alien231

  • Dokumenty8 985
  • Odsłony463 279
  • Obserwuję287
  • Rozmiar dokumentów21.8 GB
  • Ilość pobrań382 354

Angie Sage- Septimus Heap - Tom 2 - Smoczy Lot

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :11.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Angie Sage- Septimus Heap - Tom 2 - Smoczy Lot.pdf

alien231 EBooki A AM - AT. ANGIE SAGE.
Użytkownik alien231 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 407 stron)

S E P T I M U S H E A P * KSIĘGA DRUGA * 8IJIOCZY LOT/ A X G I Ë S A G E Ilustracje Mark Zug Tłumaczenie Jacek Drewnowski jaguar

ROK WCZEŚNIEJ: WIECZÓR KOLACJI UCZNIA M o k r a d ł a c h M a r r a m zapadł z m r o k . Księżyc w p e ł n i mlhija się blaskiem w ciemnej wodzie, niepokojąc n o c n e Itwory. W s z ę d z i e panuje cisza, przerywana co jakiś czas Im Igorami i chlupnięciami Drgającego M u ł u . Żyjące w n i m Ml worzenia ruszają na żer. W Mule zatonął duży okręt z całą • I- >(',;)• Wygłodniałe Stwory wybierają się na łowy; muszą i' ilnak stoczyć walkę o resztki z okrętu z Mułowymi Skrza- ' mii. Raz na jakiś czas duża bańka gazu wyrzuca coś z wra- i u nu powierzchnię wody. Pływają po niej deski i belki, po- 1 I li KCStą smołą. I hoć istoty ludzkie nie powinny nocą wychodzić na Mo- 1 i H.i M a r r a m , jakiś samotny śmiałek zmierza w małym ka- i ii li n n o n ę okrętu. Jego jasne, kręcone włosy zesztywniały W Wilgotnym powietrzu bagien; przenikliwe, zielone oczy

wpatrują się gniewnie w noc. Człowiek mruczy coś pod no­ sem t o n e m pełnym wściekłości, wciąż przeżywając kłótnię, którą stoczył tego wieczoru. „Ale co mnie to obchodzi?", py­ ta w d u c h u samego siebie. „Zaczynam n o w e życie". Teraz inni będą zauważać jego talent, zamiast lekceważyć go z po­ wodu jakiegoś nic niewartego nadętego bubka. Dostrzega pojedynczy maszt, sterczący z M u ł u , zwień­ czony sztywną, postrzępioną, czerwoną banderą z t r z e m a czarnymi gwiazdami. Wpływa w wąski kanał, który wiedzie do samego p o d n ó ż a masztu. Drży, wcale nie z p o w o d u zim­ na, lecz strachu, wiszącego w p o w i e t r z u , i świadomości, że pod n i m spoczywa wrak okrętu, wysprzątany do czysta przez M u ł o w e Skrzaty. Unoszące się na powierzchni bagna szczątki spowalniają kajak. Wiosłuje dalej, ale w p e w n y m m o m e n c i e m u s i się zatrzymać - coś pod wodą tarasuje mu dalszą drogę. Wbija wzrok w słonawą breję i z początku nic nie widzi, ale potem... p o t e m zauważa poniżej coś śnież­ nobiałego, co odbija blask księżyca i porusza się. Zmierza w górę, ku powierzchni. I nagle szkielet, ogryziony przez Skrzaty do kości, gwałtownie wyskakuje z wody, obryzgując człowieka w kajaku czarnym szlamem. Drżąc ze strachu i podniecenia zarazem, wioślarz pozwa­ la, by szkielet wspiął się do środka i usadowił tuż za nim, wbijając mu w plecy swoje kanciaste rzepki kolanowe. Po pierścieniach tkwiących na ogołoconych z mięsa kościach palców poznaje bowiem, że znalazł to, na co liczył - szkielet s a m e g o D o m D a n i e l a , N e k r o m a n t y , d w u k r o t n e g o Czaro­ dzieja Nadzwyczajnego, a także - zdaniem wioślarza - zde­ c y d o w a n i e najlepszego Czarodzieja s p o ś r ó d wszystkich, których poznał. A już na p e w n o lepszego niż ten, z którym musiał jeść Kolację Ucznia.

R O K W C Z E Ś N I E J : W I E C Z Ó R K O L A C J I U C Z N I A 11 Człowiek w kajaku proponuje szkieletowi umowę: on zro­ bi, co w jego mocy, by przywrócić szkielet do życia, po czym pozwoli mu odzyskać należne miejsce w Wieży Czarodziejów. W zamian za to DomDaniel przyjmie go na swojego Ucznia. Szkielet kiwa nagą czaszką na znak zgody. Kajak płynie dalej, kierowany nieco niecierpliwym, kości­ stym palcem wskazującym, dźgającym wioślarza w plecy. W końcu docierają do skraju Mokradeł, gdzie szkielet wysiada z łódki i prowadzi wysokiego, jasnowłosego młodzieńca w najbardziej p o n u r e miejsce, jakie t e n w życiu widział. Gdy chłopak podąża przez P u s t k o w i e za chwiejnie kroczącym szkieletem, przez głowę przebiega mu krótka myśl o tym, co porzucił. Ale tylko krótka, bo o t o zaczyna się jego n o w e życie. Teraz im wszystkim pokaże - a wtedy pożałują. Zwłaszcza kiedy zostanie Czarodziejem Nadzwyczajnym.

