S E P T I M U S H E A P
* KSIĘGA DRUGA *
8IJIOCZY
LOT/
A X G I Ë S A G E
Ilustracje Mark Zug
Tłumaczenie Jacek Drewnowski
jaguar
ROK WCZEŚNIEJ:
WIECZÓR KOLACJI UCZNIA
M o k r a d ł a c h M a r r a m zapadł z m r o k . Księżyc w p e ł n i
mlhija się blaskiem w ciemnej wodzie, niepokojąc n o c n e
Itwory. W s z ę d z i e panuje cisza, przerywana co jakiś czas
Im Igorami i chlupnięciami Drgającego M u ł u . Żyjące w n i m
Ml worzenia ruszają na żer. W Mule zatonął duży okręt z całą
• I- >(',;)• Wygłodniałe Stwory wybierają się na łowy; muszą
i' ilnak stoczyć walkę o resztki z okrętu z Mułowymi Skrza-
' mii. Raz na jakiś czas duża bańka gazu wyrzuca coś z wra-
i u nu powierzchnię wody. Pływają po niej deski i belki, po-
1
I li KCStą smołą.
I hoć istoty ludzkie nie powinny nocą wychodzić na Mo-
1
i H.i M a r r a m , jakiś samotny śmiałek zmierza w małym ka-
i ii li n n o n ę okrętu. Jego jasne, kręcone włosy zesztywniały
W Wilgotnym powietrzu bagien; przenikliwe, zielone oczy
wpatrują się gniewnie w noc. Człowiek mruczy coś pod no
sem t o n e m pełnym wściekłości, wciąż przeżywając kłótnię,
którą stoczył tego wieczoru. „Ale co mnie to obchodzi?", py
ta w d u c h u samego siebie. „Zaczynam n o w e życie". Teraz
inni będą zauważać jego talent, zamiast lekceważyć go z po
wodu jakiegoś nic niewartego nadętego bubka.
Dostrzega pojedynczy maszt, sterczący z M u ł u , zwień
czony sztywną, postrzępioną, czerwoną banderą z t r z e m a
czarnymi gwiazdami. Wpływa w wąski kanał, który wiedzie
do samego p o d n ó ż a masztu. Drży, wcale nie z p o w o d u zim
na, lecz strachu, wiszącego w p o w i e t r z u , i świadomości,
że pod n i m spoczywa wrak okrętu, wysprzątany do czysta
przez M u ł o w e Skrzaty. Unoszące się na powierzchni bagna
szczątki spowalniają kajak. Wiosłuje dalej, ale w p e w n y m
m o m e n c i e m u s i się zatrzymać - coś pod wodą tarasuje mu
dalszą drogę. Wbija wzrok w słonawą breję i z początku nic
nie widzi, ale potem... p o t e m zauważa poniżej coś śnież
nobiałego, co odbija blask księżyca i porusza się. Zmierza
w górę, ku powierzchni. I nagle szkielet, ogryziony przez
Skrzaty do kości, gwałtownie wyskakuje z wody, obryzgując
człowieka w kajaku czarnym szlamem.
Drżąc ze strachu i podniecenia zarazem, wioślarz pozwa
la, by szkielet wspiął się do środka i usadowił tuż za nim,
wbijając mu w plecy swoje kanciaste rzepki kolanowe. Po
pierścieniach tkwiących na ogołoconych z mięsa kościach
palców poznaje bowiem, że znalazł to, na co liczył - szkielet
s a m e g o D o m D a n i e l a , N e k r o m a n t y , d w u k r o t n e g o Czaro
dzieja Nadzwyczajnego, a także - zdaniem wioślarza - zde
c y d o w a n i e najlepszego Czarodzieja s p o ś r ó d wszystkich,
których poznał. A już na p e w n o lepszego niż ten, z którym
musiał jeść Kolację Ucznia.
R O K W C Z E Ś N I E J : W I E C Z Ó R K O L A C J I U C Z N I A 11
Człowiek w kajaku proponuje szkieletowi umowę: on zro
bi, co w jego mocy, by przywrócić szkielet do życia, po czym
pozwoli mu odzyskać należne miejsce w Wieży Czarodziejów.
W zamian za to DomDaniel przyjmie go na swojego Ucznia.
Szkielet kiwa nagą czaszką na znak zgody.
Kajak płynie dalej, kierowany nieco niecierpliwym, kości
stym palcem wskazującym, dźgającym wioślarza w plecy. W
końcu docierają do skraju Mokradeł, gdzie szkielet wysiada
z łódki i prowadzi wysokiego, jasnowłosego młodzieńca w
najbardziej p o n u r e miejsce, jakie t e n w życiu widział. Gdy
chłopak podąża przez P u s t k o w i e za chwiejnie kroczącym
szkieletem, przez głowę przebiega mu krótka myśl o tym,
co porzucił. Ale tylko krótka, bo o t o zaczyna się jego n o w e
życie. Teraz im wszystkim pokaże - a wtedy pożałują.
Zwłaszcza kiedy zostanie Czarodziejem Nadzwyczajnym.
PAJĄKI
S e p t i m u s H e a p Włożył sześć pająków do słoika, m o c n o za
kręcił wieczko i wystawił naczynie za drzwi. Następnie wziął
miotłę i rozpoczął zamiatanie Biblioteki w Piramidzie.
Piramida była pogrążona w ciemności rozpraszanej przez
kilka grubych świec, które trzaskały i skwierczały. Unosił
się tu dziwny zapach - mieszanina woni kadzidła, starego
papieru i zatęchłych skór. Septimus go uwielbiał. Było to
Magiczne Miejsce, położone na samym szczycie Wieży Cza
rodziejów i ukryte w głębi złotej Piramidy, która wieńczyła
Wieżę. Gdy patrzyło się z zewnątrz, k u t e z ł o t o Piramidy
połyskiwało w blasku wczesnego poranka.
Kiedy S e p t i m u s skończył z a m i a t a n i e , ruszył powoli
wzdłuż półek, podśpiewując radośnie pod n o s e m . Układał
Magiczne księgi, pergaminy i zaklęcia, które Marcia Over-
strand, Czarodziejka Nadzwyczajna, jak zwykle zostawiła
w nieładzie. Większość jedenastoipółlatków wolałaby spę
dzać słoneczny poranek na świeżym powietrzu, ale Septi-
m u s chciał być właśnie tutaj. Spędził na świeżym powietrzu
wystarczająco wiele letnich - a także zimowych - p o r a n k ó w
przez dziesięć pierwszych lat swojego życia, w charakterze
żołnierza Armii Młodych, Chłopca 412.
Septimus, Uczeń Czarodziejki Nadzwyczajnej, miał obo
wiązek każdego ranka sprzątać Bibliotekę. I każdego ran
ka znajdował tu coś n o w e g o i ciekawego. Często to „coś",
Marcia z o s t a w i a ł a specjalnie dla n i e g o : na p r z y k ł a d ja
kąś sztuczkę, na którą n a t k n ę ł a się p ó ź n y m w i e c z o r e m
i uznała, że m o ż e go zainteresować, czasami była to Księ
ga Zaklęć z p o z a g i n a n y m i rogami, którą wzięła z którejś
ukrytej półki. Ale dzisiaj Septimus uznał, że znalazł swoje
„coś" sam. Tkwiło p o d ciężkim, m o s i ę ż n y m świecznikiem
i wyglądało nieco obrzydliwie - Marcia Overstrand wolała
nie b r u d z i ć sobie rąk p o d o b n y m i p r z e d m i o t a m i . Bardzo
ostrożnie wyjął lepki, brązowy kwadracik spod świecznika,
obejrzał go uważnie i ogarnęła go radość - był pewien, że
znalezisko należy do Zaklęć Smakowych. Gruba, brązowa
kostka przypominała wyglądem stary kawałek czekolady.
D o t e g o p a c h n i a ł a jak k a w a ł e k czekolady. Przypuszczał,
że tak też smakuje, choć nie zamierzał ryzykować. Istniała
możliwość, że było to trujące Zaklęcie i wypadło z którejś
z dużych skrzynek, oznaczonych napisami: TOKSYNY, JA
DY i P R O S T E T R U C I Z N Y , stojących niepewnie na krawę
dzi półki powyżej.
Z p r z e g r ó d k i swojego p a s a S e p t i m u s wyciągnął m a ł e
szkło powiększające i za jego pomocą odczytał drobne, białe
litery, widniejące na kwadraciku. Układały się w słowa:
Weź mnie. trzcś mnie,
co mam, to dam:
Tchocolatl Quctzalcoatla.
Uśmiechnął się. Miał rację - zresztą zwykle ją miał, gdy
chodziło o Magię. Było to Zaklęcie Smakowe, mało tego - cze
koladowe Zaklęcie Smakowe. Doskonale wiedział, komu chce
je dać. Uśmiechając się nadal, wsunął Zaklęcie do kieszeni.
Prace Septimusa w Bibliotece dobiegały końca. Wspiął się
po drabinie, by odkurzyć najwyższą półkę, i nagle znalazł się
oko w oko z największym i najbardziej włochatym pająkiem,
jakiego kiedykolwiek widział. Przełknął ślinę. Gdyby Marcia
nie nalegała, by usunął z Biblioteki każdego pająka, jakiego
znajdzie, chętnie zostawiłby tego akurat osobnika w spoko
ju. Pająk wyraźnie p r ó b o w a ł go przestraszyć spojrzeniem
swoich o ś m i u paciorkowatych oczu. Długie, owłosione no
gi wyglądały paskudnie. Prawdę mówiąc, odnóża wyglądały
tak, jakby za chwilę miały pomknąć po jego rękawie, gdyby
chłopiec dostatecznie szybko nie złapał owada.
W m g n i e n i u oka chwycił pająka. Stworzonko szamota
ło się gniewnie w jego brudnych palcach, próbując je roze
wrzeć zdumiewająco silnymi o d n ó ż a m i , ale chłopiec trzy
mał m o c n o . Szybko zszedł po drabinie, mijając niewielki
właz, prowadzący na złocisty dach Piramidy. Gdy d o t a r ł
do podnóża drabiny, pająk ukąsił go w kciuk.
- Auć! - krzyknął Septimus.
