnie swoje królestwo, podobnie jak Konstantyn w portyku westybulu kościoła Hagia Sophia w Stambule. Jednak nie jest to jedyna interpretacja. Wielu uważa, że flaga Anglii, trzymana przez anioła, już została jej ofiarowana przez Ryszarda, a więc nie ma wizerunku, który odpowiadałby miastu dawanemu przez Konstantyna. Ryszard ma ręce puste i wydaje się, że sam oczekuje na otrzymanie czegoś. Ponieważ wiemy, że ten dyptyk prawdopodobnie był używany jako ołtarz w czasie mszy, i możemy zrozumieć postawę i „język ciała” wszystkich wyobrażonych na nim osób, wydaje się bardziej niż prawdopodobne, że Ryszard wyciąga ręce, aby wziąć Dzieciątko. Można to zrozumieć tak, że jego prośba o to, aby mógł wziąć Jezusa na ręce, jest odwołaniem do komunii otrzymywanej w czasie mszy. Bez wątpienia jako głęboko wierzący katolik był przekonany, że przyjmując sakrament rzeczywiście przyjmuje ciało i krew żywego Chrystusa. Ale jest możliwe, że dyptyk zawiera jeszcze jedno, sekretne przesłanie, takie mianowicie, iż Ryszard prosi Marię o to, by sam mógł mieć syna. Ponieważ nie miał dziedzica, jego pozycja jako monarchy była zagrożona przez ambicje kuzyna Bolingbroke i machinacje wielu potężnych lordów. Jeśli jednak miałby potomka, mógłby ich pokonać. Wybór właśnie tych trzech świętych jako protektorów Ryszarda (można by ich nazwać „przewodnikami” albo aniołami stróżami) z pewnością nie był przypadkowy. Według książki, którą wydano z okazji wystawy, doskonale wiadomo, że Ryszard oddawał im szczególną cześć. Wybór pierwszych dwóch łatwo zrozumieć, ponieważ obaj byli niegdyś królami Anglii (a przynajmniej jej części) i spoczywał: na nich taki sam ciężar odpowiedzialności jak na Ryszardzie. Wybór świętego Jana jako trzeciego protektora z pozoru wydaje się mniej oczywisty. Ryszard urodził się 6 stycznia, w dniu wielkiego chrześcijańskiego święta Epifanii, obchodzonego na pamiątkę Trzech Króli, którzy przybyli ofiarować dary małemu Jezusowi. Nic więc dziwnego, że dyptyk z Wilton zawiera aluzje do magów. Obecność trzech królów, z których jednym był Ryszard, to echo sceny powtarzającej się w niezliczonych innych malowidłach – ale jest coś jeszcze. Legenda o magach została przez Kościół uznana za tak ważną, że święto Trzech Króli, obchodzone na pamiątkę ich wizyty, stało się jednym z najważniejszych świąt. Jednak 6 stycznia nie zawsze był łączony z fizycznym narodzeniem Chrystusa. U wczesnych chrześcijan był to rzeczywiście dzień święty, ale nie miał żadnego związku z Narodzeniem. Raczej był uważany za dzień chrztu Chrystusa w rzece Jordan i był nazywany „Dniem Świateł”, co odnosiło się do oświecenia Jezusa i światła, które pojawiło się w Jordanie. O tym wydarzeniu możemy przeczytać w następującym fragmencie Ewangelii świętego Mateusza: Wtedy to pojawił się Jezus: przyszedł z Galilei nad Jordan do Jana, aby być przezeń ochrzczonym. Lecz Jan odradzał mu to mówiąc: Ty przychodzisz do mnie? To przecież ja powinienem być ochrzczonym przez ciebie! Lecz Jezus odpowiedział: Nie upieraj się teraz. Trzeba nam bowiem uczynić wszystko, co powinno się uczynić. Wtedy zgodził się Jan. A Jezus, gdy tylko został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. I oto otworzyły się nad nim niebiosa: i zobaczył Jezus, jak Duch Boży w postaci gołębicy zstępował na niego. A głos z nieba zabrzmiał: Oto syn mój umiłowany, w którym mam upodobanie 6. Ryszard II najwyraźniej wiedział, że święto Epifanii, zbiegające się w czasie z jego urodzinami, 6 stycznia, pierwotnie było obchodzone na cześć chrztu Jezusa w Jordanie i to wyjaśnia, dlaczego uważał świętego Jana za swojego patrona. Właśnie ta symbolika, wyrażona w dyptyku z Wilton miała największe znaczenie dla Ryszarda, a jego wiara w boskie prawo królów wyrażała się też w jego stosunku do opactwa westminsterskiego, miejsca kultu Edwarda Wyznawcy i miejsca, gdzie byli – i są do dzisiaj – koronowani angielscy królowie. Ryszard rozbudował opactwo, często przybywał tutaj w trudnych czasach i – przynajmniej raz – członkowie Parlamentu składali mu przysięgę na wierność przed kaplicą Edwarda. Był szczodry dla opactwa, ofiarował mu wiele darów, między innymi flagi świętego Edwarda i świętego Edmunda, a także szaty liturgiczne ozdobione wyszywanymi herbami nie tylko tych królów, ale także własnymi i swojej małżonki. Na tych szatach zostali również przedstawieni Madonna i święty Jan Chrzciciel. Układ innych kaplic względem kaplicy Edwarda Wyznawcy odzwierciedla rozmieszczenie postaci na dyptyku z Wilton. Na osi starego kościoła znajduje się kaplica Edwarda. Na północ od niej mała kaplica poświęcona świętej Marii i świętemu Janowi Chrzcicielowi, po stronie południowej jej odpowiednikiem jest kaplica świętego Edmunda. Ryszard zaplanował, że jego grób będzie umieszczony w pobliżu kaplicy Edwarda, w bocznej nawie przy kaplicy Edmunda. Wyraźnie więc Ryszard chciał po śmierci przebywać w tej samej świętej kompanii, w jakiej był za życia. Jednak jego szczególna cześć dla Jana Chrzciciela, który na dyptyku przedstawia króla Madonnie, jest jasno wyrażona w inskrypcji nad jego grobem: O clemens Christe – cui devotus fuit iste; Votis Baptiste salves guem pretulit iste. Tłumaczy się to: „O miłosierny Chryste, któremu ten (Ryszard) był file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...20Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-01.htm (7 z 9) [2008-09-25 23:51:41]

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert poświęcony, przez modlitwy Chrzciciela zbaw tego, którego on przedstawił”. Ta modlitwa, z pozoru dość prosta, wydaje się niemal bezbożna, jeśli wziąć pod uwagę jej implikacje, ponieważ osobą, którą Jan Chrzciciel przedstawia, jest w Ewangeliach sam Jezus Chrystus. Wynika stąd wniosek, że Ryszard chciał sam stać się podobny do Jezusa, którego działalność rozpoczęła się od chrztu w Jordanie; chciał być wtajemniczony według tego samego obrządku co Chrystus. Ale czy była to tylko obsesja króla, którego urodziny przypadały 6 stycznia, czy też jest coś więcej, niż widać na pierwszy rzut oka? Czy Ryszard działał sam, czy też pozostawał pod wpływem sekretnych idei, dotyczących tajemniczej legendy, związanej ze chrztem i magami? Jestem przekonany, że ta ostatnia hipoteza jest prawdziwa i że te idee wywodzą się z cesarstwa bizantyjskiego i zostały przyniesione do Europy w czasach wypraw krzyżowych. Gotyccy magowie Początek wypraw krzyżowych ogłoszono oficjalnie w grudniu 1095 roku na synodzie w Clermont, zwołanym przez papieża Urbana II. Jednak w Burgundii istnieje legenda, mówiąca, że wcześniej w tym samym roku w Aututi odbyło się tajne spotkanie trzydziestu sześciu biskupów i właśnie wtedy zostały podjęte pierwsze decyzje w sprawie ruszenia do Jerozolimy 7. Chociaż oczywiście w zachodniej Europie było wiele katedr i wielkich opactw liczących setki lat, przed krucjatami nie powstały żadne budowle z charakterystycznymi dla stylu gotyckiego ostrołukowymi drzwiami i oknami. Starsze kościoły, takie jak na przykład katedra w Durham, zbudowane w tak zwanym stylu romańskim lub normańskim, stwarzały niewiele okazji do umieszczania witraży. Budowle te miały ciężką konstrukcję, z niezwykle grubymi filarami i ścianami przyporowymi, i bardzo małymi oknami; były więc raczej ciemne i ponure. Dekorację tworzyły głównie malowidła ścienne; nie było sposobności do użycia witraży. Nadejście gotyku z lekkimi łukami przyporowymi, przejmującymi ciężar dachu, i o wiele mniejszymi kolumnami wewnątrz umożliwiło budowniczym zastosowanie szkła na większą skalę. Nagle kościoły stały się świątyniami światła, podkreślając w ten sposób związek między tymi świętymi miejscami a królestwem niebieskim, które miały reprezentować. Światło przenikające przez okna załamywało się, mieniąc kolorami tęczy i zmieniając atmosferę wewnątrz zależnie od natężenia światła słonecznego i tego, przez które okno wpadało. Te nowe kościoły, zorientowane na wschód i często mające wielkie okno w kształcie rozety nad zachodnim portykiem, były de facto świątyniami słońca. Jako instrumenty uwznioślające ludzkiego ducha nie mają sobie równych po dziś dzień; ale ich pojawienie się w krajobrazie Europy było równie nieoczekiwane jak pojawienie się piramid w Egipcie. Najwyraźniej impuls, który doprowadził do ich powstania, był już w pełni ukształtowany, zanim pierwsza z tych świątyń, katedra w Chartres, pojawiła się na desce kreślarskiej. Nasuwa się wniosek, że tego rodzaju wiedza musiała zostać przyniesiona ze Wschodu w XII wieku przez krzyżowców, pytanie tylko – skąd? W owym czasie kościoły Konstantynopola i Jerozolimy wyglądały zupełnie inaczej, ich plany były oparte głównie na kole i nie było w nich ostrych łuków. Katedra pełniła rozliczne funkcje. Z jednej strony była siedzibą lokalnego biskupa, a więc musiała odzwierciedlać dostojeństwo i prestiż jego urzędu, ale z drugiej strony miała też shzżyć jako swego rodzaju księga ku nauce ludzi nie umiejących czytać. Osiągano to głównie dzięki wizerunkom, utrwalonym w szkle i kamieniu, przedstawiającym sceny z Biblii. Przybycie trzech królów do Betlejem było jedną z ulubionych scen. W Chartres, najbardziej chyba zagadkowej ze wszystkich gotyckich katedr, jest wielkie witrażowe okno opowiadające całą historię o Narodzinach, a wiele paneli przedstawia trzech królów. W pierwszym. spotykają Heroda, następnie składają wizytę Marii z Dzieciątkiem i na koniec, ostrzeżeni przez anioła, wracają do domu inną drogą. Gwiazda betlejemska powtarza się bardzo często w tych scenach. Jest z Marią i Józefem w stajence w czasie narodzin, prowadzi magów do Betlejem i jest ciągle z nimi, kiedy są budzeni przez anioła. Prawdopodobnie każda katedra w Europie miała kiedyś jedno lub więcej okien przedstawiających opowieść o magach, ale w Autun w Burgundii, gdzie w roku 1095 miało miejsce tajne spotkanie biskupów, historia ta została opowiedziana w kamieniu. Ziemię, na której miała zostać wzniesiona katedra w Autun, ofiarował w 1119 roku biskupowi Etienne de Bagé książę Burgundii, kuzyn papieża Kaliksta II. Prace przy budowie rozpoczęły się już w następnym roku, a dwadzieścia pięć lat później, w 1145, katedra była ukończona. Opowieść o magach została pięknie przedstawiona w trzech różnych scenach wyrzeźbionych na kapitelach przez wielkiego, ale