PAJĄKI S e p t i m u s H e a p Włożył sześć pająków do słoika, m o c n o za­ kręcił wieczko i wystawił naczynie za drzwi. Następnie wziął miotłę i rozpoczął zamiatanie Biblioteki w Piramidzie. Piramida była pogrążona w ciemności rozpraszanej przez kilka grubych świec, które trzaskały i skwierczały. Unosił się tu dziwny zapach - mieszanina woni kadzidła, starego papieru i zatęchłych skór. Septimus go uwielbiał. Było to Magiczne Miejsce, położone na samym szczycie Wieży Cza­ rodziejów i ukryte w głębi złotej Piramidy, która wieńczyła Wieżę. Gdy patrzyło się z zewnątrz, k u t e z ł o t o Piramidy połyskiwało w blasku wczesnego poranka. Kiedy S e p t i m u s skończył z a m i a t a n i e , ruszył powoli wzdłuż półek, podśpiewując radośnie pod n o s e m . Układał Magiczne księgi, pergaminy i zaklęcia, które Marcia Over-

strand, Czarodziejka Nadzwyczajna, jak zwykle zostawiła w nieładzie. Większość jedenastoipółlatków wolałaby spę­ dzać słoneczny poranek na świeżym powietrzu, ale Septi- m u s chciał być właśnie tutaj. Spędził na świeżym powietrzu wystarczająco wiele letnich - a także zimowych - p o r a n k ó w przez dziesięć pierwszych lat swojego życia, w charakterze żołnierza Armii Młodych, Chłopca 412. Septimus, Uczeń Czarodziejki Nadzwyczajnej, miał obo­ wiązek każdego ranka sprzątać Bibliotekę. I każdego ran­ ka znajdował tu coś n o w e g o i ciekawego. Często to „coś", Marcia z o s t a w i a ł a specjalnie dla n i e g o : na p r z y k ł a d ja­ kąś sztuczkę, na którą n a t k n ę ł a się p ó ź n y m w i e c z o r e m i uznała, że m o ż e go zainteresować, czasami była to Księ­ ga Zaklęć z p o z a g i n a n y m i rogami, którą wzięła z którejś ukrytej półki. Ale dzisiaj Septimus uznał, że znalazł swoje „coś" sam. Tkwiło p o d ciężkim, m o s i ę ż n y m świecznikiem i wyglądało nieco obrzydliwie - Marcia Overstrand wolała nie b r u d z i ć sobie rąk p o d o b n y m i p r z e d m i o t a m i . Bardzo ostrożnie wyjął lepki, brązowy kwadracik spod świecznika, obejrzał go uważnie i ogarnęła go radość - był pewien, że znalezisko należy do Zaklęć Smakowych. Gruba, brązowa kostka przypominała wyglądem stary kawałek czekolady. D o t e g o p a c h n i a ł a jak k a w a ł e k czekolady. Przypuszczał, że tak też smakuje, choć nie zamierzał ryzykować. Istniała możliwość, że było to trujące Zaklęcie i wypadło z którejś z dużych skrzynek, oznaczonych napisami: TOKSYNY, JA­ DY i P R O S T E T R U C I Z N Y , stojących niepewnie na krawę­ dzi półki powyżej. Z p r z e g r ó d k i swojego p a s a S e p t i m u s wyciągnął m a ł e szkło powiększające i za jego pomocą odczytał drobne, białe litery, widniejące na kwadraciku. Układały się w słowa:

Weź mnie. trzcś mnie, co mam, to dam: Tchocolatl Quctzalcoatla. Uśmiechnął się. Miał rację - zresztą zwykle ją miał, gdy chodziło o Magię. Było to Zaklęcie Smakowe, mało tego - cze­ koladowe Zaklęcie Smakowe. Doskonale wiedział, komu chce je dać. Uśmiechając się nadal, wsunął Zaklęcie do kieszeni. Prace Septimusa w Bibliotece dobiegały końca. Wspiął się po drabinie, by odkurzyć najwyższą półkę, i nagle znalazł się oko w oko z największym i najbardziej włochatym pająkiem, jakiego kiedykolwiek widział. Przełknął ślinę. Gdyby Marcia nie nalegała, by usunął z Biblioteki każdego pająka, jakiego znajdzie, chętnie zostawiłby tego akurat osobnika w spoko­ ju. Pająk wyraźnie p r ó b o w a ł go przestraszyć spojrzeniem swoich o ś m i u paciorkowatych oczu. Długie, owłosione no­ gi wyglądały paskudnie. Prawdę mówiąc, odnóża wyglądały tak, jakby za chwilę miały pomknąć po jego rękawie, gdyby chłopiec dostatecznie szybko nie złapał owada. W m g n i e n i u oka chwycił pająka. Stworzonko szamota­ ło się gniewnie w jego brudnych palcach, próbując je roze­ wrzeć zdumiewająco silnymi o d n ó ż a m i , ale chłopiec trzy­ mał m o c n o . Szybko zszedł po drabinie, mijając niewielki właz, prowadzący na złocisty dach Piramidy. Gdy d o t a r ł do podnóża drabiny, pająk ukąsił go w kciuk. - Auć! - krzyknął Septimus. Złapał słój z pająkami, jedną ręką odkręcił wieko i wrzucił Nwoją zdobycz do środka, ku wielkiej konsternacji sześciu pająków, które były już w naczyniu. Czując pulsujący ból ki inka, zakręcił wieko najmocniej, jak umiał. Ostrożnie, by nie upuścić słoja, w którym sześć małych pająków biegało