Złapał słój z pająkami, jedną ręką odkręcił wieko i wrzucił
Nwoją zdobycz do środka, ku wielkiej konsternacji sześciu
pająków, które były już w naczyniu. Czując pulsujący ból
ki inka, zakręcił wieko najmocniej, jak umiał. Ostrożnie, by
nie upuścić słoja, w którym sześć małych pająków biegało
w kółko, umykając d u ż e m u , w ł o c h a t e m u osobnikowi, Sep
t i m u s ruszył w dół krętych, wąskich, kamiennych schodów,
które wiodły z Biblioteki do kwatery Czarodziejki Nadzwy
czajnej, March Overstrand.
Minął najbliższe, fioletowo-złote drzwi, prowadzące do sy
pialni Marcii, p o t e m własny pokój, zbiegł po kolejnych scho
dach i skierował się do niewielkiego laboratorium przy ga
binecie Marcii. Odstawił słój z pająkami i popatrzył na swój
kciuk. Nie był to piękny widok - palec nabrał barwy głębo
kiej czerwieni, a na dłoni zaczęły pojawiać się interesujące,
sine plamy. Palec zaczął go na dodatek m o c n o boleć. Septi
m u s zdrową ręką otworzył Kufer Apteczny i znalazł t u b k ę
Pajęczego Balsamu, po czym wycisnął sobie na kciuk całą
jej zawartość. Wiele nie p o m o g ł o . Wyglądało wręcz na to,
że jest jeszcze gorzej. Chłopiec wbił wzrok w palec, który
puchł niczym maleńki balon i sprawiał wrażenie, jakby miał
lada chwila eksplodować.
Marcia Overstrand, jego Mistrzyni od przeszło półtora ro
ku, zastała po triumfalnym powrocie do Wieży Czarodzie
jów, czekające na nią pająki. Wcześniej p o k o n a ł a N e k r o -
m a n t ę DomDaniela, który na krótko został - po raz drugi
- Czarodziejem Nadzwyczajnym. Marcia starannie oczyściła
wieżę z Mrocznej Magii i przywróciła w niej zwykłą Magię;
pająków j e d n a k nie m o g ł a się pozbyć. D r a ż n i ł o ją to, bo
pająki stanowiły niechybny znak, że Mroczna Magia wciąż
czai się gdzieś w budowli.
Na początku, gdy Marcia wróciła do Wieży, była zbyt zaję
ta, by zauważyć, że coś nie gra - poza pająkami. Miała swo
jego pierwszego Ucznia, a p o n a d t o m u s i a ł a się zajmować
H e a p a m i , którzy teraz zamieszkali w Pałacu, a także Cza
rodziejami Zwyczajnymi, których należało ulokować z po-
wrotem w Wieży. Ale Czarodziejka Nadzwyczajna podczas
pierwszego lata, jakie Septimus spędził w Wieży Czarodzie
jów, zaczęła dostrzegać podążający za nią Mrok. Najpierw
myślała, że to tylko wybryk jej wyobraźni, bb gdy oglądała się
przez ramię, niczego nie widziała. Dopiero gdy Alther Mel-
la, duch Czarodzieja Nadzwyczajnego dawnego nauczyciela
Marcii, napomknął, że też coś zauważa, Marcia upewniła się,
że nie ma o m a m ó w - naprawdę śledził ją Mroczny Cień.
A z a t e m przez ostatni rok Marcia kawałek po kawałku
budowała Celę Cienia, która teraz była już prawie na ukoń
czeniu. W kącie pomieszczenia, wznosiła się plątanina poły
skujących czarnych prętów i sztab, wykonanych ze specjalne
go amalgamatu pomysłu profesora Weasala Van Klampffa.
Dziwny, czarny opar tańczył w o k ó ł p r ę t ó w celi, od czasu
do czasu przeskakiwały też między nimi błyski pomarańczo
wego światła.
Nareszcie cela była niemal gotowa. Wkrótce Marcia bę
dzie mogła wejść do środka wraz z podążającym za nią Cie
niem, a następnie znowu wyjść, zostawiając Cień wewnątrz.
Miała nadzieję, że w t e n to sposób położy kres obecności
Mroku w Wieży.
Septimus obserwował swój kciuk, który stał się dwa razy
większy niż normalnie i nabierał paskudnej, fioletowej bar
wy, gdy usłyszał, że drzwi gabinetu Marcii otwierają się.
- Wychodzę, Septimusie - oznajmiła Czarodziejka. - Mu-
szę iść po następną część Celi Cienia. Powiedziałam stare
mu Weasalowi, że w p a d n ę dziś rano. To już prawie ostatni
element. P o t e m trzeba będzie z a m o n t o w a ć tylko Blokadę
i po sprawie. Zegnaj, Cieniu. /t%UOT«
- Aaach - jęknął Septimus.
Marcia podejrzliwie wyjrzała zza drzwi.
- C z e m u tkwisz w L a b o r a t o r i u m ? - spytała z irytacją,
zauważając d ł o ń chłopca. - Wielkie nieba, co ty zrobiłeś?
Z n o w u się oparzyłeś, próbując rzucić Zaklęcie Ognia? Nie
chcę więcej widzieć o s m a l o n y c h papug, Septimusie. Raz,
że ohydnie śmierdzą, a dwa, że to nie w porządku wobec
tych biednych ptaków.
- Ach. To była pomyłka - mruknął Septimus. - Chciałem
rzucić Zaklęcie Feniksa. Każdemu m o ż e zdarzyć się błąd.
Auć. To jest ukąszenie.
Marcia weszła do środka i Septimus dostrzegł za jej ple
cami niewyraźną szarość. Cień wkroczył za nią do pomiesz
czenia. Pochyliła się, by obejrzeć z bliska kciuk chłopca, nie
mal okrywając go przy tym swoim fioletowym płaszczem.
Była wysoką kobietą o długich, ciemnych lokach i jaskra
wozielonych oczach - oczy wszystkich osób o Magicznych
zdolnościach nabierały takiego koloru, gdy wchodziły o n e
w bezpośredni k o n t a k t z Magią. S e p t i m u s też miał zielo
ne oczy, choć zanim spotkał Marcie Overstrand, były sza
re i nijakie. Jak wszyscy Czarodzieje Nadzwyczajni, którzy
przed nią zamieszkiwali Wieżę, Marcia nosiła lapisowo-zło-
ty Amulet Echnatona, ciemnofioletową tunikę z jedwabiu,
spiętą p a s e m ze złota i platyny, oraz Magiczny fioletowy
płaszcz. Miała też na sobie fioletowe buty ze skóry pytona,
starannie wybrane spośród stu par niemal identycznych fio
letowych b u t ó w ze skóry pytona, które gromadziła od czasu
p o w r o t u do Wieży Czarodziejów. Septimus nosił - jak zwy
kle - swoje jedyne brązowe, skórzane buty. Lubił je, i choć
Marcia często p r o p o n o w a ł a mu zakup n o w e g o obuwia ze
szmaragdowej skóry pytona, które pasowałyby do jego zie
lonych szat Ucznia - zawsze odmawiał. Marcia nie m o g ł a
tego zrozumieć.
- Ukąszenie pająka - stwierdziła, ujmując jego kciuk.
- A u ! - wrzasnął.
- Nie p o d o b a mi się to - m r u k n ę ł a .
S e p t i m u s o w i też to się nie p o d o b a ł o . Kciuk nabrał od
cienia ciemnego fioletu. Palce wyglądały jak kiełbaski we
tknięte w piłkę. Czuł fale ostrego bólu, przeszywające rękę
i podążające ku sercu. Zachwiał się lekko.
- Siadaj! - powiedziała Marcia z naciskiem, zrzucając jakieś
papiery z niewielkiego krzesła i sadzając na n i m Septimusa.
Szybkim r u c h e m wyjęła z Kufra Aptecznego małą fiolkę. Na-
skrobano na niej słowa PAJĘCZY JAD. W środku widniała
mętna, zielona ciecz. Wyciągnęła długą i cienką pipetę spo
między budzących grozę narzędzi lekarskich, umieszczonych
rzędem w wieku kufra, niczym dziwaczne sztućce w koszu
piknikowym. P o t e m ostrożnie wessała zielony jad do pipety,
bardzo uważając, by ani kropla nie dostała się do jej ust.
Septimus wyrwał kciuk z uścisku Marcii.
- To trucizna! - zaprotestował.
- W t y m ukąszeniu jest M r o k - powiedziała, zatykając
kciukiem wypełnioną jadem pipetę. Trzymała ją ostrożnie,
jak najdalej od swojego płaszcza. - Pajęczy Balsam tylko po
garsza sprawę. Czasami trzeba zwalczać truciznę inną tru
cizną. Zaufaj mi.
Septimus ufał Marcii bardziej niż komukolwiek na świe
cie. Podał jej więc kciuk i zamknął oczy, gdy kobieta pole
wała go kroplami Pajęczego Jadu, mrucząc coś, co brzmiało
jak Inkantacja przeciwko U r o k o m . Ból w ręce ustąpił, opu
ściły go też zawroty głowy i pomyślał, że m o ż e jego kciuk
jednak nie wybuchnie.
Marcia powoli powkładała wszystko z p o w r o t e m do Kufra
Aptecznego, po czym odwróciła się i przyjrzała Uczniowi.
Był blady, co wcale jej nie zdziwiło. Pomyślała, że m o ż e ka
zała mu zbyt ciężko pracować. Chłopcu nie zaszkodzi jeden
dzień na słońcu. Co ważniejsze, nie chciała, by z n o w u zja
wiła się tu jego matka, Sara Heap.
Marcia wciąż nie z a p o m n i a ł a wizyty, którą Sara złożyła
jej k r ó t k o po tym, jak S e p t i m u s został U c z n i e m . P e w n e
go niedzielnego p o r a n k a Marcia usłyszała głośne walenie
w drzwi, otworzyła je i w progu ujrzała Sarę H e a p w to
warzystwie Czarodziejów z piętra znajdującego się poniżej,
którzy weszli na górę, by sprawdzić, co to za hałas - nikt
b o w i e m nie ośmielał się walić w ten sposób w drzwi Czaro
dziejki Nadzwyczajnej.
Ku zaskoczeniu gapiów, Sara zbeształa Marcie.
- Mój syn Septimus i ja byliśmy rozdzieleni przez pierwsze
dziesięć lat jego życia - powiedziała wzburzonym głosem -
i nie m a m zamiaru nie widywać go przez kolejne dziesięć lat.
Myślę, że pozwolisz chłopcu przyjść dziś do d o m u na uro
dziny ojca.
Marcia była zła, bo zgromadzeni Czarodzieje zareagowali
oklaskami. P r z e m o w a Sary zaskoczyła zarówno Marcie, jak
i Septimusa. Marcie, bo nikt tak się do niej nie zwracał. Sep-
timusa, bo nie miał pojęcia, że tak postępuje jego matka,
choć trzeba przyznać, że raczej mu się to podobało.