tajemniczego artystę imieniem Gislebertus. O nim samym wiemy bardzo mało, lecz na szczęście jego dzieła, chociaż uszkodzone, przetrwały do dzisiejszego dnia. W pierwszej scenie magowie zostali wyobrażeni, jak przedstawiają się Herodowi. W drugiej składają dary, kadzidło i mirrę w okrągłych czarach, złoto zaś w małej skrzyneczce. W trzeciej, najzabawniejszej scenie, zostali przedstawieni, ciągle w koronach, stłoczeni razem na łóżku. Nad nimi lśni gwiazda, a jednego z nich, który w przeciwieństwie do pozostałych ma oczy otwarte, dotyka anioł, zirytowany, że jeszcze raz musi ich kierować inną drogą. Oprócz witrażowych okien i rzeźb w katedrach znajdowało się wiele obrazów, zarówno malowanych na ścianach, jak i na płótnie. Kompozycja takich obrazów powstawała według określonego kanonu. Maria była przedstawiana w pozycji siedzącej z małym Jezusem leżącym na łonie, i towarzyszącym w pobliżu mężem, Józefem. Wszyscy są odziani w proste stroje, tradycyjnie Maria ma niebieską wierzchnią suknię na czerwonej tunice, na głowie niebieski kaptur lub chustę. Prawie zawsze ma złotą aureolę, wskazującą, że jest świętą. Trzej magowie natomiast są zwykle wyobrażani w bogatych strojach i ozdobach, z licznymi orszakami służących i towarzyszy. Jako przybysze z Orientu, uosabiali egzotykę i czasem towarzyszyły im dziwne zwierzęta, takie jak lamparty. Przynajmniej w europejskiej tradycji magowie zawsze i niezmiennie są królami, noszą więc korony (chociaż czasem zdejmują je, by oddać cześć Królowi Królów, przed którym stoją). Jeden z nich, zwykle najstarszy, klęczy przed Madonną z Dzieciątkiem, składając dar i całując stopę Jezusa. Inni stoją z tyłu w pozach wyrażających szacunek. Również tradycyjnie jeden z nich jest czarny Afrykanin lub Hindus. Nie trzeba chyba mówić, że żadnego z tych szczegółów nie znajdziemy w lakonicznej informacji przekazanej przez Mateusza. Jednak kult magów, chociaż popularny we Francji i Anglii, miał osiągnąć swoją apoteozę nie w żadnym z tych dwóch krajów, ale w Niemczech, a raczej w Świętym Cesarstwie Rzymskim. Jak do tego file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...20Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-01.htm (8 z 9) [2008-09-25 23:51:41]

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert doszło – to już inna historia. Kilka lat temu znalazłem się przed relikwiarzem, który miał zawierać prawdziwe kości magów. O wiele wcześniej prowadziłem inne poszukiwania: chciałem się dowiedzieć, czy żyją dzisiaj jacyś mistrzowie, znający tę sekretną wiedzę, która – jak wierzyłem – była przyczyną wznoszenia gotyckich katedr. file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...20Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-01.htm (9 z 9) [2008-09-25 23:51:41]

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 2 Spotkanie z magiem W maju 1973 roku, po powrocie z Izraela, znalazłem się w pociągu jadącym z Londynu do słynnego brytyjskiego uzdrowiska – Cheltenham. Jechałem na spotkanie z Johnem Godolphinem Bennettem, niezwykle interesującym człowiekiem, którego autobiografię przeczytałem w minionym roku. Bennett, wówczas siedem dziesięciolatek, prowadził eksperymentalną ezoteryczną szkołę w Sherborne House, dużej wiejskiej posiadłości niedaleko Cheltenham. Ogłoszenia reklamujące tę szkołę wskazywały, że było to miejsce, gdzie studenci mogli się nauczyć świętego tańca, medytacji i innych technik wewnętrznego rozwoju. Zamierzałem dowiedzieć się, co to może oznaczać. Bardzo ciekawił mnie również sam Bennett, o którym czytałem, że jest dystyngowanym angielskim dżentelmenem, filozofem zupełnie nie stylizującym się na hinduskich guru. Rzeczywiście wyglądał, jakby należał do innych czasów. Przybyłem w południe, w słoneczną sobotę i zostałem uprzejmie powitany przez jego żonę Elizabeth, zapracowaną damę, która miała w sobie coś z dyrektorki szkoły publicznej. Budynek był duży i staroświecki, i można było sobie wyobrazić wiejskie przyjęcia, które się tutaj niegdyś odbywały. Panowała tu atmosfera nierealności, zupełnie jakbym po przekroczeniu wrót czasu znalazł się w latach dwudziestych. Chociaż wnętrze nosiło ślady użytkowania, okolica była wspaniała, z troskliwie pielęgnowanymi trawnikami i grządkami kwiatów przy budynkach. Zorientowałem się, że jedna z nich ma kształt enneagramu, dziewięcioramiennego symbolu, o którym dużo pisał Uspienski w swojej książce In Search of Miraculous. Nie zdziwiło mnie to, ponieważ wiedziałem, że Bennett był niegdyś jednym z uczniów Uspienskiego. Wkrótce dołączył do nas sam Bennett, wysoki, niezgrabny, o wielkich rękach i niesfornych siwych włosach. W gumowych butach i starym znoszonym ubraniu przypominał bardziej ogrodnika niż filozofa. Wyjaśniając, że ma kilka nie cierpiących zwłoki spraw do załatwienia, zaprosił mnie na zewnątrz, zabierając po drodze konewkę, W pobliżu znajdował się mały ogródek skalny, osłonięty drzewami przed wzrokiem ciekawskich. Przed nim była sadzawka i to właśnie tutaj mnie prowadził. „Adrian powiedział – czy byłbyś tak uprzejmy i podlał ogródek? Wrócę niedługo, może za pół godziny, i będę mógł poświęcić ci dwadzieścia minut, żeby podyskutować, o czym tylko zechcesz”. Wcisnął mi w rękę konewkę i pozostawiwszy samego, wrócił do domu. Zafrasowany i mocno zniecierpliwiony napełniłem konewkę wodą z sadzawki i zająłem się równymi grządkami bratków i petunii. Niezupełnie takiego przyjęcia oczekiwałem. Przejechałem ponad sto pięćdziesiąt kilometrów, żeby porozmawiać z wielkim człowiekiem o derwiszach, i miałem nadzieję, może nie na powitanie z czerwonymi dywanami, ale przynajmniej na filiżankę herbaty. Zamiast tego znalazłem się sam w obcym ogrodzie, pielęgnując rabatki. Nie po to tu przyjechałem i, kiedy już kilkakrotnie opróżniłem konewkę i podlałem grządki najbliżej brzegu sadzawki, usiadłem i zacząłem się zastanawiać, o co właściwie powinienem go zapytać w czasie moich dwudziestu minut. Po pewnym czasie, który wydawał się wiecznością, Bennett wrócił i natychmiast zaczął sprawdzać moją pracę. Kiedy zajrzał za frontowe rzędy kwiatów, zauważył, że na większej części grządek ciągle panuje susza. Zaczerwieniłem się ze wstydu, wyobrażając sobie, że to, co wziąłem za mało ważne zadanie, w rzeczywistości było rodzajem testu, który właśnie oblałem. Wróciliśmy do budynku na filiżankę herbaty i obiecaną pogawędkę. Odbyła się w gabinecie, który – jak pamiętam – był małym pomieszczeniem na pierwszym piętrze. Bennett wskazał mi krzesło naprzeciwko prostego drewnianego biurka. „Siedzisz na krześle, na którym siedział Uspienski, kiedy pisał In Search of the Miraculous. Możemy się nigdy więcej nie spotkać, więc masz dwadzieścia minut, żeby porozmawiać, o czym będziesz chciał. Czy chcesz mi zadać jakieś pytania?” Czytałem In Search of the Miraculous wiele lat temu, kiedy podróżowałem po Szwecji, i treść tej książki bardzo mnie zainteresowała, między innymi stwierdzenie, że na Wschodzie ciągle żyją Mistrzowie Mądrości – jak biblijni magowie. Teraz nie tylko siedziałem na krześle jej autora, ale miałem przed sobą jednego z nielicznych żyjących ludzi, którzy osobiście studiowali u niego, mógł mi wiele powiedzieć o tej niezwykłej książce. Skąd pochodzą zawarte w niej idee? Czy Uspienski wiedział więcej, niż napisał? Czy rzeczywiście ciągle jeszcze istniało na Bliskim Wschodzie, jak sugerował, tajemne bractwo wtajemniczonych? Długo czekałem, żeby móc zadać Bennettowi te i wiele innych pytań. Ale wtedy, kiedy tam siedziałem, mój umysł – dotychczas wypełniony pomysłami – okazał się zupełnie pusty. Kręciłem się nerwowo, nie mogąc skupić się na jednej rzeczy, ponieważ nagle wszystko wydawało się mało ważne. Gdy atmosfera stała się bardzo ciężka, zamiast zadawać inteligentne filozoficzne pytania, wybuchnąłem śmiechem. Nie śmiałem się z niego ani z niczego konkretnego, ale po prostu z mojej sytuacji. Poczułem się jak człowiek z bajki, któremu miały się spełnić trzy życzenia i z braku lepszego pomysłu poprosił o kawałek kiełbasy. W końcu, kiedy cenne minuty upływały, wziąłem się w garść i zaczęliśmy rozmawiać o przeznaczeniu. Wtedy nie wiedziałem, co on przez to rozumie. Dopiero później, kiedy mogłem przeczytać książki, nie opublikowane za jego życia, pojąłem prawdziwe znaczenie tematu naszej dyskusji. W wypowiedziach Bennetta słowa „przeznaczenie” i „los” miały zupełnie inne znaczenie. Los, jak mówił, obejmuje to wszystko, co pozostaje poza naszą kontrolą i tworzy ramy, w których przebiega nasze życie. A więc kolor oczu, rasa, narodowość i rodzina, w której przychodzimy na świat, astrologiczny horoskop, skłonności i talen ty – są częściami naszego losu. Wszystko to zostało zwięźle ujęte w książce Deeper Man, opublikowanej pośmiertnie na podstawie jego notatek: Nie tylko decyzja o narodzeniu, ale też wybór miejsca, gdzie się urodzimy, z jakich rodziców i z jakim dziedzictwem [...]. Pojawiające się nowe życie układa się w pewien wzór; ma kształt i formę, a one stwarzają ograniczenia, których się nie da uniknąć. Najbardziej oczywisty jest kod genetyczny; dzięki niemu dziecko ma cechy dziedziczne, z których połowa pochodzi od ojca, a połowa od matki. W momencie kiedy plemnik ojca łączy się z komórką jajową matki, jest ustalany układ fizycznego życia. Ale jest też układ losu, który nie pochodzi ani od ojca, ani od matki; uważa się, że ustala go układ wpływów planetarnych w chwili poczęcia. Fizyczne dziedzictwo i „dziedzictwo gwiezdne”, czy też los, są ustalane w chwili poczęcia i stanowią prawa, które rządzą nowym życiem 1. Los, niekiedy zwany szczęściem, wywiera wpływ przez całe życie, stwarzając nam korzystne okazje, prowadząc nas do ludzi takich jak nasze przyszłe żony czy mężowie i w ogóle organizując następstwo zdarzeń. Przeznaczenie jest czymś zupełnie różnym: jest, jak mówił Bennett, zadaniem dla naszej duszy i celem, dla którego przychodzimy na świat. Obok fizycznego układu, przekazywanego genetycznie, i „układu duchowego”, czyli losu, jest jeszcze porządek wyższego rzędu, który można nazwać przeznaczeniem [...]. Przeznaczenie dziecka jest czymś wyjątkowym, dziecko otrzymuje je niezależnie od tego, kim są jego rodzice. Nie pochodzi od nich ani znikąd „poza” dzieckiem. Możemy powiedzieć, że pochodzi od Boga. Wiąże się z tym, co ma się wypełnić przez narodzenie i właśnie stąd pochodzi możliwość wybrania odpowiednich warunków życia. Możliwości nie są nieograniczone. Czasem warunki życia nie zgadzają się z układem przeznaczenia. Poczęcie się nie udaje: są problemy z zajściem w ciążę, trudności fizyczne lub niedorozwój; coś nie pozwala, aby przeznaczenie 23:51:53]file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...20Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-02.htm (1 z 7) [2008-09-25