w kółko, umykając d u ż e m u , w ł o c h a t e m u osobnikowi, Sep­ t i m u s ruszył w dół krętych, wąskich, kamiennych schodów, które wiodły z Biblioteki do kwatery Czarodziejki Nadzwy­ czajnej, March Overstrand. Minął najbliższe, fioletowo-złote drzwi, prowadzące do sy­ pialni Marcii, p o t e m własny pokój, zbiegł po kolejnych scho­ dach i skierował się do niewielkiego laboratorium przy ga­ binecie Marcii. Odstawił słój z pająkami i popatrzył na swój kciuk. Nie był to piękny widok - palec nabrał barwy głębo­ kiej czerwieni, a na dłoni zaczęły pojawiać się interesujące, sine plamy. Palec zaczął go na dodatek m o c n o boleć. Septi­ m u s zdrową ręką otworzył Kufer Apteczny i znalazł t u b k ę Pajęczego Balsamu, po czym wycisnął sobie na kciuk całą jej zawartość. Wiele nie p o m o g ł o . Wyglądało wręcz na to, że jest jeszcze gorzej. Chłopiec wbił wzrok w palec, który puchł niczym maleńki balon i sprawiał wrażenie, jakby miał lada chwila eksplodować. Marcia Overstrand, jego Mistrzyni od przeszło półtora ro­ ku, zastała po triumfalnym powrocie do Wieży Czarodzie­ jów, czekające na nią pająki. Wcześniej p o k o n a ł a N e k r o - m a n t ę DomDaniela, który na krótko został - po raz drugi - Czarodziejem Nadzwyczajnym. Marcia starannie oczyściła wieżę z Mrocznej Magii i przywróciła w niej zwykłą Magię; pająków j e d n a k nie m o g ł a się pozbyć. D r a ż n i ł o ją to, bo pająki stanowiły niechybny znak, że Mroczna Magia wciąż czai się gdzieś w budowli. Na początku, gdy Marcia wróciła do Wieży, była zbyt zaję­ ta, by zauważyć, że coś nie gra - poza pająkami. Miała swo­ jego pierwszego Ucznia, a p o n a d t o m u s i a ł a się zajmować H e a p a m i , którzy teraz zamieszkali w Pałacu, a także Cza­ rodziejami Zwyczajnymi, których należało ulokować z po-

wrotem w Wieży. Ale Czarodziejka Nadzwyczajna podczas pierwszego lata, jakie Septimus spędził w Wieży Czarodzie­ jów, zaczęła dostrzegać podążający za nią Mrok. Najpierw myślała, że to tylko wybryk jej wyobraźni, bb gdy oglądała się przez ramię, niczego nie widziała. Dopiero gdy Alther Mel- la, duch Czarodzieja Nadzwyczajnego dawnego nauczyciela Marcii, napomknął, że też coś zauważa, Marcia upewniła się, że nie ma o m a m ó w - naprawdę śledził ją Mroczny Cień. A z a t e m przez ostatni rok Marcia kawałek po kawałku budowała Celę Cienia, która teraz była już prawie na ukoń­ czeniu. W kącie pomieszczenia, wznosiła się plątanina poły­ skujących czarnych prętów i sztab, wykonanych ze specjalne­ go amalgamatu pomysłu profesora Weasala Van Klampffa. Dziwny, czarny opar tańczył w o k ó ł p r ę t ó w celi, od czasu do czasu przeskakiwały też między nimi błyski pomarańczo­ wego światła. Nareszcie cela była niemal gotowa. Wkrótce Marcia bę­ dzie mogła wejść do środka wraz z podążającym za nią Cie­ niem, a następnie znowu wyjść, zostawiając Cień wewnątrz. Miała nadzieję, że w t e n to sposób położy kres obecności Mroku w Wieży. Septimus obserwował swój kciuk, który stał się dwa razy większy niż normalnie i nabierał paskudnej, fioletowej bar­ wy, gdy usłyszał, że drzwi gabinetu Marcii otwierają się. - Wychodzę, Septimusie - oznajmiła Czarodziejka. - Mu- szę iść po następną część Celi Cienia. Powiedziałam stare­ mu Weasalowi, że w p a d n ę dziś rano. To już prawie ostatni element. P o t e m trzeba będzie z a m o n t o w a ć tylko Blokadę i po sprawie. Zegnaj, Cieniu. /t%UOT« - Aaach - jęknął Septimus. Marcia podejrzliwie wyjrzała zza drzwi.