Ostatnią rzeczą, jakiej Marcia pragnęła, była p o w t ó r n a
wizyta Sary.
- N o , idź - powiedziała, niemal spodziewając się, że lada
chwila pojawi się Sara H e a p i zapyta, dlaczego S e p t i m u s
jest taki blady. - Pora, żebyś spędził dzień z rodziną. A kie
dy już t a m będziesz, przypomnij matce, niech dopilnuje, że
by jutro J e n n a poszła do Zeldy. W Dzień Środka Lata musi
odwiedzić Smoczą Łódź. Gdybym to ja o tym decydowała,
P A J Ą K I 21
wyruszyłaby już dawno, ale Sara zawsze zostawia wszystko
na ostatnią chwilę. Do zobaczenia jeszcze dzisiaj, Septimu-
sie, najpóźniej o północy. A, przy okazji, czekoladowe Za
klęcie jest twoje.
- O, dziękuję. - Chłopiec uśmiechnął się. - Ale czuję się
już dobrze, słowo, nie potrzebuję wolnego dnia.
- Owszem, potrzebujesz - odparła Marcia. - No już, idź.
M i m o wszystko znowu się uśmiechnął. Może wolny dzień
nie będzie taki zły. Spotka się z Jenną, zanim siostra wyru
szy w drogę, i podaruje jej czekoladowe Zaklęcie.
- Dobrze - powiedział. - Wrócę przed północą.
Poczłapał do ciężkich, fioletowych drzwi wejściowych,
które rozpoznały Ucznia Marcii i otworzyły się na oścież,
gdy się zbliżył.
- Hej! - krzyknęła za n i m Marcia. - Z a p o m n i a ł e ś o pa
jąkach!
- O, rany - mruknął Septimus.
DROGA CZARODZIEJÓW
S e p t i m u s wszedł
na srebrne, spiralne
schody na szczycie
Wieży.
- Do Holu poproszę
- powiedział.
Schody zaczęły płynnie zjeżdżać w dół, obracając się na po
dobieństwo olbrzymiego korkociągu. Septimus uniósł słój
z pająkami. Zmrużył oczy, obserwując stworzenia, których
zostało tylko pięć, i zaczął się zastanawiać, czy już wcześniej
widział tego włochatego pająka.
Włochaty odpowiedział złowrogim spojrzeniem. Na pew
no już go widział. „Cztery razy, ściśle rzecz biorąc", pomy
ślał pająk z irytacją. Cztery razy go zabierano, w r z u c a n o
do słoika i wyrzucano na zewnątrz. Chłopak miał szczęście,
że nie ugryzł go już wcześniej. N o , ale przynajmniej t y m
razem w słoju było coś do jedzenia. D w a mięciutkie, m ł o
de pająki smakowały wyśmienicie, chociaż wcześniej musiał
przez jakiś czas ganiać je w kółko. Włochaty pająk uspokoił
się i pogodził z losem. Z n o w u .
Srebrne schody obracały się powoli, wioząc Septimusa i jego
zdobycz w dół Wieży Czarodziejów. Czarodzieje Zwyczajni,
którzy mieszkali na niższych piętrach i właśnie podejmo
wali swoje codzienne czynności, machali mu z u ś m i e c h e m
rękami.
Kiedy przed ponad rokiem Septimus pojawił się w Wie
ży Czarodziejów, zapanowało w niej spore poruszenie. Nie
dość, że Marcia Overstrand powróciła, pozbywszy się Mrocz
nego Nekromanty z Wieży, a także z całego Zamku, to jesz
cze przyprowadziła ze sobą Ucznia. Marcia przez dziesięć lat
pełniła funkcję Czarodziejki Nadzwyczajnej, nie przyjmu
jąc żadnego Ucznia. Po jakimś czasie niektórzy Czarodzieje
Zwyczajni zaczęli szeptać, że jest zbyt wybredna. „Kogo pa
ni Marcia spodziewa się znaleźć, do licha? Siódmego syna
siódmego syna? Ha!". A jednak Marcia Overstrand znalazła
właśnie kogoś takiego. Znalazła Septimusa Heapa, siódmego
syna Silasa Heapa, który był ubogim i pozbawionym talentu
Czarodziejem Zwyczajnym, a także siódmym synem Benja
mina Heapa, równie ubogiego, choć bez porównania bardziej
uzdolnionego Zmiennokształtnego.
Gdy srebrne schody zwolniły i zatrzymały się łagodnie
na parterze Wieży Czarodziejów, Septimus zeskoczył i prze
mierzył Wielki Hol, raz po raz podskakując, by pochwycić
umykające kolory, roztańczone na miękkim, przypominają
cym piasek podłożu. Posadzka zobaczyła go i wśród zmie-
niających się wzorów pojawiły się przed n i m słowa D Z I E Ń
DOBRY, U C Z N I U . Podszedł do potężnych drzwi z litego
srebra, które strzegły wejścia do Wieży. Septimus p o d n o
sem wypowiedział hasło i drzwi otworzyły się bezgłośnie,
wpuszczając do Holu snop jasnego światła, w którym roz
topiły się wszystkie Magiczne barwy.
Septimus wyszedł na zewnątrz, prosto w ciepły, letni po
ranek. Ktoś na niego czekał.
- Marcia wcześnie cię dziś wypuściła - stwierdziła J e n n a
Heap. Siedziała na najniższym z ogromnych, m a r m u r o w y c h
stopni, które prowadziły do Wieży Czarodziejów, i niedba
le machała nogami. Miała na sobie prostą, czerwoną tuni
kę, wykończoną złotą lamówką i przewiązaną złotą szarfą,
a na zakurzonych stopach parę m o c n y c h sandałów. Złoty
diadem, który nosiła jak koronę, utrzymywał w ładzie jej
długie, ciemne włosy. W ciemnych oczach tańczył drwiący
błysk, gdy mierzyła przybranego brata wzrokiem. Wyglądał,
jak zwykle, niechlujnie. Jego kręcone włosy koloru słomy
były nieuczesane, a zielone szaty ucznia pokrywał kurz z Bi
blioteki, ale na palcu wskazującym prawej dłoni jak zawsze
lśnił Smoczy Pierścień.
J e n n a uśmiechnęła się na jego widok.
- Cześć, Jen. - Septimus zamrugał zielonymi oczami w ośle
piającym blasku słońca. Pomachał przed nią słojem z pają
kami.
J e n n a zeskoczyła ze stopnia, wbijając wzrok w naczynie.
- Tylko nie zostawiaj tych pająków nigdzie przy m n i e
- uprzedziła.
Brat pomachał słojem przed jej oczami. Podszedł do Stud
ni w kącie dziedzińca i bardzo ostrożnie wytrząsnął pająki
z naczynia. Wszystkie trafiły do wiadra. Włochaty pająk za-
fundował sobie kolejną szybką przekąskę, po czym zaczął
wspinać się po linie. Trzy pozostałe przyglądały się, jak ol
brzym się oddala, postanawiając zostać w wiadrze.
- J e n , czasami myślę - powiedział Septimus, dołączywszy
do siostry przy schodach - że te pająki wracają do bibliote
ki. Rozpoznałem dziś jednego.
- Nie opowiadaj głupstw, Sep. Jak m o ż n a poznać pająka?
- Wiesz, b y ł e m prawie pewien, że on m n i e też p o z n a ł
- odparł chłopiec. - Myślę, że właśnie dlatego m n i e ukąsił.
- Ukąsił cię? To straszne. Gdzie?
- W Bibliotece.
- Nie, w które miejsce cię ukąsił?
- A! Tutaj, zobacz. - Wyciągnął do niej kciuk.
- Nic nie widzę - stwierdziła.
- Bo Marcia polała to odrobiną jadu.
- J a d u ?
- Wiesz, my, Czarodzieje, robimy takie rzeczy - powie
dział Septimus beztrosko.
- A... wy, Czarodzieje - powtórzyła z drwiną w głosie,
po czym wstała i pociągnęła Septimusa za zieloną tunikę.
- Wy, Czarodzieje, wszyscy macie świra. A skoro o tym m o
wa, jak się m i e w a Marcia?
Chłopiec kopnął jakiś kamyk, który potoczył się w kie
runku Jenny.
- O n a nie ma świra, Jen - oznajmił, jak na lojalnego Ucznia
przystało. - Ale Cień wszędzie za nią chodzi. W dodatku jest
coraz gorzej, bo teraz ja też zaczynam go widzieć.
- Uch, okropność. - Jenna odkopnęła kamyk do niego i za
częli grać w kamykową piłkę na dziedzińcu, a potem w chłod
nym cieniu wysokiego, srebrnego przejścia o łukowatym skle
pieniu i ścianach zdobionych lazurytem. Był to Wielki Łuk,
przez który wychodziło się z dziedzińca Wieży na szeroką ale
ję, zwaną Drogą Czarodziejów, prowadzącą prosto do Pałacu.
Septimus odegnał wszystkie myśli o Cieniach i przebiegł
przez Wielki Łuk przed Jenną. P o t e m odwrócił się na pięcie
i powiedział: - Tak czy siak, Marcia zdecydowała, że dziś
m a m wolny dzień.
- Cały dzień? - spytała J e n n a ze z d u m i e n i e m .
- Cały dzień. Aż do północy. Więc m o g ę wrócić z tobą
do d o m u i zobaczyć m a m ę .
- No i mnie. Mnie też będziesz musiał oglądać przez cały
dzień. J u t r o idę do ciotki Zeldy, żeby obejrzeć Smoczą Łódź.
Za parę dni Środek Lata, gdybyś nie pamiętał.
- Oczywiście, że pamiętam. Marcia ciągle powtarza, jakie
to ważne. Proszę, m a m dla ciebie prezent. - Wyłowił z kie
szeni tuniki czekoladowe Zaklęcie i podał je Jennie.
- Och, Sep, jak miło. Ee, co to właściwie jest?
- Zaklęcie S m a k o w e . W s z y s t k o , co zechcesz, z m i e n i
w czekoladę. P o m y ś l a ł e m , że m o ż e ci się przydać u ciot
ki Zeldy.
- H e j . . . M o g ł a b y m z m i e n i ć tę k a p u s t ę z s a r d y n k a m i
w czekoladę.
- Kapusta z sardynkami... - powtórzył tęsknie Septimus.
- Wiesz, naprawdę tęsknię za kuchnią ciotki Zeldy.