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert się spełniło. Albo dziecko może się urodzić i okaże się, że los lub warunki życia nie pozwalają, aby przeznaczenie zostało zrealizowane. Dzieci obdarzone szczególnym przeznaczeniem rodzą się bardzo rzadko, w specjalnych okolicznościach są tworzone odpowiednie warunki ich poczęcia i narodzin 2. Sukces lub niepowodzenie w życiu zależą od stopnia, w jakim wypełniamy nasze przeznaczenie, które może harmonizować, lub nie, z naszym losem. Przeznaczenie jest czymś aktywnym, podczas gdy los jest w tym sensie pasywny. Łączy się z koncepcją „własnej woli” jako źródła celu i przejawia się jako ambicja. Jednym z głównych zadań ezoterycznej szkoły Bennetta było więc uświadomienie uczniom celu ich duszy, ponieważ jedynie wypełniając swoje przeznaczenie można znaleźć satysfakcję w życiu. Sam Bennett został najwyraźniej obdarzony szczególnym przeznaczeniem. Jako młody człowiek walczył w okopach w czasie pierwszej wojny światowej, ale – w 1918 roku – został ranny i odesłany do Anglii na leczenie. W czasie choroby nauczył się tureckiego 3 i starał się o stanowisko młodszego oficera wywiadu w Konstantynopolu. Od tego momentu obrał nową drogę Otarł się o śmierć, co zmieniło jego percepcję. Pierwsza wojna światowa doprowadziła do wielu zmian politycznych nie tylko w Europie, ale także na Bliskim Wschodzie. Przez większą część XIX wieku imperium osmańskie było nazywane „chorym człowiekiem Europy”. Wojny i rewolucje doprowadziły do uwolnienia Grecji, Serbii i wielu innych bałkańskich państw spod panowania Turków, a kiedy sułtan popełnił fatalną pomyłkę, opowiadając się po stronie Niemców i Austriaków, przepadły także Arabia, Mezopotamia, Syria i Palestyna. Prowincje te stały się brytyjskimi i francuskimi protektoratami, dalekim echem państw krzyżowców sprzed ośmiuset lat. A co najgorsze dla Turków, już po wojnie sama Turcja została podzielona, kiedy w 1920 roku armia grecka, chroniona przez francuską i brytyjską flotę, wylądowała w Smyrnie. Grecy już okupowali wschodnią Trację, aż do linii Chatalja 4 i nalegali, żeby alianci pozwolili im zająć Konstantynopol. Pod naciskiem Francuzów i Włochów sułtan podpisał w sierpniu 1920 roku traktat z Sevres, na mocy którego pozostałe części Anatolii zostały podzielone na „strefy wpływów” między Francję, Wielką Brytanię i Włochy. To ostatecznie zniszczyło Turcję jako niepodległe państwo i naturalnie wstrząsnęło ludźmi. W efekcie ruch nacjonalistów, kierowany przez Mustafę Kemala (Maturka), wzrósł w siłę. Rozpoczęła się wojna o niepodległość, która doprowadziła do wycofania wojsk brytyjskich i francuskich i pokonania Greków. 17 listopada 1922 roku Mehmed VI, ostami sułtan, uciekł na Maltę na brytyjskim statku „Malaya” i 29 października 1923 roku Turcja stała się republiką. Atatürk – pierwszy prezydent Turcji – przeniósł stolicę z Konstantynopola (obecnie zwanego Stambułem) do Ankary, aby podkreślić odcięcie się od przeszłości. Stworzył państwo świeckie, wprowadzając rozdział państwa od religii, który trwa do dnia dzisiejszego. Do zapisywania języka tureckiego został zaadaptowany alfabet łaciński zamiast arabskiego, wprowadzono także wiele innych zmian, między innymi zakaz noszenia fezów i dyskryminacja ruchów religijnych, takich jak tańczący derwisze 5. Turcja chciała w ciągu jednej nocy stać się ze średniowiecznego państwem współczesnym – i to jej się udało. W środek właśnie takiego zamętu trafił Bennett po ciężkich przeżyciach w 1918 roku. Szybko zdobył uznanie jako oficer wywiadu i kiedy wojska brytyjskie wycofały się pod koniec 1920 roku, znalazł się w siatce brytyjskiego wywiadu, pokrywającej cały ogromny obszar, który niegdyś stanowił imperium osmańskie, od wybrzeża dalmatyńskiego aż po granice Persji, Egiptu i Rosji. Był w dosłownym znaczeniu „naszym człowiekiem w Konstantynopolu” i – mimo że miał tylko dwadzieścia dwa lata – szybko zdobył stopień podpułkownika. Kiedy pracował jako główny szpieg Imperium Brytyjskiego – zajęcie to wyraźnie lubił – zaprzyjaźnił się blisko z jednym z książąt osmańskich, Sabaheddinem. Jego ojcem był Damad Mahmud Pasza, słynny turecki wezyr i reformator, wypędzony przez despotycznego Abdulhamida II. Był też kuzynem panującego sułtana Meh meda VI. Książę Sabaheddin był niezwykle kulturalnym człowiekiem, który wolak mówić po francusku niż po turecku i odziedziczył po swoim ojcu liberalne poglądy polityczne. Interesował się mistycyzmem, studiował teozofię 6 Madame Bławatskiej i przyjaźnił się z Rudolfem Steinerem, założycielem jednego z odgałęzień ruchu antropozoficznego. Książę Sabaheddin był żywym łącznikiem z przeszłością, sięgającą czasów Bizancjum, ze światem, który zniknął z powierzchni ziemi w 1920 roku. Bennett, wysoki, nieco niezgrabny młody szpieg i książę Sabahedin, delikatny człowiek e doskonałych manierach, byli sobą nawzajem zaintrygowani. Raz w tygodniu jedli razem obiad, czasem we dwóch, czasem w towarzystwie innych gości, takimi jak ukochana i przyszła żona Bennetta, panna Winifred Beaumont. Spotkania te zawsze miały miejsce w pałacu Kuru Chesme, ponieważ Sabaheddin nie wychodził po zmroku z obawy przed zamachem. Do późna w nocy mogli dyskutować o filozofii i mistycyzmie. Pod wpływem Sabaheddina Bennett zaczął interesować się hipnozą i innymi nie wyjaśnionymi zjawiskami. Zainteresowanie to miało zmienić jego życie i ostatecznie doprowadzić do utworzenia pięćdziesiąt lat później Międzynarodowej Akademii Ciągłej Edukacji w Sherborne House, którą odwiedziłem w 1972 roku. W poszukiwaniu cudów W roku 1920 Konstantynopol, czyli Stambuł, jak wkrótce miał zostać nazwany, był dosłownie zalany uciekinierami wszelkiego rodzaju. Skutki pierwszej wojny światowej, rewolucje w Rosji, kłopoty polityczne w Armenii i grecka inwazja na Turcję spowodowały wędrówkę ludów. Wielu Rosjan, Greków, Turków, Ormian i innych lądowało w Konstantynopolu, który był bądź to celem ich wędrówki, bądź też przystankiem w drodze dokądkolwiek. Jako główny szpieg Imperium Brytyjskiego i przyjaciel osmańskich książąt, Bennett nawiązał kontakt z wieloma barwnymi postaciami, wśród nich z najnowszym przybyszem ze Związku Radzieckiego: Piotrem Demianowiczem Uspienskim. To właśnie on, bardziej jeszcze niż Sabaheddin, wywarł wpływ na życie Bennetta. Uspienski, dziennikarz z Sankt Petersburga o silnie antykomunistycznych poglądach, był człowiekiem o nieprzeciętnym intelekcie, który jak mało kto potrafił czynić skomplikowane idee prostymi, a proste zawikłanymi. Kim jesteśmy? Skąd pochodzimy? Jakie jest nasze przeznaczenie? Te pytania osaczały go i prześladowały bardziej niż większość ludzi. Wyobrażał sobie, że żyjemy w świecie złożonym i pełnym sprzeczności, wierzył też w istnienie mistrzów. Przez całą ludzkości historię trwa przekonanie, że istnieje wyższy – ale ciągle ludzki – autorytet niż profesorowie i politycy wśród nas; tajemna szkoła, czy też wspólnota oświeconych, którzy, nawet jeśli nie władają przeznaczeniem rodzaju ludzkiego, to przynajmniej znają odpowiedzi na najbardziej nurtujące pytania. Wiara w Mistrzów Mądrości, bo tak musimy ich nazywać, stanowi istotny element każdej wielkiej religii. Ale kim są ci ludzie? Skąd pochodząc Jakie mamy dowody na ich istnienie? Według teozofów byli narzędziem Boga, tajnym stowarzyszeniem adeptów, pchającym świat ku jego wielkiemu przeznaczeniu. Właśnie dlatego, że w przeciwieństwie do papieża i dalajlamy ci ludzie pozostawali nieznani, Uspienski nie mógł zwrócić się bezpośrednio do nich. Jak kryminolog mógł tylko rozpoznawać ich działania w przeszłości, po śladach, które zostawili. Mógł wiedzieć, gdzie byli, ale nie gdzie są obecnie ani gdzie będą w przyszłości. Nie zniechęcony, przed pierwszą wojną światową wybrał się w podróż w poszukiwaniu własnego mistrza. Podróżował do Indii, Cejlonu i Egiptu poszukując jakiejkolwiek dziwnej wiedzy, która mogłaby się ukrywać w tych egzotycznych krajach. Jak Sabaheddin i wielu innych w tym czasie pozostawał pod silnym wpływem pism H.P. Bławatskiej, matki teozofii, i miał nadzieję, że jeśli będzie szukał w odpowiednich miejscach, może wpaść na trop jej mistrzów albo przynajmniej spotka kogoś, kto udzieli mu wskazówek, gdzie mógłby ich znaleźć. Nie trzeba chyba wspominać, że kiedy dotarł do Indii, był głęboko rozczarowany tym, co znalazł. Zrozumiał, że niemal każdy zaangażowany w tak zwaną działalność ezoteryczną, obecnie nazywaną „New Age”, zwodzi siebie i innych. Na każdego nauczyciela idei ezoterycznych przypadało stu albo i tysiąc szarlatanów, którzy żerowali na słabości innych. Działo się tak – jak odkrył – zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Jednak Uspienski nie był tylko proto-hipisem: był też matematykiem i filozofem, który właśnie napisał książkę na tajemniczy temat czasu i przestrzeni. Książka ta, zatytułowana dumnie Tertium Organum 7, prezentowała niezwykłe i nowatorskie idee dotyczące świadomości, realności Wyższych Światów i tego, co to wszystko mogło oznaczać w kategoriach fizyki czasu i przestrzeni. Książka, poruszająca niewiarygodnie szeroką tematykę – od czterowymiarowej geometrii do pism Lao 23:51:53]file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...20Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-02.htm (2 z 7) [2008-09-25