- C z e m u tkwisz w L a b o r a t o r i u m ? - spytała z irytacją, zauważając d ł o ń chłopca. - Wielkie nieba, co ty zrobiłeś? Z n o w u się oparzyłeś, próbując rzucić Zaklęcie Ognia? Nie chcę więcej widzieć o s m a l o n y c h papug, Septimusie. Raz, że ohydnie śmierdzą, a dwa, że to nie w porządku wobec tych biednych ptaków. - Ach. To była pomyłka - mruknął Septimus. - Chciałem rzucić Zaklęcie Feniksa. Każdemu m o ż e zdarzyć się błąd. Auć. To jest ukąszenie. Marcia weszła do środka i Septimus dostrzegł za jej ple­ cami niewyraźną szarość. Cień wkroczył za nią do pomiesz­ czenia. Pochyliła się, by obejrzeć z bliska kciuk chłopca, nie­ mal okrywając go przy tym swoim fioletowym płaszczem. Była wysoką kobietą o długich, ciemnych lokach i jaskra­ wozielonych oczach - oczy wszystkich osób o Magicznych zdolnościach nabierały takiego koloru, gdy wchodziły o n e w bezpośredni k o n t a k t z Magią. S e p t i m u s też miał zielo­ ne oczy, choć zanim spotkał Marcie Overstrand, były sza­ re i nijakie. Jak wszyscy Czarodzieje Nadzwyczajni, którzy przed nią zamieszkiwali Wieżę, Marcia nosiła lapisowo-zło- ty Amulet Echnatona, ciemnofioletową tunikę z jedwabiu, spiętą p a s e m ze złota i platyny, oraz Magiczny fioletowy płaszcz. Miała też na sobie fioletowe buty ze skóry pytona, starannie wybrane spośród stu par niemal identycznych fio­ letowych b u t ó w ze skóry pytona, które gromadziła od czasu p o w r o t u do Wieży Czarodziejów. Septimus nosił - jak zwy­ kle - swoje jedyne brązowe, skórzane buty. Lubił je, i choć Marcia często p r o p o n o w a ł a mu zakup n o w e g o obuwia ze szmaragdowej skóry pytona, które pasowałyby do jego zie­ lonych szat Ucznia - zawsze odmawiał. Marcia nie m o g ł a tego zrozumieć.

- Ukąszenie pająka - stwierdziła, ujmując jego kciuk. - A u ! - wrzasnął. - Nie p o d o b a mi się to - m r u k n ę ł a . S e p t i m u s o w i też to się nie p o d o b a ł o . Kciuk nabrał od­ cienia ciemnego fioletu. Palce wyglądały jak kiełbaski we­ tknięte w piłkę. Czuł fale ostrego bólu, przeszywające rękę i podążające ku sercu. Zachwiał się lekko. - Siadaj! - powiedziała Marcia z naciskiem, zrzucając jakieś papiery z niewielkiego krzesła i sadzając na n i m Septimusa. Szybkim r u c h e m wyjęła z Kufra Aptecznego małą fiolkę. Na- skrobano na niej słowa PAJĘCZY JAD. W środku widniała mętna, zielona ciecz. Wyciągnęła długą i cienką pipetę spo­ między budzących grozę narzędzi lekarskich, umieszczonych rzędem w wieku kufra, niczym dziwaczne sztućce w koszu piknikowym. P o t e m ostrożnie wessała zielony jad do pipety, bardzo uważając, by ani kropla nie dostała się do jej ust. Septimus wyrwał kciuk z uścisku Marcii. - To trucizna! - zaprotestował. - W t y m ukąszeniu jest M r o k - powiedziała, zatykając kciukiem wypełnioną jadem pipetę. Trzymała ją ostrożnie, jak najdalej od swojego płaszcza. - Pajęczy Balsam tylko po­ garsza sprawę. Czasami trzeba zwalczać truciznę inną tru­ cizną. Zaufaj mi. Septimus ufał Marcii bardziej niż komukolwiek na świe­ cie. Podał jej więc kciuk i zamknął oczy, gdy kobieta pole­ wała go kroplami Pajęczego Jadu, mrucząc coś, co brzmiało jak Inkantacja przeciwko U r o k o m . Ból w ręce ustąpił, opu­ ściły go też zawroty głowy i pomyślał, że m o ż e jego kciuk jednak nie wybuchnie. Marcia powoli powkładała wszystko z p o w r o t e m do Kufra Aptecznego, po czym odwróciła się i przyjrzała Uczniowi.

Był blady, co wcale jej nie zdziwiło. Pomyślała, że m o ż e ka­ zała mu zbyt ciężko pracować. Chłopcu nie zaszkodzi jeden dzień na słońcu. Co ważniejsze, nie chciała, by z n o w u zja­ wiła się tu jego matka, Sara Heap. Marcia wciąż nie z a p o m n i a ł a wizyty, którą Sara złożyła jej k r ó t k o po tym, jak S e p t i m u s został U c z n i e m . P e w n e ­ go niedzielnego p o r a n k a Marcia usłyszała głośne walenie w drzwi, otworzyła je i w progu ujrzała Sarę H e a p w to­ warzystwie Czarodziejów z piętra znajdującego się poniżej, którzy weszli na górę, by sprawdzić, co to za hałas - nikt b o w i e m nie ośmielał się walić w ten sposób w drzwi Czaro­ dziejki Nadzwyczajnej. Ku zaskoczeniu gapiów, Sara zbeształa Marcie. - Mój syn Septimus i ja byliśmy rozdzieleni przez pierwsze dziesięć lat jego życia - powiedziała wzburzonym głosem - i nie m a m zamiaru nie widywać go przez kolejne dziesięć lat. Myślę, że pozwolisz chłopcu przyjść dziś do d o m u na uro­ dziny ojca. Marcia była zła, bo zgromadzeni Czarodzieje zareagowali oklaskami. P r z e m o w a Sary zaskoczyła zarówno Marcie, jak i Septimusa. Marcie, bo nikt tak się do niej nie zwracał. Sep- timusa, bo nie miał pojęcia, że tak postępuje jego matka, choć trzeba przyznać, że raczej mu się to podobało. Ostatnią rzeczą, jakiej Marcia pragnęła, była p o w t ó r n a wizyta Sary. - N o , idź - powiedziała, niemal spodziewając się, że lada chwila pojawi się Sara H e a p i zapyta, dlaczego S e p t i m u s jest taki blady. - Pora, żebyś spędził dzień z rodziną. A kie­ dy już t a m będziesz, przypomnij matce, niech dopilnuje, że­ by jutro J e n n a poszła do Zeldy. W Dzień Środka Lata musi odwiedzić Smoczą Łódź. Gdybym to ja o tym decydowała,