- Nikt, poza tobą, za nią nie tęskni. - J e n n a p a r s k n ę ł a
śmiechem.
- W i e m - odparł. - Dlatego pomyślałem, że to Zaklęcie ci
się spodoba. Szkoda, że nie mogę też iść do ciotki.
- N o , nie możesz. Bo to ja jestem Królową.
- Od kiedy?
- N o , będę. A ty jesteś tylko n ę d z n y m Uczniem. - Poka
zała język Septimusowi, który zaczął ją gonić.
Gdy wyłonili się z cienia pod Łukiem, ujrzeli przed sobą
Drogę Czarodziejów, pustą, skąpaną w p o r a n n y m słońcu.
Wielkie płyty z jasnego piaskowca tworzyły szeroką aleję,
wiodącą aż do Bramy Pałacowej, która połyskiwała złotem
w oddali. W z d ł u ż drogi ciągnęły się rzędy wysokich, srebr
nych s ł u p ó w , w k t ó r e w t y k a n o p o c h o d n i e , oświetlające
drogę nocą. Tego ranka w k a ż d y m z nich tkwiła osmalo
na, wypalona w ciągu nocy pochodnia. Wieczorem Maizie
Smalls, Zapalacz Pochodni, wymieni je na nowe. Septimus
lubił o b s e r w o w a ć z a p a l a n i e p o c h o d n i ze swojego p o k o
ju na szczycie Wieży Czarodziejów, skąd doskonale widać
było Drogę Czarodziejów. Marcia często przyłapywała go
na tym, że r o z m a r z o n y m w z r o k i e m wygląda w i e c z o r e m
przez okno, chociaż powinien w t y m czasie przygotowywać
się do Inkantacji.
Jenna i Septimus skryli się przez skwarem w c h ł o d n y m
cieniu b u d y n k ó w , wznoszących się przy D r o d z e . Należa
ły do najstarszych w całym Z a m k u . Kamień, z którego je
zbudowano, nadgryziony zębem czasu, nosił na sobie ślady
tysięcy lat deszczów, gradobić, m r o z ó w i toczonych od cza
su do czasu bitew. Swoje siedziby mieli tu liczni skrybowie,
spisujący manuskrypty, a także drukarnie, gdzie drukowa
no wszystkie księgi, broszury, traktaty i rozprawy, z któ
rych korzystali mieszkańcy Z a m k u .
Beetle, Pracownik do Wszystkiego i Inspektor spod N u
meru Trzynastego, opalał się na zewnątrz. Przyjaźnie skinął
Septimusowi głową. N u m e r Trzynasty wyróżniał się spo
śród innych warsztatów. Nie tylko jako jedyny miał okna
lak z a s ł o n i ę t e s t o s a m i p a p i e r ó w , że nie d a ł o się zajrzeć
do środka, ale też niedawno p o m a l o w a n o go na fioletowo,
ku wielkiemu niezadowoleniu Towarzystwa Ochrony Zabyt-
ków przy Drodze Czarodziejów. Pod N u m e r e m Trzynastym
mieściło się Magiczne Skryptorium, a także Przedsiębior
stwo Badania Czarów - z jego usług często korzystała więk
szość Czarodziejów, z Marcia włącznie.
Zbliżając się do końca Drogi Czarodziejów, J e n n a i Septi-
m u s usłyszeli za sobą, niosący się echem, odgłos końskich
kopyt. Odwrócili się i w oddali dostrzegli ciemną, niewy
raźną sylwetkę na wielkim, czarnym koniu, galopującym
w stronę Skryptorium. Po chwili jeździec w pośpiechu zsiadł
z wierzchowca, po czym uwiązał go i zniknął w środku wraz
z Beetlem, który wydawał się zaskoczony, że o tak wczesnej
porze zjawił się jakiś klient.
- Ciekawe, kto to - powiedział Septimus. - Wcześniej go
tu nie widziałem, a ty?
- Nie m a m pewności - odparła J e n n a z n a m y s ł e m . - Wy
gląda jakby znajomo, ale nie wiem, dlaczego.
Septimus nie odpowiedział. Nagle poczuł w ręce dokuczli
wy ból, promieniujący z ukąszonego kciuka, i zadrżał na wspo
mnienie Cienia, widzianego dziś rano.
Czarodziejek Nadzwyczajnych, śniła o odległych czasach, gdy
Wieża Czarodziejów była jeszcze nowa. W jasnym świetle
słońca Strażniczka była niemal niewidzialna, a Jennę i Septi-
m u s a tak pochłonęła rozmowa o tajemniczym jeźdźcu, że prze
szli prosto przez nią. Gudrun Wielka skinęła im sennie głową,
biorąc ich za swoich dawnych Uczniów, bliźniaki.
Rok wcześniej Alther Mella wziął na siebie zadanie kiero
wania Pałacem i Z a m k i e m do czasu, aż nadejdzie właściwy
m o m e n t , by J e n n a została Królową. Stwierdził, że po dzie
sięciu latach, gdy znienawidzeni Strażnicy-Obrońcy para
dowali z g ł o ś n y m t u p o t e m przed Pałacem i terroryzowali
ludność, nie chce już oglądać żołnierzy stojących na straży
budowli. A zatem Alther, który sam był d u c h e m , poprosił
Starożytnych o pełnienie warty przed Pałacem. Starożyt
ni byli wiekowymi d u c h a m i - wielu z nich liczyło p o n a d
pięćset lat, a niektórzy, na przykład G u d r u n , jeszcze więcej.
Jako że z wiekiem duchy stawały się coraz bardziej przezro
czyste, większość Starożytnych t r u d n o było dostrzec. J e n n a
wciąż nie przywykła do tego, że nieraz przechodziła przez
drzwi, po czym okazywało się, że przeszła także przez drze
miącego Zastępcę Strażnika Baldachimu n a d Łożem Kró
lewskim czy innego pradawnego dostojnika. Uświadamiała
sobie swój błąd, dopiero słysząc głos: „Dzień dobry, m ł o d
p a n n o " , gdy podeptany Starożytny budził się nagle i p r ó b o
wal sobie przypomnieć, gdzie właściwie jest. Na szczęści
Pałac niewiele się zmienił od czasów, gdy go z b u d o w a n o
i na ogół Starożytni wciąż potrafili się w n i m o d n a l e ź ć
Wielu z nich było dawniej Czarodziejami Nadzwyczajny
i widok przyblakłego, fioletowego płaszcza, przemykająceg
przez nieskończony labirynt pałacowych korytarzy i ko
nat, wcale nie należał do rzadkości.
- Chyba znowu przeszłam przez G u d r u n - stwierdziła Jen-
na. - M a m nadzieję, że się nie pogniewała.
- Nadał uważam, że duchy na straży b r a m to dziwny po
mysł - powiedział Septimus, zerkając na swój kciuk, który,
ku jego wielkiej uldze, z n o w u wyglądał normalnie. - Każdy
może sobie wejść, nie?
- O to właśnie chodzi - wyjaśniła Jenna. - Każdy m o ż e
sobie wejść. Pałac służy wszystkim m i e s z k a ń c o m Z a m k u .
Nie trzeba już Strażników, którzy nikogo nie wpuszczają.
- H m m - m r u k n ą ł chłopiec. - Ale m o ż e są tacy, których
lepiej nie wpuszczać.
- Sep, czasami jesteś zbyt p o w a ż n y - oznajmiła J e n n a .
- Jeśli chcesz znać moje zdanie, zbyt wiele czasu spędzasz
zamknięty w tej cuchnącej, starej Wieży. Kto pierwszy!
Wystartowała. Septimus patrzył, jak gna przez trawnik,
rozciągający się przed pałacem, pylisty i zbrązowiały od upa
łu. Trawnik był rozległy, przedzielony szeroką aleją, któ
ra wiodła aż do głównych w r ó t pałacowych. Pałac należał
ilo najstarszych budowli Z a m k u . Z b u d o w a n o go w daw
nym stylu, z małymi okienkami w grubych, zwieńczonych
hlankami m u r a c h . M u r y okalała płytka, służąca raczej ku
ozdobie fosa, z a m i e s z k a n a przez b u d z ą c e grozę, żarłocz
ne żółwie - spadek po p o p r z e d n i m lokatorze, Najwyższym
Obrońcy - których nie sposób było się pozbyć. Szeroki, ni
ski most prowadził na drugą stronę fosy, do ciężkich, dębo
wych odrzwi, w ten upalny poranek otwartych na oścież.
Pałac podobał się teraz Septimusowi. Wyglądał całkiem
przytulnie, gdy żółty kamień, z którego go zbudowano, po
łyskiwał w słońcu. Jako młody żołnierz często stał na warcie
przed bramą, ale wtedy Pałac stanowił mroczną, nieprzyja
zną siedzibę Najwyższego Obrońcy. M i m o to Septimus nie
miał nic przeciwko w a r t o m , bo chociaż często dokuczały
mu ziąb i nuda, przynajmniej nie było to tak przerażające,
jak i n n e rzeczy, które kazano mu robić w Armii Młodych.
L a t e m S e p t i m u s o b s e r w o w a ł Billy'ego Pota, Kosiarza
Trawników, który wynalazł Ustrojstwo. Ustrojstwo m i a ł o
w zamyśle ścinać trawę. Czasami ją ścinało, a czasami nie,
zależnie od tego, na ile głodne były znajdujące się w środku
urządzenia jaszczurki trawnikowe. Jaszczurki t r a w n i k o w e
stanowiły sekret Billy'ego, a przynajmniej tak mu się zda
wało, bo ludzie szybko zorientowali się, jak działa Ustroj
stwo. Gdy działało, sprawa była prosta: Billy pchał Ustroj
stwo, a jaszczurki zjadały trawę. Kiedy zaś nie działało, Billy
kładł się na trawie i krzyczał na zwierzątka.
Billy Pot trzymał setki jaszczurek t r a w n i k o w y c h w za
grodach nad rzeką i co rano wybierał dwadzieścia najgłod-
niejszych osobników, wkładał je do skrzynki u p o d s t a w y
U s t r o j s t w a i jechał z n i m i na p a ł a c o w y t r a w n i k . Liczył,
że kiedyś wreszcie zdoła skosić trawnik do końca, z a n i m
będzie trzeba zaczynać od nowa. Chciał od czasu do czasu
mieć wolny dzień. Ale coś takiego nigdy nie następowało.
Za każdym razem, gdy już skończył pchać Ustrojstwo przez
ogromną połać trawy, a jaszczurki wypełniły swoje zadanie,
należało zacząć koszenie od początku.