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert Cy była całkowicie oryginalna. Chociaż mistrzowie Bławatskiej okazali się trudni do znalezienia, książka przyniosła Uspienskiemu sławę w Rosji, a później otworzyła mu drogę do londyńskiej socjety. Cudem przeżywszy bolszewicką rewolucję i jej następstwa, Uspienski przybył do Konstantynopola z małą grupką towarzyszy na początku 1920 roku. Tutaj poznał Bennetta i za jego wstawiennictwem mógł zdobyć zezwolenie na podróż do Anglii. W sierpniu 1921 roku dotarł do Londynu i z pomocą lady Rothermere, żony potentata prasowego i wielbiciela jego Tertium Organum, niemal natychmiast zgromadził wokół siebie mały krąg uczniów. Wywodzili się oni głównie spośród czytelników dwóch eksperymentalnych czasopism, „The New Age” i „The Quest”. W roku 1931 Uspienski opublikował drugą książkę, A New Model of the Universe, opartą głównie na esejach, które napisał w czasie podróży przed pierwszą wojną światową. We wstępie z roku 1934 do drugiego wydania tej książki wrócił raz jeszcze do swojej wiary w to, że niegdyś (a być może i obecnie) żyli ludzie Wyższego Umysłu. Właśnie on (Wyższy Umysł) jest odpowiedzialny za powstanie wszystkich wielkich dzieł sztuki, jakie możemy oglądać na świecie, takich jak Ewangelie, Upaniszady i Wielki Sfinks w Giza 8. W pierwszym rozdziale, zatytułowanym „Ezoteryzm i współczesne myślenie”, zagłębia się w temat, łącząc wiedzę ezoteryczną ze szkołami działającymi pod kierunkiem takich mistrzów, dla których Wyższy Umysł nie jest koncepcją, ale rzeczywistością. Czerpiąc z własnych doświadczeń wyjaśnia, że nie jest łatwo zdobyć wiedzę ezoteryczną: Ezoteryzm jest odległy i niedostępny, lecz każdy, kto poznaje ezoteryzm lub wierzy w jego istnienie, ma szansę dostać się do szkoły lub może mieć nadzieję, że spotka ludzi, którzy pomogą mu i wskażą drogę [...]. „ Ponieważ bramy świata cudowności mogą być otwarte tylko dla tego, kto poszukuje 9. Dla Uspienskiego jest oczywiste, że cywilizacja powstała dzięki działalności szkól ezoterycznych, ale też może trwać tylko tak długo, jak długo jest przez nie wspierana. A więc upadek religii, to znaczy zmniejszanie się liczby osób szukających wtajemniczenia w „misteria”, nieuchronnie prowadzi do upadku cywilizacji. Wiedza naukowa czy techniczna nie może zastąpić takiego rozwoju człowieka, ponieważ tylko dzięki niemu można było nawiązać kontakt z Wyższym Umysłem, bez niego zaś rodzaj ludzki jest pozbawiony przewodnictwa i musi ulec degeneracji. W jednym z później napisanych esejów zawartych w tej samej książce Uspienski zając się szerzej związkiem między ezoteryzmem a naszą wiedzą o tym, co rzeczywiście tworzy historię. Nie interesowała go „historia zbrodni”, czyli wydarzenia przedstawiane w dawnych kronikach Elmowych, a obecnie każdego wieczoru w wiadomościach na ekranach naszych telewizorów. Skoncentrował się na sekretnym przekazywaniu idei, na drodze, którą wiedza ezoteryczna przebyła w ciągu wieków od jednej grupy ludzi do drugiej, wędrując między społeczeństwami, religiami, czy wręcz cywilizacjami. Właśnie to, ślady działalności jego umiłowanych Mistrzów Mądrości, było w jego pojęciu prawdziwą historią świata. W okresie międzywojennym Uspienski stał się znaną postacią w raczej sztywnym środowisku ezoterycznym Londynu. Jednak odczyty, które wygłaszał prywatnie i na których bywali tacy ludzie jak Aldous Huxley, A.E. Waite, czy A.R. Orage, wydawca czasopisma „New Age”, miały mało wspólnego z jego własnymi badaniami, raczej były oparte na ideach, które przekazał mu inny Rosjanin: George Ivanovich Gurdjieff. Był to pół-Ormianin, pół-Grek, który dorastał w niespokojnym regionie na granicy rosyjsko-tureckiej u schyłku XIX wieku. Gurdjieff, wielki podróżnik i poszukiwacz prawdy, przewędrował cacy Bliski, Środkowy, a nawet Daleki Wschód w poszukiwaniu zaginionej wiedzy. W czasie tych podróży, jak twierdził, odwiedził wiele klasztorów i świątyń, które przechowały nie tylko teoretyczną wiedzę, ale także praktyczne techniki transformacji człowieka. Podobnie jak Madame Btawatska z wcześniejszego pokolenia, teraz on sprowadził te idee do Rosji, dowodząc, że jego „dzieło” byto prawdziwe. Mistrz z Armenii George Ivanovich Gurdjieff był bez wątpienia jednym z najdziwniejszych ludzi swojego stulecia. Urodził się w Armenii, górzystym kraju wciśniętym między Iran, Turcję, Gruzję i Azerbejdżan. Pod względem politycznym Armenia rzadko bywała wolna od obcych wpływów, a przez większą część XIX stulecia stanowiła przedmiot sporu między Rosją i imperium osmańskim. Miasto Kars, gdzie dorastał Gurdjieff, znajduje się teraz po tureckiej stronie granicy, ale kiedy był chłopcem, należało do carskiej Rosji. Było to więc wówczas bardziej dogodne miejsce dla chrześcijan niż dzisiaj i Gurdjieff mógł zdobyć wykształcenie w miejscowej rosyjskiej szkole katedralnej. To jednak nie wystarczało chłopcu spragnionemu wiedzy. Bardzo wcześnie, podobnie jak Uspienski, utwierdził się w przekonaniu, że starożytny świat miał wiedzę, którą my straciliśmy w naszej pogoni za dobrami materialnymi, i rozpoczął trwające cale życie poszukiwania starożytnej mądrości. W ciągu wielu lat odbył szereg długich podróży, docierając aż do Tybetu i Indii na wschodzie oraz Egiptu i Abisynii na zachodzie. Jednak większość jego podróży wiodła do Turkiestanu i Mezopotamii, leżących w centrum tego rozległego obszaru. Gurdjieff był przekonany, że ludzie w starożytności pod pewnymi względami nas przewyższali. Wielkiemu technicznemu postępowi, dokonanemu w ciągu ostatnich kilku wieków, i zdobyciu umiejętności wykorzystania energii do podniesienia standardu życia towarzyszyła utrata innych rodzajów wiedzy. Ta wiedza, związana z naszym duchowym, psychologicznym i moralnym komfortem, zawsze znajdowała się na pograniczu religii. Gurdjieff był przekonany, że nawet inteligentni, wykształceni ludzie żyjący w XX wieku są kompletnymi ignorantami w takich sprawach w porównaniu ze swoimi dalekimi przodkami, a więc w pewnym sensie my sami żyjemy w „ciemnych wiekach”, a nie w epoce oświecenia, jak sądzimy. Dzięki nauce, która uwalnia nas od co większych niedogodności natury, jesteśmy tym mocniej przywiązani do świata materialnego, co sprawia, że mamy coraz większe trudności ze zrozumieniem naszego przeznaczenia. A więc nasz świat i nasze miejsce w nim nie są takie, jak sobie wyobrażamy. Nasze wartości uległy odwróceniu tak dalece, że przestaliśmy nawet zadawać sobie pytanie, czym jest życie; o szukaniu odpowiedzi nie warto nawet wspominać. Ale nie wszystko jeszcze stracone. Gurdjieff wierzyt, że mądrzy ludzie z minionych czasów przewidzieli taki obrót wypadków. Wiedzieli, że ich własne cywilizacje przeminą i ignorancja profanów zacznie rządzić na Ziemi. Dlatego zaszyfrowali najważniejsze aspekty swojej wiedzy i systemu wierzeń w tym, co Gurdjieff nazywał „legominizmami”. Są to materialne konstrukcje, takie jak świątynie czy piramidy, które miały trwać przez tysiące lat. Legominizmami są też różne dokumenty lub ustnie przekazywane pieśni i tańce, nawet talia kart do gry, które w czterech kompletach po trzynaście kart w każdym kolorze przekazują wiele ezoterycznych idei. Za pomocą tych metod wiedza została przechowana i przekazana następnym pokoleniom. Gurdjieff podejmowat kolejne podróże w poszukiwaniu tej zaginionej wiedzy. Według Bennetta okres poszukiwań w życiu Gurdjieffa trwał około szesnastu lat, od 1891 do 1907 roku, a jego punktem kulminacyjnym była wizyta w tajemnej świątyni ezoterycznego stowarzyszenia, zwanego Bractwem Sarman lub Sarmoung 10. Większa część piątego rozdziału półautobiograficznej książki Gurdjieffa, Meetings witki Remarkabe Men (Spotkania z ciekawymi ludźmi), dotyczy poszukiwań tego tajemniczego bractwa, które – jak wierzył – zostało założone w Babilonie około 2500 roku p.n.e. 11 Są to mniej więcej czasy, kiedy Egipcjanie byli zajęci budową Wielkiej Piramidy. Według Bennetta w późniejszych czasach potomkowie tego właśnie sekretnego bractwa wtajemniczyli Pitagorasa, ojca zachodniej filozofii, kiedy jako jeniec przebywał w Babilonie. Bennett zauważył, że pewna stara legenda mówi, iż Pitagoras podróżował po świecie w poszukiwaniu wiedzy. Kiedy przebywał w Egipcie; król perski Kambyzes zmusił wszystkich mądrych ludzi tego kraju, między innymi Pitagorasa, aby udali się do Babilonu. To wydarzenie odnotował Jamblich (grecki neoplatoński filozof, żyjący w latach około 260-330 p.n.e.) w Żywocie Pitagorasa: 23:51:53]file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...20Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-02.htm (3 z 7) [2008-09-25

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert [Pitagoras] odwiedził wszystkich egipskich kapłanów, szukając wszelkiej wiedzy, jaką posiadali. Spędził dwadzieścia dwa lata w sanktuariach studiując astronomię i geometrię i będąc wtajemniczanym – nie w sposób pobieżny ani przypadkowywe wszystkie tajemnice bogów. Został jednak w końcu wzięty w niewolę przez żołnierzy Kambyzesa i wysłany do Babilonu. Tutaj miał szczęście spotkać magów, którzy objaśnili mu swoją wiedzę i najdoskonalszy sposób oddawania czci bogom. Dzięki ich pomocy studiował i poznał arytmetykę, muzykę i wszystkie inne nauki. Po dwunastu latach, około pięćdziesiątego roku życia, wrócił na Samos 12. Bennett wspomina także o innej legendzie, według której w czasie pobytu w Babilonie Pitagoras mógł nawet spotkać Zaratustrę (Zoroastra). Był on założycielem perskiej religii, która wzięła nazwę od jego imienia, i tradycyjnie przyjmuje się, że był nauczycielem ojca Kambyzesa, Cyrusa. Tę historię przekazuje inny Żywot Pitagorasa, tym razem napisany przez nauczyciela Jamblicha, Porfiriosa: W Egipcie [Pitagoras] mieszkał z kapłanami; poznawał język i mądrość Egipcjan, a także trzy rodzaje ich pisma, epistolograficzne, hieroglificzne oraz symboliczne, z których jedno naśladuje zwykły sposób mówienia, pozostałe zaś wyrażają alegorie i przypowieści. W Arabii rozmawiał z królem. W Babilonie spotkał się z innymi Chaldejczykami, szczególnie wiążąc się z Zaratasem [Zaratustrą], który oczyścił go z nieczystości wcześniejszego życia i nauczył o rzeczach, od których cnotliwy człowiek powinien być wolny 13. Wcześniej Porfirios wyjaśnia, jak różne starożytne kultury osiągnęły doskonałość w takiej lub innej nauce i jak Pitagoras nauczył się od nich wszystkiego: Co się tyczy jego wiedzy, mówi się, że poznał nauki matematyczne od Egipcjan, Chaldejczyków i Fenicjan; ponieważ dawni Egipcjanie celowali w geometrii, Fenicjanie w liczbach i proporcjach, a Chaldejczycy w teoriach astronomicznych, boskich rytuałach i oddawaniu czci bogom; innych sekretów dotyczących biegu życia nauczył się od magów 14. Nie wdając się w szczegóły dotyczące jego podróży, widać wyraźnie, że Gurdjieff