P A J Ą K I 21 wyruszyłaby już dawno, ale Sara zawsze zostawia wszystko na ostatnią chwilę. Do zobaczenia jeszcze dzisiaj, Septimu- sie, najpóźniej o północy. A, przy okazji, czekoladowe Za­ klęcie jest twoje. - O, dziękuję. - Chłopiec uśmiechnął się. - Ale czuję się już dobrze, słowo, nie potrzebuję wolnego dnia. - Owszem, potrzebujesz - odparła Marcia. - No już, idź. M i m o wszystko znowu się uśmiechnął. Może wolny dzień nie będzie taki zły. Spotka się z Jenną, zanim siostra wyru­ szy w drogę, i podaruje jej czekoladowe Zaklęcie. - Dobrze - powiedział. - Wrócę przed północą. Poczłapał do ciężkich, fioletowych drzwi wejściowych, które rozpoznały Ucznia Marcii i otworzyły się na oścież, gdy się zbliżył. - Hej! - krzyknęła za n i m Marcia. - Z a p o m n i a ł e ś o pa­ jąkach! - O, rany - mruknął Septimus.

DROGA CZARODZIEJÓW S e p t i m u s wszedł na srebrne, spiralne schody na szczycie Wieży. - Do Holu poproszę - powiedział. Schody zaczęły płynnie zjeżdżać w dół, obracając się na po­ dobieństwo olbrzymiego korkociągu. Septimus uniósł słój z pająkami. Zmrużył oczy, obserwując stworzenia, których zostało tylko pięć, i zaczął się zastanawiać, czy już wcześniej widział tego włochatego pająka. Włochaty odpowiedział złowrogim spojrzeniem. Na pew­ no już go widział. „Cztery razy, ściśle rzecz biorąc", pomy­ ślał pająk z irytacją. Cztery razy go zabierano, w r z u c a n o

do słoika i wyrzucano na zewnątrz. Chłopak miał szczęście, że nie ugryzł go już wcześniej. N o , ale przynajmniej t y m razem w słoju było coś do jedzenia. D w a mięciutkie, m ł o ­ de pająki smakowały wyśmienicie, chociaż wcześniej musiał przez jakiś czas ganiać je w kółko. Włochaty pająk uspokoił się i pogodził z losem. Z n o w u . Srebrne schody obracały się powoli, wioząc Septimusa i jego zdobycz w dół Wieży Czarodziejów. Czarodzieje Zwyczajni, którzy mieszkali na niższych piętrach i właśnie podejmo­ wali swoje codzienne czynności, machali mu z u ś m i e c h e m rękami. Kiedy przed ponad rokiem Septimus pojawił się w Wie­ ży Czarodziejów, zapanowało w niej spore poruszenie. Nie dość, że Marcia Overstrand powróciła, pozbywszy się Mrocz­ nego Nekromanty z Wieży, a także z całego Zamku, to jesz­ cze przyprowadziła ze sobą Ucznia. Marcia przez dziesięć lat pełniła funkcję Czarodziejki Nadzwyczajnej, nie przyjmu­ jąc żadnego Ucznia. Po jakimś czasie niektórzy Czarodzieje Zwyczajni zaczęli szeptać, że jest zbyt wybredna. „Kogo pa­ ni Marcia spodziewa się znaleźć, do licha? Siódmego syna siódmego syna? Ha!". A jednak Marcia Overstrand znalazła właśnie kogoś takiego. Znalazła Septimusa Heapa, siódmego syna Silasa Heapa, który był ubogim i pozbawionym talentu Czarodziejem Zwyczajnym, a także siódmym synem Benja­ mina Heapa, równie ubogiego, choć bez porównania bardziej uzdolnionego Zmiennokształtnego. Gdy srebrne schody zwolniły i zatrzymały się łagodnie na parterze Wieży Czarodziejów, Septimus zeskoczył i prze­ mierzył Wielki Hol, raz po raz podskakując, by pochwycić umykające kolory, roztańczone na miękkim, przypominają­ cym piasek podłożu. Posadzka zobaczyła go i wśród zmie-