Septimus pobiegł przez trawnik, próbując dogonić J e n n ę
gdy nagle usłyszał znajomy klekot. Chwilę później z oddali wy
łonił się Billy Pot, który pchał swoje Ustrojstwo przez szero'
pas trawy, rozciągający się przy pałacowej fosie, i z wolna
dążał w kierunku miejsca, gdzie trawa wyrosła najwyżej. Chł
piec przyspieszył, nie chcąc, by Jenna zyskała zbyt dużą prz
wagę. Nie dorównywał jej jednak wzrostem i szybkością, m i m
że byli w tym samym wieku. Wkrótce dotarła do mostu.
S E P T I M U S H E A P * KSIĘGA DRUGA * 8IJIOCZY LOT/ A X G I Ë S A G E Ilustracje Mark Zug Tłumaczenie Jacek Drewnowski jaguar
ROK WCZEŚNIEJ: WIECZÓR KOLACJI UCZNIA M o k r a d ł a c h M a r r a m zapadł z m r o k . Księżyc w p e ł n i mlhija się blaskiem w ciemnej wodzie, niepokojąc n o c n e Itwory. W s z ę d z i e panuje cisza, przerywana co jakiś czas Im Igorami i chlupnięciami Drgającego M u ł u . Żyjące w n i m Ml worzenia ruszają na żer. W Mule zatonął duży okręt z całą • I- >(',;)• Wygłodniałe Stwory wybierają się na łowy; muszą i' ilnak stoczyć walkę o resztki z okrętu z Mułowymi Skrza- ' mii. Raz na jakiś czas duża bańka gazu wyrzuca coś z wra- i u nu powierzchnię wody. Pływają po niej deski i belki, po- 1 I li KCStą smołą. I hoć istoty ludzkie nie powinny nocą wychodzić na Mo- 1 i H.i M a r r a m , jakiś samotny śmiałek zmierza w małym ka- i ii li n n o n ę okrętu. Jego jasne, kręcone włosy zesztywniały W Wilgotnym powietrzu bagien; przenikliwe, zielone oczy
wpatrują się gniewnie w noc. Człowiek mruczy coś pod no sem t o n e m pełnym wściekłości, wciąż przeżywając kłótnię, którą stoczył tego wieczoru. „Ale co mnie to obchodzi?", py ta w d u c h u samego siebie. „Zaczynam n o w e życie". Teraz inni będą zauważać jego talent, zamiast lekceważyć go z po wodu jakiegoś nic niewartego nadętego bubka. Dostrzega pojedynczy maszt, sterczący z M u ł u , zwień czony sztywną, postrzępioną, czerwoną banderą z t r z e m a czarnymi gwiazdami. Wpływa w wąski kanał, który wiedzie do samego p o d n ó ż a masztu. Drży, wcale nie z p o w o d u zim na, lecz strachu, wiszącego w p o w i e t r z u , i świadomości, że pod n i m spoczywa wrak okrętu, wysprzątany do czysta przez M u ł o w e Skrzaty. Unoszące się na powierzchni bagna szczątki spowalniają kajak. Wiosłuje dalej, ale w p e w n y m m o m e n c i e m u s i się zatrzymać - coś pod wodą tarasuje mu dalszą drogę. Wbija wzrok w słonawą breję i z początku nic nie widzi, ale potem... p o t e m zauważa poniżej coś śnież nobiałego, co odbija blask księżyca i porusza się. Zmierza w górę, ku powierzchni. I nagle szkielet, ogryziony przez Skrzaty do kości, gwałtownie wyskakuje z wody, obryzgując człowieka w kajaku czarnym szlamem. Drżąc ze strachu i podniecenia zarazem, wioślarz pozwa la, by szkielet wspiął się do środka i usadowił tuż za nim, wbijając mu w plecy swoje kanciaste rzepki kolanowe. Po pierścieniach tkwiących na ogołoconych z mięsa kościach palców poznaje bowiem, że znalazł to, na co liczył - szkielet s a m e g o D o m D a n i e l a , N e k r o m a n t y , d w u k r o t n e g o Czaro dzieja Nadzwyczajnego, a także - zdaniem wioślarza - zde c y d o w a n i e najlepszego Czarodzieja s p o ś r ó d wszystkich, których poznał. A już na p e w n o lepszego niż ten, z którym musiał jeść Kolację Ucznia.
R O K W C Z E Ś N I E J : W I E C Z Ó R K O L A C J I U C Z N I A 11 Człowiek w kajaku proponuje szkieletowi umowę: on zro bi, co w jego mocy, by przywrócić szkielet do życia, po czym pozwoli mu odzyskać należne miejsce w Wieży Czarodziejów. W zamian za to DomDaniel przyjmie go na swojego Ucznia. Szkielet kiwa nagą czaszką na znak zgody. Kajak płynie dalej, kierowany nieco niecierpliwym, kości stym palcem wskazującym, dźgającym wioślarza w plecy. W końcu docierają do skraju Mokradeł, gdzie szkielet wysiada z łódki i prowadzi wysokiego, jasnowłosego młodzieńca w najbardziej p o n u r e miejsce, jakie t e n w życiu widział. Gdy chłopak podąża przez P u s t k o w i e za chwiejnie kroczącym szkieletem, przez głowę przebiega mu krótka myśl o tym, co porzucił. Ale tylko krótka, bo o t o zaczyna się jego n o w e życie. Teraz im wszystkim pokaże - a wtedy pożałują. Zwłaszcza kiedy zostanie Czarodziejem Nadzwyczajnym.
PAJĄKI S e p t i m u s H e a p Włożył sześć pająków do słoika, m o c n o za kręcił wieczko i wystawił naczynie za drzwi. Następnie wziął miotłę i rozpoczął zamiatanie Biblioteki w Piramidzie. Piramida była pogrążona w ciemności rozpraszanej przez kilka grubych świec, które trzaskały i skwierczały. Unosił się tu dziwny zapach - mieszanina woni kadzidła, starego papieru i zatęchłych skór. Septimus go uwielbiał. Było to Magiczne Miejsce, położone na samym szczycie Wieży Cza rodziejów i ukryte w głębi złotej Piramidy, która wieńczyła Wieżę. Gdy patrzyło się z zewnątrz, k u t e z ł o t o Piramidy połyskiwało w blasku wczesnego poranka. Kiedy S e p t i m u s skończył z a m i a t a n i e , ruszył powoli wzdłuż półek, podśpiewując radośnie pod n o s e m . Układał Magiczne księgi, pergaminy i zaklęcia, które Marcia Over-
strand, Czarodziejka Nadzwyczajna, jak zwykle zostawiła w nieładzie. Większość jedenastoipółlatków wolałaby spę dzać słoneczny poranek na świeżym powietrzu, ale Septi- m u s chciał być właśnie tutaj. Spędził na świeżym powietrzu wystarczająco wiele letnich - a także zimowych - p o r a n k ó w przez dziesięć pierwszych lat swojego życia, w charakterze żołnierza Armii Młodych, Chłopca 412. Septimus, Uczeń Czarodziejki Nadzwyczajnej, miał obo wiązek każdego ranka sprzątać Bibliotekę. I każdego ran ka znajdował tu coś n o w e g o i ciekawego. Często to „coś", Marcia z o s t a w i a ł a specjalnie dla n i e g o : na p r z y k ł a d ja kąś sztuczkę, na którą n a t k n ę ł a się p ó ź n y m w i e c z o r e m i uznała, że m o ż e go zainteresować, czasami była to Księ ga Zaklęć z p o z a g i n a n y m i rogami, którą wzięła z którejś ukrytej półki. Ale dzisiaj Septimus uznał, że znalazł swoje „coś" sam. Tkwiło p o d ciężkim, m o s i ę ż n y m świecznikiem i wyglądało nieco obrzydliwie - Marcia Overstrand wolała nie b r u d z i ć sobie rąk p o d o b n y m i p r z e d m i o t a m i . Bardzo ostrożnie wyjął lepki, brązowy kwadracik spod świecznika, obejrzał go uważnie i ogarnęła go radość - był pewien, że znalezisko należy do Zaklęć Smakowych. Gruba, brązowa kostka przypominała wyglądem stary kawałek czekolady. D o t e g o p a c h n i a ł a jak k a w a ł e k czekolady. Przypuszczał, że tak też smakuje, choć nie zamierzał ryzykować. Istniała możliwość, że było to trujące Zaklęcie i wypadło z którejś z dużych skrzynek, oznaczonych napisami: TOKSYNY, JA DY i P R O S T E T R U C I Z N Y , stojących niepewnie na krawę dzi półki powyżej. Z p r z e g r ó d k i swojego p a s a S e p t i m u s wyciągnął m a ł e szkło powiększające i za jego pomocą odczytał drobne, białe litery, widniejące na kwadraciku. Układały się w słowa:
Weź mnie. trzcś mnie, co mam, to dam: Tchocolatl Quctzalcoatla. Uśmiechnął się. Miał rację - zresztą zwykle ją miał, gdy chodziło o Magię. Było to Zaklęcie Smakowe, mało tego - cze koladowe Zaklęcie Smakowe. Doskonale wiedział, komu chce je dać. Uśmiechając się nadal, wsunął Zaklęcie do kieszeni. Prace Septimusa w Bibliotece dobiegały końca. Wspiął się po drabinie, by odkurzyć najwyższą półkę, i nagle znalazł się oko w oko z największym i najbardziej włochatym pająkiem, jakiego kiedykolwiek widział. Przełknął ślinę. Gdyby Marcia nie nalegała, by usunął z Biblioteki każdego pająka, jakiego znajdzie, chętnie zostawiłby tego akurat osobnika w spoko ju. Pająk wyraźnie p r ó b o w a ł go przestraszyć spojrzeniem swoich o ś m i u paciorkowatych oczu. Długie, owłosione no gi wyglądały paskudnie. Prawdę mówiąc, odnóża wyglądały tak, jakby za chwilę miały pomknąć po jego rękawie, gdyby chłopiec dostatecznie szybko nie złapał owada. W m g n i e n i u oka chwycił pająka. Stworzonko szamota ło się gniewnie w jego brudnych palcach, próbując je roze wrzeć zdumiewająco silnymi o d n ó ż a m i , ale chłopiec trzy mał m o c n o . Szybko zszedł po drabinie, mijając niewielki właz, prowadzący na złocisty dach Piramidy. Gdy d o t a r ł do podnóża drabiny, pająk ukąsił go w kciuk. - Auć! - krzyknął Septimus. Złapał słój z pająkami, jedną ręką odkręcił wieko i wrzucił Nwoją zdobycz do środka, ku wielkiej konsternacji sześciu pająków, które były już w naczyniu. Czując pulsujący ból ki inka, zakręcił wieko najmocniej, jak umiał. Ostrożnie, by nie upuścić słoja, w którym sześć małych pająków biegało
w kółko, umykając d u ż e m u , w ł o c h a t e m u osobnikowi, Sep t i m u s ruszył w dół krętych, wąskich, kamiennych schodów, które wiodły z Biblioteki do kwatery Czarodziejki Nadzwy czajnej, March Overstrand. Minął najbliższe, fioletowo-złote drzwi, prowadzące do sy pialni Marcii, p o t e m własny pokój, zbiegł po kolejnych scho dach i skierował się do niewielkiego laboratorium przy ga binecie Marcii. Odstawił słój z pająkami i popatrzył na swój kciuk. Nie był to piękny widok - palec nabrał barwy głębo kiej czerwieni, a na dłoni zaczęły pojawiać się interesujące, sine plamy. Palec zaczął go na dodatek m o c n o boleć. Septi m u s zdrową ręką otworzył Kufer Apteczny i znalazł t u b k ę Pajęczego Balsamu, po czym wycisnął sobie na kciuk całą jej zawartość. Wiele nie p o m o g ł o . Wyglądało wręcz na to, że jest jeszcze gorzej. Chłopiec wbił wzrok w palec, który puchł niczym maleńki balon i sprawiał wrażenie, jakby miał lada chwila eksplodować. Marcia Overstrand, jego Mistrzyni od przeszło półtora ro ku, zastała po triumfalnym powrocie do Wieży Czarodzie jów, czekające na nią pająki. Wcześniej p o k o n a ł a N e k r o - m a n t ę DomDaniela, który na krótko został - po raz drugi - Czarodziejem Nadzwyczajnym. Marcia starannie oczyściła wieżę z Mrocznej Magii i przywróciła w niej zwykłą Magię; pająków j e d n a k nie m o g ł a się pozbyć. D r a ż n i ł o ją to, bo pająki stanowiły niechybny znak, że Mroczna Magia wciąż czai się gdzieś w budowli. Na początku, gdy Marcia wróciła do Wieży, była zbyt zaję ta, by zauważyć, że coś nie gra - poza pająkami. Miała swo jego pierwszego Ucznia, a p o n a d t o m u s i a ł a się zajmować H e a p a m i , którzy teraz zamieszkali w Pałacu, a także Cza rodziejami Zwyczajnymi, których należało ulokować z po-
wrotem w Wieży. Ale Czarodziejka Nadzwyczajna podczas pierwszego lata, jakie Septimus spędził w Wieży Czarodzie jów, zaczęła dostrzegać podążający za nią Mrok. Najpierw myślała, że to tylko wybryk jej wyobraźni, bb gdy oglądała się przez ramię, niczego nie widziała. Dopiero gdy Alther Mel- la, duch Czarodzieja Nadzwyczajnego dawnego nauczyciela Marcii, napomknął, że też coś zauważa, Marcia upewniła się, że nie ma o m a m ó w - naprawdę śledził ją Mroczny Cień. A z a t e m przez ostatni rok Marcia kawałek po kawałku budowała Celę Cienia, która teraz była już prawie na ukoń czeniu. W kącie pomieszczenia, wznosiła się plątanina poły skujących czarnych prętów i sztab, wykonanych ze specjalne go amalgamatu pomysłu profesora Weasala Van Klampffa. Dziwny, czarny opar tańczył w o k ó ł p r ę t ó w celi, od czasu do czasu przeskakiwały też między nimi błyski pomarańczo wego światła. Nareszcie cela była niemal gotowa. Wkrótce Marcia bę dzie mogła wejść do środka wraz z podążającym za nią Cie niem, a następnie znowu wyjść, zostawiając Cień wewnątrz. Miała nadzieję, że w t e n to sposób położy kres obecności Mroku w Wieży. Septimus obserwował swój kciuk, który stał się dwa razy większy niż normalnie i nabierał paskudnej, fioletowej bar wy, gdy usłyszał, że drzwi gabinetu Marcii otwierają się. - Wychodzę, Septimusie - oznajmiła Czarodziejka. - Mu- szę iść po następną część Celi Cienia. Powiedziałam stare mu Weasalowi, że w p a d n ę dziś rano. To już prawie ostatni element. P o t e m trzeba będzie z a m o n t o w a ć tylko Blokadę i po sprawie. Zegnaj, Cieniu. /t%UOT« - Aaach - jęknął Septimus. Marcia podejrzliwie wyjrzała zza drzwi.
- C z e m u tkwisz w L a b o r a t o r i u m ? - spytała z irytacją, zauważając d ł o ń chłopca. - Wielkie nieba, co ty zrobiłeś? Z n o w u się oparzyłeś, próbując rzucić Zaklęcie Ognia? Nie chcę więcej widzieć o s m a l o n y c h papug, Septimusie. Raz, że ohydnie śmierdzą, a dwa, że to nie w porządku wobec tych biednych ptaków. - Ach. To była pomyłka - mruknął Septimus. - Chciałem rzucić Zaklęcie Feniksa. Każdemu m o ż e zdarzyć się błąd. Auć. To jest ukąszenie. Marcia weszła do środka i Septimus dostrzegł za jej ple cami niewyraźną szarość. Cień wkroczył za nią do pomiesz czenia. Pochyliła się, by obejrzeć z bliska kciuk chłopca, nie mal okrywając go przy tym swoim fioletowym płaszczem. Była wysoką kobietą o długich, ciemnych lokach i jaskra wozielonych oczach - oczy wszystkich osób o Magicznych zdolnościach nabierały takiego koloru, gdy wchodziły o n e w bezpośredni k o n t a k t z Magią. S e p t i m u s też miał zielo ne oczy, choć zanim spotkał Marcie Overstrand, były sza re i nijakie. Jak wszyscy Czarodzieje Nadzwyczajni, którzy przed nią zamieszkiwali Wieżę, Marcia nosiła lapisowo-zło- ty Amulet Echnatona, ciemnofioletową tunikę z jedwabiu, spiętą p a s e m ze złota i platyny, oraz Magiczny fioletowy płaszcz. Miała też na sobie fioletowe buty ze skóry pytona, starannie wybrane spośród stu par niemal identycznych fio letowych b u t ó w ze skóry pytona, które gromadziła od czasu p o w r o t u do Wieży Czarodziejów. Septimus nosił - jak zwy kle - swoje jedyne brązowe, skórzane buty. Lubił je, i choć Marcia często p r o p o n o w a ł a mu zakup n o w e g o obuwia ze szmaragdowej skóry pytona, które pasowałyby do jego zie lonych szat Ucznia - zawsze odmawiał. Marcia nie m o g ł a tego zrozumieć.
- Ukąszenie pająka - stwierdziła, ujmując jego kciuk. - A u ! - wrzasnął. - Nie p o d o b a mi się to - m r u k n ę ł a . S e p t i m u s o w i też to się nie p o d o b a ł o . Kciuk nabrał od cienia ciemnego fioletu. Palce wyglądały jak kiełbaski we tknięte w piłkę. Czuł fale ostrego bólu, przeszywające rękę i podążające ku sercu. Zachwiał się lekko. - Siadaj! - powiedziała Marcia z naciskiem, zrzucając jakieś papiery z niewielkiego krzesła i sadzając na n i m Septimusa. Szybkim r u c h e m wyjęła z Kufra Aptecznego małą fiolkę. Na- skrobano na niej słowa PAJĘCZY JAD. W środku widniała mętna, zielona ciecz. Wyciągnęła długą i cienką pipetę spo między budzących grozę narzędzi lekarskich, umieszczonych rzędem w wieku kufra, niczym dziwaczne sztućce w koszu piknikowym. P o t e m ostrożnie wessała zielony jad do pipety, bardzo uważając, by ani kropla nie dostała się do jej ust. Septimus wyrwał kciuk z uścisku Marcii. - To trucizna! - zaprotestował. - W t y m ukąszeniu jest M r o k - powiedziała, zatykając kciukiem wypełnioną jadem pipetę. Trzymała ją ostrożnie, jak najdalej od swojego płaszcza. - Pajęczy Balsam tylko po garsza sprawę. Czasami trzeba zwalczać truciznę inną tru cizną. Zaufaj mi. Septimus ufał Marcii bardziej niż komukolwiek na świe cie. Podał jej więc kciuk i zamknął oczy, gdy kobieta pole wała go kroplami Pajęczego Jadu, mrucząc coś, co brzmiało jak Inkantacja przeciwko U r o k o m . Ból w ręce ustąpił, opu ściły go też zawroty głowy i pomyślał, że m o ż e jego kciuk jednak nie wybuchnie. Marcia powoli powkładała wszystko z p o w r o t e m do Kufra Aptecznego, po czym odwróciła się i przyjrzała Uczniowi.