starał się uczynić swoje życie podobnym do życia Pitagorasa. Kiedy podejmował podróż, mógł pamiętać o legendzie, mówiącej, że ojciec greckiej filozofii został wtajemniczony przez babilońskich magów. Z pewnością – według słów Bennetta Gurdjieff „do pewnego stopnia” stylizował swoją późniejszą własną akademię na szkolę Pitagorasa 15. W czasie swoich wędrówek Gurdjieff spotkał się z wieloma podobnie jak on myślącymi ludźmi, również spragnionymi zaginionej wiedzy. Aby ułatwić sobie życie, zawiązali półformalne towarzystwo nazwane Poszukiwaczami Prawdy i postanowili zebrać rezultaty swoich badań. Jednym z członków tej grupy był ormiański przyjaciel Gurdjieffa, Pogossian. Podobnie jak Gurdjieff był młodym człowiekiem, który dysponował wolnym czasem i podzielał jego zainteresowanie tajemnicami. W pogoni za starożytną wiedzą odbyli razem wiele podróży, między innymi spędzili jakiś czas w ruinach dawnej stolicy Armenii – Ani, prowadząc tam małe wykopaliska 16. Dzisiaj trudno sobie wyobrazić, że młodzież mogła się zabawiać kopaniem w tych ruinach, ale w dziewięćdziesiątych latach ubiegłego wieku archeologia ciągle jeszcze pozostawała sportem dla amatorów. Było więc możliwe, że dwaj zdecydowani młodzi ludzie rozbili obóz między starymi kościołami i pałacami swoich przodków i robili to, na co mieli ochotę. W czasie kopania trafili na podziemny korytarz i otwór w murze na jego końcu, przez który weszli do małej, łukowato sklepionej komory, najwyraźniej niegdyś będącej celą mnicha. W pomieszczeniu było niewiele – porozbijane naczynia i zbutwiałe szczątki jakichś mebli. Jednak w rogu znajdowała się nisza i w niej właśnie znaleźli kilka starych pergaminów. Ponieważ Ani zostało zniszczone przez Turków w 1064 roku, pergaminy musiały pochodzić najpóźniej z XI wieku, a prawdopodobnie były o wiele starsze. Chociaż po zetknięciu się z powietrzem niektóre z dokumentów natychmiast rozpadły, się w pyl, większość ocalała. Coraz bardziej podekscytowani poszukiwane zabrali je do Aleksandropola 17. Tutaj, w stosunkowo dogodnych warunkach, zbadali swój skarb i kiedy to było konieczne, wzywali ekspertów do pomocy przy ciężkiej pracy odszyfrowywania. . Pergaminy okazały się listami wymienianymi między dwoma mnichami, z których jeden mial na imię Arem, i zostały napisane w bardzo archaicznym języku ormiańskim. Wśród tej korespondencji, która dotyczyła głównie zwykłych spraw kościelnych, znajdował się jeden list, z punktu widzenia badaczy bardziej interesujący od innych. Wymieniał on tajemnicze Bractwo Sarmoung – nazwę, z którą Gurdjieff zetknął się już w armeńskiej księdze zwanej Merkharvat – i stwierdzał, że ich główny klasztor znajdował się „w dolinie Izrumin, trzy dni drogi od Nivssi”. Pogossian i Gurdjieff szybko dowiedzieli się, że Nivssi to starożytna nazwa miasta Mosul w północnym Iraku – znajduje się ono w pobliżu ruin Niniwy i, w czasie kiedy list był pisany, było stolicą prowincji Nievi – i doszli do wniosku, że nie powinno być zbyt trudno znaleźć dolinę Izrumin oraz – zakładając, że ciągle istnieje tajemniczy klasztor Bractwa Sarmoung. Tak więc, kiedy nadarzyła się okazja, spakowali worki i wyruszyli w drogę. 23:51:53]file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...20Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-02.htm (4 z 7) [2008-09-25

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert Podróż okazała się trudniejsza, niż wcześniej sądzili. Z powodu toczących się walk między Turkami, Ormianami i Kurdami mieli do przebycia ciężką drogę przez górę Egri Dagh; udawali kaukaskich Tatarów z obawy przed wciągnięciem w lokalne konflikty etniczne. Po przejściu rzeki Araks, do dzisiaj stanowiącej granicę między Armenią i Turcją, dotarcie do miasta enigmatycznie określonego przez Gurdjieffa jako Z zajęło im dwa miesiące. Zbliżali się do celu, kiedy wydarzyła się katastrofa: Dokładnie dwa miesiące po przekroczeniu rzeki Araks w końcu dotarliśmy do miasta Z, za którym musieliśmy pójść pewną przełęczą w stronę Syrii. Na przełęczy, zanim doszliśmy do słynnego wodospadu K, skierowaliśmy się w stronę Kurdystanu i właśnie gdzieś przy tej drodze spodziewaliśmy się znaleźć miejsce, które było celem naszej podróży. W czasie dalszej wędrówki, ponieważ zdążyliśmy się już przystosować do otaczających nas warunków, wszystko szło stosunkowo dobrze dopóki nieoczekiwany wypadek nie zmienił wszystkich naszych planów 18. Wypadkiem, o którym mowa, było ukąszenie Pogossiana przez niezwykle jadowitego pająka. Teraz, zamiast podążać do zamierzonego celu – doliny Izrumin, musieli udać się do miasta N. Tutaj ormiański ksiądz okazał współczucie i zgodził się udzielić im gościny, dopóki Pogossian nie wróci do zdrowia. Zostali prawie przez miesiąc i zaprzyjaźnili się w tym czasie z księdzem, który zdradził im w zaufaniu, że posiada pewną starą mapę. Okazało się, że nie została ona narysowana na papierze, ale na pergaminie i – według słów księdza – była w jego rodzinie od wielu pokoleń. Kiedy Gurdjieff zobaczył ją po raz pierwszy, był poruszony: Przeżyłem wielki wstrząs, tym większy, że cały czas próbowałem się opanować i nie okazywać mojego podekscytowania. Zobaczyłem [...] mapę przedpotopowego Egiptu 19. Przerywając chwilowo poszukiwania klasztoru Sarmoung, kiedy tylko Pogossian wyzdrowiał, postanowili wyruszyć do Egiptu, zabierając ze sobą kopię mapy, którą Gurdjieff wykonał w tajemnicy. Po wielu różnych przygodach Gurdjieff, teraz już bez Pogossiana, znalazł się w Kairze jako przewodnik wycieczki do piramid w Giza. Korzystając ze swojej tajemniczej mapy przeprowadził dokładne studia terenu, który stał się teraz głównym przedmiotem jego badań: Trzeba powiedzieć, że spędzałem cały mój wolny czas chodząc po tych miejscach jak opętany, mając nadzieję, że dzięki mojej maiey przedpotopowego Egiptu znajdę wyjaśnienie zagadki Sfinksa i wielu innych starożytnych zabytków 20. 23:51:53]file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...20Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-02.htm (5 z 7) [2008-09-25

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert Nie wyjaśnia przyczyn porzucenia wcześniejszych poszukiwań Bractwa Sarmoung ani swojego wzmożonego zainteresowania starożytnym Egiptem. Nigdzie też nie mówi wprost, że te dwie sprawy łączą się ze sobą. Jednak w dalszej części książki wrócił do Azji i, mieszkając w Bucharze, skontaktowal się z wysłannikiem zakonu, którego poszukiwał. Zabrano go z zawiązanymi oczami do tajemnego klasztoru, ukrytego gdzieś w trudno dostępnej dolinie. Zostal tam wtajemniczony w pewne sekretne obrzędy i nauki. Było to dla niego jak odnalezienie świętego Graala. Między rokiem 1907 a 1914 Gurdjieff, jak się wydaje, intensywnie zajmowił się składaniem wszystkich fragmentów wiedzy, które udało mu się zebrać, w jeden spójny „system”. System ten obejmował filozofię, psychologię i kosmologię, które – mimo że w pewnym stopniu podobne do teozofii Madame Bławatskiej – były o wiele bardziej szczegółowe i praktyczne w zastosowaniu. Powiązał tę teoretyczną stronę swojej pracy z programem muzyki i ruchów tanecznych; wielu z nich – jak twierdził nauczyl się w różnych tajemnych kłasztorach, które odwiedził w czasie swoich wędrówek. Był to ten sam rozległy program, z którym Uspienski zetknął się w Moskwie w 1916 roku i który Gurdjieffprzeniósl najpierw do Konstantynopola, a następnie do Europy Zachodniej i Ameryki. Uspienski spotkał Gurdjieffa w Moskwie zaledwie kilka tygodni po swojej bezowocnej podróży na Wschód i niemal natychmiast uległ jego czarowi. Na cztery lata G, jak określał Gurdjieffa, został jego mentorem i przekazał mu wiele nowatorskich i niezwykłych idei. Wydawało się, że przynajmniej on znalazł oryginalnego nauczycieła, prawdziwego Mistrza Mądrości. W 1920 roku Gurdjieff otworzył własny instytut we Francji, na zamku w wiosce Avon, na przedmieściach Fontainbleau. Tutaj uczył tańca i dramatu, a także pewnych ezoterycznych problemów, które tak zafascynowaly Uspienskiego w czasie, jaki spędzili razem w Rosji. W ciągu następnych kilku lat Gurdjieff zebrał wielką liczbę studentów, wśród nich wielu Amerykanów. Później, w 1924 roku, po wypadku samochodowym, który niemal stal się przyczynąjego śmierci, zamknął instytut i poświęcił się spisywaniu „legominizmów”. W ciągu kilku następnych lat spisał trzy „serie” pod wspólnym tytulem All and Evertyhing (Wszystko i każde). Pierwsza z nich była wstępem do trzyczęściowej książki zatytułowanej Beelzebub'a Tales to His Grandson (Opowieści Belzebuba dla jego wnuka). Ta dziwna książka, napisana stylem równie rozwlekłym, co trudnym do czytania, stanowi rodzaj fantastyki naukowej. Napisana z perspektywy upadłego, lecz obecnie skruszonego anioła (starego już Belzebuba, który za grzechy swej młodości został skazany na spędzenie życia na wygnaniu, na skraju świata, w Układzie Słonecznym), opisuje jego powrót na własną, polożoną w lepszym miejscu planetę Karatas. Aby uprzyjemnić długą podróż, Belzebub zabawia wnuka, który razem z nim podróżuje, opowieściami o swoim życiu. Mówi zwłaszcza o historii planety Ziemia i o tym, dlaczego żyjący tam dziwni ludzie są tak odmienni od inteligentnych form życia na innych planetach wszechświata. Zarówno dowcipne, jak szydercze opowieści Belzebuba stanowią mieszankę instrukcji i satyry, trudną do rozszyfrowania, ale przede wszystkim wciągającą czytelnika. To nie przypadek. Bennett odnotował, iż Gurdjieff celowo tak zagmatwał swoje przemyślenia w opowieściach Belzebuba, żeby tylko najwytrwalsi z czytelników mogli zrozumieć, o co mu chodzi: On sam [Gurdjieff] słuchał rozdziałów czytanych na głos i jeśli doszedł do wniosku, że jakieś fragmenty są zbyt łatwe do zrozumienia – a tym samym zbyt powierzchowne pisał je jeszcze raz, aby, jak mówił, „głębiej pogrzebać psa”. Kiedy ludzie poprawiali go i mówili, że z pewnością miał na myśli „pogrzebanie kości”, odpowiadał im, że mają znaleźć nie kości, ale psa. Psem jest Syriusz – Psia Gwiazda, uosobienie ducha mądrości w tradycji zaratustriańskiej 21. Druga książka Gurdjieffa Meetings With Remarkable Men – przedstawiająca dzieje jego poszukiwań Bractwa Sarmoung – może się wydawać pracą o wiele prostszą. Z pozoru to tylko autobiografia, ale w rzeczywistości jest czymś więcej. W narrację