niających się wzorów pojawiły się przed n i m słowa D Z I E Ń DOBRY, U C Z N I U . Podszedł do potężnych drzwi z litego srebra, które strzegły wejścia do Wieży. Septimus p o d n o ­ sem wypowiedział hasło i drzwi otworzyły się bezgłośnie, wpuszczając do Holu snop jasnego światła, w którym roz­ topiły się wszystkie Magiczne barwy. Septimus wyszedł na zewnątrz, prosto w ciepły, letni po­ ranek. Ktoś na niego czekał. - Marcia wcześnie cię dziś wypuściła - stwierdziła J e n n a Heap. Siedziała na najniższym z ogromnych, m a r m u r o w y c h stopni, które prowadziły do Wieży Czarodziejów, i niedba­ le machała nogami. Miała na sobie prostą, czerwoną tuni­ kę, wykończoną złotą lamówką i przewiązaną złotą szarfą, a na zakurzonych stopach parę m o c n y c h sandałów. Złoty diadem, który nosiła jak koronę, utrzymywał w ładzie jej długie, ciemne włosy. W ciemnych oczach tańczył drwiący błysk, gdy mierzyła przybranego brata wzrokiem. Wyglądał, jak zwykle, niechlujnie. Jego kręcone włosy koloru słomy były nieuczesane, a zielone szaty ucznia pokrywał kurz z Bi­ blioteki, ale na palcu wskazującym prawej dłoni jak zawsze lśnił Smoczy Pierścień. J e n n a uśmiechnęła się na jego widok. - Cześć, Jen. - Septimus zamrugał zielonymi oczami w ośle­ piającym blasku słońca. Pomachał przed nią słojem z pają­ kami. J e n n a zeskoczyła ze stopnia, wbijając wzrok w naczynie. - Tylko nie zostawiaj tych pająków nigdzie przy m n i e - uprzedziła. Brat pomachał słojem przed jej oczami. Podszedł do Stud­ ni w kącie dziedzińca i bardzo ostrożnie wytrząsnął pająki z naczynia. Wszystkie trafiły do wiadra. Włochaty pająk za-

fundował sobie kolejną szybką przekąskę, po czym zaczął wspinać się po linie. Trzy pozostałe przyglądały się, jak ol­ brzym się oddala, postanawiając zostać w wiadrze. - J e n , czasami myślę - powiedział Septimus, dołączywszy do siostry przy schodach - że te pająki wracają do bibliote­ ki. Rozpoznałem dziś jednego. - Nie opowiadaj głupstw, Sep. Jak m o ż n a poznać pająka? - Wiesz, b y ł e m prawie pewien, że on m n i e też p o z n a ł - odparł chłopiec. - Myślę, że właśnie dlatego m n i e ukąsił. - Ukąsił cię? To straszne. Gdzie? - W Bibliotece. - Nie, w które miejsce cię ukąsił? - A! Tutaj, zobacz. - Wyciągnął do niej kciuk. - Nic nie widzę - stwierdziła. - Bo Marcia polała to odrobiną jadu. - J a d u ? - Wiesz, my, Czarodzieje, robimy takie rzeczy - powie­ dział Septimus beztrosko. - A... wy, Czarodzieje - powtórzyła z drwiną w głosie, po czym wstała i pociągnęła Septimusa za zieloną tunikę. - Wy, Czarodzieje, wszyscy macie świra. A skoro o tym m o ­ wa, jak się m i e w a Marcia? Chłopiec kopnął jakiś kamyk, który potoczył się w kie­ runku Jenny. - O n a nie ma świra, Jen - oznajmił, jak na lojalnego Ucznia przystało. - Ale Cień wszędzie za nią chodzi. W dodatku jest coraz gorzej, bo teraz ja też zaczynam go widzieć. - Uch, okropność. - Jenna odkopnęła kamyk do niego i za­ częli grać w kamykową piłkę na dziedzińcu, a potem w chłod­ nym cieniu wysokiego, srebrnego przejścia o łukowatym skle­ pieniu i ścianach zdobionych lazurytem. Był to Wielki Łuk,

przez który wychodziło się z dziedzińca Wieży na szeroką ale­ ję, zwaną Drogą Czarodziejów, prowadzącą prosto do Pałacu. Septimus odegnał wszystkie myśli o Cieniach i przebiegł przez Wielki Łuk przed Jenną. P o t e m odwrócił się na pięcie i powiedział: - Tak czy siak, Marcia zdecydowała, że dziś m a m wolny dzień. - Cały dzień? - spytała J e n n a ze z d u m i e n i e m . - Cały dzień. Aż do północy. Więc m o g ę wrócić z tobą do d o m u i zobaczyć m a m ę . - No i mnie. Mnie też będziesz musiał oglądać przez cały dzień. J u t r o idę do ciotki Zeldy, żeby obejrzeć Smoczą Łódź. Za parę dni Środek Lata, gdybyś nie pamiętał. - Oczywiście, że pamiętam. Marcia ciągle powtarza, jakie to ważne. Proszę, m a m dla ciebie prezent. - Wyłowił z kie­ szeni tuniki czekoladowe Zaklęcie i podał je Jennie. - Och, Sep, jak miło. Ee, co to właściwie jest? - Zaklęcie S m a k o w e . W s z y s t k o , co zechcesz, z m i e n i w czekoladę. P o m y ś l a ł e m , że m o ż e ci się przydać u ciot­ ki Zeldy. - H e j . . . M o g ł a b y m z m i e n i ć tę k a p u s t ę z s a r d y n k a m i w czekoladę. - Kapusta z sardynkami... - powtórzył tęsknie Septimus. - Wiesz, naprawdę tęsknię za kuchnią ciotki Zeldy. - Nikt, poza tobą, za nią nie tęskni. - J e n n a p a r s k n ę ł a śmiechem. - W i e m - odparł. - Dlatego pomyślałem, że to Zaklęcie ci się spodoba. Szkoda, że nie mogę też iść do ciotki. - N o , nie możesz. Bo to ja jestem Królową. - Od kiedy? - N o , będę. A ty jesteś tylko n ę d z n y m Uczniem. - Poka­ zała język Septimusowi, który zaczął ją gonić.