Był blady, co wcale jej nie zdziwiło. Pomyślała, że m o ż e ka zała mu zbyt ciężko pracować. Chłopcu nie zaszkodzi jeden dzień na słońcu. Co ważniejsze, nie chciała, by z n o w u zja wiła się tu jego matka, Sara Heap. Marcia wciąż nie z a p o m n i a ł a wizyty, którą Sara złożyła jej k r ó t k o po tym, jak S e p t i m u s został U c z n i e m . P e w n e go niedzielnego p o r a n k a Marcia usłyszała głośne walenie w drzwi, otworzyła je i w progu ujrzała Sarę H e a p w to warzystwie Czarodziejów z piętra znajdującego się poniżej, którzy weszli na górę, by sprawdzić, co to za hałas - nikt b o w i e m nie ośmielał się walić w ten sposób w drzwi Czaro dziejki Nadzwyczajnej. Ku zaskoczeniu gapiów, Sara zbeształa Marcie. - Mój syn Septimus i ja byliśmy rozdzieleni przez pierwsze dziesięć lat jego życia - powiedziała wzburzonym głosem - i nie m a m zamiaru nie widywać go przez kolejne dziesięć lat. Myślę, że pozwolisz chłopcu przyjść dziś do d o m u na uro dziny ojca. Marcia była zła, bo zgromadzeni Czarodzieje zareagowali oklaskami. P r z e m o w a Sary zaskoczyła zarówno Marcie, jak i Septimusa. Marcie, bo nikt tak się do niej nie zwracał. Sep- timusa, bo nie miał pojęcia, że tak postępuje jego matka, choć trzeba przyznać, że raczej mu się to podobało. Ostatnią rzeczą, jakiej Marcia pragnęła, była p o w t ó r n a wizyta Sary. - N o , idź - powiedziała, niemal spodziewając się, że lada chwila pojawi się Sara H e a p i zapyta, dlaczego S e p t i m u s jest taki blady. - Pora, żebyś spędził dzień z rodziną. A kie dy już t a m będziesz, przypomnij matce, niech dopilnuje, że by jutro J e n n a poszła do Zeldy. W Dzień Środka Lata musi odwiedzić Smoczą Łódź. Gdybym to ja o tym decydowała,
P A J Ą K I 21 wyruszyłaby już dawno, ale Sara zawsze zostawia wszystko na ostatnią chwilę. Do zobaczenia jeszcze dzisiaj, Septimu- sie, najpóźniej o północy. A, przy okazji, czekoladowe Za klęcie jest twoje. - O, dziękuję. - Chłopiec uśmiechnął się. - Ale czuję się już dobrze, słowo, nie potrzebuję wolnego dnia. - Owszem, potrzebujesz - odparła Marcia. - No już, idź. M i m o wszystko znowu się uśmiechnął. Może wolny dzień nie będzie taki zły. Spotka się z Jenną, zanim siostra wyru szy w drogę, i podaruje jej czekoladowe Zaklęcie. - Dobrze - powiedział. - Wrócę przed północą. Poczłapał do ciężkich, fioletowych drzwi wejściowych, które rozpoznały Ucznia Marcii i otworzyły się na oścież, gdy się zbliżył. - Hej! - krzyknęła za n i m Marcia. - Z a p o m n i a ł e ś o pa jąkach! - O, rany - mruknął Septimus.
DROGA CZARODZIEJÓW S e p t i m u s wszedł na srebrne, spiralne schody na szczycie Wieży. - Do Holu poproszę - powiedział. Schody zaczęły płynnie zjeżdżać w dół, obracając się na po dobieństwo olbrzymiego korkociągu. Septimus uniósł słój z pająkami. Zmrużył oczy, obserwując stworzenia, których zostało tylko pięć, i zaczął się zastanawiać, czy już wcześniej widział tego włochatego pająka. Włochaty odpowiedział złowrogim spojrzeniem. Na pew no już go widział. „Cztery razy, ściśle rzecz biorąc", pomy ślał pająk z irytacją. Cztery razy go zabierano, w r z u c a n o
do słoika i wyrzucano na zewnątrz. Chłopak miał szczęście, że nie ugryzł go już wcześniej. N o , ale przynajmniej t y m razem w słoju było coś do jedzenia. D w a mięciutkie, m ł o de pająki smakowały wyśmienicie, chociaż wcześniej musiał przez jakiś czas ganiać je w kółko. Włochaty pająk uspokoił się i pogodził z losem. Z n o w u . Srebrne schody obracały się powoli, wioząc Septimusa i jego zdobycz w dół Wieży Czarodziejów. Czarodzieje Zwyczajni, którzy mieszkali na niższych piętrach i właśnie podejmo wali swoje codzienne czynności, machali mu z u ś m i e c h e m rękami. Kiedy przed ponad rokiem Septimus pojawił się w Wie ży Czarodziejów, zapanowało w niej spore poruszenie. Nie dość, że Marcia Overstrand powróciła, pozbywszy się Mrocz nego Nekromanty z Wieży, a także z całego Zamku, to jesz cze przyprowadziła ze sobą Ucznia. Marcia przez dziesięć lat pełniła funkcję Czarodziejki Nadzwyczajnej, nie przyjmu jąc żadnego Ucznia. Po jakimś czasie niektórzy Czarodzieje Zwyczajni zaczęli szeptać, że jest zbyt wybredna. „Kogo pa ni Marcia spodziewa się znaleźć, do licha? Siódmego syna siódmego syna? Ha!". A jednak Marcia Overstrand znalazła właśnie kogoś takiego. Znalazła Septimusa Heapa, siódmego syna Silasa Heapa, który był ubogim i pozbawionym talentu Czarodziejem Zwyczajnym, a także siódmym synem Benja mina Heapa, równie ubogiego, choć bez porównania bardziej uzdolnionego Zmiennokształtnego. Gdy srebrne schody zwolniły i zatrzymały się łagodnie na parterze Wieży Czarodziejów, Septimus zeskoczył i prze mierzył Wielki Hol, raz po raz podskakując, by pochwycić umykające kolory, roztańczone na miękkim, przypominają cym piasek podłożu. Posadzka zobaczyła go i wśród zmie-
niających się wzorów pojawiły się przed n i m słowa D Z I E Ń DOBRY, U C Z N I U . Podszedł do potężnych drzwi z litego srebra, które strzegły wejścia do Wieży. Septimus p o d n o sem wypowiedział hasło i drzwi otworzyły się bezgłośnie, wpuszczając do Holu snop jasnego światła, w którym roz topiły się wszystkie Magiczne barwy. Septimus wyszedł na zewnątrz, prosto w ciepły, letni po ranek. Ktoś na niego czekał. - Marcia wcześnie cię dziś wypuściła - stwierdziła J e n n a Heap. Siedziała na najniższym z ogromnych, m a r m u r o w y c h stopni, które prowadziły do Wieży Czarodziejów, i niedba le machała nogami. Miała na sobie prostą, czerwoną tuni kę, wykończoną złotą lamówką i przewiązaną złotą szarfą, a na zakurzonych stopach parę m o c n y c h sandałów. Złoty diadem, który nosiła jak koronę, utrzymywał w ładzie jej długie, ciemne włosy. W ciemnych oczach tańczył drwiący błysk, gdy mierzyła przybranego brata wzrokiem. Wyglądał, jak zwykle, niechlujnie. Jego kręcone włosy koloru słomy były nieuczesane, a zielone szaty ucznia pokrywał kurz z Bi blioteki, ale na palcu wskazującym prawej dłoni jak zawsze lśnił Smoczy Pierścień. J e n n a uśmiechnęła się na jego widok. - Cześć, Jen. - Septimus zamrugał zielonymi oczami w ośle piającym blasku słońca. Pomachał przed nią słojem z pają kami. J e n n a zeskoczyła ze stopnia, wbijając wzrok w naczynie. - Tylko nie zostawiaj tych pająków nigdzie przy m n i e - uprzedziła. Brat pomachał słojem przed jej oczami. Podszedł do Stud ni w kącie dziedzińca i bardzo ostrożnie wytrząsnął pająki z naczynia. Wszystkie trafiły do wiadra. Włochaty pająk za-
fundował sobie kolejną szybką przekąskę, po czym zaczął wspinać się po linie. Trzy pozostałe przyglądały się, jak ol brzym się oddala, postanawiając zostać w wiadrze. - J e n , czasami myślę - powiedział Septimus, dołączywszy do siostry przy schodach - że te pająki wracają do bibliote ki. Rozpoznałem dziś jednego. - Nie opowiadaj głupstw, Sep. Jak m o ż n a poznać pająka? - Wiesz, b y ł e m prawie pewien, że on m n i e też p o z n a ł - odparł chłopiec. - Myślę, że właśnie dlatego m n i e ukąsił. - Ukąsił cię? To straszne. Gdzie? - W Bibliotece. - Nie, w które miejsce cię ukąsił? - A! Tutaj, zobacz. - Wyciągnął do niej kciuk. - Nic nie widzę - stwierdziła. - Bo Marcia polała to odrobiną jadu. - J a d u ? - Wiesz, my, Czarodzieje, robimy takie rzeczy - powie dział Septimus beztrosko. - A... wy, Czarodzieje - powtórzyła z drwiną w głosie, po czym wstała i pociągnęła Septimusa za zieloną tunikę. - Wy, Czarodzieje, wszyscy macie świra. A skoro o tym m o wa, jak się m i e w a Marcia? Chłopiec kopnął jakiś kamyk, który potoczył się w kie runku Jenny. - O n a nie ma świra, Jen - oznajmił, jak na lojalnego Ucznia przystało. - Ale Cień wszędzie za nią chodzi. W dodatku jest coraz gorzej, bo teraz ja też zaczynam go widzieć. - Uch, okropność. - Jenna odkopnęła kamyk do niego i za częli grać w kamykową piłkę na dziedzińcu, a potem w chłod nym cieniu wysokiego, srebrnego przejścia o łukowatym skle pieniu i ścianach zdobionych lazurytem. Był to Wielki Łuk,
przez który wychodziło się z dziedzińca Wieży na szeroką ale ję, zwaną Drogą Czarodziejów, prowadzącą prosto do Pałacu. Septimus odegnał wszystkie myśli o Cieniach i przebiegł przez Wielki Łuk przed Jenną. P o t e m odwrócił się na pięcie i powiedział: - Tak czy siak, Marcia zdecydowała, że dziś m a m wolny dzień. - Cały dzień? - spytała J e n n a ze z d u m i e n i e m . - Cały dzień. Aż do północy. Więc m o g ę wrócić z tobą do d o m u i zobaczyć m a m ę . - No i mnie. Mnie też będziesz musiał oglądać przez cały dzień. J u t r o idę do ciotki Zeldy, żeby obejrzeć Smoczą Łódź. Za parę dni Środek Lata, gdybyś nie pamiętał. - Oczywiście, że pamiętam. Marcia ciągle powtarza, jakie to ważne. Proszę, m a m dla ciebie prezent. - Wyłowił z kie szeni tuniki czekoladowe Zaklęcie i podał je Jennie. - Och, Sep, jak miło. Ee, co to właściwie jest? - Zaklęcie S m a k o w e . W s z y s t k o , co zechcesz, z m i e n i w czekoladę. P o m y ś l a ł e m , że m o ż e ci się przydać u ciot ki Zeldy. - H e j . . . M o g ł a b y m z m i e n i ć tę k a p u s t ę z s a r d y n k a m i w czekoladę. - Kapusta z sardynkami... - powtórzył tęsknie Septimus. - Wiesz, naprawdę tęsknię za kuchnią ciotki Zeldy. - Nikt, poza tobą, za nią nie tęskni. - J e n n a p a r s k n ę ł a śmiechem. - W i e m - odparł. - Dlatego pomyślałem, że to Zaklęcie ci się spodoba. Szkoda, że nie mogę też iść do ciotki. - N o , nie możesz. Bo to ja jestem Królową. - Od kiedy? - N o , będę. A ty jesteś tylko n ę d z n y m Uczniem. - Poka zała język Septimusowi, który zaczął ją gonić.