zostały wplecione różne moralistyczne opowieści i nauki o tym, jak różni ludzie mogą zrobić najlepszy użytek ze swoich talentów. Są tam także wskazówki chociaż nie podane bezpośrednio – gdzie można znaleźć źródło tej wiedzy. W przeciwieństwie do Beelzebub's Tales ta książka została napisana potoczystym i łatwym do czytania stylem, chociaż pod wieloma względami jest o wiele bardziej ezoteryczna. Trzecia książka, Life Is Only Real Then, When I Am (Życie jest prawdziwe tylko wtedy, kiedy i ja jestem), istnieje tylko we fragmentach: prawdopodobnie sam autor zniszczył niektóre rozdziały przed opublikowaniem, ponieważ uważał, że powiedział w nich zbyt dużo. To, co pozostało, jest również autobiografią, opisem niektórych z jego metod nauczania i po części wyjaśnia dziwny, wówczas szokujący, sposób odnoszenia się Gurdjieffa do uczniów. Ta krótka praca, przejawiająca o wiele mniejsze zainteresowanie niezdecydowanym czytelnikiem niż wcześniejsze książki, nie została nawet wydana aż do końca lat siedemdziesiątych. Chociaż w 1924 roku Uspienski zerwał całkowicie z Gurdjieffem, nigdy nie wątpił, że jego nauki miały rzeczywistą wartość ani że dawny nauczyciel naprawdę był wysłannikiem jakiejś tajemnej szkoły, której on sam nie mógł znaleźć ani w Egipcie, ani w Indiach. Aż do śmierci w 1948 roku Uspienski wygłaszał wykłady na temat „systemu”, jak nazywano eklektyczny zbiór idei i technik Gurdjieffa. Po drugiej wojnie światowej spisał swoje wykłady, poprzeplatane wspomnieniami z dni spędzonych z Gurdjieffem, w formie książki, wydanej pośmiertnie, w 1950 roku pod tytułem In Search of the Miraculous (W poszukiwaniu cudowności). Pierwotny, roboczy tytuł książki, zachowany później jako podtytuł, brzmiał „Fragmenty nieznanego nauczania”. Jak się wydaje, stanowił on bezpośrednie odwołanie do innej książki, Fragments of Faith Forgotten (Fragmenty zapomnianej wiary), napisanej przez G.R.S. Meada, czołowego brytyjskiego teozofa owych czasów. Mead był wydawcą magazynu „The Quest”. Jego monumentalne dzieła, Thrice Greatest Hermes (Hermes po trzykroć wielki) i Fragments ofFaith Forgotten, były przełomowymi pracami z dziedziny gnostycyzmu i tradycji hermetycznej. Wiele wczesnych wystąpień Uspienskiego miało miejsce w biurach „The Quest”, a więc tych dwóch ludzi łączyły bliskie stosunki. O czym dyskutowali, nie zostało odnotowane, ale wydaje się, że Mead, wówczas starszy już człowiek, popierał rosyjskiego emigranta. Uspienski, wybierając tytuł „Fragmentów nieznanego nauczania”, najwyraźniej chciał, żeby „ci, którzy mają oczy do patrzenia” dojrzeli związek między ideami przedstawionymi w In Search of the Miraculous a pracą Meada o chrześcijańskim gnostycyzmie. Londyńscy zwolennicy Uspienskiego działali bardzo prężnie, tworząc po jego śmierci wiele towarzystw i ugrupowań. Bennett po powrocie z Turcji stał się jednym z głównych uczniów Uspienskiego i – niemal dosłownie – odziedziczył j ego nauczycielskie krzesło; to samo krzesło, raczej niewygodne, na którym siedziałem jakieś dwadzieścia lat później. Bennett był również przy śmierci Gurdjeffa w 1949 roku i przekonany, że jego przeznaczeniem jest kontynuować dzieło obydwu mistrzów otworzył własne szkoły, najpierw w Kingston pod Londynem, a później w Sherborne. Od czasu śmierci Gurdjeffa o jego „dziele” napisano wiele książek, ale zawsze pozostawało bez odpowiedzi pytanie: czy był on po prostu propagatorem kultu, który sam wynalazł, czy też rzeczywiście nawiązał kontakt z jakimś tajemniczym źródłem wiedzy? Czy był, jak twierdził, wysłannikiem tajnego bractwa – Mistrzów Mądrości, o których mówiła Madame Bławatska i których poszukiwał Uspienski – czy też jeszcze jednym szarlatanem? Te pytania, na pierwszy rzut oka istotne tylko dla jego uczniów, w rzeczywistości mają o wiele większe znaczenie. Jeśli okazałoby się, że rzeczywiście znalazł on mistrzów, następców magów, którzy wtajemniczyli Pitagorasa, to nie tylko jego prace stałyby się bardziej interesujące z czysto badawczego punktu widzenia, ale też niosłyby za sobą o wiele większe konsekwencje dla nas wszystkich. Gurdjieff i tradycja gnostyczna In Search of the Miraculous, najsłynniejsza książka Uspienskiego, do dzisiejszego dnia pozostaje Biblią dla wielu grup i szkół wywodzących się z tradycji Gurdjieffa. Ta z pozoru prosta książka jest prawdziwą kopalnią informacji, a także kompendium wiedzy o dziwnych wierzeniach i o tym, jak były początkowo przedstawiane. Spotkałem się z tymi „fragmentami nieznanego nauczania” podróżując po Szwecji w 1971 roku. Przeczytałem już kilka miesięcy wcześniej, 23:51:53]file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...20Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-02.htm (6 z 7) [2008-09-25

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert na uniwersytecie, Terbum Organum, ale ta książka była o wiele bardziej ezoteryczna. Niełatwa do czytania, zawierała niezwykłe idee i dziwną energię, a napisana została w sposób zarazem tajemniczy i oświecający. Skąd pochodziły te idee? Czy Gurdjieff rzeczywiście, jak wierzył Uspienski, zetknął się z tajemną szkołą? Takie pytania ciągle zadawałem sobie podczas podróży do Izraela dwa lata później i miałem czas, aby sobie dokładnie te wszystkie sprawy przemyśleć. Według Uspienskiego Gurdjieff twierdził, że jego dzieło jest naprawdę „ezoterycznym chrześcijaństwem”, to znaczy wywodzi się z sekretnych tradycji, nie rozumianych już przez Kościół. Jak głosił, pochodziły one z Egiptu: Kościół chrześcijański, chrześcijański sposób oddawania czci Bogu, nie został wynaleziony przez ojców Kościoła. Wszystko to zostało w gotowej postaci przejęte z Egiptu, ale z Egiptu, którego nie znamy. Tamten Egipt istniał w tym samym miejscu, ale o wiele wcześniej. Tylko fragmentaryczna wiedza o nim przetrwała do czasów historycznych, a została przechowana w tajemnicy, tak dobrze ukryta, że nawet nie zdajemy sobie sprawy, że zostały przechowana 22. Pomysł istnienia ezoteryki w chrześcijaństwie dzisiaj w kręgach klerykalnych wywołuje wzruszenie ramion. Jednak najwyraźniej sam Jezus był ezoterystą. Nauczał przez przypowieści, które można było interpretować na wielu różnych poziomach, a czasem zabierał apostołów na stronę i wyjaśniał prawdziwe znaczenie tego, co mówił. Z Ewangelii wynika, że nawet swoim uczniom nie tłumaczył wszystkiego, co robił. Wiele jego poczynań i większość nauk nie zostało zrozumianych przez współczesnych, ponieważ nie mieli „oczu do patrzenia i uszu do słuchania”. Idee, których nauczał Gurdjieff i które Uspienski spisał w spójny system, były intrygujące i bardzo odległe od tradycyjnego chrześcijaństwa. Były logiczne i brzmiały przekonująco, co zaintrygowało wielu ludzi, również mnie. Jednak ciągle bez odpowiedzi pozostawało pytanie, czy była to po prostu mieszanina idei, które wyczytał w książkach, z dodatkiem jego własnych poglądów, czy też rzeczywiście zetknął się w czasie swoich podróży z jedną lub kilkoma szkołami? Kiedy Gurdjieff żył, jego uczniowie nie mieli okazji szukania odpowiedzi na takie pytania. Kult, który rozwinął się wokół jego osoby, był samowystarczalny i niewielu z jego studentów miało zarówno czas, jak i niezbędną znajomość języków, aby odbyć podróż śladami mistrza. Nawet po jego śmierci większość zadowalała się życiem takim jak przedtem, czytając, studiując i komentując pisma, które po sobie zostawił. Bennettowi jednak to nie wystarczało. W latach pięćdziesiątych na własną rękę poszukiwał źródeł wiedzy Gurdjieffa. Mocno wierzył w istnienie Mistrzów Mądrości i nawet tytuł książki, nad którą pracował, kiedy się z nim spotkałem w 1973 roku – została pośmiertnie opublikowana w 1975 brzmiał The Masters of Wisdom (Mistrzowie Mądrości). Bennett wierzył, że Mistrzowie Mądrości istnieli i że byli związani z Bractwem Sarmoung, czy też Sarman, opisywanym przez Gurdjieffa. Ze swoją znajomością języków był w stanie zrozumieć etymologię tej nazwy i zidentyńkować – przynajmniej teoretycznie – czym mogła być ta grupa: Jedną z takich wskazówek danych przez Gurdjieffa jest wymieniane wielokrotnie stowarzyszenie Sarmoun (sic!) lub Sarman. Wymowa jest taka sama, niezależnie od pisowni, a słowo należy łączyć z językiem staroperskim. Rzeczywiście, pojawia się ona w niektórych tekstach wjęzyku pahlavi (perskim), jako określenie tych, którzy przechowali doktryny Zoroastra. Słowo to można interpretować na trzy sposoby. Może ono oznaczać pszczołę – symbol tych, którzy zbierają drogocenny „miód” wiedzy i przekazujągo następnym pokoleniom. Zbiór legend, dobrze znany w kręgach ormiańskich i syryjskich, zatytułowany Pszczoły, został poprawiony przez Mar Salomona, nestoriańskiego archimandrytę w XIII wieku, to znaczy mniej więcej w czasach Dżyngis-chana. Pszczołv mówią o tajemniczej mocy przekazywanej od czasów Zoroastra, która objawiła się w czasach Chrystusa. Bardziej oczywiste jest tłumaczenie perskiego słowa man jako coś, co jest dziedzicznie przekazywane przez szacowną rodzinę lub rasę. Może to być „magazyn”, w którym przechowywane jest dziedzictwo lub tradycja. Słowo sar oznacza głowę, zarówno w dosłownym znaczeniu, jak też jako „zwierzchnik” czy „przywódca”. Złożenie Sarman oznaczałoby więc „główny magazyn tradycji”, nazywanej „odwieczną filozofią”, przekazywaną z pokolenia na pokolenie przez, używając terminologii Gurdjiefia, „istoty wtajemniczone”. Jeszcze jednym możliwym znaczeniem słowa Sarman jest „ci, którzy zostali oświeceni”, dosłownie: ci, których głowy zostały oczyszczone 23. Opuszczając Sherborne miałem zamęt w głowie. Spędziłem weekend biorąc udział w świętym tańcu i medytacji, a także słuchając wykładów, ale tak naprawdę nie odczuwałem z tym wszystkim harmonii. Nie pociągały mnie też ideały społeczne ani życie w komunie, co – jak się wydaje – było istotne w Sherborne. Chociaż nie wątpiłem, że ta szkoła ma wiele do zaoferowania, nie tego szukałem. Chciałem dowiedzieć się więcej o Mistrzach Mądrości i nie byłem pewien, czy po wstąpieniu do szkoły Bennetta więcej się o nich nauczę. Niechętnie spakowałem plecak, w głębi ducha przekonany, że cokolwiek jest mi przeznaczone, na pewno nie znajdę tego tutaj. Kiedy szedłem na przystanek autobusowy, spotkałem Bennetta, siedzącego na kosiarce do trawy. Cała wspólnota miała właśnie dzień milczenia, więc nie mógł powiedzieć nic na pożegnanie, ale nie czułem się już tak skonsternowany. Gdy uścisnąłem mu rękę i wyjaśniłem, dlaczego tak szybko wyjeżdżam, spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem, błądząc myślami gdzie indziej. Chociaż miałem go jeszcze spotkać przy kilku okazjach, a nawet byłem na kilku wykładach, które wygłosił w Londynie, byłem pewien, że podjąłem słuszną decyzję. W każdym razie byłem przekonany, że Bractwo Sarmoung Gurdjieffa i dziwne, wschodnie kraje, z których pochodzili jego członkowie, były w jakiś sposób związane z magami Mateusza. Dwadzieścia lat wcześniej niż mogłem sam wyruszyć na poszukiwania tego, co los mi zgotował, miałem okazję się nimi zajmować. 23:51:53]file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20Ad...20Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-02.htm (7 z 7) [2008-09-25