Gdy wyłonili się z cienia pod Łukiem, ujrzeli przed sobą Drogę Czarodziejów, pustą, skąpaną w p o r a n n y m słońcu. Wielkie płyty z jasnego piaskowca tworzyły szeroką aleję, wiodącą aż do Bramy Pałacowej, która połyskiwała złotem w oddali. W z d ł u ż drogi ciągnęły się rzędy wysokich, srebr­ nych s ł u p ó w , w k t ó r e w t y k a n o p o c h o d n i e , oświetlające drogę nocą. Tego ranka w k a ż d y m z nich tkwiła osmalo­ na, wypalona w ciągu nocy pochodnia. Wieczorem Maizie Smalls, Zapalacz Pochodni, wymieni je na nowe. Septimus lubił o b s e r w o w a ć z a p a l a n i e p o c h o d n i ze swojego p o k o ­ ju na szczycie Wieży Czarodziejów, skąd doskonale widać było Drogę Czarodziejów. Marcia często przyłapywała go na tym, że r o z m a r z o n y m w z r o k i e m wygląda w i e c z o r e m przez okno, chociaż powinien w t y m czasie przygotowywać się do Inkantacji. Jenna i Septimus skryli się przez skwarem w c h ł o d n y m cieniu b u d y n k ó w , wznoszących się przy D r o d z e . Należa­ ły do najstarszych w całym Z a m k u . Kamień, z którego je zbudowano, nadgryziony zębem czasu, nosił na sobie ślady tysięcy lat deszczów, gradobić, m r o z ó w i toczonych od cza­ su do czasu bitew. Swoje siedziby mieli tu liczni skrybowie, spisujący manuskrypty, a także drukarnie, gdzie drukowa­ no wszystkie księgi, broszury, traktaty i rozprawy, z któ­ rych korzystali mieszkańcy Z a m k u . Beetle, Pracownik do Wszystkiego i Inspektor spod N u ­ meru Trzynastego, opalał się na zewnątrz. Przyjaźnie skinął Septimusowi głową. N u m e r Trzynasty wyróżniał się spo­ śród innych warsztatów. Nie tylko jako jedyny miał okna lak z a s ł o n i ę t e s t o s a m i p a p i e r ó w , że nie d a ł o się zajrzeć do środka, ale też niedawno p o m a l o w a n o go na fioletowo, ku wielkiemu niezadowoleniu Towarzystwa Ochrony Zabyt-

ków przy Drodze Czarodziejów. Pod N u m e r e m Trzynastym mieściło się Magiczne Skryptorium, a także Przedsiębior­ stwo Badania Czarów - z jego usług często korzystała więk­ szość Czarodziejów, z Marcia włącznie. Zbliżając się do końca Drogi Czarodziejów, J e n n a i Septi- m u s usłyszeli za sobą, niosący się echem, odgłos końskich kopyt. Odwrócili się i w oddali dostrzegli ciemną, niewy­ raźną sylwetkę na wielkim, czarnym koniu, galopującym w stronę Skryptorium. Po chwili jeździec w pośpiechu zsiadł z wierzchowca, po czym uwiązał go i zniknął w środku wraz z Beetlem, który wydawał się zaskoczony, że o tak wczesnej porze zjawił się jakiś klient. - Ciekawe, kto to - powiedział Septimus. - Wcześniej go tu nie widziałem, a ty? - Nie m a m pewności - odparła J e n n a z n a m y s ł e m . - Wy­ gląda jakby znajomo, ale nie wiem, dlaczego. Septimus nie odpowiedział. Nagle poczuł w ręce dokuczli­ wy ból, promieniujący z ukąszonego kciuka, i zadrżał na wspo­ mnienie Cienia, widzianego dziś rano.

Czarodziejek Nadzwyczajnych, śniła o odległych czasach, gdy Wieża Czarodziejów była jeszcze nowa. W jasnym świetle słońca Strażniczka była niemal niewidzialna, a Jennę i Septi- m u s a tak pochłonęła rozmowa o tajemniczym jeźdźcu, że prze­ szli prosto przez nią. Gudrun Wielka skinęła im sennie głową, biorąc ich za swoich dawnych Uczniów, bliźniaki. Rok wcześniej Alther Mella wziął na siebie zadanie kiero­ wania Pałacem i Z a m k i e m do czasu, aż nadejdzie właściwy m o m e n t , by J e n n a została Królową. Stwierdził, że po dzie­ sięciu latach, gdy znienawidzeni Strażnicy-Obrońcy para­ dowali z g ł o ś n y m t u p o t e m przed Pałacem i terroryzowali ludność, nie chce już oglądać żołnierzy stojących na straży budowli. A zatem Alther, który sam był d u c h e m , poprosił Starożytnych o pełnienie warty przed Pałacem. Starożyt­ ni byli wiekowymi d u c h a m i - wielu z nich liczyło p o n a d pięćset lat, a niektórzy, na przykład G u d r u n , jeszcze więcej. Jako że z wiekiem duchy stawały się coraz bardziej przezro­ czyste, większość Starożytnych t r u d n o było dostrzec. J e n n a wciąż nie przywykła do tego, że nieraz przechodziła przez drzwi, po czym okazywało się, że przeszła także przez drze­ miącego Zastępcę Strażnika Baldachimu n a d Łożem Kró­ lewskim czy innego pradawnego dostojnika. Uświadamiała sobie swój błąd, dopiero słysząc głos: „Dzień dobry, m ł o d p a n n o " , gdy podeptany Starożytny budził się nagle i p r ó b o wal sobie przypomnieć, gdzie właściwie jest. Na szczęści Pałac niewiele się zmienił od czasów, gdy go z b u d o w a n o i na ogół Starożytni wciąż potrafili się w n i m o d n a l e ź ć Wielu z nich było dawniej Czarodziejami Nadzwyczajny i widok przyblakłego, fioletowego płaszcza, przemykająceg przez nieskończony labirynt pałacowych korytarzy i ko nat, wcale nie należał do rzadkości.