Gdy wyłonili się z cienia pod Łukiem, ujrzeli przed sobą Drogę Czarodziejów, pustą, skąpaną w p o r a n n y m słońcu. Wielkie płyty z jasnego piaskowca tworzyły szeroką aleję, wiodącą aż do Bramy Pałacowej, która połyskiwała złotem w oddali. W z d ł u ż drogi ciągnęły się rzędy wysokich, srebr nych s ł u p ó w , w k t ó r e w t y k a n o p o c h o d n i e , oświetlające drogę nocą. Tego ranka w k a ż d y m z nich tkwiła osmalo na, wypalona w ciągu nocy pochodnia. Wieczorem Maizie Smalls, Zapalacz Pochodni, wymieni je na nowe. Septimus lubił o b s e r w o w a ć z a p a l a n i e p o c h o d n i ze swojego p o k o ju na szczycie Wieży Czarodziejów, skąd doskonale widać było Drogę Czarodziejów. Marcia często przyłapywała go na tym, że r o z m a r z o n y m w z r o k i e m wygląda w i e c z o r e m przez okno, chociaż powinien w t y m czasie przygotowywać się do Inkantacji. Jenna i Septimus skryli się przez skwarem w c h ł o d n y m cieniu b u d y n k ó w , wznoszących się przy D r o d z e . Należa ły do najstarszych w całym Z a m k u . Kamień, z którego je zbudowano, nadgryziony zębem czasu, nosił na sobie ślady tysięcy lat deszczów, gradobić, m r o z ó w i toczonych od cza su do czasu bitew. Swoje siedziby mieli tu liczni skrybowie, spisujący manuskrypty, a także drukarnie, gdzie drukowa no wszystkie księgi, broszury, traktaty i rozprawy, z któ rych korzystali mieszkańcy Z a m k u . Beetle, Pracownik do Wszystkiego i Inspektor spod N u meru Trzynastego, opalał się na zewnątrz. Przyjaźnie skinął Septimusowi głową. N u m e r Trzynasty wyróżniał się spo śród innych warsztatów. Nie tylko jako jedyny miał okna lak z a s ł o n i ę t e s t o s a m i p a p i e r ó w , że nie d a ł o się zajrzeć do środka, ale też niedawno p o m a l o w a n o go na fioletowo, ku wielkiemu niezadowoleniu Towarzystwa Ochrony Zabyt-
ków przy Drodze Czarodziejów. Pod N u m e r e m Trzynastym mieściło się Magiczne Skryptorium, a także Przedsiębior stwo Badania Czarów - z jego usług często korzystała więk szość Czarodziejów, z Marcia włącznie. Zbliżając się do końca Drogi Czarodziejów, J e n n a i Septi- m u s usłyszeli za sobą, niosący się echem, odgłos końskich kopyt. Odwrócili się i w oddali dostrzegli ciemną, niewy raźną sylwetkę na wielkim, czarnym koniu, galopującym w stronę Skryptorium. Po chwili jeździec w pośpiechu zsiadł z wierzchowca, po czym uwiązał go i zniknął w środku wraz z Beetlem, który wydawał się zaskoczony, że o tak wczesnej porze zjawił się jakiś klient. - Ciekawe, kto to - powiedział Septimus. - Wcześniej go tu nie widziałem, a ty? - Nie m a m pewności - odparła J e n n a z n a m y s ł e m . - Wy gląda jakby znajomo, ale nie wiem, dlaczego. Septimus nie odpowiedział. Nagle poczuł w ręce dokuczli wy ból, promieniujący z ukąszonego kciuka, i zadrżał na wspo mnienie Cienia, widzianego dziś rano.
Czarodziejek Nadzwyczajnych, śniła o odległych czasach, gdy Wieża Czarodziejów była jeszcze nowa. W jasnym świetle słońca Strażniczka była niemal niewidzialna, a Jennę i Septi- m u s a tak pochłonęła rozmowa o tajemniczym jeźdźcu, że prze szli prosto przez nią. Gudrun Wielka skinęła im sennie głową, biorąc ich za swoich dawnych Uczniów, bliźniaki. Rok wcześniej Alther Mella wziął na siebie zadanie kiero wania Pałacem i Z a m k i e m do czasu, aż nadejdzie właściwy m o m e n t , by J e n n a została Królową. Stwierdził, że po dzie sięciu latach, gdy znienawidzeni Strażnicy-Obrońcy para dowali z g ł o ś n y m t u p o t e m przed Pałacem i terroryzowali ludność, nie chce już oglądać żołnierzy stojących na straży budowli. A zatem Alther, który sam był d u c h e m , poprosił Starożytnych o pełnienie warty przed Pałacem. Starożyt ni byli wiekowymi d u c h a m i - wielu z nich liczyło p o n a d pięćset lat, a niektórzy, na przykład G u d r u n , jeszcze więcej. Jako że z wiekiem duchy stawały się coraz bardziej przezro czyste, większość Starożytnych t r u d n o było dostrzec. J e n n a wciąż nie przywykła do tego, że nieraz przechodziła przez drzwi, po czym okazywało się, że przeszła także przez drze miącego Zastępcę Strażnika Baldachimu n a d Łożem Kró lewskim czy innego pradawnego dostojnika. Uświadamiała sobie swój błąd, dopiero słysząc głos: „Dzień dobry, m ł o d p a n n o " , gdy podeptany Starożytny budził się nagle i p r ó b o wal sobie przypomnieć, gdzie właściwie jest. Na szczęści Pałac niewiele się zmienił od czasów, gdy go z b u d o w a n o i na ogół Starożytni wciąż potrafili się w n i m o d n a l e ź ć Wielu z nich było dawniej Czarodziejami Nadzwyczajny i widok przyblakłego, fioletowego płaszcza, przemykająceg przez nieskończony labirynt pałacowych korytarzy i ko nat, wcale nie należał do rzadkości.
- Chyba znowu przeszłam przez G u d r u n - stwierdziła Jen- na. - M a m nadzieję, że się nie pogniewała. - Nadał uważam, że duchy na straży b r a m to dziwny po mysł - powiedział Septimus, zerkając na swój kciuk, który, ku jego wielkiej uldze, z n o w u wyglądał normalnie. - Każdy może sobie wejść, nie? - O to właśnie chodzi - wyjaśniła Jenna. - Każdy m o ż e sobie wejść. Pałac służy wszystkim m i e s z k a ń c o m Z a m k u . Nie trzeba już Strażników, którzy nikogo nie wpuszczają. - H m m - m r u k n ą ł chłopiec. - Ale m o ż e są tacy, których lepiej nie wpuszczać. - Sep, czasami jesteś zbyt p o w a ż n y - oznajmiła J e n n a . - Jeśli chcesz znać moje zdanie, zbyt wiele czasu spędzasz zamknięty w tej cuchnącej, starej Wieży. Kto pierwszy! Wystartowała. Septimus patrzył, jak gna przez trawnik, rozciągający się przed pałacem, pylisty i zbrązowiały od upa łu. Trawnik był rozległy, przedzielony szeroką aleją, któ ra wiodła aż do głównych w r ó t pałacowych. Pałac należał ilo najstarszych budowli Z a m k u . Z b u d o w a n o go w daw nym stylu, z małymi okienkami w grubych, zwieńczonych hlankami m u r a c h . M u r y okalała płytka, służąca raczej ku ozdobie fosa, z a m i e s z k a n a przez b u d z ą c e grozę, żarłocz ne żółwie - spadek po p o p r z e d n i m lokatorze, Najwyższym Obrońcy - których nie sposób było się pozbyć. Szeroki, ni ski most prowadził na drugą stronę fosy, do ciężkich, dębo wych odrzwi, w ten upalny poranek otwartych na oścież. Pałac podobał się teraz Septimusowi. Wyglądał całkiem przytulnie, gdy żółty kamień, z którego go zbudowano, po łyskiwał w słońcu. Jako młody żołnierz często stał na warcie przed bramą, ale wtedy Pałac stanowił mroczną, nieprzyja zną siedzibę Najwyższego Obrońcy. M i m o to Septimus nie
miał nic przeciwko w a r t o m , bo chociaż często dokuczały mu ziąb i nuda, przynajmniej nie było to tak przerażające, jak i n n e rzeczy, które kazano mu robić w Armii Młodych. L a t e m S e p t i m u s o b s e r w o w a ł Billy'ego Pota, Kosiarza Trawników, który wynalazł Ustrojstwo. Ustrojstwo m i a ł o w zamyśle ścinać trawę. Czasami ją ścinało, a czasami nie, zależnie od tego, na ile głodne były znajdujące się w środku urządzenia jaszczurki trawnikowe. Jaszczurki t r a w n i k o w e stanowiły sekret Billy'ego, a przynajmniej tak mu się zda wało, bo ludzie szybko zorientowali się, jak działa Ustroj stwo. Gdy działało, sprawa była prosta: Billy pchał Ustroj stwo, a jaszczurki zjadały trawę. Kiedy zaś nie działało, Billy kładł się na trawie i krzyczał na zwierzątka. Billy Pot trzymał setki jaszczurek t r a w n i k o w y c h w za grodach nad rzeką i co rano wybierał dwadzieścia najgłod- niejszych osobników, wkładał je do skrzynki u p o d s t a w y U s t r o j s t w a i jechał z n i m i na p a ł a c o w y t r a w n i k . Liczył, że kiedyś wreszcie zdoła skosić trawnik do końca, z a n i m będzie trzeba zaczynać od nowa. Chciał od czasu do czasu mieć wolny dzień. Ale coś takiego nigdy nie następowało. Za każdym razem, gdy już skończył pchać Ustrojstwo przez ogromną połać trawy, a jaszczurki wypełniły swoje zadanie, należało zacząć koszenie od początku. Septimus pobiegł przez trawnik, próbując dogonić J e n n ę gdy nagle usłyszał znajomy klekot. Chwilę później z oddali wy łonił się Billy Pot, który pchał swoje Ustrojstwo przez szero' pas trawy, rozciągający się przy pałacowej fosie, i z wolna dążał w kierunku miejsca, gdzie trawa wyrosła najwyżej. Chł piec przyspieszył, nie chcąc, by Jenna zyskała zbyt dużą prz wagę. Nie dorównywał jej jednak wzrostem i szybkością, m i m że byli w tym samym wieku. Wkrótce dotarła do mostu.