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 3 Poszukiwania wśród sufich Po śmierci Gurdjieffa w październiku 1949 roku Bennett, który spędził z mistrzem wiele czasu w ostatnich miesiącach jego życia, postanowił podjąć podróż na Wschód w poszukiwaniu tajemniczego Bractwa Sarman. Mówiąc płynnie po turecku, lingua franca nie tylko w Turcji, ale na całym obszarze dawnego imperium osmańskiego, postanowił skoncentrować się na poszukiwaniach w tym właśnie regionie. Wyruszając ze swojej dawnej bazy w Stambule, gdzie niegdyś pracował jako brytyjski szpieg, zamierzał odwiedzić przed powrotem do Europy Konya, Damaszek, Jerozolimę, Bagdad i stary Babilon. Bennetta niezwykle interesował sufizm, mistyczny nurt islamu. W swojej autobiografii – Witness (Świadek) opisał, jak w 1920 roku odwiedził w Konstantynopolu tekke Mevlevi, czyli tańczących derwiszów, chyba najsłynniejszego z sufickich zakonów 1. Był jednym z ostatnich Europejczyków, którzy widzieli Mevlevi w akcji, ponieważ wkrótce potem działalność ich zakonu, podobnie jak wszystkich innych, została zakazana przez wprowadzającego reformy Maturka. Wirujący derwisze w filcowych czapkach nie wywarli na Bennetcie wielkiego wrażenia, ale kiedy w 1953 roku wrócił do Turcji, jedną z pierwszych rzeczy, które uczynił, było odwiedzenie od dawna opuszczonego tekke. Wierząc, że w jego wymiarach mogła zostać zawarta jakaś tajemna wiedza, zabrał się do mierzenia Sema Hane, czyli sali, w której tańczyli derwisze. Jak napisał: Kiedy stałem na pokrytej kurzem podłodze i patrzyłem na kruche drewniane rzeźby, rozumiałem, co oznaczał dla Turków przez ponad siedem wieków styl życia derwiszów. Stanowili ostoję praktycznego mistycyzmu i ocalili życie religijne w Turcji od degeneracji i popadnięcia w formalizm 2. Bennett umocnił swe mistyczne poglądy na temat mocy spoczywających w tureckiej architekturze sakralnej, kiedy odwiedził święte miasto Konya i znajdujący się w nim pierwszy tekke Mevlevi, gdzie jest pochowany Dżalal ad-Din Rumi, założyciel zakonu 3. Każdego dnia, kiedy byłem w Konya, chodziłem do wielkiego tekke Mevlevi, domu poety Dżalala ad-Dina Rumiego – założyciela zakonu derwiszów Mevlevi. Sema Hane została zbudowana w XII wieku, pod nadzorem jego syna, Sultana Veleda, przez seldżuckich królów Konya. Jest prototypem trzystu sześćdziesięciu pięciu podobnych budowli, rozproszonych po całej południowo-zachodniej Azji. Kiedy ją badałem, przekonałem się, że wymiary i proporcje budowli były związane z jakąś dawno zapomnianą sztuką koncentracji psychicznych energii, która mogła wywierać wpływ na wewnętrzny stan tych, którzy spotykali się wewnątrz, aby czcić Boga 4. Zainspirowany swoją wizytą w mauzoleum Rumiego, ale ciągle nie mając sprecyzowanego planu dalszej wędrówki, Bennett wyruszył do Adany. Następnie dotarł do Syrii i udał się do Aleppo i Damaszku. Od tego momentu postanowił „podróżować i żyć jak Turek, z niewielką sumą pieniędzy” i dlatego unikał innych ludzi z Zachodu. W Syrii odwiedził wiele tekke i świętych miejsc, tym razem spotykając żyjących przedstawicieli zakonu Mevlevi, którzy – ponieważ mieszkali poza Turcją – nie podlegali zakazowi Maturka. Chociaż zrobiła na nim wrażenie prostota i religijność derwiszów, odczuwał potrzebę dalszej wędrówki. Pragnął spotkania z przeszłością i z teraźniejszością, i zamierzał odwiedzić kilka ważnych stanowisk archeologicznych, jakich wiele było w tej części świata. Podróżując z Syrii do Iraku spędził jakiś czas w ruinach starożytnego Babilonu, gdzie umieścił akcję wielu opowieści Belzebuba, ale najważniejszym dla niego odkryciem w Iraku była zapomniana dolina Szajch Adi, główne sanktuarium mało znanej społeczności jezydów, niekiedy też określanych mianem Jesevi. Szajch Adi wzięło swoją nazwę od „świętego”, którego kaplica się tam znajduje i o którym jezydzi mówili, że żył tysiące lat temu – może nawet w czasach Abrahama. Bennett spędził dzień zwiedzając kaplicę i wypytując jej strażnika, z pomocą kurdyjskiego tłumacza. Podsumowując wrażenia z tego dnia napisał w swoim dzienniku: Jestem przekonany, że oni [jezydzi] pochodzą od starożytnych Chaldejczyków. Ich tradycja głosi, że przybyli z południa i mogą być zaginionymi potomkami babilońskich magów, którzy file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20A...0Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-03.htm (1 z 10) [2008-09-25 23:52:02]

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert zniknęli z areny dziejów po czasach Aleksandra Macedońskiego 5. Opuściwszy Szajch Adi, Bennett wrócił do Konstantynopola, a następnie do Londynu. Chociaż przez resztę życia utrzymywał bliskie stosunki z różnymi grupami sufich i był pod wielkim wrażeniem islamu, nie mógł pokonać granicy, jaka dzieli krzyż i półksiężyc, i zakończył życie jako rzymski katolik. Ale mimo to zachował fascynację inną religią, starszą zarówno od chrześcijaństwa, jak i od islamu, która wywarła wielki wpływ na obydwie: zaratustryzm. Uważał ją za religię babilońskich magów, która była jednym z największych światowych objawień i w praktyce najdokładniej przestrzeganym. Bennett był przekonany, że nauki tej właśnie religii stano wiły główny element filozofii samo przekształcenia, stworzonej przez Gurdjieffa, na co wskazywałaby jego uwaga o Syriuszu. Był również pewien, że Zaratustra, założyciel tej religii, jest pierwowzorem człowieka, którego Gurdjieff w swoich Beelzebub's Tales nazywa „Ashiata Shiemash”, przekonującego swój lud, że powinien zrezygnować ze zwierzęcych ofiar. Według Gurdjieffa praktyka ta w swoim czasie osiągnęła w Azji rozmiary epidemii. Niezależnie od tego, czy babilońscy magowie byli przodkami jezydów, czy też nie, najwyraźniej odgrywali ważną rolę w prowadzonych przez Bennetta poszukiwaniach mistrzów Gurdjieffa. Ale czy mogli być związani z Bractwem Sarmoung? To pytanie dręczyło mnie, ale sam Bennett nie dał jasnej odpowiedzi. Jednak jeśli jest choć trochę prawdy w legendarnych magach Mateusza, to musi istnieć jakiś związek między nimi a zaratustryzmem, religią ludu, który Grecy nazywali Magoi. Postanowiłem więc zbadać, jakiego rodzaju mogłyby to być związki. Dobra religia Chociaż są pewne wątpliwości na ten temat, wydaje się, że Zaratustra (znany również pod greckim imieniem Zoroaster) urodził się gdzieś na dzisiejszym pograniczu Iranu i Azerbejdżanu, nad brzegami rzeki Araks 6. Powszechnie przyjmuje się, że narodził się około roku 630 p.n.e. 7, a religia, którą założył, jest dualistyczna. Podobnie jak Egipt i Mezopotamia, Persja jest bardzo starym krajem. Jej religijne korzenie sięgają bardzo głęboko, aż do zarania cywilizacji. W tych zamierzchłych czasach, zanim zostały zbudowane piramidy i na długo przed tym, jak Abraham odbywał swą podróż z Ur Chaldejczyków do Hebronu, ludy indoeuropejskie żyły już w Iranie i Indiach. Te społeczeństwa, przodkowie współczesnych Persów i Europejczyków, byli zorganizowani w struktury plemienne, z rządzącymi nimi dynastiami królów. Wydaje się, że wiele elementów ich religii ciągle można rozpoznać we współczesnych kulturach tego regionu. U źródeł ich religii tkwił szacunek dla żywiołów, zwłaszcza ognia i wody, a także chęć utrzymania ich w „czystości”. Rytuały obejmowały zarówno składanie ofiar płynnych, jak i zwierzęcych – zwykle byków. Zaratustra był wyświęconym kapłanem tej dawnej religii, ale odczuwał niemal biblijne powołanie do bycia prorokiem. Według legend, przekazanych przez Gathy 8, w wieku trzydziestu lat miał wizję, w której spotkał Ahura Mazdę, najwyższego boga irańskiego panteonu. Nie doceniony wśród własnego ludu, Zaratustra wyruszył na dwór króla sąsiedniego kraju, Visztaspy, i nakłonił go do przyjęcia nowej religii. Według Bennetta właśnie kapłani starszej, przedzaratustriańskiej religii byli nazywani magami, a ich akceptacja nowego proroka miała kluczowe znaczenie: Magowie byli członkami kasty czy też warstwy, która istniała w centralnej Azji przed czasami Zoroastra. Zaakceptowali Zoroastra, kiedy ten przybył na dwór króla Visztaspy, baktryjskiego władcy Chorezmu. Dwaj magowie otrzymali zadanie sprawdzenia wiarygodności Zoroastra i odkryli, że stopień jego wtajemniczenia przewyższał wszystko, co dotąd znali. Za ich radą król się nawrócił 9. Religia, którą głosił Zaratustra i którą mieli przyjąć perscy królowie, radykalnie zrywała z wcześniejszymi kultami, ponieważ głosiła, iż świat, chociaż zaprojektowany przez Boga, został stworzony jako miejsce walki między dobrem a złem. Według Zaratustry dobry bóg, Ahura Mazda (lub Ormuzd, jak nazywają go późniejsze teksty), istniał jako wieczne światło i czas. Natomiast jego przeciwnik, Angra Mainyu (później zwany Arymanem), duch ciemności i zła, również istniał, kiedy tylko nadarzała się taka możliwość. Zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, że zło mogłoby skalać czystość jego wiekuistego bytu, Ormuzd zaplanował pochwycenie i zniszczenie Atymana. Tą pułapką był nasz materialny świat, który – ponieważ podlegał prawom czasu i przestrzeni – zmusiłby przeciwnika do ujawnienia. Ormuzd wiedział, że Aryman będzie próbował zniszczyć ten świat, ale w przeciwieństwie do swego wroga potrafił przewidywać przyszłość i wiedział, że jeśli diabeł będzie próbował to zrobić, zostanie uwięziony w czasie i przestrzeni. Tak więc, mimo że zło początkowo mogłoby odnosić zwycięstwa i w ten sposób wywołać cierpienie na świecie, jednak później zostanie pokonane i dobro zatryumfuje. W tradycji zaratustriańskiej pierwszy człowiek (odpowiednik biblijnego Adama) nazywał się Gajomard. Został on – obok niebiańskiego byka i pierwszej rośliny – stworzony pierwszego dnia. Aryman odpowiedział na wyzwanie Ormuzda tchnięciem śmierci w te pierwsze stworzenia. Jednak chociaż umarły, rozmnożyły się tysiąckrotnie; z byka powstały wszystkie inne zwierzęta, z rośliny wszelka roślinność, a z człowieka rodzaj ludzki. Wprawdzie Aryman sprawił, że śmierć pojawiła się na świecie, lecz nie mógł świata zniszczyć. Wojna między Bogiem i diabłem, dobrem i złem, życiem i śmiercią miała się dopiero rozpocząć. Według Zaratustry ludzkość miała szczególną rolę do odegrania w tej niezwykle długiej wojnie przeciwko złu; dusza ludzka była pierwszym polem walki między tymi siłami. Ormuzd wiedział od samego początku, że Aryman będzie próbował nakłonić człowieka do grzechu i w ten sposób go przywieść do śmierci. Początkowo człowiek musiałby upaść, ale w końcu przypomniałby sobie o swoim boskim pochodzeniu i file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20A...0Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-03.htm (2 z 10) [2008-09-25 23:52:02]