- Chyba znowu przeszłam przez G u d r u n - stwierdziła Jen- na. - M a m nadzieję, że się nie pogniewała. - Nadał uważam, że duchy na straży b r a m to dziwny po­ mysł - powiedział Septimus, zerkając na swój kciuk, który, ku jego wielkiej uldze, z n o w u wyglądał normalnie. - Każdy może sobie wejść, nie? - O to właśnie chodzi - wyjaśniła Jenna. - Każdy m o ż e sobie wejść. Pałac służy wszystkim m i e s z k a ń c o m Z a m k u . Nie trzeba już Strażników, którzy nikogo nie wpuszczają. - H m m - m r u k n ą ł chłopiec. - Ale m o ż e są tacy, których lepiej nie wpuszczać. - Sep, czasami jesteś zbyt p o w a ż n y - oznajmiła J e n n a . - Jeśli chcesz znać moje zdanie, zbyt wiele czasu spędzasz zamknięty w tej cuchnącej, starej Wieży. Kto pierwszy! Wystartowała. Septimus patrzył, jak gna przez trawnik, rozciągający się przed pałacem, pylisty i zbrązowiały od upa­ łu. Trawnik był rozległy, przedzielony szeroką aleją, któ­ ra wiodła aż do głównych w r ó t pałacowych. Pałac należał ilo najstarszych budowli Z a m k u . Z b u d o w a n o go w daw­ nym stylu, z małymi okienkami w grubych, zwieńczonych hlankami m u r a c h . M u r y okalała płytka, służąca raczej ku ozdobie fosa, z a m i e s z k a n a przez b u d z ą c e grozę, żarłocz­ ne żółwie - spadek po p o p r z e d n i m lokatorze, Najwyższym Obrońcy - których nie sposób było się pozbyć. Szeroki, ni­ ski most prowadził na drugą stronę fosy, do ciężkich, dębo­ wych odrzwi, w ten upalny poranek otwartych na oścież. Pałac podobał się teraz Septimusowi. Wyglądał całkiem przytulnie, gdy żółty kamień, z którego go zbudowano, po­ łyskiwał w słońcu. Jako młody żołnierz często stał na warcie przed bramą, ale wtedy Pałac stanowił mroczną, nieprzyja­ zną siedzibę Najwyższego Obrońcy. M i m o to Septimus nie

miał nic przeciwko w a r t o m , bo chociaż często dokuczały mu ziąb i nuda, przynajmniej nie było to tak przerażające, jak i n n e rzeczy, które kazano mu robić w Armii Młodych. L a t e m S e p t i m u s o b s e r w o w a ł Billy'ego Pota, Kosiarza Trawników, który wynalazł Ustrojstwo. Ustrojstwo m i a ł o w zamyśle ścinać trawę. Czasami ją ścinało, a czasami nie, zależnie od tego, na ile głodne były znajdujące się w środku urządzenia jaszczurki trawnikowe. Jaszczurki t r a w n i k o w e stanowiły sekret Billy'ego, a przynajmniej tak mu się zda­ wało, bo ludzie szybko zorientowali się, jak działa Ustroj­ stwo. Gdy działało, sprawa była prosta: Billy pchał Ustroj­ stwo, a jaszczurki zjadały trawę. Kiedy zaś nie działało, Billy kładł się na trawie i krzyczał na zwierzątka. Billy Pot trzymał setki jaszczurek t r a w n i k o w y c h w za­ grodach nad rzeką i co rano wybierał dwadzieścia najgłod- niejszych osobników, wkładał je do skrzynki u p o d s t a w y U s t r o j s t w a i jechał z n i m i na p a ł a c o w y t r a w n i k . Liczył, że kiedyś wreszcie zdoła skosić trawnik do końca, z a n i m będzie trzeba zaczynać od nowa. Chciał od czasu do czasu mieć wolny dzień. Ale coś takiego nigdy nie następowało. Za każdym razem, gdy już skończył pchać Ustrojstwo przez ogromną połać trawy, a jaszczurki wypełniły swoje zadanie, należało zacząć koszenie od początku. Septimus pobiegł przez trawnik, próbując dogonić J e n n ę gdy nagle usłyszał znajomy klekot. Chwilę później z oddali wy łonił się Billy Pot, który pchał swoje Ustrojstwo przez szero' pas trawy, rozciągający się przy pałacowej fosie, i z wolna dążał w kierunku miejsca, gdzie trawa wyrosła najwyżej. Chł piec przyspieszył, nie chcąc, by Jenna zyskała zbyt dużą prz wagę. Nie dorównywał jej jednak wzrostem i szybkością, m i m że byli w tym samym wieku. Wkrótce dotarła do mostu.