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert działałby jako przedstawiciel Boga w materialnym świecie. Pobożny zaratustrianin w życiu, pracy i naukach proroka znajdował wskazówki dotyczące etycznego życia. Patrzył w przyszłość i oczekiwał końca ery, kiedy miał się narodzić zbawiciel Saoszjant 10. Wówczas diabeł zostanie zniszczony raz na zawsze, zło będzie wypędzone, a świat przywrócony do porządku. Tymczasem mądry człowiek przestrzegał przykazań zostawionych przez Zaratustrę, walczył po stronie dobra, a przede wszystkim starał się utrzymać siebie samego i świat w czystości. Przez jakieś dwieście pięćdziesiąt lat magowie zaspokajali religijne potrzeby swojego ludu. Jednak najazd Aleksandra Wielkiego w 334 roku p.n.e. spowodował wielki wstrząs w całym perskim imperium. W czasach, kiedy według ewangelii magowie mieli przybyć do Betlejem, aby być świadkami narodzin Jezusa, zaratustrianizm jako religia znajdował się w stanie całkowitego upadku. Wprawdzie później został odnowiony i przeżył prawdziwy złoty wiek za panowania perskiej dynastii Sasanidów, była to jednak odległa przyszłość. W I wieku p.n.e. większa część Mezopotamii została włączona do imperium partyjskiego 11, które nie było tak scentralizowane jak imperium achemenidzkie, poprzedzające podbój Aleksandra, ani jak późniejsze państwo sasanidzkie (około 224651 roku n.e.). W licznych małych państwach, jakie istniały na terenie dzisiejszej wschodniej Turcji i Mezopotamii, zanim Rzymianie przejęli kontrolę nad tym obszarem, panowała względna swoboda, zarówno polityczna, jak i religijna. W tak sprzyjających warunkach mogło rozkwitać wiele lokalnych kultów, z których najważniejszym był kult Mitry, boga czczonego przez Ariów 12 na długo przed narodzinami Zaratustry. Istnienie tego kultu w różnych częściach imperium partyjskiego kazało mi przypuszczać, że ewangeliczni magowie nie pochodzili z samej Persji, ale raczej z Mezopotamii. Zamierzałem dokładniej zgłębić koneksje Mitry. Mitra Bohater Kiedy J.G. Bennett w 1953 roku odwiedził kaplicę Szajcha Adi, oglądał coś więcej niż tylko starożytny grób. Przypuszczał, że jezydzi przechowywali starożytną wiedzę i mogli być jednym z najważniejszych źródeł Gurdjieffa. Miał dobre podstawy, aby tak sądzić, ponieważ sam Gurdjieff wspominał o jezydach w Meetings witki Remarkable Man. Opisywał w tej książce, że jeśli na ziemi wokół jezydy narysowano koło, nie mógł on z własnej woli go opuścić. Koło stawało się klatką, z której – mimo wysiłków – nie mógł uciec. Jakaś dziwna moc, o wiele potężniejsza niż jego własna siła, zatrzymywała go wewnątrz [...]. Jeśli jezyda siłą wydostał się poza okrąg, natychmiast wpadał w stan katalepsji, z którego wychodził, skoro tylko wrócił do wnętrza koła. Lecz jeśli nie znalazł się z powrotem w kręgu, wracał do normalnego stanu, jak mnie zapewniano, po trzynastu lub dwudziestu jeden godzinach. Przywrócenie ich do normalnego stanu w jakikolwiek inny sposób jest niemożliwe. W każdym razie ani ja, ani moi przyjaciele nie potrafiliśmy tego zrobić, mimo że dysponowaliśmy wszelkimi środkami, znanymi współczesnej nauce o hipnozie, pozwalającymi wyprowadzać ludzi ze stanu katalepsji. Mogli to zrobić tylko ich kapłani za pomocą pewnych krótkich inkantacji 13. Jeśli Bennett miał nadzieję zobaczyć podobne fenomeny, rozczarował się. Albo jego gospodarze w Szajch Adi obawiali się stanąć w kręgu, albo – co bardziej prawdopodobne – zachówywali tego rodzaju ezoteryczne doświadczenia dla siebie. Niestety, cokolwiek sądził o jezydach i ich dziwnej religii, nie przyjął złożonej mu propozycji zostania z nimi przez jakiś czas i poznania ich tajemnic. Mógł powiedzieć niewiele więcej ponad to, że jego zdaniem jezydzi stanowili żywy łącznik ze starożytnymi religiami, znacznie starszymi niż wczesne chrześcijaństwo. Ich religia jest mieszanką tradycji Sabejczyków, chrześcijan i muzułmanów-prawdopodobnie różne legendy były zapożyczane od czasu do czasu i łączyły ich własne wierzenia z tymi, które istniały w otaczającym ich świecie. Jezydzi mogą być też związani ze starym kultem Mitry. Jeśli porównamy symbole znajdujące się na zewnątrz sanktuarium Szajcha Adi z tymi, które są w świątyni w Hatrze 14, rozpoznamy węża i prawdopodobnie skorpiona 15. Mitraizm uważa się zwykle za heretycki odłam zaratustryzmu, ale jest to zbyt daleko idące uproszczenie. Związek między tymi dwiema religiami jest w rzeczywistości o wiele bardziej skomplikowany niż na przykład ten, jaki istnieje między chrześcijaństwem a islamem. Ponieważ tak jak islam jest z jednej strony zreformowaną wersją chrześcijaństwa, a z drugiej powrotem do starotestamentalnego zbliżenia się do Boga przez całkowite poddanie się jego woli w codziennym życiu, tak mitraizm byk pod wieloma względami powrotem do przedzaratustriańskiej przeszłości. file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20A...0Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-03.htm (3 z 10) [2008-09-25 23:52:02]

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert W perskiej, aryjskiej tradycji, która poprzedzała reformę Zaratustry, to właśnie Mitra 16, obok Varuny i Indry, był jednym z najważniejszych bogów. Był on ściśle związany z koncepcją sprawiedliwości i bywał przywoływany na świadka w licznych przypadkach próby ognia, kiedy to oskarżony musiał przebiec wąską przestrzeń między dwoma rzędami płonących pochodni. Związek między Mitrą a ogniem z czasem stawał się coraz ściślejszy – bóg nabierał charakteru solarnego, niekiedy też bywał porównywany do chrześcijańskiego archanioła Michała. Uosabiał palący żar słońca, a także jego światło. Tak więc zarówno na ezoterycznym, jak i przyziemnym poziomie nauk Mitra był ognistym bogiem słońca, panem umów i abstrakcyjnym pojęciem sprawiedliwości. Jednak nie to przyciągało rzymskich wyznawców do jego kultu. Dla nich Mitra był uosobieniem archetypu herosa. Jego kult, który błyskawicznie rozprzestrzenił się w całym imperium rzymskim w ciągu I i II wieku n. e., byk bardziej subiektywny niż klasyczny zaratustryzm. Dla Greków i Rzymian Mitra był bohaterskim antropomorficznym bóstwem, porównywalnym z Herkulesem i takimi słonecznymi bóstwami jak Apollo i Helios 17. Niestety do naszych czasów zachowało się niewiele dokumentów pisanych dotyczących rzymskiego mitraizmu, chociaż istnieje wiele posągów i reliefów, które pozwalają nam poznać ogólne zarysy tego kultu. Jego główna legenda ma wyraźne związki z zaratustriańskim oraz biblijnym mitem o stworzeniu świata. Mitra, podobnie jak Gajomard, jest synem bożym. Został zrodzony ze skały obok świętego strumienia, u podnóża drzewa 18. Ale był on także „Adamem”, który zjadł owoc z drzewa i nosił ubranie z jego liści. Jak twierdzi Joseph Campbell, wielki znawca mitologii, ze zjedzeniem owocu nie łączył się jednak żaden grzech. Stela Mitry, awers file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20A...0Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-03.htm (4 z 10) [2008-09-25 23:52:02]

456 - "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" - Adrian G. Gilbert Stela Mitry, rewers Perski Mitra łączył w sobie dwóch Adamów 19; w jego ustanowieniu praw doczesnego życia nie było grzechu, nie było upadku. Dziecko nożem ścięło owoc z drzewa i zrobiło strój z jego liści: jak Adam – ale bez grzechu. Jest jeszcze jedna scena, w której widzimy go, jak wypuszcza strzały w skałę, z której wytryskuje woda, aby orzeźwić spragnionego. Nie znamy samego mitu, ale ten epizod można porównać do opowieści o Mojżeszu wydobywającym za pomocą swojej laski wodę ze skały na pustyni (Ks. Wyjścia 17:6). Jednak Mojżesz zgrzeszył, ponieważ uderzył dwukrotnie i dlatego nie miał dotrzeć do Ziemi Obiecanej – podobnie jak Adam zgrzeszył i został wygnany z raju. Lecz zbawca Mitra zjadł owoc z drzewa oraz wydobył wodę ze swej matki – skały i nie popełnił grzechu 20. Legenda o Mitrze wspomina również o losach niebiańskiego byka. W przeciwieństwie do zaratustriańskiej opowieści o stworzeniu świata, w której ów pierwszy byk umiera w wyniku poczynań Arymana, w mitraizmie zostaje on złożony w ofierze. Z niejasnych dla nas powodów Mitra musiał pochwycić żywego byka i na własnych plecach zanieść do jaskini. Tam złożył go w ofierze. Scenę tę przedstawia mnóstwo posągów i stel, jak chociażby ta, która znajduje się w Muzeum Brytyjskim. Z wydarzeniem tym wiąże się bogata symbolika: Pierwszy byk pasł się na zboczach górskich, kiedy młody, atletyczny bóg dosiadł go, uchwyciwszy za rogi. Zwierzę w dzikim galopie próbowało zrzucić jeźdźca, ale Mitra trzymał mocno i w końcu bestia upadła. Wówczas złapał zwierzę za kopyta, przerzucił sobie przez ramiona i tak zaczęła się długa, najeżona przeszkodami droga z żywym bykiem do jaskini. Owa ciężka zarówno dla herosa, jak i dla byka próba stała się symbolem z jednej strony ludzkiego cierpienia w ogóle, z drugiej – specjalnych testów, jakie czekały adepta na drodze file:///F|/ksi%B9%BFki%20posegrgowane/G/Gilbert%20A...0Trzej%20kr%F3lowie%20nauczycielami%20Je/456-03.htm (5 z 10) [2008-09-25 23:52:02]